31 grudnia 2000

I never forget a face, but in your case I'll be glad to make an exception.


- Czy tobie w ogóle zależy?
- Oczywiście, że tak...To...to po prostu skomplikowane
Alaric Wayland
Ojciec | Czysta krew | Auror | Były krukon | Małomówny | Cichy | Uległy | Obojętny na wszystko co dzieje się wokół niego | Zamknięty w sobie | Alkohol dobrym najlepszym przyjacielem | Wiecznie nieobecny | Skupiony tylko na pracy | Utalentowany czarodziej | Nie ma własnego zdania | Średnio interesuje się synem 


- Jestem tobą rozczarowana, Frederick.
- Niczego ode mnie nie oczekuj, a nigdy nie będziesz rozczarowana!
Dolores Wayland
Matka | Czysta krew | Pracująca w ministerstwie magii | Była ślizgonka | Nienawiść do mugolaków | Nie najlepsze stosunki z synem | Chłodna elegancja | Wężousta | Zawsze musi być najlepsza | Pokerowa twarz | Pozuje na najlepszą matkę na świecie | Ambitna | Surowa | Wymagająca | Zimna | Uprzedzona | Nietolerancyjna | Nieugodowa | Bystra | Częste kłótnie z mężem | Uwielbia rywalizować | Materialistka | 'Idealna' Pani Domu | Pedantka | Mroczny sekret 

- Stary, czemu na moim czole narysowane jest męskie przyrodzenie?
- Prosiłeś się o to, Lin.
Lincoln Bourbon
Najlepszy przyjaciel | Lin | Blondyneczka | Gryffindor | VI rok | Czysta krew | Ratowanie sobie tyłków | Współlokator | Kompan jakich mało | Wspólne łamanie regulaminu | Wiele szalonych przygód | Kumpel od dowcipów | Dziesięcioletnia znajomość | Durne pomysły | Głupi i głupszy - zgadnij kto jest głupszym | Astreix i Obelix | Scooby i Kudłaty | Beznadziejny podrywacz


- Nadal jestem numerem jeden na liście 'Gdybym był hetero..'?
- Nikogo innego na tym miejscu nie widzę, Julls.
Julia Jones
Przyjaciółka | Julcia | Skrzat | Czysta krew | Krukonka | Siostra z wyboru | Mały tańcujący płomyczek | Towarzyszka broni | Rywalizacja w Quidditchu | Nocne rozmowy | Plotki, plotki i jeszcze raz plotki | Butelki z ciekawą zawartością | Wspólne spacery |  Dość częste sprzeczki | Przytulaski | Dzielenie się sekretami | Całodobowe wsparcie | 


- Gapisz się...
- Czasem to robię, gdy ktoś jest w moim typie.
Han Hyun
On -- Hyunnie -- Krukon -- Schowek na miotły -- Zwierzenia -- Rozwalone drzwi -- Śnieg -- Kremowe piwo -- Gęsia skórka -- Z a k ł a d


- Nie wiedziałem, że z pana taki romantyk, panie Wayland tylko pomyliły się panu osoby, z których może sobie pan robić jaja.
- Och, od razu jaja. To tylko niewinny żart, panie profesorze...
Mathias Rathmann
Nauczyciel -- Transmutacja -- Wiewióra -- Biały kociak -- Opiekun Ravenclawu -- Szlabany -- Niewinny dowcip -- Wściekłość -- Co z tego, że przystojny jak taki wredny  -- Kuzyn Julii 

25 grudnia 2000

myślodsiewnia

C H A R L I E  B L U E F I E L D

Kiedyś... był typowym buntującym się nastolatkiem. Kłócił się, uciekał, miał swoje zdanie, którego nikt nie mógł podważyć. Łobuziak jakich mało, zawsze obecny tam, gdzie nie powinien być. Zawsze w kieszeni miał pełno zabawek ze sklepu Zonka, w głowie pełno bzdur, a na koncie mnóstwo szlabanów.

Na I roku krzyczał, jaki jest szczęśliwy mogąc spędzić resztę lat w Hufflepuffie. Reszta uczniów patrzyła na niego to z pogardą, to ze zdziwieniem. Jedynie starsi Puchoni krzyczeli wraz z nim. Jednak większość się dziwiła. Jako mały chłopiec tego nie rozumiał. Wiedział jedynie, że żółty kolor i borsuk przemawiały do niego bardziej niżeli głośny ryczący lew na tle czerwieni.
Mało osób wie o tym, że miał wybór.

Na II roku już latał doskonale na miotle. Nie był jakimś zaawansowanym posiadaczem tego środka transportu, ale jednak jego zwinność i szybkość się wyróżniała. Tak właśnie znalazł się w drużynie wypatrzony przez byłego kapitana. Od tamtej pory wiernie służy swojemu domowi, jako kolejna szansa na wygraną meczu. To w jego rękach spoczywają największe zasługi, jak i cała krytyka. 
On jednak robi po prostu swoje, bo to kocha.

Na III roku podjął decyzję, że zostanie aurorem. Nie miał zielonego pojęcia na czym będzie polegała jego praca, ale bardzo mu się podobała. W dodatku jego ojciec był jednym z nich, a to go fascynowało. Czarna magia, zaklęcia. To był jak zupełnie inny świat, do którego nie każdy czarodziej ma dostęp.
A on właśnie chciał ten dostęp mieć.

Na IV roku spadł z miotły łamiąc sobie kilka żeber. To jednak go nie zdemotywowało, ponieważ jeżeli ma problemy, to stara się znaleźć jak najlepsze i najszybsze rozwiązanie. Tamto rozwiązanie zapewne przyprawiłoby jego matkę o zawał serca, ale wtedy po prostu wstał z ziemi i zaczął latać dalej. Potem od ojca dostał za to nową miotłę.
Jak to sobie wmawia: co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Na V roku siedział z książkami w nosie, tuż przed egzaminami. Jako jeszcze nastolatek wolał mecze qudditcha, dziewczyny, jedzenie, a któż by myślał o przyszłości i nauce? Jednak któregoś dnia go tknęło i zaczął nawet zarywać noce.
Niezadowolony jest tylko z Zadowalającego z Zielarstwa, ale na więcej nie było go stać.

Na VI roku tuż przed wakacjami zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że jego historia w tym miejscu niedługo się zakończy. Spędził dwa miesiące na rozmyślaniu co dalej, kim ma zostać i co robić. Przerażał go fakt, że ostatni rok jest już przed nim, że będzie musiał zacząć myśleć odpowiedzialnie.
Dzień przed wyjazdem z peronu był tym najgorszym.

Teraz... kiedy ten ogromny budynek po raz siódmy stoi przed nim otwarty na oścież, wie, że jest gotowy by żyć. Stał się mężczyzną, który będzie potrafił opiekować się innymi. Teraz jest wrażliwszy, bardziej kulturalny. Czasami potrafi zapłakać, szczególnie jeżeli na czymś mu mocno zależy. Zdeterminowany Puchon mający perspektywy na przyszłość. Chociaż czarne włosy i błękitne oczy od zawsze sprawiały wrażenie uroczego chłopca, to teraz włosy zaczął układać, a w oczach pojawiła się ta odpowiedzialność za siebie i innych.

Jest gotowy na koniec.
Jest gotowy na nowy start.

20 grudnia 2000

Galeria straconych

Roxanne Weasley
Wish we could turn back time.
x największa troska x paskuda x
- Dam sobie radę SAMA.

Christopher Zabini
x największe uzależnienie x niezrozumiany x
Czemu robisz mi taki zamęt w głowie...?

Avalon Moore
x największa słabość x źródło cierpienia x
- Nienawidzę cię, Freddie, tak bardzo cię nienawidzę.

Albus Potter
x największe wsparcie x ulubiony Potter x
- Nie zamierzasz odpuścić, prawda?

Abigail Lawrence
x największa radość x królowa x
- A teraz zanieś mnie... Tam!

Jemma Simmons
x największa konspiracja x aktoreczka x
- Często tu bywasz?

Zalinkowane piosenki.

8 grudnia 2000

You’ve been fighting the memory, on your own

17 III 1982, Dublin ––– nauczyciel i opiekun koła ONMS ––– czterdzieści jeden lat
Zdaje się, że na dobre już przesiąknąłeś zapachem zwierząt, którymi z taką pieczołowitością każdego dnia się opiekujesz. Profesjonalnie, można powiedzieć, radzisz sobie ze sklątkami tylnowybuchowami i nieśmiałkami; wręcz zawodowo pacyfikujesz swój żarłoczny podręcznik do zajęć i popisowo gubisz prace pisemne tych uczniów, których wypocin zwyczajnie nie chce ci się czytać. Nie lubisz, kiedy ktoś gada na twoich zajęciach, okazuje ci brak szacunku ani generalnie tłumów, dlatego co z całego dnia pracy najbardziej cieszy cię perspektywa przerwy, a jeszcze bardziej – wymarzonego końca. Co prawda, jak się nie ma, co się lubi, to się ponoć lubi, co się ma, ale ty nawet z chwil, kiedy nie użerasz się z młodzieżą, jeszcze nie nauczyłeś się cieszyć, co tu więc w ogóle mówić o pozostałych.
Raczej ciężko cię nazwać typowym nauczycielem, bo ani nie jest ci po drodze do wyglądu takiego – ze swoimi długimi, spiętymi w kitkę bądź nie, w zależności od nastroju włosami, szeroką klatką piersiową i wyrobionymi mięśniami oraz strojami typowymi dla osoby, której obojętnym jest, co sobie o niej pomyślą ludzie; ty po prostu lubisz swoje luźne spodnie, lniane koszule, kamizelki i rozmaite podkoszulki – ani tym bardziej do mentalności. Nie pilnujesz nałogowo obecności, bo uważasz, że ci, którym zależy i tak przywloką swoje tyłki do twojej sali, a reszta egzamin i tak zdać u ciebie musi; nie wydaje ci się, że twój przedmiot jest najważniejszym na świecie, choć oczekujesz szacunku i podchodzenia do niego poważnie; nie przejmujesz się za bardzo bezpieczeństwem podczas zajęć, sprowadzając na nie coraz to ciekawsze stworzonka i generalnie: uznajesz, że nie musisz być jak wszyscy.
Na ogół niewiele więc mówisz, zdecydowanie bardziej woląc obserwować swoimi wręcz nienaturalnie jasnymi, księżycowymi oczami otoczenie i prawie nigdy nie czytujesz „Proroka Codziennego”, bo wychodzisz z założenia, że pewnych rzeczy lepiej jest nie wiedzieć. Wydaje ci się, że nie faworyzujesz żadnego z domów, ale prawda jest taka, że twoje serce pozostaje tam, gdzie twoja przeszłość – w Slytherinie – więc siłą rzeczy to dla uczniów Domu Węża jesteś życzliwszy. Im jakoś nie zdarza ci się wlepiać szlabanów, podczas gdy inni kandydaci na czarodziejów właściwie ciągle odwalają za ciebie brudną robotę. To także Gryfoni, Puchoni i Krukoni częściej mają okazję przekonać się, że w gruncie rzeczy niezłe z ciebie ziółko i charakter to masz mocno wybuchowy, a głos donośny i potrafiący przerazić aż do szpiku kości. Wystarczy, że raz a porządnie wrzaśniesz…
W tym wszystkim nikogo do siebie nie dopuszczasz, nikomu o sobie nie opowiadasz i z nikim nie zawiązałeś jeszcze bliskiej relacji, zwyczajnie się tego bojąc. Wiesz bowiem, jak łatwo zaufać nieodpowiedniej osobie, a tak się składa, że do stracenia masz dosłownie w s z y s t k o.
A co jeśli przegapisz swoją szansę na szczęście?
––– II ––– III 

Cześć! Na zdjęciach cudowny Jason Momoa, którego podesłała i przerobiła (już po raz trzeci, za co należą jej się ogromne brawa i morze miłości <3) niezastąpiona pirat w internetach; w tytule Bear's Den, a poniżej już wyłącznie moja radosna twórczość. Już tu bywałam, już mnie częściowo znacie, ale w razie czego: zasada handlu wymiennego mile widziana, jak również i wszelkie uwagi, zalecenia czy pospieszenia. Ponadto: pod rzymską jedynką oraz dwójką na końcu karty kryje się link do jej pierwszej i drugiej odsłony. Chodźcie! :3

YOU BREAK – IT'S TOO LATE FOR YOU TO FALL APART


CONNOR  EVAN  GREYBACK
17 III 1982, Dublin ––– nauczyciel i opiekun koła ONMS ––– czterdzieści jeden lat
Zdaje się, że na dobre już przesiąknąłeś zapachem zwierząt, którymi z taką pieczołowitością każdego dnia się opiekujesz. Profesjonalnie, można powiedzieć, radzisz sobie ze sklątkami tylnowybuchowami i nieśmiałkami; wręcz zawodowo pacyfikujesz swój żarłoczny podręcznik do zajęć i popisowo gubisz prace pisemne tych uczniów, których wypocin zwyczajnie nie chce ci się czytać. Nie lubisz, kiedy ktoś gada na twoich zajęciach, okazuje ci brak szacunku ani generalnie tłumów, dlatego co z całego dnia pracy najbardziej cieszy cię perspektywa przerwy, a jeszcze bardziej – wymarzonego końca. Co prawda, jak się nie ma, co się lubi, to się ponoć lubi, co się ma, ale ty nawet z chwil, kiedy nie użerasz się z młodzieżą, jeszcze nie nauczyłeś się cieszyć, co tu więc w ogóle mówić o pozostałych.
Raczej ciężko cię nazwać typowym nauczycielem, bo ani nie jest ci po drodze do wyglądu takiego – ze swoimi długimi, spiętymi w kitkę bądź nie, w zależności od nastroju włosami, szeroką klatką piersiową i wyrobionymi mięśniami oraz strojami typowymi dla osoby, której obojętnym jest, co sobie o niej pomyślą ludzie; ty po prostu lubisz swoje luźne spodnie, lniane koszule, kamizelki i rozmaite podkoszulki – ani tym bardziej do mentalności. Nie pilnujesz nałogowo obecności, bo uważasz, że ci, którym zależy i tak przywloką swoje tyłki do twojej sali, a reszta egzamin i tak zdać u ciebie musi; nie wydaje ci się, że twój przedmiot jest najważniejszym na świecie, choć oczekujesz szacunku i podchodzenia do niego poważnie; nie przejmujesz się za bardzo bezpieczeństwem podczas zajęć, sprowadzając na nie coraz to ciekawsze stworzonka i generalnie: uznajesz, że nie musisz być jak wszyscy.
Na ogół niewiele więc mówisz, zdecydowanie bardziej woląc obserwować swoimi wręcz nienaturalnie jasnymi, księżycowymi oczami otoczenie i prawie nigdy nie czytujesz „Proroka Codziennego”, bo wychodzisz z założenia, że pewnych rzeczy lepiej jest nie wiedzieć. Wydaje ci się, że nie faworyzujesz żadnego z domów, ale prawda jest taka, że twoje serce pozostaje tam, gdzie twoja przeszłość – w Slytherinie – więc siłą rzeczy to dla uczniów Domu Węża jesteś życzliwszy. Im jakoś nie zdarza ci się wlepiać szlabanów, podczas gdy inni kandydaci na czarodziejów właściwie ciągle odwalają za ciebie brudną robotę. To także Gryfoni, Puchoni i Krukoni częściej mają okazję przekonać się, że w gruncie rzeczy niezłe z ciebie ziółko i charakter to masz mocno wybuchowy, a głos donośny i potrafiący przerazić aż do szpiku kości. Wystarczy, że raz a porządnie wrzaśniesz…
W tym wszystkim nikogo do siebie nie dopuszczasz, nikomu o sobie nie opowiadasz i z nikim nie zawiązałeś jeszcze bliskiej relacji, zwyczajnie się tego bojąc. Wiesz bowiem, jak łatwo zaufać nieodpowiedniej osobie, a tak się składa, że do stracenia masz dosłownie w s z y s t k o.
A co jeśli przegapisz swoją szansę na szczęście?
––– II ––– III 

Cześć! Na zdjęciach cudowny Jason Momoa, którego podesłała i przerobiła (zarówno w starej, jak i w nowej karcie) niezastąpiona pirat w internetach; w tytule Bear's Den, a poniżej już wyłącznie moja radosna twórczość. Już tu bywałam, już mnie częściowo znacie, ale w razie czego: zasada handlu wymiennego mile widziana, jak również i wszelkie uwagi, zalecenia czy pospieszenia. Ponadto: pod rzymską jedynką na końcu karty kryje się link do jej pierwszej odsłony. Chodźcie! :3

The blame that you claim is all your own fault

17 III 1982, Dublin ––– nauczyciel i opiekun koła ONMS ––– czterdzieści jeden lat
Zdaje się, że na dobre już przesiąknąłeś zapachem zwierząt, którymi z taką pieczołowitością każdego dnia się opiekujesz. Profesjonalnie, można powiedzieć, radzisz sobie ze sklątkami tylnowybuchowami i nieśmiałkami; wręcz zawodowo pacyfikujesz swój żarłoczny podręcznik do zajęć i popisowo gubisz prace pisemne tych uczniów, których wypocin zwyczajnie nie chce ci się czytać. Nie lubisz, kiedy ktoś gada na twoich zajęciach, okazuje ci brak szacunku ani generalnie tłumów, dlatego co z całego dnia pracy najbardziej cieszy cię perspektywa przerwy, a jeszcze bardziej – wymarzonego końca. Co prawda, jak się nie ma, co się lubi, to się ponoć lubi, co się ma, ale ty nawet z chwil, kiedy nie użerasz się z młodzieżą, jeszcze nie nauczyłeś się cieszyć, co tu więc w ogóle mówić o pozostałych.
Raczej ciężko cię nazwać typowym nauczycielem, bo ani nie jest ci po drodze do wyglądu takiego – ze swoimi długimi, spiętymi w kitkę bądź nie, w zależności od nastroju włosami, szeroką klatką piersiową i wyrobionymi mięśniami oraz strojami typowymi dla osoby, której obojętnym jest, co sobie o niej pomyślą ludzie; ty po prostu lubisz swoje luźne spodnie, lniane koszule, kamizelki i rozmaite podkoszulki – ani tym bardziej do mentalności. Nie pilnujesz nałogowo obecności, bo uważasz, że ci, którym zależy i tak przywloką swoje tyłki do twojej sali, a reszta egzamin i tak zdać u ciebie musi; nie wydaje ci się, że twój przedmiot jest najważniejszym na świecie, choć oczekujesz szacunku i podchodzenia do niego poważnie; nie przejmujesz się za bardzo bezpieczeństwem podczas zajęć, sprowadzając na nie coraz to ciekawsze stworzonka i generalnie: uznajesz, że nie musisz być jak wszyscy.
Na ogół niewiele więc mówisz, zdecydowanie bardziej woląc obserwować swoimi wręcz nienaturalnie jasnymi, księżycowymi oczami otoczenie i prawie nigdy nie czytujesz „Proroka Codziennego”, bo wychodzisz z założenia, że pewnych rzeczy lepiej jest nie wiedzieć. Wydaje ci się, że nie faworyzujesz żadnego z domów, ale prawda jest taka, że twoje serce pozostaje tam, gdzie twoja przeszłość – w Slytherinie – więc siłą rzeczy to dla uczniów Domu Węża jesteś życzliwszy. Im jakoś nie zdarza ci się wlepiać szlabanów, podczas gdy inni kandydaci na czarodziejów właściwie ciągle odwalają za ciebie brudną robotę. To także Gryfoni, Puchoni i Krukoni częściej mają okazję przekonać się, że w gruncie rzeczy niezłe z ciebie ziółko i charakter to masz mocno wybuchowy, a głos donośny i potrafiący przerazić aż do szpiku kości. Wystarczy, że raz a porządnie wrzaśniesz…
W tym wszystkim nikogo do siebie nie dopuszczasz, nikomu o sobie nie opowiadasz i z nikim nie zawiązałeś jeszcze bliskiej relacji, zwyczajnie się tego bojąc. Wiesz bowiem, jak łatwo zaufać nieodpowiedniej osobie, a tak się składa, że do stracenia masz dosłownie w s z y s t k o.
A co jeśli przegapisz swoją szansę na szczęście?
––– II ––– III 

Cześć! Na zdjęciach cudowny Jason Momoa, którego podesłała i przerobiła (już po raz trzeci, za co należą jej się ogromne brawa i morze miłości <3) niezastąpiona pirat w internetach; w tytule Bear's Den, a poniżej już wyłącznie moja radosna twórczość. Już tu bywałam, już mnie częściowo znacie, ale w razie czego: zasada handlu wymiennego mile widziana, jak również i wszelkie uwagi, zalecenia czy pospieszenia. Ponadto: pod rzymską jedynką oraz dwójką na końcu karty kryje się link do jej pierwszej i drugiej odsłony. Chodźcie! :3

26 listopada 2000

Komitet Zgłębiania Wiedzy

... pozaksiążkowej.
Wbrew pozorom nie jest to organizacja pomagająca słabszym uczniom, a na spotkania nie przychodzisz z myślą o korepetycjach i poszerzeniu zdobytej już wiedzy, chociaż co prawda profesorowie oraz sam Dyrektor wciąż żyją w pełnym przeświadczeniu, że ich uczniowie tak pilnie przykładają się do nauki. Nic bardziej mylnego.
Kochasz adrenalinę, uwielbiasz spędzać czas w miłym towarzystwie, a dobrą zabawę przekładasz ponad godne pochwały stopnie? W takim razie trafiłeś idealnie. Podałeś już hasło? To zapraszamy na spotkanie elitarnego klubu zgłębiania pozaksiążkowej wiedzy! 
MIEJSCE SPOTKAŃ: VI piętro, sala luster. Sala luster jest to nieużywany od lat pokój nauczycielski, który członkowie KZWP wybrali na siedzibę główną. Swoją nazwę zawdzięcza temu, iż to właśnie tam pamiętnej nocy schowano zgubne zwierciadło, na co dzień okryte czarnym płótnem. Pomieszczenie wyglądem przypomina dormitorium: okrągłe fotele, wygodne kanapy i kominek, w którym od czasu do czasu buchają płomienie.
HASŁO WSTĘPU: Dla bezpieczeństwa zmieniane jest raz w tygodniu, w przeddzień spotkania. Komitet werbuje do swoich szeregów zaufanych czarodziejskich adeptów, którzy po oficjalnym przyjęciu podpisują się imieniem i nazwiskiem na objętym ochronnym urokiem pergaminie, zawieszonym w sali na korkowej tablicy. Przechodzą również przez ceremonię inicjacji, wymyślaną przez szefa KZWP oraz jego zastępcę. Aktualnie obowiązujące hasło: Krwotoczek truskawkowy.
CO CZŁONKOWIE ROBIĄ NA SPOTKANIACH? Wszystko to, co w powszechnym uznaniu grozi utratą punktów, naganą, szlabanem, szwankiem na zdrowiu i własnych nerwach bądź wydaleniem ze szkoły. Lubisz:
♦ Hazard, grę w szachy czarodziejów, gargulki czy eksplodującego durnia na pieniądze? 
♦ Zakłady bukmacherskie?
♦ Handel ściągami czy wspomagaczami nauki, które nie zostały przez nikogo przetestowane?
♦ Wspólne knucie intryg?
♦ Słuchanie muzyki i dzielenie się swoimi zainteresowaniami?
♦ Wypady do Zakazanego Lasu w celu zorganizowania wyścigu na testralach?
W takim razie zapomnij o nauce!
PODAJ HASŁO I BAW SIĘ JAK NAJLEPIEJ!
TYLKO PAMIĘTAJ: KZWP TO TAJEMNICA...
Przewodniczący: ___________
Zastępca: ___________
Informator przekazujący nowe hasła oraz datę i godzinę spotkania: ___________
Stali członkowie: ___________
Ubiegający się o przyjęcie: ___________

3 listopada 2000

Take me away to some place real...

'Cause they say home is where your heart is set in stone
Is where you go when you’re alone
Is where you go to rest your bones
Są takie miejsca na świecie, do których po prostu chce się wracać. Czasami wiążą się z nimi jakieś wspaniałe wspomnienia – na przykład te z dzieciństwa, kiedy godzinami wałęsało się po polach otaczających dom dziadków, chłonąc bliskość przyrody i zawierając przyjaźnie na zawsze. Czasami chodzi o widoki, o których nie da się zapomnieć albo o uczucia, które zdołały w człowieku wywołać – o te momenty, w których czuło się bezgraniczną radość, niesamowity spokój lub po prostu euforię. Czasami zaś nie ma w nich nic szczególnego – nie muszą być wyjątkowo piękne, ani wywoływać żadnych skrajnych emocji, ani nawet łączyć się konkretnym wspomnieniem. Zwyczajnie są i to właśnie to jest ich potęgą – to właśnie to sprawia, że stają się domem.
Kornwalijska wieś Boscastle oraz położona nieopodal niej, nieczynna już kopalnia Wheal Hope są zaś dla ciebie wszystkim tym naraz – najpiękniejszymi wspomnieniami, najcenniejszymi relacjami, najbardziej urokliwymi widokami i tym miejscem na świecie, które samym faktem, że jest, zwykło przepełniać twoje serce radością i ulgą. Są tym, dokąd wędrujesz myślami, gdy przepełnia cię tęsknota; tym, o czym myślisz, gdy słyszysz: dom; tym, gdzie odruchowo pragniesz uciec, gdy robi się ciężko, nawet jeśli już nie możesz…
Sam bowiem podjąłeś decyzję o opuszczeniu tamtej okolicy i wiesz, że jest ona – a przynajmniej tak ci się wydaje – nieodwracalna. Nie zmienia to jednak faktu, że w głębi serca tęsknisz za swoim małym – cóż z tego, że ciasnym, skoro własnym? – kamiennym domku położonym na zboczu klifu i za wyrytymi w skale schodkami, którymi można zejść aż do poziomu wody – tam, gdzie znajduje się drewniany, nieco podstarzały, ale piękny drewniany pomost, przy którym stał niegdyś kuter: twoje główne źródło utrzymania. Brakuje ci chłodnej, morskiej bryzy, która codziennie witała cię, gdy wiecznie zapominając o zamknięciu okna, budziłeś się wraz z jej zerwaniem się w tej okolicy. Tęsknisz za swoją salono-jadalnią, w której wesoło trzaskał ogień w kominku; za sypialnią, w której stało jedynie twoje łóżko i skrzynia mieszcząca twoje bambetle; za niewielką kuchnią, w której zwykłeś przepychać się i ocierać o ukochaną kobietę, a nawet za łazienką, której niemal całą powierzchnię zajmowała wanna. Chciałbyś znów usłyszeć skrzypienie drewnianej podłogi i ten charakterystyczny dźwięk źle naoliwionych drzwi, które ciągle obiecywałeś sobie zaraz naprawić; chciałbyś znów zobaczyć martwą mysz na swoim ganku, w którą zaopatrzyła cię Zjawa, jako tego starszego, upośledzonego kota, co to nie potrafi sam sobie zorganizować pożywienia; chciałbyś znów rozpalić ognisko na tyłach budynku i po prostu być.
Cholera, tęskno ci nawet za opuszczoną kopalnią, w której zorganizowałeś sobie własną wersję Wrzeszczącej Chaty – taką z łańcuchami i zamkniętymi korytarzami, w których podczas pełni nie mogłeś nikomu zagrozić. Brakuje ci tego poniszczonego budynku, który gęsto porasta bluszcz i resztek miedzi trzeszczących ci pod stopami, ilekroć się tamtędy przechadzałeś. Brakuje ci poczucia, że nikomu nie możesz tam wyrządzić krzywdy i przekonania, że oto znalazłeś miejsce, w którym możesz naprawdę być sobą bez żadnych konsekwencji. Brakuje ci tej wilgoci, którą wyczuć można było w powietrzu już od pierwszych kroków w głąb szybów i echa, które zwielokrotniało twoje cierpienie, jednocześnie trzymając cię w ryzach.
Najbardziej brakuje ci jednak tych chwil, kiedy po prostu cieszyłeś się życiem, mając u swojego boku najpiękniejszą i najwspanialszą kobietę na świecie. Nie możesz więc wrócić do domu, bo to ona stanowiła jego dopełnienie. Ją zaś bezpowrotnie straciłeś przez własną głupotę – katujesz się więc wspomnieniami w nadziei na to, że choć trochę odkupisz tym swoje winy i tęsknisz.
Po prostu, diabelnie, całym swoim pokiereszowanym ciałem i sercem tęsknisz – czasem tak bardzo, że aż wyjesz z bólu.
Zasłużyłeś, Greyback… 
’Cause they say home
It’s not just where you lay your head
It’s not just where you make your bed
Są takie miejsca na świecie, o których nawet się nie myśli. Czasami są one związane z pracą i rutyną, w którą siłą rzeczy się wpada, gdy okoliczności przez bardzo długi czas nie ulegają żadnej zmianie – stają się nimi mugolskie przystanki autobusowe, gabinety pracy, sklepy, w których cyklicznie uzupełnia się swoje zapasy czy zwyczajnie: trasy, którymi każdego dnia się podąża. Czasami chodzi o takie, z którymi wiążą się paskudne wspomnienia czy przeżycia – o takie, o których nie pamięta się dla własnego dobra, aby oszczędzić sobie bólu, który niewątpliwie siałby spustoszenie w sercu. Czasami zaś nie ma w nich nic szczególnego – po prostu odstręczają swoją aurą, wyglądem czy otoczeniem i choć na upartego dałoby się znaleźć w nich jakieś dobre cechy, po prostu się ich nie widzi, czy też raczej: świadomie postanawia się ich nie dostrzegać. Zwyczajnie i to właśnie to stanowi problem.
Kamienna chatka w Hogsmeade, położona nieopodal „Gospody Pod Świńskim Łbem” i obrośnięta zagajniczkiem, jest natomiast dla ciebie wszystkim tym naraz. Stanowi więc dokładne przeciwieństwo tego, co nazywasz domem i tego, co jest ci bliskie, a przy tym nijak ma się do tego, na czym tak naprawdę głęboko ci zależy. Nieważne bowiem, jakich nie miałaby plusów – w twoich oczach nigdy już nie miała stać się dla ciebie czymś więcej niż tylko budynkiem, w którym musisz się pojawiać w weekendy, żeby opiekować się swoją wiecznie źle się czującą żoną. Nie mówisz tego głośno, ale to chyba na niej polega największy problem…
Prawda jest bowiem taka, że ty po prostu przychodzisz tam z negatywnym nastawieniem. Jak jednak masz się czuć w tym miejscu dobrze, skoro już na sam jego widok wszystko się w tobie zaczyna buntować? Niby bowiem jest to maleńka chatka, a zupełnie nic nie łączy jej z tą, z twoich snów; niby bowiem co tydzień wita cię zapach rozpalonego ognia w kominku, ale to nie jest tamten zapach; niby bowiem z drobnego, nieco klaustrofobicznego korytarzyka, możesz wejść bądź to do kuchni, bądź do łazienki oraz na piętro lub też do salonu czy małej piwniczki, w której akurat mieścisz się ze swoimi łańcuchami i przemianami, a więc siłą rzeczy jest niemal tak, jak było w Boscastle, lecz jednocześnie zupełnie inaczej. Puściej, mniej ciepło, mniej czule – po prostu: mniej.
Weekend za weekendem wdrapujesz się więc ze zrezygnowaną miną po ciemnych, drażniących cię, bo nieco już spróchniałych, nie chcących się poddać nawet najsilniejszym zaklęciom, deskom, które prowadzą cię na ubogie pięterko, na którym mieści się jedynie niewielka sypialnia oraz pokój, z którego twoja żona zrobiła istną graciarnię, mimo że w domyśle jest to garderoba, a w dalszych planach pokój dziecięcy. Mijasz ściany, na których z niewiadomych przyczyn wiszą trofea w postaci rozmaitych poroży zwierzęcych, których Chloe nie pozwala zdjąć, mimo że tobie sprawiają one fizyczny ból i generalnie się wyłączasz, byleby to jakoś przetrwać.
Koniec końców po chatce poruszasz się więc odruchowo, nie zastanawiając się nad tym, gdzie tak naprawdę jesteś ani co robisz. W kuchni o zdecydowanie zbyt ciemnych meblach, machasz bowiem wyłącznie różdżką, dyrygując rozmaitymi sprzętami, więc tak naprawdę wcale nie musisz myśleć; po łazience poruszasz się na pamięć, zwykle zbyt zmęczony tygodniem pracy i rozmową z żoną, aby mieć siły na cokolwiek oprócz tych paru wyćwiczonych ruchów; w sypialni zaś, która zastawiona jest rozmaitymi fiolkami leków, jakie Chloe obsesyjnie wręcz stosuje, naprawdę, mimo chęci, nie czujesz się jak u siebie.
Dla własnego więc dobra non stop udajesz, że jest inaczej i choć samego siebie wykańczasz tą grą, nie sprawiasz już przynajmniej nikomu zawodu i nikomu nie wyrządzasz krzywdy.
Ty sam się przecież nie liczysz, nie?

Zdjęcia zawdzięczam piratowi. <3 W tytule Gabrielle Aplin.

30 października 2000

It's like we're losing our sense of home – just disappear

25 X 1943, podobno na ulicach Londynu & 4 II 1958, Dublin ––– osiemdziesięcioletni ojciec i sześćdziesięciopięcioletnia matka – oboje czystej krwi ––– on wilkołak, ona z domu Howard – on pragnął kobiety, ona przynieść rodzinie dumę i chwałę ––– on oddany Czarnemu Panu, ona oddana im obu ––– on opętany żądzą stworzenia jak największej ilości likantropów, ona skoncentrowana na uszczęśliwianiu męża ––– on niemal nie do zdarcia, ona zahartowana przez los ––– on mistrzem pojedynków, ona zaś eliksirów ––– on kochający wojnę i chaos, ona swoje życie i syna ––– on po 1998 roku gnijący w Azkabanie, ona nadal wierząca, że do niej wróci ––– oni jednymi z najgorszych rodziców świata ––– chciałbym móc ci być za cokolwiek wdzięcznym & chciałbym, żebyś bardziej we mnie wierzyła
6 VI 1997, Oxford ––– dwudziestosześcioletnia charłaczka zd. Waters – żona od końca sierpnia 2023 ––– kelnerka w Gospodzie Pod Świńskim Łbem – obecnie również niemal-matka, pod której sercem od czerwca rozwija się nowe życie ––– nieco naiwna marzycielka, której wydaje się, że zło nie istnieje ––– chorowita i słabiutka, a przez to mająca skłonności do hipochondryzmu ––– ta, która przepadła dla niego od pierwszego wejrzenia i nie pozwoliła, aby los odebrał jej szansę na szczęście ––– jasnowłosa i niebieskooka o raczej przeciętnej urodzie ––– ona jego możliwością odkupienia i zaznania normalności, on jej szansą na założenie rodziny ––– ta, która pilnie strzeże mężowskiego sekretu; ta, która znosi jego wybuchy; ta, która wciąż wierzy, że kiedyś będzie dobrze ––– czasami myślę, że byłoby ci lepiej beze mnie
15 XI 1992, Cardiff ––– trzydziestojednoletnia pracownica Ministerstwa Magii – pani Sekretarz Komisji Eksperymentalnych Zaklęć ––– przyjaciółka rodziny Greybacków od niepamiętnych czasów – podobnie zresztą jak jej rodzice ––– ciemnowłosa i ciemnooka, o zdecydowanie mrocznym poczuciu humoru ––– wysoka, smukła i piękna, a przy tym dostojna, poważna i zawsze stanowcza kobieta o duszy prawdziwej Ślizgonki ––– czysta krew od zawsze i na zawsze ––– niezmiennie próbuję rozgryźć, czego tak naprawdę pragniesz
22 XII 2002, Boscastle, Kornwalia ––– dwudziestojednoletnia pielęgniarka w Hogwarcie ––– półtorametrowa pół-willa półkrwi o pełnym sercu dobroci i przepięknych fiołkowych oczach ––– tona bólu zamknięta w drobniutkim ciele ––– chorobliwie ambitna, niewysłowienie piękna i niebywale zawzięta – nigdy nie mówiąca sobie dość ––– srebnowłose dziewczę, wzbudzające wielkie pragnienie roztoczenia nad nią opieki i wywołania uśmiechu na jej twarzy ––– definicja poczucia bezpieczeństwa i radości: ciepłej, zielonej Kornwalii, setek spacerów, tysięcy pocałunków, miliona czułych spojrzeń ––– marzenie senne o zapachu bzu i agrestu ––– ta, która miała być przyszłością, a stała się przeszłością ––– tak bardzo chciałbym móc cofnąć czas i to wszystko naprawić… 
8 VIII 2008 ––– najwierniejszy towarzysz, z którym żre się zupełnie jak pies z kotem ––– nieodłączna przyjaciółka od dnia, w którym Connor uratował ją przed zakatowaniem przez jej poprzedniego właściciela ––– prawdziwa dama, która wiecznie kroczy własnymi ścieżkami

W tytule: Harrison Storm, a wykorzystane powyżej wizerunki to: Dave Legeno & Paige Turco, Madeline Dixon, Olga Kurylenko oraz Ola Rudnicka i zdjęcia kotełka znalezione na Pinterest; za wszelką pomoc dziękuję piratowi! Zapraszam do przejęcia Geraldine! ;) 

You keep begging for forgiveness but you don't think you've done something wrong

patronus wilk ––– bogin nieznany ––– różdżka 14 cali, wiąz, włókno smoczego serca ––– dwa metry i szereg blizn w pamiątce po V 1998 ––– tatuaże na rękach i torsie sposobem na upamiętnienie tego, co ważne ––– zbyt dużo procentów, za dużo bólu
Często dochodzisz do wniosku, że los musi cię ewidentnie, cholera, nienawidzić, skoro z taką lubością czyni twoje życie coraz bardziej żałosnym i smutnym, ale prawda jest taka, że tak już po prostu musi być. Przychodząc na świat w tak znamienitej rodzinie jak ta Greybecków, jest się bowiem z góry skazanym na porażkę i nie ma na tym świecie osoby, która wiedziałaby o tym lepiej, niż ty, Connorze. Nauczyłeś się tego w najboleśniejszy ze sposobów – a szkoda, bo tak bardzo chciałbyś o tym zapomnieć…
Niestety, jakby już sam fakt bycia jedynym dzieckiem okrytego niepochlebną sławą wilkołaka, który przed ćwierćwieczem ze ślepą wiernością służył swojemu Panu, nie wystarczał, aby już i tak cholernie mocno utrudnić ci funkcjonowanie na tym świecie, tobie w genetycznym spadku po kochającym tatusiu, dostała się jego druga, potworna natura. Nikt cię nie pytał o zdanie, nikt się nie zastanawiał nad tym, czy to dla ciebie na pewno dobre ani czy decydowanie się na takie dziecko-hybrydę było choćby w najmniejszym stopniu mądre. Nie – ciebie postawiono przed faktem, który się dokonał i przez długie lata nawet nie pokazano ci, że można żyć inaczej.
Byłeś trochę jak zwierzę w klatce, egzotyczne i dzikie, przynajmniej dopóki Fenrir Greyback nie zidentyfikował pełni twoich zdolności. Dla niego od zawsze byłeś bowiem bardziej eksperymentem niż synem – kimś spłodzonym dla samej ciekawości czy można, a nie wyczekiwanym potomstwem. Kolejnym krokiem ku budowie armii likantropów, które ślepo ufając Czarnemu Panu, przyniosłyby mu niebywałą chwałę.
Potem zaś nadeszła pora nauki w Hogwarcie i wszystko uległo zmianie.
Rzucono cię bowiem na głęboką wodę: prosto do środowiska, którego nie tylko nie znałeś, ale i w którym dosłownie musiałeś walczyć o przetrwanie. Z twoim wychowaniem, biografią oraz innymi predyspozycjami, nie mogłeś w końcu trafić do innego domu niż Slytherin, w którym otoczenie się twardą skorupą i wyłączenie w sobie wszelkich ciepłych uczuć było wręcz niezbędne. Tam zaś z czasem robiło się w tobie coraz mniej człowieka, a więcej przerażonej, zapędzonej w kąt bestii.
Siedem lat udawałeś kogoś, kim nigdy nie byłeś. Siedem lat walczyłeś o swoje, raz w miesiącu wyjąc z bólu we Wrzeszczącej Chacie i skomląc o rychłą śmierć, gdy twoje członki zdawały się płonąć ogniem. Siedem lat musiałeś walczyć z własną naturą, aby w chwilach ogromnego podenerwowania nie ulec przemianie – czemuś równie dla ciebie prostemu, co podpisanie się. Siedem lat żyłeś w kłamstwie, pozwalając swoim rodzicom żyć w przekonaniu, że dobrze cię przeszkolili, wychowując nowego, młodego Śmierciożercę.
Maj tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku pomógł ci bowiem zrozumieć, że to nie tą ścieżką wiodła twoja droga – że choć w tym brutalnym konflikcie stanąłeś po tej stronie, której oczekiwała od ciebie rodzina, przyzwyczajony do wykonywania ich poleceń, w głębi serca wcale nie czułeś się z tym dobrze. Obserwując w milczeniu, jak wszyscy, którzy na swój sposób byli ci bliscy, odchodzą z powodu swoich idei, pojąłeś, że tak nie potrafisz, nie chcesz, że nie możesz… Ukończywszy naukę, odszedłeś więc, nie oglądając się za siebie i nie planując już nigdy wrócić.
Przez lata szlajałeś się po świecie, zatrzymując się to tu, to tam w poszukiwaniu szczęścia i odkupienia – czegoś, co pozwoliłoby ci choćby odrobinę pomniejszyć odczuwane przez ciebie wyrzuty sumienia. W niektórych miejscach pozostawałeś na dłużej: znajdowałeś pracę, dom, czasami nawet nawiązywałeś jakieś kontakty międzyludzkie. W innych zaś byłeś przelotem: ot, bestia, której żądze musiały zostać zaspokojone w którymś z europejskich lasów.
Spokój odnalazłeś dopiero na południu Anglii, w kornwalijskiej miejscowości Boscastle, pachnącej rybą, solą i wszechobecną zielenią. W tamtejszej opuszczonej kopalni Wheal Hope udało ci się stworzyć dla siebie azyl, o jakim od zawsze marzyłeś: miejsce bezpieczne, w którym dla nikogo nie stanowiłeś zagrożenia, a w którym swobodnie mogłeś być sobą. W chatce na zboczu klifu stworzyłeś zaś sobie namiastkę domu, którego, jak się okazuje, nigdy nie miałeś.
Zarabiałeś na życie rybołówstwem i ratowaniem okolicznych zwierząt, czując się naprawdę dobrze w tej oderwanej od rzeczywistości mieścinie, która często stawała się oddzielną wyspą, gdy prąd morski odseparowywał ją od stałego lądu. To nie jednak urokliwe widoki czy wątpliwej jakości kuter, na którym codziennie wypływałeś na połów, sprawiły, że po dziś dzień myślisz o tym miejscu z rozrzewnieniem i tęsknotą, której nie sposób opanować. Za to odpowiedzialna jest bowiem dziewczyna o srebrzysto-siwych włosach i najpiękniejszym spojrzeniu fiołkowych oczu, jakie kiedykolwiek widziałeś. Dziewczyna z twoich marzeń i snów, goszcząca w nich do dziś.
Jakimś cudem zdołała bowiem przedrzeć się przez twoje postawione z taką pieczołowitością mury i poznać prawdziwego ciebie. Tego mężczyznę, który dba o to, co jest mu bliskie; tego, który nie może znieść krzywdy innych stworzeń i tego, który w gruncie rzeczy jest po prostu pogubiony. Nic więc dziwnego, że z równie wielką łatwością odnalazła drogę do twojego serca, sprawiając że po raz pierwszy od lat uwierzyłeś, że naprawdę może cię spotkać coś dobrego.
Los widział to jednak zupełnie inaczej, a ty po dziś dzień wyrzucasz sobie to, jak bardzo byłeś wtedy naiwny. Powinieneś był przecież przewidzieć, że potwór taki jak ty nie ma szans na szczęście i że ktokolwiek się do ciebie zbliży, z góry skazany jest na cierpienie. Tego zaś zupełnie dla niej nie chciałeś – cóż, szkoda, że wszystkie twoje działania i tak do tego zaprowadziły. Do pojedynczego wybuchu emocji, których nie potrafiłeś kontrolować i ukazania się twojej zwierzęcej, okropnej natury, co mogło kosztować ją życie.
Wtedy zrozumiałeś, że nieważne, jak kochasz tkwić u jej boku, to nie jest miejsce dla ciebie.
Uciekłeś więc ponownie: tym razem jeszcze bardziej zgnębiony i rozżalony, przekonany o swoim bestialstwie i o tym, że nie zasługujesz na nic dobrego. Ścigany przez demony w postaci ojca, który mimo pobytu w Azkabanie zdołał cię odnaleźć i matki, która jak zawsze miała dla ciebie własny pomysł na życie, uciekałeś przed nimi, przed sobą, przed przeszłością, przed… wszystkim.
Uciekałeś, ale nie potrafiłeś biec dostatecznie szybko.
Powrót do Hogwartu w semestrze letnim 2023 roku miał więc być twoim wybawieniem. To bowiem w zamku czułeś się w młodości w miarę bezpieczny i wiedziałeś, że chociaż część twoich demonów cię tam nie dopadnie. Podjąłeś więc pracę jako nauczyciel ONMS będąc w skrajnej desperacji i będąc pewnym, że gorzej już być nie może – że więcej błędów nie zdołasz popełnić. A jednak jedna wycieczka do Hogsmeade w czerwcowy dzień, gdy tęsknota za ukochaną była zbyt silna, abyś mógł sobie z nią poradzić, udowodniła ci, że jest inaczej. Kelnerka w gospodzie, z którą pozwoliłeś sobie na noc zapomnienia i dziecko pod jej sercem były bowiem aż nadto przekonującym dowodem.
Oto więc jesteś: nauczyciel ONMS w kolejnym semestrze nauki, bo choć poczucie obowiązku i pewność, że dzięki temu twoja wiarygodność jako prawego człowieka wzrośnie, kazało ci wziąć tę kobietę za żonę, nie potrafiłeś stać się mężem na pełen etat; wilkołak, który wciąż nie przestał udawać i mężczyzna, który chciałby potrafić cofnąć czas…
Rzecz w tym, że czego byś sobie nie wmawiał, wina leży wyłącznie po twojej stronie. To ty bowiem straciłeś nad sobą panowanie, śmiertelnie przerażając jedyną kobietę, na której kiedykolwiek ci tak mocno zależało i wyrządzając jej krzywdę, której nigdy sam sobie nie zdołąsz wybaczyć. To ty wyjechałeś bez słowa, dochodząc do wniosku, że tak będzie dla niej lepiej, aby tym samym wyrwać sobie raz na – jak sądziłeś – dobre serce z twojej szerokiej piersi, skazując je na permanentne złamanie, cierpienie i ból, którego nic nie jest w stanie uciszyć – nawet najsilniejszy alkohol. To ty pozwoliłeś samemu sobie uwierzyć w to, że jesteś potworem, który nie zasługuje na nic dobrego – że takich zwyrodnialców jak ty, powinno się karać bezwzględną, nie znającą żadnej ulgi, śmiercią bądź przynajmniej odseparowaniem od reszty ludzkości. To ty dopuściłeś do tego, aby z twoich oczu na dobre zniknął wyraz szczęścia, a usta zapomniały czym jest uśmiech inny, niż ten wymuszony: sztuczny, ironiczny i nie mający nic wspólnego z radością.
Sam to wszystko spieprzyłeś, Connor.
Teraz to, cholera, napraw.

Na gifach od pirata (<3333) ponownie Jason Momoa, a w tytule Bear's Den.