21 listopada 2016

#28 Lista Obecności

Zanim przejdziemy do comiesięcznego sprawdzenia aktywności chcemy ogłosić, iż dzisiaj mijają dokładnie dwa lata, od czasu kiedy 21 listopada 2014 roku Hogwarckie Kroniki rozpoczęły swoją działalność. Dwanaście miesięcy temu podczas pierwszych urodzin w notce organizacyjnej wspomniany został sukces, który wspólnie udało się odnieść, bo to głównie dzięki Wam blog funkcjonuje od tak długiego czasu z aktywnością, której zazwyczaj nie można dużo zarzucić, nawet jeśli od czasu do czasu co poniektórym zdarza się przysypiać na krótki okres. Po upływie kolejnego roku możemy powiedzieć to samo i ponownie podziękować za wkład w życie Hogwartu. Za setki tworzonych postaci, kilkadziesiąt tysięcy opublikowanych komentarzy, 1431 postów i wiele innych rzeczy, również liczonych w tak imponujących liczbach. Mamy nadzieję, że tak jak dotąd, bez większych problemów dotrwamy wspólnie do trzecich urodzin bloga, a aktywność w tym czasie dalej będzie nas wszystkich pozytywnie zaskakiwać.
Jeśli tylko macie jakiekolwiek:
→ propozycje na wprowadzenie do fabuły czegoś urozmaicającego pisanie,
→ pytania,
→ własne wizje zmian lub innych ciekawszych rozwiązań,
→ zażalenia odnośnie dotychczasowego funkcjonowania bloga
to właśnie pod tym postem jest miejsce na odnotowanie tego w komentarzu. Nie będziemy rozpisywać całej listy zagadnień i pomysłów do których powinno się odnieść tak jak w ubiegłym roku, ale te dziewięć krótkich początkowych pytań (a-i) wciąż są jak najbardziej aktualne, także jeśli macie ochotę wypowiedzieć się na ten lub inny temat to serdecznie zachęcamy! Na pewno każda opinia okaże się przydatna.
Z propozycji na nadchodzący czas: jeśli znajdą się chętni do powtórzenia akcji świątecznej z zeszłego roku, tak w grudniu możemy podjąć się organizacji kolejnej, opartej na identycznych zasadach odnośnie publikowanych wspólnie miniopowiadań. Trzeci konkurs pisarski - tydzień w Uagadou - ciągle trwa, a w razie potrzeby możemy wydłużyć czas jego trwania bądź w przypadku wyboru przez Was akcji świątecznej, przełożyć konkurs na styczeń.
A teraz w imieniu Dyrektora Hogwartu zapraszamy wszystkich do Wielkiej Sali na wspólne świętowanie rocznicy przy kawałku urodzinowego tortu. Życzymy pomyślnego następnego roku spędzonego na dobrej zabawie, na tworzeniu wielu wciągających wątków, opowiadań i przede wszystkim postaci, których w progach Zamku nie może zabraknąć. A tymczasem na dobry początek oddajemy również kolejną porcję kodów!
~ Dyrekcja
#28 LISTA OBECNOŚCI
A teraz standardowo, osoby chcące dalej uczestniczyć w życiu bloga podpisują się w komentarzu imieniem i nazwiskiem postaci, zajmowanymi stanowiskami (nauczyciele, stażyści, prefekci i drużyny Quidditcha), wizerunkami, zajęciami dodatkowymi wraz z rangą (animag, wila, metamorfomag itd) oraz wykonywanym zawodem w przypadku mieszkańców Hogsmeade.
Na wpisanie się na listę macie czas do piątku — 25 listopada, 22:30

13 listopada 2016

Jestem kamieniem

Frederick Winters-Macnair
RAVENCLAW - VI - ELIKSIRY I ONMS - PÓŁKRWI
BOGIN: BRAK - PATRONUS: PUSTUŁKA
RÓŻDŻKA: 9 CALI, GŁÓG, WŁOS WILI

Urodził się w świecie, w którym magia była jedynie mrzonką i fantazją, znaną z ksiąg baśni i bajek dla dzieci. Nigdy nie sądził, że nadejdzie taki dzień, w którym będzie się zagłębiać w podręczniki do Eliksirów i Obrony Przed Czarną Magią. W wieku czterech lat zaczął się uczyć pisać i liczyć. Z początku jego literki i cyferki były koślawe, jednak z każdym dniem szło mu coraz lepiej i nic nie wskazywało na to, że kiedyś porzuci matematykę na rzecz machania różdżką.
Wychowywał się z rodzicami w niewielkim miasteczku położonym niedaleko Londynu. Przez jedenaście lat wiódł spokojne życie. Zmieniło się to dopiero wtedy, gdy dotarł do niego list z Hogwartu. Jasnym było, że nikt z jego rodziny nie słyszał o Szkole Magii i Czarodziejstwa. Z początku ojciec chłopaka uważał to za żart i wyrzucił list do kosza, ale gdy listy zaczęły pojawiać się bezustannie to zaczęto to traktować poważnie. Matka chłopaka od zawsze unikała rozmów na ten temat, twierdząc, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Cóż, prawda nigdy nie może być ukrywana zbyt długo i w końcu ujrzy światło dzienne.
W domu chłopaka nigdy nie mówiło się o magii jako o czymś, co trzeba traktować poważnie. Trzeba było jednak przeprowadzić poważną rozmowę na ten temat, gdy okazało się, że matka chłopaka była prawdziwą wiedźmą należącą do znanego i starego rodu czarodziejów. Po liście do szkoły dla czarodziejów wieść o prawdziwej tożsamości kobiety nie zrobiła większego wrażenia, jednakże ojciec chłopaka nigdy nie mógł zapomnieć, że jego żona skrywała przed nim jego sekret, skoro i tak wiedziała, że ich syn prędzej czy później otrzyma zawiadomienie o przyjęciu do szkoły.
Frederick Winters, w Hogwarcie znany bardziej jako Frederick Macnair, potomek jednego ze śmierciożerskich rodów, syn tej która ośmieliła się wyrzec własnych korzeni i poślubić mugola, by żyć spokojnie i z dala od magii. Wyrzutek i trochę odmieniec, który prawdopodobnie jako jedyny może się pochwalić posiadaniem swojej własnej wróżki, która jest równie humorzasta co on, co czyni z nich iście nieznośną mieszankę wybuchową, bo o ile Fred nie gryzie, to jego pupilka robi to bardzo chętnie. Historia ich znajomości zaczęła się, gdy na jednym z wyjazdów znalazł małą istotkę zaplątaną w siatki zastawione na motyle. Wyciągnął ją stamtąd i za pozwoleniem profesora od Opieki nad magicznymi stworzeniami przywrócił do pełnej sprawności. To nie była jego wina, że wróżka nie chciała od niego odfrunąć, więc została i stała się niemal nieodłącznym elementem stroju chłopaka.
Chłopak jest typem człowieka, który woli siedzieć w kącie i obserwować wszystko, co dzieje się dookoła. Nie robi tego jednak by uchronić się przed wzrokiem innych uczniów, lecz dlatego, że w większej mierze uważa się za kogoś lepszego od innych. Byle kto nie ma wróżki, więc on nie może być byle kim, skoro ma jedną. Jest inteligentny, jednak zawsze wydaje mu się, że stać go na więcej. Często przecenia swoje umiejętności i bierze na siebie zbyt wiele obowiązków. Nie lubi robić niczego w ostatniej chwili i nie toleruje osób, które starają się wmówić mu, co będzie dla niego dobre i jak ma się zachowywać. Jest nieco niezdarny i daleko mu do gracji niektórych dziewcząt, które nawet upadając wyglądają tak majestatycznie, że nawet galopujące jednorożce to przy nich nic wielkiego. Wbrew temu, że w jego życiu magia zagościła już niemal na stałe, to nadal wszystko stara się rozwiązać racjonalnie, bo w końcu nie każdy leśny cień to dementor i nie każda długonoga blondynka to wila. Ma nieco żalu, że magia nie okazała się jedynie dziecięcą fantazją, gdyż czuje że w jego życiu już nic go nie zaskoczy. Zawsze powtarza że życie jest bardziej ekscytujące, gdy się na coś czeka, a nie gdy się to dostaje na tacy. Jego życiową mantrą jest nastawianie się na najgorsze, ponieważ woli się pozytywnie zaskakiwać, niż negatywnie rozczarowywać. Został w życiu zraniony już zbyt wiele razy, by dać się nabrać i po raz kolejny zaufać komuś zbyt mocno, dlatego zawsze jest zbyt podejrzliwy względem innych. Sam jeszcze nie wie, czym mógłby zajmować się w przyszłości, ale obecnie najchętniej przesiaduje w sowiarni i zajęciach z klubu ONMS.


Ciekawe wątki i powiązania. Szukamy miłości, pana najlepiej do dramatów wszelkich i niekoniecznie romantycznych.

11 listopada 2016

Nikt nie pot­ra­fi kłamać, nikt nie pot­ra­fi nicze­go uk­ryć, jeśli pat­rzy ko­muś pros­to w oczy


Grace Larsen
35 lat - Norwegia - W Londynie od 20 lat - Starożytne Runy - Opiekunka  Hufflepuffu- Animag 
 Dwa lata nauczania w Durmstrangu - Opiekunka Klubu Ślimaka - Brudna krew - Rozwódka
Wiśnia, włókno ze smoczego serca, 10 cali, sztywna - Była szukająca w drużynie Slytherinu - Amigo 
Wchodząc na lekcje, nie wiesz co cię dziś spotka. Grace jest jak jedna, wielka niewiadoma. Wiele osób nie może jej rozgryźć. Uważana za dość tajemniczą i intrygującą. Raz przywita się z szerokim uśmiechem na twarzy, a za drugim razem nie uraczy nawet najmniejszym spojrzeniem czy zwykłym skinieniem głowy. Zimne, puste spojrzenie, idealnie okrojone wagi, blada cera. Stroniąca od bliższych kontaktów. Córka pary zamordowanych mugoli. Przez cztery lata pracowała jako Auror, a w wieku trzydziestu lat rozpoczęła pracę jako nauczycielka w Durmstragnu, dwa lata później trafiła do Hogwartu, który stał się jej prawdziwym domem. Nie waż się odezwać na jej lekcji niepytanym, a oddanie pracy w innym terminie wiąże się z dość nieprzyjemnymi konsekwencjami. Niech cię ręka boska broni od nocnych przechadzek po szkolnych korytarzach, złapany przez profesor Larsen szykuj się na nocne szorowanie kibli lub spacer po Zakazanym Lesie. Porządek w klasie to podstawa, a nauka to klucz do życiowego sukcesu. Uwielbiająca Qudditcha, kochająca kremowe piwo i puszki pigmejskie. Mimo wszystko wynagradza, chwali oraz docenia. Skrywa swoje uczucia dość głęboko i często nie pozwala poznać się nieco głębiej. Ufa tylko tym, którzy na to zasłużyli, a takich osób jest dość niewiele. Dość cierpliwa i opanowana. Trudno jest ją wyprowadzić z równowagi, jednak lepiej nie testować granic jej wytrzymałości. Nieco łagodniej traktująca zawodników Qudditcha, jednak otwarcie się do tego nie przyznaje. Nieuważająca swojego przedmiotu za najważniejszy i mimo żelaznej ręki, rzadko zadająca prace domowe.  

Hej! Szału nie ma, w inny sposób chciałam przestaiwć Grace, ale nie wyszło. Mam nadzieję, że jest znośnie. Kartę w przyszłości rozbuduję oraz poprawię. Szukamy romansu i jakiś cieplejszych relacji :) Wątkujmy! Grace wcale nie jest taka zła. Fc: Angelina Jolie

8 listopada 2016

Arapmoi – syn wojny

podkład

Uagadou… Nikomu w świecie czarodziejów, nie trzeba było tłumaczyć cóż takiego kryje się pod tą egzotyczną nazwą, a przynajmniej żadnemu człowiekowi posiadającego magiczne zdolności nie przez przypadek. Avery słysząc, pierwsze rozchodzące się po szkole plotki na temat wyjazdu do tej placówki edukacyjnej już wiedział, że musi się tam dostać. W końcu obecnie uczęszczał na ostatni już rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa – Hogwart, przez co ewentualne, późniejsze wymiany nie obejmowały już jego osoby, a przede wszystkim bycie jednym z wybrańców, mogących odwiedzić afrykańską szkołę magii, było świetnym pretekstem do zwrócenia uwagi ojca na swoją osobę w naprawdę pozytywny sposób, przecież nie byle kto dostał taką właśnie możliwość. Artair gdy tylko dostał oficjalne potwierdzenie, że znajduje się wśród szczęśliwej czterdziestki, niezwłocznie wysłał sowę do rodzinnego domu z jakże wesołą nowiną, pełen nadziei, że tym razem w odpowiedzi znajdzie również jakieś słowo od ojca, a nie tak jak do tej pory jedynie słowa radości matki. Niestety tym razem wcale nie było inaczej, ale Artair nie zamierzał się poddać, po przeczytaniu listu od swojej rodzicielki postanowił, że gdy już znajdzie się w Afryce, dokona czegoś niezwykłego, czegoś, z czego jego ojciec po prostu będzie musiał być dumny. Miał bowiem zamiar odnaleźć pewien medalion, który należał pierwotnie do samego Diogenesa, jednak ten odnalazł się później w rękach Klaudiusza Ptolemeusza, który naznaczył jako pierwszy na mapie Afryki, Góry Księżycowe. Oboje pochodzili z Grecji, a jak wiadomo nie od dziś (a przynajmniej według szeroko rozpowszechnionych plotek w czarodziejskim świecie) to właśnie w tym kraju rozpoczęto praktykowanie Czarnej Magii, w końcu to właśnie tam dzięki Herponowi Podłemu wykluł się pierwszy Bazyliszek. Sama Afryka również słynęła z czarno magicznych opowieści, jednak tutaj odnoszono się głównie do Egiptu, za sprawą czarodziei będących jednocześnie kapłanami rzucającymi klątwy. Avery postanowił za wszelką cenę odnaleźć Księżycowy Medalion Diogenesa, aby udowodnić ojcu, że zasługuje na nazwisko, które nosi. W końcu żaden z rodu Avery, nie dokonał czegoś tak wielkiego! W takim wypadku ojciec nie mógłby go od tak zignorować. Musiałby coś powiedzieć, skomentować jakoś jego osiągniecie. Być może, nadszedłby w końcu ten moment, w którym mężczyźni doszliby do porozumienia, a raczej to ojciec w końcu zaakceptowałby w pełni syna. Młodemu Avery’emu nawet przez chwilę nie przeszła myśl, że czymś takim mógłby sprawić, że ojciec tylko bałby się go jeszcze bardziej. Nie, to przecież byłoby wręcz komiczne… Według siedemnastolatka, tym o to sposobem udowodniłby, że ma dokładnie takie same poglądy co jego ojciec, przez co ten mógłby wreszcie przestać obawiać się syna, a zacząć z nim współpracować i przekazać mu całą swoją wiedzę. Artair wiedział doskonale, jakie księgi i notatniki znajdywały się w prywatnej biblioteczce ojca, która chroniona była specjalnymi zaklęciami zabezpieczającymi, które mógł ściągnąć, jedynie ten, który je rzucił na dane pomieszczenie. Próby złamania zaklęcia przez niepowołane osoby były co najmniej nieprzyjemne w skutkach, o czym sam Artair miał możliwość przekonać się na własnej skórze. Od tamtego wydarzenia, nigdy więcej nie zbliżał się nawet do gabinetu ojca, za którym właśnie znajdowała się ukryta i pilnie strzeżona biblioteczka.
Oczywiście już przed wyznaczoną datą przetransportowania się na zupełnie inny kontynent, Ślizgon rozpoczął dokładnie planowanie swoich poszukiwań. Stworzył swoją prywatną mapę, na której zaznaczał wszystkie potencjalne miejsca, w których mógł znajdować się i Diogenes, i Ptolemeusz, bowiem nigdzie nie mógł znaleźć precyzyjnej odpowiedzi na najbardziej nurtujące go pytanie: skoro Księżycowy Medalion był tak cennym przedmiotem to czy ten posiadany przez Klaudiusza, aby na pewno był prawdziwy?, Artair brał pod uwagę różne możliwości. W dodatku jego nazwa nie wzięła się od tak z kosmosu, ani nikt jej nie wyczarował. Była ściśle powiązana z Księżycowymi Górami, a siedemnastolatek wierzył, że oryginał mógł zostać gdzieś starannie schowany przez jego pierwotnego właściciele gdzieś w pobliżu tak bliskiemu medalionowi pasmu gór księżycowych, znanych również jako Ruwenzori (tej nazwy jednak nie akceptował Avery, ze względu na jej pochodzenie – wymyślił ją bowiem mugol, a tych młodzieniec najzwyczajniej w świecie nie lubił, do czego miał pełne prawo). Zaraz po dotarciu do szkoły Uagadou odbyło się oficjalne przywitanie gości z Europy, które oczywiście zakończyło się niesamowitą kolacją, podczas której europejscy uczniowie mogli spróbować tradycyjnych, afrykańskich przysmaków takich jak: biltong, garri, harira czy tradycyjnego naparu heuningbos. Artair chciał już pierwszego dnia namówić nowo poznanego chłopaka o imieniu Arapmoi, z którym złapał kontakt zaraz po przybyciu do szkoły, a jak okazało się podczas oficjalnego przywitania, Arapmoi miał zostać opiekunem Artaira, aby zamiast udać się do swoich pokojów w celu przespania nocy, udali się prosto do biblioteki. Sam Ślizgon podczas uczty sam zrezygnował ze swojego pomysłu. Różnorodność smaków sprawiła, że chciał spróbować wszystkiego po trochu, a jego pełen żołądek zdecydowanie nie chciał współpracować, domagał się natomiast solidnego snu, którego Avery nie zamierzał odmówić ani sobie, ani wycieńczonemu żołądkowi tej przyjemności, jaką był w tym momencie sen.
Obudził się jeszcze przed wschodem słońca, podekscytowany zbliżającą się przygodą nie mógł wytrzymać w łóżku ani minuty dłużej. Prędko więc zsunął nogi z łóżka i stawiając kroki bosymi stopami po zimnej, kamiennej podłodze ruszył do łazienki, by zaraz po powrocie będąc w pełnej gotowości udać się wraz z Arapmoim na śniadanie, które miał nadzieję, nie będzie tak bogate w smaki jak kolacja dnia poprzedniego.
— Jak tutaj wygląda przeciętny plan dnia? — Zagadnął kolegę w drodze do pomieszczenia, w którym mieli spożyć śniadanie. — Mam na myśli ilość zajęć, przerwy na posiłki… Macie wyznaczony czas na odrabianie prac domowych?
— Mamy całkiem sporo wolnego czasu. Dużo zajęć odbywa się wieczorami, gdy powietrze jest już przyjemniejsze. Sam się zresztą zaraz przekonasz, gdy dojdziemy do Sali Jadalnej. Nie, to nie jest te same pomieszczenie, w którym jedliśmy wczorajszą kolację. — Afrykańczyk pomimo znaczenia swojego imienia był sympatycznym młodzieńcem, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Artair od razu wywnioskował, iż chłopak spędza dużo czasu przy książkach. Przed zaśnięciem odpowiedział mu na wiele pytań i dodatkowo opowiedział kilka ciekawych, miejscowych legend, które tylko pobudziły wyobraźnię Avery’ego odnośnie medalionu. — Szczególnie takie, które odbywają się na zewnątrz. Wiesz, opieka nad magicznymi stworzeniami, zielarstwo czy transmutacja, nie wspominając już o astronomii. Alchemię, eliksiry, zaklęcia i przedmioty… Bardziej teoretyczne mamy już wewnątrz szkoły.
— Transmutację? — Artair spojrzał na chłopaka. — Ach… Z pewnością ma to związek z transmutacjami w duże zwierzęta?
— Dokładnie tak. — Arapmoim zatrzymał się gwałtownie i chwycił Ślizgona za nadgarstek, delikatnie go ciągnąc do tyłu. — Inaczej dzieje się właśnie to… Lepiej zatkaj uszy. — Powiedział i machnął głową w stronę skrzyżowania korytarzy, które było całkowicie puste. Artair spojrzał we wskazaną stronę i zmarszczył brwi, zastanawiając się o co może chodzić chłopakowi. Pierwsze co poczuł to drżenie podłogi, które z każdą kolejną sekundą przybierało na mocy i częstotliwości, chwilę później do jego uszu dotarł głośny, nieprzyjemny dźwięk. Zakrył więc szybko dłońmi uszy, dokładnie tak jak Afrykańczyk i zrobił to samo co on: przykucnął przy jednej ze ścian, zaciskając mocno powieki. Gdy hałas ustał, otworzył niepewnie oczy rozglądając się dookoła. Ułożył dłonie na kolanach i spojrzał na Arapmoia.
— Co… Co to tak właściwie było? — Zapytał, wpatrując się w stronę, przez którą przeszedł… Istny huragan. — Co to… Co to niby miało wspólnego z transmutacją?
— To, Arthur, był właśnie efekt nieudanej transmutacji i to nie był huragan. Raczej coś w połączeniu słonia z prędkością jaguara. Czasami takie rzeczy się zdarzają, gdy uczniowie nie są nazbyt skupieni.
— Artair, nie Arthur. Ale chyba rozumiem, jasne… Lepiej, że te lekcje nie są w szkole. — Uśmiechnął się delikatnie, zastanawiając się co takiego, może jeszcze zdarzyć się w Uagadou, chociaż tak naprawdę nie interesowało go to dzieje się dokładnie w szkole, a raczej poza jej murami. — Sporo czytałem na temat tego regionu i waszej szkoły…
— Która z miejscowych legend spodobała ci się najbardziej?
— O Diogenesie i Ptolemeuszu. — Gdy tylko powiedział te słowa, w oczach Arapmoia pojawił się tajemniczy błysk, a na jego twarzy zagościł subtelny uśmiech. Od słowa do słowa i nagle okazało się, że chłopcy mają podobne poglądy a i legenda o medalionie Diogenesa fascynuje ich obojga. Artair nawet nie podejrzewał, że znajdzie kogokolwiek chętnego do jego wyprawy, a co dopiero już pierwszego dnia i to jeszcze w trakcie śniadania…

***

— Te informacje są sprzeczne. — Mruknął odsuwając od siebie grubą księgę pełną zażółconych już od starości kartek. Rozejrzał się po pomieszczeniu, uważnie przyglądając się drewnianym regałom, pełnym najróżniejszych ksiąg. Zatrzymując na dłuższą chwilę spojrzenie na ciemnoskórym chłopaku. — Wszystkie książki zgadzają się co do tego, że medalion powinien znajdować się w pobliżu Księżycowych Gór, ponieważ ma w sobie element skały, która powinna go swoją energią przyciągać.
— To co tutaj jest sprzecznego? — Chłopak zsunął się z regału i podszedł do stołu, przy którym siedział Artair z księgami. Stojąc już przed nim, chwycił jedną z ksiąg i szybko przebiegł wzrokiem po zżółkniętych stronnicach. — Ach… Masz na myśli działanie medalionu. — Zmarszczył brwi, a entuzjazm którym do tej pory pałał ulotnił się z niego, niczym powietrze z gumowego balonika. — Powinniśmy mimo wszystko postarać się, aby go odnaleźć. — Mruknął, jednak ton wypowiedzi nie wskazywał na to, aby faktycznie był pewien swoich słów.
— Gdybyśmy go znaleźli… I tak, i tak byłoby to coś wielkiego. — Artair odsunął się od stołu i wstał z krzesła. Zamknął szybko księgi i chwycił je w swoje ramiona, aby odłożyć je na odpowiednie miejsca. — To tak, jak uzgadnialiśmy? Jutro rano? — Spojrzał jeszcze raz na Afrykańczyka, a następnie ruszył w stronę wyjścia z biblioteki, aby jak najszybciej znaleźć się w łazience, a następnie w dormitorium, już nie mógł doczekać się porannej wyprawy.
Arapmoi obudził Ślizgona jeszcze przed wschodem słońca, aby mogli wymknąć ze szkoły niezauważeni przez żadnego z nauczycieli. Mieli dość długą drogę do przebycia. Oczywiście po opuszczeniu terenu szkoły mieli zamiar po prostu za pomocą teleportacji przenieść się u podnóża górskiego pasma, jednak od tamtego momentu nie mogli używać już magii do podróżowania. Powinni mieć oczy nie dość, że szeroko otwarte to jeszcze dookoła głowy, ponieważ tam, mogło im się przytrafić już wszystko… Nie byli w stanie przygotować się tak naprawdę na cokolwiek. Musieli wciąż być skupieni na drodze i samym otoczeniu, na sobie wzajemnie, aby w porę ostrzec drugie, jeżeli zbliżyłoby się do nich niebezpieczeństwo.
— Nienawidzę teleportowania. — Jęknął chłopak, wpatrując się w Artaira. — Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
— Możesz być spokojny, zdałem egzamin i zdobyłem licencję bez najmniejszego problemu. Nie masz o co się bać. — Uśmiechnął się do kolegi i ruszył za nim wzdłuż długiego korytarza, kierującego w stronę głównego wyjścia ze szkoły. — Masz zamiar wyjść przez główne drzwi? Nie macie tu żadnego… Sekretnego przejścia?
— Oczywiście, że są. Ale one są znane przez profesorów, przez co znacznie bardziej patrolowane. Poza tym… Jest taka godzina, że i tak z pewnością nikt nas nie złapie, no dalej Artair, bo jeszcze ktoś nas przyłapie, jeżeli będziesz się, aż tak ociągał. — Sprzedał Ślizgonowi tak zwanego kuksańca łokciem w bok i uśmiechnął się łobuzersko. — Jak będziemy na zewnątrz, musimy dostać się zagrody Świergotników, w której jest przejście na zewnątrz. I to właśnie będzie najtrudniejsze…
— Świergotniki? One z pewnością robią hałas.
— Nie wiesz, że rzuca się na nie zaklęcia uciszające? Inaczej wszyscy byśmy ześwirowali… Nie uczyli was tego w Hogwarcie?
— Nie szczególnie interesują mnie magiczne stworzenia. — Mruknął, zmierzając dalej za kolegą.
— Nie uważasz, że powinny? — Posłał mu jeden z tych swoich tajemniczych uśmiechów. Artair darzył sympatią Arapmoina, jednak w ciągu tych kilku dni zdarzyło się kilka takich momentów, w których czuł, niekoniecznie strach, ale jakiś lęk. Czuł dziwnego rodzaju wibracje, które podpowiadały mu, że powinien zachować ostrożność w trakcie spotkań ze swoim nowym kolegą. — Nigdy nie wiesz, nigdy nie możesz być pewien, co takiego spotka cię poza szkolnymi murami. Co byś zrobił, gdybyś spotkał widłowęża?
— A jakie istnieje prawdopodobieństwo, że go spotkam? — Mruknął zniechęcony.
— Wiesz w ogóle, jaki jest jego naturalne środowisko? Artair, idziemy wprost w paszczę potwora…

***

W tym samym momencie, w którym dało się usłyszeć ciche pyknięcie, Artair przeklął głośno, stąpając nogą na nierównej drodze. W wyniku teleportacji znaleźli się u podnóża górskiego pasma, a Ślizgon nie wylądował na równej powierzchni, wręcz przeciwnie. Wylądował jedną nogą na sporym kamieniu, przechylając się delikatnie.
— Jeżeli jesteś już ranny to weź wracaj. — Afrykańczyk spojrzał na ciemnowłosego chłopaka. Ślizgon dostrzegł w jego oczach determinację. Byli tak blisko, a zarazem tak daleko swojego celu, a on sam już na starcie mógł sprawić im opóźnienia.
— Nie przejmuj się tym, dam radę. — Odpowiedział pewnie na jego słowa, a następnie rozejrzał się uważnie. Dookoła znajdowało się tak wiele roślinności, której nawet ni znał. I dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, jak słabo się przygotował. Nic nie wiedział… Nic, poza słaby wskazówkami z książek, mówiącymi gdzie mniej więcej może znajdować się medalion. Dobrze, że nie był tutaj sam, z pewnością, gdyby nie ciemnoskóry chłopak, dotknąłby jakiejś trującej rośliny, albo najzwyczajniej w świecie zgubiłby się i musiałby ponownie teleportować się w okolice szkoły. Westchnął delikatnie i spojrzał na kolegę. — Musimy znaleźć się przy podnóżu gór, od wschodniej strony wybrzeża. — W tym momencie sięgnął dłonią po swoją różdżkę, a następnie za pomocą Zaklęcia Czterech Stron Świata, sprawdził w którym kierunku powinni się udać. — Arapmoi… Gdzie masz plecak?
— Ty go miałeś wziąć. — Odwrócił się gwałtownie zerkając na ucznia Hogwartu. — Mówiłem ci, że tak go napakowałeś, że go nie będę nosił i, że to ty masz go zabrać.
— Cudownie, tylko dobrze by było, gdybyś to powiedział bezpośrednio mi, a nie w momencie, kiedy byłem czymś zajęty.
— Nie byłeś.
— Gdybyś mówił to do mnie, nie zapomniałbym o nim.
— Mówiłem ci, Artair.
— Masz ochotę mi powiedzieć o czymś jeszcze? — Bruknął, zerkając na chłopaka. W plecaku mieli uszykowanych kilka suchych przekąsek i kilka butelek wody, które z pewnością mogłyby się im przydać. Dodatkowo wynieśli z biblioteki jeszcze kilka książek, które miały im pomóc, już w trakcie przygody.
— Tak. Żebyś w końcu ruszył dupsko. Trudno, nie mamy plecaka, ale nie możemy tutaj stać i się kłócić. Musimy znaleźć to, po co tutaj przybyliśmy. — Artair zauważył, że odkąd tylko opuścili szkolne mury ich relacja stała się napięta. Każdy z nich był zdeterminowany do odnalezienia zagubionego przed wiekami przedmiotu i każdy z nich chciał go wykorzystać na swój własny sposób. — Na zielarstwie się chociaż znasz, czy i tym razem nie będzie z ciebie żadnego pożytku? — Słysząc pytanie Afrykańczyka, rzucił tylko w jego stronę krótkie, chłodne spojrzenie. Nie zamierzał mu odpowiadać, a tym bardziej przyznawać się do tego, iż ponownie będą musieli polegać tylko i wyłącznie na Arapmoirze.
— Dalej, chodź… — Mruknął, pozostawiając jego pytanie bez odpowiedzi. Nie zamierzał więcej z nim dyskutować. Musieli po prostu znaleźć przeklęty medalion i wracać z powrotem do szkoły, by nikt się nie zorientował, że ich nie ma.
Przemierzając górski szlak, chłopcy nie rozmawiali ze sobą za wiele. Wymieniali się jedynie spostrzeżeniami, które każdy z nich zapamiętał z ksiąg, które przeczytał. Co jakiś czas wykorzystywali Zaklęcie Czterech Stron Świata, aby upewnić się czy na pewno zmierzają w odpowiednim kierunku. Im dalej zachodzili, tym roślinność była coraz rzadsza, a góry coraz bardziej skaliste. W dodatku temperatura, zgodnie z ich oczekiwaniami spadała wraz ze wzrostem wysokości. Kostka Artaira co jakiś czas dawała mu o sobie znać, jednak chłopak ani razu nie odezwał się z prośbą o chwilę przerwy. Spodziewał się, że gdyby tylko wspomniał coś o krótkim odpoczynku, Arapmoi z pewnością byłby niezadowolony. Ślizgon, przyglądając się nastolatkowi odniósł wrażenie, że ma on znacznie większą chęć odnalezienia medalionu, niż on sam.
— Dlaczego tak właściwie, potrzebny ci ten medalion? — Pytał o to wcześniej, a odpowiedź jaką dostawał, było naukowe badanie, jednak teraz chciał usłyszeć coś konkretnego. Coś, co faktycznie go zadowoli, bo on sam tłumaczył się poznaniem historii magii, ale przecież… Nie to było głównym powodem.
— A czy to ważne, Art? Po prostu chcę go znaleźć. A ty? Dlaczego tak bardzo zależy ci na czymś, czego tak naprawdę możemy nigdy nie znaleźć?
— Po prostu… — Mruknął, idąc dalej wyznaczoną ścieżką. — Powinniśmy teraz zejść ze szlaku. — Powiedział, zmieniając szybko temat. — Wydaje mi się, że to już tutaj.
Obaj zatrzymali się na chwilę, aby uważnie się rozejrzeć dookoła, upewniając się, czy aby na pewno jest to odpowiednie miejsce do zejścia z wyznaczonego szlaku. Żaden z nich tak naprawdę nie mógł być tego pewien, bo nigdzie też nie było podanej dokładnej informacji, w którym momencie powinno odpuścić się turystyczną ścieżkę.
— Też mi się tak wydaje… To będzie najlepszy moment. — Ara, na nic nie czekając zszedł z wyznaczonej drogi i ruszył delikatnie w dół, depcząc drobne krzewy i gałęzie, wprawiając w ruch drobne kamienie, które zsuwały się po skałach.
— Powinniśmy się rozdzielić. — Oznajmił siedemnastolatek, zmierzając w drugą stronę. Teraz musieli zachować szczególną ostrożność. Południe wybiło już kilka godzin temu, jednak słońce wciąż znajdywało się wysoko, przez co ich poszukiwania były znacznie łatwiejsze. Pozostało im jednak niewiele czasu, ponieważ musieli pojawić się ponownie w szkole na wieczorne zajęcia, w których oboje mieli brać udział. — Nic tutaj nie ma! — Krzyknął, aby jego kompan z pewnością go usłyszał. Z pomocą różdżki zsuwał co jakiś czas na bok większe kamienie, wyrywając krzewy, starając się znaleźć jakikolwiek ślad… Jakąkolwiek wskazówkę.
— Aaaa! — Usłyszał przeraźliwy krzyk Arapmoina. Nie zastanawiając się długo, ruszył szybko w kierunku, z którego dobiegał hałas. Miał nadzieję, że chłopak po prostu się czegoś przestraszył i, że nic mu się nie stało. Gdy Afrykańczyk zamilkł, zapanowała przeraźliwa cisza.
— Arapmoi! Arapmoi! — Artair wykrzykiwał imię chłopaka, zerkając co jakiś czas pod stopy, rozglądając się ciągle dookoła.
— Uważaj… — Usłyszał cichy, słaby głos gdzieś z dołu. Zatrzymał się chwile po usłyszeniu słów i nie robiąc żadnego kroku, ukucnął powoli rozglądając się. Dostrzegł sporą szczelinę w skale. Ostrożnie podniósł się i przybliżył do miejsca rozejścia skały. — Chyba… Chyba coś znalazłem, Art.
— Co takiego? Mów, szybko! — Uklęknął na skraju przepaści i nachylił się nad nią, by zerknąć co takiego znajduje się w środku. — No dalej, Ara, mów co widzisz.
— Na skałach są jakieś zapiski… Wszystko jest wyryte greką.
— Rozejrzyj się tam uważnie. Jest coś jeszcze!? Mam do Ciebie zejść!? Mów mi wszystko! Szybko! — Był cały podekscytowany i najchętniej wskoczyłby do jaskini, aby dołączyć do Arapmoina, jednak zdrowy rozsądek stanowczo go przed tym powstrzymywał. Wciąż jednak krzyczał do chłopaka znajdującego się w dole. Zadawał kolejne pytania, wypytywał o szczegóły. Chciał wiedzieć wszystko, a w momencie gdy usłyszał o greckich zapiskach na skałach… Jego żołądek delikatnie się zacisnął. Trafili na jakiś trop. Mieli przed sobą wskazówkę!
— Nie jestem pewien… — Chłopak stanowczo ruszył w głąb jaskini, bowiem Artair słyszał go coraz słabiej. Dźwięk, jaki do niego dochodził był stłumiony. — To pułapka! — Usłyszał nagły krzyk, który nabrał nagle na głośności. — Pomóż mi stąd wyjść, szybko! Art, pomóż mi! — Krzyk wołający o pomoc, przerywany był głośnym jęczeniem. Artair automatycznie zrobił krok do tyłu. Wpatrzony szeroko otwartymi oczami w szczelinę.
— Co… Co tam jest!? — Odkrzyknął, robiąc kolejny krok. Czuł, że musi go uratować, ale jeżeli będzie wiązało się to z zejściem na dół… Wolałby nie ryzykować. W odpowiedz dostał jednak jedynie głośny, bolesny jęk. Przełknął głośno ślinę i niepewnie zrobił krok do przodu, wciąż jednak był oddalony od szczeliny, w której cierpiał Arapmoi. Zagryzł mocno wargi i zaciskając mocno powieki, tylko po to by po chwili je otworzyć ruszył do przodu. Przybliżył się jeszcze odrobinę, dłoń mocno zaciskając na swojej mahoniowej różdżce. Już miał uklęknąć i nachylić się nad otworem, kiedy z jego wnętrza wydobył się duży płomień ognia. Czując palący podmuch gorąca, usłyszał jeszcze głośny, ostatni krzyk Arapmoina. Nie miał pojęcia czy to był ostatni dźwięk, jaki wydał z siebie chłopak. Nie miał pojęcia co się dalej stało. Nie mógł już nic dla niego zrobić, nie chciał… nic dla niego zrobić. Nie mógł. Było już za późno. Teleportował się. Tylko tyle mógł w tym momencie zrobić. Mógł uratować siebie.

***

Obudził się swoim własnym krzykiem. Czując na czole nieprzyjemne krople potu, podniósł się gwałtownie z łóżka i przetarł wierzchem dłoni rozpalone czoło. Arapmoi. Jego krzyk brzmiał w jego głowie, lub jego własny krzyk. Nie potrafił oceniać który z nich krzyczał głośniej. Nie potrafił ocenić czy wszystko co przed chwilą się wydarzyło było sennym koszmarem, czy może nieszczęśliwym wspomnieniem…


Konkurs, liczba słów: 3 230
nie umiem ostatnio w pisanie, ale punkty Kruczkom trzeba nabić. 

4 listopada 2016

Noc Duchów w Hogwarcie


Nadchodziła Noc Duchów. Ze ścian i sklepienia zwisało z tysiąc żywych nietoperzy, a drugie tysiąc śmigało ciemnymi chmarami nad stołami, powodując migotanie płomieni świec. Olbrzymie dynie Hagrida zamieniły się w wielkie latarnie i krążyły pogłoski, że Dumbledore wynajął trupę tańczących szkieletów, by uświetnić ucztę.
Jak co roku w Noc Duchów uczniowie zebrali się wspólnie w Wielkiej Sali, by razem uczestniczyć w wyczekiwanej przez wszystkich uczcie. Cztery stoły specjalnie na tę okazję poza zwyczajowymi potrawami zastawione zostały wyrobami prosto z Miodowego Królestwa, a samo pomieszczenie udekorowano zgodnie z halloweenową tradycją. Ponad głowami uczniów połyskiwały setki świec, olbrzymie dynie zdobiły poszczególne kąty i mało kto zwracał już uwagę na krążące wkoło duchy i chmary nietoperzy. W głowach zebranych była przede wszystkim wizja dobrej zabawy, która na dobre rozpoczęła się tuż po oficjalnym zakończeniu uczty, kiedy stoły zniknęły z zasięgu wzroku, tworząc wolną przestrzeń pod najlepszą halloweenową imprezę w historii całego Hogwartu...
KATEGORIE:
A. Król i Królowa Halloween, czyli plebiscyt na najoryginalniejsze przebranie;
B. Dyniowy władca, czyli twórca najlepszej dyni;
C. Pochód upiorów, czyli plebiscyt na najbardziej przerażający kostium;
D. Pocałunek śmierci, czyli najlepiej dobrana para wieczoru;
E. Więzień labiryntu, czyli osoba, która jako pierwsza pokona utworzony w nieuczęszczanej
części Lochów pełen niespodzianek tor przeszkód;
F. Laureat krwawych historii, czyli konkurs na wygłoszenie wywołujących gęsią skórkę
opowieści.
ZASADY ZADANIA DRUGIEGO:
Po zapadnięciu zmierzchu, na stadionie Quidditcha zorganizowana została jedyna tego rodzaju miotlarska sztafeta, w której udział brać mogą nie tylko zawodnicy Quidditcha, ale również i niezaznajomieni w tym temacie kompletni sportowi amatorzy. Zadanie rywalizujących między sobą dwóch drużyn jest proste: zdobyć jak największą ilość krążących wokół stadionu miniaturowych dyń, łudząco przypominających trudne do wychwycenia złote znicze. Tym razem tłuczki zostały wyeliminowane, jednak gracze nie mogą cieszyć się ich brakiem i spokojem podczas halloweenowej sztafety. Powiększone za pomocą zaklęcia engorgio ciężkie wydrążone dynie tylko czekają, by zrzucić zawodnika z miotły...
Zadanie wykonujemy w parach bądź większych grupach. Za opis przebiegu miotlarskiej sztafety do zgarnięcia 25pkt dla Domu.
ZASADY ZADANIA TRZECIEGO:
Halloween w Hogwarcie nie może obejść się bez widoku rzucanych wokół zaklęć i uroków. Wyczarowana przez Dyrektora niewielka scena już niebawem stanie się miejscem, gdzie chętni uczestnicy staną oko w oko z przeciwnikiem dotychczas widywanym wyłącznie w najgorszych koszmarach. Ożywione hordy szkieletów i gotowych do starcia zbroi to tylko jedne z atrakcji, z którymi będą musieli zmierzyć się zainteresowani śmiałkowie.
Zadanie wykonujemy w parach, większych grupach bądź pojedynczo. Za opis przebiegu halloweenowej walki na różdżki do zdobycia 25pkt dla Domu.
ROZPOCZĘCIE → 04 LISTOPADA 2016 → 19:15
Zachęcamy do brania udziału w wątku grupowym! Za każde wykonane zadanie 10pkt dla Domu!
Rzeczywista data wątku: 31 października 2023.

1 listopada 2016

A ty? Czy Ty już poczułeś też, że wciąż wybór masz – czy poddać się, czy nie?

17 III 1982, Dublin ––– nauczyciel i opiekun koła ONMS ––– czterdzieści jeden lat
Zdaje się, że na dobre już przesiąknąłeś zapachem zwierząt, którymi z taką pieczołowitością każdego dnia się opiekujesz. Profesjonalnie, można powiedzieć, radzisz sobie ze sklątkami tylnowybuchowami i nieśmiałkami; wręcz zawodowo pacyfikujesz swój żarłoczny podręcznik do zajęć i popisowo gubisz prace pisemne tych uczniów, których wypocin zwyczajnie nie chce ci się czytać. Nie lubisz, kiedy ktoś gada na twoich zajęciach, okazuje ci brak szacunku ani generalnie tłumów, dlatego co z całego dnia pracy najbardziej cieszy cię perspektywa przerwy, a jeszcze bardziej – wymarzonego końca. Co prawda, jak się nie ma, co się lubi, to się ponoć lubi, co się ma, ale ty nawet z chwil, kiedy nie użerasz się z młodzieżą, jeszcze nie nauczyłeś się cieszyć, co tu więc w ogóle mówić o pozostałych.
Raczej ciężko cię nazwać typowym nauczycielem, bo ani nie jest ci po drodze do wyglądu takiego – ze swoimi długimi, spiętymi w kitkę bądź nie, w zależności od nastroju włosami, szeroką klatką piersiową i wyrobionymi mięśniami oraz strojami typowymi dla osoby, której obojętnym jest, co sobie o niej pomyślą ludzie; ty po prostu lubisz swoje luźne spodnie, lniane koszule, kamizelki i rozmaite podkoszulki – ani tym bardziej do mentalności. Nie pilnujesz nałogowo obecności, bo uważasz, że ci, którym zależy i tak przywloką swoje tyłki do twojej sali, a reszta egzamin i tak zdać u ciebie musi; nie wydaje ci się, że twój przedmiot jest najważniejszym na świecie, choć oczekujesz szacunku i podchodzenia do niego poważnie; nie przejmujesz się za bardzo bezpieczeństwem podczas zajęć, sprowadzając na nie coraz to ciekawsze stworzonka i generalnie: uznajesz, że nie musisz być jak wszyscy.
Na ogół niewiele więc mówisz, zdecydowanie bardziej woląc obserwować swoimi wręcz nienaturalnie jasnymi, księżycowymi oczami otoczenie i prawie nigdy nie czytujesz „Proroka Codziennego”, bo wychodzisz z założenia, że pewnych rzeczy lepiej jest nie wiedzieć. Wydaje ci się, że nie faworyzujesz żadnego z domów, ale prawda jest taka, że twoje serce pozostaje tam, gdzie twoja przeszłość – w Slytherinie – więc siłą rzeczy to dla uczniów Domu Węża jesteś życzliwszy. Im jakoś nie zdarza ci się wlepiać szlabanów, podczas gdy inni kandydaci na czarodziejów właściwie ciągle odwalają za ciebie brudną robotę. To także Gryfoni, Puchoni i Krukoni częściej mają okazję przekonać się, że w gruncie rzeczy niezłe z ciebie ziółko i charakter to masz mocno wybuchowy, a głos donośny i potrafiący przerazić aż do szpiku kości. Wystarczy, że raz a porządnie wrzaśniesz…
W tym wszystkim nikogo do siebie nie dopuszczasz, nikomu o sobie nie opowiadasz i z nikim nie zawiązałeś jeszcze bliskiej relacji, zwyczajnie się tego bojąc. Wiesz bowiem, jak łatwo zaufać nieodpowiedniej osobie, a tak się składa, że do stracenia masz dosłownie w s z y s t k o.
A co jeśli przegapisz swoją szansę na szczęście?
––– II ––– III ––– IV 

Cześć! Na zdjęciach cudowny Jason Momoa, którego podesłała i przerobiła (już po raz trzeci, za co należą jej się ogromne brawa i morze miłości <3) niezastąpiona pirat w internetach; w tytule Bear's Den, a poniżej już wyłącznie moja radosna twórczość. Już tu bywałam, już mnie częściowo znacie, ale w razie czego: zasada handlu wymiennego mile widziana, jak również i wszelkie uwagi, zalecenia czy pospieszenia. Ponadto: pod rzymską jedynką oraz dwójką na końcu karty kryje się link do jej pierwszej i drugiej odsłony. Chodźcie! :3

You break – it's too late for you to fall apart

CONNOR  EVAN  GREYBACK
17 III 1982, Dublin ––– nauczyciel i opiekun koła ONMS ––– czterdzieści jeden lat
Zdaje się, że na dobre już przesiąknąłeś zapachem zwierząt, którymi z taką pieczołowitością każdego dnia się opiekujesz. Profesjonalnie, można powiedzieć, radzisz sobie ze sklątkami tylnowybuchowami i nieśmiałkami; wręcz zawodowo pacyfikujesz swój żarłoczny podręcznik do zajęć i popisowo gubisz prace pisemne tych uczniów, których wypocin zwyczajnie nie chce ci się czytać. Nie lubisz, kiedy ktoś gada na twoich zajęciach, okazuje ci brak szacunku ani generalnie tłumów, dlatego co z całego dnia pracy najbardziej cieszy cię perspektywa przerwy, a jeszcze bardziej – wymarzonego końca. Co prawda, jak się nie ma, co się lubi, to się ponoć lubi, co się ma, ale ty nawet z chwil, kiedy nie użerasz się z młodzieżą, jeszcze nie nauczyłeś się cieszyć, co tu więc w ogóle mówić o pozostałych.
Raczej ciężko cię nazwać typowym nauczycielem, bo ani nie jest ci po drodze do wyglądu takiego – ze swoimi długimi, spiętymi w kitkę bądź nie, w zależności od nastroju włosami, szeroką klatką piersiową i wyrobionymi mięśniami oraz strojami typowymi dla osoby, której obojętnym jest, co sobie o niej pomyślą ludzie; ty po prostu lubisz swoje luźne spodnie, lniane koszule, kamizelki i rozmaite podkoszulki – ani tym bardziej do mentalności. Nie pilnujesz nałogowo obecności, bo uważasz, że ci, którym zależy i tak przywloką swoje tyłki do twojej sali, a reszta egzamin i tak zdać u ciebie musi; nie wydaje ci się, że twój przedmiot jest najważniejszym na świecie, choć oczekujesz szacunku i podchodzenia do niego poważnie; nie przejmujesz się za bardzo bezpieczeństwem podczas zajęć, sprowadzając na nie coraz to ciekawsze stworzonka i generalnie: uznajesz, że nie musisz być jak wszyscy.
Na ogół niewiele więc mówisz, zdecydowanie bardziej woląc obserwować swoimi wręcz nienaturalnie jasnymi, księżycowymi oczami otoczenie i prawie nigdy nie czytujesz „Proroka Codziennego”, bo wychodzisz z założenia, że pewnych rzeczy lepiej jest nie wiedzieć. Wydaje ci się, że nie faworyzujesz żadnego z domów, ale prawda jest taka, że twoje serce pozostaje tam, gdzie twoja przeszłość – w Slytherinie – więc siłą rzeczy to dla uczniów Domu Węża jesteś życzliwszy. Im jakoś nie zdarza ci się wlepiać szlabanów, podczas gdy inni kandydaci na czarodziejów właściwie ciągle odwalają za ciebie brudną robotę. To także Gryfoni, Puchoni i Krukoni częściej mają okazję przekonać się, że w gruncie rzeczy niezłe z ciebie ziółko i charakter to masz mocno wybuchowy, a głos donośny i potrafiący przerazić aż do szpiku kości. Wystarczy, że raz a porządnie wrzaśniesz…
W tym wszystkim nikogo do siebie nie dopuszczasz, nikomu o sobie nie opowiadasz i z nikim nie zawiązałeś jeszcze bliskiej relacji, zwyczajnie się tego bojąc. Wiesz bowiem, jak łatwo zaufać nieodpowiedniej osobie, a tak się składa, że do stracenia masz dosłownie w s z y s t k o.
A co jeśli przegapisz swoją szansę na szczęście?

Cześć! Na zdjęciach cudowny Jason Momoa, którego podesłała i przerobiła niezastąpiona pirat w internetach; w tytule Bear's Den, a poniżej już wyłącznie moja radosna twórczość. Już tu bywałam, już mnie częściowo znacie, ale w razie czego: zasada handlu wymiennego mile widziana, jak również i wszelkie uwagi, zalecenia czy pospieszenia. Chodźcie! :3