18 kwietnia 2015

Babysitting level: Houston

Wielkie dzięki dla Degausser za zbetowanie - jesteś wielka!
Ukłony dla Zuzki - bo simbóg wysłuchał modłów.
Enjoy, people.
(Akcja toczy się w wakacje po VII klasie.
Zawiera śladowe ilości KI Gałczyńskiego.)

Słońce przygrzewało stanowczo za mocno, choć teoretycznie miało do tego prawo, bo był koniec lipca. Jednak Oliver zdecydowanie bardziej wolał, kiedy lato bywało chłodne, wręcz deszczowe. Nikt go wtedy nie zmuszał do opuszczania pokoju. Mógł spać, ile chciał i do której chciał. Mógł nałogowo oglądać mugolskie seriale. Mógł robić to, co mu się akurat zamarzyło i nie znalazłaby się osoba, mająca do niego o to pretensje.
Co innego, gdy pogoda wręcz zachęcała do wyjścia, a przynajmniej tak twierdzili wszyscy poza nim. Jakoś nigdy nie sprawiało mu przyjemności przesiadywanie latem na zewnątrz. Skwar zdawał się być nie do wytrzymania, nawet w trakcie załamań klimatycznych. Zwłaszcza w przeciągu paru ostatnich lat, gdy skutki globalnego ocieplenia dawały się wszystkim we znaki, aura nikogo nie oszczędzała. Poza tym, nie pociągał go widok spoconych ludzi, paradujących po ulicach miasta. Uważał to za obleśne.
Jednak kiedy sprawy przybrały taki, a nie inny obrót, musiał opuścić swoją wygodną norkę.
Wszystko zaczęło się około tygodnia temu, gdy poprosił rodziców o parę sykli na nową książkę o Wojownikach z Woollongong. Dorośli tylko na siebie spojrzeli, nie mówiąc ani słowa. Dopiero gdy Oliver powtórzył prośbę, Flavius Houston odchrząknął głośno i odwrócił głowę w kierunku syna.
– Jesteś już na tyle dorosły, że powinieneś sam zatroszczyć się o własne oszczędności – powiedział. – Wraz z mamą uważamy, że skoro w świetle prawa jesteś pełnoletni, to także w naszym rodzinnym gronie musimy traktować cię jak dojrzałego i odpowiedzialnego mężczyznę.
Oliverowi opadła szczęka. Nigdy nie pomyślał, że rodzice powiedzą mu coś takiego.
–­ Jeśli chcesz mieć nową lekturę, musisz zarobić na nią samodzielnie – dodała mama. – Poszukaj w Proroku jakiejś oferty pracy. Z pewnością znajdziesz coś, co będzie odpowiadało twoim wymaganiom.
I cóż miał robić? Musiał wykonać tę niezwykle męczącą czynność, zwaną potocznie szukaniem, przewracając kolejne strony gazety i zanudzając się na śmierć. „Zatrudnię kasjera w Esach i Floresach. Wymagane doświadczenie…” „Przyjmę młodego, biegłego w eliksirach czarodzieja do pracy w aptece.” „Poszukuję opiekunki do dzieci na jeden wieczór. Stawka: siedem sykli na godzinę”.
Oliver ziewnął, otwierając szeroko usta. Wszystkie te propozycje wydawały się mało ciekawe i w dodatku męczące. Poza tym, nie wyobrażał sobie całego dnia pracy za jakąś marną wypłatę. Już chciał przerzucić kolejną kartkę, gdy jego uwagę przykuła duża siódemka przy opisie zarobku. Opieka nad dziećmi? To nie brzmiało tak źle. Zwłaszcza że z ogłoszenia wynikało, że miałby zajmować się maluchami tylko przez jeden wieczór. Szybko przywołał skrawek pergaminu, na którym zapisał adres.
A teraz szedł George Street w Glasgow, rozglądając się za kamienicą numer trzydzieści dwa. Po jego prawej rozciągał się szereg podobnych do siebie dwupiętrowych domów, będących idealnym przykładem starego, szkockiego budownictwa. Jednak na żadnym z nich nie mógł dostrzec trójki i dwójki. Owszem, zauważył już trzydzieści i trzydzieści jeden, ale tuż po nich następowało trzydzieści trzy, co wydawało się nadzwyczajne. Gdy zauważył tę nieprawidłowość, stanął przed gmachem, wpatrując się w złączenie dwóch budynków.
Nikt poza nim nie zwracał na to szczególnej uwagi. Możliwe, że mieszkańcy tej okolicy już przyzwyczaili się do błędu w numeracji. Wszyscy przechodzili obok, jak gdyby nigdy nic, od czasu do czasu potrącając Olivera. Zmrużył oczy i przekrzywił głowę. To nie mogła być prawda. Gdzieś tutaj musiała znajdować się kamienica pod numerem trzydziestym drugim. Wyciągnął z kieszeni pergamin z zapisanym przez siebie adresem, by sprawdzić czy aby się nie pomylił, ale wszystko się zgadzało. Podniósł wzrok z powrotem na domy. Wpatrywał się w to samo miejsce już przez dłuższą chwilę, gdy nagle coś zaczęło się zmieniać.
Spomiędzy dwóch omylnie ponumerowanych budynków zaczął wyłaniać się kolejny. Początkowo Olkowi wydawało się, że to jakieś zwidy, spowodowane wysoką temperaturą i całym dniem przebywania na słońcu, ale kiedy przetarł oczy, a dziwne zjawisko nie ustało, zaczął coś podejrzewać.  Jedynym logicznym wyjaśnieniem było Zaklęcie Fideliusa, bo stał teraz przed szukaną przez siebie kamienicą, ale nikt poza nim nie zauważył, że cokolwiek uległo zmianie. Choć z drugiej strony, nie wydawało mu się, by jakiś strażnik tajemnicy przekazał mu informację o dokładnym adresie. Westchnął ciężko. Magia bywała skomplikowana.
Nieco zdezorientowany, wziął głęboki oddech i ruszył w kierunku drzwi. Stanął przed nimi i zapukał, licząc, że się nie pomylił. Na szczęście nie musiał długo czekać, bo niemal od razu ktoś je otworzył. Oliver odchrząknął i spojrzał na stojącą przed nim kobietę.
Była niska i szczupła, miała kręcone kasztanowe włosy, które spływały na jej plecy, i przenikliwie zielone oczy. Jej ręce i twarz pokrywały piegi, a ona sama uśmiechała się do niego serdecznie.
– Przyszedłeś w sprawie ogłoszenia z Proroka? Houston, tak?
Pokiwał powoli głową, nie do końca wiedząc, jak powinien się zachować.
– Wyśmienicie! Jestem Elena Ewart. Wejdź proszę do środka, zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Przekroczył próg, podążając za Eleną wąskim korytarzykiem. Po chwili znaleźli się w przestronnej kuchni, umeblowanej – jak na czarodziejskie standardy – naprawdę nowocześnie. Marmurowe blaty dobrze współgrały z ciemnym drewnem, z jakiego zostały wykonane szafki, a błyszcząca, srebrna lodówka górowała nad wszystkim. Kobieta zatrzymała się w centralnej części pomieszczenia i wskazała na duży stół.
– Zostawiłam ci tutaj parę instrukcji dotyczących opieki nad dziećmi. Między innymi, o której zazwyczaj jedzą posiłki czy chodzą spać. Emma jest w salonie, ogląda kreskówki, a Elliot na razie śpi. Jak tylko się obudzi, możesz przygotować dla niego podwieczorek, a potem pobawić się z obojgiem. Powinniśmy wrócić około północy, ale nie przejmuj się, jeśli będziemy się spóźniać. Te bankiety w Ministerstwie Magii mają to do siebie, że lubią się przedłużać. – Puściła oko do Olivera, a potem uśmiechnęła się, ukazując mu całe swoje uzębienie. – Chodź, pokażę ci, gdzie jest salon.
Wyszła z kuchni, kierując się gdzieś w głąb mieszkania. Oliver podążył za nią. Po chwili znalazł się w całkiem sporym pokoju. Na środku pomieszczenia stały dwa fotele, obite jasną skórą, a pomiędzy nimi znajdowała się wykonana z tego samego materiału kanapa. Pomalowane na oliwkowo ściany napawały spokojem i sprawiały, że każda wchodząca do środka osoba automatycznie się odprężała. Przynajmniej w początkowym założeniu. Oliver nadal czuł się tak samo zestresowany jak w momencie, w którym zapukał do drzwi tego domu.
Elena obeszła kanapę, nachylając się nad kimś, kto na niej siedział, oglądając bajkę. Powiedziała coś, wskazując na chłopaka, a chwilę później wyprostowała się, posyłając mu szeroki uśmiech.
– Oliverze, poznaj Emmę.
Powoli obszedł kanapę, starając się nie potknąć o puchaty dywan. Oprócz zestawu wypoczynkowego, w pokoju znajdował się jeszcze sporych rozmiarów sekretarzyk, wyglądający na zabytkowy i telewizor, zawieszony na ścianie. Na płaskim ekranie dwie małpki skakały po kładce, zachęcając telewidzów do pomocy, która miała polegać na wykrzykiwaniu „skacz, skacz, skacz!” po hiszpańsku. Czarodziej odchrząknął, starając się zwrócić na siebie uwagę siedzącej na kanapie dziewczynki.
– Cześć, jestem Oliver – powiedział głośno. Na małej nie zrobiło to żadnego wrażenia. Nadal oglądała kreskówkę, nie zwracając uwagi na jego słowa. – Co takiego oglądasz?
Usiadł koło Emmy i spojrzał na telewizor. Małpki przeszły przez kładkę i tańczyły teraz z radości.
– Przygody Juana i Paula – odpowiedziała, nie odwracając wzroku.
– Ciekawe?
– Niezbyt. – Wzruszyła ramionami. – To bajka dla pięciolatków. A ja skończyłam w sobotę sześć lat – dodała, jakby to zmieniało postać rzeczy.
Houston pokiwał głową ze zrozumieniem i także wlepił wzrok w ekran. Małpki szły teraz przez pustynię, słaniając się z wycieńczenia. Chłopak przekrzywił głowę, przyglądając się bajce. Nie wyglądała na specjalnie edukacyjną. Poza wtrącanymi co jakiś czas hiszpańskimi słowami, jej akcja kręciła się głównie wokół przygód zwierzątek – bardziej lub mniej prawdopodobnych. Jednak mimo tego, miała w sobie coś, co wciągało.
– Zostawiam was samych – powiedziała Elena i odwróciła się w stronę drzwi. – Frank, wychodzimy!
Nie minęła minuta, gdy do uszu Olivera dobiegł stukot obcasów i trzask zamykanych drzwi. Kątem oka spojrzał na Emmę. Siedziała dokładnie w tym samym miejscu, wpatrując się w skaczące na ekranie zwierzątka. Chwilę potańczyły, ciesząc się ze szczęśliwego końca swoich perypetii, a potem na ich miejsce wypłynęły napisy końcowe.
– To co teraz robimy? – spytał.
Emma pierwszy raz, odkąd wszedł do pokoju, odwróciła głowę w jego stronę. Jej szare oczy niepokojąco świdrowały Olka, sprawiając, że czuł się trochę nieswojo. Nie miał doświadczenia z dziećmi, podjął się tej pracy tylko ze względu na w miarę wysoką stawkę.
Siedzieli chwilę w ciszy, patrząc na reklamy. Dopiero jakiś płaczliwy odgłos gdzieś w oddali sprawił, że Emma znowu spojrzała na Olivera.
– No co? – spytał, kiedy nie przestawała się na niego gapić. – Mam coś między zębami czy jak?
Pokręciła głową, nadal nie mówiąc ani słowa.
– Jesteś głodna? Chce ci się pić? Musisz iść siusiu? Chcesz się w coś pobawić? – zgadywał, czując narastającą irytację. Dlaczego ta mała musiała być taka milcząca? – Powiesz mi, o co chodzi, czy nie? – spytał w końcu.
– Elliot się obudził – odpowiedziała Emma i wróciła do oglądania.
Houston westchnął ciężko. Rzeczywiście, płacz nie ustawał, pomimo tego, że początkowo niemal idealnie pokrywał się z  kwękaniem dziecka z reklamy plastrów na otarcia. Wstał z kanapy i wyszedł na korytarz. Dziecięcy szloch dobiegał zza jednych z tych drzwi. Tylko których? Pani Ewart zapomniała zaznajomić go z planem swojego mieszkania i teraz pozostawało mu jedynie zgadywać, skąd dochodził płacz. Oliver podrapał się po nosie. Musiał dobrze wytężyć słuch, by dociec do tego, skąd dobiegało kwilenie. Ostrożnie zbliżył się do pierwszego po lewej wejścia, zaglądając do środka. Wewnątrz znajdowało się łóżeczko, w którym leżało jakieś zawiniątko. Podszedł bliżej.
Pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę, był zapach, wydobywający się z pieluchy bobasa. Zdecydowanie potrzebował przewinięcia. Houston otworzył usta, żeby zawołać kogoś, kto mógłby się tym zająć, ale przypomniał sobie, że to przecież on pełnił funkcję opiekunki. Delikatnie, tak jak robiły to wszystkie kobiety na obejrzanych przez niego filmach, podniósł dziecko. Przytrzymał jego główkę i położył malucha na przewijaku.
– Co teraz, co teraz, co teraz? – pytał sam siebie, przeszukując szuflady stojącej obok komody. W końcu znalazł pieluchę i coś, co wyglądało jak tubka kremu dla niemowląt. Wyciągnął je, a następnie zastygł w bezruchu. Jak to u licha szło? Najpierw powinien założyć nową pieluchę czy ściągnąć starą? A może powinien ściągnąć pieluchę, nałożyć krem i założyć nową? A może…
– Co robisz? – Głos Emmy przerwał jego rozmyślania.
– Eee, ja tylko tego, próbuję przewinąć twojego brata – wybąkał Oliver, nadal trzymając w uniesionych dłoniach talk i pieluchę.
Dziewczynka uniosła wysoko brwi. Chyba wzbudzał w niej politowanie.
– Chcę jeść – oświadczyła tylko i wyszła z pokoju.
Houston westchnął ciężko. Chyba musiał się z tym problemem uporać sam. Piętnaście minut i trzy paczki mokrych chusteczek później, wszedł do kuchni, niosąc ze sobą Elliota. Emma siedziała już przy stole i bawiła się bambusową podkładką pod talerze. Oliver posadził bobasa w dziecięcym foteliku i wziął do ręki kartkę z instrukcjami.
– Dobra, z tego wynika, że powinniście zjeść teraz kolację – przeczytał. – Dla ciebie mam przygotować kanapki z szynką, a dla twojego brata kaszkę. Bułka z masłem.
Podszedł do lodówki i wyciągnął z niej wszystkie potrzebne produkty. Jednym machnięciem różdżki sprawił, że nóż zaczął kroić i smarować kolejne pajdy chleba, a on sam zajął się przygotowaniem kleiku. Wlał do garnka mleko i załączył odpowiedni palnik. Zostawił to wszystko i zaczął szukać odpowiedniej mieszanki, z której miał przygotować posiłek dla Elliota. Wyjął opakowanie z szafki i wsypał do miski odpowiednią ilość, zgodnie z instrukcją.
– Nie zjem tyle.
Odwrócił się na głos Emmy. Spojrzał na nią pytająco.
– Nie zjem tyle kromek – powtórzyła i wskazała paluszkiem na blat.
Oliver krzyknął głośno. Niekontrolowany przez nikogo nóż pokroił cały bochenek chleba i zabierał się właśnie za krojenie stojącej obok donicy z rzeżuchą.
– Pieprzona magia kuchenna – wymamrotał, machając w jego kierunku różdżką. – O nie, nie, nie, nie!
Mleko przygotowane na kaszkę zaczęło właśnie kipieć. Oliver podbiegł szybko do pieca, wyłączył palnik i chwycił garnek za uszko.
– Szlag! – wrzasnął, puszczając naczynie. Złapał się za ucho, próbując w ten sposób złagodzić ból po oparzeniu. – Co za cholerne mleko!
Dopiero po chwili zorientował się, że Emma przygląda mu się szeroko otwartymi oczami. Na Elliocie jego słownictwo nie zrobiło najmniejszego wrażenia. Houston zdał sobie sprawę, że klął przy dzieciach, przez co czerwony rumieniec oblał jego twarz.
– Mama mówi, że to nieładnie używać takich słów – powiedziała Emma oskarżycielskim tonem.
– Eee, taak, bardzo nieładnie. Ale wiesz, są w życiu sytuacje – zaczął tłumaczyć – kiedy tylko te słowa są odpowiednie. Zapomnij, że to powiedziałem, tak będzie najlepiej.
Odwrócił się z powrotem do pobojowiska, jakie po sobie zostawił. Na jednym blacie leżało przewrócone opakowanie po kaszce, a cała jego zawartość była rozsypana dookoła. Drugi w całości zajmowały pajdy chleba z masłem. A pod tym wszystkim leżał wywrócony do góry dnem garnek, z którego wylewała się kałuża mleka.
Cudownie.
Machnął znowu różdżką, mamrocząc „Chłoszczyść!”. Kuchnia wyglądała odrobinę lepiej. Następnie wybrał dwie spośród sterty kromek i położył na nich po plastrze szynki, podsuwając Emmie.
– Jedz – powiedział – a ja zajmę się Elliotem.
Nalał do miski mleka  i podgrzał je szybkim zaklęciem. Wsypał do środka dwie łyżki proszku, z którego miała powstać kaszka, mieszając aż wszystko nie przybrało ciągnącej się konsystencji. Następnie podszedł do bobasa i nabrał trochę na łyżeczkę. Podmuchał, mając w pamięci incydent sprzed chwili i podał małemu do ust, mówiąc głośno „aaa”. Jednak jego działania przyniosły zupełnie odwrotny efekt. Dziecko zamiast grzecznie otworzyć usta i połknąć podaną mu porcję, zaśmiało się na widok rozdziawionej paszczy Olivera i machnęło rączką. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kleik wylądował w oku czarodzieja, który cofnął się parę kroków, wypuszczając z dłoni miskę. Cała jej zawartość wylądowała na podłodze, ścianach i ubraniu Houstona.
Dwadzieścia minut i trzy miski kaszki później wreszcie udało mu się nakarmić Elliota. Nie wiedzieć czemu, mały bardzo upodobał sobie plucie i kasłanie w najmniej odpowiednim momencie, co zawsze kończyło się mniej więcej tak samo – odskokiem Olivera i lądowaniem kleiku na każdej płaskiej powierzchni. Wyciągnął bobasa z krzesełka, z zamiarem przebrania go w piżamę i ułożenia do snu. Dopiero gdy, wchodząc do pokoju z łóżeczkiem, jego wzrok padł na dodatkowe posłanie przy przeciwległej ścianie, przypomniał sobie o Emmie.
Szybko wrócił do kuchni, kołysząc w ramionach rozkosznie gaworzącego Elliota. Dziewczynka nadal siedziała przy stole, przeżuwając pierwszą z dwóch kromek. Oliver powstrzymał jęk.
– Jak długo jeszcze masz zamiar to jeść? – spytał, siląc się na spokój. Oczywiście nie otrzymał żadnej odpowiedzi. – Jak nie chcesz, to nie musisz kończyć. Chodź, idziemy spać.
Wyciągnął do niej rękę, licząc, że zachęci ją do pójścia ze sobą. Ale przeliczył się, bo Emma odłożyła kanapkę na stół i wyminęła go w przejściu, kierując się do sypialni. Czarodziej podążył za nią, modląc się w myślach, by szybko uporać się z kładzeniem spać dzieci. Musiał jeszcze posprzątać w kuchni, bo państwo Ewartowie raczej nie ucieszyliby się ze stanu, w jakim obecnie była.
Przebranie obydwu maluchów przebiegło stosunkowo sprawnie. Nie pomylił żadnej części stroju Elliota, a Emma sama doskonale sobie poradziła. Dwójka dzieci leżała w łóżkach, przypominając prawdziwe aniołki. Oliver stanął na środku pokoju i spojrzał na nich.
– Dobranoc – powiedział głośno i wyraźnie. – Słodkich snów, karaluchy pod poduchy.
Obrócił się na pięcie, kierując się w stronę drzwi. Już miał przekroczyć próg, gdy dobiegł go przytłumiony kołdrą głos dziewczynki:
– Nie poczytasz nam? Mama zawsze opowiada wierszyki.
Policzył do trzech, powstrzymując się od powiedzenia „Ale ja nie jestem mamą”. Zamiast tego przywołał na usta najmilszy uśmiech, jaki posiadał. Podszedł do łóżka Emmy i usiadł przy nim, patrząc na dziewczynkę.
– Z chęcią opowiem ci wierszyk, posłuchaj:

Wróbelek jest mała ptaszyna,
Wróbelek istota niewielka,
On brzydką stonogę pochłania,
Lecz nikt nie popiera wróbelka.

Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
Że wróbelek jest druh nasz szczery?!

Kochajcie wróbelka, dziewczęta,
Kochajcie do jasnej cholery!

I skierował się w stronę wyjścia, zostawiając zszokowaną Emmę.
Kuchni wystarczyło parę machnięć różdżką, by doprowadzić ją do porządku. Kaszka zniknęła ze ścian, podłogi i blatów. Garnek sam wleciał do zlewu. Mleko zawędrowało do lodówki. Chleb ułożył się w zgrabny stosik i poszybował do pojemnika na pieczywo. Podłoga zalśniła czystością. Oliver odetchnął z ulgą – już nie musiał się martwić, co powiedzą państwo Ewartowie.
Kiedy skończył sprzątać, poczuł, jak bardzo zmęczyło go zajmowanie się dziećmi. Niby nie zrobił wiele – pooglądał kreskówki z Emmą, przewinął Elliota, nakarmił ich i położył spać. Ale czuł się, jakby wbiegł pod górę z plecakiem pełnym kamieni (choć nigdy tego nie zrobił i to porównanie mogło się wydać marne).
Wreszcie miał chwilę spokoju. Mógł położyć się na tej miękkiej, skórzanej kanapie w salonie  i pooglądać przypadkowe kanały w telewizji. Ale zaledwie ułożył głowę na poduszce, jego powieki zaczęły robić się ciężkie i już po chwili odpłynął w krainę Morfeusza. Obudził go dopiero zgrzyt klucza w zamku i czyjeś kroki w korytarzu. Podskoczył jak oparzony (drugi raz tego dnia zresztą), sięgając do kieszeni po różdżkę. Jednak wszystkie te środki ostrożności okazały się zbędne, bo po prostu wrócili właściciele mieszkania.
– Spójrz, jak śpią! Wyglądają niczym aniołki! – Zachwycone szepty rodziców sprawiły, że olkowa duma została mile połechtana.
Po chwili obydwoje wkroczyli do salonu. Oliver usiadł prosto, poprawił szybko włosy i uśmiechnął się do nich.
– Mam nadzieję, że nie sprawiali kłopotów? – spytała cicho pani Ewart. – Przepraszamy, że dopiero teraz wracamy, ale bankiet oczywiście się przedłużył. Proszę, to twoja zapłata.
Wyciągnęła w stronę chłopaka sakiewkę, która zabrzęczała przyjemnie. Houston wymamrotał jakieś podziękowanie, sięgając po woreczek. Chwilę później stał na progu kamienicy numer trzydzieści dwa i żegnał się z Ewartami.
– To była przyjemność zajmować się państwa dziećmi – powiedział, starając się zabrzmieć wiarygodnie. – Dobranoc.
Pani Ewart po raz ostatni pomachała mu na pożegnanie i zamknęła drzwi. Gdy tylko głos jej i jej męża oddalił się na tyle, że Oliver mógł podejrzewać, że go nie słyszą, oparł się o framugę, wypompowany z sił.
– Nigdy więcej niańczenia bachorów – wymamrotał. – Za żadne pieniądze.

konkurs wielkanocny, liczba słów: 2798

12 komentarzy:

  1. [Propsy za Gałczyńskiego *wymowne spojrzenie*
    W sumie (simie) wiesz już wszystko, co sądzę na temat tego opowiadania, także tylko ponabijam komentarze.]

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze przeczytać takie przyjemne opowiadanie po dawce kilku przygnębiających fabułą notek, miła odskocznia. Pomysł na treść bardzo trafiony, całość czyta się szybko i płynnie, akcja w żadnym razie nie nudzi i chętnie poczytałoby się choćby i kolejne dwa tysiące słów kontynuacji. Oliver jako pan niania spisał się świetnie, nawet drobne problemy z pieluchą czy oparzeniami go całkowicie tłumaczą c: Zastanawiająca jest ta widoczna w domu Ewart'ów technika, to znaczy telewizor, lodówka i tak dalej. Nie wiadomo, jak czarodziejskie rody podchodziły do tego typu spraw - zazwyczaj typowo mugolskich - w 2022 roku, więc wszystko możliwe i nie można wykluczyć takiej alternatywy. Z błędów zauważyłam jedynie: Po chwili znalazł się całkiem sporym pokoju. brakuje "w całkiem..."
    Akcja się oczywiście pojawia, są ciekawe opisy, język i warsztat na bardzo dobrym poziomie. Generalnie duży plus.
    PS. Wierszyk o wróbelku również bardzo fajny c:
    Powodzenia!

    1/3 składu sędziowskiego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo!
      Zamysł na taką inną notkę pojawił się właśnie po publikacji kilku pierwszych, które były utrzymane właśnie w dość ponurej tomacji. Jeśli chodzi o technikę - osobiście widzę Ewartów jako rodzinę półkrwi/mugolaków, ewentualnie czarodziejów, którzy nie mają problemów z przystosowaniem się do realióe 2022 roku. ;)
      A wierszyk zawdzięczam szanownej onomatopei, która została chyba miłośniczką Gałczyńskiego i podsyła mi takie cuda. ;D

      Usuń
  3. Jak już wspomniała dyrekcja, miło się czyta po serii opowiadań z kategorii tych smętnych, pełnych dramatów. Początek zapowiadał się świetnie, przeczytałam notkę dwa razy i dochodzę do wniosku, że brakuje mi tu czegoś. Całe opowiadanie na plus, błędy jeśli były, nie rzuciły ki się w oczy, tematyka przyjemna i zabawna, Olivier faktycznie dobrze sobie poradził z dziećmi. Zawiedziona jestem tylko tym, że przygody z niańczeniem dają szerokie pole do popisu, mogła z tego wyjść genialna komedia, szkoda, że w pełni nie wykorzystałaś tematu. Nóż krojący donice z rzeżuchą ♥ made my day. To mnie rozbawiło, nawet nie wiem czemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, przeczytane dwa razy! <3
      Na swoje usprawiedliwienie odnośnie nie wykorzystania w pełni tematu powiem tylko, że gonił mnie czas i bałam się, że wyjdzie długie i nudne. ;) ale tbh też uważam, że mogło być lepiej.
      Dziękuję bardzo za opinię! :>

      Usuń
  4. Mistrz niekonstruktywnych komentarzy przybywa. Co do Twojego stylu pisania nigdy nie miałam żadnego ale, i tutaj notka też mnie nie zawiodła. A chyba jest to pierwsza Twojego autorstwa, nie przypominam sobie, żebym czytała jakąś na poprzednim hg. Podoba mi się sama koncepcja i kreacja takiego zdezorientowanego Olka, to na plus (nawiasem mam przed oczami recytującego wierszyk Houstona, szczególnie dwie ostatnie strofy, które brzmią tak żołniersko i wojskowo, takie skojarzenie.) Trochę niezrozumiały motyw z rodziną, skoro to tacy promugolacy, to zaklęcie fideliusa nie powinno być im potrzebne, ale nieważne. Rzeczywiście, mogła wyjść z tego całkiem dobra komedia niżeli względnie spokojna sielanka, ale i tak mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczy się intencja, wiesz. <3
      Nie, nie pisałam nic wcześniej. Nigdy nie miałam pomysłu i wystarczająco odwagi.
      Co do zaklęcia Fideliusa - wyszło trochę zapchajdziura, ale trudno. Promugolscy mogli być w kwestii elektryczności i ułatwiaczy życia, ale prywatność przede wszystkim!

      Usuń
  5. Naprawdę odprężające opowiadanie, w końcu nienapakowane nieszczęściami, śmiercią czy bóg wie czym jeszcze :) Naprawdę miło mi się czytało, jakoś tak lekko :) Błędów nie wyłapałam, chociaż nawet jakby jakies były to na pewno bym ich nie zauważyła - byłam zbyt zaczytana! Olkowi można tylko pogratulować odwagi, że zdecydował się pójść zajmować dwójką bachorów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie! Trochę się cykałam, bo taki debiut z notkami fabularnymi, ale widzę, że nie ma źle. ;)

      Usuń
  6. Widząc tytuł od razu wyczułam komedię! Chwała Ci za to, trochę zbyt wiele tu dramatów!
    Nie wiem co mówić, bardziej byłam zajęta zastanawianiem się, czy na kolejnej stronie Proroka znalazłoby się coś, co uratowałoby Oliviera od największego życiowego błędu, jakim jest (o zgrozo) opieka nad dziećmi! Śmieszny byłby taki dopisek, że po powrocie do domu zajrzał do proroka, a tam jakaś supe oferta, o wiele przyjemniejsza od niańczenia.
    Przyznam, że był taki moment, że ciężko mi było przebrnąć przez tekst, ten fragment, kiedy Olivier się zgłasza do roboty. Nie wiem czemu, no ale tak było.
    Wyłapałam tu jakieś dziwne "coś", a mianowicie: "nie ucieszyliby się ze stanu, jw. Jakim obecnie była" nie wiem czy to literówką się nazywa czy czym innym. No, tyle minusów.
    Świetny opis problemów z dzieciakami, chociaż tutaj Houstonowi należą się ode mnie wielkie brawa. Ja się boję jak takie dziecko mam potrzymać i w sumie to nigdy takiego nie trzymałam. Ale przypadło mi opiekować się pięciolatką, więc w sumie rozumiem biedaka.
    Zdanie na sam koniec idealnym podsumowaniem.
    Nie wiem co tu napisać. Opisy, styl, płynność i cała reszta się zgadzają. Brawo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy to legalne, ale poprawiłam literówkę, dzięki bardzo!
      Będąc szczerą, nie pomyślałam o tym, że dalej mogłaby znaleźć się mniej niebezpieczna oferta. W głębi duszy pozostaję sadystyczną autorką, która naraża swoje postaci na wszystko co najgorsze. :D
      I aww, właśnie tak chciałam wypaść - jako opozycja do wszystkich dram i trsgedii, jak dobrze wiedzieć, że wyszło inaczej niż zwykle. <3

      Usuń