13 VIII 2007; klasa siódma; ravenclaw
Ktoś otworzył nawias i zapomniał go zamknąć, nagle igła zgrzytliwie zsunęła się z gramofonowej płyty i wyrzeźbiwszy w niej rysę, oddała głos ciszy. Och, kochanie, każdy czas ma swój paradygmat i ludzi, którzy się spod ram tego paradygmatu wymykają – i jeszcze więcej tych, którzy chociaż by chcieli, nie potrafią. Kto jest kim, nawet nie próbuj oceniać, zamiast tego oddaj się opowieści.
To było proste – z niczego budujesz coś, tworzysz labirynty i wytyczasz szlaki, z których możesz zboczyć. (Biłam się z myślami, tłumaczyła widoczne na rękach skaleczenia i zadrapania nabyte w trakcie częstych wędrówek. Nie wygrał nikt, bo obawiam się, że wojna pozbawiona jest zwycięzców). Szkoda tylko, że opowieści czasem wyzute były z początku lub rozwinięcia – i prawie zawsze zakończenia. Zanim postawi się kropkę, zawsze można łyknąć herbatę i udawać, że sparzony językiem wrzątek uniemożliwia mówienie. (Czego nie umiała dopowiedzieć, potrafiła dośpiewać lub dograć).
Chociaż nigdy nie istniało zagrożenie, że wzorem zająca ściśnięte strachem serce rozpęknie, kiełkował w niej niepokój. Czasem gnił, a potem na powrót rozkwitał i istniał, nawet jeśli przytrafiały się euforyczne stany, nieprzespane noce, katartyczne nastroje. Może to od zawsze była tylko poza, którą traktowała z równą dbałością, co wygląd. Kto wie, przecież kiedy nie wymyślała, to zmyślała, kiedy nie zmyślała, to kłamała. Od zwyczajnych i istniejących naprawdę duchów wolała widmowe, hodowane i możliwe do oswojenia, od terytorium – mapy fantazmatyczne nakładane na rzeczywiste.
Sentymentalne zastąpiło naiwne – i z uczuciem, lecz bez tkliwości. Lubiła skraść kilka uśmiechów i podarować jedną czy dwie piosenki. Nauczyła się witać, nikt nie wytłumaczył jej sztuki żegnania się, więc nawet zerwawszy wszelkie stosunki dyplomatyczne, pozostawiała nierozwiązane wciąż sprawy.
Hot er gesogt!, powiedział to powiedział, czy to kiedykolwiek miało jakiekolwiek znaczenie?
[Kiedyś chyba Ci już to pisałam, ale jeśli nie, powiem jeszcze raz — jestem człowiekiem o prostym umyśle i z zerowymi umiejętnościami radzenia sobie z poezją, metaforami i niedopowiedzeniami. Właśnie dlatego tak ciężko mi było wyciągnąć z teksu fakty o Sagit, ale nie poddałam się, czytałam post kilka razy, jeszcze jak siedział w roboczych. Do tej pory nie wiem, w jaką szufladkę mogłabym ją wrzucić... Kłamczuchy czy dziewczyny, która ucieka od odpowiedzialności, a może kogoś kryjącego sekret, o którym nie chce nikomu powiedzieć? A może wszystko razem, a może zupełnie coś innego. Nie wiem, oświeć mnie :D]
OdpowiedzUsuń[Bliżej temu raczej poezji, niż prozie, jeśli kazałby mi już ktoś wybierać, a jeżeli nawet prozie, to kwiatek na kwiatku kwiecistej :D
OdpowiedzUsuńSądzę, że każdą osobę da się wrzucić do worka. Niektóre może do większych, inne do mniejszych, ale nie wydaje mi się, by na świecie żyło sobie choć jedno indywiduum, którego by się określić w ten sposób nie dało. I tak Yeonghwan może siedzieć jednocześnie nawet w kilku!
Zaproponowałabym wątek, ale obawiam się, że skoro ze zrozumieniem samej karty miałam problem, łamałabym sobie później głowę, jak też Ci odpisać. I niestety nie wiem, w jaki sposób mogłabym Sagit z Yeonghwanem powiązać, bo chyba tylko jakaś sytuacja niezależna od ich woli mogłaby ich zmusić do spotkania.]
[A masz może jakąś kromkę z pomysłem? :D]
OdpowiedzUsuń[Nie wiem, pokutuj. :D
OdpowiedzUsuńŻarcik. Co powiesz na wakacyjną przygodę? W Hogwarcie trochę nudno, możemy ich wkręcić w jakieś mniej lub bardziej poważne tarapaty.]
Austen Burke
[Austen żyje rodzinnym biznesem, a w wakacje spałby z tej miłości na zapleczu, gdyby mógł, tylko dziadek nie pozwoli, więc trafiłaś w samo sedno. Robimy to pierwsze. :D]
OdpowiedzUsuńAusten Burke
[ Ależ tajemnicza karta! Może właśnie przez liczne metafory i niedopowiedzenia, o których pisała wyżej coup d'etat, jednak z pewnością jest to interesujące i mimo że niełatwo to miło się czyta.
OdpowiedzUsuńCudownego dalszego pisania życzę, wspaniałych wątków i świetnych pomysłów na nie. Zostań z nami na długo :) ]
Julia | Olivia
[Wiesz, Sagit może sama sprawdzić, czy tytuł jest proroczy. Masz ochotę :D?]
OdpowiedzUsuńMalfoy
Profesor Historii Magii, zapowiadając swoim uczniom kilkudniową wycieczkę jeszcze w zeszłym semestrze, podkreślił, że wyjazd na nią będzie możliwy tylko dla tych studentów, którzy oprócz bardzo dobrych wyników z przedmiotu uzyskają też co najmniej Powyżej Oczekiwań z testu z całych sześciu lat nauki. By być uczciwym i dać im czas na przygotowanie, ustalił, iż egzamin odbędzie się po wakacjach, na początku września.
OdpowiedzUsuńJako że większość Hogwartczyków uważała go za niespecjalnie lotnego człowieka, nie przywiązali szczególnej uwagi do, jak to niektórzy określili, nudnej wycieczki psorka, odpuszczając sobie zupełnie naukę w czasie lata. Seo widział w niej możliwość zebrania doświadczenia, a mimo że znał sposoby działania Ministerstwa, łudził się, że podróż nie ograniczy się tylko do krótkiej konferencji i pobytu w kilku muzeach magii. Profesorowi nie dało się odmówić jednego — był pasjonatem swojego przedmiotu. I choć prowadzone przez niego lekcje nie należały do najczęściej wybieranych przed uczniów, według Yeonghwana plasowały się wśród tych najciekawszych.
Koniec końców, wybranych zostało osiem osób z różnych domów, którzy w sobotę z samego rana, w drugi weekend września, mieli wyjechać na wycieczkę. W pierwszym dniu czekała ich konferencja, jak zresztą każdy podejrzewał, ale potem, ku zdumieniu uczniów, zostali przeprowadzeni do głównego gmachu Ministerstwa, skąd przez sieć Fiuu przemieścili się do niewielkiego miasteczka na Węgrzech. Nie było to zbyt rozsądne, bo połowa grupy łamała sobie języki, próbując wymówić zagraniczną nazwę, ale podróż przebiegła bez żadnego groźnego wypadku.
Z gospody, w której mieli zatrzymać się w tę noc, przedostali się się na niewielkie wzgórze, gdzie czekali już na nich odpowiednicy brytyjskich urzędników z Ministerstwa. Nadzorowali ich bezpieczeństwo, gdy już przez Świstoklik przenieśli się już przed mury magicznego więzienia owianego legendą, Nurmengradu.
Yeonghwan oniemiał. Niełatwo było wyprowadzić go z równowagi, ale widok twierdzy nawet w środku dnia budził tak ogromne wrażenie, że przez kilka sekund po prostu stał i patrzył. Przestał słuchać profesora, a nawet kiedy grupa ruszyła, by przekroczyć bramę więzienia, nie poruszył się. Ocknął się dopiero wtedy, gdy jedna z dziewczyn pociągnęła do za łokieć w stronę wejścia. Roześmiał się, oglądając na nią, ale zaraz znów powrócił wzrokiem do mrocznej budowli. Według Seo wyglądała wspaniale. Ponuro i przerażająco, ale zarazem... jakby dostojnie, o ile tak można powiedzieć.
— Dla większego dobra — wyszeptał, spoglądając na napis nad bramą, a po jego plecach przeszły ciarki.
Przed zwiedzaniem, jeden z węgierskich urzędników zaproponował grupie, czy nie chcieliby wziąć udziału w eksperymencie, którym teraz ich dział się zajmuje. Profesor omiótł wzrokiem grupie i choć jego uśmiech wydawać by się mógł trochę wymuszony, machnął ręką, próbując ich namówić do wzięcia udziału w tajemniczym badaniu.
Po długiej chwili ciszy, niemal w tym samym momencie Yeonghwan i Segit, Krukonka, którą chłopak kojarzył z zajęć, podnieśli ręce. I już kilka sekund później, dość brutalnie, zostali przeprowadzani przed dwójkę mężczyzn wąskim korytarzem na drugą stronę więzienia, a potem, po pokonaniu niezliczonej ilości schodów, pozostawieni na ostatnim piętrze twierdzy. Tam już czekał na nich inny mężczyzna, w czarnej szacie, który bezlitośnie, nie szczędząc siły, po prostu wrzucił ich do jednej z celi, po czym zatrzasnął wrota.
Chłopak momentalnie rzucił się w ich kierunku. Nawet nie próbował dosięgnąć różdżki, bo już opuszczając Ministerstwo zostali ich pozbawieni — tak będzie bezpiecznej, jak usłyszeli od profesora.
— To ma być ten wasz eksperyment?! — wrzasnął Seo, uderzając z całej siły w metalowe drzwi. Nie poruszyły się nawet o milimetr.
[To była naprawdę dobra pajda z pomysłem :D]
Usuń[Wiesz, bardzo chętnie, ale masz tak enigmatyczną kartę, że sama nie wiem o co się zaczepić. Pomóż trochu. :P]
OdpowiedzUsuńMalfoy
[O! Możemy wykorzystać akcję Czarodzieje są wśród nas i umieścić Sagit i Scorpa tak jak mówisz - na Pokątnej, gdzie nowa groźna grupa pana Crane'a ujebała sobie, że jak porwą kogoś w miarę znanego to angielska społeczność czarodziei zacznie ich brać na poważnie. Pech będzie chciał, że na cel obiorą sobie Malfoya, który może nie umywa się swoja sławą do Potterów i Weasleyów, ale na pewno bliżej mu do nich niż jakiegoś randomowego Johna Doe. Do tego dojdzie widząca całe zajście Sagit. Jak myślisz?]
OdpowiedzUsuń[Nagle się ucieszyłam, że obydwie nie jesteśmy już wisielcami. Kamień z serca!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoją kartę, jest przecudwna. A może to zasługa postaci, tak pięknie nieoczywista i niedomknięta. Ważne, że musisz zaszczycić mnie wątkiem, nie odpuszczę i będę się domagać, a jak wyrzucisz mnie drzwiami to wejdę oknem.]
Nam Hyojin
[No miesa to chyba lepiej nie planowac. :D
OdpowiedzUsuńBurke’owie zawsze stali trochę na uboczu, trzymając się swojego małego, szemranego sklepiku, jakby świat poza nim nie istniał. Dni spędzali na kręceniu się między pełnymi dziwacznych artefaktów półkami albo jak wspinali po starej drabinie pod sam sufit, gdzie dawno temu ktoś wepchnął grzechoczące pudełko z uznanymi za zbyt słabo przeklęte amuletami, które należało wywieźć do Afryki i przekląć od nowa u jakiegoś zaprzyjaźnionego szamana, żeby lepiej się sprzedawały. Zgarbieni nad roboczym stołem z różdżkami w dłoniach, które codziennie dotykały tylu dziwactw i jeszcze nie uschły ani nie odpadły — pasowali do takiego życia. A że, jak każdy ród czystej krwi w tych czasach, powoli już sobie (ale za to jak radośnie!) wymierali, tym bardziej czuli przywiązanie do swojego dziedzictwa.
OdpowiedzUsuńAusten od zawsze wiedział, że jego przyszłość była w tym sklepie. Wątpił, czy ktokolwiek się tego po nim spodziewał, kiedy, jako dziecko, zaczynał przejawiać typową dla każdego brzdąca ze smarkiem przy nosie ciekawość świata — ciągnął czy to dziadka, czy to ojca za nogawkę spodni i kazał sobie pokazywać pływające w słoikach oczy, potrząsał pudełkami z kolorowymi kryształami albo, ku przerażeniu matki, gdy tylko udało mu się uśpić czujność opiekunów, biegł prosto do najbardziej niebezpiecznych artefaktów, bo to, czego najczęściej zabraniano mu dotykać, kusiło najbardziej.
Prawie osiemnastoletni Austen ze smutkiem obserwował więc teraz, jak dziadek, który obiecał mu kiedyś, że wybiorą się kiedyś razem w podróż po świecie i będą szukać najrzadszych i najpiękniejszych okazów, które potem sprzedadzą w swoim sklepiku za ogromne pieniądze, robił się coraz bardziej nieuważny. Zapominał się, mylił przy liczeniu pieniędzy, ściągał na siebie z hukiem całą zawartość półek, ale to wszystko szybko mu wybaczali. Pośmiali się z wypadku, posprzątali, przeżyli, że ktoś przez błąd dziadka zapłacił o galeona mniej, ale nie mogli przeżyć, że dziadek dał się oszukać. I że ich oszukano, skoro od tylu lat, z pokolenia na pokolenia, uczciwie prowadzili biznes.
Austen znał tylko głos, który wrył mu się w pamięć tak wyraźnie, że słyszał go, jakby stał tuż obok, kiedy tylko zechciał sobie o nim przypomnieć. Zapłacił galeonami i syklami tak dobrze podrobionymi, że zorientował się dopiero jeden z najstarszych goblinów w Gringottcie. Kupił drogi, ale piękny naszyjnik, jeden z tych, które Austen, odkąd pojawił się w sklepie, czasem ostrożnie wysuwał z pudełka i podziwiał, a potem szybko odkładał na miejsce. Czarny obsydian znakomicie chłonął klątwy, a nawet wzmacniał ich działanie — naszyjnik był więc drogi i dużo czasu upłynęło, zanim znalazł nabywcę, a ten okazał się szują skończoną, szują nie z tej ziemi, chamem cholernym i durnym buchorożcem. W Austenie aż się gotowało, kiedy rodzice załamali ręce, uznawszy, że nie da się nic zrobić, bo człowiek, który ich oszukał nie dość, że nosił kaptur, gdy pojawił się w sklepie, to jeszcze dziadek zapomniał jego twarzy, a widział go jako jedyny. Dało się coś zrobić — Austen pamiętał jego głos. Nie powinien kręcić się wtedy po zapleczu, ale się kręcił i może mogło im to jednak wyjść na dobre.
A przynajmniej na to liczył, kiedy zaczynało mu się robić już trochę chłodno od wieczornej rosy, pojawiającej się na wrzosach gdzieś głęboko w hrabstwie Yorkshire. Śledził ich już od trzech dni i trzech nocy i do tej pory nie odważył się podjąć próby realizacji swojego misternego planu, który miał mnóstwo dziur i nie zadziałać mogło w nim dosłownie wszystko, bo, oprócz tego, że, wykorzystując swoje samodzielnie wyuczone umiejętności w pracy z metalem i kryształami, Austen stworzył tanią (choć całkiem nieźle prezentującą się, jeśli nie patrzeć zbyt blisko) atrapę cennego naszyjnika, nie zaplanował nic. Łaził za tą dziwaczną bandą, która wyglądała mu na całkiem nie to, za co się podawali, chował się po krzakach, był już brudny, niewyspany i umęczony i byłoby miło, gdyby dziś był jego szczęśliwy dzień.
UsuńTak się zatracił w obserwacjach, że nawet nie zauważył, że sam był obserwowany. Niechybnie zawołałby nie zabijaj!, gdyby w porę nie rozpoznał znajomego głosu. Do twarzy pamięci, podobnie jak dziadek, nie miał. Ale głosów nie mylił nigdy.
— Kryj się! — zawołał, ogarnięty paniką, że on leżał na brzuchu, oparty o skałę i schowany w trawie, a Sagit, niby Krukonka, więc teoretycznie inteligentna tak samo jak on, stała w otwartym polu i tylko prosiła się, żeby ktoś ją zauważył. Chciała czy nie chciała, musiała się kryć, bo Austen pociągnął ją w dół najmocniej, jak tylko potrafił. — Chcesz, żeby wszystko w łeb wzięło? — zapytał w wyrzutem, uciekając się do konspiracyjnego szeptu. — Nie mam pojęcia, co tu robisz, ale, skoro mnie śledzisz, bo innego wyjścia nie widzę, to pewnie wiesz, co ja robię.
Nie, nie brał pod uwagę, że mogła znaleźć się tu przypadkiem — ludzie przyjeżdżali w te okolice, właściwie wystarczyło pomaszerować nawet nie całą milę przez wrzosowiska i pojawiały się światła pobliskiego miasteczka. Śledził i był śledzony.
— Mogłabyś się teraz poczołgać tam, skąd przyszłaś i nie przerywać mojego misternego planu?
Nie miał czasu na głupoty. Musiał obserwować i wyczekiwać na odpowiedni moment. Dzisiaj albo nigdy, powtarzał sobie, z nerwami napiętymi jak struny.
[Ooooo, o tym nie pomyślałam. Wszędzie tylko zasadzki czyhają na nas.
OdpowiedzUsuńEj nie, ja też tak mam. Laski nigdy nie piszą do mnie, a jak piszą to nie mają ochoty nigdy na wątek, więc jestem podwójnie podekscytowana na nasz wątek. I znajome, znajome koniecznie, niech wybiorą się na jakieś całkiem niegroźne skałki gdzieś w Anglii, a zmiana pogody, zgubienie trasy i jakieś dziwne magiczne stworzenia spowodują, że okażą się to nieco bardziej groźne skałki. Co ty na to?]
Yeonghwanem nie kierował strach, lecz wściekłość. Mimo że nie miał pojęcia, na czym eksperyment mógł polegać, na pewno ostatnią rzeczą, o jakiej mógłby pomyśleć, było z zamknięcie w jednej z cel — a rzucenie się z krzykiem do drzwi wynikało właśnie z braku panowania nad gniewem. Spodziewał się czegoś bardziej spektakularnego po Nurmengardzie, więc odczuwał teraz nieprzyjemny, gorzki zawód.
OdpowiedzUsuńPrzymknął na chwilę oczy i westchnął cicho, a gdy odwracał się w stronę Sagit, na jego ustach majaczył już lekki uśmiech. W pomieszczeniu panował półmrok, bo za jedyne źródło światła uchodziło malutkie, zakratowane okienko, także dostrzegał tylko postać dziewczyny. Opierała się o kamienną ścianę, lustrując osobliwe dzieła sztuki wyryte przez pokolenia skazańców.
— Ciekawe, ile trzeba mieć na sumieniu, by demony zżarły cię od środka — powiedział, ruszając w jej stronę. — Potrafisz wyobrazić sobie być tu samemu? W ciemności, ciszy. Dodając do tego brak poczucia czasu.
Zapiski na ścianie celi były różnorodne, począwszy od prostackich tekścików, na magicznych runach i długich epigramach w obcych językach kończąc. Znalazł się tam nawet i symbol insygniów śmierci, o których już po drugiej wojnie czarodziejów zrobiło się głośno — plotki o tym, jakoby te przedmioty odegrały dużą rolę w pokonaniu Voldemorta przekazywano z ust do ust przez wiele, wiele lat. Teraz tak naprawdę ciężko było odróżnić fakty od bzdur co poniektórych nowinkarzy.
— Jak myślisz, co dokładnie oznaczało bycie Panem Śmierci? — zapytał, oglądając z bliska znak. Został wyryty niezwykle starannie, do tego stopnia, iż Yeognhwan podejrzewał, że bez magii trudno byłoby uzyskać aż taką perfekcję.
Gdyby Austen wiedział, że Sagit przejrzała jego rozbuchane ego na wylot… Pewnie by się przejął, jeszcze bardziej niż przejęty był swoją dziwaczną misją-nie misją, którą sam sobie wyznaczył i której realizacja mogła w ogóle nie dojść do skutku, jeśli szybko nie weźmie się w garść.
OdpowiedzUsuńPojawienie się niespodziewanego gościa zdecydowanie zbiło go z tropu. Poczuł się trochę przyłapany na gorącym uczynku, bo właściwie nikt nie powinien wiedzieć, że tutaj był, zwłaszcza, gdyby jakimś cudem to wszystko miało się zaraz udać i potem ścigałaby go po całym kraju banda obozujących pośrodku niczego gburów i złodziei (mogli być oczywiście całkiem miłymi ludźmi, ale Austen, choć zaszkodził mu tylko jeden, wyrobił sobie zdanie o wszystkich). Przemknęło mu na chwilę przez myśl: czy powinien zostawiać świadków? Sagit, podkradając się nikczemnie w wysokiej trawie, chcąc nie chcąc, została teraz świadkiem. Nie miała pojęcia, co Austen planował, a i on, póki co, swoim planem dzielić się nie zamierzał, ale sam fakt, że go tutaj widziała, jak kogoś obserwował, leżąc prawie już po ciemku w trawie… Może mógłby ją, gdyby coś poszło nie tak, oskarżyć o śledzenie? Przecież, jak sama pewnie zdążyła zauważyć, znali się w końcu od pierwszego roku, Austen lubił sobie pochlebiać.
Oczywiście, że nie był aż tak głupi, żeby myśleć, że naprawdę go śledziła, ale zawsze to lepiej atakować i zbić z tropu kogoś, kto zbił z tropu ciebie, niż dać się pogrążyć, nie? Ona przynajmniej miała mamę i brata, jakieś alibi na włóczenie się po Yorkshire, on miał plecak, różdżkę i katar od włóczenia się przez trzy noce za facetem, którego twarzy nawet nie znał. Ambitnie — Austen zawsze był ambitny inaczej.
Już miał ją uciszać, kiedy dokończyła zdanie i praktycznie się zapowietrzył, kiedy chciał odpowiedzieć. Wyrzucił więc z siebie kilka dziwnych dźwięków, spuścił nadmiar powietrza, zająknął się parę razy, a potem dopiero powiedział:
— ROBERTEM?!
Jego mina musiała być w tej chwili warta więcej niż tysiąc słów.
— Skąd wiesz, kogo szukam? Może ma na imię Patrick? Godfrey? George? Królowa Wiktoria? — podczołgał się bliżej Sagit i zbombardował ją przypuszczeniami. — Czy ty wiesz, co tutaj się rozgrywa? — zapytał, przyglądając się jej podejrzliwie.
Trochę był zakręcony, musiał przyznać, ale to tak tylko od święta. Owszem, miał paru inteligentnych inaczej i jednego charłaka w dalekiej rodzinie, ale sam był całkiem w porządku. Nie dziś, bo dziś realizował wielkie plany i miał ważną misję, jednak tak na co dzień niczego mu nie brakowało… A może brakowało, tylko nikt mu jeszcze o tym nie powiedział? W końcu nazywał się Burke i, choć dziedzicem rodzinnego biznesu był tylko we własnej wybujałej wyobraźni, to… A zresztą, nieważne. Ważne było to, co w dolince.
Już byłby gotów zapowietrzyć się po raz kolejny i wydusić ZIGNOROWAŁ, MNIE?, ale z drugiej strony, bądźmy poważni. (Z drugiej strony, Sagit wiedziała, co powiedzieć, żeby brzmiało dosadnie, ale i niewinnie.)
— W twoim towarzystwie na pewno — odciął się, dość nieumiejętnie, bo w takich sytuacjach zawsze wychodziły na wierzch wszystkie jego braki. Rzadko brzmiał inteligentnie i rzadko naprawdę wiedział, co odpowiedzieć, ale swoją przyszłość wiązał z przedmiotami, a nie koniecznie ludźmi. Ludzie po drodze, magia i artefakty najpierw. — Kto to jest Robert? Jest tam, na dole? Skąd go znasz? — przeszedł szybko do kolejnej porcji pytań. — Co ty kombinujesz, Sagit?
Austen Burke