30 października 2000

You keep begging for forgiveness but you don't think you've done something wrong

patronus wilk ––– bogin nieznany ––– różdżka 14 cali, wiąz, włókno smoczego serca ––– dwa metry i szereg blizn w pamiątce po V 1998 ––– tatuaże na rękach i torsie sposobem na upamiętnienie tego, co ważne ––– zbyt dużo procentów, za dużo bólu
Często dochodzisz do wniosku, że los musi cię ewidentnie, cholera, nienawidzić, skoro z taką lubością czyni twoje życie coraz bardziej żałosnym i smutnym, ale prawda jest taka, że tak już po prostu musi być. Przychodząc na świat w tak znamienitej rodzinie jak ta Greybecków, jest się bowiem z góry skazanym na porażkę i nie ma na tym świecie osoby, która wiedziałaby o tym lepiej, niż ty, Connorze. Nauczyłeś się tego w najboleśniejszy ze sposobów – a szkoda, bo tak bardzo chciałbyś o tym zapomnieć…
Niestety, jakby już sam fakt bycia jedynym dzieckiem okrytego niepochlebną sławą wilkołaka, który przed ćwierćwieczem ze ślepą wiernością służył swojemu Panu, nie wystarczał, aby już i tak cholernie mocno utrudnić ci funkcjonowanie na tym świecie, tobie w genetycznym spadku po kochającym tatusiu, dostała się jego druga, potworna natura. Nikt cię nie pytał o zdanie, nikt się nie zastanawiał nad tym, czy to dla ciebie na pewno dobre ani czy decydowanie się na takie dziecko-hybrydę było choćby w najmniejszym stopniu mądre. Nie – ciebie postawiono przed faktem, który się dokonał i przez długie lata nawet nie pokazano ci, że można żyć inaczej.
Byłeś trochę jak zwierzę w klatce, egzotyczne i dzikie, przynajmniej dopóki Fenrir Greyback nie zidentyfikował pełni twoich zdolności. Dla niego od zawsze byłeś bowiem bardziej eksperymentem niż synem – kimś spłodzonym dla samej ciekawości czy można, a nie wyczekiwanym potomstwem. Kolejnym krokiem ku budowie armii likantropów, które ślepo ufając Czarnemu Panu, przyniosłyby mu niebywałą chwałę.
Potem zaś nadeszła pora nauki w Hogwarcie i wszystko uległo zmianie.
Rzucono cię bowiem na głęboką wodę: prosto do środowiska, którego nie tylko nie znałeś, ale i w którym dosłownie musiałeś walczyć o przetrwanie. Z twoim wychowaniem, biografią oraz innymi predyspozycjami, nie mogłeś w końcu trafić do innego domu niż Slytherin, w którym otoczenie się twardą skorupą i wyłączenie w sobie wszelkich ciepłych uczuć było wręcz niezbędne. Tam zaś z czasem robiło się w tobie coraz mniej człowieka, a więcej przerażonej, zapędzonej w kąt bestii.
Siedem lat udawałeś kogoś, kim nigdy nie byłeś. Siedem lat walczyłeś o swoje, raz w miesiącu wyjąc z bólu we Wrzeszczącej Chacie i skomląc o rychłą śmierć, gdy twoje członki zdawały się płonąć ogniem. Siedem lat musiałeś walczyć z własną naturą, aby w chwilach ogromnego podenerwowania nie ulec przemianie – czemuś równie dla ciebie prostemu, co podpisanie się. Siedem lat żyłeś w kłamstwie, pozwalając swoim rodzicom żyć w przekonaniu, że dobrze cię przeszkolili, wychowując nowego, młodego Śmierciożercę.
Maj tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku pomógł ci bowiem zrozumieć, że to nie tą ścieżką wiodła twoja droga – że choć w tym brutalnym konflikcie stanąłeś po tej stronie, której oczekiwała od ciebie rodzina, przyzwyczajony do wykonywania ich poleceń, w głębi serca wcale nie czułeś się z tym dobrze. Obserwując w milczeniu, jak wszyscy, którzy na swój sposób byli ci bliscy, odchodzą z powodu swoich idei, pojąłeś, że tak nie potrafisz, nie chcesz, że nie możesz… Ukończywszy naukę, odszedłeś więc, nie oglądając się za siebie i nie planując już nigdy wrócić.
Przez lata szlajałeś się po świecie, zatrzymując się to tu, to tam w poszukiwaniu szczęścia i odkupienia – czegoś, co pozwoliłoby ci choćby odrobinę pomniejszyć odczuwane przez ciebie wyrzuty sumienia. W niektórych miejscach pozostawałeś na dłużej: znajdowałeś pracę, dom, czasami nawet nawiązywałeś jakieś kontakty międzyludzkie. W innych zaś byłeś przelotem: ot, bestia, której żądze musiały zostać zaspokojone w którymś z europejskich lasów.
Spokój odnalazłeś dopiero na południu Anglii, w kornwalijskiej miejscowości Boscastle, pachnącej rybą, solą i wszechobecną zielenią. W tamtejszej opuszczonej kopalni Wheal Hope udało ci się stworzyć dla siebie azyl, o jakim od zawsze marzyłeś: miejsce bezpieczne, w którym dla nikogo nie stanowiłeś zagrożenia, a w którym swobodnie mogłeś być sobą. W chatce na zboczu klifu stworzyłeś zaś sobie namiastkę domu, którego, jak się okazuje, nigdy nie miałeś.
Zarabiałeś na życie rybołówstwem i ratowaniem okolicznych zwierząt, czując się naprawdę dobrze w tej oderwanej od rzeczywistości mieścinie, która często stawała się oddzielną wyspą, gdy prąd morski odseparowywał ją od stałego lądu. To nie jednak urokliwe widoki czy wątpliwej jakości kuter, na którym codziennie wypływałeś na połów, sprawiły, że po dziś dzień myślisz o tym miejscu z rozrzewnieniem i tęsknotą, której nie sposób opanować. Za to odpowiedzialna jest bowiem dziewczyna o srebrzysto-siwych włosach i najpiękniejszym spojrzeniu fiołkowych oczu, jakie kiedykolwiek widziałeś. Dziewczyna z twoich marzeń i snów, goszcząca w nich do dziś.
Jakimś cudem zdołała bowiem przedrzeć się przez twoje postawione z taką pieczołowitością mury i poznać prawdziwego ciebie. Tego mężczyznę, który dba o to, co jest mu bliskie; tego, który nie może znieść krzywdy innych stworzeń i tego, który w gruncie rzeczy jest po prostu pogubiony. Nic więc dziwnego, że z równie wielką łatwością odnalazła drogę do twojego serca, sprawiając że po raz pierwszy od lat uwierzyłeś, że naprawdę może cię spotkać coś dobrego.
Los widział to jednak zupełnie inaczej, a ty po dziś dzień wyrzucasz sobie to, jak bardzo byłeś wtedy naiwny. Powinieneś był przecież przewidzieć, że potwór taki jak ty nie ma szans na szczęście i że ktokolwiek się do ciebie zbliży, z góry skazany jest na cierpienie. Tego zaś zupełnie dla niej nie chciałeś – cóż, szkoda, że wszystkie twoje działania i tak do tego zaprowadziły. Do pojedynczego wybuchu emocji, których nie potrafiłeś kontrolować i ukazania się twojej zwierzęcej, okropnej natury, co mogło kosztować ją życie.
Wtedy zrozumiałeś, że nieważne, jak kochasz tkwić u jej boku, to nie jest miejsce dla ciebie.
Uciekłeś więc ponownie: tym razem jeszcze bardziej zgnębiony i rozżalony, przekonany o swoim bestialstwie i o tym, że nie zasługujesz na nic dobrego. Ścigany przez demony w postaci ojca, który mimo pobytu w Azkabanie zdołał cię odnaleźć i matki, która jak zawsze miała dla ciebie własny pomysł na życie, uciekałeś przed nimi, przed sobą, przed przeszłością, przed… wszystkim.
Uciekałeś, ale nie potrafiłeś biec dostatecznie szybko.
Powrót do Hogwartu w semestrze letnim 2023 roku miał więc być twoim wybawieniem. To bowiem w zamku czułeś się w młodości w miarę bezpieczny i wiedziałeś, że chociaż część twoich demonów cię tam nie dopadnie. Podjąłeś więc pracę jako nauczyciel ONMS będąc w skrajnej desperacji i będąc pewnym, że gorzej już być nie może – że więcej błędów nie zdołasz popełnić. A jednak jedna wycieczka do Hogsmeade w czerwcowy dzień, gdy tęsknota za ukochaną była zbyt silna, abyś mógł sobie z nią poradzić, udowodniła ci, że jest inaczej. Kelnerka w gospodzie, z którą pozwoliłeś sobie na noc zapomnienia i dziecko pod jej sercem były bowiem aż nadto przekonującym dowodem.
Oto więc jesteś: nauczyciel ONMS w kolejnym semestrze nauki, bo choć poczucie obowiązku i pewność, że dzięki temu twoja wiarygodność jako prawego człowieka wzrośnie, kazało ci wziąć tę kobietę za żonę, nie potrafiłeś stać się mężem na pełen etat; wilkołak, który wciąż nie przestał udawać i mężczyzna, który chciałby potrafić cofnąć czas…
Rzecz w tym, że czego byś sobie nie wmawiał, wina leży wyłącznie po twojej stronie. To ty bowiem straciłeś nad sobą panowanie, śmiertelnie przerażając jedyną kobietę, na której kiedykolwiek ci tak mocno zależało i wyrządzając jej krzywdę, której nigdy sam sobie nie zdołąsz wybaczyć. To ty wyjechałeś bez słowa, dochodząc do wniosku, że tak będzie dla niej lepiej, aby tym samym wyrwać sobie raz na – jak sądziłeś – dobre serce z twojej szerokiej piersi, skazując je na permanentne złamanie, cierpienie i ból, którego nic nie jest w stanie uciszyć – nawet najsilniejszy alkohol. To ty pozwoliłeś samemu sobie uwierzyć w to, że jesteś potworem, który nie zasługuje na nic dobrego – że takich zwyrodnialców jak ty, powinno się karać bezwzględną, nie znającą żadnej ulgi, śmiercią bądź przynajmniej odseparowaniem od reszty ludzkości. To ty dopuściłeś do tego, aby z twoich oczu na dobre zniknął wyraz szczęścia, a usta zapomniały czym jest uśmiech inny, niż ten wymuszony: sztuczny, ironiczny i nie mający nic wspólnego z radością.
Sam to wszystko spieprzyłeś, Connor.
Teraz to, cholera, napraw.

Na gifach od pirata (<3333) ponownie Jason Momoa, a w tytule Bear's Den.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz