31 października 2015

Preludium burzowe

I.
Jago
19 sierpnia 2022 roku


Wyrzucony wysoko kafel w jednej chwili z dobrze widzialnego stał się niewidocznym, zanikając w promieniach oślepiającego słońca. Większość obserwatorów w naturalnym odruchu odwróciła wzrok, ale zawodnik z numerem dziesiątym na plecach nawet na sekundę nie stracił z oczu piłki. To było jego czternaste przejęcie w całym meczu, a kafla przechwycił z taką łatwością, jakby podanie było skierowane nie do przeciwnika, ale w jego ręce. Nawet nie zwolnił, by lepiej go ułożyć w dłoniach. Pochylił się mocniej nad miotłą, by móc jeszcze bardziej przyspieszyć, sprytnym zwodem wyminął ścigającego z drużyny przeciwnej i stanął oko w oko z obrońcą, którego pokonał, rzucając wcale nie mocno, ale technicznie i precyzyjnie.
Sędzia zagwizdał po raz ostatni w tym meczu i spotkanie inaugurujące nowy sezon dobiegło końca. Przyzwyczajony do tradycyjnej formuły Jacca poczuł się zdezorientowany, ale prędko przypomniał sobie, że na boiskach półamatorskich reguły są nieco inne – gra dobiegała końca albo z chwilą schwycenia przez szukającego złotego znicza, albo po upływie dwóch godzin. Dzisiaj nikomu nie udało się się złapać złotej piłki, ale nie miało to większego znaczenia – przewaga zwycięzców była tak druzgocąca, że nawet dodatkowe sto pięćdziesiąt punktów dla przegranych nie sprawiłoby, że by wygrali. Było to o tyle niespotykane, że będące górą Hipogryfy z Hoylake były beniaminkami, a zespół, który podjęli, uznawany był może nie za główną siłę, ale też nie za kandydata do spadku – ligowy średniak. Bukmacherzy przewidywali zgoła inny wynik.
Kibice Hipogryfów opuszczali trybuny z wesołą pieśnią na ustach, ale wśród nich był jeden człowiek, który nie podzielał ich radości. Jago Radley, pomimo tego, że był nie tylko sympatykiem drużyny z Hoylake, ale również jej członkiem, minę miał nietęgą, a nienawistne spojrzenie wbijał w plecy zawodnika, który zdobył ostatnie punkty w tym meczu. Oprócz tego, że grali w jednym zespole, byli również bezpośrednimi rywalami. Walczyli ze sobą o miejsce w pierwszym składzie.
Jeszcze kilka lat temu Jago Radley był podstawowym ścigającym w drużynie Gryffindoru. Nie miał cech odpowiednich dla kapitana, dlatego też nigdy nie dostał odznaki, ale kiedy był już na boisku, przeistaczał się w lidera, walecznością i zapałem motywując kolegów, a kiedy Gryfonom przydarzały się gorsze chwile, potrafił wziąć ciężar gry na siebie. Był ulubieńcem trybun, a wielu uznawało za pewnik to, że utalentowany ścigający po skończeniu szkoły spróbuje sił w profesjonalnym sporcie. Jago zaskoczył prawie wszystkich, oznajmiając, że po zdaniu owutemów będzie starał się o rozpoczęcie kursów aurorskich. Udało mu się na nie dostać, ale już nie ukończyć. Po niezdaniu jednego z ważniejszych egzaminów proponowano mu tylko udanie się do magicznej policji, ale wzgardził ofertą i postanowił rozpocząć działalność jako prywatny detektyw.
Chociaż wybrał inną ścieżkę zawodową, nie potrafił na zawsze pożegnać się z quidditchem, dlatego już w połowie trwającego sezonu dołączył do półamatorskiej drużyny. Przebojem wdarł się do zespołu, a wolą walki, niebanalnymi zagraniami, dużymi umiejętnościami i zabójczą skutecznością zaskarbił sobie sympatię kibiców. Hipogryfy z Hoylake grały wówczas w czwartej lidze rozgrywkowej, ale ich postawa w meczach wskazywała na to, że czeka ich nieuchronny spadek do niższej. Dzięki Radleyowi utrzymali się, a w następnym sezonie zdołali już na kilka kolejek przed zakończeniem awansować. Kibice byli w euforii. Wtedy Jago zaczął niebezpiecznie pikować w dół. Ze względu na niesportowy tryb życia i niesubordynację stracił przychylność trenera, który miał ten komfort, że mógł przestać powoływać najlepszego zawodnika drużyny, ponieważ kilka przegranych spotkań i tak już nie mogło zaszkodzić.
Jago nie przejmował się tym, sądząc, że wraz z rozpoczęciem nowego sezonu odzyska straconą pozycję. Nie przewidywał, że władze zechcą sprowadzić do zespołu talent, który zdoła mu zagrozić. Przetransferowany latem do klubu Michael Sedgwick w spotkaniach towarzyskich prezentował się na tyle dobrze, że trener postanowił mu zaufać i wystawić również w meczu o punkty, a młody zawodnik nie zawiódł pokładanych w nim nadziei i już w debiucie został wybrany najlepszym graczem. Sytuacja Jago nie prezentowała się dobrze.
Jacca byłby mu nawet współczuł, gdyby nie świadomość, że brat właściwie sam skazał się na taki los. Mimo wszystko poklepał go pokrzepiająco po plecach, a Jago wzdrygnął się, jakby właśnie wybudził się z transu. Z widocznym w oczach skonfundowaniem odwrócił się, a w chwili, w której spojrzał na Jaccę, wyraz jego twarzy zmienił się.
Więc jak? – zapytał na tyle głośno, by przekrzyczeć wszechobecny hałas. – Pomożesz mi?
Jacca wzruszył ramionami.
Problem tkwił w tym, że pomimo łączących ich więzów krwi, nigdy nie byli ze sobą zbyt blisko, a ich kontakty rozluźniły się jeszcze bardziej, kiedy Jago wyprowadził się z domu rodzinnego. Jacca czasami się z nim spotykał, nie był nastawiony do brata wrogo i z pewnością kochał go po swojemu, ale ich stosunki nie należały do zażyłych. Zapewne było to wynikiem różnicy temperamentów i rozmijaniu się w zainteresowaniach, a także jednoczesnym byciu do siebie podobnym w pewnych kwestiach tak bardzo, że stawało się to nieznośne.
Jago był specyficznym człowiekiem. Chociaż trudno było nazwać go kimś niezdarnym, miał w sobie elementy ślamazarności, a coś w jego oczach sprawiało, że wielu ludzi nie traktowało go jak kogoś w pełni rozgarniętego. Nie potykał się o własne nogi, ale poruszał się na tyle niezgrabnie, że czasem wyglądało to tak, jakby zaraz miał przewrócić się. Jacca czasem podejrzewał, że gdyby już jego brat upadł, to zamiast wstać, po prostu poszedłby spać. Nigdzie nigdy się nie spieszył i wszystko robił tak flegmatycznie, że trudno było uwierzyć, że potrafił wykrzesać z siebie jakikolwiek zapał. A jednak – kiedy wsiadał na miotłę, zamieniał się w bestię. Być może jako detektyw przypominał bardziej boiskową wersję siebie niż tę codzienną.
W jakiś przedziwny sposób przy całej swojej powolności i niechęci do mieszania się w sprawy, które wymagały większego zaangażowania, Jago niezwykle często wpadał w tarapaty. Współdziałanie mogło wystawić jego wspólnika na niebezpieczeństwo, a Jacca nie był wcale pewien, czy chce narażać się na ryzyko.
Jesteś moim bratem – odkrzyknął po chwili milczenia.
Oczywiście, że mu pomoże.


II.
Jory
21 sierpnia 2022 roku


Wysłuchaj mnie – powiedział, patrząc na niego błagalnie. – Proszę.
Spoczywający w rogu pokoju człowiek wyglądał jednocześnie tak znajomo i obco, że Jacca potrafił tylko tępo się w niego wpatrywać z kamienną twarzą, nie wyrażając ani jednej emocji.
Dlaczego miałbym to zrobić? – zdołał w końcu z siebie wydusić, a jego głos brzmiał tak chrapliwie, jakby od dawna niczego nie pił. W rzeczywistości zaledwie kilka minut temu wziął kilka łyków wody, ale nagle poczuł nieprzyjemną suchość w gardle.
Ideał sięgnął bruku i tylko o tym był w stanie myśleć. Na podłodze jego sypialni leżał od trzech lat niewidziany brat, który kiedyś postanowił porzucić całe swoje dotychczasowe życie dla jakiejś chorej idei.
Jacca miał dwóch braci i chociaż obu kochał, to ten najstarszy był ulubieńcem. Jory był nie tylko jego rodziną, ale również przyjacielem i autorytetem jednocześnie. Jory był i w zasadzie te dwa słowa mówiły o nim wszystko. Zawsze znajdował się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i prawie o każdej porze dnia można było do niego przyjść po radę lub po prostu po to, by najzwyczajniej w świecie razem pobyć. Służył pomocną ręką, a na jego silnych ramionach niejeden mógł się wesprzeć. Jacca zawsze czuł, że od Jory'ego może uczyć się na więcej niż jednej płaszczyźnie – mógł wiele się od niego dowiedzieć w sprawach czysto naukowych, ale także czerpać garściami z jego doświadczenia życiowego. Zawsze imponowało mu to, że jego starszy brat nigdy nie jest zagubiony. Nie pamiętał sytuacji, w której Jory nie wiedziałby, co powinien zrobić. Był silny, stanowczy i zdecydowany, potrafił zorganizować czas sobie i innym, a przy tym jego władczość zazwyczaj była tak subtelna, że nawet jeśli dawało się ją dostrzec, rzadko komu ona przeszkadzała.
Jory miał też duszę rewolucjonisty i był idealistą, więc kiedy uwierzył w jakąś sprawę, gotów był wiele dla niej poświęcić, a w tym wszystkim potrafił wykazywać się bezwzględnością. Cały tragizm krył się w tym, że jego umysłem zawładnęły poglądy, które tylko w pojęciu ludzi zaślepionych były szlachetne, właściwe. Jacca wiedział, że Jory był członkiem organizacji, której działania były szkodliwe w pojęciu wszystkich, tylko nie ludzi się ich podejmujących. Z tego powodu powinien wygonić starszego brata z domu, nie wysłuchawszy ani jednego słowa.
Ale to była jego rodzina, nie potrafił tego zrobić. Tym bardziej, że Jory wyglądał jak wrak człowieka – jak mógłby go wyrzucić? Im dłużej patrzył na skulonego w kącie brata, tym bardziej miał ochotę mu pomóc. Jory ubrany był w zniszczone ubrania, a na tych częściach ciała, które nie były zakryte łachmanami, widać było liczne zadrapania. Schudł i był niezdrowo blady, a ręce drżały mu nieustannie. Chociaż w pomieszczeniu nie było gorąco, pocił się tak obficie, że jego włosy całe były mokre i przylegały do głowy. Był zmarnowany, jednak to nie jego fizyczny wygląd najbardziej przerażał, ale to, co kryło się w oczach – przez to wyglądał jak zaszczute zwierzę.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Jacca dodał:
Jesteś ranny? Chcesz się czegoś napić?
Ale Jory tylko potrząsnął głową.
Tylko mnie wysłuchaj – powtórzył. – Dobrze?
Jacca podświadomie czuł, że powinien odmówić, ale nie mógł się nie zgodzić. Niezależnie od tego, z jak złymi ludźmi bratał się Jory, teraz prosił tylko o wysłuchanie. Co mogło być niebezpiecznego w słowach? Poza tym, bez względu na to, jak przed kilkoma laty zostali przez niego potraktowani, wciąż był jego bratem.
I było coś jeszcze. Wcześniej Jory po prostu brał to, czego pragnął, a jeśli nawet używał słowa proszę, tak naprawdę w jego ustach nigdy nie brzmiało ono jak prośba, ale jedynie jak nieco grzeczniej wyrażony rozkaz. Dzisiaj w jego głosie pobrzmiewała tak błagalna nuta, że Jacca nie miał serca jej zignorować.
Skinął głową, a wtedy Jory prędko zaczął mówić. Mówił i mówił, śpiesząc się i połykając niektóre słowa, jakby brakowało mu czasu albo jakby obawiał się, że Jacca zaraz się rozmyśli i każe mu zamilknąć. Chociaż w przeszłości był dobrym oratorem, teraz mówił chaotycznie i tak, jakby zamierzał w kilku zdaniach upchnąć zbyt wiele informacji.
Ty nie wiesz, jak to jest – mówił. – Żyjesz w bańce, Jacca, ty i tobie podobni, żyjący bezpiecznie i wygodnie. Zapytasz, czy moim zdaniem jest to złe. Nie, nie jest, to nie jest źle, absolutnie, jeśli ktoś ma możliwość żyć godnie, niech z niej korzysta, ale czasami, Jacca, czasami można spojrzeć nieco dalej, wyjść ze sfery komfortu i pomóc światu, wiesz, ja miałem właściwie wszystko, ale to wszystko mi nie wystarczało, bo zawsze, rozumiesz, zawsze czułem, że jestem przeznaczony do czegoś więcej niż tego, czego chcieli dla mnie inni. Ciepła posadka w Ministerstwie Magii, rodzina, udane życie zawodowe i prywatne... Brzmi kusząco? Nie dla mnie, nie, skoro wiem, że mogę zrobić coś więcej, coś ważniejszego... Nie chcę przez to powiedzieć, że ludzie, którzy tak właśnie żyją, są gorsi, ale tak już bywa, że jedni odnajdują się w tym, a inni w czym innym. Ja zawsze chciałem poprawić świat, wiesz, Jacca, mówią, że zmienienia świata powinno się zacząć od siebie, więc i to robię, ale nie mam tyle czasu, żeby poczekać, aż skończę się kształtować, aż będę gotowy... Idealny... Muszę działać synchronicznie.
Zaczerpnął powietrza.
Ty nie wiesz, jak to jest, Jacca, nie wiesz, ponieważ idziemy zupełnie inną drogą. Wyrośliśmy z tego samego materiału, jesteśmy w końcu rodziną, wychowywaliśmy się w tym samym środowisku, ale inaczej potoczyły się nasze losy w Hogwarcie... Jacca... Przecież wiesz, jesteśmy czarodziejami czystej krwi, pochodzimy ze starego kornwalijskiego rodu... Ale nasz ród nie był zaangażowany w wojnę – dobrze wiesz, którą wojnę, tę, która zakończyła się długo przed naszymi narodzinami, ale to nie wystarczyło, nie wystarczyło, bo i tak jesteśmy jej ofiarami. To, że my też jesteśmy ze starego rodu i że jesteśmy czystej krwi, nikomu nie przeszkadza, bo przecież w pojęciu ludzi jesteśmy tylko Kornwalijczykami, ale inni... ci, którzy nie opowiedzieli się po żadnej ze stron, ale i tak piętno na nich ciąży, ponieważ ich rodzice – rozumiesz, rodzice!, tak jakbyśmy mieli wpływ na to, co oni robili, kiedy jeszcze nie mieli dzieci – zdecydowali tak a nie inaczej...
Zaczerpnął powietrza.
Wiesz, co się o takich mówiło? Że są ze złej krwi, tak, że są gorsi, że są potomkami skurwysynów, więc i sami muszą być skurwysynami, że jedenastoletnie dziecko będzie mordercą, ponieważ jego ojciec nie miał tyle szczęścia, żeby wybrać wygraną stronę... Bo gdyby wybrał zwycięzców, to nie miałoby znaczenia, że też mordował, nie byłby uznawany za mordercę, bo przecież zwycięzców się nie sądzi, prawda? Za to Potterowie, Weasleyowie i inni wspaniali muszą być herosami, bo przecież inni z ich rodzin zostali uznani za wojennych bohaterów... To wszystko bzdura, Jacca, na wojnie nie było bohaterów, wszyscy są tak samo...
Zaczerpnął powietrza.
Mugolak jest lepszy niż czarodziej czystej krwi, co? A właściwie dlaczego? Tylko dlatego że w przeszłości byli prześladowani, teraz trzeba wynosić ich na ołtarze? Pieprzone brednie! Czytałeś najnowsze badania, Jacca? Wiesz, że liczba charłaków wśród nas wzrasta? Jak myślisz – dlaczego? Może dlatego że w świecie musi istnieć równowaga, a więc jeśli ten, który wedle wszelkich praw nie powinien mieć żadnej magicznej mocy, a jednak ją ma, to ten, który wedle tych samych praw powinien ją mieć, nie ma? I jeszcze to Ministerstwo! Jacca, widzisz, co się tam dzieje, prawda? Nic dobrego, a wszyscy ciągle mają cudowne plany naprawy, z których gówno wychodzi, a wiesz, kurwa, dlaczego? Bo mieszają idee! Pewnych rzeczy nie wolno krzyżować, Jacca, co by się, cholera, nie działo, NIE WOLNO. Jeśli eliksir tojadowy zmieszasz z rozpulchniającym, nie zdziałasz nic dobrego... A człowiek nie sprawi, że z krzyżówki kota z psem wyjdzie pół-pies, pół-kot... Niektórych idei nie powinno się mieszać, naprawdę, Jacca. Czy kiedykolwiek współpraca czarodziejów z mugolami wyszła komukolwiek na dobre, pomyśl, było tak? Z mugolami, nie mugolakami... Mugole boją się magii, a nasza moc nie współgra z ich technologiami. To nie jest ani dobre, ani złe, Jacca, po prostu tak już jest i nie powinno się tego zmieniać. Niech oni trzymają się swojego świata, my naszego.
Zaczerpnął powietrza.
Problem tkwi w mugolakach, Jacca, bo oni tak naprawdę nie należą ani do naszego, ani do tamtego świata, są na pograniczu, Jacca, ja wiem, że ty zawsze lubiłeś złoty środek, ale tak się nie da żyć, trzeba się zdecydować, przejść na jedną stronę. Mugolacy nie mogą być albo mugolami, albo czarodziejami, są ich mieszanką. Więc wchodzą do naszego świata z głową już ciężką od tego, co uczyli ich mugole, a potem, gdy już dorastają, próbują mieszać mugolskimi ideami w czarodziejskim porządku świata. Z tego nie wynika nic dobrego i dlatego... dlatego mamy bałagan i chociaż prawie nikomu nie jest źle, nikomu też nie jest dobrze. Nie tak dobrze, jak powinno.
Zaczerpnął powietrza.
Chcę to zmienić, ale w pojedynkę niczego się nie zdziała, więc i nie działam sam, ale potrzebujemy też innych ludzi... A ja, Jacca, potrzebuję ciebie. Pomóż mi, bracie, błagam cię o to. Nie wpuszczą mnie do archiwum, ty wejdziesz tam bez problemu... Nie proszę o wiele, sprawdź tylko Ederna Negusa, błagam cię, muszę go znaleźć, a informacje tam zawarte na pewno mi pomogą...
Kto to jest? – zapytał beznamiętnie Jacca.
Mój przyjaciel, mój drogi przyjaciel, niejednokrotnie mi pomógł, a teraz ja muszę pomóc mu, ale on tej pomocy nie chce przyjąć, a bez niej długo nie przetrwa... Poszukują go zaślepieni ludzie, chcą zrobić z nim straszne rzeczy... Tylko dlatego że... Jacca, nie zrozum mnie źle, ufam ci, ale nie wiem, czy mogę ci to zdradzić... Społeczeństwo jest straszne. Dobrze. Negus jest dyskryminowany za to, kim się stał, a nie miał na to wpływu... Przez niektórych nawet nie jest uważany za człowieka, wyobrażasz to sobie?! Ale on jest jednym z nas, jest czarodziejem, ale...
Kto to jest?
Jest... Jacca, jest wilkołakiem, ale czy to coś zmienia? Uważasz, że pokrzywdzeni tą straszliwą chorobą nie mają prawa do życia? To śmieszne, nazwisko wielkiego Remusa Lupina pojawia się w podręcznikach do historii i gdy ktoś źle się wyrazi o tym bohaterze, uznawany jest za nietolerancyjnego potwora, a... Może to jest tak, że potrafimy szanować tylko tych wilkołaków, którzy są już martwi? Ale ja nie mogę pozwolić, żeby Edern był martwy, ponieważ... Bo inaczej... A ty musisz mi pomóc, bo inaczej...
Bo inaczej co? Zabijesz mnie?
Czy zabiję? – zapytał i roześmiał się jak obłąkaniec. – Nie, ciebie nie.


III.
Sylvie
20 sierpnia 2022 roku


Biuro Jago Radleya zabezpieczone było takimi zaklęciami, że nie można było teleportować się bezpośrednio do środka. Jacca nie był z tego powodu zadowolony, ponieważ oznaczało to, że musi przedrzeć się przez wyjątkowo nieprzyjemną część Londynu, by dostać się do brata. Szybkim krokiem maszerował ciasnymi uliczkami i starał się nie zważać na wszechobecny brud. Gdyby tylko zamknięcie oczu nie groziłoby wpadnięciem na coś, niechybnie by to zrobił, byleby nie musieć na to patrzeć. Mógł jedynie zatkać nos i oddychać tak płytko, jak to było możliwe, żeby jak najmniej czuć smród miasta. Jeśli stolicę uznać za serce Anglii, to teraz Jacca spacerował po jej trzewiach – które może i były niezbędne do prawidłowego funkcjonowania, ale ich woń były nieznośna.
Kiedy dostał się w końcu do lokum brata, ponuro stwierdził, że jest tam niewiele czyściej niż na zewnątrz. Przynajmniej trochę lepiej pachniało – pewnie nie każdy przepadał za zapachem alkoholu i substancji, których prawo zabraniało spożywać, ale lepsze to niż odór jak od gnijących zwłok. Jacca tylko dziwił się, że Jago ma jakichkolwiek klientów, skoro jego biuro jest w takim stanie, dookoła kręcą się podejrzani ludzie, a sam, pożal się Merlinie!, detektyw nie wygląda, jakby znajdował się w dobrym stanie psychicznie.
Więc co robimy? – zapytał pełen złych obaw Jacca.
Teleportujemy się do moich klientów – odparł Jago, który nie zwrócił uwagi na sceptycyzm brata. – Ja porozmawiam z panią domu, a ty masz tylko rozejrzeć się... To nie ich, he-he, mam śledzić, ale dla nich, mimo to coś czuję, że i oni są podejrzani, więc warto mieć oczy dookoła głowy.
Czego mam konkretnie szukać?
A bo ja wiem? Po prostu... rozejrzyj się.
Mam błądzić po omacku? Co z ciebie za detektyw?
Najlepszy na świecie. I mam nawet prochowiec.
Jago złapał Jaccę za ramię i za pomocą teleportacji łączonej przenieśli się przed bramę posiadłości klientów najlepszego na świecie detektywa, który kręcił się przez chwilę przed furtką i nie wyglądało to tak, jakby jego działanie miało jakikolwiek cel.
Co ty robisz? – zapytał Jacca.
Mają świra na punkcie bezpieczeństwa, dom jest tak poczarowany, a wnętrze obstawione antyczarnoksiężnickimi... czy jak to się mówi... rzeczami, że dzięki tym sprzętom zobaczą, że ktoś im się przed chatą kręci. Zaraz mnie wpuści, bo mnie zna, o, widzisz, nie mówiłem?
Furtka sama się otworzyła i Jago pewnie przez nią przeszedł, ciągnąc za sobą Jaccę. Kiedy maszerowali przez ścieżkę prowadzącą do wejście, drzwi frontowe otworzyły się i wychynęła z nich jakaś kobieta.
Doberek, pani Grant! – wykrzyknął z daleka Jago. – Chciałbym z panią jeszcze kilka słów zamienić, można?
Najwyraźniej można było, bo kilka minut później Jago zniknął z gospodynią w jednym z pokojów, a Jacca został sam w pokaźnym salonie. Stanowczo nie podobało mu się to pomieszczenie. Chociaż było urządzone tak, że wszystko ze sobą współgrało i chociaż wcale nie było ciasno, Radley miał wrażenie, że wszystko tutaj jest tak ciężkie i toporne, że można było się udusić. Najchętniej by wyszedł, ale miał się rozejrzeć, więc to robił. Zaczął od przyglądania się obrazom powieszonym na ścianach. Właśnie kontemplował do granic absurdu kiczowaty widoczek, kiedy usłyszał, że ktoś zbiega po schodach. Ledwo zdążył się obrócić, a już istota, którą przed chwilą tylko słyszał, stała na parterze.
Dziewczyna. Rozpoznał ją natychmiast – to była Sylvie, dwa lata starsza Puchonka.
Cześć – powiedział szybko Jacca. – Jestem tu z bratem, jest detektywem, zdaje się, że go wynajęliście, nazywa się Jago Radley. Ja jestem Jacca, właściwie chodziliśmy razem do Hogwartu, ale pewnie nawet mnie nie kojarzysz.
Pamiętam – powiedziała ku zdziwieniu Jakki. Uśmiechnęła się lekko. – Pisałeś listy miłosne do mojej koleżanki, ale ona nie potrafiła odczytać twojego pisma. Pomagałam jej.
A, no ta... Czytałaś moje listy?!
W tej chwili Jacca nie mógł widzieć swojej twarzy, ale był przekonany, że na jego policzkach wykwitł rumieniec wstydu. W duchu pocieszał się tylko tym, że listów miłosnych zaadresowanych do Sylvie nigdy ostatecznie nie wysłał.
W tej dziewczynie najbardziej pociągało go jej dziwactwo. Była niezwykle ładna, na co każdy zwracał uwagę, ale nie miała wianuszka adoratorów, a przynajmniej ci nie ujawniali. Prawdopodobnie potencjalnych absztyfikantów odrzucało to, że Sylvie zachowywała się bardzo specyficznie, a z odczytywaniem jej emocji mieli problemy nawet ci, którzy chełpili się, że w tej dziedzinie osiągnęli mistrzostwo. Jednocześnie była tak bezpośrednia i otwarta, że jej towarzystwo mogło się okazać niezręczne.
Pewnie, że tak – roześmiała się. – Były piękne.
A... aha. Więc... – Jacca przestąpił z nogi na nogę. – Co właściwie robisz? Tak ogólnie, po ukończeniu Hogwartu?
Nic szczególnego – wzruszyła ramionami. – Jeszcze niedawno uczyłam mojego brata. Był twoim rówieśnikiem, ale...
Masz brata? – zawołał zaskoczony Jacca. – W moim wieku? Dlaczego nie kojarzę go ze szkoły?
Nigdy nie przyjaźnił się z Sylvie, ale, tak jak większość uczniów, miał trochę informacji na temat jej rodziny. Chociaż rodzice Sylvie, tak jak i ona, byli czarodziejami, to dziewczyna wcale nie była czarownicą czystej krwi. Zarówno ojciec, jak i jej matka pochodzili z rodzin mugolskich i być może dlatego aktywnie walczyli o to, by ułatwiać aklimatyzację w świecie magii młodym mugolakom, a także o to, aby powiększyć liczbę godzin mugoloznawstwa w szkole. Pan Grant, co było powszechnie znane, w końcu był ważną postacią w Ministerstwie Magii, twierdził, że tak naprawdę jedyna przewaga czarodziejów nad mugolami tkwi w magii, ale w większości kwestii to magowie powinni uczyć się od tych, którzy tego daru byli pozbawieni, nie odwrotnie.
Felix nie chodził do Hogwartu – odparła Sylvie. – Charłaków nie przyjmują.
Och. – Jacca miał ochotę powiedzieć, że jest mu przykro, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Sylvie nie powiedziała tego tak, jakby było to coś wstydliwego. I pewnie miała rację. – Zaraz... dlaczego mówisz o nim w czasie przeszłym?
Zrobiła wielkie oczy.
To ty nie wiesz, dlaczego w ogóle wynajęliśmy twojego brata? – zapytała, a kiedy Jacca pokręcił głową, odparła prosto: – Chcemy dorwać jego mordercę. Likaona.


IV.
Mama
22 sierpnia 2022 roku


Jacca kochał prawie wszystkie kobiety, które miały (nie)szczęście stanąć na jego drodze, a najbardziej ze wszystkich kochał własną mamę. Naturalnie, nie były to miłości identyczne – w różnych kobietach, dziewczynach się zakochiwał, adorował je i uwielbiał na płaszczyźnie romantycznej, mamę kochał tak, jak dziecko kocha rodzica. I chociaż ojca również darzył tak samo mocnym uczuciem, te dwie więzi były od siebie bardzo różne.
Mama opiekowała się nim i otaczała ciepłem, a dzisiaj Jacca czuł, że to on powinien martwić się o nią, nie na odwrót. Chciał ją chronić i to pragnienie sprawiło, że nie powiedział nic o tym, o co poprosił go Jago, słowem nie zająknął się, że kiedy nikogo w domu nie było, w odwiedziny przyszedł Jory.
Być może troska ta brała się z pamięci o przeszłości. Kiedy Jacca był małym chłopcem, jego mama chorowała i chociaż nikt mu o tym wprost nie mówił, wyczuwał to. Nikt nie zdoła w takich sprawach syna oszukać, niezależnie od tego, jak nieobeznany w świecie dorosłych by nie był. Wystarczyło spojrzeć w porażająco smutne oczy mamy, by wiedzieć, że coś jest nie w porządku.
Czasami do domu przychodziła ciotka. Krzyczała, dużo krzyczała i wciąż powtarzała, że mama powinna wziąć się w garść. Mama tłumaczyła się, coś obiecywała, ale najbardziej – płakała. Jacca nigdy nie był człowiekiem, w którym negatywne emocje przeważały nad pozytywnymi, ale tej ciotki nie cierpiał. Do tej pory nie poznał człowieka, którego potrafiłby znienawidzić bardziej niż siostrę mamy.
Chyba nikt nie potrafił płakać w sposób miły dla ucha, ale nie istniał bardziej rozdzierający dźwięk niż rozpacz własnej mamy. Więc Jacca obiecywał sobie, że nigdy nie zrobi niczego, co wydusi z niej łzy smutku. Dlatego też nie zdradził prawdziwego powodu odwiedzin w archiwum poświęconym czarodziejom z Kornwalii, w którym pracowała. Udawał, że jest tu w związku z wakacyjną pracą domową na historię magii. Mówił, że to mały projekt, ma napisać o jakimś szerzej nieznanym, ale zasłużonym czarodzieju. W tych teczkach kryły się informacje o wielu takich.
Prawdziwy powód był całkiem inny. Jago opowiadał mu, że musi znaleźć Likaona, bo tego życzą sobie jego klienci. W trakcie śledztwa wykrył ciekawą relację z pewnym Kornwalijczykiem, Victorem Marrackiem. Jago liczył, że w kartotece Marracka będzie można znaleźć coś powiązanego z Likaonem. Kiedy brat o tym mówił, Jacca nie uważał, że sprawdzenie tych papierów cokolwiek da. Teraz był pewien, że to bezcelowe, dla spokoju sumienia jednak odnalazł właściwą teczkę i ją przejrzał. Miał rację, Victor Marrack nie był właściwym tropem.
A nawet gdyby był, nie miało to większego znaczenia. Po co szukać Likaona za pośrednictwem innych osób, skoro Jacca wiedział, kto kryje się za tym pseudonimem?
Edern Negus.


V.
23 sierpnia 2023 roku, noc
Tata


Wrócił z imprezy w środku nocy. Wiedział, że rodzice o tej porze będą już spali, więc starał się zachowywać cicho, aby ich nie pobudzić. On miał wakacje, oni rankiem musieli wstać, by pójść do pracy. Nikt nie powinien im przeszkadzać.
Szedł w samych skarpetkach po podłodze i krzywił się na każdy szelest, który powodował. Przemieszczał się w ślimaczym tempie, ale w końcu udało mu się dotrzeć do kuchni bez robienia rumoru. Zapalił światło. I krzyknął.
Cicho – powiedział tata. – Obudzisz mamę. Pozwól jej na spokojną noc, niech jeszcze się nie martwi...
Ojciec w pidżamie siedział przy blacie kuchennym i prosto z gwinta popijał Ognistą Whisky. Chociaż Jacca nie potrafiłby wskazać, na czym polega konkretna różnica, jego tata wyglądał inaczej niż jeszcze rankiem. W ciągu kilku godzin postarzał się, a jego oczy... Takie oczy mieli tylko ci, którzy widzieli testrale.
Tata był optymistą i rzadko pił alkohol.
Teraz wlewał w siebie Ognistą i był załamany.
Co się stało? – zapytał z niepokojem Jacca.
Jutro przeczytasz o tym w Proroku... – odparł smętnie. – Bjorn Peterson ustąpił ze stołka.
Jacca wstrzymał oddech. Bjorn Peterson był człowiekiem, w którego jego ojciec wierzył od początku i w którego pewnie będzie wierzył aż do końca. Kiedy przed kilkoma laty szerzej nieznany Peterson postanowił starać się o posadę Ministra Magii, prawie nikt nie widział w nim poważnego kandydata. Ale ojciec Jakki najwyraźniej potrafił dostrzec w nim coś, czego nie widzieli inni, i gorąco zapragnął, aby właśnie ten człowiek objął rządy w Ministerstwie Magii. Pasco Radley był piekielnie zdolnym specjalistą od PR-u, więc wykorzystał wszelkie swoje umiejętności, pokłady kreatywności i kontakty, by zrobić Petersonowi odpowiednią kampanię.
Była genialna. Zwróciła uwagę ludzi, a to był już sukces. Zaczęto patrzeć na Petersona z zainteresowaniem, a to mu wystarczyło – wiedział, co powinien zrobić, kiedy wszystkie oczy skierowane były na niego. Został Ministrem Magii, a Pasco Radley jego nieoficjalną prawą ręką.
Peterson bez Radleya nie zdołałby tyle osiągnąć. Radley bez Petersona nie miał żadnych wpływów w Ministerstwie Magii. Teraz obaj tracili wszystko.
Mówią, że nowym Ministrem Magii zostanie Frank William Brian Howard – kontynuował tata. – Bjorn nie zrezygnowałby sam... Nie, skoro wiedział, że ma jeszcze wiele do zrobienia. Nie wiem, co się właściwie dzieje, w Ministerstwie już od jakiegoś czasu... Jacca. – Tata obrócił się i spojrzał na Jaccę tak, jak jeszcze nie patrzył nigdy. – Nie wiem, co mam robić.
Był ostoją, opoką, najtwardszą osobą, jaką znał. A teraz załamał się.


VI.
23 sierpnia 2022 roku, dzień
Valancy


Edern Negus był Likaonem.
Jacca nie mógł wykraść papierów, na których ten człowiek został opisany. Archiwum było zabezpieczone magią, więc nie mógł także za pomocą czarów zrobić ich kopie. Dlatego odpowiednio wcześniej pożyczył od kolegi mugolaka stary aparat fotograficznym, którym wykonał wiele zdjęć. A kiedy te zdołano wywołać, zafiukał niezwłocznie do Jago z informacją, że znalazł to, co było potrzebne.
Świetnie – mruknął brat, który chyba całkiem niedawno wstał. – To przyjdź do mnie i mi je daj... Albo nie! Za dwie godziny. W Mungu. Stary Grant tam pracuje, od razu poinformuję go o moim... ekhm, naszym... sukcesie.
Jacce było całkowicie obojętne, jak sprawę przedstawi Jago. Cieszył się tylko, że na tym kończył się jego udział w całej sprawie. Kiedy spotkał brata w szpitalu, z ulgą przekazał w jego ręce zgromadzone dokumenty, a potem szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia.
Kątem oka ją dostrzegł. Znajdowała się pod ścianą i wyglądała tak niedbale, że mimowolnie zaczął się zastanawiać, ile czasu musiała poświęcić na to, by wyćwiczyć sprawianie wrażenia osoby, która niczym się nie przejmuje. Była w takiej pozycji, że nie mogła czuć się komfortowo, ale jej mina wskazywała na to, że nie może być nic wygodniejszego od siedzenia na twardej posadzce, opierając się o chłodną, chropowatą ścianę.
Jacca, który potrafił zauroczyć się w prawie każdej dziewczynie z Hogwartu, kiedyś ze zdziwieniem spostrzegł, że Valancy Edgeworth ma w sobie coś takiego, co sprawia, że w niej zakochać się – choćby na kilka minut – nie może. Sprawiło mu to ulgę, bo okazywało się, że życie bez darzenia uczuciem każdej dziewczyny było możliwe. To, że nie mógł zadurzyć się w Valancy, sprawiło, że poczuł gwałtowny przypływ ciepłych uczuć w stosunku do niej, a nim się spostrzegł, już wpadł po uszy. Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by mu przeszło.
Aktualnie nie wiedział, co o niej myśli. Na pewno nie darzył jej antypatią, ale czy zaliczyłby ją do grona lubianych koleżanek? Tego nie wiedział, ale nie potrafił przejść bez słowa. (Co byłoby możliwe, Valancy miała półprzymknięte powieki, więc pewnie nawet by go nie dostrzegła.)
Cześć – powiedział. – Co tutaj robisz?
Siedzę – odpowiedziała. Nawet nie otworzyła oczu.
To akurat widzę.
To po co pytasz?
Zawsze musisz być tak niesympatyczna?
Westchnęła, ale przynajmniej na niego spojrzała.
Czekam na Fentona, został przewieziony do Munga, chcą go poskładać w całość, żeby jak najszybciej przetransportować do Wizengamotu.
O rany, co się wydarzyło?
Nic, będzie tylko sądzony, pewnie się od Azkabanu nie wywinie.
Jacca nie był pewien, co w tym wypadku powinien odpowiedzieć. Kojarzył Fentona, czyli ojca Valancy. Nigdy z nim nie rozmawiał i nie miał pojęcia, czym ten człowiek się zajmuje, ale widział go na Peronie 9 i 3/4. Był wielki. Nie był otyłym mężczyzną, ale wysokim i potężnie zbudowanym, kiedyś miał gęstą czuprynę, a przez tę dość niechlujną fryzurę Jacca nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Edgeworth jest nieokrzesany. Jednak ostatnim razem, kiedy go zobaczył, mężczyzna był łysy, najwyraźniej zrezygnował z hodowania owłosienia na głowie na rzecz tego na brodzie. Tak czy inaczej, od zawsze było w nim coś tak groźnego, że Radley nie byłby zaskoczony, gdyby któregoś dnia dostrzegł jego zdjęcie na plakacie z podpisem POSZUKIWANY.
To był żart. – Valancy szturchnęła Jaccę w bok. – Będzie tylko zeznawał.
No tak, zapomniałem.
Zapomniałeś? Niby o czym?
Że twoje żarty nie śmieszą nikogo poza tobą, a to, co wzbudza powszechną wesołość, nie śmieszy ciebie.
Wzruszyła ramionami i nic nie odpowiedziała.
To był jego problem z Valancy Edgeworth – tak właściwie nigdy nie mógł być pewien, czy ona w ogóle ma ochotę na rozmowę. Nie podtrzymywała konwersacji, o funkcji fatycznej może kiedyś słyszała, ale najwyraźniej postanowiła jej nigdy nie używać. Z drugiej strony, gdyby nie chciała rozmawiać, dałaby wyraźny znak, a ona jednak słuchała i odpowiadała.
Drugi problem był taki, że chyba po prostu nie należała do najmilszych osób.
A co się stało, że twój ojciec wylądował w Mungu? – spróbował jeszcze raz.
Zazwyczaj w szpitalu lądujesz, kiedy nie jesteś w najlepszej kondycji fizycznej, prawda? Myślę, że Fenton znajduje się tutaj z właśnie takiego powodu.
Martwisz się?
Nie, to tylko mój ojciec, dlaczego niby miałabym się martwić? – prychnęła. – Będzie dobrze.
Też tak myślę, tak właśnie mówiłem sobie przed sumami... O, dobrze widzę, że ty właśnie się uśmiechnęłaś?
Wydaje ci się. I oczywiście, że się martwię. Jak mogłeś pomyśleć, że mój ojciec trafi do Azkabanu? To już ja szybciej tam wyląduję.
Co masz na sumieniu?
Rujnuję magiczne skłoty, ale przed tym dobrze bawię się z ich mieszkańcami, zostawiam znajomych w dżungli i nie oddałam książki do biblioteki. Przynajmniej nie bawię się w te polityczne bojówki.
A kto się niby bawi?
No, nie wiem, na przykład nasi znajomi? Cholerni idioci.
Masz zaskakującą łatwość osądzania innych. To nie był komplement.
Co za różnica. Nazywam rzeczy po imieniu. Niezależnie, po której stronie barykady się opowiadają, pro- czy antymugolskiej, prezentują podobną wizję świata. Biało-czarną. To idiotyzm.
Nie chciałabyś do nich dołączyć? Tak jest chyba łatwiej... Radykalizowanie się jest kuszące, przynajmniej wiesz, w co masz wierzyć, a przywódca powie, co masz zrobić. A potem... To nie człowiek rzuca zaklęcia, to wina różdżki?
Wolę złoty środek.
Poruszył się niespokojnie.
Jeśli tylko potrafisz go znaleźć... – mruknął niewyraźnie. – A twój ojciec?
Co z nim?
Jego obecność tutaj i przyszła rozprawa powiązane są z tymi bojówkami?
Nie. Z jego pracą, jest dość niebezpieczna. – Na chwilę zasępiła się, ale już po chwili wypogodniała. – Kojarzysz Likaona? Prorok się o nim rozpisywał, Ministerstwo go szukało... Kolejny, który zapragnął stworzyć armię wilkołaków, ale... Zresztą, pewnie wiesz.
Hm. Tak.
Fenton go złapał, Ministerstwo przejęło, będą go sądzić. Mam nadzieję, że zgnije w Azkabanie.


VII.
26 sierpnia 2022 roku
Bjorn Peterson


Potrzebował rozrywki, aby przestać myśleć o braciach. O tym, któremu pomógł, ale na nic to się zdało, ponieważ Likaon został pochwycony wcześniej, więc Jago nie mógł go złapać i oddać w ręce żądnych zemsty Grantów. I o tym, któremu nie pomógł i nie był pewien, jakie mogły być tego konsekwencje. Potrzebował rozrywki, aby przestać myśleć o braciach. Jeszcze wczoraj powtarzał znajomym, że jutro pójdą na Festiwal Filmowy w Dolnie Godryka, a całe wydarzenie było tylko przykrywką dla działań chorych ludzi. Dwie strony, promugolska i antymugolska, jedna nie lepsza od drugiej. Jacca cieszył się tylko, że nikomu z jego znajomych nie stało się nic złego. Nie miał jednak czasu, by o tym rozmyślać. Nie miał też czasu na poszukiwanie złotego środka, bo kiedy tylko wrócił do domu, coś innego okazało się ważniejsze.
Mama oczy miała suche, ale zaczerwienione. Jacca wiedział, że niedługo przed jego powrotem do domu płakała. Położył rękę na jej ramieniu, ale nawet wtedy nie przestała ugniatać ciasta. Wiedział, że wcale nie planowała przygotowywać wypieków, chciała jedynie coś robić. Skoro myśli i tak nie potrafiła zająć, mogła chociaż dłonie.
Co się stało? – zapytał cicho. – Gdzie tata?
Magiczna policja go wezwała. Na przesłuchanie. Bjorn Peterson popełnił samobójstwo – powiedziała, a właściwie wypluła z siebie wiadomości, zdanie po zdaniu, a mechaniczny ton, którym to zrobiła, nadał wszystkiemu jeszcze bardziej przerażającego wydźwięku.
Zdołał ją przekonać, aby z kuchni przeszła do salonu i usiadła na kanapie. Zaparzył zioła w dużym kubku i zaniósł jej napój, a następnie usadowił się obok.
Bjorn Peterson popełnił samobójstwo? Były Minister Magii, przyjaciel ojca popełnił samobójstwo? Nie potrafił w to uwierzyć. Nie był zwolennikiem teorii spiskowych, ale w tym przypadku nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to ktoś postarał się, aby śmierć Petersona wyglądała na samobójstwo.
Mama milczała. Chyba nie była gotowa rozwinąć tematu, bo kiedy się odezwała, mówiła o zupełnie czymś innym:
Powinieneś się ostrzyc.
Nawet o moje włosy się martwisz?
Martwię się... – wyszeptała dziwnym głosem i przez chwilę jednocześnie zbyt krótką, by zdołać coś wtrącić, ale jednocześnie zbyt długą, by jej nie dostrzec, wpatrywała się w milczeniu w jakiś odległy punkt. Potem potrząsnęła głową i uśmiechnęła się, ale to była tylko niewiele warta mina, fizyczne uniesienie kącików ust, zupełnie brakowało radości. – Martwię się, ale o ciebie nie muszę... prawda? – W jej głośnie pobrzmiewała błagalna nuta, jakby prosiła, by Jacca potwierdził.
Był najmłodszy i rodzice zawsze się o niego troszczyli – być może nawet bardziej niż o starszych braci. Jory był mądry, charyzmatyczny i odpowiedzialny, spodziewali się po nim naukowej lub politycznej kariery, miał być powodem dumy. Jago był mniej rozgarnięty, ale za to mógł zasłynąć jako światowej klasy ścigający. Każdy sądził, że poradzą sobie w życiu, więc się nie martwili. Może powinni.
Jesteś inteligentny i dobry – mówiła mama. – Nie sprowadzisz na siebie... ani na nikogo... kłopotów.
Jago był dziwnym prywatnym detektywem, którego biuro znajdowało się w podejrzanej dzielnicy i który narkotyzował się sproszkowanymi kłami smoków. Jory znajdował się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo, co właściwie robił. Najgorsze było to, że Jacca nawet nie chciał wiedzieć, czym konkretnie brat się zajmował, bo obawiał się, że ta wiedza byłaby zbyt przerażająca.
Bjorn Peterson nie żyje – mówiła mama. – Twój ojciec stracił pracę. Jago nie ma prawdziwej pracy i nie zależy mu na znalezieniu jej, a Jory...
Mamo...
Nie chciałam nikomu mówić, ale był tutaj wczoraj. Nie chciał wejść do środka. – Ręce jej się tak trzęsły, że napar ziołowy zaczął wylewać się z kubka, więc Jacca zabrał naczynie. Nawet nie zauważyła. – Wyglądał strasznie i... Prosił o przebaczenie.


konkurs: III wojna/6075 wyrazów

30 października 2015

Atak na Zamek

Trzecia Bitwa o Hogwart:
W całym Zamku dalej wyczuwało się atmosferę niedawno odbytej uczty z okazji Święta Duchów, lecz tym razem halloweenową scenerię zastąpiono eleganckimi, klasycznymi dekoracjami, podkreślającymi klimat zorganizowanego przez dyrektora balu, na który zaproszono najznamienitsze osobistości czarodziejskiego świata. Bal trwał w najlepsze i żaden z gości nie spodziewał się takiego zakończenia...
Przyjęcie w jednej chwili przerwał donośny huk, a pod wpływem eksplozji zawaliła się jedna ze ścian Wielkiej Sali, zamieniając udekorowane wnętrze w prawdziwe gruzowisko. Zewsząd dało się słyszeć pełne przerażenia krzyki, nerwowe nawoływania oraz tłumiony odgłosami walki płacz, akcentującymi wagę tej tragicznej sytuacji. Wystrojeni w wyjściowe szaty uczniowie tłumnie zebrali się do walki, broniąc obleganego przez Mrocznych działających pod wodzą Hectora Septimusa Zamku i odpierając atak pomagających im Śmierciożerców. Uczestniczą przy tym w potyczce na śmierć i życie, a grono pedagogiczne razem z przybyłymi Aurorami robi wszystko, byle tylko pozbyć się wrogich sił i uratować Zamek przed zniszczeniem.
Wojna czarodziejów właśnie się rozpoczęła. Walcz, pokonuj własne słabości i nie daj się zabić...

29 października 2015

Ideas pull the trigger, but instinct loads the gun.



Hogwart, przełom września i października 2022


Prorok Codzienny w tym tygodniu wyjątkowo nie mijał się z prawdą. Obserwowanie, jak dzień w dzień niebo spowija czerń wzbudzało niepokój oraz budziło wspomnienia, których Amelia Baxter wolałaby się pozbyć. Nie miała pojęcia, co bardziej ją przerażało ─ nadchodząca wojna, czy to, co mogły zwiastować pioruny uderzające raz po raz w ziemię.
Rozważała napisanie do ojca z prośbą, aby nie angażował się w jakiekolwiek strajki czy sprzeczki na ulicy, wiedziała, jak wiele był w stanie zrobić dla pozyskania materiałów do książki. Nie miała jednak pojęcia, o czym w ogóle pisał w nowej powieści, nie pozwalał czytać jej nikomu aż do dnia ukończenia, więc po cichu liczyła na to, że uczestnictwo w zamieszkach nie okazałoby się dla niego zastrzykiem weny twórczej... Jeszcze pamiętała incydent sprzed lat, kiedy spędził trzy dni w areszcie Wizengamotu za próbę włamania do kiosku, bo potrzebował "prawdziwych emocji związanych z popełnianiem przestępstwa", kiedy powstawała pierwsza z jego książek.
Pisanie okazało się zbędne, ponieważ tydzień później dostała list z informacją, że jej ojciec został poważnie zraniony podczas zamieszek na Pokątnej i teraz przebywa w świętym Mungu. Pierwsze dwie minuty po zakończeniu czytania minęły niemalże w zwolnionym tempie, kiedy przez jej myśli przewinęły się dziesiątki różnych scenariuszy, z których żaden nie wykluczał najgorszego. Później pojawiła się złość, właściwie wściekłość, wywołana gniewem na nieodpowiedzialność taty. Czy naprawdę musiał szukać inspiracji akurat w taki sposób? Oczywiście, że mógł po prostu znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, jednakże nadal nie rozumiała, co zmusiło go do opuszczenia mieszkania, skoro praktycznie od trzech miesięcy nie wyściubiał nosa poza drzwi, a jedynym źródłem powietrza było dla niego uchylone okno.
Już następnego dnia stanęła przed witryną, która dla mugoli wydawała się jedynie "tym wiecznie zamkniętym sklepem", a towarzyszył jej praktykant nauczający zielarstwa w najmłodszych klasach. Dyrektor nie chciał pozwolić, aby podróżowała po Anglii samotnie, zwłaszcza teraz, dlatego wskazał tego młodzieńca ─ chłopak nie miał więcej jak dwadzieścia kilka lat, pozostałości trądziku i prawdopodobnie wolałby teraz przesadzać mandragory bez nauszników, niż być z nią tutaj ─ jako odpowiedzialnego opiekuna. Baxter nie była do końca pewna, czy ten człowiek nadawał się do tej roli, ale postanowiła nie kwestionować decyzji dyrekcji. Zależało jej tylko i wyłącznie na tym, aby jak najszybciej opuścić Hogwart i móc zobaczyć się z tatą.
Przycisnęła nos oraz dłonie do szyby, która zaparowała od jej oddechu. Za nią widać było ogromne pomieszczenie, kilka nagich manekinów powykręcanych w dziwnych pozach i puste kubły po białej farbie, mające stwarzać pozory zakończonego bądź trwającego remontu. Kurz dawno osiadł, w kącie przy oknie Baxter dostrzegła misternie utkaną sieć, prawdopodobnie od dawna niezamieszkaną, gdyż pajęcze truchło leżało zwinięte na brudnej podłodze, wywołując skrzywienie na twarzy Krukonki. Wreszcie odwróciła wzrok od trupa, wzięła głęboki oddech i zwróciła się do postaci stojącej po drugiej stronie:
─ Nazywam się Amelia Baxter, przyszłam odwiedzić Jeremiaha Baxtera ─ wyrecytowała znaną dobrze formułkę, starając się nie dopuścić do siebie powracających galopem wspomnień z poprzedniej wizyty w tym miejscu.
Wtedy to nie ona prosiła wpuszczenie do środka, a jej ojciec, młodszy dziesięć lat, nie tak zaaferowany książką, a poważnie wystraszony losem żony leżącej na tym samym oddziale, na którym prawdopodobnie jego teraz trzymali. Ściskał mocno rękę siedmioletniej wówczas córki, nie zdając sobie z tego sprawy, dopóki mała Amelia nie upomniała go przemądrzałym, dziecięcym głosem, uskarżając się na ból. Przeprosił ją słabym głosem, wypowiedział to samo zdanie, zamieniając jedynie nazwiska odwiedzającego oraz pacjenta, po czym oboje przekroczyli barierę oddzielającą mugolski świat od magicznego.
Manekin oczy miał puste i przerażające, dlatego gdy zwrócił swoją brzydką twarz w jej stronę, kiwając sztywno głową, po plecach dziewczyny przeszły ciarki. Już, już miała wkroczyć do szpitala, kiedy przypomniała sobie o swoim młodym towarzyszu. Nagle jego obecność bardzo ją poirytowała, był jak kula u nogi i biła od niego wyraźna niechęć do położenia, w którym się znalazł. Prawdopodobnie on również nie wyobrażał sobie nadchodzących godzin, być może spędzonych wspólnie z kimś, kogo uważał za dziecko, do tego pośród chorych oraz błagających o uzdrowienie.
─ Może poczekam na zewnątrz? ─ spytał w momencie, w którym ona miała zaproponować to samo. Pokiwała głową i nie wdając się w niepotrzebne dyskusje, przeszła do szpitala.
W porównaniu z gwarem panującym w holu Munga, mugolska ulica wydawała się nadzwyczaj spokojna. Ogromne pomieszczenie wypełniały jęki cierpiących, o natężeniu zależnym od wielkości bólu ─ im ktoś czuł się gorzej, tym ciszej czekał na swoją kolej, pozwalając kontynuować przedstawienie umierającym w agonii. Amelia dostrzegła czarodzieja, którego jedno ramię od łokcia do dłoni wyglądało jak szczypce homara, a jakaś młoda czarownica nie mogła przestać śpiewać arii Celestyny Warbeck, doprowadzając tym do szału siedzącego obok niej mężczyznę z gigantycznymi uszami. Po odczekaniu swojego w kolejce, Amelia przedstawiła powód wizyty, pozwalając gburowatej recepcjonistce łaskawie wskazać piętro, na które powinna się teraz udać.
Dojście na czwarte piętro, na oddział urazów pozaklęciowych, zajęło jej chwilę, ponieważ obawy nieco ją spowolniły. Dobrze pamiętała tę drogę, postaci dawnych uzdrowicieli łypiące na nią z obrazów, ale też pomyślała sobie, że być może w przyszłości i jej portret tu zawieszą. To dodało jej otuchy, kiedy pchnęła przeszklone drzwi i zaglądała kolejno do kilku sal, by wreszcie natrafić na tę odpowiednią.
Poznała ojca tylko dlatego, że miał na sobie piżamę, którą dała mu na gwiazdkę przed dwoma laty ─ oczy i głowę miał obandażowane. Po nierównym oddechu odgadła, że nie śpi, dlatego usiadła na skraju łóżka, uprzednio kiwając głową uzdrowicielowi notującemu coś przy łóżku obok. Jerry poruszył się niespokojnie, zdziwiony nagłą obecnością kogoś.
─ Amelia?
Nie zgadywał. Była po prostu jedyną osobą, która mogłaby go odwiedzić ─ na teściów liczyć nie mógł, nienawidzili go od chwili, w którym przedstawiono go jako narzeczonego ich ukochanej córki, a starzy przyjaciele prawdopodobnie mieli ciekawsze rzeczy do roboty, niż przychodzenie z wizytą do kogoś, kto, w przeciwieństwie do nich, nie skończył jako obrzydliwie bogaty ważniak z ministerstwa.
─ Tak ─ odparła zduszonym głosem, czując potworny uścisk w gardle. Mężczyzna wyciągnął nieco dłoń, niezdarnie dotykając nadgarstka córki, dopiero za drugim podejściem chwytając jej rękę. Ścisnął ją tak mocno jak wtedy, gdy dziesięć lat temu stali przed wejściem do szpitala.
Długo siedzieli w milczeniu, nie mogąc nawet na siebie spojrzeć, ponieważ bandaż ciasno owijał oczy jej ojca, nie pozwalając na choćby najmniejszy prześwit. Dziewczyna cieszyła się na tę chwilę bez słów, to pozwoliło jej się uspokoić i otrzeć oczy bez skrępowania.
─ Powiesz mi, co się stało? ─ spytała w końcu, starając się, aby w jej głosie nie pojawiła się pretensja. Nie chciała wprawiać go w jeszcze gorszy nastrój swoimi wyrzutami, chociaż podejrzewała, że nie czuł jakiejkolwiek winy, chyba że nagle obudziło się w nim głęboko skrywane poczucie odpowiedzialności. Chęć uraczenia go kazaniem przytłoczyły rozpacz i litość, uczucia tłumione od wielu lat, teraz powracające ze zdwojoną siłą.
Jerry westchnął jak ktoś, kto nie miał zamiaru się tłumaczyć, ale jednocześnie wiedział, że nie ma wyboru. Zacisnął usta w wąską kreskę, robiąc to w identyczny sposób, jak Amelia. Albo raczej ona odziedziczyła ten odruch po nim.
─ Poszedłem na Pokątną załatwić jedną sprawę, a gdy wracałem zaczął się niezły kocioł, dostałem zaklęciem prosto w twarz, bo jakiś facet się uchylił i tyle. ─ Wzruszył lekceważąco ramionami. Sposób, w jaki zagryzł policzek od środka był dowodem na to, że Jerry kłamie jak z nut, ponieważ robił to zawsze, gdy mijał się z prawdą.
To sprawiło, że irytacja Amelii wreszcie dała o sobie znać.
─ Oto tłumaczenie pisarza, który umie rozpisać się na trzy strony o wyglądzie poranka ─ odparła drwiąco. ─ Jesteś pewien, że tylko to masz mi do powiedzenia? Nie zrobiłeś niczego w imię weny, nie napadłeś na nikogo, aby móc potem opisać to w powieści? ─ uniosła brwi, czując się tak, jakby nie mówiła do swojego ojca, ale do nieposłusznego pierwszoklasisty, który schował coś w kieszeni i nie chciał jej tego pokazać.
─ Będziesz mi wypominać głupstwo, które popełniłem mając trzydzieści lat, którego tak naprawdę nie powinnaś pamiętać, gdyby nie fakt, że ukochana babcia Aldridge wypomina mi je przy każdej możliwej okazji? ─ spytał urażonym tonem. ─ Skarbie, naprawdę..
Prychnęła, co miało być ostrzeżeniem. Doskonale wiedział, że nazywanie jej w ten sposób, gdy jest zła, może zdenerwować ją jeszcze bardziej. Dotąd nie podnosiła głosu tylko przez wzgląd na leżącego obok pacjenta, a jako przyszła uzdrowicielka musiała przecież mieć na uwadze tak istotne szczegóły, jak zachowanie spokoju na sali chorych.
─ No dobrze ─ mruknął naburmuszony, widząc, że skarbowanie jej nie udobruchało. ─ Byłem w Proroku, aby przekonać ich do publikowania kawałków "Czuwania", bo uznałem, że to podniosłoby sprzedaż chociaż odrobinę i bym wreszcie na tym zarobił... Ale naczelny zażądał mnóstwa pieniędzy w zamian, trochę się z nim pokłóciłem, a później wygonił mnie, gdy zaczął się ten cyrk na ulicy. No i... byłem tak wściekły, że idąc wpadłem na jakiegoś faceta, który uznał, że go zaczepiam, poszarpaliśmy się trochę aż ktoś nas rozdzielił i sądziłem, że to koniec, ale wtedy dostałem zaklęciem prosto w twarz i obudziłem się dopiero tu ─ uśmiechnął się zażenowany. ─ Jaka kara mnie czeka, pani prefekt naczelna?
─ Co to było za zaklęcie? ─ Zignorowała jego żart, mało w tej chwili zabawny.
Była jednocześnie wzburzona i przestraszona. Przecież mógł dostać Zaklęciem Niewybaczalnym! Nie wierzyła, jak w wieku trzydziestu siedmiu lat można być tak nieodpowiedzialnym, tak uparcie niewyciągającym wniosków ze wszystkich głupot, które przez te lata czynił. Czasem bała się, że śmierć żony trwale odbiła się na jego psychice i dlatego postępował w ten sposób...
─ Skąd mam wiedzieć? Lekarze coś tam burczą, że nie są do końca pewni, ciągle robią mi jakieś badania... Przez ten cholerny bandaż nic nie widzę, ale przynajmniej wiem, że stąd wyjdę.
Amelia poczuła, że oboje pomyśleli o tym samym. Rosemary również sądziła, że lada dzień opuści Munga i wróci do rodziny, a jednak stało się zupełnie inaczej. Dziewczyna pocieszała się tym, że jej ojciec wygląda bardzo dobrze, nie licząc tego bandaża, a mama od początku do końca bardzo się męczyła...
W tym czasie uzdrowiciel skończył badać drugiego pacjenta. Podszedł bezszelestnie do Amelii, tak, że drgnęła zaskoczona, gdy położył dłoń na jej ramieniu i poprosił, aby porozmawiali przed salą.
─ Zaraz wrócę ─ rzuciła krótko do ojca, po czym opuściła pomieszczenie wraz z medykiem. Na korytarzu pośpiesznie napisał coś na kartce przypiętej do podkładki, zmarszczył nos i podrapał się po łysej głowie.
─ Pani Baxter...
─ Panno. Jeremiah to mój ojciec ─ poprawiła go oschle, krzyżując ramiona na piersiach.
─ Ach, tak, przepraszam ─ odparł tonem, który wcale nie wskazywał, że jest mu w jakikolwiek sposób przykro czy wstyd, że uznał siedemnastolatkę za żonę kogoś, kto był niemal dwa razy od niej starszy. ─ Nie chciałem mówić tego pani ojcu od razu, ale sytuacja wygląda naprawdę źle. Tym zaklęciem, które sprowadziło pana Baxtera do nas, było Conjunctivitis, czy jest pani ono znane?
Poczuła, jak głos ugrzązł jej w gardle, więc tylko sztywno kiwnęła głową.
─ A zatem chyba nie muszę tłumaczyć, że u czarodzieja urok, który czasowo pozbawia wzroku smoki oraz olbrzymy, może skutkować dożywotnią ślepotą? ─ spytał retorycznie, nawet nie starając się o bycie delikatnym w przekazywaniu tak złych wieści. ─ Rzecz jasna, zrobimy co w naszej mocy, aby złagodzić wpływ zaklęcia na wzrok, ale proszę przygotować się na najgorsze. Sądzę, że pani ojciec musi zostać u nas jeszcze co najmniej dwa tygodnie, czy chce pani być na bieżąco informowana o postępach leczenia?
─ Oczywiście, sowy proszę wysyłać do Hogwartu ─ odpowiedziała cicho, po czym, kiedy uzdrowiciel skończył coś notować, wróciła na salę.
Nie siadała już przy łóżku ojca. Nie była w stanie patrzeć na niego ze świadomością, że może nie odzyskać wzroku, dlatego wymówiła się koniecznością szybkiego powrotu do szkoły i po kwadransie opuściła Munga, starając się zachować twarz przynajmniej tak długo, póki ten okropny stażysta jej towarzyszył. Czuła, że miałby używanie, gdyby się przy nim rozkleiła
─ Co tak długo? ─ spytał opryskliwie, wyciągając dłoń, która ma moc, by przywołać Błędnego Rycerza. Wściekle czerwony autobus niemal natychmiast zmaterializował się przed nimi, hamując tak gwałtownie, że przez okienka pojazdu Baxter dostrzegła, jak pasażerowie wpadają jeden na drugiego.
Amelia tylko zgromiła go wzrokiem i zaczęła szukać drobnych na swój bilet, w czasie gdy konduktor wypowiadał niezmienną od wielu lat formułkę powitalną. Dziewczyna podała mu jedenaście sykli i weszła do środka, zajmując miejsce za kierowcą, tuż przy oknie. Po stokroć wolała gapić się na londyńskie ulice, niż wdawać się w pogawędki z towarzyszącym jej młodzieńcem. Ten usiadł obok niej, ale od razu wziął do ręki Proroka Codziennego, więc sam też raczej nie miał ochoty z nią rozmawiać.

***

─ Zobacz.
Po tym krótkim przywitaniu, Odile rzuciła na stół najnowsze wydanie Proroka Codziennego. Pozostali Ślizgoni jedzący śniadanie już się zaczytywali w artykule na pierwszej stronie. Niektórzy zastygli z kęsem w połowie drogi do ust, inni wydawali się niewzruszeni, a jeszcze inni dyskutowali szeptem o tym, co przeczytali.
Byron obdarzył siostrę ostrym spojrzeniem, zabrał gazetę ze swojego ─ szczęśliwie wciąż pustego ─ talerza i zerknął na nagłówek.

 Kolejni przestępcy na wolności! Ostatniej nocy miała miejsce masowa ucieczka z Azkabanu! Tym razem sytuacja jest jeszcze poważniejsza, niż na początku miesiąca. Tak jak poprzednim razem, uciekinierami są jedynie śmierciożercy, jednak ich grupa jest znacznie większa niż kilka tygodni temu. Ministerstwo Magii jeszcze nie zdążyło wydać oficjalnego oświadczenia, na chwilę obecną przesłano jedynie podstawowe wytyczne dla informacji publicznej, jednak naszym informatorom udało się dotrzeć do pewnych szczegółów. Prawdopodobnie, tak jak blisko dwadzieścia sześć lat temu, doszło do buntu dementorów. Strażnicy Azkabanu już drugi raz w historii czarodziejskiego świata opuścili swoje stanowiska, pozwalając najniebezpieczniejszym przestępcom na ucieczkę. Czy Minister Magii postąpił słusznie, pozwalając im powrócić na stanowiska po pierwszej zdradzie? Być może jest zbyt wcześnie na wydawanie jakichkolwiek werdyktów, ale nie zdziwią nas doniesienia o atakach dementorów, dlatego z wielką troską o naszych czytelników przestrzegamy: uważajcie na wszystko, co zechce was pocałować! Musimy też poinformować, że nie mamy wieści o obecnej sytuacji w Azkabanie, być może została już opanowana, ale pozostaje pytanie ─ ilu osadzonych zdążyło uciec, zanim Ministerstwo podjęło odpowiednie działania? Lista śmierciożerców (i być może nie tylko) nadal jest uzupełniana. Na chwilę obecną możemy podać takie nazwiska, jak:
Selwyn...

Przestał czytać, widząc nazwisko dziadka na szczycie długiej listy zbiegów. Nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo to nim wstrząsnęło, dlatego przez krótką chwilę udawał, że ze spokojem zapoznaje się z resztą artykułu. Jednocześnie dziwił się, dlaczego był w aż takim szoku, skoro dawno powinien był się domyślić, że coś się dzieje.
Nie wspominał o tym nikomu, ale dostał od dziadka kilka listów z Azkabanu. W każdym z nich mężczyzna wspominał, że czas zapłaty jest coraz bliżej i oczekuje od swojego wnuka bezwzględnego oddania dla Sprawy. Byron z początku sądził, że staruszek oszalał w więzieniu, bowiem nie istniały najmniejsze szanse na powrót koszmaru sprzed dwudziestu lat, a Selwyn senior najwyraźniej był o tym stuprocentowo przekonany.
─ I co o tym sądzisz? ─ Odile miała minę świadczącą o tym, że też nie chce pokazać tego, jak naprawdę przyjęła wieści.
─ W Hogwarcie nic nam nie grozi, przestań panikować.
Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.

***



Dwie godziny przed balem. Tam, gdzie zawsze.


Taką wiadomość otrzymał każdy, kto udzielał się w kółku pokerowym Ellen Ridley. Nie mogła przepuścić takiej okazji na zarobienie kilku galeonów ─ podekscytowani balem uczniowie na pewno nie będą skupieni, poza tym wielu z nich musiało mieć jeszcze w kieszeniach zastrzyk gotówki, przesłany przez rodziców z okazji nadchodzącego wydarzenia. 
Ona sama niezbyt entuzjastycznie podchodziła do całej tej szopki ─ wydawała jej się wręcz absurdalna w obliczu tego, co działo się poza Hogwartem. Dziwnie się czuła, gdy, rozczesując włosy, myślała sobie o tym wszystkim, ale też wiedziała, że nie powinna podchodzić do całej sprawy ze zbytnim rozrzewnieniem. Edward Ridley na pewno nie byłby zadowolony, że jego jedynej córce wystarczy moment słabości, aby utracić pewność siebie.
─ Patrzcie, co mam! ─ Pewien siedemnastoletni Puchon wyciągnął spod marynarki butelkę soku dyniowego, kiedy już wszyscy zebrali się w opuszczonej klasie w lochach. Koledzy spojrzeli po nim z politowaniem. ─ Nie, ej, to Ognista whisky! Brat mi wysłał, nieźle, nie?
Trzy godziny później wszyscy, prócz Ellen, byli już odrobinę podpici. Ridley nie piła wcale, zwyczajnie nie lubiąc alkoholu, poza tym uważała za głupotę upijanie się, gdy przychodziło grać na pieniądze. Przez fakt, że pozostała szóstka graczy niezbyt dbała o to, jak gra i czy ich kart nie widać jak na tacy, Gryfonce udało się wygrać już dwanaście galeonów.
Nagle whisky w kubeczkach zakołysała się, a z sufitu posypał się kurz. Ellen uniosła wzrok w górę, nasłuchując. Pozostali też umilkli, patrząc to na nią, to na sklepienie.
─ Co jest, Ridley?
─ Cicho ─ syknęła, podnosząc się z krzesła. Tym razem drganiom stolika towarzyszyło dudnienie, ale... to nie był odgłos towarzyszący imprezie. ─ Zbierajmy się, zresztą i tak już jesteśmy spóźnieni.
─ Ale...
Uciszyła kolegę spojrzeniem i zgarnęła złote monety do małej torebki, z której następnie wyciągnęła różdżkę. Miała naprawdę złe przeczucie, dlatego jak najszybciej musiała dostać się do dormitorium. Naszła ją idiotyczna myśl, że dobrze, iż zdecydowała się nie kupować długiej sukni...
W akompaniamencie niezadowolonych pomrukiwań, cała grupa opuściła dawno nieużywaną część lochów. Im wyżej szli, tym niepokojące odgłosy bardziej narastały, aż wreszcie...
─ Na Merlina!
Sala Wejściowa była niemalże w ruinie ─ po podłodze toczyły się kawałki kamienia, uwalane krwią kolumny pokruszyły się od niecelnie wymierzonych zaklęć, a spod ogromnego płatu sufitu wystawała ludzka dłoń... Ridley przełknęła głośno ślinę i, nie czekając na resztę, pobiegła w stronę Wielkiej Sali, skąd dobiegały najgłośniejsze krzyki.
Bajkowa sceneria, przy której nauczyciele oraz uczniowie pracowali od dobrego tygodnia, przemieniła się w krajobraz rodem z horroru. Na stole z przekąskami leżał ślizgoński pałkarz, nad którym pochylała się jego siostra, pod ścianą dostrzegła inne ciała, jedno z nich należało do mężczyzny w czarnych szatach z wielkim M wyszytym na plecach... Kolejny wybuch wytrącił ją z zamyślenia, bez zastanowienia wybiegła z sali balowej i skierowała się na wyższe piętra.
Tam walka rozgorzała już na dobre. Zaklęcia nadlatywały ze wszystkich stron, uczniowie uchylali się przed urokami Mrocznych, których wydawało się przybywać z każdą chwilą.
Dlaczego stoisz jak słup, kretynko?, odezwał się głosik rozsądku, który zmusił ją do wymierzenia Drętwoty w plecy jednego z zakapturzonych czarodziejów. Ten padł na ziemię, ale to niestety zwróciło uwagę jego kolegi.
─ Ty mała... ─ warknął i ruszył w jej stronę. Ridley umknęła przed zaklęciem w ostatniej chwili i pognała w stronę Wieży Gryffindoru. Może to mało gryfońskie, ale jedyne, o czym myślała, to schować się w dormitorium i przeczekać atak. Nie chciała patrzeć na śmierć, nie chciała walczyć, bo i tak nie znała zaklęć mogących powstrzymać Mrocznych, nie chciała uczestniczyć w tym wszystkim, ponieważ jedyne, na czym się znała, to...
Olśniło ją. 
Nie miała pojęcia, jakim cudem udało jej się w jednym kawałku powrócić do Wielkiej Sali, teraz już pustej i wyglądającej jak prawdziwe pobojowisko. Z ulgą dostrzegła, że ciało Mrocznego nadal leży pod ścianą. Gdy podeszła do niego i zobaczyła, że musiało zabić go ─ albo chwilowo unieruchomić ─ zaklęcie, nie było żadnej krwi ani innych obrzydlistw, ściągnęła z niego szatę i... założyła ją. Nie była o wiele za duża, ponieważ leżący na ziemi facet też nie należał do wysokich. Sama nie wiedziała, co podkusiło ją do udawania jednego z atakujących, ale na pewno miała dzięki temu większe szanse choćby na ukrycie się gdzieś.
Już, już, miała wybiec, gdy poczuła, że kaptur przesiąknięty jest nie tylko duszącą wonią gruzów, ale czymś jeszcze. Wciągnęła ten zapach, aby się upewnić, po czym padła na kolana i nie bez trudu przewróciła ciało Mrocznego na plecy.
Patrzyła na twarz swojego ojca. Był nieprzytomny, wiedziała to po zerknięciu na jego klatkę piersiową, która poruszała się nieznacznie. Zacisnęła zęby, dopiero teraz wiedząc, co oznaczało postscriptum jego ostatniego listu:


Musisz pamiętać, że czasem ważniejsze jest ratowanie własnej skóry niż całego świata. Niedługo się spotkamy, chociaż z początku możesz nie zdawać sobie z tego sprawy. Jeśli będziesz się bała, wykorzystaj wszystko, czego cię nauczyłem. Nawet najpodlejsze sztuczki. Wiem, że jesteś do tego zdolna, kochanie.

***



Konkurs: III wojna / Ilość słów: 3269
Nie wiem, czy ostatnia część wyszła tak, jak powinna, bo nigdy nie byłam dobra w opisywaniu akcji. Ale chyba nie jest tak tragicznie, najwyżej polecą hejty. :(

27 października 2015

powiązania




MATKA • 39 LAT • NIEGDYŚ KRUKONKA • CZYSTA KREW • NIESPEŁNIONE MARZENIA PRACY JAKO UZDROWICIEL • NAJWAŻNIEJSZA NA ŚWIECIE OSOBA • MIESZKANIE W LONDYNIE • KOCHAM CIĘ SYNKU, NIGDY O TYM NIE ZAPOMINAJ • ZAWSZE OBOK, OD OSIEMNASTU LAT • CAŁE ŻYCIE POŚWIĘCONE NA OPIEKĘ NAD DZIECKIEM • NAJLEPSZA KUCHARKA • SPADKOBIERCZYNI DWORKU SANGSTERÓW

camille sangster




OJCIEC • 41 LAT • CZYSTA KREW • NIEGDYŚ UCZEŃ DURMSTRANGU • BRYTYJCZYK Z WŁOSKIMI I NORWESKIMI KORZENIAMI • WILKOŁAK • UCIECZKA PRZED NARODZINAMI SYNA • ALFA • ZAŁOŻYCIEL BENEVOLENS LUPUS • TATUAŻ „LA BELLA LUNA” NA LEWYM OBOJCZYKU • PRZYRODNI OJCIEC SHAWNA • ZNIENAWIDZONA OSOBA • PRAGNIENIE REKOMPENSATY • NIĆ POROZUMIENIA PROWADZĄCA DO PRZYWIĄZANIA • MOTOCYKLISTA

enrico da luca




PRZYRODNI BRAT BEZ WIĘZÓW KRWI • 16 LAT • PÓŁKRWI • NIEZAREJESTROWANY ANIMAG – SOKÓŁ • NAUKI POBIERANE W DOMU • CZŁONEK BENEVOLENS LUPUS • NIECHĘĆ ZMIESZANA Z BRATERSKĄ TROSKĄ • BIOLOGICZNI RODZICE ZAMORDOWANI PRZEZ WILKOŁAKA • TATUAŻ „LA BELLA LUNA” NA LEWYM OBOJCZYKU • ZIELONE KAWASAKI NINJA NA WŁASNOŚĆ

shawn da luca


PRZYJACIEL • 19 LAT • CZYSTA KREW • UCZEŃ DURMSTRANGU • BRYTYJCZYK • NIESKOŃCZONA EDUKACJA • NIEZAREJESTROWANY ANIMAG – WILK • CZŁONEK BENEVOLENS LUPUS • TATUAŻ „LA BELLA LUNA” NA LEWYM OBOJCZYKU • RÓŻA WIATRÓW WYTATUOWANA NA LEWYM PRZEDRAMIENIU • TUNEL W LEWYM UCHU • KOLCZYK W PŁATKU NOSA • BEZNADZIEJNY KUCHARZ • WIECZNY OPTYMISTA • BEZKONKURENCYJNIE NAJLEPSZY BARISTA • KOMPLEKS NISKIEGO WZROSTU • TROCHĘ ZBYT DUŻE UZALEŻNIENIE OD SZYBKIEJ JAZDY • CZARNE SUZUKI

connor ball




PRZYJACIEL • 21 LAT • PÓŁKRWI • ABSOLWENT AKADEMII BEAUXBATONS • BRYTYJCZYK WYCHOWANY WE FRANCJI • ANIMAG – SZOP PRACZ • CZŁONEK BENEVOLENS LUPUS • TATUAŻ „LA BELLA LUNA” NA LEWYM OBOJCZYKU • NIESCHODZĄCY Z TWARZY UŚMIECH • MARZENIE O BYCIU TWÓRCĄ ZAKLĘĆ • PRZYWIĄZANIE DO WATAHY • ZDECYDOWANIE ZBYT WYSOKI • BLIZNA NA PLECACH IDĄCA OD PRAWEGO RAMIENIA, DO LEWEGO BOKU • MOTOCYKLISTA, JAK RESZTA WATAHY • GRANATOWA YAMAHA R1

tristan evans





PRZYJACIEL • 21 LAT • MUGOLAK • ABSOLWENT HOGWARTU • BYŁY KRUKON • BRYTYJCZYK • ANIMAG – BERNEŃSKI PIES PASTERSKI • CZŁONEK BENEVOLENS LUPUS • TATUAŻ „LA BELLA LUNA” NA LEWYM OBOJCZYKU • SIEROTA • ŚMIERĆ RODZICÓW W WYPADKU SAMOCHODOWYM • WYCHOWANY PRZEZ BABCIĘ • NIEPOWAŻNY • „PO CO MI KASK, KIEDY JADĘ?” • KAWASAKI H2R

james mcvey





PUCHONKA • KLASA VII • NAJUKOCHAŃSZY PROMYCZEK • NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA • POWIERNIK • „A TERAZ SIĘ ZAMKNIJ I CHODŹ NA FAJKĘ” • KOLEJNY ANIMAG W TOWARZYSTWIE • „WIEM, JESTEM DUPKIEM I OBRZYDLIWYM PALANTEM, ZAAKCEPTUJ TO, ABI” • POZNANA TAJEMNICA • UKRYTY BALKON MIEJSCEM SPOTKAŃ • „NIE JEDZ MOJEGO ŚNIADANIA, DO CHOLERY! MASZ SWOJE!”

abigail lawrence





ŚLIZGON • KLASA VI • NAJLEPSZY PRZYJACIEL • ZAUFANY POWIERNIK TAJEMNIC • JEDYNA OSOBA, DO KTÓREJ ODEZWAŁ SIĘ PO ZNIKNIĘCIU • "NAWET NIE WIESZ JAKI JESTEM CI WDZIĘCZNY, ZA TO, ŻE ZAJĄŁEŚ SIĘ AZYLEM" • "ALE... ZARAZ... JAK TO GADASZ Z WĘŻAMI?!" • KOMPAN OD OBIJANIA MORD MROCZNYM • "ALBUS, WRÓĆ, MARZĘ O TYM, ŻEBY BYŁO JAK DAWNIEJ"

albus potter