12 marca 2015

Nemesis is as a matter of karma


Zagryzła wargę i w ustach poczuła smak krwi, ale kiedy tylko otworzyła oczy, już wiedziała, że to wydarzenie nie było niczym więcej niż ułudą. Nie mogłaby zacząć widzieć rzeczywistości taką, jaką w istocie była, a nie jaką się zdawała, skoro od zawsze zmagała się z problemem odróżnienia prawdy od fikcji. Miewała sny – sny, które nie były prorocze, ale które stawały się źródłem kłopotów, bo nie miała pewności, czy pewne sytuacje zaistniały jedynie w nocnych fantazjach, czy zaszły na jawie.
Czasem ogarniało ją przejmujące uczucie déjà vu, a wtedy uśmiechała się nikle i mawiała, że do jej jaźni, nieprzerwanej przecież, bez początku i końca, dobija się pamięć o poprzednich wcieleniach, ale nie była pewna, czy w to wierzy. Zbyt wiele kryła w sobie wątpliwości i złych nawyków, by czemukolwiek zawierzyć w pełni, ale jednocześnie tybetański buddyzm za mocno był w niej zakorzeniony, by umiała go w pełni odrzucić. Wiedziała, że powinna była, wyczyściwszy karmę, przerwać sansarę, osiągając nirwanę lub nawet podążyć dalej i zyskać pełne oświecenie, ale świadomość nie przekładała się na praktykę. Wówczas musiałaby zaprzeczyć pustce i chaosowi, a miała wrażenie, że wyrzekając się tego, wyrzekłaby się siebie. Pomieszanie – nim właśnie była. Od dawna na granicy dwóch światów i dwóch kultur, z głową ciężką od różnych tradycji, zwyczajów i filozofii, bez możliwości dookreślenia się.
Kiedyś chwyciła różdżkę w dwie dłonie i przełamała ją na dwoje. Było to przejawem jej credo, manifestem tego, czemu jako jedynemu potrafiła zawierzyć w pełni. Nigdy nie zwątpiła w potęgę umysłu, a skoro głosiła, że największą mocą, jaką dysponuje ludzkość, jest mądrość i rozwój, zdołała udowodnić, że wobec tego dla niej nawet najważniejszy dla czarodziejów artefakt jest niczym. Później nie łamała już różdżek, ale choć rozumiała ich wartość, nie przywiązała się do własnej. Zbyt często wsuwała dłonie w popiół, jedyną pamiątkę po tym, co strawił ogień, lub przyglądała się roztopionemu woskowi, który jeszcze przed chwilą był zrobioną przez nią świecą, by mogła przywiązać się do jakiegokolwiek z natury nietrwałego przedmiotu. Ale tego, co miała w głowie, nie mógł odebrać jej nikt.
Mam szczęście, ale zyskałam je w uczciwej wymianie. Umrę młodo, powiedziała pewnego dnia tonem wskazującym na nikłą zawartość powagi w wypowiedzianych przed chwilą słowach, jakby były one tylko – być może niestosownym i na pewno mało zabawnym, ale jednak – żartem, ale coś w wyrazie jej twarzy sprawiło, że nie można było z całą pewnością odrzucić ewentualności, która głosiła, że w tych dwóch zdaniach tkwi jakaś prawda. Zdarzyło się to w trakcie złych dni, kiedy zbliżała się pełnia Księżyca, a wówczas Valancy zawsze stawała się dziwnie drażliwa, zaczynały jej przeszkadzać drobiazgi niewyczuwalne dla innych, a zamiast się uśmiechać, błyskała bielą zębów. 
Jej mama lubiła parafrazować słowa Paracelsusa i tak też mawiała, że wszystko jest stałe i nic nie jest stałe. Valancy była niezmiennie zmienna, stale niestała. Niespójna spójność i spójna niespójność.

Valancy Edgeworth
pięć lat w Anglii (Londyn), sześć lat w Indiach (Shimla), siódmy rok w Hogwarcie (Ravenclaw)

Patchwork sierścią zszyty

44 komentarze:

  1. [Ho, ho, ho, ale ją wylaszczyłaś. Nic, tylko rwać :D]

    Adam G.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ciesz się, Marine przynajmniej ma brwi w porządku. :)
    A zacząć zaraz zacznę, no nie uwierzysz, ale dzień i noc myślę o tym wątku. Zaraz będzie mi się śnił.]


    Adam Griffin

    OdpowiedzUsuń
  3. [A jakbym opublikował najpierw Delmarka, to chciałabyś wątek z nim, prawda? Teoretycznie moglibyśmy pociągnąć dwa wątki, ale pewnie łatwo byłoby się w tym zagubić.
    Nie rozumiem jak mogłaś pomyśleć, że taki kanciarz, awanturnik i hochsztapler jak ja, mógł pozostawić coś przypadkowi.]

    OdpowiedzUsuń
  4. Caelan miał to do siebie, że nie mówił wprost, co go obruszyło. Ta cecha nie była podyktowana późniejszą próbą zażądania zadośćuczynienia w dogodnym momencie, czy wrodzoną tajemniczością. Ot tak, raczej nie przepadał za mówieniem o swoich uczuciach. Niezależnie od ich formy. Nie wymagał od innych przejmowania się jego nastrojami — nie szukał ani pocieszenia, ani zrozumienia i próżno szukać tego u niego. Zawsze wychodziło więc na to, że większość spraw wolał zachować dla siebie. Tak samo było tym razem.

    Pomijając kwestię malarskiego kunsztu, musiał przyznać, że ślimak-prześladowca brzmiał dosyć śmiesznie. Jakoś nie potrafił nakreślić w umyśle widoku przestraszonej Valancy uciekającej przed ożywionym rysunkiem, jakkolwiek mógł być on duży. Przez chwilę nad tym myślał, co w efekcie doprowadziło do wstąpienia delikatnego uśmiechu na jego twarzy. Niezbyt skutecznie usiłował to ukryć. Lewy kącik warg rozciągnął się leniwie, podczas, gdy prawy pozostał nieruchomy. Na szczęście chłopak zawczasu pochylił głowę nad kociłkiem, więc Edgeworth nie powinna dostrzec miny kolegi.

    Właściwie gdyby zignorować to zrzucanie całej winy na niewinnego Abernathy'ego (bo przecież był niewinny!), może nawet przejąłby się bardziej jej problemem. Jak na razie zainteresował go sposób działania ślimaka. Dobrze pamiętał użyte zaklęcia i w żadnym z nich nie było mowy o śledzeniu kogokolwiek. Doprawdy nie wiedział, jak do tego doszło. Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej czuł się zdezorientowany.

    — Możesz mi nie wierzyć, naprawdę się nie zdziwię, ale jedyne zaklęcia, jakie zastosowałem, dotyczyły ożywiania. Nie nakazałem nikogo prześladować. Jaki miałbym w tym cel? Niczym mi nie zawiniłaś, a tak poza tym, wcale nie uważam tego za zabawne... — Hm, tak, a kilka minut temu ledwo powstrzymał uśmiech rozbawienia. Po tych słowach również miał drobny problem z zatrzymaniem niebezpiecznie drgających kącików ust.

    Mówił ściszonym głosem, by niepotrzebnie nie zwracać uwagi nauczyciela, który siedział na swoim miejscu. Był wyraźnie pogrążony w lekturze najnowszego wydania Proroka Codziennego, dlatego uczniowie zaczęli wymieniać coraz głośniejsze rozmowy. Przynajmniej dopóki profesor nie podniósł wzrok, tylko po to, żeby odszukać okulary. Caelan ostateczne wymieszał całą zawartość kociołka. Pozostało mu już jedynie czekać aż mikstura się uwarzy, a nauczyciel oceni jej poprawność. Tym razem nie był taki pewny swego.

    — Jak dotąd, nigdy nie zdarzyło mi się rysować czyjegoś portretu... — tylko karykatury, dodał w myślach. Prześmiewcze wizerunki nakreślał głównie podczas mało zajmujących zajęć. — Ale jeśli nie obawiasz się, że twoja podobizna mogłaby terroryzować jakąś biedną uczennicę, to kiedyś może spróbuję.

    Mówił pół żartem, pół serio i właściwie nie sądził, żeby Valancy poważnie wyszła z propozycją. I nie o tym mieli rozmawiać...

    — Rzucałaś na niego jakieś zaklęcia czy byłaś zbyt zajęta uciekaniem z piskiem? — spytał nieco złośliwie, zerkając na dziewczynę. Opadł na swoje siedzisko i czekał na efekt końcowy dzisiejszych zajęć z eliksirów. — Spróbuję uporać się z twoim problemem. Sam.

    Zaakcentował słowa twoim i sam. Wcale nie naigrywał się ze strachu przed oślizgłym stworzeniem. Odszukał wzrokiem wiszący na ścianie zegar, by przekonać się, ile czasu pozostało do końca lekcji. Eliksiry były jego trzecim i ostatnim przedmiotem na dziś. To stanowiło główną przyczynę braku protestu — i tak nie miał niczego lepszego do roboty. Spokojnie mógł poświęcić tę godzinę lub dwie.

    [ Przez przypadek usunęłam odpis i musiałam pisać jeszcze raz. Za drugim podejście wyszło pewnie słabo. ;v ]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jak to co? Ich wybitne nieraz umiejętności. ;D
    Nie powiem, zdjęcie współgra mi z Lesterem wyjątkowo dobrze. Valancy jest natomiast zachwycająca pod każdym względem, ale pewnie słyszałaś już to mnóstwo razy.]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Może ma odkurzacz do wysysania umiejętności, taki jak w Simsach?
    Lubię wątki wyważone, bo takie zbytnio dynamiczne albo zbytnio mętne są... Złe. Ile osób wie o likantropii Valancy? Myślę, że gdyby Ethan dodał dwa do dwóch, zorientowałby się, że jego koleżanka ma futerkowy problem i próbował popełnić głupotę podobną tej, której dopuścić się chciał młody Severus Snape. Czyli mielibyśmy akcję, może trochę brutalności (nie mówię nie atakowi wilkołaka!), trochę smęcenia o trudach życia...]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Było, była też roślina-krowa, która pożerała przechodniów i sok z jej wymion coś tam dawał, chyba umiejętności tych pożartych...
    Zmyliło mnie to rozdrażnienie przy okazji pełni, zupełnie zapomniałam o Billu Weasleyu i jego nowych nawykach. Możemy zacząć od tych podejrzeń, a gdyby zabrakło nam ekscesów, możemy wysłać ich do lasu. Co ty na to?
    Podrzuć miejsce, w którym rozpoczniemy, a jutro podeślę zaczęcie, bo dziś już, niestety, nie zdążę.]

    OdpowiedzUsuń
  8. Wychowali go dziadkowie. Potem na ogół, kiedy wracał do wspomnień z dzieciństwa, nie było wspomnienia, które sprawiałoby mu rzeczywisty ból, a jeśli jednak się takie znalazło, to wyłaniało się z podświadomości zupełnie przypadkiem, nieproszone, w najmniej odpowiednim momencie. Kiedy wspominał miejsce, które było jego domem, przed oczami miał piękną mozaikę z elementów, które chcieliby widzieć u siebie nawet ludzie, którzy mieli pełną rodzinę i do tego wielu przyjaciół. Wspomnienia składały się na wszystkie tak zwane wiejskie, swojskie rzeczy – od słomkowych kapeluszy i zapachu krochmalu, przez ranę na kolanie spowodowaną upadkiem z dachu szopy przy próbie zamontowania anteny satelitarnej, aż po milion domowych sposobów na pozbycie się alergii, która kiedyś bardzo mu dokuczała. Nigdy nawet nie czuł się inny od dziadków, którzy nie posiadali czarodziejskich mocy, ale to nieważne. Najważniejszy jest obraz; sympatyczna retrospekcja, którą do szóstej klasy przywoływał w głowie, w drodze do Hogwartu. I która prysnęła jak bańka mydlana, kiedy pewnego razu zwykle grzeczny Dash postanowił przeciwstawić się rygorowi ustanowionemu przez babcię i wejść do pokoju, do którego nigdy nie powinien był wchodzić. Chyba właśnie ten moment obrócił jego życie do góry nogami. Odwróciły się też jego dotychczasowe wartości i światopogląd. Dawne strachy przestały mieć znaczenie; rzeczywistość dorosłych okazała się znacznie bardziej warta okrzyku przerażenia niż to, co straszyło go za dzieciaka.
    Leciał w kulki na każdym kroku. Rzecz jasna, do niczego się nie przyznawał. Pogrywał z ludźmi na wielu poziomach, ale najbardziej upodobał sobie gry psychologiczne, w których był lepszy lub gorszy, ale na koniec tak samo rozbawiony jak przy wymyślaniu zabawy. Próżno w tym szukać głębszego sensu. Sam mógł być zbyt skrzywiony, aby ten sens zobaczyć, a co dopiero faktycznie pojąć, skoro problem sprawiało mu zrozumienie podstaw funkcjonowania w społeczeństwie, takich na przykład jak właściwe zachowanie się, gdy komuś działa się krzywda. Zdecydowanie był skrzywiony, skoro bardziej interesowała go historia i jej schemat;sytuacja, jej okoliczności, intryga, która mogła za nimi stać, bardziej niźli bezwarunkowa pomoc poszkodowanemu. Nie wierzył w bezinteresowność, dobroduszność, ani miłe gesty za darmo. Był nieufny, zresztą samemu nie uważając się za osobę godną zaufania.
    Nie ufał sobie, tym bardziej nie ufał innym, a już na pewno zaufaniem nie darzył tych, z którymi robił interesy. Co prawda ostatnimi czasy trochę za bardzo polegał na organizacji, odrobinę nieopatrznie powierzając im kilka swoich sekretów, ale gdzieś tam wciąż starał się tworzyć dystans. Na przykład nie znał i nie chciał znać tożsamości osoby, której przekazywał informacje usłyszane od lalek. Anonim, któremu zależało na byciu dobrze poinformowanym, napisał list z prośbą, do którego dołączył kilka galeonów, a ponieważ ostatnimi czasy Dashowi manna z nieba nie spływała, nie wzgardził dodatkową robotą. Tym bardziej, że przecież musiał swój wynalazek w końcu przetestować. Tajemniczy ktoś podpisywał się "Augustus", ale Dash żadnego nie znał, tym bardziej nie wnikał.
    Przez chwilę nic się nie działo. Znowu usłyszał kroki. Wychylił się ostrożnie zza rogu. Teren okazał się czysty, a lalka nieporuszona stała dalej tak jak ją zostawił. Zirytował się, wchodząc na korytarz, z którego ktoś przed chwilą mu zwiał. Ostatnio trzymał się go straszny pech, a jeśli nie pech, to on już sam nie mógł dojść, co lub kto stoi za ostatnim jego wielkim brakiem skupienia przy wykonywaniu podstawowych czynności, co z kolei przekładało się na jakość jego pracy. Nie mógł dziwić się tajemniczej osobie, że kiedy dostała znak, że nie jest sama, czym prędzej się ulotniła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mógł zostawić lalki. Nie był na tyle głupi, aby zawsze zostawiać je w tym samym miejscu, poza tym to konkretne było już "spalone". W ten sposób inni uczniowie szybko zorientowaliby się, że coś jest nie tak. Chociaż w tamtym czasie już zaczynał podejrzewać, że marionetki wzbudziły czyjeś wyraźne zainteresowanie, skoro wielokrotnie zastawał je przestawione, a przecież nie uczył ich jeszcze chodzić. Tak na marginesie, to nie był przekonany, czy powinien to robić.
      Przełożył lalkę przez ramię, przeszedł parę metrów i zatrzymał się, kiedy poczuł jak swędzi go nos i że jest blisko kichnięcia. Wygrzebał z kieszeni chusteczkę i kichnął w nią kilkakrotnie, a potem jeszcze raz. Ostatnio ciągle kichał – ktoś mądry wpadł na pomysł, aby dekorować smutne zamkowe korytarze żywymi kwiatami, które u chłopaka wywoływały niemal natychmiastową reakcję alergiczną. Dlatego Dash nie widział nic dziwnego w szaleńczym kichaniu. Zdziwiło go natomiast, że lalka z głową wspartą o jego ramię, przemówiła do niego.
      Kukła szepnęła coś sama z siebie, głosem ni to chłopięcym, ni dziewczęcym, ale z całą pewnością przeraźliwie cienkim, jakby mówienie sprawiało jej trudność. Puchon zdziwił się przede wszystkim, że lalka powiedziała coś niepytana, ale szybko przeszedł nad tym do porządku dziennego, w którym właśnie dostawał ostrzeżenie.
      – Chyba masz coś mojego – odezwał się po chwili, patrząc w kwiaty, między którymi ukrywała się tajemnicza postać. To przed nią ostrzegła go lalka. – Byłbym z tym ostrożny na twoim miejscu. W obcych rękach te kule dostają świra.
      Nie wspomniał, że kulki są zwykłymi zabawkami z kiosku, ale przecież w świecie czarów wszystko jest możliwe.

      Usuń
    2. [ACHA, no i w którym momencie z rozpaczą wspominałem za tobą na shoucie?]

      Usuń
  9. [Nie ma to znaczenia! Najważniejsze, że jest świetny i mój xD Ale tak patrzę po pracownikach i czemu nie? Mugoloznastwo to wiesz, że ja kocham. No, cóż. Teraz będę szaleć z trzema typkami ;D]

    profesor John Elias

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Któż to wie? Ślizgoni będą hasać po łąkach za rączki z mugolami. Rewolucję czas zacząć. Obie wersje, moja droga. Teraz słucham sobie szant i bym się wybrała za morze... A dzięki ;)]

      Usuń
  10. Każda z małych fascynacji Ethana miała swój początek w plotce albo opinii. Z jakiegoś powodu szczególnie interesował się sprawami, które w społeczeństwie czarodziejów uchodziły za niestosowne czy nawet niepożądane ─ czy robił to na złość ojcu, oczekującemu od syna odpowiedniego zachowania, czy przez własne znudzenie szkolnymi przedmiotami, uporczywie starającymi się nie dopuścić żadnego ciekawszego tematu do podatnych na zło uczniowskich główek, tego sam nie umiał stwierdzić. Lester zwykle nie zastanawiał się, jak jego dążenie do poznawania różnych aspektów życia jest postrzegane przez innych, gdyż i on zbytnio się tymi innymi nie przejmował.
    Sprawa Valancy Edgeworth przynosiła szczególnie wiele kłopotów, głównie przez wiele niepewności i niedopowiedzeń, którym Ethan nijak nie umiał zaradzić. Wypytywanie o nią mogłoby tylko przysporzyć mu nieprzyjemności, poza tym byłoby to zupełnie nie w jego stylu, gdyż Lester zwykł działać sam, bez pomocy przypadkowych uczniów, których wiarygodność pozostawała, jego zdaniem, wiele do życzenia. A akurat w tym wypadku potrzebował stuprocentowej pewności co do własnych podejrzeń, dlatego po kilku tygodniach obserwowania tejże dziewczyny pod kątem pewnej przypadłości, zdecydował się na konfrontację.
    Posuwanie się do ryzykownych metod było zdecydowanie w jego stylu, gdyż tylko takie uważał za skuteczne. Pewnie mógłby po prostu podejść i zapytać Edgeworth, czy jest wilkołakiem, ale przecież to byłoby takie nietaktowne! Zresztą na pewno by zaprzeczyła, to wydawało mu się oczywiste, ponieważ żaden czarodziej nie przyznałby się otwarcie do czegoś, co wciąż budziło w świecie magii pewnego rodzaju niepokój. A jeśli trafiło się wyjątkowo źle, nawet wstręt.
    Gdy pewnego mroźnego wieczora opuścił mury zamku, doskonale wiedział, dokąd iść ─ przypadkiem usłyszał rozmowę dwóch Krukonek o tym, że "Valancy znowu siedzi w cieplarni". Informacja ta spadła na niego tak nagle, że sam był zaskoczony chwilowym zamroczeniem umysłu, spowodowanym brakiem pomysłu na skorzystanie z tej niespodziewanej pomocy. Decyzję o wyjściu do cieplarni podjął błyskawicznie i może zbyt pochopnie, bo schodząc po łagodnym zboczu wciąż nie miał pojęcia, co tak właściwie powinien zrobić. Miał w pogotowiu swoją jaworową różdżkę, lecz jedyne, czego był w tamtej chwili stuprocentowo pewien, to to, że nie użyje jej do ataku z zaskoczenia. Nie był tchórzem.
    Gdy dotarł na miejsce, do trzech stojących obok siebie cieplarni, przez moment stał w bezruchu, dokładnie się przyglądając szklanym ścianom. Pozornie każdy z tych budynków wyglądał identycznie ─ na opuszczone, poza lekcjami zielarstwa zupełnie nieciekawe miejsce, jeśli ktoś nie pałał miłością do roślin i cuchnących nawozów. Lester zdecydowanie należał do tej grupy, zajęcia z profesorem Longbottomem były dla niego prawdziwą męczarnią, ale rozsądek podpowiedział mu w czwartej klasie, że musi kontynuować ten przedmiot, jeśli chce zająć się czymś interesującym po ukończeniu Hogwartu.
    Po krótkiej obserwacji wszedł do jednej z cieplarni. Wiedział, że Valancy tam jest, ponieważ na tle ciemniejącego nieba wyraźnie zalśniło światło odbijające się słabo od szklanych ścian, a jego źródło najpewniej pochodziło z różdżki lub lampy naftowej. Sam nie skorzystał z zaklęcia, aby rozświetlić sobie drogę, nie chcąc się zdradzić. Zanim jednak ruszył w stronę bladego światełka, zaryglował drzwi małym skobelkiem, aby w razie czego uniemożliwić Krukonce wymiganie się od konfrontacji. Zamierzał dowieść swego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnalazł ją niedługo później, chociaż gdyby uparcie nie chciał krążyć w ciemnościach, zrobiłby to jeszcze szybciej. Od razu nie wyszedł z cienia, chwilę przyglądając się pochylonej nad czymś dziewczynie. Ciężko mu było wyobrazić sobie ją podczas przemiany, była naprawdę ładna, a wilkołaki...
      Zrobił krok naprzód. Spróchniała podłoga skrzypnęła nieznośnie, wywołując grymas na twarzy Ethana, liczącego na nieco bardziej dramatyczne wejście w światło.
      ─ Nie za późno na podobne zajęcia? Ktoś mógłby pomyśleć, że coś kombinujesz.


      [Wybacz, że dopiero dziś, ale wczoraj z jakiegoś powodu internet przestał mi działać.]

      Usuń
  11. [Skoro masz takie odczucia, to może moja wizja Thomasa jako Ślizgona wcale nie jest słuszna?
    Wszelkie podobieństwo niezamierzone.
    Cześć.]

    Thomas Chickering

    OdpowiedzUsuń
  12. [Spokojnie, nie odebrałam tego w ten sposób. Ciężko tak naprawdę wnioskować po kilku zdaniach w karcie, gdzie daną postać umieścić, ale zaczęłam się zastanawiać, czy zdołałam przekazać Thomasa tak, jak mam jego wizję ułożoną w głowie.
    Proszę, myśl. :>]

    Thomas Chickering

    OdpowiedzUsuń
  13. — Wydaje mi się, że mieszkamy w jednej wieży, więc tak, chyba nie będzie problemu z odszukaniem cię — odparł, patrząc na dziewczynę wzrokiem pełnym powagi.

    Wcale nie planował naigrywać się z jej strachu przed czymkolwiek, w swoim mniemaniu właściwie tego nie zrobił. Średnio uśmiechało mu się także zwalczanie szkodnika w pojedynkę, ostatnio bowiem — ostatnio znaczy w noc wyczarowania ślimaka — nie najlepiej poszło… Nie kontrolował wytworu własnej wyobraźni ożywionego za pomocą czarodziejskich formułek. Ale może za drugim podejściem spadnie na niego więcej szczęścia? Należało to sprawdzić. Sęk w tym, iż miał zerowe pojęcie, jak przywołać swoje malowidło. Wszakże nie jego śledziło. Od tamtej nocy ani razu już go nie widział. W przeciwieństwie do jednej z osób znajdujących się w Sali.

    Pozwolił myślom swobodnie płynąć. Dryfował między zaklęciami mniej i bardziej skomplikowanymi, chcąc odszukać te odpowiednie do sytuacji. Bardzo pożałował, że księgę, z której wówczas korzystał, oddał do biblioteki, bo mogła być już wypożyczona przez innego ucznia. Tylko dlatego ją zwrócił — pani bibliotekarka poinformowała go o zbyt długim terminie zawłaszczenia przedmiotu tylko dla siebie. W sumie miała rację, ponieważ przyniósł ją do dormitorium w drugim tygodniu szkoły. Był ciekaw, kto tak pilnie jej potrzebował.

    Minęło kilka minut. Kątem oka dostrzegł, że Valancy zabrała się za sprzątanie stanowiska pracy. Zerknął na swoją część stołu i postanowił uczynić tak samo. Jego część wyglądała znacznie mniej uporządkowanie. Powoli zebrał wszystkie użyte komponenty i zaniósł je na ich pierwotne miejsce. Jeszcze wstrzymał się z użyciem zaklęcia czyszczącego, na wypadek, gdyby z eliksiru coś miało niespodziewanie chlupnąć. Przysiadł więc z powrotem, skupiając uważne spojrzenie na wnętrzu kociołka. Bardzo zależało mu na tym przedmiocie, nie do końca będąc pewnym dlaczego. Wciąż nie posiadał określonych planów na przyszłość; nie określił zainteresowań do jednej dziedziny. Był człowiekiem, który najchętniej sprawdziłby się w każdej z dostępnych możliwości i potem wybrał, ale to zachowanie raczej nie spotkałoby się z dużą aprobatą. Nie mógł zdawać owutemów ze wszystkich hogwarckich przedmiotów, bo niektóre dawno przerwał, a na inne nigdy nie uczęszczał. Karierę miał nieokreśloną, lecz, jakąkolwiek drogę obierze, dobra znajomość warzenia mikstur na pewno w życiu mu nie zaszkodzi.

    Gdy Caelan wciąż wlepiał wzrok w kociołek, do klasy nagle wkroczył prefekt z szóstego roku. Podszedł do nauczyciela i po cichym przekazaniu wiadomości, opuścił pomieszczenie. Krukon nie zwrócił na to zdarzenie nawet najmniejszej uwagi. Do jego uszu dobiegała jedynie gniewna, aczkolwiek wypowiadana szeptem, wymiana zdań pomiędzy Finniganem a Joanne. Spierali się o barwę eliksirów i pewnie o każdą inną bzdurę, która tylko przyszła im do głów. Tymczasem profesor obwieścił nowinę:

    — Otrzymałem właśnie pilne wezwanie do gabinetu dyrektora. Sprawa nagląca, więc niestety musimy zakończyć nasze zajęcia odrobinę wcześniej. Proszę, uporządkujcie swoje stanowiska i nie naróbcie przy tym większego bałaganu.

    Abernathy usłyszawszy, że dzisiejsza lekcja dobiegnie końca przed czasem, pośpiesznie podparł dłonie na blacie i wstał ze stołka.

    — A… a co z naszymi eliksirami? Nie została sprawdzona ich poprawność.

    Niemal słyszał głos w głowie, który podpowiadał, że przed chwilą zabrzmiał jak jeden z tych nadgorliwych uczniów, nie będących w stanie cieszyć się z szybszego zakończenia nauki. Pomimo roku spędzonego na prefekturze, nigdy nie należał do tego typu uczniów. W oczach hogwartczyków każdy prefekt jawił się jako kujon zakochany w regulaminie, a prawda leżała zwykle gdzieś po środku. W przypadku Caelana chodziło przede wszystkim o chęci do eksperymentowania i sprawdzenia się w roli prefekta. Sama władza nie była zła, gorzej z jej konsekwencjami, o czym niejednokrotnie się przekonał. Odejmowanie punktów poniektórym nielubianym osobom sprawiało mu satysfakcję, ale nie na długo, albowiem pisanie raportów szczególnie go męczyło. Na co komu raporty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Profesor zebrał parę rzeczy z biurka i pochował je do skórzanej teczki. Przystanął przy drzwiach wyjściowych, by dopiero wtedy odpowiedzieć na zadane pytanie.

      — Możecie zostawić kociołki do mojego powrotu albo odszukać wolne fiolki i wypełnić je eliksirem, a ja później sprawdzę. Kto nie chce, to nie musi tego robić. Daję wam dzisiaj wybór. Do zobaczenia na następnych zajęciach. Miłego popołudnia, drodzy uczniowie!

      Pochwyciwszy marynarkę w drugą rękę, wyszedł szybko z klasy. Natomiast na twarzy Caelana wykwitła zawiedziona mina, a kłótnia Ellisa z Joanne nabrała teraz głośności. Nie musieli się obawiać reprymendy ze strony kogoś, kogo w sali już nie było. Uczniowie zgodnie zaczęli sprzątać swe stanowiska, chcąc wyjść jak najszybciej. Dwoje Gryfonów, znanych chłopakowi z Klubu Eliksirów, odszukało puste fiolki i przelało tam niewielką ilość uwarzonej mikstury. Krukon postąpił tak samo, rzucił zaklęcie czyszczące, po czym rzucił Valancy ukradkowe spojrzenie. Chwilę się nad czymś zastanowił i powiedział:

      — Może jednak powinniśmy zrobić to razem. Mam wrażenie, że skoro ślimak śledzi ciebie, to na pewno pojawi się w twoim pobliżu, a nie moim. — Podniósł torbę z podłogi, wrzucił tam podręcznik, a następnie zawiesił ją sobie na ramieniu i dodał: — Jakie masz plany na popołudnie?

      Mogła mieć jakieś zajęcia. Nie znał jej planu lekcji, choć z tego, co zauważył, mieli bardzo podobny harmonogram. Miał nadzieję, że nie będzie przeciwna zmianie decyzji, ale kierował się logiką. Towarzyszenie Valancy wydawało się najrozsądniejszym posunięciem, aczkolwiek był gotów na usłyszenie odmowy. W międzyczasie Gryfoni i Krukoni opuszczali salę.

      Uniósł wyczekująco brew.

      Usuń
  14. — Teoretycznie ta przepowiednia nie jest zarejestrowana, bo ja sam nie jestem zarejestrowanym jasnowidzem, ale jaka jest prawda, to ci nie powiem. Już nie raz starałem się wyciągnąć od ojca jakąkolwiek informacje, bo widzisz, on pracuje w Departamencie Tajemnic, zna się przecież na rzeczy, musi wiedzieć coś. — Ucichł na moment, bo usłyszał jakieś kroki na korytarzu. Jak się okazało, to był tylko nauczyciel na dyżurze, nic poważnego, nawet na nich nie spojrzał.
    Stratford nie miał najmniejszych obaw przed rozmową o prywatnych sprawach. To jasne, nie chodził wokół, rozprawiając o profesji swojego ojca, ani o własnych umiejętnościach, ale był w Hogwarcie przez tyle lat, że mimochodem informacje od niego uciekały — ludzie byli na tyle bezwstydni, że zupełnie bez żenady trajkotali o wszystkim i o wszystkich. Nie dziwne, że do tego czasu część poznała prawdę o jego dziwnych mocach. Chłopakowi to nawet pasowało; może się to wydawać nieskończenie głupie, ale raz nawet umówił się z pewną Puchonką, zaczynając rozmowę od tego, że zobaczył poprzedniego dnia w wizji, jak siedzą razem w Trzech Miotłach.
    — Przepowiednia o Potterze chociażby. Sama-wiesz-kto dopełnił ją, nie mając o tym pojęcia, ale w tym, co ja powiedziałem, nie ma najmniejszej wzmianki o tym, czy musiałaś ją usłyszeć.
    W dniu uzyskania praw pęknie kość, co będzie początkiem końca i końcem innego początku. Nim miną cztery miesiące krew rozleje się znów, barwiąc sierść czerwienią, pokazując swe kły.
    To mogło dotyczyć każdego, niekoniecznie samej Valancy, ale kogoś, kogo znała, skoro sama przepowiednia była wystosowana właśnie do niej. Nie była jednak tylko widzem, brała w niej udział, nawet jeśli nie grała głównej roli.
    — Jeśli miałaś styczność z jakimś wilkołakiem... — zaczął, starając się, by nie naciskać zbytnio tego delikatnego tematu. — To powinnaś chociaż się z nim skontaktować, jeżeli w ogóle masz taką możliwość. Ktoś jest w niebezpieczeństwie, tego jestem absolutnie pewien, ale to nie musisz być ty.
    Westchnął cicho, marszcząc brwi. Nie mógł powiedzieć, że męczyła go ta rozmowa, ale czuł coraz bardziej ciążące na nim wyrzuty sumienia, jakąś taką odpowiedzialność.
    — Poleje się krew, Valancy. To musi cokolwiek znaczyć.

    [Ale pod tą zakładką ładnie teraz.]

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Och, Tia to przy Valancy nic. Jest krzyk, jest rozpacz, jest rzucanie przedmiotami, właściwie dzieje się wszystko - brak tylko w tym wszystkim rozwagi i umiaru. Jaccę już chyba kiedyś komentowałam i wciąż go lubię, o.
    Hm, cześć... ponownie :D ]
    Bowen

    OdpowiedzUsuń
  16. [Już wszystko poprawione, dziękuję. No ja właśnie nie wiem po co tłumaczyłam, to takie łatwe przecież, ale wspomagam tych, którzy jednak nawet takich banałów by nie wiedzieli.
    Zwyczajne przewrażliwienie. Nie chciałam brać się za coś, czego mogłabym nie udźwignąć z powodu braku dostatecznych informacji.]
    Son Min-hee

    OdpowiedzUsuń
  17. [Voss był tym małym, głupim i potem trochę starszym szczylem, co przez cały film rzucał w całujących się nastolatków popcornem. Nie pamięta. Ale pokochał Gwiezdne Wojny.
    Talon wciąż aktualny, jeżeli jest chęć na zrealizowanie, przyskoczę z jakimś pomysłem. ; D ]
    Voss

    OdpowiedzUsuń
  18. [Wiesz, chciałam czegoś nowego spróbować, a Ślizgonów miałam może raz czy drugi tylko w karierze, zobaczę jak się będzie takiego człowieczka prowadzić. Byle nie wpaść w stereotypową pułapkę.]
    Son Min-hee

    OdpowiedzUsuń
  19. [Dziękuję, dziękuję. Owszem, publikowałam się już z taką kartą. c: cześć!]
    o'brien

    OdpowiedzUsuń
  20. [Widzę, że póki co jestem z moją postacią opisywany w samych superlatywach. Mam nadzieję, że to się szybko nie zmieni :D
    Cześć!]

    Sadr

    OdpowiedzUsuń
  21. [Pewnie, że da radę. A wolisz wymyślać czy zaczynać?]

    Sadr

    OdpowiedzUsuń
  22. [Zdam się na Ciebie, bo po przeczytaniu karty jestem onieśmielony postacią Valancy :D
    Co do wątku, lubię pościgi i wybuchy, Sadr pewnie też, ale chyba mimo wszystko we dwóch wolimy jednak te spokojniejsze klimaty. Kiedy coś się dzieje, ale nie do końca wiadomo, czy to jest takie ważne, a później może wyniknąć z tego afera na skalę całego świata czarodziejów - to jest fajne. Napięcie, dreszcz po plecach przechodzący, a na koniec więcej pytań niż odpowiedzi. Jeżeli na przykład masz pomysł na jakąś przygodę, którego dotąd nie wykorzystałaś, to jest dobry moment na wyciągnięcie go :D]

    Sadr

    OdpowiedzUsuń
  23. [Oj zdecydowanie nietypowe zachowanie. Połączyłam po prostu kilka postaci, które są mi znane z filmów, seriali i książek. W rezultacie wyszedł mi ot taki Russ :) Co do muzyki - ja zaczęłam ubóstwiać ostatnio London Grammar, więc musiała się pojawić jedna z ich piosenek :)
    Od razu zapytam czy masz chęci, czas no i pomysł na wątek! :)]
    Russ

    OdpowiedzUsuń
  24. [Leon ma raczej niewiele wspólnego z najsłynniejszym Napoleonem, ciapa z niego i tyle. Recytuje właściwie wszystko, bo ma pamięć ejdetyczną, co jest darem i przekleństwem w jednym, ale muszę przyznać, że szpanowanie poematami jest baaardzo w jego stylu.
    Valancy ze swoją wiarą w potęgę umysłu to po prostu perełka, chwalę i podziwiam.]

    Napoleon Chervinsky

    OdpowiedzUsuń
  25. [Zawsze marzył mi się taki wątek, ale z różnych przyczyn nigdy nie wypalił, więc jeśli tylko znajdziesz odpowiedni pretekst, będę wniebowzięta.]

    Napoleon Chervinsky

    OdpowiedzUsuń
  26. [Niestety byłam zmuszona stwierdzić, że z kobietą za bardzo niestety się nie pobawię, także na jej miejsce jej pan. Zachie z zamysłu ma być trochę smutny, więc dobrze odczytałaś moje zamiary. A tak w ogóle to cześć!]

    Zachie

    OdpowiedzUsuń
  27. [Ogólnie Zach nie robi jakieś wielkiej tajemnicy ze swoich kontaktów z rodziną, ale chyba nie dotarł do niego jeszcze fakt, jak wielką środę im, a także i sobie, wyrządza. Możemy więc przyjąć że ma ogół na jego ustach gości uśmiech. Czy pomoglo to e potencjalnym wątku?
    Btw. Używałas już tej karty gdzieś? Znajomo wygląda.]

    Zachie

    OdpowiedzUsuń
  28. [Przychodzę podziękować za miłe powitanie (lepiej późno, niż wcale :) i pozachwycać się trochę treścią karty, zarówno Jaccy, jak i Valancy. Fascynuje mnie sposób, w jaki pani na gifach zakłada włosy za uszy (jak ona to robi, co się dzieje z grzywką, dlaczego nie opada jej potem na czoło, niesamowite).
    Z chęcią zaproponowałabym jakiś wątek, ale pustka w głowie uniemożliwia zarzucenie czymś bardziej rozbudowanym i ciekawym niż wspólne kibicowanie Arsenalowi.]

    claudius

    OdpowiedzUsuń
  29. [Ale wątki bez powiązań to dla mnie żaden problem! Możemy więc pomyśleć nad wątkiem bez konkretnych relacji, gdzie ich znajomość dopiero się rozwinie :)]
    Russell

    OdpowiedzUsuń
  30. [Może ten zagubiony pomysł jeszcze się wyłoni z odmętów Twoich myśli, ale póki co mogę stwierdzić, że propozycja jest całkiem interesująca. Oczywiście Zachary nie robiłby tego za darmo, więc wynagrodzenie też musi być proporcjonalnie do zadania interesujące.]

    Zach

    OdpowiedzUsuń
  31. [ten aspekt mnie również zawsze ciekawił. na dobrą sprawę to rodzice opiekują się takim dzieckiem i jeśli sobie nie życzą to, czysto teoretycznie, nie powinno się go w żaden sposób przymuszać do nauki. aczkolwiek faktycznie, jeżeli miałyby wyniknąć z tego względu jakieś nieprawidłowości... choć w gruncie rzeczy rzadko kiedy mugolaki zdają sobie sprawę z istnienia w nich czegoś tak odmiennego, prawda? :>
    pewnie i tak - no ale, jak już tkwimy w świecie czarów, to czemu sobie nie pofantazjować. :D
    witam!]

    Lukrecia Anders

    OdpowiedzUsuń
  32. [No właśnie — co? Planujesz, by w najbliższym czasie spełniło się coś z dawnej wizji Alexandra?
    Nie, moja mea culpa — pierwsze skojarzenie, aż bym sobie obejrzała Asteriksa i Obeliksa :D]

    OdpowiedzUsuń
  33. [Kop głęboko, a wątek kontynuować chcę :D Może Alexander po prostu sam chciałby zobaczyć, jak sprawa się potoczy, bo to w końcu jego pierwsza poważna wizja i będzie czuć za nią... Odpowiedzialność? O ile Valancy nie będzie miała nic przeciwko!]

    OdpowiedzUsuń
  34. [W sumie wymienianie się w wątkach pracami na studia byłoby całkiem ciekawe... Czym dysponujesz? Ze swojej strony mogę Ci zaproponować podstawy inwestowania albo może, o, rachunkowość, jest całkiem interesująca (patrząc z perspektywy palety zajęć wcale-nie-interesujących)!
    Bardzo śmieszny i trafny ten Twój pierwszy akapit, jeśli tak sobie pomyślę o przyszłości moich postaci... :D
    MASZ SPIĄĆ TYŁEK, PANNO AUTORKO VALANCY, KONIEC KROPKA]

    Na imię mam Antywirus!

    OdpowiedzUsuń
  35. [Ależ skąd, nie wszyscy się od niego odwrócili! Najlepsza przyjaciółka i kilku znajomych wciąż przy nim są ;)
    Cześć i dziękuję bardzo! :3 Jakby była chęć na wątek to zapraszam do Maxa :)]

    Max

    OdpowiedzUsuń
  36. [Zaproszenie nadal aktualne :D Tylko pomysłu potrzebuję i mogę nawet zacząć ;)]

    Max

    OdpowiedzUsuń
  37. [Hejka, tak myślę, jesteś tu jeszcze?]

    OdpowiedzUsuń
  38. Miał czterech starszych braci, którzy swego czasu swoimi postępkami wyprowadzali matkę z nerwów każdego dnia, a on, najmłodszy, wciąż był gorszy od nich razem wziętych. Sadr, który od najmłodszych lat dawał się poznać tylko ze strony Piotrusia Pana, chłopca, który wyszedł z najbardziej zabawnego snu najbardziej psotnego dzieciaka, miał wiecznie spalony słońcem nos i uśmiech przyklejony do twarzy. Miał sto pomysłów na sekundę, które chciał wszystkie naraz zacząć spełniać, jakby od tego zależało jego życie, albo lepiej - jakby jutro miało nie nastąpić. Jego rodzinny dom, ze względu na swoje położenie, przypominał wyspę na wyspie. Znajdował się na wzgórzu, które było wichrowe, niestety nie mieszkała na nim żadna Ania, tylko on. Z rodzeństwem, matką w sklepie z pamiątkami, ojcem na pięknym dumnym koniu. On zauważał tylko czubek własnego nosa, innych ludzi traktując jak postaci z kreskówek, z którymi można dzielić emocje, śmiać się lub płakać, ale nie zbliżać się za bardzo. Gdyby nie słońce wiecznej szczęśliwości, które towarzyszyło mu nad głową całe życie, pewnie lgnąłby do ludzi bardziej. Pewnie bardziej zależałoby mu na akceptacji, mniej uprawiałby tej donkiszoterii. Właściwie nigdy się nad takimi sprawami nie zastanawiał, ale są tacy ludzie na świecie (tego był świadom), których spotkało w życiu jakieś nieszczęście, które wywróciło ich świat do góry nogami. I nie cieszą ich już wschody czy zachody słońca. Kiedy myślał o tych ludziach, robiło mu się ich żal. Przykro. Dlatego nie robił tego za często. Miał ten komfort, że póki co wiódł życie niezmącone smrodkiem nieszczęścia, smutku i cierpienia. Ponadto, trudno mu było wyobrazić sobie, co takiego musiałoby się mu przytrafić, żeby odebrać mu satysfakcję z tego, że żyje. Przecież to, co go cieszyło, było obecne od zawsze, nie tylko w jego życiu. Skoro jemu do szczęścia wystarczał słomkowy kapelusz, papieros i gwiaździste niebo, dlaczego ktoś inny miałby nie zauważać uroków tych rzeczy?
    Mimo licznego rodzeństwa, Sadr nie potrafił współpracować z innymi ludźmi. Kiedy napotykał jakąś trudność, wolał narazić siebie i innych na szkody, byle tylko nie skorzystać z czyjejś pomocy. Wszystkie ciotki mówiły, że po ojcu jest taki jak osioł. Uparty, krnąbrny, nie dający sobie niczego przetłumaczyć. Żyjący w innej rzeczywistości, która w jego głowie tworzy logiczną całość i dlatego nie można do niego nigdy do końca dotrzeć, aby coś zrozumiał. Sadr jednak nie brał niczego do siebie, chociaż udawał, że słucha uważnie. Wiedział wszystko najlepiej i wierzył, że jeśli zechce, weźmie sobie gwiazdę z nieba, że nie ma rzeczy niemożliwej do zrobienia dla wolnego człowieka. Zakładał też, że jest całkowicie wolny, co nie każdemu się podobało, ale nigdy nie miał do nikogo o to pretensji. Nie próbował dać się zrozumieć. Do bunkru swoich myśli zapraszał nielicznych, chociaż zwykle pochopnie. Zupełnie jakby liczył, że los będzie mu sprzyjał za każdym razem, kiedy on sobie wymyśli.
    Niestety nie miał tyle szczęścia, żeby zabrakło dla niego pary do projektu z zielarstwa. Nie był co prawda mistrzem w rozpoznawaniu magicznych roślin, właściwie metodą "na czuja" prześlizgnął się aż do siódmej klasy i w ogóle nie zamierzał pisać z tego egzaminów końcowych, ale... Wciąż, wolał swoje towarzystwo. Praca z kimś wymagała liczenia się z opinią drugiej osoby, uważnego jej słuchania, ustalania. Sam ze sobą nie musiał nigdy nic ustalać. Coś było albo czegoś nie było, prosta sprawa. Nie żeby w tym momencie uchodził za gbura, któremu nic się nie podoba, ale skoro już musiał z kimś pracować, wolał, żeby to był jakiś inny chłopak. Zgromadzone doświadczenie w tym temacie pozwalało Sadrowi uważać, że dziewczyny dostrzegają więcej niż chłopacy i są skłonne do częstszych narzekań. Zdarzają się też wypadki czepialstwa, które, skonfrontowane z frywolnością poczynań Howlera, mogły stać się przyczyną porażki danego przedsięwzięcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W związku z powyższym, Valancy mogła odnieść wrażenie, że Sadr krzywo się na nią patrzy i że, na przykład, nie ma ochoty przebywać w jej towarzystwie, ale jednocześnie czuje okowy obowiązku wypełnienia powierzonego zadania i przed ucieczką wzbrania się tylko z przyczyn honorowych. On odniósł wrażenie, że na koleżance nie zrobił żadnego wrażenia, a przecież powinien zrobić takie, żeby chciała zrobić za niego również jego połowę projektu. Taki hipotetyczny plan wydarzeń przypadł mu do gustu. Nagle cały projekt wydał mu się piekielnie nużący, skoro już myślał o tym, żeby zrzucić na kogoś robotę. Tak działał umysł Sadra - zupełnie na opak, jakby konsekwencja determinowała myśl albo czyn, a nie na odwrót.
      - Ej Val, wiesz co? Wyglądasz bardzo ładnie w świetle księżyca. - Powtórzył wyraźniej, bo odniósł wrażenie, że za pierwszym razem jego słowa zabrzmiały jakoś niewyraźnie. Do dziesiątego roku życia bardzo seplenił, później było już trochę lepiej, ale przeczulenie na tym punkcie zostało. Poza tym, lubił być zauważony, był jak duże dziecko. Już kiedy wychodzili z zamku myślał o sprytnym urobieniu Valancy, żeby jak najwięcej zrobiła i żeby on mógł ją co najwyżej poprawiać. Kiedy przeteleportowali się pod wskazany adres, okazało się, że czeka ich jeszcze krótki spacer skrajem lasu. Był marzec, jeszcze dość szybko ciemniało, księżyc prawie w pełni dopiero wschodził. Idealny nastrój pod wykonanie niecnego planu, który wymagał odrobiny romantycznego nastroju. Howler wyszedł z założenia, że każdej dziewczynie zrobiłoby się miło na miejscu Valancy, gdyby usłyszała taki oklepany tekst na żywo.W końcu on był królem świata, wielkim narratorem opowieści swojego życia, więc doskonale znał bohaterów, nawet jeśli ich nie znał.

      [To nie był dobry czas na postać Wyjca. Teraz chyba jest najwyższy. Przynajmniej ja tak czuję, Ty pewnie poczułaś się zlana itp., za co Cię przepraszam :]
      Sadr

      Usuń