13 lipca 2000

***

Wątek wieloosobowy
Fred Weasley
Roxanne Weasley
Christopher Zabini
Addison Hallaway

10 komentarzy:

  1. Schyliła się, aby zawiązać czarne trzewiki. Światło wpadało przez okno do jej zagraconego pokoju, eksponując każdą nierówność na drewnianych ścianach. Ścianach tyle razy dotykanych przez Angelinę, ścianach, które wchłonęły kawałek jej duszy i mimo to pozostawały niewzruszone na wieść o śmierci jednej z mieszkanek domu Weasleyów. Roxanne uśmiechnęła się ponuro, mierząc wzrokiem bezchmurne niebo. Był początek października, drzewa przybrały żółto-pomarańczowe barwy. Powinno padać. Niebo powinno dać wszystkim znać o stracie, jaką ponieśli, gdy jedna z najważniejszych osób w życiu dziewczyny odeszła bez słowa pożegnania. A jednak świeciło słońce, rażąc Roxanne po oczach i sprawiając, że mrużyła podkrążone od braku snu oczy. Kołnierz szarej koszuli zdawał się zaciskać na jej szyi, dusić, ale mimo to nie chciała odpiąć jednego guzika. Zamiast tego przewiązała sobie luźno czarną tasiemkę idealnie pasującą do reszty jej stroju. Czarne spodnie, czarny kardigan oraz czarne obuwie były przełamane jedynie przez nieco jaśniejszą koszulę. Jakby próbowała samą siebie przekonać, że nie może być aż tak źle. Upięła kręcone włosy w luźny i niedbały kok, taki sam, który Angelina nosiła po domu. Założyła okulary na nos i odwróciła się na pięcie, by stanąć przed drzwiami wyjściowymi z pokoju.
    Goście zgromadzili się już w ogrodzie, czekając na wspólny wymarsz na pobliską łąkę, gdzie miała zostać pochowana jej mama. Mama. To słowo brzmiało teraz tak obco, jakby nigdy wcześniej go nie używała. Mama. Mama, ta, która przeleżała ostatnie jedenaście miesięcy bez ruchu w szpitalu. Ta, która nie zdążyła nawet dowiedzieć się, czy jej córce udało się przeżyć pożar na stadionie, przed którym tak bardzo chciała ją uchronić. Roxanne przełknęła ślinę, stawiając ostrożnie kroki. Nie chciała schodzić do kuchni, nie chciała spotykać wszystkich zasmuconych spojrzeń. Nie chciała dołączać do ojca odbierającego od wszystkich wyrazy współczucia. Nie miała ochoty wysłuchiwać o tym, jak bardzo im wszystkim przykro i jak bardzo Angelina byłaby z niej teraz dumna. Z czego? Z czego byłaby taka dumna? Weasleyówna zacisnęła zęby i przełknęła łzy. Nie pozwoliła sobie płakać, nie teraz, kiedy wszyscy myśleli, że będzie najsłabszym ogniwem rodziny.
    Postanowiła zostać tą silną, która zastąpi Angelinę i na nowo wprowadzi rodzinną atmosferę do domu. Gdy patrzyła w lustro, widziała mamę. Widziała ją w czarnych oczach, w ciemnej karnacji i w kręconych włosach. Widziała Angelinę w profilu swej twarzy, w układzie brwi. I tylko lekkie piegi pokrywające jej buzię oraz delikatnie jaśniejsza cera sprawiały, że przypominała sobie o tym, że faktycznie jest Weasleyem.
    Uniosła dłoń, by otworzyć drzwi do pokoju brata.
    – Fred? – Jej słaby głos przedostał się jakimś cudem przez ściśnięte gardło.
    Na krótką chwilę stanęło jej serce.
    Jej brat leżał skulony na podłodze, zalewając się łzami niczym pięcioletni chłopiec. Roxanne poczuła, jak drży jej dolna warga, wzięła jednak głęboki oddech i przekroczyła próg pokoju, zamykając za sobą drzwi i ignorując dochodzące z kuchni pytania babci Molly o to, gdzie znajduje się rodzeństwo.
    – Fred – szepnęła, podchodząc do brata i kucając przy nim. – Fred, wstawaj. – Położyła mu rękę na drżącym ramieniu.
    Pokój chłopaka wyglądał jeszcze gorzej niż jej. Nie było w nim jedynie porozrzucanych ubrań – szafka nocna leżała przy łóżku, książki z półki leżały na podłodze. Scyzoryk brata był wbity w drewniany, jasny parapet. Dopiero teraz zauważyła wgniecenie w drzwiach, najprawdopodobniej spowodowane kopnięciem. Weasleyowie nigdy nie mieli mebli najlepszej jakości, nietrudno było je zniszczyć.
    Szarpnęła bratem, przywracając go do pozycji siedzącej, by następnie spojrzeć mu w oczy i odgarnąć włosy przylepione do czoła. Usiadła po turecku naprzeciwko niego, delikatnie zdejmując mu zbyt ciasno zawiązany krawat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Mama nie chce nas takich widzieć – powiedziała poważnie, choć sama miała ochotę położyć się obok niego na lekko wypłowiałym dywanie i nigdy się nie podnosić. – Nikt nie chce nas takich widzieć. Musisz wziąć się w garść. – Uśmiechnęła się lekko. – Jak zacznie nas przez ciebie nawiedzać, to wtedy będziemy mieli dopiero problem. Wstawaj, Fred.
      Podniosła się z podłogi i wyciągnęła rękę do brata, by pomóc mu wrócić do pozycji pionowej. Przynajmniej nie jest pijany – przeszło jej przez myśl, obserwując chłopaka kątem oka. Otworzyła wgniecione drzwi i weszła do wąskiego przedpokoju, zaciskając palce na dłoni brata. Zbliżyła się do barierki schodów i wychyliła się delikatnie, by zajrzeć do kuchni. Gula w jej gardle powiększyła się, gdy jej oczom ukazała się blond czupryna Zabiniego stojącego w kącie i niezręcznie spoglądającego na członków rodziny Weasleyów.
      O nie o nie o nie o nie o nie – przeszło jej przez myśl. Kompletnie zapomniała o tym, że go tu zaprosiła.

      Usuń
  2. [Pisałam na siłę i jest beznadziejnie, Jezus, przepraszam Was za to, naprawdę.]

    Z ceremonii pogrzebowej nie pamiętał prawie absolutnie niczego. Wszystkie obrazy zlewały się w jedną, niespójną całość, nakładały wzajemnie na siebie, mieszając Fredowi w głowie. Najpierw wynieśli trumnę czy chór odśpiewał pożegnanie pod gołym niebem? Ciotka Ginny zaczęła płakać zanim zaczęli zasypywać dół ziemią czy przed tym? Czy babcia Molly naprawdę przez cały czas przytulała jego i Roxanne? Czuł się kompletnie otępiały. Nie pamiętał jak przed tym wszystkim udało mu się doprowadzić jego własną sypialnię do tak okropnego stanu. Angelina zabiłaby go za te zepsute drzwi. Nie potrafił skojarzyć jak doszło do wbicia ulubionego scyzoryka w parapet. Dziwiło go również to, że huk zwalanych książek już wcześniej nie zwabił nikogo do pokoju. Pamiętał bowiem doskonale moment, w którym w pomieszczeniu pojawiła się Roxanne. Pamiętał, że kiedy ją zobaczył, z początku nie potrafił odróżnić jawy od snu. Ujrzał spięte w luźny kok ciemne, kręcone włosy, poczuł delikatny dotyk dłoni na swojej twarzy i wydawało mu się, że już wie. Ponownie znalazł się w skórze pięcioletniego dzieciaka, który wywrócił się na schodach Dowcipów Weasleyów, uciekając przed tatą goniącym go ze świecącym na kolorowo i robiącym bardzo dużo hałasu wykrywaczem kłamstw. Zdarł sobie wtedy oba łokcie i całe kolano, a mama podeszła, odgarnęła mu włosy z czoła i roześmiała się, całując go lekko w policzek. Doznał więc szoku, słysząc nad sobą głos własnej siostry. Zamrugał kilkukrotnie i słodki sen zniknął mu sprzed oczu. Leżał zapłakany na podłodze po środku swojej sypialni. Trząsł się i mamrotał. Jego pokój był w tragicznym stanie. Czekał ich jeszcze pogrzeb, a on nie potrafił pozbierać się samodzielnie z podłogi. W tamtej chwili był nic niewartą, drżącą kupą mięsa. Wstał, ściskając dłonie młodszej siostrzyczki i jeszcze przed wyjściem pochwycił ją w swoje ramiona. Potrzebował przytulenia. Potrzebował bliskości. Potrzebował wsparcia. Nie obchodziło go już to, że zachowuje się jak kilkuletni gnojek. Bał się. I zwalał wszystko na barki Bogu ducha winnej dziewczynki.
    Kiedy wyszedł z pokoju, przez głowę przemknęła mu myśl, że dalej śni. W kuchni stali zgromadzeni żałobnicy. Czerń zalewała pokój falą dodatkowego przygnębienia, próbując podciąć Fredowi nogi, na których i tak już ledwo się trzymał. Uśmiechnął się smutno do dziadka Arthura, wzrokiem powoli prześlizgując się po znajomych twarzach. W kącie pokoju jakaś ciotka wybuchła szlochem. Gryfon westchnął, ruszając za siostrą po schodach w dół do zalanego słońcem pomieszczenia. Napięcie panujące w środku zdawało się rozpychać ściany. Wszystko wyglądało jak niewyraźne kadry z jakiegoś bardzo nieśmiesznego filmu. Klik. Ktoś zaproponował wyjście na zewnątrz. Klik. Żałobny pochód Weasley-Potter-Johnson jak jeden mąż ruszył do drzwi. Klik. Ich ojciec na czele gromady uśmiechał się nieśmiało do opuszczających dom gości. Wskazywał na niebo, zagadując wszystkich wokół. Próbując nie stracić maski bliźniaka-dowcipnisia, którą wkładał zawsze w towarzystwie rodziny. Pewnie rozmawiał z nimi o czymś błahym jak pogoda albo pomysł na nowy projekt zwodnej miotły. Nikt nie wiedział jak bardzo tak naprawdę musiał cierpieć. Nawet on. Nawet Roxanne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otępiałe spojrzenie jeszcze raz musnęło każdą twarz ewakuującą się z ich przytulnej kuchni. Jeden element układanki nie pasował mu do całości, ale nie potrafił określić, jaki aspekt w tym całym zamieszaniu mógł zostać przez niego pominięty, jaki szczegół niezarejestrowany. I wtedy to się stało. Nie umiał nad tym zapanować. Fala wściekłości, która prawdopodobnie doprowadziła wcześniej do zdemolowania jego sypialni, zalała go ponownie. Lawina kłębiących się myśli, buzujących w nim emocji, przesłoniła mu możliwość racjonalnego rozumowania. Nie miał szczęścia, że wychodził ostatni. Nim zdążył się zastanowić, co w ogóle robi, z impetem chwycił za poły ciemnej marynarki i z całej siły pociągnął Zabiniego w tył. Zaraz jednym, sprawnym ruchem zamknął drzwi pomieszczenia, energicznym krokiem zbliżając się do zdezorientowanego chłopaka. Chris nie zdążył zareagować. Fred chwycił go za koszulę i szarpnął mocno, z wściekłością spoglądając mu w oczy. JAK ON W OGÓLE ŚMIAŁ SIĘ TAM POJAWIĆ? Nim krzyk Roxanne przebił się przez osłonę zamurowaną dojmującą złością, Weasley zdążył już zerwać z chłopaka muszkę i cisnąć ją w kąt pomieszczenia. Jego palce powoli zmierzały w kierunku szyi byłego Ślizgona, ale zamarły w połowie drogi, zmrożone błagalnym szeptem jego siostry. Co się z nim działo? Przerażonym spojrzeniem zmierzył postać Christophera i przełknął głośno ślinę. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło. Kiedyś owszem, miał zamiar się na niego rzucić, ale w zupełnie innym celu. Wypełniająca go złość i bezradność przejęły nad nim kontrolę. Zabini miał prawo tam być, znał Angelinę i to dobrze. Do czasu tego jednego incydentu pojawiał się u nich stosunkowo często. Co w niego wstąpiło? Odsunął się, dysząc ciężko, ze strachem spoglądając na swoje dłonie. Nie miał pojęcia, co się z nim działo. Zerknął na Roxanne, a potem przeniósł spojrzenie na Zaba. Powinien czuć wyrzuty sumienia, powinien przeprosić, powinien...
      — Mało ci dobijania mnie na co dzień? Musiałeś tutaj przyjść, prawda?

      Dupek do potęgi

      [Tak sobie myślę, że ktoś mógł Fredzia czymś otruć albo jakimś imperiusem walnąć, bo to nie jest normalne, no XD]

      Usuń
  3. Nie lubił pogrzebów. Nie chodziło tu jednak o sączący się między ludźmi smutek w trakcie ich trwania, o przygnębiającą atmosferę, o łzy smutku kręcące się rodzinie zmarłego w oczach, spojrzenia pełne żalu. Nie chodziło o przejmującą czerń, o wzruszające przemówienia, o rozpacz podczas chowania ciała. Nie chodziło też o nieprzyjemne brzmienie przypadkowego śmiechu czy grobową ciszę ciążącą na ramionach. Pogrzeby kojarzyły mu się z udawaniem. Z tłumem ponurych żałobników na siłę obnoszących się z tym, jak bardzo cierpią. Z rodziną zbyt zajętą planowaniem wystawnej stypy i usadzenia gości tak, by nie doszło do awantur, by znaleźć czas na zadumę nad członkiem rodziny, który odszedł. Z wymuszonymi łzami, nieszczerymi kondolencjami, sztywnymi garniturami wkładanymi tylko na jedną okazję.
    Po pogrzebie babki obiecał sobie, że na żadnym więcej się nie pojawi.
    A jednak tego dnia kręcił się niepewnie po domu Weasleyów, który wydawał się zupełnie obcy. Wszystko wyglądało tu zupełnie inaczej niż podczas ostatniego pożegnania jego babci. Nigdzie nie było czuć jakiejkolwiek zawiści, szczery smutek promieniował z postaw wszystkich obecnych, nie dało się dosłyszeć szeptów typu „dobrze jej tak”. Ścisnęło go w sercu. Ciepła rodzinna atmosfera wydawała się czymś zupełnie przeciwnym niż to, do czego był przyzwyczajony. Czuł się tu jednocześnie zupełnie obco i w przedziwny sposób na miejscu. Kiedy kondukt powolnie ruszył ku wyjściu, podążył wraz z falą ludzi bez wahania, jakby był jednym z trybików koniecznych do działania całości.
    Ale jednak chyba się mylił.
    Zupełnie nie rozumiał, co się dzieje. Wyrwany z tłumu, przyciśnięty do ściany kuchni był totalnie zdezorientowany. Przed sobą miał rozwścieczonego Freda gotowego go udusić. Nie bronił się jednak. Nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Autentyczny gniew bijący od Weasleya przytłoczył go, odbierając dech bardziej niż mogłyby zrobić to dłonie. Niczego nie rozumiał. Przecież tym razem nic złego nie zrobił. Chciał jedynie godnie uczcić pamięć żony szefa, kobiety, która zawsze tak ciepło przyjmowała go, kiedy odwiedzał Freda. To wszystko tak naprawdę trwało sekundy, dla Chrisa jednak ciągnęło się w nieskończoność. Prawie czuł gorący oddech na twarzy, dotyk jego skóry. Wciągnął powietrze ze świstem, przygotowując się na najgorsze. Jeden szept zmienił jednak wszystko. Już zaraz patrzył, jak jego niedoszły oprawca się odsuwa, jak jego furia powolnie gaśnie. Dopiero wtedy dopadł go strach, dotarło do niego, że gdyby nie młoda Weasleyówna mogło się stać coś strasznego.
    – Roxanne… – zaczął niepewnie, zerkając na dziewczynę. – …powiedziała, że mogę przyjść. Pomyślałem, że nawet powinienem… Nie chciałem…
    Jego głos drżał. Sam tak naprawdę nie do końca wiedział, czego tak nie chciał. Bliskość Freda mimo całej sytuacji na niego działała, przytłumiała jego myśli, wyostrzała niektóre instynkty. Spuścił z wahaniem wzrok, wbijając go w czubki wypastowanych butów. Musiał się uspokoić. Nie wypadało przecież podczas pogrzebu przeforsowywać romansów czy wszczynać jakichkolwiek awantur. Wziął głęboki oddech, niedbałym ruchem wsunął dłonie zaciśnięte w pięści do kieszeni i uniósł wzrok. Powolnie powiódł nim po przytłoczonym sytuacją Fredzie i jego drżących dłoniach, przesunął po spokojnej twarzy Roxanne z uwagą wpatrującej się w brata. Zaczął niepewnie rozglądać się po pomieszczeniu dawniej będącym królestwem Angeliny. Czyste blaty, kuchenne sprzęty gotowe do użycia. Wędrował wzrokiem powolnie dalej, zastanawiając się, co powinien zrobić. Zupełnie nie spodziewał się zobaczyć w kuchni kogokolwiek więcej. Był zupełnie pewien, że są tu we trójkę. Kiedy tuż przy drzwiach dostrzegł znajomą blondynkę, ledwie powstrzymał się od przetarcia oczu.
    – Addison? Co ty tu robisz? – Zmarszczył brwi zupełnie zaskoczony. Nie przyszło mu do głowy, że Hallaway może zjawić się na pogrzebie matki Freda. Cóż, Zabini nie zawsze potrafił poprawnie analizować sytuację.

    Zabini

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziadek Arthur trzymał ją długo w ramionach, bezgłośnie łkając i mocząc łzami jej wściekle czerwoną sukienkę. Kolor nijak miał się do tej przygnębiającej ceremonii, prawdopodobnie dalszy, bardziej tradycyjny odłam rodziny Weasley'ów był oburzony szkarłatem okrywającym jej ciało, ale dostała tę suknię od Angeliny na szesnaste urodziny i to był kolejny ze sposobów, w jaki chciała uhonorować pamięć o zmarłej kobiecie, która była bliższa jej sercu niż biologiczna matka. Kiedy spacerowała między członkami rodziny, którzy przytulali ją i składali kondolencje, jakby to ona straciła rodzicielkę, a George posłał jej z drugiego końca pokoju zmęczony uśmiech, unosząc brwi, jakby pytał, czy wszystko jest w porządku, Addison zalała kolejna fala wspomnień. Pamiętała, jak miała siedem lat i urządzili sobie grupowe Halloween, chłopcy kontra dziewczyny. Mimo przewagi płci pięknej (chociaż Roxanne odpłynęła już gdzieś po dwudziestej pierwszej) Fred i George oczywiście wygrali, bo ten drugi był niekwestionowanym mistrzem Halloween, ale tym razem przesadził ze swoim przerażającym psikusem i Angelina spędziła całą noc, czuwając przy Addie, która bała się zasnąć lub wybudzała się z płaczem. Wciąż miała uraz do duchów dzięki panu G. i na ich widok w szkole zawracała w drugą stronę. Przypomniała sobie, jak co roku na wakacjach wybierali się na pobliską polanę, gdzie mugole nie mogli ich dostrzec i grali w Quidditcha, zawsze Fred i Addison przeciwko George'owi i Angelinie, śmiejąc się i przepychając, a potem wracali do domu i spoceni po wysiłku, lepiący się od kurzu wypijali okropną lemoniadę Angeliny. Nie mogła się potem pozbyć tego strasznego posmaku przez trzy dni, ale i tak nie zamieniłaby jej na nic innego. Pamiętała również swoje pierwsze święta Bożego Narodzenia spędzone w domu Weasley'ów i to, jak po kolacji zaprowadzili ją do ściany w salonie ozdobionej zdjęciami rodzinnymi. Wskazali jej najnowszą fotografię, która przedstawiała ją, Freda i Roxanne, gdy w swetrach zrobionych przez babcię Molly siedzieli przy stole z różnymi deformacjami, bo George postanowił wypróbować na nich swoje nowe produkty, które miał zamiar wprowadzić do sklepu. Twarz Roxanne pokrywała neonowa, różowo-turkusowa guma balonowa, nie mogli jej oderwać od skóry dziewczynki przez kolejny tydzień, w końcu Angelina musiała zabrać córkę do Szpitala Św. Munga. Fred biegał wokół stołu, próbując uciec przed Narowistym Świstohukiem, który przyjął kształt wściekle błyszczącej sowy, a Addie próbowała oderwać filiżankę od herbaty, która ugryzła ją w nos i nie chciała puścić.
    Potem na ścianie zawiesili kolejne zdjęcia, na których pojawiała się Hallaway. Jakby naprawdę należała do ich rodziny.
    Podejrzewała, że gdyby ramki nie zostały przytwierdzone zaklęciem, Roxanne zerwałaby wszystkie, na których Addison choćby mignęła w tle i zniszczyła w najbardziej wymyślny sposób, jaki przyszedłby jej do głowy.
    Nagły hałas w kuchni zwrócił jej uwagę, gdy kierowała się w stronę łazienki, gdzie miała zamiar zamknąć się na kilka minut, by odzyskać oddech i panowanie nad sobą. Za każdym razem, kiedy ktoś klepał ją po plecach i powtarzał, że jest mu przykro, ale wszystko się ułoży, miała ochotę jednocześnie się rozpłakać i zacząć krzyczeć, lecz nigdy nie robiła żadnej z tych rzeczy. Czuła się tak, jakby nie miała do tego prawa. Angelina nie była jej matką, nieważne, jak bardzo tego pragnęła. I to cześciowo z jej winy zginęła. Puchonka nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że mogła zrobić więcej, że mogła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Addison rzuciła Zabiniemu ostre spojrzenie pod tytułem chyba jaja sobie ze mnie robisz, gdy zapytał, co tutaj robiła. Nie rozumiał. Oczywiście, że nie rozumiał, dlaczego tutaj była. Tylko Fred znał ogrom jej przywiązania do rodziny Weasley'ów, a teraz stał przyciśnięty do ściany, oddychając ciężko, jakby przebiegł maraton, na jego policzkach pojawiły się czerwone plamy. Włoski zjeżyły jej się na karku, gdy poczuła na plecach mordercze spojrzenie Roxanne, ale skupiła się na swoim najlepszym przyjacielu, który najwyraźniej jej potrzebował. Stanęła tuż przed nim, zmuszając, by na nią spojrzał. Na kilka sekund w oczach Addison pojawiły się te same emocje, które malowały się na twarzy Freda; ten sam ból niedający się opisać słowami, ten sam gniew sprawiający, że krew zmieniała się we wrzącą lawę, a rozsądek zastępowała żądza zemsty, to samo poczucie winy, bo nie udało im się jej uratować, mimo że znajdowali się wtedy tylko kilka kroków od niej, ten sam przygniatający do ziemi smutek. Po chwili jednak błękit jej tęczówek zalśnił i pojawiła się w nich stal, gdy Addie się schowała, uciekła wgłąb siebie, nie pozwalając na uzewnętrznienie swojego żalu. Razem z Fredem gdzieś się potem zaszyją, ale teraz musiała sprawić, by przetrwał całą ceremonię. Skoro nie mogła być silna dla siebie, musiała być silna dla niego i odpowiednio nim potrząsnąć.
      – Przestań. Zachowujesz się jak skończony kretyn. To pogrzeb twojej matki, Fred. Choć raz w życiu zacznij się zachowywać jak mężczyzna, nie jak uciekająca primadonna. Tutaj nie chodzi o ciebie, nie rozumiesz tego? To nie ty jesteś tutaj najważniejszy, więc ogarnij się. – Jeśli miał ją znienawidzić na najbliższe kilka godzin, w porządku. Wiedziała, że będzie w stanie jej wybaczyć, ale nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby pozwolił, aby furia przejęła nad nim kontrolę podczas pożegnania jego matki.
      Addison czuła, że powinna się wycofać. Wiedziała, że Zabini miał wiele do powiedzenia na temat rodziny, z którą łączyły ją więzy krwi i nie chciał, by zbliżała się do Freda. Rozumiała także, jakie uczucia musiała wzbudzać w Roxy, która miała mord wypisany na twarzy i wyglądała, jakby planowała wydrapanie jej oczu.

      mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak wydaje mi się, że jest xD

      Usuń
  5. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Fred wyrwał swoją rękę z jej uścisku i rzucił się na Zabiniego niczym zwierzę, nie zwracając uwagi na jej urwany krzyk spowodowany zaskoczeniem i swego rodzaju strachem. Nie poznawała swojego brata. Patrzyła na jego twarz i nie była w stanie rozpoznać Freda Weasleya, tego samego, który zawsze pomagał jej ze wszystkim, gdy tylko sobie nie radziła. Tego Freda, który ostrzegał ją przed chłopakami i dawał fasolki wszystkich smaków, a potem śmiał się z niej, gdy wylosowała tę o smaku wymiocin. Przełknęła ślinę i cofnęła się o krok, zakrywając sobie usta dłonią. Gdy tylko ujrzała, że chłopak z wściekłością wypisaną na twarzy kieruje swoją rękę prosto ku gardłu Zabiniego, wydała z siebie cichy jęk.
    – Fred, przestań – powiedziała półgłosem. – Przestań natychmiast.
    Chciała brzmieć pewnie, chciała do niego podejść i trzasnąć go w ten głupi łeb. Nie była jednak w stanie. Jej serce już było rozbite na tysiące kawałeczków i próbowało pozbierać się z powrotem do swojej spójnej formy, ale brat Roxanne zdawał się walić pięścią w pozostające okruszki i tworzyć z nich jeszcze mniejsze, trudniejsze do złożenia elementy. Skuliła się, gdy Chris wydusił z siebie, że to ona go tu zaprosiła. Widziała zawód wypisany na twarzy Freda, widziała jego wściekłość kierowaną ku niej. A przecież on nigdy nie był na nią zły. Nigdy nie spojrzał na nią z nienawiścią. Teraz jednak miała wrażenie, że zawiodła starszego brata po raz pierwszy w całym swoim piętnastoletnim życiu.
    – Przepra… – zaczęła, jednak nie skończyła, bo jej oczom ukazała się dobrze znana jej postać. – Addison. – Głos Roxanne nagle stał się szorstki i oschły.
    Zacisnęła jedną dłoń w pięść, marszcząc brwi. Wszystkie emocje, cały smutek, który odczuwała jeszcze przed chwilą, gdzieś odleciał, dając miejsce złości zdającej się teraz wlewać do jej krwiobiegu litrami, pompować krew do twarz i sprawiać, że ledwie widoczne na ciemnej karnacji rumieńce wypłynęły na lekko piegowatą twarz Weasleyówny.
    Bez słowa patrzyła, jak Puchonka podchodzi do jej brata. Słuchała, jak mówi te wszystkie oszczerstwa w jego stronę i nawet nie myślała o tym, ile było w nich prawdy. Sam fakt, że to właśnie Hallaway miała czelność w ten sposób zwracać się do kogoś, kogo w oczach Roxanne pozbawiła matki, obudziło w niej obudzenie. Gniew. Zmarszczyła brwi, by następnie wolnym, ale stanowczym krokiem zbliżyć się do Addie.
    Addie. Addie, która dostała wszystko od Angeliny, która stała się drugą córką Weasleyów. Z którą Roxanne dzieliła się tajemnicami, której pokazała, w jakich zakamarkach chowa przed Fredem łakocie. Do której miała nieograniczone zaufanie. Zaufanie zabite i zakopane pod ziemią w momencie, kiedy dowiedziała się, że to właśnie jeden z Hallawayów podpalił stadion quidditcha. W głowie Gryfonki Addison była zdrajczynią, przez którą teraz Angelina leżała w grobie, zamiast wieść spokojne życie.
    Nie miała zamiaru rzucać się na dziewczynę. Nie miała zamiaru jej bić, choć zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie nabiłaby jej ładne limo pod okiem. Szybkim ruchem wyjęła różdżkę i przyłożyła jej nieco ostry koniec do gardła Hallaway. Strząsnęła rękę brata, który chciał ja powstrzymać, z ramienia, a następnie popatrzyła intruzowi, za którego uznała Addison, prosto w oczy. Była od niej niższa, jednak czuła się teraz w o wiele lepszej sytuacji od Puchonki.
    – Z was dwóch – syknęła spomiędzy zaciśniętych zębów – to ty powinnaś być teraz pod ziemią. Ale proszę bardzo, pooglądaj sobie swoje własne dzieło. – Mocniej przyłożyła różdżkę do skóry Addie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała zaledwie piętnaście lat, a w ciągu ostatnich dni zdawało jej się, że dorosła przynajmniej o trzy lata wprzód. Mimo to wciąż przelewała własny żal na Addison, sama nie będąc w stanie pogodzić się z faktem, że Angelina zginęła, próbując ratować właśnie ją. Miała czasem wrażenie, że to ona sama zabiła własną matkę, a jednak łatwiej było utwierdzić się w przekonaniu, że to kto inny był zdrajcą. Nienawidziła Hallawayów. Nienawidziła Addison. Nienawidziła koloru jej włosów, jej skóry, jej twarzy.
      Kątem oka zobaczyła zaskoczenie na twarzy Zabiniego i niemą prośbę w oczach Freda. Spokojnym ruchem schowała różdżkę z powrotem do kieszeni, a następnie minęła Addie w drzwiach i wyszła z kuchni, chcąc dogonić tłum ludzi zmierzających na właściwą uroczystość i powstrzymać łzy zbierające się pod powiekami.

      Zła Roxanne

      Usuń
    2. *obudziło w niej oburzenie, nie obudzenie, lol

      Usuń