11 marca 2017

Wow. Bravo. Champagne. Cheers. High-five. Slow clap. You got the damn power core, didn’t you?

Eden


A tak naprawdę Lee Hae-Jin  Ravenclaw  Półkrwi  18 lat  VII rok  Pałkarz  Korea Południowa  Powiązania ╳ Dygresje





 Wkurwiający czaruś z niezdiagnozowanym ADHD, lubiący straszyć dzieci bajkami o duchach i kpiący z starszych od siebie, bo 'pewnie umrą szybciej od niego'. Piekielnie inteligentny błazen bez filtra, wielbiący sarkazm (i kakao) ponad wszystko, co żyje albo i nie. Popisywanie się leży w jego popapranej naturze równie głęboko, co wrodzona złośliwość, której kwiatki rozdaje wszystkim naokoło. Taki już był jest i będzie, bo tylko skończeni idioci zmieniają się pod wpływem otoczenia. Nadmierne pokłady energii zużywa na grę w Quidditcha i mugolski taniec podczas którego, o dziwo, nie wygląda jak ogarnięty szałem komar. Terminy 'bezczelność' i 'pycha' automatycznie zamieniane są w jego słowniku na 'nie moja wina, że jestem mądrzejszy od ciebie'. Każdy jest dla niego słoneczkiem, cukiereczkiem, misiaczkiem, skarbeczkiem, kotkiem (...) *niepotrzebne skreślić*. Jego nieco zawyżony rekord siedzenia w jednym miejscu to dziesięć cholernie długich sekund. Powszechnie znany z ironicznych komentarzy, czarnych żartów i śpiewania mugolskich piosenek Disneya. O dziwo, trudno go wyprowadzić z równowagi, ale jak już się zdenerwuje zapanowanie nad nim jest prawie niemożliwe. Z natury chaotycznie dobry, choć zdarza mu się manipulować ludźmi dla własnych celów albo też doprowadzać ich do dyskomfortu psychicznego zwanego bólem. Ma słabą głowę. ale to nie powstrzymuje go przed spotkaniami z jego starą, nieco sukowatą przyjaciółką, Ognistą. Mimo, że zwykle zachowuje się jakby w dzieciństwie matka upuściła go na głowę, oceny łapie niezłe, choć z powodu swojej niewyparzonej buźki często ląduje na szlabanach. Jest strasznie roztrzepany, a niemal każde słowo popiera żywą gestykulacją.
____________________________________
BU! Powróciłam. Tęskniłam za Hogwartem.
Kartę sponsorują: Handsome Jack, Jim Moriarty i Kim Woo Bin <3
Dziękuje Mels za pomoc przy html <33
Liv/5
GG: 53257937
Pobawmy się ;>

32 komentarze:

  1. [Uwielbiam takie żywiołowe postaci!
    Cześć, czołem, witaj ponownie! :D Eden wydaje się być naprawdę ciekawą osóbką, podejrzewam, że dogadałby się świetnie z moją Scarlett ^^ Wielu wątków, szaleństwa, poplątanych powiązań, weny i czasu!]

    Scarlett Bell i Zabini

    OdpowiedzUsuń
  2. [High five, ten sam kraj.
    On jest tak różny od mojej dziewczynki, że aż coś ciekawego mogłoby nam wyjść w wątku.]
    Jung Seolha

    OdpowiedzUsuń
  3. [A będziesz wracać z Fredziaczkiem? ♥ Tak czy siak, tutaj też chcę wykombinować ♥ jeszcze z tym wizerunkiem to już w ogóle musimy, musimy! :D]

    Hyunnie

    OdpowiedzUsuń
  4. [Mam zarys pomysłu na wątek i jeżeli zdasz się na mnie to nawet zacznę :)]
    Jung Seolha

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ach to słodziak! Cześć, fajnie, że jesteś <3 Dla Anny byłby co prawda nieco przerażający i chyba nie kochałaby go za bardzo, ale cieszymy się, że się pojawił :3]

    Anna Sayre i Ethel Covel

    OdpowiedzUsuń
  6. [Masz nadal gadu? Chodź dogadamy się <3]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dokładnie o czymś takim myślałam, w takiej relacji najszybciej ich widzę ^^
    Wątek konkretniej może ugadamy na gadu albo przez maila? ^^]

    Dzwoneczek

    OdpowiedzUsuń
  8. [Cześć. Nie wiem, co powinnam powiedzieć, ale chciałabym zobaczyć starcie takich charakterów jak Eden i Ester.
    To byłyby fajerwerki i latające łajnobomby. :D
    Życzę pokładów weny i szczęśliwego pobytu podczas powrotu. :D]

    Ester Shafiq

    OdpowiedzUsuń
  9. [Pociśniemy OH, pociśniemy :) Jutro skonstruuję Ci odpis, żeby nam tam akcja tempa nabrała! A tu można by ich na szlabanie zamknąć w schowku na miotły, albo inny dramat im stworzyć. Jak tu wpadnę na jakiś mądry, zgrabny i kolorowy pomysł to też zapukam :3]

    Anna Sayre

    OdpowiedzUsuń
  10. Co to, do cholery, miało być? Dlaczego czuła się tak dziwnie? Przecież ten człowiek nigdy nie był częścią jej życia. Był tylko pustką w jej życiu. Przezroczystą przestrzenią, o której nic nie wiedziała, bo matka nic nie chciała jej mówić. Nawet nie wiedziała jak on ma na imię. Jak miał na imię. Przecież nigdy nie miała ojca. W takim razie dlaczego teraz czuła się tak strasznie? Zupełnie jakby ktoś jej coś odebrał.
    Przewieszony przez ramię plecak, mimo zmniejszająco-zwiększającego zaklęcia rzuconego na jego zawartość, zaczął jej ciążyć, więc usiadła na na ławce, żeby chwilę pomyśleć i odpocząć od pośpiechu, w którym uciekała z domu. Ale czy można nazwać to ucieczką, skoro nikt pewnie nawet nie miał zamiaru jej gonić, szukać, starać się, żeby wróciła? Mogła siedzieć na ławce oddalonej od jej domu o nie więcej niż sto metrów i zupełnie nic się nie wydarzy. Światło w gabinecie jej matki będzie się palić jeszcze przez parę godzin i zgaśnie, dopiero gdy ta położy się spać. Nie wtedy, kiedy wyjdzie szukać córki. Dobranoc, mamo. Do zobaczenia nigdy.
    Oparła łokcie o kolana, ukrywając twarz w dłoniach. Czuła pod palcami jak jej skóra delikatnie lepi się od łez i miała ochotę zmyć tę lepkość bezzwłocznie, zadrzeć z siebie dowód swojej słabości, której nikt nie powinien ujrzeć, nawet ona sama. Bo Olivia Greengrass nie płacze. Odetchnęła głęboko, pociągnęła nosem i wstała, chwytając w dłoń jeden z pasków plecaka i ponownie narzuciła go na ramię. Nie musiała się dłużej nad niczym zastanawiać. Doskonale wiedziała, gdzie ma teraz iść, bo było tylko jedno takie miejsce na świecie i tylko jedna osoba, której mogłaby pozwolić patrzeć na swoje łzy.

    Trzasnęła drzwiami i szybkim krokiem przeszła przez dziedziniec, dopiero za bramą teleportując się z powrotem do Londynu. Czuła złość, chociaż nie powinna, ale była w takim stanie, że ze z trudem utrzymywanej równowagi potrafił wyrwać ją najdelikatniejszy podmuch wiatru. A nieobecność w domu jej najlepszego przyjaciela, którego teraz tak cholernie potrzebowała, nie była delikatnym podmuchem, a wichurą. Zwyczajnie nie wytrzymałaby czekać na niego do wieczora w jego pustym domu, bo roznosiło ją, miała ochotę rzucać przedmiotami, krzyczeć i płakać na zmianę i wiedziała, że tylko on byłby w stanie ją teraz jakoś uspokoić. Ale był ktoś jeszcze. Prawie zapomniany ktoś, kto kiedyś był ważny. Niewystarczająco ważny, ale jednak.
    Usiadła na murku przy ulicy i wygrzebała z plecaka lekko pognieciony kawałek pergaminu, złożony na cztery. Rozwinęła go z lekką niepewnością i po raz kolejny przeczytała list. Był zadziwiająco… normalny. Tak jakby nic się nie stało, tak jakby nigdy nie złamała mu serca i nie była tą osobą, którą przecież powinien nie znosić i omijać szerokim łukiem.
    Przeczytała ten list kilka razy, próbując znaleźć między wierszami cokolwiek, co odwiodłoby ją od głupiego pomysłu, który pojawił się w jej głowie, ale nie znalazła nic. Wpadła więc tylko do Dziurawego Kotła na szklaneczkę Ognistej przed trzynastą (ignorując lekko zdziwione, chociaż okazujące jednocześnie głębokie zrozumienie, spojrzenie barmana), po czym przeniosła się na werandę domu Edena i zapukała od razu, zanim zmieniłaby zdanie, być może bez powodu.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  11. Stała na werandzie jego domu ze wzrokiem utkwionym w drzwiach wejściowych i zastanawiała się czy dobrze robi, bo wydawało jej się to jednocześnie najlepszym i najgorszym pomysłem w dziejach. Czuła się potwornie, jak mogła dorzucać sobie jeszcze coś takiego? Spotkanie w cztery oczy i bez świadków z chłopakiem, którego potraktowała kiedyś tak okropnie, jakby nie znaczył zupełnie nic. Bawiła się świetnie i pozwalała mu wierzyć, że jest w tym coś więcej, do momentu, aż zabrnęło to za daleko, a chłopak powiedział to przeklęte „kocham Cię”. Jej nawet nie było wtedy przykro. Była zła. Choć przecież to on powinien być zły na nią, bo brutalnie złamała mu serce. Więc dlaczego podszedł do niej później, na ostatnim spotkaniu Klubu Ślimaka, zaledwie parę tygodni wcześniej? Dlaczego wysłał list, który wciąż trzymała w dłoniach?
    Nagle drzwi się otworzyły, a ona momentalnie miała ochotę odwrócić się na pięcie i odejść. W jednej chwili zniknęła tak typowa dla niej pewność siebie, głupia odwaga, a zastąpiły ją wyrzuty sumienia, którego przecież nigdy nie miała. Nie ruszyła się na krok przez kilka długich sekund, kiedy patrzyli na siebie bez słowa. W końcu to on przerwał ciszę i od razu wiedziała, że nic nie jest w porządku, nawet jeśli tak naiwnie chciała w to wierzyć.
    Potrzebuję Cię, Eden. – chciała powiedzieć, ale zamiast tego westchnęła ciężko i pokręciła głową, przymykając lekko oczy.
    – Nie wiem. – odpowiedziała cicho i spojrzała na niego wzrokiem zupełnie nieświadomie smutnym.
    Co, do cholery, miała mu powiedzieć? Nawet nie potrafiła przeprosić. A potrzebowała go w tym momencie jak nigdy, bo poza Zabinim był osobą, która znała ją najlepiej i mimo wszystko, czasem była w stanie ją zrozumieć. Kogoś takiego chciała mieć teraz obok, ale jak w ogóle mogłaby o to poprosić?
    – Nie, to nie był dobry pomysł. – powiedziała w końcu i odwróciła spojrzenie szklących się już oczu.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  12. Była przekonana, że Eden jej nienawidzi, a mimo to zjawiła się w jego drzwiach jak idiotka, która myśli tylko o sobie i wydaje jej się, że to jej emocje są najważniejsze. Jej ból. Jej strata. I miał rację, wróciła do niego dopiero w ostateczności i desperackiej potrzebie. Przecież nie był nawet jej pierwszym wyborem, był drugim i tak się złożyło, że również ostatnim. Nikogo więcej nie chciała w tej chwili widzieć, nikt inny nie mógłby jej zrozumieć i dać jej poczucia wewnętrznej ciszy, której tak bardzo potrzebowała, kiedy sama sobie zdawała się być tylko kumulacją krzyku i płaczu. Ale czego się teraz spodziewała? Że po prostu ją przytuli i powie, że wszystko będzie dobrze? Że jest dobrze? Mimo wszystko?
    Kiedy delikatnie się odwróciła i już miała odejść, nagle poczuła jego uścisk na swoim nadgarstku. Spojrzała na niego z zupełnie niepodobną do siebie niepewnością, może nawet lekkim strachem, ale zaraz i tak dała się wciągnąć do domu. Wciąż przyglądała mu się uważnie, śledząc każdy jego ruch, choć i tak nie potrafiła wyciągnąć z tego wniosków. Nie w tej chwili, nie kiedy tak mocno przytłaczały ją jej własne emocje, a czuła, że on jeden mógł jej w tym pomóc i tylko to się dla niej liczyło. Chciała, żeby spojrzał na nią tak, jak kiedyś potrafił. Tak, że potrafiła zapomnieć o wszystkim, co dręczyło ją choćby w najmniejszym stopniu. Żeby po prostu powiedział jej, że da sobie radę, bo jemu byłaby gotowa uwierzyć. Ale nie wiedziała czy on ma w sobie jeszcze te supermoce i czy nadal by na nią zadziałały. Może wszystko to zniknęło, kiedy ona próbowała zniknąć z jego życia
    – Hmm… – zaczęła, marszcząc lekko brwi i oparła się o ścianę, bo ledwie miała siłę stać. – Herbaty? – bardziej spytała niż zadecydowała, absolutnie niepewna tego co mówi. – Jeśli to nie problem.

    Liv
    [Coś czuję, że to będzie wątek krótkich odpisów... I może dobrze :D W sensie nie martw się i jak przyjdzie Ci do głowy tylko 5 zdań to też spoko ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Dziękuje. <3 Te oczy jelonka to taka ostatnia forma obrony Eddie'go. Matko, a Eden to jest cudowny, fantastyczny i w ogóle. Niech on rozrusza Edwarda, no i skoro tak bardzo lubi się przytulać, to rzeczywiście może być z tego coś więcej. c;]

    Edward Hoppes

    OdpowiedzUsuń
  14. [Witam serdecznie na blogu :) Nie wiem, czy miałam do tego okazję wcześniej, z inną z Twoich postaci, więc robię to teraz, przepraszając za spóźnienie.
    Sentyment do mugolskich piosenek Disneya doskonale rozumiem, mimo niechęci do większości ze znanych animacji ;)
    Życzę udanej zabawy na Kronikach oraz wielu ciekawych wątków; w razie chęci, zapraszając do siebie...]

    Teddy Lupin || Ed Bones

    OdpowiedzUsuń
  15. Kiedy Eden zniknął za drzwiami kuchni, powoli skierowała swoje kroki do salonu, niepewna czy w ogóle jej wolno. Przystanęła zaraz za progiem i rozejrzała się po pomieszczeniu, szybko dochodząc do wniosku, że bardzo niewiele się zmieniło, od kiedy była tu poprzednim razem, choć było to niemal rok wcześniej. Próbowała sobie nawet przypomnieć dokładną datę, na pewno były to wakacje, ich końcówka, chyba padał deszcz i chyba to był ten dzień, gdy zachciało im się spaceru, potwornie zmokli, więc potem wygrzewali się przy kominku, tonąc w swoich objęciach. Było miło. Jak niemal zawsze z Edenem, pod koniec dnia było jej zawsze dobrze i spokojnie.
    Zerwania nigdy nie stanowiły dla niej problemu. Kolejne ‘związki’ pojawiały się i znikały, zazwyczaj tak szybko, że później trudno było nawet przypomnieć sobie imię tej osoby. Bawiła się świetnie, brała coś dla siebie, a potem odwracała się i odchodziła bez choćby mrugnięcia okiem. Z Edenem było inaczej i to już od samego początku. Lubiła z nim rozmawiać, lubiła, gdy był blisko niej, lubiła to jak na nią patrzył, czyli zupełnie inaczej niż ktokolwiek wcześniej, lubiła po prostu spędzać z nim czas i nie chciała, żeby to się kończyło. Związek z nim był najdłuższym w jej życiu i czasem miała wrażenie, że tylko ten jeden można było w ogóle nazwać związkiem, bo wszystkie poprzednie były potwornie bez znaczenia. Ale i tak się skończył, bo kiedy on wyznał jej swoje uczucia, ona bała się przyznać do swoich i zareagowała dokładnie tak jak człowiek opanowany strachem, czyli uciekła. Wiedziała, co o niej pomyślał: że potraktowała go jak kolejną zabawkę, że nie miał dla niej żadnego znaczenia, że to wszystko było tylko iluzją, że odsunęła go od siebie, gdy tylko okazało się, że za bardzo się zaangażował, bo ona sama nie czuła absolutnie nic. I tak, zdarzało jej się robić dokładnie tak samo. Usłyszeć bezsensowne „kocham Cię”, wzruszyć ramionami i porzucić człowieka, który wypowiadał te słowa w jej kierunku, bo to już zbyt wiele. Złamała tyle serc, że nawet nie próbowała liczyć, pozostawiała za sobą pasmo cudzych rozczarowań, niespełnionych oczekiwań, marzeń, które już nigdy miały się nie spełnić, bo ona tak naprawdę nigdy nie chciała być czyjaś. Tylko jego. Ale nigdy nie potrafiła sobie tego uświadomić, dopóki nie było za późno, a żadne „ja też Cię kocham” nie miałoby już wtedy znaczenia.
    Odwróciła się w jego kierunku, widząc kątem oka, że pojawił się w salonie. Uderzył ją jego chłód, widoczny w spojrzeniu, w zamkniętej pozycji, w tej całej obojętności, która może była tylko maską, a może naprawdę właśnie to już czuł wobec niej. Ale po co w takim razie pisałby do niej list, skoro nie miała dla niego najmniejszego znaczenia?
    Zadrżała lekko, słysząc jego pytanie i przeszła kilka kroków, by przysiąść na oparciu fotela, po czym wróciła wzrokiem do chłopaka, patrząc mu w oczy z taką niepewnością, jakby musiała się zastanowić czy jemu naprawdę może ufać, choć przecież wiedziała, że tak, niezależnie od okoliczności.
    – Okazało się, że mam ojca. – powiedziała po chwili ciszy, w której wyginała nerwowo palce to jednej, to drugiej ręki. – Problem jest w tym, że nie żyje. Od przedwczoraj.
    Jej oczy zalśniły nagle od łez, więc odwróciła głowę, uciekając przed wzrokiem chłopaka. Olivia Greengrass nie płacze. Nawet przed nim. Chociaż…

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  16. [Szukałam Cię pod Edenem... <3 ustalimy sobie wszystko na gadu, odezwę się do Ciebie, jak będę miała wolną chwilę. ♥]

    ARTAIR AVERY

    OdpowiedzUsuń
  17. [Można powiedzieć, że mam już wakacje, dlatego też postanowiłam wrócić, kto wie może znowu posiedzę tutaj długie miesiące, a nawet dłużej :D Oj no, wszyscy dobrze wiemy, że Mati to nie taki gbur :D]

    Wiewiórka

    OdpowiedzUsuń
  18. Olivia była w idealnym nastroju na poważne tematy, ale sama z siebie również z pewnością nie zaczęłaby tematu ich związku, ich rozstania i wszystkiego, co tego dotyczyło. To ona była winna i być może powinna przeprosić, ale nie była w stanie, bo to zmusiłoby ją prawdopodobnie do wyznania, dlaczego postąpiła tak, a nie inaczej, a na to zdecydowanie nie była gotowa. Na same przeprosiny też nie, bo nigdy nie była osobą, która okazuje skruchę. Niby była dobrze wychowana, używała tych wszystkich proszę, przepraszam, dziękuję, ale tylko w oficjalnych sytuacjach, jak na przykład te idiotyczne arystokratyczne bankiety, w których musiała uczestniczyć, bo przecież utrzymanie statusu społecznego jest kluczowe, a samo nazwisko i czysta krew nie wystarczy. Ale normalnie już nie była taka idealna. Pod pozorami perfekcyjnej Olivii Greengrass kryła się dziewczyna, która nie umiała prosić, ani przepraszać, ani dziękować, bo myślała, że wszystko jej się należy, że ma prawo robić to, na co ma ochotę, nie zważając na skutki i krzywdę innych. I w życiu nie byłaby w stanie się przyznać przed nikim, że skrzywdziła jedną z niewielu osób, na których naprawdę jej zależało, które były jej siłą i jednocześnie słabością i które powinna bronić przed wszystkim, co złe, nawet własną piersią. Jak mogła przeprosić, skoro nawet nie chciała wybaczenia, bo wiedziała, że na nie nie zasługuje?
    Cisza nie raniła jej uszu, bo wydała jej się najbardziej odpowiednia w tej sytuacji, kiedy każde słowo z trudem wychodziło z jej ust, a i jego wydawały się niemal walczyć, by nie pozostać wiecznie zamknięte. Poza tym nie chciała słyszeć „przykro mi”, nie chciała słyszeć pytań w stylu „co się stało?”, bo sama jeszcze nie wiedziała. Chciała tylko ciszy. Usłyszała jednak jego ciężki oddech, mimo że stał kilka kroków od niej i zaraz poczuła jego dłoń na swoim ramieniu, a mimo że była chłodna, to od tego miejsca momentalnie po jej ciele rozlało się przyjemne ciepło. Eden zawsze tak na nią działał. Sprawiał, że świat wydawał jej się lepszy, problemy mniej ważne, a wszystko, pomimo że było chaotyczne, bo z nim musiało takie być, to jednocześnie ona to odczuwała jako wyjątkowo poukładane. A sama również była przy nim lepszą wersją siebie, taką która ujawniała się w niej niesamowicie rzadko. On wyciągał z niej wszystko co dobre i kazał temu lśnić dla niego nawet w ciemnościach, nawet jeśli zaraz miało zgasnąć.
    Pozwoliła ciężkiej głowie powoli opaść na bok i zatrzymać się dopiero na torsie chłopaka. Znalazła się tak blisko, że nagle uderzył w nią jego zapach, przywodzący na myśl niezliczoną ilość wspomnień, a którego nie czuła od tak dawna i prawie o nim zapomniała, upajając się w tym czasie zapachem kogoś innego. Prawie pomogło.
    – Przepraszam, nie powinnam była do Ciebie przychodzić. – powiedziała po dłuższej chwili, wstając nagle z oparcia kanapy i nawet nie patrząc na Edena, ruszyła w kierunku drzwi. Czuła, jakby nie miała prawa tu być, nie miała prawa z nim rozmawiać, nie miała prawa do niczego, co z nim związane, bo to ona złamała mu serce, jak mogła teraz oczekiwać od niego, że znów je przed nią otworzy i jej pomoże?

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  19. [Hej, dzięki za przywitanie!
    Ja widzę w nich dwójkę oddanych sobie przyjaciół, ale jak coś im się w sobie nie podoba, w postępowaniu, czy w czymkolwiek, to mówią to szczerze i otwarcie, nie zważając na to, czy słowa są na miejscu. Tak to widzę.
    A co do wątku, to chętnie zaczęłabym od miejsca, w którym oboje pokłócili się aż za bardzo. Nie wiem w sumie tylko o co :c ]

    OdpowiedzUsuń
  20. Olivia zawsze, gdy zaistniała taka potrzeba, umiała zmusić Edena do poważnego zachowania, nawet jeśli musiała osiągać to podstępem, przemocą czy przekupstwem. Robiła to jednak bardzo rzadko i tylko wtedy kiedy jej samej było to na rękę, bo chociaż ukrywała to pod maską pani idealnej, sama również nie lubiła przesadnej powagi i pomimo arystokratycznego pochodzenia, udało jej się uniknąć połknięcia w dzieciństwie kija, który przez całe życie miałby w niej zostać. A Eden? Eh, zmuszanie Edena do powagi to jak zamknięcie ptaka w klatce, czego nawet ona – dziewczyna bez serca, nie miała serca robić. Zwłaszcza, że takim jakim był go…
    Dostrzegła, że ruszył za nią, ale nie zatrzymała się do czasu aż jego dłoń zacisnęła się mocno na jej nadgarstku, bo wtedy nie miała już wyjścia. Odwróciła się do niego, nie wyrywając się, bo jego dotyk zdawał się zmrozić ją w tym przedziwnym bezruchu. Atmosfera była potwornie ciężka, tak jak jej głowa, wypełniona nadmiarem myśli, tak jak ciężkie westchnienie i ciężkie nogi, które nie chciały jej już prowadzić do wyjścia.
    Po jego słowach, które wymruczał niewyraźnie pod nosem, uśmiechnęła się delikatnie, choć była to prawdopodobnie ostatnia rzecz, jakiej by się po sobie spodziewała w tej sytuacji. Bo… „Tym razem”? To ewidentnie uderzało w przeszłość, w ich przeszłość. To za dużo i to za trudne, by się na to uśmiechać, a ona to zrobiła, tak samo jak on. I momentalnie coś jakby błysnęło w ich złączonych w jedno spojrzeniach, może porozumienie, może chwilowe wybaczenie, może coś jeszcze, o czym przez tak długi czas chcieli zapomnieć.
    – Od kiedy Ci zależy na uprzejmości? – prychnęła ironicznie pod nosem, uśmiechając się jednak w taki sposób, że chłopak z pewnością od razu wiedział, że nie miała na myśli nic złego, a wręcz przeciwnie. Tak jakby w ich prywatnym żargonie uprzejmość była obelgą.
    Poruszyła dłonią, gdy nagle ją puścił, tak jakby straciła w niej czucie, ale tak naprawdę chciała pozbyć się zbyt i aż niebezpiecznie przyjemnego mrowienia w miejscach, gdzie jego skóra bezpośrednio stykała się z jej. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, słysząc propozycję Edena. Właściwie chyba po to tu przyszła – po schronienie, miejsce gdzie mogłaby się ukryć, ale chyba sama tak naprawdę nie wierzyła, że je dostanie, nie od niego. Patrzyła na niego przez chwilę w zdziwieniu, może oczekując jego nagłej zmiany zdania, ale żadne kolejne słowa nie padły z jego ust. Pokiwała więc lekko głową, wciąż nie ruszając się z miejsca.
    – Powinnam wypić herbatę. Zostawienie jej, żeby wystygła byłoby nieuprzejme. – powiedziała, patrząc na niego jak zaczarowana, jakby jej oczy nadal pamiętały jak patrzyła na niego kiedyś, jakby jej serce pamiętało dawny rytm, a kolana drżenie i osłabienie, które zdarzało jej się czuć. Jakby nie zmieniło się nic, mimo że wszystko zdążyło przecież popękać na kawałki. Bo ona nie potrafiła dokończyć zdania, nawet we własnej głowie i wypowiedzieć prostego słowa na „K”.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  21. [Słucham, słucham? Co z tą szatnią? :3]

    Tristan

    OdpowiedzUsuń
  22. [To "nie lubią" może być spowodowane tym, że Tris mimo iż młodszy dostał rolę kapitana. I dla mnie ogólnie spoko. XD pojdzmy z tym na żywioł! (przepraszam za brak polskich znaków!)]

    Tristan

    OdpowiedzUsuń
  23. Po pięciu latach spędzonych w Hogwarcie Tristan powinien przyzwyczaić się do panującej walki między Slytherinem, a Gryffindorem. Choć wcale tak nie było. Na każdym kroku Jensen miał styczność z tą sytuacją i prawdę powiedziawszy – z roku na rok denerwowała go coraz bardziej. Uważał, że właśnie przez to, dwa pozostałe domy zostają pominięte i nikt nie zwraca na nie uwagi. A to, przynajmniej jego zdaniem, było okropnie nie fair. Jako kapitan drużyny czuł, że cały krukoński skład zostaje wciśnięty w kąt, że są tylko dodatkowym podmiotem w całym turnieju, tym, z którym zarówno gryfoni, jak i ślizgoni mogą rozprawiać się raz, a dobrze. Dlatego już w trzeciej klasie, kiedy przyjęli go do drużyny, postanowił stanąć na wysokości zadania. Niemal w każdym meczu łapał znicza, tylko po to, aby ktoś w końcu zauważył starania również jego domu. A kiedy w piątej klasie przejął kapitańską pałeczkę, postanowił, że to właśnie jego drużyna da radę wspiąć się na wyżyny punktacji i wygra puchar.
    I w końcu, w drugim roku jego panowania, udało się. Krukoni praktycznie zmietli ślizgonów z powierzchni boiska. Duma rozpierała Jensena na tyle, że gdy dwoje krukońskich ścigających dźwignęło go na barki, a on sam wyrzucił w górę dłoń zaciskającą się na zniczu, ryknął ogłuszająco w triumfującym geście. Uśmiech rozświetlał jego twarz, a on sam nie myślał o niczym innym, tylko o sukcesie, który w końcu udało im się osiągnąć. Wrzawa panująca na trybunach podburzała go jeszcze bardziej, napędzała myślenie i uświadamiała, że w końcu zostali zauważeni.
    Nadal siedział na barkach kolegów z drużyny, gdy Ci śmiejąc się w głos, wkroczyli do krukońskiej szatni i pozwolili mu zeskoczyć na twardą posadzkę. Tristan nadal ściskał w dłoni znicza. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Rozejrzał się po swoich kompanach i ukłonił się nisko.
    — Dziękuję — powiedział, patrząc prosto kolejno w oczy każdego, ze swoich towarzyszy. — Dziękuję za dzisiejszy mecz, za każdą kroplę potu, którą wylaliście na treningach, za serce, które oddaliście dla tej sprawy. Dziękuję za zaangażowanie, za wasze wsparcie i przede wszystkim za… — nie zdążył nawet dokończyć, gdy pozostali ryknęli głośno, wyśpiewując krukoński hymn. Tristan nie wierzył w to, co dzieje się dookoła niego. Pokręcił głową, a jego wzrok zatrzymał się na Edenie, człowieku, który jego zdaniem, pałał do niego nienawiścią. Najszybciej jak to było możliwe, uciekł wzrokiem do wyszczerzonej Julii i skinął głową w jej kierunku. — Dzisiejszego wieczoru, to ja stawiam Ognistą! I kremowe piwo! — Kolejny ryk, utwierdził go w przekonaniu, że ma przerąbane.
    Usiadł na jednej z ławeczek i pochylił się, czekając, aż szatnia opustoszeje. Członkowie jego drużyny byli już najwyraźniej do tego przyzwyczajeni. Zawsze przychodził jako pierwszy i wychodził jako ostatni. Tak wyglądał cały rytuał – przynajmniej oni tak uważali. Nikt nie miał pojęcia, co Tris skrywa pod rękawami stroju do gry. I nie miał najmniejszego zamiaru, aby kogokolwiek o tym poinformować. Koledzy i koleżanki klepali go po ramionach, opuszczając szatnię, a on kiwał tylko głową, lub machał ręką na pożegnanie, co stanowiło swojego rodzaju obietnicę, że wkrótce pojawi się w pokoju wspólnym.
    Dopiero kiedy dźwięk kroków ucichł, a od ścian szatni odbijało się brzmienie jego oddechu, podniósł się ze swojego miejsca i oddychając z ulgą, przeciągnął przez głowę górną część stroju do gry. Na widok ogromnej ilości blizn na rękach i ramionach skrzywił się mimowolnie i odsapnął, przyciskając twarz do już i tak spoconego materiału, rozkoszując się spokojem, który panował dookoła.

    Tristan

    [Mam nadzieję, że to ma sens! I przepraszam, że to taki tasiemiec XD]

    OdpowiedzUsuń
  24. Rzeczywiście, z każdą kolejną chwilą zaczynało robić się coraz normalniej. Nie całkiem normalnie, nie tak jak kiedyś, ale z pewnością lepiej. Patrzenie na Edena powoli przestawało wywoływać w niej psychiczny ból, wywołany wyrzutami sumienia, jego wzrok nie mroził jej krwi w żyłach i nawet jego głos stał się bardziej łagodny, a przynajmniej na tyle, by udało jej się uwierzyć, że przyjście do niego do domu nie było potwornym błędem. Choć pewnie i tak nie powinna do niego przychodzić i jakkolwiek zakłócać mu życia swoimi problemami, ale skoro już przyszła, a on najwidoczniej nie zamierzał pozwolić jej tak łatwo odejść, to musiała przynajmniej powstrzymać się od wypłakania mu w ramię wszystkich łez, które cisnęły jej się przez niemal cały czas do oczu. Wolała uśmiechać się, skoro już kąciki jej ust dawały jej tę możliwość i rzucać ironicznymi komentarzami, jak gdyby nic się nie zmieniło, mimo że zmieniło się wszystko. Tak po prostu, żeby przekonać się, że może właśnie powinna tu przyjść i nie musi żałować, że nie wyszarpnęła ręki z jego uścisku i nie wyszła, zanim przywoła więcej wspomnień niż byli w stanie teraz znieść.
    Prychnęła cicho w reakcji na jego słowa, uśmiechając się przy tym nieco szerzej i w pierwszej chwili chciała ruszyć za nim, pomóc mu w ścieleniu łóżka czy czymkolwiek, ale poczuła, że nie powinna, a może po prostu, że jeśli to zrobi to zaraz znowu dojdzie do wniosku, że musi uciekać, bo to wszystko to zbyt wiele. Odwróciła się więc i wróciła do salonu, znów rozglądając się po nim uważnie, jakby tym kolejnym razem znowu naszła ją fala wspomnień. Zaraz więc mrugnęła kilkukrotnie, aby je od siebie odpędzić i usiadła na kanapie, po czym ujęła w dłonie ciepły kubek, wypełniony, tak jak lubiła – tylko w trzech czwartych, zieloną herbatą. Uśmiechnęła się subtelnie na ten widok i wypiła kilka drobnych łyków, prawie pewna, że jest to dokładnie ten sam rodzaj herbaty, który piła u Edena zawsze. Zawsze, kiedy jeszcze było między nimi cokolwiek.
    Uniosła lekko głowę, słysząc kroki chłopaka i z trudem powstrzymała się, by nie odprowadzić go wzrokiem do fotela. Wbiła spojrzenie w powierzchnię naparu, ale zaraz, słysząc słowa Edena, zerknęła na niego niemal niepewnie i uniosła brwi, jakby nie miała pojęcia o czym mówi. Momentalnie jednak udało jej się wyrwać z tego dziwnego zamyślenia i uśmiechnąć się delikatnie, ze wzrokiem znów niemal hipnotycznie utkwionym w znajomej-nieznajomej twarzy chłopaka, który kiedyś był jej, a teraz nie był ani przyjacielem, ani kolegą, choć też głupio go było nazwać znajomym. Był żywym wspomnieniem, o którym przez ponad pół roku nie udało jej się zapomnieć.
    – Doskonale wiesz, że herbata nie wybacza. – odpowiedziała cicho, ale zaraz i tak pociągnęła z kubka kolejny łyk naparu, który zrobił się odrobinę gorzki i zbyt mocno wystygł. Potem wzruszyła już tylko ramionami i opadła powoli na oparcie kanapy, rozsiadając się na niej wygodnie. – Eden, jesteś pewien, że mogę zostać? – spytała powoli, głosem ani to zmartwionym, ani pełnym nadziei, zupełnie jakby go pytała o pogodę. Chociaż… Czy kiedykolwiek w ogóle pytała go o pogodę?

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  25. Nie, nie była to niezręczna cisza, bo akurat ona była jedynym elementem, który naprawdę pasował do tej mimo wszystko gęstej atmosfery. Nie raniła uszu, nie wwiercała się do mózgu, powodując niemal fizyczny dyskomfort, nie sprawiała, że obydwoje zaczynali się zastanawiać, jakie słowa mogłyby ją przerwać w taki sposób by nie było jeszcze dziwniej. Nie, cisza nie była dziwna. Była odpoczynkiem i słodkim momentem milczenia, gdy pozbawieni charakterystycznej dla obcych sobie ludzi nieśmiałości, zażenowania i wiszącej w powietrzu niezręczności, mogli po prostu trwać jakoś tak obok siebie, nie napierając na siebie wzajemnie i nie zmuszając się do wypowiadania słów, które nie warte były tego, by w ogóle otwierać usta.
    Uniosła jeden kącik ust, gdy zobaczyła jak w reakcji na jej pytanie przewraca oczami, co było tak ujmująco edenowe, że jej żołądek nagle wykonał dziwnie przyjemne salto (a przynajmniej tak się poczuła).
    – Wiem. – odpowiedziała niemal bezgłośnie i uśmiechnęła się już nieco śmielej, choć wciąż delikatnie. Gdy wstał, zaczęła śledzić go wzrokiem, nadal jednak zastanawiając się przy tym, czy rzeczywiście wie, bo jakoś podskórnie podejrzewała, że ona w tym przypadku nie była „nikim”, bo nawet gdyby chciał to prawdopodobnie nie byłby w stanie nie pozwolić jej zostać. Więc no… z nią się chyba jednak cackał. Odrobinkę.
    Zaraz jednak z głośnika wieży popłynęła znajoma melodia, która od razu wyrwała ją z zamyślenia i w połączeniu z widokiem zachwyconego Edena, przywołała na jej twarz szczery uśmiech. Tę płytę słyszała tyle razy… Albo z dokładnie tej samej wieży, albo prosto z ust Krukona, ale trudno jej było nie znać jej już na pamięć. Z resztą filmy też obejrzała, bo chłopak groźbą, prośbą lub wredną manipulacją, zmuszał ją do tego w pewne piękne wakacje. Ale nie narzekała. Oczywiście, było to mugolskie do szpiku kości i w pewien sposób prawie czuła na sobie spojrzenia tych wszystkich arystokratycznych, czystokrwistych czarownic i czarodziejów, z którymi obcowała, ale jakoś potrafiła wygrzewać się pod nimi lub mieć je w głębokim poważaniu i wpatrzona w ekran pochłaniała kolejne dzieła Disneya, kolejne kubełki popcornu, popijane sokiem dyniowym, a wszystko to i tak kończyło się krótkim snem na kanapie, w ciepłych objęciach Edena…
    Musiała przestać o tym myśleć. Koniecznie musiała przestać, bo inaczej oszaleje. Ale jak miała to zrobić, kiedy on znowu to robił? Znowu puszczał te same piosenki, mówił tym samym tonem, przewracał oczami i uśmiechał się. Matko, jak on się uśmiechał!
    Nie oderwała jednak wzroku od jego twarzy i powoli wstała, tak jakby liczyła, że w międzyczasie znajdzie jeszcze jakieś szalone argumenty, które pozwolą jej uniknąć tej kompromitacji. Tańczyła nieźle, serio, tańczyła nawet całkiem dobrze, ale raczej przy wolnych melodiach, bardziej w stylu walca, niż dziwnego wywijania na parkiecie. A Eden chyba chciał teraz wywijać na parkiecie, bo Hakuna Matata to zdecydowanie nie jest melodia do walca. Ona jednak ułożyła ręce jak do walca i uniosła brwi, patrząc na chłopaka, jakby rzucała mu tym wyzwanie. Bo rzucała mu tym wyzwanie. Zdecydowanie rzucała mu tym wyzwanie. Chciała zatańczyć walca do Hakuna Matata. Koniec kropka.

    Liv
    [Ja naprawdę chciałam napisać krócej...]

    OdpowiedzUsuń
  26. Uśmiechnęła się promienie, widząc zdziwienie w jego oczach, gdy rzuciła mu to walcowe wyzwanie, ale wiedziała, że nie ma nawet opcji by go nie przyjął. Patrzyła na niego przez chwilę z wyraźnym rozbawieniem, czując jak z każdym kolejnym momentem i każdą nutą tej piosenki (której właściwie nawet nie lubiła) trochę bardziej się rozluźnia. Przyszła do niego przecież zupełnie spięta, rozstrojona, cała w nerwach i prawie bezsilna, a teraz było już lepiej. Bo wcześniej straciła świadomość tego kim jest, tak jakby śmierć ojca, którego zawsze jej w życiu brakowało, pozbawiła ją już na zawsze szansy na dowiedzenie się prawdy o sobie, a przy okazji uzmysłowiła jej, że to kim była do tej pory, pozbawione jest podstaw. Eden sprawił, że zaczynała znów wiedzieć o sobie cokolwiek. Bo mało kto znał ją lepiej.
    Jej uśmiech stał się znacznie bardziej subtelny, kiedy jego dłoń w końcu znalazła się na jej plecach, a drugą ujął jej dłoń. Spojrzała na ich delikatny splot, jakby nieco zdziwiona, że coś tak normalnego może tu mieć miejsce, ale zaraz wzrokiem wróciła do oczu chłopaka i kiwnęła głową, dając znać, że jest gotowa.
    Oczywiście, że ich kroki zupełnie nie pasowały do melodii. Właściwie nie pasowały do niczego. Nie był to ani radosny taniec, mogący jakkolwiek pasować do filmu, ani też prawdziwy walc. Może była to jakaś jego przyspieszona wersja, ale oddalili się od idei tego pięknego tańca chyba nawet bardziej niż było to możliwe.
    - I zawsze będę. – odpowiedziała na słowa Edena, mrużąc lekko oczy i wstrzymała oddech, gdy nagle, zupełnie ją zaskakując, zbliżył się, automatycznie zmuszając ją do wygięcia pleców w łuk. I słowo, nie wypuściła powietrza z płuc, dopóki znów nie stała prosto. Patrzyła tylko w jego piękne, ciemne tęczówki, kiedy jego słowa znów robiły jej bałagan w głowie, a dodatkowo czuła te pieprzone motyle w brzuchu, o które posądzała tylko głupie nastolatki. Postarała się jednak, aby zignorować to wszystko, ale on widział z pewnością, że jej uprzejmy uśmiech, taki z którym standardowo dziękuje się ludziom za komplementy, kryje w sobie nutę zdziwienia i dezorientacji. Cholera, Eden. Nie łatwiej by było nie wspominać o przeszłości w taki sposób? Nie łatwiej by było odpuścić? Udawać tylko dobrych znajomych? Nie flirtować! Nawet w tak subtelny sposób!
    Dotańczyli tego dziwnego walca do końca, ale kolejna na płycie była piosenka, która znacznie bardziej pasowała do wybranego przez Liv stylu – Tale as old as time z Pięknej i Bestii.
    - Możemy? – spytała cicho i zaraz przysunęła się nieco bliżej, bo tym razem to naprawdę miał być walc; którego nie miała pojęcia jak zatańczy, bo nogi niemal się pod nią uginały, a przerażająca, choć przyjemna bliskość Edena zupełnie ją dekoncentrowała. Podążyła jednak za jego pierwszym ruchem, potem kolejnym, i kolejnym, patrząc mu prawie przez cały czas w oczy, a gdy skończyli wiedziała już, że nic, co wcześniej do niego czuła, nie zniknęło, mimo że bardzo się starała.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  27. Słyszała pewnie setki tysięcy słów wypowiedzianych zimnym tonem, ale ten jeden sprawił, że dreszcz przeszedł jej po plecach, zostawiając ją w ogromnym zdziwieniu. Było to absolutnie szokujące, bo przecież to on poprosił ją do tańca, to on patrzył jej w oczy w zupełnie niespodziewany sposób, to on pozwolił jej zostać na noc, choć teraz już nie była tego tak pewna.
    Opuściła szybko ręce, ale nawet nie drgnęła do czasu aż nie odwrócił się od niej plecami i nie podszedł do wieży, by wyłączyć muzykę. Normalnie pewnie byłaby zła, ale wiedziała, że na niego nie ma prawa. Z resztą, w jego towarzystwie większość praw determinujących jej normalne zachowanie nie działało.
    Patrzyła więc tylko na niego z lekko zmarszczonymi brwiami, a gdy zniknął za ścianą, za którą znajdowały się schody, pokręciła głową z niedowierzaniem i opadła na kanapę, ponownie czując się, jakby nie powinna tu być. Chociaż prawda była taka, że nigdy nie powinna tu przychodzić, ale teraz nie miało to już znaczenia. Sięgnęła więc po plecak leżący gdzieś niedaleko fotela, wbiegła na górę i choć w korytarzu zawahała się na dłuższą chwilę, zerkając na zamknięte drzwi do pokoju Edena, w końcu weszła do gościnnego. Przebrała się w koszulkę nocną, weszła do łóżka i zwinęła się w kulkę pod kołdrą, wiedząc mimo wszystko, że prawdopodobnie czeka ją kolejna przesycona bezsennością noc, bo już od kilku tygodni nie spała normalnie, a ten dzień z pewnością nie był takim, który mógłby pomóc.

    Całą noc przewracała się bez sensu z boku na bok i wpatrywała w sufit. Zasnęła dopiero nad ranem, chociaż szybko została obudzona przez uruchomioną w sąsiednim ogrodzie kosiarkę. Pozbawiona już nadziei wstała więc z łóżka, przemknęła do łazienki, żeby się umyć, a potem wróciła po plecak i zeszła na dół. Eden już tam był, co z jednej strony ją ucieszyło, bo i tak musiała się z nim pożegnać, a z drugiej wywróciło jej żołądek do góry nogami. Podeszła do niego, zachowując jednak bezpieczną odległość i oparła się o ścianę, wsuwając dłonie do kieszeni szortów.
    – Hej. – mruknęła i odetchnęła głęboko, jakby czekało ją zaraz coś strasznego. – Ja już będę lecieć. Dzięki za wszystko i… – zawahała się. Co właściwie chciała powiedzieć? Nareszcie „przepraszam”? A może po prostu „do zobaczenia”? Każda opcja wydawała się zła, zwłaszcza teraz. – Cześć. – odparła w końcu zdecydowanym tonem, zarzuciła plecak na drugie ramię i ruszyła w stronę wyjścia.
    Nic już nie czuła i nic nie chciała czuć. Chciała zniknąć, znaleźć się na Pokątnej i usiąść w barze ze szklaneczką podwójnej Ognistą na lodzie. I dokładnie tak zrobiła.

    Liv

    OdpowiedzUsuń