16 kwietnia 2015

Adama Griffina przypadki: część pierwsza



Czekam, aż kiedyś powróci wszystko, czego nie przeżyłem. Nie było przecież nic piękniejszego. 
Václav Burian, Czekam, tłum. L. Engelking


[Nie wiem jaki jest średni wiek autorów, ale daję +16. Żeby nie było, że nikt tego nie przeczyta.]




Kochany Adamie!
Piszę do Ciebie, ponieważ chciałam... Nie uważasz, że to trochę zabawne? Kto normalny pisze dzisiaj listy?



              W chwilach takich jak ta pięcioletni Adam Griffin prawie cieszył się z etykietki najniższego chłopca w klasie. Strop na strychu zawieszony był wyjątkowo nisko i chłopak był niemal pewien, że rodzice nie wnieśli tu pudeł sami. W niektórych miejscach musiał wręcz iść na czworaka (a myślał, że ten okres ma już za sobą). Większość pudełek wypchana była ciuchami i sprzętami domowego użytku; po pewnym czasie rozpoznawał te paczki po kolorowych oznaczeniach na boku. Tylko jedno pudło, nieco mniejsze od pozostałych, nie miało żadnego znaczka i, jak łatwo się domyślić, to właśnie ono przykuło uwagę chłopca.
Z pewnym trudem doczołgał się do niego i z niemniejszym je otworzył. Cokolwiek spodziewał się tam ujrzeć, w niczym nie umywało się to do faktycznej zawartości: były tam wszelkich rozmiarów szklane fiolki, ogromne, czarne szaty, podzwaniająca, drewniana szkatułka... i to coś: dziwaczny, lekko giętki patyk.
Adam złapał cudeńko w małe rączki. Nie był w stanie złamać drewna, nie miał też pojęcia, do czego mogło służyć. Ścisnął patyk w prawej dłoni i wycelował w okno.
W tym samym momencie na strych wszedł Thomas, jego starszy brat. Chłopiec w ostatniej chwili wsunął badyl do kieszeni bluzy.
- Rodzice mówią, żebyś wyszedł na dwór.
- Chwila, tylko...
- Teraz, jazda.
Adam posłusznie doskoczył do schodów i pognał na dół tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to jego krótkie nóżki.

❇❇❇

           Od kilkunastu minut siedział pod drzewem, zupełnie wyczerpany. Sprawdził już chyba wszystkie możliwe zastosowania patyka. Próbował między innymi otworzyć nim drzwi do piwnicy, spoglądać jak przez lunetę, a nawet rozkręcać. Pies nie chciał tego czegoś aportować, a każda próba zdarcia dziwacznych inskrypcji kończyła się niepowodzeniem. W końcu chłopiec uznał, że kijek to jakaś dziwaczna pamiątka z poprzedniego domu i lepiej będzie, jeśli odniesie ją na strych w całości. Złapał badyl po raz ostatni. Wycelował nim w sunącą przy czubku jego buta dżdżownicę i lekko machnął dłonią. Omal nie umarł ze strachu. Oto na jego oczach robak uniósł się, wykonał w powietrzu trzy idealnie równe kółka, po czym opadł na ziemię. Powtórzył operację – z tym samym skutkiem. Potem zrobił to jeszcze raz, i jeszcze.
          Nie zauważył, kiedy zebrała się wokół niego spora grupka gapiów. Musiał przyciągnąć ich uwagę widok małego szaleńca, zapamiętale machającego kijkiem w okolicy stóp. Patrzyli z otwartymi ustami; niektórzy z nich wydawali okrzyki zdziwienia, inni tylko przecierali oczy z niedowierzania. Jeden z widzów podszedł naprawdę blisko. Była to szczuplutka, ledwie odrastająca od ziemi, piegowata dziewczynka z burzą blond włosów. Kilkulatka patrzyła na zjawisko z łapką przytkniętą do ust w obawie, że wirująca dżdżownica wpadnie jej do buzi. Adam spojrzał na nią z uśmiechem. Chciał przesunąć robaka bliżej dziewczyny; zrobił nawet dwa kroki w jej stronę, kiedy nagle poczuł na ramieniu kościstą dłoń ojca.
- Pięknie, Adam. Naprawdę cudownie. A teraz wracaj do domu.
Starszy pan, prawdopodobnie dziadek dziewczynki, złapał się za głowę.
- To... to było...
- Chłopak bardzo lubi... ekhm... magiczne sztuczki – wyjaśnił pan Griffin ze sztucznym uśmiechem przylepionym do twarzy. - Poćwiczysz później, Adam – rzucił, popychając chłopca w stronę domu.
- Masz szlaban. Nieodwołalny i niezawieszalny – wysyczał mu do ucha, gdy oddalili się już nieco od gawiedzi.
- Na co?
- Na... wszystko, co najbardziej lubisz. I ani mi się waż zbliżać do tej dziewczyny, jasne?
- Tak, tato.



Miałam spore problemy z wyciągnięciem od twoich rodziców informacji o tym, co się z Tobą dzieje. Myślałam, że nigdy nie przebiję się przez mur uprzedzeń Twojego ojca, ale dla chcącego nic trudnego, prawda?



- Martin do bazy Upiornych Czaszek! Martin do bazy Upiornych Czaszek!
- Goniec Hardych Wilków opuścił stanowisko! Sophie, teraz! Biegnij!
- Zdążę? A jeśli nie zdążę?...
- Biegnij, zdążysz na pewno!
          Właściwie nie wiadomo, dlaczego dzieciaki z Barnstaple tak bardzo lubiły bawić się wojnę¹. Może to deszczowa pogoda wywoływała w nich agresję, może to przez małą odległość, jaka dzieliła miasto i bazę Marynarki Wojennej w Chivenor, a może przez rodziców, którzy w wirze pracy nigdy nie mieli dla swoich pociech czasu. Najprawdopodobniej gra zawdzięczała popularność prostocie i przejrzystości zasad, które można było streścić krótko: żadnych zasad. Tak czy inaczej, podziemny handel wszelkiej maści zabawkową bronią kwitł w najlepsze, a wszelkie próby ukrócenia dziecięcych swawoli kończyły się porażką. Zabawa miała kilka wersji, zazwyczaj jednak grano według pewnego scenariusza. Grupa, która pokonała najwięcej przeciwników, zbierała od wszystkich przegranych haracz, przy czym miała prawo odmówić przyjęcia okupu od jednej osoby. Osoba ta zostawała jeńcem i zwycięska grupa mogła przez godzinę robić z nią wszystko, co przyszło jej do głowy. Wizja bycia jeńcem przerażała, a zarazem mobilizowała – czasem chyba aż za bardzo: niejeden dzieciak niczym prawdziwy wojak kończył dzień na ostrym dyżurze, z rosnącym sercem myśląc o podziwie, jakim od tej pory mieli go darzyć kumple z drużyny.
          Thomas zabraniał bratu bawić się w wojnę, choć niedawno sam strzelał kauczukowymi kulkami w dzieciaki z South Street, o czym Adam dowiedział się od starszych kolegów. Jakkolwiek niewiarygodnie to brzmi, gra w wojnę pomogła młodemu Griffinowi rozwinąć niezwykle cenne umiejętności. Przez wielu uważany był za najlepszego kapitana w całej szkole podstawowej imienia Matki Bożej, co było – jak na placówkę kształcącą ponad dwustu dzieciaków – całkiem niezłym osiągnięciem. Prawie zawsze był kapitanem i wydawał rozkazy – tak jak teraz, kiedy nakazał małej Sophie biec ze śmierdzącą bombą do bazy Olivera Follesa.
To nie był dobry dzień dla Wyjących Głazów i Adam miał pewne obawy, wysyłając Sophie z bombą-niespodzianką. Właściwie wiedział, że tym razem przegrają, nie chciał jednak zniszczyć morale swoich żołnierzy i jak tylko mógł, starał się odwlec nieuniknione.
- Sophie, jak wygląda teren?
Nie usłyszawszy odpowiedzi, ponowił pytanie.
- Sophie, jak teren?
- Adam, prawa strona czysta, zaczynam atak.
Choć Sophie była naprawdę dobrym żołnierzem, dziwnym trafem nikt poza Griffinem nie wybierał jej do swojej drużyny. Adam dość często zastanawiał się nad przyczyną tego stanu rzeczy. Być może to kwestia tego, że poza jedną Sophie wszyscy gracze byli płci męskiej i nie bardzo chcieli mieć w szeregach dziewczynę. Tak, pewnie o to chodziło.
Nagle poczuł nieprzyjemne pieczenie w oczach. Zaraz potem jego nozdrzy doszedł obrzydliwy, ostry zapach. Bomba. Ich bomba.
Ktoś dźgnął go plastikowym karabinem w plecy.
- Game over, stare durnie. Przegraliście. Harde Wilki zdobyły wszystkie bazy.
Wszyscy przegrani stali kilka metrów dalej z nosami spuszczonymi na kwintę. Lada chwila miało nastąpić najgorsze: haracz. Albo niewola.
Sługus Olivera stał obok Follesa z wielkim workiem na łupy.
- Dobra. Wyskakujcie z gratów, durnie.
Jak jeden mąż wszystkie dzieciaki zaczęły wyciągać z kieszeni wszystko, co przygotowały na wypadek tej sytuacji. Oliver szedł przed sługusem, oglądając uważnie każdy łup.
- Ujdzie, może być, może być, w porządku...
Ci, którzy oddali już okup, czym prędzej uciekali z pola bitwy. Kątem oka Adam zauważył, że w szeregu nie ma Sophie. Odetchnął z ulgą gdy zobaczył, jak jeden z ziomków Olivera ustawia ją na końcu rzędu.
- … w porządku, całkiem niezłe... Co to ma być? Ty mała, durna dziewczynko. Jesteś jeńcem!
Adam poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go z całej siły w żołądek. Sługus złapał Sophie i związał jej ręce sznurkiem. Harde Wilki otoczyły ją małym półokręgiem.
Jako kapitan Adam miał prawo pożegnać jeńca. Podszedł do Sophie niemal na drżących nogach. Już miał powiedzieć jej, że to nie jej wina, tak właściwie to jego wina, bo nie przewidział pewnych ruchów i zamiast nakazać szybką ofensywę, kazał drużynie obserwować otoczenie, kiedy nagle dostrzegł coś niepokojącego. Wszystkie Wilki trzymały kurczowo w prawej dłoni jakiś cienki, długi przedmiot.
- Oszalałeś, Oliver? Patyki? Nie możecie!
- Wszystko możemy, Griffin. Twój czas minął, spadaj stąd.
- Nie wolno wam tego robić.
- Kto mi zabroni? Ty? Wynoś się, albo zamiast jednej ofiary będziemy mieć dwie.
- Zabieram ją.
Oliver machnął drewnem, mamrocząc coś pod nosem. Sophie uniosła się na kilka metrów. Machnął jeszcze raz i znów coś mruknął. Sophie krzyknęła z bólu. Adam natychmiast doskoczył do Follesa i powalił go na ziemię.
- Powiedziałem... że... masz... przestać...
Sophie spadła na trawę. Podniosła się i przez moment stała w bezruchu, lekko oszołomiona. Po chwili puściła się biegiem w stronę miasta.
Kumple Olivera odciągnęli Adama na bezpieczną odległość. Otrzepując ubrania ze ściółki, Folles skrzywił się nieprzyjemnie.
- Nie uwierzyłbym, jeśli sam bym tego nie zobaczył. Griffin chroni mugoli! Griffin - wybawca mugoli! Griffin i mugolska dziewucha!
Wilki dziko rechocząc ruszyły drogą, którą chwilę temu uciekła Sophie.
- Żałosne!

❇❇❇


- Mamo, co to jest mugol?
         Każdy, kto choć raz odwiedził dom Griffinów przyznawał skwapliwie, że ich kuchnia była jedną z najbardziej magicznych kuchni w całym Devon. Przeszło stuletnia podłoga, regularnie czyszczona przez domowe skrzaty, odbijała delikatne promyki słońca, wdzierające się zza gęsto haftowanych firan. Z belek stropu zwisały suszone warzywa, przyprawy i tajemnicze, ciemne, małe buteleczki. Drewniane blaty doskonale komponowały się ze stołem i przeszklonymi szafkami, wypełnionymi po brzegi elegancką zastawą używaną przez licznych gości. W kącie stał sporych rozmiarów piec, największa chluba babki Griffina, antyk kupiony na aukcji w Londynie. W powietrzu unosił się cudowny, hipnotyzujący zapach, przywodzący na myśl najszczęśliwsze dni dzieciństwa.
- Mugol? - Pani Griffin krzątała się przy stole, krojąc ciasto truskawkowe na idealnie równe kawałki. - Mugol to... ktoś taki jak my. - Ze smakiem oblizała palec, na którym została odrobina musu. - Tylko gorszy.



Chciałabym żebyś wiedział, to znaczy, jeśli to czytasz, chciałabym, żebyś nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że ja Cię nie obwiniam. Nie mam do Ciebie żalu, ani trochę. W końcu jesteśmy tylko ludźmi.



             Jazda z Hogwartu chyba jeszcze nigdy tak mu się nie dłużyła. Owszem, mógł skrócić ten czas o kilka godzin, jeśli zrezygnowałby z zakupów w Hogsmeade. Albo gdyby chociaż poprzestał na paczce XXL fasolek wszystkich smaków, cukrowych piórach i balonówkach Drooblego. Gdyby nie zaszedł do Derwisza i nie wpadł na chwilę do Trzech Mioteł na grzany miód, na który od kilku tygodni bezskutecznie umawiał się z kumplami, byłby w Barnstaple z pewnością co najmniej trzy godziny wcześniej. Przez to wszystko w pośpiechu wciskał się w elegancką koszulę w ciasnym przedziale, na oczach rozchichotanych pierwszoklasistek. Miał tylko nadzieję, że nie zostanie oskarżony o deprawację młodzieży.
               Szczerze mówiąc, niezbyt miał ochotę na tę całą zabawę. Szedł na przyjęcie z okazji Święta Ognia² tylko ze względu na Sophie, która uwielbiała takie imprezy. Wróżby? Wianki? Stare legendy? Była pierwsza do tego typu rzeczy. Kiedyś zastanawiał się nawet, czy nie jest ukrywającą się czarownicą (słyszał raz o rodzinie czarodziejów, która przez całe życie wymykała się Ministerstwu Magii i żyła jak zwyczajni Anglicy), ale po przeszukaniu jej pokoju upewnił się, że to tylko nieszkodliwe maniactwo.
            Mimo wszystko niemal popłakał się ze wzruszenia, kiedy ją zobaczył. Była jeszcze piękniejsza, niż kiedy ostatnio ją widział - o ile było to możliwe. Objechała go za spóźnialstwo i ogromne zakupy, po czym zaciągnęła do samochodu. Byli tam już wszyscy znajomi Soph, a także potwornie zniecierpliwiony kierowca, który najwidoczniej miał gdzieś przepisy drogowe. Dziadek Sophie, pan Linder, robił wnuczce ogromny kontrast: ona z każdym dniem piękniała, on coraz bardziej się starzał, upodabniając się do suszonej śliwki.
- Jaki kawaler z ciebie wyrósł, Griffin, no, nie powiem! - Zaskrzeczał, zawstydzając chłopaka na samym wstępie.
- To jest Joe, to Steve, Paul, Callie, Anna.
- Adam Griffin.
Przez całą drogę z trudem powstrzymywał się przed zaśnięciem. Nie chciał robić Sophie przykrości, więc przygryzał tylko wargi, licząc na to, że ból pozwoli mu zostać przytomnym.
Impreza rozkręciła się koło północy, kiedy wszyscy się najedli, a w niebo wystrzeliły pierwsze lampiony. To był zdecydowanie piękny widok; przebijał chyba nawet tradycyjną zmianę wystroju podczas hogwarckich uczt.
- Cholera, Adam. Jestem taka szczęśliwa. - Nie dało się nie zauważyć. Sophie była gwiazdą w ich towarzystwie. Cała siódemka zebrała się wokół ogniska przed jednym z dużych, płóciennych namiotów, ustawionych przez organizatorów. Rozmawiali i żartowali przez kilka godzin... a raczej Sophie cały wieczór nadawała, inni zaś pokornie usuwali się w cień za każdym razem, gdy zaczynała mówić.
             Adam nie mógł się doczekać chwili, kiedy zostaną sami. Oczy Sophie świeciły niesamowitym blaskiem; z pewnością był to odbity błysk ognia lub księżyca, Adam wolał jednak wyobrażać sobie, że to jej własne światło.
Kiedy koledzy Sophie poszli bawić się gdzieś bliżej plaży, Adam przysunął się do niej i wplótł palce w jej włosy.
- Zniszczysz mi wianek, Addie – zaśmiała się, udając, że chce go od siebie odegnać.
- Mam coś dla ciebie – powiedział, patrząc z zachwytem, jak cienie uroczo grają na jej twarzy.
Z torby, którą od wyprawy do Hogsmeade tak wytrwale ze sobą targał, wyciągnął małe puzderko. Podał je Sophie i z zaciekawieniem patrzył, jak dziewczyna je otwiera.
- O Jezu. Naprawdę, nie musiałeś – jęknęła tylko, po czym otoczyła go ramionami i pocałowała.
- Sprzedawca chciał mi dać inny, brzydszy. Twierdził, że ten przyćmi twoją urodę. Dostał za to w twarz.
Sophie uśmiechała się szeroko, kiedy Adam zapinał amulet na jej szyi.
- W tym Hocksmeat... sprzedają też takie teksty?
- Nie, teksty wymyślam sam. - Wyglądała naprawdę niesamowicie. - Ma magiczną moc. Chroni właściciela.
- Przed czym? - Szli teraz brzegiem morza w stronę odludnego zakątka otoczonego drzewami.
- Przed złem.
- Przed każdym złem? - Sophie usiadła na kocu, a obok niej usiadł Adam. Dziewczyna spojrzała na lśniący w oddali księżyc. Fale z głosnym pluskiem rozbijały się o brzeg.
- Tego nie wiem. Jeszcze nie sprawdzałem – odparł, przesuwając dłonią po jej karku. Sophie wydała z siebie cichy pomruk.
- Adam...
- Co jest? - Przestał całować jej szyję i spojrzał na nią z lekkim niepokojem.
- Czy ty...
- Hej. Wszystko w porządku. - Pocałował ja delikatnie. - Nie bój się.
- Adam, ja...
- Tak?
- Kocham cię. Okropnie.
- …
- …

❇❇❇

- Rany. Tu jest więcej ludzi, niż w Trzech Miotłach przed Owutemami.
          Basen przy Hotelu Woolacombe każdego roku w tym sezonie ściągał prawdziwe tłumy. Chętnych do kąpieli było tak dużo, że stojąc przy brzegu Adam Griffin miał wrażenie, że pomiędzy jedną a drugą osobą nie zmieściłaby się nawet przysłowiowa szpilka. Gdyby wiedział, że tak to będzie wyglądać, za żadne skarby by się tu nie wybrał. Zewsząd słychać było śmiech i okrzyki: było tak głośno, że człowiek nie słyszał własnych myśli. Kiedy indziej samo to wystarczyłoby, żeby w pośpiechu się zawinął. Dziś był skłonny przyznać, że hałas jest całkiem odprężający; przynajmniej cześciowo zagłuszał wciąż dudniący mu w uszach głos ojca (nie podejrzewałem cię o coś takiego, Adam. Nie zasługujesz na swoje nazwisko, kretynie!)
- Zaraz wykituję. - Sophie siedziała na brzegu w pełni ubrana, z ramionami splecionymi na piersi.
- To wskakuj.
- Fatalnie się czuję, mówiłam ci. - Od kilku tygodni wyglądała naprawdę kiepsko. Była jeszcze chudsza niż zazwyczaj, a jej skóra przypominała kolorem pistacje.
Adam odgarnął fale ręką. Woda była przyjemnie chłodna, ale znacznie cieplejsza niż w morzu.
- Auć! Ty idioto! - wrzasnęła Sophie, wycierając zmoczoną twarz o koszulkę.
- Chodź tu do mnie...
Nagle usłyszeli rozdzierający krzyk.
- Boże, gościu...
- Co oni mu robią, skalpują?
Adam spojrzał w stronę, z której dobiegał przerażony głos jakiegoś chłopaka.
- Chryste. To znowu on. - Nie wierzył własnym oczom. Oliver Folles i jego banda znów się nad kimś znęcali. Jeden z kumpli Follesa wykręcał biedakowi ręce, drugi naciskał mu plecy tak, że chłopak był niebezpiecznie nachylony nad wodą. Trzeci typ szykował się do ciosu: celował w nerki, żeby nie zostawić śladu.
- Nie tak prędko, Folles.
- Kurwa, to znowu ty? Griffin przybywa ratować mugola!
Potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Kiedy wspominał później to wydarzenie nie mógł się oprzeć myśli, że czas w jakiś niewyjaśniony sposób na chwilę przyspieszył. Adam zamachnął się, Oliver zrobił unik, kumple Olivera niczym kostki domina wpadli jeden za drugim do basenu, Adam dostał od Olivera w szczękę, a potem powalił go na ziemię. Jak zza mgły usłyszał okrzyki: „Dziewczyna tonie! Ratujcie ją!”. Zostawił Follesa i z trudem pokonując opór wody, podszedł do tonącej Sophie. Wziął ją na ręce i podał mężczyźnie stojącemu na brzegu.



Myślałam, że może jeszcze się spotkamy, ale chyba już się nie uda. Wczoraj przypomniało mi się, jak opowiadałeś o swoim pierwszym meczu. O tym że żałujesz, że nie byłeś lepiej przygotowany, bo mało brakowało Ci do złapania znicza, i że cały czas przypominasz sobie o tym dniu. Pamiętasz jeszcze?



             Wpadł do gabinetu kilka minut po umówionej godzinie.
- Dzień dobry.
- O!... Dzień dobry...
- Ja w sprawie Sophie Linder.
- Tak, wiem. Proszę, niech pan usiądzie, panie...?
- Adam. Adam... Linder.
- Rozumiem, że jest pan spokrewniony z panią Sophią?
- Yyy... brat. Jestem jej bratem.
- Dobrze. - Mężczyzna wstał ze skórzanego fotela. - Czy nie będzie to problem, jeśli będzie nam towarzyszyć pielęgniarka?
- Panie doktorze, jakie są wyniki?
Lekarz otworzył drzwi ze swojej lewej strony i skinieniem głowy przywołał pielęgniarkę.
- Niestety, panie Linder, nie mamy dobrych wieści.
- To znaczy...
- Właściwie są to bardzo, bardzo złe wieści. Nie byłem pewien, czy powinienem pozwolić panu przyjść w imieniu pani Sophii, ale skoro naprawdę nie była w stanie wstać z łóżka... Przyznam szczerze: dziwi mnie, że nastąpiło to dopiero teraz... Panie Linder – lekarz oparł jedną rękę na oparciu fotela - pani Sophia ma zaawansowaną postać białaczki. Bardzo mi przykro, ale nie sądzimy, że...
- Ile jej zostało?
- Cóż, panie Linder... Na pana miejscu poświęcałbym siostrze każdą chwilę. W najlepszym przypadku będzie to rok. W najlepszym przypadku...
- …!
- Bardzo mi przykro, panie Linder. Pani Brook pokaże panu zaraz plan leczenia paliatywnego...

❇❇❇

          Uderzył pięścią w parapet. Potem jeszcze raz. I znowu. Potem głową. Osunął się wzdłuż ściany. Komórka Sophie wypadła z jego kieszeni i rozpadła się na kilka kawałków. Z trudem łapał oddech.
- Boże... Proszę...
Czuł, że Boga z nim nie ma.
- Adam? Co ty tu robisz?
Sophie wyglądała jak śmierć. Była potwornie blada, a przez zwiewną, kwiecistą sukienkę przebijały kości biodrowe. Mimo to była uśmiechnięta; starała się przybrać pogodny wyraz twarzy.
- Przyszedłem po jakiś lek na ból gardła... - Wychrypiał.
- Tutaj? Nie mogłeś pójść do... - jej oczy zwęziły się nagle. - Adam – uniosła głos. - Adam! Czy ty...
Chłopak złapał się za głowę.
- Ile?
- Nie chciał...
- Ile!?!
- Kilka... Kilkanaście lat...
- Stój! Słyszysz? Zatrzymaj się!

❇❇❇

         Wszystko było takie, jak wcześniej. Nie zmienili niczego. Książki równo ustawione na półkach, w przestrzeniach pomiędzy nimi ręczne robótki Sophie. Na biurku stały ich wspólne zdjęcia, a na łóżku, jak zawsze niepościelonym, leżał pluszowy smok z Hogsmeade. Adam odniósł wrażenie, że nikt tu nie wchodził, odkąd Sophie opuściła pokój.
- Wszystko w porządku, Adam?
- Tak, panie Linder.
Dziadek Sophie podszedł do niego wolnym krokiem.
- Nie przypuszczałem, że jeszcze tu przyjdziesz... Posprzątałbym trochę...
Ciekawe co, pomyślał Adam. Soph nie gardziła bibelotami, ale bałaganu nienawidziła. Nigdy nie widział, żeby chociaż przestawiła którąś z książek. Śmieci w jakiś magiczny sposób znikały z jej otoczenia zaraz po tym, jak się pojawiły.
- Oglądałem wszystkie zdjęcia, ale żadne nie wydało mi się odpowiednie.
- Nie wiem, co pan o tym myśli, ale kilka miesięcy temu... zrobiłem to.
Pan Linder poprawił okulary i spojrzał na trzymaną przez Adama kartkę.
- Całkiem niezłe, Griffin. Całkiem niezłe... - Potarł oko i głęboko westchnął. - Właściwie jest lepsze od zdjęć. - Przez chwilę patrzył przez okno w milczeniu. - Chyba na ciebie już czas, co?
- Do widzenia, panie Linder.
           Sprawy szkolne pochłaniały Adama tak bardzo, że naprawdę rzadko bywał w domu. Jego pokój zamieniono na schowek na niepotrzebne sprzęty i kiedy przyjeżdżał w odwiedziny, spał w pokoju brata. W sumie nie czuł się już jak członek rodziny; z domem łączyła go tylko skrzynka pocztowa, do której sowy uparcie wrzucały zaadresowaną na jego imię i nazwisko korespondencję.
Od kilku miesięcy nic już do niego nie przychodziło. W zasadzie go to nie dziwiło, niewielu jego znajomych pisało listy. Ogromnie się zdziwił, znajdując na stole stertę kopert. Wszystkie były rozdarte. Większość go nie interesowała, rzucił okiem tylko na powiadomienie o pogrzebie od pana Lindera. Na samym spodzie znalazł list od Sophie. Wysłano go miesiąc temu, jeszcze za jej życia. Błyskawicznie rozwinął papier.
- Nawet o tym nie myśl, Adam. - Ojciec musiał stać za jego plecami od kilkunastu minut. Był cichy jak doskonały zabójca.
- Gówno mnie obchodzi...
- Nie żartuję. Jeśli tam z nimi pójdziesz, możesz już nie wracać – dodał, po czym zniknął za drzwiami.


Chciałam tylko powiedzieć Ci, żebyś więcej o tym nie myślał. Roztrząsanie przeszłości nie prowadzi do niczego dobrego. To nie ma sensu. Myślenie o tym, czego już nie ma, jest bez sensu.


- Ile masz czasu?
- Jakieś piętnaście minut.
- Nie ma ich tutaj? Nie obserwują nas?
- Kto?
- Ci ślizgońscy pałkarze, którzy marzą o wycieczce do Hogsmeade.
- Sam... proszę cię.
- Okej.
              Siedzieli w jednej z przyjemniejszych wnęk na pierwszym piętrze. O ile kiedyś za przyjemne Adam uznałby miejsce, w którym jego popisy byłyby dobrze widoczne dla przechodzących obok uczniów, o tyle dziś wystarczały mu dziury o wymiarach dwa na dwa metry, w których mógł odrobić lekcje bez utraty pióra czy zjeść kanapkę bez obaw, że wylądują w niej sowie odchody.
Adam milczał, wlepiwszy wzrok w posadzkę.
- Ej. Stary. Popatrz na tego typa. Co on ma napisane na tym swetrze? „Griffin, podnieś ten łeb i popatrz na poczciwego Sama”?
- …
Samuel Wade westchnął głęboko i pokręcił głową.
- Boże, Adam. Nie mogę na to patrzeć. Kiedyś było cię wszędzie pełno. Byłeś prefektem. Szybowałeś z tą małą, zboczoną kulką w łapie. Byłeś na szczycie, dosłownie i w przenośni. Co się z tobą stało, chłopie?
Adam naprawdę nie mógł nic poradzić na to, że w towarzystwie kumpla czuł się jakoś nieswojo.
- Trzeba coś z tobą zrobić, Adam. - Zawyrokował Sam, z wyraźną troską w głosie. - Musisz rozwinąć skrzydła. Musisz na nowo rozkwitnąć.
Tym razem prawie się roześmiał. Rozwinąć skrzydła? Rozkwitnąć? Kto używa takich słów?
- Słuchaj, Adam. Siostra Billa Jacoba szuka faceta na bal. Blondynka, niższa od ciebie o głowę, piątka, może szóstka. Nogi raczej kiepskie, ale spokojnie, nigdy nie podwija szaty powyżej kolan. Błyskotliwa jak lumos Tima Duffera³, ale przynajmniej nie wyrzucili jej z prefekta. I nie odsuwa się od przyjaciół, żeby udawać silną i niezależną czarownicę...
- Wystarczy.
- Adam, Jezu...
- Nie wymawiaj tego imienia. - Przez chwilę obaj milczeli. Nagle Adam podniósł wzrok i mimowolnie parsknął śmiechem.
- Próbuję ci pomóc. Ma na imię Jenny...
- Kurwa, Sam!
- Wiesz co? Mam tego dość. - Samuel podniósł się z kamiennego siedziska. - To jest po prostu chore. Mija rok, od kiedy ostatnio zdobyłeś Gryfonom puchar. Rok, od kiedy rozłożyłeś tych dupków ze Ślimaka na łopatki. Rok, od kiedy ostatnio się z kimś spotkałeś. Ile można, Adam? Musisz to zostawić za sobą.
- …
- Naprawdę nie chcesz o niej zapomnieć?...
Adam z całej siły cisnął w chłopaka zeszytem.
- Spierdalaj.
- Wiem, że masz gdzieś, co sobie myślą tacy jak ja. Ale uwierz mi, nie trzeba posuwać lasek, żeby pewne rzeczy rozumieć. - Zarzucił torbę na ramię i ruszył korytarzem.
- Sam, nie...
- Jak już przestaniesz się nad sobą użalać, idź do Olivera. Wisisz to dyrekcji.


❇❇❇

          Oliver Folles. Mój Boże, jak on go nienawidził. Chyba nawet bardziej niż wróżbiarstwa i szukającego Puchonów. Tak, zdecydowanie bardziej. Zmierzając w stronę skrzydła szpitalnego próbował sobie przypomnieć, o co tak właściwie poszło im tym razem; mogło to być praktycznie wszystko. Nadal nie miał pojęcia, co będą musieli robić za karę, ale ze spojrzeń, jakimi obdarzały go duchy ilekroć mijał wciąż nienaprawiony posąg Gunhildy wywnioskował, że w czasie wakacji z pewnością będą zmuszeni zacieśniać więzi. Na samą myśl robiło mu się niedobrze. Dla niego wystarczającą karą była presja ze strony innych uczniów, nieszczególnie zadowolonych z tymczasowego zakazu odwiedzin w Hogsmeade.
           Ku rozczarowaniu Adama, niezbyt trudno było go znaleźć. Czarna czupryna odznaczała się na tle śnieżnobiałej pościeli, noga w gipsie celowała w sufit, a paczki z podarunkami od rodziny odgradzały jego łóżko od pozostałych niczym mur obronny.
- Nieźle się obłowiłeś, stary – mruknął pod nosem Adam, omal nie potykając się o jeden z prezentów. - Żebym za mój nadgarstek dostał chociaż nowe pudło na patyk...
Klapnął ciężko na krzesło stojące przy wezgłowiu. Spojrzał na śpiącego Ślizgona i ze zgrozą stwierdził, że wszyscy mieszkańcy Slytherinu mają w sobie coś z węża. Długi, prosty nos w połączeniu z niemal trupio bladą skórą sprawiał, że Folles przypominał marmurowy posąg. Nagle Adam zrozumiał, dlaczego Sam był tak wściekły, gdy usłyszał o wypadku Olivera. Z przymkniętymi powiekami chłopak wyglądał niewinnie i jakoś tak... pięknie. Zupełnie jak Sophie, kiedy spała, wtulona w jego ramię.
Odwrócił wzrok w stronę okna. Patrząc na sowy przycupnięte na jednej z wież czuł, jak po policzku spływa mu łza. Skóra go piekła. Wierzchem dłoni starł kroplę z twarzy. Gdyby wtedy wiedział, jak ulotne są takie chwile...
Najpierw Oliver i Sam, teraz to. Weź się w garść, Griffin. Weź się w garść!...
- Wzruszyliśmy się, co?
Drwiący, metaliczny głos Ślizgona leżącego w bezruchu z wciąż zamkniętymi oczyma przyprawił go o dreszcze.
- Żebyś wiedział, Folles.



Trzymaj się ciepło, Addie. 
P. S. Zanim Cię poznałam myślałam, że te miotły i zaklęcia to tylko bajki dla dzieci. Jakoś inaczej wyobrażałam sobie magię. Pytałeś mnie kiedyś, czy chciałabym być taka, jak Ty. Nie, Adam, nie chciałabym. Za nic w świecie.



             Do cmentarza miał dobre sześć mil. Thomas chciał pożyczyć mu samochód, ale Adam odmówił. Mniej więcej w połowie drogi zaczął żałować swojej decyzji. Wystarczyło jedno wspomnienie wyrazu twarzy ojca, gdy ten usłyszał o jego planach, aby odegnać myśli o powrocie.
Choć nigdy wcześniej tu nie był, od razu rozpoznał jej grób.
            Sophie całe życie błyszczała; najwyraźniej nie chciała, żeby zmieniło się to po jej śmierci. Na tle szeregu szarych, ultraskromnych nagrobków przodków jej kremowy piaskowiec z czarnym epitafium był wręcz ekstrawagancki. Cóż, Soph nigdy nie była grzeczną dziewczynką.
            Pochylił się nad grobem i starannie ułożył na nim białą różę. Pomiędzy płyty wcisnął jej ostatni list, najpierw do połowy, potem już całkiem ukrywając go w szczelinie.
Gdy stał tak i patrzył na podobiznę dziewczyny umieszczoną w prawym górnym rogu piaskowca, poczuł lekkie uderzenie w ramię. Odwrócił się za siebie. Gałązka z drzewa.
Przez krótką chwilę poczuł się jak wtedy, jedenaście lat temu, kiedy ojciec ściskał kurczowo jego bark, a on, trzymając po raz pierwszy w życiu różdżkę, patrzył w jej roziskrzone oczy.
Wszystkie te czary można o kant dupy potłuc, pomyślał. Co do jednego Oliver Folles miał rację. Adam Griffin był żałosny. Cholernie żałosny.
La morte è la fine d’un prigione oscura4, przeczytał na głos, bezczelnie kalecząc włoski.
- Tęsknię za tobą, Sophie. Nie masz pojęcia, jak bardzo.



1 – gra od początku do końca wymyślona na potrzeby tekstu
2 – Beltaine, celtyckie święto rozpoczynające lato
3 – (ang.) matołek, niezdara, patałach, tuman, cymbał, niedojda etc.
4 – (wł.) Śmierć jest kresem mrocznego więzienia – zdanie pochodzące z Tryumfu Śmierci Francesca Petrarki.




[Cytat natknął się na mnie gdzieś w internetach. Trochę z pupy, ale chyba za bardzo go kocham, żeby go tu nie zostawić.
Szkoda że nie wyszło takie, jakie miało wyjść... Akapity pierwsza klasa, prawda? Możecie nabić na pal i podpalić. Za tradycyjne „tl;dr” podziękuję (nie czytałeś? Zachowaj to dla siebie).
Życzę wszystkim uczestnikom powodzenia :)]


konkurs wielkanocny, liczba słów: 4421

18 komentarzy:

  1. Notka przetrawiona, można komentować. Następne opowiadanie z serii tych dłuższych, ale przeczytane na jednym wydechu, może z małą przerwą na zmianę podkładu muzycznego - i tu od razu pogratuluję wyboru, szczególnie ostatni utwór oddaje klimat, chociaż pierwsza piosenka przynajmniej jak dla mnie pasowała najmniej, w czytaniu to nie przeszkodziło, więc nie ma o czym mówić. Tematyka przygnębiająca, przypomina trochę Jesienną miłość Sparksa, motyw białaczki i tak dalej, ale kreacja Adama w tym wszystkim wyszła świetnie, aż chciałoby się go pocieszyć i jednocześnie zrobić coś złego Oliverowi. Podoba mi się Twój styl, a stwierdzenie: "Mugol to ktoś taki jak my. Tylko gorszy" jest takie uniwersalne. Z błędów w oczy rzuciło się jedynie zdanie: "Oliver zrobił unik, kumple Olivera niczym kostki domina wpadli jeden za drugim do basenu, Adam dostał od Olivera...", czasami ciężko znaleźć odpowiedni synonim, ale w tym przypadku akurat imię pojawia się za często jak na jedno zdanie. Mimo tego jestem pod wrażeniem zarówno samego pomysłu, przy tym wymyślonej gry, jak i całej notki, oraz warsztatu i bardzo dobrego stylu pisania.
    Powodzenia!

    1/3 składu sędziowskiego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za porcję konstruktywnej krytyki. Co do muzyki - zgadzam się, pierwszy utwór w ogóle mi nie pasuje, ale jakoś tu wylądował, trudno. Przygnębiająco jest, owszem, tylko takie twory ostatnio mi wychodzą. Jesiennej Miłości nie czytałam, chyba muszę nadrobić zaległości :) Przytoczone zdanie faktycznie nie wygląda najlepiej... może i trzeba było wstawić jakieś zamiennik imienia.
      Jeszcze raz dziękuję.

      Usuń
  2. Smutne. Ale ładne. Nieszczęśliwe zakończenia i zadręczanie postaci jest fajne zdecydowanie, ale tutaj akurat szkoda Adama, Sophie zresztą również. Sam motyw białaczki ciekawy, chociaż akurat ta konkretna choroba ostatnimi czasy stała się dosyć popularna i łatwo ją zauważyć czy na blogach czy w innych tego typu miejscach, ale nie o to chodzi, żeby się niepotrzebnie rozwodzić nad wybranym dla dziewczyny sposobem śmierci. Jest akcja, są emocje i klimat, czyli niczego nie brakuje, mnie się podobało. Bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i od razu wyjaśniam. Uznalam, że silenie się na oryginalność zakonczyloby się klapą. Wybrałam akurat białaczkę, bo jest to - tak jak napisałaś - dość "popularna" choroba, jako pierwsza przyszła mi do głowy i najzwyczajniej w świecie istnieje duże prawdopodobieństwo jej wystąpienia.

      Usuń
  3. Nie wyłapałam chyba żadnego błędu z wyjątkiem tego nieszczęsnego zdania, o którym wspomniały osoby wyżej. No i, o zgrozo, dialogi pisane z dywizami i to bez akapitów bardzo bolały moją umęczoną duszę ;-;
    Aczkolwiek muszę wybaczyć te małe potknięcia, bo opowiadanie jest cudowne. Czytało się szybciutko, a jednocześnie wprowadzało mnie w stan dziwnej melancholii. Już samo wspomnienie dzieciństwa... Jejku, zrobiłaś to w tak magiczny sposób, że miałam przed oczami osiedle, w którym się wychowałam i wsadzone tam postacie z Twojego opka. Pod koniec zakręciła mi się nawet łezka w oku, szczególnie przy scenie, gdy Adam gada z przyjacielem. Śmierć potrafi zrujnować człowieka. Dziękuję za możliwość przeczytania tak dobrego tekstu, będę go długo pamiętać <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie przepraszam za sprawienie bólu Twej duszy. Mogę tylko powiedzieć, że osobiście w ogóle te dywizy mi nie przeszkadzają. Ani w przypadku cudzych, ani moich opowiadań - po prostu nie zwracam na takie rzeczy uwagi, co zaś się tyczy akapitów (a raczej ich braku), to obawiam się, że i tak nie udałoby mi się ich poprawnie poustawiać, blogger mnie chyba nie lubi :(
      Jej, ta opinia naprawdę dużo dla mnie znaczy, dziękuję ogromnie :)

      Usuń
  4. To i ja przybyłam, żeby coś napisać :) Uwielbiam wciskać do historii postaci najróżniejsze choroby, robić z nich słabe ogniwa i uprzykrzać im życie, dlatego motyw białaczki dla mnie jak najbardziej na tak! Tak samo jak Vee muszę przyznać, że dialogi z dywizami zamiast myślników i bez akapitów były dość rażące i odrobinę psuły ten tekst wizualnie, jednak mimo wszystko w kwestii samego odbioru treści... na Merlina, to opowiadanie jest naprawdę dobre ;) Strasznie polubiłam Adama i jest mi go ogromnie szkoda, a Sophie.. wydawała się być tak kochaną osóbką.. Podkłady genialne, ostatni po prostu trafił do mojego serducha i pewnie będę przez cały wieczór gwałcić replay. :) Momentami gubiłam się w tym całym tekście, nie do końca wiedziałam, co, jak i gdzie, ale w ogólnym odczuciu bardzo mi się podobało,nawet jeśli wycisnęłaś ze mnie trochę łez! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejna osoba mówi, że się pogubiła... Niestety, jakoś ciężko mi idzie pisanie "ciągiem", a jak podzielę, to się robi niejasne (w moim odczuciu wszystko da się zrozumieć, ale gdy czyta to ktoś inny, to sprawa wygląda nieco inaczej...) Cieszę sie, że mimo wszystko znalazłaś jakieś plusy :)

      Usuń
  5. Wciągnęło mnie to opowiadanie. I to tak naprawdę, że teraz kiedy skończyłam je czytać, przeczytałabym je ponownie, i ponownie, i ponownie... Momentami myślałam, że uronię nawet łzę, ale pozostałam twarda do samego końca. W sumie to nawet w pewnym sensie poczułam się natchniona dzięki twojej notce - dzięki niej odzyskałam wenę do robienia czegokolwiek związanego z pisaniem! Dziękuję ci za to i mam nadzieję, że napiszesz coś jeszcze!
    PS. Ja się nie pogubiłam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja baaardzo dziękuję za taki komentarz :) Cieszę się niezmiernie, że udało mi się natchnąć. To teraz czekam na Twoją notkę :)

      Usuń
  6. Miałam skomentować w dniu, kiedy przeczytałam, ale robię to dopiero teraz, ponieważ nie wiedziałam co napisać. Kiedy czytałam to opowiadanie miałam mieszane uczucia. Z jednej strony towarzyszył mi uśmieszek na twarzy, ponieważ twój twór wydał się taki rzeczywisty, normalny i zarazem urzekający, ale już pod koniec skrzywiłam się i zrobiło mi się smutno. Przypomniałaś mi, dlaczego nie lubię oglądać i czytać dramatów. Brak akapitów mi nie przeszkadzał i jako dla mnie wszystko było zrozumiałem, nie gubiłam się w tych przejściach czasowych.
    Wow, wow, wow, wow, wow ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony się cieszę, z drugiej - przykro mi, że zrobiło Ci się smutno. Następnym razem postaram się stworzyć coś bardziej wesołego, I promise! :)

      Usuń
  7. "Zacznę robić notatki podczas czytania" pomyślała Lucy i zapomniała o notatkach.
    Po pierwsze, muszę pogratulować napisania notki tak wciągającej, że nawet nie zwróciłam uwagi na irytującego brata.
    Mało było informacji o rodzinie Adama, oczywiście podanych wprost, ale mam przeczucie, że powinnam się najpierw zapoznać z jego kartą. Przyznam, że się boję, bo jeszcze zaproponuję wątek, a mam ich pełno. Jednak już sobie wyobrażam ojca Adama, surowego, antymugolskiego i tak dalej. Jednak trochę się pogubiłam, może jest to właśnie wina nieprzeczytania karty albo mojej własnej głupoty, bo z pierwszego fragmentu wywnioskowałam, że rodzina Adama (gz, zapomniałam wspomnieć jak bardzo plusuje sama postać za to imię) ukrywa przed nim wszelkie informacje o magii, o tym, że są czarodziejami i tak dalej, a z drugiej czułam, że gardzą osobami niemagicznymi. Tutaj od razu muszę wspomnieć, że ta nutka tajemnicy podziałała na mnie jak wabik. Lubię takie tematy.
    Wątek z Sophie dobrze poprowadzony. Nie przepadam za słodkimi romansami, a ten właśnie nie kuł po oczach, ale równocześnie miał wielkie znaczenie w całym opowiadaniu, za co też masz plusa. Uwielbiam wątki z chorobą, cięższą, lżejszą, chociaż dla takiej wrednej cholery jak ja pomiędzy tym trochę cierpienia. To już raczej kwestia indywidualna, niektórzy lubią łagodnie, a inni wolą jakieś mocniejsze uderzenie. No, ale trochę więcej przeżyć wewnętrznych, może jakiś opis, co się działo z Sophie. Nie wiem, ale mimo to jakoś mnie w środku ścisnęło.
    Trochę minusów:
    1. Jeden podstawowy problem: czemu Soph wiedziała o czarodziejach? Brakuje mi tu jakiegoś sensownego wyjaśnienia, bo przecież ujawnianie się przed mugolami, jeśli nie jest to jak najbardziej konieczne (dziecko czarodziej, obrona własna, jeśli nie ma innego wyjścia i te sprawy) jest zabronione i Adamowi nie powinno pójść to tak gładko. Oczywiście, jak mi napiszesz, jak to było, to się nie czepiam.
    2. Dialoooogi. Oczywiście są jak najbardziej potrzebne (ja tu sprawę zawaliłam), ale tutaj było ich tak dużo. Brakowało mi tekstu między nimi. No i jeszcze wielokropki, kiedy Adam nic nie mówił. Czasami rozumiem, ale tutaj było o kilka takich miejsc za dużo, a wystarczyło by napisanie, że postanowił to przemilczeć, jakiś króciutki opis mimiki, tyle.
    Z krytyki to już wszystko, bo naprawdę cholernie mnie to wciągnęło, więc mogę pogratulować. I sam pomysł.
    Poza tym po drodze zapomniałam o kilku sprawach.
    Opis gry w wojnę! <3 Nie wiem czemu, ale od razu mi się przypomniało jak sama w wakacje latałam po opuszczonym domu "polując" na kumpli. Świetnie się to wpasowało, a opis tego, co działo się z "przegranymi" też niezły. Oliviera od razu bym zlała. Chociaż tu też taki problem... Używali różdżek? Nie wiem, ile mieli ram lat, ale jeśli byli starsi od Adama (szczerze, to już nie wiem, moja pamięć czasem jest krótsza niż szyja wuja Vernona), to używanie ich poza Hogwartem powinno się spotkać z karą. No ale tutaj też pozostawiam pole na wyjaśnienia, o ile będzie Ci się chciało odpowiedzieć na te chaotyczne wywody.
    Powodzenia w konkursie (w końcu o tym pamiętałam!) i mam nadzieję, że dowiemy się czegoś jeszcze o Adamie z kolejnej notki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki długi, piękny komentarz :) Postaram się wyjaśnić co nieco.
      1. Przyznam szczerze, że nie miałam pojęcia, że mugolka nie mogła dowiedzieć się o "czarodziejstwie" kolegi. Faktycznie, może trochę podejrzane się wydaje, że dziewczyna wkroczyła tak prędko w ten świat... Wydaje mi się jednak, że zdarzały się także pary mugol-czarodziej (jeśli się mylę - odsyłam do piątego zdania we fragmencie odautorskim :D) Swoją drogą, warto to sprawdzić.
      2. Tak coś czułam, że wielokropki położą sprawę. Tu mogę powiedzieć, że po prostu nie znoszę opisów, staram się ograniczać je do minimum... i kończy się to tak, jak się kończy :)
      3. W mojej wizji Oliver i jego banda - jak zresztą i Adam - są dzieciakami wysoko postawionych czarodziejów, przez co część wykroczeń (niestety) uchodzi im na sucho. Rowling pewnie by mnie za to przechrzciła... Na szczęście tego nie przeczyta ;D
      Wielkie dzięki za opinię.

      Usuń
  8. Wszystko, co mogłabym powiedzieć - już zostało napisane, więc pozostaje mi tylko przeprosić, że tak późno. Niemniej jednak bardzo chciałam Cię pochwalić i powiedzieć, że owszem, zrobiło mi się smutno, ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu pewnej nadziei wplątanej gdzieś w tekst. Jakoś podskórnie czuję, że Adaś będzie jeszcze bardzo szczęśliwy. Fenomenalny tekst!

    Amy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi pozostaje powiedzieć tylko: bardzo dziękuję za ten komentarz, ogromnie się cieszę, że opowiadanie się spodobało :)))

      Usuń
  9. Świetny tekst, czekam na cdn :-)))

    OdpowiedzUsuń