31 stycznia 2016

historia o tym jak hogwarcki wilkołak próbuje przeżyć porwanie [cz.1]

Wiszący na niebie księżyc w pełni oświetlał hogwarckie błonia, gwiazdy rozpierzchły się dookoła, migocząc nad zamkiem niczym maleńkie iskierki. Noc ta wprost idealna dla romantyków i marzycieli przysporzyła wielu cierpień jednemu z uczniów szkoły dla młodych czarodziejów. Jak co miesiąc, kilka godzin przed wzejściem księżyca znalazł się w Wrzeszczącej Chacie, żeby nie sprawić nikomu kłopotu, żeby nikogo nie skrzywdzić. Był skazany na comiesięczne przemiany, z powodu alergii na tojad. Jego poprzednie doświadczenia z eliksirem mającym złagodzić efekty pełni były zbyt traumatyczne. Doprowadzony niemal przed nogi kostuchy, postanowił już nigdy nie próbować działania magicznego wywaru.
Jego drobne ciało szarpane konwulsjami przechodziło przemianę. Kręgosłup wydłużał się, wraz z kończynami. Urocza twarz, przyozdobiona zazwyczaj uśmiechem, zmieniła się w przerażający wilczy pysk, z rzędem ostrych jak brzytwa kłów. Dłonie zamiast paznokci miały długie, wilcze pazury. Jedyne, co zachował, to swoje oczy. Prawe w kolorze ciepłego brązu, lewe błękitne. W kilka minut stał się potworem, który gotów był rozszarpać każdą osobę, jaka pojawiłaby się w zasięgu jego wzroku, czy też słuchu. W tej chwili nie miał kontroli nad własnym ciałem. Mogło wydarzyć się wszystko.
Zadarł pysk, by rozluźniając mięśnie gardła, wydobyć ze swojej piersi ogłuszające wycie. Zaraz po tym skulił się i zaskomlał. Powolutku przeszedł do starego, rozklekotanego łóżka i wskoczył na nie. Wszystkie jego zmysły działały na pełnych obrotach, dostarczając do jego umysłu mnóstwa informacji z otoczenia. Słyszał dokładnie każde skrzypnięcie desek, z których zbudowana była Wrzeszcząca Chata. Popiskując cicho ułożył się na łóżku, zaplątując się we własne kończyny. Był ogłupiony.
Nagle w jednym momencie jego zmysły oszalały jeszcze bardziej. Do nozdrzy napłynął przyjemny zapach wilczego futra, w uszach zabrzmiał odgłos pazurów uderzających o drewniane deski. Wewnątrz jego piersi wibrował warkot. Uniósł łeb i układając po sobie uszy, odsłonił kły, żeby odstraszyć niechcianego gościa. Przybysz wparował do pokoju, zupełnie ignorując zdenerwowanie leżącego na łóżku wilkołaka. Młody wilk nie zważając na wrogie nastawienie potwora, zbliżył się do niego, unosząc pysk, by lepiej czuć zapachy. Uważnie obserwował otoczenie jasnymi, wręcz ludzkimi oczyma.
Gość nosem trącił łapę przemienionego chłopaka, by zaraz po tym odskoczyć od niego i merdając ogonem, rozłożyć ciężar ciała na przednich łapach, które wyciągnął przed siebie, wyżej unosząc miednicę. Z długiego, zwieszonego jęzora kapała ślina. Długimi pazurami drapał drewnianą podłogę, zachowując się, jakby chciał się bawić. Doskoczył do wilkołaka, by zębami kłapnąć tuż przed jego pyskiem i znów się cofnął. Kilkukrotnie powtórzona czynność w końcu zachęciła leżącego na łóżku wilkołaka, do ostrożnego zejścia z łóżka i stanięcia na tylnych łapach, naprzeciw szarego stworzenia.
Wilk ponownie skoczył, lecz tym razem dziabnął lekko jedną z łap wilkołaka, który w geście obrony rzucił się na mniejszego towarzysza. Ten jednak zdążył mu umknąć i wybiegł z pokoju, zmuszając zdenerwowanego potwora do rzucenia się za nim w pogoń. Długie pazury z łoskotem obijały się o drewniane schody Wrzeszczącej Chaty. Nim się obejrzał, wybiegł z budynku, którego drzwi stały otworem, wypuszczając go na wolność. W tej chwili jednak był na tyle zainteresowany dorwaniem irytującego wilka, aby nie zwrócić uwagi na możliwość pobiegnięcia gdzieś, gdzie mógłby pobawić się z ludźmi.
Biegł za zwierzęciem przez cały czas, nie zważając na podrapane łapy i wzrastające pragnienie. Za każdym razem, kiedy choć na chwilę tracił zainteresowanie szarym stworzeniem, wilk od nowa zachęcał go do zabawy i biegu. Coraz bardziej oddalał się od znajomych terenów. Pokonywał kolejne kilometry. Ignorował całe otoczenie, skupiając całą swoją uwagę na stworzeniu.
Dopiero świt zmusił go do zatrzymania. Jego ciało zgięło się w pół i powoli zaczęło się kurczyć, a wilcze wycie, jakie wydarło się z jego gardła, zamieniło się w głuchy jęk, gdy opadał na trawę. Skulił się, uderzając policzkiem o leśne poszycie. Nagie ciało zadrżało od chłodnego powiewu wiatru. Ostatkiem sił zmusił się do rozchylenia ciężkich powiek, a jego serce załomotało szybko, na widok wilka. Świadomość, że za chwilę umrze rozlała się po jego umyśle, ale nie była wystarczająco przerażająca, by zmusić zmęczone ciało do ucieczki. Nie miał pojęcia, gdzie jest, nie był w stanie uciec.
Zwierzę patrzyło na niego uważnie, dysząc ciężko, jakby przebiegło wiele kilometrów. Leniwie opuścił powieki, a kiedy uniósł je ponownie, po wilku nie było ani śladu. Zamiast tego, kucał przed nim jasnooki chłopak, uśmiechając się przyjaźnie.

***
Przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele, jakby ktoś wtłoczył w jego żyły ogień, który nie palił, tylko ogrzewał. Pod policzkiem czuł miękki materiał poduszki, a jego zatoki wypełniał zapach drewna i lekki swąd spalenizny. Powoli uchylił powieki. Na widok drewnianego użebrowania dachu, zupełnie nieznajomego, zerwał się z łóżka, na którym leżał. Jego ciało pod wpływem zbyt szybkiego ruchu zatoczyło się. Zdążył zacisnąć palce na metalowej ramie, co pomogło mu utrzymać równowagę.
– Hola, kolego! Ostrożnie! – usłyszał radosny, męski głos. – Nie chcę wiedzieć, co Rico zrobi mi, jeśli tobie stanie się krzywda – dodał.
Bellamy go nie znał. Mógł być najwyżej rok starszy od niego. Niski, brunet z kolczykiem w uchu i kolejnym w płatku nosa. Na wewnętrznej części lewego przedramienia znajdował się tatuaż ozdobnej róży wiatrów. Na nagie ramiona zarzucił bluzę, dzięki czemu Bellamy mógł dojrzeć kolejny tatuaż pod lewym obojczykiem. Znajdował się jednak zbyt daleko, aby mógł odczytać napis. Jego policzki zdobił dwudniowy zarost.
– K…kim jesteś? – wymamrotał, próbując zachować spokojny ton głosu. – I gdzie ja jestem? Jak długo spałem?
– Spokojnie! – chłopak uniósł ramiona w obronnym geście. – Najpierw zjedz, zrobiłem naleśniki, nie chciałbym, żebyś padł z głodu po dwóch dniach niejedzenia.
– Jak to…
– Bellamy, po prostu chodź i zjedz to, co przygotowałem. – Jego twarz stała się nagle poważna, uśmiech zniknął, niczym zwiany płomyk świeczki.
Skąd on znał jego imię? Gdzie on do cholery był?
Rozejrzał się dookoła. Nerwowo przełknął ślinę, przyglądając się niewielkiemu mieszkanku zrobionemu w całości z drewna. Jedno pomieszczenie było równocześnie kuchnią, jadalnią i sypialnią. Na samym środku drewnianej podłogi leżał okrągły, puchaty dywan. W kominku nie palił się ogień.
Nie chcąc się narażać, posłusznie podszedł do stołu, na którym wszystko było przygotowane do posiłku dla dwóch osób. Na dużym talerzu znajdowała się sterta naleśników. Usiadł na jednym z krzeseł, nie mogąc oderwać wzroku od obcego chłopaka.
– Nie wydaje ci się to nie w porządku? Wiesz jak mam na imię, a ja nie mam pojęcia kim jesteś…
– Szczegóły – machnął ręką, zupełnie obojętnie. – Ale skoro tak bardzo ci na tym zależy, jestem Connor. Sprowadziłem cię tutaj podczas pełni.
– Z...zaraz… Sprowadziłeś… mnie? – wymamrotał niepewnie, czując jak krew odpływa z jego twarzy. – Porwałeś mnie?!
– Uprowadziłeś, porwałeś… jak zwał, tak zwał. Chociaż przez część drogi współpracowałeś, biegnąc za mną. – Zdawało się, że mówił zupełnie poważnie. Wzruszał przy tym ramionami, jak gdyby co pełnię sprowadzał do swojego mieszkania wilkołaka. – No i póki co obywa się bez więzów, więc wydaje mi się, że nie powinieneś od razu tak dramatyzować.
Bellamy zamrugał szybko, oszołomiony.
– Gdzie…
– W Irlandii Północnej.
Strach uderzył wielką falą w ciało chłopaka. Jakim cudem znalazł się w Irlandii?!
– Jak to?
– Jesteśmy w Glen, w niewielkiej mieścince na skraju Big Dog Forest. Na własnych łapach nie dobiegłeś zbyt daleko, dlatego resztę drogi przebyliśmy już w bardziej cywilizowany sposób. Przez cały ten czas podawałem ci eliksir słodkiego snu, żebyś nie zaczął histeryzować w czasie jazdy.
Każde kolejne słowo sprawiało, że Bellamy czuł coraz większy lęk. Wszystko wydawało mu się być zupełnie nienormalne, niemożliwe. Dlaczego obcy chłopak przewiózł go przez pół Wielkiej Brytanii i zabrał do swojego mieszkania w Północnej Irlandii? Nic w jego opowieści nie trzymało się kupy. Brakowało jednej, najważniejszej rzeczy. Motywu.
Jego żołądek był tak ściśnięty, że nie był w stanie nawet patrzeć na przygotowane przez Connora naleśniki. Zamiast tego wpatrywał się w jego twarz, zupełnie spokojną, jakby obecny stan rzeczy nie był w żadnym stopniu dziwny.
– Nie zjesz, dopóki ci nie wyjaśnię prawda? – zapytał, spoglądając na Bellamy'ego. – Cholera jasna, miałem ci nic nie mówić, a wygląda na to, że zaraz będziesz musiał poznać całą watahę.
– Słucham? – słowo „wataha” odbijało się w głowie Bella.
– Słuchaj więc i się nie odzywaj. Jak cokolwiek powiesz, przestanę się odzywać. Jasne?
Bellamy skinął głową na znak, że zrozumiał.
– Należę do Benevolens Lupus. To swojego rodzaju stowarzyszenie, mające na celu nieść pomoc młodym wilkołakom, chodzi tu o osobników, którzy nie radzą sobie z przemianami. Zwabiamy je tutaj, stąd lokalizacja. Big Dog Forest jest ogromnym lasem, podczas pełni hasa sobie po nim całkiem sporo wilkołaczków. – Chłopak uśmiechnął się pod nosem. – Jestem animagiem. Do watahy należą jeszcze trzy osoby, takie jak ja. Cała nasza czwórka ma za zadanie opiekować się wilkołakami podczas pełni. Na tą chwilę mamy pod opieką pięciorga, nie licząc ciebie, w końcu z pełnią radzisz sobie całkiem nieźle. – Przerwał na moment, aby zerknąć na Bellamy'ego. – Benevolens Lupus założył Enrico, ale obawiam się, że aby usłyszeć resztę, będziesz musiał poczekać, aż wróci. Jestem pewien, że wyrwałby mi ogon, jeśli wyjaśniłbym tobie to, co powinien wyjaśnić on.
Bellamy już chciał zacząć protestować i prosić o więcej informacji, kiedy drzwi frontowe otwarły się na oścież i do środka wpadły dwie osoby, okładając się pięściami i szarpiąc za materiały bluz. Zaraz za nim wszedł kolejny gość, o wiele spokojniej niż pierwsza dwójka i z cichym kliknięciem zamknął za sobą drzwi.
– O! Twoja śpiąca królewna już się obudziła! – odezwał się nagle jeden z chłopaków, wyrywając się z uścisku drugiego. – Cholera, ale on uroczy!
Policzki Bellamy'ego zapłonęły nagle, a on sam spojrzał na swoje złożone na blacie stołu dłonie. Już dawno nie czuł się tak zażenowany. Jedno z krzeseł naprzeciwko niego zostało odsunięte i ostatni, najspokojniejszy z chłopaków opadł na nie z cichym westchnieniem.
– Ta pełnia to było zło. Powariowali wszyscy! – Oznajmił nagle, nie zwracając nawet uwagi na Bellamy'ego. – Jeszcze gdyby Enrico tu był, pewnie wszystko poszłoby łatwiej… – westchnął głośno.
– Connie, mogę naleśnika? – Odezwał się wysoki blondyn, podchodząc do gospodarza i zarzucając mu ręce na ramiona. – Tylko jednego. No proszę.
Bellamy zerknął na siedzącego naprzeciwko chłopaka, jednak gdy ten przyłapał go na obserwacji, momentalnie odwrócił wzrok i zajął się poszukiwaniem trzeciego. Na szczęście, bądź też nieszczęście poszukiwania nie trwały długo, gdyż ten ustawił się zaraz za nim, tak, że był dla niego niewidoczny. Kiedy chciał zapytać, gdzie ten się podział, osobnik dmuchnął mu prosto do ucha, na co Bell podskoczył przerażony.
Salwa śmiechu rozniosła się po pomieszczeniu.
– Nie myślałem, że jesteś taki strachliwy! Jestem James. – Uśmiechnął się szeroko, wyciągając rękę w kierunku Bellamy'ego. – Ten snob naprzeciwko ciebie to Shawn, a ta przylepa po prawej to Tristan.
– Ja jestem… – zaczął Sangster, chcąc się przedstawić.
– Bellamy, wiemy. Rico ciągle o tobie opowiada. – Odezwał się Shawn.

***

Bellamy naprawdę nie potrafił zrozumieć tego, co się dookoła niego dzieje. Był daleko od domu, wśród obcych ludzi, których mógł nazywać porywaczami, jednakże ich zachowanie względem niego było tak łagodne i przyjazne, że nie potrafił znaleźć określenia idealnie pasującego do tej czwórki. Wciąż mówili o niejakim Rico, uważali, że właśnie on jest odpowiedzią na każde pytanie. Miał wrócić wieczorem, a przez cały ten czas Bellamy zmuszony był do spędzania dnia w towarzystwie czterech, niekoniecznie normalnych animagów.
Wysłuchiwał historii o pełni, o zachowaniach młodych wilkołaków. Tristan chwalił się długą blizną, idącą od prawego ramienia, w poprzek pleców, aż do pasa. Rzekomą pamiątką po spotkaniu narwanego młodzika. Każdy z nich posiadał ten sam tatuaż na obojczyku. „La bella luna”, coś w rodzaju znaku przynależności do Benevolens Lupus.
– Dochodzi północ, a Rico nadal nie ma. Myślicie, że coś się stało? – odezwał się nagle James, spoglądając na towarzyszy.
– To jest Rico. Może wrócić w każdym momencie. Nie wymyślaj sobie przykrych historii Jay. – Odburknął Shawn, splatając na piersi palce.
– Zaczekamy na niego, prawda?
– No jasne, że tak, James. Jak zawsze – Connor podniósł się ze swojego miejsca i poczochrał włosy starszego kolegi. – Chcecie coś do picia? – Cztery głosy równocześnie rozbrzmiały po pomieszczeniu. Włącznie z Bellamym. – Hola! Powoli. Po kolei.
– Czarną, bez cukru. – Odezwał się Shawn.
– Herbatę z mlekiem. – Rzucił James.
– Czarną z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru. - Dołożył zamówienie Tristan.
– Ja poproszę gorzką herbatę, ale poczekaj, pomogę ci – Bell podniósł się z zajmowanego przez siebie krzesła i za Connorem ruszył do kuchennej części pomieszczenia.
Sięgnął po czajnik i uprzednio nalewając do niego wody, odstawił go na płytę indukcyjną. Mieszkanie Connora było zupełnie pozbawione magii, jakby ten w ogóle nie korzystał z niej w ciągu dnia. Wszystko robił zupełnie sam, a jego różdżka spoczywała na kominku. Z tego, co zauważył Bellamy, żaden z chłopaków nie używał czarów. Chociaż troje z nich już dawno ukończyło siedemnaście lat i mogło robić to prawnie. Tylko Shawn wciąż był szesnastolatkiem i mimo że tak jak Bellamy powinien być teraz w szkole, był tutaj.
Niemalże w tym samym momencie, w którym czajnik zaczął gwizdać, drzwi otwarły się, a twarze wszystkich obecnych skierowały się w daną stronę. Bellamy skulił się w sobie na widok wysokiego, barczystego mężczyzny o nieprzyjemnym wyrazie twarzy. Jego twarz porastał kilkudniowy zarost, a czarne włosy znajdowały się w nieładzie.
– Rico! – zawołał z wyraźną ulgą James.
– Dobrze, że wróciłeś, ojcze – rzucił Shawn, uśmiechając się półgębkiem.
Mężczyzna skinął tylko głową.
– Udało nam się… – Zaczął Connor, stawiając krok naprzód, w kierunku przybysza. Ten spojrzał na niego i zamarł w bezruchu.
– Bellamy – szepnął. – Jesteś taki podobny do matki, synu.

_____________________
Obiecana część pierwsza historii Bellamy'ego.
Nie jestem pewna, czy poprawiłam wszystkie błędy.
Podzieliłam je na części, ze względu na to, że nie chciałam zanudzać długaśną historią, której pewnie nikt by nie przeczytał, przerażony ilością słów.
Liczę na Wasze opinie, bąbelki!



Ponieważ nie chcę widzieć jak upadasz.


— No dalej, na co czekasz? Uderz mnie jeszcze raz — gdyby ktoś jej wcześniej powiedział, że coś takiego będzie miało miejsce, myśląc o swojej reakcji z pewnością widziałaby płaczącą siebie, wybiegającą z pomieszczenia. Chowającą się jak zawsze w swoim pokoju, w pomieszczeniu które było jej azylem. To w nim czuła się najbezpieczniej, z ciepłą kołdrą zarzuconą na ramiona. Ze zgaszonym światłem i zasłoniętym oknem. Teraz jej twarz była kamienna, nie pojawiła się na niej ani jedna zmarszczka, kąciki ust nawet nie drgnęły i łzy przestały napływać do jej oczu. Po prostu wpatrywała się w stojącego naprzeciwko mężczyznę, zastanawiając się jak tak właściwie doszło do tego wszystkiego.
Ponownie podniósł rękę do góry, przygotowując się do wymierzenia kolejnego ciosu. W momencie, w którym się zamachnął do pomieszczenia weszła Arizona. Widząc co się właśnie dzieje, podbiegła szybko do narzeczonego i chwyciła mocno jego nadgarstek.
— Co ty właściwie robisz? — jej głos drżał, od razu było widać po długowłosej blondynce zdenerwowanie. Tak, jakby nie dowierzała w to co przed chwilą mogły zobaczyć jej oczy. Aaron nigdy nie zachowywał się w taki sposób, a swoją córkę traktował jak najcenniejszy skarb. Jej zdziwienie nie było więc niczym nadzwyczajnym. Jednak sytuacja, w której właśnie znalazła się ich trójka była wręcz absurdalna. Aaron Moore próbował wyrwać dłoń z uścisku wysokiej kobiety, jednak nic mu z tego nie wyszło. Kto by się spodziewał, że ta krucha istota ma w sobie tak wiele siły. Ten fakt całkowicie wyleciał z głowy Koreańczyka. Spojrzał tylko wymownie na swoją kobietę i prychnął głośno. Arizona zdała sobie wówczas sprawę z tego, że mężczyzna był pijany. Nigdy wcześniej jednak nie zachowywał się w ten sposób po alkoholu, zazwyczaj śmiał się tylko głośniej i opowiadał niestosowne kawały, których z pewnością nie powinny słyszeć uszy szanujących się kobiet.
— Czy któreś z was wyjaśni mi w końcu o co tutaj chodzi? — robiła się niecierpliwa. Zawsze podziwiała relacje tego ojca z tą córką i nie spodziewała się, że mogłoby dojść kiedyś do takiej sytuacji. Widziała jak się dogadywali w różnych ciężkich sytuacjach. Jeszcze jakiś czas temu sama była powodem takiej trudnej sytuacji, w której musieli się jakoś porozumieć. Pomimo kilku wieczornych kłótni doszli w końcu do porozumienia. Zachodziła się głęboko myślami co takiego musiało się wcześniej wydarzyć, że Aaron chciał uderzyć swoją córkę. Jednak to nie było jedyną rzeczą do przemyślenia. Postawa Avalon również była inna niż do tej pory. Stała wyprostowana z uniesioną głową, a jej oczy nie były nawet szkliste.
— Ponawiam moje pytanie. Co się stało? — chciała za wszelką cenę znać powód, aby móc im jakoś pomóc. Domyślała się, że jest to dla nich trudne. W końcu pierwszy raz działo się coś takiego. Arizona zawsze stała po stronie Avalon, nie była pewna czy dobrze robi, jednak wierzyła że właśnie w taki sposób wzbudzi w dziewczynie sympatię. Drugą sprawą było to, że ich kłótnie jak do tej pory były błahe, a i rzeczywiście srebrnowłosa nastolatka często miała rację.

Arizona Smith była osobą, która zawsze się o wszystko i wszystkich martwiła, i zarazem troszczyła. Może właśnie dlatego postanowiła zostać magomedykiem i pomagać ludziom, którzy potrzebowali jej najbardziej. W końcu nie bez powodu trafiali do szpitala Świętego Munga. W dodatku młoda kobieta udzielała się w wielu charytatywnych akcjach już po czasie pracy. Często też pomagała tym najbiedniejszym, dla których wizyta w szpitalu była dużym wydatkiem. Nie robiła tego dla jakiejś nagrody czy wyróżnienia. Po prostu czuła, że to jest właściwe postępowanie, nie mogła zrozumieć dlaczego ktoś mniej zamożny nie może sobie pozwolić na zdrowie. Arizona nie była jednak typem osoby, która pomaga tylko chorym ludziom. Troszczyła się również o tych zdrowych, szczególnie najbliższych sobie ludzi. O swoich rodziców, rodzeństwo i ich rodziny, troszczyła się o swojego narzeczonego i jego córkę. Kiedy więc zobaczyła tą przykrą sytuację po prostu musiała jakoś zareagować, zrobić coś, aby przestali się kłócić, by ręka Aarona nie podniosła się już ani razu. Dopuszczała do głowy myśl, że może jego postępowanie było odpowiednie, ale z drugiej strony szybko wracała wspomnieniami do dzieciństwa – nie przypominając sobie przy tym, aby ktokolwiek ją w nim bił. Mimo wszystko wyrosła na porządną kobietę, która potrafi zająć się sobą i bliskimi. Dlaczego więc, Aaron miałby stosować takie kary na swojej córce?
— Proszę was… Avalon, idź do swojego pokoju, a ty. Nie pij już więcej i ze mną porozmawiaj — powiedziała łagodnie, patrząc z troską to na jedno, to na drugie. Miała nadzieje, że nastolatka jej posłucha i zniknie za białymi drzwiami. Nic takiego jednak się nie stało. Młoda Moore wciąż stała przed swoim ojcem, mierząc go chłodnym spojrzeniem swoich ciemnych tęczówek. Ten widok powodował, że przez ciało blondynki przechodził zimny dreszcz. Nie dała jednak tego po sobie poznać i uśmiechając się przepraszająco do dziewczyny, ruszyła powoli do sypialni, ciągnąc za sobą ukochanego, w końcu wciąż trzymała jego nadgarstek.

Gdy to dorośli zniknęli za dużymi drzwiami, Avalon zmarszczyła lekko brwi i zacisnęła mocno piąstki czując jak do jej oczu napływają słone łzy. Wypuściła powoli powietrze, przygryzając delikatnie wargę. Na jej twarzy pojawił się spory grymas, którego nie była w stanie teraz ukryć. Przełknęła ślinę i po cichu, na palcach zbliżyła się do drzwi. Przystawiła do nich ucho i wstrzymując powietrze w płucach nasłuchiwała rozmowy starszych.
— Wytłumacz mi, o co poszło. Jeszcze nigdy nie widziałam, abyś podniósł na nią rękę. Musisz mi powiedzieć co zrobiła, abym mogła wam pomóc. Rozumiesz mnie, Aaron?
— Zostaw mnie w spokoju… — wymamrotał jedynie, wyrywając dłoń z jej uścisku, użył tyle swojej siły, że aż zachwiał się delikatnie, chociaż to bardziej było spowodowane alkoholem i jego wpływem na stabilność.
— Po prostu mi powiedz. Jeżeli nie wyjaśnimy tego od razu, jutro będzie za późno. Dobrze znasz swoją córkę, wiesz jaka jest. Nic więcej ci nie powie, nie wróci do tej sytuacji ale doskonale będzie o tym pamiętać. Nie zapomni widoku twojej ręki celującej w nią.
— Uderzyłem ją, zadowolona? — wtrącił się w słowotok ukochanej kobiety, marszcząc przy tym mocno czoło i wyginając usta w grymasie — uderzyłem ją w twarz, bo sobie na to zasłużyła. Musiałem zamknąć jakoś jej usta, bo słowa które z nich padały były nie do zniesienia.
W tym momencie na twarzy srebrnowłosej dziewczyny pojawił się smutny uśmiech. Wyszło na to, że trafiła w czuły punkt, mimo wszystko nie była jednak z tego zadowolona. Wolałaby nie wiedzieć, że to co powiedziała było prawdą. Wszystkie te słowa, które wypowiedziała… Zrobiła to w przypływie emocji, pod wpływem chwili i zdenerwowania. Wcale nie chciała ich mówić, nie chciała nawet w taki sposób myśleć o swoim ojcu. Jednak ta jedna chwila spowodowała, że w jej głowie pojawiło się mnóstwo niechcianych myśli i podejrzeń.
— Aaron — tylko tyle zdołała z siebie wydusić, spoglądając smutnymi oczami na stojącego przed nią czarodzieja. Skoro już doszło do rękoczynów, tym bardziej musiała się dowiedzieć, co konkretnie się wydarzyło. Musiała to w końcu jakoś naprawić i to najszybciej jak się dało — połóż się, ja pójdę porozmawiać z Av. Proszę cię, idź spać — nastolatka słysząc te słowa, szybko odsunęła się od drzwi i poruszając się na palcach przeniosła się do kuchni, gdzie podparła się dłońmi o blat i wpatrywała się w gwieździste niebo. Arizona w tym samym czasie, ułożyła ostrożnie dłonie na ramionach narzeczonego i powoli ułożyła go na łóżku. Dawno nie widziała go w takim stanie, zastanawiała się nawet czy to przypadkiem nie był pierwszy raz. Westchnęła cicho ściągając laczki z nóg nietrzeźwego człowieka, ułożyła je przy łóżku i zerknęła na niego jeszcze raz, ponownie westchnąwszy. Odwróciła się i wyszła z pokoju. Przechodząc przez korytarz, kierując się do pokoju Avalon, dostrzegła ją w kuchni. Wzięła głęboki oddech i z przyjaznym uśmiechem ruszyła do nastolatki.
— Nie chciał tego zrobić.
— Chciał — powiedziała cicho, nie odrywając spojrzenia od widoku zza okna — i zrobiłby to jeszcze raz, gdybyś akurat się nie pojawiła. I kolejny. Robiłby to tak długo, dopóki nie przestałabym mówić. — uśmiechnęła się blado, patrząc w lekko zarysowane sylwetki ich dwóch, odbijających się w szybie okna. Czuła, jak jej oczy robią się wilgotne. Z całej siły chciała powstrzymać łzy, jednak nie była w stanie tego zrobić. Zamrugała dwa razy, co tylko przyspieszyło wydobycie się cieczy z oczu, oblizała nerwowo wargi, kończąc tę czynność przygryzieniem tej dolnej. Odwróciła głowę na bok i spojrzała na twarz blondynki.
— Powiesz mi co takiego mówiłaś, że zareagował w taki właśnie sposób?
— Powiedziałam mu prawdę, Arizona. Najszczerszą prawdę, której wcale nie chciałam mówić.
— Avalon… Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie wiem dokładnie co takiego się stało, bo ani twój ojciec ani ty nie jesteście chętni do powiedzenia mi tego. Mimo wszystko jestem pewna, że gdyby on był trzeźwy w życiu nie podniósłby na ciebie ręki. Sama dobrze to wiesz, przecież go znasz.
— No właśnie… W tym momencie nie jestem niczego pewna. Nie mam żadnej pewności czy go znam.
— Powiedz mi, znowu rozmawialiście o całym tym małżeństwie? Avalon, kochanie, zrobię wszystko co tylko będę mogła, aby do tego nie dopuścić. Zobaczysz, uda mi się przekonać twojego ojca, że to zdecydowanie za wcześnie na takie decyzje. Macie dopiero szesnaście, siedemnaście lat. Twoi dziadkowie za bardzo się spieszą… Pomijam już fakt, że to nie oni powinni decydować, kto będzie twoim mężem.
— Tak… Zaczęło się od tego, ale. Nie pokłóciliśmy się konkretnie o to — przerwała na chwilę, odwracając głowę na bok — wiesz… Chyba po raz pierwszy pokłóciliśmy się, aż tak mocno.
— Będzie dobrze, zobaczysz. Już ja o to zadbam — objęła ramieniem drobną dziewczynę i przyciągnęła ją do swojej piersi, przytulając ją mocno. Była świadoma, że Avalon przez długi czas żyła bez swojej matki i z pewnością brakowało jej takiej właśnie osoby. Nie próbowała być dla niej zastępstwem, chciała jednak aby ta młoda kobietka czuła, że ma w niej oparcie, że zawsze może na nią liczyć. Odezwać się w tych dobrych jak i złych chwilach. Przykładowo, tak jak teraz. Arizona chciała, aby Avalon była świadoma, że może z nią porozmawiać o wszystkim.
— Przepraszam, ale nic z tego nie będzie. Nie chcę o tym rozmawiać, a i ojciec też z pewnością nie będzie o tym mówił. Wiesz… On będzie czuł się rano winny, kiedy uświadomi sobie co zrobił i dlaczego to zrobił… Będzie chciał o tym jak najszybciej zapomnieć. Pozwolę mu na to, nie chcę więcej do tego wracać. I proszę…
— Tak?
— Ty też już do tego nie wracaj. Nie pytaj. Nie ma sensu, naprawdę.
W tym momencie Arizona poczuła się odtrącona. Chociaż była dorosłą kobietą i wiedziała, że są chwile o których nie chce się rozmawiać, do których nie chce się wracać po raz pierwszy poczuła taką granicę. Coś, czego nie jest w stanie w żaden sposób przekroczyć. Wiedziała, że są rzeczy, które są tylko dla ojca i córki, nie spodziewała się jednak, że będą one skutkowały w takie czyny, w takie zachowanie. Chciała im pomóc, jednak w tej chwili nie mogła nic zrobić poza przytaknięciem dziewczynie i odpuszczeniem tematu. W końcu, gdyby zaczęła na któreś z nich naciskać z pewnością byłoby tylko gorzej. Dlatego właśnie skinęła głową, uśmiechając się przy tym delikatnie. Postanowiła odpuścić, przynajmniej na jakiś czas. Chciała im dać czas do namysłu, przemyślenia swoich zachowań. Była cierpliwa, więc mogła poczekać, aż ta dwójka zdecyduje się w końcu na rozmowę.
— Zrobiło się późno, idź spać. Musisz się przecież wyspać, jutro wracasz do szkoły.
— Dobranoc — srebrnowłosa posłała subtelny uśmiech swojej prawie, że macosze i powoli ruszyła w stronę łazienki. Zaraz po wejściu do pomieszczenia, zakluczyła drzwi i podeszła do wanny. Zatkała odpływ i przekręciła kurek z ciepłą wodą najmocniej jak się dało, i odrobinę ten z zimną. Wzięła głęboki oddech i zsunęła z siebie bawełnianą sukienkę. Wrzuciła ubrania do kosza na brudy i powoli weszła do wanny, siadając w niej wygodnie. Wpatrywała się w swoje kościste kolana, czekając, aż wanna wypełni się wodą.
Westchnęła cicho, przymykając oczy zsunęła się odrobinę niżej, opierając się tym samym głową o kant. Przed oczami miała scenę sprzed godziny, a w głowie wciąż słyszała padające wtedy słowa. Podniosła się powoli, aby zakręcić wodę, której przez tę chwilę pojawiło się naprawdę dużo. Wychyliła się po gumkę do włosów i niedbale, na szybko związała je w koczek na czubku głowy. Nabrała powietrza do płuc i zanurzyła się cała. Tylko kolana nie były przykryte wodą. Zaciskając mocno powieki, liczyła powoli do dziesięciu, wypuszczając co jedną cyfrę odrobinę powietrza przez usta. Chciała zapomnieć o tym co się stało, jednak nie potrafiła wyrzucić tych myśli ze swojej głowy. Nie potrafiła wyrzucić tych słów, ani widoku ojca z podniesioną ręką. Najtrudniej było jej zapomnieć o tym paskudnym uczuciu, które pojawiło się w jej sercu, w momencie, w którym dłoń ojca napotkała na swojej drodze jej policzek.
Coś w niej wtedy pękło, a cała ta miłość, którą go darzyła gdzieś zniknęła.

— Starałam się być idealna. Starałam się być taka jak ona. Robiłam to wszystko dla ciebie, zatraciłam siebie, abyś był szczęśliwy, a ty… Ty zachowujesz się w taki sposób. Powodujesz, że moje serce nie może żyć jako całość. Moje oczy co noc płaczą, a struny głosowe głośno krzyczą. Moje ręce drżą i jest mi zimno, i gorąco, naprzemiennie. Moje ciało powoli znika, widzisz jak schudłam? To przez ciebie, bo sprawiasz mi ból, bo mnie ranisz. Bo nie pozwalasz mi być szczęśliwą — powiedziała w końcu wszystko to co męczyło ją już od dłuższego czasu. Od momentu, w którym oficjalnie wydał zgodę na jej przyszłe małżeństwo. Naprawdę próbowała zrozumieć motywy postępowania swojego ojca, jednak świadomość tego, że on sam właśnie przez taki powód uciekł i odciął się od rodziny powodowała, że Avalon nie mogła myśleć o niczym innym. To wszystko wciąż krążyło w jej głowie, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Musiała się dowiedzieć dlaczego nagle zdecydował się na coś takiego. Dlaczego nagle, przestały mu przeszkadzać aranżowane małżeństwa. Dlaczego mógł patrzeć na jej cierpienie, bo przecież dokładnie mu pokazywała, jak bardzo ją to boli. Jak bardzo cierpi przez całą tę sytuację.
— Przestań mówić do mnie jak do kolegi.
— Nie mówię tak do kolegów, ponieważ oni nie wyrządzają mi takiej krzywdy. Nie powodują takich sytuacji. Nie sprawiają, że przestaje mi się chcieć żyć. Rozumiesz? Nikt inny mnie tak nie rani, jak ty. Nikt inny nie powoduje czegoś takiego. Tylko ty.
— Avalon Moore, jeszcze jedno słowo.
— Proszę bardzo, Aaron. Masz tu nawet osiem słów — powiedziała dość oschle, jak na jej osobę i zaplotła ręce na wysokości klatki piersiowej. Odważnie patrząc prosto w oczy swojego ojca, oddychając szybko. Szukając w nich odpowiedzi.
— Pakuj swoje rzeczy, będziesz mieszkać z dziadkami. Oni już cię nauczą szacunku — w ogóle nie rozumiała co się tutaj właściwie działo. Przecież nie powiedziała niczego złego, po prostu zapytała dlaczego się zgodził na tę całą szopkę ze ślubem. Nie dość, że nie uzyskała odpowiedzi to jeszcze dostała nową zagadkę do rozwiązania — Hyesun już cię wszystkiego nauczy. Przekonasz się na własnej skórze jak to jest cierpieć, jak to jest być krzywdzonym — mówił szybko, machając ręką, w której trzymał szklankę pełną whisky. Avalon zmarszczyła mocno brwi i wpatrywała się przez chwilę na niego z otępieniem na twarzy. Musiała się mocno skupić, aby poskładać jakoś to wszystko w jedną całość i zrozumieć, o co w ogóle chodzi.
— Ale… Tato, ja nie chcę.
— Bez dyskusji. Nie będziesz mówić do mnie w taki sposób, w moim domu. Nie będziesz pałętać mi się pod nogami. Pakuj się w tej chwili Hyerim.
— Nie jestem Hyerim. Mam na imię Avalon.
— Jesteś Lee Hyerim i zachowuj się tak jak powinnaś się zachowywać od samego początku. Przecież to właśnie jest problem. Mówiłaś, że zatraciłaś siebie, więc mówię ci kim jesteś. Jesteś Lee Hyerim, jedyną spadkobierczynią grupy handlowej twojego dziadka Lee Sangjina, więc zachowuj się jak przystało na kogoś takiego. Przestań więcej udawać, że jesteś swoją matką i po prostu zniknij mi z oczu, bo nie mogę więcej na ciebie patrzeć.
Jej żuchwa zaczęła drżeć, a drobne piąstki automatycznie mocno się zacisnęły, dokładnie tak samo jak pełne wargi, które całe pobladły. Zamknęła oczy i przełknęła zbierającą się w jej ustach ślinę. Już od dawna zastanawiała się nad tym, aby zadać te jedno pytanie, które krążyło po jej głowie od długiego czasu.
— Przecież kochałeś mamę. Dlaczego zachowujesz się w taki sposób?
— Nigdy jej nie kochałem.
W tym momencie serce Avalon zatrzymało się, a wszystkie jej wyobrażenia o kochającej się rodzinie przestały istnieć.
— Ale…
— Myślisz, że zostawiłbym to wszystko, co właśnie jest proponowane tobie? Myślisz, że z własnej woli odwróciłbym się do tego plecami?
— Ty… Ty… — stała, otwierając i zamykając buzie. Zastanawiając się co takiego powinna teraz powiedzieć. Wpatrywała się tylko w niego, po czym przeklęła siarczyście, obrażając go. Zaraz po jej słowach, jego dłoń wylądowała na jej bladym policzku, pozostawiając na nim czerwony ślad otwartej dłoni.

Chciała jak najszybciej wynurzyć i zaciągnąć się świeżym powietrzem. Zamiast tego, spanikowana uczuciem duszenia się, otworzyła usta będąc jeszcze pod wodą i zakrztusiła się, połykając zbyt dużą ilość wody. Jej serce biło jak oszalałe, a w oczach pojawiły się łzy, które mieszając się z kroplami cieczy, przestały być widoczne.
Oddychała szybko, kaszląc głośno, trzymając się mocno rantów wanny, nie chcąc się ponownie zamoczyć.

Aaron Moore leżał na dużym, dwuosobowym, sypialnianym łóżku w swoim mieszkaniu. Z zamkniętymi oczami analizował dzisiejszy dzień minuta po minucie, szukając tego momentu, w którym wszystko zaczęło się psuć. Jak zawsze rozpoczął dzień od wypicia dużego kubka czarnej kawy. Następnie udał się do łazienki, a po powrocie wypił szklankę świeżo wyciskanego soku pomarańczowego, który przygotowywała Arizona tuż przed wyjściem do pracy. Następnie on sam wychodził z mieszkania w celu udania się do Ministerstwa Magii, gdzie pracował. Za każdym razem kiedy maszerował ciemnym korytarzem prowadzącym do Departamentu Tajemnic przez jego plecy przechodził zimny dreszcz.
Pamiętał jak zaczynał pracę w ministerstwie jako najzwyklejszy, szary pracownik. Zdeterminowany, szybko jednak awansował na coraz to wyższe stanowiska. Dreszcze mimo wszystko nie przechodziły. Zawsze czuł się tak samo, kiedy zmierzał do swojego biura. Kiedy myślał o wykonywanej pracy… Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mógł się z nikim podzielić swoimi przeżyciami czy doświadczeniami. W końcu był niewymownym, mówienie o pracy w departamencie tajemnic było zabronione. Właśnie to, najbardziej go irytowało. Czasami miał wrażenie, że właśnie ta praca zniszczyło jego małżeństwo. Nie mógł jak w każdym normalnym związku porozmawiać o tym jak minął mu dzień, mógł jedynie wysłuchiwać słów swojej ukochanej żony o tym co ona robiła, kogo spotkała, czego nowego nauczyła się ich córeczka… On natomiast całe dnie spędzał w pracy, nie mogąc nawet o tym opowiedzieć. Omijał go każdy pierwszy raz małej Avalon. Pierwsze słowo, pierwszy uśmiech, pierwszy wyrośnięty ząbek. Nie był przy nich podczas jej pierwszego kroku, ani przy pierwszym pełnym zdaniu. Najważniejsze, rodzinne momenty przemijały mu koło nosa, a on nie mógł z tym nic zrobić. Pracował, aby ich utrzymać, by dogodzić coraz wyższym wymaganiom Francuzki. Z każdą podwyżką, z każdym awansem Désirée D'Argenson‎ pragnęła więcej i nie przypominała już tej niewinnej panienki, która rumieniła się za każdym razem, gdy tylko usłyszała komplement na temat swojego wyglądu czy charakteru. Drobne upominki przestały mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Lee Haejin od początku był świadomy tego, że gdy zdecyduje się na wspólne życie z tą kobietą zostanie wydziedziczony ze swojej rodziny. Zdawał sobie sprawę, że jego rodzice po prostu nie zaakceptują takiej synowej, a gdy tylko dowiedzą się o jej nieplanowanej ciąży zrobią wszystko by pozbyć się i jej, i jeszcze nienarodzonego dziecka z życia ich jedynego syna, jedynego spadkobiercy. W końcu jako jedyny syn to on musiał zająć w przyszłości miejsce swojego ojca, a taki zaszczyt zobowiązywał do wielu wyrzeczeń, nie było jednak tak, że w zamian nic się nie dostawało. Jego życie miało być usłane różami, o nic nie musiałby się martwić w swojej przyszłości. Nigdy nie musiał by zaprzątać sobie myśli tym, czy kiedyś straci pracę, czy kiedykolwiek zabraknie mu na coś pieniędzy. Wszystkiego miałby pod dostatkiem. W pewnym momencie uświadomił sobie jednak, że w życiu są wartości ważne i ważniejsze. Wybrał więc tę kobietę. Wybrał Désirée D'Argenson wierząc, że ich wspólne życie będzie wspaniałe. Był pewien, że uniknie sztuczności w swoim życiu, że nigdy nie spotka go los taki, jak jego rodziców.

Nie miał wówczas pojęcia jak bardzo się mylił.

Pierwsze lata ich związku, pomimo wielu jego nieobecności, mógł uznać za szczęśliwe, wtedy jeszcze szczerze kochał tę kobietę i wierzył, że wszystkie problemy są do rozwiązania. Z każdym kolejnym miesiącem ona zmieniała się coraz bardziej. Kiedy patrzył w ciemne oczy Désirée nie widział tej samej kobiety. Jego serce nie zaczynało bić szybciej, nie czuł już żadnej przyjemności z przebywania w jej towarzystwie. Czasami nawet dopuszczał do siebie myśl, że gdyby pozwolił wtedy rodzicom wziąć sprawy w swoje ręce, byłby szczęśliwy… W takich momentach starał się myśleć o Avalon, która nie była niczemu winna, szedł wtedy do jej pokoju i chwytał ją w swoje ręce, mocno do siebie tuląc. Głaskał jej małą główkę, wplątując palce w gęste, ciemne włosy. Wpatrywał się w jej spokojną twarzyczkę i zastanawiał się nad tym jaka będzie, jaką stanie się osobą w przyszłości. Miał nadzieje, że nie stanie się taka jak swoja matka, że nie będzie bezwzględną materialistką, stawiającą wciąż nowe ultimata.
— Nie pozwolę jej, aby zniszczyła twoje życie. Tatuś cię obroni, tatuś zawsze będzie przy tobie. Słyszysz? To na mnie możesz zawsze polegać skarbie. Mamusia też cię bardzo mocno kocha i martwi się o ciebie, ale teraz nie ma najlepszego czasu, wiesz? Jednak wierzę, że się jeszcze zmieni, że będzie jeszcze kiedyś tą kobietą, która skradła moje serce — szeptał cicho, powolnie odkładając dziecko do łóżeczka.

— Aaron, śpisz? — z rozmyślań wyrwał go głos swojej obecnej kobiety. Otworzył leniwie oczy i spojrzał na nią, skinąwszy lekko głową — Avalon nie ma zamiaru więcej do tego wracać — oświadczyła siadając po drugiej stronie łóżka. Mężczyzna w tym momencie podparł się dłońmi i uniósł się lekko. Odwrócił głowę na bok, aby móc swobodnie spoglądać na blondynkę.
— Powiedziałem za dużo — oznajmił, przygryzając wargę. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w siedzącą obok kobietę, gorączkowo rozmyślając nad tym czy powinien jej o wszystkim powiedzieć. Początkowo próbował odrzucić od siebie tę myśl, jednak ona wciąż wracała do jego głowy. Z kolejnym razem uświadomił sobie, że z Arizoną chce stworzyć prawdziwy związek. Na dobre i na złe, więc powinien być z nią szczery. Mimo wszystko — powiedziałem jej, że nigdy nie kochałem jej matki.
Arizona w żaden sposób tego nie skomentowała. Odwróciła tylko szybko głowę i wpatrywała się wyczekując dalszych słów.
— Wiem, że zrobiłem źle i w dodatku ją okłamałem. Wiesz… Kochałem Désirée. Przez pierwsze trzy lata, później wszystko zaczęło się zmieniać, ona zaczęła się zmieniać. Nie była już tą samą kobietą. Nie była tą, w której się zakochałem, która skrada moje serce i… Poczułem ulgę, kiedy umarła — wiedział, że te słowa nie są najlepszymi, które mógł wypowiedzieć. Jednak jego serce zrobiło się w końcu lżejsze. Od dawna walczył z emocjami, wiążącymi się z tą sprawą. Chociaż minęło już prawie ponad dziesięć lat, wyrzuty sumienia wciąż go dręczyły — zamiast opłakiwać śmierć żony ja obawiałem się tego, kim stanie się Avalon. Martwiłem się jaką będzie osobą.
— Mówiłeś mi, że bardzo ci ją przypomina, że jest wręcz taka sama…
— Jest identyczna jak ona. Ale z czasów, kiedy ją kochałem, kiedy mogłem wpatrywać się w nią godzinami. Kiedy teraz patrzę na Avalon boję się, że w przyszłości również stanie się taka jak jej matka, że się zmieni, że… To co robię w tym momencie, robie dla jej dobra.
— Myślisz, że wyznanie prawdy odnośnie braku uczuć do kobiety, którą ona kocha i podziwia jest czymś dobrym?
— Nie mogę na nią więcej patrzeć, nie czując strachu.
— Co takiego zrobiła Désirée, że tak bardzo się boisz?
— Chciała mi ją odebrać. Cały czas mi groziła, że odejdzie, że mam coś zrobić aby pogodzić się z rodzicami, abym został zatrudniony przez ojca, a jak nie to, żebym znalazł równie dobrą pracę, bym zrobił coś, aby jej życie i Avalon było na odpowiednim poziomie…
— Aaron… — źrenice Arizony mimowolnie się rozszerzyły, a w klatce piersiowej poczuła delikatny ucisk — co się stało, że nagle przestałeś mówić o niej dobrze? Przecież przez cały ten czas nie powiedziałeś ani jednego, złego słowa o swojej żonie.
— Jak wiesz, były wybory… Nie wybrano mnie. Zwolniono mnie. Jak myślisz, Avalon będzie szczęśliwa kiedy dowie się, że nagle nie mogę jej nic kupić, że wszystkie jej zachcianki muszą poczekać?
— Przecież Avalon taka nie jest. Nie musi mieć najmodniejszych ubrań ani dodatków. Ona nawet nie czyta tych czasopism dla nastolatek. Jest zajęta nauką… I zamartwianiem się o swoją przyszłość. Ona nie chce tego małżeństwa, nie widzisz tego?
— Ono jest najlepszym co może ją spotkać.
— Naprawdę tak uważasz?
— Gdybym mógł się cofnąć. Zgodziłbym się na wszystkie warunki rodziców.
W tym momencie twarz Arizony pobladła. Wpatrywała się w półleżącego przed nią mężczyznę, czując jak złość wypełnia ją od środka. Czy on właśnie próbował jej powiedzieć, że naprawdę nie jest zadowolony ze swojego życia? Że wszystko to co teraz ma…
— W takim razie, proszę bardzo. Droga wolna, możesz być jeszcze szczęśliwy — powiedziała oschle, sięgając po swoją różdżkę. Jednym machnięciem nadgarstka spowodowała, że w pokoju znalazła się pusta walizka, a jej ubrania wręcz wystrzeliwały z szafy, wypełniając puste dno.



Sama nie jestem już pewna ile razy to czytałam, szukając błędów (więc za wszystkie te, które zostały przepraszam). Standardowo dziękuję za słowa krytyki pod poprzednim opowiadaniem. Tym razem również starałam się poprawić swoje wcześniejsze błędy. Dodatkowo proszę o wytknięcie mi ich wszystkich, które tylko wpadną wam w oko, bo dzięki temu następne opowiadanie może być lepsze (a przynajmniej tak sobie właśnie wmawiam :D)

30 stycznia 2016

#17 Lista Obecności

Jak zwykle osoby chętne do dalszego działania na blogu proszone są o pozostawienie w komentarzu stanowisk zajmowanych przez postacie (nauczyciele, prefekci i drużyny Quidditcha), zajętych wizerunków, zajęć dodatkowych wraz z rangą (animag, wila, metamorfomag itd) oraz wykonywanego zawodu w przypadku mieszkańców Hogsmeade. Na wpisanie się na listę macie czas do piątku - 5 lutego.

27 stycznia 2016

I might never be the one who brings you flowers, but I can be the one tonight




Slytherin | klasa VII | patronusem wilk | boginem wilkołak | animag | schowany między łopatkami tatuaż | wiąz, 13 cali, włókno ze smoczego serca | Cezar
Do jakich wniosków doszlibyśmy rozkładając Scorpiusa na części pierwsze?
Część pierwsza
Na pierwszy rzut oka - dość podobny do ojca. Niewysoki, nie najgorzej zbudowany, jedynie włosy ma nieco ciemniejsze. I tutaj kończą się wszystkie podobieństwa między nim, a Draco.
Część druga
Leń. Śmierdzący leń patentowany, który gdyby tylko mu pozwolili, zasypiałby na każdą poranną lekcję, a z ostatnich zwiewałby, tylko po to, aby zdrzemnąć się na błoniach, lub w Pokoju Wspólnym, przy kominku.
Część trzecia
Mały geniusz. Kiedy po raz pierwszy jechał pociągiem do Hogwartu, modlił się, choć nawet nie wiedział do kogo, o to, aby Tiara Przydziału umieściła go w Ravenclawie. Książki były jego przyjaciółmi, a mama często mu powtarzała, że jest jej mądrym synkiem. Jednak coś poszło nie tak. Może ta stara czapka już widziała rozwijający się w nim syndrom lenia? Możliwe. Ale nawet ta przypadłość nie zmieni faktu, że inteligenty z niego dzieciak.
Część czwarta
Towarzysz do kieliszka, a najlepiej całej butelki! Nie pogardzi mugolską wódką, nie pogardzi szampanem, a za Ognistą dałby się pochlastać. Bo ona taka rozgrzewająca, taka ponętna - bardziej niż niejedna kobieta!
Część piąta
Buntownik z wyboru. Odkąd pamięta, nie lubił swojego ojca, jego sztywniactwa, nudziarstwa i traktowania ludzi z góry. I właśnie ta niechęć stała się fundamentem osobowości chłopaka. W krew weszły mu działania na przekór ojcu. Zrobił tatuaż nie tylko dlatego, że mu się podobał - ale też po to, aby wkurzyć Draco. Nosi bransoletki, nie tylko dlatego, że mu się podobają, ale też dlatego, że ojciec uważał, że są nie dość, że pedalskie, to jeszcze okropnie mugolskie. Przestał traktować swoje włosy żelem, po tym, jak usłyszał komentarz, że jego loki są okropne.
Część szósta
Wrogo nastawiony do długotrwałych związków. Od czasu pamiętnego zerwania z pewną krukonką ma serdecznie dosyć wszelakich miłostek, poza tymi na jedną noc, ewentualnie na kilka, ale bez miłosnych wyznań, bez kwiatków i obietnic.
Część siódma
Mugolak? Czystokrwisty? A co to do cholery za różnica? Czarodziej, to czarodziej, nie za bardzo rozumiem, o co ten cały problem ze zdrajcami krwi, parciem na oczyszczenie społeczeństwa z nich i ogólnym rozgardiaszem, bo wujek ciotki od strony ojca ma syna, który ożenił się z mugolaczką!
Część ósma
W czepku urodzony. Ten dzieciak ma wieczne szczęście! Ostatnio nawet ktoś kazał mu zagrać na loterii, ale po pierwsze - jest niepełnoletni, a po drugie, co zrobił by z mugolską kasą? Przecież nie pójdzie do Gringotta, nie rzuci na ladę grubych milionów i nie powie: Tej, Goblinie, rozmieniaj na nasze!
Część dziewiąta
Manipulant. Okej, prawda jest taka, że nawet zmarłego namówi do tego, aby się do niego uśmiechnął. Skąd to bierze? Merlin wie, ale jest w tym doskonały. Namówić szkolnego dilera na worek cukierków za friko? Co to za problem? Nakłonić tę bufoniastą krukonkę, aby dała mu ściągnąć? Błahostka!
Część dziesiąta
Marzyciel. Ale się nie przyzna! Czasami lubi usiąść na parapecie, w oknie jednej z wieży i popatrzeć w gwiazdy, zastanowić się jakby to było, gdyby Cezar był kobietą, a Justin Bieber ogłosił, że jest gejem. Okej, może jednak nie nad tym by się zastanawiał, ale w gruncie rzeczy chciałby wiedzieć coś więcej o tym drugim, bo jakby nie patrzeć całkiem niezły jest!
Część jedenasta
Łasuch. Ostatnio nawet zastanawiał się, czy to, że nie może przeżyć kilku godzin bez czegoś słodkiego powinien nazywać uzależnieniem. No ale co ma poradzić na to, że wszystkie te słodkości są tak niesamowicie pyszne? A już w szczególności te przygotowane przez hogwarckie skrzaty!
Część dwunasta
Marzy o byciu smokologiem, bo patrzenie na matkę i ojca, którzy dzień w dzień siedzą w tym cholernym Ministerstwie, których tyłki niedługo przyrosną do tamtejszych krzeseł, nie może znieść myśli, że i on może tak kiedyś wyglądać. Poza tym smoki są takie fajne! A on byłby drugim Czkawką, bo na pewno udałoby mu się jednego oswoić!
Część trzynasta
Nie mamusiu, nie jestem gejem, spokojnie! [...] Cholera, dobrze, że nie zapytała o to, czy płeć ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie! Wtedy to miałbym przerąbane, chociaż - może wtedy ojciec by się ode mnie odczepił? Albo jednak nie... Mógłby mnie wtedy wydziedziczyć, a wbrew pozorom naprawdę lubię ten dworek!
But if you like causing trouble up in hotel rooms,
And if you like having secret little rendezvous,
If you like to do the things that you know we shouldn’t do,
Baby, I’m perfect, baby I’m perfect for you
Odrodzenie mojego Scorpiusa, poprzednio nie był na blogu zbyt długo, bo musiałam porzucić blogawanie na jakiś czas. Jeśli wtedy obiecałam jakiś wątek - możemy go zacząć.
fc. Dylan Forsberg
Cytaty One Direction, bo "Perfect" ostatnio nie mogło wyjść z mojej głowy, a teraz uznałam, że to idealnie do niego pasuje
Wąkti [5/5] : Arsellus, Ellen, Dakota, Aida, James
Bellamy, , Natan

24 stycznia 2016

simple song [cz.I]


Zasiadł do stołu. W pokoju, mimo niewątpliwe słonecznej pogody i dość wczesnej godziny, panował półmrok. W staromodnym, antycznym kominku buchał ogień, sprawiając, że powietrze wypełniające przestronne pomieszczenie jadalni było gęste i ciepłe. Jedzenia nie brakowało i ktoś zupełnie obcy, a co za tym idzie posiadający obiektywne spostrzeżenia, mógłby pomyśleć, iż jest to wieczerza przygotowana dla co najmniej kilkunastu osób. Nad stołem unosiły się gęste opary i zapachy najbardziej wymyślnych i wykwintnych potraw, podanych na srebrnych i kryształowych półmisach. Począwszy od kompozycji kwiatów ustawionych w wazonie pośrodku, a skończywszy na rozmieszczeniu serwetek i świec, wszystko aż krzyczało, że kolację spożywać będzie nie byle kto i że nie byle jakie skrzaty ją przygotowywały. U szczytu stołu zasiadał mężczyzna w podeszłym wieku, czytający gazetę o dość jednoznacznym tytule „Prorok codzienny”. Poprawiwszy zsuwające się okulary połówki doszedł właśnie do artykułu, którego niewątpliwie wyczekiwał, cierpliwie czytając o sposobach pozbywania się gnomów z ogródka oraz aferze różdżkowej u Olivandera. Teraz jednak cierpliwość ustąpiła miejsca gorączkowemu pragnieniu poszerzenia swej wiedzy o informacje zawarte właśnie na owym kawałku pergaminu, pod jakże dźwięcznym nagłówkiem „Rubeus Benjamin Green trafił do Askabanu”. Na twarzy starca pojawiło się coś, co niemal każdy mógłby nazwać uśmiechem, głowiąc się czemu taki właśnie wyraz twarzy przyjął mężczyzna i sądząc iż jest to właśnie jeden z tych momentów w życiu w których przypominamy sobie niespodziewanie o miłych bądź zabawnych wydarzeniach i mimo niesprzyjających okoliczności, jakimi bez wątpienia można nazwać czytanie o nieszczęściu drugiego człowieka, usta jakby same wykrzywiają się na znak radości spóźnionego mózgu. Starzec jednak przeczytawszy artykuł, przeczytał go ponownie i ponownie za każdym razem w określonym momencie uśmiechając się jakby do siebie i swoich myśli. Nagle coś zadudniło i w pokoju pojawiła się istota, o niskiej, wychudzonej posturze, ogromnych odstających uszach i za długim nochalu. Próbując odzyskać równowagę po niefortunnym teleportowaniu się w miejsce, w którym stał, obity jedwabnym materiałem, stołek, ukłoniła się nisko przed mężczyzną.
- Sir…- skrzat odchrząknął znacząco – Sir Artur już sir’a oczekuje. – Skrzat psiknął i ponownie padł do stóp swego Pana.
- Witaj Gnomku – mężczyzna oderwał się od Proroka i uśmiechając się szczerze, skinął głową w kierunku niezgrabnej istotki. – Powiedz, proszę Arturowi, że jeśli nie ma nic przeciwko wolę spotkać się z nim tu, szczególnie, że nie wypada nie ugościć go po tak długiej podróży… - to rzekłszy odłożył gazetę i zdjął okulary, mrugając w celu odzyskania ostrości widzenia.
- Tak jest sir. – wrzasnął nazbyt entuzjastycznie skrzat i już go nie było. A po chwili, krótszej niż mogłoby się zdawać powrócił ciągnąc za sobą eleganckiego jegomościa w meloniku i z piękną szykowną laseczką z wyrzeźbioną głową lwa z kości słoniowej na gałce, świadczyła ona zapewne o jego przynależności do domu Godryka Gryffindora jeszcze za czasów szkolnych. Owym mężczyzną był nie kto inny jak Artur Brown, niegdyś sławny aurror, a obecnie członek Wizengamotu. Nieco oszołomiony poprawił płaszcz i syknął.
- Ach te skrzaty, człowiek ma już swoje lata, a wciąż nie może przyzwyczaić się do ich sposobu teleportacji – uśmiechnął się dobrodusznie w kierunku gospodarza. – Witaj Alastorze, ile to już lat?
- Zdecydowanie za wiele mój drogi przyjacielu. – odpowiedział Al, a oczy nieco mu się zaszkliły. Mężczyźni podeszli do siebie i przywitali serdecznie, jak brat brata. Po pomarszczonym policzku Artura spłynęła pojedyncza łza, którą nieudolnie próbował ukryć.
- Ten dom, bez Rose już nie jest taki sam…- szepnął Brown, pochlipując i obejmując przyjaciela.
- To prawda, mój drogi. Miałem wiele szczęścia, że spotkałem właśnie ją i że przez całe swoje życia chciała mi towarzyszyć, niestety Arturze każdego z nas dopadnie nasza droga śmierć, a wtedy mój przyjacielu nie będziemy musieli się trwożyć, że coś nas rozłączy. – głos Alastora przepełniał spokój, spokój, tak odmienny od ciągle rozemocjonowanych ludzi, którzy wciąż musieli gdzieś gnać, o coś walczyć. Artur od ich pierwszego spotkania w Ekspresie Londyn-Hogwart pokochał owy spokój, który koił jego rozdygotane serce i umysł i nawet teraz po tylu latach wciąż czuł, przepełniające go ciepło, gdy słyszał głos przyjaciela.
- Mam nadzieję, że otrzymałeś mój list? - zapytał Artur, gdy mężczyźni nareszcie odstąpili od siebie i zasiedli przy stole. Alastor podsunął swemu gościowi gazetę, którą jeszcze przed kilkunastoma minutami tak bacznie studiował.
- To masz na myśli? - zapytał patrząc na przyjaciela wymownie. – Jak sam widzisz już zdążyłem zapoznać się z jego treścią. – dodał nieco rozbawiony.
- Sądziłem, że nieco bardziej ucieszysz się Alastorze, w końcu udało się go złapać. – powiedział Brown, kładąc zaciśniętą pięść na stole.
- Tak się składa mój drogi, że moje przemyślenia uległy gwałtownej zmianie i rozmyślając nad tym prawie 17 lat doszedłem do nieco odmiennych konkluzji niż niegdyś. Widzisz mój drogi, 17 lat temu została mi powierzona najniebezpieczniejsza z misji jakiej kiedykolwiek mogłem się podjąć… - osłupiały Artur, przerwał miętolenie chusteczki wokół swego nosa i z ogromnym zaciekawieniem wpatrywał się w przyjaciela. – Widzisz, w pamiętną noc, kiedy to Anastasia została zamordowana, a moja najdroższa Rose zmarła z żalu i rozpaczy… - na moment zamilkł, wspomnienie tego tragicznego wydarzenia mimo upływu lat wciąż plądrowało jego umysł i dawało o sobie znać w najmniejszych codziennych zajęciach. – Anastasia odwiedziła nas tamtego wieczoru… - szepnął. – I pozostawiła coś czego konsekwencje wciąż odczuwam. - Oczy Artura wyglądały na jeszcze większe niż zazwyczaj, a klatka piersiowa niebezpiecznie zakończyła swój taniec. Kiedy złapał w końcu oddech zaczął gorączkowo mówić.
- Alastorze, czy to jakiś czarno magiczny przedmiot, urok..? Przyjacielu proszę powiedz zrobię wszystko i użyje wszelkich dostępnych środków, by Ci pomóc ! – uderzył pięścią w stół i z przejęcia podniósł się z krzesła.
- Spokojnie przyjacielu – Alastor zachichotał, czym nieco uraził Artura – obawiam się, że pomoc Ministerstwa okaże się zbędna w zwalczaniu tego „uroku”, choć niewątpliwie mógłbym Cię prosić byś od czasu do czasu sprowadzał do mojego domu magiczną policję, gdyż owy „czarno magiczny” przedmiot niekiedy zagłusza moje mądre słowa – ponownie się zaśmiał. – Widzisz, moja ukochana córka tamtej nocy pozostawiła coś, co sprawiło, że byłem w stanie przetrwać owe tragiczne wydarzenia, mianowicie Ona i Rubeus mieli dziecko, dziewczynkę, piękną, tak…podobna do Rose i do matki, moją wnuczkę…
- Artur jeszcze przed chwilą nieco oburzony i rozdygotany teraz oniemiał, a szykowny melonik przekrzywił się nieco na jego głowie.
-Dzidzidzi-dziecko?! Oni mieli dziecko?! Ależ Alastorze to przecież, to przecież… To niemożliwe…To zmienia wszystko! Alastorze, czy wiesz co to oznacza?! - wykrzyknął Brown. – My…my popełniliśmy błąd… – jego twarz przybrała purpurową barwę. – Alastorze dlaczego przez tyle lat milczałeś..?!
- Przyjacielu, zrozumiałem to wszystko niestety za późno i… - tu urwał znowu pogrążony w mrocznych wspomnieniach owej tragicznej nocy. – Widzisz, od pogrzebu mojej Rose nie zaglądałem do jej gabinetu, nie mogłem…aż do dziś… - westchnął. - Znalazłem list…od Anastasii… - uśmiechnął się smutno. - Nigdy nie uwierzysz gdzie go ukryła… - ponownie westchnął… - w Baśniach Barda Beedle’a…
- Nie... - Artur zdjął melonik z głowy. Usiadł znacznie bliżej przyjaciela i obaj szczerze zapłakali.

łatwe jest zejście do piekieł


Bellamy Sangster


Informacje:
Gryffindor | klasa VII | wilkołak od urodzenia | Azyl | patronusem piesiec | boginem niegdyś księżyc w pełni, teraz burza | heterochromia | najukochańsza | zawsze przy sercu | różdżka 11 i pół cala, drzewo różane, rdzeń z szpona hipogryfa | tatuaż na lewym obojczyku "La bella luna" | powiązania | historie

Historia:
Komu chce słuchać się długich historii o tym jak uroczy był kiedy się narodził? Jak maleńkie były jego stópki, jak śliczne i duże były jego oczy? Po co komu informacja o tym, w jakim szpitalu się urodził, albo jaka w tym czasie była pogoda? Nikt się tym nie interesuje, prawda? Tak myślałam. Narodził się 13 listopada. Wychowywał się w Londynie, gdzie jego matka dokładała wszelkich starań, aby nikt nie dowiedział się o jego przypadłości. Raz w miesiącu wyjeżdżała z nim do starej willi na wsi, w której mieszkała babcia chłopca. Dzięki znajdujących się w posiadłości lochom, mogła ukryć swojego syna - wilkołaka. Lata leciały, chłopiec z utęsknieniem wyczekiwał swojego pierwszego listu, zapraszającego go do szkoły. Jednak jego matka miała obawy, że ten list nigdy do nich nie dotrze. Jakże ogromnym zaskoczeniem dla Camille było, kiedy do ich maleńkiego mieszkanka wpadła maleńka sówka z jakże ważnym zaproszeniem. W końcu kto by się spodziewał, że jej dziecko borykające się z trudnym problemem, jakim jest likantropia, będzie z otwartymi ramionami przyjęte do szkoły Magii i Czarodziejstwa. Z dumą zakupili pierwszą szatę, różdżkę oraz kociołek, a Bellamy wyruszył w najpiękniejszą podróż swojego życia. Hogwart stał się dla niego domem. Kochał przebywać w tym miejscu, nawet jeśli musiał wiecznie ukrywać prawdziwego siebie. Miał wszystko czego pragnął. Posadę w drużynie quidditcha, miłość, przyjaciół. A wszystko to do czasu. Do czasu gdy w ostatnich miesiącach szóstej klasy zniknął. Wyparował. Zaginął po pełni księżyca. Poszukiwano go przez cały czas, przeczesywano lasy, obdzwaniano szpitale i hotele w których mógł się zatrzymać, ale przepadł. Wiadome było jednie to, że nadal żyje, gdyż wysłał list do Albusa. Nabazgrał króciutką notatkę. „Zajmij się Azylem, niedługo wrócę. Mam nadzieję.” I faktycznie – wrócił. Pierwszego stycznia. Pojawił się nagle, przed własnym domem, siedząc na motocyklu, ubrany w kombinezon, z zawieszonym na szyi naszyjnikiem i tatuażem na lewym obojczyku. Po ośmiu miesiącach jak gdyby nigdy nic pojawił się w progu mieszkania swojej matki, zupełnie odmieniony. Jego ciało stało się bardziej umięśnione, poruszał się z dziwną gracją, niepodobną do poprzedniego niezdarnego kroku. Jego oczy z dziwnym błyskiem obserwowały otoczenie, na jego twarz nie wypływał bez przerwy rumieniec. Stał się inny. Zamknięty w sobie, nie chcąc mówić nic o swoim zniknięciu.

Charakter:
Kiedyś jego osoba była synonimem urokliwości. Szczuplutki, nieśmiały, niezdarny, z wyjątkowo niewyparzoną gębą po napiciu się zbyt dużej ilości Ognistej. Nie rozstawał się nawet na minutę ze swoim liskiem, rumienił się za każdym razem, kiedy ktoś wypowiadał jego imię. Teraz wszystko uległo zmianie. Stał się bardziej oschły, zupełnie zapomniał o starych przyjaźniach, poza starym druhem w zielonej szacie, wszyscy stali mu się obojętni. Jego twarz została pozbawiona emocji. Siłą wyrwano z niego jego jestestwo i stworzono go od podstaw. Ukształtowano nową osobę z resztek tego, co pozostało w cielesnym naczyniu. Teraz w jego głosie pobrzmiewa kpina, jego oczy wpatrują się w rówieśników z pogardą. Jedyną rzeczą, jaka nie uległa zmianie to miłość, jaką darzy swoją matkę i lisa. Wypracował w sobie silny instynkt samozachowawczy i wolę przetrwania. Nauczył się doskonale pracować w grupie i indywidualnie. Z cichego chłopca stał się liderem. Przestał obawiać się księżyca w pełni i tego, co ze sobą niósł. Zaczął kochać siebie za to, kim jest i przestał traktować wilkołactwo jako chorobę. Przestał też nienawidzić swojego ojca, który zostawił go, gdy jeszcze był w łonie matki. Całe jego życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, a on nauczył się, że niesamowicie łatwe jest zejście do piekieł.


Bellamy Sangster podejście... cholera, kto to liczy? Tym razem odmieniony, po przejściach. Sprawa zniknięcia zostanie wyjaśniona w najbliższym czasie - w opowiadaniu. Jako, że jestem leniem, karta wzięta stąd i nieco zmieniona. Bell na tym blogu przeżył już naprawdę wiele, mam nadzieję, że i tym razem zostanie miło przyjęty.
Szkło w górę, wypijmy za zdrowie, a raczej życie Hogwarckich Kronik!
Wizerunek to oczywiście Thomas Brodie Sangster. Cytat z "Miasta Kości". 
Wątki: 7/8  Aris, Albus, Abigail, Ethel, Amanda, Sadr, Milliesant ,
Mistrz Gry mile widziany!

20 stycznia 2016

The Tonight Show Starring Matt Harrison #3

Genialne, prosto z łóżka przed mikrofon. Radio Gumochłon nadaje na falach średnich. Jest 19 wieczorem, a my zaczynamy nasz program. Rządowe plany, by nas zniszczyć, poległy w gruzach. Najnowsze ankiety dowodzą, że 93% Brytyjczyków, podczas wyborów wybrałoby piratów zamiast rządu. Teraz usłyszycie dlaczego.
Grali dla nas bracia z The Black Crowes. A teraz standardowo - pogoda. Panowie! Mam nadzieję, że nacieszyliście się ciaśniejszymi kurteczkami naszych drogich panien, bo oto nadchodzi śnieg! Śnieg, śnieg, śnieg. Cholerna, mordercza zamieć! Lepiej zostańcie w domach. Jednak to doskonała pora do wyprawienia tych, których nie znosicie. Poślijcie ich po zakupy, a obiecuję, że już nie wrócą! Nawet nie trzeba będzie ich zakopywać! Jednak szefostwo mówi, że koniec z pogodą... Powiedziałem coś nie tak? Jednak cieszmy się tym, co mamy! Dziś jest "Mega Środa". 200 szczęśliwców podążało do "Radia Gumochłon", jednak tylko jedna z nich się przebiła. Powitajmy naszego gościa. Otóż Primrose Oberlin jest tu ze mną w studiu. Siedzi szósty rok u Puchonów, a dopiero niedawno się na nią natknąłem. Podobno jest komentatorką meczów Quidditcha, ale nie jestem w temacie, bo nie lubię tej zabawy. A może powinienem zacząć? Panie i panowie, witamy na statku radości. I zaczynamy pierwszy odcinek cyklu Przepraszam, czy tu biją?, gdzie będę zadawał standardowe pytania naszych gościom.
1. Bałabym się...
Mam dwóch starszych braci, dwie młodsze siostry, kota gangstera, szalonych przyjaciół oraz za dużo głupich marzeń i nietypowych upodobań, aby móc bać się czegokolwiek. Kolejne pytanie poproszę!
2. Film wszech czasów...
Wszystkie filmy animowane Disneya są mistrzowskie, ale moja romantyczna dusza nie pozwala mi zapomnieć o Titanicu, którego również jestem wielka fanką.
3. Mój muzyczny ideał...
Niejaki Matthew Harisson. Młody i dopiero zaczyna większą karierę, ale talentem to aż grzeszy. Już jak zaczyna grać, to kolana się dziewczynom z wrażenia uginają, chłopcom często też, ale Ci drudzy to zazwyczaj jednak szaleją z zazdrości. Dajmy mu jeszcze moment, a jestem pewna, że zawładnie sceną muzyczną na dobre.
Dziękuję za uroczy sarkazm w głosie, kochana. 4. Mój największy błąd...
Nie mam pojęcia. Na ogół staram się nie rozpamiętywać rzeczy, które mi się nie udały.
5. Najchętniej podróżuję...
W nieznane mi miejsca. Zawsze lubiłam poznawać nowych ludzi, ich zwyczaje i historię. Bardzo lubię też podróże do dziadków na wieś, a strych ich domu, po którym poruszanie się jest niemal niemożliwe, kryje tyle tajemnic, że od dzieciństwa w każde wakacje z lepszym lub gorszym skutkiem, próbuje je rozwikłać.
6. Najgorsza moja cecha...
Podobno za dużo mówię, ale osobiście uważam, że osoby, które tak twierdzą jeszcze nigdy nie spotkały na swojej drodze prawdziwej gaduły. Zapamiętajcie, ja nie mówię za dużo, tylko wyczerpująco odpowiadam na pytania, a to znacząca różnica.
7. Najlepiej wypoczywam...
Coś robiąc. Nie lubię bezczynnie siedzieć w miejscu i wpatrywać się w sufit, przecież to zwykłe marnotrawstwo czasu! No dobra czasami lubię sobie dłużej pospać.
8. Najlepsza moja cecha...
Wydaje mi się, że otwartość i spontaniczność no, ale nie wiem, czy są to na pewno dobre cechy.
9. Nie rozstaję się z...
Naszyjnikiem z zawieszką w kształcie czterolistnej koniczyny. Dostałam go od rodziców przed wyjazdem do Hogwartu, od tamtej pory nie rozstajemy się nawet na moment, choć muszę przyznać, że było kilka groźnych sytuacji.
10. Nie wyobrażam sobie dnia bez...
Szukania mojego kota! Gdybyście kiedyś zobaczyli rudego kocura z białą łatką na głowie, szwendającego się gdzieś po korytarzach to proszę, zgarnijcie i od razu oddajcie go mi, będę wam naprawdę bardzo wdzięczna. Może wyglądać niezwykle uroczo i niewinnie, ale to tylko złudzenie. Nie dajcie się zwieść!
11. Ostatnio najbardziej działa mi na nerwy...
Pogoda. Uwielbiam zimę, ale taką prawdziwą, a na temat tego, co mamy w tym roku to nawet nie mam ochoty się wypowiadać.
12. Pierwsze pieniądze zarobiłam...
Chyba wyprowadzając psy sąsiadki. Miałam wtedy niecałe dziewięć lat, a że nigdy nie należałam do tych wyrośniętych dzieci, to cały ten obrazek wyglądał dość śmiesznie, bo były to niewiele mniejsze ode mnie labradory. Na szczęście grubiutkie i bardzo łagodne, więc nigdy nic mi nie zrobiły i bardzo się lubiliśmy.
13. Najważniejszy zespół w historii rocka...
Oddaje to pytanie prowadzącemu, bo on zna się na tym naprawdę o wiele lepiej.
Ależ dziękuję. Nie trzeba się długo zastanawiać nad odpowiedzią. Moi drodzy - Bob Dylan. Dziękuję. Daaalej... 14. Recepta na sukces...
Pewność siebie, konsekwencja i dużo optymizmu. Wydaje mi się, że aby cokolwiek osiągnąć, trzeba najpierw uwierzyć w to, że damy radę, a jeśli już nam się to uda, to później wszystko staje się o wiele łatwiejsze.
15. Ulubione danie
O wreszcie idealny temat dla mnie! Uwielbiam ciasta i ciasteczka z różnymi, najlepiej słodkimi kremami, ale chyba największą i nieśmiertelną miłością darzę szarlotkę. Choć tak naprawdę to lubię wszystko i nie jestem zbytnio wybredna. Też zrobiłeś się nagle taki głodny?
16. Wydałbym ostatnie pieniądze na...
Wyjazd do miejsca, w którym zaczęłabym nowe życie. Takie całkowite oderwanie od przeszłości, no i problemów. Teraz jednak ostatnie pieniądze wydaje w Miodowym Królestwie, nic przecież nie poprawia humoru tak dobrze, jak słodycze!
17. Wymarzone miejsce na wakacje...
Bardzo ciekawi mnie to, co niezbadane i tajemnicze, więc moich wymarzonych wakacji z pewnością nie chciałabym spędzić w luksusowym hotelu blisko plaży. Ostatnio z bratem myśleliśmy nad wyprawą do Amazonii, ale na razie to tylko plany.
18. Chcę być...
Podróżniczką lub Magizoologiem. Chciałabym też kiedyś napisać książkę i hodować hipogryfy.
19. Najlepsze wspomnienie...
Żebym jeszcze potrafiła wybrać, hm. No więc dobrze wspominam swój pierwszy lot balonem, ale do końca życia zapamiętam, jak w ostatni dzień wakacji dwa lata temu usiadłam za blisko ogniska i moje włosy zaczęły się palić. Pierwszy dzień w Hogwarcie też jest niesamowitym wspomnieniem, zresztą myślę, że każdy rok tu spędzony będę kiedyś miło wspominać.
20. Pan prowadzący jest...
Niezły. Nie będę Cię przecież zbytnio chwalić, bo jeszcze popadniesz w samouwielbienie i kolejne audycje nie będą już tak dobre. Przy okazji pozdrawiam wszystkich słuchaczy Gumochłona!
Dziękuję ślicznie, pięknej rudowłosej za ten emocjonujący wywiad, a teeeraz... Muzyka! Miałem wybrać nieco mocniejsze klimaty, by Anna zadedykowała je... Uwaga, cytuję! Najwspanialszemu chomikowi na świecie! No, tak. Wolność dla kobiet i świnek morskich, Anna!
Z wiecznie niewyżytymi dziećmi Seattle spotkamy się jeszcze nie raz i nie dwa. Chociaż prawda jest taka, że nie wszyscy członkowie Audioslave są z tego wspaniałego miasta. Zabawne jak bardzo muzyka Stanów różniła się od siebie. Chłopaczki ze Seattle spożywały swoją energię na pisanie kolejnych tekstów i organizowanie koncertów. Nie posiadali poważnych nałogów prócz tych narkotykowych, a i tak zdarzało się to dość rzadko. Niektórzy wciąż mieszkali z rodzicami i wcale się tego nie wstydzili. Nawet otwarcie przyznawali do cwaniactwa. Nie jarały ich burdy, dzi... prostytutki czy szybkie samochody. We wszystkim chodziło tylko i wyłącznie o muzykę i dzielenie się nią z resztą społeczeństwa. Muzycy sceny Seattle żyli w pewnego rodzaju symbiozie, chodząc nawzajem na swoje koncerty i inspirując się jeden drugiego. Każdy chodził w martensach, wytartych dżinsach i koszulach w kratę. Różnili się dosłownie wszystkim od chłopaków z Los Angeles. Ci farbowali włosy, malowali się, pili, ćpali i... No, wiecie tyle, ile tylko było można. Podczas gdy w Hollywood pisano o seksie, alkoholu i jaka ta policja jest zła, w Seattle śpiewano o domowej przemocy, walce z uzależnieniem czy nawet nieszanowaniu środowiska. Na Louder Than Love Cornell umieścił Big Dumb Sex. Sparodiował w ten sposób liryki zespołów glammetalowych. "Dla mnie poruszają w swoich tekstach nadmiernie temat seksu", powiedział, gdy kiedyś przedstawiał zaczątki tej piosenki. Różnica była diametralna. Zupełnie jakby żyli w innym równoległym świecie. Jeśli zgadzacie się z tym lub wolicie Guns N' Roses, a nie mówię, że są gorsi!, to dzwońcie! Żeby sprawiedliwości stało się zadość - Mötley Crüe ze swoimi tapirami i Vincem wyglądającym jak wypacykowana brzydka babka!
Jak podaje nasza wtyka w babskiej łazience, kobieta nosząca imię Taylor uważa, że wszystko jej wypada i czasem zachowuje się jak nawiedzona. Kiedy ma na to ochotę, biega wokół i macha rękami, wmawiając wszystkim, że w ten ekologiczny sposób produkuje energię. O jej cudacznych aspiracjach każdemu wiadomo, jednak marzenie zostania syreną przerosło oczekiwania każdego. Sam widziałem jak siedziała o północy w jeziorze nago przy pełni księżyca i mamrotała coś podejrzanie!, donosi nam Podglądacz. Jednak to nie koniec ploteczek o uczennicy Hogwartu. Zaniepokojony Edward Cullen uprzejmie donosi, że Taylor sprzedaje się za wampirzą krew! Cokolwiek to znaczy...
Jesteś młodym, początkującym hogwarckim poetą? Rymujesz, nawet wtedy kiedy o tym nie wiesz? Wykorzystaj swój talent i wymyśl jedyne i unikatowe hasło reklamowe Gumochłona, które będziemy puszczać przed każdą audycją, w jej trakcje jak i po zakończeniu. Czekamy na wasze pomysły!
Szkoda, że jeszcze nikt z was nie przedzwonił do nas ani nie zaoferował swojego pomysłu na slogan. Jednak nie będę sobie teraz zaprzątał tym głowy, bo czas na ogłoszenie wyników głosowania na Miss Zamku! Konkurs miał dotyczyć również męskiej części Hogwartu, ale jak widać... Niezbyt się udało. A więc! Do finału przechodzą Jemma Simmons! Abigail Lawrence! Obie z wysoką ilością punktów oraz z 25% Avalon Moore! Gratulujemy i zapraszamy panie tego wieczora do Wielkiej Sali! Tam będą na was czekać posłańcy. Oczekujemy całej reszty szkoły na dziedzińcu zaraz po zakończeniu audycji.
Była to Dusty Springfield z najpiękniejszym głosem Soulu na świecie. Nie wiem jak wy, ale mi zebrało się na palenie. Na trzy cztery odpalamy nasze papierosy. Raz... Dwa... Trzy... Teraz! To jest to. Pewnie zastanawiacie się jak to możliwe, a powiem wam, że jakiś bardzo mądry chłopiec zamontował kłódkę na drzwiach do studia, więc możecie pomachać ze mną naszemu wściekłemu wujaszkowi Samowi. Nie przestaję dostawać od was listów, które oczywiście uwielbiam, jednak nie wszystkie zdążę przeczytać na antenie, ale ten musicie usłyszeć. Dostałem ciekawą informację o jednym z naszych kolegów z... Uwaga! Domu Węża! Może nic rusza was to, ale posłuchajcie, co donosi mi to pewne źródło. Znacie tego koleżkę? Mimo że czasami może czuć się samotny, ponieważ ze względu na zapach, jaki wydziela przez okrągły rok - ubrania wietrzy zamiast prać, zaś bielizny nie odświeża nigdy, uważając, że jest to zbyt osobista część garderoby, by się z nią rozstawać, kobiety łażą za Georgem jak smród po gaciach. Podobno zbiera swój własny harem, by po odkryciu jego niepranych ubrań z kilku stuleci, móc schronić się przed tą bombą biologiczną. Interesujące informacje... Wszystkich zainteresowanych prosimy o niezwłoczny kontakt! Może kolega Zielony posiada nielegalną farmę feromonów i nasze koleżanki potrzebują ratunku! Dlatego Matt radzi: Dziewice, strzeżcie się! George pożera swoje ofiary razem z adidasami. Teraz jednak zagra dla nas młody mężczyzna, który jest prawdziwym mistrzem gitary. Jimi.
Mam dla was złe wieści. A mianowicie dziś uchwalono jednogłośnie nową ustawę o ochronie żeglugi. Od 27 stycznia od godziny dziewiętnastej piętnaście, wszystkie rozgłośnie pirackie, również Radio Gumochłon, naruszają prawo. Wszyscy pracownicy, jak i słuchacze tych rozgłośni, będą wchodzić w konflikt z prawem, za który grozi kara pozbawienia wolności. Może i przegramy bitwę o popularność, lecz wygramy wojnę. Będziemy kontynuować, ale nie powiemy nikomu. Najlepiej dokonać egzekucji za zamkniętymi drzwiami. A teraz pora na anonimowe ogłoszenie, które znalazłem wsunięte pod drzwi.
Szukasz nowych wrażeń? Chciałbyś spojrzeć na magiczny świat z całkowicie nowej perspektywy lub po prostu poznać nowych, ciekawych ludzi? W takim razie Klub Czarodziejów Nieograniczonych to coś idealnego dla ciebie! Ilość miejsc i pomysłów niepoliczalna, a pierwsze spotkanie już w najbliższą sobotę, w Pokoju Wspólnym Krukonów po obiedzie! Nie czekaj i już dziś zaproś swoich znajomych!
Czyżby tylko Krukoni byli nowymi ciekawymi ludźmi? Zgłoście się do nas w tej sprawie, a nie ominie was pięć minut na antenie! Dodatkowo przypominam o finale na Miss Zamku. Podobno wymyślono coś, czego tu jeszcze nie było. Nastała godzina kilku pytań lub czego tylko chcecie od naszych słuchaczy, więc czekam na wasze telefony, a tymczasem potowarzyszą nam Jack i Meg White w swojej niecało dwuminutowej piosence Fell In Love With A Girl.
W Godzinie Konesera może wydarzyć się wszystko. Na przykład Plotkara znowu stanęła na wysokości zadania i przyniosła mi parę gorących informacji. Dziewczyna jest równie interesująca, co tajemnicza, bo nagranie z jej głosem było w mojej torbie. Podziwiam koleżankę. Jesteście gotowi na nowe doładowanie nowinkami?
Niemożliwym jest mieć oczy dookoła głowy, wiedzieć wszystko o wszystkim, a przy tym pamiętać, że nie należy zaczynać żyć czyimś życiem - i ja się już z tym pogodziłam. Od kilku lat wy, Hogwartczycy, odciągacie mnie od różnorakich ekscesów, bo przez samą obserwację Waszych poczynań czuję się dostatecznie ubawiona. Kim jestem? Szarą myszką, której nigdy nie zauważacie. Jestem miła. Jestem tą osobą, o której nie jesteście w stanie powiedzieć niczego więcej, bo nie są na tyle interesujące, a przynajmniej tej interesującej części nie pozwalają wypłynąć na zewnątrz. Wcale nie jestem miła, ale Wy nie musicie o tym wiedzieć.


Co się wydarzyło w ostatnich tygodniach? Nic szczególnego. Jesteście nudni.


Znacie Bane'a? Ja nie znałam. Przynajmniej do ostatnich tygodni przemykał po korytarzach Hogwartu, zupełnie nie zwracając mojej uwagi, dopóki... Hej, znacie określenie łatwy chłopak? Zresztą nieważne. Kilka dni zaledwie minęło, odkąd zaczęłam obserwować go z większą dokładnością, a w jego ramionach wylądowały już dwie panny. I nie, żebym miała coś przeciwko, ale granie z "młodszą siostrą" w prawdę czy wyzwanie na wieży astronomicznej, a potem proszenie jej o pocałunek przekracza nawet moje zasady moralne. Sura, co na to Twój chłopak? 

Drugą szczęściarą okazała się Avalon, która jednak na zaloty nie odpowiedziała równie przychylnie. Bardzo dobrze. W końcu jest zaręczona z kobietą. Swoją drogą, Elody, słyszałaś w ogóle o tym? Gdy tylko Twój brat wróci od Prim (bardzo dobrze zrobiliście, że nie zajmujecie już dziewczęcego dormitorium, nie żartowałam z tymi współlokatorkami - Matt, plus dla Ciebie), naprawdę poproś go, żeby zrobił z nią porządek. I Prim, nie przeglądaj cudzej korespondencji. To nieładnie.


Miłość kwitnie również wśród kadry nauczycielskiej... Ostatnio informowałam o pewnej starszej parze, która wlepiała w siebie maślany wzrok podczas ogniska dla uczniów, a teraz te same osoby planują wspólny wyjazd! Nie jestem do końca pewna, gdzie się udadzą, ale z całą pewnością życzę Wam szczerego powodzenia. Karkarow, Covel, jesteście jedyną parą w tej szkole, przez którą nie robi mi się niedobrze. Poza tym profesor Lupin zostanie tylko dla mnie... Jemma, rekomendujesz go jako dobrego opiekuna Klubu Pojedynków? Chyba się zapiszę. 


Włączcie mi jakąś fajną piosenkę. Idę przejrzeć kufer w poszukiwaniu stroju, bo Krukoni organizują podobno dzisiaj jakąś małą schadzkę w opuszczonej sali transmutacji na czwartym piętrze... Nie powinnam o tym mówić, nie?"
Przed imprezą u mądrych niebieskich koniecznie przyjdźcie na finał. I jeśli nie boicie się wyzwań, zadzwońcie do mnie i powiedzcie, co nie pasowało wam w dzisiejszym wydaniu ploteczek. Mam nadzieję, że moja bierna współpraca z  miłą panną nie skończy się tak szybko. Ciekawskich odsyłam do klubu fanek profesora Lupina - może ją tam znajdziecie. Wiesz kim może być uprzejma donosicielka? Dzwoń, pisz, wysyłaj wiadomości! A teraz obiecana fajna piosenka ze specjalną dedykacją od prowadzącego The Tonight Show dla Plotkary.
W wakacje nie chcesz zaprzepaścić tego, co udało ci się zrobić ze swoim ciałem dzięki regularnym treningom i diecie? Jest na to sposób - spędź ten czas leżakując! Zajmiemy się tobą - odpowiednie eliksiry, maseczki ze starych przepisów znanych wiedźm i pyszna dieta, od której nie przytyjesz! Przyjedź do nas! Kurort w Algarve zapewni ci magiczny odpoczynek! 
Aż sam nabrałem ochoty na wyjazd do Portugalii! Moja rodzicielka byłaby zachwycona, gdyby nie spotykała czarownic na każdym kroku w tym wspaniałym SPA. A wy już planujecie jakiś wyjazd na ferie czy spędzicie je w łóżku? A może pamiętacie najgorsze wakacje życia? Napiszcie nam o tym, a najgorsze wspomnienie dostanie starą muszlę klozetową prosto z łazienki Jęczącej Marty! Nie wiem czy wiecie, ale niedawno umarł mugolski aktor Alan Rickman, którego dzieciaki z dzielnicy uważały do niedawna za wcielenie Severusa Snape'a. Co wy na to, łobuzy? Napiszcie o tym. I na sam koniec jeszcze Garrett oznajmia wszem i wobec, że w Pokoju Wspólnym Ślizgonów rozpoczęła się plaga wszy! Wow! Omijajcie Zielonych, a na pewno wyrwiecie. Tym niestety zakończymy nasz program. I tak był mocno skrócony, no bo ej. Finał, nie?! Coś czuję, że dział ploteczek zabiera mi całą sławę. Jak zwykle przy mikrofonie siedział jedyny i niepowtarzalny Matthew Harrison. Do usłyszenia za tydzień. Gdy umilknie For What It's Worth, spotykamy się na dziedzińcu.
WSZYSTKIE ZGŁOSZENIA, DEDYKACJE, PYTANIA ORAZ GŁOSY PROSZĘ ODDAWAĆ DO PONIEDZIAŁKU! KONKURS ZOSTANIE WZNOWIONY WRAZ ZE ŚRODOWYM WYDANIEM THE TONIGHT SHOW.
CHCESZ TWORZYĆ WŁASNE AUDYCJE RADIOWE I DOŁĄCZYĆ DO ZAŁOGI GUMUCHŁONA? ZGŁOŚ SIĘ JUŻ DZIŚ! PUNKTY ZA KAŻDY PRZEJAW AKTYWNOŚCI - PODRZUCENIE POMYSŁU, POMOC, WZIĘCIE UDZIAŁU W KTÓREJŚ Z POWYŻSZYCH AKCJI. WSZELKIE KOMENTARZE ZGŁOSZENIOWE PROSIMY ZOSTAWIAĆ POD NAJNOWSZĄ AUDYCJĄ.