29 maja 2015

Ognisko na błoniach



Ciepły czerwcowy wieczór, zbliżający się wielkimi krokami finisz roku szkolnego, beztroskie oczekiwanie na wyniki egzaminów, rozbrzmiewająca w uszach muzyka, doborowe towarzystwo, przymykający oko na łamanie zasad Prefekci, czujni profesorowie, dźwięk gitar i trzask ognia...
Uczniowie powoli zaczynają schodzić się na wyznaczony plac w okolicach jeziora, skupiając się w małych grupkach wokół ognisk. Świętowanie jednak objęło swoim zasięgiem nie tylko błonia. Na boisku Quidditcha organizowane są widowiskowe pokazy fajerwerków, a chatka gajowego stała się miejscem przechowywania nielegalnego alkoholu. Upiecz kiełbaskę, spędź miło czas z przyjaciółmi, trzymaj się z daleka od jeziora i Zakazanego Lasu, nie wkładaj rąk do ognia, staw wyzwanie zadaniom, a przede wszystkim dobrze się baw!

TEMATY:
strach; noc; niebezpieczeństwo; kłopoty; alkohol; pocałunek, zdrada; woda; ogień; szlaban; ucieczka; muzyka; jezioro; przyjaźń; miłość; wróg; bitwa; nauczyciel; jedzenie; rozstanie; przygoda; szczęście;
KATEGORIE:
A.Król i Królowa Disco, czyli gwiazdy Hogwartu;
B. Ognisty Rycerz, czyli najwytrwalszy alkoholik;
C. Władcy Wybiegu, czyli posiadacze najlepszych kreacji;
D. Niewolnicy Amortencji, czyli najlepiej dobrana para;

START → 29 maja 2015 → 20:00
Administracja życzy wszystkim dobrej zabawy i zachęca do czynnego udziału w wątku jak i w zadaniach. 
 Rzeczywista data ogniska: 1 czerwca. Prosimy o niezakrywanie posta do godziny 10:00 dnia następnego.

WYNIKI KONKURSÓW:

27 komentarzy:

  1. [Biorę udział w zadaniu nr 1. A także myślę nad wzięciem udziału w drugim, ale Zabini nie umie zdecydować się na jedną kategorię xD Także… Biorę udział w zadaniu 2. Zab nie lubi ograniczeń, Fasolowy Król próbuje swoich możliwości wszędzie.
    Ale teraz już wątek xD]
    Zabini lubił się wyróżniać, skupiać na sobie uwagę. Nie było to żadną tajemnicą. Może to wpływ rodziny, wychowania… A może był po prostu kolejnym arystokratą z ego wyższym niż on sam.
    Przed Ogniskiem oczywiście nie obyło się bez kolejki w ślizgońskim dormitorium, czuł się więc już lżejszy o kilka łyków cudownej Ognistej. Korytarzem kroczył z tą typową Ślizgońską pewnością. Już zaszczycał kuszącymi uśmieszkami damską część postaci z obrazów – męskiej wolał nie zaczepiać, bo jednak obrazy bywały konserwatywne. Wiedział, gdzie szukać nietypowego przyjaciela. Miał tylko nadzieję, że Dylan go nie oleje i da się wyciągnąć na ognisko. W końcu co to za impreza bez duszka?
    Skierował kroki wprost do Izby Pamięci. Znał już trochę Dylana i spodziewał się, że ten, tęskniąc za czasami, gdy mógł polatać po boisku na miotle i pobawić się w rywalizację, ogląda rozstawione tam nagrody oraz przeróżne trofea uczniów. Bez wahania minął zbrojownię i pchnął skrzypiące drzwi Izby.
    – Dyyyylan? Zgadnij kto i po co? – Wyszczerzył się, w ciemności rozglądając się za duszkiem. – Masz zamiar spędzić tu całą noc? Na błoniach szykuje się niezła impreza, chyba nie wystawisz kumpla, co?
    Oparł się o framugę, skrzyżował ręce na piersi.
    – Rusz się, w przeciwieństwie do ciebie, ja nie mam wieczności no…

    [Taki niezobowiązujący począteczek, mam nadzieję, ze zadowala ^^]
    ten wspaniały Zabini

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Biorę udział w zadaniu numer 1. ]

      Dylan lubił czasem powspominać jak to było, kiedy jeszcze mógł czuć na twarzy wiatr, a pod stopami trawę. 10 lat...czas nieźle leci. Jego rówieśnicy byli już po ślubie, niektórzy mieli dzieci...a on nadal miał 16 lat i szwędał się po zamku ubrany w kraciaste spodnie, kiedyś czerwone, oraz koszulkę, szarą. Słysząc jak ktoś wchodzi do Izby Pamięci odwrócił wzrok od swojego medalu dla najlepszego Szukającego w roku szkolnym 2010/2011. Kiedy usłyszał głos swojego przyjaciela, uśmiechnął się i przemknął przez gabloty z trofeami, aby stanąć przed nim. Lewitował kilkanaście centymetrów nad podłogą. Zrobił jednak surową minę, założył ręce na piersi i pokręcił głową - Zabini...impreza dopiero się zaczyna, a ja już coś czuję, że miałeś bliskie spotkanie z Ognistą, co? - spytał. Kiedy obserwował co wyczyniają Ślizgoni aż włosy mu się jeżyły na głowie. Hogwart nagle stał się meliną, uczniowie ciągle pili i migdalili się po kątach, zapominajac, ze są w szkole. Jasne, on też za życia nie był aż tak święty, ale za jego czasów takie zachowanie by nie przeszło, zresztą, nikomu by to nie przyszło do głowy. Picie na imprezie, na ktorej będą nauczyciele? W życiu nigdy...po, gdzieś tam cichaczem w dormitorium to czemu nie? Ale tak jawnie? Dzisiejsi uczniowie byli jednak inni, bardziej bezczelni i butni. On został dekadę do tyłu. A Marta jak nieraz narzekała na to wieczne ich wymiotowanie gdzie się da i smród w jej łazience? Nie, żeby duchom to jakoś przeszkadzało, ale nadal walory estetyczne woleli mieć jakoś zachowane.

      Dylan Williams

      Usuń
    2. Wyszczerzył się do kumpla, wywracając oczami. Jego podejście z zeszłej dekady bywało irytujące, zwłaszcza dla Ślizgona nie lubiącego ograniczeń. Mimo wszystko lubił spędzać czas z Dylanem, całkiem nieźle się dogadywali, mimo tej dekadowej różnicy. Przeczesał włosy palcami i kolejny raz wywrócił oczami.
      – Tym razem nie zacząłem od wielkich ilości, nie marudź. Twierdzisz, że aż tak czuć? – Uniósł brwi, nieco się krzywiąc. – Któryś z chłopaków znalazł Ognistą, którą ukrył w zeszłym roku. Wiesz, może to dlatego tak czuć. – Wzruszył ramionami beznamiętnie. Jakoś szczególnie mu to nie przeszkadzało, a dobrze wiedział, że to dopiero początek picia tego wieczoru.
      Słyszał o zapasach zmagazynowanych w chatce gajowego, a także przemycanych w nogawkach spodni czy kieszeniach bluz piersiówkach pełnych złotego napoju bogów. Wielbił Ognistą, uwielbiał pieczenie w gardle i gorzki posmaczek. Jeszcze bardziej lubił obserwować ludzi o słabszej tolerancji na trunek. To, co w nich wyzwalał często zaskakiwało Zabiniego, dosłownie ciężko było poznać mu niektórych znajomych po kilku głębszych.
      – No choooodź, zobaczysz, że będzie fajnie. Podobno kupiono zapas kiełbasek, a ktoś wspominał o mugolskich piankach, krakersach i czekoladzie. Próbowałeś tego kie… o sorki, Dylan. Czasem aż zapominam, że nie możesz już… no. – Nieco zakłopotany odwrócił wzrok. – To tego no… Idziesz?

      Zabini

      Usuń
    3. Czasami było mu przykro, kiedy przypominał sobie jak wiele rzeczy nie może, ile wydarzeń z życia utracił bezpowrotnie wypijajac wtedy truciznę. Ale nie potrafił żywić do nikogo urazy za to, że ten mu to wypomniał. Był duchem. Umarł. Nie można było tego naprawić, więc bezcelowe było myślenie o tym wszystkim - Mój ojciec był mugolem, jadłem te wszystkie rzeczy jako dziecko, a potem też i w wakacje - wzruszył ramionami - I wiem czym jestem, nie musisz się czuć zakłopotany, Zab, serio...to fajne, że lubisz mnie aż tak i wydaje ci się jakbym był nadal żywy...- dodał, a potem oczy mu lekko błysnęły - ale wiesz...ja też się przygotowałem na tą imprezę...- powiedział i poszybował w drugi koniec Izby. Wyjął przednią płytę z cokołu, na którym stała jedna z gablot. Wyjął stamtąd butelkę Ognistej oraz paczkę swoich ulubionych, niegdyś pianek...i puszkę zwykłego, mugolskiego piwa. Wrócił z tym wszystkim do Zabiniego - co prawda, ja i tak tego nie spożytkuje...ale głupio tak iść z gołymi rękami...więc masz dodatkowy prowiant - powiedział. Dylan był nadal nastolatkiem i lubił zabawę, chociaż nie zawsze ze wszystkimi jej formami uprawianymi przez obecnych uczniów się zgadzał. Jednak nie chciał być gorszy.

      nie do końca tak sztywny, ale nadal martwy Dylan

      Usuń
    4. Wyszczerzył się, widząc te wszystkie dobroci. Najchętniej rzuciłby się od razu na Ognistą, jednak puszka piwa nagle bardziej zwróciła jego uwagę. Przyglądał się jej z zainteresowaniem, lekko zagryzł wargę, zaraz przenosząc wzrok na Dylana.
      – To te, o którym kiedyś opowiadałeś? To twoje ulubione? – Oblizuje wargi, chętnie już by go spróbował, ale jednak wypadałoby dotrzeć na błonia i upiec chociaż jedną kiełbaskę… – Dodatkowym prowiantem nigdy nie pogardzę! Zwłaszcza w takim składzie… Ej, właśnie, nie opowiadałeś mi o swojej rodzinie! Kiedyś trzeba to nadrobić… Ale to kiedyś. Teraz kierunek błonia. Chyba kumple mieli zająć ognisko tuż przy jeziorze. Pasuje? Nie boisz się trytonów? – Mrugnął żartobliwie.
      Przejął od niego więc zaraz butelkę Ognistej i zaraz obaj ruszyli korytarzami do wyjścia. Coraz więcej uczniów snuło się w kierunku miejsca szkolnej imprezy, nie było jednak specjalnego tłumu. Powolnie szli (oczywiście Zabini szedł, Dylan lewitował sobie przy nim swobodnie), swobodnym krokiem, gawędząc przyjacielsko. Przyjaźń z duchem należała zdecydowanie do relacji specyficznych. Zabini czasami prawie zapominał, że Dylan już do świata żywych nie należy, przez co nawet jemu – temu zadufanemu w sobie Ślizgonowi – robiło się głupio, gdy wszyscy np. jedli, a Dylan nie. Trochę mu współczuł, jednak bycie duchem dawało wiele więcej innych możliwości.
      – No dobra… Chodź, zostawimy gdzieś rzeczy i skoczymy po zapasy do chatki gajowego. Powinniśmy znaleźć moich kumpli gdzieś nad jeziorem… Widzisz ich? – Wyciągnął głowę ponad tłumem.

      Zabini

      Usuń
    5. Dylan bardzo lubił pić piwa mugolskie kiedy żył. Zawsze w wakacje jeździli z rodzicami do ich domku nad jeziorem i tam, razem z kolegami ze starej szkoły robili sobie ogniska, piekli kiełbaski, pianki, pili piwa...brakowało mu tamtych wakacji. Nawet jeśli nieco sam przypiekł sobie nogi od zbyt bliskiego siedzenia przy ogniu - tak..to właśnie to. Spróbujesz i zobaczysz, czy miałem rację mówiąc, że kremowe smakuje gorzej - powiedział i uśmiechnął się - opowiem Ci o rodzicach...jedyne o czym nie lubię rozmawiac to sama moja śmierć. Strasznie głupio zginąłem...strasznie głupio, Zab - spojrzał na niego poważnie. Nigdy nie chciał poruszać tego temu. W końcu...utknął w piżamie na wieczność. I tak dobrze, ze to nie była ta w misie, a ciepłe, flanelowe skarpety zsunęły mu się w nocy ze stóp, bo byłoby gorzej - a trytonów się nie boję...nie można zginac dwa razy, więc jestem bezpieczny...a jak umrzesz, to naucze cię jak dobrze przenikać przez ściany i chwytać przemdioty - wyszczerzył się lekko - Bo wiesz...to wcale nie jest takie proste kiedy nie ma się już ciała i materialnej postaci - dodał, nieco rozbawiony. Kiedy podążali w kierunku błoni obserwował uczniów. Większosć niosła nielegalny alkohol, niektorzy już byli pod wpływem. Nauczyciele udawali, że nic nie widzą. Kiedy zadał pytanie, duch po prostu uniósł się nieco w górę. Lewitacja bywała nieraz naprawdę przydatna - tak...siedzą nad jeziorem i chyba kłocą cię o kijki i kiełbasy - powiedział i wylądował obok przyjaciela. Ciemne wlosy miał potargane, w końcu zmarł chwilę po przebudzeniu, nie zdążył ich uczesać, ale dzięki temu wyglądał lepiej.

      Dylan

      Usuń
    6. – Oj przestań… – Wywrócił oczami, zerkając na niego. – No chyba nie spadłeś z łóżka ani nie zabiły cię otwierane drzwi od szafy, co? – Zaśmiał się. Zabini często zastanawiał się jak Dylan stracił życie, ale wpajane mu od małego savoir vivre skutecznie zatrzymywało te pytanie w jego myślach. Czuł, że sam niespecjalnie jako duch chciałby opowiadać o własnej śmierci. Chyba, że zginąłby przy poskramianiu smoka albo walce jako auror. – No i myślę, że nie zadławiłeś się piankami? To by chyba był najgłupszy powód śmierci…!
      Przyjaciel-duch bywał naprawdę przydatny. Zabini do niskich nie należał, wzrok też miał niczego sobie, aczkolwiek ciężko było mu dostrzec kumpli w takim tłumie. Zaraz obaj ruszyli we wskazanym kierunku z dumnymi zapasami. Tafla jeziora wydawała się spokojna, jakby wszystkie magiczne stworzonka żyjące pod wodą postanowiły dać uczniom spokój na ten wieczór. Zabini wiedział jednak, że tym potworkom i tak ufać nie można, dlatego kiedy dotarli do ogniska zajął sobie miejsce jak najdalej od jeziora – tym bardziej, że nie miał zamiaru ograniczać się co do alkoholu.
      – Zostały wam jakieś kiełbasy? Jak coś możemy z Dylanem skoczyć po coś do jedzenia. – Zaśmiał się, widząc, że kumple wciąż nie mogą się pogodzić. Otworzył sobie piwo. – No, Dylan, zobaczmy, cóż tak zachwalasz…

      koneser alkoholi Zabini

      Usuń
    7. Kiedy szli przez tłum on po prostu przenikał przez ludzi, przecież i tak nie miałby jak za bardzo się przepychać. Próbował normalnie stawiać kroki, ale szybko doszedł do wniosku, że unoszenie się nad ziemią jest wygodniejsze - umarłem obok swojego łóżka, w dormitorium. Lubię straszyć pierwszaków. Aczkolwiek zawsze ten, co śpi na tym samym łóżku potem popuszcza w gacie i dostaję opieprz od Grubego Mnicha, a czasem nawet i dyrektora - wzruszył ramionami, nieco rozbawiony - Nie wiem dlaczego nie zmaknęli tego pokoju...to przecież oczywiste, ze nadal czuję się tak jak u siebie - dodał. Zajął miejsce na prowizorycznej ławce z drewna obok przyjaciela i otworzył pianki - Sam musisz spróbować, mi bardzo smakowało. A zdobycie go nie było tutaj takie proste - posłał Zabiniemu lekki uśmiech - czasami żałuje, że nie mogę się upić...ale no cóż, bywa - może skoczę przynieść wam ketchup, albo musztardę, czy coś? Bo chyba nie mamy... - wstał. Chciał się do czegoś przydać, po prostu. Wiedział, ze chłopakom przepychanie się przez ten tłum uczniów zajęłoby o wiele dłużej niż jemu samemu przefrunięcie nad ich głowami i wylądowanie u celu. Noc była niezwykle ciepła, większość siedziała w koszulkach. Księżyc jasno świecił na niebie, zbliżała się pełnia. Zapowiadało się udane ognisko.

      kelner Dylan

      Usuń
    8. – Zobaczysz, wynajdę kiedyś alkohol dla duchów. Zbiłbym fortunę, co? – zaśmiał się głośno. – Wyobrażacie to sobie? Wino dla ducha, specjalna formuła Zabiniego! – rzekł naśladując głos z jakiejś mugolskiej reklamy.
      Zaraz podkradł kiełbaskę nabitą na patyk od kumpla i pokazał mu język.
      – Dobra myśl, Dylan! Sama kiełbasa to tak cienko… Mamy chleb? O, mamy. – Wyszczerzył się, gdy któryś z uczynnych przyjaciół machnął mu kromką przed twarzą. – Będziemy wdzięczni, Dylan!
      Zerknął na otwartą puszkę i z zastanowieniem powąchał piwo, patrząc jak duszek frunie nad tłumem. Stwierdził, że poczeka na kumpla, żeby ten mógł zobaczyć jego reakcję na nowy rodzaj alkoholu. W wakacje próbował zabrać się za próbowanie mugolskich trunków, ale nie skończyło się to dobrze. Widocznie nie trafił na to, na co powinien. Dylanowi w miarę ufał, a piwo nie pachniało tak źle w porównaniu z tym, z czym eksperymentował w wakacje.
      Przytrzymywał kiełbaskę nad ogniskiem aż zaczęła skwierczeć. Uniósł ją jeszcze nieco wyżej, by przypiekła się ładnie, sam wbił wzrok w wodę. Ogniska odbijały się w tafli jeziora, a z odbiciem księżyca tworzyło to niezwykłą mozaikę kolorów. Zmysł estetyczny Zabiniego zazwyczaj uśpiony, teraz mruczał z zadowoleniem. Wyjątkowo piękna noc.

      przyszły krytyk sztuki Zabini

      Usuń
    9. Uśmiechnął się, szczerząc swoje idealnie białe, równe zęby. Miał przystojną twarz, za życia musiał mieć wianuszek adoratorek. I miał. Wszystkie rozpaczały, kiedy wynoszono jego ciało z dormitorium - Jak coś takiego kiedyś zrobisz, to chyba dasz zniżkę koledze, który ci ciągle alkohol zdobywa i chowa, prawda, Zab? - spytał, a potem pokiwał głową, kiedy poproszono go o przyniesienie sosów. Bez trudu znalazł się w odpowiednim punkcie i wrócił, nim jego towarzysze zdążyli kończyć nadziewać na kije kiełbaski. Oczywiscie, ten najbardziej niezdarny z nich (Dylan nie pamiętał jego imienia. W końcu jakby miał pamietac imię każdego ucznia, który przewinął się przez Hogwart w ciągu ostatnich 10 lat to głowa by mu pękła. Pamiętał tych godnych zapamiętania, ot cała filozofia) wrzucił swoją kiełbaskę w popiół, co reszta skwitowała krótkim śmiechem. Chłopak podał im ketchup, musztardę, sos BBQ i dwie dodatkowe paczki pianek - piwo najlepiej smakuje schłodzone...- powiedział - znacie odpowiednie zaklęcie? - spytał. On co prawda nigdy nie gustował w alkoholu i pił sporadycznie, ale co nieco wiedział. Kiedy chłopcy pokręcili głowami westchnął - No dobrze...będę dobrym starszym kolegą...ma któryś różdżkę? - spytał. Tego chyba najbardziej mu brakowało. Czarów. Nie używał magii. Potrzebowałby do tego różdżki. Swojej różdżki. A jej nie miał. Podobno ją schowano w gabinecie dyrektora, ale w sumie...po co miałby ją wykradać? I nosić cały czas w ręku, albo martwić się o schowanie jej przed wredniejszymi uczniami? Bez sensu. Bo tak, mógłby ją trzymać w ręku i być może rzucić urok, ale z praktycznego punktu widzenia byłoby to bardzo uciążliwe.

      Dylan, który pokaże smarkaczom jak chłodzi się piwo

      Usuń
    10. Już wcinał swoją kiełbaskę, całą skąpaną we wszystkich sosach – Zabini zawsze lubił na bogato, bez ograniczeń – przyglądając się wszystkim po kolei. Nikomu nie spieszyło się, by ruszyć ślizgońskie cztery litery z ławeczki. Zaraz wywrócił oczami i dojadł potrawę do końca, po czym wstał, wyciągając różdżkę z tylnej kieszeni dżinsów. Puszkę ściskał wciąż w dłoni.
      – Ciężko wam się podnieść, ludzie – rzucił marudnie, przeciągając się. – No dobra, Dylan, mądralo, co teraz?
      Bawił się swoją różdżką między palcami. Nieco wyślizgana rączka pasowała idealnie do jego dłoni. Delikatne zdobienia na trzonku nieco się już pościerały, wciąż jednak było widać krzywego smoka, którego półślepy już Ollivander wydłubał w drewienku na rozkaz młodego Zabiniego. Teraz przyglądał się smoczkowi z rozbawieniem, wtedy jednak uważał, że nie ma ładniejszego na żadnej z różdżek – co z tego, że jedno skrzydło wyglądało, jakby je ktoś staranował, a ogon przypominał szczurzy?
      Otarł usta z sosów i już był gotowy do czarowania.

      pilny uczeń Zabini

      Usuń
  2. [ Biorę udział w zadaniu 2a ]

    Szczęśliwy jak nigdy dotąd, Metin szedł dość szalonym krokiem w głąb korytarza, właśnie miał szykować się na ognisko, które miało odbyć się na błoniach, spojrzał na zegarek i wyszedł z szkoły. Jego szczęście było spowodowane felix felicis, znanym bardziej jako płynne szczęście, które podrzucił mu jego znajomy Dylan William, umieli znaleźć swój wspólny język, sam jednak nie wiedział o tym, że chłopak postanowił sobie z niego nie źle zakpić. Metin był typem imprezowicza, ale nigdy nie na tyle by tańczyć i szaleć na dyskotekach, czy tajemniczych imprezkach, które zazwyczaj organizowano w ciszy, by nikt się o nich nie dowiedział z grona pedagogicznego. Wielki banan z jego twarzy nie chciał zejść, nawet nie trudził się by się go pozbyć. Lekko chwiejnym krokiem poszedł za dwójką dziewczyn, które szły właśnie w stronę błoni. Płynne szczęście, działało na niego, chyba za mocno. Czuł w sobie wielką siłę i chęć do zabawy. Wiara w siebie, od zawsze była jego mocną stroną, a dzisiaj była jakby jeszcze silniejsza.
    - Siemka! - krzyknął w stronę jakiejś bandy Krukonów, dziwnie na niego spojrzeli, ale również pozwolili sobie pomachać w jego stronę. Nie znał ich, ale to w tej chwili naprawdę nie było ważne. Rozglądnął się naokoło i zaśmiał sam do siebie, jak to miał często w zwyczaju. Pełno gówniarzy latało po trawie i śmiali się głośno, pomachał im, nie odmachali. Jakieś pary się całowały, inni siedzieli smutni przy ogniu, nie ma to jak rozmyślanie o życiu. Nim cokolwiek zdążyło go powstrzymać wyszedł na trawę, łapiąc którąkolwiek dziewczynę za rękę, obrócił ją parę razy i dopasował do niej partnera.
    - No chodźcie, tańczymy! - krzyknął wesoło. Niektórzy pomyśleli sobie, że już coś wypił, ale żaden z nich nie odważył się zapytać gdzie można ów alkohol znaleźć. Złapał kolejną dziewczynę, tańcząc z nią przez długi czas. Dookoła zebrało się wiele dziewczyn, zdaję się, że właśnie rozkręcił nie złą imprezkę. Ktoś zaczął brzdąkać na gitarze. Muzyka huczała coraz głośniej w uszach. Nawet perfekcyjni prefekci zaszaleli. Nie mógł się doczekać pokazu fajerwerków. Nogi go bolały od tańca, ale zdawał się tego nie zauważać. Przeczesał włosy i obrócił się wokół własnej osi. Czuł wielką pewność siebie, uśmiech nie schodził mu z twarzy, a chęć zabawy nie mijała.

    Metin

    OdpowiedzUsuń
  3. [Pijaki meldują się do zadania pierwszego: noc, kłopoty, ALKOHOL, woda, jezioro, ucieczka, przyjaźń, przygoda, pocałunek, jedzenie ; A Gregorius również udział w drugim zadaniu, ubiegamy się o tytuł Rycerza Ognistej, a wraz z Dorianem Finnem powalczmy o Niewolników Amortencji.]

    Gregorius ledwo na trzeźwo wyczekał upragnionego wieczoru, kiedy to na szkolnych błoniach miało odbyć się ognisko zorganizowane na zakończenie roku szkolnego. Swoją odznakę prefekta wrzucił niedbale do kufra wraz ze szkolną szatą i zabrawszy limitowaną wersją czarodziejskich pianek opuścił lochy by spotkać się ze swoimi kompanami od butelki – każde ich wspólne spotkanie kończyło się na opróżnionej butelce, niecnych uczynkach i lukach w pamięci. Gregory miał nadzieję, że tym razem zdążą wcisnąć hamulec i poprzestaną na dwóch, góra trzech szklankach lub po prostu kulturalnie zasną w krzakach, a nie zaczną odprawiać dzikie tańce pośrodku błoni. Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, ustępując miejsca nocy, ta bowiem, według miłośników klubu astronomów, miała być ciepła i gwieździsta, wręcz idealna na celebrowanie zakończenia nauki w Hogwarcie. Wielkie ognisko już się paliło, obłożone drewnem a dookoła ustawione były konary ściętych drzew imitujące leśne ławeczki, uczniowie powoli zaczynali się złazić, toteż trzeba było szybko zająć sobie miejsce. Na całe szczęście Dorian pomyślał o tym wcześniej. Dosiadł się do niego bez słowa, w bezpiecznej odległości, coby nie szturchać go kiedy będzie sięgać do ogniska, po czym otworzył wielką paczkę z magicznymi piankami w kształcie smoków. Te od razu poczuły zapach wolności i wyfrunęły z opakowania i leniwie zaczły latać nad ich głowami, jeden nawet usiadł na ramieniu młodszego Ślizgona. Greg sięgnął po długi patyk i złapał skrzydlatego gada, nadział go i podsunął pod ogień.
    - Jakieś zapasy są w krzakach? - zapytał konspiracyjnym szeptem.

    Gregorius Cavendish i jego autorskie smocze pianki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Pijak no. 2 zgłasza się na posterunek. Rozkręcimy tą budę! (I ograbimy kilka statków, arr!) Podbijam zadanie pierwsze. Do drugiego zgłaszam się i robię konkurencję Moczymordzie! Dorian i Scorpius razem i z osobna kandydują na Rycerza Ognistej, Dorian do Niewolników Amortencji z Gregiem, a Scorpie to samo, ale z Bellem! Szalejmy :D]
      Czekanie na kolejną okazję do poimprezowania za pozwoleniem nauczycieli było nieznośne. Nikt niczego nie odstawiał przez cały tydzień, żeby nie dostać szlabanu, a Dorian był już szczerze tym znudzony. Od pewnego czasu był trochę bardziej nadpobudliwy, niż sam by chciał. Łatwiej wpadał w złość czy w ogóle ulegał emocjom, stąd też brały się takie problemy jak zbity palec, bo żeby zamknąć mordę kopnął w nogę od stołu. To było po prostu okropne. Że ci wszyscy ludzie tak żyją, to było po prostu niepojęte! Z samej niecierpliwości przyszedł na ognisko jako jeden z pierwszych przy okazji zahaczając o krzaki, w których przezornie schował trochę własnej Ognistej. Już on wiedział, jakie pokręcone odmiany potrafią pewne mendy przemycić, a nie chciał się zbyt szybko spić w trupa. Po łyknięciu trochę oryginalnej Ognistej ściągniętej przez pewien tajny korytarz ruszył prosto na wyznaczone miejsce. Zajął sobie miejsce na prowizorycznej ławce zrobionej z przeciętego na pół pnia jakiegoś drzewa i rozparł się na niej niczym król na włościach. (Był pewien, że ten tytuł idealnie pasuje do jego sytuacji!)
      Nie minęło dużo czasu, kiedy jego samotność została zakłócona przez niejakiego Prefekta Upierdliwego (Naczelnego) Cavendisha. Panicz Moczymorda dosiadł się do niego i od tak, bez żadnego powitania wypuścił z torebki chmarę pianek, które kształtem przypominały smoków. No tak, służba sama przychodzi do pana, żeby go nakarmić! A jednak ten tu Greg czasami bywał przydatny.
      - Dobry wieczór się mówi, frajerze – mruknął trącając Gregorego stopą. Ten oczywiście już zajął się żarciem, no typowo! Finnowi nie pozostawało nic innego jak ściągnąć sobie z ramienia piankowego smoka i nabić go na patyk. Ciekawe jak smakował prawdziwy, pieczony smok? Chciałby kiedyś spróbować pieczeni ze smoka... Tymczasem zostawała mu pieczona pianka i towarzystwo swojego przekleństwa.
      Nie wiedział jak to się działo, ale ostatnie wszelkie przypadki picia z tym tu okazem kończyły się czymś żenującym, zboczonym, a w dodatku tak bardzo wymownym, że Finn miał ochotę rozwalić łeb Cavendisha pewnym pamiętniczkiem, od którego to wszystko się zaczęło. Głupi frajer, musiał wepchnąć łapy tam, gdzie nie trzeba, zaciągnąć go w krzaki... i wyciągnąć wypchanego jednorożca! Dorian naprawdę wolał nie myśleć, jak to może się dzisiaj skończyć.
      - W krzakach...? - Na trochę stracił czujność, musiał to przyznać, co gorsza, kiedy Greg wspomniał o krzakach skojarzyło mu się to zupełnie z czym innym niż zapasami. Wstydził się za to okropnie i wewnętrznie przed samym sobą właśnie spłoną, ale zrobiło mu się nieco cieplej. - Nie zaglądam w krzaki, nie chcę skończyć jak czekoladowa żaba – burknął.
      O nie, mój panie, tak łatwo skóry nie sprzedam! (Ehe, pewnie skończy się na chorym trójkąciku z drzewną nimfą. Czy jest na sali lekarz?)
      Dorian Finn, władca tego spitego haremu!

      Usuń
    2. [Wilczek i pijak od siedmiu boleści przybywa rozczulić towarzystwo i może trochę pobiegać z kiełbaską! Zadanie pierwsze podbijam z samej góry, Niewolników Amortencji od Lucy! Konkurencji zawodowym moczymordom to on raczej nie zrobi, ale po pijaku niezła gwiazdeczka z niego, także ten, BELL NA KRÓLOWĄ HOGWARTU! Tą kreację w sumie też przyjmę, a co!]

      Ostatnie wydarzenia powiązane bezpośrednio z Ognistą i pewną grupą Ślizgonów dały Bell’owi do zrozumienia, że powinien dać sobie spokój z alkoholem i zająć się rzeczami ważniejszymi. Tak! Bellamy Sangster zmądrzał i pragnął ustalić nowe priorytety w swoim życiu. Na ognisko nie planował pójść, bo doskonale wiedział jak to się skończy. To się zawsze tak kończyło! Nawet gdy nie chciał pić, lądował w swoim łóżku z wymazaną z zeszłego wieczora, oczywiście nie zaklęciem, pamięcią. Siedział w opustoszałym dormitorium, głaszcząc puchatą, szarzejącą na lato sierść Azyla, ubrany w ciepłe onesie z polaru. Śpiochodres, jak zwykł na niego mawiać był złączonymi dresowymi spodniami i bluzą. Cały kombinezon zawierał jeszcze kapcie w kształcie małpich łapek, ogonek przytwierdzony wiadomo gdzie i kaptur z ogromnymi uszami po obu stronach głowy. Właśnie w taki sposób miał zamiar spędzić ten wieczór, gdyby nie… gdyby nie to, że w pewnym momencie, gdy drzwi dormitorium zostały lekko uchylone Azyl zeskoczył z łóżka i wyprysnął przed siebie.
      Bellamy jak siedział, tak ruszył pędem za niesfornym zwierzakiem i wyciągając ręce przed siebie, zgięty w pół próbował dogonić liska, uprzednio zahaczając o jednego z współlokatorów. Nie przejmując się jego nawolywaniem biegł dalej próbując przekupić lisa wątróbką na kolację, jeśli tylko grzecznie do niego wróci. Jednak na nic to się nie zdało, a lis wybiegł z wieży gryffindoru tak prędko, jak tylko mógł. Bellamy przemierzał szkolne korytarze, niezdarnie stawiając nogi i powiewając za sobą małpim ogonkiem.
      Szczwany lis zatrzymał się dopiero na błoniach, ocierając o nogi samego Doriana Finna. Bell stęknął cicho, doskonale wiedząc, że ci pijaccy ślizgoni go zauważyli.
      - Hej – bąknął, unosząc jedną dłoń i kiwając im niepozornie.

      Bellamy, który zmienił swoje upodobania życiowe i mówi NIE alkoholowi!

      Usuń
    3. Scorpius był już gotowy do wyjścia, a spóźnił się jedynie dwadzieścia minut, według ustalonej pory rozpoczęcia ognista. Jeszcze raz przejrzał się w łazienkowym lustrze i wyszczerzył idealnie równe, białe zęby. Wyglądał idealnie, jak młody postrach nauczycieli! Poprawił kołnierzyk koszuli w kratę niedbale zarzuconej na czarną koszulkę i śmiało ruszył na błonia. Tego wieczoru miał zamiar zaszaleć, spić się, a może i znaleźć zaginione gacie Merlina, które (jak twierdziła pewna plotka) ktoś ukrył głęboko w Zakazanym Lesie. Tak, to miał być wieczór Ognistej i bielizny, której Malfoy chętnie by się pozbył.
      Na miejscu była już spora część szkolnej elity imprezowiczów. Scorp trochę zwolnił kroku, żeby rozejrzeć się, z kim tego wieczoru będzie mógł uraczyć się Ognistą, która to już chłodziła się w cieniu krzewów. Jego wzrok prawie od razu napotkał rozpartych na jednej z ławek Ślizgonów, z którymi miał już ta dziwną przyjemność schlać się. Może na szczęście, a może wręcz na odwrót, tym razem nie mieli pod ręka wypchanego jednorożca! W tym powalonym towarzystwie znalazł się (znowu cholera wie czy na szczęście czy niestety) jeden z jego współlokatorów. Nie, żeby miał coś do Doriana, ale był trochę przerażający, a przy tym też śmieszny, a ostatnio pałał agresją do nóg stołów i krzeseł. Scorp uśmiechnął się szeroko widząc jak na kolana Finna bez żadnych ceregieli wpieprzył się biały lis, którego Malfoy już trochę poznał. Właściciel futrzaka też szybko się odnalazł. Bell, pan uroczy, ten jedyny Gryfon, którego Scorp darzył jakimiś cieplejszymi uczuciami (których sam nie pojmował), stał obok ławki z najbardziej zakręconym stroju, jaki mógł sobie wyobrazić młody Malfoy. Poza tym Sangster i Scorpowa chęć upicia się kolidowały ze sobą bardzo mocno. On już wiedział, do czego był zdolny po kilku głębszych, a tego uroczy znajomy nie miał najmocniejszej głowy. Już ostatnim razem skończyło się to zupełnie inaczej, niż miało, a tym razem...? Ale mimo to podszedł do pijackiej trójcy z szerokim uśmiechem, a przechodząc pociągnął Bellamy'ego za ogon wystający z jego ubranka od dupy strony.
      - Witam panienki! - uśmiechnął się szarmancko i przyjrzał się każdemu z osobna. - Wy dwaj jesteście małżeństwem czy jak? - rzucił w stronę Cavendisha i Finna. Ciężko było nie zauważyć romantyzmu tej sceny. Dwóch debili razem na ławeczce pieką smocze pianki! Aha, peeeeewnie, tak się właśnie robi dzieci!
      Malfoy, poszukiwać gaci Merlina!

      Usuń
    4. - Bierz tą śmierdzącą syrę – mruknął, kiedy stopa młodszego Ślizgona trąciła i ostentacyjnie odsunął się. Zerknął na niego ukradkiem i uśmiechnął się pod nosem, czekając aż ten mało inteligentny gumochłon będzie próbował skonsumować piankowego smoka, całkiem przypadkiem zapomniał mu wspomnieć, że trzeba uważać, bo zieją ogniem. Już oczyma wyobraźni widział, jak biega dookoła krzaka (fantazje krzakowe zawsze spoko) i wrzeszczy jak orangutan, że pali mu się grzywka. Gregorius zagryzł mocno wargi, by się nie roześmiać w głos i sam przybliżył patyk w stronę ogniska. Latające smoki były naprawdę upierdliwe, zaczęły latać mu pod nosem i kąsać w ucho, a kiedy próbował je strzepnąć, nawet do palca mu się dobrały. Rzucił jednym w stronę Finna, a ten pięknie przykleił mu się do włosów. Właśnie zabierał się za skomentowanie tego słodkiego widoku, kiedy nagle pojawił się lis, łaszący się czule do szatyna. Szczęka nieco mu opadła, ponieważ mógł się spodziewać wszystkiego innego po tym kretynie, ale żeby był zoofilem?!
      - Bell, co ty masz na sobie? - zapytał nowo przybyłego gościa, po czym wybuchnął śmiechem. Był to głośny rechot, który z wolna przeszedł w histeryczny syk. Zgiął się w pół, trzęsąc się ze śmiechu i dopiero się wyprostował, kiedy do ich zacnego grona dołączył Malfoy. Po usłyszanym pytaniu, wcale już mu nie było tak wesoło. Skrzywił się, po czym posłał blondynowi bazyliszkowe spojrzenie.
      - Zamknij się, Scorp. Czy ja Cię pytam czemu masz taką czerwoną mordę, gdy patrzy na dupę Sangstera?
      Miał nadzieję, że po rzuceniu tego na głos, Ślizgonowi ode chce się wysuwanie bzdurnych insynuacji. Odwrócił wzrok od nich i zajął się swoim smokiem, kątem oka chyba dostrzegł długi, różowy jęzor lisa liżący brodę Doriana. Obrzydliwość.
      - Muszę się napić – mruknął pod nosem, kręcąc głową.
      Obiecał sobie, że tym razem nie skończy sie to tak jak ostatnio. I przed ostatnio. Grzecznie wypije kilka łyków, zje pianki, kiełbasę i podokucza innym. Plan doskonały, a na samym końcu znajdę się sam w swoim łóżku.
      - Ej, mordy – zwrócił się do opojów – niech no któryś się kopsnie do krzaków po butelkę. Na suchym pysku nie zdzierżę waszego widoku.

      RISING SWORD, asasyn po kilku głębszych

      Usuń
    5. Obrzucił Grega morderczym spojrzeniem, kiedy ten po prostu wrzucił mu we włosy piankowego smoka. Nie znosił słodyczy w kłakach, wolał je w swoich ustach. Na szczęście Frajer Naczelny (aka Prefekt) zapomniał, że Finn zna zaklęcia na takie okazje. Jednym ruchem różdżki pozbył się łakocia z włosów i nabił go na patyk obok drugiego. Nie zdążyły się nawet delikatnie zarumienić, kiedy dopadł do niego biały lis. Zwierzak od razu wlazł mu na kolana i zaczął czule lizać, jakby Dorian był kumplem niewidzianym przez dwadzieścia lat. Z czystego sentymentu do gatunku podrapał zwierzaka za uchem, ale za właścicielem już się nie rozejrzał.
      Bellamy był w porządku, jak na Gryfona, poza tym rozbierał się w iście mistrzowskim stylu. Tylko, że chłopak nie interesował Doriana. Nawet perspektywa odbicia Pana Uroczego Malfoy’owi nie była na tyle kusząca. Po prostu… nie chciał. To było dziwne, on zawsze wszystkich po kolei ciągnął do łóżka. Bell miał warunki, ładną buźkę i ogólnie wszystko, ale Doriana to specjalnie nie ruszało. Zerknął na chłopaka dopiero po uwadze Moczymordy i parsknął śmiechem. Nie trwało to długo, rzadko śmiał się szczerze, a kiedy już to robił, nie trwało to zbyt długo. Niech sobie świat nie myśli. Był wkurwionym na wszystko Ślizgonem i koniec!
      - Spieprzaj, Malfoy, lepiej zapytaj Sangstera, czy zdecydował się znowu zdjąć pas cnoty! – prychnął Finn w stronę Malfoy’a. Chociaż… Idiota, przez niego Dorian prawie się zaczerwienił! Wcale nie był z Gregiem jak małżeństwo. Byli jak patologiczna rodzinka, w której każdy bije po łbie każdego! I nic więcej. No może nie chodziło o bicie, a o dobieranie się do dupy, ale nieważne…
      - Jak chcesz pić, to sam poleź. Nie jestem twoją dziwką, Cavendish – burknął przyglądając się smokom, które powoli opiekały się nad ogniem. Nie powiedział, że sam chętnie by się napił tylko ze względu na własne lenistwo. Jeśli ktoś inny skoczy po butelki, on po prostu jedną podpierdoli. A potem spije się na tyle, żeby świat stał się lepszym miejscem, ale nie na tyle, żeby znowu wpaść w jakąś popierdoloną sytuację z Gregiem. Wolał nie myśleć ile pola do manewru mieliby w tych wszystkich krzakach.
      Merlinie, czy on właśnie przeanalizował możliwości na kolejną noc z Cavendishem?! Chyba czas skoczyć do piguły! Musiał być chory, skoro chociażby znowu pomyślał o Gregu w Ten sposób. Jeśli szybko nie przerzuci się na coś innego, chyba puści pawia.

      Chory na Cavendisha Dorian

      Usuń
    6. Bellamy stał jak wryty w ziemię. Wrogowie stali naprzeciw, był na polu bitwy i w tej chwili miał dwie możliwości. Pierwszą – stanąć do walki, a potem uciec z podkulonym, małpim ogonem i drugą – spierdolić od razu, a później zachowywać się jak gdyby nigdy nic takiego nie miało miejsca. Zdecydowanie bardziej podobała mu się druga opcja, do czasu, gdy nie poczuł jak ktoś ciągnie go za ogonek. Zerknął szybko przez ramię i zamarł w bezruchu, kiedy skrzyżowały się spojrzenia jego i Scorpiusa.
      Kurwa jego Merlinowa mać.
      Rumieniec wykwitł na jego twarzy, kiedy dotarły do niego wszystkie rzucone komentarze. Przez moment przeszło mu przez myśl, że może faktycznie małpkowe onesie nie jest najlepszym strojem na ognisko.. dobra, okej, nie jest najlepszym strojem dla siedemnastolatka, ale… ale Bell je lubił, więc czemu miałby zrezygnować z noszenia go?
      - Em no. – Wymamrotał, czując, że chyba jednak nie da mu się uciec. Teraz był już totalnie osaczony i nie było szans, aby zwiał, ani spektakularnie, ani po angielsku. No w ogóle, po prostu. – Onesie? – niby zapytał, niby stwierdził, wpychając dłonie w kieszenie i przygryzając wargę.
      Chyba właśnie w tej chwili Bellamy Sangster porzucił swoje wcześniejsze postanowienia dotyczące abstynencji. Najprościej w świecie doszedł do wniosku, że wytrzymanie tego wieczoru z bandą napuszonych jaszczurek będzie nie możliwe jeśli nie golnie sobie chociaż kilku łyków zacnej Ognistej. Na Merlina, czy on się nie stawał alkoholikiem?!
      Spod lekko przymrużonych powiek obserwował swoich kumpli od butelki, zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie potrafił spędzać z nimi czas bez alkoholu. Westchnął cicho, ukradkowym spojrzeniem obrzucając Scorpiusa, a jego dłoń w nerwowym geście przeczesała krótkie włosy.
      - Przejdźmy się może po tą Ognistą? – zagadnął, szturchając Scorpiusa w ramię.
      Nie, Bellamy wcale nie miał zamiaru zaciągnąć Malfoya w krzaki, Bellamy po prostu chciał jak najszybciej się czegoś napić i ewentualnie wtedy zwiać. Tak, to był dobry pomysł, przynajmniej na tą chwilę. Plan idealny. Napić się za pieniądze ślizgońskich alkoholickich jaszczurek, a potem wrócić do dormitorium, przytulić się do poduszki i spać.
      Idealnie.

      Bellamy, który naprawdę nie chce zaciągnąć Malfoya w krzaki.
      No dobra, może jednak chce.

      Usuń
    7. Naprawdę nieźle się ubawił wysłuchując krótkiej rozmowy Finna i Cavendisha. Zdecydowanie byli jak jakaś cholerna parka, a sami nawet tego nie zauważali! No może on trochę przeginał, ale sama wizja Doriana usidlonego przez kogoś takiego, jak Greg była przezabawna. Ogólnie wizja Doriana w związku była rozbrajająca, szybciej Scorpius by się ustabilizował uczuciowo, niż Finn pozwoliłby komuś spędzić ze sobą trochę więcej czasu, niż jedna noc! Impreza zaczynała się całkiem dobrze, teraz potrzebowali jedynie Ognistej i trochę szczęścia, żeby znowu nie skończyć na jednorożcu.
      Propozycja Bella była idealnie trafiona, chociaż chciałby zobaczyć, który z chłopaków przegrałby małżeńską kłótnię i polazłby po alkohol. Ale chyba powinien przestać zwracać na nich tyle uwagi, bo się pochoruje. Już sam fakt, że poświęcił im jej aż tyle był objawem chorobowym! Musiał coś zrobić, bo jeszcze świat zapomni o jego istnieniu, a co innego miało się do tego nadać jak nie ognisko?
      - No pewnie… Hm, tylko ty nie przesadzaj, co? Nie wiem, czy tym razem powstrzymam cię przed usadzeniem dupy na rogu jednorożka – odparł szczerząc się do Sangstera w tym swoim powalającym stylu łobuziaka. To znaczy Scorp był przekonany, że to powalające, a wyraz twarzy chłopaka tylko to potwierdził.
      - Chodź, księżniczko, ruszamy zdobyć przyczółek „a się naebałem”! – dodał jeszcze podśmiewając się cicho. Po tym ruszył przed siebie zostawiając dwie gadziny kłócące się, prawdopodobnie, o to, kto komu da dzisiaj dupy. Obejrzał się jeszcze na Bella, który chwilę później do niego dodreptał. Scorp nie mógł się powstrzymać od pogapienia się na ogon przy dupie chłopaka, który latał na wszystkie strony. Przy takich atrakcjach ciężko było opanować głupie myśli, a przecież miał się pilnować!

      Scorpie, który zaraz sam zaciągnie Bella w krzaki.

      Usuń
  4. Norbert nie musiał długo namawiać Aleksandra, by przyszedł na szkolne błonia i tak jak większość wziął udział we wspólnym pieczeniu pianek i kiełbasek, po prostu siłą go tam zaciągnął -nie musiał się więc męczyć z proszeniem go, czy też ze straszeniem Gryfona szlabanem, zdzielił go tylko dłonią przez głową i złapawszy go za skraj szaty pociągnął w stronę wyjścia. Był większy, silniejszy, bardziej zdecydowany. On, młodszy, drobniejszy, mniej pewny siebie. Musiał to być zabawny widok, kiedy maszerował przez błonia prawie ciągnąc za sobą McCalla, którego mina wyrażała coś pomiędzy zdezorientowaniem a skwaszeniem.
    - Przestań się opierać, nic Ci to nie da – syknął głośno zatrzymując się.
    Odwrócił się gwałtownie w stronę chłopaka i nonszalanckim ruchem poprawił jego szatę, którą wcześniej mocno tarmosił. Skrzywił się jednak po chwili i rzuciwszy krytycznym okiem na jego postawę, zacmokał w dezaprobacie.
    - Wyglądasz jak rasowy kujon, mógłbyś nieco wyluzować, bo popsujesz nam zabawę.
    Najchętniej to wrzuciłby jego gryfońskie szaty wraz z odznaką prefekta do jeziora i z radością obserwowałby jak odpływają. Może kiedy wypiją kremowe piwo, jedną bądź dwa, McCall wyjmie swój kij z zadka i zacznie się prawdziwa zabawa, na samą myśl Queensberry uśmiechnął się i zarzucił mu rękę na ramiona, po czym ponowił wędrówkę w stronę ogniska.
    - Chodź, znajdziemy jaką buteleczkę na rozgrzewkę.

    Norbert Queensberry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Biorę udział w zadaniu numer 1. ]

      Alex uczył się. Jak zwykle. On chyba cały czas się uczył, nawet kiedy był po egzaminach to siedział z nosem w książkach. To pozwalało mu zapomnieć jak bardzo Slizgoni mu dokuczają z powodu jego pochodzenia. Nie był w stanie zliczyć ile to też razy uciekał ze łzami w oczach w jakieś ustronne miejsce, aby dac upust tej bezradności pomieszanej z rozpaczą. Norbert po prostu wszedł do biblioteki i wyciągnął go stamtąd. Gryfon poszedł tam zaraz po zajęciach, nawet nic nie zjadł. Chciał tylko przeczytać interesujacy go rozdział, ale tak się wciągnał w tą księgę, ze stracił poczuci czasu. Często mu się to zdarzało. Rozglądał się wokół niepewnie. Nie lubił imprez. W dodatku tak dużych - Nie chcę pić alkoholu...nigdy tego nie robiłem - wymamrotał. Dlaczego Queensberry w ogóle zwrócił na niego uwagę? Nie miał pojęcia. Jasne, Norbert mu się strasznie podobał, chłopak był w nim bez pamięci zakochany, ale...wiedział, że jest nudną i nieciekawą postacią. Nawet od dekady martwy Dylan zdawał się mieć lepszy kontakt z ludźmi niż McCall. On po prostu bał się kpin i niewybrednych żartów. Nie rozumiał jakim cudem Ślizgon się do niego odzywał...w końcu brudna krew i tak dalej...a uczniowie z Domu Węża raczej przywiązywali wagę do czystości krwi, mugolaki były według nich najgorszym z możliwych - poza tym...to szkoła. Nie wolno nam tutaj pić - dodał.

      Usuń
    2. Norbert ponownie się zatrzymał.
      Nie wiedział co bardziej wprawiło go w osłupienie: to, że Alexander jeszcze nigdy nie pił alkoholu, czy to, że właśnie bardzo inteligentnie stwierdził, że na terenie szkoły nie można pić, co by oznaczało, że naprawdę wierzył, że inni uczniowie to chodzące cnotki a jak już coś piją, to tylko wodę i sok dyniowy. Patrzył na niego jak niuchacz w znaleziony skarb, nie wiedząc co nawet powiedzieć, w końcu potrząsnął głową i wymusił na swoich ustach szeroki uśmiech.
      - W takim razie, jako prefekci, będzemy musieli innym skofiskować alkohol, a potem nadrobimy ten stracony czas i wypijemy za twoje zdrowie – rzekł, mając nadzieję, że w końcu dotrą do ogniaska i Alex nie będzie się ociągł, bo jak nie po dobroci, to siłą. Poklepał go jeszcze po policzku, tak na zachętę i złapawszy za łokieć znowu pociągnął.
      - Chodź, nie będzie tak źle, obiecuję, że odprowadzę Cię do wieży, jeśli nie będziesz sam w stanie się tam znaleźć.

      Norbert Queensberry,który dopilnuje by nie trafił do swojej wieży

      Usuń
    3. Oczywiście, że Alexander wiedział o tym co wyprawiają inni uczniowie. Nie był ślepy, też potykał się o puste butelki po Ognistej. Nieraz spędzał pół nocy wyszukując pozostawionych 'śladów zbrodni' w Pokoju Wspólnym. Nie popierał tego, ale nie chciał, aby jego koledzy mieli problemy. Nigdy też na nikogo nie doniósł. Poza pierwszakami, ale te niech czują nieco respektu wobec urzędu prefekta i starszych kolegów oraz zasad. Spojrzał na Norberta i westchnął - Czemu mam wrażenie, że założyłeś się z kimś i chcesz mnie teraz upić i zaciągnąć w krzaki, Queensberry? - spytał cicho. Byli bardzo specyficzną parą. Byli skrajnie różnymi charakterami - jeśli kiedykolwiek się na coś takiego zdecyduje, to dam Ci znać, obiecuje. Ale wtedy bez alkoholu, bo chciałbym cokolwiek zapamiętać - zarumienił się lekko. Czy on mu właśnie powiedział, że chciałby uprawiać z nim seks? Na Melina! A może wyolbrzymia i świruje bez potrzeby? Tak, chyba tak...po prostu starszy Norbert bardzo mu się podobał i McCall za wszelką cenę starał się go przy sobie zatrzymać. Nawet jeśli oznaczałoby to złamanie jakiś jego własnych zasad - Chyba gadam od rzeczy... - dodał zażenowany.

      Alex McCall, który chce, ale się nie przyzna

      Usuń
  5. [Biorę udział w zadaniu nr 1. Realizowane hasła: noc, niebezpieczeństwo, strach, alkohol]

    Noc zalewa atramentem przestrzeń, a gęste, duszne powietrze, wypełnione po brzegi rozległym płaszczem zgaszonego szafiru, sprawia wrażenie skrajnie ociężałego i nieprzyjaznego. Nie zostaje miejsca na rozkosze dnia, brak też dodatkowego areału, by pomieścić szczęście. Groza rozwiera swe paskudne ramiona, łapie w nie każdego możliwego przechodnia, by ostatecznie zamknąć go bestialsko w kleszczach czarnych łap. To tak jakby srogi koloryt granatu przymierzał się do zatopienia ludzi w ciemnej toni, a walka – tocząca się pomiędzy nieśmiało połyskującymi gwiazdami, a głębią wieczoru – dawno już została przesądzona.
    Ciemność to urodzony zwycięzca. Zasnuwa hogwarckie błonia po całości. Jedynym przełamaniem nocy są skupiska ognisk przy linii jeziora, ale ciepło trzaskających płomieni nie dotyczy Darrena. On tam nie stoi. Nie integruje się z pozostałymi członkami czarodziejskiego środowiska. Cień jego młodzieńczej sylwetki prześlizguje się wzdłuż granicy Zakazanego Lasu, gdy skutecznie ucieka od towarzystwa. Podeszwa buta na moment grzęźnie w miękkiej ściółce i wyrywa się do chodu przy kolejnym, nerwowym kroku zapijaczonego chłopca. Alkohol przyćmiewa trzeźwy osąd, zabija w nim spore pokłady charakterystycznego dla niego instynktu samozachowawczego. Dziś ma ochotę wejść głębiej. Dalej. Ciemniej. Żłobić w sobie (dla zabicia emocji) i w lesie (dla własnej satysfakcji). Pokonać strach. Przed życiem?
    Procenty muszą już mocno oddziaływać, bo kiedy natrafia na kolejną przeszkodę, nie ma motywacji do dalszej wędrówki. Przystaje, spoglądając w oczy... chciałby powiedzieć, że w oczy prawdzie, ale tym razem nie chodzi o nic abstrakcyjnego: przed sobą ma chłopaka. Ucznia. Krukona. Właśnie Jego, jakkolwiek się nazywa.Tymczasem Darren ściąga brwi w pełnym niezrozumieniu (jest zbyt pijany, by przeanalizować możliwe warianty obecności chłopaka) i z braku lepszego zajęcia upija łyk Ognistej Whisky.
    — Impreza jest tam — pokazuje otwartą dłonią na tłum gdzieś za mglistą tonią wieczoru, a sam patrzy przy tym uparcie na bruneta — A ja idę tu — dodaje bezmyślnie, przerzucając kierunek wskazywania na sylwetkę przed nim. Jakby jeszcze nie było to dostatecznie jasne, rusza do przodu, blokując się dokładnie w momencie, w którym dystans między nim, a Krukonem jest zbyt mały, by go płynnie wyminąć.
    — Stoisz mi na drodze — mruczy niezadowolony, postukując go przy tym kilkukrotnie po torsie. Nie zachowuje się typowo jak na siebie, ale dziś mu wolno. Dziś puszcza wodze emocji. Bawi się. Sam ze sobą. Tak miało być, prawda? Nie do końca. Delikwent przed nim skutecznie mu to utrudnia.

    DARREN CRAFT

    OdpowiedzUsuń
  6. [Biorę udział w zadaniu 1, a także 2B. Niech se chłopaczek popije, a co.]

    Choćby nawet im napluł w twarz, nie odpuściliby sobie. Po czternastej próbie wyciągnięcia go na ognisko przez rozochoconych kolegów Adam w końcu uległ; co zresztą miał lepszego do roboty? Woźny przeganiał go z kąta w kąt, a Jęcząca Marta zaczynała przejawiać niezdrowe zainteresowanie jego rozporkiem. Zarzucił więc pierwszą lepszą przeciwdeszczową pelerynę, którą wygrzebał ze starego kufra, po czym ruszył na błonia.
    Dobrze czasem wyjść z zamku do ludzi, myślał sobie, człapiąc w stronę wesołego zbiegowiska. Dobrze czasem wyjść z zamku do ludzi, myślał, pijąc kolejny kubeczek ognistej whisky. Dobrze czasem wyjść z zamku do ludzi, myślał, z trudem siadając na piaszczystym brzegu jeziora. Dobrze...
    Kurwa mać, nic nie jest dobrze.
    Wciągnął głęboko hogwarckie powietrze. Wokół jeziora unosił się specyficzny zapach mułu i rozkładu, który - choć silnie rzygogenny - skutecznie eliminował woń alkoholu sączącą się z jego ust. Z oddali słyszał szybką, skoczną melodię - pewnie któryś z gitarowych świrów postanowił poznęcać się nad strunami. Atmosfera byłaby zupełnie przyjemna... gdyby nie ten cholerny smutek.
    Po paru minutach Adam znudził się rzucaniem ślimakami do wody. Alkohol już nieźle mącił mu w głowie. Nagle przyszło mu do głowy, że kąpiel w jeziorze to doskonały pomysł (i co z tego, że zakazana? Przecież zakazy są bez sensu i bez podstaw. A zakaz pływania po jedzeniu? To dopiero głupota! Powinni nam pozwalać na wszystko. Na wszystko!) Rozebrawszy się do naga, zrobił kilka chwiejnych kroków w głąb jeziora.
    - Brr.
    Niespodziewanie szybko dotarł do miejsca, w którym ledwie sięgał stopami dna. Było mu mokro, zimno i obrzydliwie, w dodatku potwornie kręciło mu się w głowie, ale mimo to nadal uważał, że to świetna zabawa.
    A gdyby tak wejść głębiej...?
    - Griffin, natychmiast na brzeg. Nie odwrócę się. Będziemy udawać, że nic nie widziałem, tak?
    Jeden z zamkowych duchów stał odwrócony plecami do jeziora - najwidoczniej chciał się zabawić na ognisku, a potem przyszedł nad jezioro, zwabiony pluskiem skorup uderzających o taflę wody. Nerwowo przebierał nogami w miejscu; wyglądało to właściwie całkiem śmiesznie.
    Adam z trudem dobrnął do brzegu, na wszelki wypadek zasłaniając jedną dłonią krocze. Drugą odgarniał plątające się wokół wodorosty.
    - Oj, Griffin, Griffin... Taki duży chłopiec... Trochę trzeba zacząć myśleć, co...? Boże mój, Adam! Ileś ty wypił...?
    Chłopak uśmiechnął się krzywo. Czego ten gościu chce? Przecież w końcu wcisnął na siebie spodnie, za trzecim podejściem, ale się udało!
    - Dobrze się pan bawi, panie zjawo? - Adam pociągnął nosem, próbując ukryć za plecami butelkę ognistej.
    Duch pokręcił głową.
    - I co ja mam teraz z tobą zrobić, co? Samo utrapienie z tą młodzieżą. Jak się nauczyciele dowiedzą, to nawet szukającym już nie będziesz.
    Adam przez chwilę spoglądał w stronę zachodzącego słońca. Nagle złapał się za brzuch.
    - Coś się stało?
    - Chyba będę rzygał - jęknął cicho chłopak, po czym zatoczył się na ducha.
    - Mój Boże! Niech tu któryś przyjdzie pomóc! Uczeń nam schodzi! Bashandi! Moore! Weasley! Ktokolwiek!

    OdpowiedzUsuń
  7. [ A ja biorę udział w zadaniu 2C. Niech się dzieje wola nieba! xD ]

    Jedynym określeniem, które pasowało według Freda do imprezy na błoniach był obłęd.
    Weasley jak długo żył, tak nie widział jeszcze tylu pijanych osób zgromadzonych w jednym miejscu. Nawet coroczne bale nie cieszyły się takim zainteresowaniem jak ognisko na błoniach. Było chłodno. Wiatr szarpał przykrótkie damskie spódniczki i wytrącał plastikowe kubeczki z rąk uczniów Hogwartu. Wszyscy tłoczyli się w jednym miejscu, chcąc znaleźć się jak najbliżej płomieni.
    Ale jemu było już wszystko jedno.
    Butelka ognistej nieporadnie zawinięta w czyjś szalik spoczywała ściśnięta w jego dłoniach. Dopiero co spożyty alkohol palił ścianki jego przełyku. Głowa chwiała mu się na boki, ale dalej dzielnie upierał się, że nie potrzebuje eskorty do dormitorium. A potem siedział na jednej z niższych gałęzi pobliskiego drzewa (skąd on się tam znalazł?), machając mocno nogami, przy okazji pozbywając się butów, które wśród wiwatów ożywionego tłumu lądowały niebezpiecznie blisko śmiercionośnego, głodnego włoskiej skóry ognia.
    - Gdybym miał skrzata, to już byłby wooooolnyyyy! – Zawył, przytulając się do kory i opierając głowę o jej chropowatą powierzchnię.
    Świat się kręcił. Wszystko tak fajnie się bujało, jeszcze nigdy nie czuł się tak lekko i swobodnie. Miał wrażenie, że gdyby przechylił się do tyłu, wyrosłyby mu skrzydła i mógłby się na nich unieść i pofrunąć daleko, daleko, hen, daleko…
    - Weasley, złaź na dół!
    Fred czknął, niechętnie podnosząc powieki i zerkając w dół na coraz bardziej chwiejącą się ziemię. Pod sobą ujrzał jeszcze twarz jakiegoś naburmuszonego kumpla. Na jego usta wkradł się leniwy uśmieszek.
    - A złapiesz mnie? Czy mnie złapiesz? Mój rycerzu, mój wybawco, ach, łap mnie, chwytaj mnie! Łaaaap mnieee!
    I nie poświęcając nawet sekundy na przemyślenie całej sprawy, przechylił się do przodu.
    Ktoś definitywnie rzucił na niego Obliviate. Potwierdzał to fakt, że kompletnie nie pamiętał jak znalazł się w okolicy szklarni. Nie wiedział dlaczego jego koszula była podarta, spodnie podwinięte, nie pamiętał gdzie podział buty i skarpetki ani skąd na jego włosach wziął się zrobiony z liści wianek. Posiał torbę, pelerynę i butelki ognistej, które w obecnym położeniu pewnie ułatwiłyby mu życie, a w zamian otrzymał damską kurtkę, w którą ledwo się mieścił i ślizgoński krawat luźno owinięty wokół szyi. Obłęd.
    Podniósł się z ziemi i ruszył przed siebie, chociaż sam dokładnie nie wiedział, gdzie powinien się udać. Dźwięki muzyki dochodziły do jego uszu, w hipnotyzujący sposób działając na jego organizm, wołając go do siebie, kusząc i prowokując. Z drugiej strony miał tak okropną ochotę, by pójść do łóżka, że nie miał sił opierać się zewowi poduszki, która krzyczała do niego z jego dormitorium. Szedł więc przed siebie, rozdarty między dwoma pragnieniami, kiedy do jego uszu dobiegł znajomy głos.
    - … Weasley! Ktokolwiek!
    Nie myślał, kiedy ruszył w stronę tajemniczego osobnika. Nie myślał, kiedy uśmiechał się i zapewniał, że bezpiecznie odeskortuje Griffina do wieży. Nie myślał, kiedy podchodził do półnagiego chłopaka i opierał mu dłoń na plecach, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Ocknął się, kiedy śmierdząca wydzielina wylądowała koło jego stóp, prawie paskudząc mu ubrania.
    - Jezu Chryste, Adam!
    Momentalnie odskoczył od chłopaka i spojrzał na niego z przerażeniem, kręcąc gwałtownie głową.
    - Coś Ty robił, że już zdążyłeś się tak załatwić? I do jasnej cholery, dlaczego jesteś mokry?!
    Prychnął, próbując jakoś podejść do chłopaka i podtrzymać go na tych chwiejących się nóżkach, mając nadzieję, że oboje nie zatoczą się gdzieś zaraz i nie wpadną do wody. Skrzywił się i odwrócił głowę, kiedy kolejna porcja wymiocin ozdobiła zieloną trawę wielobarwnym wzorkiem.
    - Oj, tak, Gryfiś, kochanie, wyrzuć to z siebie. Z radością posłucham, co Ci dolega. A potem będziesz mnie wielbił i kochał, jak już zabiorę Cię do łóżeczka… A spróbuj mnie tylko obrzygać.
    Westchnął, delikatnie klepiąc go po plecach.

    OdpowiedzUsuń