28 kwietnia 2014

cdn(ł) raz jeszcze


LORELLE WELSH
____________________________________________________________

NAUCZYCIELKA TRANSMUTACJI // OPIEKUN HUFFLEPUFFU
OPIEKUN KOŁA TRANSMUTACJI
____________________________________________________________

Od zawsze zdeterminowana, by osiągnąć swój życiowy cel postawiony jeszcze za czasów nauki w Hogwarcie. Chociaż wiedziała, iż jest to niemożliwe, głęboko wierzyła, że kiedyś będzie jej dane zastąpić swój autorytet - Minerwę McGonagall. Jednak z chwilą, kiedy to kobieta przeszła na emeryturę, dokładnie kiedy ona kończyła szkołę, zwątpiła. Może los, może przepadek dał Lorelle ten niezwykły dar zasiąść w jednym z gabinetów Hogwartu i móc nauczać to, co kocha.

W klasie transmutacji wymagająca i ułożona. Stara się zaciekawić ucznia swoją pasją. Zdarza jej się niekiedy zmienić postać lekcji na bardziej luźną, by dać trochę odpocząć od nawału informacji, których potrafi naopowiadać całkiem sporo. Sprawiedliwa i pomocna, nie ocenia po przynależności do domu. Zawsze znajdzie rozwiązanie czy alternatywę. Na biurku często sypia Bunny, jej fenek, którego osobiście udomowiła i tresowała. Uczniowie często twierdzą, że nauczycielka robi to specjalnie, by rozproszyć uczniów i móc wstawić im ujemne punkty za brak wiedzy.

Jako opiekunka przejęta wydarzeniami. Uczuciowa i wrażliwa, co niekiedy mocno uzewnętrznia. Czasami za bardzo przywiązuje się do ludzi. Sentymentalna i delikatna. Przygarnie, przytuli, ogarnie swą opieką gdy trzeba. Swoich broni, jak lew, ponieważ pamięta, jak bardzo Puchoni są spychani na drugi plan. Niekiedy burzliwa i emocjonująca się, zazwyczaj w trakcie meczów quidditcha, za którymi tęskni, pamiętając swoją Błyskawicę i pierwszy złapany znicz.

POWIĄZANIA // CV





nie zabijcie jej
to naprawdę kochane stworzenie

Emilia Clarke
gg 28107610

64 komentarze:

  1. [Zdjęcie cudowne, a o imieniu wiesz co myślę :D]

    Freduś.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Kto jest na zdjęciu, bo mam wrażenie, że kojarzę?
    Pani Nauczycielka wyszła super, prawie jak Minerwa obecnych czasów. Zwłaszcza fragment o quidditchu. ;D]
    Westbroock

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć, fajna pani, ja chcę wąteczek.]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  4. [Hej, polubmy Lorelle z Anną – chociaż pewnie pani profesor jest (dużo) starsza, ale skoro są z tego samego domu (mam dziwne założenie, że opiekun danego pochodził z tego samego ; D), to może być im łatwiej nawiązać relację. Btw, znalazłam drobny błąd „Jako opiekunka przejęta wydarzeniami” – chyba zabrakło jest. ;]

    Anna Roxerhood

    OdpowiedzUsuń
  5. [Tylko rok od niego starsza, więc mogą być znajomymi jeszcze z czasów szkolnych. Ba! Grali w jednej drużynie quidditcha!]

    Killian

    OdpowiedzUsuń
  6. [Killian pracuje tu od zeszłego roku, więc faktycznie mogła się na niego rzucić, ale raczej w przeszłości :) Jednak mogą utrzymywać ze sobą bardzo dobry kontakt. Lorelle może też dowiedzieć się o którymś z jego romansów z uczennicami i bardzo tego nie popierać. A co do loczków- szukałam idealnego pana z loczkami przez dwie godziny, bo innego go sobie nie wyobrażałam (ja sama odczuwam niesamowitą sympatię do ludzi z lokami i bardzo ubolewam nad tym, że takowych nie posiadam ;_;). Jakbyś mi jeszcze podpowiedziała trochę, od czego zaczynamy konkretny wątek, to byłoby super. Oczywiście chętnie zacznę :D]

    Killian

    OdpowiedzUsuń
  7. [Okej, to zaczynam! :)]

    Killian stanowił jednego z ulubieńców nauczycieli w czasie swoich lat szkolnych. Był bardzo inteligentny i zdolny, chociaż często zdarzało mu się broić. Przez to pozbawił się szansy na zostanie prefektem. Niektórzy mu to wypominali, jednak jemu to jakoś niespecjalnie przeszkadzało. Osobiście uważał, że nie chciałby wciskać swoim znajomym szlabanów. Nikt jednak nie spodziewał się, że skończy w Hogwarcie jako woźny. Właściwie on sam nie miał o tym pojęcia do czasu, gdy przyszedł tutaj, szukając swojego miejsca. Czuł, że Hogwart był jego drugim domem, a ponieważ przez przypadek zniszczył ten pierwszy, to udał się właśnie tutaj. Na początku było ciężko. Teraz jednak przyzwyczaił się do tego, że musiał sprzątać pozostałości po łajnobombach oraz zajmować się czyszczeniem sowiarni, co wcale nie należało do najprzyjemniejszych prac.
    Tego dnia jednak nie dostał aż tak strasznego zadania. Miał nakarmić zwierzęta w sali od transmutacji, a że Killian zawsze był wielkim miłośnikiem każdego rodzaju stworzonek, to chętnie poszedł w wyznaczone miejsce z torbą wypełnioną różnego rodzaju karmą dla zwierząt. Spoon podążała tuż za nim, jednak w pewnym momencie stwierdziła, że nie chce jej się chodzić, więc szybko wdrapała się mu na ramię.
    Nie spodziewał się zastać nikogo w klasie od transmutacji, jednak jego oczekiwania były błędne. Zastał tam bowiem dobrze znaną mu Lorelle. Uśmiechnął się do niej, kładąc torbę na jednej z ławek.
    - Cześć- powiedział krótko.
    Chciał szybko wykonać powierzone by zadanie i wrócić do swojego małego pokoju. Wiedział, iż Lorelle dowiedziała się o tym, że romansował sobie z jedną z uczennic. Oczywiście nie bardzo jej to pasowało, a Killian bardzo nie chciał wdawać się z nią w kłótnie. Posłał jej niezręczny uśmiech.

    Killian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Przepraszam za tę ilość powtórzeń, dzisiaj coś słabo mi idzie :I]

      Usuń
  8. [Witam :) Może dwie nauczycielki zgadają się na wątek? :D]

    Ellis

    OdpowiedzUsuń
  9. - Jaki tam ze mnie Romeo- powiedział, drapiąc się po karku.
    Zaczął wyciągać z torby małe plastikowe wiaderka z karmą. Spoon podkradła się i przy okazji podwędziła trochę tej dla fretek, by zaraz potem zniknąć w kącie sali. Westchnął cicho, próbując unikać wzroku Lorelle.
    - Mam dać zwierzakom jeść, a potem chyba się położę- odpowiedział szybko na pytanie, po czym machinalnie wziął jedno z wiaderek i ruszył ku klatce ze szczurami. Och, jak on uwielbiał te przemiłe stworzonka! Większość ludzi (zwłaszcza mugoli) się ich bała albo po prostu brzydziła, jednak Killiana już dawno urzekły wielkie oczka i urocze mordki tych gryzoni. Zdawał się być tak pochłonięty nasypywaniem ziaren do miseczek, jakby to było najciekawsze zajęcie na ziemi. W rzeczywistości jednak czuł na sobie ciągłe spojrzenie przyjaciółki. Chciał stąd wyjść jak najszybciej, dlatego też uwijał się ze swoją pracą tak zwinnie i szybko, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Ostatni punkt stanowiły żółwie. Ich było najmniej, jednak jadły strasznie dużo jak na swoje rozmiary. Dlatego też Killian podał im ogromną ilość pożywienia, po czym spakował wszystkie plastikowe wiaderka do dużej torby.
    - Spoon, idziemy- powiedział pod nosem, na co fretka wyskoczyła spod jednej z ławek, drepcząc do swojego właściciela.
    Czasami dziwił się tym, jak mądre potrafi być takie małe i niepozorne zwierzątko. Już zbierał się do wyjścia, jednak kobieca ręka ścisnęła mocno jego nadgarstek, uniemożliwiając mu wzięcie torby. Więc bez kazania się nie obejdzie...- pomyślał i westchnął w duchu.

    Killian

    OdpowiedzUsuń
  10. [Hm, tak sobie myślę, ja to widzę tak — Julek coś przeskrobał, jakiś zły belfer chce mu wlepić szlaban wtedy, kiedy Juluś ma mecz, więc on leci i błaga kochaną panią profesor, niech mu ona wynegocjuje coś innego. Przekonaliby tego nauczyciela, ale to Lorelle by Julkowi jakąś innę karę musiała wymyślić czy coś, o!]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  11. [Ta pani jest cudowna <3]

    Lou

    OdpowiedzUsuń
  12. [Tak, dokładnie, dwie odrzucone i kaput xD Mam nadzieję, że uda się nam skręcić jakiś wątek :)]

    Ellis

    OdpowiedzUsuń
  13. Wyobraził sobie nagle jedną z tych biednych hogwarckich dziewcząt, która romansuje sobie z panem Filchem. Na samą myśl o tym przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Popatrzył na Lorelle i uniósł jedną brew ku górze.
    - Wiesz co, może nie jestem jakoś rozbrajająco przystojny, ale jak mnie porównujesz do Filcha, to chyba powinienem pomyśleć o spędzeniu reszty życia pod postacią jeża- stwierdził.
    Zmierzył przyjaciółkę wzrokiem od góry do dołu. Spróbował porównać ją do McGonagall, ale jakoś mu to nie wyszło. Co prawda bardzo lubił swoją dawną nauczycielkę transmutacji, ale urodą nie sięgała Lorelle do pięt. Może to dlatego, że była po prostu stara. Zaraz potem jego spojrzenie padło na Spoon, która oparła białą głowę na ramieniu Lorelle, przymykając oczy. Spędzić resztę życia pod postacią fretki? W sumie czemu nie. Biegałby ze Spoon po całym Hogwarcie albo byłby przedmiotem ćwiczeń uczniów na lekcjach transmutacji... Chociaż to drugie jakoś niespecjalnie mu pasowało. Wiedział, co te dzieciaki potrafią zrobić. Opierzony żółw albo szczur z długopisem zamiast ogona to tylko zalążek tego, co przytrafiało się na lekcjach, gdy Killian jeszcze chodził do szkoły.
    - Lorelle, te dziewczyny mają swój rozum, wiesz?- westchnął cicho- Uwierz mi, nie tknąłem żadnej poniżej siedemnastu lat...- tutaj przerwał na chwilę, zastanawiając się przez moment- Okej, szesnastu.
    Nie chciał się przyznać przed samym sobą, że w ten sposób próbował zapomnieć o pamiętnym wypadku. Właściwie większość osób, które znały go wcześniej, teraz dziwiła się, jak Killian mógł stać się woźnym z problemem alkoholowym (do którego też się przed sobą nie przyznawał). Zapewne Lorelle patrzyła na niego podobnie. Nic dziwnego, skoro nikt tak naprawdę nie wiedział, co stało się tamtej nocy, gdy zabił swoją rodzinę. Nie mówił o tym. Skrywał się pod maską wesołego woźnego dzielącego się z uczniami piwem kremowym oraz pokazującego im tajne przejścia do Hogsmeade.

    Killian

    OdpowiedzUsuń
  14. [Pani na tym zdjęciu wygląda jak Lily Collins. Z kolei osoby ze zdjęcia w CV jestem pewna, trochę mind fuck. xd
    Uh, Vidara chyba trudno polubić, jeżeli jest się nauczycielem, ale ze względu na sentyment... Jeżeli ktoś zagroziłby mu odcięciem od quidditcha, byłby zdolny się popłakać. Oczywiście, że się zgadzam, postaram się coś zacząć. :) ]

    już nie dziecko mordu

    OdpowiedzUsuń
  15. Kroczył opustoszałym korytarzem, co jakiś czas błądząc pustym spojrzeniem po murach Zamku. Szedł tak ramię w ramię z jednym towarzyszem, który nie opuszczał go od przeszło dwóch lat — głosem w postaci szeptów, które dawały o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Niezrozumiałe słowa i nic nieznaczące zbitki liter wydobywające się z jego gardła, rozchodziły się echem po przemierzanej przez niego przestrzeni, zamieniając się w mrożący krew w żyłach dialog pomiędzy niezrównoważonym psychicznie profesorem a wymysłem jego wyobraźni, stanowiącej jawne zagrożenie dla wszystkich osób, będących w złym miejscu o równie złym czasie.
    Gwałtownie potrząsnął głową, eliminując sprzed oczu bez przerwy powracające obrazy, by przez moment stać się na pozór normalnym nauczycielem, przygotowującym się do sędziowania w ostatnim sezonowym meczu Quidditcha: Slytherin kontra Hufflepuff. Po monotonnym zapoznaniu graczy z ogólnymi zasadami gry, wypuścił ściskanego w dłoni złotego znicza, pozwalając mu wzbić się w niebo i oficjalnie rozpocząć mecz, którego wynik zdaniem Ignacego był z góry rozstrzygnięty. Profesor nie miał uprzedzeń co do zawodników z domu Helgi Hufflepuff, acz z biegiem czasu zdążył poznać ich na tyle aby stwierdzić, iż ich umiejętności są nikłe w porównaniu z tymi posiadanymi przez drużynę Wężów. Nabrał co do tego stu procentowej pewności, kiedy na tablicy wyników pojawiły się liczby oznajmujące, iż jego faworyci prowadzą sześćdziesięcioma punktami przewagi. Sporadycznie wyrywał z ręki komentatora mikrofon, wtrącając swoje uwagi na temat żenującej taktyki ścigającego, rażącego w oczy błędu puchońskiego obrońcy czy wykrzykując obelgi skierowane ku ślizgońskiemu szukającemu, który nie spostrzegł migoczącego znicza nawet wtedy, gdy ten zahaczył złotymi skrzydełkami o skraj jego szaty.
    — Szukający Hufflepuffu złapał znicz, lecz wygrywa Slytherin, punktacją 230 do 170! — oznajmił po kilkudziesięciu minutach zażartej walki, z wymalowanym na twarzy sardonicznym uśmiechem zmierzając ku wciąż zapełnionym trybunom.

    zły pan profesor

    OdpowiedzUsuń
  16. - O, fajnie wiedzieć o kolejnej zmarnowanej okazji. - Posłał jej lekki uśmiech- Schlebiasz mi.
    Wysłuchał uważnie jej uwag dotyczących odpowiedzialności i innych rzeczy, które nie do końca obchodziły Killiana. A przynajmniej nie do tej pory. Słowa przyjaciółki trafiały do niego z coraz większą siłą, chociaż gdzieś w głębi duszy zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później i tak pewnie znowu złamie zakazy. Właściwie to nie do końca wiedział, dlaczego to robi i, co ważniejsze, czemu uczennice się na to zgadzają. Domyślał się, że niektóre z nich po prostu szukały w Hogwarcie przygód. Hormony i te sprawy, jakby to powiedziała jego mama, jednak na samą myśl o niej wzdrygnął się lekko. Nie chciał znowu przypominać sobie tego, co tak bardzo zaprzątało jego myśli. I tak miał dość wspominania pożaru, który sam wywołał.
    Już otwierał usta, aby coś odpowiedzieć, ale Lorelle go wyprzedziła, o zgrozo, pytając o ostatnią rzecz, o którą chciał być zapytany. Przełknął ślinę i odwrócił wzrok. Nie chciał jednak się nad sobą użalać, toteż po chwili znów na nią spojrzał, a na jego twarz wpłynął ten sam uśmiech. Jak zwykle zdradzało go jedynie smutne spojrzenie jasnych oczu, kompletnie pozbawione wyrazu.
    - Nie czytasz Proroka Codziennego, prawda? - spytał, unosząc lekko jedną brew.
    Co prawda, z tego co pamiętał, w gazetach nie było wzmianki o tym, że to Killian zabił własną rodzinę, ale do dziś pamiętał wielki nagłówek na okładce czerwcowego Proroka - "Spłonęli w pożarze: Michael Scott, jego córka oraz żona nie żyją!".

    Killian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Przepraszam, że tak krótko, postaram się poprawić :(]

      Usuń
  17. Prychnął pod nosem, słysząc wzmiankę na temat niesprawiedliwego zakończenia meczu, do którego on sam także poniekąd się przyczynił — jako Sędzia mógł do woli decydować o wyniku rozgrywek, mając prawo w każdej chwili odebrać punkt i argumentując to tym, iż kafel przeciwnika ominął pętle o nic nieznaczący milimetr. Rzadko kiedy wykorzystywał jednak swoją przewagę, woląc w ciszy obserwować miotlarskie wyczyny uczniów, jedynie od czasu do czasu zabierając głos i na oczach rozentuzjazmowanej widowni wytykając im pomyłki, które w głównej mierze wpłynęłyby na ich dalszą sportową karierę. Jako były, dobrze prosperujący ścigający z zadatkami na zasilenie szeregów w światowej lidze, stawiał szczególny nacisk na granie zgodnie z panującymi zasadami, toteż mimo wszystko nie faworyzował ślizgońskich zawodników, nawet kiedy ich przeciwnikiem stawali się Puchoni — osoby, w których pokładał najmniejsze nadzieje, nie dostrzegając w żadnym z nich potencjału, który zapewne ukrywali bardzo głęboko i niezwykle skrupulatnie, nie pozwalając mu wydostać się na powierzchnię podczas najważniejszych hogwarckich meczy, decydujących o ich być-albo nie być.
    —Slytherin wygrał sześdziecięcioma punktami, pani profesor — odpowiedział, kładąc nacisk na ostatnie, aż nadto oficjalne sformułowanie. — Miałem uznać ich zatem za przegranych? — dodał z wyczuwalną ironią, rozglądając się na boki by zobaczyć, czy przypadkiem nikt ich nie podsłuchuje. — Nie bądź śmieszna, Lorelle — mruknął, upewniwszy się, że w pobliżu nie czai się żaden wścibski uczeń.

    Ona chce cię zastąpić, Ignacy. Dowieść, że specjalnie zaprzepaściłeś szansę Puchonów na pierwszą w tym roku wygraną. Uważaj, dowiedzie twojej winy i pozbawi cię stanowiska sędziego. A później nauczyciela i sportowego opiekuna... ona cię zniszczy. To spisek, Ignacy. Spisek...

    — ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE! — wrzasnął, łapiąc się za głowę i oddychając głęboko. Prosił w duchu, aby głos w końcu dał mu spokój i odszedł, zostawiając go sam na sam z myślami, należącymi tylko i wyłącznie do niego samego. Chciał przestać czuć się kontrolowany i poddawany wiecznym obserwacją, mającym na celu tylko jedno: odebrać mu karierę, na którą pracował długimi latami ciężkiej pracy.
    — On ma rację! Nie odbierzecie mi tego, rozumiesz?! — kontynuował, z uporem maniaka brnąc przy swoich racjach. Zlustrował nauczycielkę szeroko otwartymi od natężenia emocji oczami, co rusz odwracając głowę i szepcząc do niewidzialnego towarzysza, który w porę ostrzegł go przed planowanym przedsięwzięciem. — Wiem co mam robić, skończ wreszcie mówić, nie mogę się skupić... — mamrotał, powoli tracąc kontakt z rzeczywistością.

    zdenerwowany schizofrenik

    OdpowiedzUsuń
  18. - Nie powinno być ci przykro - stwierdził, chociaż teraz czuł w gardle ogromną gulę. - Wiesz, jakby nie patrzeć, to nie twoja wina - Tylko moja, przeszło mu przez myśl.
    Najbardziej chyba bolała go świadomość, że jego siostra byłaby teraz w czwartej klasie. Miałaby czternaście lat, być może chodziłaby teraz po Hogwarcie, wpatrzona w jednego z graczy quidditcha. Plotkowałaby ze swoimi przyjaciółkami oraz narzekałaby na prace domowe zadawane jej przez nauczyciela eliksirów. To było najgorsze w tym wszystkim. Wiedza, że pozbawił jej szansy przeżycia tego wszystkiego.
    Pamiętał, że czarodzieje składali mu liczne wyrazy współczucia, przychodzili do jego sali szpitalnej w Św. Mungu i mówili mu, jak bardzo im przykro z powodu "tego nieszczęśliwego wypadku". Po prostu nikt nie wiedział, że właśnie rozmawia z mordercą.
    - No, ale ty też lekko nie masz, więc nie ma co się rozczulać - stwierdził w końcu, posyłając jej perskie oko.
    Taki właśnie był Killian - chociaż każdego dnia budził się i szedł spać z wyrzutami sumienia, wciskał ludziom, iż jest szczęśliwy i pogodził się ze stratą. Było to całkiem łatwe, gdy nikt z wyjątkiem dyrektora nie znał całej prawdy. Często się zastanawiał, czy nie wyjawić wszystkiego Lorelle, ale jakoś nie mógł tego z siebie wydobyć. Słowa nie przechodziły mu przez gardło, dlatego pozostawiał sprawy takimi, jakie były na początku.
    - Idziemy do Hogsmeade na kremowe piwo? - spytał, zerkając na zegarek. Była dwudziesta pierwsza. - Nie jest jeszcze tak późno.

    [Przyjaciół poznaje się w biedzie, czy coś :C]

    Killian

    OdpowiedzUsuń
  19. [Ja też nie odpuszczę, bo Emilia Clarke i to imię!
    Jakie relacje sobie panienka życzy?

    P.S. Czyżby fanka Assassin's Creed? :)]

    Alexandre Richelieu

    OdpowiedzUsuń
  20. [Ja bardzo lubię pozytywne relacje, zawsze chciałam skończyć romansowy wątek... chętnaś czy już Lorellowe serce zajęte? :3

    P.S. Dishonored bardzo dobra gra, przyjemnie mi się grało Corvo :)]

    Alexandre Richelieu

    OdpowiedzUsuń
  21. [Pytam się dlatego, bo Alexandre lubi takie kochane stworzonka jak Lorelle :3
    Pani psoreczka lubi pakować się w kłopoty?]

    Alexandre Richelieu

    OdpowiedzUsuń
  22. [Czyli mamy coś wspólnego :)
    Tylko zastanawiam się czego Lorelle boi się...]

    Alexandre Richelieu

    OdpowiedzUsuń
  23. [Myślę, że Lorelle mogłaby być dla Anny kimś w rodzaju starszej siostry. Może pani psor chciałaby uchronić młodszą przyjaciółkę przed wszelkimi niebezpieczeństwami (w które mimowolnie się pakuje). Sam wątek, tak myślałam, aby dotyczyła Daniela (nauczyciela eliksirów, z którym swego czasu Anka była w pseudo-związku). Takie typowo babskie sprawy, bo dawno takiego wątku nie miałam: akieś namawianie do zapomnienia, trochę czarnowidztwa, dużo wina... ;]

    Anna Roxerhood

    OdpowiedzUsuń
  24. Głos Lorelle nie byłby w stanie przebić się do świadomości Rosjanina, gdyż natarczywe szepty z każdą kolejną sekundą podnosiły swój ton, sprawiając iż zakrył uszy dłońmi, w tym samym czasie zaciskając powieki i czekając, aż ucichną. Zazwyczaj czekał nawet całymi godzinami, tępym spojrzeniem wpatrując się w ścianę małego gabinetu, co w jakimś stopniu łagodziło przeraźliwy ból głowy, jednak w tych okolicznościach nie miał co do tego żadnej szansy. Mógł jedynie wypowiadać swoje prośby i zwracać się bezpośrednio do szeptów z nadzieją, że tym razem posłuchają i zamilkną. Że przestaną podsyłać mu wytłumaczenia argumentujące zachowanie profesor Welsh, pozwalając mu samemu dojść do wniosku, który najprawdopodobniej byłby identyczny jak opinia szeptów — Lorelle to wróg, czyhający na dojrzenie Twojego najmniejszego potknięcia, by móc zająć Twoje miejsce i zabrać Ci wszystko... Noga, sportowa kariera, pozycja ścigającego w światowej sławy drużynie. Chcesz stracić jeszcze tę pracę, Ignacy? Przecież nie zostanie Ci już kompletnie nic. Nic, nic, nic...
    To jedno słowo odbijało się echem od czaszki profesora, stając się mantrą wywiercającą w niej głęboką dziurę i motorem napędowym odpowiedzialnym za zachowanie, przypisywane pacjentom szpitala psychiatrycznego z tym najdłuższym stażem. Ukucnął na stadionowej murawie, wciąż zaciskając palce na kosmykach włosów i przemierzając się do skończenia tej chaotycznej rozmowy z wyimaginowanym przyjacielem, przeprowadzanej na oczach zdezorientowanej nauczycielki transmutacji.
    — Wiem przecież co mam jej powiedzieć, nie domyśli się, że ją przejrzałem.
    Uspokój ją. Udawaj, że nic się nie stało. Nie możesz tego zniszczyć, Ignacy.
    — WIEM!!! — krzyknął jeszcze bardziej donośnym tonem głosu, tym samym kończąc tę nic niewnoszącą dyskusję, która jedynie nasilała jego zdenerwowanie i potęgowała uczucie porównywalne z mocnym uderzeniem w tył głowy.
    — Wszystko byłoby w porządku pani profesor, gdyby nie zarzucała mi pani niesprawiedliwego sędziowania — odrzekł, postępując zgodnie z ustalonymi przez szepty zasadami. Nie zwracał uwagi na swój wcześniejszy monolog, który dla niego samego był czymś zupełnie normalnym; zachowywał się tak, jakby dopiero co napotkał na swojej drodze znajomą nauczycielkę, odpowiadając jej - może w nieco mało kultularny sposób - na pytanie odnośnie własnego samopoczucia.
    — Nie zabronię ci wstawiać się za własnymi uczniami, Lorelle — dodał, gdy dwójka Ślizgonow czających się na horyzoncie oddaliła się na bezpieczny dystans — Ale pogódź się z tym, Puchoni nie mają w sobie ani grama talentu. Nigdy nie wygrają żadnego meczu a zrzucanie winy na Sędziego i tak w niczym ci nie pomoże. Nie uda ci się mnie pokonać...
    I coś Ty zrobił, Ignacy?! To opiekunka Hufflepuffu! Zemści się jeszcze bardziej. Nie powinieneś ich obrażać, masz mnie słuchać!
    Z jego gardła wydobył się kolejny niekontrolowany krzyk, podczas którego obrócił się plecami, gotów do szybkiego powrotu do Zamku.

    Ignacy, puchoński przeciwnik.

    OdpowiedzUsuń
  25. [Dziwny pomysł mi właśnie przyszedł... Co powiesz by Lorelle zamieniła się w kotka w Hogsmeade, po czym psy by ją otoczyły w ciemnym zaułku a że Alexandre lubi koty (psy też, ale jest bardziej za kotami) to wyratuje biedne stworzonka, nie wiedząc, że to profesorka :D
    Byłoby to całkiem komiczne.]

    Alexandre Richelieu

    OdpowiedzUsuń
  26. [Powiedzmy, że jest zauroczony jej uczuciowością, wrażliwością i delikatnością :3
    Już z góry dziękuję za zaczęcie! <3]

    Alexandre Richelieu

    OdpowiedzUsuń
  27. Uznał, że w tej sytuacji po prostu najlepiej było nie odpowiadać. Kiedy rozmowa wchodziła na niepewny grunt, było to z pewnością nap rostrze rozwiązanie. Szybka zmiana tematu to coś, co Killian opanował w trakcie swojego życia na dość wysokim poziomie. Może nie perfekcyjnym, ale z pewnością wystarczającym.
    – Czy ja kiedykolwiek byłem pijany?- uniósł jedną brew i posłał jej łobuzerski uśmiech.
    Otworzył drzwi i przepuścił Lorelle w progu, po czym wyszedł za nią, zamykając je na klucz. Bycie woźnym miało wiele zalet, a jedną z nich z pewnością był dostęp do każdego pomieszczenia w Hogwarcie. Korzystanie z łazienki dla prefektów w środku nocy to dopiero był luksus! Tajne przejścia Killian poznał jeszcze za czasów, gdy sam był uczniem, jednak teraz przydawały mu się chyba jeszcze bardziej, niż wtedy. Czasem straszył pierwszoroczniaków szlabanami i tym, że dyrektor wyrzuci ich ze szkoły za wszystkie kawały. Na szczęście (lub nieszczęście) wszystkie dzieciaki niedługo potem poznawały prawdziwą naturę woźnego. Czasami przez kontakt z samym Killianem, a czasami poprzez starszych kolegów, którzy z uśmiechem na ustach opowiadali, że szkolny woźny wcale nie jest groźny.
    – Łatwiej jest się wymykać, gdy jest się nieco mniejszym. – rozejrzał się po korytarzu.
    Po chwili zmienił się w małego jeżyka, który spoglądał z dołu na kobietę. Z tej perspektywy wydawała się ona całkiem spora. I może dziwne było to, że personel Hogwartu ucieka z budynku szkoły pod postacią zwierzęcą, jednak mężczyzna z doświadczenia wiedział, że tak łatwiej jest uniknąć późniejszych oskarżeń od strony innych nauczycieli, którzy mogliby ich przyłapać. Poza tym w ten sposób przypominał sobie czasy siódmej klasy, kiedy w końcu opanował sztukę animizacji i korzystał z niej kiedy tylko mógł. Oficjalnie zrezygnował z magii, jednak w głębi duszy nie potrafił jej wykreślić ze swojego życia. Może dlatego wrócił do Hogwartu, a nie został na przykład mechanikiem samochodowym w świecie mugoli.

    pokryty igłami Killian

    OdpowiedzUsuń
  28. Widział w jej oczach autentyczny strach, jednak nie chciał i nie zamierzał jej uspokajać. Postrzegał ją jako realne zagrożenie, które w każdej chwili mogło wykorzystać jego nieuwagę bądź moment słabości, wyrównując rachunek i każąc mu zapłacić za obrazę uczniów, którymi opiekowała się za odgórną decyzją samego Dyrektora. Ignacy nie pojmował otaczającej go rzeczywistości w sposób taki jak należy, dlatego w żadnym razie nie dał się zwieść pozornie niegroźnemu i niewinnemu wyglądowi profesor Welsh, która w jego mniemaniu mogła dysponować bronią tak skuteczną, by za jej pomocą wypełnić przepowiednię zdradzoną mu przez szepty i zrealizować plan, mający na celu całkowitą detronizację wrogiego jej nauczyciela. Iwanow zdawał sobie również sprawę, iż wypowiedziane przez niego uwagi dotyczące uczniów Hufflepuffu i ich umiejętności — albo ich braku — jedynie przelały czarę goryczy i definitywnie skreśliły go w jej oczach, lecz tym najważniejszym i głównym czynnikiem, dzięki któremu pragnęła z nim skończyć był sam Quidditch. Dopiero teraz wszystkie niepasujące elementy układanki złączyły się w jedną całość, rozjaśniając jego umysł i pozwalając mu poznać jej intencje, wcześniej argumentowane raptem zwykłym pragnieniem zdobycia jego posady. Zrozumiał, iż jedynie wtedy Puchoni otrzymaliby szansę awansu, a ten sportowy sukces mogła im zagwarantować tylko i wyłącznie opiekunka ich Domu — Lorelle Welsh. Kobieta zdeterminowana na tyle, by odebrać mu wszystko to co posiadał; zamienić jego karierę na dobro uczniów, nie godnych noszenia sportowej szaty w barwach szarości i żółci.
    — Uważasz, że to byłoby sprawiedliwe? — zakpił, po każdym słowie wykonując jeden mały kroczek do tyłu. — Myślisz, że zamieniając się ze mną miejscami zapewniłabyś im ten wyśniony Puchar Quidditcha? Mylisz się, rozumiesz?! MYLISZ! — krzyknął, odwracając się na pięcie i najszybszym krokiem na jaki było go stać, ruszył w stronę Zamku.
    Senne koszmary, nawracające wizje i obrazy, a przede wszystkim głosy, nie dały mu możliwości spokojnie zasnąć, dlatego też obudził się o samym świcie z ogromnym bólem głowy, który najprawdopodobniej nie zniknąłby nawet po wykradzeniu zapasów tabletek należących do hogwarckiej pielęgniarki. W ciągu tych kilkunastu godzin zdążył się wyciszyć i odrobinę dojść do siebie, aczkolwiek dalej tlił się w nim ten irracjonalny lęk i strach przed spiskiem, którego nie był w stanie obejść. Dodatkowo głosy jak na złość przypominały mu o ostrożności, patrzeniu za siebie i trzymaniu się z dala od wszystkich i od wszystkiego, co mogłoby przyśpieszyć realizację zamysłów panny Welsh.
    — Nie możesz nikomu zaufać, Ignacy. Oni Cię nie rozumieją i chcą dla Ciebie jak najgorzej... pamiętaj o tym. Jesteś zdany tylko na siebie.
    Poprawiając czarną szatę wkroczył do Wielkiej Sali, jak zwykle błądząc wzrokiem po twarzach uczniów; automatycznie doszedł do długiego stołu zajmowanego przez członków grona pedagogicznego, rozglądając się w poszukiwaniu wolnego miejsca, najlepiej na samym krańcu pomieszczenia, gdzie w ciszy mógłby wypić filiżankę mocnej kawy, stawiającej go na nogi i pozwalającej w miarę dobrze funkcjonować na monotonnych zajęciach z latania. Bezwiednie opadł na jedyne wolne krzesło, nawet nie patrząc na drobną osobę, siedzącą tuż obok.

    Ignaś

    OdpowiedzUsuń
  29. W Hogwarcie zaczynał jako stażysta a skończył jako Profesor od Zaklęć oraz był Aurorem, którym zawsze chciał być. Trzymał się swojego kodeksu honorowego, jak również widząc cudzą krzywdę to szedł z pomocą. Może nie wyglądał na takowego, ale faktycznie taki jest. Po prostu życie nauczyło, że powinien uważać komu ufać a komu nie, bo srogo to przypłacił.
    Dyrektor Szkoły był zadowolony z mienia Aurora w swoich murach, gdyż uczniowie i nauczyciele mogli czuć się bezpiecznie na wypadek jakiegokolwiek ataku, ale Alexandre jest tylko jeden - wszystkiemu też nie zaradzi.
    Wieczorny spacerek po Hogsmeade zawsze należał do jego ulubionych, bo był człowiekiem, który nie potrafił usiedzieć, a że też chciał być w formie to takie przejście się dobrze mu zrobi.
    Ubrany bardziej na sportowo, czyli niebiesko-czerwony dres oraz, standardowo, kaptur na głowie, żeby go nie przewiało i tak wyglądający pan Auror zaczął robić rundki po Hogsmeade.
    Nagle zauważył zamieszanie. Psy zachowywały się dziwnie, warczały na coś. Po chwili zobaczył, że na biednego Ragdolla, który cofał się ze strachu.
    Przecież to jest Bogu ducha winne stworzenie, więc Alexandre musiał zareagować. Wspiął się na dach budynku, poszedł po niezbyt stabilnym dachu i znalazł się dokładnie nad kotką a psy podchodziły coraz bliżej.
    Richelieu zeskoczył znienacka za biednym stworzonkiem, którą złapał delikatnie, żeby nie zrobić jej krzywdy i spojrzał na warczące pyski zwierząt.
    W jednej chwili rzucili się na nich, ale Alexandre był bardziej zwinniejszy, więc zanim rzuciły się to mężczyzna był już na ścianie i wskoczył na dach. Spojrzał w dół. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, widząc jak skaczą i szczekają, po czym zerknął na kotkę, którą trzymał w ramionach i pogłaskał ją po włochatej główce.
    - Jesteś bezpieczna, petite. - powiedział, po czym zaczął iść po dachu.

    Alexandre Richelieu

    OdpowiedzUsuń
  30. [Takie życie postaci, jedne przychodzą inne odchodzą :D
    Również witam i może skrobniemy jakiś ciekawy wątek uczeń-nauczycielka? :)]

    Leonard

    OdpowiedzUsuń
  31. Ludzie mogliby się go wypytywać, dlaczego wymyka się jak uczeń. Właściwie to odpowiedź była dość prosta. Po pierwsze, po prostu się do tego przyzwyczaił, a po drugie, zdarzało mu się nawiać z Hogwartu w trakcie pracy. I jakoś tak weszło mu to w krew. Bycie animagiem z pewnością mu to ułatwiało, szczególnie, że nie był on zarejestrowany. Wolał zachować ten fakt dla siebie, a Lorelle ufał na tyle, że wcale nie obawiał się jej o tym powiedzieć. W końcu co taki mały i bezbronny jeżyk mógł zrobić? Na pewno nie stanowił zagrożenia.
    Szedł, a raczej dreptał, najszybciej jak potrafił, jednak Lorelle pod postacią kota i tak musiała zwalniać kroku. Trochę go to w głębi duszy bawiło, ale i denerwowało. No bo dlaczego on, Killian Scott, nie zmieniał się na przykład w wilka albo sprytnego lisa? Albo chociażby zwinną i szybką jaszczurkę? Zamiast tego trafił mu się jeż, który mógł jedynie pokłóć w ręce tego, kto go na nie weźmie. Za czasów szkolnych Killian zwykł korzystać z przejścia przy posągu Jednookiej Wiedźmy, jednak to wymagało użycia różdżki. Dlatego zamiast tego, teraz zwykle wychodził z Hogwartu poprzez Pokój Życzeń. Gdy już się w nim znaleźli, zmienił formę z powrotem na ludzką.
    – No, teraz to już nikt nas raczej nie przyłapie – stwierdził. – Nie mam zamiaru znowu wysłuchiwać oskarżeń od tego od mugoloznastwa… Jak mu tam było…

    Killian

    OdpowiedzUsuń
  32. Westchnął cicho, widząc kto ku jego wielkiemu nieszczęściu stał się sąsiadem przy porannym posiłku — automatycznie raz jeszcze rozejrzał się wydzielonej dla hogwarckich pracowników części Wielkiej Sali, gotów w każdej chwili wstać i zająć inne, oddalone o kilka krzeseł dalej miejsce. Nerwowo zacisnął palce na trzymanej w dłoni łyżeczce, nie wierząc w to, że wszyscy profesorowie o tej samej porze postanowili wypić kawę, mającą postawić ich na nogi przed pierwszymi w tym dniu zajęciami. Zazwyczaj Ignacy przez męczącą bezsenność był pierwszym, który przekraczał progi pomieszczenia, przez co doskonale wiedział o której godzinie spodziewać się zalegających Salę tłumów, toteż zdziwił się, gdy większość z tych osób stawiła się w nieodpowiedniej minucie, zburzając cały harmonogram dnia. Nie zamierzał jednak ot tak dać za wygraną i uciec, nawet jeśli widok młodej kobiety pobudził do życia uśpiony głos, czuwający by przypomnieć o swoim istnieniu w sytuacji wymagającej interwencji sił wyższych niż te, którymi dysponował Rosjanin. Ignacy wolał nawet nie myśleć o tym, jaką metodę pani Welsh wybierze w celu pomszczenia swych Puchońskich wychowanków, których — bynajmniej nie według niego — spotkała nie zasłużona zniewaga i zanegowanie ich sportowych umiejętności. Zapewne zadręczanie się myślami skupionymi przede wszystkim na planach siedzącej obok szatynki zajęłoby mu praktycznie cały czas zarezerwowany na tę rutynową czynność, gdyby nie dźwięk przesuwanego szkła, który niespodziewanie dotarł do jego uszu.
    — Myślisz, że to wypije? — zapytał przez zaciśnięte zęby, rzucając piorunujące spojrzenia od podanej mu filiżanki, do Lorelle, zupełnie jakby raptem ich dwójka oblegała ten profesorski stół. Oczywiście nigdy nie wątpił w inteligencję panny Welsh, jednakże nie rozumiał jak mogła pomyśleć, iż choćby weźmie do ręki dany mu czynnik bezpośredniego zagrożenia. Morderstwo w biały dzień, w dodatku przy porannym śniadaniu, najprawdopodobniej wzbudziłoby nie małą sensacje, acz ktoś dobrze przygotowany bez problemu mógł już wcześniej zatrzeć wszelkie ślady, ani na chwile nie zrzucając na swoją osobę podejrzeń. Lorelle może i była sprytna, lecz to trzymał w zanadrzu broń, o której nikt nie miał bladego pojęcia — to wokół niego bez przerwy krążyły pilnujące jego spokoju cienie, których głosy ostrzegały przed zagrożeniami czyhającymi na niego z każdego możliwego kierunku.
    — Czym to zatrułaś?! Którymś z zakazanych eliksirów?! — wyszeptał na tyle głośno, by wyjść w jej oczach jak zdolny do wszystkiego absolwent Durmstrangu, a nie zdezorientowany i przerażony Ignacy, który cudem obronił się przed rozplanowanym zabójstwem, determinowanym rządzą niewyjaśnionej zemsty.
    — Przecież mówiłem, że to ci się nie uda — syknął, podnosząc się na nogi i chwytając za tę samą filiżankę, której zawartość zamierzał poddać swojej własnej, osobistej ekspertyzie. Bez słowa rzucił się do przodu, jednak poprzez trzesące się od nadmiaru emocji dłonie nie był w stanie utrzymać kurczowo ściskanego naczynia, z którego środka stygnąca, mętna ciecz wypłynęła prosto na skraj szaty należącej do profesor Welsh.

    kochany pan profesor Ignacy

    [4:00, udało się.]

    OdpowiedzUsuń
  33. Nie wszystkie stworzenia lubiły być niesione, więc nie zdziwił się, gdy kotka zeskoczyła na dach, ale jakie zdumienie było wymalowane na twarzy Alexandre gdy zobaczył przed sobą nie ragdolla a pannę Lorelle, do której, tak jakby, czuł niesamowitą sympatię.
    Ocknął się po chwili, jak usłyszał głos profesorki, po czym kurtuazyjnie przyłożył dłoń do klatki piersiowej i kiwnął głową.
    - Zawsze do usług, mademoiselle. - na jego ustach zagościł szelmowski uśmiech, po czym złapał kobietę w pasie, żeby nie spadła z niezbyt stabilnego dachu.
    - Powiedzmy, że lubię skakać po dachach dla rekreacji. - odpowiedział z rozbawieniem.
    Ta sposobność trzymania panny Lorelle bardzo podobała się Francuzowi, ale perspektywa upadku na ziemię nie była zbyt ciekawa.
    - Może zejdziemy i staniemy na stabilniejszym gruncie? - po tych słowach, będąc pewnym, że nie spadnie, puścił kobietę, a następnie zeskoczył zwinnie na ziemię niczym kot.
    Spojrzał w górę i wyciągnął ramiona.
    - Zeskocz, złapię Cię.

    Alexandre Richelieu

    OdpowiedzUsuń
  34. Vidar był bardzo dumny ze swojej postawy w tym tygodniu. Zachowywał się socjalnie, przejmował się potrzebami innych (Puchon mode on), a nawet podlał starą różę, rosnącą na Hogwarckich błoniach. Co prawda, dodatkowa ilość wody w trakcie niespodziewanej odwilży nie była zbyt dobrą opcją dla kwiatu, ale Vidar nie zaprzątał sobie tym głowy. Spełnił swój Pachoński obowiązek dbania o społeczeństwo (rośliny też mają uczucia!).
    Kiedy dostał wezwanie do gabinetu profesor Welsh, był więcej niż zdziwiony. Począł się gorączkowo zastanawiać, co mogło być powodem, ale żaden pomysł nie wpadł do jego blond główki. Dlatego na spotkanie, o piątej po południu, udał się bez większych obaw, jedynie lekko zaniepokojony.
    Dotarł do drwi gabinetu i bez pukania wpadł do pomieszczenia. Zdziwienie wymalowane na twarzy pani profesor dawało mu wiele do myślenia.
    – To może ja… Ten, no… – zająknął się, zdając sobie sprawę ze swojego braku ogłady. – Mam wejść jeszcze raz?
    Nie czekając na odpowiedź, wybiegł na korytarz, zamknął drzwi i rozpoczął cały proces od początku. Na całe szczęście korytarz był pusty, więc zdarzenie nie zostało odnotowane, ale policzki Vidara i tak płonęły żywym ogniem.
    Odetchnął głęboko i zapukał. Znów wpadł do pokoju, zdając sobie sprawę, że nie poczekał na pozwolenie. Już chciał powtórzyć wszystko po raz trzeci, ale coś mu podpowiadało, że nie powinien. Siląc się na spokój, uśmiechnął się i zagadnął:
    – Dzień dobry, pani profesor. Chciała mnie pani widzieć?

    Vidaron

    OdpowiedzUsuń
  35. [Charlie Juleczki się tak łatwo nie pozbędzie, dziś o ludzkiej porze zostanie zmasakrowany przez jej słowotok :D]

    OdpowiedzUsuń
  36. [Och, to miło :) Przybywam prosić o wątek, bo fajnie byłoby mieć chociaż jeden z jakimś nauczycielem. + Ostatnio tylko takie imię daję moim żeńskim postacią, a zdrobnienia Chan nie używam tak często. Może nie pomylą :)]

    Chanel

    OdpowiedzUsuń
  37. [Przybywam tutaj zapytać, czy pani profesor Lorelle Welsh nie miałaby ochoty udzielić wywiadu? Szczegóły na gg :D]

    OdpowiedzUsuń
  38. Milczał, wiedząc iż nie może wyjawić informacji, dzięki której poznał jej diaboliczny plan mający na celu odebranie mu życia na oczach całego Hogwartu. Głosy były jego wielką, głęboko skrywaną tajemnicą, którą od pamiętnych czasów chronił przed otaczającym go światem, usilnie zatrzymując myśli we własnej głowie, toteż za żadne skarby nie zdradziłby, że to właśnie owe szepty podesłały do jego umysłu obrazy, pokazując mu niczym w zwolnionym filmie to, co działo się w tym jednym ułamku sekundy, kiedy nieświadomy odwrócił głowę, tym samym dając pani profesor pełne pole do działania.
    Widzisz, Ignacy? Spójrz tylko jak wyciąga fiolkę i wlewa jej zawartość do kawy. A nie mówiłem, że chce Cię otruć? Śledzi każdy Twój ruch, to ona ma z nimi kontakt... to ona trzyma władzę nad Twoimi prześladowcami...
    Obrócił ku niej rozzłoszczoną twarz, dwukrotnie otwierając usta, z których i tak nie wydobył się żaden dźwięk. Ostałe resztki rozsądku podpowiadały mu, aby zbył ją byle jakim pretekstem i nie obciążał się jeszcze większymi podejrzeniami, jednak czuł, że takie podejście nie spodobałoby się głosom, a wizja wymierzonej przez nie kary była o wiele gorsza niż uzasadniony strach przed nauczycielką transmutacji i podległymi jej szpiegami, czającymi się na każdym korytarzu, w każdej klasie, na stadionie i w Zakazanym Lesie, gdzie ich cienie zlewały się z mrokiem ciemnej przestrzeni, chowając się między drzewami i niepostrzeżenie wyłaniając się w momencie, w którym on sam postanowi zagłębić się w tę leśną, nieprzeniknioną czeluść.
    — Po prostu wiem — odpowiedział pewnym siebie głosem, wierząc iż lakoniczna odpowiedź choć trochę ją zadowoli. Obserwują Cię, są tuż obok. Nawet teraz na Ciebie patrzą. — Nie udało się pani mnie zabić, pani profesor Welsh. I nie uda... — zakończył, robiąc krok do przodu i z wolna zmierzając do wyjścia z Wielkiej Sali.
    Wczesny wieczór również nie przyniósł mu wymarzonego spokoju. Zobaczył ich po raz pierwszy od kilku miesięcy, z precyzyjną dokładnością rejestrując wzrokiem ich upiorne twarze, które wywołały na jego plecach szereg ciarek. Przystanął na korytarzu, łapiąc oddech po wyczerpującym biegu, najprawdopodobniej zwracającym uwagę zmierzających na kolację uczniów. Ignacy nie miał jednak ani minuty czasu na rozmyślenia o tym, co pomyślą o nim ci wszyscy anonimowi ludzie, nie zdający sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa: z bezradną miną otwierał poszczególne drzwi opuszczonych sal, szukając tej jednej jedynej, która idealnie nadawałaby się na jego osobisty schron. Azyl, w którym nie dosięgną go ręce sunących po szkolnych korytarzach potworów w ludzkiej skórze.
    Nie wybrzydzaj, Ignacy! Chcesz im uciec czy nie?!
    Zdyszany wpadł do środka, nerwowo zaciskając ręce na wyciągniętej w obronnym geście różdżce, nawet nie patrząc na to, gdzie aktualnie przebywa. Bał się, że lada moment zaryglowane drzwi wpuszczą do swego wnętrza któregoś z bezwzględnych tropicieli, mordując go w miejscu, w którym nikt nie usłyszy ostatniego, błagalnego krzyku owianego nutą rosyjskiego akcentu.
    — Też się tutaj ukrywasz? — rzucił w eter, gdy jego wzrok napotkał na wybudzające się ze snu, leżące na biurku zwierzę. Niepewnym krokiem podszedł nieco bliżej, kątem oka spoglądając na fenka, którego małe, błyszczące oczy wpatrywały się w jego pytająco, a takie zachowanie zazwyczaj kojarzył przede wszystkim z ludźmi, a nie nierozumnymi, udomowionymi zwierzakami.
    — Nikt tutaj nie wejdzie — wyszeptał, chcąc pocieszyć zarówno siebie jak i małego, futrzanego towarzysza. Osunął się pod ścianę, podciągając kolana pod brodę z naiwną nadzieją, że tym sposobem nie zostanie zauważony przez wrogich, ledwo widzialnych najeźdźców.

    najdroższy Ignaś

    OdpowiedzUsuń
  39. [Wiadomo. Mam nadzieję, że chociaż takie nietypowe i oryginalne, to dosyć ładne, choć... toporne.]

    Topanga

    OdpowiedzUsuń
  40. [Oj skoro obie są fanki to musimy jakiś wątek mieć!]
    Josie

    OdpowiedzUsuń
  41. [Żeby dodać pikanterii wątkowi, to może Lorelle znajdzie tą magiczną komórkę u jednego z uczniów, którego przymusi, oczywiście kulturalnie, do wskazania źródła, wynalazcy, tego który to wymyślił i udostępnił - czyli Harveya. I uczeń ten załóżmy, że będzie zlękniony i zapomni o klątwie, na którą byłby skazany w przypadku, gdyby jego język okazał się zbyt długi. I nagle, po wskazaniu nazwiska Harveya, Lorelle zauważyłaby, jak ów uczeń na jej oczach traci włosy i tyje. Harvey miałby pewnie kłopoty, ale coś się na nie poradzi!
    W przypadku tego wątku byłoby dobrze, gdybyś zaczęła pierwsza :)]

    Harv Hackett

    OdpowiedzUsuń
  42. [Jako, że Lorelle jest tylko pięć lat starsza (o ile dobrze policzyłam), jako dziecko mogła się bawić z Leośkiem, kiedy na wakacje przyjeżdżała do jakiejś babki w Londynie (albo ciotki, kogokolwiek, aby w Londynie :D). Kiedy zaś poszła do Hogwartu i czegoś się tam już nauczyła, podczas wakacji mogła dawać potajemnie jakieś lekcje czarów Leośkowi, dzięki czemu miał nieco łatwiej na samym początku. To taki mały pomysł na powiązanie, nad wątkiem jeszcze myślę, ale może ty na coś też wpadniesz ;)]

    Leonard

    OdpowiedzUsuń
  43. [Odwdzięczę się tym samym, CLARKE <3 Ostatnio przez znajomą uwielbiam tą panią! :D Wątek musi być! Będę smutać jak nie będzie. Mam nawet pomysł na relację lecz może omówmy to na mailu :D wieczzny@gmail.com]

    zachwycona autorka i niestety niewzruszony Marvolo

    OdpowiedzUsuń
  44. [ Lubie Lorelle, więc chcę wątek, nie obchodzi mnie, że masz już ich pełno, wychowance nie można odmówić.
    Imię ładne, tylko zdrobnienia nie mogę wymyślić :3 ]

    Clemence

    OdpowiedzUsuń
  45. Nikt nigdy nie przypuszczałby, że Marvolo Winrose jest zdolny pokochać szczerze i przez to zdradliwe uczucie, również uciec. Mężczyzna cały czas pamiętał strach jaki towarzyszył mu co rano, gdy budził się i patrzył na tą cudną kobietę; na jej spokojną twarz gdy jeszcze sen trzymał ją w ramionach, na przepełnione łagodnością oczy gdy budziła się. Wiedział, że nigdy nie powinien się z nią wiązać, nie powinien pozwolić by owinęła sobie go wokół palca, chociaż mogła tego nawet nie wiedzieć. On nie potrafił trzymąc przy sobie ludzi i nie ranić ich. To właśnie był powód dla którego kiedyś odszedł, zostawił ją samą. Po jakimś czasie dostał wiadomość, że dziewczyna wie już o powodach przez, które zdecydował się na taki właśnie krok. Nie mniej, nie wrócił wtedy. Dużo czasu spędzał w podróżach, póki mógł skupiał się na Quidditchu, gdy zakończył ten rozdział życia ponownie szukał swego miejsca. Wracając do Hogwartu, już jako nauczyciel, czuł, ze nie skończy się to dobrze. Z jednej strony miał pod ręką brata, lecz niestety pojawiła się też i Ona. Lorelle wytrącał go z równowagi, zaburzał wszystko budząc znów niechciane odczucia. Po dwóch miesiącach przywykł do jej widoku praktycznie co dziennie. Nauczył się unikać rozmów z nią, a jedynie witając ją łagodnym uśmiechem i przelotnie szepniętym słowem.
    Wiedział, ze zatraca powoli postawę okrutnika, szaleńca w swym zachowaniu. Dziewczyna go zmieniała, nawet jeśli tylko widział ja przypadkiem gdzieś. To go denerwowało, sprawiało, że tym bardziej męczył innych. Dopiero od niedawna coś się zaczęło zmieniać, Marvolo szukał jej, lecz nie by rozmawiać, nie potrafił zmusić się do rozmowy z własnej woli.
    Już któryś raz z kolei gdy Lorelle prowadziła ostatnią lekcję dnia, w kącie sali siedział szakal. Przypatrywał się, dławił w sobie wycie gdy widział znajome gesty i mimikę twarzy, które dalej pamiętał; sposób w jaki ukrywała zdenerwowanie, łagodność gdy nikt jej nie przeszkadzał, radość kiedy uczniowie wszystko pojmowali.
    Marvolo upajał się tym, dławił rozdrażnienie na świat. Tym razem nie wyszedł tak szybko, kiedy uczniowie zaczęli opuszczać salę, Szakal wcisnął się mocniej w kąt. Dopiero gdy sala była już pusta, zaczął iść do drzwi. Gdy drzwi nagle zatrzasnęły się przed szakalem, zapominając się wydał dość szczekliwy dźwięk. Pojmując swój błąd spojrzał w stronę biurka gdzie dotąd stała kobieta i zwiesił łeb widząc, że patrzy na niego. Wpadł.
    Nie widząc sensu ukrywać się w zwierzęcym ciele, wrócił do ludzkiej postaci. Poprawił koszulę, rozpiętą pod szyją jak zawsze, wygładził nerwowo spodnie. Musiał się czymś zająć w pierwszej chwili. Ruszył powoli w kierunku Lorelle, wiedząc, że rozmowa go jednak nie minie.
    - Jak to robisz, że tak gładko wzbudzasz zainteresowanie wśród uczniów? - spytał z lekkim uśmiechem, który na ogół nie był widoczny u niego.

    [Uh, udało się. Myślalam że już dzis nie wymęczę tego początku xD Tak strasznie opornie szlo ;p
    Mam nadzieję, że jest chociaż odrobinę znośnie i wszystko się zgadza :D]

    Marvolo

    OdpowiedzUsuń
  46. Pierwsze słowa profesor Welsh zabolały Vidara (w końcu był teraz bardzo społeczną osobą!) i miał ochotę się wtrącić, ale zrezygnował z tego pomysłu. Głównie dlatego, że nauczycielka ciągle mówiła, nie pozwalając Vidarowi dojść do słowa. Napływ tak wielu informacji, z jednej strony negatywnych, a z drugiej dość neutralnych, spowodował u Puchona niemożliwość koncentracji, wskutek czego Rowle zaczął się wiercić na niewygodnym krześle. Wystrój gabinetu był całkiem przytulny, ale widocznie nie starczyło pieniędzy, by zadbać o komfort uczniów.
    Zapadła cisza i dopiero po chwili Vidar zdał sobie sprawę, że profesor Welsh zadała mu konkretne pytanie.
    – No więc… Trudno powiedzieć… Znam taką osobę, która zna się na tej całej elektronice, więc razem powinniśmy dać radę to jakoś ogarnąć… Znaczy, trudno powiedzieć kiedy, to bardzo trudne pytanie… – mówił, co mu ślina na język przyniosła. – Ale za to jakie dobro damy Hogwartowi, wyobraża sobie pani? Na przykład, jeżeli ktoś będzie miał problem z zadaniem, wejdzie sobie w Google i już, problem rozwiązany! No i będzie sobie można pograć w LOLa albo CSa online, to znaczy z innymi osobami! Co prawda granie na komputerze jest sto razy gorsze od wszystkiego, ale zawsze można jakoś pokombinować…
    Vidar zakończył z wypiekami na twarzy i nawet udało mu się zapomnieć o niewygodności krzesła, jakie przyszło mu zajmować. Przyszło mu do głowy, że kobieta może mieć zupełnie odmienne zdanie na tak zhołdowany przez niego temat, ale ta myśl wydała mu się być irracjonalna. Vidar pozbawiony był umiejętności spojrzenia na pewne kwestie w sposób obiektywny.

    [Nie znam się na tych pojęciach, moi przyjaciele gracze próbowali mi pomóc, ale chyba im nie wyszło :x]

    OdpowiedzUsuń
  47. Kiedy tylko usłyszał jej słowa, wywrócił oczami i westchnął głośno. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak w tym samym momencie kobieta rzuciła się na niego (a przynajmniej tak to odebrał Killian) i przytuliła go mocno. Miał ochotę błagać Boga, czy kto tam na górze sobie mieszkał, żeby dał mu jakieś inne zwierzę, jednak wiedział, że to przecież tak nie działa.
    – Taaak… uroczym – stwierdził. – I niezarejestrowanym, więc jak mnie nie chcesz wsadzić do Azkabanu, to lepiej niech to pozostanie między nami – dodał.
    Na szczęście nie spotkał się z karcącym spojrzeniem od strony Lorelle. Odetchnął z ulgą, w duchu przybijając sobie samemu piątkę. Ogarnął Pokój Życzeń spojrzeniem. Przybrał on dziwną formę. Był pusty, jednak wszędzie wisiały strzałki wskazujące na wejście do tunelu po jego drugiej stronie. Jedna namalowana na podłodze czerwoną farbą, inna stworzona z dziwnych kolorowych światełek, jeszcze inna lewitowała pod sufitem, zrobiona ze świeczek ułożonych w odpowiednim kształcie. Zaśmiał się pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. To pomieszczenie zawsze go zaskakiwało. Wrócił na ziemię dopiero po usłyszeniu pytania Lorelle.
    – Chwila, chcesz mi powiedzieć, że chodziłaś tu przez SIEDEM LAT do szkoły i NIGDY nie byłaś w Pokoju Życzeń? – spytał z niekrytym zdziwieniem. – No wiesz co! Tak marnować czas w szkole!
    Pociągnął ją za rękę, prowadząc do tunelu, który sam się otworzył, kiedy tam podeszli. Wszedł do środka, ciągnąc za sobą towarzyszkę. Kiedy zaczęli iść korytarzem oświetlanym przez równo rozmieszczone lampy, zaczął opowiadać jej, jak to w drugiej klasie znalazł Pokój Życzeń, bo uciekał przed wściekłym na niego kotem kolegi.

    Killian

    OdpowiedzUsuń
  48. Chciał im uciec, a na własne życzenie wpadł w zastawione sidła wroga, stając się więźniem w tym małym, z pozoru bezpiecznym gabinecie. Przeczuwał, że na zewnątrz stała już niezliczona liczba jego prześladowców, tryumfując iż udało im się go złapać bez włożenia w pościg najmniejszego wysiłku, dlatego też automatycznie mocniej zacisnął palce na trzymanym w dłoni kawałku drewna, który w tej sytuacji i tak nie miał już żadnej wartości. Unikatowa różdżka stała się zwykłym, nic niewartym patykiem, nijak porównywalnym do broni, którą oczyma wyobraźni widział w rękach czyhających za ścianą przeciwników. Równie dobrze mógł wykrzesać z siebie te resztki siły, przełamując czternastu calową różdżkę i wyrzucając jej dwie połówki za lekko uchylone okno, jednak wiedział, że taki akt oznaczałby jego ostateczną kapitulację, na którą nie mógł sobie pozwolić. Miał świadomość odgórnie ustalonej przegranej, acz mimo wszystko pragnął polec jako ten, który walczył do ostatniej minuty i ostatniej kropli krwi. Nie zamierzał dawać Welsh chorej satysfakcji, bez cienia protestu składając swój podpis na długiej liście jej ofiar, zapewne z wiadomych względów zajmując na niej czołowe i zaszczytne pierwsze miejsce. Mimo, iż w zajmowanej przez ich dwóję sali czuł się jak w najprawdziwszym Azkabanie, mając przed sobą dementora w ludzkiej skórze, nie śpieszył się do wstania z tej zimnej podłogi i podjęcia próby ucieczki, wbrew wszystkiemu preferując zostanie we własnej celi i kontynuację zmagań z wysysającym z niego całą nadzieję strażnikiem. Wybrakowana wyobraźnia jak na złość podsyłała do jego umysłu obraz zakapturzonej bestii, utożsamiając ją z tą niską, sprawiającą mylne wrażenie bezbronnej szatynką, a dochodzące do głosu szepty jedynie podsycały całą tę wizję, mrucząc mu do ucha słowa, powodujące iż czuł się jeszcze bardziej słaby.
    Widzisz, Ignacy? Przecież Ty nawet nie potrafisz wyczarować patronusa... zostaniesz w tym więzieniu na zawsze, do czasu aż postanowisz stąd uciec. Ale oni czekają za drzwiami, i tak Cię zabiją.
    Odetchnął głęboko, na próżno starając się wytworzyć pomiędzy nimi nieco obszerniejszy dystans, jednak na każdym kroku napotykał na ścianę, która nie zagłębiała się do tyłu tak jak sobie tego zażyczył. W rezultacie zmuszony był unieść głowę i niemal w tym samym momencie skrzyżować swoje spojrzenie ze wzrokiem Lorelle, na której twarzy widoczne były odmienne emocje niż te, które spodziewał się ujrzeć. Pośpiesznie wytłumaczył to sobie jednak faktem, iż zazwyczaj normalni ludzkie w bezpośrednich kontaktach z nieprzewidywalnymi wariatami, odczuwają całkowicie adekwatny strach, nie mając bladego pojęcia, do czego mogą być zdolni w przypływie desperacji. Podniósł się do pozycji stojącej, asekurując się przy tym usytuowanym nieopodal biurkiem, do którego blatu w ułamku sekundy przylgnął plecami. Ani na chwilę nie spuścił z kobiety błądzącego po sali wzroku, walcząc z pokusą wyeliminowania z jej twarzy tego fałszywego grymasu udawanej troski, który tylko i wyłącznie zostawiał w jego głowie jeszcze większy bałagan, nie dając mu szansy na odgadnięcie jej realnych intencji.
    Jesteś skołowany, Ignacy. Nie daj sobą manipulować...
    — Pytasz co się stało? — syknął, gestem wskazując na wpół otwarte drzwi. — Przecież ich widziałaś! Stoją tam z twojego rozkazu, Lorelle! — nieznacznie uniósł różdżkę ku górze, lecz słysząc dochodzący zza pleców niezidentyfikowany odgłos wypuścił ją z ręki, z przerażeniem patrząc jak przepełniony magicznymi właściwościami patyk leniwie toczy się po nierównej podłodze, by zatrzymać się przy samym progu skrzydła. Gwałtownie obrócił głowę, przeżywając krótkotrwałą ulgę po zdaniu sobie sprawy, iż źródłem dźwięku były pazury wciąż obecnego tam fenka, a nie kroki skradającego się szpiega, który jakimś cudem odnalazł ukryte tylne wejście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Oni mnie gonili, ale im uciekłem... biegli korytarzami, ale nikt ich nie widział... tylko ja ich widziałem... to ty ich na mnie nasłałaś... — mamrotał niczym osoba pogrążona w prawdziwym amoku, zawieszając głos po każdym następnym słowie, co w rezultacie łudząco przypominało monolog człowieka żegnającego się z własnym rozumem, zastępując go niekończącym się pustkowiem zlokalizowanym gdzieś w jego własnym, wyimaginowanym świecie wiecznych urojeń. — I na co czekasz?! Zaproś ich wreszcie! Co z ciebie za dowódca... — rzucił jej wyzywające spojrzenie, odliczając w myślach ostatnie minuty swojego życia, mającego dobiec końcu w starym, hogwarckim Zamku.
      — OTWÓRZ TE CHOLERNE DRZWI, JUŻ!

      Ignacy histeryk

      Usuń
  49. Słuchał ją o dziwo rozbawiony, wydawał się rozluźniony, a nie tak spięty jak zwykle gdy mijali się na korytarzach i ledwo odzywał się do niej. Przyglądał się jak dziewczyna nerwowo zbiera papiery z biurka. W dziwnym odruchu Marvolo pomógł jej ogarnąć biurko. Wiedział dobrze, jak dziewczyna zwykle układa wszystko, pamiętał jaką uwagę Lorelle przykładała do szczegółów.
    - Oj, to zabrzmiało wręcz jakbym został skarcony – cicho prycha. Opiera lekko ręce o blat biurka, patrzy na dziewczynę uważnie, przez moment zamiast cokolwiek dalej powiedzieć, przyglądał jej się. Spoglądając na nią, znów dostrzegał to co tak bardzo go zauroczyło, jej delikatność, uroda. Miał tak wiele powodów by chcieć znów przy niej być, lecz szybko przypominał sobie, że nie może, że jedyne co zrobi to zrani ją w pewnym momencie, bardziej niż już to uczynił. Westchnął cicho, ale zaraz opanował się.
    - Ja...hm..- pytanie, wyraźnie zagięło go, nie wiedział co i jak odpowiedzieć, nie chciał chyba podawać prawdziwego powodu, lecz też nie bardzo umiał wymyślić coś dobrego na tą chwilę. Przy kimś innym, wcisnąl by każdy kit, obojętnie jak niemożliwe byłoby to. Lecz teraz przed sobą miał Ją, swoją Lorelle. Dotarło do niego nagle, że chyba jego uczucia do niej, nie zginęły, że są dalej tak samo uciążliwe jak w momencie gdy wyjechał, gdy zostawił ją.- Wiesz, chyba chciałem posiedzieć i posłuchać, zawsze ciekawie wykładasz transmutację – przyznał w końcu, miał taką cholerną pustkę w głowie. Chyba wychodził z wprawy w byciu sukinsynem.

    [eh, wybacz słabą długość, ale dziś coś mi to nie idzie T__T]

    OdpowiedzUsuń
  50. [Droga Pani Dwóch Puchasiów,
    czy zatem znajdzie się miejsce dla mojego Puchasia lub/i u małej Lily w wątku z którąś z Twoich postaci?
    Musimy, musimy koniecznie coś wykombinować!
    Zwłaszcza, że nauczyłam się już, że nie jesteś Chan od Chan :D]

    Lily i Liam

    OdpowiedzUsuń
  51. [W takim razie i ja żałuję, że Faust nie będzie miał przyjaciółki.]/Everitt

    OdpowiedzUsuń
  52. Nie ufał jej w dalszym ciągu, jednak po otwarciu drzwi i wyjściu na korytarz odetchnął z ulgą, nie widząc ani jednego z polujących na niego osób, co chociaż na moment pozwoliło mu odzyskać część dawnego spokoju. Dla kogoś owładniętego nieustającymi prześladowczymi maniami, częstymi napadami histerii czy nieustępującymi stanami lękowymi, chwila wytchnienia była na wagę złota, choć w przypadku Ignacego nigdy nie dochodziło do pełnego odprężenia. Zakorzeniony pod skórą strach nie pozwalał mu na normalne funkcjonowanie nawet wtedy, gdy po zakończonym dniu stwierdzał, iż nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Nie uspokajał się po wygranym przez Slytherin meczu Quidditcha, po satysfakcjonującym treningu czy zauważonym postępie któregokolwiek ze słabszych uczniów — nigdy nie był do końca wolny, stając się więźniem własnego umysłu, drwiącego z jego słabości na każdej płaszczyźnie życia. Przyjrzał się twarzy Lorelle z precyzyjną dokładnością, pragnąc usilnie doszukać się w niej kolejnego podstępu, acz chcąc-nie chcąc musiał przyznać jej rację i powiedzieć, że się mylił, oskarżając ją o tak tragiczny w końcowym efekcie spisek. Nie miał zamiaru tłumaczyć się na szybko wymyśloną historyjką o rzekomym przemęczeniu czy dającym się we znaki brakiem snu, który równie dobrze mógłby odpowiadać za urojenia czy informacje, które z wiadomych powodów uznał za prawdziwe. Mimo wszystko wolał przemilczeć całą tę sprawę, odsuwając się na bok i ograniczając ich kontakty do absolutnego minimum, co nie było trudne zważywszy na wielkość Zamku oraz to, iż każde ze swych zajęć prowadził włącznie na świeżym powietrzu. Nie mógł tak po prostu przechodzić obojętnie obok osoby, która prawdopodobnie poznała już jego tajemnicę, będącą tematem tabu od samego początku zaistnienia śpiących w jego głowie głosów. Choroba, czy właściwie umiejętność widzenia oraz słyszenie tego co niedostępne dla reszty ludzi, była jego prywatnym i osobistym sekretem, pilnie strzeżonym przed osobnikami takimi jak profesor Welsh, dlatego też nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której plotki o jego inności rozpowszechniłyby się z szybkością najnowocześniejszej wyścigowej miotły; jedynie unikanie i ucieczka przed jej wystraszonym, pełnym empatii wzrokiem była w stanie zapewnić mu względne bezpieczeństwo, które w tym przypadku nie miało nic wspólnego z wyimaginowanymi prześladowcami, którzy i być może odeszli, jednak nie na długo. Oni zawsze wracali.
    Kiwnął tylko głową na znak aprobaty, niepewnie wchodząc do gabinetu, żeby skorzystać z okazji na połowiczne zrehabilitowanie się w oczach nauczycielki. Dopiero po ponownym ukradkowym zerknięciu na młodą panią profesor doszedł do wniosku, iż ktoś taki nie mógłby stać na samym czele dowodzenia wielką bitwą, w której poległby jeden jedyny nauczyciel, będący na celowniku bandy siejących strach czarnoksiężników. Przysiadł na umieszczonym w sali krześle, unosząc głowę i na ułamek sekundy krzyżując wzrok ze wzrokiem Lorelle, w międzyczasie otwierając usta i szykując się do pokrętnego wyjaśnienia czegoś, co mogło zostać przez nią mylnie (lub wręcz przeciwnie) odczytane. Powoli wypuścił przetrzymywane w płucach powietrze, wcześniej rozglądając się po klasie i rejestrując te części jej specyficznego wystroju, których dotychczas nie zauważał, zbyt zajęty chowaniem się przed niewidzialnym wrogiem.
    — Wiem, że nie chciałaś mnie otruć, ani że nie planowałaś odebrać mojego stanowiska — mówił głosem przypominającym ten, którym posługiwali się skazańcy zmuszeni do wyznania niezgodnej z ich preferencjami uwagi, mający przyłożoną do karku różdżkę, która stawała się skutecznym motorem napędowym skłaniającym do deklamowania nieprawdy. Rosjanina nie było jednak stać na jawną skruchę czy wyczuwalny w głosie żal, a samo przyznanie się do pomyłki było dla niego niepodważalnym sukcesem.
    — Musiało mi się coś przyśnić i potraktowałem to zbyt poważnie — mruknął, wiedząc iż nawet najbardziej naiwne dziecko nie uwierzyłoby w tego rodzaju odpowiedź na jego dziwne, okrawające o obłęd zachowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A poza tym zbliżają się rozgrywki o Puchar Quidditcha, trenujemy każdego dnia, a zmęczenie nie sprzyja rozwijaniu umiejętności logicznego myślenia — kontynuował, zasypując ją chaotycznymi argumentacjami, prezentującymi go w tym lepszym świetle, pozbawionym elementów nienormalności i odstępstw od obowiązujących norm.
      — Chyba nie uważa pani, pani profesor , że istnieje inne racjonalniejsze wytłumaczenie tego zajścia — dodał, odwracając się plecami i wyjmując z wewnętrznej kieszeni szaty małe pudełeczko z awaryjną porcją leków, mając nadzieję iż umknęło to wszechwiedzącej nauczycielce transmutacji.

      Ignaś

      Usuń
  53. [ Tylko Jacek wiecznie żywy, brakuje mi wątku z Ellie, był taki piękny *.* musimy wymyślić coś nowego ;> ]
    Jacuś

    OdpowiedzUsuń
  54. [ Mogłabym zadać to samo pytanie :) Czy ptak piękna kobieta chociaż spojrzy na takiego roztrzepańca jakim jest Teddy, czy też będzie egzystować daleko od jego osoby? ;)]

    Ted

    OdpowiedzUsuń
  55. [Również witam. :D Jest miejsce na wątek gdzieś? Jeśli tak, to zacznę coś kombinować. :)]
    Victoire

    OdpowiedzUsuń
  56. [ Cieszy mnie to ;) W sumie to zaproponowałabym tej pani maly dramacik z nieszczęśliwą miłością w tle...chyba że się nie zgodzisz to pomyśle nad czymś innym :)]

    Teddy

    OdpowiedzUsuń
  57. [Bo w sumie tak myślałam, a myślenie u mnie to bardzo skomplikowany proces wymagający niesamowicie wielkich nakładów energii, że Teddy mógłby żywić, na nieszczęście kobiety, pewne uczucia, które pomyliłby z miłością, która niestety jest zarezerwowana dla Victorie, przez co zacząłby się do Lorelle zalecać, co by zaowocowało związkiem, który niestety zbyt dużych szans na przeżycie nie miał. Takie trochę przykre no...]

    Teddy

    OdpowiedzUsuń