24 grudnia 2015

Gyöngyhajú lány


Zbyt nieobecna, by ją zauważyć. Zbyt zauważalna, by ją pominąć. Zbyt spokojna, by walczyć i zbyt wojownicza, aby odpuścić. Pełna zbyt gorącej, węgierskiej krwi, ale i ogromnej pokory. Istota o anielskiej cierpliwości i zwyczajnie ludzkim temperamencie.
Nieznoszący sprzeciwu uparciuch, chętnie podstawiający ramię, w które możesz wytrzeć zapłakane oczy i zasmarkany nos. Nieobecny wzrok wyraźnie świadczący o bujaniu w obłokach niespodziewanie wywierci dziurę w Twojej duszy.
Chcesz jej mówić dużo rzeczy, wiesz, że zrozumie, ale wiesz też czego w jej obecności lepiej nie mówić. Nie chcesz podpaść, bo lubisz ten delikatny uśmiech, ale z drugiej strony tak bardzo chcesz sprawdzić jak wygląda ten mały diabeł czający się w błysku brązowych oczu.
Zastanawiasz się jaka jest, gdy spędza czas tylko ze sobą. Czy tak naprawdę ma serce dla wszystkich, czy w głębi duszy ma w głębokim poważaniu tych nieco mniej interesujących osobników. Chcesz koniecznie sprawdzić co będzie, gdy przekroczysz tą cienką, niewidzialną granicę.

Korci Cię, prawda?


Hufflepuf | VII rok | Bogin | Patronus
Klub pojedynków | względnie czysta krew |
Nie, nie jestem spokrewniona z wilami, to zwykła farba do włosów.

Zbiór świątecznych, hogwarckich opowiadań

Do szopy, hipogryfy, do szopy wszyscy wraz!

Z zaśniedziałych żyrandoli nie zwisały już pajęczyny, tylko girlandy ostrokrzewu i złote i srebrne łańcuchy; magiczny śnieg błyszczał na wyleniałych dywanach; wielka choinka, zdobycz Mundungusa, rozjarzona żywymi elfami, przysłoniła drzewo rodowe rodziny Syriusza, i nawet wypchane głowy skrzatów domowych w holu przyozdobione były czapkami i brodami Świętego Mikołaja.
Matthew otworzył nagle oczy.
Wydawało mu się, że przysnął i zamiast czatować na Mikołaja, poddał się zmęczeniu i zasnął... Jak ostatni cienias. Z sufitu zaraz przeniósł spojrzenie na stojący obok na szafce nocnej budzik, który wyglądał jakby patrzył na niego z wyrzutem.
— CO?! — wrzasnął, patrząc na godzinę, po czym zrzucił kołdrę i dosłownie spadł z łóżka. Momentalnie zebrał się z podłogi, nie zważając na to, że koszulka zahaczyła się o wystający gwóźdź i zaczęła się pruć. On musiał być tam przed nią! Gdy tylko wyciągnął dłoń w kierunku klamki, drzwi do jego pokoju otworzyły się, a tuż zza nich wychyliła się drobna postać ubrana w czerwoną piżamę udekorowaną białymi wzorami reniferów, gwiazdek i wszystkich tych typowych świątecznych symboli. Blond włosy sterczały we wszystkich kierunkach, zielone oczy skrzyły się wesoło, a białe zęby suszyły się w jego kierunku...
Autorzy: Raven manipulant&Majowa konwalia - Matt Harrison&Elody Harrison - KLIKNIJ NA TEKST, ŻEBY PRZECZYTAĆ CAŁOŚĆ!
Nawet nie próbuj dobierać się do mojej paczki, Q!
Świąteczny poranek u Lawrenców przedstawiał się jako istny chaos. Jak co roku dom w Finchingfield, małej wsi oddalonej o osiemdziesiąt kilometrów od Londynu, wypełniony został po brzegi całą rodziną, która miała gościć tam jeszcze przez następne kilka dni. Połączenie czarodziejskiej części krewnych od strony matki Abigail z typowymi mugolami, Lawrencami, już od dobrych kilkunastu lat nie zwiastowało niczego innego, jak tylko sąd ostateczny. Każdy z domowników bowiem testował swoje granice wytrzymałości. Jeśli chodzi o Woodów, byli oni ludźmi odrobinę ekscentrycznymi, zgodnymi jednak do wszelkich ugód, dopóki nie wkraczano na tematy polityczne. Dzień wcześniej do domu zawitali w komplecie: siostra Fioletty, matki Abigail, czyli ciocia Harrietta z trzema córkami i mężem; brat matki Abigail, wujek Rogers, który nienawidził ciotki Harrietty, bo ta co roku wypominała mu to, iż jeszcze nie znalazł sobie żony; rodzice matki Abigail, pan Fryderyk, do którego wszyscy mówili Fryk, oraz pani Ursulla, była zawodniczka Quidditcha.
Natomiast Lawrence'owie, ich było, cóż, jeszcze więcej: dziadkowie Abigail, Adam i Mary-Anne, którzy wciąż łypali nieprzyjemnym wzrokiem na rozwydrzone dzieci Harrietty, choć po kryjomu wciskali im czekoladowe mikołaje; trzej wujkowie i dwie ciotki, razem z dziećmi i drugimi połówkami; i w końcu ciotka Mirella, siostra Adama, dla której specjalnie poszerzono stół świąteczny...
Autor: coup d'état - Abigail Lawrence - kliknij na tekst, żeby przeczytać całość!
Uśmiechnęła się delikatnie na widok pięknie przyozdobionej choinki. Wszystkie wiszące na niej bombki były koloru czerwonego, a światełka i mieniące się łańcuchy miały złotą barwę. Usiadła na drewnianej podłodze salonu i wciąż z uśmiechem na twarzy wpatrywała się w migoczące ozdoby. Avalon Moore uwielbiała święta, chociaż ich organizacja nie należała do najłatwiejszych. Nie w domu, w którym spotykały się różne tradycje, gdzie stykały się tak bardzo różniące się od siebie światy. Mimo wszystko, tego dnia Avalon postanowiła, że nic. Kompletnie nic nie będzie w stanie zepsuć jej humoru...
Autor: czekoladowa masa - Avalon Moore - kliknij na tekst, żeby przeczytać całość!
Jemma naprawdę chciała jeszcze spać, ale kolejne szarpnięcia za ramię skutecznie jej to uniemożliwiały. Poza tym jej koleżanka z dormitorium ciągle krzyczała, żeby dziewczyna jak najszybciej wstała, bo inaczej zrobi jej jakąś krzywdę. Simmons opierała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu musiała ulec i otworzyć oczy. Lizzie stała nad nią w piżamie z niezadowolonym wyrazem twarzy, który jasno mówił, że jeżeli Krukonka nie wstanie zaraz z łóżka, to czeka ją straszliwa kara.
— Jeju, Liz, o co chodzi? Chcę spaaać... — mruknęła, patrząc na koleżankę praktycznie nieprzytomnym wzrokiem.
— Nie ma mowy! Jesteś pilnie potrzebna!
— Jak to potrzebna? Przecież wczoraj pomagałam w ostatnich przygotowaniach i dzisiaj miałam mieć już wolne — westchnęła, przecierając oczy i przenosząc się do pozycji siedzącej. Tak czy siak musiała kiedyś wstać...
Autor: agni kai - Jemma Simmons - kliknij na tekst, żeby przeczytać całość!
Czarodzieje, choć już za młodu kołysani przez magię, cierpią na podobną przypadłość, co mugolska społeczność.
Ta choroba jednak nie objawia się ani gorączką, ani katarem, mięśnie też nie rwą przy najmniejszym skinieniu głową, nie wypadają od niej włosy, skóra również nie traci kolorytu, acz jedynym objawem jest nijakość spowodowana faktem, iż z kolejnym rokiem magia świąt blednie niczym wspomnienie. Mimo przystrojonej choinki, niezależnie od girland, na przekór dzwoneczkom i kokardom - Elijah leżał w łóżku ze wzrokiem utkwionym w musztardowym baldachimie, przygnieciony bezbarwnością dzisiejszego dnia...
Autor: Elijah Murdock - Elijah Murdock - kliknij na tekst, żeby przeczytać całość!
Śnieg zaskrzypiał cicho pod jego stopami. Już siódmy raz okrążał tę cholerną ławkę. Pół godziny, siedem okrążeń i trzy wypalone papierosy. Chłód przenikał kolejne warstwy garderoby chłopaka. Wydawał się wręcz mrozić mu krew w żyłach. Jego dłonie, ukryte w wielkich kieszeniach burej kurtki z futrzastym kapturem, zaczynały już sztywnieć. Przystawił je do ust, przez chwilę usiłując ogrzać ciepłym oddechem. Nie miał rękawiczek. Przytupnął kilkakrotnie; mróz zaczynał atakować również palce u stóp. Na nogach miał stare tenisówki - na nic więcej nie było go stać. Westchnął cicho, butem zgarniając grubą warstwę śniegu z ławki. Niespokojnie wodził wzrokiem po zasłoniętych oknach domu nieopodal. Zza firanek co i rusz wyłaniały się jakieś cienie. Jego oczy czujnie rejestrowały dynamiczny ruch w środku budynku. Gwałtowny, niespokojny ruch...
Autor: stay with me - Sura Merchant - kliknij na tekst, żeby przeczytać całość!
Wydawałoby się, że przyznanie się do własnych błędów jest czymś najtrudniejszym na świecie, a Ethel umieściła to zadanie jako pierwsze na swojej liście świątecznej. Gdy ruszyła przez błonia aby spotkać się z Vladimirem, ściskała małe pudełeczko z pierniczkami w dłoniach. Patrzyła na nie z pewną dozą niepewności. Nie wiedziała, czy dobrze robi, choć od ich ostatniej rozmowy założyła sobie, że właśnie tak zrobi pierwszy krok w stronę zburzenia muru, który wyrósł między nimi przez te lata. Stanąwszy za dawnym przyjacielem, chwyciła go delikatnie za ramię. Oczywiście, łatwo było obdarzyć go szczerym, ciepłym uśmiechem w ten mroźny, zimowy dzień. O wiele trudniejsze było wydobycie z siebie tego krótkiego zdania, na które nie odważyła się ani razu odkąd spotkali się ponownie w Hogwarcie...
Autorzy: Mads&Teddy Lupin - Ethel Covel&Teddy Lupin - kliknij na tekst, żeby przeczytać całość!
Elody siedziała przy długim stole uginającym się od świątecznych potraw. W powietrzu unosił się jeszcze delikatny zapach spalonej z samego rana choinki, mieszający się z cudowną wonią czekoladowego puddingu. Najmłodsze dzieciaki biegały dookoła stołu lub rozrywały świąteczne krakersy zanosząc się śmiechem za każdym razem, gdy z cukierka wylatywał prezent. Mała Lenka ciągnęła Matta za sweter, prosząc o jakieś czary mary, na co on tylko wywracał oczami. W tym samym czasie babcia nakładała na talerz panny Harrison chyba już piątą porcję indyka nadziewanego warzywami, mamrocząc za każdym razem, że jej najstarsza wnusia jest za chuda i mizernie wygląda. Dziewczyna czuła już istne rewolucje żołądkowe, patrząc na swój talerz, a jej twarz prawdopodobnie przybrała barwę zieleni...
Autorzy: Majowa konwalia&coup d'état - Elody Harrison&Ahn Jihoon -
kliknij na tekst, żeby przeczytać całość!
Zostaw te kartki już. Chodź, ubierzemy choinkę.
Mei spojrzała na ojca, a jej kąciki ust już delikatnie drgnęły w górę, gdy przechodziła do przedpokoju. Raz na jakiś czas Arden wpadał na pomysł, który przez każdego innego rodzica byłby postrzegany jak coś naturalnego, normalnego, zwykłą zabawę z dziećmi, na którą tak naprawdę nie mają najmniejszej ochoty. Dziewczyna uwielbiała te momenty. Wtedy lepili bałwana, piekli ciasteczka, przechodzili przez płot do sąsiadki, by poprzestawiać jej skrzaty ogrodowe — biedna staruszka do tej pory patrzyła na nie z małym podejrzeniem — albo robili kino domowe z mamą i kryli się w zamku z poduszek, oglądając "Iron Mana"...
Autor: coup d'état - Mei Wang - kliknij na tekst, żeby przeczytać całość!
DYREKCJA ŻYCZY WSZYSTKIM AUTOROM WESOŁYCH ŚWIĄT! :)
Punkty za akcję świąteczną zostały wpisane.
Dziękujemy za wzięcie udziału i miejmy nadzieję, że po nowym roku w kolejnych tego typu akcjach frekwencja wzrośnie c:

20 grudnia 2015

I'm just the boy inside the man

ravenclaw | VI | pół grek, pół anglik | czystokrwisty | jesion, 11 cali, pazur mantikory | patronusem paw | Maurice | animag

Kiedyś:
Przyszedł na świat jako jedyne, długo wyczekiwane dziecko Desmony i Felixa Selwyn. Po wielu niepowodzeniach, kiedy już się poddali pojawił się on. Był darem od losu, był żywy*, prawdziwy, cielesny. Jakaż radość panowała, kiedy się narodził, ile łez wylano nad jego maleńkim ciałkiem ułożonym w wiklinowej kołysce. Był śliczny, ze swoimi maleńkimi stópkami i oczyma przypominającymi odcieniem wzburzone fale. Rozwijał się, rósł, z każdym dniem coraz bardziej przypominając swojego ojca. Stawiał pierwsze kroki, wypowiadał pierwsze słowa, śmiał się głośno, rozświetlając swoim uśmiechem najbardziej ponure dni. Doświadczył ogromnych pokładów miłości rodzicielskiej, zawsze spełniano jego marzenia, rozpieszczano go. W końcu był jedyny, był najukochańszy, był szczęściarzem**. 
Jego matka nigdy nie pozwoliła swojemu mężowi wpajać mu pojęcia czystości krwi. Pragnęła, aby był wolny od uprzedzeń, aby potrafił kochać każdego, bez zwracania uwagi na urodzenie, aby szanował istoty żywe. Czuła dumę każdego, kolejnego dnia, widząc jak jej dziecko uczy się na własnych, maleńkich błędach, jak biega po domu, próbując złapać kota za ogon. Był doskonały w każdym calu. Był ruchliwy, był radosny, był wspaniały. 
Zachowania jego rodziców odcisnęły na nim swojego rodzaju piętno. Stał się delikatny, spokojny, zbyt marzycielski. Jego duch znajdował się zawsze gdzie indziej niż ciało. Bujał w obłokach, czytał ponad miarę i brzdąkał na swojej gitarze w każdej wolnej chwili. Rozmawiał tylko z kotem, bo nikt nie rozumiał go tak dobrze jak ten sierściuch.


Dziś:
Zbuntował się. W piątej klasie, po piętnastu latach ciągłego mówienia jaki powinien być, jak powinien się zachowywać nie wytrzymał ciągłej presji wywieranej przez rodziców. Miał się uczyć, miał być wolny od uzależnień, miał pozostać sam, przynajmniej do końca szkoły, miał pracować w Ministerstwie. Ale tak naprawdę – miał dosyć narzucania ambicji. Ambicji ojca, by ich nazwisko znów stało się znane, ale tym razem z dobrej strony. Ambicji matki, by z dnia na dzień mierzyć coraz wyżej. Nie chciał tego. 
Dopiero po uświadomieniu sobie tego, zaczął walczyć ze swoją osobowością. Nie chciał już taki być. Nigdy więcej. Uśmiech spełzł z jego twarzy, pozostawiając ją zbyt poważną jak na jego wiek. Przyłożył się do nauki przedmiotów, które według niego, a nie według rodziców przydadzą mu się w życiu. Zaczął opanowywać zaklęcia na własną rękę, stał się animagiem, patronusa wyczarowywał na zawołanie. Postanowił wziąć życie we własne ręce, a nie pozwalać swoim rodzicom przeżywać je za niego. 
Choć nadal pozostało w nim coś sprzed roku. Nie mógł po prostu porzucić gry na gitarze, nie potrafił znienawidzić lukrecjowych cukierków, które mama zawsze wrzucała mu do kieszeni. Cząstka dawnego jestestwa pozostała w nim także pod postacią obrazu jednej z uczennic, którego od trzech lat nie może pozbyć się z głowy.

* Imię Vitalis oznacza "żywy, żywotny".
** Imię Faust oznacza "szczęście".
Cześć. Nie potrafię pisać kart, a Vitalis szuka miłości. :) 
fc. Spencer MacPherson

7 grudnia 2015

Strach przed imieniem wzmaga strach przed samą rzeczą.


 [1] [2]

D. R. Savage

Dragan Rabastan Savage

MAGICZNA METRYKA
Rześkie poranne słońce wschodzące tuż nad taflą głębokiego jeziora, zawsze dawało mu znać, iż pora zerwać się z łóżka i wziąć sprawy w swoje ręce. Profesor Dragan taki już po prostu był, pedantycznie punktualny perfekcjonista - trzy litery p, zapamiętaj. Tak, jakby zegarek niczym bomba tykał w jego głowie, dając mu oznaki kończącej się wolności. Zazwyczaj mija wszystkich szybkim krokiem nie zwracając uwagi, ale wiedz, że zdążył zobaczyć wszystko to, co chciał zobaczyć. Choć tak wiele spraw i obowiązków leży na jego głowie, a i w środku emocji mu nie brakuje, to twarz pozostaje w obojętnym wyrazie. Kiedy trzeba, tylko się uśmiecha, zwykle nie mówi nic. A jeśli przyjdzie pora rozmowy, to odpowiedź wcześniej w głowie ułoży nim na wiatr puści. Stąd nazwać się go raczy introwertycznym racjonalistą. 
Savage jest kolejną osobą, którą zaliczyć można do grona dziwnych, zbyt cichych i anonimowych osób. Do tych, którzy mało mówią, ale wiele wiedzą, którzy znają sentencje, rzucają cytaty i krążą po okolicy gdy nikt nie widzi. Do tych, których historię życia opowiadać trzeba przynajmniej trzy noce. Ale tym samym zalicza się go do grona osób zaufanych. Tych, którzy zatrzasną gębę na klucz, gdy taka padnie potrzeba, którzy pomogą w razie konieczności, którzy wskażą drogę tam, dokąd powinni. Ciężko jednoznacznie opisać charakter profesora. Zdecydowanie nie należy do prostych w obsłudze, a do takich, do których instrukcji nie podano. W zależności kogo ma przed oczami, dostosowuje się. Nie brakuje mu dystansu, cierpkości, bywa równie drażniący i purystyczny. Tak samo jak potrafi być szarmanckim altruistą, czy też lojalnym druhem. Jest człowiekiem. Nie ideałem. Popełnia błędy, ale wyciąga wnioski i na nich się uczy. Nie żałuje swych decyzji, bo wie, że miały znaczący wpływ na to, co teraz robi. Realista. Pomaga, ale tylko wtedy kiedy wie, że otrzyma ją ze wzajemnością.
Myśli mogą pozostawić głębsze ślady niż cokolwiek innego.

5 grudnia 2015

I'm always in this twilight


VI rok ─ ravenclaw ─ czystej krwi ─ KZWP
Boginem małże ─ Patronusem kanarek ─ bella
14 cali, czerwony dąb, włos z głowy wili, sztywna
Nigdy nie pragnęła zbyt wiele. Wystarczała jej rodzina, ukochany kot i możliwość powrotu do Hogwartu. Z czasem zaczęła chcieć więcej. Nie potrafiła nikomu odpowiedzieć, o co dokładnie jej chodzi. Po prostu chciała tego czegoś. W życiu spróbowała wielu rzeczy, z nadzieją, że w końcu uda jej się to odnaleźć. Na próżno kupiła sobie miotłę, bo jak tylko na nią wsiadła, to spadła i postanowiła więcej nie próbować. Podobnie było z Pokojem Życzeń. Potrafiła dwieście razy dziennie przejść obok niego, powtarzając, że chce znaleźć w nim to, czego pragnie. Za każdym razem, kiedy wchodziła do środka, był pusty. Nie obyło się również bez eksperymentów z eliksirami. Kiedy trafiła na dwa tygodnie do skrzydła szpitalnego, postanowiła dodać warzenie eliksirów na własną rękę, do listy rzeczy, których już nigdy w życiu nie zrobi. Kartka z każdym dniem zapełniała się coraz bardziej. Obecnie liczy sobie trzysta czterdzieści siedem czynności, jednak liczba ta wciąż wzrasta.
Niewiele rzeczy sprawia jej przyjemność. Jedną z nich jest przychodzenie do siedziby KZWP, gdzie za zaledwie cztery sykle sprzedaje odpowiedzi na egzaminy i czasem zagra w mugolskiego pokera na pieniądze. Swoją małą fortunę ukrywa we wnętrzu jednej z ksiąg. Boi się wody, chociaż nie pogardzi odprężającą kąpielą w łazience prefektów, do której hasło swego czasu krążyło wśród członków KZWP. Wiele w jej życiu zmieniło się podczas tych kilku lat, jednak miłość do kota pozostała. Szczególnie zimowe wieczory sprawiają, że kocha go znacznie bardziej, kiedy stara się ją ogrzać swoim ciałem. Kiedy nie wie, co robić po prostu obserwuje ludzi. Lustruje ich swoim spojrzeniem, wymyśla w głowie historie, które do nich pasują… Nie martwi się przy tym o dyskrecję i przede wszystkim nie odwraca wzroku, kiedy zostanie nakryta. Niektórzy mówią, że próbuje tym pokazać swoją niedostępność, odwagę i wyższość nad innymi, a ona chce tylko dokończyć ich historie, bo własna już jej się znudziła…
FC: Julija Steponaviciute | Florence & The Machine 'Cosmic Love'
Najlepiej prowadzi mi się wątki oparte na powiązaniach.
Zimą zawsze się rozkręcam, więc zapraszam wszystkich :)
Poodpisuję na wszystko w tym tygodniu!

1 grudnia 2015

#15 Lista Obecności

Grudniowa kontrola aktywności. Chętni do dalszego pisania proszeni są o pozostawienie w komentarzu stanowisk, które zajmują Wasze postacie (nauczyciele, prefekci i drużyny Quidditcha), zajętych wizerunków, zajęć dodatkowych wraz z rangą (animag, wila, metamorfomag itd). Na wpisanie się na listę macie 5 dni -  do 05 grudnia 2015.
Post organizacyjny | Podsumowanie Posta - gdyby ktoś jeszcze nie miał okazji się zapoznać. Zachęcamy do zapisywania się i pisania pod wątkiem KZWP
Listę obecności można zakryć
Zasłonięta Karta Postaci