19 lipca 2016

I think the braces are breaking and it's more than I can take


Ostatnie uściski, uśmiechy, spojrzenia. Wielu z twarzy nie będzie jej już dane zobaczyć za dwa miesiące. Boleśnie odczuwała brak starszych znajomych, przyjaciół. Obietnice, że będą do siebie pisać, że spotkają się jeszcze w wakacje, później na Święta, a jeszcze później jakoś to zleci, bo przecież będą dorośli, będą mieli mnóstwo czasu. Odezwało się wszystkim tak bardzo dobrze znane, jednocześnie znienawidzone i dające nadzieję: „będziemy w kontakcie”. Lucy rozejrzała się po peronie. Czekała ją jeszcze długa droga do domu. Stojąc z dużym kufrem na mugolskim peronie, niewątpliwie wzbudzała zainteresowanie. Czekając na pociąg do domu, myślami błądziła po rodzinnej miejscowości. Uśmiechnęła się lekko. Jej dziadek ze strony mamy na pewno pokaże jej jak rozkręca się mugolski silnik w samochodzie, w końcu jest już niemal pełnoletnia. Po siedemnastych urodzinach Lucy spróbuje go nieco podkręcić. Kto wie? Może uda się jej zostać światowej sławy mechanikiem-czarownicą albo producentem najlepszych magicznych aut? Tata większość weekendów pewnie spędzi w rozjazdach, a Lucy będzie trzymała za niego mocno kciuki i na pewno będzie miała okazję, by z nim zagrać. Mama zrobi pudding, Puchonka będzie grzebać w nim widelcem i wciskać mamie kit, że jest pyszny, a pod stołem sprzeda nieco psu, uśmiechając się nadzwyczaj przekonująco.
Uśmiechnęła się do siebie w lekkiej zadumie. Każdy rodzic na swój sposób rani swoje dziecko, wcale tego nie chcąc. Dzieje się to szczególnie wtedy, gdy dziecko przestaje dzieckiem być, a zaczyna mieć własne, być może wkurzające, może głupie, ale wreszcie swoje własne przekonania i przyzwyczajenia. Szczególnie, gdy w wieku, gdy najwięcej się zmienia, widzisz swoją rodzinę raz na pół roku, a potem masz spędzić z nią dwa miesiące, niemalże jako obcy, niemalże dorosły człowiek. Poniekąd było to dobre rozwiązanie, bo rodzice w ten sposób szybko oduczali się nadopiekuńczości, jak było w przypadku Lucy, ale w niektórych rodzinach bywało i zupełnie odwrotnie. Pakując rzeczy do pociągu, minę miała dość zatroskaną. Nie wiedziała, czy nie będzie musiała o niektóre rzeczy tego lata z rodzicami zawalczyć. Być może będzie musiała pokazać w pewien sposób swoją niezależność, jednocześnie ich nie raniąc. Nie wiedziała jednak, że za półgodziny stanie się to jej najmniejszym problemem.

Lucy, co powiesz na wakacyjny sparing ze Zjednoczonymi? 
Może akurat znajdzie się jakiś łowca talentów na boisku?

Oliver, dajże jej spokój, niech pozna trochę innego świata.
Chcesz pójść z dziadkiem do fabryki zabawek?

A może dacie jej zjeść obiad? Opowiadaj, kochanie, jak w szkole? 
Bawisz się dobrze w Klubie Ślimaka? Z kim ostatnio poszłaś na przyjęcie? 
Sama? Lucy, na miłość boską, masz już prawie siedemnaście lat, nie spotykałaś się z nikim?

Spotykałam się, ale gdybym powiedziała wam z kim, urwalibyście mi głowę.

Lucy usiadła w pustym przedziale. Po chwili dosiadł się mężczyzna, na oko kilka lat starszy od niej, miał może dwadzieścia pięć lat, nie więcej. Dziewczyna patrzyła w okno, różdżkę schowawszy wcześniej do cholewki wysokiego buta. Kątem oka zauważyła, że przygląda się jej olbrzymiemu kufrowi, na którym Lucy kilka lat wcześniej przykleiła logo Hufflepuffu. Udawała, że go nie widzi, mając jednocześnie wyczulone zmysły. Czy nie lubiła mugoli? Nie o to chodziło, po prostu była ostrożna i nie zamierzała zasypiać w niemal pustym przedziale, ani tym bardziej zostawiać swoich rzeczy. Jeżeli zaś chodzi o politykę, to Wood trzymała się z dala od osądów, starając się być gdzieś po środku, pomiędzy ekstremalnymi czarodziejami czystej krwi, a tymi zupełnie liberalnymi, którzy uważali, że wszyscy mugole powinni wiedzieć o magicznym świecie. Nie wiedziała jeszcze, że polityką warto się zainteresować, zanim polityka zainteresuje się tobą.

Pociąg ruszył po paru minutach. Kilka osób zatrzymywało się przed drzwiami przedziału Lucy, ale po chwili rezygnowało z wejścia i szło dalej. Po zjedzeniu batonika, Puchonka zaczęła odczuwać brak możliwości przeczytania kolejnych rozdziałów Zaklęć ochronnych dla zaawansowanych autorstwa Margaret Ettington. Nie chciała zwracać na siebie większej uwagi, niż było to konieczne. Kufer i tak był już lekką przesadą, ale biorąc pod uwagę zwyczajowy ubiór Lucy, to nie waliza przykuwała największą uwagę. Nieraz dziwne połączenie kolorów i różnych części garderoby były zwykle w centrum zainteresowania, dzięki czemu Lucy jednocześnie wyróżniając się z tłumu mugoli, była w stanie zupełnie zminimalizować ryzyko bycia przyłapaną chociażby na posiadaniu różdżki. Dziewczyna wyciągnęła ołówek i mugolskie krzyżówki, starając się wypełnić pola odpowiednimi słowami, choć nie była w tym najlepsza. Podciągnęła nogi na siedzenie i ze zmarszczonymi lekko brwiami, oddała się wątpliwej rozrywce.

Korytarzem początkowo przechodziło mnóstwo ludzi. Gdy minęli kilka stacji ich liczba stopniowo się zmniejszała, ale dziewczyna nie była na tyle uważna, by przyłożyć do tego jakąkolwiek wagę. Właściwie była to zupełnie normalna kolej rzeczy, ludzie poznajdowali miejsca w przedziałach i chcieli spędzić w spokoju resztę podróży. Nie to, co w Hogwart Express, gdzie co chwila coś się działo, uczniowie biegali po korytarzach, a miła, starsza pani sprzedawała z wózka smakołyki. Mężczyzna czytał książkę, zupełnie ignorując obecność Lucy. Dziewczyna po chwili zdała sobie sprawę, że nawet się z nią nie przywitał. Po chwili wstał, uchylił nieco okno w przedziale i wrócił na swoje miejsce. Lucy popatrzyła tęsknie w górę, sto razy bardziej woląc zaklęcia, niż krzyżówki, ale w pewnym momencie lekko zabolała ją głowa.

-Proszę się nie krępować, panno Wood – to zdanie sprawiło, że po plecach Lucy przeszły lodowate ciarki. Spojrzała na mężczyznę, nie bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć. Automatycznie wyprostowała plecy, będąc gotowa, by sięgnąć po różdżkę.

-To nie będzie konieczne – mruknął, nie odrywając wzroku od książki. Lucy szybko zauważyła, że była to mugolska książka, ale mężczyzna siedzący z nią w przedziale na pewno mugolem nie był. Mało tego, właśnie zajrzał jej do głowy! Puchonka z jednej strony czuła gniew, a z drugiej paraliżujący strach, ale z całych sił starała się nie dać tego po sobie poznać. Mężczyzna na pierwszy rzut oka nie wydawał się groźny, ale coś w jego postawie i spojrzeniu świadczyło jednocześnie o wielkiej arogancji oraz umiejętności kontroli sytuacji, co sprawiało, że dziewczyna miała wrażenia, jakby grunt osunął się jej spod stóp.

-Przepraszam, chyba powinnam wyjść – odpowiedziała i wstała z miejsca. Z półki ściągnęła kufer i podeszła do drzwi, które boleśnie odepchnęły ją wprost na miejsce, na którym siedziała jeszcze przed paroma sekundami. Lucy poczuła, że pocą jej się ręce i zaczyna panikować. Spojrzała na mężczyznę niepewnie. Najgorsze było to, że choć nie użył wobec niej żadnej formy przemocy, Lucy czuła się gorzej, niż gdyby miała związane ręce.

-Proszę usiąść, panno Wood. Jak idzie pani wypełnianie formularza owutemów? Które przedmioty planuje pani zdawać? – zagadnął mężczyzna, przerażająco swobodnym, a jednocześnie nieznoszącym sprzeciwu tonem. Lucy zacisnęła pięści na krawędzi jaskrawozielonej spódnicy. Ten fakt nie umknął mężczyźnie. Wyglądał na takiego, który lubi wprawiać w zakłopotanie innych, choć na ulicy zwykły przechodzień nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi.

-Nie uważa pan, że skoro zna pan moje nazwisko, wypadałoby bym i ja poznała pańskie? – ruda Puchonka dopiero po chwili zorientowała się, w co pogrywa. Przez chwilę myślała, że za swoją bezmyślność i arogancję może się jej oberwać, ale mężczyzna jedynie się uśmiechnął, w końcu kierując na nią swoje spojrzenie. Kiwnął lekko głowią, jakby Lucy zauważyła coś najbardziej oczywistego pod słońcem. W nieco kpiący sposób udawał osobę, która przejęła się swoim brakiem dobrych manier.

-Flynn Ledbury – odparł mężczyzna, wyciągając do niej rękę. Lucy mocno i zdecydowanie uścisnęła ją, już w tamtym momencie doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że mężczyzna kłamie. Nie wiedziała skąd to wie, może było to tylko podejrzenie, ale podejrzenie, którego była tak pewna, jak koloru swoich skarpetek. – Miło mi w końcu panią poznać. Zechce mi pani opowiedzieć co nieco o swoich zainteresowaniach?

-A odpowie mi pan czemu w kręgu pańskich zainteresowań jestem ja? – spytała zaczepnie, czując niejaką satysfakcję z faktu, że w jego oczach dostrzegła błysk zniecierpliwienia. Mężczyzna nie dał się jednak tak łatwo sprowokować. W odpowiedzi pokazał jedynie niewielki skrawek pergaminu, zawierający imię, nazwisko (ku zdziwieniu Lucy – takie, jak podał wcześniej), ruszające się zdjęcie i pieczątkę ministerstwa magii. Dziewczyna uniosła lekko obie brwi. Ponieważ namiar jeszcze działał, a Lucy swoje siedemnaste urodziny obchodziła dopiero za kilkanaście dni, nie mogła tak po prostu wyjąć różdżki i sprawdzić paroma zaklęciami autentyczności dokumentu. Spojrzała na towarzysza podróży. Jej wzrok pytał rozpaczliwie: przeskrobałam coś? Przełknęła ślinę, podejrzewając, że od tej chwili powinna odpowiadać na wszystkie jego pytania. Mężczyzna wyciągnął ze swojej niewielkiej aktówki teczkę z jej imieniem i nazwiskiem.

-Lucy Hannah Wood, lat szesnaście, urodzona dwudziestego siódmego lipca. Uczennica Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, dom Hufflepuff, zgadza się? – spytał czysto retorycznie, ale Lucy i tak czuła się w obowiązku pokiwać głową. – Córka Olivera Wooda oraz Diany Wood, z domu Wilson – mężczyzna westchnął cicho, jakby czytał te dane po raz enty. – Panno Wood, pewien… departament Ministerstwa, tak to nazwijmy, poświęcił pani szczególnie dużo uwagi, ze względu na pani umiejętności w pewnych dziedzinach – spojrzał na nią badawczo, a Lucy nagle poczuła się jak na jakiejś przedziwnej rekrutacji i wcale się jej to nie podobało. Nie wiedziała również czym można zajmować się w przyszłości mając tak rozbieżne i zupełnie niepowiązane ze sobą zainteresowania magiczne, ale ton, jakim mężczyzna z nią rozmawiał sprawił na razie jedynie, że wiedziała, że z nim współpracować by nie chciała.

-To znaczy? – spytała, czując jak robi jej się sucho w gardle. Oddałaby teraz wiele za szklankę wody, ale nie chciała wykonywać żadnych ruchów, które nie spodobałyby się Ledbury’emu. Do głowy przychodził jej jedynie departament tajemnic, ale mężczyzna nie wyglądał na osobę, która przesiadywała w podziemiach Ministerstwa i pilnowała największych tajemnic tego świata. Cerę miał lekko opaloną, oczy bystre, jakby wiecznie uważnie czekały na jakieś niebezpieczeństwo. Jednocześnie nie był gburem i, choć Lucy zupełnie nie czuła się komfortowo, to przynajmniej przestała panikować.

-Panno Wood, chyba nie muszę wymieniać z czego pani sobie radzi, a czego… lepiej unikać, prawda? – spojrzał na nią wymownie, zaraz po zerknięciu w teczkę. Najwyraźniej widząc niewiele rozumiejący wzrok Lucy, mężczyzna zmienił zdanie – Pani umiejętności w zakresie zaklęć, szczególnie tych ochronnych, czy demaskujących obecność czarnej magii są niezwykle przydatne. Całkiem nieźle szło pani na obronie przed czarną magią…

-Ale ja nie chcę być aurorem – wypaliła Lucy, dopiero po chwili zastanawiając się nad sensem swoich słów. Musiałaby mieć o wiele więcej przydatnych umiejętności i znacząco wyróżniać się osiągnięciami, by przysłali do niej w takiej sprawie kogoś z Ministerstwa jeszcze przed zakończeniem szkoły. Mężczyzna roześmiał się cicho pod nosem. Przynajmniej się śmieje, może nie odgryzie mi głowy.

-Żeby być aurorem, powinna pani świetnie radzić sobie z eliksirów, a tutaj… no cóż, lepiej niech pani zbyt często nie dotyka kociołka – mruknął, najwyraźniej rozbawiony, a Lucy poczuła, jak czerwienieją jej policzki. SUM-y z eliksirów zdała fartem i chyba wszyscy jej znajomi o tym wiedzieli. – Widzimy natomiast pani zdolności analityczne, mam tu na myśli numerologię, wszelkie szyfry i kombinacje liczbowe. Starożytne runy świadczą o pewnych predyspozycjach językowych, no i ma pani dużo… potencjalnie istotnych znajomości, również w kręgach, których się nie spodziewaliśmy. Łatwo pani nawiązuje kontakty międzyludzkie, panno Wood?

-Tak, chyba tak – chrypnęła, zupełnie nie wiedząc jak może się to składać w jedną całość i czemu mężczyzna przepytuje ją jak na egzaminie. Nagle poczuła się obserwowana. Zdała sobie sprawę z faktu, że przez kilka lat ktoś zbierał wszelkie informacje na jej temat. Jakim cudem totalna inwigilacja była możliwa w szkole tak chronionej jak Hogwart?

-Będzie się pani musiała nieco podciągnąć z transmutacji, ale za to nadrabia pani umiejętnościami latania… to akurat zrozumiałe. – mężczyzna zamilkł na chwilę, jakby zastanawiał się co powiedzieć i jak powiedzieć to, co zamierzał jej przekazać. Zupełnie tak, jakby fakt, że przed chwilą wystraszył ją niemal na śmierć zupełnie nie miał znaczenia i należało się od tej chwili z nią obchodzić delikatnie. – Panno Wood, chyba nie muszę pani uświadamiać, że każdy rząd ma… służby, które działają, jakby to ująć, w sposób nie do końca jawny? – spojrzał na nią wyczekująco, ale Lucy nie należała do osób specjalnie rozmownych, gdy nie czuła się komfortowo. – Czy zechciałaby pani poświęcić mi chwilę i posłuchać mojej… propozycji?

Lucy poczuła jak robi się jej gorąco. Serce waliło jej jak oszalałe, ale nie był to przyjemny rodzaj adrenaliny. Miała suche usta, oddychała nierówno, choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Czuła się w pewien sposób zagrożona. Już sam fakt, że drzwi przedziału były zamknięte oznaczał, że negatywna odpowiedź na pytanie mężczyzny raczej nie wchodzi w grę. W końcu odezwała się drżącym, niepewnym głosem, tak innym od tego zaczepnego tonu, którym poczęstowała Flynna na początku ich rozmowy.

-A gdybym nie zechciała? – uśmiech mężczyzny świadczył o tym, że był przygotowany na takie pytanie.

-Jak już mówiłem, panno Wood, ma pani dużo znajomości. Jestem pewien, że na bezpieczeństwie niektórych osób zależy pani w szczególności – odparł spokojnie, ale rozluźniony uśmiech zniknął z jego twarzy. Puchonka czuła, że Ledbury nie żartuje. Od czubka głowy, aż po końce palców czuła drżenie. Nie, nie drżenie. Do jej wyobraźni dotarł obraz bliskich jej osób w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To było przerażenie, lęk, panika. Zacisnęła powieki. Po chwili jej brązowe oczy, przed sekundą chwilowo zaszklone, nagle przestały wpatrywać się w niego z lękiem. Lucy ścisnęła usta w wąską linię. Patrzyła na Flynna z determinacją, z gniewem i gotowością do stawienia czoła jego „propozycji”. Nie warto było niczego więcej ukrywać. Każdy miał cenę, za którą można było go kupić. W przypadku Lucy tą ceną było bezpieczeństwo jej przyjaciół i rodziny. Mężczyzna uśmiechnął się niemalże ciepło. – Jestem jednak pewien, że po krótkiej rozmowie takie argumenty nie będą potrzebne i na pewno zechce nam pani pomóc, panno Wood.

Tego dnia w mugolskich gazetach pojawił się artykuł o wykolejeniu pociągu na trasie Londyn-Nottingham. Nikt nie zginął, kilka osób zostało rannych. Także tego dnia Lucy Wood nie wróciła do domu. Nie stało się to również w przeciągu kilkunastu następnych dni, a matka Puchonki pokazała Oliverowi list od córki i lekkim tonem oznajmiła, że ich córka wakacje zaczęła od odwiedzin swojej przyjaciółki w Oxfordzie.

[Postanowiłam co nieco namieszać, żeby Lu nie miała zbyt łatwo. Niedługo pojawi się nowa karta, w której również coś niecoś się wyjaśni. Szukałam jakiejś pasującej do powyższego muzyki, ale miałam pustkę w głowie. Mam nadzieję, że czytało się znośnie. Trzymajcie się ciepło, lubię Was!]

4 komentarze:

  1. Wyłapałam kilka powtórzeń i literówek, ale ogólnie nie ma jakoś dużo błędów, więc na plus :D

    Co do samej Lucy, to ciekawa jestem, co się z nią stało. Nie mogę powiedzieć zbyt wiele, bo właściwie nic jeszcze nie wiemy. Aczkolwiek mam nadzieję, że napiszesz drugą część, bo chciałabym się przekonać, gdzie ją wzięli i do czego chcą ją przekonać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hogwart Express - myślę, ale pewna nie jestem, że ta nazwa powinna być spolszczona na zasadzie pociąg do Hogwartu albo (jeśli już express) hogwarcki express
    Lucy popatrzyła tęsknie w górę, sto razy bardziej woląc zaklęcia, niż krzyżówki, ale w pewnym momencie lekko zabolała ją głowa. - woląc czytać zaklęcia, niż rozwiązywać krzyżówki (bez tych czasowników brzmi to trochę nielogicznie)
    Były jeszcze jakieś tam drobne błędy, kilka powtórzeń, ale gdzieś w połowie już przestałam zwracać kompletnie na nie uwagę, skupiając się głównie na treści.
    Po pierwsze, WŁAŚNIE NA CIEBIE KRZYCZĘ! Gdzie drugie opowiadanie o Ethel?! Proszę bardzo jak najprędzej otworzyć sobie Worda i wymalować jeszcze jedną notkę, bo... Bo... Bo... Bo nie wiem co, ale będzie mi bardzo smutno, jeśli tego nie zrobisz :c

    A teraz przechodzimy do głównej części: Podobało mi się, nawet bardzo, lubię takie tajemnicze akcje! Kreacja podejrzanego pana z pociągu również przypadła mi do gustu, jak i cała ta przedziwna sytuacja. Jestem też ciekawa, co z tego wyniknie, no i oczywiście, kto stoi za porywaniem małoletnich czarownic z pociągów :D
    Bardzo lubię Lucy, jest taka słodka, nietuzinkowa. Urocza.

    Mam jeszcze jedno "ale" - w odbiorze opowiadania przeszkadzała mi jego estetyka. Brak akapitów, dywizy zamiast myślników - są do tego bardzo fajne kody (a wiem o tym, bo sama na początku pisałam właśnie w taki średnio miły dla oka sposób).

    No i co tu jeszcze mogę napisać... Dodawaj więcej notek, bo lubię je czytać :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że chociaż trochę udało mi się Was potrzymać w napięciu, naprawdę! W następnej notce postaram się, żeby jej się zbytnia krzywda nie stała. Dzięki wielkie dziewczęta za zwrócenie uwagi na błędy i powtórzenia, potrzebne mi to bardzo, bo po całym dniu w pracy przy sprawdzaniu i korekcie tekstów innych ludzi, mnie samej literki już latają przed oczami.
    Czuję się też opieprzona od góry do dołu, więc zawezmę się otworzę sobie ładnie worda, żeby Ethel nie tkwiła w próżni między jedną notką, a drugą. Ale to już jak wyjdę z pracy ;)
    Właśnie przydałyby mi się te kody w kąciku, bo nie umiem w hateemele i trochę tępa łycha jestem z komputerów. Cieszę się, że wyszło nieźle, będę rozwijać swoje pseudokryminalistyczne zapędy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytało się szybko i przyjemnie. Troszkę przeszkadza brak spacji po myślniku przy wypowiedziach bohaterów. Wydaje mi się, że 'departament tajemnic' powinien zostać zapisany z wielkiej litery. Szkoda, że tak szybko ucięłaś akcję, pisząc o tym, jak Lucy wpada nagle w panikę, a potem godzi się na współpracę - a przynajmniej to wywnioskowałam z tekstu. Można było się tak fajnie nad nią poznęcać, opisując powoli jej narastający lęk... :D
    Na koniec powiem tylko - czapki z głów, jedna z lepszych notek, jakie w ciągu ostatniego roku czytałam, błędów żadnych nie widziałam, pięknie to wszystko zrobiłaś. Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń