30 maja 2017

Każda tragedia to element plugawej groteski



Margot Lestrange

urodzona w piątek, dwudziestego pierwszego grudnia 2006 roku — siedemnastoletnia uczennica VI klasy w Domu Kruka — czysta krew od dawien dawna — różdżka wykonana z wierzby sachalińskiej i włosa z ogona testrala, 16" — patronusem lis rudy — bogina podobno nie posiada — jedynaczka — pół-wila — Rabastan — klub Ślimaka, koło ONMS, chór

więzi ————————  krew

Patrzysz na Niego i już wiesz, że coś poszło nie tak, kolejna stracona misja, ruiny planów i marzeń. Patrzysz na Niego, kochana, przed oczami mając chwilę, w której ujrzałaś Go po raz pierwszy. I Jego rozświetloną uśmiechem twarz, magnetyzujące spojrzenie, jak gdybyś od pierwszego wejrzenia nie mogła oderwać od Niego wzroku. Och, tak łatwo – zbyt łatwo – przychodzi ci zatracanie się w przeszłości; każdy kawałeczek układanki wspomnień jest na swoim miejscu, wypielęgnowany, lśniący i dumny. Wygłodniałe demony umysłu wciąż błagają o więcej, jak gdyby Jego uwaga była jedynym pożywieniem, mogącym zaspokoić nieustające pragnienie. Tylko w takich momentach, gdy koncentruje się na tobie, czujesz, że może jesteś czymś więcej, może coś warta: dla Niego. To wyróżnienie; mówisz sobie więc, że nie możesz zawieść.
I nie zawodzisz.
Mimo to już od dawna nie zwraca na ciebie uwagi, przestałaś liczyć kiedy ostatnio powiedział coś więcej, niż oschłe "zejdź mi z oczu". Wiesz, że On nienawidzi okazywania słabości, dlatego nigdy nie protestujesz i milczysz; zgadzasz się bez mrugnięcia okiem na wszystko, co tylko rozkaże. Jesteś w tym dobra; bez zawahania wykonujesz polecenie za poleceniem, jak marionetka bez własnej siły, bez własnej woli. Jeżeli jednak ceną za to wszystko może być jedno Jego spojrzenie – to ci wystarczy. Wydajesz się tak pusta wewnątrz, na niczym w życiu tak właściwie już ci nie zależy; na niczym i nikim, prócz Niego i Jego zadowolenia.
Jest wiele takich spraw, o których chciałabyś Mu powiedzieć, lecz słowa nigdy nie są w stanie oddać twoich najskrytszych myśli; więc milczysz tylko i zadowalasz się obserwowaniem Go z daleka, choć potok tych niewypowiedzianych nieprzerwanie pali twoje gardło. Mają smak popiołu. I posłuszeństwa. Może to ty zawiniłaś, może coś w którymś momencie poszło bardzo nie tak i od tamtej pory nawiedzają cię jakieś dziwne wyrzuty sumienia; może to jednak Jego wina i przez pragnienie Jego uwagi byłaś gotowa na każde poświęcenie...
Zamknij się! Nie wolno ci nawet tak myśleć!
Obsesyjnie starasz się na nowo uwierzyć w ideę tych działań, nie pokazywać Mu, że się wahasz, analizujesz. Coraz częściej jednak wątpliwości cicho wkradają się do twojego umysłu i szepczą, że Mistrz sam nie wie co robić. Przeganiasz je niecierpliwym ruchem dłoni, ale wracają, zawsze wracają, natrętne i nieustępliwe, wciąż silniejsze. Wciąż gorsze. Siadasz w sypialni, na miękkim dywanie i mozolnie zbierasz resztki silnej woli w całość, by zepchnąć te wahania na samo dno serca i zamknąć, żeby nie mogły się już wydostać. Przykrywasz je mieszaniną wspomnień z dzieciństwa, ukrytych żalów, celów i postanowień, które nie zostały nigdy zrealizowane, i delikatnie uśmiechasz się pod nosem, odzyskując choć część kontroli nad sobą. Leniwym, ociężałym gestem odgarniasz splątane kosmyki z bladych policzków i myślami odpływasz daleko, jak każdego wieczoru.

Wspomnienia.
Cienie twojej wolności.

24 maja 2017

You look pretty good down here, but you ain’t really good

TRISTAN JENSEN
KLASA VI | RAVENCLAW | KAPITAN I SZUKAJĄCY | CHIA 

Stuprocentowy wyrzutek z krwi i kości, człowiek chodząca porażka, a jedyne czym może się pochwalić to osiągnięcia w Quidditchu i ponadprzeciętna inteligencja napędzana najzwyklejszym w świecie zafascynowaniem magią. Od samego urodzenia, które nastąpiło zdecydowanie zbyt wcześnie, miał problemy ze zdrowiem, które nadal mu dokuczają. Nie może pochwalić się wysoką i dobrze zbudowaną sylwetką, ale nie stało się to jego kompleksem, a atutem, który pozwolił mu zdobywać szczyty w szkolnej drużynie. Już na piątym roku zrzucono na niego obowiązek Kapitana. Za kokieteryjnym uśmiechem i przygryzaniem wargi ukrywa piętrzące się problemy, nękające go, gdy tylko przekracza próg rodzinnego domu i niepozwalające mu spać po nocach. Przelewający się hektolitrami alkohol i swąd palonej marihuany towarzyszyły mu od czwartego roku życia, kiedy to matka znalazła „życiowego partnera”. Świst otwartej dłoni zbliżającej się do jego twarzy stał się codziennością do czasu, gdy nie skończył jedenastu lat, a przez okno ich mieszkania wleciała potężna sowa, którą przerażony ojczym, rąbnął kijem baseballowym. Dopiero wtedy Tristan dowiedział się o świecie magii, a matka ledwo zrozumiałym mamrotaniem, wyjawiła mu tajemnicę swojego charłactwa i uświadomiła, że wszystko, o czym piszą w liście jest prawdą. Dla Tristana była to obietnica nowego życia, szansa, z której pragnął skorzystać. Jego malutkie, schorowane serce łopotało w piersi na samą myśl o niesamowitej przygodzie, do której drzwi otwarły się przed jego nosem. Całe ciało drżało z emocji przepływających przez żyły. Do dziś nie ma pojęcia skąd matka wzięła pieniądze na wyprawkę do Hogwartu, ale nie dba o to. Uważa, że list zapraszający go do szkoły, był najpiękniejszym darem od losu, jaki dostał. Ucieczką od siniaków, potłuczonych żeber i blizn po papierosach gaszonych na skórze. Początki były trudne, ale świadomość, że nikt nie ma pojęcia o sytuacji, jaka panowała w jego domu, dodała mu sporo odwagi. Nauczył się nie skarżyć, stał się bardziej obojętny i z roku na rok coraz bardziej wyrachowany. Tylko najlepszy przyjaciel pochodzący z mugolskiej rodziny, któremu udało się zdobyć zaufanie zamkniętego w sobie kilkunastolatka poznał historię jego cierpienia w domu rodzinnym. Jego rodzice, dowiadując się o wszystkim, pozwalali mu zostawać na niemalże całe wakacje i zapraszali co roku na święta. W trzeciej klasie znalazł bratnią duszę – odrzuconą przez matkę szylkretową kotkę, którą sam wykarmił i nauczył wszystkiego. Chia stała się jego oczkiem w głowie, na nikim nie zależy mu tak bardzo jak na tym stworzeniu, które wiecznie kręci się wokół jego stóp i zawsze śpi obok, zwinięte w kuleczkę na poduszce. Tristan okazał się być dobrym, choć mało ambitnym uczniem, głównie ze względu na to, że nie miał pojęcia jakie cele może obrać. Tiara jednak dostrzegła jego potencjał, który ujawnił się pod koniec trzeciego roku, kiedy już coraz bardziej rozumiał fundamenty świata magicznego. Jest typem człowieka w masce. Wszyscy widzą w nim idealnego ucznia, idealnego kapitana. Otrzymuje sporo zainteresowania zarówno ze strony dziewcząt, jak i chłopców, przylgnęła do niego łatka podrywacza, choć on sam nigdy nie zdecydował się na związek, doskonale wiedząc, że wiąże się to ze szczerością, a nie czuł się gotowy, aby wyjawiać własne tajemnice jakiejkolwiek dziewczynie. Próbuje zdusić sobie kiełkującą wściekłość, która przydeptywana zbyt długo wywołuje wybuchy agresji. Zdarzało się nawet, że wyładowywał ją na innych uczniach, którzy tak naprawdę nic mu nie zrobili. Nienawidzi wszelkiego zła, które wywołuje, ale dzięki temu czuje się bezpieczniejszy, a przynajmniej ma świadomość, że jego tajemnice nie wyjdą na jaw. Wstydzi się łez, które wylewa, wstydzi się swojego ciała pokrytego bliznami po oparzeniach, dlatego po meczach zawsze zostaje dłużej w szatni, czekając aż wszyscy ją opuszczą, a na treningi przychodzi już przebrany. Nigdy nie podwija rękawów brzydząc się widokiem własnej skóry. Żyje nadzieją, że ostatnie dwa lata szkoły będą trwały wiecznie.

____
Cześć, Tristan w gruncie rzeczy jest bardzo dobrym dzieciakiem. Tylko trochę zagubionym.
Znajdzie się ktoś, kto pokaże mu drogę?
W tytule Harry Styles, na gifach Brandon Flynn

19 maja 2017

Wczoraj kwitło moje serce. Dziś jaśmin.



Nienawidzisz tego uczucia, ogarniającego cię czasem w pełnym uczniów korytarzu. Nienawidzisz go, gdy musisz usiąść, choćby na podłodze, zanim czarne plamy sprzed oczu zasłonią ci cały świat, i wtedy, kiedy świadomość nagle powraca do twojego zamroczonego umysłu. Nienawidzisz bólu, łapiącego znienacka lepkimi paluchami, jak wyłaniający się z cienia potwór. Nienawidzisz chorować, siniaczyć się z taką łatwością, z jaką innym przychodzi oddychać, nienawidzisz swojego chudego, nędznego ciała. Słabego ciała.
Nienawidzisz słabości.
Wiesz doskonale, chociaż odwracają głowy ilekroć wasz wzrok przypadkiem się spotka – zupełnie jakbyś przewodziła prąd i jakikolwiek kontakt z tobą groził śmiertelnym porażeniem – że gapią się za twoimi plecami, gapią się na wszystko: krótkie, odrastające przy uszach kosmyki, podkrążone oczy pandy i zapadnięte policzki, które kiedyś, gdy były jeszcze okrągłe, stanowiły powód do wstydu. A ty, ty tak bardzo się cieszysz, że wreszcie masz ładne, gęste włosy, zamiast nierównych, łysych placków na głowie i ciągle jeszcze wierzysz, że wygląd wcale nie jest najważniejszy. Chcesz żyć, Holly, i kurczowo trzymasz się tego życia, jakie by ono nie było.
Jesteś przecież dziewczyną, jedną z wielu zresztą, i nie wyróżniasz się z tłumu dodatkowym uchem czy choćby szóstym palcem u stopy; to pewnie dlatego podążające za tobą spojrzenia żywcem palą ci kark. Nie rozumiesz – wcale nie chcesz zrozumieć – dlaczego tak bardzo się tobą interesują, choć z większością z nich nigdy nie zamieniłaś ani słowa. Tak samo jak oni masz nos, oczy i usta, prawie zawsze wygięte w uśmiechu, masz dwie nogi, dwie ręce i, tak po prostu, oddychasz tym samym powietrzem. Wśród barwnych hogwarckich osobowości znalazłabyś o wiele ciekawsze charaktery, o wiele ciekawsze historie niż ty i twoje akta medyczne, zatem nie możesz pojąć, czemu gapią się akurat na ciebie.
Bo, tak poza tym, niczym się nie wyróżniasz. Kłócisz się z siostrą, tak jak inne siostry, martwi cię zachowanie brata, którego chciałabyś za wszelką cenę ochronić przed kłopotami; piszesz opowiadania leżąc w łóżku i zaczytujesz się w kolejnych książkach, sięgając, ku oburzeniu rodziców, nawet po te mugolskie, niepoprawne. Nauczyłaś się nie ulegać każdemu, kto cię o coś poprosi i w końcu nie czujesz się źle odmawiając; kochasz zwierzęta, warzenie eliksirów i naukę, choć bywa, że na Historii Magii przytrzymujesz opadające powieki palcami. Nabierasz coraz większego dystansu do siebie i lubisz mieć czasem święty spokój, bez nieustannej paplaniny nad głową. Nie pijasz alkoholu, śpiewasz, kiedy nikt nie słyszy, a w wietrzne dni nareszcie czujesz się wolna – i, dotykając dłońmi łopatek myślisz, że gdybyś była aniołem, właśnie w tym miejscu wyrosłyby ci skrzydła.
Nie pozwalasz na użalanie się ani sobie, ani innym, reagując, być może, nieco zbyt ostro; po prostu nienawidzisz współczucia. Słabość, litość – łączy je identyczna, drażniąca jak igła końcówka – a przecież co nawbijałaś w swoje ciało igieł, to twoje.

Holly Wilkes

uczennica VI klasy w Domu Kruka — krew czysta od pokoleń — różdżka wykonana z drzewa osiki i włókna smoczego serca, 15" — patronusem płaszczka — boginem inferius — młodsza z bliźniaczek i mała siostrzyczka dla brata — klub Eliksirów — Famma

blisko ————————  daleko

18 maja 2017

dwojakość

toyotomi yoshi
SLYTHERIN // VII ROK // PAŁKARZ // KLUB ŚLIMAKA // JAPONIA

Zadziwiająco spokojna panna idealna, którą to niezwykle trudno wytrącić z równowagi. Odpowie Ci jedynie sarkastycznym uśmieszkiem, by chwilę później spoważnieć, zmierzyć Cię wzrokiem i po prostu zignorować. W końcu nie ma czasu zajmować się czymś tak mało istotnym, jak Twoja osoba. Poproszona o pomoc udzieli jej zawsze, dumna z tego, że może to robić. Jedna z tych, która nie pozwoli sobie przerwać, kiedy tylko spróbujesz wetknąć się w jej wypowiedź. Sądzisz, że świetnie manipuluje ludźmi, ale w gruncie rzeczy nigdy nie byłeś tego świadkiem.
Bo ona jest takim chłodnym powiewem. Dla jednych przyjemnym, dla drugich niezbyt. Huraganem staje się na boisku, gdzie ze spokojnej Yoshi pozostaje tylko niebywała koncentracja, ale także wtedy ponoszą ją emocje oraz adrenalina spowodowana szybką prędkością, krzykiem z trybun i bólem po użyciu pałki.
Bo ona tak naprawdę jest kłębkiem emocji, ujawniającym się tylko dla wybranych. Jest ciepła, czuła oraz niezwykle troskliwa. Tyle, że nauczyła się dosyć zgrabnie nad tym panować, by nie zaufać ponownie komukolwiek zbyt szybko. Nauczyła się bowiem, że nie warto.




odautorsko
cóż ja mogę wam powiedzieć, pojawiła się w Hogwarcie, bo musiała  z pewnych przyczyn zmienić szkołę;
pamiętajmy, że jej imię to Yoshi, nazwisko to to na T;
dziękuję także Czeklo za cierpliwość do mojego braku zdecydowania;
witam!

16 maja 2017

Quality does not know compromise.


Artair Avery
VII KLASA | SLYTHERIN | KLUB ŚLIMAKA | KAPITAN  ŚCIGAJĄCY
Były ścigający... Który z dumą założył na siebie ponownie zielono-srebrne szaty sportowe. Doskonale pamięta, jak się zarzekał, że w jego dłoni nigdy więcej na terenie szkoły nie znajdzie się miotła. Za mocno kocha ten sport i za bardzo mu go brakowało, aby nie skorzystać z okazji przystąpienia raz jeszcze do drużyny i objęcia, jakże zaszczytnego stanowiska kapitana. W końcu to był idealny pretekst na jego wcześniejsze słowa —  poziom był za niski — to sam postanowił wziąć się za doprowadzenie go do tego pożądanego, najwyższego, najlepszego. Zresztą. Nawet wtedy, gdy sam nie brał udziału w treningach pojawiał się na nich tylko po to, aby skomentować nieudolność zawodników i tłumacząc w jaki sposób powinni grać, aby w końcu zacząć wygrywać. Nie hamował się wówczas i mówił wszystko to co ślina przyniosła mu na język. Artair Avery jest znany ze swojej bezpośredniości, która zanika w trybie ekspresowym, gdy w pobliżu znajduje się jego ojciec i nagle, z pewnego siebie mężczyzny staje się chłopcem, który najchętniej schowałby się za skrawkiem maminej spódnicy. Klub Ślimaka był jego ulubionym zajęciem pozalekcyjnym, do momentu gdy nie trafiło tam zbyt wiele nieodpowiednich nastolatków, którym wydawało się, że faktycznie mają prawo znajdowania się w gronie nielicznych farciarzy. Tak naprawdę z przynależności do klubu nie zrezygnował, jednak na spotkaniach nie pojawia się regularnie, najchętniej po prostu przestałby na nie chodzić, wiedział jednak jak zareagowałby jego ojciec, chociaż z drugiej strony słysząc jego komentarze na temat niektórych nazwisk... Nadal przywiązując uwagę do elitarności ślimaka, nie przyjmował do wiadomości, aby jego pierworodny do owego klubu nie należał. Siedemnastolatek był posłusznym synem i starał się spełniać wszystkie zachcianki ojca, nawet jeżeli te wydawały mu się absurdalne lub na pierwszy rzut oka niewykonalne. O tych drugich pan Avery mówił z niezwykle zadowolonym wyrazem twarzy, jakby tylko czekał, aż synowi podwinie się noga wystarczająco mocno, aby mieć w końcu prawdziwy i niepodważalny pretekst do szczerej nienawiści. Artair za wszelką cenę robił jednak wszystko, aby mu się przypodobać, starał się z całych sił by ojciec w końcu zauważył go jako tego dobrego syna. Niestety... To wciąż pozostawało w sferze marzeń, a sam Ślizgon lawirować pomiędzy złem a dobrem, jak gdyby chcąc sprawdzić grunt, po którym może stąpać. Za każdym razem sprawdzając reakcję ojca i to, jak bardzo interesują go czyny własnego syna... Niedawno jednak zorientował się, jak bardzo przeraża swojego ojca, wciąż jednak nie rozumie jakim prawem dochodzi do tych cholernych epizodów, o których ojciec zabronił mu mówić komukolwiek. Sam chłopak zdawał sobie sprawę, że jego... pewnego rodzaju zdolności nie powinny mieć miejsca, nawet w świecie czarodziejów. Tak, jak gdyby ktoś rzucił na niego klątwę, której nie da się pozbyć, o której nie może powiedzieć słowa, aby nie stać się przypadkiem okazem zamkniętym w klatce i wytykanym palcem.
Artair? Jego nikomu nie trzeba przestawiać... to Avery, przecież wiesz.


Z GORĄCYMI POZDROWIENIAMI DLA CHAN. ONA WIE ZA CO.

12 maja 2017

Jaskółka, żałoba fruwająca

Sirius Ainsworth
12 I 2005 — Aleuty, Alaska → Inverness, Szkocja — były Puchon — pierwszy rok nauki spędzony w Ilvermony w domu Thunderbird — pracownik sowiej poczty — łamany amerykański akcent — półkrwi — 12 cali, głóg, kieł wilkołaka — boginem rudy topielec — patronusem owca jukońska — Amber — nałogowy palacz — martwa siostra


Najpierw tęsknił za śniegiem. Tęsknił za psami zaprzęgowymi ojca, które zostały w domu razem z jego babcią i dziadkiem. Tęsknił za ciepłymi, wełnianymi swetrami i ceglanym kominkiem, przy którym siadał razem z siostrą, zajadając się ciastkami. Niedźwiedzie futro wiszące na drewnianej ścianie w salonie było zawsze miękkie i mieniło się pomarańczowym światłem płomieni, choć daleko mu było do rudych czupryn na głowie dwojga dzieciaków. Alaska była jego domem i wcale nie chciał jej opuszczać w wieku dwunastu lat. Postanowił przełknąć łzy i żal i zacząć nowe życie, tam, gdzie go ono zaprowadzi.

Po pewnym czasie zaczął tęsknić za przygodą. Grube ściany zamczyska nie dawały mu spokoju, były jak labirynt i nie pozwalały mu się wydostać, sprawiając, że czuł się jak w klatce. Brakowało mu adrenaliny i tego zabawnego uczucia, iskierki gdzieś w pobliżu jego klatki piersiowej i serca podskakującego w stronę gardła. Wtedy zdał sobie sprawę, dlaczego jeszcze w Ilvermony był częścią Thunderbird, i nagle przestała mu się podobać wizja tkwienia w nudnych lochach razem z resztą Puchonów. Postanowił zostać aurorem.

Potem tęsknił za nią. Widział jej blade ciało wyłowione z Hogwarckiego jeziora, słyszał szepty ludzi, którzy byli powodem jej odejścia. Obwiniał siebie, bo w końcu mógł zrobić znacznie więcej, ochronić ją przed wszystkim, co ją spotykało. Nie żyła, bo nie dał rady się nią zaopiekować, jak na starszego brata przystało. Chciał, żeby pewnego dnia całe to wydarzenie okazało się bardzo realistycznym snem, chciał znów zobaczyć jej nikły uśmiech i usłyszeć lekko zachrypnięty od płaczu głos, znów spotkać ją w pokoju wspólnym, prędko ocierającą łzy z policzków. Tęsknił za możliwością objęcia kogoś tak mu bliskiego, jak własna siostra. Stagnacja ogarnęła jego życie. Postanowił nie robić nic i po prostu jakoś… być.

Na zdjęciu Caleb Landry Jones.
Sirius nie gryzie, jest całkiem miły, tylko troszkę się obwinia.
Szukamy dużo dziwnych powiązań, może jakiejś miłości, rozczarowań, przyjaciół, nienawiści. W ogóle wszystkiego. :)

6 maja 2017

#34 Lista Obecności

Autorzy chętni do dalszego działania na blogu zobowiązani są do zgłoszenia się i pozostawienia w komentarzu stanowisk zajmowanych przez postacie (nauczyciele, stażyści, prefekci i drużyny Quidditcha), zajętych wizerunków, zajęć dodatkowych wraz z rangą (animag, wila, metamorfomag itd) oraz wykonywanego zawodu w przypadku mieszkańców Hogsmeade. 
Na wpisanie się na listę macie czas do czwartku - 11 maja, 00:00.
INFORMACJA DLA WSZYSTKICH:
Pod koniec maja Hogwarckie Kroniki najprawdopodobniej zostaną zamknięte na 2/3 dni (o konkretnym terminie powiadomimy z wyprzedzeniem). Wówczas blog będzie dostępny wyłącznie dla administracji, a wy - autorzy - będziecie mogli przez chwilę odpocząć do hogwarckiego klimatu. W tym czasie wprowadzane będą zmiany oraz porządki związane między innymi z liczbą postów, gdyż nie ma co ukrywać, że 1585 to już naprawdę dużo i etykietami.

4 maja 2017

Ignore me harder


Bree Allaway
mieszkanka Hogsmeade od czterech miesięcy ❧ urodzona 21 grudnia 2007 roku w Inverness, Szkocja ❧ była wychowanka Domu Helgi Hufflepuff ❧ w obecnych czasach zostałaby Krukonką ❧ sztywna różdżka z brzozy papierowej i rogu bazyliszka, długości siedemnastu cali, obecnie skryta w bezpiecznym miejscu ❧ czarownica półkrwi ❧ patronus&animag: lis rudy, do bogina się nie przyznaje ❧ sprzątaczka w „Lusterku”


Nikt nie skojarzył gęstej kurtyny z długich, rozpuszczonych włosów z dwoma zawadiackimi warkoczami, poprzeplatanymi pasmami w kolorach tęczy. Nikt nie połączył szerokiego uśmiechu z wiecznie opadającymi kącikami ust. Nikt nie nałożył twojej twarzy na jej twarz; w przeciwnym razie dwa dodać dwa dałoby piękne, okrągłe cztery. Nikt nie zwrócił uwagi na półtora metra osobliwości, które wprowadziło się do Hogsmeade równe sześć miesięcy po jej śmierci; które, patrząc w lustro, aż do bólu zauważało niedopracowane szczegóły zmian i paraliżujący strach. Nikt jej przecież nie lubił; nikt cię nie zapamiętał.
Dłonie, które niegdyś czarowały, tymczasowo służą ci do dokarmiania bezdomnych zwierząt i wtulania się w ich futro, gdy tylko znajdziesz wolną chwilę pomiędzy pracą a ukrywaniem samej siebie. Jeszcze kilka miesięcy, powtarzasz sobie w duchu, szorując podłogę mugolskim sposobem, zdyszana i upokorzona.
Nie płakałaś, kiedy znaleziono jej ciało w hogwarckim jeziorze, bo, choć był to koniec, dla ciebie oznaczał początek czegoś nowego. Odeszłaś obojętnie od krzyków i tylko jeden jedyny utkwił ci w pamięci jak drzazga, odbijając się echem w najmniej odpowiednich momentach – krzyk jej brata, twojego brata, nieludzki wręcz ogrom bólu. Chciałaś zniknąć i chyba ci się udało: nadal obłudnie żyją tamtą tragedią, chociaż jej śmierć była dla ciebie wybawieniem.
Czasem tylko, zerkając niepewnie w lustro – jesteś chuda, mała i bezlitośnie do niej podobna – zauważasz w swoich zielonych oczach epicentrum strachu, pożerającego cię od środka. Ty wiesz, i ona również to wie, choć nikt inny nie ma pojęcia, że to, co stało się między wami, nigdy już nie pozwoli wam się rozdzielić. W każdym swoim odbiciu dostrzegasz – Zephir Ainsworth – i modlisz się, by reszta świata miała na to za słaby wzrok. 

Poznaj ją, polub ją, przytul, pokochaj, przygarnij.

Strach przed imieniem wzmaga strach przed samą rzeczą

Vladimir Karkarow
Urodzony w norweskim Kamøyvær, dnia dziesiątego grudnia roku dziewięć pięć, syn tego śmierciożercy. Wychowanek Domu Węża, któremu od zawsze towarzyszy sztywna, mierząca dwanaście cali różdżka z drzewa grabu, wzmocniona włóknem smoczego serca. Od ośmiu lat smokolog z powołania w Biurze Wyszukiwania i Oswajania Smoków, od lat trzech auror w Ministerstwie Magii. Niegdyś nauczyciel ONMS w Hogwarcie, który zrezygnował niby z woli własnej. Po roku nieobecności wrócił do Londynu. Animag.

Budzisz się w środku lata, otoczony chłodem północnej, norweskiej zimy, w której maleńkie płatki śniegu szczelnie otulają błyszczące szyby drewnianych okien; starych, jak stuletni dom, którego antyczna podłoga skrzeczy wraz z ciężkim krokiem nerwowego ojca. Gromki stukot czarnych buciorów pulsującym echem odbija się w twojej głowie – w towarzystwie pluszowego smoka, kurczowo zaciskasz dłonie na gładkiej gramaturze pożółkłej, miękkiej pościeli i zamykasz oczy wiedząc, że to ciemność jest tym, co cię ochroni. Pamiętasz? Uciekałeś do niej w każdym złym śnie. Obrałeś ją sobie jako błogi, cichutki azyl identycznie jak twój ojciec. Jak ten zapluty łachudra Igor, mający czelność chlapać o pobratymcach pod okiem surowego Wizengamotu. Przenikliwe, głośne kroki nadal nie dają ci spokoju, nawet pod aurą pokojowej ciemności; serce łomocze naładowane niezliczoną ilością brutalnego strachu, który usilnie stara się rozerwać ci to cholerne lewe płuco. Zdajesz sobie sprawę, że były więzień Azkabanu zmierza właśnie do ciebie i świadomość ta napędza cię zwykłym, błahym strachem, nad którym jeszcze nie panujesz. Jesteś jego synem, a lękasz się, tak, jak gdybyś miał się spotkać z tym, którego imienia nie wolno wymawiać – tak, dokładnie z tym, o którym tatuś opowiadał ci nim zacząłeś rozumieć, co to życie. Mamo - cichutko padło z twoich zaciśniętych, suchych ust, gdy podłoga ugięła się pod ciężarem przemierzającego bluźnierstwa. Ona jest bezpieczna, bo żyje twoim szczęściem i nadzieją, że zaczniesz dostrzegać światło i czerpać z niego energię; nie to co Igor. Ale nie martw się – on się boi bardziej niż ty. Wiesz dlaczego? Bo wie, że umiera; wie że go znajdą – już za chwilę ziści się sen Barty'ego Crouch Jr. Wąska struga światła rozświetliła twoją młodą, niewinną buźkę, a dźwięk skrzypiących drzwi ubrał twe delikatne, chłopięce ciało w masę rwących dreszczy – udajesz więc, że śpisz, bo tak jest prościej. Że nie czujesz, nie słyszysz i że nie widzisz, choć łapczywie próbujesz oddychać, zmagając się z siłą strachu, która skutecznie zaczyna tobą władać. Wijesz się w środku pod jej ciężarem nie rozumiejąc, że ojciec przyszedł się pożegnać. On cię nie kocha, nie łudź się – pokłada w tobie nadzieję, żebyś nigdy nie zawiódł ich tak, jak uczynił to sam. Teraz, choć nie możesz paść już ani w objęcia matki, ani w objęcia ojca, dobrze wiesz, że ich nie zawiodłeś. Jesteś człowiekiem dobrym, godnym zaufania i szczerym, więcej cech odziedziczyłeś bowiem po matce – altruizm i lojalność, a po ojcu jedynie zawziętość, która ostatecznie pozwoliła ci dojść aż tutaj. Nikogo nie udajesz i za wiele nie oczekujesz, bo sam nie wiele możesz już dać... Ale wciąż wierzysz w lepsze jutro. Ilekroć tylko zerkniesz w przeszłość.