29 lipca 2016

Do Kartaginy przybyłem wówczas

Płonąc płonąc płonąc
walter knightley
03 XII 2005; klasa siódma; ravenclaw

Indywidualiści mają to do siebie, że w przyrodzie występują głównie pojedynczo, więc, chociaż nigdy nie należał do grupy samotników tak skrajnych, że obecność drugiego człowieka u boku napawała go zgrozą, nie pozwalał, aby ktokolwiek naruszył pieczołowicie wypracowywaną autonomię. Nie dam się sprywatyzować, cedził gniewnie, błyskając ostrością zębów i wzdragał się z niekłamanym obrzydzeniem, kiedy słyszał o organicyzmie. Był człowiekiem, który musiał być podmiotem, pomysłodawcą i wykonawcą każdego działania, którego się podejmował, a o niezależność, wyrafinowanie i intelektualizm walczył tak zaciekle, że, być może, gdzieś w tym wszystkim gubił samego siebie.
Lubił rozgrzebywać popiół i nie chować trupów, chociaż najprawdopodobniej powinien był jak najszybciej pozbyć się tych przykrych nawyków. Przeczytał zbyt wiele zakazanych książek, obejrzał zbyt wiele zaskakujących dzieł, żeby, jak to powinien był uczynić człowiek brutalnie racjonalny, bez przykrości móc przejść do porządku dziennego. Kiedy był dzieckiem, budował miasta – i jak kiedyś wylany na stół sok dyniowy prędko przeistaczał się w krętą rzekę, a pogubione klisze tworzyły swoją urodą zapierający dech w piersiach rynek, tak dzisiaj bez problemu tworzył w myślach mapy metafizycznego świata, w którym najchętniej zamieszkałby na stałe.
Najsmutniejszym było to, że gdyby zrządzeniem dziwnego losu któryś literat postanowił uczynić go głównym bohaterem powieści, wcale nie wyróżniłby się na tle panteonu postaci sobie podobnych – egotycznych myślicielskich rewolucjonistów, którzy wszyscy, co do jednego, postępują jednakowo. Poszukują tylko własnego miejsca na świecie, tożsamości i wiecznie rozliczają się z własną przeszłością i, co gorsza, z przyszłością.

27 lipca 2016

Zamiana ról



Szukamy młodszego brata, byłego chłopaka oraz innych fajnych powiązań! <3

25 lipca 2016

I'm miles away from seeing you

VII * Hufflepuff * półkrwi
szukająca * kapitan * Klub Ślimaka * królowa radiowej kanciapy
sokół wędrowny * pusty akt urodzenia
powiązania * opowiadanie

Teoretycznie nic się nie zmienia. Wokół nadal krążą ci sami ludzie, którzy niczym satelity definiują położenie człowieka we wszechświecie. Jest przecież tyle samo obowiązków ciążących na barkach, co kiedyś. Obowiązków, które akurat ona wypełnia z należytą dokładnością, choć ogólnie rzecz biorąc, nadal uchodzi za roztrzepańca, który nosi zielone trampki do różowej sukienki. Wciąż zdziera gardło na boisku, śmieje się głośno w nieprzyzwoitych momentach i najpierw mówi, a dopiero później myśli, a przynajmniej stale sprawia takie wrażenie. Salę od eliksirów nadal omija szerokim łukiem, ale tym razem pod pachą dzierży opasłe tomisko z transmutacji, choć nigdy wcześniej nie była orłem w tej dziedzinie. I właśnie w tym momencie uświadamiasz sobie, że coś się zmieniło, jakby szelest pergaminu szepnął Ci do ucha tajemnicę.

To nie kwestia wyglądu, zachowania też raczej nie. W końcu nadal masz do czynienia z małym chochlikiem, który sprawia wrażenie, jakby od dziecka miał gdzieś zasady rządzące światem i społeczeństwem. Widzisz przed sobą roześmianą, ponoć uroczą osóbkę, która rok temu przywaliła rosłemu Krukonowi w nos, a cuda i rzeczy niemożliwe wykonuje od ręki. Jeżeli jesteś przyjacielem, to tym ciężej Ci zobaczyć różnicę. Im bliżej jesteś, tym mniej widzisz, więc zwyczajnie rozmawiasz z zadziorną i temperamentną, ale jakże ciepłą i otwartą dziewczyną, która odda za Ciebie życie, jeśli będzie trzeba, i która bez wytchnienia goni swoje własne, postawione na głowie marzenia. Marzenia, których jest tyle, że nie jesteś w stanie ich zliczyć i wiesz, że życia by Ci nie starczyło, by je zrealizować. Przez głowę przemyka Ci iskierka olśnienia, ale umyka ona tak szybko, jak się pojawiła, przysłonięta dźwięcznym śmiechem Puchonki, która z zapałem oznajmia, że będzie najlepszym na świecie mechanikiem czarodziejskich aut albo najsłynniejszą kucharką mugolskiej telewizji ku rozpaczy swojego ojca. I już nie wrócisz do tej myśli, która na ułamek sekundy obudziła przeczucie, że ona doskonale wie, że nie uda się jej spełnić tych marzeń. Że to, co się w niej zmieniło, to ta bolesna świadomość, zrodzona z wymuszonej dojrzałości, tak nikle wymalowanej na dziewczęcej buzi. Bolesna świadomość, że kilka dni po zakończeniu szkoły, Lucy Wood zniknie, a ona będzie gdzieś daleko, pozostawiając za sobą to wszystko, co ją definiowało.

GG:56904101/hate2609@gmail.com

22 lipca 2016

#24 Lista Obecności

Tradycyjnie osoby chętne do dalszego aktywnego działania na blogu proszone są o pozostawienie w komentarzu stanowisk zajmowanych przez postacie (nauczyciele, stażyści, prefekci i drużyny Quidditcha), zajętych wizerunków, zajęć dodatkowych wraz z rangą (animag, wila, metamorfomag itd), klasy oraz wykonywanego zawodu w przypadku mieszkańców Hogsmeade. Na wpisanie się na listę macie czas do wtorku - 26 lipca.
Przypominany również o witaniu każdej nowej postaci oraz komentowaniu najnowszych notek!

19 lipca 2016

I think the braces are breaking and it's more than I can take


Ostatnie uściski, uśmiechy, spojrzenia. Wielu z twarzy nie będzie jej już dane zobaczyć za dwa miesiące. Boleśnie odczuwała brak starszych znajomych, przyjaciół. Obietnice, że będą do siebie pisać, że spotkają się jeszcze w wakacje, później na Święta, a jeszcze później jakoś to zleci, bo przecież będą dorośli, będą mieli mnóstwo czasu. Odezwało się wszystkim tak bardzo dobrze znane, jednocześnie znienawidzone i dające nadzieję: „będziemy w kontakcie”. Lucy rozejrzała się po peronie. Czekała ją jeszcze długa droga do domu. Stojąc z dużym kufrem na mugolskim peronie, niewątpliwie wzbudzała zainteresowanie. Czekając na pociąg do domu, myślami błądziła po rodzinnej miejscowości. Uśmiechnęła się lekko. Jej dziadek ze strony mamy na pewno pokaże jej jak rozkręca się mugolski silnik w samochodzie, w końcu jest już niemal pełnoletnia. Po siedemnastych urodzinach Lucy spróbuje go nieco podkręcić. Kto wie? Może uda się jej zostać światowej sławy mechanikiem-czarownicą albo producentem najlepszych magicznych aut? Tata większość weekendów pewnie spędzi w rozjazdach, a Lucy będzie trzymała za niego mocno kciuki i na pewno będzie miała okazję, by z nim zagrać. Mama zrobi pudding, Puchonka będzie grzebać w nim widelcem i wciskać mamie kit, że jest pyszny, a pod stołem sprzeda nieco psu, uśmiechając się nadzwyczaj przekonująco.
Uśmiechnęła się do siebie w lekkiej zadumie. Każdy rodzic na swój sposób rani swoje dziecko, wcale tego nie chcąc. Dzieje się to szczególnie wtedy, gdy dziecko przestaje dzieckiem być, a zaczyna mieć własne, być może wkurzające, może głupie, ale wreszcie swoje własne przekonania i przyzwyczajenia. Szczególnie, gdy w wieku, gdy najwięcej się zmienia, widzisz swoją rodzinę raz na pół roku, a potem masz spędzić z nią dwa miesiące, niemalże jako obcy, niemalże dorosły człowiek. Poniekąd było to dobre rozwiązanie, bo rodzice w ten sposób szybko oduczali się nadopiekuńczości, jak było w przypadku Lucy, ale w niektórych rodzinach bywało i zupełnie odwrotnie. Pakując rzeczy do pociągu, minę miała dość zatroskaną. Nie wiedziała, czy nie będzie musiała o niektóre rzeczy tego lata z rodzicami zawalczyć. Być może będzie musiała pokazać w pewien sposób swoją niezależność, jednocześnie ich nie raniąc. Nie wiedziała jednak, że za półgodziny stanie się to jej najmniejszym problemem.

Lucy, co powiesz na wakacyjny sparing ze Zjednoczonymi? 
Może akurat znajdzie się jakiś łowca talentów na boisku?

Oliver, dajże jej spokój, niech pozna trochę innego świata.
Chcesz pójść z dziadkiem do fabryki zabawek?

A może dacie jej zjeść obiad? Opowiadaj, kochanie, jak w szkole? 
Bawisz się dobrze w Klubie Ślimaka? Z kim ostatnio poszłaś na przyjęcie? 
Sama? Lucy, na miłość boską, masz już prawie siedemnaście lat, nie spotykałaś się z nikim?

Spotykałam się, ale gdybym powiedziała wam z kim, urwalibyście mi głowę.

Lucy usiadła w pustym przedziale. Po chwili dosiadł się mężczyzna, na oko kilka lat starszy od niej, miał może dwadzieścia pięć lat, nie więcej. Dziewczyna patrzyła w okno, różdżkę schowawszy wcześniej do cholewki wysokiego buta. Kątem oka zauważyła, że przygląda się jej olbrzymiemu kufrowi, na którym Lucy kilka lat wcześniej przykleiła logo Hufflepuffu. Udawała, że go nie widzi, mając jednocześnie wyczulone zmysły. Czy nie lubiła mugoli? Nie o to chodziło, po prostu była ostrożna i nie zamierzała zasypiać w niemal pustym przedziale, ani tym bardziej zostawiać swoich rzeczy. Jeżeli zaś chodzi o politykę, to Wood trzymała się z dala od osądów, starając się być gdzieś po środku, pomiędzy ekstremalnymi czarodziejami czystej krwi, a tymi zupełnie liberalnymi, którzy uważali, że wszyscy mugole powinni wiedzieć o magicznym świecie. Nie wiedziała jeszcze, że polityką warto się zainteresować, zanim polityka zainteresuje się tobą.

Pociąg ruszył po paru minutach. Kilka osób zatrzymywało się przed drzwiami przedziału Lucy, ale po chwili rezygnowało z wejścia i szło dalej. Po zjedzeniu batonika, Puchonka zaczęła odczuwać brak możliwości przeczytania kolejnych rozdziałów Zaklęć ochronnych dla zaawansowanych autorstwa Margaret Ettington. Nie chciała zwracać na siebie większej uwagi, niż było to konieczne. Kufer i tak był już lekką przesadą, ale biorąc pod uwagę zwyczajowy ubiór Lucy, to nie waliza przykuwała największą uwagę. Nieraz dziwne połączenie kolorów i różnych części garderoby były zwykle w centrum zainteresowania, dzięki czemu Lucy jednocześnie wyróżniając się z tłumu mugoli, była w stanie zupełnie zminimalizować ryzyko bycia przyłapaną chociażby na posiadaniu różdżki. Dziewczyna wyciągnęła ołówek i mugolskie krzyżówki, starając się wypełnić pola odpowiednimi słowami, choć nie była w tym najlepsza. Podciągnęła nogi na siedzenie i ze zmarszczonymi lekko brwiami, oddała się wątpliwej rozrywce.

Korytarzem początkowo przechodziło mnóstwo ludzi. Gdy minęli kilka stacji ich liczba stopniowo się zmniejszała, ale dziewczyna nie była na tyle uważna, by przyłożyć do tego jakąkolwiek wagę. Właściwie była to zupełnie normalna kolej rzeczy, ludzie poznajdowali miejsca w przedziałach i chcieli spędzić w spokoju resztę podróży. Nie to, co w Hogwart Express, gdzie co chwila coś się działo, uczniowie biegali po korytarzach, a miła, starsza pani sprzedawała z wózka smakołyki. Mężczyzna czytał książkę, zupełnie ignorując obecność Lucy. Dziewczyna po chwili zdała sobie sprawę, że nawet się z nią nie przywitał. Po chwili wstał, uchylił nieco okno w przedziale i wrócił na swoje miejsce. Lucy popatrzyła tęsknie w górę, sto razy bardziej woląc zaklęcia, niż krzyżówki, ale w pewnym momencie lekko zabolała ją głowa.

-Proszę się nie krępować, panno Wood – to zdanie sprawiło, że po plecach Lucy przeszły lodowate ciarki. Spojrzała na mężczyznę, nie bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć. Automatycznie wyprostowała plecy, będąc gotowa, by sięgnąć po różdżkę.

-To nie będzie konieczne – mruknął, nie odrywając wzroku od książki. Lucy szybko zauważyła, że była to mugolska książka, ale mężczyzna siedzący z nią w przedziale na pewno mugolem nie był. Mało tego, właśnie zajrzał jej do głowy! Puchonka z jednej strony czuła gniew, a z drugiej paraliżujący strach, ale z całych sił starała się nie dać tego po sobie poznać. Mężczyzna na pierwszy rzut oka nie wydawał się groźny, ale coś w jego postawie i spojrzeniu świadczyło jednocześnie o wielkiej arogancji oraz umiejętności kontroli sytuacji, co sprawiało, że dziewczyna miała wrażenia, jakby grunt osunął się jej spod stóp.

-Przepraszam, chyba powinnam wyjść – odpowiedziała i wstała z miejsca. Z półki ściągnęła kufer i podeszła do drzwi, które boleśnie odepchnęły ją wprost na miejsce, na którym siedziała jeszcze przed paroma sekundami. Lucy poczuła, że pocą jej się ręce i zaczyna panikować. Spojrzała na mężczyznę niepewnie. Najgorsze było to, że choć nie użył wobec niej żadnej formy przemocy, Lucy czuła się gorzej, niż gdyby miała związane ręce.

-Proszę usiąść, panno Wood. Jak idzie pani wypełnianie formularza owutemów? Które przedmioty planuje pani zdawać? – zagadnął mężczyzna, przerażająco swobodnym, a jednocześnie nieznoszącym sprzeciwu tonem. Lucy zacisnęła pięści na krawędzi jaskrawozielonej spódnicy. Ten fakt nie umknął mężczyźnie. Wyglądał na takiego, który lubi wprawiać w zakłopotanie innych, choć na ulicy zwykły przechodzień nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi.

-Nie uważa pan, że skoro zna pan moje nazwisko, wypadałoby bym i ja poznała pańskie? – ruda Puchonka dopiero po chwili zorientowała się, w co pogrywa. Przez chwilę myślała, że za swoją bezmyślność i arogancję może się jej oberwać, ale mężczyzna jedynie się uśmiechnął, w końcu kierując na nią swoje spojrzenie. Kiwnął lekko głowią, jakby Lucy zauważyła coś najbardziej oczywistego pod słońcem. W nieco kpiący sposób udawał osobę, która przejęła się swoim brakiem dobrych manier.

-Flynn Ledbury – odparł mężczyzna, wyciągając do niej rękę. Lucy mocno i zdecydowanie uścisnęła ją, już w tamtym momencie doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że mężczyzna kłamie. Nie wiedziała skąd to wie, może było to tylko podejrzenie, ale podejrzenie, którego była tak pewna, jak koloru swoich skarpetek. – Miło mi w końcu panią poznać. Zechce mi pani opowiedzieć co nieco o swoich zainteresowaniach?

-A odpowie mi pan czemu w kręgu pańskich zainteresowań jestem ja? – spytała zaczepnie, czując niejaką satysfakcję z faktu, że w jego oczach dostrzegła błysk zniecierpliwienia. Mężczyzna nie dał się jednak tak łatwo sprowokować. W odpowiedzi pokazał jedynie niewielki skrawek pergaminu, zawierający imię, nazwisko (ku zdziwieniu Lucy – takie, jak podał wcześniej), ruszające się zdjęcie i pieczątkę ministerstwa magii. Dziewczyna uniosła lekko obie brwi. Ponieważ namiar jeszcze działał, a Lucy swoje siedemnaste urodziny obchodziła dopiero za kilkanaście dni, nie mogła tak po prostu wyjąć różdżki i sprawdzić paroma zaklęciami autentyczności dokumentu. Spojrzała na towarzysza podróży. Jej wzrok pytał rozpaczliwie: przeskrobałam coś? Przełknęła ślinę, podejrzewając, że od tej chwili powinna odpowiadać na wszystkie jego pytania. Mężczyzna wyciągnął ze swojej niewielkiej aktówki teczkę z jej imieniem i nazwiskiem.

-Lucy Hannah Wood, lat szesnaście, urodzona dwudziestego siódmego lipca. Uczennica Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, dom Hufflepuff, zgadza się? – spytał czysto retorycznie, ale Lucy i tak czuła się w obowiązku pokiwać głową. – Córka Olivera Wooda oraz Diany Wood, z domu Wilson – mężczyzna westchnął cicho, jakby czytał te dane po raz enty. – Panno Wood, pewien… departament Ministerstwa, tak to nazwijmy, poświęcił pani szczególnie dużo uwagi, ze względu na pani umiejętności w pewnych dziedzinach – spojrzał na nią badawczo, a Lucy nagle poczuła się jak na jakiejś przedziwnej rekrutacji i wcale się jej to nie podobało. Nie wiedziała również czym można zajmować się w przyszłości mając tak rozbieżne i zupełnie niepowiązane ze sobą zainteresowania magiczne, ale ton, jakim mężczyzna z nią rozmawiał sprawił na razie jedynie, że wiedziała, że z nim współpracować by nie chciała.

-To znaczy? – spytała, czując jak robi jej się sucho w gardle. Oddałaby teraz wiele za szklankę wody, ale nie chciała wykonywać żadnych ruchów, które nie spodobałyby się Ledbury’emu. Do głowy przychodził jej jedynie departament tajemnic, ale mężczyzna nie wyglądał na osobę, która przesiadywała w podziemiach Ministerstwa i pilnowała największych tajemnic tego świata. Cerę miał lekko opaloną, oczy bystre, jakby wiecznie uważnie czekały na jakieś niebezpieczeństwo. Jednocześnie nie był gburem i, choć Lucy zupełnie nie czuła się komfortowo, to przynajmniej przestała panikować.

-Panno Wood, chyba nie muszę wymieniać z czego pani sobie radzi, a czego… lepiej unikać, prawda? – spojrzał na nią wymownie, zaraz po zerknięciu w teczkę. Najwyraźniej widząc niewiele rozumiejący wzrok Lucy, mężczyzna zmienił zdanie – Pani umiejętności w zakresie zaklęć, szczególnie tych ochronnych, czy demaskujących obecność czarnej magii są niezwykle przydatne. Całkiem nieźle szło pani na obronie przed czarną magią…

-Ale ja nie chcę być aurorem – wypaliła Lucy, dopiero po chwili zastanawiając się nad sensem swoich słów. Musiałaby mieć o wiele więcej przydatnych umiejętności i znacząco wyróżniać się osiągnięciami, by przysłali do niej w takiej sprawie kogoś z Ministerstwa jeszcze przed zakończeniem szkoły. Mężczyzna roześmiał się cicho pod nosem. Przynajmniej się śmieje, może nie odgryzie mi głowy.

-Żeby być aurorem, powinna pani świetnie radzić sobie z eliksirów, a tutaj… no cóż, lepiej niech pani zbyt często nie dotyka kociołka – mruknął, najwyraźniej rozbawiony, a Lucy poczuła, jak czerwienieją jej policzki. SUM-y z eliksirów zdała fartem i chyba wszyscy jej znajomi o tym wiedzieli. – Widzimy natomiast pani zdolności analityczne, mam tu na myśli numerologię, wszelkie szyfry i kombinacje liczbowe. Starożytne runy świadczą o pewnych predyspozycjach językowych, no i ma pani dużo… potencjalnie istotnych znajomości, również w kręgach, których się nie spodziewaliśmy. Łatwo pani nawiązuje kontakty międzyludzkie, panno Wood?

-Tak, chyba tak – chrypnęła, zupełnie nie wiedząc jak może się to składać w jedną całość i czemu mężczyzna przepytuje ją jak na egzaminie. Nagle poczuła się obserwowana. Zdała sobie sprawę z faktu, że przez kilka lat ktoś zbierał wszelkie informacje na jej temat. Jakim cudem totalna inwigilacja była możliwa w szkole tak chronionej jak Hogwart?

-Będzie się pani musiała nieco podciągnąć z transmutacji, ale za to nadrabia pani umiejętnościami latania… to akurat zrozumiałe. – mężczyzna zamilkł na chwilę, jakby zastanawiał się co powiedzieć i jak powiedzieć to, co zamierzał jej przekazać. Zupełnie tak, jakby fakt, że przed chwilą wystraszył ją niemal na śmierć zupełnie nie miał znaczenia i należało się od tej chwili z nią obchodzić delikatnie. – Panno Wood, chyba nie muszę pani uświadamiać, że każdy rząd ma… służby, które działają, jakby to ująć, w sposób nie do końca jawny? – spojrzał na nią wyczekująco, ale Lucy nie należała do osób specjalnie rozmownych, gdy nie czuła się komfortowo. – Czy zechciałaby pani poświęcić mi chwilę i posłuchać mojej… propozycji?

Lucy poczuła jak robi się jej gorąco. Serce waliło jej jak oszalałe, ale nie był to przyjemny rodzaj adrenaliny. Miała suche usta, oddychała nierówno, choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Czuła się w pewien sposób zagrożona. Już sam fakt, że drzwi przedziału były zamknięte oznaczał, że negatywna odpowiedź na pytanie mężczyzny raczej nie wchodzi w grę. W końcu odezwała się drżącym, niepewnym głosem, tak innym od tego zaczepnego tonu, którym poczęstowała Flynna na początku ich rozmowy.

-A gdybym nie zechciała? – uśmiech mężczyzny świadczył o tym, że był przygotowany na takie pytanie.

-Jak już mówiłem, panno Wood, ma pani dużo znajomości. Jestem pewien, że na bezpieczeństwie niektórych osób zależy pani w szczególności – odparł spokojnie, ale rozluźniony uśmiech zniknął z jego twarzy. Puchonka czuła, że Ledbury nie żartuje. Od czubka głowy, aż po końce palców czuła drżenie. Nie, nie drżenie. Do jej wyobraźni dotarł obraz bliskich jej osób w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To było przerażenie, lęk, panika. Zacisnęła powieki. Po chwili jej brązowe oczy, przed sekundą chwilowo zaszklone, nagle przestały wpatrywać się w niego z lękiem. Lucy ścisnęła usta w wąską linię. Patrzyła na Flynna z determinacją, z gniewem i gotowością do stawienia czoła jego „propozycji”. Nie warto było niczego więcej ukrywać. Każdy miał cenę, za którą można było go kupić. W przypadku Lucy tą ceną było bezpieczeństwo jej przyjaciół i rodziny. Mężczyzna uśmiechnął się niemalże ciepło. – Jestem jednak pewien, że po krótkiej rozmowie takie argumenty nie będą potrzebne i na pewno zechce nam pani pomóc, panno Wood.

Tego dnia w mugolskich gazetach pojawił się artykuł o wykolejeniu pociągu na trasie Londyn-Nottingham. Nikt nie zginął, kilka osób zostało rannych. Także tego dnia Lucy Wood nie wróciła do domu. Nie stało się to również w przeciągu kilkunastu następnych dni, a matka Puchonki pokazała Oliverowi list od córki i lekkim tonem oznajmiła, że ich córka wakacje zaczęła od odwiedzin swojej przyjaciółki w Oxfordzie.

[Postanowiłam co nieco namieszać, żeby Lu nie miała zbyt łatwo. Niedługo pojawi się nowa karta, w której również coś niecoś się wyjaśni. Szukałam jakiejś pasującej do powyższego muzyki, ale miałam pustkę w głowie. Mam nadzieję, że czytało się znośnie. Trzymajcie się ciepło, lubię Was!]

18 lipca 2016

Do you know why people like violence? It is because it feels good.


jour
Podciągając rękawy starego swetra, zauważa małą dziurę przy lewym ściągaczu. Sięga do kieszeni po różdżkę i w tym samym momencie uświadamia sobie, że zapomniał rano pobiec po nią do gabinetu nauczyciela. Przypatrujesz mu się z lekkim uśmiechem na ustach, gdy kręci głową, kompletnie zrezygnowany. Pyta się, czy może pożyczyć pióro, bo jak się okazuje kilka sekund później, jego też tego dnia nie zabrał. O atramencie natomiast pamiętał, co wychodzi na jaw, gdy wyciąga ze skórzanej torby plik papierów całych zamazanych czarnym tuszem. Tym razem oboje wybuchacie śmiechem. Kończycie pisać wypracowanie dwie godziny później. Wstajecie od stołu i wychodzicie z Wielkiej Sali, rozmawiając o praktycznym teście z zaklęć, który ma się odbyć jutro, a potem żegnacie się — Ty zostajesz na korytarzu, a on schodzi na dół, do lochów, jak zresztą zwykle o tej porze dnia. 
Étienne Lévesque
Wypowiadasz jego imię. Odwraca się powoli, po czym patrzy w Twoje oczy nieobecnym wzrokiem, na jego ustach pojawia się niewyraźny uśmiech. Zauważasz z ulgą, że nie ma przy sobie różdżki, więc wyciągasz powoli rękę w jego stronę i poklepujesz go delikatnie po ramieniu. Chłopak odtrąca Twoją dłoń, a potem prostuje się i z całej siły popycha Cię na zimną, kamienną ścianę, krzycząc głośno w języku, którego nie rozumiesz. Cudem unikasz kolejnych ciosów. W końcu wyswobadzasz się z uścisku i uciekasz korytarzem prowadzącym do schodów, by jak najszybciej zniknąć chłopakowi z pola widzenia. Zatrzymujesz się dopiero, gdy zamykają się za Tobą drzwi prowadzące do dormitorium. Wiesz, że dyrektor musi zostać powiadomiony, ale za bardzo przeraża Cię wizja ponownego spaceru w ciemnościach. Wracasz do swojej sypialni i po jakimś czasie zasypiasz. Gdy następnego dnia Étienne za wszelką cenę Cię unika, a potem zbywa chamskim komentarzem, nie masz wątpliwość, iż inni mieli rację: ten chłopak nie jest wart niczyjego zachodu.
nuit


"Sundowning" albo "sundown syndrome" — tak został zdiagnozowany Lévesque, gdy w wieku pięciu lat pracownica sierocińca zaprowadziła go do szpitala. Niemal od razu, bo już drugiego dnia, umieszczono go w ośrodku dla obłąkanych.
Przypadek chłopaka uznano za wyjątkowy, bowiem dotknęła go choroba, która pojawia się u osób starych, najczęściej cierpiących na Alzhaimera. Każdy normalny człowiek nazwałby to lunatykowaniem, niemniej jednak schorzenie Étienne nie polega tylko na tym, iż chodzi on po nocach po zamku — wraz z każdym "przebudzeniem się" zyskuje zupełnie inny charakter, jest nieobliczalny, a co najgorsze, kompletnie nad sobą nie panuje.
Nie wie, że śni — nie wie, że nie śni.
Jego moce magiczne ujawniły się, gdy skończył dziewięć lat. Budynek kliniki stanął w płomieniach którejś z nocy, kiedy z chłopakiem było naprawdę źle — na szczęście straż zareagowała szybko, a i pielęgniarkom udało się go w porę obudzić. Od tamtego wydarzenia zainteresowało się nim Ministerstwo Magii. Młody Étienne został przeniesiony do szpitala św. Munga, ale już dwa lata później za pozwoleniem dyrektora przeniósł się do Hogwartu.
By normalnie funkcjonować, codziennie oddaje różdżkę opiekunowi domu, a nauczyciel, który aktualnie odbywa dyżur, zamyka jego komnatę i otwiera ją punktualnie o szóstej nad ranem. W pokoju nie znajduje się nic poza szafką na książki i łóżkiem.
Geniusz, osiąga wybitne wyniki niemal ze wszystkich przedmiotów. Inteligentny, niesamowicie chaotyczny. Gadatliwy, choć nikomu tego nie okazuje.
Ludzie trzymają się od niego z daleka, po prawdzie odrobinę się go obawiają. Rzadko udaje się natomiast komukolwiek ujrzeć Lévesque po zajęciach, bo chłopak spędza większość czasu w lochach, w sali od eliksirów, gdzie próbuje dopracować miksturę uleczającą jego chorobę — jej prototyp, Elisabeth, jak ją nazwał, stosuje już od kilku lat. Hamuje ona dalszy rozwój jego schorzenia. Stworzył ją mając trzynaście lat.

LAT SIEDEMNAŚCIE, KLASA VII, RAVENCLAW
FLAMEL, KOT BEZ ŁAPY, ACZ Z ROZUMEM


Witam się (kolejny raz już) po długiej przerwie! 
Do pana Lévesque możecie się bez obaw zwracać Ethan — zresztą, tak też przedstawia się większości osób, które poznaje. 
Chodźcie do mnie wszyscy, ukochamy Was, tylko się nie bójcie <3

wszystkie powiązane ze mną wpisy znajdziesz pod etykietą coup d'état

16 lipca 2016

Obiad w Seoulu - gra kryminalna

Chcesz poznać historię, w której czytelnik ma wpływ na jej zakończenie? 
Zagraj ze mną w tę pokręconą grę i pomóż panu Choi złapać mordercę!


Dobry wieczór wszystkim, wracam z kolejną notką! Zaraz pobiegnę pod zakładkę z poprzednim opowiadaniem, żeby odpowiedzieć na wszystkie komentarze (jesteście kochani, tak swoją drogą), a potem zabiorę się za tworzenie karty, ale... Najpierw musimy załatwić pewne sprawy.
Słuchajcie, musicie być odrobinę przygotowani, by przeczytać tę notę!
Po pierwsze, zaglądamy TUTAJ — to karta Jihoona, o którego rodzinie jest to opowiadanie. W karcie znajdziecie też link do TEGO miejsca, gdzie przeczytacie więcej o samych Ahnach, jak i o ich zawiłych relacjach. Członków rodziny jest po prostu tak dużo, że obawiam się, iż będziecie mieć na początku duże trudności z ich rozróżnieniem.
Po drugie, czeka Was krótka lekcja języka koreańskiego z coup d'état. Uczymy się czytać imiona i nazwiska!
Zapiszę Wam po polsku, jak powinno się je wypowiadać:
Ahn Jiwoong — "An Dżiłung" (długie "u", akcent na "Ji")
Ahn Seungyeon — "An Syngjon" (przy wymowie "y" składamy usta jak do "u", akcent na "Seung")
Ahn Yewon — "An Jełon" (akcent na "Ye")
Ahn Minsoo — "An Minsu" (długie "u", akcent na "Min")
Ahn Jihoon — "An Dżihun" (długie "u", akcent na "Ji")
Ahn Minyeon — "An Minion" (akcent na Min)
Ahn Sihyuk — "An Szihjuk" (akcent na "Si")
Ahn Sungjoon — "An Sungdżun" (długie "u", akcent na Sung)
Choi Minjae  Cze Mindże (akcent na Min)
Choi Riyu — Cze Riju (akcent na "Ri")
Kang Mina  "Kang Mina" :) (akcent na Mi)
Może Wam się, robaczki, przyda!
Okej, zapraszam do czytania. I proszę, bądźcie dla mnie łaskawi, bo to moja pierwsza zabawa z kryminałem.


— Maditge deuseyo* — powiedział Jiwoong, przesuwając powoli wzrokiem po twarzach osób siedzących przy stole, po czym zabrał się do jedzenia gorącej zupy. Reszta gości, odczekawszy kulturalnie jeszcze kilka sekund w kulcie koreańskiej tradycji, też sięgnęła po sztućce.
Jihoon rozejrzał się wokół, nie kryjąc uśmiechu na ustach. Wszystko, począwszy od sztucznej uprzejmości jego ojca i kwaśnych spojrzeń przesyłanych między domownikami, a kończąc na obecności pewnego cichego jegomościa, napawało go wesołością. Prawdopodobnie kiedyś chciałby usunąć się z jadalni jak najprędzej, nawet nie czekając na deser, ale teraz nie mógł się doczekać, w jaki sposób ten sobotni obiad się skończy. I rozwinie.
Domownicy rodziny Ahnów przedstawiali się dosyć osobliwie. Jeśli jeszcze ich prezencja nie pozostawiała żadnych zarzutów, tak relacje pomiędzy nimi były, delikatnie mówiąc, skomplikowane.
Główne miejsce przy stole zajmował ojciec Jihoona, Jiwoong. Był niskim, siwym, łysiejącym mężczyzną, lecz po samym spojrzeniu ciemnych oczu można było stwierdzić, iż to człowiek uparty, silny, pełen wewnętrznego wigoru. Każdy jego ruch, zresztą oszczędny, ukazywał jego siłę, a przede wszystkim głęboko zakorzenioną pewność siebie.
Po jego prawej stronie siedziała pani Ahn Seungyeon, jego żona, matka Jihoona. Osóbka delikatna, dystyngowana, na której twarzy zazwyczaj gościł lekki uśmiech. Każdy interpretował go na swój sposób. Seungyeon ćwiczyła go latami. Tym razem z jakiegoś powodu kąciki jej ust były skierowane w dół, w lekkim grymasie, a nieobecny wzrok błądził po pokoju, gdy lewą ręką mieszała zupę. Nie tylko jej nie doskwierał dziś apetyt.
Na przeciwko Seungyeon, po lewej stronie ojca, miejsce zajmował najstarszy syn rodziny Ahn, Sungjoon. Miał niespełna trzydzieści lat, był wysoki i dobrze zbudowany, po matce odziedziczył to niespotykane już wysublimowanie w ruchach. Dżentelmen, tak o nim mówiono. Przystojny, zawsze grzeczny i cichy, choć w jego oczach dało się dostrzec zawziętość.
Obok Sungjoona siedziała Miyeon, pierwsza córka małżeństwa Ahnów. Była dwudziestotrzyletnią kobietą i choć wyglądała na dużo starszą, nie dało się jej odmówić piękna. Niestety mimo zewnętrznego podobieństwa do matki, charakter miała niestety równie ciężki jak jej ojciec. Łypała właśnie nienawistnym spojrzeniem w jego kierunku, przeżuwając makaron, raz po raz robiąc sobie przerwy, by zerknąć na prawo, na starszego brata, który ją kompletnie ignorował.
Przed Miyeon znalazł się drugi w kolejce najstarszy brat Jihoona, Sihyuk, prawa ręka ojca w angielskiej filii ich rodzinnej firmy, Rose Enterprises. Do niego zapewne też dotarł komizm sytuacji, w jakiej się znaleźli, bo walczył z uśmiechem cisnącym mu się na usta. Długie rzęsy, tak niespotykane u mężczyzn, okalały jego oczy, tworząc przedziwny, choć uroczy obrazek. Coś w jego spojrzeniu było jednak intrygującego — żądza i dzikość, a przede wszystkim niebezpieczeństwo.
Po prawej stronie Sihyuka usadowił się Minsoo, ostatni brat Jihoona, niewiele od niego starszy. Miał dziewiętnaście lat i dopiero co zaczął praktykę w rodzinnej firmie po skończeniu nauki w Japonii. Standardowo na jego twarzy gościł wyraz znudzenia, zdawał się kompletnie nie zwracać uwagi na innych domowników. Po prawdzie tak właśnie było, zajęty przeglądaniem czegoś na telefonie, nawet nie podnosił głowy.
Miejsce przed Minsoo zajmował Jihoon, w ciszy jedzący obiad, dalej rozglądający się z uśmiechem po twarzach gości. Tuż obok siedziała jego młodsza siostra, Yewon, szesnastolatka o długich, ciemnych włosach i bladej cerze. Zbyt poważna, jak na swój wiek, choć kochająca i ufna. Z roku na rok jednak negatywne cechy charakteru Ahnów stopniowo przejmowały nad nią kontrolę, stawała się chłodna, coraz częściej zdarzało jej się przewartościowywać ludzi, których znała, a nawet tych, na których jej zależało.
Na drugim końcu stołu jako główny gość zasiadał pan Choi Minjae. Był jednym z najlepszych detektywów w Korei, ale też jedynym spadkobiercą głównego kontrahenta Rose Enterprises. Starszy pan Ahn nie wyobrażał sobie, by tak ważna osoba, będąc nawet na niedługi okres czasu w Londynie, nie została przez niego zaproszona na obiad.
Pan Choi był młodym mężczyzną, bardzo cichym, o dużym poczuciu humoru. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że za propozycją spędzenia czasu w domu Ahnów kryła się odrębna inicjatywa, mniej chlubna — w końcu jego ciotka, Choi Riyu, była kochanką Ahn Jiwoonga. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, iż była to tajemnica Poliszynela, że pani Seungyeon od początku traktowała go z ogromnym chłodem. Wydawało mu się to zupełnie zrozumiałe. Tak naprawdę, gdyby nie rodzinne obowiązki, nie przyjąłby zaproszenia. Zrobił to też po części ze względu na Jihoona, z którym, o dziwo, utrzymywał już przez jakiś czas dobre relacje.
— Pyszna zupa — wymamrotał gość, dalej z pełnymi ustami, kiwając głową w kierunku Jiwoonga. Nim ten zdążył wypowiedzieć choć słowo, odezwała się najstarsza siostra Jihoona, Miyeon:
— Przepyszna, prawda? To zasługa naszej wspaniałej kadry, a właściwie jej przewodniczącej, Miny. To ona dba o nasze żołądki, naszą pościel, nasze podłogi i... Ogólny komfort życiowy — mówiąc to, zwróciła się w kierunku Sihyuka. Jej twarz wykrzywiła się w złośliwym uśmiechu, czego o młodym mężczyźnie nie można było powiedzieć. Poczerwieniał, spoglądając uparcie w jej oczy.
Żadną tajemnicą nie było to, iż Mina gościła w sypialni Sihyuka nie tylko po to, by włożyć wyprasowane koszule do szafy czy przesortować stertę papierów na biurku. Wiedzieli o tym wszyscy, włącznie z ojcem, ale nikt nie miał co do tego żadnych zastrzeżeń. Sihyuk zresztą nie był na tyle głupi, by angażować się w to uczuciowo.
— Miyeon, jesteś dzisiaj jakaś wrażliwa. Zdawało mi się, czy pokłóciłaś się ze swoim starszym bratem? — odgryzł się, dalej na nią patrząc. Tym razem uśmiech kobiety zbladł.
— Oszczędźcie nam waszych osobistych rozterek. Jedzcie. — W tonie ich ojca było coś takiego, że nikt nie umiał mu się sprzeciwić.
Uwaga Sihyuka trafiła w samo sedno. I nie chodziło mu zapewne tylko o domniemaną kłótnię Miyeon z Sungjoonem, ale też o ich osobistą relację, której tematu woleli unikać wszyscy domownicy, a zwłaszcza sami zainteresowani.
Zarówno Miyeon, jak i Sungjoon byli już po ślubie. Niestety oba małżeństwa zawarte zostały nie z miłości, a rozsądku, i oba dyktowane przez wolę ich ojca. Nic dziwnego, że gdy Miyeon wróciła po wielu latach ze szkoły do Londynu, do rodziny, to właśnie w osobie starszego brata znalazła pocieszenie. Jechali na tym samym wózku. Ignorancja, którą kobieta odczuwała na każdym kroku, frustracja, spowodowana wiecznymi kłótniami z ojcem o pozycję w firmie, i w końcu osobista chęć do jakiejkolwiek formy buntu niemal wepchała ją w ramiona Sungjoona.
Romans ze swoją młodszą siostrą na pewno nie był rzeczą, którą dało się przypiąć pod łatkę dżentelmena, ale mężczyzna nie dbał o to. Oboje uczyli się w różnych częściach świata i zazwyczaj mijali na rodzinnych świętach. Nie licząc kilku lat spędzonych razem w dzieciństwie, tak naprawdę wcześniej, gdy pierwszy raz spotkali się po długiej przerwie, poznawali siebie od podstaw. Sungjoon nie był dumny z tego, że oddał w pełni serce ostatniej osobie, do której miał prawo, ale założył, że skoro to już się stało, nie było odwrotu. Zawsze sięgał po to, co mu się należało i co uważał za swoje, nie oglądając się na innych. Wiedział bardzo dobrze, że było to nieetyczne, a nawet i obrzydliwe — do perfekcji opanował jednak uciszanie wyrzutów sumienia, zaakceptował to jako część swojego życia, gdy rozpoczął pracę w firmie ojca.
O ich relacji wiedziało kilka osób: Minsoo, któremu Miyeon zwierzała się z każdego swojego problemu, Yewon, która nierzadko szpiegowała domowników dla czystej zabawy, Jihoon, który był genialnym obserwatorem, oraz Sihyuk — bo on wiedział po prostu wszystko. I uwielbiał to wykorzystywać.
— To nie jest osobista rozterka, nic z tych rzeczy — powiedział ten zaraz, kiwając lekko głową w kierunku ojca. — Po prostu martwię się o swoje rodzeństwo.
— Jakoś ostatnio aż nazbyt często, prawda? — Delikatny, damski głosik zawisł w powietrzu. Wszystkie głowy odwróciły się w kierunku Yewon, która teraz bez żenady wpatrywała się w Sihyuka z kwaśnym, lekko złośliwym uśmiechem na ustach. Bawiła się jedną ręką włosami. Jej oczy błyszczały. — To trochę do ciebie niepodobne.
Mało ludzi znało prawdziwą naturę Yewon. Szesnastolatka, która zaraz miała rozpocząć swój ostatni rok nauki w Hogwarcie, nigdy nie sprawiała nikomu problemów, głównie ze względu na to, że niewiele osób tak naprawdę poświęcało jej uwagę. To, jak zdążyła zauważyć, przynosiło wiele korzyści. Nie licząc Sihyuka, jedynie Yewon znała najskrzętniej skrywane tajemnice swojej rodziny.
Zwykle pozostawała bierna na kłótnie pomiędzy rodzeństwem, teraz jednak, wykorzystując obecność gościa, mogła sobie pozwolić na więcej. Gniewu ojca się nie bała, bo ten pokładał w niej wielkie nadzieje i często pobłażał jej o wiele bardziej, niż reszcie, zresztą bardzo słusznie — Yewon stawała za nim murem i nie miało znaczenia to, czy się z nim zgadza, czy też nie. Poparcie ojca było jej bardzo potrzebne, zdawała sobie sprawę, że w przyszłości się przyda. Natomiast, gdyby miała odpowiedzieć, czy lubi ojca, odpowiedź byłaby szybka i prosta. Nienawidziła go, jak zresztą każdy członek ich rodziny.
— Hamuj się, Yewon — burknął Sihyuk.
— Jakoś ty nie masz żadnych zahamowań — stwierdził Minsoo, podnosząc wreszcie głowę znad telefonu.
W tym momencie cierpliwość Jiwoonga została kompletnie wyczerpana. Spojrzał jeszcze przez chwilę przepraszająco w stronę gościa, a potem uderzył otwartą dłonią w stół, skupiając na sobie uwagę.
— Dosyć. Nie macie za grosz szacunku. Ani do mnie, ani do pana Choi.
Minsoo spuścił głowę, choć jego twarz na pewno nie przedstawiała skruchy. Szczerze nie obchodziły go zwady pomiędzy domownikami i zwykle nie obierał żadnej ze stron kłótni, o ile nie wiązało się to z pieniężnymi konsekwencjami, jak na przykład brak comiesięcznie wypłacanej przez ojca sumy na jego konto. Niemniej jednak gotów był bronić starszej siostry przed słownymi atakami Sihyuka, mimo że doskonale wiedział, iż mężczyzna nigdy nie przepuści okazji do zrobienia komukolwiek na złość. Uszczypliwość w kierunku Miyeon po prostu go zirytowała.
— Yeobo**, uspokój się — powiedziała Seungyeon, kładąc dłoń na ramieniu swojego męża. Na jej twarz powrócił dobrze wszystkim znany uśmiech. — Dorośli ludzie, a w środku tylko dzieci. To normalne, że się kłócą.
— To jest według ciebie normalne? Tak je wychowałaś? Gdybym wiedział to parę lat temu, oddałbym je komuś innemu pod opiekę.
W jadalni w końcu zapadła cisza. Po paru minutach zabrano talerze oraz półmiski z resztkami potraw, by zaraz zastąpić je salaterkami z wymyślnymi, lodowymi deserami. Jiwoong wciągnął swojego gościa w długą rozmowę na temat nowej hali produkcyjnej, za której zaopatrzenie odpowiadała właśnie rodzinna firma pana Choi. Reszta domowników zajęła się sobą, w większym lub mniejszym stopniu.
— Nie powinnaś się tak unosić — mruknął Sungjoon w kierunku młodszej siostry, ukradkiem na nią zerkając.
— Nie musiałabym, gdybyś się odezwał.
— Kłopoty w raju? — szepnął Sihyuk. Mina, pełniąca dzisiaj funkcję reprezentacyjną z uwagi na jej posadę, właśnie nachylała się, by położyć przed nim na stole pucharek pełen lodów.
— Skądże — odcięła się Miyeon. — A w twoim?
— Ja już dawno przekonałem się, że raj to nie miejsce dla mnie — mówiąc to, odprowadzał wzrokiem służącą. Odwrócił się zaraz z powrotem w kierunku siostry i posłał jej pełen zadowolenia uśmiech, który zaraz zgasł, gdy tylko usłyszał słowa matki:
— Przestań zachowywać się tak ostentacyjnie.
Sihyuk ponownie zamilkł, zajęty pochłanianiem słodkości. Nigdy nie liczył się ze zdaniem pani Ahn — wychowany przez ojca w pogardzie dla kobiet, niemal wcale nie zawracał sobie nimi głowy. Wykonywał posłusznie polecenia matki, bo tak nakazywała ich kultura, jednak nie czuł się do niej ani trochę przywiązany, a robił po prostu to, co w jego mniemaniu do niego należało.
— Dzień pełen wrażeń, prawda? — wymamrotała Yewon z pełnymi ustami, przekrzywiając głowę w prawo. Jihoon kolejny raz się uśmiechnął, dalej we wspaniałym humorze, po czym dał młodszej siostrze lekkiego kuksańca pod żebra. — Poczekajmy jeszcze trochę, może być zabawniej.
— Musisz być naprawdę głupia, skoro cię to wszystko bawi — syknął Minsoo, zerkając znad stołu na młodszą siostrę, ale zaraz powrócił wzrokiem do telefonu komórkowego. Po każdym jego ruchu można było odczytać, że bycie częścią tego spotkania jest dla niego nie tyle czymś niekomfortowym, co zwykłą męczarnią.
Yewon żachnęła się, ale nic nie powiedziała.
W tym momencie do jadalni wsunęła się Mina, pełniąca też rolę osobistej sekretarki starszego pana Ahn, i podeszła na moment do stołu. Uprzednio przepraszając za przeszkodzenie w obiedzie, poinformowana Jiwoonga, że bardzo ważny klient czeka na telefon.
— W takim razie ja już będę się zbierać. — Zapomniany gość, detektyw Choi, podniósł się z krzesła z serdecznym uśmiechem na ustach. Znał bardzo dobrze tę rodzinę, już od wielu lat utrzymywali dobre relacje, lecz dzisiejszy dzień przerósł jego najśmielsze oczekiwania, to było zwyczajnie zbyt wiele. Dziękował też w duchu swoim rodzicom za wspaniałe dzieciństwo.
— Ale to nie może być, nie widział pan przecież ogrodu! Ja pana odprowadzę do wyjścia — mówiąc to, i Yewon zerwała się z miejsca.
Starszy pan Ahn machnął ręką na córkę i wycofał się z pokoju, mrucząc kilka pożegnalnych słów w kierunku swego gościa. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, reszta domowników po krótkich podziękowaniach, również usunęła się z jadalni, w najszybszym tempie, w jakim mogli to zrobić, nie narażając się w niczyich oczach na śmieszność. W końcu przy stole pozostał tylko pan Choi, Jihoon oraz Yewon.
— Chodźmy na dwór. Nie mam czym oddychać — mruknęła dziewczyna. Złapała pełen kieliszek wina swojego brata i wychyliła go lekko, nawet się przy tym nie wzdrygając.

***

Kamerdyner odstawił samochód Minjae niemal pod same drzwi ogromnego apartamentu rodziny Ahnów. Tak naprawdę teraz, po spędzeniu niemal czterdziestu minut na spacerze z najmłodszymi domownikami, mężczyzna nie miał ochoty stąd odjeżdżać — oni jedyni okazali się najmniej napuszeni, choć nie dało się powiedzieć, iż wcale nie zadzierali nosa. Kwestia wychowania, nic nie mogli na to zaradzić.
Choi Minjae zerknął w lusterko, poprawił je, a potem wyciągnął chusteczkę, by usunąć jakieś zabrudzenie z wewnętrznej strony przedniej szyby. Włączył silnik, lecz zaraz przekręcił z powrotem kluczyk, wiercąc się niespokojnie na siedzeniu.
— Cholera, co się dzieje?
Zaraz wyskoczył z auta jak poparzony i ruszył biegiem w kierunku domu Ahnów, zapominając zupełnie o zamknięciu drzwi samochodu. Z apartamentu dochodził głośny, damski krzyk.


Wycinek z sobotniego wydania Proroka Codziennego:

Ministerstwo Magii przykrością informuje, że wraz z dniem 8 lipca 2023r. pożegnaliśmy dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, pana Ahn Jiwoonga. Uroczystości pogrzebowe odbędą się 29 lipca 2023r. w Kościele Niepokalanego Serca Maryi przy Brompton Road, SW7 2RP, o godzinie jedenastej. 

W samo południe w bibliotece domu Ahnów było okropnie duszno. Pokój znajdował się na poddaszu i jakby na złość wszystkim domownikom, akurat tego dnia pomimo usilnych prób obsługi nie udało się uruchomić klimatyzacji. W pomieszczeniu unosił się zapach drewna i starych książek, Jihoonowi od lat kojarzący się z hogwarcką biblioteką, a liczne kanapy oraz fotele, umieszczone pomiędzy regałami, dodawały mu uroku. Barwnie zdobione dywany zalegały na mahoniowej podłodze, a w okiennicach wisiały ciężkie, szkarłatne zasłony, teraz kompletnie rozsunięte. To miejsce ewidentnie różniło się od reszty nowoczesnego apartamentu, tchnęło prawdziwym, domowym ciepłem. Panował w nim idealny porządek, choć nikt tam od dawna nie zaglądał.
— Ósmy lipca. Opowiedz mi ten dzień — mruknął detektyw Choi Minjae, odpalając papierosa.
To matka nalegała na wynajęcie właśnie jego. Jak stwierdziła dzień wcześniej przy śniadaniu, nikt inny nie zdoła rzetelniej wziąć się do pracy, przede wszystkim ze względu na długoletnią współpracę ich rodzin. A mordercę trzeba było przecież znaleźć.
Ahn Jiwoong skończył swój żywot w dość nietypowy sposób. Szanowany czarodziej, tak wysoko postawiony człowiek, w chwili znalezienia siedział spokojnie przy biurku, z głową lekko przechyloną w bok i z półprzymkniętymi oczami. Z nożem w brzuchu.
— Nie mam zbyt wiele do powiedzenia — rzekł Minsoo, wzruszając ramionami. Zaplótł ręce na piersi. Nie był smutny, choć na pewno wciąż odrobinę zszokowany, bo za wszelką cenę starał się ukryć trzęsące dłonie. — Nie było mnie na noc w domu. Wróciłem od znajomego tuż przed czternastą, można to potwierdzić. Wcześniej byłem jeszcze na siłowni. Gdy wszedłem do kuchni, wszyscy siedzieli już przy stole... Pan to wie, przecież pan tam był.
— Co dalej, co po obiedzie?
— Wróciłem do swojego pokoju, przebrałem się. — Chłopak zmarszczył brwi. — Potem przyszła Miyeon, żaliła się.
— Żaliła?
— Słyszał pan tę przepychankę słowną pomiędzy moim rodzeństwem? Głupia sprawa. Mój ojciec zdecydował chyba dzień wcześniej, że przepisze testament, nie wiem dokładnie. Sungjoon po jego śmierci miał zarządzać firmą w Londynie. Z jakiegoś... Powodu umyślił sobie, że musi go jednak wysłać do dziadków, do Korei, do głównego zarządu, a to Sihyuk przejmie kontrolę nad filią Rose tutaj. Miyeon, moja starsza siostra, ona strasznie jest za Sungjoonem, z Sihyukiem nie mają dobrych kontaktów. Pokłócili się.
— Rozumiem. O co dokładnie, jeśli mogę zapytać?
Minsoo zmarszczył brwi, długo się zastanawiał.
— Nie przypominam sobie niczego konkretnego. Po prostu musiała wyładować emocje, w jej słowach brakowało nawet jakiejkolwiek składni... Zaraz zresztą wybiegła z pokoju, stwierdzając, że musi do kogoś zadzwonić, a ja chwilę później wyszedłem z domu.
— Gdzie, ktoś może to potwierdzić?
— Niestety nie, wyszedłem biegać do parku, ale sam. Wróciłem zaraz po telefonie od siostry, jakieś dziesięć minut po fakcie.
Pan Choi przechylił głowę, wpatrując się uparcie w twarz bruneta, próbując wyczytać z niej jakiekolwiek emocje, które mógłby zinterpretować. Jedno było pewne — stres Minsoo wynikał w dużej części ze strachu, strużka zimnego potu spływała po jego czole, a nad delikatnymi skurczami mięśni twarzy kompletnie nie mógł zapanować.
— Okej, to wszystko.

***

Nastawienie Yewon z pewnością nie było pokojowe. Weszła do biblioteki bez słowa, nawet nie kiwając głową na powitanie, i opadła na miękki fotel, by potem założyć ręce na piersi. Spoglądała na Minjae tak twardo i bezczelnie, że ten poczuł się odrobinę zgorszony zachowaniem, które do szesnastoletniej dziewczyny na pewno nie pasowało. Nie tak ją przecież zapamiętał.
— Opowiedz mi tamten dzień — powiedział w końcu.
— Obudziłam się przed jedenastą. — Głos dziewczyny był spokojny, chłodny. — Wykąpałam się, przebrałam, pomalowałam... Nie wiem, rozczesałam włosy? Pierdoły. Zeszłam na dół, żeby zjeść śniadanie, a w kuchni spotkałam Sihyuka z Miną, rozmawiali.
— O czym?
— Nie jestem do końca pewna, ale sprzeczali się. Zresztą, powód może być tylko jeden... Powiem panu coś. Ona jest w nim zakochana bez pamięci, a on ją po prostu pieprzy, taka jest prawda. Z tego, co pamiętam, próbowała go namówić, żeby nie popędzał jakieś sprawy, bo to podejrzane, złe, nieetyczne, i tak dalej. Ale nie przywiązywałabym to tego szczególnej uwagi.
Choi uniósł brwi, zaskoczony rozbrajającą szczerością Yewon i kiwnął głową, by mogła mówić dalej.
— Wycofałam się z kuchni, bo już byłam spóźniona. Wyszłam na zakupy.
— Sama?
Yewon zawahała się.
— Z Riyu, z pana ciotką. Kochanką ojca.
— Wychodzisz na zakupy z kochanką własnego ojca?
— Ach, wie pan, że to nie o to chodzi — powiedziała, przewracając oczami. Odwróciła głowę, by oprzeć się policzkiem o skórzany fotel i westchnęła ciężko, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. — Mój ojciec jest... To znaczy, był... On był bardzo dziwnym człowiekiem, strasznie wymagającym, i to nawet wtedy, gdy i tak wykonywałeś wszystkie jego polecenia. Jak mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Należy pan do tego świata, więc wie też pewnie, co rządzi jego prawami.
— Kochałaś go?
— Skąd. — Spojrzała na mężczyznę z uśmiechem na ustach. — Tylko się go bałam.
— I to dlatego poszłaś na zakupy z moją ciotką?
— Naprawdę musimy do tego wracać? Okej, poszłam na zakupy z panią Riyu, a to tylko dlatego, że chciałam utrzymywać jak najlepsze relacje z ojcem, nie ma w tym żadnego ukrytego motywu. Poza tym, mam szesnaście lat. Kupa darmowych ciuchów od najlepszych projektantów nie jest dla pana wystarczającym powodem?
— Nie w twoim przypadku.
Yewon zmrużyła oczy, próbując wybadać, czy może zaufać Minjae na tyle, by zwierzyć mu się ze wszystkich sekretów. Nie mogąc dojść do konkretnych wniosków, w końcu stwierdziła, że i tak niczym nie ryzykuje — ona, nie ludzie, o których mówiła. Zresztą, nigdy nikogo nie zapewniała o bezpieczeństwie, bo nikt też od niej tego nie wymagał.
— Rozmawiałyśmy o spadku ojca — mruknęła w końcu niechętnie.
— Dlaczego akurat o tym?
— W czwartek przy kolacji poinformował nas, że zamierza go przepisać. Riyu chciała się dowiedzieć — tu na jej twarz wpłynął złośliwy uśmiech — czy może na cokolwiek liczyć. Znaczy, otwarcie o tym nie wspominała, ale czułam, czego naprawdę chce.
— Dziwisz jej się?
— W sumie to nie bardzo. Kochała go. Na tyle, na ile może rozwódka w jej wieku, która znalazła sobie bogatego frajera, opłacającego jej waciki. — Yewon uniosła brwi, ciekawa, jak Minjae zareaguje na taką wzmiankę o członku jego rodziny, ale mężczyzna nawet nie mrugnął okiem. — W każdym razie wróciłam do domu na chwilę przed czternastą, widział mnie pan. A ja widziałam pana, kryjącego się za filarem.
Pan Choi tym razem uśmiechnął się. Na krótką chwilę z jego twarzy zniknęło zmęczenie, zastąpione pewnym rodzajem zawstydzenia.
— Tak, zasługujesz na wyjaśnienie. Gdy przyjechałem, zostałem odprowadzony na górę przez lokaja i czekałem tam może... Z pięć minut. Twoja siostra, siarczyście przeklinając, przemknęła po korytarzu jak burza, by potem wbiec do którego z pokoi i trzasnąć drzwiami. Przestraszyłem się i skryłem za filarem, to nie tajemnica. — Wzruszył ramionami.
— Dorosły facet... Gdzie tam! Najlepszy detektyw... Zląkł się wrzeszczącej kobiety, która po prostu szła korytarzem? — W głosie Yewon słychać było kpinę. Minjae westchnął.
— Powiedz mi, co się wydarzyło już po obiedzie, gdy wróciłaś do domu z Jihoonem?
— Hm, minęłam się z Sungjoonem na korytarzu. Był czymś zafrasowany, nawet na mnie nie spojrzał. Nie wiem, gdzie szedł, ale strzelałabym, że do dawnej sypialni Miyeon. Ach, a Jihoon poszedł do siebie.
— Co potem?
— Nic. Wróciłam na górę, do mojego pokoju, znowu się przebrałam. Zabrałam się za pisanie listu do znajomej z Hogwartu, bo obiecałam, że w wakacje wyślę jej sowę, a potem usłyszałam krzyk. — Dziewczyna wzruszyła ramionami.
Minjae kiwnął głową, a potem machnął ręką na znak, że Yewon może już wychodzić.
— Poczekaj moment — powiedział, gdy była już przy drzwiach. — List został wysłany?
— Niestety nie. Nie zdążyłam. — Yewon ostatni raz spojrzała na mężczyznę spod przymrużonych oczu, a potem obróciła się i wyszła.

***

Minjae zdjął marynarkę i przerzucił ją przez oparcie fotela, przeklinając w myślach fakt, iż akurat dzisiaj, w dniu przesłuchań, musiało być tak gorąco. Ciepło powoli zaczynało mu ciążyć, a zmęczenie wywołane nieprzespaniem kilku ostatnich nocy wzbierało na sile. Mężczyzna sięgnął po kubek mrożonej kawy, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Kolejną osobą, która przekroczyła próg pokoju, okazał się Sungjoon.
— Przepraszam za zachowanie siostry. Jak przypuszczam, okazała się dosyć nieprzyjemna — odezwał się, gdy formalne powitanie mieli za sobą. Nigdy nie utrzymywali zażyłych relacji, choć zdarzało się, że widywali się na bardziej uroczystych kolacjach ich rodzin albo, co już miało miejsce bardzo rzadko, spotkaniach biznesowych.
— Mogę to zrozumieć — odparł pan Choi, kiwając głową. — Ale trzymajcie ją krótko. Jest bezczelna i wyrachowana.
— Jak każdy z nas. — Na twarzy Sungjoona pojawił się niemal niewidoczny uśmiech.
Detektywowi cisnęły się na usta różne słowa, którymi mógłby odpowiedzieć, niemniej uznał, że wdawanie się w dyskusję na ten temat byłoby bezcelowe. Musiał skupić się na konkretach. Czuł, że ta konwersacja rzuci trochę więcej światła na sprawę zabicia Ahn Jiwoonga.
— Ósmy lipca, co się wtedy wydarzyło?
— Rano dostałem telefon od sekretarki ojca. Miałem się stawić o dziesiątej w jego gabinecie. Przyjechałem tutaj, zaparkowałem samochód, wszedłem do domu. Odbyła się rozmowa i...
— O czym rozmawialiście?
— O spadku. — Sungjoon uniósł brwi. Rozłożył się wygodniej na fotelu, wyglądał na kompletnie zrelaksowanego, jakby nic nie mogło go wytrącić z równowagi. — Jak wiesz, Jangmi Gieob, firma założona przed mojego dziadka wiele lat temu w Korei, ma tu swoją filię, Rose Enterprises, gdzie zajmuję stanowisko dyrektora do spraw operacyjnych. Miałem odziedziczyć pozycję ojca w Rose, jednak on zmienił zdanie. Postanowił przepisać na mnie część firmy-matki i wysłać do Korei jak najszybciej, bym... Mógł się tam rozwijać? Chyba tak powiedział.
— Dlaczego?
Starszy Ahn pokręcił głową.
— Mój ojciec się nie tłumaczył.
— Rozumiem. Długo rozmawialiście?
— Około godziny, może trochę więcej... Naprawdę nie wiem. Zresztą ciężko to nazwać rozmową, bo trochę nas poniosło, zaczęliśmy się sprzeczać.  Mężczyzna zamilknął na chwilę, marszcząc przy tym brwi, jakby usilnie próbował sobie coś przypomnieć, a potem machnął ręką. Strasznie przypominał swojego ojca. — Próbowałem mu się sprzeciwić, wywiązała się z tego kłótnia.
— Nie dziwię się, że chciałeś zostać w Anglii, zbudowałeś tu wszystko od podstaw...
— Dokładnie. — Sungjoon sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął paczkę Marlboro, by potem wysunąć jednego papierosa i włożyć go do ust. Koreańczycy, jak i Azjaci w ogóle, mieli dziwny nawyk trzymania papierosów w zębach, coś, co dla Europejczyków byłoby nie do pomyślenia. Mężczyzna odpalił papierosa. — Nie muszę ci tłumaczyć, jaki miałem do tego stosunek.
— Ojciec zdążył przepisać testament, wylatujesz do Korei?
— Nie.
Minjae otworzył usta, by zapytać o coś jeszcze, ale zrezygnował, stwierdzając, że zrobi to później. Ahn, zauważywszy to, rozłożył ręce.
— Nie krępuj się, pytaj o co chcesz.
— Co dalej, co po kłótni?
— Wyszedłem z gabinetu, poszedłem do pokoju siostry. Sihyuk przyjechał, minąłem się z nim na korytarzu, przywitaliśmy się. Rozmawialiśmy z Miyeon krótko, nic jej nie powiedziałem o spadku, nie chciałem jej zmartwić... Potem wyszedłem i wróciłem na obiad. — Sungjoon kiwnął głową.
— Gdzie?
— Spotkanie biznesowe, można to potwierdzić.
— Rozumiem... W takim razie co stało się po obiedzie?
Mężczyzna westchnął, zastanawiając się przez krótki moment, po czym głęboko zaciągnął papierosem. Zlustrował detektywa uważnym spojrzeniem, tak jak i Yewon próbując stwierdzić, czy Minjae jest osobą, której warto zaufać i która nie wykorzysta żadnej informacji przeciwko niemu.
— Nic. Wróciłem do sypialni, która to była godzina, jakoś po piętnastej? Wziąłem prysznic i próbowałem poukładać sobie w głowie to, co powinienem zrobić ze sprawą spadku, czy walczyć o pozycję, czy poddać się woli ojca. W zasadzie próbowałem uniknąć kontaktu z kimkolwiek, potrzebowałem ciszy. Może po godzinie stwierdziłem, że muszę wyjść z domu, minąłem się na korytarzu z Yewon i Jihoonem, wracającymi ze spaceru. Jechałem już samochodem, gdy zadzwoniła matka.
Pan Choi pokiwał głową i również odpalił papierosa. Zacząć chciał bowiem część rozmowy, która wydawała mu się nie tyle stresująca, co ekscytująca. Mimo sympatii do rodziny Ahnów, bo jakaś tam pomiędzy nimi przez lata się utworzyła, nie mógł powstrzymać się przed euforią, pojawiającą się w nim za każdym razem przy rozwiązywaniu spraw morderstwa. Był lekkim fanatykiem, ale czyniło go to bardziej skutecznym.
— Powiedz, Sungjoon, jak myślisz? Kto zabił twojego ojca?
Na usta młodego Koreańczyka wpłynął uśmiech.
— Sihyuk.
— Dlaczego on?
— Opowiem ci coś. Uczęszczaliśmy, ja, Sihyuk i Minsoo, do tej samej szkoły, do Mahoutokoro. Jednocześnie studiowaliśmy w na mugolskich uniwersytetach, by móc w przyszłości uzyskać normalne zawody. Żadnych z nas, może za wyjątkiem Jihoona i Yewon teraz, nie interesowała praca w świecie magii. Minsoo nie interesuje zresztą żadna praca. W każdym razie, jedynie Sihyukowi nie udało się ukończyć Mahoutokoro, wiesz dlaczego?
Minjae wzruszył ramionami. Sungjoon oparł się dłońmi o podłokietniki i wychylił do przodu, nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy.
— Pod koniec piątego roku jego szaty zmieniły kolor na biały.*** Wiesz, co to znaczy? Sądziło go Japońskie Ministerstwo Magii, sprawa została kompletnie utajona, niewiele osób o tym wie, szczególnie tutaj w Londynie. — Mężczyzna opadł z powrotem na oparcie fotela. — To przekreśliło jakiekolwiek jego szanse na pozycję w czarodziejskim świecie. A mi szło dobrze, nie będę tego ukrywać i zasłaniać się sztuczną skromnością. Złote szaty nosiłem co roku.
— Zazdrość?
— Ogromna. Byłem faworytem ojca, od lat przygotowywał mnie do objęcia posady głównego dyrektora. Sihyuk zajmował wysokie stanowisko, tak, został też jego doradcą, w zasadzie prawą ręką.
— By...
— By mu zmydlić oczy. By nie tracił nadziei. On jest naprawdę dobry, ale zbyt zapalczywy, brak mu pokory. Gdyby został generalnym, rozwaliłby firmę w kilka lat, a potem ją sprzedał i z podkulonym ogonem wrócił do dziadków, do Korei. Idealnie nadaje się do bycia czyimś pomocnikiem, bo ilość jego kruczków jest niezliczona... Ten człowiek wie wszystko, ale nie ma pojęcia, co zrobić z tą wiedzą.
Minjae pokiwał głową, zaciągając się papierosem.
— Sądzisz więc, że to twój brat zabił ojca?
— Szczerze, jestem o tym przekonany. Myślę, że uważał, iż spadek został już przepisany, więc chciał to przyspieszyć, zabezpieczyć się przed kolejną ewentualną zmianą. Jedna z wielu jego za szybko podjętych decyzji.
— Rozumiem. W takim razie to wszystko.

***

— Ile osób już oskarżyło mnie o zabójstwo?
Sihyuk preferował czerwone Lucky Strike. Paląc, trzymał je w dziwny sposób, pomiędzy środkowym palcem a kciukiem, jak skręta. Podczas rozmowy niemal nie patrzył mężczyźnie w oczy, jednak wzrok miał na nim cały czas skupiony — wyłapywał najmniejszy ruchy, zwykłe drgania mięśni. Robił to jednak tak dyskretnie, że druga osoba nie miała o tym zazwyczaj pojęcia.
Minjae przemilczał jego uwagę.
— Piątek rano, dzień zabójstwa twojego ojca, co wtedy robiłeś?
— Przyjechałem rano, minąłem się z Sungjoonem. Chciałem spotkać się z ojcem... Hm, poszedłem do kuchni, żeby przypomnieć kucharce o wymaganiach związanych z obiadem. Mam problemy żołądkowe. Potem poszedłem do ojca.
— Byłeś w kuchni sam?
— Z Miną. — Sihyuk uniósł brwi, jakby mówił coś oczywistego.
— O czym rozmawialiście?
— Próbowała mnie namówić, bym nie spotykał się z ojcem.
— Dlaczego?
— Bo jest szurnięta. — Sihyuk machnął ręką. — Zostawmy te bzdury... Pewnie wiesz o sprawie spadku.
Minjae skinął głową. Zaskakiwało go zachowanie młodego mężczyzny, o którym wcześniej wyrobił sobie odmienne zdanie — miał wrażenie, że Sihyuk jest nadzwyczaj biernym człowiekiem, bardzo pasywnym, a tymczasem okazał się kompletnym przeciwieństwem.
— Rozmawiałeś z moim bratem, wiesz też zatem, co on na ten temat sądzi. Ja mam odmienne zdanie. Sungjoon kompletnie nie nadaje się do władania firmą, on nic o niej nie wie. Niemniej jednak chcę, byś coś wiedział... Nigdy nie namawiałem ojca do tego, by usunął mojego brata. Ani razu.
— Co go zatem do tego przekonało?
Sihyuk roześmiał się. Jego śmiech był niski, głęboki, przyjemny.
— Prawdopodobnie fakt, że Sungjoon sypia ze swoją siostrą.
Detektyw uniósł brwi, ale nie pozwolił sobie na to, by zdradzić, jak głębokie naprawdę jest jego zaskoczenie. Do tej pory utrzymywał, że sympatia rodzeństwa była odrobinę podejrzana, niemniej jednak nawet przez moment nie pomyślał, iż zaszło pomiędzy nimi coś poważnego. Sihyuk wyczuł doskonale jego emocje.
— Wiedziałem o tym od dawna, niemal od samego początku. Muszę przyznać, że kryją się całkiem nieźle, ale nie dostatecznie. — Na twarzy Sungjoona dalej gościł uśmiech.
— To o tym powiedziałeś ojcu?
— Skąd! — Ahn uniósł brwi. — Po co? Znajdowałem się w dobrej sytuacji. Nie chciałem bić brata długo i systematycznie, drobnymi uderzeniami. Chciałem doprowadzić do momentu, w którym przejmie firmę, bo nie miałem wątpliwości, że prowadzenie jej pójdzie mu marnie. Sprawa ich związku nie zmiotłaby go z powierzchni, ona wbiłaby go w ziemię bardzo głęboko.
— Czyli to nie ty za tym stoisz?
Sihyuk kolejny raz przesłał Minjae rozbawione spojrzenie.
— Niestety nie. Niemniej jednak nie mogę ukryć, że informacja o odsunięciu go od zarządzania Rose wprawiła mnie we wspaniały humor. Byłem przecież drugi w kolejce. Poszedłem do ojca, by omówić dalsze postępowania, przyjrzeć się papierkom i tak dalej.
— Testament został przepisany?
Młody Ahn się już nie uśmiechał.
— Nie.
Minjae westchnął, opierając się o fotel. Sprawa była naprawdę zagmatwana, o wiele bardziej, niż sobie wyobrażał. Ledwo powstrzymywał się, by nie podskoczyć na siedzeniu ze szczęścia.
— Dobrze, wróćmy do tamtego dnia. Byłeś w kuchni, spotkałeś się z ojcem. Co potem?
— Miyeon oszalała. Usłyszałem jej podniesiony głos już na drugim piętrze, więc wróciłem do kuchni, by zobaczyć, co się dzieje. Jak się okazało, nic szczególnego. Po prostu potrzebowała się wyżyć i padło na Minę. Poinformowałem ją zatem o tym, że spadek został przepisany. — Sihyuk wygiął usta w grymasie. — Oczywiście poleciała do ojca.
— Rozumiem. Zostaliście z Miną sami. Co dalej?
Kącik ust Sihyuka powędrował w górę.
— Pocieszyłem ją.
Minjae skinął głową, by mężczyzna kontynuował.
— Obiad. Po obiedzie wróciłem do swojego pokoju, Mina przyszła kilka minut potem. Długo się kłóciliśmy. Tak długo, że w końcu nie wytrzymałem i wyszedłem z pokoju, każąc jej się wynosić. — Mężczyzna odpalił kolejnego papierosa. — Bo ile można tego słuchać? Poszedłem do piwnicy, na siłownie, a potem przeszedłem przez pierwsze piętro, lewe skrzydło, do swojego pokoju, by się przebrać.
— Obok gabinetu ojca?
— Tak.
— O której godzinie?
Ahn zawahał się.
— Po szesnastej. Byłem u siebie, gdy Miyeon zaczęła krzyczeć.
Minjae skinął głową. Starał się odsunąć od siebie fakt, że naprawdę polubił Sihyuka, jego stanowczość, niepozorność i to, jak ukrywał emocje, które były mu niewygodne. Wróżył mu dobrą przyszłość, choć zdawał sobie sprawę, że w oczach Ahna jego plany nigdy nie zostaną do końca spełnione, miał za wysokie ambicje.
— Jak myślisz, kto zabił twojego ojca?
— Sungjoon chyba nie jest aż taki głupi, nie uważasz? Chociaż nie wiem... — Sihyuk wzruszył ramionami. — Może Miyeon? Ona go znalazła, ona była też ostatnią osobą, z którą rozmawiał. I zapewniam cię, jest na tyle szalona... Na tyle głupia, by to zrobić.
— Zabić własnego ojca?
Ahn wybuchnął śmiechem. Zakrztusił się, przez co musiał sięgnąć po szklankę z wodą, lecz gdy tylko ją odstawił, znów się roześmiał.
— Ojca? To był tylko kolejny tytuł Ahn Jiwoonga, nic więcej.

***

Miyeon okazała się nadzwyczaj spokojna. Minjae był bezstronną osobą, przynajmniej w tej sytuacji starał się nią być, lecz nie mógł wyprzeć z głowy faktów, o których się uprzednio dowiedział, jak i tych, które sam zaobserwował. Widział zmianę w zachowaniu kobiety, ale jeszcze nie pozwolił sobie na jej ocenę.
Oczy panny Ahn były mocno zaczerwienione, choć nie szkliły się, a ostry wzrok przeszywał Minjae na wskroś, odrobinę go paraliżując. Detektyw zarejestrował z zaskoczeniem, że odczuwał dziwne zawstydzenie.
— Może zaczniemy? — zapytała w końcu. Mężczyzna kiwnął głową, wyciągając z paczki papierosa, lecz Miyeon uniosła rękę w górę, zatrzymując go. — Proszę, żeby pan tutaj nie palił.
— Dobrze... — mruknął, dalej jakoś nieswojo. Odchrząknął cicho. — W takim razie proszę opowiedzieć mi, co pani robiła ósmego lipca, od rana.
Miyeon założyła ręce na piersi, zerkając ponad głowę detektywa, za okno.
— Przyjechałam do domu tuż przed godziną jedenastą. Spotkałam matkę przy drzwiach, była jakaś roztrzęsiona, szła po coś do ojca, ale nie pytałam, o co chodzi. Poszłam do swojego starego pokoju. Nie zdążyłam nawet zamknąć drzwi, gdy w progu pojawił się Sungjoon.
— Czego chciał?
— Przywitać się. Rozmawialiśmy paręnaście minut o głupotach, o — tu kobieta zaniosła się gorzkim śmiechem — sprawach firmowych. Nic mi nie powiedział o decyzji ojca.
— O jakiej decyzji? — Minjae oparł łokcie o biurko, nachylił się odrobinę.
— Po co udawać, skoro pan wie? O spadku.
— Dobrze, co potem?
— Sungjoon wyszedł, ja razem z nim, ale do kuchni. Natrafiłam na cudowną scenkę. W środku Sihyuk kłócił się z Miną, z kierowniczką kadry zajmującej się domem, a przed kuchnią stała Yewon. Z uśmiechem na ustach przysłuchiwała się rozmowie, zresztą, często to robi. — Wyraz twarzy kobiety spoważniał, przez jej oczy przeszła złość. — Ale potem zadzwonił mi telefon, dzwonili z pracy. Rozmawiałam długo, może godzinę, może krócej. Wróciłam do kuchni, by opieprzyć Minę.
— Za co?
— Za robienie scen w naszym domu, w dniu, w którym ojciec zaprosił gościa na obiad? Za to. I za parę innych rzeczy, jakie akurat plątały mi się po głowie. — Wzruszyła ramionami. — Nie lubię jej, tyle. Poza tym jej nie ufam.
Minjae powoli pokiwał głową, starając się ukryć uśmiech cisnący mu się na usta.
— Rozumiem.
— A potem oczywiście przypałętał się Sihyuk i powiedział mi o decyzji ojca. Jestem pewna, że gdyby Miny nie było obok, nie posunąłby się do tego. Po prostu zdenerwował się kilkoma moimi uwagami... — Tym razem ona się uśmiechnęła. Był to pełen zadowolenia uśmiech.
— I co zrobiłaś potem?
Kobieta parsknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Poszłam do ojca, co miałam zrobić? Przecież nie mogłam pozwolić, by ten idiota dobrał się do posady dyrektora generalnego. Prosiłam ojca, błagałam go, ale był nieugięty. Zbył mnie kilkoma słowami, zapewniając, że to nie ma nic wspólnego z moją pozycją w firmie i że jeśli będę wykonywać swoje obowiązki, zostawi w spokoju mój wydział finansowy.
— Zostawi w spokoju?
Twarz kobiety spąsowiała.
— Mieliśmy małe problemy — powiedziała cicho, acz stanowczo. Starała się nie ukazywać wstydu, ale sama jej postawa sugerowała, że nie była z siebie dumna.
— Co dalej?
— Jechałam do domu długo, więc wróciłam do pokoju, żeby odświeżyć się i przygotować do obiadu. Zeszłam na dół punktualnie. Po kolacji poszłam do Minsoo porozmawiać, byłam wściekła.
Minjae mógł uwierzyć w to bez wahania, jej twarz nie pozostawiała mu żadnych złudzeń. Kobieta zadarła głowę lekko do góry, opierając ją o fotel, i zacisnęła wargi, tym razem zwracając wzrok na detektywa. Mimo kwaśnej miny i wrogiej postawy, nie dało się ująć jej piękna — nosiła lekki makijaż, niemal niewidoczny, ale wiedziała, jak uwydatnić swoją urodę.
— O co?
— Na kogo. Przede wszystkim na ojca, na Sihyuka zresztą też, nawet na Minę. I oczywiście na Sungjoona, który nic mi nie powiedział. Ale to nie jest już ważne.
— Co się stało po twoim wyjściu od Minsoo?
— Zadzwoniłam do Korei, by nakłonić dziadka do wyperswadowania ojcu pomysłu przepisania spadku. Rozmawialiśmy długo i w końcu uzyskałam jego poparcie. On też nie wyobraża sobie, by Sihyuk mógł prowadzić firmę, bo pamięta jego wybryki za czasów szkolnych, których zresztą chyba nigdy mu nie wybaczył. — Miyeon zmarszczyła brwi. — Poszłam do gabinetu ojca, by mu o tym powiedzieć…
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek, by potem przesunąć je po biurku w stronę panny Ahn.
— Nie bądź śmieszny. — Roześmiała się, sięgając po szklankę z wodą. Wypiła całą i odstawiła z trzaskiem. — Nikomu nie żal tego starego dziada.
— Kto go według ciebie zabił?
— Pomyślmy... — mruknęła. Założyła dłonie za głowę. — Yewon na pewno nie.
— W końcu to tylko dziecko...
— Nawet nie o to chodzi. Yewon przez całe swoje życie, jak ja, starała się przypasować ojcu. Niemniej jednak ona poświęciła dużo więcej. Same dobre oceny, same wybitne, letnie szkółki przygotowawcze, kursy języków, pierwsze miejsca w konkursach, szpiegowanie po domu, spotykanie z jego kochanką. — Wzruszyła ramionami. — Nie dziwne, że znienawidziła go tak szybko... Tylko, że to dobra osoba. Zagubiona, ale dobra, odrobinę inna od nas. Ma w sobie tę młodocianą, ślepą ufność, którą my gdzieś zgubiliśmy po latach.
— Zatem kto?
Miyeon machnęła ręką. Mężczyzna zastanawiał się, czy ten nawyk został odziedziczony przez każdą osobę rodziny Ahnów.
— Minsoo nie. On jest leniwy i głupi. — Miyeon zakryła twarz w dłoniach. — Jakkolwiek irracjonalnie to brzmi, jemu by się po prostu nie chciało nikogo zabijać, rozumiesz?
Nawet Minjae się uśmiechnął.
— To prawda.
— Dalej, Sungjoon. Na co by mu to było, skoro ojciec chciał go wysłać z powrotem do Korei? — mruknęła, spoglądając znów na detektywa pytająco. — On chciał o to walczyć, a ponadto myślał, że sprawa jest już zakończona. Nie miał motywu.
— Był pewien, że testament jest już przepisany?
Kobieta zawahała się na moment, ale kiwnęła potakująco głową.
— Ja w to wierzę. Poza tym znam go. To nie jest człowiek, który mógłby zrobić coś takiego.
— Kto następny?
— Kto tam jeszcze został? Obsługa odpada, włącznie z Miną. Oni by się bali. Zostali — kobieta wyciągnęła rękę, by zacząć liczyć na palcach — ja, mama, Jihoon i Sihyuk.
— Który z nich zatem? — Na usta Minjae wpłynął uśmiech.
— Mama... Nie sądzę, po co? Wydaje się to zresztą tak absurdalne, że mogłabym w to chyba uwierzyć. W każdym razie to kobieta rozsądna. Jakby chciała, mogłaby odejść od mojego ojca, nie musiała go zabijać. Dalej, Jihoon. Jihoon to młody chłopak, zakochany w jakiejś blondynie brudnej krwi. Zabiłby ojca, żeby móc z nią być? Przepraszam, ale to śmieszne.
— Faktycznie. Zostajecie ty i Sihyuk. Na kogo stawiasz?
Miyeon podniosła się z miejsca i skierowała w stronę drzwi. Trzymając już dłoń na klamce, odwróciła się, po czym wybuchnęła cichym, słodkim śmiechem.
— Ty mi powiedz.

***

Jihoon wyglądał na całkiem zrelaksowanego. Co więcej, Minjae mógłby się założyć, że Ahn wydawał się całą tą sytuacją rozbawiony.
— Jak wiesz, odrobinę się spóźniłem. Byłem u znajomych — powiedział w końcu, zaciągając się papierosem. Chwilę wcześniej poprosił o jednego, jako że wciąż przed rodziną udawał, że nie pali, choć można to było nazwać takim umownym kryciem się. — Przyjechałem do domu chwilkę po czternastej, gdy już zasiadaliście do stołu, ale zdążyłem przybyć w takim momencie, by ojciec się nie zdenerwował.
— Okej. Co się zdążyło po obiedzie, gdy już wracaliście z Yewon do domu?
Jihoon zmrużył oczy, próbując przypomnieć sobie dokładniej ten dzień.
— Yewon wypytywała mnie o Elody, jak zresztą zawsze. Nie rozumiem, po co jej ta wiedza. Ona po prostu musi wiedzieć wszystko, i już. Po wejściu do apartamentu rozeszliśmy się do swoich pokoi. — Przejechał wolną dłonią po włosach, mierzwiąc przydługą grzywkę. — Byłem pod prysznicem, więc nawet nie usłyszałem Miyeon.
— Kto cię powiadomił?
— Lokaj.
Minjae przyjrzał się Ahnowi. Przed laty powiedziałby o nim jako o zadzierającym nosa synulku bogatych rodziców, ale ciężko było nie zauważyć zmiany, jaka się w nim ewidentnie dokonała w ciągu ostatniego roku. Widać to było nawet po jego ruchach. Był bardziej otwarty i szczery, choć wciąż pozostała w nim doza tego specyficznego chłodu, charakteryzującego każdego członka ich rodziny. Minjae nie miał wątpliwości, że Jihoon był zakochany.
— Jak myślisz, kto zabił twojego ojca?
— Nie wiem. To śmieszne, co? — Ciemnowłosy chłopak uśmiechnął się. — Znam swoją rodzinę, ale naprawdę nie wiem, kto mógłby wykończyć staruszka.
— Mówisz o tym jak o czymś normalnym...
— Bo sam należę do tej rodziny, muszę być zatem kolejnym dziwadłem. Posłuchaj, wszyscy jesteśmy spaczeni. Sami biznesmeni, nie oglądający się na nikogo poza własnym zadkiem, każdy z nas zakochany w tej ogromnej fortunie. — Zaciągnął się papierosem. — Moja siostra sypia ze swoim bratem, oboje mają rodziny. Kolejny brat pieprzy pokojówkę, następny nie robi nic. Matka próbuje ogarnąć ten chaos, a najmłodsza siostra łazi po domu, podsłuchując rozmowy, od najmłodszych lat ucząc się tego świata.
— Rozumiem.
Jihoon przekrzywił głowę w bok.
— Wiesz, co jest najgorsze? Cieszę się. To śmieszne. Dużo ugrałem na jego śmierci, ale nie zabiłem go. Wierzysz mi?
Cisza zawisła na krótki moment w powietrzu. Detektyw wciąż trawił ostatnie słowa Jihoona, po głowie chodził mu fragment rozmowy. Wszyscy jesteśmy spaczeni.
— Nie.
Jihoon powoli pokiwał głową.
— To dobrze.

***

— Proszę panią o dokładne przedstawienie dnia ósmego lipca.
Minjae wiedział, że musi teraz uważać na słowa. Po pierwsze, siedziała przed nim wdowa po głównym kontrahencie firmy jego bliskiej rodziny, w dodatku o wiele od niego starsza. Po drugie, owa wdowa byłą żoną mężczyzny, z którym związała się również jego ciotka. Po trzecie, szacunku od niego wymagał fakt, iż była ona kiedyś znaną i szanowaną aktorką, teraz głównym prezesem charytatywnej fundacji, znanej w całej Korei. Po czwarte, była po prostu kobietą, której niedawno zmarł mąż. Stresował się.
— To był ciężki dzień, ale wiedziałam to już po przebudzeniu. Czułam, że coś się wydarzy, bo takie rzeczy się naprawdę wyczuwa, zwłaszcza, gdy jest się matką. — Seungyeon pokiwała głową. Patrzyła na detektywa, ale wzrok miała nieobecny. Dłonie ułożyła na podołku, jedna na drugiej. — Dziwny nastrój panował w domu od czasu, gdy dzień wcześniej Jiwoong powiedział nam o fakcie przepisania spadku.
— Wiedziała więc pani o tym. Jaki pani miała do tego stosunek?
— Było mi obojętne, kto przejmie firmę. — Głos starszej kobiety był cichy, zachrypnięty, mówiła powoli. Widać było po niej, że nie spała dobrze, prawdopodobnie dużo płakała. — Nie chciałam jednak doprowadzić do rozłamu rodziny. Nie wyobrażam sobie, by starszy syn mieszkał daleko ode mnie. On jest moim pierwszym dzieckiem. Nie mogłam do tego dopuścić.
— Co pani z tym zrobiła?
— Wiedziałam, że Sungjoon rozmawiał z ojcem. Poszłam do jego gabinetu zaraz po tym, gdy skończyli rozmawiać, minęłam Miyeon wchodzącą do domu. Próbowałam przekonać Jiwoonga, by zmienił zdanie, ale bezskutecznie. — Westchnęła. — Nie wiem, co w niego wstąpiło, był taki uparty, taki zawzięty... Bardziej niż zwykle.
— Jak to się skończyło?
— Wyrzucił mnie z pokoju. Powiedział, że jeśli będę go nagabywać, więcej Sungjoona nie zobaczę. Nie mogłam nic zrobić, zatem wyszłam z domu. Potrzebowałam świeżego powietrza, chwili dla siebie.
Seungyeon przerwała. Spojrzała w dół, skupiając na czymś myśli. Gdy kolejny raz się odezwała, mówiła jeszcze ciszej.
— Wróciłam do domu na obiad. To był koszmar, tak, ale nie myśl sobie, że cierpiałam. Przestałam już dawno temu przejmować się tym, co mówił mój mąż, choć na początku trudno było mi zaakceptować jego prawdziwy charakter.
Minjae pokiwał głową.
— Rozumiem. Co się dalej wydarzyło?
— Znów wróciłam do gabinetu męża, by błagać go o pozostawienie Sungjoona w Wielkiej Brytanii. Na początku się kłóciliśmy, ale potem złagodniał odrobinę, gdy powiedziałam mu, że wiem, czyim jesteś krewnym. — Przez twarz kobiety przemknął cień uśmiechu. — Chyba mu się zrobiło głupio. Powiedział, że ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła, że nie przepisał spadku. Odetchnęłam z ulgą.
— A potem?
— Usiadłam na kanapie w salonie, przylega on do gabinetu męża. To było koło szesnastej, słońce zachodziło, wlewając się do pokoju. Miałam lepszy nastrój, więc rozłożyłam się, by odpocząć. Miałam zamiar przeczytać książkę, ale świeciło zbyt mocno, po jakimś czasie przysnęłam.
— Obudził panią krzyk?
Kobieta zacisnęła usta w wąską linię.
— Tak — odparła słabym głosem.
Minjae postanowił, że nie musi pytać o więcej i skinął głęboko głową, lecz pani Ahn pozostała na miejscu. Po jej policzku spłynęło kilka łez, które zaraz starła.
— Muszę ci o czymś powiedzieć. Zanim zasnęłam — zawahała się — w oknie zobaczyłam odbijającą się postać. Szła w stronę gabinetu. Usłyszałam nawet, jak ktoś otwiera drzwi.
Ekscytacja zawładnęła ciałem detektywa. Jego źrenice automatycznie powiększyły się, gdy oparł dłonie o blat biurka. Zaraz jednak zreflektował się i wyprostował, kiedy dotarło do niego, że Seungyeon zaczęła płakać. Ukryła twarz w prawej dłoni, zanosząc się cichym szlochem. Po kilku minutach, podnosząc głowę, utkwiła w mężczyźnie uważne spojrzenie — wyglądała na zaszczutą i przerażoną.
— Sihyuk. On szedł do mojego męża.
Pani Ahn próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale nie była w stanie opanować emocji. Lokaj musiał pomóc Minjae wyprowadzić kobietę z pomieszczenia.

***

Kang Mina zdawała się zupełnie nie pasować do miejsca, w jakim się znalazła. Piła już drugą szklankę zimnej wody, a po jej czole wciąż spływał pot, niszcząc makijaż. Była piękna, lecz nie w ten klasyczny, ponadczasowy sposób — uroda, taka jak ta, przemijała z wiekiem, bo bazowała głównie na dziewczęcej młodości. Brunetka miała niespełna dwadzieścia trzy lata, a pracowała w domu Ahnów od zaledwie dwóch. Usta pomalowała czerwoną szminką, rozprowadzoną od wewnątrz ust, na koreańską modę, a zgrabny damski garnitur leżał na niej wspaniale. Krótkie, proste, kruczoczarne włosy nawet nie sięgały jej do ramion.
— Możemy zaczynać? — zapytał mężczyzna. Mina pokiwała głową. — Jak wyglądał twój dzień?
— Standardowo — odezwała się. Głos miała wysoki, ale ładny. Zapewne ze zdenerwowania, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, zaczęła mówić z akcentem. Pochodziła z Busan. — Obudziłam się o piątej, wyszłam biegać. Wróciłam do kwater, wykąpałam się, przebrałam w uniform i poszłam na obchód, by zobaczyć, jak radzi sobie obsługa. To był wielki dzień, słabo spałam.
— Rozumiem. Ile to zajęło?
— Sporo. O siódmej zaczęłam obchód, skończyłam o jedenastej, było naprawdę dużo pracy. Tam zobaczyłam pana Sihyuka, rozmawialiśmy trochę.
— O czym?
Twarz Miny poczerwieniała. Wyciągnęła drżącą rękę, by schować kosmyk włosów za ucho. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odezwał się Minjae:
— Wiem o waszej relacji, nie musisz niczego ukrywać.
Zaskoczenie nie wymalowało się na jej twarzy, tak jak się tego spodziewał mężczyzna. Mógłby nawet przysiąc, że wyglądała jakby odczuła sporą ulgę, nie musząc niczego udawać.
— Pokłóciliśmy się. Jak pan wie, sprawa testamentu była świeża. Próbowałam go namówić, by nie szedł do ojca i nie namawiał go na przyspieszenie procesu spadkowego, jeśli pan Jiwoong jeszcze go nie skończył. Pan Ahn Jiwoong — tu Mina przerwała na chwilę, ściągając usta w dzióbek, zastanawiając się, jakich słów powinna użyć — jest... Był bardzo specyficznym człowiekiem. Przekornym i ciężkim. Byłam jego sekretarką, mniej znaczącą, zajmowałam się jedynie sprawami w domu, ale zdążyłam poznać jego charakter. Naciski w jego przypadku nie grały roli, często postępował na przekór.
— Na złość?
— Tak, na złość. Bałam się, że zmieni zdanie pod wpływem namów Sihyuka. Albo gdyby był zbyt namolny, pan Ahn tego też nie lubił. — Mina pokiwała głową.
— Co ci powiedział Sihyuk?
Dziewczyna mimowolnie uśmiechnęła się. Wciąż drżała.
— Żebym szła w cholerę. Oni są bardzo podobni.
Minjae kiwnął głową. Miał nieodpartą ochotę, by machnąć ręką, ale zabił w sobie to uczucie.
— Zostałam w kuchni, żeby nadzorować przyrządzanie potraw, zadzwoniłam wtedy też do pana asystenta i potwierdziłam wasze spotkanie. Niedługo potem w kuchni pojawiła się pani Miyeon i...
— I?
— Poprosiła mnie — dziewczyna kolejny raz urwała, by móc napić się wody — bym załatwiła kilka spraw, o których zapomniałam. Upomniała mnie, że nie powinnam się kłócić otwarcie z Sihyukiem, zwłaszcza w takim dniu. Potem wrócił Sihyuk, rozmawiali z siostrą. Zaraz wyszła.
— Rozumiem. A potem był obiad, zgadza się? — Minjae uniósł brwi, na jego twarz wpłynął lekceważący uśmiech, którego nie zdołał powstrzymać. Dziewczyna kolejny raz spąsowiała.
— Tak, potem był obiad. Po obiedzie znów rozmawiałam z Sihyukiem, ale był w złym humorze, bardzo się pokłóciliśmy i w końcu wybiegł z pokoju, każąc mi się wynosić. — Mina machnęła ręką. Minjae przysiągł sobie w głowie, że jeśli jeszcze raz ktoś to przy nim zrobi, sam wstanie i wyjdzie z pokoju. — A potem... Wróciłam do pracy. Trzeba było posprzątać, pomyśleć o kolacji, bo każdy z domowników, a było ich wtedy ośmiu, jada coś innego i o różnych porach. Musiałam sprawdzić sauny, miejsca parkingowe, basen i salę do jogi. A potem zrobić raport.
— Rozumiem. Powiedz mi, Mina-ya, jaki masz stosunek do ludzi mieszkających tutaj, do Ahnów?
Może to przez ten detal, przyrostek dołączany do koreańskiego imienia, gdy zaczynasz się do kogoś zwracać nieformalnie, przekraczając pewien etap znajomości, a może przez sposób, w jaki Minjae na nią patrzył, ale coś zadziałało — Mina wybuchnęła płaczem.
— Nie może mnie pan pytać o takie rzeczy. Ja tu pracuję, ja nie powinnam mieć żadnego zdania na ich temat.
— Jesteś tylko człowiekiem, nie maszynką do zarabiania pieniędzy, musisz mieć więc wyrobioną opinię. — Minjae uniósł brwi. — Nie musisz się o nic martwić, to pozostanie pomiędzy nami.
Dziewczyna zerknęła na niego niepewnie.
— Nienawidzę ich wszystkich. Jestem z nimi związana, opłacają moją edukację. I niestety naprawdę kocham Sihyuka, mimo że tak go nie znoszę, nie umiem tego wyjaśnić. — Przetarła oczy dłońmi. — Musi mnie pan mieć za głupią.
— Wcale nie.
— Ależ tak. Będzie pan miał, jak panu coś powiem.
— Co takiego? — Mężczyzna rozłożył ręce.
— To ja zabiłam starszego pana Ahn.


Stukasz palcami o blat biurka. Właśnie jedna z służących przyniosła Ci kolejną mrożoną kawę, a przez otwarte drzwi słyszysz rozmowę funkcjonariuszy policji, którzy właśnie zajechali do domu Ahnów. Słońce zachodzi, grzeje jeszcze mocniej, niż wcześniej, więc jest Ci piekielnie gorąco. Upijasz łyk.
W progu pojawia się sierżant, Twój współpracownik. Ma na imię Bruce, jest całkiem miłym facetem, z długim wąsem i wielkim brzuchem, stereotypowy policjant. Dobry z niego człowiek, a przede wszystkim rzetelny, znakomicie wykonuje swoje obowiązki.
— Wiesz, prawda? — pyta.
Wstajesz od stołu ze szklanką w dłoni. Wypijasz kawę na raz i odstawiasz naczynie z powrotem na biurko. Jak się okazuje, morderca kryje się pomiędzy domownikami, dalsze przesłuchanie kadry dało Ci niewiele.
— Tak. Przyprowadźcie mi...



*Smacznego!
**Koreańska honoryfikacja. Posługują się nią małżonkowie, zwracając się do siebie. Całkiem urocze, prawda?
***(Skopiowane z harrypotter.wikia.com) Mahoutokoro — Wraz z przybyciem do szkoły, uczniowie otrzymują specjalne szaty, które rosną wraz z nimi i zmieniają barwę wraz ze wzrostem umiejętności czarodzieja. Adepci zaczynają od bladego różu, który jeśli uczeń ma najlepsze oceny ze wszystkich przedmiotów, z czasem zamieni się w kolor złoty. Jeśli szaty zmienią kolor na biały, niechybnie oznacza to, że dana osoba złamała japoński honorowy kodeks i splamiła godność nielegalnymi praktykami – w Europie nazywanymi czarną magią lub złamała Międzynarodowy Kodeks Tajności. Straszliwa hańba skutkuje wydaleniem ze szkoły Mahoutukoro i procesem przez Japońskim Ministerstwem Magii.