27 kwietnia 2015

Wreszcie wolni...



 Jest to takie delikatne wprowadzenie w historię Galena, a raczej w pewną jej część. Zanim zaczniecie czytać, chciałabym was o coś prosić... Róbcie to spokojnie i powoli, wyobrażajcie sobie to wszystko i nie zapomnijcie o głębokim oddechu. Jeszcze jedno, do tekstu umieszczam nagrania i chciałabym, żebyście włączali je w kolejności. Wydaje mi się, że z tymi melodiami efekt jest jeszcze lepszy. Przepraszam też za długość, ale podejrzewam, że nie będzie to tak odczuwalne, wierzcie mi. Miłej lektury i gorąco zachęcam do komentowania, ponieważ chciałabym wiedzieć co myślicie.


Krzyk urwał się nagle i wszystko inne ucichło… 

Zupełnie tak, jakby ktoś użył zaklęcia Silencio. Noc i tak była cicha, ale w tamtym momencie miałem wrażenie, że wszystko umarło. Że umarł świat, a moje życie właśnie się kończyło. Ptaki i drzewa przestały nucić swoją wieczorową melodię, wiatr przestał wiać i nie czułem już tego przyjemnego chłodu na twarzy. Zamiast tego stałem w bezruchu kolejne ciężkie sekundy, czując jak coś lodowatego wspina się po moich plecach, a później ramionach. Oślizgłe macki tuliły moje ciało, wspinały się po rozgrzanej skórze wyżej i wyżej, aż w końcu chwyciły za serce, ściskając je nagle i boleśnie. Ostre jak brzytwy palce miażdżyły je bezlitośnie, cięły na drobne kawałeczki, a ja nie potrafiłem nic na to poradzić. Czułem się spętany. To uczucie było tym gorsze, że po prostu wiedziałem, że stało się coś strasznego. Musisz to zrozumieć, Karoline. Niczego tak nie pragnąłem w tamtym momencie jak odwrócić się i rozwiać wszelkie wątpliwości, ale ten przenikliwy chłód, to lodowate zimno trzymało mnie w miejscu i nie pozwalało poruszyć choćby palcem. Napięte do bólu mięśnie niemal wrzeszczały w niemej prośbie o ukojenie, ale nie potrafiłem się do niczego zmusić.
Wtedy pojawiły się głosy. Tysiące szeptów zaatakowało mój umysł ogłuszając mnie niemal zupełnie. Stałem z szeroko otwartymi oczami, gapiąc się w nicość, kiedy echa kolejnych słów taranowały sobie drogę do mojej podświadomości. Tyle bólu, tyle cierpienia, tyle złości – wszystko zlało się w jedno. Zabrakło mi tchu, kiedy zdałem sobie sprawę czyje szepty słyszę, czyj głos zawładnął moim ciałem i umysłem. Czułem się tak, jakby coś potężnego uderzyło w moją klatkę piersiową, wysysając z płuc ostatnią dawkę powietrza i po prostu zacząłem się dusić. 

Ponieważ to był Twój głos, Karoline… Twój głos powtarzający wciąż moje imię. 

I wtedy szepty zniknęły. Czułem jak poranione serce tłucze mi się w piersi, kiedy lodowate zimno uwalniało mnie powoli. Słyszałem je – słabe i bezbronne i to był jedyny dźwięk, który był w tamtym momencie w stanie do mnie dotrzeć. Tylko wolne, monotonne uderzenia, za które tak bardzo się w tamtym momencie nienawidziłem. Równy, mocny rytm. Nie rozumiałem jak można być tak spokojnym kiedy ogarnia cię nagle tyle emocji. Mimo to nie potrafiłem się zdobyć na to, żeby się obrócić aż do momentu, kiedy do mojego nosa dotarł słaby, słodki zapach. Unosił się w powietrzu i otulał mnie powoli, wreszcie docierając do ust. Metaliczny posmak uświadomił mi, że wiem co to za zapach. Znaliśmy go przecież doskonale, kochanie, nieodłączny aromat naszej pracy.
Wiedziałem co to, chociaż podświadomie nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli. Ale ona bardzo chciała do mnie dotrzeć, obijała się w mojej głowie bezustannie, delikatnie kokieterując zmysły. 

I wreszcie do mnie dotarła… Słodka, gęsta, metaliczna… Krew.

Zamknąłem oczy i zacisnąłem dłonie, mocno wbijając w nie palce, żeby wreszcie poczuć coś konkretnego. Miałem dość ciszy, miałem dość chłodu i miałem dość strachu. Obróciłem się powoli i, musisz wiedzieć, to była najgorsza chwila mojego życia. Szło mi opornie, ponieważ stałem wystarczająco długo żeby moje buty ugrzęzły w ciemnym błocie. Były ciężkie, ale nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, że mógłbym je zdjąć. To nie było istotne, liczyła się tylko chwila, której wspominanie dzisiaj sprawia mi tak ogromny ból…
Leżałaś tuż przede mną. Uświadomiłem sobie wtedy, że doskonale wiedziałam, od samego początku, że właśnie Ciebie zobaczę, kiedy się odwrócę i dlatego zajęło mi to tyle czasu, dlatego było to tak trudne i bolesne. Uświadomiłem sobie, że miałem rację – mój świat umierał, a wiatr, drzewa i ptaki ciszą składały mu hołd.
Byłaś tak spokojna, tak blada. Miałaś szeroko otwarte oczy, nadal utkwione we mnie. Taki sam zacięty wyraz twarzy jak zawsze, kiedy prosiłaś abym zapewniał, że nigdy Cię nie opuszczę. Granat burzy, w tamtym momencie tak ciemny, że niemal czarny… Taki, jaki kochałem najbardziej.
Coś ponownie ścisnęło mnie w środku. Poczułem się, jakbym właśnie dostał w twarz. Nie wiem, Karoline, czy kiedykolwiek doznałaś takiego uczucia, że masz ochotę wyć, ale z jakiegoś powodu żaden dźwięk nie wydostaje się z Twoich ust; że trzymasz w dłoniach cały swój świat, a on nagle zaczyna się rozsypywać i uciekać Ci przez palce, a Ty musisz patrzeć na to bezczynnie... Tak właśnie się czułem, coś rozrywało mnie od środka.
Omiotłem wzrokiem okolice, ale nie było nikogo ani niczego odpowiedzialnego za to, co się wydarzyło, lub zdolnego mi pomóc. Bezkresna ciemność, noc, migoczące wysoko gwiazdy, Ty – leżąca nieruchomo i ja. To wszystko z czego w tamtym momencie składało się moje życie. Nie liczyło się nic więcej. Przyjrzałem się Twojemu ciału uważniej, starannie omijając wzrokiem Twoją twarz. Byłaś cała we krwi, czerwień była wszędzie i nie mogłem nawet zlokalizować rany… Zrozum, kochanie, że patrzenie na Ciebie pierwszy raz bolało tak bardzo, że co chwila musiałem zamknąć oczy. Dopiero, kiedy spróbowałem odgarnąć z twarzy zbyt długie kłaki, które zawsze tak uwielbiałaś targać, zdałem sobie sprawę z tego, jak trzęsą mi się dłonie.
- Galen?
Zamarłem. To przecież nie mogła być prawda, leżałaś przede mną zupełnie nieruchoma, myślałem, że jesteś martwa. Gdyby tylko mógł, przepraszałbym Cię za to każdego dnia, Karoline. Za to, że zapomniałem jak silna jest Twoja wola walki, jak bardzo kochasz to życie. Ta myśl od tamtej pory sprawia, że co wieczór, patrząc w gwieździste niebo nie mogę oddychać. Świadomość, że oddałaś za mnie życie, które tak bardzo kochałaś – zabija mnie na nowo za każdym razem.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem Twój uśmiech. To było jak objawienie. Od razu padłem przy Tobie na kolana nie przejmując się tym, że pewnie je sobie poranię. To nie miało znaczenia, cholera, nic poza Tobą nigdy nie miało znaczenia. To Ty byłaś wszystkim, rozumiesz? Byłaś wszystkim i nie rozumiem dlaczego nie czułem tego tak intensywnie wcześniej. Wtedy było już za późno, dobrze o tym wiesz. Gdybym tylko wiedział, że mogę dać Ci jeszcze więcej zanim wszystko się zawaliło, uwierz mi, kochanie, zrobiłbym to.
Odszukałem Twoją dłoń po omacku i ścisnąłem ją mocno. Była lodowata, ale spodziewałem się tego - straciłaś zbyt dużo krwi. Mimo to potrafiłaś się jeszcze uśmiechać. Tylko Ty miałaś w sobie wystarczając dużo samozaparcia żeby mogło Ci się to udać… Cholera, oboje wiedzieliśmy, że umierasz, ale chciałaś być wystarczająco silna. Dla mnie, za nas oboje. Nawet nie wiesz jak ta świadomość się na mnie odbiła.
Spróbowałaś oddać  uścisk, ale byłaś zbyt słaba. To było jak cios prosto w okaleczone serce. Nawet nie wiesz ile mnie kosztowało oglądanie jak skała, na której codziennie się opierałam, mój fundament jestestwa rozsypywał się na moich oczach. Cholera, kochanie, nie mogłaś nawet zacisnąć palców na mojej dłoni! To Ty z nas dwojga byłaś silniejsza, to Ty zawsze zapewniałaś, że wszystko się ułoży. Nawet w obliczu śmierci nic nie było w stanie Tobą zachwiać, nawet ulatujące życie… Ja mogłem tylko patrzeć, czując jak rozpadam się na miliony kawałeczków, miliony myśli, miliony niewypowiedzianych słów. Obiecałem Cię chronić, chciałem żeby nasze role wreszcie się odwróciły, ale wszystko potoczyło się inaczej.
Poczułem Twoją dłoń na twarzy i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, co próbowałaś zrobić. To zadanie też nie powinno należeć do Ciebie, Karoline, to ja powinienem był ocierać Twoje łzy, a nie Ty moje. To ja powinienem był troszczyć się o mój świat, a nie odwrotnie. Wiedziałem, że będę musiał nauczyć się żyć ze świadomością, że zawiodłem, a Ty nawet nie będziesz miała mi tego za złe.
- Nie – wyszeptałaś.
Twoje zimne palce przesunęły się po moim policzku i dotknęły ust. Po raz kolejny poczułem posmak krwi, ale nie przejąłem się tym. Jakbym mógł zwracać uwagę na coś takiego? Chwyciłem Twoją rękę, jakby miała mnie uratować i przytrzymałem ją przy ustach, opierając swoje czoło o Twoje. Wiedziałem, że jest za późno żebym mógł cokolwiek zrobić. Wiedziałem, że za późno żeby ktokolwiek mógł Cię uratować. Miałem wrażenie, że moje serce zwalnia, żeby dostosować się do Twojego, kiedy po raz kolejny ogarniało mnie przerażenie. Zaczynałem panikować, oboje wiedzieliśmy, że do tego dojdzie. Znałaś mnie przecież lepiej niż ktokolwiek.
- Nie tym razem – wykrztusiłem z siebie z wściekłością. Chwilę zajęło mi złapanie równego oddechu.
Uniosłem się, puszczając Twoją dłoń i wsunąłem ręce pod Twoje słabnące ciało. Wszędzie była krew i błoto, ale nie przejmowałem się tym. Łzy już dawno odebrały mi ostrość widzenia i sprawiły, że wszystko zlało się w jedną, wielką, ciemną plamę. Spróbowałem Cię podnieść, ale było zbyt ślisko. Moje mięśnie odmawiały posłuszeństwa i upadliśmy na ziemię. Jednak nie mogłem przestać. Przygarnąłem Cię do siebie i ukryłem twarz w Twoich mokrych włosach. Chciałem zrobić chociaż tyle i zabrać Cię w jakieś lepsze miejsce. Spróbowałem jeszcze raz. Tym razem udało mi się nawet zrobić krok do przodu, ale kolana ugięły się pode mną i ponownie ugrzęźliśmy w błocie.
- Przestań, Galen…
Musiałem odczekać chwilę, zanim zdałem sobie sprawę, że coś do mnie powiedziałaś. Byłaś tak słaba… Rozdzierałaś mi tym serce. Zastygłem posłusznie w miejscu i przyciągnąłem Cię do siebie ponownie. Byłaś lekka, o wiele lżejsza niż zapamiętałem. Nie chciałem myśleć, że to przez uciekającą krew. Wolałem wmawiać sobie, że po prostu zasypiasz. Płakałem nad Tobą jak dziecko i mogłem tylko przepraszać, że musisz oglądać mnie w takim stanie. Nie wiedziałem nawet kiedy zacząłem się kołysać. Tak samo, jak Ty robiłaś to zawsze żeby mnie uspokoić. Nie wiem tylko czy robiłem to żeby zapewnić spokój Tobie, czy sobie.
- Nie rób mi tego, Karoline – błagałem, a mój głos załamywał się niemal przy każdym słowie.
Otarłem twarz rękawem płaszcza i odszukałem Twoje oczy. Nie sądziłem nigdy, że cokolwiek może okiełznać burzę, ale nigdy też nie brałem pod uwagę śmierci. Byłaś zbyt ślina, zbyt odporna na zło tego świata, żebym mógł brać na to poprawkę. Chyba dlatego widok Twojego oddalającego się spojrzenia sprawiał, że miałem ochotę rwać sobie włosy z głowy. Zawyłem… To było po prostu za wiele, kochanie.
- Gaśniesz – wyrzuciłam z siebie, kiedy tylko byłem w stanie złapać oddech. – Nie możesz, jesteś moim światłem…
- To Ty jesteś moim światłem, Galen – oznajmiłaś tak spokojnie, jakbyśmy właśnie rozmawiali o pogodzie. Przez moment Twój głos przybrał na sile i wiedziałem, że to nie potrwa długo.
To była po prostu kolejna cisza przed burzą.
Zakrztusiłaś się, a ja przycisnąłem Cię do piersi, jakbyś miała spróbować mi uciec. Twoje ciało było tak wątłe, tak słabe, jakbym trzymał w ramionach szmacianą laleczkę.
- Nie! Nie, nie - błagałem, wznosząc oczy do ciemnego nieba.
Było tak samo niewzruszone jak Ty. Zupełnie jakby nic się nie działo.
- Nie odbieraj mi tego – prosiłem, odgarniając Ci włosy z czoła drżącą dłonią. – Nie masz prawa!
Pamiętam, że przez chwilę naprawdę chciałem Ci wyrzucać, że pewnie znów robisz to specjalnie, żeby dać mi nauczkę. Ta nadzieja zgasła jednak tak szybko jak się pojawiła. Wziąłem głęboki wdech i wtedy ciszę przerwał wrzask tak głośny, że z łatwością można by go pomylić z rykiem zranionego zwierzęcia. Symfonia bólu, pretensji, bezradności tak ślina, że mogłaby rozdzierać nawet najdzielniejsze i najtwardsze serca, która rozdzierała moje.
To był mój wrzask, Karoline, słyszałaś dokładnie. Żałosny krzyk mężczyzny, któremu właśnie odbierano życie, któremu właśnie odbierano wszechświat, któremu odbierano miłość.
- Poradzisz… Poradzisz sobie – wykrztusiłaś wreszcie, wykorzystując okazję, kiedy gardło miałem już tak zdarte, że wydobywał się z niego pusty dźwięk niewiele głośniejszy od szeptu. Ten pierwszy raz nie miałaś racji, ten pierwszy raz kłamałaś mi w żywe oczy i doskonale zdawałaś sobie sprawę z faktu, że o tym wiem.
- Kocham Cię, Galen.
- Nie, błagam, Karoline!
- Zawsze Cię kochałam – oznajmiłaś i znów się uśmiechnęłaś. – Nawet wtedy, kiedy byłeś dupkiem…
Zaśmiałem się, ale przypominało to bardziej szloch. Poczułem jak coś powoli rozlewa się w moich żyłach, zastępując strach. Twój głos znów był cichy, słaby. Wiedziałem, że to koniec, nawet jeśli uparcie próbowałaś oszukać nas oboje. To nie mogło się udać, to było po prostu niemożliwe.
- Kocham Cię – wyszeptałem, nachylając się nad Twoją twarzą.
Przycisnąłem wargi do Twoich zimnych, sinych ust. Tylko tyle mogłem zrobić, żadne słowa pożegnania nie wchodziły w grę. Oboje tego nie znosiliśmy… Wiedziałem, że byś tego nie chciała, że pewnie byś się o to złościła.
- Wybaczam Ci – usłyszałem tuż przy uchu i rozpłakałem się jak mały chłopiec.
Wiedziałaś, że właśnie tego potrzebowałem. Cholera jasna!, zawsze wiedziałaś. Każda najdrobniejsza komórka mojego ciała chciała odejść razem z Tobą. Pragnąłem tego w tamtym momencie jak niczego innego poza tym, żebyś żyła. Mogłem jedynie odebrać od Ciebie ostatni oddech i chyba właśnie to było katalizatorem wszystkiego.
Poczułem, że już Cię ze mną nie ma. Twoje bezwładnie opadając dłonie, odchylona głowa, nieruchoma klatka piersiowa… To już nie byłaś Ty. Po prostu to czułem. Odeszłaś i samotność spadła na mnie razem z pełną świadomością. Przez chwilę siedziałem w bezruchu, tuląc Cię do siebie, ale to nie było wystarczające. Nigdy nic nie miało być już wystarczające.


Gorąco, które w tamtym momencie ogarnęło moje ciało było niemal nieznośne. Strach, który dotąd krążył w moich żyłach wyparował i zastąpiło go coś innego, coś gęstszego, coś bardziej upajającego. Rozlewało się leniwie od czubków palców wplecionych w Twoje włosy, po ramiona, a kiedy dotarło do serca poczułem, że muszę Cię gdzieś zabrać. Tak jak wcześniej lodowate macki strachu, tak wtedy ogień zaczął trawić mnie od środka… Moje cierpienie przybierało rzeczywistą, materialną formę.
Wypełniło mnie coś gorszego niż złość, czy nienawiść. Żyły pulsowały, szum w mojej głowie stawał się coraz głośniejszy… Ślepa, ciągle rosnąca furia przejmowała nade mną kontrolę i, kochanie, cholernie podobało mi się to uczucie. Podniosłem się chwiejnie, ani na chwilę nie wypuszczając Cię z objęć. Wtedy bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałem mieć dowód na to, że istniałaś, że ktoś kiedykolwiek mógł mnie kochać.
Podniosłem wzrok. Mój oddech zamieniał się w jasną mgiełkę przy każdym głębszym, na pozór spokojnym wydechu. Byłaś moim światłem, moją burzą, moją siłą i tego nikt nie mógł mi odebrać. Przyjrzałem się twarzom, które nagle wyłoniły się z ciemności. Znajome twarze aurorów pełne napięcia, szoku, współczucia… Nie potrafiłem tego znieść. Musiałem coś zrobić. Zacząłem iść powoli przed siebie.
- Galen?
Wtedy nie było już Galena. W tamtym momencie z klatki w moim wnętrzu próbowało wydostawać się coś o wiele gorszego. Tyle bólu i rozpaczy nie mogło pomieścić się w jednym nędznym człowieku, to było po prostu nierealne. Cała ta sytuacja wydawała się nie mieć racji bytu. Zerknąłem na Twoją twarz i jedną dłonią sięgnąłem do Twoich, wciąż otwartych oczu. Spojrzałem w nie po raz ostatni. Ten granat burzy miał już nigdy więcej na mnie nie spoglądać, już nigdy więcej nie miałem się w nim zatopić... Delikatnie przymknąłem Twoje powieki, a wtedy na ziemię spadły pierwsze krople deszczu.
Były zimne i syczały cicho w kontakcie z moją rozpaloną skórą. Wiedziałem, że bestia jest już blisko, że przemiana była nieunikniona i cieszyłem się. Cieszyłem się na tą myśl. Furia, która zaślepiała mój rozum, z której czerpałem siły była tak potężna, tak wszechogarniająca, że grzechem było się jej nie poddać. 

Kochanie, nawet niebo za Tobą płakało, rozumiesz?

Zacząłem biec, nie przejmując się krzykami i nawoływaniami reszty. Zjawili się za późno, żeby móc o czymkolwiek decydować. Gorąco rosło i rosło we mnie, a ja miałem wrażenie, że ktoś przypala mnie żywym ogniem, ale zamiast sprawiać mi ból, sprawiało, że czułem się wolny. Sprawiało, że żyłem. Biegłem ile sił w nogach, tuląc do skóry Twoje zimne ciało, rozgrzewając je. Czułem smoka, tuż pod skórą, czułem jego nienawiść, czułem jego gniew, ponieważ był mój, Karoline, ponieważ należał do mnie. Musiałaś poznać to uczucie. Obiecałem Ci kiedyś, że tak się stanie i miałem zamiar dotrzymać obietnicy. Ty jedyna mnie rozumiałaś, Ty jedyna byłaś w stanie zawładnąć tą bestią... Teraz miałaś poczuć jak to jest naprawdę mieć nad nią kontrolę. Chciałem Ci to pokazać zanim znikniesz zupełnie. Zamknąłem oczy i poddałem się temu.
Świat ponownie zamarł, zniknęły głosy, byłaś tylko Ty i ja.  Krzyk przerodził się w zwierzęcy ryk, kiedy Galen Varg rozpadał się na miliardy kawałeczków. Musisz zrozumieć, Karoline, że motywowało mnie coś o wiele silniejszego niż strach, coś o wiele silniejszego niż złość, czy nawet miłość. Gdyby nie Ty, dawno przestałbym już istnieć, prawdopodobnie spaliłbym się we własnej nienawiści. A teraz nie miało Cię być przy mnie już nigdy więcej... Kiedy ponownie otworzyłem oczy, wzbijaliśmy się już wysoko ponad chmury. Nie było nikogo, kto mógłby nas powstrzymać, byliśmy zupełnie wolni, połączeni… 

Pierwszy i ostatni raz razem, wysoko, ponad wszystko.


3 komentarze:

  1. Po pierwsze bardzo się cieszymy, że pomimo dopiero co zakończonego konkursu autorzy chcą pisać notki, w szczególności tak dobre. Wszystkie powyższe rady przed czytaniem wypełnione, więc można skomentować:
    Naprawdę bardzo dobry tekst, pełen emocji i akcji, a to jest najważniejsze. Podkład i piosenka stanowią cudowne dopełnienie całości, przez co przez tekst można przebrnąć szybko. Może nawet zbyt szybko c: Szkoda Galena, Karoline także, i zastanawiające jest to, dlaczego umarła. Chociaż pewnie obowiązki Aurora odegrały tutaj główną rolę. Duży plus za pierwszoosobową narrację, język, dobry warsztat, świetnie wyeksponowane uczucia oraz emocje i całokształt notki, której odbiór jest zdecydowanie pozytywny. Co do estetyki to można było zastosować akapity, ale to tylko taka sugestia.
    Galen były Gryfon, zatem już wstawiam zasłużone 45 punktów dla Lwów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie znalazłam chwilkę, żeby przeczytać i jestem bardzo zadowolona, że ta chwilka nastąpiła. Chwilka, bo choć bardzo starałam się uszanować Twoją prośbę o powolne czytanie, tekst jakoś tak po prostu przemknął przez moją głowę. Nawet nie zastanowiłam się (jak to zwykle robię s oglądania filmów) jak można tak długo umierać. Innymi słowy - czytało mi się tak lekko i przyjemnie, że koniec nastąpił zdecydowanie zbyt szybko. Jedyne, co wyłapałam w lekturze, to użycie formy męskiej tam, gdzie powinna być żeńska (Cholera jasna!, zawsze wiedziałeś). Nie wiem też jak w języku polskim podchodzi się do dwóch znaków interpunkcyjnych koło siebie, ale dla mnie to nie ma większego znaczenia, bo właśnie przeżywam wielki smutek z powodu straty Galena.

    Amy

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeny, podkłady - genialne. Tekst - jeszcze lepszy. Pokłony, pokłony, brawa i pokłony. Uderzam czołem w podłogę, bo to, co przeczytałam tam wyżej to kawał dobrej notki. Jestem oczarowana. Kierując się Twoją prośbą czytałam powoli, wczuwając się w tekst i ciarki biegały sobie wzdłuż moich pleców. Z błędów wyłapałam, tak jak autorka powyżej to, że czasami było pisane w formie żeńskiej, gdy powinna być męska i na odwrót. Poza tym, konkret, kozak, geniusz, cudo i mam ochotę tak dalej słodzić, ale lepiej tego nie robić, bo jeszcze za mocno nadmucham Twoje ego i jeszcze uznasz, że skoro dostaliśmy już ten tekst, to żaden inny nie będzie potrzebny (A ja go chcę, definitywnie! :D)

    Bellamy / Leslie

    OdpowiedzUsuń