19 marca 2015

Bal Wiosenny

Piękne dekoracje, najlepszy zespół muzyczny, cudowne potrawy i kolorowe napoje już czekają! Uczniowie powoli zaczynają się schodzić i tańczyć, jednak niektórzy wolą tylko udawać, że przyszli się bawić i podpierają ściany. Dyrektor przymyka oko na wybryki siódmoklasistów, a nauczyciele postanowili dać się zabawić nie tylko uczniom, ale też sobie! Oczywiście zabawa trwa nie tylko w Wielkiej Sali! Ponoć w pokoju wspólnym ślizgonów, już od dłuższego czasu trwa zabawa, a bliżej nieznana grupka uczniów była widziana w okolicach Zakazanego Lasu! Na boisku do Quidditcha organizowane są zawody w lataniu na miotle, a w chatce gajowego można zrobić sobie zdjęcie z przyjaciółmi! Porwij się w wir muzyki, zaproś kogoś do tańca, zaszyj się w jednej z wolnych sal, porozmawiaj z przyjaciółmi, albo weź udział w konkursie!
ZASADY KONKURSU (quiz)
→ Aby wziąć udział w konkursie, wystarczy napisać Biorę udział w konkursie (quiz) w kwadratowym nawiasie, w którymś ze swoich odpisów lub w zwykłym komentarzu.
→ Konkurs polega na odpowiadaniu na pytania dostarczane przez Dyrekcję! Pytania dotyczyć będą świata potterowskiego jak i życia bloga np.: Co to sklątka tylnowybuchowa? Który post ma najwięcej wyświetleń? Ile dni ma blog? Ile lat miała Lily Evans kiedy umarła?

→ Pytania dostarczane są indywidualnie! Nie możesz odpowiedzieć na pytanie innej postaci, nawet jeśli ta na nie nie odpowie!

→ Za każdą poprawną odpowiedź dostaje się 5 punktów dla swojego domu.

→ Każda postać dostanie tylko 5 pytań!
ZASADY KONKURSU (ubiór)
→ Aby wziąć udział w konkursie, wystarczy napisać Biorę udział w konkursie (ubiór) w kwadratowym nawiasie, w którymś ze swoich odpisów lub w zwykłym komentarzu.
→ Konkurs polega na opisaniu stroju swojej postaci.

→ Pod koniec wątku grupowego zorganizujemy głosowanie na najlepszy outfit

→ I miejsce - 25 punktów, II miejsce - 15 punktów, III miejsce - 10 punktów, pozostałe opisy - 5 punktów.
ZACHĘCAMY DO BRANIA UDZIAŁU W WĄTKU GRUPOWYM, 
A NIE TYLKO W KONKURSACH!

START → 18:00 - 19 marzec 2015
(prosimy o niezakrywanie tego posta do godziny 18:00)

52 komentarze:

  1. Jak wiele radości sprawiały Mii drobne rzeczy. Część dziewcząt, na myśl o balu, uśmiechała się w duchu, myśląc o wymyślnych kreacjach jakie mogły by na siebie przyodziać, inne za to głośno negowały tego typu inicjatywy dyrekcji szkoły, jako okazje do popisu i nadmiernego okazywania splendoru pośród uczennic. Panna Gruzińska zdecydowanie należała do tej pierwszej grupy. Lubiła poczuć się piękna i kobieca, a szkolne szaty znacznie ograniczały sposobność przejawiania siebie poprzez ubiór.
    Jeszcze raz zakręciła się wokół własnej osi, a siła odśrodkowa uniosła nieco do góry długą do kostek, zwiewną suknię w nieco pożółkłym odcieniu bieli. Cieniutkie ramiączka, krzyżujące się na plecach, podtrzymywały luźny, koronkowy dekolt, pozostawiając odkryte ramiona, na które opadały swobodnie wiecznie proste blond włosy. Lekko prześwitujący materiał, gdzieniegdzie przeplatany kilkoma falbankami układał się naturalnie, gładząc swoimi krańcami powierzchnię podłogi. Na palcu dziewczyny znajdował się srebrny pierścień, zwieńczony drobnym morganitem, który przynajmniej w kraju jej ojca, uważany był za jeden ze znaków rozpoznawczych rodziny ministra magii. Tym samym klejnotem przyozdobiony był subtelny naszyjnik, dość obciśle dopasowany do jej gardzieli, zaś na samą głowę wieńczył drobny łańcuszek. Spojrzała jeszcze raz na siebie w małym lusterku i uśmiechnęła się podekscytowana nadchodzącymi tańcami.
    Chwyciwszy palcami za jasny materiał podciągnęła go nieco i nie tracąc już ani chwili, pośpiesznym krokiem udała się do Wielkiej Sali. Widząc powoli rozkręcającą się zabawę, uśmiech na dobre zagościł na jej twarzy. Spokojnym już krokiem, wstąpiła między uczniów, rozglądając się uważnie za znajomymi twarzami.

    Mia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Biorę udział w konkursie (quiz) - Bobby, aby punkty dla Gryffonów były.
      Biorę udział w konkursie (ubiór) - Mia, opis w komentarzu na górze]

      Usuń
    2. Tonksia: pytanie pierwsze: W którym roku zmarł Prawie Bezgłowy Nick?

      Usuń
    3. Tonksia: pytanie drugie: Jak brzmiały imiona wszystkich znanych z serii skrzatów domowych?

      Usuń
    4. [Zgredek, Stworek, Mrużka i Bujdka ]

      Usuń
    5. Tonksia: pytanie trzecie: Za pomocą jakiego przydomku Syriusz Black kazał się nazywać Harry'emu i reszcie?

      Usuń
    6. [Nie przypadkiem Łapa?]

      Usuń
    7. [Niestety chodziło o Wąchacza :) Wykorzystujesz ostatnie dwa pytania czy zostajemy przy 10 punktach?]

      Usuń
    8. [tak myslalam właśnie. Próbujemy dalej]

      Usuń
    9. Tonksia: pytanie czwarte: Kogo najbardziej bał się Irytek?

      Usuń
    10. Ducha Krwawego Barona

      Usuń
    11. Bale w Hogwarcie były typowym czasem popisów wśród hogwarckich mężczyzn. Zwłaszcza Ślizgonów, to trzeba przyznać. Kto więcej wypije? Kto pocałuje więcej panienek? Kto więcej wymaca? Kto poderwie więcej…? Kto zaliczy największą wpadkę? Zabini uwielbiał konkurować z innymi, kochał rywalizację, ponad wszystko jednak wielbił wygrywać i zbierać laury.Na Bal Wiosenny wybierał się w pełnym przekonaniu zostania jego niekwestionowanym królem pod wszelkimi możliwymi kategoriami. Zaczął na długo przed rozpoczęciem się imprezy od symbolicznej buteleczki Ognistej z kumplami w dormitorium. Nie żeby stanęło na jednej… Nie próżnował. Pił ile wlezie, wiedząc, jak mocną ma głowę i czując, że i tak do końca imprezy będzie trzeźwy jak… jak nikt inny. Był w końcu Zabinim i wszystko musiało mu się udać, wyjść na sucho.
      W czasie, kiedy jego podchmieleni już koledzy siłowali się z kolejną butelką, ten postanowił już przebrać się w – oczywiście szyty na miarę – garnitur. Zaklęciem błyskawicznie pozbył się kilku brzydkich zagnieceń z eleganckiej śnieżnobiałej koszuli, śmiejąc się z wciąż niegotowych i pijących kumpli. Jednak on miewał nieco wyższe priorytety niż Ognista. Ze specjalnej skrytki w kufrze wyciągnął odziedziczoną po którymś z mężów babci. Czarna mucha w drobne białe kropki. W jakiś dziwny sposób była mu bliska, jakby była jakąś rodzinną pamiątką. Był prawie pewien, że o Mężu-Od-Muchy-W-Kropki babcia wyrażała się ciepło. Ciemna marynarka idealnie leżała, podkreślając jego ramiona. Czuł się w niej swobodnie, nigdy nie miał wygodniejszej. Przejrzał się w lustrze w towarzystwie nieco kpiących komplementów kumpli. Wiedział jednak, że wygląda z milion razy lepiej niż oni. W końcu był Zabinim.
      Na salę wszedł już sam nieco podchmielony, ale z daleka dostrzegł swoją przyjaciółkę z przywilejami, która czysto teoretycznie miała mu podczas owego balu towarzyszyć jako partnerka. Miał jednak cichą nadzieję, że nie łudziła się za bardzo, co do tego, że spędzi z nią całą imprezę. Był Zabinim, czyli był rozchwytywany. Powinna już się z tym pogodzić. Lawirował chwilę w tłumie, zaraz już obejmując jej zgrabną talię i przesuwając opuszkami po jasnym materiale.
      – Witam panią… – wymruczał jej do ucha, owiewając jej szyję charakterystycznym zapachem Ognistej. – Pozwoli panienka wyrwać się do tańca…?

      [Biorę udział w konkursie (ubiór), Zab taki pinky]
      Zabini

      Usuń
  2. Bal wiosenny. Co to oznacza? Sala pełna uczniów wystrojonych i nastawionych na dobrą zabawę - niezliczona ilość potencjalnych ofiar kolejnych plotek Leny Morris, rozchodzących się po całej szkole z prędkością światła (a może nawet szybciej). To jest tak: dziewczyny uwielbiają bale, bo mogą się ładnie ubrać i poczuć się jak księżniczki, a Lena - mimo tego, że oczywiście przed tak nic nie znaczącym wydarzeniem spędza trzy godziny przed lustrem - nie po to wybiera się na każdy bal organizowany w Hogwarcie. Dla wielu to nie tylko okazja do potańczenia, ale także do zrobienia czegoś tak głupiego i szalonego, by później gadali o tym wszyscy. Kto z kim się całował, kto gdzie był, kto się najgorzej ubrał, kto nie mógł dojść do dormitorium o własnych siłach - to te najważniejsze aspekty, o których szkolnej plotkarze wypada wiedzieć następnego dnia. Ciężka jest praca kogoś, kto wszystkie swoje tzw. wpływy zawdzięcza informacjom. Nie tak łatwo obserwować wszystkich, którzy są tego warci. W Hogwarcie wiele jest osób, które pod idealnymi mundurkami ukrywają mrocze sekrety i ciemne oblicza. A czy to nie właśnie Ognista Whisky odbiera zdolność racjonalnego myślenia?
    Lena postanowiła nie dać się za bardzo ponieść, jeśli chodzi o kreację. Niektóre dziewczyny, które widziała tego ranka w Pokoju Wspólnym... Zdecydowanie za dużo falbanek i brokatu. Przynajmniej będzie kogo obedrzeć kolejnego dnia z tych świecidełek, w których się pławią. Lena założyła długą, bordową sukienkę z koronkowymi wstawkami. Dobrze dopasowany gorset pozostawiał odsłonięte ramiona, a delikatny tiul spływał ku ziemi, sprawiając wrażenie unoszonego na wietrze piórka. Kilka kosmyków ciemnych włosów upięła z tyłu głowy ozdobnymi wsuwkami, pozostawiając resztę swobodnie. Szminka w intensywnym kolorze tylko podkreślała mroczny charakter całego stroju.
    - Czas na przedstawienie. - mruknęła do siebie, wchodząc do wypełnionej po brzegi Wielkiej Sali.

    Lena Morris

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Biorę udział w konkursie (ubiór), opis na górze ]

      Usuń
  3. Biorę udział w konkursie (quiz)
    Biorę udział w konkursie (ubiór) - opis pojawi się niedługo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Quiz: pytanie pierwsze: Zgadywanka. Ile orientacyjnie na blogu widnieje opublikowanych komentarzy? (można pomylić się o 2 tysiące)

      Usuń
    2. Coś około może 80 tysięcy? Pewnie więcej.
      Nawet, jeśli nie zgadnę, jedziemy dalej.

      Usuń
    3. Oj, 80 tysięcy to "trochę" za dużo jak na komentarze :D
      Pytanie drugie: Kto podczas Turnieju Trójmagicznego podarował Harry'emu skrzeloziele?

      Usuń
    4. W książce Zgredek, w filmie pomaga Harry'emu Neville Longbottom.

      Usuń
  4. Cavendish właśnie w takich momentach żałował, że jest prefektem naczelny i musi świecić przykładem, choć miał wielkie chęci by przemycić na bal nieco alkoholu i upijać się w doborowym towarzystwie, bezpiecznie schowany pod stołem z długim obrusem i co jakiś czas wychylać głowy by zapewnić sobie dostawę nowych przekąsek. Teraz pozostało mu udawać, że pije zwyczajny poncz i że dobrze się bawi udając grzecznego. Pozory jak zawsze musiały mu towarzyszyć, ale z chęcią by wyrzucił odznakę i poszedł na całego, przynosząc niekontrolowane ataki śmiechu każdemu, kto spotka hogwarckiego Messerschmitta. Po ostatnich ekscesach i kacu mordercy postanowił, że zachowa się przykładnie i dla upominania samego siebie, przypiął do ciemnego garnituru połyskujący symbol swojej władzy – to miało go powstrzymywać przed butelkami o niezidentyfikowanej zawartości, którymi zapewne nie raz zostanie poczęstowany. Jeszcze chwile przypatrywał się swojemu boskiemu odbiciu w lustrze i kiedy nazachwycał się sobą, mógł spokojnie opuścić dormitorium i udać się minimalnie spóźnionym na bal w Wielkiej Sali.
    - Widzimy się na dole – mruknął mijając Doriana Finna w pokoju wspólnym Ślizgonów, mając wielką nadzieję, że chłopak nie odbierze tego jako zaproszenie na bal. Mimowolnie uśmiech wpełzł mu na twarz, zmuszając do okazania chwilowej radości, że nie będzie musiał stać pod ścianą jak kołek i unikać natarczywych spojrzeć dziewcząt, tylko czekających aż zaprosi je do tańca. Miał zamiar nieco uprzykrzyć ten wieczór młodszemu koledze, narzucając mu swoje trzeźwe – co za tym idzie - nieznośne towarzystwo, pilnując by nie bawił się lepiej od niego a jeśli zajdzie taka potrzeba, postraszy go gumową kaczką, którą schował w kieszeni tak na wszelki wypadek.

    Gregorius Cavendish

    OdpowiedzUsuń
  5. Frank nie przepadał za balami. Głównie dlatego, że nigdy w odpowiednim czasie nie znajdywał partnerki, więc podpierał ściany, bojąc się zagadać do jakiejkolwiek dziewczyny. Bezczynne siedzenie automatycznie skazywało go na kuzyna, a tego nie mógł znieść, zwłaszcza, jeśli Gaspard był po kilku butelkach Ognistej. Ale i tym razem musiał się wybrać, bo przecież June nie wybaczyłaby mu kolejnego wieczoru zmarnowanego na samotnym siedzeniu w dormitorium, podczas gdy inni bawili się w Wielkiej Sali. Dlatego teraz stał przed lustrem w ciemnych spodniach i czarnej koszuli, na którą zarzucił szarą marynarkę. Rękawy miała nieco za długie, ale niezbyt się tym przejmował. Za jego plecami na łóżku leżał Gaspard, chichocząc pod nosem.
    - Co ci jest? - zapytał Frank z konsternacją.
    - Stroisz się ja panna - odparł drugi Ślizgon, upijając kolejny łyk z butelki zwiniętej z kuchni. - Masz, załóż to.
    Gaspard rzucił w jego stronę słomiany kapelusz. Frank uniósł brew, spoglądając na przyjaciela.
    - Po jaką cholerę?
    - Podkreśla twoje oczy.
    Harlow tylko pokręcił głową, zakładając nakrycie głowy. W końcu raz się żyje.
    - Możemy już iść?
    [Biorę udział w konkursie (ubiór).
    Biorę udział w konkursie (quiz).]
    Frank Harlow

    OdpowiedzUsuń
  6. Wyjrzała zza filaru w stronę drzwi które normalnie zachęcały ją do przejścia, jednak w swojej świątecznej odsłonie jedynie opóźniały jej wstąpienie w szeregi balowiczów. Strach, zazwyczaj schowany głęboko w kieszeni dzisiaj bezczelnie uciekł obezwładniając jej kończyny, tym samym utrudniając zdolność poruszania się w pobliżu sali balowej. Nigdy nie należała do osób nieśmiałych, ba w szkole chyba nikomu nie przyszłoby na myśl powiązać ją z taką cechą, jednak dzisiaj…dzisiaj było inaczej. Nawet ojciec, który zwykle zbyt zaabsorbowany nowymi materiałami do mioteł nie miał chwili by nabazgrać na pergaminie kilka słów dla ukochanej córeczki, z samego rana przysłał jej starannie owinięty papierem pakunek z liścikiem, na notabene nie napisanym jego ręką, w którym wyrażał wielką radość z powodu jej próby „wejścia do społeczeństwa”. Teraz odziana w ten właśnie prezent, w rzeczywistości będący błękitną sukienką do ziemi, przypominającą tę, którą miała jedna z księżniczek co zgubiła kozaka na swoim balu zaręczynowym, jednak w nieco skromniejszym wydaniu. Cienkie ramiączka owinięte przezroczystym materiałem lekko zsuwały jej się z ramion, odsłaniając wydatne obojczyki, jednocześnie ukrywając brzydkie blizny, pamiątki po nauce latania, szpecące jej chude rączki. Zwężana na talii, od pasa w dół opadająca swobodnie warstwami, dzięki którym czuła się jak wielokrotnie pakowana paczka, w dodatku posypana toną brokatu, co chwila spadającego na ziemię. I na koniec buty, niewygodne szpilki z kokardkami na czubkach, dodające jej kilka centymetrów, dzięki którym w końcu nie była najmniejszą dziewczyną w Hogwarcie.
    Wyglądam jak choinka
    Westchnęła cichutko mocniej wychylając się zza filara, po czym fuknęła niczym rozjuszona kotka. Pokonana przez kieckę i buty- dosyć tego. Powolnymi krokami, starając się nie stracić równowagi ruszyła w kierunku wielkich drzwi prowadzących prosto do paszczy lwa. Zanim przestąpiła próg ukradkowo wygładziła wierzchnią warstwę sukienki, obciągając ją nieco w dół. Wziąwszy głęboki oddech weszła do Sali, rozglądając się po nieznajomych twarzach uczniów, zbyt zajętych sobą, by choć na chwilę spojrzeć w jej kierunku. Wyprostowana niczym struna szybko usunęła się z widoku stając gdzieś pod jedną ze ścian w miejscu, gdzie tylko nieliczni mogli ją zobaczyć. Ciekawe, czy ktoś ją rozpoznał…

    Biorę udział w konkursie (ubiór)
    Biorę udział w konkursie (quiz)
    Czekam na partnera co poszukuje na balu kopciuszka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gregorius nie byłby sobą, gdyby mógł przepuścić taką okazję.
      Zabawa dopiero się rozkręcała, bardzo powoli, ale jednak. Lawirował wolno między stolikami, krzesłami i uczniami wzrokiem lustrując sytuację, wyszukując jednocześnie czegoś, co by go na dłuższą chwilę zajęło, bo plany dotyczące tego wieczoru wciąż były niepewne. Błądził tam i z powrotem, posyłając uśmieszki to w jedną stronę, to w drugą, aż w końcu o mało co nie zakrztusił się dyniowym sokiem, kiedy jego spojrzenie czekoladowych oczu dostrzegło znajomą twarz w nieco innej odsłonie. Cała na niebieski, święcąca od brokatu i odpicowana jak bożenarodzeniowe choinka, stojąca samotnie pod ścianą Veronica w roli hogwrackiego Kopciuszka, aż prosiła się o uwagę księcia z bajki. Gregory zgarnął dwa kieliszki wypełnione musującą oranżadą imitującą szampana, po czym leniwym krokiem ruszył w jej stronę a na ustach błąkał mu się nieco kpiący uśmieszek. Od ostatniego ich spotkania minęło nieco czasu. Cavendish celowo unikał z nią spotkania, zastanawiając się kiedy sama do niego podejdzie i zagai, jednocześnie dając sobie czas do przeanalizowania tego, co się wtedy wydarzyło. Teraz jednak nie mógł oprzeć się pokusie by nieco nie ponabijać się z landrynkowego wystroju, prowokując ją na wszelkie możliwe sposoby swoim irytującym charakterem.
      - Cześć, cukiereczku – powiedział na przywitanie wyciągając w jej stronę kryształ z napojem – Przybyłem Cię uratować od nudy, buziak w podzięce wystarczy.
      Uśmiechnął się rozbrajająco do niej, uważnie przypatrując się jej twarzy jakby chciał dostrzec zmieszanie w jej oczach.

      Gregorius Cavendish, padający do bucików z kokardkami, proszący o wybaczenie, za brak zaczęcia.

      Usuń
    2. Jakoś nie za bardzo łaknęła w tej chwili towarzystwa, chyba że osobnikiem, który pragnąłby ją zabawić była istotka o imieniu Adam, bądź kosmita przypominający jej zielonego ogórka. Reszta ludzi mogła się gonić, nawet na nią nie patrzeć a już najlepiej zajmować się własnymi sprawami i traktować ja jak powietrze, co było fizycznie niemożliwe, gdyż ze swoją sukienką zajmowała co najmniej trzy miejsca a rozsypany na niej brokat był po oczach każdego kto zerknął w jej kierunku. Uroki ubrania się raz do roku w inne rzeczy niż sprane jeansy.
      Spojrzała najpierw na kieliszek, powoli sunąc wzrokiem po ręce schowanej pod idealnie wykrojonym garniturem, w końcu zatrzymując oczy na skrzywionej twarzy, która ostatnimi czasy nie chciała wyleźć z jej głowy, zaprzątając jej niepotrzebnie myśli. Odruchowo cofnęła się krok w tył natrafiając plecami na zimną ścianę, jednak twarz miała jak z posągu, nadal lekki uśmiech rozświetlał jej oblicze a zielone oczy świdrowały ślizgona z jeszcze większą fascynacja niż jego wbite w nią. Uniosła dumnie podbródek wyrywając mu z ręki musujący napój i upijając mały łyczek, nie spuszczając z niego wzroku.
      - A kto powiedział, że potrzebuję ratunku?- spytała się unosząc do góry brwi- Wybacz mi ale rola Piotrusia Pana już dawno została zaklepana przez inną osobę, a z twoim wyglądem ciężko by ci było go naśladować- dodała złośliwie- A co do całusa- odłożyła kieliszek na talerzyk podstawiony jej przed nos przez kelnera- myślę, że byłoby to zbyt przykre dla nas obojga. Ja płakałabym z powodu braku twoich umiejętności, a ty, że gryfonka jest od ciebie lepsza. Chyba będę musiała odmówić tych przykrości.
      W sumie mogła być nieco milsza, jednak na wspomnienie ich ostatniego pocałunku, a raczej miliona jak nie więcej wymienionych w starej Sali od eliksirów, gdzie o mały włos a skończyłoby się na czymś gorszym niż jedynie wymianie śliną, po plecach przechodziły jej ciarki, skutecznie wyprowadzające ją z równowagi. Choć fakt faktem- było przyjemnie. Nawet jeśli on był oślizgłą żabą a ona księżniczką, wypadł dobrze. Może trochę powyżej przeciętnej.

      Wiewióra która wybacza i nie pozwala dotykać bucików

      Usuń
  7. QUIZ

    dramaqueen: pytanie pierwsze: Jak brzmi formułka zaklęcia przywołującego?
    Różowa Pantera: pytanie pierwsze: Podaj trzy znane baśnie, które pojawiają się w książce Barda Beedle'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czarodziej i skaczący garnek, Opowieść o trzech braciach, Fontanna szczęśliwego losu itp.

      Usuń
    2. Pytanie drugie:
      dramaqueen: Jak nazywali się rodzice Lorda Voldemorta?
      Różowa Pantera: Wymień znanych wytwórców różdżek.

      Usuń
    3. Ollivander, Gregorowicz, Jimmy Kiddell, to z tych mniej znanych. To chyba tyle

      Usuń
    4. Tom Riddle i Meropa Gaunt

      Usuń
  8. Dorian nie był aż tak entuzjastycznie nastawiony do szkolnego balu, prawdopodobnie wpływała na to obecność nauczycieli, a co za tym szło – narzucenie mu wielu ograniczeń. Nie chciał złapać szlabanu, ale też nie zamierzał bawić się jak dziecko w piaskownicy. Musiał to wszystko dobrze rozegrać. Słyszał coś, że w ich pokoju wspólnym jest planowana tajna impreza, na której nie będzie musiał tak się ograniczać, ale o wiele zabawniejsze było złamać szkolne przepisy tuż pod nosem grona pedagogicznego. Noc była długa, więc miał czas na wszystko.
    Przygotował się najlepiej, jak tylko potrafił. Czarna szata wyjściowa podkreślała jego bladą skórę i podkreślała jego niebieskie oczy, które przez to wydawały się bardziej tajemnicze. Srebrne wykończenia takie jak guziki od bladoniebieskiej koszuli czy zapinki do mankietów miały naniesiony wzór węża, żeby podkreślić jego przynależność. Przed wyjściem z dormitorium jeszcze tylko niedbale rozczochrał włosy nadając sobie wygląd cichego buntownika z dobrego domu.
    Wychodząc z pokoju wspólnego ku swojemu nieszczęściu wpadł na Gregoriusa. Niestety, dobrze wiedział co znaczyła przypięta do jego piersi odznaka. Cavendish miał zamiar ten jeden jedyny raz zachować się przyzwoicie, co oznaczało, że dla Doriana miał zamiar być upierdliwą mendą, która nie pozwoli mu się zabawić. Pozostawało mieć nadzieję, że Finn trafi na butelkę Ognistej, akurat, kiedy kumpel straci czujność. A jak jednak nie, to zawsze można go przywiązać do krzesła i zakneblować. Kneblowanie było dobrym pomysłem, jeśli chodzi o takie upierdliwości jak Greg. Może przy okazji pogryzie sobie język?
    Nieświadomy groźby w postaci gumowej kaczki przygotowanej przez sir Upierdliwca Złośliwego, zszedł do Wielkiej Sali, w której impreza powoli się rozkręcała. Będzie trzeba odbębnić kilka tańców z wzdychającymi do niego dziewczynami, a potem tylko bawić się w najlepsze i robić w trąbę nauczycieli oraz Grega. Tak, to był dobry plan.

    Dorian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gregorius czaił się przy wejściu niczym pantera szukająca swojej ofiary, a kiedy ta tylko przekroczyła próg, ruszył do ataku. Sir Upierdliwiec Złośliwy podszedł do Ślicznotki od tyłu i zarzucił jej swoje ramię na szyję, jak ostatnio kiedy stali przed wyjściem z Hogwartu. Uśmiechnął się bezczelnie, drugą dłonią rozczochrując mu starannie wystylizowane włosy. Zapowiadał się cudowny wieczór, szkoda tylko, że bez ich maskotki, Hiacynta Kumkatego. Humor od razu poprawił się starszemu Ślizgonowi mając perspektywę spędzenia nieco czasu w jego towarzystwie, choć za górę złocistych galeonów by się do tego nie przyznał! Broń, Merlinie, od takich wstydliwych stwierdzeń. Dorian tak szybko się go nie pozbędzie, już Gregory dopilnuje by jego stan trzeźwości nie przekroczył poziomu patrzcie, jestem gumochłonem!
      - Masz skwaszoną minę, jakby ktoś ci cytrynę wcisnął do gardła – skomentował milusio ciągnąć go na drugi koniec sali, by nie stać w progu Wielkiej Sali i uniknąć linii pierwszego ognia, bo nie ukrywajmy, dziewczęta na tyle się rozbestwiły, że śmiało i bezwstydnie wyciągają chłopaków na parkiet. Wsunął dłoń do kieszeni i wyciągnął małą kaczuszkę by pokazać ją młodszemu koledze, posyłając mu minę w stylu nie każ mi tego używać, bo gdyby próbował go oszukać, z chęcią zamieniły jego bal w kaczy koszmar. Zadowolony schował przedmiot i zatrzymał się pod ścianą na końcu sali, gdy kręciło się tylko kilka osób o szemranej opinii hogwarckich amatorów ognistej.
      - Dobra, chyba nikt nas tu nie widzi ... - mruknął konspiracyjnie po czym dodał – Uruchamiamy kontakty podstolikowe. Masz coś na czarną godzinę?
      Pieprzyć trzeźwość, jakby to powiedział jego znajomy z dormitorium, taka okazja zdarza się tylko raz na jakiś, czas a on za nie długo kończy szkołę, więc musi jakoś uczcić te siedem lat spędzonych w znienawidzonych lochach.

      Moczymorda, Gregorius Wspaniały

      Usuń
    2. Ostatnią osobą, z którą Dorian chciał się użerać był pijany Gregorius, ale okazywało się, że trzeźwy kumpel wcale nie był lepszy. Gdyby tylko istniała możliwość zmiany w papierach niektórych osób, Dorian głosowałby za zmienieniem imienia i nazwiska ich prefekta naczelnego na „Upierdliwa Menda”. Niestety, na razie mógł się jedynie odpłacać tym samym, więc kiedy był ciągnięty przez salę, zdążył obrzucić kumpla kilkoma dobrze wymierzonymi obelgami. Pozwolił sobie nawet powiedzieć, że Greg „Czepia się go niczym Gryfon swojego honoru”. Horror zaczął się w chwili, kiedy to Greg wyciągnął gumową kaczkę. Spróbował się cofnąć przed przedmiotem nieożywionym przypominającym największą grozę chodzącą po tej ziemi, ale ramię starszego chłopaka skutecznie trzymało go w jednym miejscu. Żeby szantażować go kaczką? Jego kumpel chyba już wstąpił do włoskiej mafii i zaprzedał duszę szatanowi! - Zabieraj ode mnie to szkaradztwo – mruknął wzdrygając się na widok atrapy wstrętnego stworzenia. Po wysłuchaniu pytania Ślizgona zrobił wymowną minę i spojrzał na błyszczącą odznakę przypiętą do piersi Grega. Niby wisiała nad nim groźba syntetycznej kaczki, ale czemu nie mógł się zabawić? Przecież nie jest fajtłapowatym Puchasiem, żeby tak się dawać. Był Ślizgonem z krwi i kości i miał zamiar pokazać pazurki! - Chyba nie mogę nic powiedzieć. Za udzielanie takich informacji nie dość, że zdradzę wyjętą spod regulaminu elitę, a dostanę też szlaban - powiedział przesadnie uprzejmym tonem. Na jego usta wpełzł irytujący wszystkich wokół, tajemniczy uśmieszek. Przecież nie mógł nikogo wydać przed prefektem, a skoro Greg już przyszedł tu z tą odznaką, nie mógł dopuścić, żeby się spił.

      [Wybacz wszelkie błędy i takie tam, szajsfon mnie nienawidzi.]
      Ślicznotka Dorian Wspanialszy

      Usuń
    3. Westchnął głośno przyglądając się bacznie chłopakowi po czym skrzyżował ręcę na wysokości klatki piersiowej. Nie zamierzał mu odpuści, jeśli już zamierzał pić na balu wiosennym, to tylko w jego towarzystwie i z nim stukając szklanicami, a nie za plecami – inaczej udupi go dostatecznie srogo szlabanem w kuchni albo gorzej ... Wyciągnął dłonie i złapał go za pyzate policzki lekko po nich klepiąc, nie mogąc powstrzymać się przy tym, żeby się nie uśmiechnąć.
      - Nie drażnij mnie, ślicznotko, bo obiję Ci tą słodką buźkę – powiedział starając się zabrzmieć poważnie, choć głos zadrżał mu z rosnącego rozbawienia.
      Miał zamiar być tym Upierdliwcem, zgarniającym butelki – ale teraz miał inne plany względem nich, zmierzał po prostu zdobyć nieco darmowego alkoholu i potrzebował do tego kompana, a kto nie jak Dorian Zrzędliwy by się do tego nadał? Był I D E A L N Y M kandydatem na to stanowisko i nie przyjmował odmowy. Gregorius posiadała niesamowity dar perswazji, zwany też częściej szantażem i groźbami. Przechylił głowę na bok po czym zmrużył oczy.
      - Odmówisz wspólnego picia kumplowi?

      Greg, którego męczy pragnienie

      Usuń
    4. Wyrwał się starszemu chłopakowi z uścisku jego palców uderzając go po dłoniach z oburzoną miną godnej zirytowanej księżniczki. Poczuł, że jego policzki nagle bardziej się ukrwiły co, oczywiście, zrzucił na Grega i to bezceremonialne naruszanie jego godności. Był jedynie o rok młodszy, a ten tu osobnik potraktował go jak dziecko! Całe szczęście, że nigdy nie dopuścił Grega do siebie na tyle blisko, żeby wiedział wszystko. Wtedy rozpętałoby się piekło wybudowane na zgryźliwych uwagach i… I czymś, o czym Dorian Finn nigdy nie miał zamiaru mówić. Była to sprawa niegodna jego osoby, poniżej wszystkich jego standardów, schowana tak głęboko, jak tylko się dało, żeby oszczędzić mu młodzieńczego upokorzenia. A sprawa ta była objęta większym tabu, niż imię Czarnego Pana w czasach słynnego Harry’ego Pottera.
      - Nie jestem żadną Ślicznotką, Moczymordo – burknął łypiąc na niego spod byka. Jedną ręką rozcierał sobie obolały policzek, a drugą trzymał w pogotowiu, jakby chłopakowi znowu przyszło do głowy coś głupiego.
      Nie miał najmniejszego zamiaru pomagać Gregowi. Chciał pochwalić się błyszczącą odznaką, to niech cierpi. Tak w sumie, to Dorian nawet nie miał pojęcia dlaczego ten tu ją założył, ani też dlaczego był taki odstawiony. Czyżby też wpadł w wir rywalizacji o najwięcej poderwanych panienek (i nie tylko, dla elity oczywiście)? Świetnie, konkurencja urosła! Chociaż taka konkurencja to nic. Miał zamiar zabawić się tego wieczoru tak, jak ostatnio nie miał okazji i żaden Upierdliwiec mu w tym nie przeszkodzi! Chciał móc już rzucić się w wir zabawy, grać na nosie ciału pedagogicznemu tuż, pod ich nosem, podrywać, obiecywać, chociaż obietnice traciły swą ważność następnego dnia rano. Miał w końcu odreagować wszystko korzystając ze wszystkich danych mu przez naturę atutów, w tym przewagę nad większą częścią społeczeństwa. Musiał coś zrobić, zanim wybuchnie. Nieważne czy musiał się w tym celu spić i transformować w filozofa (i zrobić miliard głupich błędów i rzeczy, na które nigdy by sobie nie pozwolił) albo zagrać na ludzkich ciałach i uczuciach tyle razy, że znowu będzie mógł przejść w stan cudownej obojętności pozwalającej odsuwać od siebie problemy egzystencjalne i emocjonalne, których przecież nie miał. W tym planie na pewno nie było Gregoriusa, on wszystko mógł zepsuć.
      - Odmawiam zeznań i wszystkiego innego. Nie sprzedam ci dupy, nogi, nerki, śledziony ani żadnej innej części mojej osoby – oświadczył buntowniczym tonem opuszczając obie dłonie wzdłuż boków, żeby zaraz zacisnąć je w pięści. Spojrzał chłopakowi prosto w oczy uśmiechając się niczym Kot z Cheshire. – Ja ci odmawiam wspólnego picia? A kto stosunkowo niedawno zapił się tak, że miał w żyłach kilka promili krwi na morze alkoholu, beze mnie, hm? – dodał z jadowitym błyskiem w oku. Zdecydowanie zbyt długo czekał na zemstę.

      Dorian Mściwy

      Usuń
    5. Wypuścił powietrze ze świstem, gorączkowo szukając w swojej głowie jakiegoś niepodwarzalnego argumentu, który zmusiłby chłopaka do zmiany decyzji. I długo nie musiał się namyślać, na jego twarzy pojawił się zaraz paskudny uśmieszek. Położył mu dłonie na ramionach i minimalnie się zbliżył, tak by w razie czego tylko, żeby wścibskie uszy niczego niedosłyszały. Postanowił puścić mimo uszów wzmiankę o moczymordzie.
      - Dorian – zaczął patetycznie – chyba nie chcesz by twoi znajomi dowiedzieli się, że wykorzystałeś chwilę mojego upojenia by uwieść, hm? W końcu to Ty mnie całowałeś...
      Oj tak, już od dawna chciał mu to wypomnieć. Skręcało go od środa by mu przez pierwsze dni nie przywalić, ale widząc jego rozwaloną dolną wargę jakoś mu przechodziło na rzecz złośliwego chichotania. Może faktycznie upił się wtedy bez jego towarzystwa, ale nie czuł się w obowiązku za każdym razem biegać do niego z butelką ognistej i proponować wspólne picie. Szczególnie teraz będzie z tym ostrożny, bo widząc jego przymizialskie zachowanie, nie chciał znou stać się jego ofiarą napastliwości.
      - Masz wybór, śliczontko – odpowiedział nie puszczając go – Albo załatwisz nam butelkę złocistego płynu i razem ją wypijemy, albo cały dzisiejszy wieczór będę twoim prywatnym opiekunem, zatruwającym życie i wspominającym najbardziej żenujące wpadki przy dziewczynach. Włącznie z tym, że bałeś się kaczki i piszczysz jak babsztyl z mutacją.
      Gregorius miał kilka ciekawych historyjek w swojej głowie, więc z chęcią by którąś opowiedział, tym samym zawstydzając kompana.
      - Dori, mam Cię na kolanach przepraszać, że nie zaprosiłem Cię ten jeden raz do butelki? I tak w końcu ją ode mnie dostałeś, a że była nieco lewa, szybciej się schlałeś. No, weź.

      Gregorius Cavendish, którego nadal boli co-nieco wiesz gdzie
      Ps. Dawaj butelkę, draniu

      Usuń
    6. Nie dało się ukryć, że słysząc groźby Gregoriusa stracił trochę koloru z twarzy. Jakim prawem mu to wypominał?! Przecież dobrze wiedział, że to z winy Ognistej, nie mówiąc o tym, że rano obudził się z obolałą dupą, co jednoznacznie mówiło, że Cavendish nie był zaraz takim zagorzałym hetero, a kiedy Finn sobie uświadomił, co się działo w nocy, bez żadnego ostrzeżenia się zrzygał. Bo to było wstrętne. A w dodatku Greg rozwalił mu wargę! I teraz on to wypominał?! Sam był sobie winien.
      Zareagował tak, jak to miał w zwyczaju. Nieważne, że to był Greg, nieważne, że byli na balu, wyciągnął różdżkę i przyłożył mu ją do gardła.
      - Wcale nie próbowałem cię uwieść! – warknął. – To twoja wina, dałeś mi lewą Ognistą, a teraz masz pretensje? – syknął. Niestety, kolejna groźba była jeszcze gorsza, a na plecach czuł podejrzliwe spojrzenia nauczycieli, więc był zmuszony schować różdżkę.
      Nie mógł pozwolić Gregowi tak się ośmieszać, ale nie mógł też mu pokazać, że ma nad nim jakąś władzę. I co tu robić? Mimowolnie wzdrygnął się wyobrażając sobie jak Greg wpieprza mu się w chwili, kiedy to ma zamiar rozebrać jakąś ładną osóbkę. Chyba by nie wytrzymał. Dobrze znał siebie i był świadomy, że w takiej sytuacji miałby naprawdę wielki problem. Przełknął głośno ślinę i jeszcze raz spojrzał na kumpla próbując zabić go wzrokiem.
      - Po pierwsze, wtedy sam mnie przeleciałeś, więc nie mów mi, że tylko ja się tu do kogoś przystawiałem, jasne? Po drugie na kolanach to najwyżej możesz mi obciągnąć, chociaż wątpię, że potrafisz i wolę nawet nie myśleć jak schlany i zdesperowany musiałbym być, żeby ci pozwolić. Po trzecie, jeśli jeszcze raz wspomnisz o tej kaczce, to przypomnę ci jak ryczałeś po czekoladowej żabie. – ofuknął go i wyrwał się z jego uścisku.
      Nie miał zamiaru dać tak łatwo się zaszantażować. Greg nadal był upierdliwą mendą i wyraźnie próbował go wykorzystać, tylko, że zapominał o własnych wpadkach. Dorian miał zamiar to wykorzystać, przecież nie może tak po prostu dać sobie zepsuć wieczoru. Tylko musiał jakoś się pozbyć złośliwego towarzysza. Pytanie jak?
      - Odpuść sobie. Sam zachowałeś się jak frajer, więc jeśli cokolwiek powiesz o mnie, ja dodam, co się działo z tobą. Lepiej mi powiedz po coś się tak odstawił? Gregiś się zakochał? – rzucił przesadnie słodkim tonem lustrując aż zbyt dokładnie zawiązany krawat i włosy tak misternie ułożone, że marnotrawstwem byłoby nie zniszczyć tej fryzury. Dorian nie był marnotrawcą, więc w jednej chwili sięgnął głowy chłopaka i kilkoma szybkimi machnięciami dłoni rozwalił mu wystylizowane kłaczki. Oko za oko, fryzura za fryzurę!

      Dorian Finn, którego nadal mdli na wspomnienie wiesz czego.
      Niczego nie dajemy!

      Usuń
  9. Bal wiosenny trwał od dłuższego czasu.
    Stał oparty o ścianę ze szklanką w dłoni. Patrzył na te wszystkie roześmiane panienki w kosztownych kreacjach popijające dystyngowanie poncz (zapewne wzbogacony paroma procentami) błyszczący w kryształowych kieliszkach na długiej nóżce. Rozglądał się po znajomych męskich twarzach, widział ten wzrok skupiony w okolicach piersi i pośladków przechodzących lub wirujących w tańcu dziewczyn. Przyglądał się tańczącym parom, których ruchy kojarzyły mu się raczej z bezradnie podrygującymi paralitykami niż z pełnosprawnymi uczniami bawiącymi się na szkolnej zabawie. Nie potrafił zrozumieć, co się z nim nagle stało. Nie umiał włączyć się w tłum gapiów – podziwiaczy damskich wdzięków ani wejść na parkiet i złapać którąkolwiek panienkę dla rozrywki. Stał ze szklanką zwykłej wody, po prostu wszystkiemu się przyglądając. Był jakby poza tym wszystkim. Wewnątrz, ale poza zbiorem. Stał się nagle cichym, skrytym obserwatorem.
    Stracił ochotę na imprezę. Cały alkohol, który w siebie wlał jeszcze w ślizgońskim Pokoju Wspólnym (taka drobna tradycja, bo przecież bez kilku czy kilkunastu głębszych przed wyjściem nie mogło się obyć!) przed balem zdał się z niego wyparować. Otrzeźwiał. Wszystko wokół wydawało mu się sztucznie nadmuchane, nagle nie mógł zrozumieć, jak można się dobrze, swobodnie bawić w takich warunkach. Duszkiem dopił wodę i odstawił szklankę na stół.
    Pokłócił się z przyjaciółką i to go gryzło. Taka była prawda.
    Zabini – i owszem – często kłócił się z ludźmi. Zazwyczaj jednak z takimi, z którymi nie wiązało go nic większego (nie wliczał więc w osoby, na których mu zależało tych, z którymi spędził jedną czy dwie noce). Tym razem chodziło o dziewczynę, z którą mógł normalnie porozmawiać i na dodatek miał z tego głębsze korzyści. Przyzwyczaił się do niej i wiedział, że to zły znak. Babka od małego powtarzała mu, że przyzwyczajanie się do ludzi potrafi zgubić. Nagle – po raz pierwszy w życiu! – zrozumiał, co ta stara kobiecina miała przez to na myśli.
    Teraz więc ciężko było mu wczuć się w balowy klimat. Spędził z nią czas do połowy imprezy, nie oszczędzając się specjalnie co do picia, ale teraz nie czuł żadnych procentów we krwi. Jakby był zupełnie trzeźwy. Jakby przez cały miniony już prawie wieczór nie pił duszkiem szklanki Ognistej za szklanką, jakby wlewał w siebie zwykłą wodę, bez jakichkolwiek procencików. Nie wyszedł jednak, chociaż to rozważał. Miał nadzieję, że jeszcze coś się rozkręci, a on sam będzie mógł wypić w odpowiednim towarzystwie. I wrócić do zabiniowej formy. Był w końcu Zabinim, jak to wyglądało?!
    I wtedy całkiem niedaleko mignęła mu znajoma czupryna. Bez wahania ruszył w tamtą stronę.

    Zabini

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Kolejna para rąk chwyciła go za ramiona, kiedy próbował wycofać się z tłumu wirujących ciał i złapać odrobinę świeżego powietrza. Nie mógł odmówić następnego tańca – to nie leżało w jego gestii, w jego manierach, w kodeksie dobrego, weasleyowskiego prowadzenia się. Musiał uroczo skinąć głową jasnowłosej Krukonce (chyba tej, która chodziła z nim na Starożytne Runy i zawsze nieśmiało trącała go w łokieć, kiedy przysypiał na nużącym wykładzie) i objąć ją w talii, z gracją przyciągając do siebie. Muzyka zwolniła. Pary zaczęły się kołysać na boki, co pozwoliło mu na złapanie odrobinę głębszego oddechu.
      Było tak strasznie gorąco.
      Marynarkę zdążył zostawić już na jednym z licznie ustawionych wokół krzeseł. Przyozdobiona Wielka Sala wyglądała jak wyciągnięta z sennych marzeń jakiejś disneyowskiej księżniczki. Błyszczące girlandy zwisały z sufitów, rozświetlając przestronne pomieszczenie. Nadawały mu jakiegoś dziwnego, tajemniczego klimatu, w którego dziwnym trafem Fred nie potrafił się wczuć. A może nie umiał go docenić?
      Włosy nastolatki opadły na jego ramiona, kiedy przyciśnięci zaczęli bujać się na boki wraz z tłumem uczniów. Falowali jednym rytmem jak tratwy na wielkim, niespokojnym morzu. Wszystko to wydawało mu się magiczne, ale… Dziwne. Weasley uwielbiał imprezy, kochał tańczyć (i ludzie kochali tańczyć z nim), ale jakoś na tych hucznych, szkolnych balach nie potrafił się rozluźnić. Nie był sobą. Zwłaszcza, jeśli przed całym wydarzeniem nie zdążył napić się choćby odrobiny dobrej whisky Ogdena.
      W pączu poustawianym na stołach nie było sensu szukać nadziei. I choć był pewien, że któraś z wielkich mis zapełnionych ciemnoróżowym płynem jest doprawiona przez jednego z jego kolegów czymś ostrzejszym, nie miał nawet kiedy udać się na zwiady.
      Gdy w końcu wybrzmiały ostatnie nuty piosenki, a on grzecznie ukłonił się dziewczynie, nie rozglądając się dookoła, byle tylko nie zostać pochwyconym przez następną nastolatkę, której ktoś rzucił wyzwanie, by podjęła się zaproszenia go do tańca, wyślizgnął się pod wyciągniętymi ramionami z tłumu i szybkim krokiem ruszył w stronę stołów, oddychając z ulgą. Powietrze nadal było duszne, ale uwolnienie się od tak znacznej bliskości innych ludzi sprawiło, że poczuł się o wiele lepiej.
      Szybko przystanął przy najbliższym stanowisku z napojami i przeczesał lekko wilgotne włosy palcami, przeszukując zastawę stołową wzrokiem. Natychmiast sięgnął po niewielką butelkę wody i odkręcił ją, pociągając kilka łyków jej uzdrowicielskiej zawartości. Oblizał wargi, wzdychając z ulgą. Uczucie, które go ogarnęło było jednak niestety tylko chwilowe. Doskonale wiedział, że potrzebuje czegoś więcej, by móc w stu procentach rozluźnić się, dać ponieść muzyce.
      I wtedy go zobaczył.
      Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, był chyba jednym z tych najbardziej pożądanych przez ludzi widoków. Przechylił głowę, przywołując Chrisa ręką, choć widział, że ten już kieruje się w jego stronę. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie ucieszył się tak na widok żadnego Ślizgona. Tym bardziej jeśli zaliczał się on do grona Zabinich, ale kto by go tam oceniał. W tamtej chwili ten chłopak był jego jedyną szansą na ocalenie, a takiego właśnie ratunku Freddie potrzebował.

      Freddie Weasley

      Usuń
    3. Już zaraz opierał się o stolik tuż obok niego i szczerzył się jak głupi, chcąc ukryć wewnętrzne rozdarcie, nie chciał pokazać po sobie jakiejkolwiek słabości. A już na pewno nie przed nim, nie przed tym Weasleyem. W jego obecności stawał się jeszcze bardziej zabiniowaty, jeśli tak to można ująć. Robił wszystko, żeby nie stracić swojego fasonu. Co za tym idzie, przede wszystkim nie mógł się odkryć. Tak jak grał całe życie, tak przy Fredzie musiał panować nad sobą jeszcze bardziej. A jednak nie tak łatwo ukryć walące w piersi serce, pocące się nerwowo dłonie i przyspieszony oddech, które zostały wywołane przez ten drobny gest przywołania.
      Sam wciąż tkwił w marynarce, jakoś nie spieszyło mu się do zdejmowania jej. Kątem oka przyglądał się chłopakowi, kontemplował jego wilgotne, poplątane, rozczochrane włosy, obserwował uniesiony lekko w górę kącik ust, kuszącą szyję, lekko zarysowane aczkolwiek ukryte obojczyki, ramiona opięte materiałem koszuli i… Musiał powstrzymać się od zagryzienia wargi, nagle poczuł, że Ognista wciąż jednak jest gdzieś w jego organizmie i krąży ochoczo po jego żyłach.
      - Jak się bawisz, Weas… Fred? – Ugryzł się w język, miał przecież spróbować wyzbyć się maniery mówienia mu po nazwisku. Tę drobną rzecz pamiętał wyraźnie, umiał wyłuskać ją spomiędzy poplątanych wspomnień ze wspólnego pobytu w Skrzydle Szpitalnym. – Widzę, że już zdążyłeś się pokręcić po parkiecie…?
      Nie mógł przyznać przed nim, że cały czas szukał go spojrzeniem i że gdzieś w głębi chciał być na miejscu tych wszystkich przebywających w jego ramionach panienek. Był Zabinim, nie mógł przyznawać się do takich głupot! Wbił wzrok w wirujący tłum, próbując nieco uspokoić myśli, zapanować nad własnym ciałem i umysłem.
      - Hm… Co powiesz na Ognistą? Nie miałem dziś zbyt dobrego kompana do picia, a ty wyglądasz podejrzanie trzeźwo, Weasley! – Uniósł brew, licząc na jego chęci.


      Takie cuś.
      Zabini

      Usuń
    4. Momentalnie poczuł, jak kąciki jego ust unoszą się jeszcze wyżej w górę. Po raz pierwszy tego wieczoru jego uśmiech był tak szczery i naturalny. Zagryzł delikatnie wargę i przechylił głowę, pozwalając, by kosmyki włosów opadły mu lekko na oczy, zasłaniając błyszczące w tęczówkach iskierki radości.
      - Właśnie tego potrzebowałem, Zab. Czyżbyś czytał mi w myślach…?
      Przeczesał włosy palcami i uśmiechnął się szeroko, spoglądając na niego kątem oka. Christopher wyglądał jak zwykle nienagannie.
      O ile tylko ‘nienagannie’ to dobrze dobrane określenie.
      Christopher raczej robił nienagannie oszałamiające wrażenie.
      Weasley roześmiał się.
      - Aż tak bardzo się spociłem?
      Potrząsnął głową, chcąc poprawić nieukładającą się fryzurę, lecz niestety z marnym skutkiem. Uśmiechnął się więc tylko z rezygnacją i delikatnie trącił go palcem w ramię.
      - A Ty dlaczego nie tańczyłeś? Nie widziałem Cię dzisiaj na parkiecie, a wiem, że z pewnością znalazłaby się spora liczba dam, która chciałaby porwać Cię w tango.
      Nadal promieniejąc, rozejrzał się na boki, czując jak jego ciało obiega delikatny dreszczyk niecierpliwości. Zmierzył Chrisa pełnym napięcia spojrzeniem, ale sam nie wiedział skąd wzięły się u niego nagle tak silne emocje. Czy naprawdę tak bardzo uzależnił się od alkoholu, że gdy tylko o nim pomyślał, powietrze zaczynało się robić elektryzujące?
      - Zatem, gdzie schowaliście zapasy?
      Uniósł brew, próbując zachowywać się i wyglądać naturalnie, ale absolutnie nic w tym spotkaniu nie pozwalało mu na zatrzymanie zwykłej, swobodnej postawy. Wszystko go rozpraszało. Zaczynając od irytująco trzeźwego stanu, przebiegając przez nadmiernie ozdobny wystrój sali, zbyt duży wybór napojów, brak alkoholu w zasięgu ręki, rozmowę z osobą, której niedawno uratował życie, ten intrygujący kosmyk włosów opadający Zabiniemu na czoło, brak jego ulubionej przystawki, aż po samą niezręczność sytuacji w jakiej się znalazł. Liczył, że tym razem jego rola się odwróci i że to Zab, nie on, przejmie rolę rycerza. Chciał być przez niego wybawiony – a brak whisky był idealnym sposobem na odwdzięczenie się.

      O. Skleiłem.

      Usuń
  10. [DLA COLINA ♥ ]

    Stresował się o wiele bardziej niż przed pierwszym pocałunkiem oraz ich ponownym spotkaniem po wyznaniu w bibliotece. Żołądek fikał koziołki a serce obijało się w szybkim tempie o żebra, powodując nieprzyjemne uczucie, znane szerzej wszystkim pod nazwą emocjonalne napięcie. Ze zdenerwowania co rusz wygładzał ciemną koszulę, którą ubrał i spoglądał niepewnie w stronę wejścia do Wielkiej Sali. Obawiał się, że zaproszenie na wiosenny bal, które wysłał w ostatnim momencie mogło nie dojść, chłopak w ostatnim momencie zrezygnował, rozmyślił się – właśnie takie negatywne myśli chodziły mu po głowie, kiedy nerwowo przełykał ślinę, kręcił się bez większego celu koło stołów aż w końcu poczęstował różową oranżadą serwowaną w wysokich, kryształowych kieliszkach. Kiedy brał pierwszy łyk, kątem oka dostrzegł, jak Colin nieśmiało przekracza próg. Jego czarne myśli ulotniły się w jednym momencie a zagapiony na chłopaka, nawet nie zauważył jak się oblał. Dopiero po chwili poczuł lepką ciecz, która przykleiła materiał koszulki do jego skóry. Zwykle opanowany Cavendish zmienił się w jeden wielki kłębek nerwów, a to wszystko za sprawą jednej osoby, która obecnie wywróciła jego świat do góry nogami. Dzisiejszy wieczór był tym wieczorem, kiedy mieli zaprzestać ukrywanie swojego związku po kątach i oficjalnie przejść do szkolnej społeczności jako Cavecotte ♥ . Ignorując prawie niewidoczną w migoczącym świetle plamę, ruszył niepewnym krokiem w stronę Puchona, wymijając kilka splecionych ze sobą par. Wydawało mu się, że wędrówka trwała całą wieczność, nim stanął przed wyższym o głowę chłopakiem i poczuł jak policzki zaczynają go delikatnie szczypać. Gwałtownie wciągnął powietrze do płuc przyglądając się mu od stóp do głowy.
    - Wyglądasz nieziemsko – powiedział cicho na przywitanie a potem wyciągnął w jego stronę drżącą rękę.

    Gregorius Cavendish

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Colin nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak się denerwował. Był prawie pewien, że jego pierwsza podróż do Hogwartu nie kosztowała go tyle nerwów i nie wzbudziła w nim takiego niepokoju jak ten bal. Poprzedniego wieczoru, kiedy sowa przyniosła mu zaproszenie był wniebowzięty i nie rozważał ewentualnych konsekwencji swojej decyzji – w końcu nie może stać się nic złego, prawda? Przez natłok kłębiących się w nim pozytywnych uczuć, w nocy nie zmrużył nawet na chwilę oczu, zastanawiając się, jak wyglądać będzie impreza. Strach nadszedł tuż nad ranem, kiedy podekscytowanie wywołane całą tą sytuacją już zniknęło, ustępując miejsca licznym wątpliwościom. Niemniej, słowo się rzekło, a Colin ten jeden jedyny raz nie miał zamiaru stracić takiej szansy przez tą swoją głupią niepewność, która napadała go przy każdej możliwej okazji. Ten jeden raz miał zrobić to, czego pragnął, a nie pozwolić się stłamsić przez lęk przed tym, co pomyślą sobie inni.
      Chociaż ze swojego dormitorium wyszedł prawie punktualnie był spóźniony – droga na bal trwała o wiele dłuższa niż zazwyczaj. Miał wrażenie, że jego nogi nagle stały się strasznie ciężkie, jakby były z ołowiu, a każdy krok kosztował go niezwykle dużo wysiłku. W końcu, dotarł jednak do Wielkiej Sali, przekształconej na potrzeby wydarzenia w salę balową. Przez kilka minut stał przed wejściem, z trudem powstrzymując się przed ucieczką. W końcu jednak, zmobilizował się do działania i, by choć trochę się uspokoić, policzył w myślach do dziesięciu, po czym przekroczył niepewnie próg pomieszczenia. Prawie od razu dostrzegł zbliżającego się chłopaka, który wydawał się błyszczeć i przyciągać uwagę wszystkich na Sali. Na jego widok, automatycznie zmiękły mu kolana, a na twarz wypłynął ten idiotyczny, szeroki uśmiech, który zawsze pojawiał się, kiedy go widział. Kiedy usłyszał komplement Gregoriusa, oblał się rumieńcem.
      - Pewnie nie widziałeś się w lustrze. To ty wyglądasz nieziemsko. – Nachylił się w jego stronę, po czym powiedział konspiracyjnym szeptem: - Jestem prawie pewien, że nawet część grona pedagogicznego wodzi za tobą spojrzeniem.
      Niepewnie spojrzał na wyciągniętą w jego kierunku dłoń i, starając się stłamsić w sobie wrażenie, że wszyscy się na nich patrzą z potępieniem, splótł swoje palce z palcami chłopaka, po czym uśmiechnął się do niego nieśmiało.
      - Co robimy? – spytał, rozglądając się nerwowo po sali.

      Colin

      Usuń
  11. Nie było łatwo mieć na nazwisko Malfoy. Nie dla Scorpiusa. Jego popularność zobowiązywała między innymi do dbania o wygląd, a już w szczególności przygotowując się do takich wydarzeń, jak szkolny bal. Nie mógł przecież założyć tego, co rok temu! Niby to dziewczyny stroiły się niczym pawie w okresie godowym, ale tak naprawdę faceci nie byli lepsi. Od tego, jak się przygotują zależał dalszy przebieg imprezy, przecież kto, jak nie oni będą podrywać wystrojone panienki? A takie nie spojrzą na byle kogo! Poza tym liczyło się też coś innego. Nikt tego na głos nie powiedział, ale między nimi toczyła się cicha walka o tytuł króla balu, prawie, jakby próbowali dowieść, kto jest samcem alfa. A przecież to on, Scorpius Malfoy, musiał nim zostać! Dlatego też przygotowania zajęły mu prawie trzy godziny. Garnitur zamówił prawie od razu, jak się dowiedział, że taki bal się odbędzie. Szyty na miarę, w kolorze ciemnego granatu, który świetnie kontrastował z jego jasnymi włosami idealnie pasował do bladoniebieskiej koszuli współgrającej z kolorem jego oczu. Oczywiście musiał podkreślić przynależność do Domu Węża przez ciemnozielony krawat. Większość czasu przed balem spędził na sprawdzaniu różnego rodzaju ułożenia włosów. Szybko zrezygnował z pomysłu ulizania ich, wyglądało to co najmniej okropnie. Dlatego też przez większość czasu próbował je odpowiednio rozczochrać, aż w końcu efekt go zadowalał. Zszedł do Wielkiej Sali oczywiście elegancko spóźniony, ale nie na tyle, żeby bal rozkręcił się bez niego. Oczywiście na wejściu zasalutował gronu nauczycielskiemu uśmiechając się tak rozbrajająco, jak tylko potrafił. Chwilę później został wciągnięty na parkiet przez pierwszą lepszą rozchichotaną dziewczynę. Dostała punkty za odwagę, większość przedstawicielek płci pięknej często wolało czekać, aż to on zagada. I co tu się dziwić? W końcu był tak olśniewająco przystojny… Pierwszą godzinę przetańczył z najróżniejszymi dziewczynami, których suknie coraz bardziej go zaskakiwały, chociaż od tych wszystkich kolorów i długich spódnic kręciło się mu w głowie, a o niektóre dosłownie każdy mógł się potknąć. Kilka z nich nawet złożyło  mu nieco ciekawsze propozycje niż zabawa na parkiecie i potajemne popijanie Ognistej w ciemnych kątach, a on nie mógł odmówić. W tym czasie zdążył też wpaść na kilku swoich znajomych, w tym swojego zbyt fartownego przeciwnika z Klubu Pojedynków. Chyba William nadal zastanawiał się, o co chodziło Scorpiusowi z klepnięciem w tyłek, bo kiedy Malfoy do niego zamachał uśmiechając się niczym rasowy podrywacz, którym i tak był, chłopak się zmieszał i udał, że go nie widzi. W końcu okazało się, że ma całkiem sporo amatorek, więc przyszedł czas na porządne picie. Wystarczyło wyśledzić, który obrus wydaje się podejrzanie rozbawiony i bezceremonialnie dołączyć do towarzystwa. No i miał też „swoich” ludzi. Doskonale pamiętał skrytki, w których z kumplami ukryli kilka butelek. Nie wiedział jak, ale coś zwiało ich poza zamek. Zanim wybiła północ przemykali na boisko starając się zasłonić miotły marynarkami. Ktoś wpadł na cudowny pomysł wyścigu na miotłach i oczywiście ci najbardziej pijani byli pierwszymi chętnymi, a przewodził im Malfoy.

    [Proszę o wybaczenie wszelkich błędów, telefony mnie nienawidzą.]
    [Biorę udział w konkursach (quiz, ubiór opisany wyżej).]
    Scorpius

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bal był wydarzeniem, na które William czekał już od dawna. Już na długo przed samym wydarzeniem, William miał przyszykowany odpowiedni strój. Oczywiście wybór garnituru nie należał do łatwych zadań. On sam chciał zwykły klasyczny model, jednak jego matka powiedziała, że czarne garnitury nadają się na zwykłe przyjęcia, a nie na takie które zapamiętuje się na całe życie. Dlatego właśnie wylądował z tym, co właśnie wyciągał z szafy.
      Willie jak na prawdziwego geja przystało spędził najwięcej czasu na przygotowaniu. Wszyscy jego współlokatorzy już dawno opuścili dormitorium i udali się na bal ze swoimi partnerkami. McKenzie miał zatem spokój i nikt nie mruczał mu za uchem, żeby się pośpieszył. Ubrał swój strój, uczesał się i na głowę założył czarny kapelusz, który nijak pasował do reszty stroju, ale był stałym elementem garderoby, gdy William gdzieś wychodził. Nakrycie głowy dostał od dziadka i od tamtej pory się z nim nie rozstawał.
      Wchodząc do Wielkiej Sali przywitał go ogromny hałas, przez który szkoła zaczęła przypominać tą mugolską, którą znał z filmów i seriali, które oglądał w wakacje. Właśnie w takich chwilach wszystkie bariery, które oddzielały świat magiczny od tego zwykłego, stawały się jakby cieńsze i mniej zauważalne. Chłopak skinął lekko głową w kierunku grona pedagogicznego i wszedł w tłum. Jego czerwony garnitur odznaczał się na tle pozostałych strojów tego typu. Kilka osób raz za razem spoglądało w jego stronę, a kilka razy usłyszał nawet pochwałę wyboru garnituru. Nawet nauczycielkom przypadł on do gustu.
      Bawił się w gronie najbliższych przyjaciół i wszystko szło świetnie do czasu, gdy nie zobaczył Malfoya. No tak, ciągle siedział mu z głowie to klepnięcie go w tyłek, no i ten pocałunek. Był zmieszany i było to po nim widać, dobrze że miał na sobie czerwony garnitur, przy którym jego rumieńce wydawały się mniej widoczne.
      W momencie, gdy impreza zaczęła się rozkręcać, ktoś rzucił pomysłem aby udać się na boisko do Quidditcha. Podobno miał się odbyć tam wyścig na miotłach. McKenzie nie chciał tego przegapić, no może nie samego wyścigu, ale stłuczek i ewentualnych kłótni, które na pewno będą miały miejsce na tym wydarzeniu.
      Po kilkunastu minutach siedział już w jednej z wierz obserwacyjnych. Był sam, bo inni woleli pójść bezpośrednio na boisko i widzieć wszystko z pierwszego rzędu. Jemu samotność wystarczyła w stu procentach.

      William

      Usuń
    2. Kochał latać. Uczucie wolności, kiedy jego miotła przyśpieszała, chłodny powiew wiatru rozwiewał mu włosy i uderzał w twarz, a w gardle rodził się okrzyk radości, było jedyne w swoim rodzaju. Niestety, nie miał ku temu wielu okazji, bo jeszcze opiekun domu próbowałby nakłonić go do dołączenia do domowej drużyny. Doskonale wiedział, że jest dobry, dlatego wolał uważać, żeby nie narażać się na dodatkowe obowiązki. W dodatku Quidditch miał tyle zasad, a jemu nie chciało się tego wszystkiego trzymać. Wolał nielegalne wyścigi miotlarskie w środku nocy. A w doborowym, pijanym towarzystwie i małej widowni, nie mógł marzyć o niczym więcej.
      Wzbił się w powietrze jako jeden z pierwszych, a w chwilę później rozległ się okrzyk pijanej grupki obserwatorów, którzy zaczęli wykrzykiwać imiona kumpli, o których wygraną się założyli. Malfoy zaśmiał się wiedząc, że był jednym z lepszych kandydatów. Nikogo też nie zdziwiło, że wybił się na sam przód, a dwóch wstawionych chłopaków nawet nie oderwało się od ziemi, kilku następnych zygzakowało w powietrzu i szybko się poddali. Dalej już nie zwracał uwagi na otoczenie. Miał do zrobienia trzy okrążenia wokół całego boiska i miał zamiar być pierwszy. Wyminął trzech innych Ślizgonów dość zgrabnie, jak na jego stan. Wypił dość sporo, ale nie był to jego rekord, a zimne powietrze trochę otrzeźwiało. Był drugi, kilka metrów dalej, całkiem prosto leciał smukły Krukon, który przyłączył się do ich grupki, cholera wie kiedy.
      Wyścig nie wydawał się trwać długo. Gdyby to zależało od niego, mógłby spędzić w powietrzu pół życia i nie mieć z tym najmniejszego problemu. Dlatego też trzy kółka wykonane w szaleńczym tempie wydawały mu się zaledwie mrugnięciem oka. I zrobił to. Na sam koniec udało mu się wyminąć upartego chłopaka z Ravenclawu i wygrał po kilkanaście galeonów dla swoich najlepszych kumpli. A ci, którzy w niego wątpili, niech się teraz udławią! Z niekrytą radością wykonał dziką pętlę w powietrzu. Nie zwrócił uwagi na mały bajzel na dole, bo dwóch pijanych „zawodników” zderzyło się ze sobą i zaczęła się grupowa kłótnia. Dźwięki te dosłyszał dopiero po chwili i niezwykle rozsądnie, jak na siebie, postanowił ominąć ten bajzel. Miał zamiar jeszcze się zabawić podczas tego balu, a z podbitym okiem na pewno nie będzie sprawiał dobrego wrażenia.
      Jego uwagę przykuła osamotniona postać na jednej z wież obserwacyjnych. Podlatując bliżej rozpoznał swojego pojedynkowego „kumpla” ze słabością do chłopców. Nie mógł się nie uśmiechnąć przypominając sobie zmieszanie Willa po ich pocałunku. Nie potrafił też odmówić sobie małego teatrzyku. Pomagając sobie rękami, kocią (a raczej fretkową) zwinnością i elementami drewnianymi trybun stanął na miotle balansując na drążku niczym gimnastyczka na linie i zbliżył się do Krukona.
      - Czyżby księżniczka czekała na uwolnienie z wieży? – zapytał nadzwyczaj rozbawiony, chociaż nie wiedział czym. Wyciągnął w stronę chłopaka jedną dłoń z uśmiechem godnym rycerza w lśniącej zbroi. – Zapraszam na mojego rumaka, chyba, że wybiera panienka związek ze smoczyskiem – zaśmiał się. – Jak się podobał wyścig?

      Scorpius Wybawiciel Księżniczków

      Usuń
    3. Oglądał wyścig i z każdą kolejną sekundą był coraz bardziej rozczarowany. Jedynym plusem tego wszystkiego było to, że William mógł słuchać i obserwować, co też jego pijani koledzy robią. Kłótnie zaczęły się niemal od razu i to z najbardziej błahych powodów. Uśmiechnął się i westchnął głośno.
      Mógł się spodziewać, że zobaczy Ślizgona. W końcu który z mieszkańców tego domu mógłby oprzeć się pokusie rywalizacji w czymkolwiek. McKenzie mógłby się założyć, że gdyby ktoś wymyślił konkurs w rzyganiu na odległość, to ślizgoni spiliby się tak, że wygraliby tę konkurencję. Prawdziwe emocje zaczęły się, gdy do wyścigu dołączył Krukon, który jako jedyny chyba przedstawiciel tego domu zdecydował się uczestniczyć. Krukon nie był pijany, więc leciał bardzo szybko i niezwykle prosto. Willie myślał, że współdomownik wygra wyścig, jednak jego przypuszczenia były błędne. Wiedział, że ślizgońska duma na to nie pozwoli. Po chwili Willie dostrzegł znajomego ślizgona, który szybko wyprzedził Krukona. Chłopak zacisnął instynktownie pięści, ale po chwili ochłonął. Przecież ten wyścig i tak niczemu nie dowodził. Wszyscy byli pijani i ledwo trzymali się na miotłach. Odwrócił się i wbił swój wzrok w drzwi, do których szybko podszedł i próbował je otworzyć, jednak te się nie poddały.
      – Cholera jasna – mruknął do siebie i zaczął coraz mocniej szarpać za mosiężną klamkę. Jego wysiłek był jednak daremny. Po głowie chłopaka zaczęły krążyć różne nieprzyjemne myśli. Nie chciał spędzić nocy w wieży. Nie wiadomo w jakim stanie by się obudził, a bez wzięcia leków zaraz po przebudzeniu, to na pewno zacząłby panikować, a dodatkowo rozchorowałby się od zimna. Zastanawiał się dlaczego te drzwi się zatrzasnęły, bo jakoś nie chciał wierzyć w to, że ktoś celowo mógłby go zamknąć.
      Aż podskoczył, gdy usłyszał znajomy głos. Niechętnie odwrócił się za siebie i spojrzał na chłopaka. Już miał mówić, że stanie na miotle nie świadczy o zajebistości, ale o wielkiej głupocie, jednak w porę ugryzł się w język. Na takie czułości przyjdzie czas później, a nie teraz. Oparł się o ścianę i z urażoną miną zwrócił głowę w swoją lewą stronę, spoglądając teraz na ciemny mur.
      – Prędzej zrzucę się z tej wierzy niż wejdę na tą chybotliwą miotłę – odpowiedział i skrzyżował ręce na piersi – zwłaszcza z tobą za sterami. Nie chcę, żeby moim ostatnim wspomnieniem był widok pijanego ślizgona i wdychanie oparów Ognistej, którą czuję już tutaj – wyjaśnił. Nie chciał przyznać się, że nie wsiadł na miotłę tylko dlatego, że ma lęk wysokości. Musiał się stąd wydostać, ale na pewno nie zrobi tego na kawałku latającego drewna.
      – Nie podobał – dodał po dłuższej chwili – Miałem cichą nadzieję, że spadniesz i sprawisz, że ten dzień stanie się piękniejszy, no ale nie wyszło.

      Willie, odporny na wdzięki Ślizgona

      Usuń
    4. Wręcz z rozbawieniem przysłuchiwał się jak jego ulubiony Kurkoś strzela fochy niczym dziewczynka z okresem. Miał wrażenie, że Will próbuje obrażać wszystko i wszystkich tylko dlatego, że nie nosili uniformu Ravenclawu. Tak, chyba z tym miał największy problem, no o ile nie chodziło mu jedynie o Ślizgonów, co byłoby jeszcze bardziej zabawne. Nie dość, że gej, to fochliwy niczym nastoletnie dziewczę! Z takimi to dopiero Malfoy miał zabawę. Sami z siebie robili niezłą komedię, a ten tu osobnik był po prostu mistrzem. Scorpius lekko przechylił głowę i z zaskakującą zgrabnością jak na obecną ilość promili w jego krwi znowu usiadł na miotle, ale tym razem przewieszając beztrosko nogi przez jeden jej bok.
      - No, McKenzie, co z tobą? Chcesz tu siedzieć, aż ktoś zauważy, że nie wróciłeś na noc? Wiesz, że Irytek załatwił tak te drzwi, że nie wyjdziesz przynajmniej do jutra? – wymruczał wyraźnie zadowolony, że ma swoją zdobycz w gotowej pułapce. Nikt go nie poganiał, żeby zleciał na dół, a Will nie miał jak stąd wyjść. – Wiesz, musze cię uświadomić, że ze mną masz największe szanse zlecieć stąd cały i zdrowy, ale skoro mi nie ufasz, to może chociaż twoje włosy posłużą jakimś gawronom za przyzwoite gniazdo.
      Nie zależało mu wcale na szybkim ściągnięciu chłopaka na dół, zawsze mógł dołączyć do niego, z tą różnicą, że on miałby jak wyjść, a Krukon tak czy siak musiałby się zdać na Malfoy’a. A czy była lepsza okazja, żeby dowiedzieć się, jak zadziałał ich ostatni bliższy kontakt? Scorpius bardzo szczerze w to wątpił.
      Na dole kilku jego kumpli dość głośno chwaliło się, jakie to dziewczyny udało im się poderwać na balu, co zrobią z nimi po powrocie do zamku i gdzie. Malfoy słysząc to wywrócił oczami. Sam był znany z podrywania dziewczyn i chłopaków w zawrotnym tempie, ale nigdy nie musiał nikomu się chwalić co z nimi później robił. Ci na dole brzmieli jakby się puszczali. Zero szacunku do siebie i do swoich „zdobyczy”. Nie chcąc tego dłużej słuchać znowu zwrócił swoją uwagę na osaczonego w wieży Krukona.
      - No co, McKenzie? Boisz się? – wymruczał jak kot czający się na swój obiad. – Nie bądź głupi, jest impreza, możemy się jeszcze trochę zabawić, a ty chcesz siedzieć w jakiejś wieży jak jakaś dziewica, niewiasta i tak dalej czekająca na księcia z bajki! Aż tak bardzo boisz się mnie znowu dotknąć? Przecież nie gryzę, no chyba, że to lubisz.

      Scorpius, upierdliwy wybawiciel

      Usuń
  12. QUIZ

    Pytanie pierwsze:
    Lucy: Jak inaczej nazywano hipogryfa Hardodzioba?

    OdpowiedzUsuń