23 listopada 2014

I'm coming up only to hold you under



wie kogo czego pragnie
nie wie co robić
Slytherin, VII rok, Czysta Krew, Pół-Wila, Klub Eliksirów
O tym, że nienawidzi swojego kota już dawno temu zapomniała. Zrozumiała w końcu, że są gorsze rzeczy w życiu niż nieznośny kot. Indie przestały ją motywować do wstawania codzień rano. Już nie pragnie wyjechać i nigdy nie wracać. Pogodziła sie z myślą, że rodzice będą próbowali ustawić jej całe życie. Teraz stara się jakoś przetrwać. Unika listów od rodziców, stara się każdą chwilę spędzić na życiu, którego nie zdążyła skosztować. Oczywiście z niemałą pomocą... Znalazła sens swojego życia. Kogoś kto niewiele mniej wycierpiał. Kogoś kto zawsze ją rozumie. Kogoś kto wrócił do niej po tylu miesiącach. Jednak co z tego, skoro nie wie co ma zrobić? Sądzi, że fruwające kartki z przemyśleniami jakoś jej pomogą, ale jak na razie zagracają jej tylko torbę.
Oh, Mahoney co ty sobie wyobrażałaś?
Różnie u mnie bywa z tym odpisywaniem, ale proszę się nie bać, że gdzieś zniknęłam.
odautorsko

51 komentarzy:

  1. [ Bardzo ładna nowa karta c: ]

    Nie mógł uwierzyć, że się w ogóle na to zgodził. Siedział na schodach już od dobrych trzydziestu minut i opierał głowę o poręcz. Powoli zasypiał. Zdążył już wyczyścić wszystko dookoła, a osoby, z którą miał się spotkać, nie było. Teoretycznie nie wiedział, po co w ogóle mają się spotkać, skoro w szkole nie utrzymują kontaktów. Chodziło oczywiście o Martine, jego kochaną kuzyneczkę, z którą świetnie się bawi, ale poza murami Hogwartu. Wszystko zmienia się, gdy rozpoczyna się rok szkolny, wtedy też oboje udają, że się nie znają. Było mu to w sumie na rękę, bo nie mógł sobie pozwolić, żeby jego łatka wroga publicznego numer jeden Ślizgonów została zniszczona.
    Sprawa dla której mieli się spotkać musiała być na tyle jednak ważna, że jedna ze stron postanowiła znieść jedyną zasadę jaka obowiązuje na spotkaniach – żadnych spotkań. W takiej sytuacji, nie mógł się nie zgodzić, chociaż nadal nie wiedział o co mogło chodzić.
    Ich relacja w szkole niezbyt mu przeszkadzała. Owszem fajnie byłoby móc porozmawiać z kuzynką od czasu do czasu, a nie udawać, że się jej nie zna. Z drugiej jednak strony Will stronił od towarzystwa uczniów Domu Węża, jakby byli najgorszymi spośród osób zamieszkujących mury zamku. Uważał ich za snobów o zamkniętych umysłach, którzy przebywali w swoim hermetycznym środowisku. Nie chciał mieć z nimi do czynienia. Od tej reguły zdarzały się wyjątki, ale z nimi Will też nie utrzymywał bliskich kontaktów.
    Już miał wracać do dormitorium, bo miał ochotę położyć się w swoim łóżku i uciąć sobie króciutką drzemkę. Wychodził po schodach i wtedy właśnie kątem oka zauważył znajomą twarz. Przystanął i skrzyżował ręce na piersi. Czekał aż Martine do niego podejdzie i wyjaśni mu dlaczego go tutaj ściągnęła. Miał też nadzieję, że usprawiedliwi się za ponad półgodzinne spóźnienie.
    – Spóźniłaś się – wycedził na dzień dobry i zatopił swoje badacze spojrzenie w dziewczynie.

    William

    OdpowiedzUsuń
  2. [Nie no, homo jednak z niej nie zrobię, ale czy to w czymś przeszkadza? Żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek. :D Dobra, to ktoo zaczyna? :D]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  3. [Och, ja chętnie będę kontynuować wątek na lodowisku. Masz jakiś pomysł na rozwinięcie go może i miałabyś ochotę "zacząć"? Ładnie proszę.]

    Albus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [I jeszcze się chciałam zapytać, czy wciąż planujesz to opowiadanie? :)]

      Usuń
  4. [Gratulacje, zostałaś moim setnym komentarzem, możesz wybrać sobie nagrodę. :D A tak poza tym to genialna karta (nie tylko dlatego, że prawie w całości dotyczy Felixa). <;]

    Nie można powiedzieć, że wyznanie Martine zaskoczyło Felixa. Ono go kompletnie oszołomiło. Czas wokół stężał na kilka chwil, by słowa dziewczyny echem poniosły się w jego głowie tak, by mógł dotrzeć do niego ich pełny sens. Zdawał sobie sprawę, że jest dla niej oparciem w pewnych trudnych momentach jej życia, więc przez to może coś dla niej znaczyć - Martine w końcu ceniła sobie przyjaźń, w porównaniu do innych wychowanków Slytherinu, nawet bardzo. Nie sądził jednak, że AŻ tyle. Miała jeszcze Mię, inne koleżanki, kolegów, których widoku przez ostatnie kilka miesięcy Felix nie mógł znieść, więc dlaczego akurat on? To, że nie brała pod uwagę rodziców było całkiem zrozumiałe, reszty chłopak nie potrafił jednak rozgryźć, choć to może dlatego, że niewystarczająco się starał. Mimo to, nie zmienił swojego podejścia do całej tej sprawy. Nie mógł jej wyznać niczego ponad to, co powiedział już wcześniej. Z początku mogłoby być nawet dobrze, ale później rozpętałoby się piekło. Widział to, tak wyraźnie, jakby to już się wydarzyło...
    Nie skomentował w żaden sposób jej wypowiedzi. Chyba z tego wszystkiego zabrakło mu słów, jakby cały ból, który w sobie nosił, sprawiał, że niektóre obszary jego mózgu były wybrakowane. Na szczęście Martine nie patrzyła wtedy w jego stronę. Jej spojrzenie tylko spotęgowałoby to podłe uczucie.
    Kiedy się uśmiechnęła, przymknął powieki, opierając głowę o ścianę. Policzył w myślach do dziesięciu, wziął głęboki oddech i otworzył oczy - to na razie musiało mu wystarczyć.
    - Dlaczego Indie? Kiedyś mówiłaś, że chciałabyś tam pojechać, dlaczego akurat tam? - zadał pierwsze i chyba jedyne pytanie, jakie przyszło mu do głowy. Coś niezwiązanego z emocjami, coś lekkiego. Przynajmniej taką miał nadzieję, gdyż jego psychika prosiła go teraz o chwilę przerwy.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  5. – Wiem przecież – powiedział, wypinając dumnie pierś w teatralnym geście. – Jak ukończę szkołę, na pewno wrócę tu, by nauczać eliksirów.
    Naprawdę myślał, że Martine jakoś sobie poradzi. Właściwie to szło jej coraz lepiej, ale w razie czego jeszcze ją podtrzymywał. Dopiero po kilku minutach, gdy już widział, że mniej więcej sobie radzi, puścił ją całkowicie i oddalił się odrobinę. I to był jego błąd. Po kilku sekundach dziewczyna już zaczynała machać rękami, a chwilę później wylądowała na ścianie Pokoju Życzeń, by następnie majestatycznie upaść na zimną taflę lodowiska. Albus nie zdążył jej złapać.
    – Cholera, Martine – zaklął pod nosem, zbliżając się do niej. – Żyjesz?
    Uklęknął przed nią zaniepokojony. Po jej wyrazie twarzy wyraźnie było widać, że coś ją boli. Zmierzył ją wzrokiem i dopiero po dłuższej chwili zobaczył, że masuje jeden nadgarstek. Pokręcił głową z dezaprobatą, usilnie powstrzymując śmiech. Wiedział, że jego przyjaciółka nie czuje się teraz najlepiej, ale scena jej upadku była naprawdę przezabawna.
    – Oj jesteś – potwierdził jej słowa, kręcąc głową z dezaprobatą. – Wstawaj, łamago.
    Wstał do pozycji stojącej, po czym chwycił ją za niezranioną rękę i pociągnął do góry, przywołując dziewczynę do pionu. Chwilę później kierował się z nią w stronę kanapy. Na stoliku wciąż stały dwa kubki rozgrzewającego kakao. Chyba nie traciło swojej temperatury, bo przecież w przeciwnym razem dawno już przestałoby parować. Usadowił Martine na sofie, po czym usiadł obok niej.
    – Bardzo cię boli? – spytał.

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  6. Życie obfitowało w wiele nieprawdopodobnych zdarzeń. Każdy dzień stawiał przed nim alternatywę, nowe wybory i nowe decyzje czekające na podjęcie. Nie było mowy o spokojnej egzystencji z alfabetycznie poukładanymi dewizami. Wschodzące słońce zwykło zapowiadać kolejną dawkę wrażeń, a wbrew pozorom, gdy niknęło za horyzontem, rodzić nie przestawały się dalsze ewentualności. Istnienie było czymś, czego nie należało się bać. Istnienie było szminką na białej koszuli, pocałunkami odwzajemnianymi pod gwieździstym niebem i nieprzewidywalnym szeregiem zdarzeń, których nikt nie umiał przewidzieć.
    Luke starał się wykorzystać to wszystko, co dostawał w prezencie od losu. Bywało, że nic nie miało sensu i gubił się pod natłokiem problemów, ale nigdy nie tracił wiary w to, że burzowe chmury odpędzi wiatr. Chodził więc po hogwarckich korytarzach z cieniem uśmiechu na bladej twarzy, pozdrawiając tłum spieszących dokądś uczniów. Dla każdego znalazł miłe słowo, nikomu nie skąpił naprędce wypowiedzianych uprzejmości. Lubił dawać ludziom radość. Uczyć ich, że coś tak banalnego jak uśmiech posłany w stronę przypadkowego przechodnia może stać się przepustką do czegoś znacznie większego.

    Przywitał ją skinieniem głowy i uważnie przyjrzał się czerwonej sukni. Jedno spojrzenie wystarczyło, by upewnił się w przekonaniu, że jego gust nigdy nie zawodzi. Martine prezentowała się niebiańsko, on także nie szczędził sobie trudu przy wyborze odpowiedniego stroju na tę okazję. Nieczęsto bowiem zdarzało się, by jakakolwiek Ślizgonka zbratała się z jakimkolwiek Krukonem, co więcej, by paradowali po wiekowej posadzce w eleganckich, wieczorowych strojach.
    Zaczęło się od przepychanki na korytarzu. Luke bezustannie wpychał łokcie w cudze żebra, a tłum odwzajemniał mu się z nawiązką. Tym razem jednak z tłumu wypadła drobna postać, zaplątała się o jego długie nogi i oboje runęli na ziemię, zdzierając kolana do krwi. Ich początki może nie należały do najprzyjemniejszych, ale dały im możliwość na odnalezienie własnych granic. Na wypróbowanie rzeczy, o których dotąd nie śmieli śnić.

    - Zabijesz się w tych szpilkach, jeżeli najdzie cię ochota na dezercję – mruknął z przekąsem, odnajdując jej oczy i przyszpilając spojrzeniem do podłoża. - A jeżeli jednak ci się poszczęści, cóż, wtedy to ja wezmę sprawy we własne ręce.

    Niepisane zasady głosiły, że nie mogą się wycofać. Raz uściśnięta dłoń przypieczętowała ich umowę na wieczność. Gdzieś głęboko w nim szamotała się bestia, w żyłach zamiast krwi krążyła adrenalina. Wegetacje zamieniała się w pełnoprawną egzystencję i choć jego towarzyszka jeszcze tego nie rozumiała, robił to dla jej dobra, jej satysfakcji, a przede wszystkim dla jej przyjemności.

    - Chcesz typować, co zaplanowałem?

    Luke

    OdpowiedzUsuń
  7. Maisie była osobą, która niezbyt przepadała za swoją rodziną. Oczywiście istniały wyjątki od tej reguły, chociażby jej dziadek, który lubił obsypywać ją słodyczami ze względu na to, że była jego jedyną, ukochaną wnuczką. Tolerowała też jednego ze swoich wujków, starego kawalera, który niemalże dwadzieścia cztery godziny na dobę pił i był wiecznie w dobrym humorze. Był też Oliver, kuzyn, który podróżował po świecie i wysyłał jej pocztówki ze wszystkich miejsc w jakich był, a kiedy się widzieli, opowiadał mnóstwo ciekawych i zabawnych opowieści. No i nie można zapomnieć o Martine, kuzynce, z którą dogadywała się najlepiej jako, że były w tym samym wieku i razem uczęszczały do Hogwartu. To zazwyczaj z nią spędzała wszystkie święta i inne imprezy, bardzo często chlejąc gdzieś na strychu bądź w łazience, albo obrabiając dupę całej rodzinie, na żadnym nie pozostawiając suchej nitki.
    Rzadko kiedy w rodzinie były organizowane urodziny, na które zjeżdżali się niemal wszyscy. Tym razem jednak jakaś ciotka kończyła setkę, więc ktoś bardzo inteligentny wpadł na pomysł, aby urządzić wielkie przyjęcie. Oczywiście Maisie początkowo miała zamiar zostać w szkole, nie widząc sensu, aby jej obecność na owych urodzinach coś zmieniła, ale rodzie od razu zagrozili, że jak nie przyjedzie to sami się po nią wybiorą i na siłę zawiozą na przyjęcie. Fletcher nie miała więc wiele do gadania, toteż chcąc nie chcąc, wzięła jakąś niewielką torbę i spakowała najważniejsze rzeczy, cały czas mrucząc coś pod nosem z niezadowoleniem. Już widziała jak te wszystkie stare ciotki lustrują ją od góry do dołu i mlaszczą z niezadowoleniem. Uważały ją bowiem zam bezczelną i źle wychowaną dziewuchę, której przydałoby się trochę dyscypliny. Ona miała to jednak w głębokim poważaniu i nie przepuszczała żadnej okazji, aby im to pokazać.
    Spakowana i gotowa, ruszyła do Hogsmeade skąd miał ją ktoś zabrać do jednej z rodzinnych posiadłości, która należała do syna ciotki, która miała mieć urodziny. Dom był dość spory, więc na pewno pomieści całą rodzinkę, a i zostanie jeszcze trochę wolnej przestrzeni, w której będzie mogła się schować na cały wieczór, aby mieć spokój. Rzecz jasna nie sama, doskonale wiedziała, że zaciągnie tam Martine, żeby dotrzymała jej towarzystwa. Zresztą, wcale nie będzie musiała jej przekonywać, ona tak samo jak Maisie z chęcią ucieknie od ich wspólnej, kochanej rodzinki. I przekonać się mogła o tym od razu, ponieważ będąc już na peronie, zauważyła samotnie stojącą postać, którą okazała się własnie jej kuzynka.
    – Martine! Całkiem zapomniałam, że razem ze mną miałaś się stawić w Hogsmeade, aby zaczekać na nasz wątpliwy środek transportu – powiedziała z lekkim uśmiechem, rozglądając się dookoła, aby sprawdzić czy nikt z ich rodziny już po nie się nie pojawił. W duchu się modliła, aby nie była to jedna z tych irytujących cioteczek, choć była wręcz przekonana, że do tej roboty zatrudnią jakiegoś ich kuzyna, który był na tyle dorosły, aby mieć pozwolenie na teleportację i na tyle młody, że woleli trzymać go z daleka od organizowania przyjęcia.

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  8. [Nie wiem, miałem nadzieję, że sama coś sobie wymyślisz. <: To zrób teraz przeskok w czasie, a potem zaczniemy już od tego balu. :)]

    Wsłuchał się w opowieść Martine, pozwalając, by ukoiła ona jego zszargane nerwy. Zamiast strasznych obrazów, które zwykle podsuwał mu jego przesiąknięty obawami i czystym pesymizmem umysł, oczami wyobraźni widział teraz to, o czym mówiła mu dziewczyna. Kolory, radość, beztroska... Niemal czuł tę magiczną atmosferę niesioną przez roztańczony tłum, który zapomniwszy o szarości codziennego życia, po prostu bawił się, nie myśląc o zmartwieniach. Chciałby choć raz poczuć się tak jak oni, lecz wiedział, że to niemożliwe. Nie istniało lekarstwo na jego wewnętrzny ból, który z każdym dniem, ba, z każdym branym oddechem narastał. Felix musiał uporać się z nim sam, nauczyć się go ignorować bądź pozwolić, by stopniowo wyniszczył go od środka. Innego rozwiązania nie było.
    - Rozumiem - powiedział tylko, gdyż nie chciał niepotrzebnymi słowami psuć tej atmosfery pełnej marzeń i nadziei. Pozwolił, by cisza, która na chwilę między nimi zapadła, oczyściła ich umysły z emocji spowodowanych dzisiejszymi przeżyciami. Dopiero wtedy odważył się spojrzeć na Martine po raz kolejny. Wyglądała na niepewną, zatroskaną i mimo wszystko smutną - ten widok ścisnął Felixa za serce. Wiedział, że to głównie z jego powodu tak się teraz czuje i ledwo mógł to znieść.
    - Wystarczy - zgodził się z nią, po czym na ścianach sali odszukał wzrokiem zegar. Zaskoczony odkrył, że minęło sporo czasu, odkąd zostali tutaj zamknięci, choć wydawało się, że rozmawiali tylko kilka chwil. Było późno, większość mieszkańców Hogwartu pewnie już spała, a szanse, że ktoś znajdzie ich przed porannymi zajęciami spadły do zera, więc nie pozostawało im nic, jak tylko przeczekać tę noc.
    - Jeśli jesteś zmęczona - wydusił z siebie w końcu chłopak - możesz oprzeć się o mnie i spróbować zasnąć. Obudzę cię, gdyby coś się działo.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  9. [Wybacz że tak długo mi to zajęło, no ale tak wyszło. Szkoła morduje.]

    With insomnia, nothing's real. Everything's far away. Everything's a copy, of a copy, of a copy. When you have insomnia, you're never really asleep... and you're never really awake. Cierpiałam na bezsenność odkąd pamiętam. Podobno jako dziecko byłam bardziej nieznośna i cięższa do uśpienia niż ktokolwiek inny. W wieku młodzieńczym, nie było jeszcze tak źle, aż do czasu, kiedy przybyłam do Hogwartu. Według zarówno mugolskich, jak i lekarzy ze świata czarodziejów przyczyną miała być jakaś trauma z dzieciństwa, więc chyba oczywistym było, że winę za mój stan ponosił mój pożal się Merlinie ojczulek, który obarczał dziecko, które się wcale na ten świat nie pchało. To oni starali się o wymarzonego potomka przez 5 lat, a to, że poród z komplikacjami wydał na świat jedno życie, a drugie zabrał, to z pewnością nie była moja wina. Tak to jest, czujesz się zdrowym na psychice, myślisz, że nawet jest dobrze, ale twoje ciało odczuwa cały ten stres i strach drzemiący głęboko w tobie. Uśmiechasz się rozmawiając z przyjaciółmi, popijając kawę po praktycznie nieprzespanej nocy. Układasz włosy w fantazyjne fryzury, bo coraz więcej kędziorków zostaje na szczotce. Korzystasz z każdego słonecznego dnia wiosny, by zignorować coraz bledszą skórę. Siebie możesz, ale ciała nie oszukasz. Podobno stres potęgował objawy. Ilekroć mieliśmy natłoczenie egzaminów, coraz mniej sypiałam. Przed SUMami, byłam chodzącym zombie, które nie miało pojęcia, jaki mamy dzień, a tym bardziej godzinę. Aż dziwne, że wyniki uzyskałam w miarę znośne. Teraz też coraz częściej sięgałam po mugolskie tabletki by jakkolwiek funkcjonować na zajęciach. Jednak i te z czasem przestały pomagać, a o przyczynę stresu mogłam spokojnie obwiniać to co działo się między moim przyjaciółmi i jak z dnia na dzień coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Kilka dni temu, coś się zmieniło. Miało być tak jak dawniej, choć dało się wyczuć, ze już tak nie będzie. Właśnie to sprawiło, że kolejny natłok myśli kłębiących się w mojej głowie sprawił, że siedziałam po ciemku, na schodkach, w Pokoju Wspólnym. Pogrążona we własnych rozważaniach nawet nie zauważyłam, że ktoś przyszedł. Ocknęłam się dopiero, kiedy w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej od języczków ognia tańczących w kominku, a przy kanapie zobaczyłam dobrze mi znaną buźkę. Odstawiłam pusty kubek obok mnie, gdyż dopiero teraz zorientowałam się, że już dawno wypiłam przygotowaną herbatę. Zastanowiłam się jak długo trwałam tutaj, na w pół świadoma. Zdarzało się często, że całą noc po prostu przesiadywałam patrząc się w ścianę na granicy snu.
    - Ciężka noc, co? – Odezwałam się, widząc, że Martine mnie nie zauważyła w panującym półmroku. Dopiero teraz zaczęło doskwierać mi panujące tu zimno, zwłaszcza w piżamie składającej się koszulki Gunsów i krótkich sportowych spodenek. Podniosłam się ze schodków odczuwając bólem w pośladkach spędzony tam, najwyraźniej dość długi czas i podeszłam do kominka wystawiając ręce w stronę ognia by rozgrzać skostniałe palce.

    Mia

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiliam nie miał pojęcia o miłości. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się w kimś zakochać ani nawet zauroczyć. Owszem, już od dawna wiedział, że podobają mu się chłopcy, a nie dziewczyny. Jakoś nie ciągnęło go do oglądania nagich, kobiecych ciał, tak jak reszcie jego kolegów. Martwiło go też to, że nie marzył o nagich, męskich ciałach. Nie wiedział co mogłoby to znaczyć, bo przecież w tym wieku burza hormonów robi różne, dziwne rzeczy z mózgiem, przez co nastolatkowie nie mogą funkcjonować tak jak normalnie i myślą tylko o jednym. On tak nie miał, a przynajmniej nie miał tak zbyt często. Martwił się, że był aseksualny czy coś w tym stylu. Miłości też nie wyczekiwał jakby to była jedyna rzecz której chciał. Jego Książę z Bajki mógł przyjść lub nie, jakoś nie rozpaczałby zbytnio, gdyby nikt go nie chciał. Sam zdawał sobie sprawę, że jego dziwactwa odstraszają i nawet on sam nie dawał sobie z nimi czasami rady. Na szczęście za niedługo miały przyjść do niego nowe leki, które miały mu pomóc zagłuszać lęk i zaburzenia. Miał nadzieję, że tak właśnie będzie i już nie mógł się doczekać, aż zażyje pierwszą tabletkę.
    – Spoko i tak nie miałem nic ciekawszego do roboty – skłamał, mógł przecież pójść spać, pouczyć się, posprzątać, umyć się, połazić po błoniach i nawdychać się świeżym powietrzem, albo pójść do Skrzydła Szpitalnego i powdychać czystym powietrzem.
    Zdziwił się, gdy Mahoney pociągnęła go za rękaw w dół schodów. Nie po to w końcu na nie wychodził, żeby teraz z nich schodzić. Mogli umówić się w lepszym miejscu.
    Przyjrzał się Martine. Nie wyglądała dobrze. Podkrążone oczy i blada cera świadczyły o tym, że dziewczyna zarwała niejedną nockę i to zapewne nie było spowodowane nauką. Momentalnie zrobiło mu się jej żal. Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby odgadnąć, że coś było z nią nie tak i niezwykle wyczulona intuicja chłopaka podpowiadała mu, że tutaj wcale nie chodzi o zdrowie, co jednak trochę go pocieszyła, bo w końcu rodzina, nieważne czy Ślizgońska czy nie, to jednak rodzina.
    Dziewczyna wyraźnie była zdenerwowana i Will widział, że biła się z myślami. Wiedział, że nie ściągnęła go tutaj aby porozmawiać o pogodzie. Nie był zbyt dobry w pocieszaniu kogoś ani tym bardziej doradzaniu, ale zawsze jednak służył swoją pomocą. Kiwnął lekko głową, zgadzając się ze stwierdzeniem kuzynki
    – Wyglądasz strasznie – zaczął, może nie najlepiej, ale nie lubił owijać w bawełnę, zwłaszcza gdy miał do czynienia z rodziną. Rodzice nauczyli go, że czasem lepiej jest walić prosto z mostu, a nie męczyć się z czymś.

    Will

    OdpowiedzUsuń
  11. [Dawno mnie było, dlatego przyszłam zapytać, przy okazji ogarniając się i wątki. Ten nasz nadal aktualny? :D

    PS Ślicznie tu masz, aż nie chce się wychodzić ;3]

    Louis W.

    OdpowiedzUsuń
  12. Felix leżał na łóżku i wpatrując się w sufit, którego strukturę znał już niemal na pamięć, rozmyślał nad wszystkim tym, co stało się w ostatnich dniach. Niefortunnie uwięziony w klasie wraz z Martine, zdążył ją przeprosić za swoje milczenie, uzyskać wybaczenie dziewczyny i wrócić do punktu, w którym stał wcześniej, próbując jak najszybciej się z niego wydostać. Cieszył się z bliskości, jaką go obdarzyła, z bijącego od niej ciepła, z uśmiechów, które dopełniały jej piękną twarz niczym ostatnie pociągnięcie pędzla na obrazie za każdym razem zapierającym dech w piersiach tak samo, ale jednocześnie nie mógł się pozbyć tej myśli, uporczywie szepczącej mu do ucha cichy acz nieznoszący sprzeciwu rozkaz Uciekaj!. Czasami naprawdę myślał sobie, że wszystko tylko wyolbrzymia, że nic nie musi się skończyć źle, a Martine może być szczęśliwa właśnie z nim. Lecz po każdym takim przebłysku nadziei, nadchodziła burza zwątpienia, niedowierzania, a w końcu rozpaczy. Nie potrafił się z nią uporać i miał nieodparte wrażenie, że pozostanie tak do końca jego życia.
    Martine spytała go później, czy pójdzie z nią na Wiosenny Bal. Pytanie to na kilka sekund odebrało mu mowę. Wprawdzie znów mogli nazywać siebie przyjaciółmi i jako takowi się tam udać, lecz Mahoney nie brakowało innych, bardziej pewnych kandydatów, a mimo to zdecydowała się wybrać właśnie jego. Gdyby serce Felixa miało jakiekolwiek prawo głosu, pewnie głośno krzyczałoby tak. Jednakże to nie ono decydowało o tym, co usłyszy Ślizgonka, aczkolwiek to też nie miało wtedy znaczenia, gdyż Felix nie zdążył sformułować ostatecznej odpowiedzi. Martine go uprzedziła, nie dając mu absolutnie żadnego wyboru.
    Bal miał się odbyć dzisiejszego wieczoru. Osiemnasta zbliżała się wielkimi krokami, lecz Felix nie mógł znaleźć w sobie siły, żeby ruszyć się z miejsca. Z rękoma pod głową wodził wzrokiem wzdłuż małej rysy na suficie i powtarzał sobie nieustannie, że jest skończonym idiotą. W końcu jednak zwlókł się z łóżka i poszedł się ubrać. Patrząc w lustro, doszedł do wniosku, że jego smętna twarz nijak nie pasuje do takiego garnituru. Wpadła na pomysł, by zmienić muszkę na krawat, ale zabrakło mu czasu - nie chciał, by Martine zbyt długo na niego czekała. Spróbował więc przybrać bardziej radosny wyraz twarzy i - jako swoista karykatura człowieka - zszedł na dół do pokoju wspólnego.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wpadł* Chyba, że Felix skrycie czuje się kobietą. <;

      Usuń
  13. Nie spostrzegł Martine aż do momentu, w którym pojawiła się tuż przy nim. Do tej pory myślał, że jej widok nie może go już zaskoczyć, jedynie zachwycić po raz kolejny, lecz najwidoczniej się mylił. Olśniewała go zaspana, z potarganymi włosami i cieniami pod oczami, więc co można powiedzieć o stanie, w jaki wprowadziła go teraz w balowej kreacji, z upiętymi starannie włosami i nienagannym makijażem? Próbował nie dać po sobie poznać, że jakoś szczególnie na niego wpłynęła, ale zdradzały go oczy. Rozszerzone źrenice dawały wyraz jego niememu zdziwieniu. Uśmiechnął się nienaturalnie, chcąc odciągnąć od nich jej wzrok - na szczęście nie musiał tego wcale robić, gdyż Martine i tak była wtedy skupiona na czymś innym. Na muszce, której ostatecznie nie zdążył zamienić na coś bardziej stosownego.
    - Można tak powiedzieć - odparł łagodnym tonem, choć w środku niemal wszystko w nim wrzało. Martine nie dotknęła go bezpośrednio, ale sam jej kontakt z jego ubraniem podziałał na niego jak rozżarzony do czerwoności pręt. Musiał to w końcu przyznać - uczucie do Martine było w nim już na tyle silne, że zaczął tracić nad sobą kontrolę.
    Ognie piekielne, co się ze mną dzieje?!
    Felix domyślał się, dlaczego sprawy przyjęły taki, a nie inny obrót, lecz starał się na tym nie skupiać, żeby przypadkiem nie oszaleć. A przynajmniej nie bardziej niż do tej pory. Za jego spotęgowanym odczuwaniem niewątpliwie stały tłumione emocje - White nigdy dotąd nie musiał tego robić; swoją złość, irytację, zażenowanie i szereg innych doznań rozładowywał niemal natychmiast, nie myśląc o skutkach swojego zachowania. W przypadku Martine było zupełnie odwrotnie, a przy jego charakterze i temperamencie nie wróżyło to niczego dobrego. Po raz kolejny wychodziło na to, że czego nie zrobi, musi ponieść klęskę. A skoro tak, mógł zrobić cokolwiek.
    - Martine - powiedział, czekając aż na niego spojrzy - pięknie wyglądasz.
    Tak jak myślał - częściowe uwolnienie tego, co zaprzątało mu umysł, przyniosło ulgę. Nie mógł tego nazwać zbawiennym ukojeniem, ale na razie musiało mu wystarczyć. Zdołał się nawet uśmiechnąć, choć rzecz jasna nie był to uśmiech godzien gwiazdy filmowej.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  14. - Psujesz całą zabawę – mruknął, ale posłał w stronę dziewczyny cień uśmiechu, a potem chwycił ją za rękę i pociągnął wzdłuż korytarza.

    Mogło wydawać się, że skoro zaplanował spotkanie przy Pokoju Życzeń, to właśnie tam udadzą się w pierwszej kolejności. Chciał jednak sprawić, że wszystko stanie się bardziej zagadkowe, gdy ominą siódme piętro, a z pola widzenia zniknie im Barnabasz Bzik w towarzystwie nieodłącznych trolli.
    Szli więc spleceni w uścisku, niechętnym acz koniecznym, on z kamienną twarzą, ona z głośno bijącym sercem. Słyszał dokładnie jego nierównomierny takt, kiedy tak spokojnie przemierzali zakręty i mijali chrapiące obrazy. Hogwart pogrążony był we śnie, cały zamek oddychał sennymi marzeniami, niekiedy miewając koszmary.
    Uważnie jednak nasłuchiwał i wytężał wzrok, bacząc, czy aby na pewno są sami i nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Nie uśmiechało mu się dostać w ręce jakiegokolwiek profesora, a potem do końca szóstej klasy polerować zarośnięte brudem puchary. Miał na swoim koncie niewiele wybryków, ale do tej pory pamiętał, jak nieprzyjemnie jest czyścić wiekową posadzkę szczoteczką do zębów przypadkowego Ślizgona.

    Nim minął kwadrans, szczęśliwie dotarli na Wieżę Astronomiczną, łapczywie chwytając powietrze. Jego płuca zapadały się i kurczyły, kiedy oddychał świeżym powietrzem, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Wiatr co rusz rozwiewał mu misternie roztrzepaną czuprynę, a on w końcu opanował się na tyle, by podnieść głowę i uważnie przyjrzeć się gwiazdom.
    Nie wybrał tego miejsca przypadkowo, wszystkie drogi bowiem od niepamiętnych czasów prowadziły Luke'a na otwartą przestrzeń z widokiem na atramentowe niebo. Kiedy upadał nazbyt często, a łzy naznaczały bladą twarz mokrym strumieniem, to właśnie tu koił ból, próbując zacząć od nowa. Każdy wiersz, który cenił, powstał wśród blasku księżyca i migoczących ciał niebieskich, bo spokój nocy pozwalał mu rozkwitać i pewniej trzymać pióro. Nic więc dziwnego, że by nauczyć kogoś żyć, wybrał miejsce, dzięki któremu sam wciąż istniał.

    - Martine Mahoney, czy jesteś gotowa na pierwszy krok w stronę lepszego jutra?


    Nie oczekiwał odpowiedzi, po prostu chciał oznajmić jej, że już czas. Że nareszcie rozpoczynają serię wydarzeń, w których magia nabiera całkiem nowego znaczenia. Odnalazł jej oczy, obdarzył ją przeciągłym spojrzeniem, a potem podszedł do barierki, obejmując wzrokiem przepaść tuż na wyciągnięcie ręki.
    Z gracją godną pozazdroszczenia wspiął się na szczeble metalowej konstrukcji, a wiatr ponownie począł chłostać go chłodnymi podmuchami. Jego mięśnie napinały się pod czarnym materiałem, kiedy tak wdrapywał się coraz wyżej i wyżej, pozostawiając w dole niewiastę w czerwonej sukni.

    - Oto pierwsze zadanie – sapnął na tyle wyraźnie, by usłyszała go z dołu. Niepewnie podniósł się z klęczek na nogi i stanął na samym skraju bariery oddzielającej go od niechybnej śmierci. Przymknął oczy, rozprostował ręce, a gdzieś w oddali zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. - Masz poczuć, że żyjesz!

    Luke

    OdpowiedzUsuń
  15. Rozejrzał się po tłumie rozentuzjazmowanych gapiów, wyrazem twarzy dając im jasno do zrozumienia, że dla wszystkich będzie lepiej, jeśli zamiast wpatrywania się w niego i Martine, zajmą się sobą. Nie chciał nikogo wystraszyć, przede wszystkim ze względu na stojącą obok niego dziewczynę, dzisiejszy bal i całą związaną z nim atmosferę, ale jego niestonowane, mordercze spojrzenie zadziałało zupełnie na odwrót. Część osób szybko zmieniła temat, inna - speszona odwróciła wzrok. Sam efekt można było nazwać zadowalającym, choć droga do niego niekoniecznie uświetniała ten wyjątkowy dzień. Felix nie myślał jednak o tym. Wpatrując się w roześmianą twarz Martine, starał się zapomnieć o dręczących go wątpliwościach i pozwolić, by sprawy nabrały swojego naturalnego biegu.
    Co ma być, to będzie. Uciekanie od przeznaczenia niczego mi nie da.
    - Przekonajmy się - rzucił w odpowiedzi na jej słowa, kątem oka spoglądając na drzwi wyjściowe. Miał nadzieję, że gdy już znajdzie się za nimi, poczuje się tak, jakby zaczynał nowy rozdział i starczy mu sił, by pewnie trzymać pióro, zapisując kolejne kartki. Warto było chociaż spróbować.
    Chciał złapać Martine za rękę, ale obawiał się, że w tej chwili jej dotyk mógłby go poparzyć. Zresztą to ani trochę nie wyglądałoby na przyjacielski gest, a ludzie już teraz za dużo sobie wyobrażali - głupotą byłoby dostarczanie im kolejnych dowodów, mających uwiarygodnić ich świeże plotki. Zamiast tego więc, Felix podsunął Martine swoje ramię, żeby mogła się go chwycić, a potem, ignorując fakt, że stawia kroki niezwykle sztywno, jakby od kontaktu z dziewczyną powoli zmieniał się w kamień, ruszył w kierunku wyjścia.
    - Denerwujesz się? - zapytał niby z rozbawieniem, próbując tym samym zamaskować swój własny niepokój.

    [Wszystkiego najlepszego ode mnie i Felixa. :)]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  16. — Nie martw się, nie zgwałcę cię przecież — zażartował nieudolnie, wyczuwając też i jej stres, który dołożył mu dodatkowych zmartwień, a zapowiadał się taki cudowny dzień bez żadnych konfliktów na koncie. Niedoczekanie twoje, Weasley.
    Zwolnił w końcu uścisk, który w pewnym momencie zrobił się zbyt obcesowy, zdając sobie sprawę, że Martine umiała chodzić o własnych siłach, a wyczucie na swoim karku sporo gapiów pomogło mu podjęć decyzje.
    Lou może i miał na swoim liczniku nie jedno złamane serce, ale nigdy z żadną ze swoich byłych nie potraktował mało delikatnie, oprócz Ondrii, ale on była Ślizgonką z krwi i kości, a nie kobietą.
    Pokój Życzeń znajdował się dwa piętra wyżej, a Weasley nie do końca wiedział, czego sobie życzyć, dlatego bez zbędnych ceregieli otworzył z impetem jedną z wolnych, nieużywanych klas, zapraszając do niej teatralnym gestem swoją przyjaciółkę, a gdy oboje tam weszli, zamknął za nimi drzwi, dokładając do tego jeszcze zaklęcie, żeby nikt nie śmiał im przerwać konwersacji. Za bardzo się w nim gotowało, aby jeszcze wyganiać stąd niepowołane osoby trzecie.
    — TEN Felix? — zapytał, a w tonie jego głosu pobrzmiewały wyrzuty. — Spowiadaj mi się już, teraz, natychmiast — zażądał, zakładając ręce na klatce piersiową i piorunując ją nie znoszącym sprzeciwu spojrzeniem. Nie krzyczał, on nigdy nie krzyczał, czasem tylko mówił za głośno.
    Nie miał zamiaru niczego ukrywać, choć zazdrość w jego zachowaniu była wyczuwalna, a zaraz osiągnie wszystkie limity wytrzymałości. White zawsze wydawał mu się osobą niewłaściwą, podejrzaną i na pewno nie stanowił dobrej kandydatury na partnera Mahoney. Chyba zwoje mózgowe jej się do końca przegrzały albo była tak zdesperowana i nie wiedziała w jego kłopoty się przez to pakuje. Podszedł do niej, tłumiąc w sobie alarm „nie dotykać” i chwycił ją pewnie za podbródek, wymuszając tym samym kontakt wzrokowy.
    — Nie mogę siedzieć cicho i patrzeć jak psujesz sobie przez niego krew — wyszeptał, swoimi ustami prawie dotykając mniejszych odpowiedniczek dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nadgarstek Martine naprawdę nie wyglądał zbyt dobrze. Albus skrzywił się lekko, obserwując coraz bardziej zapuchniętą rękę dziewczyny. Siniak wychodził w tak zawrotnym tempie, że sam chłopak miał wrażenie, iż boli go dłoń. Pokręcił głową z dezaprobatą, patrząc na przyjaciółkę przenikliwym wzrokiem. „Sierota” – pomyślał, po czym bez słowa zabrał się do zdejmowania jej łyżew z nóg. Jakoś nie uśmiechało mu się prowadzić jej w nich przez cały zamek aż do skrzydła szpitalnego.
    – Ty to zawsze sobie musisz coś zrobić – uśmiechnął się mimowolnie, jakby z odrobiną współczucia.
    Mimo wszystko czuł się dobrze. A to, że Martine odczuwała to samo w stosunku do jego osoby, wywoływało u niego tę miłą falę ciepła rozchodzącą się gdzieś nad żołądkiem. Po prostu cieszył się, że ma kogoś takiego, jak ona.
    – Na szczęście w Indiach głównie się chodzi – zaśmiał się pod nosem – A chodzić chyba umiesz tak, żeby nic sobie nie zrobić, prawda? – uniósł lekko jedną brew, obserwując, jak jej usta wyginają się w geście obrazy.
    Parsknął cicho, jednak przestał natychmiast, gdy zobaczył stan nadgarstka Martine. Z minuty na minutę stawał się coraz bardziej fioletowy i spuchnięty, co wcale się chłopakowi nie podobało.
    – On nie jest przypadkiem złamany, Martine?
    Skończył zasznurowywać jej buty, po czym usiadł tuż obok niej na sofie, biorąc do ręki kubek kakao. Widział po jej minie, że mimo bólu, nie chce stąd iść. On też nie chciał.

    [Przepraszam za zwłokę! ;-;]
    Albus

    OdpowiedzUsuń
  18. [Również dziękuję. <;]

    Za drzwiami powitało go świeższe powietrze, ale nic poza tym. Nadal czuł się nieswojo, a po plecach pełzała mu zachęta do ucieczki. Skupił całą swoją siłę woli, żeby zwyczajnie ją zignorować i dla dodania sobie otuchy spojrzał na Martine. Jej beztroska była niezwykła, a przy tym bardzo pomocna.
    - Nie martwię się - odpowiedział na słowa Ślizgonki. Kłamstwo przeszło mu przez gardło z łatwością, ale może to dlatego, że miało na celu uspokoić Martine. Sam nie wiedział. Być może zastanawiałby się nad tym dłużej, zaczął analizować wszystkie swoje kroki, lecz to, co miała mu jeszcze do powiedzenia dziewczyna, natychmiastowo zbiło go z tropu, pochłaniając go całkowicie swoją wymownością.
    - Co zrobiłaś?! - odparował głosem pełnym zdziwienia i kryjącej się gdzieś nieopodal irytacji, zatrzymując się w pół kroku. Na usta cisnęły mu się przekleństwa, ale stłumił je wszystkie, licząc w myślach do dziesięciu. Nie chciał tak zareagować, ale to było silniejsze od niego. Wolną dłonią potarł skronie, powtarzając sobie, że to nic takiego i nie powinien się o to denerwować na nikogo, a już zwłaszcza na Martine. Po krótkiej chwili jakby mu przeszło. - W zasadzie to... - powiedział, starając się, żeby jego głos nie brzmiał zbyt ostro. - Kiedyś tańczyłem i znam podstawy, więc jeśli chcesz - sam się sobie dziwił, że to mówi - możemy spróbować.
    Konkurs tańca! Kto w ogóle wymyślił coś takiego?
    Uśmiechnął się nieznacznie, wyobrażając sobie, że znajdzie później tego chłopaka i osobiście podziękuje mu za tę cudowną inicjatywę, choć wyglądało to tak, jakby po prostu posyłał uśmiech Martine. Może to nawet lepiej. Nie chciał, by zdawała sobie sprawę, co kryje jego skażony umysł. Nikt nie powinien tego widzieć.
    Skinął głową w kierunku korytarza, dając jej do zrozumienia, że powinni już iść i ruszył powoli w tamtą stronę, nie odzywając się ani słowem. Zachęta do ucieczki nadal próbowała swych sił i teraz miała nawet odpowiednie argumenty. Felix postanowił jej wysłuchać.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  19. [Co Ty na to, żeby zmienić wątek? Tamten został zaczęty tak dawno, że nie mogę się jakoś w niego ponownie wczuć :I]

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  20. - Tak, jestem pewien.
    Głos Felixa poniósł się echem po opustoszałym korytarzu, dając wyraz jego rosnącej determinacji. Nie był typem osoby, która w obliczu zagrożenia robiła krok w tył. Nawet gdy uciekał, to zawsze przed siebie, za plecami paląc mosty, a utarte ścieżki zasypując kamieniami. Skoro Martine ich zapisała, to przystąpią do konkursu. Nie umkną bokiem sali, nie wytłumaczą się dziecinnie, nie znikną. Mogliby co prawda uniknąć tego przedstawienia, ale - według zasad Felixa - tylko wówczas, gdyby zamiast iść na bal, zrobili coś innego. A Martine dzisiejszego dnia wyglądała tak, jakby nie marzyła o niczym innym tylko o tym, by tam pójść. Z tego też względu Felix postanowił, że zniesie to wszystko dla niej i przy okazji udowodni samemu sobie, że nie każda negatywna emocja jest w stanie z nim wygrać. Choć musiał przyznać, że miał naprawdę nikłe szanse.
    Na szczęście Martine nie mówiła już niczego więcej. Cieszył się z tej ciszy, gdyż pozwalała mu ona poukładać myśli i ukoić nerwy. Nie sądził, by był się w stanie odpowiednio przygotować, gdyby musiał odpowiadać na jej pytania.
    Kiedy znaleźli się w Wielkiej Sali, widok roześmianych par i grupek żywo dyskutujących osób kompletnie go przytłoczył. Nie dał jednak tego po sobie poznać, choć Martine mogła to wyczuć poprzez kontakt z jego ramieniem. Tak czy owak dla oczu widzów pozostawał niewzruszony i tak właśnie miało pozostać.
    Do konkursu pozostało kilka minut. Felix miał nadzieję, że odbędzie się on w trakcie balu, nie na samym jego początku, ale z drugiej strony szybciej mógł to mieć za sobą. Martine też zdawała się być zdenerowana, więc zaczął się zastanawiać, w jakim celu w ogóle ich tu zapisała. Nim jednak zdążył dojść do jakichkolwiek racjonalnych wniosków, chłopak, którego twarz dokładnie wrył sobie w pamięć, by móc go później odnaleźć, oznajmił, że pora zaczynać. Felix wziął głęboki oddech, a wypuszczając powietrze, wyobraził sobie, że to jego skumulowane złe emocje, jak to polecają niektórzy lekarze, bo podobno może pomóc pozbyć się stresu. Nie pomogło.
    - Nie - zaprzeczył słowom Martine, choć bardzo delikatnie. - Skoro już nas zapisałaś, to damy z siebie wszystko - dodał, patrząc jej prosto w oczy. Złapał jej lewą dłoń i położył na swoim naprzeciwległym ramieniu, zaś prawą ujął pewnie, aczkolwiek nie za mocno, tworząc ramę. Prawdopodobnie kontakt z jej nagą skórą zadziałałby na niego inaczej, gwałtownie tak jak wcześniej, ale teraz jego umysł był zajęty czymś innym. Konkursem, rywalizacją, zwycięstwem. Par nie było zbyt wiele, więc to mogło się udać.
    Gdy już wszyscy, włącznie z nimi, zaczęli tańczyć, nachylił się do Martine i szeptem zapytał:
    - Ani trochę ci nie zależy?
    Na jego twarzy zaś pojawił się uśmiech.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  21. [Lubię wylewanie żalów. I płacze też. Masz na to jakiś konkretny pomysł? :)]

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  22. W życiu należało doceniać ulotne chwile, które przyjemnie wypełniały ludzkie wnętrza i pozwalały na zastygnięcie w teraźniejszości. W mgnieniu oka na znaczeniu traciły wspomnienia, a przyszłość przestawała rysować się w ciemnych barwach. Liczyło się tylko tu i teraz, nic prócz przyspieszonego oddechu i warg samoistnie wyginających się ku górze.

    Może postronny obserwator wcale nie zrozumiałby, dlaczego dwoje nastolatków stoi na krawędzi przepaści, prawdopodobnie chcąc pożegnać się z tym światem. Postronni obserwatorzy mają to do siebie, że nieszczególnie wiele rozumieją, ale czasem, bardziej za sprawą szczęśliwego trafu niż ich inteligencji, udaje się im pochwycić myśl, słowo, czy chaotyczny ciąg liter, za sprawą którego wszystko nabiera sensu.
    Luke, będąc panem własnego losu, doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma rzeczy niemożliwych. Że istnieją tylko niemożliwości. Niemożliwością było więc stanie w miejscu i niemożność zostawiania za sobą tego, co bezpowrotnie minęło. Niemożliwością były granice, dziewczęce próby zachowania godności i okłamywanie samego siebie, że wszystko jest w porządku, kiedy nie pozostało już nic, czego należałoby się chwycić. Niemożliwością, wbrew pozorom, wcale nie było stanie na szczycie Wieży Astronomicznej, moknąc i wpatrując się w przestrzeń.

    Pozwolił sobie na kontemplację istnienia nieco dłużej niż dziewczyna, ale była to jedynie ulotna zachcianka, chęć zadarcia głowy i obserwowania gwieździstego nieba. Minęła jedna długa chwila, dwie, może trzy, a czwarta już miała wkraść do uporządkowanego szeregu, kiedy zaczął schodzić z chybotliwej konstrukcji coraz niżej i niżej, aż wreszcie bezpiecznie stanął na dwóch nogach, z platynowymi włosami przemokniętymi do cna.
    Jeżeli miał być szczery, względem chociażby samego siebie, rosła w nim duma, ilekroć tylko spojrzał na Ślizgonkę, aktualnie opierającą się o ścianę. Zrobiła mały krok w stronę zmian, zanurzyła się czubkami palców w eterze ukojenia i za nic nie cofnąłby czasu do momentu, w którym wahał się, czy przyjąć zakład i rozpocząć wgłębianie jej w tajniki egzystencji.

    - Żyjesz – przyznał, siadając obok niej. - Do prawdziwego życia potrzeba jednak znacznie więcej. A łzy nie są tym, co widnieje chociażby w pierwszej dziesiątce rzeczy koniecznych. Czemu płaczesz, Martine? Nie lepiej zachować łez na lepsze okazje?

    Luke

    OdpowiedzUsuń
  23. Sen był jedną z tych czynności, które powinny sprawiać, iż człowiek czuje się lepiej. W przypadku Albusa nie zawsze się to sprawdzało, głównie dlatego, że dość często miewał senne koszmary albo po prostu za dużo myślał, aby w ogóle zmrużyć oko. Tej nocy jednak zasnął niczym małe dziecko. Treningi quidditcha mimo wszystko potrafiły wymęczyć człowieka. Dlatego też ledwie dotknął głową poduszki, a już był pogłębiony w głębokim, spokojnym śnie. Morfeusz uraczył go dzisiaj niesamowitą uprzejmością, gdyż umieścił Albusa w jednym z najpiękniejszych miejsc, o jakich zdarzyło mu się kiedykolwiek czytać – stał nad jeziorem Loktak gdzieś na wschodzie Indii, razem z Martine śmiejącej mu się obok ucha. Wszystko wyglądało tak samo jak na zdjęciach z atlasów, które wpadły mu w ręce. Nawet Martine nie przyznawał się, jak bardzo chciał z nią wyjechać. Nie mówił jej, że przeglądał miejsca w Indiach w celu wstępnego zaplanowania ich podróży. Co, jeśli to marzenie miało się nigdy w życiu nie spełnić? Co, jeśli to tylko niemożliwe do zrealizowania mrzonki dwojga młodych i zbyt zbuntowanych oraz pewnych siebie osób? Teraz się jednak nad tym nie zastanawiał. Teraz był w środku wydarzeń, o których od tak dawna rozmawiał ze swoją najlepszą przyjaciółką. Bo właśnie teraz znajdował się w miejscu, o którym oboje marzyli. Śmiech Martine rozbrzmiewał donośnie, gdy ta biegła prosto do wody, aby zanurzyć się w niej po samą szyję. Uśmiechnął się do niej mimowolnie i ruszył tuż za nią, wolnym krokiem zmierzając ku tafli jeziora. Jednak im bliżej się go znajdował, tym śmiech panny Mahoney był coraz cichszy, a gdy w końcu dotknął stopami mokrego piasku, gdzieś w oddali rozległ się jej cichy szloch. Rozejrzał się wokół, jednak nie mógł znaleźć znajomej blond czupryny. Wszystko zaczynało znikać, zapadać mu się pod stopami, by nagle przeistoczyć się we wszechogarniającą go ciemność. Tymczasem cichutki płacz Martine zdawał się coraz głośniejszy i bliższy.
    – Albus… Al, obudź się. – piskliwy głos rozległ się tuż obok jego ucha.
    Otworzył niechętnie oczy, po czym zamrugał parę razy, tłumiąc ziewnięcie. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzał po przebudzeniu, była zapłakana twarz dobrze znanej mu blondynki, która jeszcze przed chwilą kąpała się w jeziorze. Zaraz… Gdzie się podziało jezioro? Rozejrzał się wokół i zdał sobie sprawę, że znajduje się w swoim dormitorium. No tak, to tylko sen.
    – Martine? – jęknął, po czym spojrzał na nią ponownie i dopiero teraz zdał sobie sprawę, iż ta płacze. – Ej, co się stało? – podniósł się do pozycji siedzącej, posuwając się w bok, by dziewczyna mogła usiąść obok.
    Przyciągnął ją do siebie, obejmując ją oboma ramionami. Pogłaskał ją po głowie, delikatnie wplatając palce w jasne włosy przyjaciółki. Nie wiedział, co takiego się stało, jednak przed oczami miał kolejny złośliwy list od rodziców albo jakiegoś bezczelnego Gryfona, który ośmielił się obrazić w jakiś sposób pannę Mahoney. Z tym, że nie do końca wiedział, czemu przychodziła do niego akurat w środku nocy. Chwycił jedną ręką kołdrę i nakrył dziewczynę, żeby nie marzła, bo była ubrana jedynie w piżamę.
    – Ej, sierotko? Co ci jest…?

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  24. [W porządku, rozumiem. :)]

    Na pewno nie był najlepszym tancerzem na sali, ale podstawowe ruchy umiał wykonywać aż do bólu dokładnie. Odpowiednie ułożenie stóp, rąk, poprawny chwyt i wyprostowane plecy. Kroki śmiałe, aczkolwiek nie za duże, tak, by partnerka mogła za nim nadążyć i nie wyglądało to komicznie. Kiedyś wykonywał tysiące takich powtórzeń i za każdym razem słyszał, że coś jest źle, więc zaczynał od początku, znowu tak samo, skupiając całą swoją uwagę na poprawieniu błędów i ignorując to cholerne uczucie beznadziejności, które przez lata karmiło się niezadowoleniem pana White'a.
    Zanim jeszcze stał się uśpionym wulkanem, który w każdej chwili może wybuchnąć, zanim wyczulił się na krytykę tak bardzo, że każde niepochlebne słowo godzi w niego niczym rozżarzony pręt, zanim wbrew własnej woli przeistoczył się w prawowitego potomka swojego ojca, Felix starał się jak mógł, by być lepszym. Zaciskał zęby, odnajdował w sobie strzępki dobrej woli i trzymając się ich kurczowo, ćwiczył tak długo, aż każdy jego ruch można było nazwać perfekcyjnym. Dobrze wyważony, płynny, w idealnej równowadze pomiędzy techniczną poprawnością a lekką naturalnością. I to nie tylko w tańcu. Niemal każda sfera jego życia opierała się na samodoskonaleniu, którego nigdy tak naprawdę nie chciał. A jedyne, co dostawał w zamian, to gorzkie słowa rozczarowania, ostre spojrzenie i...
    Felix odepchnął od siebie wspomnienie ojca, wyciekające z zakamarków umysłu skłębionych niczym burzowe chmury, w których zbiera się deszcz. Zamiast tego skupił się na ruchach, których nie powtarzał od dawna, a przychodziły mu z taką samą łatwością, z jaką zakończył ich naukę. Nie zapomniał ich, tak jak nie zapomina się, jak się jeździ na rowerze. Nie zapomniał też o uczuciu, które mu wtedy towarzyszyło, ale bliskość Martine w jakiś niewyjaśniony sposób potrafiła je zatuszować.
    Utwór się skończył, tym samym sprowadzając Felixa na ziemię. Zatrzymał się, nieco oszołomiony i z pewną dozą ostrożności spojrzał na Martine. Nie wiedział, czego się po niej spodziewał, ale jej radosna, beztroska mina zaskoczyła go. Jakby obawiając się tego widoku, zrobił krok w tył, lecz nim go skończył, dziewczyna rzuciła mu się na szyję.
    - Nie ma... za co - odparł cicho, ledwo składając słowa. Przed oczami wciąż miał siebie sprzed lat - nieporadne dziecko, które z całych sił starało się zasłużyć na uznanie ojca. Nie przywykł do tego, by jego działania wywoływały jakiekolwiek pozytywne uczucia.
    - Zwycięzcami są... - Usłyszał jakby przytłumiony głos organizatora, choć ten miał na sobie zaklęcie, dzięki któremu Felix powinien słyszeć go wyraźnie. Zamiast tego stał jak zamurowany, patrząc na zastygłą w napięciu Martine. Wciąż czuł ciepło na policzku, którego dotknęły jej usta. - Martine Mahoney i Felix White!
    Ludzie zgromadzeni wokół chyba zaczęli klaskać i wiwatować, lecz Ślizgon tego nie słyszał. Kilka innych par, które również brały udział w konkursie, zasępiło się po ogłoszeniu werdyktu, inne posłały w stronę zwycięzców nieme gratulacje. Wszystko to było tak nierealne i niedorzeczne, że Felix nie potrafił potraktować tego jako prawdę.
    - Muszę się napić - powiedział ni to do siebie, ni to do Martine i nerwowo zaczął przepychać się przez tłum w kierunku stołów.

    [Coś im się od tego parszywego życia należy, więc czemu nie zwycięstwo w konkursie... <;]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  25. [ Heh, pewnie! I tak z tym wątkiem to było, jakby wcale nie istniał.]

    OdpowiedzUsuń
  26. Dotarłszy do stolika z napojami, chwycił za pierwszą z brzegu szklankę wypełnioną przezroczystą cieczą - prawdopodobnie wodą - i uniósł ją do góry. Dopiero wtedy zorientował się, że trzęsą mu się ręce. Zacisnął palce mocniej na naczyniu i nie odwracając się za siebie, zaczął przedzierać się w kierunku wyjścia. Ze zdenerwowania zatracił zdolność ostrego widzenia. Wielka sala, wszystkie jej elementy i wirujący wokół ludzie w barwnych kreacjach zlewali się w kolorowe plamy o rozmytych krawędziach, wśród których poruszał się na wyczucie. Zrobił kilka łyków, by w istocie przekonać się, że trafił na najzwyklejszą w świecie wodę, choć Felix w tamtym momencie wcale o tym nie myślał. Jego zmysły równie dobrze mogły go oszukać, zamaskować zapach i smak, wmówić mu, że pije coś innego, a i tak by tego nie odkrył. Pogrążony w chwilowym szaleństwie, które w każdej sekundzie mogło wyewoluować w coś większego, parł przed siebie, starając się oczyścić umysł z ciążących mu wspomnień i obrazów, co do których nie miał pewności, czy kiedykolwiek wydarzyły się naprawdę.
    Nogi doprowadziły go do Wieży Astronomicznej, cichej i przyjemnie spokojnej w tym hałaśliwym dniu. Jej widok sprawił, że Felix trochę oprzytomniał. Zamrugał kilkakrotnie, jak wyrwany z sennego koszmaru, a przed jego oczami zatańczyły jasne punkciki. Szklanka, którą przez całą drogę trzymał w dłoni, zaczęła mu ciążyć, zorientował się też, że część jej zawartości wylała mu się na rękaw garnituru. Nieco zdezorientowany podszedł do schodów, na które osunął się niczym marionetka. Jednym haustem opróżnił naczynie i z cichym brzdękiem odstawił je na stopień obok siebie, po czym zza pazuchy wyciągnął różdżkę, którą osuszył denerwująco przyległe do ciała ubranie. Jedenastocalowy, misternie rzeźbiony kawałek olchowego drewna przywoływał wiele wspomnień, począwszy od pierwszej wizyty u Ollivandera, poprzez naukę podstawowych zaklęć, na takich, niepozornych chwilach kończąc. Obracając go w dłoniach, Felix czuł jednocześnie nostalgię i ból, którego w pewnym sensie nie potrafił zrozumieć. Jego pamięć zbyt wiele razy została wystawiona na próbę, zbyt wiele razy została omotana. Już nie raz chłopak dał się złapać w pułapkę własnego umysłu, a teraz w dodatku w chwili tak pięknej, nie tylko dla niego, ale i dla Martine...
    Zostawienie jej było okropne i przy tym tak bardzo w jego stylu. Nie miał pojęcia, co mogło się stać po tym, jak stracił ją z oczu. Została tam sama czy wróciła do dormitorium? Ile tak właściwie czasu minęło, odkąd tu przyszedł? Nie potrafił odpowiedzieć na żadne pytanie, które sam sobie zadawał. Zdaje się, że nie pamiętał wyjścia z balu i drogi tutaj - wszystko w jakiś sposób mu umknęło, pozostawiając po sobie jedynie wiejącą chłodem pustkę. Felix był tak wyprany z emocji, że nawet nie odczuł z tego powodu żalu czy choćby wstydu. Pewnie by do niej nie wrócił, ale to ona postanowiła znaleźć jego.
    Martine...
    - Widzę - mruknął w odpowiedzi, choć tak naprawdę nie czuł nic, prócz plastikowej korony spoczywającej na jego głowie. Determinacja, zamiast przerodzić się w radość z tryumfu, uleciała z niego jak powietrze z pękniętego balonika. A wszystko to za sprawą całej gamy retrospekcji, które w szaleńczym tempie przewinęły się przez jego głowę.
    Spojrzał na bukiet, niewątpliwie znajdujący się już we wczesnej fazie rozkładu. Nie mógł uwierzyć, że coś takiego mogli wręczyć jako nagrodę czarodzieje. Takie kwiaty kojarzyły mu się tylko z matką, która co jakiś czas ozdabiała w ten sposób kuchnię czy salon. Tego, że po krótkim czasie, rośliny więdły i zaczynały pełnić funkcję raczej szpecącą, chyba nie zauważała, ale czego się można było spodziewać po mugolce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Felix od niechcenia machnął różdżką, niewerbalnie zmieniając fioletowy wieniec pogrzebowy w bukiet krwistoczerwonych róż, wyglądających na dopiero co ścięte.
      - Niektórzy powinni nauczyć się, jak właściwie korzystać z magii - nie powstrzymał się od komentarza. Dopiero po jego wygłoszeniu spojrzał na Martine, by zobaczyć jej szczery uśmiech, który potrafił przyćmić wszystko wokół.
      Dlaczego w ogóle przyszła mnie szukać?
      Nie rozumiał. Pewnie powinien ją przeprosić, że tak nagle zniknął, ale był zbyt dumny, żeby to zrobić. Jednakże zdążył trochę ochłonąć i bez wahania mógł przyznać, że czuje się lepiej.
      - Wracamy do sali? - zapytał, chowając różdżkę tam, gdzie było jej miejsce. Nie miał sił na wyjaśnienia, a zresztą nie chciał psuć humoru Martine, co pewnie zrobiłby, próbując je składać.
      Czy może wolisz zostać tutaj? - dokończył w myślach, widząc, że zdążyła już zdjąć buty.

      Felix

      Usuń
  27. Transmutacja była jego ulubioną dziedziną magii. Odkąd pamiętał, nie sprawiała mu większych problemów, a nauka jej naprawdę mu się podobała. Zmienianie jednych rzeczy w drugie, ożywianie przedmiotów i robienie ze zwierząt martwej natury były dla niego czymś niezwykłym, a przy tym wartym zgłębiania. Nie musiał być zmuszany, by ćwiczyć transmutację - on chciał to robić i całkiem dobrze mu to wychodziło. Swoich sukcesów nie okupował łzami, bólem i zdartymi do krwi dłońmi. Chociaż raz...
    Spojrzał na twarz Martine otuloną czerwonymi płatkami róż i uśmiechnął się lekko. Pomyślał, że mimo wszystko kwiaty, które stworzył, nie są nawet w połowie tak piękne jak ona, ale nie powiedział tego głośno. Już i tak postąpił pochopnie, zgadzając się na ten bal, a potem na konkurs. Stąpał po kruchym lodzie i dobrze o tym wiedział, ale z jakiegoś powodu nie potrafił zwyczajnie odpuścić. Kiedyś pewnie zrobiłby to bez wahania, ale od tamtego czasu wiele się zmieniło.
    Przez jeden, krótki moment zastanawiał się, co dziewczyna miała na myśli, mówiąc, że ma już to, czego tak strasznie pragnęła. Chodziło jej o plastikową koronę czy może o tytuł... sam nie wiedział jaki, nie był nawet pewien, czy w ten sposób zakończył się konkurs. Gdyby został chwilę dłużej, może by się tego dowiedział, a tak nie miał zielonego pojęcia, co tak naprawdę wygrali. Nie obchodziło go to jednak. Przemilczał, jakby nie patrzeć, retoryczne pytanie Martine, a kiedy przysunęła się bliżej odwrócił wzrok, jakby nagle chciał zbadać strukturę kamieni budujących ścianę. Trudno mu było powstrzymać te wszystkie uczucia, które do niej żywił, zwłaszcza, gdy siedziała tak blisko niego.
    - Nie przypominam sobie - odparł na jej pytanie nieco zaskoczony. W swoim odczuciu przypominał bardziej bombę zegarową niźli chodzącą zagadkę, zresztą co było w nim takiego nieodgadnionego? Miał co prawda swoje tajemnice, którymi nie dzielił się z nikim, ale nie uważał tego za coś odbiegającego od normy. Każdy przecież jakieś miał. - Dlaczego tak sądzisz?
    Rzucił Martine przelotne spojrzenie, by jego pytanie wypadło w miarę naturalnie. Nawet ten ułamek sekundy wystarczył, by poczuł się dziwnie, choć tylko rozmawiali. Felix doszedł do wniosku, że lepiej byłoby, gdyby jednak wrócili do wielkiej sali i tam spędzili resztę tego wieczoru. Wśród innych ludzi pewnie łatwiej byłoby zachować mu zimną krew, a w tej sytuacji musiał ze sobą walczyć. Zastanawiał się, jak niewielkie ma szanse, by wygrać dziś po raz drugi.

    [Cieszę się z tego powodu. <;]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  28. [Ojeeej <3 Dawaj wątek! Niech się kochają i nienawidzą jednocześnie! Mogą udawać, że się nie znoszą, bo różne domy, ale potajemnie popijają po kątach Kremowe Piwo i wymieniają się plotkami, a nawet razem jakieś tworzą! W końcu obie to pół-wile, więc nic dziwnego, że ich do siebie ciągnie, ale udają, że tak nie jest :D
    Co do samego wątku, może niech Martine oskarży o coś Liberty i zaczną się wyzywać na środku korytarza? ;)]

    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie każda dziewczyna w wieku szesnastu lat posiadała dziennik, jednak Liberty należała do tych, które takowy prowadziły. Co prawda, nie zapisywała w nim swoich największych sekretów, po prostu umieszczała tam rzeczy, których nie chciała lub nie mogła zapomnieć. Panna Stanford bowiem miała dość słabą pamięć, więc postanowiła najważniejsze informacje gdzieś sobie zapisywać. Miał to być taki mały eksperyment, a doszło do tego, że dziewczyna niemal wszędzie taszczyła ze sobą owy dziennik i skrzętnie w nim sobie wszystko zapisywała. Terminy oddania prac domowych i ich tematy, rzeczy do zrobienia lub sprawdzenia, lista zakupów do Hogsmeade, miała tam naprawdę wszystko. Nic więc dziwnego, że bez niego czuła się jak bez prawej ręki. Kiedy więc zniknął, niemal wpadła w histerię. Przeszukała dormitorium wzdłuż i wszerz, niemal wywalając wszystkie ubrania z kufra, nie tylko swojego, ale i swoich współlokatorek, który wściekały się i klęły, gdy Liberty latała po pokoju i robiła wielki burdel.
    Spędziła ponad dwie godziny na szukaniu dziennika, podczas których przewróciła do góry nogami całe dormitorium, wraz z męską częścią i Pokojem Wspólnym. Nigdzie go jednak nie było, a Gryfonka dostawała już powoli ataku paniki. Obwiniała niemal każdego, kto stanął jej na drodze, aż w końcu skończyły jej się możliwości. Zaczęła więc powoli przypominać sobie gdzie miała dziennik i z kim w tym czasie się widziała. Naprawdę było mnóstwo osób, z którymi miała dzisiaj kontakt, a jednak do głowy wpadła jej tylko jedna. Martine. Dziewczyna, która tak jak Liberty była pół-wilą, ostatnio przejawiała dziwne zainteresowanie jej dziennikiem. Od dawna było wiadomo, że dziewczyny dość często robiły sobie małe żarciki, aczkolwiek według Stanford, blondynka tym razem przesadziła. Niemal czerwona ze złości, wręcz wybiegła z Pokoju Wspólnego i ruszyła na poszukiwanie Mahoney, którą znalazła dopiero po dwudziestu minutach. I zupełnie nie przejmując się tym, że Ślizgonka stoi wśród kilku swoich koleżanek, a dookoła plącze się jeszcze kilka innych osób, podeszła do niej i pociągnęła ją niezbyt mocno za włosy, na tyle, aby to poczuła i odwróciła się w jej stronę.
    – Ty przebrzydła, podstępna, fałszywa, stara ośmiornico! Wiedziałam, że coś kombinujesz! Wiedziałam, że nie można ci ufać! ODDAWAJ MI GO!!! – wrzasnęła na cały korytarz, dysząc ze złości niczym rozwścieczony byk. – Oddaj mi go, albo obiecuję, pożałujesz tego – syknęła nieco ciszej, jednak i tak wszyscy przystanęli i zaczęli się im przyglądać z ciekawością.

    wściekła Liberty

    OdpowiedzUsuń
  30. [ No to jak już pytasz na szałcie o wątek, to stwierdziłam, że po prostu przypałętamy się tu z Nicolasem :3]

    Varn

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Zdecydowanie też wolę działać na powiązaniach, to dla mnie łatwiejsze :D Smuteł no, przecież puchasie takie kochane! :cc Ale tak na serio, brnąc w stronę powiązania. Czego byś chciała? :) Mój Nico to raczej podrywacz, wyrywacz i podjudzacz :D ]

    Varn

    OdpowiedzUsuń
  32. [Przychodzę zadośćuczynić i w tym momencie powinnam podzielić się z tobą niesamowicie emocjonującym pomysłem, którego jak na złość nie posiadam, ale będę myśleć nad wątkiem z Martine, bo żałuję bardzo, że tamten nie doszedł do skutku.]

    Hartwick

    OdpowiedzUsuń
  33. Nie potrzebował zbyt wiele czasu, żeby zrozumieć, iż chodziło o Felixa. Może Martine nie mówiła Albusowi zbyt dużo o ich relacji, jednak chłopak zdążył poznać pannę Mahoney na tyle dobrze, aby zorientować się, że ta jest w nim po prostu zakochana. Chociaż czasem mu się wydawało, że sama dziewczyna nie do końca zdaje sobie z tego sprawę.
    Przytulił ją do siebie mocno i pocałował w czoło, głaszcząc ją po głowie. Nie chciał, aby płakała przez jeden z koszmarów. Wiedział, że ślizgonka ostatnio nie spała zbyt dobrze, było to po niej widać. I co jak co, ale warstwa makijażu nie była w stanie oszukać Albusa. Nie w tym przypadku. Martine znaczyła dla niego po prostu za dużo, aby nie zwrócił uwagi na taką rzecz.
    – To tylko sen. Nie martw się, to tylko sen… – powiedział cicho, aby nie obudzić swoich współlokatorów. – Felix żyje i ma się dobrze, śpi w pokoju obok. – Odsunął ją od siebie odrobinę i spojrzał jej prosto w oczy. – To tylko sen.
    Mimo że wciąż był senny i z trudem powstrzymywał powieki przed opadnięciem, starał się zachować trzeźwość umysłu. Nie miał zamiaru puszczać Martine z powrotem do jej dormitorium, bo musiałaby iść tam sama. Chłopcy nie mogli wejść do części przeznaczonej dla dziewcząt i nikomu jeszcze nie udało się tego obejść, choć wielu śmiałków próbowało. Na marne.
    Trzęsące się ciało Martine tkwiło w jego objęciach, a samemu Potterowi nie pozostało nic innego, jak przeczekać tę falę płaczu. Wychodził z założenia, że lepiej, jeśli dziewczyna wypłacze się teraz, niż jakby miała chować w sobie emocje i każdego dnia nosić brzemię rozgoryczenia. Sam robił to nieustannie i wiedział, że do niczego dobrego to nie prowadzi. Jedynie do ogólniej niechęci względem wszystkich wokół oraz destrukcyjnych myśli i sennych koszmarów, z którymi chłopak zmagał się już od dłuższego czasu. Nie mówił o tym nikomu, gdyż nie chciał, aby traktowano go jak ofiarę losu lub, co gorsze, wariata. Gdyby jego rodzina się dowiedziała, co siedzi w głowie Albusa, nie dziwiliby się, że trafił właśnie do Slytherinu. I wtedy skreśliliby go na dobre.
    – Zostajesz tutaj i śpisz dziś ze mną – oznajmił stanowczo.
    Bał się, że z Martine dzieje się coś niedobrego. Nie chciał, aby kiedykolwiek była nieszczęśliwa, dlatego też tak bardzo przejmował się jej stanem.
    – W wakacje jedziemy do Indii. Będziemy latać na dywanach, chodzić po dachach, oglądać widoki i podziwiać rzeźby. Medytować nawet możemy. – Zaśmiał się cicho, szturchając ją lekko. – Skoczymy z klifu i będziemy robić to, co nam się rzewnie podoba.
    Ujrzawszy ledwie widoczny uśmiech na jej twarzy, odetchnął w duchu. Naprawdę chciał uciec. Zwiać stąd jak najszybciej się dało. W Indiach nawet wielki Harry Potter by go nie znalazł. Wielki Harry Potter, który stał się taki tylko dzięki Albusowi Dumbledore’owi. Jednak teraz to jego młodszy syn nosił to imię. Teraz był jego czas na stanie się wielkim, z tym, że Al nie chciał, aby podziwiały go miliony. Chciał sprawić, że jego przyjaciółka będzie szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa.

    Albus (w końcu)

    OdpowiedzUsuń
  34. [Bardzo się cieszę! A jeśli jeszcze masz pomysł, to normalnie wyściskam i w ramach podziękowań pięknie zacznę wątek :D]

    Cameron

    OdpowiedzUsuń
  35. [Hm. Erich raczej nie kolekcjonuje relacji między ludzkich, nie nadaje im żadnych etykiet, nie rozmyśla nad tym czy kogoś lubi, czy nie, traktuje większość bardzo neutralnie. Często przesiaduje na Wieży Astronomicznej, bo lubi być sam ze sobą, bazgra tam coraz to nowsze mapy nieba albo czyta książki, paląc papieros za papierosem. I tam mogliby się spotkać raz, potem drugi, trzeci, rozmawiając o błahostkach. Pomiędzy wymianą zdania mogłaby się pojawić coś na wzór zainteresowania, czy może nawet fascynacji tą drugą osobą.]
    Hartwick

    OdpowiedzUsuń
  36. [Erich może być trochę nieuprzejmy/protekcjonalny w tych swoich uwagach, ale to dlatego, że astronomia jest jego prywatnym konikiem. Teraz pozostała nam kwestia zaczęcia. Chcesz to zrobić? :)]
    Hartwick

    OdpowiedzUsuń
  37. [W takim układzie zacznę na dniach. Jaką długość preferujesz? ;)]
    Hartwick

    OdpowiedzUsuń
  38. Wpatrywał się tępo w jakiś punkt przed sobą, po raz kolejny odtwarzając w głowie minione wydarzenia. Nie potrafił wyjaśnić swojego zachowania, które nawet jemu wydawało się obce i mu niewłaściwe. Martine też to dostrzegła, dziwne jednak, że nie znalazła w tym wszystkim przyczyny. Musiała widzieć, musiała choć małą cząstką podświadomości domyślać się, że to jej obecność w dużej mierze wpływa na jego zachowanie. Jak inaczej chciała wytłumaczyć tę całą uległość i brak sprzeciwu, który jeszcze kilka miesięcy temu byłby nieunikniony? Rozwiązanie tej zagadki było banalnie wręcz proste. Problem tkwił w tym, że Felix nie dopuszczał do siebie tej myśli, a kiedy wciskała się mu do głowy na siłę, zwyczajnie ją ignorował. Nie był w stanie się nad nią zastanawiać i nigdy, za żadne skarby świata, nie wypowiedziałby jej na głos.
    - Jestem więc chodzącym paradoksem, nie zagadką - odparł, wzruszywszy nieznacznie ramionami, jakby gest ten miał pomóc mu otrząsnąć się z chwilowego otępienia. Martine miała rację - w tym, co robił, nie było żadnej logiki. A Felixa drażniło to strasznie, bo jak dotąd zawsze starał się postępować rozsądnie.
    Jej kolejne słowa tylko utwierdziły go w przekonaniu, jak altruistczną osobą jest dziewczyna, choć, jako Ślizgonka z krwi i kości, niezbyt często to okazywała. W jej głosie dało się usłyszeć tę chęć pokazania mu, że mimo wszystkich wad, jakie ma - a było ich wiele - jest w stanie go zaakceptować. Wprawdzie nie musiała tego robić, bo Felix i tak z pewnością by się nie zmienił, ale fakt, że wolała go w jego prawdziwej wersji niźli tej bardziej ludzkiej mógł dodawać otuchy. Teraz jednak wyłącznie go zaskakiwał.
    - Jest jedna rzecz, której o mnie nie wiesz, Martine - powiedział nagle, wciąż niepewny, dlaczego to robi. - Chodź, pokażę ci. - Zerwał się na nogi, tym samym uniemożliwiając Ślizgonce dalsze robienie kółek kciukiem na jego ramieniu, które doprowadzało go do szaleństwa, po czym zaczął wspinać się na szczyt Wieży Astronomicznej. Nic więcej już nie mówił.
    Gdy dotarli na górę, podszedł do barierki i z nostalgią spojrzał na nocne niebo. Białe punkciki migotały na granatowym tle w tych samych konstelacjach, co zwykle.
    - Tylko nie podchodź za blisko - poradził Martine, nawet się do niej nie odwracając, a zaraz po tym przeszedł na drugą stronę metalowej konstrukcji. Jeszcze raz rzucił okiem na gwiazdy i - jak gdyby nigdy nic - rzucił się w przepaść.

    [Teraz Ty musiałaś trochę poczekać, więc jesteśmy kwita. :> Co do wątku, nikt raczej nie wie, że Felix jest animagiem i Martine też nie powinna, a jak ich rozkręcimy, to jeszcze nie wiem. Okaże się.]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  39. Rzadko miewał tu towarzystwo, co wcale mu nie przeszkadzało. Z reguły preferował samotność, za wyjątkiem tych parszywych dni, kiedy miał dość wszystkiego, a w jego głowie pojawiały się absurdalne myśli, powodujące rozdrażnienie, a nawet nieodpartą ochotę na konfrontacje z lodowatym uściskiem śmierci. Wtedy potrzebował kogoś, aby nie zwariować i nie dać swojej schorowanej psychice zadominować nad życiem. Zdziwił się, gdy jego przestrzeń osobista w charakterze zazwyczaj pustej Wieży Astronomicznej została wypełniona pierwiastkiem życia. Czując chwilą dezorientowanie, przyglądał się plecom znajdującej się tam dziewczyny i podszedł bliżej, dostrzegając szczegóły w postaci zielonych barw domu węza, czy też herbu Slytherinu.
    Usiadł nieopodal niej, nie siląc się jednak na żadne uprzejmości. Dziś nie potrzebował nikogo prócz pary głębokich oddechów, świeżego powietrza i rozsianych po niebie migoczących punktów w charakterze gwiazd, układających się w znajome kształty, zbiory. Nakreślenia ich na kartce papieru działo na niego kojąco, niczym melisa na skołatane nerwy, choć za nim wyciągnął potrzebne przybory zerknął ukradkiem na dziewczynę, gdy ta zbyt pochłonięta rysunkiem, nie zauważyła, że Wieża Astronomiczna nie należy już tylko do niej.
    Przypatrywał się z uwagę jej delikatnym rysą twarzy, dobrze wyprofilowanemu nosowi, idealnie wykrojonym ustom, wykorzystując przy tym łaskawość księżyca; srebrzysta poświata oświetlała nieśmiało jej profil, owijając ją nutką tajemniczości. Była bardzo atrakcyjna, a wargi przygryzione w akcie zamyślenie sprawiły, że Hartwick się uśmiechnął, ale dech nie zaparł mu w piersi, nie poczuł charakterystycznych motylków w brzuchu, serce nie postanowiło urządzić sobie koncertu. Uroda to za mało, aby rozpalić w nim iskierkę pożądania. Mógł ją tylko podziwiać z daleka, tak jak podziwiało się ciekawą książkę albo wybitne dzieło sztuki; dziewczyna wydawała się pod względem piękna zbyt idealna, aby istnieć w tej samo czasoprzestrzeni, co on, choć od dawna zdawał sobie sprawę z obecności potomków will.
    - Nie masz za grosz talentu do odwzorowywania zjawisk astronomicznych - odezwał się po chwili, zerkając krytycznie na pergamin, który powoli wypełniał się karykaturami ciał niebieskich. - Przyjrzyj się dokładnie położeniu Jowisza - dodał pouczająco jak rasowy kujon, mający tendencją do wywyższenia się i demonstrowania swojej wiedzy na każdym kroku, choć z reguły wcale tego nie robił, zamykając wiedzę w obrębie własnych myśli. Ale dziś było inaczej, teraz w grę wchodziła astronomia, a błąd, który popełniła dziewczyna była tak szpetny jak "rzadko" zapisane przez "ż". Prawdziwa zbrodnia!
    Hartwick

    [Rozpoczęcie powinno się pojawić dużo wcześniej. Wybacz za opóźnienia. Mam nadzieję, że spełniłam choć trochę twoje oczekiwania ;)]

    OdpowiedzUsuń
  40. Rzuciwszy się w przepaść na jedną krótką chwilę zapomniał o otaczającym go świecie. Nie słyszał więc pełnego przerażenia krzyku Martine, oczami wyobraźni nie widział jej zapłakanej twarzy. Całą uwagę skierował do swojego wnętrza, w którym od kilku lat gnieździł się czarny jak smoła ptak. Niespiesznie - choć ze względu na warunki, w których się znajdował, czasu nie było zbyt wiele - pozwalał mu wydostawać się na zewnątrz. Pod wpływem impulsu, a może czającego się gdzieś tam, w jego umyśle zwierzęcego instynktu, rozłożył ramiona, które zaraz miały stać się potężnymi skrzydłami. Cała sylwetka Ślizgona została pochłonięta przez dużo mniejsze ciało, będące już w stanie oprzeć się prawom grawitacji, które dotychczas nieubłagalnie ciągnęły go w dół. Czarne pióra otoczyły go płaszczem bezpieczeństwa i pozwoliły na swobodny lot w mroku nocy. Felix White w przeciągu kilku sekund stał się czarnym krukiem. Skrzydłami uderzył kilka razy o niosące go powietrze i wzniósł się wyżej, aż do barierek, z których przed chwilą wykonał samobójczy skok. W pewnym sensie można powiedzieć, że obawy Martine były słuszne, bowiem za każdym razem, gdy Felix przybierał swoją animagiczną formę, jego prawdziwe ja umierało.
    Kruk usiadł na metalowej rurce tuż przy przerażonej wciąż dziewczynie i rozumnym wzrokiem spojrzał jej w oczy. Dziobem trącił jej dłoń, jak gdyby chciał powiedzieć, że wszystko jest w porządku i nie musi się więcej niczym przejmować. Felix z pewnością nie zdobyłby się na tak uprzejmy gest, ale jego ptasia część różniła się od niego. Może właśnie dlatego White tak usilnie starał się utrzymać swoją umiejętność w sekrecie. Na pewno nie chciał, by inni się dowiedzieli, bo w ten sposób zapewniał sobie odosobnienie, ale fakt, iż jakimś sposobem potrafił być dobry, bezinteresowny i pełen empatii i ktoś mógł się tego dowiedzieć przerażał go w tym wszystkim najbardziej. Teraz jednak zdradził się przed Martine. Nie wiedział, czemu to zrobił, ale to nie było w tym momencie istotne. Po prostu chciał jej pokazać. Chciał jej pokazać najbardziej nieskalaną część swojego życia.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  41. Umysł kruka był prostszy, a przez to o wiele bardziej przejrzysty niż ten ludzki. Nie kotłowały się w nim żadne skomplikowane myśli, nie powstawały wnikliwe analizy i porównania, nie tworzyły się szczelne bariery, odgradzające wszystko od niczego. Uczucie do Martine również wydawało się Felixowi inne w tej postaci. Nieobarczone niepotrzebnym balastem, naturalnie piękne, czyste. Gdy palcami gładziła jego czarne pióra, myślał sobie, że mogłaby to robić już zawsze. Podczas tej niewinnej pieszczoty Ślizgon zapomniał się tak bardzo, że w jednej chwili był w stanie wyznać jej wszystko, powiedzieć, jak bardzo jej potrzebuje i ile dla niego znaczy. Uratowało go tylko to, iż w obecnym stanie nie potrafił mówić. Mógł otwierać dziób do woli, nawet próbować krzyczeć, a i tak nie wydobyłby się z niego żaden inny dźwięk niż zwyczajne krakanie. Siedział więc cicho na barierce, przyglądając się Martine i jej roześmianej już twarzy. W kącikach jej oczu nadal widoczne były łzy, które wywołał jego mały pokaz, lecz teraz wyglądało to tak, jakby płakała ze szczęścia. Ptak postrzegał to jako coś niesamowitego, coś, czego Felix White na pewno nie dostrzegłby swoimi zwykłymi oczami.
    Kiedy w twarz wyszeptała mu swoją prośbę, omal nie zrobił czegoś bardzo głupiego i lekkomyślnego. Martine zdążyła jednak odejść i usiąść na schodach, nim z powrotem przemienił się w człowieka, w oszołomieniu chwytając się metalowej rurki, na której przed sekundą siedział. Stał tak przez chwilę, nie mogąc ani wypowiedzieć pojedynczego słowa, ani ruszyć się z miejsca, ale w końcu otrząsnął się z tego stanu, kiedy w płucach zabrakło mu tlenu. Najwidoczniej z tego wszystkiego zapomniał oddychać.
    - Może lepiej wróćmy na ten bal... - zdołał się odezwać, podchodząc do dziewczyny trochę bliżej. - I wybacz mi ten skok, nie chciałem cię przestraszyć. - Stanął obok niej i bezmyślnie wyciągnął w jej kierunku rękę, żeby pomóc jej wstać. Chyba nadal nie wrócił do siebie po przemianie, ale za to część wątpliwości choć na trochę dała mu spokój.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  42. Zatrzymał się w pół kroku, zlustrował ją uważnie, po czym... roześmiał się w głos, jak z najlepszego żartu. Nie miał pojęcia, w jaki sposób Martine doszła do tak absurdalnych wniosków i mimo powagi sytacji, nie potrafił powstrzymać się od śmiechu. Dawno nie robił tego w szczery sposób, kąciki jego ust, otaczające je okrężne mięśnie i struny głosowe szargane tylko krzykiem odwykły już od tego zupełnie, ale jednak robił to teraz i na swój dziwny sposób cieszył się z takiego obrotu spraw. Chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć jej słowom, żeby nie zadręczała się tym więcej, ale był tak rozbawiony, iż nie mógł się uspokoić. Jej wszystkie domysły, dorabianie historii do każdego wypowiedzianego przez niego słowa, obarczanie się winą za jego irracjonalne i zwyczajnie egoistyczne zachowanie było dla niego nie do pojęcia. Czasami miał wrażenie, że gdyby opowiedział jej o swoim ojcu, też wzięłaby odpowiedzialność za wszelkie jego czyny, choć w żadnym, nawet najmniejszym stopniu jej nie dotyczyły. Felix wiedział, że drugiej takiej przyjaciółki nie znalazłby na całym świecie, a nawet gdyby odkrył tajemnicę nieśmiertelności czy wszedł w posiadanie kamienia filozoficznego i przeżyłby jeszcze kilka kolejnych wieków, nie narodziłaby się osoba choć w połowie taka, jak Martine.
    Dziewczyna nacisnęła klamkę, po czym zniknęła za drzwiami. Minęła chwila, nim do Felixa dotarło, że też powinien to zrobić. Ruszył więc w tym samym kierunku co ona, pozostając jednak kilkanaście kroków w tyle. Cały czas zastanawiał się, co dziewczyna tak naprawdę myśli i na temat ilu spraw - mimo swojej otwartości - się nie wypowiada lub nie mówi wszystkiego, co mogłaby powiedzieć. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest tak wiele rzeczy, których o niej nie wie, bo wcześniej w ogóle nie zadawał sobie trudu, by lepiej ją poznać. Ot, była zawsze gdzieś w pobliżu, robiła za tło, ale czy White w tamtym czasie traktował ją poważnie? Przez tę myśl poczuł się jak ślepiec, który mimo iż patrzy, niczego nie widzi, co tylko wywołało w nim jeszcze większą dawkę pogardy dla samego siebie. Nie zgłębiał się w to jednak, bo w tej chwili wyszedł na skąpane w mroku błonia, a chłodny wiatr nieco go otrzeźwił. Odszukał Martine wzrokiem, a potem wolnym krokiem skierował się w jej stronę, próbując ułożyć sobie w głowie, co powinien jej powiedzieć. Zanim jednak odezwał się choć słowem, ściągnął swoją marynarkę i zarzucił ją na ramiona dziewczyny, siadając obok niej.
    - Wiesz, Martine - powiedział w końcu, przyglądając się tafli jeziora, zaburzanej co jakiś czas przez podmuchy wiatru - nie rozumiem cię i pewnie nigdy nie będę w stanie zrozumieć. Różnimy się, ty i ja. Jesteśmy niemal tak różni jak ogień i woda i prawda jest taka, że dla mnie ta znajomość jest najlepszym, co mi się mogło w życiu przytrafić, a dla ciebie to... - zrobił pauzę, szukając odpowiedniego słowa, ale żadne nie wydawało mu się wystarczająco dobitne. - Przekleństwo. Możesz zaprzeczać - podjął dalej, zanim zdążyła to zrobić - ale prędzej czy później sama przyznałabyś mi rację. A ja nie chcę, żeby tak się stało, rozumiesz?

    [Dopóki będę miał wątki, nie zamierzam go usuwać, więc jeśli nadal chcesz pisać, możemy kontynuować. <; Nową postać stworzyłem dlatego, bo zdaję sobie sprawę, że ciężko będzie zacząć coś nowego absolwentem.]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  43. Wpatrywał się w pociemniałą wodę, w której migotały odbicia gwiazd. Czuł się w tej chwili tak pusty jak przestrzenie między nimi i wypalony jak niektóre z nich. Nie znał rozwiązania, o którym mówiła Martine i bolała go świadomość, że mimo ogromnej trudności tego zadania, dziewczyna za wszelką cenę chce je odnaleźć. Najbardziej skażoną myślą była ta, która podpowiadała mu, że Martine pozostaje samotna w owych zamierzeniach. On – zaślepiony podłością swojego losu – nie odczuwał potrzeby rozwikłania tej sprawy; być może już nie potrafił tego robić. Analizowanie w kółko tych samych aspektów życia zaczynało go nużyć, sprawiając, że przestawał przykładać do nich wagę. Wszystko, co jeszcze do niedawna stanowiło solidny fragment muru, który budował przez wiele długich i ciężkich lat, stało się ulotne, mało istotne, kruche. Jakby każda cegła tworząca ów mur nagle rozpadła się w pył przez wiatr, lekką bryzę, acz wiejącą nieustannie, gdy tylko nikt nie zwracał na nią uwagi.
    Na błoniach panowała cisza. Felix nie potrafił nic powiedzieć, choć w jego głowie jeden głos przekrzykiwał drugi. Rozsądku, sumienia, serca. Toczył z nimi wewnętrzny dialog, lecz z zewnątrz pozostawał niewzruszony. Wpatrywał się w wodę, mrugał raz za razem, a gdy otwierał oczy, pragnął, by krajobraz jawiący się przed nim drapieżnie uległ zmianie. Wszystko jednak pozostawało takie samo: ciche, złowieszcze, tajemnicze.
    Zastanawiał się, czy Martine też w ten sposób bije się z myślami. Zważywszy na to, że sama nic nie mówiła, podejrzewał, że czeka, aż on pierwszy to zrobi. Dawała niezbędny mu na to czas, choć Felix i tak nie umiał go dobrze wykorzystać. Nie wiedział, czy kiedykolwiek nastąpi taki moment, który mógłby nazwać odpowiednim. Czy kiedykolwiek znajdzie słowa, które zobrazują to, co czuje i jaki naprawdę jest. Martine nie mogła tego wiedzieć, bo gdyby tak było, z pewnością nie siedziałaby teraz u jego boku. Zaryzykował spojrzenie w jej stronę i to był jego największy błąd. Ukłucie bólu pomieszane z pożądaniem całkowicie odebrało mu rozum. Zbliżył się do niej i nim cokolwiek zdążyła zrobić czy powiedzieć, pocałował ją. Włożył w ten pocałunek całą swoją miłość do niej, rozpacz i resztę emocji z gamy, tworzącej jego wewnętrzne ja.
    A kiedy wreszcie zdołał się opanować, zrobił jedyną rzecz, która zawsze mu wychodziła…
    - Żegnaj, Martine – wykrztusił przez zaciśnięte gardło, wstał, wykonał kilka niezgrabnych kroków i przemieniwszy się w kruka, odleciał w kierunku nocnego nieba, zlewając się z nim w końcu zupełnie.
    …uciekł.

    [Bez sensu byłoby ciągnąć ten wątek w nieskończoność, więc pomyślałem, że teraz go zakończę, zwłaszcza, że takie zachowanie jest bardzo w stylu Felixa, a przeskoki w czasie wiele ułatwiają. Nie wiem tylko, od czego moglibyśmy zacząć kolejny, więc albo ustalimy coś na mailu, albo sama możesz coś na to odpisać, a ja postaram się to pociągnąć dalej. <;]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  44. [Taaaaaaak <3 I wciąż czekam na to opowiadanie z Albim i Martynką w rolach głównych ;u;]

    Al

    OdpowiedzUsuń
  45. Czekał na ten dzień od bardzo długiego czasu, nie do końca mogąc uwierzyć, że pomysł ucieczki do Indii się ziści. A jednak, byli umówieni i to właśnie tej nocy Albus nie mógł zmrużyć oka nie z powodu natłoku niepożądanych myśli, a czystej ekscytacji. Naprawdę jechali do Indii i tym razem nie miało się skończyć na mrzonkach.
    Wstał z łóżka równo o drugiej w nocy, gdy każdy z domowników był pogrążony w głębokim śnie. Spakował się wczesnym wieczorem poprzedniego dnia. Czasem naprawdę doceniał to, że żyje w świecie czarodziejów. Wszystko wydawało się dużo prostsze, gdy wystarczyło schować swoje rzeczy do kupionego na Pokątnej ogromnego plecaka podróżnego, a następnie wypowiedzieć odpowiednią formułkę, by ten zmniejszył się do rozmiaru zwykłego plecaka, które wiele ludzi zabierało ze sobą na kilkugodzinne wycieczki w góry. I nie wymagało to od niego użycia różdżki, co było dość ważne, bo złapanie przez Ministerstwo nie do końca leżało w jego planach.
    Na palcach zszedł po schodach, a następnie skierował się ku drzwiom wyjściowym. Wyszedł z domu, najciszej jak mógł zamknął za sobą drzwi, po czym ruszył w wyznaczone miejsce. Był to ciemny zaułek dwie przecznice od posiadłości Potterów. Dojście tam nie zajęło mu dłużej niż pięć minut, na szczęście. Wiedział, że potem czeka ich dużo chodzenia, przesiadek, spania pod gołym niebem i nie wiadomo czego jeszcze. Dlatego postanowił nie marnować swoich sił, szczególnie że tych i tak nie miał zbyt wiele z racji tego, że od trzech dni prawie w ogóle nie spał. Jego wory pod oczami widać było nawet w nikłym świetle latarni oddalonej od miejsca spotkania z Martine kilka metrów. Usiadł pod murem jednego z domów, po czym zaczął wpatrywać się w muchy i ćmy latające wokół jarzącej się na wysokim słupie sporej żarówki.
    Nie musiał czekać zbyt długo. Dziewczyna pojawiła się tuż przed nim, odgarniając z twarzy kosmyk jasnych włosów. Mieli szczęście, że przynajmniej jedno z nich umiało się teleportować. Albus był po pierwsze za młody, a po drugie ¬– nikomu tego nie mówił – po prostu się bał. Jego bogin nie bez powodu przyjmował postać jego osoby, tyle że z rozszczepionym od teleportacji ciałem. Doświadczył tego bólu już raz w swoim życiu, podczas szalonego dnia spędzonego z Clemence, gdy ta przypadkowo rozdarła mu rękę, nie do końca umiejąc przenieść się w dalekie miejsce, a właśnie taki manewr wykonywała. Nie chciał tego przeżyć nigdy więcej.
    – Gotowa? – uśmiechnął się do niej lekko, wstając na nogi.

    Albus <3

    OdpowiedzUsuń
  46. Uciekł. Zachował się jak jeden z tych zwykłych, nic niewartych tchórzy, którymi zawsze gardził. Teraz mógł tę odrazę przelać na samego siebie, a potem utopić się w niej, łapiąc desperacko oddech. Najpierw jednak musiał się oddalić. Pruł więc przez noc, nie żałując kruczych skrzydeł – jedynej jego części, która niezmiennie wydawała się nad wyraz lekka. Wiatr raz za razem wdzierał mu się pod pióra i smagał go niczym bicz sprawiedliwości. Mimo to, Felix wciąż powątpiewał, że jakakolwiek istnieje, jak gdyby wszystkie jego porażki nie były w żadnym, nawet najmniejszym calu zależne od niego. Zupełnie tak, jakby był tylko aktorem w przedstawieniu, który – choć nie podoba mu się rola – nie może zmienić scenariusza. Zejść ze sceny – już tak, ale nie mógłby przy tym powiedzieć, że schodzi niepokonany.
    Siedem dni spędził na porządkach. Odkurzał wspomnienia, segregował relacje międzyludzkie, układał minione wydarzenia w porządku chronologicznym. Wszystkie prace wykonywał metodycznie, bardzo konsekwentnie i skrupulatnie, używając przy tym niezwykle drażniących i inwazyjnych środków, gdyż inne na niewiele by się zdały. A na koniec zrobił sobie pranie mózgu. I dopiero wtedy zdecydował się wrócić do Hogwartu, mimo że wciąż nie czuł się całkowicie czysty. Ostatni zabieg wpłynął na niego jednak na tyle, by nie był w stanie w ogóle o tym myśleć.
    Zjawił się w wielkiej sali w porze obiadowej, lecz nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. A może to było śniadanie? Nie umiał określić, aczkolwiek faktem było, że przy stołach zasiadali ludzie, więc coś musiało się dziać. Nieco chwiejnym krokiem skierował się do tego w barwach zieleni i srebra, choć nie miał pewności, dlaczego idzie właśnie tam. Uczniowie, nauczyciele, pracownicy, a nawet duchy – wszyscy wiedli za nim wzrokiem, ale jakby tego nie zauważał. Usiadł w pustej przestrzeni między wysokim brunetem a blondynką, robiąc za ostatni element układanki. Puzzel, który zagubił się na dywanie i teraz szczęśliwie odnaleziony wieńczy dzieło.
    Ktoś się odezwał; Felix miał wrażenie, że zna ten głos. Nie szukał go jednak po szafkach, przecież dopiero co sprzątnął. Zamiast tego sięgnął po kubek, a potem po herbatę. Przez chwilę gapił się w nią jak zahipnotyzowany, by następnie wziąć spory łyk. Była gorąca, ale nie zwrócił na to uwagi. Odczucia fizycznie przestały robić na nim wrażenie w czwarty, a może piąty dzień sprzątania. W zasadzie to nie pił, bo czuł się spragniony. Pił, bo tak było trzeba. Tak samo jak jeść, spać, mrugać, oddychać, kochać.
    Nie, bez tego ostatniego.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  47. Z Albusem działo się ostatnio sporo rzeczy, o których chłopak nie chciał rozmawiać. Wiedział, że coś jest z nim nie tak, a wyjazd do Indii był dla niego drogą ucieczki od rzeczywistości, jaką mierzył się każdego dnia. Miał na nazwisko Potter i samo to sprawiało, że musiał być chodzącym ideałem. Zamiast tego sprawiał coraz więcej problemów, zaczynając od niewystarczająco dobrze, w oczach jego rodziców, zdanych SUMów, kończąc na postępujących kłopotach z zaśnięciem, koszmarach oraz niejasnych wizjach i przesłyszeniach. Czasami sam zastanawiał się, czy cząstka Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać nie żyje gdzieś w środku jego młodego, zagubionego umysłu. Nie czuł się dobrze z tym, kim był lub się stawał. Jego zainteresowania zaczynały kierować się ku czarnej magii, a przecież nie powinien nawet myśleć o tym, aby chcieć ją poznać.
    Uśmiechnął się szeroko, kiedy Martine rzuciła mu się na szyję. Była jego prawdziwą przyjaciółką i wyciągała go z tarapatów lub, tak jak teraz, pakowała się w nie razem z nim. Westchnął cicho, słysząc wzmiankę o Namiarze. Sam wolałby go nie mieć, jednak miał dopiero szesnaście lat, a siedemnaście miał ukończyć dopiero w listopadzie. Musieli jednak dać sobie radę mimo to. Albus po prostu będzie pozbawiony możliwości rzucania czarów, oddając tę przyjemność Martine, która mogła machać różdżką, ile jej się tylko podoba.
    – Damy radę, Martine – powiedział. – Nie namierzą mnie tak łatwo, szczególnie w Indiach – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
    Miał wyjątkowo dobry humor, a jednocześnie przyspieszone bicie serca świadczyło i przerażeniu, które mu towarzyszyło od paru dni. Jego mózg wciąż podsuwał mu pytania zaczynające się od A co jeśli… i chyba nie miał zamiaru przestać, dopóki faktycznie nie znajdą się w Indiach.
    Wychylił się za nią z uliczki i zmierzył ulicę wzrokiem, marszcząc brwi. Pociągnął dziewczynę za rękę, bez słowa maszerując w stronę jednej z bardziej ruchliwych ulic Londynu. Na pewno znajdzie się ktoś, kto wywiezie ich przynajmniej poza miasto.
    Znał miasto jak własną kieszeń, w końcu spędził tu całe swoje nastoletnie życie. Dotarcie do właściwego miejsca nie zajęło im długo, najwyżej pół godziny. W międzyczasie rozmawiali o wszystkim, co im ślina na język przyniosła, więc Albusowi ten czas upłynął jeszcze szybciej.
    – Złapiemy stopa, wywiezie nas poza Londyn, a stamtąd możemy zaplanować dalszą podróż – zwrócił się do niej na tyle głośno, żeby nie zagłuszyły go samochody jadące ulicą. – W razie czego mam miotłę.
    Mimo tego, że od przyszłego roku szkolnego nie miał zamiaru kandydować do drużyny, miotła wciąż się przydawała. Była po prostu szybkim środkiem transportu, a oprócz tego latanie na niej sprawiało Albusowi nie lada frajdę.
    – Ach, i ukradłem pelerynę-niewidkę. – Uśmiechnął się łobuzersko, widząc jej zaskoczoną minę.

    Bardzo zły i niedobry Albus

    OdpowiedzUsuń