28 sierpnia 2015

Nie jestem jak inni i na imię nie mam „każdy”

Scott Lucas Surprise-Lein 

DOM SALAZARA SLYTHERINA | SIÓDMY ROK | CZYSTA KREW | MAHOŃ, DWANAŚCIE CALI, GIĘTKA, ŁUSKA WIWERNY  | LEWORĘCZNY | PAN KAPITAN | SZUKAJĄCY | JEDYNAK | FOSSA PATRONUSEM | SAMOUK | PODSTAWY OKLUMENCJI | ZAKLĘCIA NIEWERBALNE 

Lubi mieć władze. Czuć, że nad wszystkim sprawuje kontrolę, próba podporządkowania sobie każdego aspektu życia i każdej napotkanej osoby jest przyczyną jego wiecznych konfliktów i nieporozumień. Jest spokojniejszy, jeśli tylko wie, że wszystko idzie po jego myśli i kaprysie, z premedytacją więc związuje sznurki osobom uległym, nimi najłatwiej manipulować a wśród tej parszywej dominacji czai się pogarda dla ludzi znacznie słabszych. W tym wszystkim wykazuję niebywałą subtelność, tylko arystokratycznym polorem zawojuje świat, bo najlepsi przywódcy to tacy, którzy potrafią słowem dostrzec do serca. Nie razi amikoszonerią by wzbudzić czyjeś zaufanie, stara się swój autorytet zbudować na czynach, które w większości sprytnie teatralizuję dla odpowiedniego efektu. Nie boi się własnego zdania, lubuje się w namiętnych filipikach i strzelaniu partyjskich strzał. Nigdy nie przyzna się do błędu, ani tego, że ogarnia go strach by stanąć przed boginem - boi się tego, co może zobaczyć.

MINIMALIZM. NIE TE CZASY, ALE POZOSTAŁ WE MNIE SCOTTOWY SENTYMENT. WRACAM  Z GRANDILOKWENCJĄ ORAZ BESSERWISSERSKIM LEINEM.  

i'm totally basic but i don't really mind

SLYTHERIN, VII ROK ◊ CZYSTA KREW ◊ MAHOŃ, WŁÓKNO ZE SMOCZEGO SERCA, 11 CALI ◊ PATRONUSEM WILK TYBETAŃSKI
A H N   J I H O O N
Nikt nigdy nie wątpił w to, że gdy Jihoon skończy jedenaście lat, przyjdzie do ich domu list z Hogwartu - zresztą, nawet przez takie myśli wybuchnęliby niepohamowanym śmiechem, zastanawiając się, dlaczego w ogóle wpadli na coś tak irracjonalnego. Bowiem w rodzinie Ahn do tej pory czystość krwi jest uważana za priorytet, a to już nie tylko w przypadku czarodziejów, ale także i narodowości. Do Wielkiej Brytanii zawitali w komplecie kilkanaście lat temu, gdy ojciec Jihoona dostał ofertę pracy w Ministerstwie Magii, na dobre już opuszczając Koreę Południową. Teraz ten dzieli swoje życie pomiędzy pracą w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów a prowadzeniem filii koreańskiej firmy w centrum Londynu, jednocześnie zdawkowo poświęcając czas swoim synom i żyjąc w przekonaniu, że pieniędzmi da się zastąpić rodzica (cliché). Jak powszechnie wiadomo, dolarami, wonami, a nawet frankami nie da się dzieci wychować odpowiednio, toteż zazwyczaj wyrastają z nich zarozumiałe i wyszczekane kwiatki, których nie da się znieść. Jihoon wywodzący się z rodziny chaeboli, którego przyszłość od zawodu poprzez małżeństwo i miejsce pochówku została już zaplanowana, wcale od tego schematu nie odchodzi. Wygodnie mu. Nie jest głupi, dobrze się uczy, należy do Koła Eliksirów, w czasie letniej przerwy chodzi po apartamencie w garniturach Armaniego (by się przyzwyczaić, oczywiście), należy do Klubu Ślimaka, osiąga wybitne wyniki z Zaklęć, pachnie Terre d’Hermes, a ludzie go nawet znoszą. Żadnej próby wybicia się ze schematu nigdy nie okazywał, jest oczkiem w głowie swoich rodziców jako najmłodszy z synów (choć okazywanie tej miłości idzie im dość opornie) i wiecznie walczy ze swoimi braćmi. Musi być najlepszy, musi wygrywać, każdy musi okazywać mu zainteresowanie i aż się prosi, by ktoś mu w końcu dał prztyczka w nos. Z wszystkich rzeczy na świecie najbardziej nienawidzi być wykorzystywanym (cliché). 
"Rozejrzyj się, spójrz na tych roześmianych i sztucznych ludzi - każdy piękny, szczupły, wymalowany i wymuskany, borykający się wewnątrz z tymi wszystkimi maluczkimi problemami. Cała parada tych idiotów myśli, że są wyjątkowi... A tymczasem nawet to ich od siebie nie wyróżnia."
powiązania
        
Witam serdecznie i zapraszam do wątkowania z panem Ahn!
Ahn to oczywiście jego nazwisko, coby nie było niedomówień.
Mistrz Gry mile widziany :)
        
pierwszy, drugi, trzeci
WĄTKI: ELODY, AVALON, GEORGINA, MELISSA

wszystkie powiązane ze mną wpisy znajdziesz pod etykietą coup d'état
panel autora

27 sierpnia 2015

Życie jest piękne (cz.2)

Zwróciliście mi ostatnio uwagę, że momentami ciężko się połapać kiedy przeskakuję z Tove na Ellen i odwrotnie, więc postanowiłam rozbić kolejne części jeszcze bardziej, co ma swoje niewątpliwe plusy, bo w ten sposób mam większą okazję przedstawić swoje postaci. To opowiadanie skupia się na Ellen i Scottcie, ich relacji oraz charakterach postaci i czasem nieracjonalnych zachowań. 

Myśl o nadchodzącej siódmej klasie napawała Ellen przyjemną rozkoszą. I nie tylko dlatego, że lubiła się uczyć, stęskniła się za przyjaciółmi, swoim dormitorium. Spędziła ze Scottem cudowne wakacje, polecieli do ciepłych krajów, zwiedzili Peru i Meksyk, poznali nowe czarodziejskie kultury i przeżyli niezapomniane przygody, ale wewnętrznie czuła się już gotowa na nadchodzący rok szkolny i nie mogła się doczekać, żeby stawić mu czoła. Zajęciom, które więcej się nie odbędą, testom i esejom, na które będzie się uczyć po nocach, egzaminom, od których zależy cała jej przyszłość. To był ich ostatni rok przed wkroczeniem w prawdziwie dorosłe życie.
Umówili się, że przyjedzie po nią do niej do domu i punkt ósma zjawił się na Bakery Street pukając do jej drzwi.
- Otworzę! - zawołała zbiegając po schodach ze swojej sypialni do korytarza i otworzyła drzwi wpadając prosto w jego objęcia. - Scottie
- Elly - zaśmiał się chłopak rozbawiony wylewną czułością ze strony dziewczyny. Mieli dla siebie całe dwa miesiące i wyglądało na to, że Gryfonka wciąż się nim nie znudziła. To dobrze wyrokowało na ich wspólną przyszłość. Z kuchni wychyliła się blondwłosa kobieta przypominająca starszą wersję Ellen, lecz o bardziej ostrych rysach, siateczce zmarszczek wokół oczu i bujnej, kręconej czuprynie. Matka dziewczyny, Eleanor, ubrana była w elegancki kombinezon w kolorze grafitu, a za biżuterię służyły jej jedynie srebrne korale na szyi i drobne kolczyki w uszach.
- Czy to Scott? - zapytała - Wejdź, kochanie, wejdź! Przyszedłeś akurat na śniadanie. - Kobieta już przemierzała korytarz, aby go uścisnąć i wciągnąć do środka. Leina zawsze zastanawiało skąd w Ellen tyle dobroci, zagadka rozwiązała się, gdy poznał jej rodziców. W świecie Kendallów na wszystko patrzono przez różowe okulary i z pozytywnym nastawieniem, na każdym obiedzie, w którym uczestniczył panowała miła i rodzinna atmosfera, wszyscy wydawali się uprzejmi i prawdziwi w swojej naturze. Przyjemna odmiana po dotychczasowych doświadczeniach. Wszedł do środka pewnym krokiem i usiadł na krześle w niewielkiej jadalni, a już po chwili podstawiono mu pod nos talerz z gorącą jajecznicą na maśle i bekonem. Ellen przyniosła świeże bułki i jedną z nich wręczyła chłopakowi.
- Eddie, śniadanie! - zawołała matka dziewczyny i już po chwili dało się słychać głośne tupanie po schodach i w progu pojawił się najmłodszy członek rodzinny Kendallów. Edmund i Ellen różnili się wszystkim, co tylko możliwe, chłopak przypominał wyglądem swojego ojca, choć włosy - tak jak siostra i matka - miał w kolorze blondu, po rodzicielce odziedziczając także silny skręt i gęstość włosa. Zdążył już założyć szkolny mundurek, garniturowe spodnie, białą koszulę i kamizelkę oraz krawat w kolorach Hufflepuffu. Na widok siedzącego przy stole Scotta stanął bez ruchu.
- Co on tutaj robi? - zapytał z pogardą, pomimo wzroku matki pełnego dezaprobaty. - Nie będę siedział przy jednym stole z kimś takim - prychnął. - Po co w ogóle go tu zapraszasz?
- Eddie - w głosie Ellen dało się wyczuć wyraźną prośbę, by nie zaczynał tej kłótni właśnie teraz, stawiał wszystkich w nieprzyjemnej sytuacji. Eleanor pogroziła mu drewnianą chochlą.
- Edmundzie Rupercie Kendall!
Chłopak zignorował całkowicie matkę i rzucił Ślizgonowi wyzywające spojrzenie.
- Gdybyś ją tak kochał jak to próbujesz udowodnić to byś ją dawno zostawił - powiedział prześmiewczo akcentując słowo „kochał”, by wzmocnić szyderczy ton wypowiedzi. - Nie patrz tak na mnie, Ellen! To czystokrwiste kur… - urwał w pół zdania wiedząc jak matka nadyma się powietrzem - nie dba o ciebie, chce tylko zaruchać. Jakby dbał to by nie pozwolił, żeby ktokolwiek choćby pomyślał o uprzykrzaniu ci życia. Hipokryta! Nienawidzi takich szlam jak my - wywarczał. Matka zdzieliła go chochlą, ale zdążył się uchylić. Ellen zaciskała dłoń na kolanie Scotta jakby błagając go tym gestem, by nie zwracał uwagi na to, co mówi Eddie. Chłopak pogrzebał widelcem w jajecznicy czując się co najmniej niezręcznie i nie wiedząc jak ma się zachować. - Widzisz? To tchórz, nawet nie spojrzy mi w oczy gdy go obrażam, a co dopiero gdyby miał cię obronić przed Noflorkiem czy Beaufortem! - na te słowa Scott nie mógł dłużej nie zareagować, zwłaszcza słysząc ciche warknięcie ze strony Ellen. Popatrzył na rodzeństwo od razu dostrzegając, że coś przed nim ukrywają.
- O co chodzi? - spytał patrząc na dziewczynę i marszcząc czoło. Czyżby działo się coś, czego mu nie powiedziała?
- Może ktoś chce się napić herbaty? - Eleanor na siłę starała się naprawić atmosferę, zmieniając temat, ale z miłego śniadania zostały tylko wspomnienia. Eddie wydawał się zadowolony z siebie, ale matka wyprowadziła go, co szybko popsuło jego dobry nastrój.
- Ellen? - Scott powtórzył pytanie i coraz bardziej obawiał się, że nie otrzyma odpowiedzi. Nie pomylił się.
- Nic, czym powinieneś się przejmować - w głosie dziewczyny nie było pewności, lecz ciche błaganie by nie pytał o więcej. - Zjedz śniadanie - poprosiła - niedługo musimy jechać, jeżeli chcemy zdążyć. - Zerwała się z krzesła nim zdążył zaoponować i uciekła do swojego pokoju pod pretekstem dokończenia pakowania walizek. Chłopak wiedział, że to kłamstwo, bo Ellen zawsze była przygotowana przed czasem, ale nie naciskał wiedząc, że to nie jest najlepszy moment do takiej rozmowy. Mimo to nie miał już ochoty na śniadanie. Pani Kendall będzie mu musiała wybaczyć.

Na peron 9 i 3/4 dotarli kwadrans przed czasem, Eddie pomknął w pośpiechu w kierunku swoich znajomych, Pani Kendall mogła tylko krzyknąć za nim by był grzeczny i westchnąć ciężko na taką niesubordynację ze strony syna. Uściskała Ellen i upewniwszy się, że córce niczego nie brakuje jeszcze raz przeprosiła Scotta za wydarzenia ze śniadania i pożegnała się z nimi, po drodze wzdychając z zazdrością i niedowierzaniem na mijanych czarodziei. Pomiędzy parą nastała niezręczna, krępująca cisza. Jak dotąd do Hogwartu jeździli w gronie swoich przyjaciół, Ellen z Gryfonami, Scott ze Ślizgonami, ale wtedy byli przyjaciółmi, nie parą. Rozejścia się w dwie strony nie ułatwiała poranna kłótnia, o której żadne z nich nie chciało rozmawiać, choć chłopak bardzo chciał poruszyć temat rzekomego gnębienia i zweryfikować czy to w rzeczywistości miało miejsce, a jeśli tak to kto za tym stał. W końcu Ellen cicho westchnęła i puściła jego dłoń. Uniosła się na palcach, jakby chciała go pocałować, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie i tylko cmoknęła go w policzek.
- Zobaczymy się w Wielkiej Sali - powiedziała zabierając swoje bagaże.
- Pomogę ci z tym - zaproponował od razu wskazując na trzy duże walizki i podróżną torbę, ale ona tylko pokręciła głową i zrobiła zręczny unik. To go zabolało, mimo to nie pokazał niczego po sobie. Przybrał zimną maskę obojętności i rzucił tylko: - jak chcesz. - Po czym udał się w stronę swoich przyjaciół.
- Elly! - za plecami usłyszała wesoły okrzyk znajomej, odwróciła się tym samym wpadając w ciepły uścisk swojej przyjaciółki z dormitorium Mary Thompson. - Scott ci nie pomógł z torbami? - spytała zdziwiona biorąc dwie z walizek w swoje ręce i pomagając Ellen wejść do pociągu. Speszona dziewczyna nie odpowiedziała na to pytanie tylko wzruszając ramionami.
- Wiesz jak jest - mruknęła pod nosem podążając za koleżanką do przedziału. Mary zdawała się nie zauważyć delikatnego wycofania ze strony przyjaciółki i wpadła w trans trajkotania opowiadając o swoich wakacjach, wciągając w rozmowę wszystkie współpasażerki znajdujące się w przedziale. Ellen odetchnęła z ulgą i dała się pochłonąć rozmowie o pierdółkach, całkowicie zapominając o Scottcie, który siedział teraz w chyba najbardziej odległej części Hogwartu Express, wśród czarnozielonych szat i bladych lic ich właścicieli, którzy zażyle dyskutowali właśnie o najnowszym zawodniku Armat z Chudley.
- Czy Norfolk lub Beaufort wspominał coś o… Ellen Kendall ostatnio? - pomimo że na jego twarzy nie widać było emocji i miał zimny ton to na wzmiankę o dziewczynie głos mu zadrżał, ni to z obawy, ni to ze złości. Wciąż nie przebolał jej zachowania na peronie, zupełnie jakby się go wstydziła lub bała, że nadmierna wylewność uczuć można na nią sprowadzić jakieś nieszczęście. Jego pytanie przerwało toczącą się dotąd dyskusję, a w przedziale zapadła cisza. Wpierw wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem, nim część z nich odwróciła wzrok unikając z nim kontaktu wzrokowego.
- No wiesz - zaczął niepewnie Benjamin Bulstrode - to mugolka - powiedział, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Chłopak skulił się jednak pod głośnym warknięciem Scotta.
- A czego się spodziewałeś po tej dwójce? - Ted położył dłoń na ramieniu przyjaciela w uspokajającym geście. - Nikt z nas nie sądził, że ta cała wasza znajomość będzie czymś więcej niż tylko przelotnym romansie. Sam się naraziłeś wiążąc z mugolką, bądź realistą Lein, to nie ma szans na przetrwanie. My cię nie zostawimy czegokolwiek nie zrobisz, ale nie przeciągaj struny. - Scott wyglądał jakby ktoś mu strzelił w twarz. Jego oczy wyrażały coś więcej niż wściekłość, miał ochotę wyrżnąć ich wszystkich w pień za to, że nic mu nie powiedzieli. To dotyczyło jego, wszystko, co dotyczyło Ellen było ściśle powiązane z nim. Nic dziwnego, że Norfolk i Beaufort śmiali mu się w twarz. Krzywdzili jego dziewczynę, a on nawet o tym nie wiedział. Strzepnął z ramienia rękę przyjaciela i wstał otwierając drzwi od przedziału.
- Gdzie idziesz? - spytał zaskoczony Ted nie rozumiejąc reakcji chłopaka, a gdy ten spojrzał na niego poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach.
- Złoić kilka dup. - i wyszedł z przedziału. Za nim jak cień podążyła grupa czarno-zielonych szat.

W przedziale dziewcząt rozmowy toczyły się w najlepsze, Ellen kończyła właśnie opowiadać o wizycie w Peru, gdy drzwi nagle się otworzyły i do środka wpadła zdyszana Dorothy Brown, piątoklasistka, którą Kendall znała z klubu transmutacji.
- Biją się! - wykrzyczała pełna ekscytacji, euforii, ale też przerażenia. - Scott z bandą przeciwko Zielonym Pałom! - zawołała niczym spiker na meczu quidditcha. Ellen zerwała się z miejsca. Zielonymi Pałami Gryfoni nazywali najbardziej znielubianych Ślizgonów, którzy w czasie roku szkolnego pełnoetatowo parali się niszczeniem psychiki i znęcaniem nad czarodziejami mugolskiego pochodzenia. Podążyła za trzęsącą się Dorothy po drodze wypytując ją o szczegóły, ale dziewczyna niczego nie wiedziała.
- Usłyszałam od Bethany, że jacyś Ślizgoni wyzywają się na pojedynek, wcale mnie to nie zainteresowało, ale zobaczyłam twojego Scotta, a Bethy dodała, że to walka o honor, więc jak zrobiło się gorąco natychmiast pobiegłam po ciebie.
- Dobrze zrobiłaś. - Gdy dotarły na miejsce zastały ściśniętą grupę uczniów, przez która nie było widać nic, co dzieje się w środku, za to wyraźnie było słychać co mówią. Zanim Ellen zdążyła zareagować pomiędzy uczniów wszedł jeden z prefektów, rozpychając zwartą grupę przedostał się do środka, gdzie dziewczyna dostrzegła Scotta, choć ten jej nie widział.
- Rozejść się! - zawołał prefekt - Rozejść się w tej chwili, bo jeszcze wszyscy będziecie przez najbliższe pół roku pomagać Filchowi w obowiązkach! Do swoich przedziałów, ale już! - grupa złożona głównie ze Ślizgonów i Krukonów niechętnie, bo niechętnie, ale rozeszła się. Prefekt stanął pomiędzy walczącymi chłopakami, ale sam nie wiedział jak ma się teraz zachować.
- Do swoich przedziałów - zawyrokował - ale możecie być pewni, że wasz opiekun domu o wszystkim się dowie. Kendall, powiedziałem rozejść się! - zawołał w stronę dziewczyny stojącej nieopodal, która pomimo jego poleceń nie wróciła do koleżanek. Chciała zobaczyć Scotta i prośba spełniła się, bo gdy tylko usłyszał jej imię odwrócił głowę. Miał obitą wargę, a z jego łuku brwiowego spływała krew. Poza tym z szaty szkolnej zostały tylko strzępy.
- Elly - powiedział niemo, lecz ona tylko pokręciła głową. Norfolk i Beaufort zarżali głośno.
- Och, czyżbyś nie przedyskutował tego planu ze swoją szlamusią? - spytali słodkim tonem śmiejąc się w głos. Prefekt fuknął na nich i posłusznie oddalili się w stronę swojego przedziału głośno wyrażając swoje niezadowolenie, że przerwano im zbicia Scotta Leina na oczach prawie wszystkich Ślizgonów i że naskarżą za ten bezpodstawny atak. Sam czarnowłosy chciał coś powiedzieć, ale ona odwróciła się i ostatnie co zobaczyła w jej oczach to niezadowolenie, zażenowanie i dezaprobatę. Chciał za nią pobiec, ale jego przyjaciele powstrzymali go, nie chcąc bardziej narażać się prefektowi, który z irytacją mamrotał coś o nieodpowiedzialnych Ślizgonach i wszczynanych burdach. Dał im ostatnią reprymendę i odszedł w swoją stronę.
- Ellen! - zawołał Scott za dziewczyną, ale ta słysząc swoje imię puściła się biegiem chcąc znaleźć się jak najdalej od chłopaka, który upokorzył ją przed całym swoim domem wcale nie pomagając jej z przykrościami, które ją spotykały. Resztę podróży spędziła w milczeniu w kącie przedziału w towarzystwie szepczących koleżanek niepewnych jak pocieszyć przyjaciółkę w tej niewątpliwie przykrej chwili.

Wielka Sala była udekorowana jeszcze piękniej niż w poprzednich latach. Strop udekorowany został jasnym błękitnym niebem, a po ścianach spływały jedwabne zasłony w tym samym kolorze ozdobione zielonymi gałązkami, które formowały się w ogromne drzewa o wielkich koronach. W pomieszczeniu było bardzo jasno i przyjemnie, w powietrzu unosił się zapach łąki i - tego Ellen nie była pewna - świeżo skoszonej trawy, którą tak uwielbiała. Stół jej domu znajdował się zaledwie kilkanaście kroków od niej i podążyła w jego stronę czym prędzej widząc zbliżającą się grupę Ślizgonów ze Scottem na czele. Ostatnie o czym teraz marzyła to spotkanie z chłopakiem i niewątpliwie ciężka rozmowa. Uciekła więc do Gryfonów wieczór spędzając w ich towarzystwie, kilka następnych dni unikając ukochanego. Nie miała jednak drogi ucieczki, gdy spóźniona weszła na eliksiry, które Gryfoni mieli razem ze Ślizgonami, a jedynym wolnym miejscem było to obok Scotta. Zajęła je siadając na krześle cicho i bez słowa, nie utrzymując nawet kontaktu wzrokowego. Profesor rozejrzał się po sali i rzekł:
- Jeżeli to już wszyscy to zaczynamy. Otwórzcie proszę podręczniki na stronie siedemdziesiątej ósmej…
- Upokorzyłeś mnie - szepnęła w stronę chłopaka nie wytrzymując rosnącego pomiędzy nimi napięcia. Spojrzał na nią zaskoczony.
- Upokorzyłem? Ja walczyłem o twój honor! - jego głos był przeszywający.
- I niby jak miało mi to pomóc, co? Teraz tylko się ze mnie śmieją, a ty wyglądasz jak niedorobiony Kliczko…
- Kto? - zdziwił się Scott, ale Ellen tylko pokręciła głową. Mimo że wciąż była zła nie mogła dłużej się na niego gniewać, nie było sensu, wydarzyło się. Położyła dłoń na jego kolanie kciukiem gładząc materiał spodni.
- Ważne, że oni wyglądali jak Hammer po sparringu z Tysonem. - uśmiechnęła się pokrzepiająco spoglądając z delikatną dumą na jego rany.
- Nie wiedziałem, że interesuje się pani boksem, Panno Kendall - odezwał się nad nią głos profesora - ale radziłbym przerwać tę interesującą dyskusję i pójść po składniki do eliksiru. - Ellen spłonęła rumieńcem i posłusznie odeszła w stronę schowka. - Kliczko - zaśmiał się pod nosem stary profesor wracając do swojego biurka.

Spotkali się ponownie wieczorem w wolnym czasie, siadając na błoniach pod drzewami, niewidoczni dla innych. Ellen podzieliła się ze Scottem jedną z babeczek, które chowała w kieszeniach i przytuliła się do niego, opierając głowę na ramieniu chłopaka. Pocałował ją w czoło.
- Jak ci minął pierwszy tydzień? - spytał starając się zacząć rozmowę w neutralny sposób, ostatnie kilka dni nie było dla nich łaskawe, a on za wszelką cenę starał się unikną kolejnej kłótni. Dziewczyna mu nie odpowiedziała pochłonięta jedzeniem babeczki, ale gdy przełknęła ostatni kęs wciąż mu nie odpowiedziała. W zamian za to przesiadła się, siadając mu teraz na kolanach i przyciągając do siebie. Zaskoczyła go taką nagłą wylewnością czułości, ale z zachłannością oddał pocałunek, odgarniając jej włosy z czoła i zsuwając rękę na szyję przycisnął mocniej do siebie. Ellen nie oponowała pragnąc bliskości ukochanego bardziej niż zwykle, stęskniona po tygodniu panującej między nimi ciszy. Szarpnęła za jego płaszcz, co jeszcze mocniej pobudziło Scotta. Zwykle dziewczyna była uległa, pruderyjna, ale taka podobała mu się bardziej - wiedząca czego chce, biorąca to jak swoje i przede wszystkim z inicjatywą. Wolną dłoń wsunął pod spódniczkę masując jej pośladki i lekko je ściskając. Powoli położył się na mokrej ziemi ciągnąc ją za sobą i przewrócił ją na plecy przygniatając swoim ciężarem. Zszedł pocałunkami na jej szyję, czuł jej napięcie, które nagle całkowicie się rozluźniło, po czym wszystkie mięśnie skurczyły się powodując sztywność. Z gardła dziewczyny wydobyło się niezrozumiałe charknięcie. Scott uniósł głowę i w jednej chwili całe jego podniecenie zostało zgaszone. Mógł tylko usiąść obok niej i w spokoju czekać, aż Ellen wyjdzie z transu.
Przez pierwszy kwadrans nie czuł nawet zaniepokojenia, ale gdy minęła godzina, a dziewczyna wciąż pozostawała nieprzytomna coś go tknęło i patrzył na nią niespokojnie szukając jakichkolwiek oznak, że coś dzieje się nie tak. Po dwóch godzinach wziął ją na ręce i zaniósł do Skrzydła Szpitalnego, gdzie oddał w ręce pielęgniarki Penny Panny. Kobieta kazała mu położyć dziewczynę na jednym z wolnych łóżek i czym prędzej zawołać opiekuna domu. Puścił się biegiem zbyt przerażony bezradnością pielęgniarki by myśleć logicznie. Gdy wrócił do Skrzydła Szpitalnego Ellen wierzgała się właśnie w łóżku krzycząc w niebogłosy. Penny Panny była bezsilna.
- Jest wciąż w transie - powiedziała do profesora Cuthinga, który był opiekunem Gryfonów. - Nie mam możliwości jej wybudzić, poza tym to niebezpieczne, zawsze trzeba pozwolić im samym się obudzić, kochany, możesz mi pomóc, sama nie daję rady - zwróciła się do Scotta, który natychmiast ruszył w kierunku łóżka i pomógł utrzymywać Ellen, która nieświadoma tego, co dzieje się wokół biła rękoma i kopała nogami na wszelkie strony jakby próbowała się z czegoś wyrwać. Pielęgniarka Penny Panny skorzystała z okazji i pomknęła do szafki z eliksirami, wyjmując z niej najsilniejszy wywar uspokajający jaki znała i podała go dziewczynie. Wystarczyła chwila by wszystko się uspokoiło. Profesor Cuthing puścił uczennicę i odetchnął.
- Obudzi się sama? - spytał z troską w głosie.
- Powinna, ale pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Wizje trwają zwykle kilka, kilkanaście minut. Zresztą to zależy od osoby, jasnowidzów jest niewielu, rzadko który dzieli się swoimi przeżyciami, więc informacji o nich nie uczy się na studiach medycznych. - kobieta wydawała się naprawdę wystraszona i bezsilna. Nie wiedziała co robić.
- Poinformuj mnie, jeżeli jej stan się nie zmieni lub pogorszy. Scott, powinieneś wrócić do Lochów - powiedział, ale chłopak pokręcił głową.
- Zostanę. To moja dziewczyna - odparł z naciskiem. - Nie ma mowy, żebym się stąd ruszył dopóki się nie ocknie. - Mężczyzna mógł tylko westchnąć nad upartością ucznia.
- A więc zostań, poinformuję profesora Skistada - to rzekłszy opuścił Skrzydło Szpitalne. Penny Panny jeszcze chwilę krzątała się wokół łóżka Ellen i zniknęła w swoim gabinecie.

Obudziła się znienacka, nie wiedząc gdzie jest, z kim jest, jak długo jej nie było i co się działo. Złapała się za szyję, ale nie poczuła żadnej rany, a koszulę nocną miała czystą. Pociągnąwszy kołdrę zbudziła śpiącego na rogu łóżka Scotta, który rozbudził się szybko.
- Elly! - uściskał ją mocno i wycałował każdy najmniejszy punkt jej twarzy. Dziewczyna wydawała się jednak wciąż nieobecna, pomimo że jak najbardziej wyglądała na wybudzoną. - Ellen, wszystko w porządku? - spytał zatroskany. Pokręciła głową.
- Widziałam śmierć, Scott, dużo śmierci. Ojca Tove i… - urwała na widok wchodzącej do sali pielęgniarki.
- No nareszcie! - zawołała Penny Panny szybkim krokiem przemierzając dystans. - Jak się czujesz? Coś cię boli? Jesteś głodna? A może byś chciała…
- Będę wymiotować - ostrzegła siadając na łóżku z nogami na podłodze. Pielęgniarka natychmiast pobiegła po najbliższy kosz na śmieci. Ellen popatrzyła na Scotta smutno. - Idź. Porozmawiamy później - powiedziała, a on zrobił o co prosiła bez słowa i pożegnania. Oddalali się od siebie, mieli sekrety, nie mówili wszystkiego. Kiedyś opowiedziałaby mu wszystko od razu, podzieliła swoimi troskami i trzymałaby go przy sobie, a teraz sprawiała, że czuł się niepotrzebny. Z rozmachem przewrócił stojącą przy jednym z łóżek zasłonkę na kółkach wkładając w to agresję i złość, która w nim drzemała. Zignorował wrzaski pielęgniarki i wyszedł trzaskając drzwiami. Najbliższe dni zapowiadały się paskudnie niemiło.

26 sierpnia 2015

the closer you look, the less you see




Kochany pamiętniku 
Pamiętniczku 
Zeszycie zwierzeń 
Pierdolić to. Na cholerę wstęp, skoro i tak nikt tego nie przeczyta?
Od kiedy skończyłem sześć lat, zacząłem zastanawiać się, czy kiedykolwiek znajdę miejsce, do którego należę. Bycie dzieckiem premiera nie jest najłatwiejsze, ani najbezpieczniejsze. Przekonałem się o tym, gdy dwa miesiące z życia zostały mi wyrwane, a jedyne, co mi po tym pozostało, to długie pręgi na plecach, powstałe na skutek uderzania kablem. I ataki paniki. Po tym wszystkim nie byłem pewien, czy kiedykolwiek wrócę do dawnego stanu.
A jednak. Wystarczyły dwa lata w Hogwarcie, hektolitry potu wylane podczas uderzania w worek treningowy, godziny spędzone na tasowaniu kart i Rocky, abym na powrót zaczął funkcjonować, abym przestał patrzeć na obcych ludzi spode łba, abym się uśmiechnął. Nawet nie wiem po co to piszę. Chyba właśnie uświadomiłem sobie, że choć blizny na ciele i na umyśle pozostaną, to udało mi się w niemalże w pełni wyzdrowieć. 
Niemalże, bo nadal zdarzają mi się duszności i ataki paniki.
 Caspian
 Caspian Berkeley 
 VI klasa  gryffindor  mugolak  syn premiera Wielkiej Brytanii 
 iluzjonista  jedynak  bokser ♠ astmatyk ♠ metamorfomag ♠
 patronusem konik morski  boginem średniowieczny kat 
 Rocky, czasami Balboa  maleństwo 
   

Zanim się narodził, rodzice planowali już jego przyszłość i byli pełni oczekiwań. Miał być małym geniuszem, erudytą, intelektualistą i filozofem. Oczekiwano od niego dobrego zachowania, obycia i znajomości savoir vivre’u. Chcieli aby czytał dużo książek, grał na pianinie, słuchał klasycznej muzyki i poruszał się z gracją, jeździł konno. Marzyli o doskonałym, poważnym, charyzmatycznym dziecku, przywódcy, alfie.
Dostali omegę. Pozytywnego chłopca z uśmiechem od ucha do ucha, wygadanego jak nikt inny, nawet jeśli nie potrafi skleić sensownego zdania. Plączącego się we własnych słowach. Trafił im się niezdara, tłukący w worek bokserski, słuchający starego, dobrego rocka, czytający książki tylko dla obrazków, nie rozstający się z paczką Bicycle’ów i grający jedynie na nerwach. Jeździ co najwyżej swoim białym maleństwem, a filozofować może tylko kiedy koledzy wręczą mu skręta, mówiąc, że „gdy odmawia blanta, gdzieś na świecie ginie panda”.
Pragnęli ideału, zastępcy ojca.
Dostali Czarodzieja.
Ale i tak go kochają. Chyba.
=======================================================================
POWIĄZANIA ♣ Z PRZESZŁOŚCI 
=======================================================================
fc: anonim z tumblra
cytat z "Now You See Me"
Przybywam tu po raz kolejny, bo coś ostatnio mi nie wyszło z tym pisaniem.
Lubimy zawile, lubimy ciekawie. ;)

25 sierpnia 2015

Życie jest piękne (cz.1)

Jeszcze będzie zbetowane, ale nie mogłam się doczekać, żeby opublikować część pierwszą.
Będzie ich kilka, ponieważ na jeden raz wyszło mi za dużo stron, a i chcę trochę potrzymać Was w napięciu. Przyjmijmy zatem, że to cykl opowiadań o losach Ellen Kendall i Tove Jansson w rolach głównych. Zapraszam do czytania i jak najbardziej do komentowania, nawet jeśli to ma być zwykłe "przeczytałem". Dajcie głos!

2021r

Uroczysty bal sylwestrowy u Scotta Leina był swoistą tradycją wśród ślizgońskiej części uczniów Hogwartu. Krążyły o nim mniej lub bardziej rzeczywiste legendy i historie, a grono zaproszonych było tak ścisłe i zaufane, że ciężko było zdobyć prawdziwe informacje na temat tego, co się na balu działo. Jak każda grupa, tak przyjaciele i znajomi Leina mieli swoich wielbicieli oraz wrogów, a liczba tych pierwszych dorównywała drugim, więc niewyobrażalne było zdziwienie Tove, gdy pośród wystrojonych gości zauważyła drobną blondynkę o ogromnych, błękitnych oczach i malinowych usteczkach, ubraną w granatową elegancką sukienkę, w której wyglądała niczym wyjęta z obrazu na ścianie arystokratka. Przyuważyła też, że jej szyję okalał wspaniały, srebrny wisiorek, którego cena zdecydowanie musiała przerastać finansowe możliwości Ellen Kendall. Tove od razu wiedziała kim jest ta dziewczyna, krążyło o niej dużo plotek i pogłosek, a większość dotyczyłą jej rzekomego związku ze Scottem. Najwyraźniej oboje byli tak głupi, że postanowili się w końcu ujawnić i narazić na cios ze strony społeczeństwa zarówno ślizgońskiego, jak i gryfońskiego. Jansson mogła im tylko pogratulować odwagi i nie zazdrościć braku rozsądku.
Z tacy niesionej przez kelnera wzięła kieliszek z szampanem. Zbliżała się północ, niedługo zaczną odliczać czas i puszczą magiczne fajerwerki, a to było coś na co czternastolatka najbardziej czekała. Chodziły słuchy, że w tym roku pokaz sztucznych ogniem miał być nielada atrakcją, a liczba galeonów, które podobno Lein przeznaczył szokowała nawet największego rozrzutnika. Uniosła kieliszek do ust i zmoczyła wargi w słodkim napoju, o mocnym posmaku delikatnie gryzącym ją w język.
- Nie chcę wyjść na moralizatora, Tove, ale to, że cię tu zaprosiłem nie oznacza, iż nie obawiam się gniewu twoich braci - usłyszała znany głos za swoimi plecami. Odwróciła się, by zobaczyć gospodarza w pełnej krasie. Mieli okazję zobaczyć się tylko na wejściu, gdy witał gości, ale do teraz nie mogła zamienić z nim nawet słowa, gdyż cały czas był zajęty dbaniem o dobro i zadowolenie zaproszonych osób. - Odłóż kieliszek i pozwól, że zaproponuję ci coś bezalkoholowego. Masz ochotę na kakao z bitą śmietaną?
- Napiję się ponczu. - Pomimo że sytuacja wydawała się dziewczynie przekomiczna, a reakcja chłopaka przesadzona to grzecznie oddała kieliszek z szampanem przechodzącemu obok kelnerowi. Nie chciała narażać się Scottowi, ani tym bardziej wszczynać niepotrzebnych niesnasek z gospodarzem imprezy. Podobało jej się tutaj, więc nie chciała zbyt szybko kończyć zabawy. - Ellen wygląda dziś bardzo ładnie - skomplementowała wygląd dziewczyny. Wyraz twarzy Scotta od razu się zmienił, uśmiechnął się i skierował spojrzenie szarych tęczówek w stronę postaci, która przewróciłą jego życie do góry nogami. Należał do grona Ślizgonów, o których można powiedzieć, że prezentują stereotypowy wizerunek wychowanków Domu Węża, był oschły, zimny i chował uczucia za maską obojętności, nawet długo po tym jak poznał Ellen. Tove zastanawiała się dlaczego zdecydowali się ujawnić właśnie teraz, bo na pewno nie dziwiło jej, że Gryfonka wpadła w sidła kogoś takiego jak Lein. Chłopak należał do drużyny Quidditcha, miał świetnie wyrzeźbioną sylwetkę. Był też wysoki i wyjątkowo przystojny, czarne włosy idealnie przycięte i ułożone, smukła szczęka z delikatnym, zadbanym zarostem nadającym mu młodzieńczy, ale męski wygląd. Na ten dzień założył szyty na miarę garnitur w ciemnogranatowym kolorze, dopasowany i ozdobiony srebrnymi spinkami na mankietach koszuli. Pomimo nie tak późnej godziny zdjął już krawat i rozpiął górny guzik koszuli nadając sobie bardziej luźny wygląd. Gdyby była starsza z pewnością by się nim zainteresowała i teraz patrzyła z zazdrością na Ellen, która musiała żyć jak księżniczka w objęciach kogoś takiego jak on. Pod powłoką wyidealizowanego Ślizgona z pewnością krył się naprawdę ciepły i kochający chłopak, skoro roztropna Gryfonka go pokochała. Niezręczną ciszę, która niespodziewanie spadła przerwał nieśmiałe chrząknięcie chłopaka.
- Wybacz mi to zaniedbanie, ale muszę zająć się też innymi gośćmi - zwrócił się do niej, a Tove tylko uśmiechnęła się. Chwyciła go za rękaw i nachyliła ku sobie, szeptając mu do ucha:
- Nikt się nie obrazi, jeśli poświęcisz trochę czasu swojej ukochanej lwicy - zaśmiała się i puściła go. - Goście dadzą sobie radę - dodała i puściła mu oczko, pozostawiając go samego. Zdążyła jeszcze zauważyć jak oddala się w stronę swojej dziewczyny, chwilę rozmawiają po czym opuszczają salę balową starając się nie zwracać na siebie zbytecznej uwagi. Tove przewróciła oczami. Młodzi. Bez nadzoru Scotta i braci poczuła się wolna i dała się porwać sylwestrowej zabawie, a alkohol sam znajdował się w zasięgu jej rąk.

Świat wokół niej wirował, mocniej chwyciła Scotta za rękę czując jak uginają się pod nią nogi.
- Jeszcze chwilę wytrzymaj, mała - szepnął do niej głos tak słodki, że prawie rozpłynęła się z miłości nie zdając sobie sprawy, że właśnie nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Mrugnęła powiekami i znalazła się w zupełnie innej rzeczywistości.
√Miała bose stopy i stała w kałuży krwi, która ciekła z rany na piersi nieznanego jej mężczyzny. Był wysoki, miał nieproporcjonalnie długie ręce i nogi, siwą brodę i łysą głowę. Przypominał starego dziadka, jego błękitne oczy nie błyszczały, wydawały się mętne i pozbawione wyrazu. Ubrany był jedynie w koszulę nocną. Mężczyzna poruszył ustami, ale Ellen nie usłyszała żadnych słów, które wypowiedział. Najbardziej przerażało ją, że znajdowali się w niebycie, czyli miejscu pozbawionym czasu i przestrzeni, a biel raziła ją po oczach. Coś się działo, ale nie umiała określić co, wciąż tylko widziała krwawiącego starca krzyczącego coś, czego nie słyszała. Ostatnie, co zauważyła to sygnet na jego palcu, srebrny z granatowym środkiem i wytłoczoną literą J. Potem nastąpiło przebudzenie.
Otworzyła oczy i dostrzegła baldachim łóżka, które tak dobrze znała. Pod palcami poczuła przyjemny materiał aksamitu i bawełny. Sypialnia Scotta.
- Elly? - jego głos dobiegał jakby z daleka, wyraźnie, lecz jednak tłumiony przez i powtarzający się w jej głowie jak echo. Uniosła dłoń do czoła, poczym przetarła oczy palcami.
- Jest dobrze, nie martw się - powiedziała na widok chłopaka idącego w jej stronę z kubłem na śmieci. Jak przezornie, pomyślała na sekundę przed tym jak jej żołądkiem wstrząsnęły torsje i zwymiotowała prosto do pojemnika podstawionego przez Scotta. Ta scena ją rozbawiła, ale też ukazała jej jak dobrze się znają i wiedzą czego potrzebują w danej chwili. Nie pierwszy raz był świadkiem, gdy Ellen dostała wizji, co dla postronnych wyglądało jak atak padaczki i stan upojenia alkoholowego. Nierzadko potem wymiotowała lub zapadała w głęboki sen, a odkąd dowiedział się kim jest wspierał ją w każdym przebłysku przyszłości, którą miała okazję zobaczyć, jeśli tylko był w pobliżu. Scott poruszył nadgarstkiem w górę i dwa razy w prawo, a zawartość kubła natychmiast została opróźniona, zaś w powietrzu rozniósł się zapach fiołków, które Ellen uwielbiała. Pogłaskał ją po włosach i musnął ustami czoło.
- Czujesz się na siłach by wrócić na bankiet czy chcesz tu zostać? - spytał, jednak nie otrzymał odpowiedzi. Blondynka siedziała wyprostowana wpatrując się w coś po drugiej stronie pokoju. Podążył za jej wzrokiem i dostrzegł stojącą w drzwiach Tove, która chwiejnie stała na nogach, wyglądało na to, że ledwo trzymała pion. Jej biała sukienka poplamiona była czerwonym winem, sama zainteresowana przeszła przez długość sypialni i zwymiotowała do kosza na śmieci, do którego przed momentem wymiotowała Ellen.
- Jansson - w głosie Scotta słychać było wściekłość, nie dlatego, że weszła do zamkniętej sypialni, ale dlatego, że upiła się pomimo jego wyraźnego zakazu. Chwycił dziewczynę za ramiona, ale przytrzymał jej włosy, gdy z ust wypłuwała żółty płyn, na widok którego i jemu robiło się nie dobrze. - Skończyłaś? - zapytał i odstawił kosz na śmieci na podłogę. Tuż obok jego ramienia wyrosła jak spod ziemi Ellen.
- Zanieś ją do łazienki, pomogę jej się umyć - powiedziała, a on bez zbędnych słów wykonał jej polecenia. Posadził pijaną nastolatkę w wannie i wyszedł z łazienki zostawiając dziewczyny same. Kendall pomogła dziewczynie zdjąć brudne od wina i wymiocin ubrania i napuściła wody do wanny. Sukienkę dziewczyny wrzuciła do zlewu, po czym sięgnęła po gąbkę. Już chciala zanurzyć ją w wodzie i płynie, gdy na lewej dłoni Tove dostrzegła srebrny sygnet z literą J. Momentalnie zastygła w bezruchu, a obrazy same pojawiły się przed jej oczami. Starzec. Krew. Śmierć. Niemy okrzyk i sygnet. Tkwiła w tej pozycji przez dobrą chwilę, nim jak za dotknięciem magicznej różdżki poruszyła się swoje myśli chowając głęboko w ciemnej części swojego umysłu i zaczęła myć właściwie nieznaną jej nastolatkę, która przesadziła z alkoholem. To z pewnością nie był wymarzony wieczór dla niej i Scotta. Szybko uwinęła się z umyciem dziewczyny, która powoli zaczynała trzeźwieć, pomogła jej wyjść z wanny i owinęła ręcznikiem.
- Przyniosłem ubrania. - prawie podskoczyła na dźwięk jego głosu, nie słyszała kiedy wszedł do łazienki. Spojrzała w jego stronę i na koszulkę oraz spodnie, które trzymał, rozpoznała w nich swoje rzeczy. Kiwnęła mu głową i podała je Tove, której trzeźwość wróciła na tyle, by sama mogła się ubrać. Zostawiła ją samą w łazience i wyciągnęła Scotta do sypialni, upewniła się, że drzwi są zamknięte po czym konspiracyjnym szeptem rzekła:
- Widziałam ten sygnet. Ten, który ona nosi. - nie mogła wytrzymać dłużej bez podzielenia się z chłopakiem o tym, co zobaczyła w wizji i o dziwnym zbiegu okoliczności. Gdyby zobaczyła pierścień u Tove w szkole mniej by ją to zainteresowała, ale dostała wizji na krótko przed wtargnięciem dziewczyny do pokoju, a to było czymś więcej niż zbiegiem okoliczności. - A w wizji ukazał mi się starzec z ogoloną głową i siwą brodą, prawie martwy, cały we krwi. Coś krzyczał, ale nie mogłam słyszeć słów. To… - zawahała się jak określić sytuację, by opisać ekspresję emocji, które się w niej skumulowały, ale zaraz nie przesadzić z opisem. - Podejrzane.
- Widziałaś dokładnie ten sam pierścień? - upewnił się, jednak dla niego sytuacja nie była aż tak podejrzana jak dla Ellen. Sygnety prawie zawsze miały srebrny kolor, a rodowych nazwisk na J mógłby od tak wymienić przynajmniej z pięć. - Mogła go dostać w spadku, a wizja mogła być zdarzeniem z przeszłości.
- Nie była z przeszłości - w głosie Ellen brzmiała pewność, która nie zdołała jednak przekonać chłopaka. Wzruszył ramionami, do przepowiedni miał dużo większy dystans niż jasnowidząca. Miały one tę nieznośną cechę, że nie mówiły zbyt wiele i ich sens nigdy nie był klarowny, szukania go na siłę kojarzyło mu się z błądzeniem w lesie bez światła, albo podróż po labiryncie bez mapy.
- Nawet jeśli to jaki to ma związek z Tove? Ona ma czternaście lat - rzucił lekceważąco - Daj sobie spokój z tym i po prostu się baw, dobrze? Wróć na bankiet, ja zaprowadzę dziewczynę do sypialni dla gości i rozkażę skrzatom jej pilnować. Dojdę do ciebie za chwilę, obiecuję. - ucałował ją i opuścił pozostawiając samą.
Była na niego zła. Zeszła do sali balowej bez nastroju do tańców i zabawy. Zbliżała się druga nad ranem, czas upłynął tak szybko i niespodziewanie, że nie sądziła, iż na niańczeniu Jansson i w nieprzytomności spędziła tyle czasu. Starała się jednak jak najlepiej przejąć obowiązki Pani Domu pod nieobecność gospodarza, jednak gdy Scott do niej dołączył wymigała się bólem głowy i wróciła do jego sypialni, gdzie spędziła resztę nocy.
Nad ranem, gdy ostatni goście opóścili posiadłość Leinów Scott wreszcie mógł udać się do łóżka, o którym zamarzył już jakiś czas temu. Zdjął czarne, wzorzyste lakierki, rozpiął guzik od spodni, które spadły mu do kostek. Dosłownie wyskoczył z nich rzucając się na łóżku, co przebudziło śpiącą Ellen. Gdyby jednak nie obudził jej mocnym wtargnięciem z pewnością zrobiłby to zapach, który ze sobą niósł. Nawet najprzystojniejszy ze Ślizgonów po całej nocy tańczenia przepacał ubranie.
- Śmierdzisz - skrzywiła się zabierając kołdrę i wypychając go z łóżka. - Idzie się upić samym smrodem alkoholu od ciebie, idź się wykąp. - Ellen nie miała nastroju, była na niego zła i chyba tylko to prowokowało ją do czepiania się go za wygląd i zapach po całej nocy. Ile to razy tuliła się do niego i wdychała zapach jego skóry po meczach quidditcha?
- Umyję się potem - rzucił tylko kładąc się obok niej, ale ugodowo ściągając jeszcze koszulę. Zupełnie nie rozumiał jej nagłego oburzenia, ale winą obarczył migrenę, na którą poskarżyła się w czasie balu. Tym bardziej zdziwił się, gdy Ellen wyszła z łóżka kusząc jego podchmielony umysł jedwabną halką, spod której wyraźnie odznaczały się sterczące sutki i która obrysowywała jej idealne ciało.
- Pieprzony egoista. - usłyszał jeszcze mamrotanie i nie wytrzymał wyskakując z pościeli.
- O co ci teraz chodzi? - zapytał wściekle nie rozumiejąc irracjonalnego zachowania swojej dziewczyny.
- Myślisz tylko o sobie! - rzuciła w jego stronę poirytowane spojrzenie, przewracając oczami jak to miała w zwyczaju, gdy tylko czegoś nie rozumiał. Czuł się wtedy jak idiota. - Zostawiłeś mnie w czasie balu, zupełnie ignorując moje uczucia, a teraz wpychasz się do łóżka śmierdząc jak skunks. W dodatku obudziłeś mnie, a jest która to nad ranem! - Ellen miała ochotę tupnąć nogą i trzasnąć drzwiami, ale wydawało jej się, że zachowuje się wyjątkowo niedorzecznie i takie coś tylko przebrałoby miarkę. Uważała, że podejrzenia w kierunku Tove i sygnetu były słuszne i nie spodobało jej się, że Scott je zignorował stawiając na pierwszym miejscu ten głupi bal oraz gości. Dupek.
Chłopak zacisnął pięści i odwrócił się na pięcie.
- Jak sobie księżniczka życzy - wysyczał przez zęby jak na Węża przystało i opuścił sypialnię zostawiając ją samą. Nie będzie panience głowy zawracał, delikatna się taka zrobiła. Zapach potu jej przeszkadza. Rozpuszczona lwica, mamrotał pod nosem, niechby to szlag trafił te wszystkie baby!
Poranek nie był dla niej łaskawy, ale też nie należał do najgorszych. Po raz pierwszy w życiu pojęła w pełni znaczenie słowa kac i zrozumiała na czym polega suchość w ustach w pełnym wydaniu. Z nocy pamiętała jednak wszystko, choć nie była pewna co należało do prawdziwych wspomnień, a który obraz został przeistoczony pod wpływem alkoholu w coś, co niekoniecznie miało miejsce. Zeszła do kuchni w ubraniach, w których się obudziła, wypiła szklankę zielonej herbaty podanej jej przez domowego skrzata i rozsiadła się na krześle gotowa zjeść coś porządnego, co zaspokoi żołądek. Nie zdążyła jednak nawet poczuć zapachu smażonego boczku, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Usłyszała dwa męskie głosy, jeden należał do Scotta, a drugi do jej ojca. Wstała więc od stołu i podążyła do głównego hallu, gdzie stał wysoki mężczyzna o łysej czaszce i długiej, siwej brodzie, ubrany w elegancki surdut oraz pan domu i gospodarz w lnianych spodniach i koszulce, najwyraźniej nagłe pojawienie się gościa ściągnęło go z łóżka.
- Nie będę zawracać ci głowy, Scott - zwróćił się do młodzieńca Abraham Jansson ściskając jego dłoń - Pozdrów rodziców. Tove, możemy wychodzić? - zwrócił się do córki z zapytaniem, które nie wymagało odpowiedzi. Wiedziała, że ktoś po nią przyjdzie, ale nie sądziła, że sam ojciec się po nią pofatyguje. Kiwnęła głową bez słowa i pożegnała się z kolegą z domu, opuszczając posiadłość Leinów jak najszybciej się dało.
Owinięta w szlafrok Ellen stała przy oknie w sypialni Scotta i ukrywając się za firanką obserwowała wychodzących na ganek ludzi. Bez trudu rozpoznała Tove w swoich ubraniach, ale mężczyzna, który jak podejrzewała był jej ojcem, pozostawał dla niej obcy. Już miała odejść od okna, gdy mężczyzna odwrócił się i spojrzał dokładnie tam, gdzie stała. Cofnęła się szybko, odskakując jak oparzona, potknęłą się o długi materiał szlafroka i upadła na ziemię. W tym samym momencie do pokoju wszedł Scott. Spojrzała na niego, a kłótnia i niesnaski z nocy nagle przestały mieć znaczenie. W jej oczach pojawił się niepokój i strach, którego jeszcze nie rozumiała.
- Znam go - wyjąkała - to on był w mojej wizji. Widziałam jak umiera, Scott. Przewidziałam czyjąś śmierć.
- No to, że tak powiem, wbiłaś na higher level - skwitował ironicznie chłopak.
- To nie jest zabawne! - podniosła się z ziemi. Była wściekła, wszystkie złe emocje wróciły i tym razem czuła je ze zdwojoną siłą.
- I co zrobisz, Elly? - spytał ze stoickim spokojem. Złapał ją za dłonie, a gdy próbowała je wyrwać ścisnął mocno, by jej się to nie udało. - Nie masz na to wpływu. Widzisz przyszłość, ale nie masz na nią wpływu - powtórzył. - Możesz tylko patrzeć jak się wydarza.
- Ten mężczyzna ma umrzeć, jak możesz tak mówić? - spytała z niedowierzaniem. Sądziła, że czasy zimnego i obojętnego Ślizgona mieli już za sobą.
- Ten mężczyzna - powtórzył za nią - to ojciec Tove, przekroczył już sześćdziesiątkę, ma wrogów więcej niż cała moja rodzina razem wzięta i śmierć to z pewnością coś, co mu grozi nie od dzisiaj. Na każdego przychodzi czas prędzej czy później, nie zbawisz świata. Taka jest rzeczywistość, więc przestań o tym myśleć i chodź zjeść śniadanie - to rzekłszy pociągnął ją za rękę, chcąc poprowadzić do jadalni. Wyrwała mu się jednak, a chłód w jej oczach zmroził go. Nigdy dotąd nie widział dziewczyny tak zdecydowanej i złej.
- Chyba powinnam wrócić do domu - powiedziała bez cienia emocji w głosie. - Zobaczymy się w szkole.
- Elly… - westchnął ciężko, ale ona tylko go wyminęła i podeszła do kominka. Nabrała proszku fiuu w dłoń i weszła do kominka. Nie zatrzymał jej. Zniknęła nim zdążył mrugnąć powieką.

24 sierpnia 2015

#11 Lista Obecności

Wakacje dobiegają końca i czas na sprawdzenie, kto wciąż ma chęci do aktywnego współtworzenia Kronik, w tym wątkowania i witania nowych postaci. Tradycyjnie, w komentarzu prosimy o pozostawienie stanowisk, które zajmują Wasze postacie (nauczyciele, prefekci i drużyny Quidditcha), zajętych wizerunków, zajęć dodatkowych wraz z rangą (animag, wila, metamorfomag itd.) i wyjątkowo także statusu krwi, w celu skontrolowania liczby czystokrwistych czarodziejów. Na wpisanie się macie 7 dni, do przyszłego poniedziałku (31 sierpnia 2015).
→ Od pierwszego września dotychczasowa punktacja w Pucharze Domów zostanie wyzerowana, a wszystkie punkty, które aktualnie widnieją na blogu wpisane do zakładki Puchar Domów. Punkty zdobyte w miesiącach wakacyjnych automatycznie przechodzą zatem na rzecz roku szkolnego 2021/2022 i nie będą one przepisywane. Zbieranie i rywalizacja zaczną się od początku, tak żeby każdy z Domów miał równe szanse na wygraną, ALE za pośrednictwem loterii oraz zadania dodatkowego, które odbywać się będą w dniach 24 - 30 sierpnia, już teraz dajemy Wam szansę na zdobycie paru punktów.
→ Ponawiamy pytanie z lipcowej ankiety: Czy w dalszym ciągu znaleźliby się chętni do wzięcia udziału w Igrzyskach? Przypominamy, że do ich kontynuacji potrzeba przynajmniej dziesięcioro uczestników! Jeżeli nie zgłosi się wystarczająca liczba osób, Igrzyska zostaną oficjalnie zamknięte. Tymczasem zachęcamy do dalszego wątkowania pod koncertem
→ Zapraszamy również do śledzenia Proroka Codziennego i wydań dzienników wychodzących spod pióra Redaktora Naczelnego. Dzielenie się opiniami na łamach gazetki również mile widziane :) 

16 sierpnia 2015

Oh, wind, carry me, carry me, far away far away

16.03 – Truro, Kornwalia – VII rok – Ravenclaw


Bywały dnie, w które nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Całymi popołudniami snuł się i kręcił bez celu, wpatrywał w niebo, tarzał w liściach, a przycupnąwszy w koronie drzewa, udawał orła. Swoje nic robił w sposób tak ostentacyjny i głośny, jakby robił coś. Wsłuchiwał się w melodie jeziora, leżąc na hogwarckich błoniach, a kątem oka obserwował biedronkę wspinającą się po źdźble trawy, i właśnie wtedy po raz pierwszy w pełni świadomie zaczerpnął powietrza. Oddychanie, mawiał później, oddychanie jest czymś pięknym, właśnie to będę robił całe życie. 
Miał ładne dłonie, ale zawsze brudne – ślady węgla i tuszu widoczne gołym okiem, opuszki palców wyglądające, jakby lubił maczać je w atramencie. Nad parszywym charakterem jego pisma nauczyciele załamywali ręce i płakali, gdy przychodziło im sprawdzać wypracowania przez niego napisane. W klasach lekcyjnych siadywał w ostatnich rzędach i robił minę, jakby miał coś w zanadrzu. Za pazuchą chował słoneczne zające, które czasem uwalniał i pozwalał oglądać współuczniom, jak skaczą po ścianach. Po ścianach pokoju w domu rodzinnym nie skakały zające, ale latały niegdyś wymalowane i uruchomione zaklęciami smoki. Udało mu się je stworzyć już za pierwszym podejściem, a chociaż kilkukrotnie próbował wyhodować słońca w doniczkach, nigdy nie podołał temu zadaniu. Tłumaczył, że to z winy chochlików kornwalijskich i przerzucił się na słoneczniki, których pestki, chociaż nie lubił, jadł garściami tylko po to, by móc pluć łuskami.
Pamiętał, że kiedy miał ze dwa lata, rozpoczął się remont domu, a schody były w tak nędznym stanie, że nigdy nie przeszedłby po nich samodzielnie, więc mama wnosiła go i znosiła, znosiła i wnosiła, a wtedy rękami i nogami zaplatał się wokół niej jak małe szympansiątko. Potem jak małpa skakał po drzewach i budynkach, a z dziecięcych przyzwyczajeń pozostało mu umiłowanie do wysokości. Książki najmilej czytało się co najmniej kilka stóp nad ziemią, a o co chodzi w lataniu, pojął szybko – to nauka spadania była dłuższa i boleśniejsza.
Zgubił się. Zignorował wskazówki mapy, pogniótł ją, podarł i wyrzucił, a potem szedł, potykając się i wymachując rękami w próbie złapania równowagi. Nie przeszedł przez kładkę, przez którą powinien, skręcił w nie tę ulicę, w którą należało. Zgubił się i wylądował w ślepym zaułku. Stał w rozkroku i rozdwoił się, gdzieś w głowie dziecko broniło się przed dorosłością. Przy kolegach był Jaccą, nastolatkiem, głośno opowiadał o Ognistej, szybkich miotłach i pięknych kobietach, po cichu pamiętał, jak mama zdrabniała jego imię, wolał bezalkoholowe Kremowe Piwo i sok pomarańczowy i chodził na skraj Zakazanego Lasu, by pogadać sam ze sobą. 

14 sierpnia 2015

(...) każdy mit, każda le­gen­da mu­si mieć ja­kieś korze­nie.

Solene Mulciber
Ravenclaw ─ VII ─ prefekt
Klub Ślimaka

SŁOWNIK | ENCYKLOPEDIA


Kiedyś zastanawiała się nad tym skąd bierze się zło, a potem doszła do wniosku, że głównie z myślenia. To zapędziło ją w ciemny kąt, bo lubiła to robić najbardziej. Potem sama sobie próbowała wyjaśnić, czy jej dziadkowie również tak dużo rozmyślali, ale właśnie na tym się zatrzymała. Na tym utkwiła całą swoją egzystencję, nie mogąc wyzbyć się z głowy faktu, że pochodzi z rodziny śmierciożerców. Po nauce była to druga rzecz, nad którą się skupiała - być inna. Jednakże czym bardziej starała się odseparować od przodków, tym mocniej kusili ją swoją postawą. Tak właśnie wymodelował się charakter drugiego z trojaczków. Spokojna i opanowana. Wyćwiczona obojętność na otaczający ją świat, aczkolwiek jej cierpliwość posiada granicę, którą do tej pory przekroczyć zdołali tylko bracia. W kontaktach niezbyt problematyczna, dopóki nie chcesz wiedzieć za dużo. Uczuciowa tylko dla wybranych, bo rodzina nauczyła dziewczynę nie dzielić się wszystkim, co ma.
Dziadkowie nie byliby zbytnio zadowoleni z dawnej Sol. Obecnie jest bardziej wyrafinowana, ale i to ma swoje słabe strony. Zabrakło jej Słońca i Księżyca - tych, którzy rozumieli ją bez słów. Jedno mówiło w dzień, drugie słuchało w nocy, kiedy to kryli się za chmurami, uciekając przed niechcianym wzrokiem ludzi. Dobro i Zło, jak zawsze mieszali dziewczynie w umyśle, niezbyt zastanawiając się nad tym, jaki bałagan po sobie zostawiają. Został jej tylko znany i równie obcy Wiatr, pojawiający się jedynie w listach. W życie wtargnął Demon, burząc dokładnie wszystko, co tak długo budowała z Aniołem. Grunt w tym, że bez żadnych oporów mu na to pozwoliła i najgorszy był moment, kiedy chciała jednego i drugiego.
A Szept wiedział za dużo.

Teraz zastanawia się nad tym, skąd bierze się dobro. Na pewno z naiwności - a jak pomyślała, taka była.


Witam ponownie, trochę mnie nie było. Zawsze jestem chętna, proszę mnie nie pytać, tylko od razu działać :)
Mam dwóch panów do oddania - Gryfona i Ślizgona. W pakietach startowych: imię i nazwisko, dwa zapewnione wątki i małe wymagania, co do charakteru i ogółem wszystkiego.
Razem z Sol szukamy Anioła, ZłaSłońca, Księżyca, Wiatru i Szeptu. Zapewne pojawią się nowe słowa, proszę dać mi tylko czas na ich dopasowanie. (Ogień. Iskra, Krzyk)
kontakt: gg: 28107610 mail: hemateina@gmail.com


w tytule Sapkowski, na zdjęciu Daisy Clementine Smith, w linku Troye Sivan


TAK, ŻYJĘ. POWRACAM ZE ŚWIATA UMARŁYCH!

10 sierpnia 2015

Do­wodem od­wa­gi nie jest um­rzeć, lecz żyć.


H A N S   D E L A N E Y 
VII GRYFFINDOR | PAŁKARZ | KAPITAN
BOGIN: BRUXA | PATRONUS: FOSSA | CZYSTA KREW 
11,5 CALI, ŁUSKA TRYTONA, MAHOŃ, SZTYWNA 
Niewiele jest osób, które gotowe byłyby poświecić swoje życiowe cele za dobro bliskich. Ciężko nieraz uznać, że ważniejsza jest przyjaźń i rodzina niż sukcesy ambicjonalne, szczególnie kiedy nie posiada się żadnych autorytetów a pragnienie zachowania swojej niezależności zdominowało wszelkie inne troski życia. On dopiero uczy się stawać w obronie tych, których kocha. Niestety, posiada ogromne wymagania w stosunku do innych, co nie przysparza szerszego grona przyjaciół. Charyzmat nabył długą walką z własnymi słabościami, jest wyznawcą zasady, że samodoskonalenie jest silną motywacją do osiągnięcia wysokiej pozycji społecznej. Więc dużo pracował nad sobą i osiągnął zdumiewający sukces. Zyskał coś więcej niż tytuł kapitana, szacunek drużyny. Stał się przez to samokrytyczny, a jednocześnie źle znosi niepochlebne słowa ze strony innych. Może jest nieco apodyktyczny, narzucający swoje zdanie. Nader pochopny i stu procentowy osioł – uparty, jego poglądy są nie do ruszenia, hardo obstaje przy swoich zasadach. Kompromis nie jest jego ulubionym słowem a każde potknięcie traktuję jako przyczynę własnych frustracji i wybuchowości. Skłam w jego żywe oczy, a w swoim własnym będziesz mieć koniec różdżki. Nie dla niego jest przebywanie na drugim planie, zawsze szuka miejsca na piedestale. Ale w życiu chodzi o coś więcej niż poklask, światło reflektorów i aprobata widowni.
Jak dotąd, dałem tyl­ko je­den dowód od­wa­gi:
nie zabiłem się na miotle.


kilka słów

6 sierpnia 2015

the closer you look, the less you see




Kochany pamiętniku 
Pamiętniczku 
Zeszycie zwierzeń 
Pierdolić to. Na cholerę wstęp, skoro i tak nikt tego nie przeczyta?
Od kiedy skończyłem sześć lat, zacząłem zastanawiać się, czy kiedykolwiek znajdę miejsce, do którego należę. Bycie dzieckiem premiera nie jest najłatwiejsze, ani najbezpieczniejsze. Przekonałem się o tym, gdy dwa miesiące z życia zostały mi wyrwane, a jedyne, co mi po tym pozostało, to długie pręgi na plecach, powstałe na skutek uderzania kablem. I ataki paniki. Po tym wszystkim nie byłem pewien, czy kiedykolwiek wrócę do dawnego stanu.
A jednak. Wystarczyły dwa lata w Hogwarcie, hektolitry potu wylane podczas uderzania w worek treningowy, godziny spędzone na tasowaniu kart i Rocky, abym na powrót zaczął funkcjonować, abym przestał patrzeć na obcych ludzi spode łba, abym się uśmiechnął. Nawet nie wiem po co to piszę. Chyba właśnie uświadomiłem sobie, że choć blizny na ciele i na umyśle pozostaną, to udało mi się w niemalże w pełni wyzdrowieć. 
Niemalże, bo nadal zdarzają mi się duszności i ataki paniki.
 Caspian
 Caspian Berkeley  
 VI klasa  gryffindor  mugolak  syn premiera Wielkiej Brytanii 
 patronusem konik morski  boginem średniowieczny kat 
 iluzjonista  jedynak  bokser ♠ astmatyk ♠ metamorfomag ♠
 Rocky, czasami Balboa  maleństwo 
   

Zanim się narodził, rodzice planowali już jego przyszłość i byli pełni oczekiwań. Miał być małym geniuszem, erudytą, intelektualistą i filozofem. Oczekiwano od niego dobrego zachowania, obycia i znajomości savoir vivre’u. Chcieli aby czytał dużo książek, grał na pianinie, słuchał klasycznej muzyki i poruszał się z gracją, jeździł konno. Marzyli o doskonałym, poważnym, charyzmatycznym dziecku, przywódcy, alfie.
Dostali omegę. Pozytywnego chłopca z uśmiechem od ucha do ucha, wygadanego jak nikt inny, nawet jeśli nie potrafi skleić sensownego zdania. Plączącego się we własnych słowach. Trafił im się niezdara, tłukący w worek bokserski, słuchający starego, dobrego rocka, czytający książki tylko dla obrazków, nie rozstający się z paczką Bicycle’ów i grający jedynie na nerwach. Jeździ co najwyżej swoim białym maleństwem, a filozofować może tylko kiedy koledzy wręczą mu skręta, mówiąc, że „gdy odmawia blanta, gdzieś na świecie ginie panda”.
Pragnęli ideału, zastępcy ojca.
Dostali Czarodzieja.
Ale i tak go kochają. Chyba.
=======================================================================
POWIĄZANIA ♣ Z PRZESZŁOŚCI 
=======================================================================
fc: anonim z tumblra
cytat z "Now You See Me"
Kartę będę poprawiać.
Raczej. 

1 sierpnia 2015

Koncert Fatalnych Jędz



Od dawna wiadome było, że ten dzień zbliża się nieubłaganie. Odkąd ich wokalista Myron Wagtail odszedł z zespołu, Fatalne Jędze nigdy nie były tak blisko dna. Po wielu wzlotach i upadkach członkowie postanowili niestety zakończyć swoją działalność. Jednak Jędze zagrają w pełnym składzie po raz ostatni. Po wielu rozmowach z Myronem, zespół podał datę widowiska, które będzie miało miejsce na obrzeżach Hogsmeade dokładnie w dniu ich czterdziestolecia, czyli 8 września 2022 roku o godzinie 20:00. W wiosce jak i na samym koncercie może zdarzyć się wszystko!
Fatalne Jędze zapraszają na swój jubileuszowy koncert każdego czarodzieja, bez względu na rangę krwi czy wiek. Supportować będzie ich odkrycie roku - grupa muzyczna Szarpiśledzie!
CENNIK:
Bilet ulgowy (do 17 roku życia): 1 galeon;
Bilet normalny: 3 galeony;
Bilet VIP: 8 galeonów; Strefa VIP zapewnia również darmowe przekąski, napoje oraz możliwość zobaczenia występu słynnej Georgii Hopkirk.


KATEGORIE:
A: Wytrwały Fan, czyli ten, który od rana do nocy koczował pod sceną;
B: Mistrz Karaoke, czyli najbardziej rozśpiewany imprezowicz;
C: Łowca Głów Gwiazd, czyli zdesperowany paparazzi;
D: Niewolnik Barowozu, czyli ten, który wypił i zjadł najwięcej;

Każdy fan Fatalnych Jędz marzy o autografie swoich idoli. Członkowie zespołu ogłosili więc konkurs na najciekawszy wierszyk! Bez względu na to czy jesteś prawdziwym poetą czy marnym wierszokletą, możesz wziąć w nim udział.
Wystarczy, że dostarczysz komisji wierszyk, którego tematem przewodnim będą oczywiście Fatalne Jędze. Po koncercie wyłoniony zostanie zwycięzca, który dostanie autograf z dedykacją oraz zaproszenie na AFTERPARTY. Nie przegap takiej okazji!
START → 1 sierpnia 2015 → 18:00
Rzeczywista data koncertu: 8 września. 

Zasady te same: krótsze, dynamiczne odpisy. Administracja życzy udanej zabawy i przypomina wszystkim tym, którzy wyrazili chęci uczestnictwa o czynnym udziale w wątku, w przeciwnym razie kolejnych wątków nie będzie. Zachęcamy również pozostałych. Prosimy o niezakrywanie posta do godziny 22:00