18 marca 2016

Biwak w Forest of Dean


Gif zrobiony przez sleeplessly - fragment pochodzi z Harry Potter i Insygnia Śmierci cz.1
Kiedy nauczyciele poinformowali o trzydniowym biwaku w upamiętnionym lata temu Forest of Dean, zgłosiło się wielu uczniów mających nadzieję na odpoczynek od nauki i niezwykłą przygodę, zakrapianą przemyconą nielegalnie Ognistą Whiskey. Jednak kiedy po dotarciu świstoklikiem w wyznaczone miejsce okazało się, że różdżki zostają zarekwirowane, a wszystkie osobiste rzeczy przeszukane, nie pozostało im nic poza śpiewaniem piosenek, pieczeniem kiełbasek, szukaniem drewna na opał oraz organizowaniem sobie czasu w plenerze. Wbrew temu co poniektórzy niestrudzenie szukają sposobu na ominięcie ustalonych zasad...
Własnoręcznie rozstawione namioty wprawdzie wyglądają jakby lada moment miały się zawalić, mięso jest albo niedopieczone albo spalone, a śpiewane piosenki zdecydowanie nie należą do najlepszych wykonań. Mimo wszystko każdy stara się czerpać jak najwięcej zabawy ze wspólnie spędzonego biwaku. Dodatkowo nauczyciele pochowali w głębi lasu i w jego okolicy kilka przedmiotów, które ochotnicy będą musieli odnaleźć, a także zorganizowali dla nich uatrakcyjniające pobyt zadania terenowe. Nagrodą są oczywiście punkty dla Domu!
Przestrzegaj zasad, nie wychodź z namiotu po zapadnięciu zmroku, uważaj na czyhające w puszczy pułapki i spędź najlepsze trzy dni swojej hogwarckiej edukacji!
ZASADY ZADANIA DODATKOWEGO:
→ Pod postem zostały umieszczone cztery komentarze, których dotyczy zadanie.
→ Zadanie polega na znalezieniu przedmiotu, który został podany. W komentarzu jest również opis drogi, którą widzi uczestnik oraz potencjalne przeszkody, które będą na niego czekały.
→ Pod jednym komentarzem może zgłosić się maksymalnie pięć osób, w tym liczba osób z jednego domu nie może przekraczać dwóch! Używamy funkcji Odpowiedz!
→ Zadanie wykonujemy na zmianę! Co jakiś czas pojawi się również Mistrz Gry, który będzie rzucał wam kłody pod nogi. Nie ignorujemy jego wpisów, tylko na nie odpowiadamy!
→ O momencie znalezienia przedmiotu decyduje Mistrz Gry. Autorzy dowiadują się wtedy gdzie dokładnie się znajduje i w trakcie kontynuowania wątku dopisują, w jaki sposób go znaleźli - wygrywa osoba z najciekawszym opisem!
→ Osoba, która wygra dostaje 25 punktów. Osoby, które wzięły udział w zadaniu dodatkowym otrzymują 10 punktów.

PRZYKŁADOWE GRY TERENOWE, DO PRZEPROWADZENIA W WĄTKACH:
START → 18 marca 2016 → 18:30
Rzeczywista data biwaku: 1 - 3 kwietnia
Wymyślenie własnego zadania terenowego i przeprowadzenie go w wątku: 20pkt dla Domu
Różdżki zostają oddane wyłącznie na czas wykonywania zadań!

22 komentarze:

  1. Zadanie dodatkowe:

    1. Kompas
    Droga, którą widzisz przed sobą nie wygląda zachęcająco. Gęste krzewy, drzewa i chwasty utrudniają sprawne poruszanie się, a ścieżka z każdym krokiem zaczyna zanikać. Słaba widoczność, niepokojące dźwięki i to dziwne uczucie, że ktoś Cię obserwuje... Z każdą sekundą poziom Twojego zaniepokojenia wzrasta, chociaż cały czas starasz się pamiętać, że musisz odnaleźć kompas przed innymi...
    Na swojej drodze, oprócz gęstych krzaków i cierni o które co chwila o coś zahaczasz i ranisz sobie kostki. Możesz również spotkać takie stworzenia jak nietoperze, nieznośne komary, ale też widłowęże, szpiczaki, pogrębiny i nieśmiałki. Uważaj więc gdzie stawiasz nogi!

    OdpowiedzUsuń
  2. 2. Klucz
    Pierwsze co rejestrujesz to nieznośny zapach pochodzący z okolicznych bagien, wzdłuż których prowadzi Twoja droga. Śliska nawierzchnia zdecydowanie nie jest elementem sprzyjającym. Świadomość, że między jednym bagnem a drugim jest tylko metr sprawia, że stopy stawiasz nie tak jak trzeba i co jakiś czas zsuwasz się w dół. Cały czas zadajesz sobie pytanie, jak masz w takich warunkach znaleźć klucz, który może być wszędzie? Każdy ma na to własny sposób!
    Co chwila widzisz umykające przed tobą żaby i ropuchy. Spoglądając w dół w stronę bagna, możesz zauważyć wijące się węże bagienne. Jeśli jesteś spostrzegawczy to zobaczysz również korniczaki, niuchacze i błotoryje, które łatwo pomylić z kłodami drzew.

    OdpowiedzUsuń
  3. 3. Lusterko
    Prychasz pod nosem, kiedy widzisz roztaczającą się przed Tobą polanę. Nie mogłeś trafić lepiej, w końcu na otwartym terenie łatwiej będzie znaleźć lusterko! Każdy kolejny krok sprawia, że jesteś mniej uważny. Zachwycasz się zapachem trawy, rażącym słońcem i śpiewem ptaków. Zero drzew, krzewów ani innych przeszkód. Najchętniej położyłbyś się gdzieś i wylegiwał cały dzień, ale musisz pamiętać o zadaniu...
    Rozluźnienie powoduje, że nie widzisz wijących Ci się pod nogami węży, wielkich czerwonych mrówek ani okropnych pająków. Im bardziej oddalasz się od obozowiska, tym trawa jest coraz wyższa. W pewnym momencie zaczyna sięgać Ci do pasa, tak że czerwony kapturek, szyszymora, graniak czy psidwak spokojnie umkną przed Twoim spojrzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. 4. Naszyjnik
    Droga, którą musisz się udać, prowadzi prosto na małą plażę przy jeziorze. Przetrząsnąłeś ten teren już jakieś sto razy, ale nigdzie nie możesz znaleźć naszyjnika. Jedyne co Ci pozostało, to szukanie pod wodą. Nie wziąłeś stroju? Nic nie szkodzi, w końcu nie jesteśmy z cukru, prawda? Wystarczy odpowiednie zaklęcie i swobodnie będziesz mógł eksplorować to co znajduje się pod wodą.
    Co chwila ocierają się o Ciebie drobne i niegroźne rybki. Możesz nawet nie zdawać sobie sprawy, że wśród nich pływają również mniej przyjazne druzgotki, jeżanki, skorpeny i ciamarnice. Możemy jednak zapewnić, że pod żadnym pozorem nie spotkasz tam trytona!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie, żeby Avalon nie cieszyła się na wieść o biwaku i tej krótkiej przerwie od książek. Co prawda żadne z zajęć nie sprawiały jej jakichś szczególnych trudności i z przyjemnością uczyła się z lekcji na lekcje, jednak mimo wszystko miło było oderwać się od szkolnej rzeczywistości. Opuszczenie szkolnych murów również było całkiem przyjemną sprawą, jednak Avie nie była już tak szczęśliwa, kiedy okazało się, że różdżki zostaną im zabrane na czas wycieczki. Faktem było, że srebrnowłosa dziewczyna potrafiła obejść się bez magii, nie cierpiała jakoś szczególnie mocno będąc pozbawioną różdżki w domu. Ale na obozie? Zbieranie drewna, rozpalanie ogniska i rozkładanie namiotów? W tym momencie nastolatka z przyjemnością użyłaby magii. W końcu, w ten sposób wszystko byłoby znacznie łatwiejsze. Avalon chciała rozbijać namiot, jednak jej przyjaciółka Elody – z którą dzieliła namiot – zaproponowała aby rozdzieliły się zadaniami z pomocą mugolskiej gry kamień, papier, nożyce. Pech chciał, że rozbijanie namiotu wygrała sobie Gryfonka, a Avie musiała się ruszyć w poszukiwaniu suchego drewna, a następnie miała zająć się rozpaleniem ogniska. Nie byłoby w tym nic nadzwyczaj trudnego, gdyby nie fakt, że większość suchych gałęzi została zebrana już przez innych uczniów. Wymruczała cicho pod nosem jedno z koreańskich przekleństw, gdy schylając się po potencjalną gałąź, ta okazała się kolejną wilgotną. Nie zostało jej nic innego, jak oddalenie się odrobinę od obozowiska i wejście w głąb lasu. Co prawda nie był to taki sam las jak ten zakazany przy szkole, jednak mimo wszystko Avalon czułaby się znacznie pewniej, mając za paskiem swoją lipową różdżkę. Nim ruszyła do przodu, rozejrzała się pospiesznie dookoła, z nadzieją, na napotkanie spojrzenia kogoś znajomego i chętnego do wspólnej wyprawy po chrust.

    [możecie się śmiało dołączać, do jakże ekscytującej wycieczki po drewno xd
    Avie
    ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabini był jednym z tych uczniów zaskoczonych gruntowną kontrolą wziętych na biwak rzeczy. Czuł się odarty ze swojej prywatności, pozbawiony jednego z najważniejszych przedmiotów w jego życiu - różdżki, a także i porządnego zapasu whisky. Przede wszystkim, nie ukrywając, tego ostatniego. Nie miał pojęcia, jak niby miał przeżyć w takim miejscu bez porządnego odstresowywacza, jakim niewątpliwie była ognista, oraz różdżki, która zdecydowanie ułatwiłaby przeżycie przyzwyczajonemu do luksusów arystokracie.
      Zrezygnowany patrzył, jak koledzy niezdarnie próbują rozstawić namiot. Miał cichą nadzieję, że im się to uda i nie będzie musiał spać pod gołym niebem. Perspektywa snu osłoniętym od świata zewnętrznego przynajmniej tym marnym skrawkiem materiału była o niebo lepsza niż spanie jedynie pod osłoną drzew. Kiedy kolejny raz konstrukcja się rozpadła, zaczął tracić nadzieję. Nie umiał jednak udzielić sensownych rad (no bo jak to, rodzina Zabinich miałaby wybrać się na wycieczkę, w której standard noclegu schodził poniżej czterech gwiazdek? – nie do pomyślenia!), mamrotał więc tylko pod nosem przekleństwa na cały pomysł.
      – Zabini, zamiast marudzić, załatwiłbyś coś na opał – warknął jeden z kolegów. – I pamiętaj, tylko suche, jasne?
      Ślizgona coraz bardziej denerwowało te miejsce. Nie miał dostępu do niczego, co uważał za swoistą podstawę do życia. Odebrano mu alkohol, którym mógłby zagłuszyć myśli o braku różdżki i niewygodach tu panujących. Zirytowany odepchnął się od drzewa, o które się akurat opierał, wywrócił oczami i kopiąc kolejne stające mu na drodze kamienie, ruszył w las.
      Nienawidzę biwaków. Spacerował leniwie z rękami w kieszeniach, rozglądając się po puszczy. Tak naprawdę nie szukał gałęzi na opał. Całą uwagę poświęcił narzekaniu na to, jak sprytnie popsuto mu ten wyjazd. Miał nadzieję się odstresować, tymczasem… wylądował w lesie, szukając jakiegoś cholernego drewna.
      Nagle jego uwagę zwrócił jakiś szelest całkiem niedaleko. Instynktownie przycisnął się plecami do drzewa, rozglądając się wokoło w poszukiwaniu źródła dźwięku. Dopiero po chwili dotarła do niego swoista groza jego obecnego położenia – sam w nie wiadomo jak bardzo oddalonym od obozowiska miejscu puszczy pełnej różnorakich stworzeń. Przez jego kręgosłup przeszedł dreszcz niepokoju, kiedy usłyszał delikatne kroki coraz bliżej jego położenia. Niepewnie spróbował wychylić się zza drzewa, by rozejrzeć się w nadziei, że dojrzy źródło szelestu. Niefortunnie jednak przestawił stopę, łamiąc gałązkę – i tym samym zdradzając swojemu potencjalnemu napastnikowi miejsce położenia.
      Gratulacje Zabini, należy ci się order za grację – pomyślał z irytacją, próbując uspokoić walące szaleńczo w piersi serce.

      [A no to my z Zabinim dołączymy się na swój sposób do poszukiwań drewna, a co nam tam ;)]
      Zabini

      Usuń
    2. Nie napotykając niczyjego spojrzenia, zrezygnowana wzruszyła ramionami i niepewnie ruszyła w stronę lasu. Cały czas uważnie rozglądając się dookoła w poszukiwaniu odpowiednich gałęzi. Miała cichą nadzieję, że nie będzie musiała zapuszczać się głęboko w las. W końcu idąc sama, była całkowicie bezbronna. Cokolwiek by się teraz wydarzyło, Avie mogłaby zacząć szybki bieg w celu ucieczki lub próbować wdrapać się na drzewo, chociaż ta druga opcja była zdecydowanie mniej prawdopodobna. W dodatku, skąd miałaby mieć pewność, że na drzewie nie będzie czegoś równie niebezpiecznego? Idąc do przodu, cały czas spoglądała na boki, nie chcąc zostać zaskoczoną przez cokolwiek. Teraz, bez różdżki musiała być jeszcze bardziej czujna i ostrożna. Miała zamiar zebrać kilka gałęzi i jak najszybciej wrócić do obozowiska, bez żadnych, dodatkowych przygód. Jednak już na samym początku, zatrzymała się gwałtownie słysząc jakiś niezidentyfikowany dźwięk. Otwierając szerzej oczy, zacisnęła pięści. Przełknęła cicho ślinę i niepewnie, powoli okręciła się dookoła własnej osi, wypatrując potencjalnego źródła.
      Słysząc pękającą gałąź, nie widząc jednak żadnego stworzenia przed sobą, lekkomyślnie, zrobiła chyba najgorszą z możliwych rzeczy, jakie zrobić mogła. Odezwała się. Wydała z siebie wyraźny dźwięk, umożliwiający stworzeniu zlokalizowanie jej.
      — Jest tu ktoś? — nie stała już jednak w miejscu. Niepewnie zrobiła krok do tyłu. Nie patrząc pod nogi, cały czas uważnie obserwując widok przed sobą. Z nadzieją, że leśne podłoże nie zostanie zaraz podeptane przez jakieś dzikie stworzenie, biegnące wprost na nią. Serce zaczęło bić jej coraz szybciej, a srebrnowłosa cały czas się cofając, w ogóle nie zerkając przez ramię, dokąd tak właściwie zmierza musnęła łydką o gałązki jakiegoś krzewu. Jej ciało zadrżało ostro, prawie doprowadzając do podskoku, a z jej gardła wydobył się zduszony krzyk przerażenia.
      Taka z niej inteligentna i bystra Krukonka. Zamiast obmyślać plan wycofania się z powrotem do obozowiska, Avalon ponownie się zatrzymała. Zdając sobie sprawę, że to tylko roślina musnęła jej łydkę, nerwowo rozejrzała się dookoła, słysząc raz jeszcze ten sam dźwięk, co za pierwszym razem.

      Avie

      Usuń
  6. To miał być jeden z lepszych wyjazdów, jakie miały się kiedykolwiek trafić w arsellusowym życiu, ponoć. Tak przynajmniej promowali to nauczyciele, a on jak ostatni kretyn dał się uwieść reklamie. Ugh, zderzenie z rzeczywistością i brutalnymi regułami po przybyciu na miejsce były porównywalne z tym, jakby ktoś sprzedał mu cios w żołądek, a potem poklepał go po głowie jak pupila. Grudniowy szybko pojął, że perfidnie go oszukano. Utwierdził się tylko w tym przekonaniu tuż po bezczelnym odebraniu różdżki i zarekwirowaniu przemyconej Ognistej. Mieli się zachowywać jak mugole i czekać aż wręczą im ich własność? Na gumochłona… Cóż za świetna rozrywka, yay! Aż chciałoby się krzyknąć na środku tej zarośniętej puszczy „więcej, proszę o więcej!”. Gdyby nie pewna Krukonka to Grudniowy uznałby to za stratę czasu i już dawno jakiś cholerny cruciatus, by go trafił wprost z niebios.
    Granie według czy jakichkolwiek ustanowionych zasad było dla słabeuszy. Nie trudno było wśród uczniów zauważyć te charakterystyczne, acz niezdrowe iskry w oczach, które nie zwiastowały niczego dobrego. Potrzebowali się, tak po prostu, żeby przetrwać. Nie, żeby wszyscy mieli od razu znaleźć wspólny język, ale mieli jeden wspólny cel, a to spaja równie mocno co nienawiść. Nocne spiskowanie i wyszło co wyszło – nowa Drużyna Pierścienia, tyle że bez pierścienia. Nieważne, nazwą dream teamu ci idioci będą się martwić w trakcie swojej jakże wzruszającej i pełnej poświeceń podróży. Widzowie mogą spodziewać się wielu napięć, latających ubrań, tarzania po wilgotnym podłożu i nacieraniu trawą, rzucania zaklęciami, spożywania nielegalnych trunków, sypania przekleństwami, walk o ostatnie ciastko czy pozostałość po ostatnim karaluchu w syropie, khe khe… Znaczy się… Ci uczniowie będą się grzecznie bawić, wymieniać kartami z Czekoladowych Żab, grać w gargulki i szachy czarodziejów. Yay! Te pościgi i te wybuchy, wooow! Istne szaleństwo! Ale z nich wariaci! Mogą śpiewać piosenki, wymyślać jedną pieśń o powszechnie znanym profesorze Snape’ie i drugą o, um, o wiele popularniejszych (jego) tłustych włosach oraz balladę o słynnym Irytku. Dodajmy jeszcze, że ci uczniowie będą dzielnie popijać wodę, bo o suchej gębie siedzieć to tak trochę ciężko…
    Johan Akin – największy zjeb tego obozu i zakała Slytherinu we własnej, jakże skromnej osobie – dostał jedno arcyważne zadanie. Inne, by zepsuł, ciągle obracając głowę i wypatrując tylko Człowieka Czołga i następnie szczerzyłby się lubieżnie przez kolejne kilkanaście godzin do własnych brudnych myśli. Wracając jednak do powierzonej mu misji – jak na ironię – od Arsa, żeby nie było wątpliwości, tylko jedno, proste zadanie. Zgromadzić Drużynę w jednym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grudniowy zamierzał się w tym czasie zająć czymś o wiele ważniejszym, bo jego spojrzenie znowu padło na tę samą Krukonkę… Przypadeg? Nie sondze. Oczywiście, że musiał wciągnąć ją do tej Drużyny Pierścienia (Bez pierścienia – Ars jeszcze nie oświadczył się Avie ani Freddie nie oświadczył się Avie… Ach, ta związkowa niepewność, proszę państwa, te emocje!).
      – Avie! – zawołał na powitanie Ślizgon, kierując się dzielnie do swojej wybranki, żeby ta już nie zdążyła mu uciec sprzed nosa, bo to utrudniłoby skompletowanie wybrańców. Co więcej tuż nad głową przeleciał mu pokazujący środkowy palec chochlik kornwalijski. Reakcja Arsellusa była zatem w pełni uzasadniona. Coś jednak podpowiadało mu, że równie dobrze mogliby się okrzyknąć Drużyną Bohaterskich Chochlików Kornwalijskich.

      Arsie and this swamp
      PS Blogspot zmusił mnie do rozbicia komentarza na dwa przez zalinkowanie :c

      Usuń
    2. Co prawda srebrnowłosa w żaden sposób nie ucierpiała podczas przeszukiwań ich osobistych rzeczy, jednak uważała to mimo wszystko za szczyt bezczelności ze strony profesorów. W końcu nie byli już dziećmi (w końcu mieli już po te szesnaście-siedemnaście lat!!), chociaż tak naprawdę bała się, że Arsie wziął ze sobą coś bardzo nielegalnego i najzwyczajniej w świecie martwiła się, żeby nie wpadł w żadne, poważne tarapaty. Nie miała pojęcia czy tym razem po prostu pomyślał i nie taszczył ze sobą niczego nadzwyczajnego, czy może znowu udało mu się uniknąć problemów. Nie, żeby mu źle życzyła – przecież końcem końców go lubiła – ale może właśnie powinno mu się raz nie udać, aby nabrał jakiejś ogłady. Nie był złym człowiekiem, ale… przecież każdy go dobrze znał i każdy, dosłownie każdy wiedział, że swoje za uszami ma. Odebranie im różdżek, było już czymś zupełnie innym. Skazaniem ich na beznadziejnie nudną zabawę i śmierć w męczarniach. No, bo jak to, tak? Czarodziej bez różdżki? W dzikim lesie, pełnym jeszcze bardziej dzikich stworzeń? To zachowanie kadry profesorskiej oburzyło Avalon znacznie bardziej niż ich pierwsze zagranie. Słysząc, że na czas udziału w wymyślonych zabawach terenowych oraz dodatkowych zadaniach, uczniowie ponownie dostają swoje różdżki, bez dłuższe zastanowienia, od razu zgłosiła się na ochotnika. O poranku mieli rozdzielić się na drużyny, wybrać, w której z zabaw chcą brać udział i… Rozpocząć jakże ważną misję, w której mieli zdobywać punkty dla swoich domów.
      Stała przed wejściem do swojego i Elody namiotu, podziwiając dzieło blondynki. W zasadzie to dobrze wyszło, że to właśnie Gryfonka zajęła się rozkładaniem tego przekleństwa. Przynajmniej miały stabilny, materiałowy dach nad głową. Całkiem prawdopodobne było to, że gdyby Avie się tym zajęła spałyby pod gołym niebem. Na co oczywiście Kurkonka szybko znalazłaby usprawiedliwienie. Przecież gwiazdy, są taaaakie piękne! A ich oglądanie to czysta przyjemność. Szczególnie podczas jeszcze chłodnych nocy. Myhm, z pewnością. Wracając jednak do srebrnowłosej dziewczyny, wciąż stojącej przed namiotem. Kiedy tylko usłyszała swoje imię odwróciła się przodem, w kierunku, z którego dobiegł do jej uszu, znajomy głos. Pomachała mu delikatnie, a widząc reakcję Ślizgona na widok chochlika, pogodny uśmiech rozpromienił jej twarz.
      — Cześć! — Odpowiedziała wesoło, ruszając w jego stronę, zostawiając Elody nadal śpiącą w środku namiotu. — No już, już. Pozbądź się tej miny i lepiej powiedz, co robimy. — Uśmiech wciąż nie schodził z jej twarz — zgłosiłeś się do zadań? — Tak naprawdę nie musiała pytać, dobrze wiedziała, że Arsellus nie usiedziałby na swoich szanownych czterech literach bez różdżki i jeszcze w dodatku bez możliwości popijania ognistej wraz z kumplami.

      Nie umiem pisać tak wesołkowato, przepraszam ;< ale może wreszcie się nauczę XD
      PS. Droga Dyrekcjo, nie wiem, czy ktokolwiek w końcu gdzieś to zgłosił, a ten osiołek powyżej tego nie zrobił, więc zgłaszam ja: stworzyliśmy sobie grę terenową wraz Chan, Bufonem, Fredziakową i leniwą fancy.

      pozdrawiam, Avie

      Usuń
    3. — Avie, on cię nie zaliczy. Jest impotentem i woli kotkę Calla — mruknął w kierunku Avalon, eksponując rząd równych ząbków, które domagały się konsultacji z arsową pięścią, ale przezorny zawsze ubezpieczany. Ślizgoński spryt Johana sprawił, że znajdował się poza zasięgiem bezmózgiego kumpla jego paroletniej, łóżkowej przygody, która pewnie teraz emowała w swoim szczęśliwym zakątku.
      Wysławszy Arsowi minę pod tytułem "tu się pierdolni", poszedł szukać szczęścia w postaci seksownych pośladków Silaska. Nowej upatrzonej przez Niemca na tle seksualnym przygody. Co prawda nadal musiał grać niedostępnego, udawać, że go nienawidzi ze wzajemnością, ale cóż, to była esencja ich burzliwej znajomości. W akcie roztargnienia dłoń powędrowała machinalnie w kierunku włosów. Zmierzwił je, psując misternie ułożoną fryzurę, gdy jego oczy napotkały osobliwą szarość.
      [i]No, proszę, o wilku mowa[/i], mruknął pod nosem, oblizując koniuszkiem języka spierzchnięte wargi, a potem, po zarejestrowaniu bujnych pukli opadających falami na ramiona, cofnął się o parę kroków, jakby zmaterializował się przed nim gumochłon w swej całej brzydkiej okazałości.
      — Silas, obrosłeś w futro, czy jak? — Skrzywił się, marszcząc zgrabny nosek. Nie, tym razem to nie ten niewychowany kot Lukrecja wywołał tą alergiczną reakcje. — Rozczarowałeś mnie. Zarost u takich zniewieściałych istot nie jest seksi — i urwał w połowie zdania, kiedy uświadomił sobie, że kobiece rysy twarzy nie były atutem Mulicbera, choć ten też miał coś z kobiety. Przez małe natężenia światło mógł uchodzić za takową. Gdyby nie przyjaciel między nogami. — Pardon. Ale ty też chodź. Bierz brata i lećmy na misję pod tytułem "Silas straci dziś dziewictwo" — oświadczył z niewzruszoną powagą. — Freddie, bucu, też idziesz z nami! — krzyknął, wyłapując w zasięgu wzroku nierudego Weasleya, który wyleciał z namiotu z bojowym okrzykiem "kto ukradł moje majtasy?". Super tekst na podryw, ale nie, dziś nie zobaczy Zabiniego w swojej całej okazałości. I nie, to nie Akin je zakosił. Nie tym razem. Niby życie nauczyło go, że warto mieć przy sobie tylko gumki do kochania i świeżą parę majtek na zmianę, ale dziś kierowały nim większe aspiracje. I nie, to nie było zakazana miłość (odwzajemniona rzecz jasna) do alegorii czołgu w ludzkiej skórze. Ją też musiał odłożyć na lepsze czasy. Life is brutal. — Everybody do kupy i ruszamy na przygodę życia! Nie mylić z rzycią, perwersy.

      #tonieja


      [i]Johan[/i]

      Usuń
    4. Ubaw miała przedni. Solene bez różdżki, to zupełnie jak zegar bez wskazówek. Miała ogromną ochotę wykrzyczeć profesorom w twarz jaką niesprawiedliwością ich darzą i jak bardzo ona sama tym gardzi. W końcu jednak stłumiła ten krzyk w sobie. Niezbyt podobała jej się możliwość stracenia plakietki prefekta, która obecnie i tak nic nie znaczyła. Była kolejną zwykłą uczennicą Hogwartu na idiotycznej wycieczce pod namioty. Świetnie. Chcąc odetchnąć od kłótni i wrzasków dziewczyn, z którymi trafiło się Solene spać pod jednym namiotem, odeszła w głąb polany. Między innymi w to grono wliczała się Cora. Na Merlina, chyba nikt nie był tak denerwujący jak owa szatynka. Gadała jak najęta o zupełnych głupotach i plotkach. Chociaż była to przyjaciółka , czasami zdarzało się, iż najchętniej zakneblowałaby ją.
      - Trzymaj mnie dzisiaj, bo ktoś padnie trupem – jęknęła blondynka, zatrzymując się przed siedzącym Silasem. Jego grupa od dawna była już gotowa na noc, która zbliżała się tempem ślimaka. Dziewczyna wypuściła głośno powietrze z ust, chcąc chociaż trochę się uspokoić. Nie było jej to jednak dane, bo jakiś Ślizgon zaczął mówić do niej jakieś dziwne rzeczy i dopiero po którymś zdaniu zrozumiała, że została pomylona z własnym bratem. Niby zdarzało się to często, ale Mulciber po tylu latach nie zdążyła się do tego przyzwyczaić. Dodatkowo zawsze reagowała dosyć wulgarnie. I już otwierała usta, i już marszczyła brwi w geście zdenerwowania, gdy usłyszała bardzo ciekawą nazwę misji. Fakt, że bardzo jej się spodobała sprawił, że rzadko widziany ostatnio uśmiech wykwitł Sol na twarzy. Dokładnie z takim wyglądem zwróciła się do własnego brata, sięgając po jego rękę.
      - No chodź, nie możemy tego przegapić!
      Oczywiście, że nie mogła. Poszłaby nawet sama, ale bez niego nadal wszystko będzie tak nudne, jak do tej pory. Nie znała chłopaka, który wyrzucał z siebie tyle zdań na temat jej brata, ale z jakiegoś dziwnego powodu bardzo ją to bawiło i nie zamierzała rezygnować z tego widowiska. Swoją drogą Sol pomyślała, że w przyszłości będzie musiała ich zapytać skąd się znają. Ponownie pociągnęła blondyna za ramię, tym razem mocniej. Prawie nim szarpnęła tylko po to, by doprowadzić obiekt potrzebny do wypełnienia jakże ciekawej i zajmującej nudny czas misji. Któż myślałby nad całą resztą, gdy możesz zobaczyć tak śmieszną sytuację, jaką jest rozdziewiczanie własnego brata?

      #tobyłokrótko #czekanienietakiestraszne #pozdrawiam

      Solene

      Wstawiłam nie tu, ups

      Usuń
    5. Wyjazd na trzydniowy obóz był dla Silasa świetnym pomysłem. Chyba jako jeden z nielicznych cieszył się, albo raczej nie miał nic przeciwko temu, że zabrali wszystkim różdżki. Chłopak od dłuższego czasu myślał i zastanawiał się, jakby sobie poradził bez zaklęć, ale nigdy nie udało mu się tego sprawdzić, gdyż ciągła obecność różdżki w jego otoczeniu sprawiała, że przy każdej okazji jej używał. Oczywiście to co podobało się jemu, nie zachwyciło pozostałych obozowiczów. W sumie Krukon nie dziwił się takiej reakcji, bo w końcu nikt nie ostrzegł uczestników wyjazdu, że zostaną oni pozbawieni możliwości czarowania. Od razu zaczęły się jęki i pierwsze godziny minęły na wysłuchiwaniu narzekań.
      Białowłosy siedział wygodnie na pieńku, który znajdywał się tuż obok miejsca na namiot, które wybrał razem z Marcusem. Mulciber nie miał bladego pojęcia o rozbijaniu namiotów, więc tę fuchę objął Gryfon, który rzekomo nabył już doświadczenia w obozowaniu. Silasowi przypadła rola obserwatora przyrody. Z radością stwierdził, że pozostali obozowicze zbili się w jedną kupkę, pozostawiając namiot Silasa i Marcusa nieco na uboczu. Nie przyszło mu do głowy, że wychylając się z miejscówką, może stać się przekąską do potworów, które tylko czekają na tak apetyczne kąski jak on. Miał nadzieję, że uda mu się spędzić czas na obozie w miłym towarzystwie i że chociaż na chwilę zapomni o zbliżających się nieubłaganie egzaminach końcowych.
      Blondyn nawet nie zauważył, gdy podeszła do niego jego siostra i pociągnęła go za sobą. Chłopak z początku nie mógł zrozumieć plątaniny słów, która wydobywała się z ust młodszej Mulciber. Jego myśli były teraz przy czymś innym. Do świata rzeczywistego powrócił dopiero w momencie, w którym Solene powiedziała słowo misja. Białowłosy był osobą, która szukała jakichś przygód. Nie lubił nudy, ale jego codzienne życie było monotonne, bo w końcu pochłaniała go nauka, dlatego gdy tylko widział możliwość wyrwania się z nudy, to starał się ją wykorzystać. Zatrzymał się jednak gwałtownie, gdy usłyszał od siostry szczegóły misji.
      – Ooooo nie, ślizgonom musiało zaszkodzić ciśnienie w tym ich podwodnym pokoiku, jeśli myślą że zgodzę się na coś takiego – mruknął starając się wyrwać ramię z uścisku siostry. – Nie zgadzam się na współpracę z tymi gadami – dodał po chwili. Niestety szamotanina z własną siostrą nie przyniosła rezultatów, bo oboje byli wystarczająco zawzięci by ciągnąć taką walkę bardzo długo. Mulciber dał w końcu za wygraną. Szybko jednak zapomniał o wszystkich negatywach, bo jego umysł przysłoniła wizja czekającej go przygody.
      Będąc na miejscu spostrzegł same znajome twarze. Cieszył się, że wśród zebranych większość stanowili Krukoni, dzięki którym zadanie na pewno będzie można doprowadzić do końca.
      – Siostro, jeśli po tym zadaniu wyląduję w Azkabanie, to nie pozwól żeby mój kot dostał się w łapska Sullivana – mruknął do Solene zaraz po tym, gdy w jego umyśle pokazał się widok Akina otoczonego zielonym światłem po jednym z zaklęć niewybaczalnych. – O Freddie, czemu jesteś taki czerwony? Czy to ma jakiś związek z zaginionymi majtasami, o których raczyłeś nas poinformować?

      #tojestzłe #alejestemchory #więcyolo #itakmnielubicie

      Silasek

      Usuń
    6. Wyszczerzył się szeroko w stronę Silasa, ignorując fakt, że na jego policzki wkradł się jeszcze ciemniejszy odcień szkarłatu. Prawda była taka, że nie do końca przemyślał opcję dołączenia do Drużyny Bohaterskich Chochlików Kornwalijskich zwanej krócej Drużyną Walecznych Chomików. Wyglądało to mniej więcej tak, że gdy tylko wypadł ze swojego namiotu z jakże bohaterskim okrzykiem na ustach, mającym w mniemaniu zgromadzonych zagrzewać ich team do boju i ujrzał przed sobą zarys sylwetki swojego przyjaciela Johana kręcącego się w pobliżu tych Mulciberów, nie potrafił sobie odmówić. Gdy w grę wchodziło bliźniacze rodzeństwo i ten kretyn, trzeba było liczyć się z tym, że ktoś z pewnością na takowym połączeniu ucierpi. Freda nie mogło w tym wszystkim zabraknąć.
      Kiedy jednak zbliżył się do grupki i powlókł zaraz za nimi do miejsca, w którym miała zostać przeprowadzona narada wojenna, całą swoją siłą woli musiał powstrzymać się od chęci prędkiej ewakuacji w przeciwnym kierunku – jak najdalej od swojego nieoficjalnego wroga, którego nawet nie znał, Arsellusa. Jak najdalej od Arsellusa patrzącego na jego byłą dziewczynę zupełnie tak, jakby był bardzo wygłodniałym lwem, a ona kopytkującą przed nim gazelą.
      Słysząc pytanie Krukona, roześmiał się tylko, a następnie zagryzł wargę w geście, który w założeniu miał być bardzo kuszący i poruszył brwiami do góry i w dół, jakby rzucał im wszystkim wyzwanie. Powiódł rozbawionym spojrzeniem po zbiorowisku hogwarckich degeneratów, postanawiając sobie, że tego dnia schowa wszystkie swoje emocje do kieszeni (w której z pewnością w tamtej chwili spoczywałaby różdżka, gdyby kochani profesorowie nie postanowili mu jej zabrać). Nie mógł przejmować się teraz sprawami sercowymi, nie był w stanie myśleć o całej tej sytuacji zdrowo i na trzeźwo. Te dwa słowa zwyczajnie nie szły ze sobą w parze. Musiał skupić się na wyznaczonym przez siebie zadaniu - ruszenie na misję wiązało się przecież z odzyskaniem różdżki. A może przy okazji dostaliby coś i na znieczulenie bólu…?
      — Wiecie, kiedy wybiegłem z namiotu, miałem zamiar zaprosić was wszystkich do udziału w dość prymitywnej grze zwanej rozbieranym pokerem, jeśli cokolwiek przywodzi wam to na myśl — wyszczerzył się radośnie, zacierając ręce, jakby nie mógł się czegoś doczekać. — Właśnie! Akin, Silas, Ars! Planowaliśmy zrobić męską edycję. Wejściówki dla pań gratis, jeszcze mamy szansę wycofać się z tej szalonej misji. Co wy na to? Striptiz dla ubogich, konkurs na Mistera Lasu, Najprzystojniejszego Tarzana, Najdzikszego Buszmana, Człowieka Dżungli... opcji jest baaardzo dużo — pokiwał głową w zachęcającym geście — ...chociaż przy okazji włóczenia się po okolicy moglibyście pomóc znaleźć mi bieliznę. Ktoś zasunął mi moje majtasy i w zasadzie bardzo na rękę byłby mi ten rekreacyjny spacer. Czy to wystarczający argument do rozpoczęcia misji?

      #niedawajciemiklawiatury #nielubięwaswszystkich #jestjużpóźno #nieoceniajcie #help

      I don't know why but today seems like it's gonna be a great daaaaaaaaay...

      Co złego to nie my
      zażenowany Freddie xD

      Usuń
  7. Biwak. Sam nie wiedział, czemu w ogóle się zgłosił. Chyba zaczynał odczuwać potrzebę integracji (rychło w czas, akurat na ostatni rok Hogwartu!). A może po prostu pragnął odpocząć od książek, zajęć, biegania ze śniadania na eliksiry, z eliksirów na astronomię, a potem na kolejne lekcje, których kolejności często nie umiał nawet zapamiętać.
    Nie potrafił określić, jakie uczucie towarzyszyło mu, gdy odbierano jego stanowczo zbyt długą i niewygodną w obyciu różdżkę oraz przeszukiwano rzeczy. Złość? Raczej nie. Bardziej zdziwienie i rozdrażnienie, bo w końcu grzebanie w jego rzeczach było jedną z czynności niewybaczalnych. Dziękował sobie w duchu, że jednak nie wziął ze sobą książki o czarnej magii, którą miał spakować do obszernej torby.
    W ostatniej chwili zdążył spakować paczkę czarodziejskich papierosów w miejsce, gdzie na pewno nikt nie zajrzy, a mianowicie w bieliznę. Tak, tę, którą miał na sobie. Rumieniec, który wylał mu się na twarz niczym wiadro czerwonej farby towarzyszył mu przez całą drogę ku namiotowi, a raczej miejscu, gdzie namiot ten miał stanąć. Rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt na niego nie patrzy i ukradkiem wyjął sobie z gaci fioletowe Magic Dusty o smaku winogron. Tak, Albus Potter palił smakowe fajki i się tego nie wstydził. Właściwie niekiedy twierdził, że to właśnie dym papierosowy stanowił najlepszy smaczek jego życia, choć przecież nie można było nazwać go nałogowym palaczem. Palenie a popalanie to dwie różne sprawy, mówił zawsze swojej siostrze, posyłając jej przy tym łobuzerski uśmieszek.
    Schował niewielki kartonik do kieszeni spodni i zmierzył wzrokiem Bellamy’ego.
    – Rozkładasz namiot – powiedział, zanim Sangster zdążył wyrzucić z siebie dokładnie te same słowa.
    Pamiętał, jak był mały i wszystko musiał sobie zaklepywać. Tak było i teraz. Widział, że niektórzy uczniowie grali w kamień, papier, nożyce albo marynarza, próbując wygrać sobie drogę do słodkiego leniuchowania, podczas gdy ktoś inny będzie się chrzanił z kołkami, linkami i innymi rzeczami, o których Albus nie miał zielonego pojęcia. Wzruszył ramionami, widząc wściekłe spojrzenie Bellamy’ego.
    – Jeśli nie potrafisz, to mam nadzieję, że chociaż ogon masz puchaty – dodał nieco ciszej, aby nikt inny nie słyszał. – A nie, dzisiaj nie ma pełni. – Skrzywił się.
    Spanie przy tyłku Bella mimo wszystko nie podobało mu się na tyle, co spędzenie nocy w ciepłym śpiworze. Westchnął cicho, obserwując obozowisko i zastanawiając się, jak bardzo sfrustrowani są wszyscy uczniowie. Siódmoklasiści klęli w stronę profesorów, pokazując im środkowe palce za plecami, nauczyciele z kolei udawali, że wcale tego nie widzą i chwilami chichotali między sobą. Potter zaczął się zastanawiać, co oni właściwie zamierzali zrobić z tymi wszystkimi Ognistymi i innymi trunkami znalezionymi w torbach Hogwartczyków. W końcu nie wyrzucą ich do rzeki, a i na pewno nie oddadzą butelek prawowitym właścicielom po całym tym cyrku.
    Podrapał się po głowie, zastanawiając się, co można znaleźć w lesie. Oprócz nietoperzy, chochlików, widłowęży, dziwnych stworzeń pływających w rzece, rusałek, robali i innych przyjaznych bądź mniej przyjaznych stworzeń. Jęknął cicho i żałośnie, myśląc sobie, co zrobi z tymi wszystkimi ukąszeniami komarów, które z jakiegoś powodu latały tutaj w dość pokaźnej jak na kwietniową porę liczbie.
    Nagle pokochał swoją różdżkę i pragnął przeprosić ją za każde przekleństwo, które powiedział w jej stronę. Że jest za długa, za mało giętka, niewygodna, że nie mieści się do toreb, że musi doszywać sobie do niej specjalne kieszenie… Wszystkie jej wady zniknęły w ułamku sekund, a na myśl o magicznym badylu Albusowi grały między uszami chóry anielskie.

    #nieumiemwgrupowe #będziemyszukaćgrzybków #zapraszam

    Albus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podjął decyzję o wzięciu udziału w biwaku nie tylko dlatego, że była to idealnie nadarzająca się okazja, by uprzykrzyć troszkę życie Albusowi. Poza tym miał nadzieję, że choć w niewielkim stopniu poczuje się jak w domu. Las, namioty, grupa ludzi. To wszystko brzmiało dość podobnie do siedziby Benevolens Lupus. Jednak od samego początku, gdy tylko zaczęła się cała śmieszna dla niego integracja, coś mu śmierdziało (I nie, to na pewno nie był on sam, choć mógłby poważnie zastanowić się nad Albusem). Cała sytuacja stała się czysta (na pewno bardziej czysta niż Albus) i klarowna, gdy zaczęło się przeszukanie. Brak różdżki był dla niego praktycznie niezauważalny. Bez swojego różanego patyka funkcjonował przez osiem miesięcy, więc trzy dni nie robiły na nim żadnego wrażenia. Jednak fakt, że profesorowie zarekwirowali jego pochowaną Ognistą był nie do zniesienia. Na całe szczęście papierosy trzymał przez cały czas przy sobie, w niewidocznej gołym okiem kieszonce kurtki. Obecność przylegającej do piersi paczki była wyjątkowo pokrzepiająca.
      — Wal się, Potter — warknął, kiedy tylko młodszy przyjaciel zaklepał sobie nicnierobienie. — Jeszcze jedno słowo, a będziesz musiał błagać swoich śliskich kumpli, żeby spletli swoje długie cielska jak wiklinę i zrobili ci domek na te trzy dni, bo ja cię do namiotu na pewno nie wpuszczę —dodał tylko, równie cicho, co Albus.
      W swoim życiu rozkładał już wiele namiotów, od dziecka jeździł z matką na biwaki, często nocował z kuzynostwem w ogródku, w rezydencji babki, a osiem miesięcy w Irlandii nauczyło go radzenia sobie w takich sytuacjach bez niczyjej pomocy. Na pokrowcu, w którym znajdował się namiot nie było żadnej instrukcji, więc Bell był pewien, że Potter nie dałby sobie rady z rozłożeniem tego.
      — Z jakiej racji ty sobie w spokoju kopcisz, a ja mam harować? — zapytał nagle, wznosząc ręce ku górze. — Mały gnojek — rzucił w eter, wsuwając stelaże w odpowiednie otwory. W ciągu kilku minut namiot stanął na ziemi. W ciągu kilku kolejnych, Bellamy zabezpieczył go śledziami i sięgnął po ostatnią część. Wodoodporna warstwa materiału była zdecydowanie zbyt duża, by poradził sobie z nią sam. — Te, obrażona gadzia księżniczko, podnieś te swoje zacne cztery litery i mi z tym pomóż, bo w innym wypadku napada ci w nocy na gębę!
      Nie czekając na reakcje Albusa, wyjął naprędce z paczki mugolskiego, mentolowego papierosa i zapalniczkę. Opadł na trawę z głośnym westchnieniem, jakby rozkładnie namiotu należało do najtrudniejszych zadań świata i zaciągnął się miętowym dymem. Kłąb białej pary wydostał się spomiędzy jego warg, a on przymknął lubieżnie powieki, Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebował nikotyny.
      — Hej, Al, skoro nie mamy alkoholu, to musimy wykombinować coś innego — stwierdził nagle, zakładając ręce na piersi i spoglądając przez ramię na swojego przyjaciela. — Bo nie wiem, jak ty, kolego, ale ja nie mam najmniejszej ochoty spędzić tych kilku dób o zupełnie suchym pysku, grając w szachy — stwierdził, podnosząc się na nogi i podchodząc do Albusa. — Załóżmy ten tropik i chodźmy do tego lasu, mam wrażenie, że on mnie woła. No i muszę się odlać. — dodał, podnosząc się ze swojego miejsca na ziemi. — Potter, tylko mnie wydaje się, że w tym miejscu możemy znaleźć bardzo ciekawe rzeczy? — zagadnął, a na jego twarz wypłynął leniwy uśmiech.

      #zasypialampiszacto #hasztag #jolo #son

      [Wszystkich chętnych na ciekawe przygody zapraszamy do dołączenia!]

      Bell

      Usuń
    2. – Będziesz mnie błagał o litość, jak moi śliscy kumple wejdą w twój psi zadek i zrobią sobie tam gniazdo – odpowiedział, wyszczerzając zęby w szerokim triumfalnym uśmiechu.
      Czasami żałował, że nie wychowywał się w rodzinie półmugolskiej. Przynajmniej umiałby robić takie rzeczy, jak chociażby rozłożenie namiotu bez użycia różdżki. Patrzył tępo w Bellamy’ego, który jakoś radził sobie z tymi wszystkimi kijkami i sznurkami i właściwie nie potrzebował pomocy. Al za to usiadł na trawie, obserwując nauczycieli. Ci z jakiegoś powodu postanowili wybrać się do lasu, a jedyny profesor, który został, aby pilnować uczniów, schował się w swoim namiocie w ciapki. Zapewne teraz odkręcał butelkę Ognistej zabranej od uczniów. Ewentualnie narzekał na swoje życie i rozmyślał, czy woli rzucić się z Wieży Astronomicznej, Północnej, czy może raczej dać się pożreć kreaturom żyjącym w pobliskim jeziorze. Ślizgon, korzystając z okazji, wyjął z kieszeni papierosy i włożył sobie jednego do ust. Zapalił się sam, jak to niektóre czarodziejskie fajki miały w zwyczaju.
      – Z takiej, że ja nie umiem żyć w dziczy, a ty to masz we krwi. – Pokazał na powoli stawiający się namiot. – Widzisz, ja bym ten kołek prędzej wsadził sobie w oko niż rozłożył cholerny namiot.
      Podniósł się niechętnie, widząc, że Bellamy potrzebuje jego nagłej pomocy. Prawdziwa księżniczka nigdy nie pomaga swoim poddanym, jednak Albus należał do władców miłych i przychylnych plebsowi, więc w geście łaski wsadził sobie papierosa między wargi, złapał za wodoodporny materiał za dwa końce i stanął w miejscu, gapiąc się na Sangstera, unosząc jedną brew. Jego twarz wyraźnie mówiła: „I co ja mam, do jasnej cholery, zrobić z tym czymś?”.
      Jego plan na samym początku zakładał wykradnięcie trunków profesorom, jednak jak tak teraz o tym pomyślał, to w sumie też chciało mu się lać. Miał tylko nadzieję, że to wszystko nie było podstępnym planem Bella na zgwałcenie go i zostawienie w lesie jak smutnej małej dziewczynki.
      –Tu i tak za wiele do roboty nie ma – powiedział, wciąż trzymając w ustach papierosa i rozejrzał się wokół.
      Grupka uczniów założyła Stowarzyszenie (wcale nie) Anonimowych Alkoholików i siedziała teraz w kółku, płacząc i zwierzając się z tego, że nie pili przez cały poranek, a teraz nie mają jak uzupełnić niedoborów alkoholu. Westchnął cicho. Prawie było mu ich żal. Prawie.
      – To łap się za tę firankę i to rozłóżmy.
      Zabawa z tropikiem zajęła im dobre paręnaście minut, bo Al przy okazji poparzył się papierosem i upuścił go na materiał, prawie spalając im dach nad głową. Na szczęście sytuacja została opanowana, ale Bellamy wyglądał, jakby chciał zaszczekać się na śmierć z wściekłości.
      – No już, już, chodź do tego lasu, odlejesz się i będzie ci lepiej. Pac, pac – poklepał go po głowie i wyminął, ruszając ku ścianie drzew.
      Było późne popołudnie, co oznaczało tyle, że niedługo zapadnie zmierzch – musieli się więc pospieszyć, jeśli chcieli znaleźć w lesie cokolwiek. Albus był wniebowzięty swoją umiejętnością dedukcji i wyciągania wniosków. Całkiem zadowolony z siebie, wszedł między drzewa. Naprawdę musiał się odlać, to wszystko przez Sangstera. Niepotrzebnie o tym wspominał.
      – Ej, a jak się zgubimy, to dasz radę nas tu doprowadzić po węchu? – zagadał, odwracając się do przyjaciela.

      ciota Albus

      Usuń
    3. Wystarczyło, że zobrazował sobie groźbę Albusa, aby zakończyć tę wymianę zdań cichym, gardłowym warknięciem. Ugh, węże w tyłku nie były zbyt ciekawą perspektywą, dlatego najszybciej jak potrafił odrzucił tę myśl w kłębowisko innych i wyjmując spomiędzy warg papierosa, wydmuchał gęsty kłąb dymu. Brak opiekunów w najbliższym otoczeniu skłonił go do nieukrywania się z paleniem, co znaczyło trzymanie papierosa w zębach i mrużenie jednego oka,byle tylko uchronić je przed łzawieniem spowodowanym drażniącym dymem.
      — Żebym zaraz nie wsadził Ci tego kołka w dupę, Albus — mruknął, choć groźba w tej chwili, w jego ustach brzmiała niesamowicie niedorzecznie. — Poza tym, twoi śliscy koledzy pewnie wiele razy widzieli rozkładany namiot, mogliby Ci wyszeptać jakieś instrukcje. — Stwierdził, wzruszając ramionami.
      Z trudem pohamował się przed parsknięciem śmiechem na widok wyrazu twarzy swojego współlokatora na kilka nocy. Od dłuższego czasu nie miał styczności z osobą tak nieświadomą, która nie miała bladego pojęcia na temat tego, co próbowała osiągnąć.
      — Po prostu pomóż mi to położyć na namiocie. — Wyjaśnił, próbując kaszlem zamaskować chichot.
      Bellamy miał ochotę na zmianę turlać się ze śmiechu i rwać włosy z głowy z rozpaczy. Z każdą kolejną chwilą mocowania się z tropikiem, miał serdecznie dosyć Albusa i jego bezradności. Kiedy papieros wysmyknął się z ust jego przyjaciela, niewiele brakowało, aby zaczął na niego krzyczeć. Miał ochotę oznajmić mu, że jego głupota wkroczyła na rekordowy level, zamknął się jednak, z nadzieją, że w końcu uda im się osiągnąć wymarzony cel i dotrzeć do lasu. Bell naprawdę czuł silną potrzebę, która ściskała jego pęcherz niczym pielęgniarka worek z kroplówką. W ostatnim czasie Bellamy był wyjątkowo wyczulony na wszelkie gesty, które uwłaczały jego męskie ego. Dlatego zacisnął pięści, gdy Albus poklepał go po głowie niczym małego chłopczyka. Udało mu się jednak odepchnąć od siebie myśl chwycenia młodszego kolegi i przewrócenia na trawę w ramach odwetu.
      Wszedł pewnie między drzewa, zupełnie nie przejmując się półmrokiem panującym na skraju lasu. Prawdę powiedziawszy – Bell nie miał chyba ochoty wiedzieć, co kryło się dalszych częściach tego kolosalnego skupiska drzew. Wciskając dłonie głębiej w kieszenie motocyklowej kurtki, próbował odszukać wzrokiem najlepsze miejsce na opróżnienie pęcherzy.
      — Lepiej nie zgub drogi — stwierdził nagle. — Ale w razie potrzeby zawsze będziesz mógł spróbować odnaleźć ją, używając jakichś starych metod, wiesz, kij, słońce, ale ugh, poczekaj nie świeci słońce!— Niemal wykrzyknął. — Także pilnuj tego Potter. Nie chcę tu utknąć na wieczność.

      Bell

      Usuń
    4. Biwak był dla uczniów Hogwartu pretekstem do zintegrowania z rówieśnikami, spędzenia czasu na czymś innym niż nauka i przede wszystkim zasmakowania płynnego szczęścia, którym oczywiście była Ognista Whiskey. Dla Martine wyjazd jednak był w pewnym sensie karą. Jako stażystka została wytypowana jako jedna z pierwszych do pełnienia roli opiekunki. Zdecydowanie wolała siedzieć w lochach, pilnując żeby nikt nie wysadził swojego kociołka w powietrze. Eliksiry były jej oczkiem w głowie. Mogłaby całe życie stać przy swoim kociołku, mieszając składniki. Była to według niej sztuka, którą rozumieją tylko nieliczni czarodzieje. Jej zdaniem tylko artystyczne dusze potrafiły przygotowywać najlepsze mikstury.
      Całą drogę prowadzącą na ich pole biwakowe klęła pod nosem. Nie miała ochoty na tego typu wypad. Pamiętała biwaki, na które jeździła podczas nauki. Nigdy ich nie lubiła i starła się na nie nie jeździć, udając chorą albo niezdolną do chodzenia, co automatycznie ją wykluczało. Teraz miała jednak doświadczyć biwaku ze strony nauczyciela. Starała się sobie wmówić, że nie będzie aż tak źle. Kiedy dotarli na miejsce i przeszukali rzeczy uczniów w poszukiwaniu niedozwolonych przedmiotów, myślała że będzie miała spokój do końca dnia. Grubo się myliła.
      Kiedy weszła do namiotu kadry, widok jaki tam zastała niezwykle ją zaskoczył. Na środku stołu stało wszystko to, co zostało zarekwirowane, a dookoła niego zebrali się wszyscy nauczyciele, łapczywie patrząc w stronę trunków, papierosów i plastikowych paczuszek wypełnionych jakimiś nieznanymi jej ziołami. Ktoś tylko rzucił, że mogą zaczynać skoro są wszyscy i wtedy się zaczęło. Martine myślała przez moment, że znalazła się w ZOO pełnym rozwścieczonych lwów. Wszyscy rzucili się na stół, wyszarpując sobie z rąk butelki z Ognistą Whiskey. Nie zamierzała brać w tym udziału, jednak coś jej podpowiadało, że tylko dzięki Ognistej wytrzyma tych kilka dni. Podeszła nieśmiało do stołu i zabrała dwie duże butelki. Schowała je do swojej torby i zamknęła tak, żeby nie było widać zakrętek. Tylko tyle potrzebowała do szczęścia, więc wyszła z namiotu. Zobaczyła na horyzoncie Albusa zmierzającego w stronę lasu razem z jakimś chłopakiem. Nie pamiętała jego imienia. Sebastian? Adam? Nawet nie była pewna czy widziała go na zajęciach z Eliksirów, więc odpuściła zgadywanie. Ruszyła od razu w ich stronę, mając nadzieję, że chociaż Albus umili jej ten biwak.
      Kiedy znalazła się na linii lasu, odszukała wzrokiem Albusa i drugiego chłopaka. Wszystko wskazywało na to, że właśnie opróżniali swoje pęcherze. Zaśmiała się lekko pod nosem i bezceremonialnie ruszyła w ich stronę.
      - Powinnam wam teraz odjąć punkty za zbezczeszczenie tych krzaczków przed wami – rzuciła i zaczęła śmiać się, widząc jak się zlękli jej obecnością. – Spokojnie, już się odwracam! - dodała i się obróciła. – Zdajecie sobie sprawę, że mamy tutaj latrynę? Nie musieliście aż tyle w las leźć.
      Martynka

      Usuń
    5. Widząc i słysząc psioczących uczniów na zagranie dyrekcji odnośnie odebrania różdżek i zarekwirowania wszelkich nielegalnych używek, Lavena uśmiechała się tylko z politowaniem, mrużąc przy tym delikatnie oczy i kręcąc lekko głową, jakby z niedowierzenia. Rozumiała, że większość uczniów nastawiła się na imprezę, trwającą trzy dni libację, której efekty mogłyby być różnorakie. Może nowa miłość, poznana podczas alkoholowego odurzenia? Przynajmniej na te jedną noc, spędzoną wspólnie pod gołym niebem, gdzieś przy drzewie. Może podtrzymując sobie głowy, albo przepychając się na bok, co by przypadkiem jedno nie zadławiło się zawartością własnego żołądka. W każdym razie, dyrekcja wraz z kadrą nauczycielską idealnie już zadbali o to, aby nikomu przypadkiem nic się nie stało, aby przypadkiem nikt nie wspominał tej wycieczki jako jednej z najlepszych. No bo niby dlaczego mieliby z radością wspominać szkolny biwak w środku lasu? Przecież takie wspomnienie byłoby nic nie warte, tak jak milion innych, które przeżywali w szkolnych murach. Najprawdopodobniej odeszło by w niepamięć z pozostałymi. Z drugiej strony, czy o poranku dnia trzeciego, ktokolwiek pamiętałby cokolwiek z jednej, długiej imprezy? Z pewnością nie.
      Lavena nie należała do tych grzecznych dziewczynek, które nie miały nic na swoim sumieniu. Za uszami miała całkiem sporo, jednak potrafiła zachować pozę aniołka. Tego najgrzeczniejszego, najukochańszego. W dodatku zawsze, przygotowanego na… prawie każdą okazję. Pomimo odebrania bagażu lżejszego i kilogram czy dwa, nie miała zamiaru siedzieć i użalać się nad sobą wraz z pozostałymi uczniami. Miała przed sobą trzy, wolne dni. W pięknej okolicy z ludźmi… Cóż, niektórych z nich lubiła, jednak widząc ich marudne twarze miała ochotę uciec przed nimi wszystkimi. Dlatego też spojrzała z uniesionymi brwiami na kręcącą się po namiocie Esther.
      — Naprawdę masz zamiar, rozpamiętywać utratę jednej butelki? — Rozumiała nastawienie wszystkich i ich wielkie rozczarowanie, ale nie mogła zrozumieć, jak alkohol mógł tak bardzo wpływać na negatywne nastawienie nastolatków. Westchnęła głośno i wzruszając ramionami ruszyła przed siebie, sama nie bardzo wiedziała dokąd tak właściwie zmierza. Może wśród obozowiczów wypatrzy kogoś, kto nie będzie jęczał jak to mu źle i niedobrze. Przechadzając się pomiędzy namiotami, dostrzegła w oddali Albusa i Bellamy’ego, przy których unosił się tajemniczy dym. Pokręciła z rozbawieniem głową i ruszyła w ich kierunku, była pewna, że ta dwójka z pewnością nie będzie zapełniać jej głowy zbędnym narzekaniem. Nim jednak zdążyła do nich podejść, oddalili się w stronę lasu. Odrzucając gdzieś na bok źródło, wcześniej wspomnianego dymu.
      Nie zastanawiając się długo, ruszyła w ich kierunku.
      — Al, ty stara ksantypo! — Mruknęła podchodząc do skraju lasu, gdzie tuż po chwili obaj chłopcy zniknęli jej z pola widzenia — widziałam co macie, nie spławicie mnie tak szybko — dodała, wchodząc powoli w głąb lasu. Dopiero dostrzegając młodą stażystkę i słysząc jej słowa, zrozumiała po co chłopaki wleźli w las.
      — Och, pani Mahoney — na ustach dziewczyny momentalnie pojawił się lekki uśmiech, który wszystkim zebranym obwieszczał jej lekkie zdezorientowanie. Dobrze wiedziała, że Martine jeszcze niedawno sama była jedną z uczennic szkoły magii i czarodziejstwa, jednak Lav nie miała przyjemności zapoznania się bliżej z dziewczyną — są przewidziane może jakieś… eee, atrakcje na wieczór? — Nieśmiały uśmiech, wciąż przyozdabiał jej twarz.

      Lavena

      Usuń
    6. Jako że Bellamy rozłożył namiot, Albus przystanął na propozycję pilnowania drogi. Mógł zostać kompasem, właściwie to czemu nie? Popatrzył na przyjaciela i westchnął cicho.
      – Okej, niech ci będzie.
      Głębokie przemyślenia podczas opróżniania pęcherza były jedną z najdziwniejszych cech człowieka. Stał tak dwa metry oddalony od Bellamy’ego i zastanawiał się, jak to jest, że nie mają żadnego problemu z byciem razem w tej jakże intymnej sytuacji.
      – Ej, Bell, a rzeczy nam nie zabiorą, jak je tam w namiocie po prostu zostawiliśmy? – spytał, patrząc na żółtawy strumień podlewający jedno z drzew.
      Powoli zapadał zmierzch. Bardzo, bardzo powoli, ale jednak jego widmo było widoczne wszędzie wokół Albusa. Szare, zachmurzone niebo zwiastowało bezgwiezdną noc. Gdzieś w głębi lasu złowieszczo szumiały drzewa, z jakiegoś powodu kusząc chłopaka, zamiast go odstraszać. To był dopiero początek biwaku i nie uśmiechało się mu spędzić go w namiocie z trzeźwym Bellamym. Nie. Przyjechał tu po to, żeby mieć trzy dni wyjęte z życia – życia pełnego kłótni, stresu przed opinią rodziców, pilnowania siostry, bezsenności i ścierania się z brutalnością rzeczywistości każdego dnia.
      Niemalże podskoczył, gdy usłyszał za sobą głos Martine. Po chwili jednak zaśmiał się, widząc bladą twarz Bella, który z Martine prawdopodobnie nigdy nie zamienił słowa – a przynajmniej z tego, co było Alowi wiadomo – a teraz był obserwowany przez nią podczas oddawania moczu. Sam Potter już przyzwyczaił się do tego typu sytuacji podczas pobytu z panną Mahoney w Indiach. Podróże zbliżają i łamią tabu.
      – Do latryny była kilometrowa kolejka – odpowiedział, po czym zasunął rozporek i odwrócił się w stronę Martine. – A ty nie z nauczycielami? – Uniósł podejrzliwie jedną brew.
      Nie zdążył jednak otrzymać żadnej odpowiedzi, bo spomiędzy krzaków wyskoczyła Lavena. Miała jakiś badyl we włosach, ale chyba nawet tego nie zauważyła. Już miał jej o tym wspomnieć, gdy usłyszał przestraszone pani Mahoney. Pani. Mahoney. Parsknął śmiechem.
      – Pani Mahoney, może nam pani wytłumaczyć, czemu zabrano nam nasze dzieci i co z nimi zrobią? – spytał, unosząc nieśmiało jedną rękę w teatralnym geście.
      Odchrząknął, patrząc na niebo pozbawione jakiegokolwiek koloru. Ruszył powoli głębiej w las, widząc, że Bellamy wreszcie opróżnił swój wielki, wilczy pęcherz. Nie miał zamiaru siedzieć w nudnym obozowisku, a przecież Sangster powiedział, że las go woła. Albus postanowił zawierzyć zwierzęcym instynktom przyjaciela i liczył na to, że wilkołaki są przyciągane przez Ognistą pochowaną w dziuplach drzew. Podrapał się po głowie. Niezbyt uważał na zajęciach o magicznych stworzeniach, a gdy temat wilkołaków był poruszony również na OPCM, akurat obserwował, jak pająk zamieszkały w rogu framugi okna pożera swoją ofiarę w postaci muchy. Tak, było to zdecydowanie bardziej ciekawe od ględzenia Teddy’ego, który chyba cierpiał wtedy na silnego kaca. Właściwie Al by się nawet nie poznał, gdyby nie fakt, że Lupin był przyjacielem rodziny i spędził z nim po prostu zbyt dużo czasu, aby nie poznać jego typowo skacowanej twarzy.
      – Idziemy w nieznane, Bella przyciąga siła alkoholu płynącego gdzieś w rzece – powiedział, chowając dłonie do kieszeni jeansów. – Pani Mahoney, pójdzie pani z nami, żeby nic nam się nie stało? – Wyszczerzył zęby, po czym zmierzył wzrokiem Martine, a następnie Lavenę. – A tobie, Saoirse, skoro badyle we włosach tak bardzo pasują, też spacer po lesie nie zaszkodzi.

      Samozwańcza księżniczka lasu

      Usuń
    7. Mimo iż Bellamy spędził wiele czasu w lesie, nie należał do zbyt rozgarniętych osób w kwestii znajdowania drogi. Bycie blondynką usprawiedliwiało to, że nie zawsze na szybko potrafił rozróżnić prawą od lewej i ogólnie rzecz biorąc gubił drogę, mimo iż obserwował ją bardzo uważnie, gdy szedł nią po raz pierwszy. Cóż miał poradzić? Jedyną opcją było wynajęcie kogoś, kto potrafił załatwiać takie rzeczy.
      — Pamiętaj, że najbardziej drogocenne rzeczy Ci zabrali — stwierdził, zatrzymując się nieopodal Albusa i rozpinając rozporek. Jego pęcherz wręcz krzyczał mu, że potrzebuje opróżnienia i w tej chwili nie przeszkadzałoby mu nawet, gdyby musiał stanąć naprzeciwko Ala, zamiast obok. Potrzeba była o wiele silniejsza niż jakiekolwiek bariery, które stawiają między sobą ludzie. Z resztą – znał go już tak długo, że nawet nie widział w tym nic nienormalnego. — Nawet jeśli ktoś tknąłby te rzeczy… nie ma tam nic na tyle wartościowego, by to zabrali — wzruszył ramionami, spoglądając na przyjaciela.
      Czułby się naprawdę spełniony, gdyby nie to, że mniej więcej w połowie opróżniana pęcherza, gdzieś za nim rozbrzmiał kobiecy głos, który mimo iż Bell bardzo poznał przez samo brzmienie, nadal wdawał mu się być zupełnie obcy. Zerknął przez ramię i uśmiechnął się półgębkiem na widok zbliżającej się postaci. Z Martine miał jeden podstawowy problem. Nie znał jej osobiście, ale znał ją z opowieści uczniów, którzy określali ją mianem „pani” i znał ją z opowieści Albusa, który nazywał ją wyłącznie po imieniu. W tej chwili był ogłupiony, bo nawet nie wiedział, jak sam powinien się do niej odnosić, a fakt, że była od niego zaledwie rok starsza, jeszcze bardziej komplikował sytuację. Dodatkowo przyglądając się reakcji Albusa, gdy Lavena zwróciła się do Martine per pani, przygryzł policzek od wewnątrz, czując się rozdarty na dwie połowy. I nawet zachowanie Albusa nie poprawiało na ten moment jego stanu. Zapiął rozporek i odwrócił się twarzą do reszty. Nic nie mówiąc, ruszył za Albusem, a krzywy uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy usłyszał stwierdzenie przyjaciela.
      — To, co mnie woła, mogłoby się okazać rzeką ognistej, ale nie liczyłbym na cudy Al, no i… zanim ruszymy tak naprawdę — zatrzymał się i odwrócił w stronę kobiet. — Jestem Bellamy — rzucił, wyciągając rękę w kierunku Martine — i naprawdę nie wiem czy powinienem nazywać Cię po imieniu, czy prowokować Ala do kolejnych żartów — uśmiechnął się jednym kącikiem ust, spoglądając na Lavenę, która pewnie zdążyła zorientować się, że poczynania Albusa nie były zupełnie… normalne.

      Bell,
      i jego autorka która zasnęła dwa razy podczas robienia tego odpisu

      Usuń