5 kwietnia 2015

Love is an illusion

Podziękowania dla Route40one.six za pomoc w ogarnięciu jaki Greg powinien być, stawiam Ognistą naszemu blogowemu Moczymordzie! <3


               Był padnięty i wściekły. W tym roku szkolnym jeszcze nie miał bardziej parszywego dnia, a to wszystko wina cholernych zaklęć niewerbalnych, pewnego upierdliwego jak wrzód na dupie współlokatora i gryfońskich kretynów próbujących zrobić z niego idiotę. Na szczęście, a zarazem nieszczęście, jedynym świadkiem ich małego pojedynku był ich prefekt naczelny, Gregorius Maximian Wkurwiający… I tak dalej, było z nim tak źle, że nie chciało mu się nawet wymyślać więcej niepochlebnych określeń dla kumpla. Ale wszystko jakoś się skończyło, zaklęcia mógł poćwiczyć, puszącego się Norberta rąbnąć między oczy przekleństwem, a Gryfonów odesłał do skrzydła szpitalnego w takim stanie, że za szybko nie odważą się na niego nawet spojrzeć. Mimo to nadal był zmęczony i wściekły na cały świat. Gdyby ojciec zobaczył na jakiego idiotę wyszedł, kiedy nie potrafił rzucić nawet prostego zaklęcia tarczy bez wypowiadania jego formuły, prawdopodobnie urządziłby mu piekło.
                Wszedł do pustego dormitorium, zatrzaskując za sobą drzwi, rzucił torbę z podręcznikami pod łóżko i padł na wspomniany już mebel, klnąc cicho. Starał się jak tylko mógł, żeby ukryć rodzącą się w nim od pierwszej lekcji irytację, jednak mimo kilkunastoletniej praktyki, czasami ciężko mu było wytrzymać. Czasami musiał po prostu wybuchnąć i się na kimś wyżyć, ale już dawno stwierdził, że nie ma sensu przejmowanie się czymś tak przyziemnym, jak uczuciami. Po co, skoro nikogo to nie interesowało? Jakby w odpowiedzi na to pytanie zaczęły napływać do niego wspomnienia z poprzednich lat.
                Nie potrafił dokładnie określić powodu, dla którego to już podczas pierwszej podróży do Hogwartu był taki, a nie inny. Nigdy nie był zbyt ufny wobec tych, których nie znał. Oczywiście sporą część osób kiedykolwiek będących członkami Domu Węża znał osobiście bądź ze słyszenia, dlatego też, będąc pewnym swojego przydziału, nie miał problemu ze znalezieniem kumpli. Problem polegał na tym, że jedenastolatkowie z reguły wykazywali niewyjaśnioną potrzebę trzymania się tak blisko przyjaciół, jak tylko się dało, a on wolał utrzymywać zdrowy dystans. Część towarzystwa stwierdziła, że jest dziwny, kiedy traktował ich chłodno, a większym zainteresowaniem zaszczycał przykładanie się do nauki, choć od kłopotów też nie stronił. Był osobliwością samą w sobie, chociaż sam jakoś tego nie zauważał. I nie potrafił powiedzieć czemu, bo nie widział nic złego w swoim dotychczasowym życiu.
                Coś miało się w nim zmienić w drugiej klasie, chociaż on się tego nie spodziewał. Zawsze starał się być posłuszny ojcu, dlatego też bez protestów stosował się do wszystkiego, co ten mu nakazał. Tyczyło się to zarówno zachowania, jak i nauki, i ćwiczenia umiejętności, których na lekcjach na pewno nie przerabiali. Z tego powodu po powrocie z pierwszego roku nauki w Hogwarcie nie protestował, kiedy ojciec, zapoznawszy się z jego niezbyt zaskakująco wybitnymi wynikami oświadczył, że przez wakacje będzie przynajmniej próbował zostać animagiem. Matka by się z nim zgodziła, gdyby tylko znalazła czas na oderwanie się od pracy. Dorian nie miał nic przeciwko, chociaż był prawie pewien, że to niemożliwe w tak krótkim czasie. Mimo to jakimś cudem, po kilkudniowym pobycie w Szpitalu Świętego Munga i kilku napadach bezsilnej złości, którym jego ojciec przyglądał się dość biernie, dokładnie dzień przed powrotem do szkoły udało mu się zmienić w rudego lisa. Powód całego tego cyrku wyjaśnił się później. To był dopiero początek wymagań jego ojca. Parę dni po rozpoczęciu drugiego roku nauki, sowa przyniosła mu całą listę zaklęć, których miał się w tajemnicy nauczyć, a czy nie było łatwiej przekradać się nocą do pustych klas pod postacią niepozornego lisa?
                Czarnomagiczne uroki przyswajał z dziecinną łatwością, z czego był bardzo dumny, ale nigdy się tym nie pochwalił. Problemy zaczęły się zimą, kiedy dwunastoletni Ślizgon zamiast spać w ciepłym łóżku siedział w opuszczonej klasie, w której nie było tak ciepło, jak w dormitorium. Przez pół nocy wściekał się na samego siebie, bo nie potrafił poradzić sobie z zaklęciem zdecydowanie zbyt złożonym jak na jego wiek. Oczywiście nikt mu o tym nie wspomniał, więc za każdym razem, kiedy z jego różdżki wydobywały się zaledwie srebrzyste strzępki, wpadał w coraz większe poczucie beznadziejności. Obojętnie jak bardzo się złościł, bał, bo nie wiedział co się stanie, jeśli zawiedzie ojca, nieważne co by się nie działo, zaklęcie patronusa było dla niego czymś nieosiągalnym. Od równych dwóch tygodni cały czas próbował i wychodziło z tego jedno wielkie nic. Jeszcze nigdy nie miał takiego problemu z opanowaniem jakiegokolwiek zaklęcia, a tym razem… Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale chciało mu się płakać, a nie robił tego odkąd skończył siedem lat! Jednak nie dało się zaprzeczyć, że w jego oczach stanęły łzy bezsilności.
                Właśnie takiego zdenerwowanego, ze szklącymi się oczami znalazł go On. Kiedy Dorian patrzył na to spotkanie z perspektywy czasu, nie wiedział czy nazwać to największym błędem swojego życia czy też jakimś idiotycznym fartem. Z Gregiem tak po prostu było, że czasem nie dało się go znieść, z reguły chciało się mu urwać łeb, ale bywał też przydatny. Tylko, że to był jego obecny stosunek do Cavendisha. Wtedy starszy Ślizgon był dla Doriana kimś w rodzaju bohatera. Pamiętał, że szybko otarł oczy, żeby chłopak nie zobaczył jego słabości.
                Trzynastoletni Gregorius był kumplem idealnym, zawsze miał pod ręką kilka czekoladowych żab, nie był specjalnie upierdliwy, no i Dorian nigdy by nie przyznał, że lubił to drapanie za uchem. Cavendish za to lubił lisy, a przynajmniej tego jednego. Od tego jednego wypadku prawie co noc szlajali się po zamku irytując woźnego jako tajemniczy sabotażyści, którym czasem zdarzało się rozwalić jakąś wyjątkowo wredną zbroję albo rozbić jakieś wstrętne popiersie wrzeszczące na nich po łacinie, a w dodatku zostawiali w środku zamku kilka błotnistych odcisków lisich łap, żeby ich prześladowca rwał sobie włosy z głowy próbując odnaleźć bezczelne zwierzę. Może właśnie przez łamanie szkolnego regulaminu w towarzystwie Grega coś się zmieniło i przed końcem maja udało mu się wyczarować w pełni cielesnego patronusa.
                Gregorius też jako jedyny usłyszał coś więcej o rodzinie Doriana. Z reguły rzucał zaklęciami w każdego, kto próbował podjąć ten temat. Po prostu nie znosił kiedy pytano go o coś osobistego, uważał, że nikt nie ma prawa wiedzieć czegoś więcej na jego temat, a tym bardziej o to pytać. Sam nie wiedział co go podkusiło, żeby opowiedzieć ze szczegółami o swoim dzieciństwie, rodzicach, z których jedno ponad pół życia spędzało w ministerstwie, a drugie w Gringottcie, zbyt zajętych pracą, żeby spędzić z nim chociaż godzinę, ale z drugiej strony zawsze potrafili znaleźć czas na krótką lekcję uświadamiającą go, że jako czystokrwisty czarodziej jest lepszy, że dziadek Śmierciożerca byłby dumny, gdyby widział, jakim idealnym Ślizgonem będzie jego wnuk. Patrząc w przyszłość totalną głupotą okazało się powiedzenie Gregowi o jego małej słabości do mugolskich filmów o superbohaterach i odległych galaktykach, ale wtedy przecież nie mógł wiedzieć, że kumpel wyrośnie na złośliwą mendę, która będzie przed nim chować Ognistą! Na szczęście potrafił chociaż trzymać język za zębami, kiedy była taka potrzeba.
                Kiedy myślał o kolejnych latach, zastanawiał się co mu wtedy zjadło mózg, kto rzucił na niego jakieś zaklęcie wyłączające myślenie czy coś takiego. Ciężko mu było stwierdzić jakim cudem w ogóle dał się omamić tej chodzącej złośliwości, która tak doskonale potrafiła robić urocze oczka, jakby codziennie prosił o przygarnięcie zagubionego szczeniaka. Wiedział tyle, że Greg bywał nie do ogarnięcia, a on się gubił, bo chłopak raz był wredny, potem starał się go rozmiękczyć. Kiedy Finn był  w czwartej klasie, Cavendish na kilka miesięcy złapał fazę na umawianie go z wszystkimi dziewczynami, którym zdołał wmówić, że Dorian za nimi szaleje. Przeszło mu dopiero, kiedy oberwał kilkoma klątwami. Niestety, zaraz po tym zrobił coś jeszcze gorszego, coś, czego Dorian nigdy nie będzie w stanie mu wybaczyć, bo było to bezpośrednim powodem, przez który później młodszy Ślizgon wodził za nim maślanym wzrokiem. Greg zaczął być tak miły, przyjacielski i uroczy, że omamił go i jako jedyna osoba na świecie sprawił, że Dorian William Finn się zakochał.
                To było głupotą ostateczną, katastrofą na skalę globalną i tragedią wykraczającą poza wszelką skalę! Tyle czasu poświęcił na odrzucanie od siebie wszelkich cieplejszych uczuć. Zawsze sobie powtarzał, że nie będzie jednym z tych idiotów, którzy bezgranicznie wierzą w uczucie zwane miłością. I nie wyszło! Zapomniał o jednej z najważniejszych zasad. Zapomniał, że takie przywiązanie może jedynie niszczyć, że nie powinien zdradzać swoich uczuć przed nikim. Zrobił wszystko nie tak, jak ostatni szczeniak zaufał Gregowi, otworzył się przed nim i pozwolił mu niebezpiecznie się zbliżyć. Nawet nie wiedział, kiedy popełnił tyle błędów, a wtedy już nawet nie był zdolny do racjonalnego myślenia. Sytuacja się odwróciła, to on starał się o uwagę Grega, a ten jak na złość nie potrafił ogarnąć o co chodzi. Zachowywał się wtedy jak dziewczynka z okresem, raz chciał Gregoriusa udusić, raz wręcz rozpaczliwie potrzebował jego uwagi, a cholernie bał się mu powiedzieć prawdy. I nie musiał nic mówić. Przeszło mu tak szybko, jak się zaczęło, chociaż koniec był o wiele bardziej brutalniejszy, ale przynajmniej przywrócił mu zdrowe zmysły. Kiedy zobaczył, jak Greg obściskuje się z jakąś bezimienną Krukonką pod dębem, pod którym zawsze siadali oni, bo nigdy nie pojawiały się tam kaczki, myślał, że świat mu się zawalił. W jednej chwili został mentalnie spoliczkowany, upokorzony i ściągnięty na ziemię. Był wściekły jak nigdy wcześniej, chciał się zdystansować, ale przecież nie był taki głupi, żeby robić to gwałtownie. Może i jego przyjaciel był idiotą i to nie byle jakim idiotą, a królem wśród wszystkich idiotów, ale na pewno domyśliłby się, że coś jest na rzeczy, jeśli Dorian tak nagle by się od niego odsunął. Ale mniej więcej wszystko wróciło na swoje miejsce, Greg był idiotą, miłość nie istniała, była jedynie mistyfikacją ludzi głupich, a on mógł znowu traktować wszystkich tak, jak przystało na kogoś o nazwisku Finn. Mógł mieć świat bardzo literacko w dupie i patrzyć na wszystkich, jak na skończonych kretynów. Zostawały tylko dwa problemy:
1.       Greg, który z dnia na dzień podnosił swój poziom upierdliwości, złośliwości i wredoty, a szczyt osiągnął po otrzymaniu odznaki prefekta.
2.       Dopilnowanie, żeby nikt nie znalazł małego zeszyciku schowanego na dnie jego kufra, w którym pisał w stanie totalnego zamroczenia umysłu spowodowanego nagłą utratą rozumu przez jedno banalne uczucie.

konkurs wielkanocny, 1644 słów.

17 komentarzy:

  1. Po pierwsze to wielkie brawa za podjęcie się udziału w konkursie! No i oczywiście za opublikowanie się jako pierwsza osoba!
    Opowiadanie czytało mi się naprawdę dobrze. Nie wyłapałam żadnych błędów. Lektura wciągnęła mnie tak, że nie zwracałam uwagi na to. Post dosyć krótki, ale wydaje mi się, że właśnie taki jest doskonały i że niczego mu nie brakuje. Nie prowadzę wątku z Dorianem, ale z samej notki można się o nim wiele dowiedzieć co jest dużym plusem. Życzę powodzenia w konkursie i mam nadzieję, że będziemy mieć możliwość przeczytania więcej twoich opowiadań!
    Pozdrawiam!
    autorka Martine

    OdpowiedzUsuń
  2. No to pora na mój komentarz. Zacznę od pozytywów, tak żeby było milej.
    Po pierwsze piszesz dobrze. Opowiadanie czytało się szybko, przyjemnie, błędy nie rzucały się w oczy. Tak naprawdę to w ogóle ich nie dostrzegłam, co jest dużym plusem. Ogółem cała idea tej miłości Doriana do Grega również mi się bardzo spodobała, bo była taka szczera i realna. Osobiście znam osobę, która też nigdy w miłość nie wierzyła, a potem zakochała się w swoim najlepszym przyjacielu, także pomysł jak najbardziej popieram.
    A teraz minusy. No i się zacznie moja tyrada.
    Punkt pierwszy (i jedyny): animagia. To jest umiejętność niezwykle trudna do ukształtowania i jednocześnie niebezpieczna, więc często ci najwięksi czarodzieje nawet się w to nie pchali z powodu ryzyka. Ty nam przedstawiasz 12 letniego (!) chłopca, który dopiero od roku różdżkę w ręku trzymał, jako osobę, której wystarczyły niecałe dwa miesiące na nauczenie się przemiany w zwierzę. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę sławetnych Huncwotów, ta trójka stała się animagami dopiero na piątym roku, czyli uczyli się tego przez ok. 3 lata, a i tak mieli farta. Także jestem zmuszona zaprotestować przeciwko takiej idealizacji postaci. Już nawet mogę przymknąć oko na te wszystkie czarnomagiczne zaklęcia i patronusa, ale z tym animagiem przesadziłaś.
    Liczę, że jeszcze jakieś notki napiszesz, bo twój styl pisania bardzo mi się spodobał.
    Powodzenia w konkursie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu mam chwilę, żeby odpowiedzieć. Tak, wiem o całej tej nieprawdopodobnej animagii, przyznam, że powstało to przez pewne zamotanie, no i taki jeden Weasley napisał mi w zaczęciu, że złapał dwunastoletniego Doriana na szpanowaniu rudą kitą, bałam się, że wprowadzę zamieszanie czy jakieś zamieszanie wśród wątkowych stalkerów (o ile takich mam). Wiem, że wchodzi to na podły teren zwany "idealizowaniem", ale skoro już przy tym trzeba zostać, mogę trochę wydłużyć rogi ojca Doriana i powiedzieć, że to człowiek potwornie wymagający, jeszcze bardziej ambitny i nieznoszący sprzeciwu. Gdybym miała pewność, że nie zmasakruję tego w sposób wręcz wołający o pomstę do nieba, to spróbowałabym opisać te dwa miesiące, problemem jest to, że nigdzie nie udało mi się trafić na informacje o tym, jak stać się animagiem, czego to wymaga i tak dalej.
      Dziękuję (i zepnijmy to w jedną wielką klamrę, bo nie chcę robić spamu). Może jeszcze kiedyś coś napiszę, może...

      Usuń
  3. Jestem typem osoby, która lubi prosto i konkretnie, więc jeśli zabrzmię chamsko i niemiło to się nie przejmuj, ten typ tak ma.

    że nie ma sensu przejmowanie się czymś tak przyziemnym, jak uczuciami.
    Bez przecinka przed jak.
    dla którego to już podczas pierwszej podróży do Hogwartu był taki, a nie inny. Nigdy nie był zbyt ufny wobec tych
    Powtórzenie.
    jedenastolatkowie z reguły wykazywali niewyjaśnioną potrzebę trzymania się tak blisko przyjaciół, jak tylko się dało
    Właściwie wyjaśniona, przez chociażby socjologię, potrzeba - człowiek jest istotą społeczną. :-)

    a większym zainteresowaniem zaszczycał przykładanie się do nauki
    Słowo "zaszczycać" kiepsko dobrane. Brzmi ono jak "Większym zainteresowaniem wyróżniał przykładanie się do nauki". No słabo, przyznaj sama ;)

    a czy nie było łatwiej przekradać się nocą do pustych klas pod postacią niepozornego lisa?
    No fakt, nikogo nie zdziwi lis przebiegający nocą po korytarzach :D

    kiedy dwunastoletni Ślizgon zamiast spać w ciepłym łóżku siedział w opuszczonej klasie, w której nie było tak ciepło
    Powtórzenie.

    Trzynastoletni Gregorius był kumplem idealnym, zawsze miał pod ręką kilka czekoladowych żab, nie był specjalnie upierdliwy
    Powtórzenie.

    Zachowywał się wtedy jak dziewczynka z okresem
    Wiem, to czepianie dla czepiania, ale... serio? -.-

    a cholernie bał się mu powiedzieć prawdy.
    Powiedzieć prawdę, nie powiedzieć prawdy.

    bo nigdy nie pojawiały się tam kaczki
    WILL HERONDALE <3

    No i osobiście brakuje mi akcji, której jestem ogromną fanką. Tego rodzaju notki, choć fajne, mnie nie kręcą. Może za dużo książek przeczytałam, za dużo opek widziałam, żeby łatwo było mnie zachwycić czymś dla mnie nowym ;)

    Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Podbijam komentarz o animagi Caireann.

      Usuń
    2. PPS. Greg podpowiedział mi, że "był" należy do powtórzeń dozwolonych, ale dla mnie, za przyzwoleniem czy nie, źle to brzmi ;)

      Usuń
    3. Co do błędów: przyjmuję, spodziewałam się, że coś się trafi. Na swoją obronę mogę powiedzieć tyle, że dawałam do sprawdzenia. Co do przecinka przed "jak" to właśnie się dowiedziałam, że powinno się je stawiać, więc jestem trochę zamotana, ale ok.
      Z tym lisem chodziło mi o to, że łatwiej się zakraść do klasy jako mały futrzak, jest więcej okazji na ukrycie się i takie tam, przecież nie łaził środkiem korytarza jak gdyby nigdy nic. No ale pewnie źle się wyraziłam.

      Will Herondale! (I osobiste doświadczenia, ale to chyba tylko te moje miastowe kaczki są takie wredne.)

      Z akcją kulawo, nie ukrywam. Nie wiem co się stało. A miałam plan...

      Animagia powyżej ;)

      Usuń
  4. Również gratulujemy pierwszej notki, którą czytało się łatwo i przyjemnie. Osobiście muszę jednak przychylić się do komentarza powyżej: animagia jest zdecydowanie trudniejszą dziedziną magii niżeli opanowanie równie problematycznego zaklęcia patronusa i trochę to mało prawdopodobne, żeby Dorian w tak szybkim czasie stał się liskiem [od razu współczucia z powodu ojca, żeby zmuszać syna do nauki animagii?! :')] ale może w kolejnej notce przybliżysz nam cały ten proces i dowiemy się, jak udało mu się dokonać tego przełomu :)
    Poza tym bardzo ciekawa sprawa z dębem, obok którego nie pojawiały się kaczki :D Widocznie hogwarckie wodne ptaki wolą przebywać w okolicach drzew, nie jeziora. I nie potrzeba się od razu zrażać do miłości, Greg jeszcze się nawróci, chyba że Colin wkroczy do akcji :)
    Powodzenia!

    1/3 składu sędziowskiego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo chciałabym wyjaśnić ten "przełom" (ojciec Doriana powinien zostać ministrem edukacji, czternastolatkowie zdawaliby maturę jak należy!), ale brakuje mi materiałów na temat samej nauki animagii.
      Ten dąb... Niech mi ktoś łeb urwie za niedokładność. Powinnam coś tam wspomnieć o jeziorze, żeby nie było, że kaczki zmieniają środowisko, ale oczywiście nie pomyślałam. Hogwarckie kaczki zrobią wszystko, żeby dorwać Doriana! :D

      Usuń
  5. No to czas na moje wypociny. Ogólnie błędy wychwyciłam dopiero po komentarzu Karła, więc nie rzucają się one mimo wszystko w oczy, co jest dużym plusem! Nie znoszę czytać opowiadania i zgrzytać zębami za każdym razem, gdy ktoś zrobi jakiegoś byka widocznego z odległości dwóch kilometrów. Tu tak nie było, co się bardzo chwali. Muszę zgodzić się z uwagą Caireann odnośnie animagii. Pomysł dwunastoletniego chłopca - animaga można by podciągnąć pod postać, która różdżkę dostała na przykład w wieku lat pięciu z powodu zbyt ambitnych rodziców każących jej się uczyć zamiast bawić z innymi dziećmi. W tym wypadku to po prostu jest zbyt mocno wyidealizowane.
    Ogólnie dobrze napisane, chociaż wg mnie trochę nudnawe. Sytuacja przestawiona w fajny sposób, psychikę Doriana właściwie podałaś nam na tacy. Ale gdzie jakaś akcja? I gdzie jakiś opis przeżyć wewnętrznych i emocji? Dorian w tym opowiadaniu wydał mi się dziwnie suchy... Niby się zakochał w przyjacielu (tak w ogóle to bardzo fajny pomysł!), niby to przeżywał, niby pokrzywdzony i zły, a jednak czegoś tu zabrakło. Mam nadzieję, że zrozumiesz, o co mi chodzi.
    Wydaje mi się, że to opowiadanie bardziej powinno stanowić wstęp do czegoś dłuższego, do jakiejś konkretnej sytuacji (mnie to wygląda jak początek dramy). Aczkolwiek ogólnie daję plusa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, bo Dorian jest "suchy". Nie tykaj, nie podchodź, najlepiej w ogóle przestań istnieć, on ma to gdzieś, chyba, że możesz się przydać. Dla opinii publicznej i dla samego siebie (przynajmniej tak stara się uważać), jest znieczulonym dupkiem.
      Drama będzie, tylko Moczymorda musi mi odpisać.

      Usuń
  6. Muszę przyznać szczerzę, że już dawno nie czytałam notki, którą czyta się szybko i jednocześnie przyjemnie. Jeden punkt leci za lekkość stylu. Drugi masz za miłość do Gregoriusa <3 Trzeci, za przybliżenie postaci Doriana, choć mogłaś dodać więcej jego emocji i uczuć :) Powodzenia w konkursie, lisico!

    OdpowiedzUsuń
  7. No, kochana, królem idiotów to jest James i o tym nie zapominaj ;p
    Widzę urocze nawiązania do wiesz czego i aż mi się buzia od tego sama uśmiechała ^^ Czytało się szybko, płynnie. Jestem wredzioch i wspomnę, że parę błędzików zwróciło moją uwagę, ale jestem też leniwcem. Tak, nie chce mi się wyszukiwać ;p
    Tak btw masz tak charakterystyczny styl, że chyba wszędzie go poznam!

    Powodzenia w konkursie ;3

    OdpowiedzUsuń
  8. Zacznę od skromnych przeprosin, bo to ja wkopałam Cię w ten mini dołek zwany przedwczesną animagią, ale wiem, że i tak mnie bardzo kochasz, i nie ukręcisz mi tak szybko głowy. No, to jedziemy.
    Hej, ho!
    Wiesz, że naprawdę nie spodziewałam się, że to powiem, ale strasznie stęskniłam się za Twoim stylem pisania. Niewiele tekstów ma w sobie taką lekkość, a zarazem ocieka sarkazmem i ironią. Wiesz, że Twoje poczucie humoru zawsze wywoływało u mnie uśmiech od pamiętnych czasów Destiny herosa <3 (aj noł ju low mi.)
    Błędy jak to błędy, wiesz, że je popełniasz, ale w tym wypadku jakoś mnie nie poraziły, żebym je wytykała. Wyczuwam plusika c:
    Jak dla mnie mogłaś trochę bardziej rozwinąć to opowiadanie, bo z wielką chęcią poczytałabym jeszcze więcej o tym miłosnym zauroczeniu. Może doczekamy się na opis tego przeżycia z punktu widzenia Grega, hę, hę? (On musiał coś wiedzieć! *tup!*)
    Nie przeciągam, mi się podobało, ponownie przepraszam za mętlik i... Powodzenia! :D
    Twoja Kathie <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytało się łatwo i przyjemnie, choć czasami się gubiłam. Masz taki fajny, lekki styl i to jest na plus. W niektórych miejscach musiałam kilka minut rozkminiać sens, zanim udało mi się zrozumieć, o co chodzi (ale to już raczej mój problem).
    Z tego powodu po powrocie z pierwszego roku nauki w Hogwarcie nie protestował, kiedy ojciec, zapoznawszy się z jego niezbyt zaskakująco wybitnymi wynikami oświadczył, że przez wakacje będzie przynajmniej próbował zostać animagiem. - sformułowałaś to tak, że zrozumiałam z tego, że ojciec bohatera będzie próbował zostać animagiem, a chyba nie o to chodziło.
    Zachowywał się wtedy jak dziewczynka z okresem - no cóż, niezbyt mi to pasuje, ale to już kwestia gustu :)
    Ogólnie trochę szkoda, że to czysty opis, bo bardzo lubię dialogi :D Fajnie, jakbyś w następnych notkach trochę ich zawarła. Chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zakradam się cichutko i zgrabnie niczym Bellamy (hahha, nieważne) i z pokorą zabieram się do komentowania. Tak wiem, zły stwór ze mnie i powinno się mnie pogryźć, ale już jestem! Nie znam Dorka, więc nie potrafię do końca wyobrazić sobie tego wszystkiego. Gdyby to opowiadanie było o Scorpiusie, to komentarz byś miała długości rolki papieru toaletowego. Napisałam już tyle słów, a żadne nie było tak naprawdę moją opinią... Właśnie dlatego jestem beznadziejnym komentatorem!
    Ale nie no, ogarniam się.
    Dorian zdecydowanie plusuje u mnie za gust, do facetów! Tak, wiem, że to dziwne, ale Gregorius taki cudowny (oczywiście nie cudowniejszy niż Scorp!).
    A co do tekstu, to czytało się go lekko, szybko i przyjemnie, ale tak jak autorce poprzedniego komentarza brakowało mi dialogów! Jak już mówiłam nie znam Doriana, więc chciałabym poznać jego sposób mówienia :3 Błędów kilka wyłapałam, ale teraz, kiedy miałabym je wypisać, to muszę szczerze przyznać, że nie pamiętam na czym polegały, soł... :D
    O sprawie z animagią mogę w sumie powiedzieć, że nawet jeśli trochę wyidealizowane, to dla mnie to nie było jakoś specjalne rażące. W końcu iluż mamy rodziców, którzy przekładają ambicje na własne dzieci i zmuszają je do robienia czegoś, czego wcale nie chcą? :)
    Zapewne to coś co napisałam powyżej nie ma sensu, więc po prostu podsumuję to jednym, wielkim: Podobało mi się, chociaż nie było o Malfoyu! :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Opowiadanie było ciekawe. Odsłoniło przede mną Doriana, postawiło go niemal nagiego, bo pokazało wszystkie jego uczucia, jak i relację łączącą go z Gregoriusem. Ciekawym zabiegiem była ta retrospekcja, jakby powrót do wcześniejszych lat nauki. Mimo wszystko mam jednak parę zastrzeżeń.
    Pierwszą rzeczą, na jaką muszę zwrócić uwagę są powtarzające się już w pierwszym akapicie wulgaryzmy. Osobiście nie jestem ich fanką, ale to Twój sposób kreowania postaci, więc nie mogę się do nich przyczepić inaczej, niż używając argumentu bo nie lubię.
    Trochę mało prawdopodobne wydaje się być, żeby Dorian został animagiem pomiędzy pierwszą a drugą klasą, w dodatku ucząc się zaledwie dwa miesiące. Dodatkowo jego ojciec musiałby chyba zawiadomić odpowiednie władze o praktykach syna, bo z tego co wiem, animagię należy rejestrować. (A wątpię, żeby pan Finn chciał mieć na głowi jakichś dociekliwych urzędników Ministerstwa). Tak samo nierealnym wydaje się być nauka czarnomagicznych klątw i uroków.
    Chciałam nie wytykać Ci błędów, bo sama też robię ich masę, ale widzę tak oczywiste powtórzenia, że muszę:
    „Cavendish za to lubił lisy, a przynajmniej tego jednego. Od tego jednego wypadku...”
    „udało mu się zmienić w rudego lisa. (...) a czy nie było łatwiej przekradać się nocą do pustych klas pod postacią niepozornego lisa?”
    „To było głupotą ostateczną, katastrofą na skalę globalną i tragedią wykraczającą poza wszelką skalę!
    „Greg był idiotą, miłość nie istniała, była jedynie mistyfikacją”
    Zjadłaś też parę przecinków, ale interpunkcja jest nauką pogmatwaną i nie będę się czepiać. Zdarzyły się błędy logiczne, a Gringott odmienia się chyba w Gringocie, nie Gringottcie.
    Ale ogólnie to bardzo na plus, zwłaszcza że jesteś pierwszą osobą, która była na tyle odważna, by opublikować notkę. :)

    OdpowiedzUsuń