Chesney Swinton
VII rok, Ravenclaw – krew prawie czysta
Nie lubił wstępów i nie potrafił kończyć, więc wszelkie historie rozpoczynał od środka i urywał znienacka. Opowiadał, że żywił się głównie słowami (i z tego powodu mógłby prowadzić rozmowę, posługując się wyłącznie cytatami), a poił muzyką (dzięki czemu nauczył się poruszać płynnie i rytmicznie, tańczyć, nie tańcząc). Gdyby miał stworzyć autobiografię, miałaby ona nieliniową fabułę, tysiąc przeplatających się między sobą wątków, mnóstwo retrospekcji i dygresji w dygresjach, a obok faktów pojawiałyby się niedomówienia, ubarwienia i kompletne bujdy. Byłaby tak chaotyczna, że nieczytelna. Na szczęście nie pisał, ale za to – mówił. Mówił dużo, a im więcej wypluwał z siebie zdań, tym mniejsze miały one znaczenie. Mitologizował własne życie. Wyolbrzymiał i koloryzował przygody, podbierał wydarzenia, o których czytał w powieściach czy biografiach znanych ludzi, a potem przedstawiał je jako własne doświadczenia, a o tym, kim naprawdę był, wspominał jedynie mimochodem. Więc mówił – że w dzieciństwie w ustach trzymał dzikie jabłuszka (a gdy ich brakowało, brał kasztany), by jego policzki przybrały pucołowaty kształt. Że wraz z bezuchym kotem, który najprawdopodobniej wcale nie był zwierzakiem, lecz animagiem, polowali na szczury. Że podczas demonstracji młodych czarodziejów na Nokturnie został raniony tak mocno, że uznali go za zmarłego i wrzucili do masowego grobu, a w czasie innych zamieszek próbował zabawić się w bohatera i przez długi czas z jeziora wyciągał, nie zważając na rzucane wszędzie uroki, istotę, o której myślał, że jest człowiekiem, a która okazała się wielką, śliską rybą. W przyszłości – gdy osiągnie już odpowiednią pozycję w Wizengamocie – będzie mógł opowiadać, że wszystko, co osiągnął, zawdzięcza temu, że urodził się biedny. Złe warunki, w których przyszło mu się wychowywać, zahartowały go i pchały, wciąż pchały naprzód. Ale w latach szkolnych dbał o to, by nikt nie poznał prawdziwego statusu jego rodziny.
Tak, zakochałam się...
OdpowiedzUsuńRachel
[Za cholerę nie rozumiem tej piosenki, ale i tak mam wrażenie, że pasuje do karty. :D Cześć!]
OdpowiedzUsuńHattie/Baldwin
[No właśnie, to wychodzi na to, że rzeczywiście pasuje, czyli rozumiem słowa bez rozumienia słów, bardzo logicznie. :D
OdpowiedzUsuńHattie po prostu lubi sobie poczytać o czasach, gdy wszystko było łatwiejsze. W ogóle, ten gość z gifa ma minę w stylu a nudzę się, to popatrzę sobie w bok i pokażę moje kości policzkowe, niech się ślinią.]
[W twoich myślach trwa muzyka!
OdpowiedzUsuńA co dzisiaj? Szlama tu, szlama tam. Nikt już nie zwraca uwagi na czystość krwi. Hattie na pewno wymyśli jakiś sposób, żeby mugolaki nie mogły zmieniać płomieni w zabawę. Usmaży, a potem zje na obiad, hue hue.
Ogólnie to obecne zdjęcie miałam wcześniej, potem eksperymentowałam z gifem, bo uznałam, że do Hattie pasuje kolczyk. Problem w tym, że poza kolczykiem reszta twarzy do niej już nie pasowała. ; /
Wątek chętnie. Ale ja tu żądna jakichś powiązań, a słabo z tym u mnie o tej porze.]
[Dzień dobry. Po wielkim hejcie na używanie popularnych (choć oczywiście przystojnych) modeli na blogaskowe wizerunki, już myślałam, że nigdy więcej nie zobaczę żadnego, a tu Sahores :D Fajny Chesney!]
OdpowiedzUsuńFlorean Hale
[Oj tam, złe wiedźmy nie wybrzydzają nad posiłkami. A z niej naprawdę łakomczuch jest. Jak się odpowiednio taką szlamę doprawi, to może nawet zjadliwa.
OdpowiedzUsuńHm, a może coś z tym pochodzeniem jego? Hattie zbiera różne niewygodne informacje.]
[No takie pytania sobie zadaje. Niektóre dziewczynki wyrastają z kompleksów, a ona nie, bo to panna idealna i wszystko musi być idealne, ale nie chcę, żeby miała tak napisane w karcie, że jest idealna, bo przecież to widać ;/ Ja się nie czepiam modeli, żeby nie było. Swego czasu sama miałam jednego w karcie, oczywiście nie w karcie Florean, bo to by było dziwne. Chociaż, patrząc na to, co się ostatnio wyprawia w polityce...
OdpowiedzUsuńMogę zaproponować wątek, ale sama nie wiem. O Brandanie napisałaś, że brzmi ciekawie, ale wątku nie chciałaś, to co dopiero z Florean, skoro porównujesz ją do konia :D Chyba, że teraz chciałabyś wątek z Brandanem, ale łatwiej by mi było wymyślić coś z nim i Valancy. Sama zdecyduj. Widzisz jaka jestem niezdecydowana, to może nic ode mnie nie chcesz. ]
[Olaboga, wszyscy drugie postaci tworzą, a ja się z jedną ogarnąć nie mogę, co to się dzieje w ogóle, ja nie wiem. Pora nie moja już, więc niewiele mądrego mogę napisać, nawet jeśli bardzo bym chciała, ale mogę powiedzieć, że karta i postać bardzo mi się podobają, o. Choć nie powinno mnie to dziwić, bo przecież Valancy też jest fajna.
OdpowiedzUsuńCzemu Chesney (cóż za cudowne imię!) tak bardzo dba o to, by nikt nie odkrył statusu jego rodziny? Trzymają jakieś podejrzanie nieruchliwe ciało w szafie czy co? :>]
Inez Amers
[Taka karta i taki Sahores od razu mnie kupiły. A najbardziej spodobała mi się historia o Bezuchym Kocie Chyba Animagu! :D Jednak tak siedzę i siedzę, myślę nad wątkiem, ale nie przychodzi mi nic konkretnego, więc jeśli chcesz, możesz podrzucić mi jakiś pomysł, to później zacznę. :)]
OdpowiedzUsuńAmelia Baxter
[ Byłam półprzytomna, ale tak, w gifie również, ale w tym panu ogólnie też i w formie karty też, bo cudownie opisany. ]
OdpowiedzUsuńRachel
[Ten pan mnie urzekł, zgadzam się, że naprawdę świetnie napisane i czytało mi się z łatwością. Zapraszam do Brosii ;)]
OdpowiedzUsuńAmbrosia Hovord
[Fajny z niego Krukon i naprawdę ciekawe imię. Życzę świetnej zabawy i oczywiście zapraszam do swojej pani ;)]
OdpowiedzUsuńElizabeth Weiss
[Ano, chodziło o samo pochodzenie. Zaczepiłam się o ostatnie zdanie karty, nie o to prawie czysta krew.
OdpowiedzUsuńW sumie, jeśli chcemy więcej akcji, to wolałabym ten wakacyjny wątek. Mogą się po prostu znać ze szkoły, a jeśli z jakiegoś powodu się nie lubią, to Cathcart jeszcze chętniej mogłaby zacząć go śledzić w środku miasta. A gdyby tak... Chesney mógłby jej kiedyś dokuczać z powodu jej rodzinnej historii? W jej przypadku wszyscy wiedzą, kim był jej ojciec, nie ma żadnych tajemnic. Jeśli zrobiłby coś takiego, to teraz miałaby dobrą motywację, by go zniszczyć.]
[ Ludzie mnie zabijają tak idealnymi kartami. Nienawidzę was wszystkich, smażcie się w piekle. Albo chodźcie na wątek, bo za bardzo kusicie.
OdpowiedzUsuńCześć. ]
Freddie Weasley
[ Chyba nie jako jedyna się właśnie zakochałam! W karcie szczególnie, ale pan też niczego sobie <3 ]
OdpowiedzUsuńCelia Ferro
[Może coś wakacyjnego? Mam wprawdzie jeden pomysł, ale nie wiem, czy Chesney ma młodsze rodzeństwo? Takie dość dużo młodsze, nie starsze niż trzynaście lat?]
OdpowiedzUsuńAmelia Baxter
[Nie, nawet lepiej!
OdpowiedzUsuńZałóżmy, że jego siostra ma niedługo urodziny i Chesney postanowił zrobić jej słodki prezent. W tym celu zaszedł na Pokątną, do sklepu, w którym w wakacje pracuje Amelia, nie udało im się jednak spotkać, za to Swinton złożył zamówienie i został poinformowany, że w dzień urodzin prezent zostanie dostarczony pod wskazany przez niego adres. Noo i tymże doręczycielem będzie Amelia, oboje się oczywiście zdziwią na swój widok, a co Chesney zrobi, aby Baxter nikomu nie powiedziała, że trochę naciągnął informacje o swoim majątku — co oczywiście nie byłoby w jej stylu, nie bez powodu, ale lepiej dmuchać na zimne — zostawiam twojej inwencji. Chyba że cały pomysł ci nie podchodzi, to możemy myśleć dalej. ]
Amelia
[W takim razie życzę więcej ciekawych i udanych wątków u obu postaci!
OdpowiedzUsuńZbrodnia nie do wybaczenia, kotów nie lubić, kto to słyszał w ogóle! Inez jest niepocieszona. Pewnie w zemście dokopała się jego brzydkich tajemnic z dzieciństwa i go teraz straszy, że wszystkim powie. A tak poważnie, myślisz, że mogłaby wiedzieć? Jeśli mieszkał w bardzo mugolskiej okolicy niedużych domków jednorodzinnych, to mogli być nawet sąsiadami. Wtedy pewnie Chesney miałby informację zwrotną o niezbyt szczęśliwej sytuacji Amers i tak by się przepychali wzajemnie w strachu, że to drugie komuś powie, wszystko się wyda i będzie tragedia. O ile w ogóle chęci są.]
Inez Amers
[Cześć, dziękuję za miłe słówko. Nieśmiało zaproponuję wątek, bo zarówno postać oraz treść karty zrobiły na mnie ogromne wrażenie! Zawsze staram się nie przychodzić z pustymi rękami, aczkolwiek ostatnio moja wena strasznie podupadła i musi minąć chwila czasu, aby wróciła na właściwy tor. Nie chciałabym podsuwać czegoś kiepskiego, a jedyne, co na ten moment mogę podrzucić to relacja, o której wspomniałam w karcie, czyli krok po kroku ku miłości, a nie jestem pewna, czy ona będzie Ci pasować. Chyba, że wymienimy się numerami gg i zrobimy burzę mózgów przed moim wyjazdem. :)]
OdpowiedzUsuńSuzanne
[Byłoby super, gdybyś mogła. :D]
OdpowiedzUsuńAmelia
[No i pięknie, on ma problemy z byciem taktownym, a ona ma problemy z jakąkolwiek formą wspominania o ojcu, więc pasuje. Reszta też mi odpowiada, tylko opisz dokładnie ten sklep, żebym wiedziała, czego Hattie tam w ogóle może szukać. Pomogłoby mi, gdyby znajdował się na Pokątnej, bo jej brat pracuje w sklepie zielarskim, ale i w mugolskie części miasta mogłaby się zapędzić.]
OdpowiedzUsuń[Shakespeare? Za wysoka półka, ona czytuje głupią literaturę kobiecą i raz chce być jak Katarzyna Earnshaw (fuj!), innym razem jak Scarlett O'Hara (jeszcze większe fuj!). Czytała Romka i Julkę, ale nie polubiła żadnego z nich i do teraz histerycznym śmiechem reaguje, kiedy ktoś próbuje wmówić jej, że ich miłość była romantyczna.
OdpowiedzUsuńWięc pewnie nie rozszyfrowałaby drobnych kłamstewek Chesneya.]
Oona Griffith
[Może źle się wyraziłam. Nie tyle głupia, co może bardziej przystępna dla ogółu. Ale nie zmienia to faktu że i Katarzyna i Scarlett mojego serca nie zdobyły, zresztą mam zawsze problem z żeńskimi postaciami, mało kiedy wpadają w mój gust.
OdpowiedzUsuńDla Oony, już pomijając samą literaturę, najpiękniejsza miłość to miłość Gomeza i Morticii Addamsów :D
Kurde, to mogłoby być dobre, Chesney inspirujący się powieściami Jane Austen. Musisz to wypróbować!]
Oona Griffith
[Pan tu nowy jest na blogu, więc trzeba go obsypać wątkami! A Lana w sumie jest nawet przyjazna - tylko nie dla puchonów!]
OdpowiedzUsuńLana Banana
Amelia miała w nosie to, na jakim poziomie żyli jej znajomi — sama nie spała na forsie. Za jedyny wyznacznik ludzkiej wartości uznawała zaangażowanie, dlatego nie zadawała się z leniami, które nie umiały wykrzesać z siebie ani odrobiny zapału, reszta miała szansę się przecisnąć, oczywiście w granicach rozsądku.
OdpowiedzUsuńPracę u Sugarpluma podjęła tylko ze względów zarobkowych, bo do słodyczy nie pałała jakimś wielkim uczuciem. Owszem, lubiła wypić kawę i zjeść ciastko, ale zupełnie nie rozumiała osób kupujących całe wory łakoci, do tego słabo tłumaczących się słowami "To dla brata" czy "Robię imprezę dla mojej babci", choć jej absolutnym faworytem było "Świętuję wyleczenie próchnicy".
Praca jak praca, czasem plecy bolały od biegania za klientami, wspinania się po drabinie, by sięgnąć najwyżej położonych pudełek ze słodyczami, od święta pomagała przy dostawach, ale tylko wtedy, gdy szef — złoty człowiek, gdyby mogła, wręczyłaby mu Order Merlina Pierwszej Klasy — czuł się gorzej, inaczej nie pozwalał jej dźwigać. Bywały też dni, gdy miała czas na czytanie gazet albo pogawędki ze znajomymi, którzy przypadkiem znaleźli się w okolicy.
Oferta sklepu obejmowała również dostawy do klientów. Tym najczęściej zajmował się właściciel, ale tego konkretnego dnia miał rano jakieś ważne spotkanie albo wizytę u uzdrowiciela, dlatego wyjątkowo poprosił Amelię o pomoc. Nie miała nic przeciwko, wycieczka zawsze była jakąś odmianą od ślęczenia za ladą albo męczenia dyniowych pasztecików metalowymi szczypcami.
Nie mogła się teleportować — siedemnastkę kończyła w październiku, ech — więc na miejsce przybyła Błędnym Rycerzem. Gdy postawiła stopy na popękanym bruku i rozejrzała się, już wiedziała, że musi załatwić sprawę jak najszybciej i znikać; w oddali już widziała podejrzanie wyglądającą grupkę i spędzenie tu dłużej niż kwadransa mogłoby zwrócić ich uwagę.
Zapisany na karteczce adres był dokładnie po drugiej stronie ulicy, na szczęście. Podbiegła na ganek, zadzwoniła kilka razy i czekała, aż ktoś otworzy jej drzwi. Gdy to się stało, zaczęła wymawiać standardową formułkę, ale gdy spojrzała na osobę stojącą przed nią, zamilkła w pół słowa.
— Cześć, Chesney — odparła, siląc się na uśmiech, jednak była tak zdumiona, że chyba nie wyszedł on najlepiej.
Zawsze sądziła, że Swinton żyje na poziomie, to jest, bierze co chce, ale bez przesady, raz nawet kupił jej oraz paru innym Krukonom kremowe piwo w Trzech Miotłach, a teraz stał przed nią w jakiejś wyświechtanej koszulce, a nad jego ramieniem widziała kawałek pokoju, któremu daleko byłoby do takiego, w którym można normalnie się wyspać! W ogóle przebywać.
— Mam dla ciebie zamówienie od Sugarpluma — wydukała, gdy już odnalazła język w gębie. — To będzie dokładnie sie... pięć galeonów. — Spuściła wzrok na swoje buty. Dawno nie czuła się tak niezręcznie, ale jednocześnie zrobiło jej się przykro i chyba dlatego powiedziała "pięć", zamiast "siedem pięćdziesiąt".
Amelia Baxter
[Coś tak czułam, że ktoś już mógł mnie w tym ubiec. No nic, rozumiem. Właściwie każdy wątek przypasuje mi tak samo, bylebyśmy tylko nie wybiegały akcją do przodu, bo czasoprzestrzeń lubię i umiem tylko wstecz zaginać.]
OdpowiedzUsuńInez Amers
[Ja jestem po prostu gorliwym wyznawcą bezstresowego blogowania, stąd moje iście żółwie tempo (no i trochę też z ograniczonego dostępu do sprzętu, ale to akurat mniej istotne), więc żadna nieregularność mi nie straszna! I tak, to, że Harry wykazywał niemal zerowe zainteresowanie podobnymi wydarzeniami, nie znaczy, że nie było ich wcale, koncepcja jak najbardziej na tak. Sama ostatnio wcisnęłam Inez w przymusowy wolontariat w świętym Mungu, śmiało możemy to wykorzystywać, ale w tym wypadku jednak musiałybyśmy cofnąć się na lipiec, bo jak zauważyłaś - sierpień mnie zastał, ja wciąż tkwię z wątkiem w poprzednim miesiącu, a założyłam, że trzy/cztery tygodnie wakacji zabrane z jej mugolskiego życia całkowicie biedaczce wystarczą. Jeśli nie, Inez pieniędzy na żadne szalone imprezy też pewnie by nie miała, najprędzej sama wciskałaby się w charakterze kogoś z obsługi. Najlepiej widziałabym ją w jakimś miejscu, gdzie jest mnóstwo magicznych stworzeń, bo to jedna z nielicznych rzeczy w magicznym świecie, która jej nie razi, a którą wręcz sobie upodobała, jako człowiek od zawsze kochający każde żywe stworzenie. To dałoby całkiem szerokie pole do popisu pt. "coś ucieknie/coś kogoś zaatakuje/coś się zdarzy", ale jeśli Chesney nie bardzo ekscytuje się magicznymi potworkami, może być każdy inny typ zabawy, jakiś tam powód dla obecności Amers zawsze wymyślę.]
OdpowiedzUsuńInez Amers
[To i tak lepiej ode mnie, ja nawet po :Dumę i Uprzedzenie: nie sięgnęłam i w najbliższym czasie nie mam takiego zamiaru.
OdpowiedzUsuńMuszę obejść się smakiem i jakoś przeżyć, że nie będzie mi dane zobaczyć takiego Chesneya. Szkoda, szkoda, już oczami wyobraźni to widziałam! ;c]
Oona Griffith
[Świetnie napisana karta, naprawdę. A co do Juliena, wcale nie jest taki smutny, choć z pewnością robi takie wrażenie. W gruncie rzeczy to całkiem wesoły chłopak, jak się go trochę bliżej pozna, jak zamieni się z nim więcej niż kilka słów.]
OdpowiedzUsuńJulien
[Nie muszę się nawet ukrywać, aby nie poznano mnie, nieźle!
OdpowiedzUsuńWłasnie ja tak podchody do tego wątku próbuję zrobić od kilku komentarzy (ściślej mówiąc od pierwszego), ale rezygnowałam, bo nie dość że właśnie pomysłu brak, to jeszcze Chesney onieśmiela. A nie mówiąc już o tym, że Oona jak zobaczy tę anielską twarzyczkę to chyba zająka się na śmierć, chcąc powiedzieć cokolwiek do niego.
Ale czekaj, coś wspólnymi siłami wymyślimy. Może przez Chestona rozejdzie się plotka po zamku, że na terenie Zakazanego Lasu ukryta jest mantykora i Oona łyknie to jak młody pelikan. Dziewczyna zawsze szuka kłopotów, jak wpadnie na jakiś pomysł to może go odkładać latami, ale w końcu i tak się poddaje. Więc będzie tak mocno chciała zobaczyć to stworzenie, że będzie w stanie nagiąć szkolny regulamin i narazić się na niebezpieczeństwo. Ale z racji tego, że jest trochę tchórzliwa i lubi mieć z boku jakąś pomocną dłoń na wszelki wypadek, dojdzie do wniosku, że najlepszy pomysł to nakłonić do wyprawę kogoś, od kogo ta informacja wyszła. Czyli Chesneya.]
Oona Griffith
[Właściwie możemy połączyć oba pomysły, chyba że w trakcie rozmowy Chesney zmieni zdanie i od razu zechce towarzyszyć dziewczynie. Raczej nie mam problemu z rozpoczęciem wątku (komentarz jak komentarz), zwłaszcza jak pomysł jest, więc możesz się jutro spodziewać gotowego wątku :D]
OdpowiedzUsuńOona Griffith
[Skoro śpią w jednym dormitorium to fakt, znać się muszą. Przyszło mi do głowy, że Julien mógłby coś zgubić - coś ważnego - różdżkę chociażby. A że jest środek nocy, stwierdza, że czas na poszukiwania. Twój pan mógłby dojść do wniosku, że nie puści go o takiej porze samego, szczególnie bez ochrony w postaci różdżki - i urządziliby sobie nocną eskapadę po Hogwarcie.]
OdpowiedzUsuńJulien
Grzebała w swojej jajecznicy już z piętnaście minut, zastanawiając się nad tym, co usłyszała trzy dni temu. Plotka o mantykorze dotarła w końcu i do jej uszu i od tamtego czasu ciągle prześladowała. Jakie to byłoby wspaniałe zobaczyć tak rzadkie stworzenie na własne oczy...
OdpowiedzUsuńOddzielając kawałki pomidora od jajecznicy, zastanawiała się kto posiadał informacje na temat mantykory ukrytej w Zakazanym Lesie. To był jakiś Krukon, o ile dobrze pamiętała. Coś na „S”... Że też nie przyłożyła większej wagi do zapamiętania nazwiska osoby odpowiedzialnej za całe to zamieszanie, które powstało w jej głowie.
Na szczęście w zamku znajdowały się jeszcze osoby, które kolekcjonowały wszystkie informacje. Jak Allison, Gryfonka, która dzieliła z nią dormitorium. Była prawdziwym zbiorem wszystkich informacji, które w jakiekolwiek sposób dotyczyły sfery społecznej czarodziejów. Wiedziała kto, z kim, kiedy i dlaczego, musiała też wiedzieć, że informacje o mantykorze pochodziły od Chesneya Swintona.
Właśnie, Swinton.
Dowiedzenie się nazwiska zajęło Oonie zaledwie dwie minuty. Dowiedzenie się, jak owy Swinton wygląda — dwie sekundy.
Kiedy Gryfonka wskazał palcem na Chesneya Swintona, a Oona podążyła wzrokiem w kierunku poszukiwanego przez nią chłopaka, niemalże zaniemówiła z wrażenia. Nieczęsto jej się to zdarzało, trudno było ją zbić z tropu i mówiła to, co jej ślina na język przyniosła, w tej sytuacji jednak zapomniała, jak powinno się złożyć podstawowe podziękowanie za pomoc. Pokiwała tylko delikatnie głową i poruszyła wargi w rytm niemego „dziękuję”, po czym powlokła się powoli w stronę Chesneya.
Grunt aby na niego nie patrzeć... Skup się na talerzu stojącym przed nim. Przez paręnaście metrów świetnie jej szło, chociaż pewnie wyglądała wybitnie głupio ze wzrokiem wbitym w jeden punkt. A potem ją coś rozproszyło i zanim zdążyła odnaleźć na stole odpowiedni talerz, wśród Krukonów siedzących przy Stole Wspólnym, odnalazła odpowiednią twarz.
Cholera, spojrzała...
— E... Cześć — zaczęła dość niepewnie, starając się zwrócić na siebie jego uwagę. Aby mieć pewność, że została zauważona, chrząknęła kilka razy znacząco. — Mam do ciebie sprawę, mogę się przysiąść? — wskazała na wolne miejsce po jego lewej i nie czekając na jego przyzwolenie, usiadła na ławce.
Jakby tu zacząć...
Nie mogła się skupić. Kiedy spojrzała na niego ponownie, zdała sobie sprawę, że wygląda jak model z tych wszystkich magazynów, które przeglądała zaledwie dwa lata temu. Idealny niemalże, to było aż dziwne. Jeszcze dziwniejsze było to, że wcale nie był wyretuszowany jak Ci wszyscy mężczyźni na bilbordach reklamowych, nie było o tym mowy.
— Słyszałam, że wiesz coś o mantykorze. — Jakoś automatycznie ściszyła nieco głos.
[Przepraszam za ten mały chaos na górze :D]
Oona Griffith
[On jest taki cudowny i założę się, że Lana z chęcią się z nim zaprzyjaźni nawet! Już widzę, jak siedzą razem, a Chesney opowiada jej te wszystkie zmyślone opowieści ze swojego życia. Whitaker jest taka skomplikowana, ale ceni sobie właśnie wyjątkowość. Mogłaby nawet wyczuwać kicz i fałsz w jego słowach, ale dalej z chęcią by go słuchała, bo jakby nie patrzeć odznacza się od innych.
OdpowiedzUsuńNo i będą sobie tańczyć!]
Lana Banana
[Muszę przyznać, że zaciekawiła mnie ta forma karty. Nie spotkałam się jeszcze z czymś takim. Jak najbardziej na plus!
OdpowiedzUsuńI przychodzę prosto z boxa po wątek, ale liczę na myślenie wspólne... c: ]
Lily Luna
[Forma od strony językowej. Pomyślałam bardziej o tym podczas czytania. Zaciekawiła mnie Twoje operowanie słowem i budowanie wypowiedzi. c:
OdpowiedzUsuńNo i chyba naprawdę potrzebuję wątku i zobaczenia go w akcji, bo jednak na swój pokręcony sposób Chesney pozostaje dla mnie tajemnicą...
A Lily - po prostu chciałam wprowadzić postać, która nie jest ani wielkim i zakochanym w sobie Ślizgonem, ani nie użala się nad sobą... Szukałam uśmiechu. Lily wyszła jako taki prawdziwy łobuziak i zgodnie z Twoimi przypuszczeniami jest to rzeczywiście kwestia bycia dzieciakiem. Uznałam, że fala nastoletnich hormonów jeszcze do niej nie dotarła. Ale kto wie? W każdym razie bardzo się cieszę, że Ci się spodobała. c:
Wydaje mi się, że ze szkolnym byłoby prościej. Chyba że Twój bohater ma jakieś kumpelskie kontakty z jej braćmi lub kuzynami Weasley'ami. Wtedy można też spróbować z wakacjami... Kumpel starszego brata i te sprawy. A może masz jakiś zakurzony, nawet szalony pomysł? Z Lily można robić naprawdę wszystko! ]
Potterówna
— Nie chodzi mi o informacje, które mogę znaleźć w pierwszej lepszej książce z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami — wyjaśniła już na wstępie. Wolała to postawić jasno, znała na tyle wiele osób, które pewnie zaczęłyby swoją wypowiedź od utartych danych, że takie zachowanie przestało ją właściwie już dziwić. — Chodzi mi o tę mantykorę z Zakazanego Lasu. Ta informacja krąży po całym zamku, a wszystkie ślady prowadzą do ciebie. Wiesz... tak jak niby wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, bo tam powstała pierwsza droga. Czy jakoś tak...
OdpowiedzUsuńDopiero w połowie swojej wypowiedzi zdała sobie sprawę z tego, jak głupio to musi wszystko brzmieć. Skarciła się w myślach, że znowu najpierw mówi, a dopiero później się zastanawia nad tym, jak jej słowa mogą zostać odebrane przez otoczenie i czy przypadkiem jej rozmówca nie zacznie traktować jej jak potłuczonej. Trzeba było na chwilę zmienić temat, zwrócić uwagę rozmówcy na coś zupełnie innego. Nauczył ją tego ojciec, sęk w tym że jemu lepiej to wychodziło. Opanował to niemalże to perfekcji — poprzez zmianę tematu potrafił udobruchać swoją małżonkę za każdym razem, a robił to tak niezauważalnie, że ta często nawet nie zauważała, że jest to specjalny wybieg, aby zmylić jej czujność. Oona nie cechowała się taką subtelnością. Temat zmieniała tak topornie, że rozmówca zawsze to zauważał, trafiała jednak na tak wyrozumiałych adwersarzy, że kwitowali to jedynie wzruszeniem ramion i dostosowaniem się do rytmu rozmowy, który zaproponowała Gryfonka.
— Zrobisz mi też? — wskazała podbródkiem na tosta, którego właśnie smarował. — Jaki to dżem? Mam wrażenie, że zawsze kiedy mam ochotę na dżem, zostaje sam który nie lubię. Jakiś ananasowy albo, o zgrozo, brzoskwiniowy... Nie uważasz, że brzoskwiniowe dżemy są okropne? Moja siostra je uwielbia, ale... no nie wiem, naprawdę smakują parszywie. Zwłaszcza w deszczowe dni. Wtedy smakują jeszcze gorzej.
Oparła podbródek na dłoni i leniwie przesunęła wzrokiem po Krukonach, znajdujących się w zasięgu jej wzroku. Była nieco zaskoczona — wydawało jej się, że pojawienie się obcej osoby przy Wspólnym Stole wywoła chociaż małe zamieszanie (Gryfoni dawno rzuciliby się, aby zarzucić nowo przybyłą osobę pytaniami), a tak naprawdę mało który Krukon zwracał na nią większą uwagę. Tylko gdzieś tam po lewej jedna z uczennic, na oko młodsza od nich, wpatrywała się w nich jak w obrazek. Albo jak ciele w malowane wrota, jak jej tato zwykł mawiać. Oona nie dałaby jednak sobie ręki uciąć, że zainteresowana jest właśnie nową Gryfonką, równie dobrze mogła obserwować Chesneya. W tym w sumie nie byłoby nic dziwnego.
— Naprawdę miło tu u was. Myślałam, że będzie bardziej sztywno... A odnośnie tej mantykory. Chciałabym ją zobaczyć.
Uśmiechnęła się delikatnie w stronę owej Krukonki, która nie spuszczała z nich wzroku (o matko, jakie ona miała śliczne włosy, po prostu burzę kruczoczarnych loków!) i wtedy przekonała się, że to jednak Chesney był w centrum jej zainteresowania, bo jedynie skrzywiła się delikatnie i speszona wróciła do spożywania swojego posiłku. No cóż, takie życie.
Oona Griffith
Amelia również często rozmyślała o tym, jak to będzie, gdy już rozpocznie samodzielne, dorosłe życie — zostanie uzdrowicielką, znajdzie mieszkanie, kiedyś być może wyjdzie za mąż, lecz póki co skupiała się raczej na spełnieniu swoich marzeń dotyczących pracy w świętym Mungu. Jednak zawsze, gdy jej myśli schodziły na temat własnego kąta, zaczynała martwić się o ojca, którego odrobinę bała się zostawić samego; Jeremiah Baxter, gdy wpadał w pisarski amok, potrafił dwa dni z rzędu nie jeść, nie spać i pić jedynie kawę, która zastępowała mu wodę oraz sen, skupiając się jedynie na pisaniu kolejnych stron swojej książki. Amelia musiała wtedy niemal krzykiem zmuszać go, aby odpoczął, więc co mogłoby się stać, gdyby opuściła kamienicę przy Dziurawym Kotle i nie mogła przypilnować, by nie zapisał się na śmierć?
OdpowiedzUsuńNawet gdyby nie zasłonił drzwi swoim ciałem, Baxter nie wyciągałaby szyi, aby sobie obejrzeć wnętrze za nim. Nie była wścibska, poza tym sytuacja, w której obecnie się znalazła, również dla niej nie była komfortowa, choć oczywiście nie tak, jak dla Chesneya. Nawet nie przeszło jej przez myśl, że ta, za przeproszeniem, rudera nie jest rodzinnym domem chłopaka — gdyby Krukon tu nie mieszkał, nie powitałby jej w typowo domowych, niedbałych ubraniach i nie czułaby od niego takiego spięcia czy zażenowania.
Ostatecznie wzięła pieniądze, które trzymał w rękach.
— Nie potrzebuję napiwku, pierwszy raz dostarczam towar i nawet nie wiem, czy zwykle kurierzy dostają jakieś dodatkowe pieniądze — wyrzuciła z siebie te słowa tak szybko, jakby bała się, że ktoś może wyrwać jej je z gardła. — Nie chwaliłam się nikomu, że dostałam tam pracę, zresztą to i tak tylko na wakacje. — Wzruszyła ramionami.
Wydawało jej się, że wyczuła wrogość w jego głosie, kiedy tak od razu stwierdził, że lepiej nie wpuszczać jej do domu, bo pewnie i tak nie ma czasu. Fakt, była w pracy, ale sądziła, że skoro są kolegami z Ravenclawu, zdołałaby wydzielić choćby kwadrans, aby porozmawiać o bzdetach, wakacjach albo zbliżającym się roku szkolnym oraz Owutemach. Najwyraźniej się przeliczyła, przez co pragnienie ulotnienia się stamtąd jak najszybciej przybrało na sile.
Pokiwała więc tylko głową, starając się wyglądać jak ktoś, kto bardzo poważnie podchodzi nawet do tak pozornie błahej pracy, jaką była ta u Sugarpluma.
— Tak, zaraz muszę się zbierać. A mogę wiedzieć, dla kogo ten prezent? Nie wyglądasz na fana cukrowych motylków i różowych wstążek. — Uśmiechnęła się nieco szerzej, zerkając na pudrowe puzderko pełne słodkości, ozdobione wspomnianymi wstążkami oraz kwiatkami, zaczarowanymi tak, że płatki delikatnie się poruszały.
Amelia
[Bądźmy dobrej myśli, rozkręcimy się i jeszcze zawojujemy wątkowym światem, ot co! c: Sama też muszę jeszcze trochę napisać, zanim całkowicie wczuję się w Potterównę.
OdpowiedzUsuńPomysł jak najbardziej pasujący do Lily i dający spore pole do popisu! Oj, już widzę, jak ona tam się wspina po tym dachu. Zacznę c: ]
Lily Luna
Uwielbiała robić ludziom niespodzianki i to niekoniecznie takie przyjemne, o nie. Zwykle utożsamiano ją z nieznośnym, małym skrzatem, który naprzykrza się i przynosi kłopoty, a do tego wszystkiego wiecznie wtyka swój nochal w sprawy jak najbardziej nie dla niej. Szkoda tylko, że Lily osobiście twierdzi co innego. Pomysły w jej głowie zjawiają się o każdej porze dnia i nocy, bywa nawet, że jest ich tak wiele, że nie da się tak po prostu wszystkiego zapamiętać. Jednak teraz się wycwaniła. Przecież nie może porzucać jednej koncepcji dla drugiej tylko dlatego, że te nawiedzają ją niemal w tym samym momencie. Musi więc być sprytna i tak też wpadła na pewien pomysł. No dobra, podsunęła jej to koleżanka, bo przecież sama Potterówna w życiu nie pomyślałaby, aby to wszystko… notować. Jak się biega ciągle, przeszukuje tajne skrytki i wspina po drzewach, to taki notatnik jest bardzo nieporęczny. Jednak i na to znalazła się metoda. Znalazła zaklęcie zmniejszające i teraz może go nawet w bucie trzymać, a ten i tak w żaden sposób jej nie przeszkadza w codziennych zajęciach. W dodatku był w bezpiecznym miejscu. Kto wpadnie na pomysł, by ograbiać ją z butów? Kto w ogóle zechciałby zbliżyć się do jej stóp? Gdyby mogła, to i sama by się trzymała od nich jak najdalej.
OdpowiedzUsuńSkarbiec pomysłów leżał pięknie w jej dłoni, kiedy wędrowała sobie korytarzem i próbowała przypomnieć, o czym myślała, zanim przeleciała przez ducha i o mało się nie przewróciła. Pewne sytuacje potrafiły wytrącić człowieka z równowagi, a jeśli ktoś wierzył, że przenikanie przez przezroczystą istotę nie pozostawia śladu na duszy, to powinien wiedzieć, że jest w błędzie. Przez tego rycerzyka jej głowa wypełniła się przedziwnymi myślami. W dodatku jeszcze ją skrzyczał, że jest niewychowana. Chociaż to ostatnie zrobiło na niej niespecjalne wrażenie.
Miała zrobić kolejny krok, kiedy pewne niecne ptaszysko podfrunęło niespodziewanie i skradło jej zeszyt. Stworzenie to było o tyle nieprzyzwoite, że wybrało akurat moment, w którym Potterówna bujała w obłokach, a uścisk na kolorowej okładce zelżał. Co za spryt! Jednak w duchu stwierdziła, że już z nie takimi dowcipnisiami sobie poradziła. Nie było czasu, aby pójść po miotłę, więc raz dwa odnalazła niewielki balkonik i dość chwiejnie wskoczyła na balustradę. Jak na rasowego gagatka przystało nie raz, nie dwa zdarzało jej się wspinać po przedziwnych budynkach. Dach Hogwartu jeszcze nie miał okazji poznać jej zbyt dobrze, ale Lily nie traciła pewności siebie. Wspięła się na dach. Kiedy już zajęła pewniejszą pozycję, rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu tego ptaszyska.
- Chodź tu, ty mały… - Przemierzała na czworaka dość stromą powierzchnię i zdawała się wcale nie zwracać uwagi na to, że nie było to pierwsze piętro. Drugie też nie. Kiedy jej dłoń już prawie dotykała piórek, stworzenie poderwało się do góry i zmieniło swoje położenie. Lily znajdowała się kilka metrów od swojego notatnika. To jej nie zniechęciło i dalej dzielnie przemierzała dach. Gdy jedna z nóg niebezpieczne się osunęła w dół, mina trochę jej zrzedła, ale szła dalej. Normalna dziewczyna w tej sytuacji pewnie przeklinałaby obecność spódnicy i szukałaby pomocy wśród pozostałych mieszkańców zamku. Lily normalna nie była i w tym momencie wyobrażała sobie, co zrobi z ptakiem, jak już go złapie.
[Troszkę zmodyfikowane, ale mam nadzieję, że mniej więcej o to chodziło. c: ]
Potterówna
Nie skojarzyła od razu, że zdanie, w którym pojawiało się nazwisko jakiejś O'Neill, było skierowane do niej. W pierwszym momencie popatrzyła na Krukonkę, która zwróciła się do Swintona, kiedy ten machnął po pieczywo, ta jednak w ogóle nie zareagowała na słowa Chesneya. Albo nie słyszała, albo nie miała na nazwisko O'Neill, przy czym bardziej prawdopodobna wydawała się druga opcja. W takim razie mogło chodzić tylko o Oonę. Skąd chłopakowi wzięło się to nazwisko, nie wiedziała... Zdarza się.
OdpowiedzUsuńNie zapytała się jednak jego o tą drobną pomyłkę, póki nie skończył prezentować jej, jak powinno się odpowiednio rozsmarowywać dżem. Nauczyciele byliby z niej dumni, gdyby taką samą uwagę przykładała do przyswajania wiedzy, którą próbowali jej wpoić przez ostatnie sześć lat. Naprawdę, wpatrywała się w tego tosta z takim zaciekawieniem, że to było aż śmieszne. Wiedziała, jak smarować tosty: tak, aby smakowały, to wystarczyło. A smakowały niezależnie od tego czy dżem był rozprowadzony równomiernie, od jednej krawędzi do drugiej, czy więcej znajdowało się na środku pieczywa, a reszta została nieco pominięte. Ważne było tylko, aby nie był to dżem brzoskwiniowy. Ani ananasowy. Ani żaden jasny, wszystkie jasne dżemy wyglądały podejrzanie.
— O'Neill? — w końcu powtórzyła za nim głucho. — Griffith. Oona Gryffith. — Skoro zwracał się do niej po nazwisku (co z tego, że używał niepoprawnego), musiał skądś ją kojarzyć. — Znasz mnie?
Miewała zajęcia z Krukonami, to było nie do uniknięcia. Kojarzyła kilka twarzy, starała się zawsze zapamiętać jak najwięcej, chociaż nie zawsze było to łatwe: pewne twarze były tak pospolite, że całkowicie o nich zapominała, kiedy tylko opuszczała teren sali. Jednak Chesneya nie kojarzyła. A była niemalże pewna, że taką twarz by zapamiętała. Twarz przy której przed kilkoma minutami niemalże zaniemówiła z wrażenia. Jakim cudem więc umknął jej podczas zajęć, nie wiedziała. Zdarza się.
— Chodzi mi o tę mantykorę w Zakazanym Lesie.
Zapomniała już o tym, że dopiero co ściszała głos. Teraz powiedziała to nieco zbyt głośno, przeczuwając że Krukon dobrze wie, co miała na myśli, tylko jest wybitnie nieskory do jakiejkolwiek współpracy. W sumie mu się nie dziwiła: pojawiła się znikąd, gadała od rzeczy i jeszcze wymagała; zapewne sama zbyłaby taką osobę machnięciem ręki, Chesney więc wykazywał się większym zrozumieniem niż ona w podobnej sytuacji.
Chciała wyciągnąć tego tosta z rąk Chesneya, zrezygnowała z tego jednak w ostatniej chwili. Zamiast tego przetarła oczy, czując piasek pod oczyma. Zazdrościła tym, którzy potrafili spać tylko po cztery godziny dziennie i wyglądali, jak gdyby wysypiali się. Ona po zarwanej nocy była niemalże jak zombie przez cały dzień, po przespanej — dobudzała się przez blisko dwie godziny.
— Pójdziesz tam ze mną? — wymamrotała pod nosem. — Nie chcę iść sama, a nikt nie jest skory do towarzyszenia mi.
Oona Gryffith
Chciała go jakoś nakłonić, wyprosić u niego zmianę decyzji, jednak ta nuta stanowczości, którą próbował nadać swojej wypowiedzi, spowodowała że zrezygnowała z dalszego męczenia Krukona. Miała wrażenie, że nie ważne ile siły by nie włożyła w próbę skłonienia go do dołączenia do wyprawy, ile słów by nie wypowiedziała i jak bardzo by nie zaczęła gestykulować z podniecenia i nadmiaru emocji, nie potrafiłaby zmienić jego zdania. Zresztą im więcej mówiła, tym gorsze sprawiała wrażenie, tym większą trudność sprawiało jej skupienie się na swojej wypowiedzi i ogarnięcie wszystkich myśli, które kłębiły się w jej głowie.
OdpowiedzUsuńTo co właśnie zrobiła, całkowicie kłóciło się z jej dotychczasowymi praktykami i sposobem na życie; po prostu odpuściła. Po raz pierwszy od kiedy sięgała pamięcią, odpuściła zanim naprawdę postarała się o osiągnięcie swojego celu. Sama w sumie się zdziwiła. Zwłaszcza, że odpuściła ze spokojem, a nie z nutą rozgoryczenia, która męczyłaby ją cały dzień. Przyjęła decyzję Chesneya do wiadomości i uszanowała jego wybór. Zdecydowanie nie było to do niej podobne.
— No trudno — wzruszyła ramionami od niechcenia — Pójdę sama w takim razie. Życz mi szczęścia.
Wierzyła w tę mantykorę, więc była przekonana, że naprawdę będzie jej potrzebne to szczęście. Wiedziała, jak owo stworzenie jest klasyfikowane przez Ministerstwo Magii i że samotna wyprawa w sam środek Zakazanego Lasu to nie tylko złamanie regulaminu i to na tyle poważne, że groziło wydaleniem ze szkoły w przypadku odkrycia, ale również śmiertelne zagrożenie. Właściwie trochę samobójstwo.
Po to potrzebowała Chesneya. Nie mogła jednak nikogo zmuszać, aby podzielał jej głupi entuzjazm i zdecydował się narażać swoje bezpieczeństwo tylko dlatego, aby zaciekawić ciekawość osoby, której nawet nie znał. Chesney w końcu nie był nawet jej znajomym, po raz pierwszy zobaczyła go kilka minut temu. Właściwie trochę się skarciła w myślach, że dochodzi do tego wniosku dopiero tutaj, przy Stole Wspólnym Krukonów, po całej rozmowie i odmowie Swintona. Było przecież to takie proste, powinna na to wpaść zanim zapaliła się do wspólnej wyprawy z Krukonem o którym nigdy w życiu nie słyszała.
— Miło było ciebie poznać, Swintonie. Do następnego razu. — Posłała mu tak szeroki uśmiech, że niemalże zabolały ją mięśnie twarzy i podniosła się z ławki. O dziwo, kiedy siadała tutaj, nie miała większych problemów, teraz wygrzebanie się sprawiło jej na tyle duże trudności, że aż musiała podeprzeć się na ramieniu Swintona, aby nie wylądować łokciem lub twarzą w półmisku z owsianką. Jakoś jednak udało jej się nie zrobić krzywdy ani sobie, ani nikomu dookoła.
— Ale jakbyś zmienił zdanie, to wiesz gdzie wieczorem mnie szukać — dodała jeszcze na odchodne, ruszając w końcu w stronę Stołu Wspólnego Gryfonów. Dopiero teraz przypomniała sobie, że nie tylko zostawiła tam bez nadzoru wszystkie swoje rzeczy, ale że umiera niemalże z głodu.
Mogła jednak upolować tego tosta z ręki Swintona. No trudno, nad rozlanym mlekiem, a raczej straconym posiłkiem, nie było co płakać. Na szczęście w Hogwarcie nigdy nie brakowało pożywienia.
Oona Griffith
Sowa rozpoczęła powolna konsumpcję kartek, co doprowadziło do tego, że w oczach Lily Potter stanęła woda. Nie wiedziała, czy były to łzy wściekłości czy rozpaczy. Aż cała zadygotała, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę. Ptaki to okropne stworzenia. Ich sympatia do pergaminów i wszelakich materiałów papieropodobnych ma być pożyteczna dla ludzi. Pożyteczna! Tymczasem ta sowa najwyraźniej ciężko chorowała i pomyliła jej notatnik z jedzeniem. Gryfonka chyba ją wyśle na przeszkolenie do swojego kota, który całkiem dobrze radził sobie w polowaniach. Niech się nauczy, że czyjeś osobiste przedmioty nie powinny wypełniać jej osobistego żołądka. Dlaczego była tak nierozmyślna i nie wzięła różdżki? Tylko kto normlany potrafi przewidzieć, że ten spokojny dzień zmieni się w walkę o przetrwanie. Co prawda Lily powinna już dawno się nauczyć, że z jej ruchliwością i pomysłami bywa różnie, więc powinna różdżkę mieć przy sobie zawsze, ale jakoś tak wyszło, że o tym zapominała. Efekt tego zauważamy w tej rozkosznej scence, kiedy to czternastolatka przemieszcza się po stromym dachu wielkiej magicznej twierdzy. Wystarczyło przecież jedno błędne posunięcie i Potterowie będą mogli planować pogrzeb.
OdpowiedzUsuńNie była kotem, nie miała tak wspaniałej zwinności, świetnego skoku, ani wyczulonego słuchu – choć często jej się wydawało, że jest inaczej. Mimo naśladowania swojego kociego przyjaciela, skradania się za nim i przyglądania się, jak polował, to jednak pozostawała wciąż tylko zwykłą dziewczynką. Przerośnięty poziom upartości i całkowicie ujemny słupek z rozwagą doprowadzał ją właśnie do takich działań. Gdyby tylko widziała ją matka. Ale nie, moment, jej rodzice całą swoja karierę szkolną spędzili na igraniu z życiem, walce z największymi potworami i mordercami. Dlaczego więc mieliby jej robić kazanie z tego powodu? Kiedy słyszała historię o tym, jak Ginny jako pierwszoroczna romansowała ze wspomnieniem Voldemorta i otworzyła Komnatę Tajemnic, to naprawdę się zastanawiała, czy nie podmienili jej matki. Oj, gdybyście teraz wiedzieli, jaką się stała marudną, nadopiekuńczą matka.
- Radzę sobie! – odkrzyknęła, nie odwracając spojrzenia od ptaszyska. Musiała być czujna. – Zresztą zaraz sam zobaczysz… - dodała już nieco ciszej i zmrużyła lekko oczy. Miała już gotowy plan i wreszcie udało jej się podejść wystarczająco blisko.
Przyjęła pozę lekko wypiętego, przyczajonego kota i próbowała doskoczyć do stworzenia. Nietrudno się było domyślić, że jej to nie wyszło. Ba, złapała się ratunkowo jakiejś krawędzi, która okazała się zbyt ostra i chropowata. Zsunęła się gwałtownie dół, a jej nogi zawisły w powietrzu. Merlinie! Wzięła głęboki wdech i podjęła próbę wciągnięcia się z powrotem na dach. Szło dość ciężko, ale Lily w swoim niedługim życiu miała wiele krytycznych sytuacji. Była idealnym przykładem nierozsądnego dziecka przygody. Szkoda tylko, że sowa wspięła się jeszcze wyżej, by móc dalej w spokoju kontynuować podwieczorek. Potterównie chyba właśnie wyczerpały się możliwości. W dodatku dalej znajdowała się w dość nieprzyjemnym położeniu. Może powinna poprosić tego starego o pomoc? Nie, zawsze chciała udowadniać, że potrafi sobie radzić. Zebrała wszystkie siły i podniosła się, by móc lepiej przyjrzeć się położeniu sowy.
Sowołamaczka
Zrozumiałe, że Chesney denerwował się całą sytuacją, ale przy Amelii naprawdę nie musiał szukać wymówek, bo, nawet jeśli zabrzmi to okropnie, wcale ją one nie interesowały. Owszem, czuła się w tej dzielnicy nieswojo, może nawet odrobinę się bała, ale nie oceniałaby przez jej pryzmat kolegi z domu — przez sześć lat zdążyła się zorientować, że Swinton nie jest pierwszym lepszym złodziejaszkiem albo innym podejrzanym typem. Jedyne, do czego mogłaby się przyczepić, to fakt, że próbował ją oszukać. Ale to później.
OdpowiedzUsuńNie znała baśni o księciu i żebraku, ponieważ wychowywała się na tych spisanych przez barda Beedle'a. To wcale nie tak, że jej rodzice gardzili mugolską kulturą, raczej uważali, że czarodziej powinien czerpać jak najwięcej z dzieł czarodziejów, a te mugolskie traktować jako urozmaicenie — z tego powodu Baxter zdążyła w ciągu szesnastu lat życia przeczytać całe pięć książek o historii niemagicznych i doszła do wniosku, że jest ona równie nudna. A na pewno nie mniej krwawa.
Nie zdążyła się roześmiać na jego uwagę o serduszkach, ponieważ zaciekawił ją słowami o tajemniczym wynajmującym.
— Pożyczyłeś od kogoś dom? — Uniosła brwi z niedowierzaniem. — Pierwsze słyszę o czymś takim. — Skrzyżowała ramiona na piersiach i rozejrzała po odrobinę zdezelowanym ganku. — Po co właściwie? Ta dzielnica nie wygląda na przyjazną...
Och, jakaż ona była naiwna. Jednak argument Chesa wydał jej się tak absurdalny, że stwierdziła, że w sumie dlaczego miałby kłamać? Ludzie dla zarobku robili różne rzeczy, więc czemu ktoś miałby nie wypożyczać domu w tej ponurej okolicy śmiałkom chcącym poczuć dreszczyk emocji? Ona, nawet gdyby ktoś zaoferował jej tysiąc galeonów, nie spędziłaby tu nocy. Pewnie siedziałaby z różdżką w ręku, nasłuchując, czy w ciemnościach nie czai się jakiś bandyta.
Ciekawe, czy możliwe było załatwienie czegoś takiego, ale w luksusowej posiadłości? Nie żeby Amelię ciągnęło do takich miejsc, skądże znowu, ale miło byłoby spędzić chociaż tydzień w miejscu tak odmiennym od jej ciasnego, skromnego mieszkanka. I na pewno zabrałaby ze sobą tatę, w innym otoczeniu mogłaby wrócić mu wena twórcza, a pisanie powieści ruszyłoby z kopyta.
Albo i nie.
Oparła się o framugę jak ktoś, kto ma dużo czasu na wysłuchanie mrożącej krew w żyłach opowieści człowieka żyjącego pośród marginesu społecznego. Praca mogła poczekać, najwyżej powie Sugarplumowi, że zgubiła drogę albo ją napadli, w to drugie zapewne by uwierzył bez marudzenia. Naprawdę ją zaciekawił, więc jeśli chciał jak najszybciej się jej pozbyć... to jego plan właśnie szlag trafił.
Kiedy była na pierwszym roku nauki w Hogwarcie, zachłysnęła się magią i całym światem czarodziejów. To, o czym jedynie wspominały książki, filmy lub seriale, nagle okazało się być dla niej rzeczywistością. I chociaż miesiące i lata powoli mijały, jej fascynacja praktycznie nie malała. Zarzucała rodziców opowieściami ze szkoły, na wakacjach praktycznie nie przestawała trajkotać: o tym, jak duchy koegzystują z uczniami, jak wyglądają zaliczenia przedmiotów, z jakimi zwierzętami przyszło jej się zmierzyć na ONMS, jak przetransmutowała puchar w puchar ze skrzydłami kolibra (nawet niepowodzenia wydawały jej się na wakacjach zabawne i godne wspomnienia) i jak o mało co nie dostała zawału serca, kiedy przyszło jej się zmierzyć ponownie z Czerwonym Kapturkiem. Kiedy mówiła o magicznym świecie, zachowywała się niemalże jak małe dziecko, które opowiada o swoich dziecięcych, wyimaginowanych przygodach i niejako zmusza rodziców, aby udawali, że wierzą w jego opowieści. Rodzice Oony zawsze się tak zachowywali — słuchali z zainteresowaniem, kiwali głowami, ale uśmiechali się pod nosem nieco powątpiewająco. Wiedzieli, że istnieje inny świat, świat ich córek, ale sami nie mieli z nim niemalże żadnej styczności, traktowali więc go niczym mityczną krainę. Hogwart był dla nich jak Atlantyda.
OdpowiedzUsuńMożliwe iż, podejmując taką a nie inną decyzję narażała swoje życie, w tym momencie jednak nawet o tym nie myślała. Była to drugorzędna sprawa, w centrum jej uwagi znalazło się bowiem zobaczenie mantykory na własne oczy., Gdyby znajdowała się ona w jakimś magicznym zoo, sprawa byłaby z góry załatwiona, była jednak zbyt rzadkim i zbyt niebezpiecznym zwierzęciem, aby zniewolić ją, spróbować udomowić i wystawić na widok publiczny. Nie rezygnuje się z życiowych szans, które umożliwiają spełnienie marzeń. Oona na pewno nie rezygnowała.
Najgorsze w tej całej wyprawie było nie to, że kompletnie nie wiedziała, gdzie może spotkać mantykorę, zwłaszcza w Zakazanym Lesie, który był tak samo długi, szeroki jak i niebezpieczny, ale to że robactwo, które żerowało w runie leśnym i koronach drzew, niemalże zjadało ją żywcem. Świecąc sobie różdżka, co chwilę musiała się odganiać od rojów zwyczajnych komarów i ciem, które leciały do źródła światła, ale co gorze — pająków. Nie bała się ich, bardziej brzydziła. Brzydziła się zresztą każdym owadem, nawet nieszkodliwą i dla niektórych uroczą biedronką. Bożą Krówką, która wzięta na ręce, mściła się jak tylko mogła, pozostawiając niewielkie ślady moczu na dłoni. Biedronek nienawidziła wybitnie.
Kiedy po raz pierwszy usłyszała czyiś głos z oddali, zignorowała go, uznając że coś jej się przesłyszało. Sytuacja jednak powtórzyła się raz i drugi, głos był coraz donioślejszy i zdawał się dochodzić z mniejszej odległości, w końcu zaś wyraźnie wyróżniła swoje imię.
— Tutaj, tutaj jestem! — Właściwie nie wiedziała dlaczego odpowiedziała, głos jednak wydawał jej się na tyle znajomy, aby zaufać w to, że nie szuka jej żaden nauczyciel, aby udaremnić jej wyprawę i wlepić szlaban, a raczej ma do czynienia z jakimś pasjonatem przygód, który po długim namyśle jednak zdecydował się zaryzykować. Tylko nie miała bladego pojęcia, z kim może mieć do czynienia, w końcu wspominała o swoim planie tak dużej ilości osób. Mógł to być każdy.
Ruszając w stronę znajomego głosu, całkowicie zapomniała o tym, aby dalej zachować chociaż minimum ostrożności. Nikłe światełko na końcu różdżki padało na pnie i krzewy, czasami było wystrzelone w koronę drzew, rzadko kiedy jednak oświetlało podszycie leśne. Migało jak specjalnie tak ustawione lampki choinkowe lub światła w mugolskich klubach, rozpraszało i na dłuższą metę mogło wywoływać ból głowy. Oona nawet nie starała się usztywnić jakoś swojej ręki i poprawić oświetlenia, za bardzo skupiła się na jak najszybszym dotarciu do osoby, która nawoływała ją po imieniu. Niemalże przypłaciła to wybitymi zębami, kiedy potknęła się o splątane korzenie ogromnego, starego dębu, w porę jednak złapała się wystającej gałęzi i utrzymała równowagę.
Nie była jakoś szczególnie zwinna, ale tym razem wykazała się i okazało się, że wybrała odpowiedni moment, aby odpuścić sobie upadek. Kiedy bowiem wyprostowała się, zauważyła między drzewami jakąś sylwetkę, szybko zaś uświadomiła sobie, wyciągając przed siebie różdżkę, że ma do czynienia z Chesneyem. Jeszcze tego brakowało, aby poleciała jak długa przy nim. Już drugi raz w ciągu jednej doby był świadkiem jej nieporadności. Najpierw prawie zahaczyła o stół i miskę z owsianką, teraz z cudem uniknęła bliskiego spotkania z podłożem. Wstyd.
Usuń— Och, to ty. Zastanawiałam się, skąd znam głos.
Oona Griffith, jakbyś nie wiedziała jeszcze z kim masz do czynienia
Hattie z czasem nauczyła się nie myśleć codziennie o swoim ojcu, co wcale nie oznaczało, że wielokrotnie nie została zmuszana w brutalny sposób, by myśleć przynajmniej o tym, jakie nosiła nazwisko, a co za tym idzie, jakie brzemię przyszło jej dźwigać do końca życia. Uczniowie szukają sensacji, bo przyjemnie jest pogadać na przerwach o czymś, co nie jest związane bezpośrednio z warzonymi na zajęciach eliksirami, czy nowopoznanym zaklęciem transmutacyjnym. Cathcart odruchowo brała wszelkie uwagi na zakazane tematy za agresję, a wyszkoliła przez lata tylko jeden sposób reagowania na nią – jeszcze większą agresję, coby ludziom nie tylko poszło w buty, ale od razu w głowy, brzuchy i inne części ciała, często dosłownie ich atakowała. Nie przynosiło to ulgi, ale nikt nie nauczył jej, że czasami lepsza jest perswazja bardziej werbalna, w której dopiero zaczynała wyczuwać grunt.
OdpowiedzUsuńSprawa z Krukonem miała miejsce dawno temu, ale Hattie dobrze pamiętała tamtą pyskówkę, która się z niej gwałtownie narodziła. Gdyby chłopak drążył bardziej, pradopodobnie koledzy musieliby odciągać od niego rozjuszoną dziewczynę, a na nią czekałby wspaniały szlaban za naruszanie przestrzeni osobistej innego ucznia. Od tamtej chwili uważała, że potrzebuje zadośćuczynienia, a parędziesiąt miesięcy wcale jej go nie dały, dlatego szukała wciąż okazji, wręcz odruchowo tropiła głowę (z nadzieją, że powiesi ją sobie jako trofeum) chłopaka na szkolnym korytarzu i to tylko po to, by decydować, że to jeszcze nie ten moment. A była zawzięta i nigdy nie zapominała, więc to nic dziwnego, że nie odpuściła i tym razem. W wakacje nie miała zbyt wiele roboty, więc praktycznie całymi dniami włóczyła się po magicznej części Londynu, na zmianę szukając zajęcia, kłopotów i krótkich pogawędek ze starszym bratem. Pierwszy raz spostrzegła Chesneya przy banku, ale przez tłum czarodziejów w obszernych szatach szybko zniknął z jej oczu. Drugiego dnia niemal ta sama sytuacja, ale tym razem przechodził gdzieś koło księgarni, o podobnej porze, więc Hattie zyskała potwierdzenie, iż to żaden przypadek. Kolejnego dnia była przygotowana, a że nie miała nic innego do roboty, jak zwykle wepchnęła nochal w nieswoje sprawy i ruszyła za nim. Potem jeszcze raz i jeszcze raz, by zyskać pewność, że regularnie wchodzi do tego samego budynku. A stąd już bliżej do zemsty, więc Ślizgonka nie zastanawiała się zbyt długo i w końcu postawiła na konfrontację, sprawnym krokiem przekraczając próg małego sklepu, udając, iż wcale nie napawa się ofiarowaną jej przez los szansą.
- Ach, Swinton, jaki zbieg okoliczności – rzuciła sztucznie życzliwym tonem, ale z pewnością zdradził ją wredny uśmieszek, właściwie raczej grymas. Zlustrowała go uważnym spojrzeniem, wymownie przeskakując od niego na drzwi do zaplecza, robiącego wcześniej za jego mało wyszukaną kryjówkę. – Pracujesz tutaj? To świetnie. – Może i dla zwyczajnego, niezbyt wtajemniczonego w ich relacje śmiertelnika zabrzmiałoby to całkiem niewinnie, ale z każdego słowa Cathcart emanowały litry negatywnym emocji przemieszanych z rosnącą satysfakcją. Czekała tyle lat. Czyżby teraz rzeczywiście nadarzyła się odpowiednia okazja?
Nie odpowiedziała na jego pytanie, nawet zignorowała irytujący przydomek, przeskakując swoim spojrzeniem całkiem płynnie po półkach z przeróżnym zielskiem. Sklep przypominał bardzo ten, w którym pracował jej brat. Z jedną różnicą, w której Hattie zdołała się już zorientować – tamten miał poziom szkolny, tutaj mogła dostać w swoje łapska bardziej zaawansowane składniki, więc mentalnie zaczęła zacierać łapki, podchodząc bliżej do przeszklonej gablotki. Pewnie nie trzymali najdroższych rzeczy na widoku, ale i tak mogło się znaleźć coś interesującego, co zapełniłoby jej kilka szczególnie nudnych wieczorów.
Odleciała. Cholera no! Zacisnęła piąstki, nie wierząc, że właśnie utraciła tak istotną rzecz. Przez tego pajaca. Zaczął do niej wołać i się rozproszyła, a mogła przecież skupić się na obmyślaniu planu. Niepotrzebnie się w ogóle wtrącał. Przecież powiedziała, żeby spadał. Dlaczego ci faceci są zawsze tacy uparci? Zabawne, bo sama również mogła się zawziętością pochwalić. Tylko ona to co innego, o!
OdpowiedzUsuńW obecnej chwili cały jej plan nie miał sensu. Obiekt łapany się ulotnił i tak też złapany nie został, a przecież miała szansę. Usiadła zrezygnowana na dachu i podkuliła kolana pod brodę. Dopiero teraz dostrzegła, jak wysoko się znajduje. Wolała nawet nie zbliżać się do krawędzi i nie sprawdzać, co jest na dole. Nie miała lęku wysokości, ale to nie było piąte piętro. Wysokość musiała być imponująca. Lily jeszcze nie wiedziała, jak stąd zejdzie, ale w tym momencie naprawdę o tym nie myślała. Czuła się zawiedziona własnymi poczynaniami i trochę zasmucona stratą. Skulona wpatrywała się w rozciągające się malownicze widoki i próbowała przestać się przejmować całą tą sytuacją. Chyba już nigdy nie zbliży się do żadnej sowy.
- Nie wiem, kto to jest Mickey Dyer, ale ja nazywam się Lily Potter, żyję i jestem w jednym kawałku – mruknęła, nie robiąc nic sobie z tego, że właśnie wparował tutaj na dach ten krzykacz. W tym momencie miała to gdzieś. Dopiero za chwilę powinna zacząć się buntować. Może miała w genach ciągoty do niebezpiecznych wyczynów i narażania własnego życia? To wyjaśniałoby bardzo wiele. Być może podświadomie pragnęła dokonywać wielkich czynów, ale drogi, które wybierała, okazywały się nieodpowiednie.
Popatrzyła na niego trochę nieprzytomnie. Było widać jak na dłoni, że jest zrezygnowana. Rzadko kiedy czuła się tak jak teraz. Zwykle udawało jej się jakoś sprawnie wybrnąć z największych kłopotów. Najgorsze było to, że miał rację, że przewidział jej porażkę. To wpędzało ją w złość. Lily Potter uratowana przez faceta? Przecież umiała sobie radzić i nigdy się nie poddawała. Tymczasem on był świadkiem jej ewidentnej przegranej. I jak tu się nie wściekać?
- Jak chcesz to zrobić? – zapytała, nie widząc za bardzo światełka w tunelu. Przecież jedyna droga to okno. Weszła tu w przypływie adrenaliny i nawet nie wiedziała, jak jej się tu udało. Zejście w jej obecnym stanie emocjonalnym mogłoby się skończyć tragicznie. Taka już była – wędrowała od skrajnych uczuć po jeszcze skrajniejsze i całkiem odmienne od poprzednich. – Rozproszyłeś mnie, a ona odleciała – mruknęła oskarżycielsko, choć nie na tyle silnie, by można było się zorientować, jak bardzo była zła. – Trzeba było mnie zostawić i wracać do swoich spraw – dodała, zastanawiając się, co by było, gdyby rzeczywiście tak postąpił. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości tego, że naprawdę był jej ratunkiem. Nie przyzna tego głośno, ale nie wiedziała, jak stąd zejść, a on najwyraźniej miał jakiś plan. Czy Krukoni naprawdę muszą być tak mądrzy?
Potterówna
To nie był dobry dzień. Żadna część tego dnia nie była dobra, a jego zwieńczenie z pewnością nie kwalifikowało się już nawet do złych. Było po prostu tragicznie. Zaczęło się od wylania soku dyniowego na koszulę, co miało moc zepsucia mu poranka. Nie dlatego, że zależało mu szczególnie na ubraniu, raczej ze względu na konieczność przebrania się, co w konsekwencji doprowadziło do spóźnienia się na zajęcia. To natomiast zakończyło się szlabanem. A te Julien przecież kochał. Klął siarczyście na wszystko i wszystkich, bo za nic nie miał ochoty spędzać dzisiejszego wieczoru na polerowaniu pucharów. Jęcząc i załamując ręce, poruszał się korytarzem jak zjawa. I szkoda, że nią nie był, bo wtedy uniknąłby zderzenia z gościem wielkim jak pień. Choć ten nawet się nie zdenerwował, jego łokieć wyrządził sporą krzywdę żebrom Juliena. A tego mu brakowało. Dzień już nie mógł być gorszy. A przynajmniej tak mu się wydawało do samego szlabanu. Na kolanach, ze ścierką w dłoni, szorował puchar za pucharem, odznakę za odznaką i już nawet nie czuł swoich palców. Dalej klął, rzucał mięsem na każdego w zasięgu wzroku. Kiedy wracał do dormitorium było już późno. Zdjął z siebie buty, spodnie, koszulę. Zrobił kilka skłonów, na co jego kręgosłup zareagował głośnym strzyknięciem. Później zaczął rozpakowywać torbę. Położył książki na szafce, twierdząc że zadania domowe poczekać mogą do rana, a kiedy ponownie włożył dłoń do sakwy, zmarszczył brwi.
OdpowiedzUsuńRóżdżki tam nie było. Zajrzał pod łóżko i w pościel, nawet do butów, które przed chwilą z siebie ściągnął, mimo że nie miała racji bytu w tym miejscu. Zacisnął spanikowany zęby i zaczął się w pośpiechu ubierać, nie zwracając uwagi na hałas, który wywołuje.
Aż podskoczył, słysząc czyiś głos. Odwrócił się w jego kierunku i wypuścił z ulgą powietrze. Zaraz jednak wrócił do ubierania się, bo przecież miał na głowie ważną sprawę. Najważniejszą. Jaki przyzwoity czarodziej gubi swoją różdżkę? To wręcz idiotyczne. On był idiotyczny.
- Różdżka, Chesney - mruknął pod nosem. Stanął przy łóżku chłopaka, opierając się dłońmi o obramowanie. - Zgubiłem cholerną różdżkę, łapiesz? Więc latam jak głupi i jej szukam. Mógłbyś ruszyć tyłek i mi pomóc, a nie leżysz tam i gapisz się, jak panikuję niczym pięciolatka.
Uniósł błagalnie brwi, ponownie szukając w torbie, choć miał już przecież pewność, że tam nic nie znajdzie. Desperacja posuwała go jednak do bardzo irracjonalnych kroków. Jak chociażby namawianie kolegi do misji ratowniczej, której celem z pewnością był tyłek Julienia. Następnego dnia bowiem zaczynał transmutacją, a wolał nie widzieć miny pani profesor, kiedy ta dowiaduje się o jego zgubie...
[Wybacz, że tak długo. Ale jest. W końcu.]
Julien