17 czerwca 2015

young, wild and free


Hogwart jest męczącą powinnością. Jest machaniem różdżką i wykrzykiwaniem zaklęć, które nigdy nie działają. Jest odwiedzinami w Hogsmeade, zakupami w Miodowym Królestwie, jest posiłkami w Wielkiej Sali w akompaniamencie głośnych śmiechów, jest quidditchem. Hogwart nie jest prawdziwym domem, ale jego dobrą imitacją. Jest ludźmi, uśmiechniętymi twarzami i zasadami. Jest zadaniami domowymi, egzaminami i demotywującą motywacją.
Szkoła to przede wszystkim praca. To dobra mina do złej gry. To udawanie, że potrafi się coś zrobić. To spacery po zamku nocą. To rozmowy ze skrzatami i podkradanie im łakoci. Nauka to katusze, ale rekompensują je psikusy, którymi można pomęczyć nauczycieli i innych uczniów. Hogwart to budzenie kolegów nocą i wmawianie im, że spóźnili się na owutemy. To miejsce dla takich dziwaków jak on.
Dziesięć miesięcy. Musi przeżyć tylko dziesięć miesięcy w zdecydowanie zbyt ciasnych murach z pozoru ogromnego zamku. Dziesięć miesięcy i może przesiąść się na wygodne siedzenia pociągu, albo za kółko ukochanego volkswagena ogórka. Może wcisnąć gaz do dechy i spoglądać na cały świat, który staje przed nim otworem. Ma drogę, a u boku ma brata, niezawodnego towarzysza, najwspanialszego powiernika, najlepszego przyjaciela.
Dziesięć miesięcy i może wrócić na stare śmieci. Może zobaczyć zniszczony domek ze skrzypiącymi deskami na werandzie i jezioro w lesie z liną powszechnie nazwaną tarzanem, dzięki której wykonuje się najlepsze skoki do wody. Może pograć z ojcem w szachy czarodziejów, choć nigdy nie potrafi usiedzieć do końca partii. Może otoczyć się dźwiękiem harmonijki dziadka i skwierczeniem smażonych na grillu kiełbasek. Dom. Brzmi, pachnie i wygląda tak pięknie.
Dwa miesiące wolności oznaczają podróże, oznaczają użeranie się z mamą, która trochę zbyt bardzo zafascynowała się magią, oznaczają oglądanie gwiazd z dachu ogórka i popijanie pędzonego przez dziadka bimbru w towarzystwie swojego lustrzanego odbicia. Oznaczają rowerowe wycieczki, spanie pod namiotem, albo pod gołym niebem. Oznaczają bieganie w polu pszenicy i podjęcie kolejnej próby budowy domku na drzewie. 
Dom to miłość. To uśmiech matki i zapach smażonych jajek. To dłoń zaciśnięta na aparacie i krążenie z nim po okolicy. Dom to kurze łapki w kącikach oczu dziadka. To poklepywanie po ramieniu przez ojca. Dom to miejsce, w którym ktoś o tobie myśli.

14 cali, dąb, włos z ogona testrala | martwe ciało brata bliźniaka | szop pracz
Samuel Douglas
Hufflepuff | VII | Pałkarz | Salem
POWIĄZANIA


176 komentarzy:

  1. [Na samym początku muszę napisać, uwielbiam Harriesów! Naprawdę. Kochane chłopaki. Poza tym, cudowny ten Twój Puchaś. Szczerze, jestem zachwycona. Jeśli Molly miałaby do kogokolwiek wzdychać, to chyba do kogoś takiego. Witam cieplutko.]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ta karta jest urzekająca! Cała jej treść jest taka sielankowa i budzi uśmiech nna twarzy. Samuel to zbyt poważne imię dla niego, więc oficjalnie pasuję go na Słodziaka Sammy'ego . ] A. Carucior

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ja się jak zwykle pozachwycam najpierw kotem, bo jest piękny. I witam, karta tak ładnie opisana. I lubię za wizerunek, miałam kiedyś Puchasia z tym samym]
    Yaxley

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ale podoba mi się karta (chociaż z początku jej nie zauważyłam, oh god, jednak html to magia większa niż ta, której nauczają w Hogwarcie), postać i kot. Krótkie te moje zachwyty, ale chętnie rozwinę je w wątku, jeśli oczywiście chcesz. :D]

    Ruth

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Ech nie rozumiem jak można nie kochać tej szkoły. Może nie widział jej tajemniczych miejsc- nie ważne. Cudowne zdjęcie takie zielone. Karta tez jest niczego sobie. Cześć i czołem kluski z rosołem]

    Panna Blue

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć! Zdjęcie świetne, a kartę przeczytałam z przyjemnością. W dodatku kot jest taki piękny, że aż znowu odzywa się mój smutek z powodu nie posiadania takiego wspaniałego zwierzaczka. Samuel jest w sumie inny, bo to chyba jeden z niewielu uczniów, którzy chcą jak najszybciej opuścić Hogwart i wrócić do normalnego życia, ciekawe. Życzę ciekawych wątków i samej dobrej zabawy! c:]

    Lyanne Bradley

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Jak ja kocham takich świetnych Puchonów <3 ]

    Cześć! Rachel

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Witam uroczego pana. Kot pana nazywa się tak samo jak kot Thomasa :) Zapraszam do wątków :) ]

    Thomas/ Leon G.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Uwielbiam takie postaci! Lekkoduch jak się patrzy, plusy za wizerunek, plusy za kota, plusy za volkswagena ogórka! I do wątku zapraszam, o ile oczywiście jest chęć i jeszcze nie przekroczony limit ;)]

    Louis/Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  10. [Kocham za imię. Takie samo nazwisko nosiła moja poprzednia postać tutaj. Śliczny pan w bardzo przyjemnym domu, tylko z karty dość mało się dowiadujemy. :D Zapraszam do Rose w razie chęci, a nuż wyjdzie z tego coś intrygującego :D]

    Rose Weasley

    OdpowiedzUsuń
  11. [O MATKO KOCHAM GO! <3 Zapraszam koniecznie na wątek z Pluvią, najlepiej coś dynamicznego! :3]

    Pluvia

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Podoba mi się twój styl, bardzo przyjemny, a sam pomysł na postać dość nietypowy. Zazwyczaj dzieciaki z mugolskich rodzin natychmiastowo zakochują się w Hogwarcie, chociaż w sumie... taki Samuel jest bardziej prawdopodobny. Ciekawe, czy można czarodziejom odmówić.
    W każdym razie, cześć, witaj. ;D ]

    Valancy Edgeworth

    OdpowiedzUsuń
  13. [Sammy wydaje się być taki uroczy, naprawdę. Nie wiem jak by Amaralise dała radę w wątku, ale zgadzam się na wszystko. Jakieś pomysły, luźno lewitujące myśli od czego by tu zacząć, cokolwiek? ]

    OdpowiedzUsuń
  14. [ Nie ma sprawy co do imienia :) Mi jak na razie żaden wątek nie przychodzi do głowy ]

    Thomas

    OdpowiedzUsuń
  15. [Mickey, Mickey, jaki Mickey, co się stało, coś zgubiłam? :D]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  16. [Na koniec Hogwartu i jeszcze dalej!]
    Mickey D.

    OdpowiedzUsuń
  17. [No tak, przecież. Wybacz moją zaćmę. A co do relacji, to faktycznie Sammy mógłby być czymś jasnym w życiu Molly. Wesołym. Miłym. Może wsiadłaby na miotłę, może uśmiechnęłaby się radośnie, w końcu. Z niego taki... promyczek jest. Jak Ty to widzisz?]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [W sumie, Molly mogłaby się w nim podkochiwać. Znaczy, z czasem. Nie wiem co na to Sammy.]

      Usuń
  18. [Zależy, czy chcesz iść w stronę bardziej romantyczną, koleżeńską, czy może, żeby byli wrogami... :3]

    Pluvia

    OdpowiedzUsuń
  19. [Raz, dwa, trzy, zaczynasz... TY!]

    OdpowiedzUsuń
  20. [No cóż, można i tak, ale według mnie każdy jest na swój własny sposób dziwny. Chciałabym zaproponować jakiś wątek, tylko boję się, że Estera mogłaby go do siebie zrazić już na starcie a powiązań z kłótniami mam aż nadto]

    Panna Blue

    OdpowiedzUsuń
  21. [Zastanawiam się nad jakimś masterwątkiem z Samuelem i Mitchellem razem, ale sama nie wiem... nic mi nie przychodzi do głowy :<]

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  22. [To wspaniale! <3 Mam nadzieję, że nie pozostanie jej taka nieodwzajemniona ta miłość. Zacznę wątek w najbliższej przyszłości. <3]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  23. [A czemuż miałaby go zjadać? :D Gapienie się w gwiazdy jest spoko, ale Ruth skupia się raczej na ich wpływie na ludzi, w sensie zodiaki i takie tam. A jeśli nie to, Samuel mógłby mieć coś zepsutego, co Sanders mogłaby naprawić.]

    Ruth

    OdpowiedzUsuń
  24. [Wiem! Sammy będzie miał zepsutą lunetę, taką miniaturową, którą może wsadzić do kieszeni, Ruth ją naprawi i przy okazji okaże się, że oboje interesują się niebem, pójdą nocą nad jezioro i będą sobie oglądać gwiazdy, ale Sammy musi mieć się na baczności, bo Sanders go zamęczy, jeśli wyjawi jej swój znak zodiaku albo spyta o coś związanego z astrologią. :D]

    Ruth

    OdpowiedzUsuń
  25. [ Estera ma taki charakter, często nawet nic nie mówiąc potrafi urazić swojego słuchacza. A co do reszty - to miód dla moich uszu. Skoro ścieżka wojenna nie jest im pisana, co jest mi na rękę, to proponowałabym pokierować ich relacje w stronę pozytywnej zażyłości. Kwiatków sadzić raczej nie będą, chyba że Mandragory bo tylko na to przystanie Blue. Ale za to mogłaby pokazać mu uroki tej szkoły, na przykład podziemne jaskinie bądź pomieszczenie za schowkiem na miotły ]

    P. Blue

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie miała pojęcia, co tam właściwie robi. Gdy tylko usłyszała o ognisku, od razu podjęła decyzję o pozostaniu w dormitorium. A przynajmniej w zamku. Wiedziała, że większość osób jednak się wybiera, byłoby więc pusto i miło. Mogłaby oddać się książce lub własnym myślom, nie musząc słuchać ludzi dokoła albo, co gorsza, tych, którzy mieli cokolwiek do niej. Teraz, gdy było tak ciepło, ładnie i słonecznie, ludzie zaczynali dostrzegać niezdrowy wygląd Molly. Wiedziała, że to tylko i wyłącznie troska, ale jeśli ktokolwiek zapyta jej w najbliższym czasie, dlaczego wygląda tak blado... Hm, właściwie, co wtedy? Wybuchnie? Chciałaby.
    Westchnęła ciężko, upijając trochę soku dyniowego z kubeczka, trzymanego w dłoni. Podciągnęła nogi pod brodę, opierając ręce na kolanach, bo zaczynało robić się chłodno, mimo ciepła bijącego od najbliższego jej ogniska. Rozejrzała się uważnie, wzrokiem poszukując Ruth, ale Krukonka zniknęła już dobre dwadzieścia minut wcześniej. Wybrała się po coś do jedzenia i przepadła, typowe. Zapewne z jakimś zabójczo przystojnym Gryfonem. Westchnęła ponownie, odkładając pusty kubek na pień obok i oplatając nogi rękoma.
    Półmrok rozjaśniły na ułamki sekund pojedyncze fajerwerki. Obróciła się odrobinę, spoglądając w stronę stadionu Quidditcha. Widziała na miotłach kilka osób, wołających coś wesoło, zapewne chcących poigrać nieco z ogniem i namawiających kolegów do strzelenia fajerwerkami w ich stronę. Pomyślała o tym, że sama wsiadłaby na miotłę. Pokręciła głową energicznie, powtarzając sobie w duchu, że dobrze radzi sobie bez tego, że już wcale nie potrzebuje latania i zaczyna podobać jej się uzdrawianie. A w praktyce na pewno będzie dużo bardziej ciekawe niż w książkach.
    Zagryzła wargę, doskonale wiedząc, że okłamuje sama siebie w większości istotnych spraw.
    Duża grupka osób, siedzących przy najbliższym ognisku, zebrała się właśnie i oddaliła w kierunku chatki gajowego, gdzie, jak Molly słyszała, można było zdobyć jakieś procent. Skwitowała to wzruszeniem ramion, ale skorzystała z sytuacji, by znaleźć się nieco bliżej ognia. Podeszła i zajęła jedno ze zwolnionych miejsc, znów podciągając kolana niemal pod samą brodę.
    Rozejrzała się za Ruth. Ruth nie znalazła, za to ją znalazł ktoś inny.
    Z uwagą obserwowała chłopaka, który pojawił się przy opuszczonym ognisku i, zamiast zająć jedno z wielu wolnych miejsc, usadowił się tuż obok niej.
    Odwróciła głowę. Cała Molly.

    [Mam nadzieję, że nie miałaś jednak na myśli pisania w zakładce wątek grupowy, bo to by oznaczało gafę z mojej strony!
    :x
    Trochę lanie wody. Mam nadzieję, że nie jest źle]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  27. Jessica Alba pochylała się nade mną a jej skręcone włosy przyjemnie łaskotały mnie w twarz. Leżeliśmy na hamaku, gdzieś na rajskiej wyspie, samotni i wpatrzeni w siebie, w oddali słychać było brzęczenie muchy, ale ze wszelkich sił ignorowaliśmy ją. Słonko grzało, bujaliśmy się spokojnie i pozwalaliśmy czasowi upływać. W takim miejscu mógłbym zbudować dom – wśród wysokich konarów drzew, z systemem szybkiego zjeżdżania po lianach, coś na kształt miejsca, które zamieszkiwał Tarzan. Jedlibyśmy banany, pili mleko kokosowe a za sąsiadów mielibyśmy mały, może nawet Samuel zajął drugą część wyspy z Mirandą Kerr. Nagle Jessica gwałtownie się przybliżyła, jakby chciała złożyć na moich ustach namiętny pocałunek, złożyłem usta w dzióbek i czekałem. Poczułem jak delikatny kosmyk jej włosów mizia mój nos, najpierw delikatnie, ale potem coraz bardziej uporczywie, aż w końcu zaczynam kręcić nim, marszczyć czoło, wierci mnie od środka...
    Kichnąłem. Na tyle głośno i niespodziewanie, że ze strachu się przebudziłem, szybko prostując się na twardym krześle. Czułem jak policzek piecze mnie od zbyt bliskiego kontaktu z chropowatą okładką książki, która posłużyła mi za poduszkę. Poczułem się wyrwany, a raczej wypluty z jednego końca świata na drugi, mniej przyjemny, bowiem właśnie trwała w najlepsze lekcja historii magii. Musiałem przysnąć.
    - Kurz, kurz – mruknąłem na głos, chcąc pozbyć się natarczywego spojrzenia profesora – alergia, straszliwa, okropna...
    Machnąłem rękę i pokiwałem głową, a nauczyciel kontynuował swój monotonny wywód. Kiedy znowu poczułem się bezpiecznie schowany w ostatnim rzędzie, uśmiechnąłem się i dałem z łokcia bratu, który nie pozbył się narzędzia zbrodni z ręki.
    - Oszalałeś? Prawie się posmarkałem – szepnął nachylając się w jego stronę – Kto więcej papierków wrzuci do kaptura ślizgonów wygrywa dzisiejszy budyń.
    Nie czekając na odpowiedź, oderwałem kawałek pergaminu i również uformowałem z niego kulkę, ale zamiast zmieniać ją w żuka gnojarza, wziąłem ją do ust i wymemłałem. Mokrą i zdeformowaną przez zęby broń, umieściłem między wargi. Samuel niech siedzi i patrzy na mistrza. Wychylił się nieco na prawo i z całej siły dmuchnął. Trafił niestety w ucho innego Puchona. Szybko wrócił na miejsce i udał zainteresowanie swoimi dłońmi.
    - Następnym razem będzie lepiej.

    Mickey D.

    OdpowiedzUsuń
  28. [Urocza ta karta. Taka optymistyczna i lekka :)]

    Julie A.

    OdpowiedzUsuń
  29. [Hmm... Coś się wykombinuje, coś się znajdzie, jeśli chęci nadal są.]

    OdpowiedzUsuń
  30. [Nie ma sprawy, ja też już zaraz idę, także dobranoc i do jutra! :D]

    Ruth

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Przykro mi, że byłam powodem twojego oczopląsu, u mnie wszystko wyświetla się bardzo wyraźnie i widać dobrze. [

    OdpowiedzUsuń
  32. [To ja do wątku zapraszam :)]

    Julie A.

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Ależ skąd, dziękuję, starałam się żeby wyszedł taki zjadliwy i inny niż postacie które zawsze robię. ]

    OdpowiedzUsuń
  34. To nie tak, że jego towarzystwo było niepożądane. To znaczy, w pewnym sensie, jednak nie do końca. Molly nie do końca radziła sobie z faktem, że jego towarzystwo było wręcz dziwnie pożądane. Nie była typową samotniczką, która nigdy z nikim nie rozmawia i nie potrafi zachować się wśród ludzi. Utrzymywała kontakty, jedne mniej, inne bardziej zażyłe, ale nigdy nie było tak, by naprawdę chciała i potrzebowała czyjegoś towarzystwa. Samuela lubiła. Nawet bardziej. Zauważyła, że bez problemu odróżnia go od brata, co nie udawało się dużej części ludzi, których znała. Miał w sobie coś, czego Molly nie znała, a czego zawsze chciała. Jakieś miłe ciepło, do którego lgnęła jak do słońca.
    - Właściwie, czekam na koleżankę... - powiedziała niepewnie, spoglądając na niego kątem oka. Cóż, biorąc pod uwagę, jaką miała reputację, Samuel na pewno wątpił w jej słowa; a szkoda, bo choć często ich używała, to rzadko, tak jak w tej sytuacji, były prawdą. Nie tłumaczyła się jednak dalej, spojrzała tylko gdzieś w bok, sprawdzając, czy Ruth nie idzie. Nie szła. - Na miotłę, nie, nie mogę. - zareagowała natychmiast, bez zastanowienia, kręcąc głową energicznie, jakby zaproponował jej coś odrażającego i mrożącego krew w żyłach. Tak naprawdę, wszystko, a na pewno wiele, oddałaby, by wsiąść teraz na miotłę i odlecieć daleko, by móc wsiadać na nią, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota, nie myśląc o tym, co powiedzą rodzice. Ale tego Sam wiedzieć nie musiał. - Niebo zawsze się prosi, by wyfrunąć gdzieś daleko. - wymsknęło jej się. Spojrzała na chłopaka nieśmiała, ale gdy i on spojrzał na nią, odwróciła wzrok i wlepiła go w płomienie. Zupełnie jak zawstydzone dziecko. Ale Molly rzadko miała do czynienia z onieśmieleniem i radziła sobie z tym jeszcze gorzej niż ze złością.
    Mignęła jej Ruth, w towarzystwie jakiegoś chłopca, co prawda, jednak Weasley skłonna była jej przeszkodzić, byle tylko porzucić towarzystwo Samuela. Już prawie zerwała się z ławeczki, kiedy uderzyła ją prosta, ale jakże olśniewająca myśl: Dlaczego? Dlaczego miałaby od niego uciekać? Zwykle, kiedy czuje się do kogoś sympatię... Cóż, robi się wręcz coś odwrotnego. Rodzice doprowadzili do tego, że pozbyła się ze swojego życia Quidditcha, ale chyba nie musiała wyrzucać z niego także wszystkich ludzi.
    Była w szoku. Nie wiedziała, czy to ten wieczór, czy dym, czy Samuel, ale przez chwilę poczuła się wręcz jak pijana.
    - Uwielbiam pianki. - powiedziała, patrząc na niego i, w końcu, nie uciekając wzrokiem, gdy i on na nią spojrzał. - Czasami myślę, że są lepsze niż czekolada... To bluźnierstwo?

    [Nie przeszkadza, wręcz przeciwnie!]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  35. [Brzydko zezuję w górę, że kuzynka Rose jest/będzie (być może) ukochaną Samuela, więc może coś z tym wykombinujemy? :D]

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  36. Parsknąłem śmiechem, obserwując jak jedna z obślinionych kuleczek ląduję na szacie Ślizgonki.
    - Masz cela, jak nasza babcia po wypiciu jednego kieliszka – mruknąłem rozbawiony, na samą myśl, jakby to wyglądało, gdyby staruszka siedziała tu z nimi i wdawała się w zawody. Zapewne sama siebie by popluła, sztuczna szczęka by jej wyskoczyła i jeszcze by próbowała któregoś z nas ugryźć w palec. Przyszykowałem sobie na zapas amunicję, tuzin papierowych pseudo kuleczek czekało na wyrzucenie, jedną z nich zamoczyłem w atramencie i nie bacząc na niebieskie palce, umieściłem ją na końcówce różdżki, mając zamiast wykorzystać ją jak katapultę.
    - Patrz i się ucz, ciamajdo z wioski.
    Zamknąłem jedno oko, by poudawać skupienie i wstrzymałem oddech na czas operacji. Całe szczęście, że miałem giętką różdżkę i mogłem ją nieco wykrzywić. Cel....pal! wykrzyknąłem w głowie i puściłem jeden koniec zaczarowanego patyka. Kuleczka poleciała niestety z większą siłą niż przypuszczałem. Niebieski pocisk poszybował z zawrotną szybkością, jakimś dziwnym cudem omijając głowy Ślizgonów a nawet Puchonów i przeleciał przez profesora lewitującego na samym początku klasy. Rozdziawiłem usta i zastygłem, oczekując aż duch będący na etacie nauczyciela odwróci się w naszą stronę i jak to już miało nie raz miejsce, wyrzuci nas za drzwi. Nic takiego jednak się nie stało, niebieski kleks pojawił się na ścianie, a Binns jak gdyby nigdy nic nadal prowadził swój fascynujący wywód o wojnach domowych zielonych skrzatów czy tam purpurowych ślimaków, już dawno przestałem go słuchać.
    - Nie zauważył – syknąłem cicho, starając się nie zakrztusić od śmiechu i wsadziłem głowę pod ławkę. - To się liczy podwójnie, bo nie zostałem złapany.

    MYSZ

    OdpowiedzUsuń
  37. [Są razem na siódmym roku, więc zapewne mają jakieś wspólne zajęcia. Możemy pójść w klasyk i założyć, że razem kiedyś wylądowali w parze, co nie skończyło się dobrze, bo powiedzmy coś zmajstrowali, oczywiście Amaralise jest święcie przekonana, że cała wina leży po jego stronie. Co dalej... jeszcze nie wiem, ale to burza mózgów. A Ty co myślisz?] A. Carucior

    OdpowiedzUsuń
  38. [ Bracia Harries są cudowni <3
    Witam i życzę dobrej zabawy oraz zaproszę do siebie :) ]

    William/Madison

    OdpowiedzUsuń
  39. [ Kocham Harrisów (dobrze odmieniłam?xd) Pan naprawdę świetny i aż mi się uśmiechać chce, bo BŁAAAAAAAAAAAGAM o wątek z panem puchonem! Karta prześwietna, serio. Risum chce wątku! :D Ja chyba inaczej patrzę na Hogwart, ale podoba mi się jego myślenie ;) Wielu wątków życzę i świetnej zabawy! ]

    Risum/Ars

    OdpowiedzUsuń
  40. [Mówisz? Masz! Miałam mieć kiedyś wątek, który niestety mi się wykruszył zanim się w ogóle zaczął, a chciałabym go baardzo poprowadzić! Także ten, sprawa wygląda tak. Bellamy mógłby dostawać liściki od cichego wielbiciela i za każdym razem, kiedy by go znajdował, Twój Samuel byłby gdzieś w pobliżu, a Bellamy byłby przekonany święcie, że to Sam jest tym cichym wielbicielem. I Bellamy będzie próbował jakoś wyciągnąć od Douglasa prawdę, a biedny bliźniak nie będzie wiedział o co mu chodzi, bo to w końcu nie jego sprawka.]

    Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  41. [z profilu nie rozróżniam ale obstawiam ze to Jack! Matko! *fangirl* tak troche późno jest wiec nie będę owijać w bawełnę! Może wątek?]
    Cori

    OdpowiedzUsuń
  42. [Skoro Samuel jest pałkarzem... może Julie zaplącze się gdzieś w okolice boiska w czasie treningu drużyny i jakimś niefortunnym trafem Sammy pośle tłuczka w jej stronę, i troszkę ją poturbuje?]

    Julie A.

    OdpowiedzUsuń
  43. Molly od zawsze miała problemy z utrzymywaniem czyjegoś spojrzenia. Brzmi idiotycznie, ale wzięło się zapewne z przekonania, że każdy ją ocenia. W końcu, skoro robili to jej rodzice w domu, każdego dnia, z każdego powodu, to dlaczego z obcymi ludźmi miałoby być inaczej? To nie tak, że Molly była jakoś szalenie zakompleksiona, jednak poziom jej pewności siebie pozostawiał wiele do życzenia. Nie ujmowała sobie jakichś kilku zalet, miała jednak wrażenie, że inni widzą głównie wady, tak jak ojciec, a nawet matka. Nigdy nie była chwalona za dobre zachowanie czy wyniki w nauce, była tylko ganiona za to, co robiła źle. Matka nie mówiła, że ma ładne oczy, usta czy włosy, powtarzała wciąż tylko, że jest tak chuda, że wygląda, jakby była chora. I podobnych intencji szukała w zachowaniu innych ludzi, choć wiedziała, że to niesprawiedliwe.
    - Bo chcę. Chcę latać - powiedziała krótko, sama zaskoczona swoją szczerością. Splotła ze sobą dłonie na kolanach, nieco nerwowo wykręcając palce. Zerknęła na Samuela. - Ale nie mogę, i tyle. - Zazdrościła mu. Miała wrażenie, że dla niego i jego brata nie było sytuacji, w której wycofaliby się z czegoś tylko dlatego, że coś tego zabraniało. Podejrzewała, że mieli też pewnie normalniejszych rodziców, ale to inna bajka. Molly była tchórzem i miała pecha, trafiając tak, a nie inaczej. Może całe to męczenie się z wymaganiami innych było karą za jej uciekającą naturę. Może nauczką, z której jednak nie potrafiła wyciągnąć wniosków.
    Uśmiechnęła się, porzucając na chwilę te wszystkie nieprzyjemne myśli i skupiając swoją uwagę na Samuelu i jego piankach. Nie wiedziała, co było w tym chłopaku, co nie pozwalało jej od niego uciekać. Trochę ją to przerażało, jednak nie sądziła, by miała mieć z tego powodu problemy. Ani on jej nie skrzywdzi, ani nikt tego nie przerwie, bo i z jakiego powodu?
    Musiała przestać się tak nad wszystkim zastanawiać.
    Zaśmiała się nawet cicho, widząc jak uradowany Sam napycha sobie usta piankami. Oczy na chwilę zabłysły jej radością.
    - Nigdy nie jadłam pianek z gorącą czekoladą. - stwierdziła z żalem, zaraz jednak rozpogodziła się znów, kiedy sięgnęła do paczki i wyciągnęła kilka pianek, które natychmiast wpakowała do buzi, wszystkie naraz.
    Nie wierzyła w to, co się dzieje, ale sama, przypominając chomika, zaśmiała się krótko, niemal pijana ze zdziwienia własnym zachowaniem.
    - Myślisz, że znajdziemy gdzieś gorącą czekoladę?

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  44. [Będą jakieś papiery do podpisania, czy adoptujecie go z buta? :D]

    Hawkes

    OdpowiedzUsuń
  45. [Mam nadzieję, że będzie bardzo szatański. I najlepiej niech zawiera w sobie słowo budyń, noale, zobaczymy.]

    Hawkes

    OdpowiedzUsuń
  46. Julie miała zaskakujący talent do znajdowania się w zupełnie złych miejscach i to w zupełnie złym czasie. Zupełnie nie myślała o tym, że kręcenie się w pobliżu boiska do Qudditcha może być niebezpieczne, a już na pewno jest lekkomyślne i nierozsądne. Miała zamiar jednak tylko pospiesznie przemknąć tak, aby nikt jej nie zauważył i aby nikomu nie przeszkadzać.
    Nie zdążyła jednak dojść nawet do połowy boisku, kiedy usłyszała głośny świst, świadczący o tym, że coś nieuchronnie zbliża się w jej kierunku. Zamiast odskoczyć w bok, jak zrobiłby każdy normalny człowiek, ale odwróciła się wokół własnej osi. Nie zdążyła nawet zarejestrować tłuczka. Zdała sobie sprawę z jego obecności dopiero w chwili, gdy poczuła silne, niemal miażdżące uderzenie w brzuch, które odebrało możliwość oddychania. Czując jak całe powietrze ucieka z jej płuc, upadła na ziemię i skuliła się, co wywołało kolejną falę bólu i napędziło łez do jej oczu.
    Usłyszała czyjś głos. Nie wiedziała jednak, kto do niej mówi ani jak daleko jest. Głos docierał do niej jak zza grubego, szczelnego muru. Był stłumiony i zniekształcony. Tak samo jak obraz, ale to była wina łez, które zupełnie zasłoniły jej oczy i drżały za każdym razem, gdy mrugała.
    - Chyba… nie… do… końca… - wydukała z trudem, kiedy dotarło do niej, o co ją zapytano.
    Właściwie to czuła, że jest zupełnie źle. Oddychanie nadal sprawiało ból i jeszcze nigdy nie było tak trudne, a każdy mięsień jej brzuch drżał w napięciu, powodując w niej ochotę szybkiej i nagłej śmierci, która by to skończyła.

    OdpowiedzUsuń
  47. Teraz to ja miałem przeogromną chęć walnięcia go w głowę, jednak nie zdążyłem zrealizować tego planu. Patrzę jak dziewczyna machinalnie sięga dłonią do włosów i łapie w palce żuczka. Szybkim ruchem zrzuca go na ławkę a pisk jaki wydała z siebie, porównywalny zapewne był do banshee. Koleżanki siedzące obok zawtórowały jej, a ja natychmiast przyłożyłem otwarte dłonie do uszu, chcąc przytłumić okropny jazgot. Inne dziewczyny poszły w ich ślady, a zaraz potem wskoczyły na krzesła i ławkę, w obawie pożarcia przez gnojaka. Rumor niezły, profesor starał się swoim równie piskliwym głosem uspokoić towarzystwo, ale zmieszane głosy i atak paniki skutecznie go zagłuszały. Żuk schował się do torby Ślizgonki, przerażony hałasem, a ja sam pomyślałem, że najchętniej też poszedłbym w jego ślady i skrył się w jakimś bezpieczniejszym miejscu.
    - To on rzucił! - krzyknęła koleżanka zaatakowanej wężycy
    - Widziałam! - odpowiedziała druga
    - Ja wam dam atakować moja dziewczynę – zabrzmiał groźnie jeden z umięśnionych głupków z domu Salazara, po czym ruszył w naszą stronę, rozpychając ławki.
    - Aaaaa! - wydostało się z mojego gardła, ratując siebie i brata rzuciłem w niego kałamarzem z atramentem, który ubrudził mu twarz. - Wiej, Sammy, wiej!!!

    OdpowiedzUsuń
  48. Każdy zdrowo i trzeźwo myślący człowiek, mógł bez problemu orzec, że Julie będzie żyć. Prócz problemów z oddychaniem, do których z pewnością przyczynił się nagły atak paniki, i pulsującego bólu brzucha, który w tej sytuacji był zupełnie uzasadniony, właściwie nic jej nie było. Chyba bardziej niż ból i realne obrażenia paraliżował ją strach i dezorientacja. Choć głównie strach i jej tendencja do wyolbrzymiania.
    Jęknęła cichutko, czując, jak chłopak podnosi ją z wilgotnej i nieprzyjemnie twardej ziemi. Oparła się czołem o jego ramię, aby głowa nie latała jej na wszystkie strony i przymknęła lekko oczy, czując, że zupełnie ją mdli od kołysania w rytm jego kroków. A tak się składa, że naprawdę nie chciała na niego zwymiotować.
    No dobrze, może trochę dramatyzowała. Może nawet trochę bardziej niż trochę. Prawda jednak leżała gdzieś po środku, bo naprawdę czuła, ze jakoś ciężko się jej oddycha i zastanawiała się, co właściwie mogło się jej stać i jak poważne mogą być obrażenia. Rzecz jasne, wyobrażała sobie same najgorsze rzeczy.
    Znów jęknęła w wyjątkowo zbolały i przekonujący sposób, kiedy położył ją łóżku w Skrzydle Szpitalnym. Pielęgniarka, rzecz jasna, od razu zajęła się z trudem oddychającą pacjentką. Podała jej eliksir uspokajający. Julie, choć z wahaniem i odrobiną niechęci, grzecznie wypiła. Słusznie się obawiała, napój był gorzki i cierpki. Paskudny.
    - Jesteś tylko trochę poobijana, Julie - powiedziała, biorąc od niej pusty kubek. - A problemy z oddychaniem miałaś przez atak paniki. To się często zdarza przy takich uderzeniach. Poleż sobie trochę.
    Uśmiechnęła się dobrotliwie i odeszła, zostawiając ich samych. Nieco zakłopotana całą tą sytuacją Julie spojrzała w stronę chłopaka i posłała mu przepraszający, delikatny uśmiech.
    - Przepraszam… nie powinnam się kręcić po boisku w czasie treningu.

    OdpowiedzUsuń
  49. [Saga już kiedyś na hogwartach się pojawiła, choć tego gifu jeszcze nigdy nie używałam.
    Również witam. Samuel oczywiście do gustu mi przypadł (który Puchon może nie przypaść?), więc z chęcią dowiem się co to masz za pomysł :>]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  50. [Są na tym samym roku, więc zapewne dość dobrze się znają. Może nawet od czasu do czasu spędzają ze sobą trochę czasu, pomagają sobie przy lekcjach i tak dalej. Samuel może właśnie też chcieć trochę Sagę rozruszać, bo ta nie przepada za takimi spontanami. A co do pomysłu, jest naprawdę świetny! Jeśli nie masz nic do dodania, postaram się niedługo zacząć :>]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  51. Klasa szósta minęła równie szybko jak poprzednie pięć lat nauki. Ostatni jednak rok był zdecydowanie lepszy niż poprzednie. Pamiętała jak na samym początku miała problemy z dostosowaniem się do nowego środowiska. Wszystko było nowe i obce, o wielu rzeczach nie miała zupełnie zielonego pojęcia, przez co nowi koledzy często się z niej śmiali. Była jednak inteligentną dziewczyną, dzięki czemu szybko nadrobiła zaległości i na drugim roku nie miała już niemal żadnych trudności, przynajmniej z nauką. Zdobyła też nowych znajomych, z którymi spędzała wolny czas, aczkolwiek niektórzy wciąż się z niej śmiali, wykorzystywali ją i popychali. W każdej szkole byli ci lepsi i ci gorsi, a ona miała pecha, że trafiła do tych gorszych. Nie tylko dlatego, że wylądowała w Huffelpuffie, ale również dlatego, że miała brudną krew i była małym tchórzem. Bała się wielu rzeczy, a niektóre osoby bardzo dobrze wyczuwały strach u innych. Nie trzeba było dużo czasu, aby wyczuli jak słaba jest ta drobna, ciemnowłosa Puchonka, której w ogóle nie powinno tutaj być. Zresztą, jeszcze zanim zaczęła naukę w Hogwarcie zdobyła miano popychadła wśród dzieci sąsiadów, a także w szkole, do której wcześniej chodziła. Nie było to dla niej nic nowego, wręcz przeciwnie. Przyzwyczaiła się do takiego traktowania i nauczyła, że nie powinna się stawiać, bo wyjdzie na tym jeszcze gorzej. Milczała więc i dawała się poniżać i wykorzystywać, mając nadzieję, że kiedyś się to zmieni.
    Mimo swej sytuacji w szkole, tęskniła za Hogwartem. Najbardziej bolał ją fakt, że poza murami szkoły nie mogła czarować, więc nie mogła też pokazać rodzicom czego się nauczyła, a musiała poprzestać na samych opowieściach. Robiła więc wszystko, aby wakacje minęły jej jak najszybciej. Jeździła z rodzicami za granice, aby zwiedzić ładniejsze i cieplejsze zakątki świata, odwiedzała babcię nad morzem, wpadała w odwiedziny do znajomych, którzy ją zaprosili, a także po raz setny czytała i przypominała sobie to, czego nauczyła się w roku szkolnym. Może więc i nie cieszyła się za bardzo z powrotu do domu, ale wysiadając z pociągu i kierując się w stronę wyjścia z peronu, na jej ustach igrał wesoły uśmiech. Owszem, wolałaby siedzieć w szkole, ale perspektywa mile spędzonych wakacji wcale jej nie przeszkadzała.
    — Znowu się spóźniają — mruknęła cicho do siebie, szukając wzrokiem swych rodziców, którzy mieli czekać na nią na peronie. Jak na złość nigdzie ich nie widziała, choć pociąg przyjechał już piętnaście minut temu. Zanim jednak dopchała się po swój bagaż, a później do przejścia między peronami, minęło trochę czasu, więc nawet jeśli rodzice wyjechali trochę spóźnieni, tak czy owak powinni już na nią czekać. Westchnęła cicho zirytowana i odwróciła się gwałtownie do tyłu, omal nie wpadając na Samuela, który właśnie do niej podchodził.
    — Oh, cześć — uśmiechnęła się lekko do chłopaka, z którym miała naprawdę bardzo dobry kontakt. — Jak zwykle moi rodzice się spóźniają — powiedziała, krzywiąc się nieznacznie, po raz kolejny zerkając za siebie, aby upewnić się, że nigdzie ich nie ma. — A ty wracasz do domu sam czy też ma ktoś po ciebie przyjechać? — spytała się, ponownie wzrok skupiając na koledze.

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  52. [ A dziękuję za przywitanie. Ja skorzystam z okazji i pochwalę za kartę, urzekła mnie :)
    Rzeczywiście, całkowite przeciwieństwa, ale mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają :3 ]

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  53. [no cześć. :3 chętnie, chętnie! masz jakiś pomysł? :) a co do Ślizgonki, to Ana jest wredna, ale zbyt słaba, żeby im pokazać. :D]

    Anastasia.

    OdpowiedzUsuń
  54. [Przybywam, mile połechtana tymi wszystkimi sympatycznymi słowami. :D Co do pomysłów, hm... są w jednej drużynie, to już jakieś powiązanie, ale chyba tutaj pole do popisu w wątkowaniu nie jest zbyt obszerne, bo na trenowaniu świat się nie kończy przecież. Jednakże można zrobić z tego jakiś punkt zaczepienia.]

    Lucas Murray

    OdpowiedzUsuń
  55. [Ochota jest absolutnie zawsze :D Gorzej tylko z pomysłami. Ale jestem pewna, że razem coś wymyślimy! :)]
    Alessia Baglioni

    OdpowiedzUsuń
  56. [czyli wszystkie wątki tutaj?]

    OdpowiedzUsuń
  57. [Nadmiernie miłuję wikłać swoje postaci w pogmatwane relacje, więc... myślę, że możemy puścić wodze wyobraźni. :>]

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  58. [jak chesz to możemy napisać jakiś watek]

    OdpowiedzUsuń
  59. [Pomysł fajny. :D Zakładam, że sprawa dziać się będzie w nowym roku szkolnym, toteż modyfikacja z mej strony taka: Lucas nie grał w tym meczu, bo kapitan drużyny stwierdził, że chłopaczyna nie jest jeszcze w formie. Z wygranej się Lu cieszy, ale rozgoryczenie jest chyba większe. Skutki: procenty wchodzą jakoś sprawniej. ;) No, i jeszcze w tym łóżku to stawiałabym raczej na trochę miziania, niźli na jakieś... poważniejsze akcje. Jeśli mogę liczyć z Twej strony na akceptację, to biorę się za zaczęcie wątku. :)]

    OdpowiedzUsuń
  60. [znaczy, mogą na siebie jakimś magicznym cudem wpaść xDDD]

    Layla

    OdpowiedzUsuń
  61. Oglądanie meczu z trybun było chyba najgorszą rzeczą, jaka przytrafiła się Lucasowi w trakcie nauki w Hogwarcie. Palącą chęć bycia tam w powietrzu, z całą resztą drużyny, potęgowały wrzaski kibiców. Tam w górze dodawały mu sił, motywowały. Na stabilnej ziemi te dźwięki były jedynie irytującymi odgłosami. Po pierwszych dwudziestu minutach meczu Murray rozważał zawinięcie manatków i samotny spacer po błoniach, ale jednak ciekawość, KTO WYGRA, nie pozwoliła mu odejść, ot tak.
    Gdy rozległ się gwizdek kończący mecz, a drużyna w żółtych barwach z impetem staranowała rezerwowego szukającego, który złapał znicza, Lucas prychnął i przewrócił oczyma. Ucieszył się owszem, nie był na tyle samolubny, by sądzić, że Puchoni bez niego nie odniosą zwycięstwa, ale… zazdrość tak bardzo kuła go w serce.
    Puchon przełknął gulę rozgoryczenia, po czym podniósł się z drewnianej ławeczki. W planach miał powrót do zamku i zalegnięcie w łóżku w towarzystwie paczki Fasolek Wszystkich Smaków. Niestety rozochocony tłum pokrzyżował jego zamierzenia. Nie będąc w stanie oprzeć się takiej gromadzie, Lucas poddał się bezwiednie sile wyższej.
    Jeszcze zanim rozentuzjazmowana puchońska brać dotarła do zamku, ktoś wcisnął Lucasowi butelkę kremowego piwa. Chłopak nie odmówił, uznając, że może procenty chociaż odrobinę poprawią mu nastrój.
    Nie mając zbyt wielkiego wyboru, Puchoni zdecydowali się rozkręcić imprezę w pokoju wspólnym. Ktoś miał na tyle dobre układy ze skrzatami w kuchni, że stoliki szybko zostały zastawione różnego rodzaju przekąskami. Uczniowie powyciągali z tajnych skrytek zapasy napoi wyskokowych o różnej mocy. Lucas nie mógł się nadziwić, jak różnorodnymi trunkami dysponowali niby niewinni wychowankowie Helgi.
    Świętują, jakby zdobyli puchar, pomyślał kąśliwie Murray, zapadając się w miękkim fotelu na uboczu. Bezwiednie przejął od kogoś szklankę i zamoczył wargi w znajdującej się w niej cieczy. Skrzywił się. Nie był żadnym koneserem, raczej raczkującym bobasem w kwestii alkoholu.
    Rozejrzał się. Ludzie paplali w najlepsze. Młodsze roczniki wianuszkiem otaczały co poniektórych członków drużyny, pragnąć wysłuchać ze szczegółami przebiegu meczu z perspektywy wysokościowej.
    Lucas westchnął. Powinien pogratulować kolegom dobrej gry i życzyć im powodzenia w kolejnych rozgrywkach. Widząc jednak wyszczerzoną głupio gębę kapitana drużyny, Murray zrezygnował ze swojego pomysłu, czując, że prędzej walnąłby tego gościa po mordzie niż uścisnął jego dłoń.
    - Nie jesteś w formie, Lu...Daj sobie więcej czasu, bla, bla, bla - powiedział do siebie blondyn, przedrzeźniając kolegę z drużyny.

    OdpowiedzUsuń
  62. [Z tym Panem widzą mi się pozytywne relacje, to taki uroczy Puchaś, ale nie takie co by przyszły z łatwością, bo jednak moja Emily jest Ślizgonką z krwi i kości.
    Hmm, co ty na to... Wyczytałam, że Sam lubi spacerować po zamku nocą, więc właśnie wtedy mógłby ją nakryć, na przykład w kuchni u skrzatów gdzie lubi przesiadywać. Z powodu nocnych koszmarów o tej porze dnia jest właśnie najbardziej bezbronna, roztrzęsiona. Potem Emily mogłaby mu mieć za złe, że widział ją w takim stanie i będzie go próbowała nastraszyć, ale Sam się takim zachowaniem nie zrazi, i wtedy zobaczymy co by z tego wyszło, zależnie od naszej kreatywności. Chyba, że masz jakiś inny pomysł to jestem otwarta na propozycje :)]

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  63. [Lubię spójność, więc kradnę narrację. ;) No, i elastyczność to podstawa.]

    Unoszę wzrok znad butelki, która magicznym sposobem, tak jak jej poprzedniczka, materializuje się w mojej dłoni. Zabawne, nawet nie muszę prosić o cokolwiek. Darmowe pijaństwo. No, może jeszcze nie pijaństwo, ale lekki szum w głowie i ciepło rozchodzące się po ciele uświadamiają mi, że alkohol działa.
    Chmurnym spojrzeniem lustruję stojącego obok chłopaka. Dlaczego chmurnym? Babka kiedyś stwierdziła, że niezależnie od mojego humoru w oczach mam sztorm. Uznałem, że odnosi się to do koloru moich tęczówek. Że niby są jak wzburzony ocean albo zasunięte burzowymi chmurami niebo, czy coś w tym stylu… Babskie metafory, kto je ogarnia…
    Zadzieram nieznacznie głowę i marszcząc brwi, krótko spoglądam w oczy jednego z puchońskich pałkarzy. Wzrok szybko kieruję w innym kierunku. Ostrożnie upijam łyka z podsuniętej pod nos butelki. Trunek ma cierpki smak owoców, których nie potrafię określić. Mogą być to standardowe winogrona, ale niekoniecznie. Biorę kolejnego łyka. Napój jest smaczny i szybko odurzający. Mimowolnie pozwalam lekkiemu uśmiechowi wpełznąć na moją twarz, choć w planach mam jeszcze chwilę narzekania na całe zło tego świata.
    - A ty jakbyś się czuł na moim miejscu, hę? - pytam, podając chłopakowi butelkę. Znowu obdarzam go spojrzeniem, tym razem dłuższym, jakby oczekującym, choć nie wymagam odpowiedzi na moje pytanie.
    - Tak w ogóle, to… daliście czadu na boisku - mówię po chwili, choć nie jestem pewien, czy Samuel mnie słyszy. Rozochoceni i ewidentnie wstawieniu Puchoni właśnie włączyli magiczne radio. Z głośnika płynie najnowszy hit Fatalnych Jędz, a pokój wypełniają słowa piosenki, mniej lub bardziej poprzekręcane przez imprezujących uczniaków.
    Tłum rozłazi się po pokoju i formuje grupki. Młodsze roczniki zaspokoiły już swoją ciekawość i dają trochę wytchnienia członkom drużyny. Grupka piątoklasistek najwyraźniej przymierza się do zorganizowania prowizorycznego parkietu na środku pokoju, choć nikt poza nimi nie wydaje się być zainteresowany tą inicjatywą.
    Machinalnie poprawiam swoją fryzurę. To nie kwestia tego, że moje włosy są w nieładzie. Po prostu nigdy nie wiem, co mam zrobić z rękoma. Wciskanie ich w kieszenie spodni wydaje mi się być wysoce niekulturalnie. To najpewniej pozostałość z prób mojej matki nauczenia mnie podstawowych zasad savoir vivre’u.

    OdpowiedzUsuń
  64. Potrząsam głową w pewnym rozgorączkowaniu i lekko rozkładam ręce.
    - Cieszę się. To super start w nowym sezonie - mówię z emocją drgającą w głowie. - Chodzi tylko o to, że moje miejsce jest tam - wskazuję palcem sklepienie - w górze. Czułem się, jakbym był przywiązany łańcuchem do tej ławki na trybunach - tłumaczę ożywiony, nie zdając sobie sprawy z tego, jak alkohol rozwiązuje mój język. W końcu lekceważąco macham ręką.
    - Ale… wystarczy marudzenia - stwierdzam, w myślach dodając, że są na to przyjdzie jeszcze czas.
    Obejmuję dłonią smukłą butelkę i wzrokiem mierzę pozostałą w niej ilość płynu. Trunek szybko znika, również w moich ustach, kiedy przechylam naczynie i upijam kilka solidnych łyków. Świat lekko wiruje, a moje usta same układają się w uśmiech, który jest w pewnym stopniu zawadiacki.
    Z radia sączy się powolna piosenka, której płynne dźwięki sprawiają, że zaczynam się bezwiednie kołysać w rytmie. Co jakiś czas upijam co nieco z butelki, zapominając zupełnie, że nie tylko dla mojego podniebienia przeznaczony jest ten smakowity napój.
    - No, too… jak w ogóle minęły ci waka… - nie mam szans na dokończenie banalnego pytania, zadanego w celu uniknięcia niezręcznej ciszy. Ktoś, mniej lub bardziej inteligentny, rzuca w naszą stronę miękką poduszką zagarniętą z jednej z kanap znajdujących się w pokoju wspólnym. Z wyćwiczoną zwinnością uchylam się, unikając trafienia. Nie wiem, czy mój rozmówca ma tyle szczęścia, co ja, ale sam fakt zalążka bitwy na poduszki ewidentnie mnie rozbawia. Osuwam się na najbliższą sofę, chichocząc cicho. Odstawiam resztę wina na niewielki stoliczek, a w zamian za to chwytam w dłoń sporych rozmiarów ciastko owsiane.
    - Może chcesz pół? - pytam, rozbiegane spojrzenie, kierując na Samuela. Dość ciężko skupić na nim wzrok, co również wywołuje we mnie rozbawienie. Rozsiadam się wygodnie i potupuję w rytm muzyki. DJ musiał się zmienić, bo z głośników jakiś czas temu popłynęła mugolska muzyka.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  65. [znaczy, o ile dobrze zrozumiałam ze teraz nikt nie chodzi do Hogwartu. No bo jak jest to prawda to będzie sięowiele łatwiej spotkać. Np. Ze moja postacwpadla na twoja. Czy jakoś tak 😘]

    OdpowiedzUsuń
  66. Jestem osobnikiem raczej stroniącym od napojów wyskokowych. Wierzę, że sportowiec powinien w miarę trzeźwo kroczyć przez życie. Dlatego najwyraźniej alkohol intensywniej na mnie działa. A może genetycznie mam po prostu słabą głowę...? Nie raz ojciec wyprowadzał moją matkę z różnych ważnych uroczystości, gdy ta "rozochociła się" za bardzo. Może odziedziczyłem to po niej...?
    Przeciągam się jak kot i mierzwię swoje jasne włosy. Trochę zaskakuje mnie niespodziewany nadprogramowy ciężar, którego doświadczam, ale nie protestuję, gdy okazuje się, że nie jest to tylko tymczasowy stan rzeczy. Zerkam z zaciekawieniem w dół, na Samuela zajadającego połowę ciastka i wygodnie rozłożonego, częściowo na moich nogach. Pstrykam go palcami w nos i chichoczę, po czym wgryzam się w swoje ciastko. Przeżuwam przez chwilę, krzywiąc się. Niechętnie przełykam kęs, a resztę przekąski odkładam jak najdalej od siebie.
    - Bleee, nie znoszę cynamonu - mruczę niezadowolony. Dla poprawy doznań kubków smakowych sięgam znowu po butelkę z winem, wyciągam ją z rąk Samuela i wychylam z niej kilka łyków, przyglądając się chłopakowi kątem oka.
    - Więęęc... Co tam porabiałeś w wakacje? - zadaję pytanie, które już wcześniej prawie padło. Jednocześnie, zupełnie podświadomie, nie umiejąc opanować głupiego zwyczaju, wplątuję dłoń we włosy, z tym że nie swoje własne, a w samuelową czuprynę.
    Trochę zmieszany, trochę zdezorientowany rozglądam się wokół. Generalnie, nikt nie zwraca na nas większej uwagi. Nie cofam dłoni, teraz błądzącej bezwiednie pośród kosmyków pałkarza. Po chwili nachylam się ku niemu i szepczę konspiracyjnie:
    - Powiem ci w sekrecie, że ja bite dwa miesiące latałem na miotle jak popieprzony, ryzykując pogorszeniem się kontuzji, jak i utratą zaufania staruszków - uśmiecham się kwaśno. - Przy czym mam wrażenie, że moje wysiłki spełzły na niczym - dodaję z rezygnacją w głosie. Zaraz jednak otrząsam się z tej zadumy i pozwalam pijanemu uśmieszkowi wrócić na moją buzię.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  67. [mam pomysł, mogą wyjechać w to samo miejsce na wakacje i się spotkać bo np. Mieszkali w tym samym hotelu]

    OdpowiedzUsuń
  68. Wisząc nad nim dłuższą chwilę, nie zdaję sobie sprawy, jak może wyglądać to dla postronnej osoby. Świdruję wzrokiem jego twarz, jednak w końcu wracam na ziemię. Zakłopotanie maluje się na mojej twarzy lekkim rumieńcem. Prostuję plecy i z powrotem opieram się wygodnie o kanapę. Jest mi odrobinę dziwnie, trudno powiedzieć, czy z racji upojenia alkoholowego, czy z powodu przekroczenia przed chwilą jakiejś niewidzialnej granicy.
    - Kapitan nie jest… głupi? - unoszę w żartobliwym geście, po czym wymownie spoglądam w stronę kapitana puchońskiej drużyny, który aktualnie miało finezyjnie obściskuje się z jakąś dziewczyną.
    - Skoro tak twierdzisz... - dodaję mrukliwie i chichoczę cicho. Moja dłoń znowu zaczyna błądzić we włosach Samuela, co wciąż pozostaje dość podświadomym gestem.
    - Ej, Douglas, może trochę przystopuj, bo zaśniesz, czy coś - mówię, wyciągając mu wino z dłoni i wypijając resztę trunku, która ostała się butelce. Lekko oblizuję wargi. Zaczynam kiwać głową w rytm muzyki, co rusz zerkając na Samuela i szczerząc się przy tym sympatycznie.
    Generalnie, impreza zaczyna chyba zmierzać w złym kierunku. Ktoś zaczyna tańce na stole, nie zważając, że na meblu znajdują się resztki jedzenia. Jakaś rozhisteryzowana szóstoklasistka wpadła pomiędzy kapitana i jego wybrankę. Zaczyna się kłotnia na temat tego, kto czyim jest chłopakiem i z kim powinien się obściskiwać. Grupa zatwardziałych uczniów z siódmego roku zaczyna śpiewać szkolny hymn, zmieniając co poniektóre słowa na przekleństwa lub inne niewybredne określenia. Zaczynam czuć, że to zdecydowanie za dużo bodźców na raz.
    - Ja to bym się gdzieś ulotnił… - rzucam w eter, zastanawiając się, w jakim miesjcu byłoby mi teraz najlepiej. Łózko zdaje się spełniać wszystkie kryteria, jednak nie chciałbym wyjść przed wszystkimi tu zgromadzonymi na zgonującego imprezowego laika. Wzdycham cicho i zakładam ręce na kark, zakańczając tym samym seans masażu głowy Samuela.
    - I tak w zasadzie, jako zawodowy miziacz, nie jestem tani - mówię, przypominając słowa mojego rozmówcy sprzed chwili.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  69. [dobra widać ze nie chcesz ze mną pisać, zresztą tak jak i pare innych osób]

    OdpowiedzUsuń
  70. Spoglądam na niego z zawadiackim uśmiechem. Lekko mrużę przy tym oczy.
    - Wiesz… liczyłbym na coś, co będzie tak miłe, jak miłe jest mizianie dla ciebie - rzucam zdawkowo i mrugam do chłopaka porozumiewawczo. Cóż, raczej nie jestem mistrzem podtekstów, ale w tym wypadku nie jest to moim celem. Chyba…
    Rozglądam się na boki. Kłócące się dziewczyny są bliskie przejścia do rękoczynów. Epitety takie jak “dziwka” i “suka” oraz inne bardziej… wyszukane docierają do moich uszu. Z moich ust pada cichy jęk zrezygnowania wymieszanego z politowaniem. Nigdy chyba nie pojmę tej żarliwości, która rodziła się w kobietach, gdy przychodziło walczyć o wybranków ich serc.
    - Chodźmy, błagam, nie wytrzymam tu dłużej - mówię, szturchając Samuela kilkukrotnie. - Jeszcze chwila i ktoś na nas zwymiotuje albo coś w ten deseń - dodaję, licząc, że może ten argument zadziała lepiej. Mnie samego nieprzyjemna wizja zmusza do ruszenia tyłka.
    Zgrabnie wyślizguję się z kleszczy stworzonych z głowy Samuela i siedziska kanapy. Lawirując między uczniami, obchodzę pokój wspólny chwiejnym krokiem, by w końcu powrócić przed oblicze Sama z naręczem różnorakich zapasów. Wśród nich jest stosunkowo pełna butelka Ognistej, pół tabliczki czekolady z dodatkiem chili z Miodowego Królestwa, kilka dyniowych pasztecików i, o dziwo, półlitrowa butelka mugolskiej Coca-Coli.
    - Mam zapasy, możemy wyruszać! - wołam z werwą, a w kolejnej chwili chwieję się niebezpiecznie. Zmiana z poziomu do pionu, przebieżka po pokoju i procenty we krwi raczej nie działały dobrze na moją koordynację ruchową. Równowagę odzyskuję, łapiąc się kurczowo oparcia kanapy. Z trudem jednak utrzymuję w rękach cały ten spożywczy inwentarz. Byłoby smutno, gdyby tak pokaźna butla Ognistej skończyła potłuczona na posadzce.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  71. Chłodne powietrze, nieprzesączone zapachem gorzały działa na mnie jak kubeł zimnej wody. Nie, nie jestem trzeźwy, ale przynajmniej dociera do mnie, w jak dużym stopniu jestem odurzony. Śmieję się cicho. Nie zastanawiając się długo, oplatam ręką pas Samuela, czując, że tym sposobem mamy większe szanse na uniknięcie upadku.
    - U-upiłeś mnie, ty… ty… - żadna odpowiednia obelga nie przychodzi mi do głowy, przez co wzdycham ciężko, kręcąc głową z dezaprobatą. - Nigdy się wcześniej nie...nie upiłem - bełkoczę odrobinę, ale chyba żadnemu z nas to nie przeszkadza.
    W stronę obranego celu idziemy dość wolno, żeby nie rzec, iż się wleczemy. Mam chyba nieco większe problemy z ogarnięciem mojego szalejącego błędnika, więc dziękuje losowi za ramię, które tak troskliwie mnie otacza. Dochodzę do wniosku, że Douglas ładnie pachnie, gdzieś przez opary alkoholu przebija się przyjemny zapach może jakichś perfum, a może Sam z natury wydziela takie miłe wonie. Niszczę w zarodku dziwną chęć schowania twarzy w zagłębieniu jego szyi. Co to w ogóle za pomysł?! Kilkukrotnie potrząsam głową, w myślach karząc sobie się opanować.
    Jak na tak dużą szkołę, to tej pory nikogo nie mijamy. To chyba dobrze, zważywszy na to, iż spotkanie z kimkolwiek mogłoby skończyć się dla nas miesięcznym szlabanem, jeśli nie jakąś jeszcze gorszą opcją. Dwóch siedemnastolatków w wersji mocno podchmielonej wałęsa się po zamku, dodatkowo są zaopatrzeni w butlę Ognistej i przekąski. To się aż prosi o kłopoty.
    - Jak wpadniemy na jakiegoś profesorka, to zwalę winę na ciebie - mamroczę niewyraźnie i zadzieram głowę w górę, by pokazać Samuelowi język i wyszczerzyć się do niego bezczelnie.
    Szczęśliwie dotarliśmy na siódme piętro, mijając po drodze tylko i wyłącznie jakiegoś zbłąkanego kocura, który ofukał nas w najlepsze i najprawdopodobniej wyruszył na dalsze poszukiwania jedzenia, albo jakichś ładnych kotek.
    Wyzwoliłem z objęć Samuela, gdy znaleźliśmy się pod ściana naprzeciw gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami.
    - Too… ja myślę, że powinieneś wymyślić jakąś miejscówkę - powiedziałem z pijaną stanowczością w głosie. - Moja wyobraźnia może przenieść nas na boisko do quidditcha, więc wiesz… - zażartowałem, po czym wyszczerzyłem się niepewnie.

    [Myślę, że zasługujemy na miano manufaktury odpisów. :D]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ale tu pod koniec pomotały mi się czasy. ^^" Sorki.]

      Usuń
  72. Posłusznie biorę nasz cały inwentarz w ręce, choć niełatwo to wszystko utrzymać. Przestępuję z nogi na nogę w oczekiwaniu na dalszy bieg wydarzeń, na popis kreatywności Samuela. Kiedy w ścianie formują się drzwi, z moich ust pada westchnienie pełne ulgi. Ręce zaczynały mi już drętwieć.
    Chwiejnie wchodzę do środka, rozglądając się dookoła i nie patrząc pod nogi. Pokój wygląda przytulnie, a w dodatku magia zadbała o to, by upojeni ludzie nie mogli zrobić tu sobie krzywdy w żaden sposób.
    - A niby czemu to ja mam być babą? - oburzam się z lekkim opóźnieniem. Odwracam się w stronę drzwi, by otaksować pakującego się do środka Sama. Robię krok w jego stronę, najpewniej by zbliżyć się i udowodnić, jak bardzo męski jestem, jednak nieostrożnie potykam się o poduszkę i padam jak długi na ziemię, a razem ze mną cały nasz zgromadzony prowiant. Na szczęście cała masa poduszek amortyzuje mój upadek. Ognista również nie ulega poważniejszemu wypadkowi.
    Trochę oszołomiony przekręcam się tak, by leżeć na plecach.
    - To dopiero był lot - stwierdzam, po czym ruchem pełzająco-turlającym przemieszczam się w kierunku zagłębienia w podłodze, w którym stężenie miękkości i ilości poduch jest największe. Po drodze oczywiście zagarniam butlę z alkoholem. Rozkładam się tam wygodnie, otwieram butelkę i już mam uszczknąć trochę trunku, jednak przypominam sobie o swoim towarzyszu. Zerkam przez ramię i uśmiecham się zaczepnie.
    - Zapraszamy, zapraszamy - kiwam na niego głową, jednocześnie poklepując miejsce obok siebie. - Usiądź i opowiedz mi o swoim życiu, młody chłopcze - mówię teatralnie niskim głosem, głupkowato udając jakiegoś terapeutę, czy kogoś w tym rodzaju.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  73. - Ej! - wołam zaskoczony, kiedy butelka znika z moich rąk, a Samuel zaczyna bezczelnie żłopać alkohol. Przyglądam mu się z udawanym oburzeniem. Kiedy trunek z powrotem trafia do mych dłoni, upijam pokaźnego łyka, po czym odstawiam butelkę gdzieś na bok. Plan, który właśnie pojawia się w mojej głowie, wymaga zachowania wszelkich środków ostrożności. Podejrzewam, że stłuczona butla nie ucieszyłaby ani mnie, ani mojego towarzysza.
    Przyglądam się przez chwilę Samuelowi, gdy ten świdruje mnie wzrokiem. Moja twarz przybiera nieodgadniony wyraz. Przysuwam się do chłopaka. Niebezpiecznie blisko. Nasze głowy dzieli może dziesięć centymetrów. Z miną sfinksa wpatruje się w jego oczy. Lekko unoszę prawy kącik ust, uśmiechając się tym samym dość cwaniacko.
    - Myślisz - zaczynam, dosadnie cedząc słowa - że jak jestem niższy… to możesz rozstawiać mnie po kątach?! - wypowiedź kończę wojowniczym okrzykiem, po czym przystępuję do ataku, który polega oczywiście na załaskotaniu Douglasa na śmierć. Co prawda nie mam pojęcia, czy chłopak reaguje na ten rodzaj tortur, ale nie zaszkodzi spróbować. Gdybym ja był na jego miejscu, już dawno umarłbym ze śmiechu.
    Moim celem jest brzuch, szyja, pachy, wszystkie miejsca, które można podejrzewać o nadwrażliwość na łaskotanie. Chichoczę przy tym bez umiaru.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  74. [W zasadzie w tym temacie jestem bardzo elastyczna. Wydaje mi się, że pójdą raczej w pozytywne relacje, chociaż nie wiem czy Sam lubi osoby głośne z natury (wszyscy Włosi są głośni w sumie). Ciężko mi jest jednak wymyślić coś konkretnego.]
    Alessia

    OdpowiedzUsuń
  75. [Czy będę nieuprzejma, przypominając o sobie? :)]

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  76. [Nie ma najmniejszego problemu. :)]

    Nagła zmiana położenia sprawia, że dostaję lekkich zawrotów głowy. Trochę zdezorientowany spoglądam na górującego nade mną Samuela. Słysząc jego groźby, wpadam w przerażenie. Wisi nade mną możliwość uduszenia się ze śmiechu, gdyż moje ciało jest niepoprawnie wręcz wrażliwe na obcy dotyk.
    - Co ja na to…? No weeeeeź… żartowałeeeeeem tylko - mówię, przeciągając głoski i uśmiechając się przymilnie, jak niewinny kociak, gotów zrobić wszystko za garść gotowanego kurczaka.
    Zamieram, gdy Samuel rozkłada się na mnie. Czuję jego ciepły oddech na swojej szyi. Ta chwila jest jednocześnie krępująca i dziwnie przyjemna. Moje serce, bijące od jakiegoś czasu szybciej w obawie przed wymyślnymi torturami, nieco się uspokaja. Mimo wszystko nie wiem, co mam zrobić z rękoma. Leżę pod chłopakiem jak kłoda. Momentalnie robi mi się gorąco. Co mam zrobić? Co on robi? Niech to Avada trafi!
    Kiedy Douglas w końcu wykonuje jakiś ruch, lekkie westchnienie ulgi wydobywa się z moich ust na moment przed głupawym chichotem. Wydmuchiwane powietrze prosto na moją szyje łaskocze mnie intensywnie i nie jestem w stanie powstrzymać reakcji obronnej polegającej na przyciągnięciu barków do głowy. Muszę wyglądać komicznie, ale przynajmniej ryzyko ponownego ataku jest zminimalizowane.
    Spoglądam na Samuela, który wciąż pozostaje w tak niewielkiej odległości ode mnie. Mój oddech staje się nieco płytszy, jakby ta bliskość w jakiś sposób napierała na moje płuca.
    - Too… jesteśmy kwita? - pytam cicho. Lekko oblizuję swoje spierzchnięte wargi. Wciąż czuć na nich smak Ognistej. Wykonuję dość niespokojny ruch, jakbym chciał się nieco odsunąć. To, co się w tej chwili między nami toczy, jest dziwne, odbiegające od normy, a jednocześnie tak bardzo… elektryzujące.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  77. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  78. - W pogardzie mam zemstę - odpowiadam żartobliwie, licząc, że może to rozładuje napięcie, jaki między nami powstało. Atmosfera jest tak gęsta, że można by ją pociąć nożem na kawałki. Staram się oddychać wolniej i głębiej, ale krew mimo wszystko buzuje mi w skroniach i wraz ze swoim kumplem, alkoholem odbiera mi trzeźwość myślenia.
    Spoglądam w bok na jedną z silnych, umięśnionych rąk, teraz wspartych po obu stronach mojej głowy. I znów zerkam na twarz Samuela. Widzę napięcie w jego oczach, ale również ekscytację. Rejestruję mocno przygryzioną wargę, jakby tylko ból był w stanie go powstrzymać przed tym, co zaczyna wydawać się nieuniknione.
    Przymykam oczy, staram się nie myśleć. Pozwalam instynktom wziąć górę nad zdrowym rozsądkiem. Tłumaczę sobie, że trzeba zrobić coś, bo inaczej obaj zaczniemy hiperwentylować. Logiczne myślenie, prawda…?
    Unoszę się nieco, jeszcze bardziej minimalizując dystans między nami. Na dosłownie sekundę otwieram oczy, ukazując Samowi emocje, jakie w tej chwili mną targają. Szok, niedowierzanie, strach, ekscytacja, aż dziw, że to wszystko może kumulować się w jednej osobie.
    Posuwam się o krok dalej, a moje usta miękko muskają zagryzione wargi Samuela. Niemal w tej samej chwili pozwalam opaść moim powiekom, bo nie chcę oglądać, jak chłopak z krzykiem ucieka z Pokoju Życzeń. Pocałunek trwa kilka sekund i jest raczej przelotnym buziakiem, może delikatnie wilgotniejszym niż być powinien.
    Odsuwam się, ale niezbyt daleko. Niepewnie zagryzam policzek od wewnątrz w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń. Może powinienem się przygotować na ciosy, na pięści kaleczące moją twarz….?

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  79. [przepraszam, chyba mi się komentarz nie dodał. :c Ana bardzo chętnie pod takie skrzydełka wejdzie, więc... masz jakiś pomysł? :)]

    Anastasia.

    OdpowiedzUsuń
  80. Spodziewam się czegoś w stylu: “Przesadziłeś, wypierdalaj, księżniczko”, niźli tego, co tak naprawdę się dzieje. Zamieram więc na chwilę, kompletnie sparaliżowany. Czuję na swoich wargach miękkie usta Samuela, które zaskakują mnie swoją delikatnością, ale jednocześnie i stanowczością. Bezwiednie poddaję się emocjom, w kąt odsuwając wszelkie racjonalne argumenty. Mówię sobie, że konsekwencjami zajmę się później, na trzeźwo.
    Wychodzę naprzeciw napierającym na mnie ustom. Odpowiadam na pocałunek trochę gwałtowniej, niż sam się spodziewałem. Moje ręce oplatają ciało Puchona, krzyżując się gdzieś na plecach. Zdaję się, że przyciągam go jeszcze bardziej do siebie, o ile w ogóle jest to możliwe.
    Jest mi tak ciepło, serce kołacze w mojej piersi jak oszalałe, a przyjemne dreszcze raz po raz przemykają wzdłuż kręgosłupa. Gdzieś pomiędzy kolejnymi coraz to gwałtowniejszymi spotkaniami naszych ust, rozpaczliwie nabieram powietrza do płuc. W końcu nie jestem w stanie się powstrzymać. Koniuszkiem języka przesuwam po ustach Samuela, sunę subtelnie po linii rozdzielającej wargi, dopraszając się o przyzwolenie, bilet wstępu, jakkolwiek głupio to brzmi. Jedną z rąk, które spoczywają na plecach Puchona przesuwam w górę i zatapiam dłoń w jego włosach.
    Powietrze wokół nas zdaje się drgać, a temperatura wzrasta z każdą kolejną sekundą.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  81. [jeśli się dogadacie i w ogóle, to propozycja z kuzynostwem jest okej, na przykład od strony matki Anastasii, która złapała bogatego faceta i zaczęła pić i tak dalej. Sammy mógłby wtedy częściowo wiedzieć o problemach Any w domu. a jeśli nie, to chętnie przystanę też na tą drugą propozycję. :)]

    Anastasia.

    OdpowiedzUsuń
  82. Cicho mruczę z zadowolenia, kiedy moje nieme prośby zostają spełnione i mój język wkrada się do ust Samuela. Nigdy nie całowałem się w ten sposób. Tak gwałtownie, porywczo, z prośba obijającą się o wnętrze mojej czaszki: Niech to się nie kończy.
    Na moim koncie widnieje kilka randek, kilka mało wprawnych pocałunków i nieśmiałe trzymanie się za ręce. Każdorazowo moje miłosne podboje kończą się fiaskiem. Wina zazwyczaj leżała po mojej stronie. Chyba za wolno się angażuję…
    Jak widać powinienem był sięgać wtedy po alkohol i od razu byłoby lepiej.
    Na ziemię wracam, gdy zachłanne pocałunki zostają przerwane przez Samuela. Sapię niezadowolony, jednak zaraz z moich ust pada cichy jęk, kiedy ciepłe usta eksplorują moją szyję, a po chwili rozedrgane powietrze pieści okolice mojego ucha. Drżę, poruszam się niespokojnie i odchylam głowę w górę, chcąc jakby ułatwić Douglasowi dostęp. Jednocześnie moje niecierpliwe ręce burzą schludny ubiór Sama, dość nachalnie wyciągając ze spodni poły koszuli. Moje dłonie wkradają się pod śnieżnobiały materiał i wędrują po plecach, badając mocne, napięte mięśnie.
    Spoglądam na twarz Samuela spod lekko przymrużonych powiek. Moje policzki są żywo zarumienione, a usta lekko rozwarte, łapczywie nabierające powietrza. Po kilku sekundach chowam twarz w zagłębieniu szyi chłopaka, wziąć oddychając ciężko.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [W ostatnim zdaniu oczywiście miało być "wciąż", a nie "wziąć". ^^"]

      Usuń
  83. Gnę się pod nim i wiję, bo to, czego doświadczam, przebija moje wszelkie wyobrażenia o jakieś milion procent. Śmielej manewruję rękoma, dobierając się do krawata w żółto-czarnych barwach, który po chwili ląduje gdzieś nieopodal. Lekko drżącymi dłońmi rozpinam guziki koszuli Samuela. Moim oczom ukazuje się dobrze wyrzeźbiony tors i brzuch. Nie ma się co dziwić, pałkarze zazwyczaj bywają najbardziej muskularnym członkami drużyny. Ja przy nim wyglądam cokolwiek cherlawo.
    Zsuwam z niego koszulę na wysokość mniej więcej łokci i pozwalam przemknąć moim dłoniom po mocnych barkach, silnych ramionach. Wzdycham cicho. Wiele razy widziałem go bez koszulki, wszak jesteśmy w jednej drużynie i dzielimy szatnię, niemniej jednak przez myśl by mi nie przeszło, że kiedykolwiek będę czerpał przyjemność z możliwości podziwiania jego ciała.
    Kiedy jego usta błądzą po mojej szyi, ja omiatam ciepłym oddechem jego ucho i delikatnie całuję skórę tuż za nim, po czym powoli schodzę niżej, znacząc skórę szyi subtelnymi muśnięciami. Nasz twarze znajdują się znów na tej samej wysokości. Uśmiecham się, jakby nieco zawstydzony. Rumieniec na moich policzkach pogłębia się, jakbym nagle zdał sobie sprawę, co się przez ostatnie kilka minut działo. Przymykam oczy i trochę na ślepo celuję w usta Samuela, całuję go ze zdecydowanie mniejszą werwą, po czym moja głowa opada na poduszkę.
    Wbijam wzrok w sufit ponad ramieniem Douglasa. Nie wiem, czy powinienem teraz coś powiedzieć, więc milczę dość ostentacyjnie, zagryzając przy tym dolną wargę. W głowie wciąż szumi mi alkohol.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  84. Jego spojrzenie jest zbyt natarczywe, by dalej je ignorować. Przewracam oczyma i mruczę coś pod nosem do siebie, jakbym się ganił za swoje zachowanie i w końcu zerkam na niego, wciąż lekko zagryzają wargę. Milczę jeszcze przez chwilę. W zasadzie ciężko mi sformułować jakkolwiek sensowne zdanie, czego przyczyną niechybnie jest stan upojenia, w którym nadal się znajduję.
    - Jaa… nooo… wszystko w porządku - wyrzucam w końcu z siebie. - Możemy na tym poprzestać? - dodaję szybko. Dość niekontrolowanym ruchem naciągam koszulę Samuela z powrotem na jego barki. Potem zaczynam wyrzucać z siebie słowa niczym salwę pocisków z karabinu:
    - Wiesz, to nie chodzi o to, że źle całujesz, czy coś, bo super całujesz, ani o to, że i ja jestem chłopakiem i ty jesteś chłopakiem, ja… eee… no, nie wiem, nie złość się na mnie… - Spoglądam na niego przepraszająco. Jestem czerwony jak burak, już nie z podniecenia, a ze wstydu. A mogłem po prostu całować go dalej! Nie musiałbym się teraz głupio produkować…
    Tylko… do czego by to doprowadziło? Całe to pijackie uniesienie szło w niebezpiecznym kierunku i wydaje mi się, że żaden z nas nie chciał doprowadzić do czegoś, czego obaj moglibyśmy później żałować.
    Wzdycham. Odruchowo sięgam dłonią miejsca na mojej szyi, które zostało dość silnie naznaczone. Czekam na odpowiedź Samuela, spodziewając się… w zasadzie nie wiem, czego powinienem się spodziewać.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  85. Wstrzymuję na chwilę oddech po tym, jak Samuel odtrąca moje dłonie dość obcesowo. Ten gest jest jak kubeł lodowatej wody. Mam wrażenie, że momentalnie wytrzeźwiałem, ale to tylko wrażenie. Tak naprawdę nadal jestem pod wpływem i zapewne dlatego tak bardzo przejmuję się nagłą zmianą atmosfery. Czuję dziwną gulę w gardle, bo efekt, który osiągnąłem, jest całkowicie przeciwny moim oczekiwaniom.
    Z tego wszystkiego jest mi jakoś niedobrze, ale nie jest to kwestia psychiczna, czy emocjonalna. Autentycznie mnie mdli, najwyraźniej mój żołądek alkoholowego nowicjusza postanowił się jednak zbuntować. O tyle dobrze, że Pokój Życzeń zdaje się reagować nawet na tak pilnie potrzeby. Dostrzegam w kącie pomieszczenia niepozorne drzwi z odpowiednim oznaczeniem i kwestią kilku sekund jest znalezienie się wewnątrz malutkiej łazienki. Zmuszony, pochylam się nad muszlą klozetową i staję się bogatszy o to unikalne doświadczenie ujrzenia zawartości swojego żołądka w stanie połowicznego przetrawienia. Trwa to jeszcze kilkanaście minut, nim mój żołądek uspokaja się, a ja osuwam się na posadzkę umęczony i lekko pobladły. Spluwam jeszcze to klopa, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego posmaku. O to pokój Przychodź-Wychodź też dba, materializując na umywalce szczoteczkę i pastę do zębów. Na te chwilę nie mam jednak siły się podnieść i odpowiednio zadbać o higienę jamy ustnej.

    [Wybacz ten ździebko niesmaczny opis, ale nie miałam lepszego pomysłu na rozładowanie atmosfery. :D]

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  86. [Nic się nie stało. :) Ale... już się martwiłam! ;D]

    Zadzieram głowę w górę i mrużąc oczy, przyglądam się lekko rozmywającej się sylwetce Samuela. Czuję się średnio. Co prawda rewolucje żołądkowe raczej zakończyły już swój popis, jednak nie zmienia to faktu, że ciężko mi cokolwiek w tej chwili zrobić. Wytężam jednak resztki sił i wstaję.
    - Tak, wszystko… okej - odpowiadam Samuelowi i raczę chłopaka słabym uśmiechem, który nie sięga oczu. Podchodzę do umywalki i pochylam się w stronę kranu, by przepłukać usta zimna wodą. Następnie przystępuję do wyszczotkowania zębów. Świeży smak i zapach mięty otrzeźwia mnie bardziej niż ta cała przymusowa wycieczka do łazienki.
    Skończywszy te higieniczne procedury, staję przed Douglasem w niewielkiej dość odległości.
    - Chyba… ja pójdę spać, czy coś… - mamroczę cicho, wgapiając się w jakiś punkt na podbródku chłopaka, który znajduje się na wysokości moich oczu.
    - Ty też wyglądasz już na tyle żałośnie, że powinieneś się położyć - dodaję. Oczywiście żartuję i mam nadzieję, że Samuel tak też to odbierze. Chcąc jakoś zmusić go do ruszenia tyłka z progu, przeciskam się jakoś obok. Przy okazji łapię go za rękę i lekko ciągnę za sobą.
    W pobliżu drzwi do łazienki pojawiło się łóżko. Jest bardzo podobne do tych, które mamy w dormitoriach, z tym że nieco większe.
    Zostawiam Sama za sobą i pochodzę do łóżka. Przysiadam na brzegu materaca, sprawdzając jego miękkość.
    - Super - stwierdzam swoim zmęczonym, przepitym głosem, po czym rozkładam się jak książę na środku posłania.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  87. Jednym okiem zerkam na Samuela i mierzę go przez chwile niby krytycznym spojrzeniem, po czym potakująco kiwam głową, udostępniając mu trochę więcej miejsca na łóżku. Jako że nie przywykłem do spania w takiej ilości ciuchów, nie mam najmniejszych oporów w zdjęciu z siebie koszuli, spodni i skarpetek. Nieco jednak zmieszany szybko zakopuję się w miękkiej pościeli i układam się na boku, plecami do Sama. Nie jest to żaden atak personalny, tylko po prostu mam swoją ulubioną pozycję do spania. Mniejsza z tym, że w trakcie snu strasznie się wiercę i generalnie wędruję po łóżku. Zasypiam zawsze na prawym boku.
    - Jestem typem lodowatych stóp, tak tylko uprzedzam – rzucam jeszcze przez ramię. Zamykam oczy, jednak mam wrażenie, że szybko nie zasnę. Gdzieś z tyłu głowy czuję lekki ból, który najpewniej zmieni się w coś gorszego. Nie znoszę miewać migren, a obstawiam, że w połączeniu z kacem mogą stanowić najgorsze doświadczenie w moim krótkim życiu. Przykładam dłoń do skroń i zaczynam ją lekko masować, jakby profilaktycznie. Wzdycham cicho. Zachciało mi się szalonych imprez, świętowania i hektolitrów Ognistej, nie ma co…

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  88. O ile wydawało mi się, że będę miał trudności z zaśnięciem, tak mój organizm, zmęczony libacją i jej skutkami, postanawia sam o siebie zadbać. W pewnym w momencie zaczynam balansować na granicy snu, a moja dłoń, tak rozpaczliwie odganiającą ból, opada na moją twarz, co musi wyglądać ździebko śmiesznie. Do mojego zamglonego snem umysłu jakby w ostatniej chwili docierają niepewne słowa Samuela. Stawienie oporu Morfeuszowi jest trudne, jednak przezwyciężam jego zdradzieckie, usypiające moce. Z cichym pomrukiem niezadowolenia przekręcam się na drugi bok i spoglądam na Sama lekko nieprzytomnie, aczkolwiek pytająco.
    - Cooo... jeeeeest? - pytam, ziewając w międzyczasie. Lekko przecieram oczy palcami, chcąc pozbyć się uczucia piasku pod powiekami, ale to nie wiele daje.
    Gdybym nie był w tym momencie tak senny i wciąż jeszcze pijany, to z pewnością również odczuwałbym zawstydzenie. Niestety nie jestem osobnikiem, który do wszystkiego podchodzi lekką ręką. Zwykle raczej niepotrzebnie się denerwuję i roztrząsam najdrobniejsze sprawy. Aktualną sytuacja zdecydowanie należy do takich, które trzeba rozdmuchać do niewyobrażalnych rozmiarów.

    [Jak są jakieś błędy, to przepraszam, ale piszę z telefonu i ciężko to dobrze sprawdzić. ;)]

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  89. Gdzieś z tyłu głowy krąży mi myśl, czemu Samuel tak nagle stracił na pewności siebie. Chcę go nawet o to zapytać, ale z moich ust wydobywa się tylko dziękczynny pomruk, gdy chłopak zaczyna delikatny masaż moich skroni. Moje serce z niewiadomych przyczyn przyspiesza swój rytm, zakłócając nieco senną atmosferę. Dotyk jest kojący i przyjemnie subtelny.
    - Już nie tak bardzo - odpowiadam, przymykając oczy. - Jak tak zasypiam, to się oddala...No, i to też pomaga - mówiąc to, kładę swoją dłoń na jednej z samuelowych. Uśmiecham się mgliście.
    - Przepraszam, że zepsułem ci wieczór... - mamroczę jeszcze, w zasadzie nie panując już nad słowami wydobywającymi się z moich ust. - Jestem strasznym... łosiem... - dodaję i ziewam lekko. Kolejne rzeczy dzieją się już poza moją świadomością. Moje spragnione ciepła ciało przekręca się ponownie na ulubiony bok. Dystans między mną a Samuelem maleje, a moje plecy stykają się z torsem Puchona. Cicho wzdycham przez sen i próbuję wtulić się w niego bardziej. Podkulam pod siebie nogi, zwijając się w pozycję nieco embrionalną.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  90. [Jako że bez sensu opisywać, jak słodką sobie śpią, to po prostu przeskoczę do poranka. ^^”]

    Czuję, jak rzeczywistość na mnie napiera. Wrzeszczy mi do ucha: “KONIEC SPANIA, WSTAWAJ ŚMIERDZĄCY LENIU”. Rzeczywistość karze mnie również ćmiącym bólem głowy i dominująca suchością w ustach. Długo nie potrafię opierać się rzeczywistości. Z trudem unoszę powieki, które zdają się ważyć co najmniej tonę. Mrużę oczy, gdyż jasność panująca w pokoju wdziera się okrutnie w moje źrenice, potęgując ból w czaszce. Chwilę oswajam się z panoszącym się wokół porankiem, by w końcu zacząć przyswajać pozostałe bodźce, jakie na mnie oddziałują. Jest mi przyjemnie ciepło, gdyż od tyłu czyjeś ciało zręcznie chroni mnie przed chłodem.
    Nagle świadomość spędzenia nocy w łóżku z kimś dość sadystycznie łapie mnie za gardło i nie pozwala głębiej odetchnąć. Obrazy wczorajszego wieczora odcisnęły się w moim umyśle dość słabo, mgliście. Boję się odwrócić, prawdę powiedziawszy, choć zdaje się, że wiem, kogo za sobą zastanę. Starając się nie poruszyć, gimnastykując się podejrzanie, zerkam przez ramię. Moim oczom ukazuje się uśpiona twarz Samuela Douglasa, która ma swój autentyczny urok, jednak w tej chwili jej widok mrozi mi krew w żyłach.
    - Kurwa… - z mych ust pada dość groźnie brzmiący pomruk. Niewiele myśląc, gramolę się z łóżka. Nie dbam o to, czy Sam się obudzi czy nie. Przy moim ekspresowym tempie ubierania się powinienem być tylko świetlistą smugą dla jego skacowanego umysłu.
    W drodze do drzwi chwytam w dłoń butelkę wody i zdążam opróżnić ją do połowy przed wyjściem z pokoju.
    Stoję na korytarzu.
    No i dokąd mam iść?
    Co mam ze sobą zrobić?
    Cholera.

    [Hm, trochę bez Twojego pozwolenia zakańczam ten wątek, ale myślę, że fajnie będzie już przejść do dalszej części, w której to nasi chłopcy bawią się trochę w kotka i myszkę. Co powiesz na jakąś konfrontację po kilku dniach wzajemnego unikania się?]

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  91. Woda leje się z prysznica mocnym strumieniem. Ciepło koi wychłodzone i lepkie od potu ciało, zmęczone żmudnymi ćwiczeniami. Rozluźnia mięśnie, tak drastycznie nadwyrężane przez ostatnie dwie i pół godziny. Oddycham spokojnie, starając się zignorować kłujący ból u dołu pleców. Trochę się boję, bo mam wrażenie, że dziś przekroczyłem jakąś granicę wytrzymałości, której przestępować nie powinienem w trakcie powrotu do pełni sił. Ale złapałem tego cholernego znicza.
    Co prawda nikt o tym nie wie. Kapitan wciąż nie dopuszcza mnie do miotły, więc radzę sobie na własną rękę, wymykając się skrzętnie i uskuteczniając jednoosobowego Quidditcha na niewielkiej polance w okolicach jeziora, o której chyba nikt nie ma pojęcia. Muszę przecież coś sobą reprezentować, kiedy dane mi będzie wrócić na boisko.
    Myślami wracam do minionego tygodnia, który był chyba najdziwniejszym w mojej szkolnej karierze. Pełen uważnych spojrzeń na boki, pełen uników i pełen dziwnej samotności, o którą wcześniej raczej nigdy nie zabiegałem.
    Jestem na siebie trochę zły, że pozwoliłem sobie na takie… uniesienie. Co to w ogóle było? Szalona libacja, przelizanie się z facetem i jeszcze spanie z nim w jednym łóżku. W pewnym punkcie tych analiz sytuacyjnych zacząłem się zastanawiać, czy w trakcie mojego wypadku nie uderzyłem się mocno w głowę i teraz jestem niestabilnym psychicznie człowiekiem, skorym do nad wyraz lekkomyślnych uczynków…
    Wzdycham. Od jakiegoś czasu rozważam dwie opcje: a) rozmowa z Samuelem, w której obracam wszystko w żart, spycham winę na alkohol i proponuję zapomnienie o sytuacji, generalnie ziomki forever, b) unikam go już do końca świata, co oznacza również rezygnację z Quidditcha i ukierunkowanie przyszłości na założenie hodowli niuchaczy. Wzdycham po raz kolejny. Które mniejsze zło wybrać…?
    Irytującą rzeczą, którą zarejestrowałem przez ostatnie kilka dni, jest to, że choć unikam Douglasa jak ognia, to, mając świadomość jego obecności w danym pomieszczeniu, nie potrafię powstrzymać swoich oczu od zerkania na niego z ukosa z niepokojącą dość częstotliwością. Rejestruję jego uśmiechy, zadumanie nad książką, skupioną minę przy pisaniu eseju. Drażni mnie, że to robię.
    Leniwym ruchem przeczesuję włosy, by wypłukać z nich resztki szamponu. Zakręcam wodę i sięgam po swój granatowy ręcznik. Wycieram się dość niechlujnie, pozostawiając parę kropel wędrujących bezkarnie po moim ciele. Obwiązany ręcznikiem w pasie wychodzę z drewnianej kabiny, jednej z wydzielających przestrzenie dla kilkunastu pryszniców. Na trzeszczącym, drewnianym krzesełku leżą moje ciuchy, które chwytam sprawnie w ręce i zaczynam na siebie naciągać. Bokserki, spodnie. Motam się z czarnym t-shirtem, który ma nieprzyjemnie wąski otwór na głowę.
    - Ja pierdolę - warczę, starając się przecisnąć łeb przez to cholerstwo. Ostatnio, dziwnym trafem, często przeklinam.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  92. [Sammy, Sammy, lista obecności. Jak Cię wywalą, to Lucaskowi pęknie serce jak nic. ;____;]

    OdpowiedzUsuń
  93. Jednym uchem rejestruję, że ktoś wchodzi do łazienki. Zawtórowałbym do wygwizdywanej przez niego piosenki, gdybym był w lepszym humorze i w tej chwili nie walczył na śmierć i życie z głupim t-shirtem. Ostatecznie jednak wygrywam, choć moje włosy po tej batalii wyglądają cokolwiek osobliwie, a na moim czole widnieje czerwona pręga od szwu koszulki. Prawie jak blizna Chłopca, Który Przeżył.
    W końcu zerkam na przybyłego przed chwilą jegomościa. Z jakiegoś powodu mój żołądek wiąże się w supeł na widok znajomej sylwetki. Samuel stoi nieopodal, bokiem do mnie, oglądając w lustrze paskudnego siniaka na plecach. Widocznie kapitan nieźle daje im w kość. Zaczynam się chyba cieszyć, że na razie nie muszę męczyć się pod rozkazami tego pajaca i mogę sam stawiać sobie poprzeczkę.
    Moje myśli gonią siebie nawzajem. Czuję niepohamowaną ochotę, by coś powiedzieć. Mógłbym mu zaproponować niezłą maść na tego sińca. Jako synek właścicielki sieci magicznych aptek mam szeroki dostęp do różnych specyfików. Jakieś ziółka uspokajające też mógłbym Douglasowi podsunąć, to może trochę by się ogarnął i jego image spłoszonego zwierza odszedłby w niepamięć.
    Z moich ust padają jednak takie słowa, których szybko żałuję, a które wypowiadam, nim jeszcze dobrze uformują się w mojej głowie:
    - Ze wszystkich łazienek w tym zamku musiałeś wybrać akurat tę…? - Sam dziwię się swojej głupocie. Raczej nie jestem osobą, która skora jest wkraczać na wojenną ścieżkę z innymi, ale w tym wypadku chyba aż się o to proszę. Nagle uderza mnie to, że jestem autentycznie zły na Samuela. Nie, jestem zły na siebie, ale czuję nieposkromioną potrzebę wyładowała tego na kimś. A Douglas wydaje się być idealną osobą do tej roli. Zdaję sobie jednak sprawę, że chłopak raczej nie da sobie w kaszę dmuchać.
    W oczekiwaniu na jakąś reakcję z jego strony, zaczynam składać mokry ręcznik oraz przybory kosmetyczne, które tutaj z sobą przytaszczyłem.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  94. - No, nie wiem, Sammy... Zdaje się, że to właśnie sugeruję - mówię dość jadowitym tonem. - Ale tobie to chyba na rękę, przecież unikasz mnie, jakbym był co najmniej dementorem, gotowym wyssać z ciebie każdą kropelkę tej twojej płochliwej duszyczki - kontynuuję swój jakże ironiczny wywód. Nie wiem, co się ze mną w tej chwili dzieje, ale ostatnie miesiące, które do najprzyjemniejszych nie należały, najwyraźniej sprawiły, że średnio radzę sobie z panowaniem nad emocjami. Prycham, ewidentnie rozjuszony.
    I jeszcze ten cholerny, sarkastyczny uśmieszek panoszący się na twarzy Samuela. Mam przemożną ochotę zetrzeć go przy użyciu pięści. Prawdopodobnie miałbym problem z dosięgnięciem do jego twarzy, ale to nie jest w tej chwili najistotniejszy fakt.
    Adrenalina krąży w moich żyłach i zachęca do dalszego brnięcia w tą głupią i w zasadzie bezpodstawną kłótnię. Dłonie zaciskam w pięści i mrużąc oczy, przypatruję się Samuelowi z uwagą, z jaką zwykle lustruję otoczenie w poszukiwaniu znicza.
    Do tej pory nigdy nie musiałem stawiać czoła tego typu problemom. Jeśli coś burzyło beztroskę mojego życia, to był to troll załapany na eliksirach lub konieczność namówienia ojca na kupno nowej miotły. Teraz mierzyłem się z nie do końca zrozumiałymi uczuciami i to było chyba za dużo dla mojej biednej, puchońskiej głowy.
    Spoglądam na Sama wyzywająco, oczekując jakiejś reakcji z jego strony. Cały tydzień bawiliśmy się w kotka i myszkę i teraz nadszedł moment konfrontacji. Taką przynajmniej mam nadzieję. Lubię mieć jasną sytuacje, z nasze zachowanie rzuca cień na to wszystko. Jak z tego wybrnąć, kiedy nawet nie wiem, czego od Samuela oczekuję? Jakiegoś usprawiedliwienia, obrócenia wszystkiego w żart? Albo żeby wziął sprawy w swoje ręce, a nie bawił się w takie uniki, przez co ja czuje się, jakbym był wszystkiemu winien.
    Dodatkowo widom rozgogolonego Douglasa nie pomaga mi w żaden sposób, a tylko dekoncentruje. Naprawdę resztkami sił powstrzymuję się od obczajenia jego sylwetki. Na Salazara, co się ze mną dzieje? To niesamowite jak jeden człowiek może wywołać we mnie jednocześnie chęć walenia głową w ścianę z bezradności i chęć wdania się w prostacką bijatykę.
    Dla świętego spokoju i zminimalizowania ryzyka przystąpienia do rękoczynów sięgam po grzebień i podchodzę do umywalek. Przeczesuję powoli moje skłonne do kołtunienia się włosy, kontrolnie zerkając w lustro, w którym odbija się sylwetka Samuela.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  95. Zamieram z grzebieniem wplecionym we włosy, kiedy Samuel zbliża się i zatrzymuje tuż obok. Spoglądam na niego niby spode łba, ale moja twarz wyraża zaskoczenie. Nie spodziewałem się, że odległość między nami zmaleje do tego stopnia. Rzeczywiście, coś jak cień strachu czai się moich oczach. Nikłe przerażenie powodowane niewiedzą na temat tego, co zaraz się stanie. Mogłem wszcząć tę głupią pyskówkę, ale w tej chwili niejako zabrakło mi argumentów.
    Zaciskam dłoń na brzegu umywalki.
    Och, tak. To ja zwiałem. Co miałem zrobić? Obudzić Samuela pocałunkiem i podać mu śniadanie do łóżka…?
    - Dobrze! - mówię, podnosząc głos, czego efektem jest nieco piskliwy ton. Odchrząkam, gdyż nie chcę brzmieć jak rozhisteryzowana księżniczka. - Prawda w oczy…? To proszę bardzo, słucham. Co ci leży na sercu, Sammy?! - Cofam się nieco, z impetem odrzucam grzebień wprost do umywalki i staję tuż przed chłopakiem. Zadzieram nieco głowę, by spojrzeć mu w oczy. W moich własnych brakuje już tylko błyskawic, ażeby dopełnić obrazu burzy.
    - I nie boję się ciebie, bucu! - dodaję buńczucznie. - Co takiego w tobie miałoby niby budzić strach, hę? - Unoszę ostentacyjnie brwi, krzyżuję ręce na torsie. Chyba nie da się wyglądać bardziej księżniczkowato, niż ja w tym momencie.

    urażona Luczyna

    OdpowiedzUsuń
  96. Gubię się już w tym wszystkim. Plącze w swoich słowach. Zalewa mnie zażenowanie, gdyż rzeczywiście odstawiam tutaj przedstawienie godne wychuchanej primabaleriny, której nie pasuje kolor tapety w garderobie. Momentalnie tracę cały swój buntowniczy animusz. Uciekam wzrokiem gdzieś w bok, a moje policzki lekko kraśnieją.
    - Eeee…. - mamroczę tylko, nie wiedząc, jak odeprzeć argumenty Samuela. Jestem gotów wycofać się i wrócić do pedantycznego układania moich włosów. Nie dane jest mi jednak zrealizowanie tego planu, gdyż samuelowa dłoń władczo zaciska się na mojej koszulce. Opieram się, ale bez większego zaangażowania, więc moje ciało dość bezładnie przetransportowuje się jeszcze bliżej Douglasa. Ten minimalny dystans między nami ponownie wiąże mi żołądek w supeł. Nerwowo przełykam ślinę. Jestem w stanie dojrzeć, w jak skomplikowany wzór układają się tkanki tworzące tęczówki Puchona. Ni to góry, doliny, ni to chmury.
    Biorę głęboki oddech, ignorując fale gorąca, choć czuję, że jeszcze chwila i zza kołnierzyka mojej koszulki zaczną buchać kłęby pary.
    - Nie, nie boję się - odpowiadam spokojnie. - I co mi zrobisz? Odgryziesz mi mój idealny orli nos z zazdrości, bo sam masz takiego kulfona, że aż strach patrzeć? - dodaję również autentycznie super poważnym tonem. Skupiam całą swoją siłę woli na tym, aby się nie uśmiechnąć, jednak chyba zdradza mnie drgający lekko prawy kącik ust.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  97. [Cześć! Również za Taylor nie przepadam, ale to tylko wizerunek, w dodatku świetnie pasował mi do wyobrażenia Suzanne. Przerażający kapitan? Haha, no świetnie. Nieśmiało proponuję wątek, mogę? Myślisz, że nasze postacie mogłyby się przyjaźnić? :)]

    Suzanne

    OdpowiedzUsuń
  98. [Cześć :) Mam nadzieję, że komentarz od Ciebie nie ma drugiego, bardziej niemiłego dna. Zawsze marzyłam o kimś takim jak Rachiell. Z Samuealem ciężko byłoby ich powiązać, ale z Marcusem mamy duże pole do popisu, pytanie tylko, czy znajdę miejsce w twoim limicie.]

    OdpowiedzUsuń
  99. [Ej, bez stresu. ;) Moje odpowiedzi są mniej więcej takiej samej długości, także ten... chill. :D]

    Śmieję się cicho, trochę z rozbawienia, trochę histerycznie, jakby z ulgą, że całe to napięcie chociaż trochę zmalało, bo choć sprawiałem wrażenie skorego do bitki, to tak naprawdę ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, było rozwiązywanie sprawy w taki sposób.
    - Kanony piękna, jak i gusta są różne, więc myślę, że dyskusja na tym polu nie ma większego sensu. I tak wiem, że skrycie podziwiasz mój idealny lewy profil - mówię po chwili. Nie robię nic, by jakkolwiek zmienić dzielącą nas odległość, choć nie czuję się w stu procentach komfortowo. Atmosfera jednak stała się zdecydowanie luźniejsza.
    Na uwagę o ustach czuję zmieszanie, które okraszam nieśmiałych uśmiechem. Potem jednak zmieniam wyraz twarzy na bardziej poważny.
    - Uhm, przepraszam, że tak na ciebie… naskoczyłem - zaczynam nieskładnie. Widocznie moja puchońska natura zmusza mnie do błagania o wybaczenie. W tym jednak wypadku ewidentnie czuję, że moje uniesienie się emocjami było generalnie bezpodstawne.
    Na tę chwilę nie wiem, co więcej powiedzieć. W powietrzu zdają się unosić wszystkie niedopowiedzenia. To byłby dobry moment na wyjaśnienia sytuacji, ale nie wiem, czy chcę tego dokonać. Musiałbym się w jakimś sensie odsłonić, a sam nie wiem, co dokładnie czuję. Może lepiej po prostu to zignorować, udawać, że to się nie stało. Skoro główny wybuch gniewu mamy za sobą, to teraz powinno być już z górki.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  100. [a pewnie ! a masz może jakiś pomysł ? :)]

    Discordia.

    OdpowiedzUsuń
  101. [myszka kolczasta, to takie pustynne zwierzątko, generalnie bardzo słodkie, a jego sierść w dotyku przypomina kolce jeża, jednak w większych grupach są niemal nie do oswojenia, gryzą i tak dalej, a kiedy mają młode robią się bardzo agresywne. to tyle z mojego przemądrzałego wykładu (takie gryzoniowe hobby), cześć, czołem, witam i zapraszam do wątka, jeśli masz ochotę. :>]

    Afasia.

    OdpowiedzUsuń
  102. [Ten pomysł jest cudowny! <3 Kiedyś na indywidualnych przemknął mi podobny pomysł przed oczami i bardzo wtedy zazdrościłam autorką, że mogą pisać coś tak ciekawego. Jestem jak najbardziej na tak!]

    Suzanne

    OdpowiedzUsuń
  103. - Zachowałem się jak nabzdyczona księżniczka, więc wedle moich standardów powinienem przepro… - nie kończę zdania, gdyż z jakże podniosłej kwestii wytrąca mnie skrzypienie drzwi. Instynktownie zerkam w stronę źródła hałasu, a zdając sobie sprawę z nadprogramowego widza, jedynym, co jestem w stanie zrobić, jest odskoczenie jak oparzony od Sama na odległość co najmniej metrową. Nie wiem, jak to wygląda z boku, ale w mojej opinii dystans dzielący przed chwilą mnie i puchońskiego pałkarza był na tyle niecodzienny, że w postronnym obserwatorze mógłby wzbudzić różne podejrzenia. Ostatnie, czego bym chciał, to stanie się głównym obiektem uczniowskich plotek, bo nie raz mogłem się przekonać na własne oczy, jak podła jest to rola. Może nie na własnej skórze, ale umiałem wyławiać pewne szczegóły sytuacyjne. Bycie na językach całej szkoły niosło za sobą więcej wad niźli zalet.
    Nerwowo przeczesuję włosy. Mam nadzieję, że Samuel nie ma mi za złe tak… gwałtownej reakcji, zwłaszcza, że do łazienki wszedł jakiś pierwszoroczniak w barwach domu Węża i raczej przeraziła go obecność dwóch wyrośniętych gostków, których kojarzył jako dość zwinnych graczy Quidditcha.
    - Ekhem… to ten… myślę, że możemy porozmawiać innym razem, w jakichś bardziej cywilizowanych warunkach - wyduszam z siebie w końcu, używając dziwnie oficjalnego tonu. Sięgam po swoje manatki i obdarzam Samuela niepewnym uśmiechem.
    - Może… może złapiemy się w sobotę w Hogsmeade…? Będę w południe w Miodowym Królestwie, bo podobno ma być wtedy dostawa jakichś nowych żelek o dziwnym smaku - plotę piąte przez dziesiąte, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie, choć zawstydzenie wypala mnie od środka.
    - Miłej kąpieli - rzucam jeszcze, pogrążając się chyba całkowicie. Jestem mistrzem najbardziej wyrafinowanych pożegnań, bez dwóch zdań. I powinno mi się nadać medal za osiągnięcia w dziedzinie pod tytułem “Zawijam kiecę i lecę”.
    Ulatniam się z łazienki tak szybko, jakby goniło mnie stado wygłodniałych ponuraków.

    [Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko tej spontanicznej “randce” w czarodziejskiej wiosce? :3]

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  104. [Cześć! Za przebrnięcie przez kartę należą się gratulacje. :)
    Z Samuela taki ciekawy Puchon jest i już za sam dom darzę go miłością. Moim jedynym pomysłem na wątek jest jakaś rozróba w kuchni; skrzaty, krzyki, wybuchające butelki soku dyniowego i wściekły woźny na karku. Czy tam inny personel. Oczywiście, o ile na wątek masz ochotę. :)]

    Liwia Marzęda

    OdpowiedzUsuń
  105. [ ♥ Jest mi niezmiernie miło, mogąc dołączyć do rodzinki. Szczególnie, że Samuel jest świetny, taki rozbrajający. Coś czuję, że naprawdę świetnie mogliby się bawić. Nie wiem czy coś piszemy teraz, czy czekamy na jego brata?]

    OdpowiedzUsuń
  106. W czasie dzielącym mnie od weekendu zostałem zaatakowany przez nawał zaległych prac domowych, dlatego też większość wolnego czasu, nie licząc posiłków, spędzałem w bibliotece. Nigdy nie byłem typem kujona, ale, gdy wisi nad tobą kilka porządnych T, trzeba się spiąć i wykaraskać z tarapatów.
    Budzę się sobotnim rankiem z poczuciem niesamowitej ulgi, gdyż zdołałem uporać się ze wszystkim wczoraj i weekend zapowiada się jako czas całkowitego wypoczynku.
    Po niezbyt obfitym drugim śniadaniu (zostawiam miejsce na słodkości z Miodowego Królestwa) przywdziewam czarną bluzę z kapturem i kangurkową kieszenią. Razem ze spranymi, dopasowanymi jeansami i parą trampek nadaje mi mega mugolskiego looku cichociemnego chłopaczka z blokowiska. Odpuszczam sobie jednak zarzucenie kaptura na głowę, nie chcąc zepsuć mojej jakże nieskazitelnej fryzury. Z niedużym plecakiem na ramieniu i kieszenią pełną brzęczących monet wyruszam do czarodziejskiej wioski. W drodze rozglądam się za Samuelem, ale jakoś nie mogę go dojrzeć. Może to i dobrze. Przynajmniej nie nasze spotkanie nie będzie przypominać randki już od samej sali wejściowej.
    Przed Miodowym Królestwem odwiedzam jeszcze sklep zoologiczny, w którym uzupełniam zapas przysmaków dla mojego puszczyka. Stojąc w kolejce do kasy, zdaję sobie sprawę, że mam niewiele czasu do umówionego spotkania, przez co zaczynam nerwowo potupywać nogą. Jakaś starsza pani mierzy mnie wzrokiem pełnym dezaprobaty.
    W końcu udaje mi się przekroczyć próg słynnej cukierni. Dość automatycznie chwytam w dłoń koszyk i ruszam między półki w poszukiwaniu przysmaków, a także Samuela.
    W moim koszyku szybko ląduje spora ilość słodyczy, przeważa czekolada w różnej postaci, gdyż zdecydowanie jestem od niej uzależniony. Uznając, że to już dość smakołyków, zaczynam na poważnie rozglądać się za Samuelem. Udaje mi się go wyłowić w tłumie, a widok ogromnego lizaka, którym chłopak zajmuje się z takim zaangażowaniem, wywołuje we mnie rozbawienie. Podchodzę do Puchona, mówiąc:
    - Byłbym cię przeoczył, bo wyglądasz jak najszczęśliwszy pierwszoroczniak podczas swojej pierwszej wizyty tutaj. Jak dobrze, że jesteś taki wyrośnięty! - Szczerzę zęby w zawadiackim uśmiechu, lekko mrużąc przy tym oczy.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  107. [Strasznie nie lubię zaczynać, naprawdę. Byłabym dozgonnie wdzięczna, gdybyś ty to zrobiła. Wydaje mi się nawet, że wyglądałoby to ładniej, gdybyśmy zaczęli od Samuela. :))]

    Suzi

    OdpowiedzUsuń
  108. [Finn to moim zdaniem ten ładniejszy bliźniak, ale ćśś, ja tego nie powiedziałam.
    Jeśli jakoś pomoże ci to odświeżyć pamięć, Addison była tutaj mniej więcej od połowy lutego do początku czerwca, więc trochę się rozminęłyśmy, chyba że wcześniej gdzieś ją przyuważyłaś podczas przeglądania bloga :)
    Addie odpowiada niemniej uroczym uśmiechem, chociaż chyba na tym jej mile usposobienie się kończy, biedny Sammy pewnie przechodzi z nią szkołę życia w jednej drużynie Quidditcha, bo to ambitne dziewczę jest i pewnie dużo krzyczy. Ale Sammy wydaje się być wyjątkowo słodki, a karta niesamowicie mi się podoba, jest taka... inna.]

    Addie

    OdpowiedzUsuń
  109. Marszczę brwi w geście autentycznego oburzenia, spoglądając na kpiącego że mnie w najlepsze Samuela.
    - Sam masz cycki! - prycham i zerkam kontrolnie na swój koszyk. Rzeczywiście jest nieźle zawalony słodyczami, no ale przecież...
    - To mój zapas aż do kolejnego wypadu do wioski - tłumaczę się z niewinną miną. - I nie musisz się martwić o moją linię, mój genialny i piękny umysł zużywa większość tej energii, więc otyłość mi nie grozi - odcinam się jeszcze, szczerząc zęby w głupawym uśmieszku. Ech, te moje żarciki. Mimowolnie zerkam jednak po sobie, jakby w obawie, że od samego patrzenia na słodkości na moim brzuchu pojawi się jakaś wielka, hańbiąca mnie oponka. Nic takiego nie ma oczywiście miejsca, jestem wciąż po swojemu szczupły, z tą dozą pewnej krzepkości, jaką zawdzięczam nadmiernemu uprawianiu sportu.
    Podnoszę wzrok i przez chwilę przyglądam się Samuelowi z uwagą. Prawdę mówiąc, doszukuję się jakichś oznak żywionej do mnie urazy po tym, co odstawiłem wtedy w łazience. Jednak Douglas albo jest niezłym aktorem, albo po prostu rzeczywiście się nie gniewa.
    - Chcesz obczaić fajną miejscówkę? - pytam zdawkowo i nie czekając na odpowiedź, ruszam w kierunku kasy. Żywię nadzieję, że Samuel pójdzie za mną, zaintrygowany moją propozycją. Zastanawiam się, czy dobrze robię. To znaczy… Samuel wspomniał coś o cywilizowanej rozmowie, nurtuje mnie, czego chłopak ode mnie oczekuje w tej kwestii. Tak czy siak, chyba lepiej naszą niewygodną sprawę poruszyć gdzieś z dala od tłumów ludzi, a akurat znam miejsce stosunkowo wolne od natrętnych ludzi.
    Brak większej kolejki do kasy trochę mnie dziwi, ale nie mam czasu się nad tym zastanawiać, gdyż miło wyglądająca pani zaprasza mnie do swojego stanowiska. Kobieta jest młoda, to znaczy starsza od nas, szczylków z Hogwartu, ale zdecydowanie nie przekroczyła jeszcze trzydziestki. Trochę onieśmielony jej uśmiechem zagapiam się nieco przy wykładaniu produktów z koszyka.
    - Coo…? Eee… siateczkę? Nie, dziękuję, mam plecak - odpowiadam po dłuższej chwili konsternacji, gdyż bardziej od tego, o co pytała mnie kasjerka, interesował mnie... jej dość głęboki dekolt. Zmieszany i żywo zarumieniony, zaczynam pakować wszystko jak leci do plecaka.

    Lu zboczuszek

    OdpowiedzUsuń
  110. [uh, no ja niestety też. :c a powiesz mi, jakie relacje by Cię interesowały ? :>]

    Afasia.

    OdpowiedzUsuń
  111. [wizerunek dobrany z sentymentu do AHS, a i moim zdaniem aktorka troszku przypomina Tove Jansson. Dziękuję za miły komentarz.]

    T.Jansson

    OdpowiedzUsuń
  112. Morderczym spojrzeniem odprowadzam Samuela do drzwi, gdyż mej uwadze nie uchodzi jego sugestywne rozbawienie. Po przejęciu reszty od ekspedientki i jąkających się podziękowaniach, ruszam w ślad za Puchonem, w głowie knując genialny plan pozbawienia go życia w zaciszu jakiejś wąskiej alejki Hogsmeade.
    Moje złowieszcze knowania zostają dość raptownie przerwane, kiedy tuż za progiem Miodowego Królestwa niemal przyklejam się do pleców Douglasa.
    - Order ci się należy dla możliwie najmniej rozgarniętych ludzi w dziedzinie stania na środku przejścia jak święta krowa… - burczę pod nosem. Staję jednak obok chłopaka i poprawiam bluzę, strzepując z ramion jakieś niewidzialne pyłki. W końcu orientuję się, że Samuel zawinął mi plecak pełen słodyczy, wykorzystując moje chwilowe… rozproszenie w sklepie.
    - Widzę, że po raz kolejny mnie wykorzystałeś w chwili mej... niedyspozycji - rzucam luźno i zadzieram głowę, by na niego zerknąć. Dość nieświadomie nawiązuję do tamtej nocy, choć jak do tej pory nie przyszło mi do głowy, że Douglas w jakikolwiek sposób mnie wtedy wykorzystał. Obaj byliśmy pijani i wyjątkowo rozochoceni.
    - Chodźmy, co? Jak poniesiesz ten plecak, to może się z tobą podzielę czymś smakowitym - dodaję szybko, po czym wykonuję dość dziwny gest, jakbym chciał złapać Sama za rękę, ale rozmyślam się w ostatniej chwili. Moja dłoń muska wierzch jego dłoni, po czym z mej strony następuje gest raptownego wycofania ręki, jakby poraził mnie prąd o silnym natężeniu.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  113. [Kopiowane z wikicytatów, nie zwróciłam uwagi, niemniej brak kropki mnie zawsze irytuje (pomimo niezgodności z zasadami poprawności), gdyż jest to dla mnie brak zamknięcia, zakończenia, otwarta kompozycja. Takie natręctwo, którego nie mogę sie pozbyć, więc kropka niestety zostanie. Może kiedyś. ]

    T. Jansson

    OdpowiedzUsuń
  114. Dopiero markotna mina Samuela uświadamia mi, że popełniłem swego rodzaju gafę. Zagryzam lekko dolną wargę. Nie do końca chciałem, by tak to zabrzmiało, czy raczej tak zostało to odebrane przez Douglasa. Nie drążę jednak tematu, czując, że nie jest to odpowiedni moment.
    Dość machinalnie drepczę obok Samuela, co rusz posyłając mu zdawkowe spojrzenia z ukosa. Gdy podsuwa mi pod nos lizaka, przejmuję smakołyk i zaczynam delektować się kolejnymi, owocowymi lizami. Z zadowoleniem wyczuwam smak pomarańczy, zajmujący zaszczytne drugie miejsce na mej osobistej liście ulubionych smaków, zaraz po czekoladzie.
    Dopiero po dłuższej chwili, kiedy w narastającej między nami ciszy zaczynamy oddalać się od centrum wioski, a zabudowa rzednie, zdaję sobie sprawę, że ten cholerny lizak to cholerny niebezpośredni pocałunek. Dobrze, może ponosi mnie w tym momencie fantazja, alee… Douglas tykał tego ustami, teraz ja tykam tego ustami, technicznie rzecz ujmując, w jakimś sensie mamy tu do czynienia z kontaktem “usta-usta”. Swoje jakże podniosłe przemyślenia zachowuję jednak dla siebie, gdyż wizja Samuela, tarzającego się ze śmiechu po wyboistej, piaskowej drodze, jest nader żywa w moich oczach i nie widzę potrzeby przenoszenia jej do realnego świata.
    Zasysam się za to na lizaku, siorbiąc raczej mało kulturalnie, a potem w końcu przerywam milczenie:
    - Patrz - mówię, wyciągając przed siebie rękę i wskazując na z tej odległości niewielki, acz dość stromy pagórek, usytuowany kawałek za znakiem obwieszczającym koniec czarodziejskiej wioski. - Tam idziemy.
    Jakimś sposobem czuję się przy Samie na tyle swobodnie, że zupełnie zapominam o tym, co od małego wpajała mi do głowy matka. Nie mlaskaj, nie siorb, nie pokazuj paluchem.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  115. Korzystając z okazji, wyrzucam resztę lizaka do śmietnika, który mijamy. Zaczyna mnie już trochę mdlić od tej słodyczy, więc wolę nie przesadzić. Zerkam na Samuela ze zdziwioną miną.
    - Za niego? - pytam, a jedna z moich brwi wędruje w górę w geście czystego powątpiewania. - Pewnie, najlepiej, niewinnych ludzi zaciągnąłbyś w krzaki, za jakąś górę. - Oczywiście używam sobie teraz w najlepsze, nabijając się z Samuela. Mam cichą nadzieję, że nie weźmie tego za bardzo do siebie, zwłaszcza że od jakiegoś czasu wygląda, jakby coś go ewidentnie trapiło.
    - Ale z ciebie nieprzyzwoity osobnik, Douglas! - wołam i śmieję się cicho, acz dość radośnie. Posyłam mu pogodny uśmiech i nie mogąc się powstrzymać, lekko szturcham go łokciem w bok.
    - Kto ostatni na górze, ten śmierdzący gumochłon! - rzucam przy tym, niemal od razu startując do biegu. Pośród dość wysokiej, jesiennie pożółkłej trawy odnajduję skrupulatnie wydeptaną ścieżkę, która łagodnymi skosami prowadzi na szczyt pagórka. Jestem szybki i dzięki znajomości trasy, pokonuję połowę dystansu w ekspresowym tempie, choć w pewnym momencie łapię lekką zadyszkę. Cóż, najwyraźniej skupiając się na lataniu, zaprzepaściłem ostatnio ćwiczenia kondycyjne i oto efekty. Na mojej drodze do do spektakularnego zwycięstwa staje również cholerna królicza nora, której nigdy tutaj nie było. Zahaczając o nią stopą, wykładam się jak długi na twardą, ubitą ziemię.
    Żałosny jęk pada z moich ust, ale nie dlatego, że coś mnie boli, tylko że moje frajerstwo pobiło chyba jakiś rekord.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  116. Jakiś mały chochlik w mej głowie każe mi nawet nie drgnąć, choć mam wrażenie, że w moich ustach znajduje się pełno piachu, a jakaś kępa wysuszonych, ostrych łodyg wbija mi się w krocze. Wstrzymałbym oddech, ale jestem zbyt zmachany, by pohamować moją szybko unoszącą się i opadającą pierś. Leżę jednak na brzuchu, więc może nie jest to aż tak widoczne.
    Jaki mam cel w tym naigrywaniu się z Samuela? Może chciałbym, ażeby się o mnie trochę pomartwił? Może chcę sprawdzić, czy się przejmie? A może po prostu naoglądałem się za dużo Gwiezdnych Wojen, bo to, co się tutaj właśnie rozgrywa, przypomina nieco jedną z tych romantycznych scen z pierwszej części. Och, Sammy, bądź moją księżniczką Padme! Najchętniej wyśmiałbym teraz swoje myśli, ale muszę się powstrzymać, ażeby cały plan nie wziął w łeb.
    Mimo całej tej dzikiej adrenaliny odczuwam niewielki ból, czy może raczej pieczenie w okolicy prawego policzka. Najprawdopodobniej rozciąłem go sobie jakimś badylem. Cóż, blizny powojenne są przecież super sexy. Poza tym… w przeszłości bywałem gorzej obdrapany po treningach albo po agresywniejszym meczu, na przykład ze Ślizgonami.

    Lu

    [Wybacz, że jest tego tyle, co kot napłakał, ale dość dynamiczna akcja nam się tu wywiązała i nie chcę za bardzo lać wody. ^^']

    OdpowiedzUsuń
  117. [To jest świetny pomysł! Podpisuję się pod tym obiema rękami i nogami, oraz protezą babki.]

    OdpowiedzUsuń
  118. [No, tego się nie spodziewałam. Mogę spytać, czemu akurat Jean się wydal do tego pomysłu odpowiedni? Tak z czystej ciekawości. ;P

    Spróbować możemy. Czemu nie. Zawsze to może wyjść coś niesamowitego. Jeśli chłopakom nie przeszkadza mieć w rodzinie żabojadów. :P]

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  119. [Obsmarowano nas w gazetce. ;________________;]

    Naprawdę bardzo się staram, aby nie wybuchnąć śmiechem i nie zacząć wierzgać się jak szalony, by uciec przed tymi torturami. Moje mięśnie brzucha drżą jednak pod wpływem wysiłku, jaki wkładam w dalsze udawanie nieboszczyka. W końcu parskam połowicznie, by potem rozrechotać się na dobre. Niestety, jestem nader podatny na wszelkiego rodzaju łaskotki i na dobrą sprawę, większość połaci mojego ciała jest nadto wrażliwa na obcy dotyk.
    - Doo-dobra, już, już - stękam, próbując złapać oddech miedzy kolejnymi atakami Samuela. Mam wrażenie, że moje płuca za moment eksplodują. - Żyję, nic mi nie jest - dodaję i staram się pochwycić w dłonie jego nadgarstki i wyciągnąć te łapska spod mej bluzy. W wyniku tych przyjacielskich przepychanek moje kolano bardzo niechcący trafia gdzieś w okolice krocza Douglasa. Żywię głęboką nadzieję, że tym przypadkowym ciosem nie pozbawiłem go płodności. Moja nadzieja dotyczy również zemsty ze strony Puchona, czy raczej jej braku. Jednak staram się za bardzo nie łudzić, ażeby się potem zanadto nie rozczarować.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  120. W moich oczach pojawia się przerażenie, kiedy Samuel dość obcesowo klnie i krzywi się z bólu. Nie miałem pojęcia, że ten niewinny kopniaczek będzie tak mocny.
    - Przepraszam! - wołam ze skruchą w głosie. - Nie chciałem, przepraszam… - plączę się we własnych słowach i zupełnie nie panuję nad ciałek, które podrywa się do siadu. Pochylam się nad Douglasem, mając cierpiętnica minę. - Przepraszam, naprawdę. Boli cię? Mam pocałować, czy coś? - plotę dalej, jak to mam w zwyczaju, kiedy w chwili stresu zupełnie nie panuję nad słowami. Dopiero po kilku sekundach dociera do mnie, co zaproponowałem. Momentalnie czerwienieję na policzkach.
    - Cofam to - na wpół mamroczę, na wpół wyjękuję. Jak to możliwe, że przy tym gościu tak po prostu tracę całą swoją ogładę i wewnętrzny spokój, w duchu którego tak skrupulatnie wychowywano mnie przez całe moje życie…?
    Zrezygnowany przecieram oczy i z zażenowaniem w oczach spoglądam kątem oka na Samuela. Pewnie ma niezły ubaw z tego wszystkiego.

    Lu

    [W sumie nie ma się co dziwić, że nasz literacki majstersztyk przyciąga uwagę. ;D]

    OdpowiedzUsuń
  121. Czuję, że ze wstydu płoną mi uszy. Moje spojrzenie błądzi między Samuelem a jakimś niezidentyfikowanym krzaczkiem nieopodal nas. Ostatecznie jednak całą swoją uwagę poświęcam temu wytworowi natury, gdyż nie mogę znieść dziwnego wzroku, którym świdruje mnie Douglas. Staram się wziąć w garść, choć w mej głowie toczy się dziwna batalia myśli.
    Otrząśnij się, durniu, karcę się w myślach.
    Aby odgonić jak najdalej całe to zażenowanie, zaczynam się rozglądać za moim plecakiem. Odnajduję go w zasięgu wzroku, jednak drogę do niego zagradza Samuel. Zbieram się jednak w sobie i wychylając się przez chłopaka, jakoś chwytam w dłoń plecak. Gdy wracam do poprzedniej pozycji, trącam go niechcący ramieniem, a potem posyłam przepraszające spojrzenie. Nasz kontakt wzrokowy trwa może sekundę, czy dwie, ale to wystarczy, by dziwne emocje w oczach Sama w jakiś sposób mnie poradziły.
    Zaczynam grzebać pośród różnorakich słodyczy, by w końcu wyciągnąć niewinnie wyglądającą tabliczkę czekolady o zaskakująco małych rozmiarach. Na jej opakowani widnieje obrazek papryczki chili. Cóż, może to dobry pomysł - wypalić sobie mózg tą czekoladą. Może nie będę wtedy plótł takich głupot…
    - Więęęęc… taaak - mówię z ociąganiem. Machinalnie otwieram czekoladę. - To… ten… niezły jest stąd widok, co nie? - mówię luźno i rozglądam się wokół. Nie jesteśmy na szczycie pagórka, ale z tego miejsca bardzo dobrze widać całą czarodziejską wioskę, a także w oddali Hogwart, dumnie stojący na skalistych zboczach.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  122. Kiwam głową w zrozumieniu. Choć tkwimy wyżej niż wszyscy w Hogsmeade, to jednak mam świadomość, że w zasadzie można by wzbić się jeszcze ponad to wszystko. Wzdycham. Nagle uświadamiam sobie, jak dawno nie latałem dla samego latania. Całe wakacje, a także ten czas od początku roku szkolnego spędzałem na katowaniu siebie po kryjomu ćwiczeniami, prawie nie czerpiąc z tego przyjemności. W zdumieniu otwieram szerzej oczy. Może to jest przyczyną moich beznadziejnych wyników w powrocie do formy…?
    Odrywam się w końcu od miotlarskiego zadumania i zerkam na Samuela. Mam wrażenie, że jeszcze trochę i ta cisza między nami wgniecie nas w ziemię z dziecinną łatwością. Postanawiam coś z tym zrobić. To głupie, byśmy bawili się w jakieś dziwne podchody. Siadam po turecku, odłamuję sobie kawałek czekolady.
    - Więc.... zdaje się, że chciałeś porozmawiać - rzucam zdawkowo, po czym umieszczam kostkę czekolady w swoich ustach. Najpierw czuję przyjemną słodycz na języku, a potem daje o sobie znać obecna w czekoladzie papryczka chili. Huh, dali jej tam sporo. Czuję, jak łzy napływają mi do oczu.
    - O, kurde, ale pikantna… - wykrztuszam z siebie z trudem.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  123. Milczę dłuższy czas, raczej odczekując aż czekolada z chili przestanie wypalać mi przełyk, niźli zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu jednak skupiam się na tym co najważniejsze. Czy może raczej próbuję ułożyć w głowie jakieś sensownie brzmiące słowa. Powracam myślami do tamtej nocy, przypominam sobie pijane emocje, które były jednak tak bardzo intensywne i przyjemne, że nie jestem w stanie tak po prosto wyrzucić ich głowy.
    Biorę oddech gry by wydobyć z siebie słowa traktujące o tym, że byliśmy odurzeni i powinniśmy zapomnieć o całej sytuacji, jednak z moich lekko rozwartych usta nic się nie wydostaje. Zerkam na Samuela, który pomimo wyczuwalnego w jego głosie zdenerwowania wygląda nader pociągająco rozłożony na trawie z przymkniętymi oczami. Działam instynktownie, tak jak każe mi ta dziwne siła, która wytwarza magnetyzujące przyciąganie między nami. Przysuwam się do chłopaka i pochylam się ku jego twarzy, by złożyć na niego ustach lekki, acz zdecydowany pocałunek, który kończy się równie szybko, jak cię zaczyna. Znowu siadam po turecku i z miną sfinksa przyglądam się Samuelowi.
    - Nie wiem, jak tobie, ale mnie się to całkiem podobało - stwierdzam cicho. To, co właśnie zrobiłem, miało charakter swego rodzaju eksperymentu i teraz od Douglasa zależy jego wynik.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  124. Jestem zdumiony, choć nieprzesadnie, gdy Samuel podrywa się do siadu i przyciąga mnie do siebie. Chętnie odpowiadam na pocałunek, nie pozwalając jednak by ta pieszczota przekroczyła pewną magiczną granicę. Choć wspomnienie naszych przeplatających się języków jest bardzo żywe, to mam wrażenie, że nie jest to odpowiednia chwila na przenoszenie tych niewinnych całusów na inny poziom.
    Czuję przyjemne mrowienie w żołądku, kiedy usta Samuela błądzą po moich wargach. Mógłbym tkwić tutaj wiecznie i tylko czuć to ciepło i bliskość. Kiedy więc Douglas odsuwa się ode mnie, wzdycham cicho, trochę z żalem, trochę z rozmarzeniem. Na mojej twarzy pojawia się mglisty uśmiech.
    - W takim razie… - odzywam się po chwili. - Nie ma chyba potrzeby obwiniać się o to, co wtedy zaszło, skoro żaden z nas nie czuje się specjalnie pokrzywdzony - mówię dość rzeczowym tonem, jak gdybym omawiał jakąś istotną kwestię w interesach. Brzmi to na tyle głupio, że parskam cichym śmiechem.
    Przeczesuję włosy i zerkam na Samuela ze swego rodzaju zaciekawieniem. Gdyby jeszcze przed wakacjami ktoś powiedział mi, że wyląduję w takiej sytuacji z jednym z puchońskich pałkarzy, to niechybnie bym go wyśmiał. Albo bym go pobił za tak niedorzeczne insynuacje. Jednak w tej chwili odrzucam na bok wszelkie myśli na temat tego, “co ludzie powiedzą”, zaś skupiam się na kwestii, która tkwiła w mej podświadomości od jakiegoś czasu. Skoro już mniej więcej sobie wszystko wyjaśniliśmy, to co teraz?

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  125. [Taaaak, niech dołącza, bo inaczej Luczka zadepcze dziki tłum. :D]

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  126. [Hm, możemy to jakoś nagiąć, tak na chama i się nie przejmować. :D Np. że koncert jest w tym dniu, jaki mamy teraz w naszym wątku. Albo możemy odpuścić. Twoja wola. Z tym że ktoś mi się własnie odezwał pod tym kocertowym moim, więc jak się zdecydujesz, to może niech nasi Puchasiowe wpadną na siebie już gdzieś pod sceną, czy coś, żebym nie musiała Lucasa rozdwajać. XD]

    OdpowiedzUsuń
  127. Automatycznie sięgam po swój plecak i przez chwilę w nim grzebię. Pomiędzy szeleszczącymi opakowaniami odnajduję butelkę soku dyniowego, którą przytaszczyłem z samego zamku, a o której zupełnie zapomniałem. Odkładam ją na bok, odnotowując w pamięci, że dobrze by było się napić. Szperam dalej w czeluściach plecaka, by wyciągnąć paczkę kwaśnych żelek, które, według tego, co jest napisane na opakowaniu, powinny świecić w ciemnościach.
    - Może być? - pytam, unosząc opakowanie na wysokość wzroku Samuela. - Czy wolisz może tę pikantną czekoladę? Jest dobra, ale prawie wypala mózg…
    Rzucam w Douglasa paczką żelek, zaś dla siebie wydobywam jeszcze czekoladową żabę. Po rozpakowaniu pudełeczka dość bestialsko odgryzam żabie głowę, po czym zaczynam studiować kartę z wizerunkiem Nicholasa Flamela.
    - Miałeś wcześniej tego typu przygody z innymi… chłopcami? - pytam nagle, unosząc wzrok znad tekstu o słynnym czarodzieju. W zasadzie nie wiem, dlaczego zadaję to pytanie. Przyplątało się ono tak nagle i dobrze się nie zastanowiłem, nim je zdałem.
    Lekko purpurowieję na twarzy, zdając sobie sprawę, że moje zachowanie jest wysoce niestosowne. Chyba w ogóle nie powinno mnie obchodzić, co i z kim Samuel robił w przeszłości.

    OdpowiedzUsuń
  128. Przeżuwając pozostałą część korpusu czekoladowej żaby, wzruszam ramionami.
    - Po prostu zastanawiam się, czy to ja pomogłem ci odkryć twoją ciemną chłopcolubną stronę - odpowiadam i mrugam porozumiewawczo, szczerząc się przy tym, choć nadal odczuwam lekkie zmieszanie. Sam nigdy się specjalnie nie definiowałem pod takim względem. Z resztą, jak do tej pory, nie w głowie mi były romantyczne uniesienia.
    Zerkam na zegarek, który dostałem od ojca na siedemnaste urodziny. Z zaskoczeniem stwierdzam, że do podwieczorku w zamku została niecała godzina. Mój żołądek, napchany słodkościami, raczej nie jest chętny na kolejną dawkę jedzenia, jednak nagle przypominam sobie o stosie książek w moim dormitorium, które powinienem oddać do biblioteki oraz o niedokończonym wypracowaniu na transmutacje, które w ferworze poprawiania prac na eliksiry musiało mi gdzieś umknąć. Marszczę brwi w zamyśleniu. Jeśli chciałbym jutro spędzić pół dnia na miotle, to powinienem dziś wziąć się za pozostałe obowiązki.
    - Hmm… myślisz, że powinniśmy już wracać? - pytam zdawkowo, zerkając na Samuela.

    Lu

    [Hm, chyba mam nawet pewien pomysł na kolejny, znowu dość burzliwy wątek, ale takie najlepsze. :D
    Załóżmy, że od tego momentu nasi chłopcy zaczną spędzać dość dużo czasu razem, czy to się razem uczą, czy gdzieś na błoniach wałęsają, albo debatują o Quidditchu. Działoby to się jednak bardziej na przyjacielskiej stopie, z pewnym ponad przyjacielskimi gestami w tle od czasu do czasu. Jednak nikt żadnych deklaracji poważnych nie składa, więc oni sami nie wiedzą, co to tam między nimi się rodzi. I pewnego dnia Sammy mógłby się napatoczyć na Lucasa w objęciach innego chłopca. Twoja to wola jak by się Samuel poczuł, czy by awanturę jakąś na miejscu rozpoczął, czy raczej z dala by ich przyuważył, a potem obrażony byłby na Luczka. Pożarliby się o to, ale może skłoniłoby to ich do przemyślenia pewnych spraw i przyznania się do pewnych rzeczy przed sobą. Co o tym sądzisz?
    Mój pomysł jest dłuższy niż mój odpis, przepraszam. ._.]

    OdpowiedzUsuń
  129. [Kulturalnie chcę jeszcze ostrzec, że w tym nadchodzącym tygodniu może być różnie z odpisami z mej strony. Wracam z rodzinnego domku (było tu tak dobrze ._.) do wielkiej stolycy, a tam czeka na mnie nowe mieszkanie, póki co bez internetu i nie wiem, jak długo będzie się ciągnęło przenoszenie umowy na inny adres.]

    OdpowiedzUsuń
  130. Chwytam jego dłoń i podnoszę się szybko. Zbieram jeszcze swoje klamoty. Ruszamy w dół pagórka, krocząc dość wolno, ażeby oszczędzić sobie kolejnych upadków. Kiedy tak drepczę obok Samuela i moje ramię co rusz lekko ociera się o jego ramię, mam dziwne wrażenie, że jakimś dziwnym trafem znajduję się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.

    Poranki przy puchońskim stole w towarzystwie Samuela, leniwe popołudnia w Pokoju Wspólnym, czy na błoniach w jego towarzystwie ostatnimi czasy wchodzą mi w krew. Zastanawiam się momentami, czy jego brat bliźniak nie zaplanuje jakiejś zbrodni doskonałej, aby wyeliminować mnie z rozkładu dnia Sammy’ego.
    Choć nasze kontakty od pamiętnego popołudnia w Hogsmeade zatrzymały się na stopie przyjacielskiej, to czasami mój wzrok zawiesza się na jego twarzy pochylonej nad zapisywanym właśnie pergaminem. Ukradkiem zza książki kontempluję jego zamyślenie, skupienie odcinające się poziomymi zmarszczkami na jego czole. Łapię się na cichym fantazjowaniu o jego ustach błądzących po mojej szyi. Czasami chcę złapać go za rękę, kiedy włóczymy się beztrosko po błoniach, ale zawsze w ostatniej chwili spycham takie myśli w najczarniejsze zakamarki mojego umysłu.
    Jednocześnie, z zupełnie nieznanych mi powodów wplątuję się w dziwną relację z innym osobnikiem płci męskiej. Pewnego wieczora wpadam w jego ramiona, choć teraz zaczynam myśleć już o nich jak o sidłach, z których ciężko się wyplątać. Następuje po sobie kilka przypadkowo-nieprzypadkowych spotkań, podczas których staram się nie myśleć zbyt wiele. Na drugi dzień zazwyczaj zżerają mnie wyrzuty sumienia i choć powtarzam sobie, że więcej nie dam się w to wciągnąć, gdy przychodzi moment odmowy i zdecydowanego odwrócenia się na pięcie, ja jak ostatni naiwniak idę za nim jak po sznurku.
    Jestem dziś trochę zaaferowany obowiązkami szkolnymi, późnym popołudniem opuszczam Pokój Wspólny z torbą pełną książek do oddania. Właśnie ten moment wybierają dwie osoby, które nigdy nie miały się na siebie natknąć w moim towarzystwie.
    Ramiona z nagła oplatające mój pas trochę mnie zaskakują, a trochę przynoszą ulgę. Uśmiecham się, kiedy słyszę łaskoczącą moje ucho propozycję. Mój uśmiech w kolejnej sekundzie zostaje starty w pył, gdy słyszę moje niedopowiedziane do końca imię.
    W tym ułamku sekundy, kiedy moje spojrzenie krzyżuje się z samuelowym, mam wrażenie, że zapominam, jak się oddycha. Jeszcze chwilę stoję jak skamieniały, w ramionach jasnowłosego Krukona, by w końcu wyswobodzić się z jego objęć dość raptownie i biegiem puścić się za Douglasem, który zdążył już odkuśtykać za róg korytarza. Przekonany, że bez problemu go dogonię, staję jak wryty, gdy okazuje się, że Samuel gdzieś zniknął.
    - Saaaaaaam! - wołam go, ale jakoś bez przekonania.
    Co mam mu powiedzieć?
    Jak mam się wytłumaczyć?
    A przede wszystkim, do cholery, jak mam go teraz znaleźć?


    Lu

    OdpowiedzUsuń
  131. Rozglądam się gorączkowo w nadziei, że los ześle mi jakiś znak dotyczący aktualnego miejsca pobytu Samuela. Czuję się dziwnie. Strach ściska moje gardło. Mam wrażenie, że jestem rozrywany na dwoje. Z jednej strony jestem w pełni świadom tego, że nie padły żadne podniosłe słowa i deklaracje, że Sammy zareagował dość gwałtownie. Jednak druga strona medalu czyha na mnie, śmiejąc się wrednie. Może niczego sobie nie obiecywaliśmy, ale ewidentnie było między nami coś, czego nie uszanowałem, zadając się w określony sposób z inną osobą.
    Mój wzrok pada na uchylone okno. W pierwszej chwili uznaję ten pomysł za zbyt głupi, jednak podchodzę do okna, by uważnym spojrzeniem zlustrować najbliższą okolicę. Dostrzegam kuśtykająca sylwetkę Puchona.
    - Idiota! - prycham. Zdążyłem zorientować się, że Samuel przeforsował się na treningu. Co on sobie myślał, wybierając taką drogę ucieczki? Takie zabawy w Spidermana mogą się różnie skończyć, pomimo tego że odległość do ziemi jest niewielka. Nie zastanawiam się długo. Dobrze opierając ręce, wskakuję na dość wysoki parapet. Przerzucam nogi na drugą stronę i w tym momencie dopada mnie wahanie. Ostatnie, czego bym w tej chwili chciał, to przypadkiem napytać sobie biedy przy głupim skoku z okna. Nie po to wylewałem siódme poty przez wakacje.
    - Pieprzyć to - mruczę do siebie i zgrabnie zsuwam się z zewnętrznego parapetu. Ignorując ból w stawach skokowych, towarzyszący lądowaniu na ziemi, gdy tylko dotykam stopami twardego podłoża, ruszam w pościg za Douglasem. Biegłbym szybciej, gdyby nie gonitwa myśli w mej głowie i emocje gulą stojące w mym gardle. Doganiam go jednak szybko. Bez zastanowienia chwytam go za ramię i szarpię lekko, chcąc zmusić go do odwrócenia się w moją stronę.
    - Samuel… - mówię drżącym głosem. Choć biegłem za nim jak szalony, to w tej chwili nie wiem, jakie słowa powinienem z siebie wydusić.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  132. Chociaż Liwia Marzęda uczyła się w Hogwarcie zaledwie od roku, te dziesięć miesięcy wystarczyło, by poznała kilka interesujących sekretów wielkiego zamku. Wciąż zdażało jej się wejść na jakiś stopień-pułapkę, od czasu do czasu próbowała również otworzyć drzwi, które tak naprawdę nie były drzwiami — oczywiście bezskutecznie. Czasem, kiedy przechadzała się po drugim piętrze, miała wrażenie, że wszystkie stojące tam zbroje kojarzą ją jako tę-dziewczynę-która-przegrała-walkę-z-gobelinem; wciąż pamiętała ten wstyd, który czuła, kiedy nie mogła wyplątać się spod grubego materiału (a warto dodać, że chciała się pod nim ukryć przed nowym i niesympatycznym znajomym). Gdyby ktoś zapytał Liwię, którego piętra w Hogwarcie najbardziej nie lubi, bez wahania odpowiedziałaby: drugiego. W końcu nie na co dzień myli się damskie toalety z męską.
    Liwia lubiła lochy — mimo całego brudu, wilgoci i ciemności, jakie tam panowały, było coś fascynującego w bladozielonym świetle i miejscami popękanej posadzce. To właśnie tam znajdowało się dormitorium panny Marzędy oraz najpopularniejsze miejsce w całej szkole — kuchnia. Zdecydowana większość uczniów doskonale wiedziała, gdzie znajdowało się to pomieszczenie i potrafiła się do niego dostać. Liwia, ledwo po miesiącu swojej bytności w Hogwarcie, również dołączyła do grona wtajemniczonych i regularnie zaczęła odwiedzać skrzaty domowe w ich małym królestwie. W Durmstrangu nikt nie miał wstępu do kuchni, ale w tej szkole nie kochano zasad z równą mocą i od czasu do czasu można było je nagiąć, nie narażając się na szlaban.
    To był jeden z takich wieczorów, kiedy Liwia miała wrażenie, że jeśli natychmiast nie zje czegoś o wysokiej zawartości cukru, to umrze. Gdyby była szczera sama ze sobą, już dawno odkryłaby oznaki wysokiego uzależnienia od słodyczy i słabą wolę, którą obdarzyła ją natura, i może zapobiegłaby kolejnym wypadom do kuchni, ale Liwia wolała żyć w iluzji, którą stworzyła. Przecież mój organizm najlepiej wie, czego potrzebuje, prawda?
    Skrzaty domowe w Hogwarcie były jednymi z tych cudownych istot, które uwielbiały dosłownie każdego, kto przed nimi stanął, i z szerokimi uśmiechami na twarzach zaspokajały jego gastronomiczne potrzeby. Liwia nigdy nie miała własnego skrzata, bo jej rodzice woleli tradycyjną w Polsce, ludzką służbę. Nie zmieniało to jednak faktu, że dziewczyna zawsze chciała mieć taką istotę na swoich usługach —nie musiałaby jej płacić, a efekt końcowy byłby bardziej niż zadowalający.
    Usiadła na rozległym blacie i rozejrzała po kuchni. Chociaż było już długo po kolacji, skrzaty wciąż z zapałem krzątały się po pomieszczeniu, przygotowując dania na następny dzień i myjąc brudne naczynia. Ten, który miał przygotować Liwii gorącą czekoladą, zaginął w tłumie.

    [Jest i zaczęcie! Potem zacznie się skrzatowy armagedon. Takie trochę z dupy to zakończenie, ale nie wiedziałam, co tam jeszcze napisać.]
    Liwia Marzęda

    OdpowiedzUsuń
  133. Zamieram w momencie, gdy Samuel odwraca się ku mnie i obdarza mnie pełnym złości spojrzeniem. Jestem zdumiony, że tak czysta wściekłość może w ogóle zagościć w tym puchońskim ciele.
    Nieprzyjemny ton, mrożące krew w żyłach spojrzenie, odpychająca postawa Samuela sprawiają, że nagle czuje się dużo niższy niż jestem w rzeczywistości. Biorę głęboki oddech, by wydusić z siebie cokolwiek.
    Gonitwa myśli w mej głowie nie ustaje. Pośród miliona półsłówek i durnych tłumaczeń staram się znaleźć coś sensownie brzmiącego, co w jakiś magiczny sposób oddali nienawiść, jaką w tej chwili darzy mnie Samuel. Nie mam wątpliwości, że to nienawiść, nic innego nie mogłoby przecież objawiać się w taki sposób w jego wzroku czy gestach.
    - To nie... - zaczynam nieskładnie. Czuję, że to ten stresujący moment, w którym zaczynam mówić zupełnie od rzeczy.
    - To nie jest tam, jak myślisz - wybąkuję standardową formułkę rodem z komedii romantycznej albo melodramatu. Mam ochotę uciec gdzieś, jak najdalej stąd, byleby tylko nie musieć toczyć tej dziwnej awantury.
    Odchrząkuję i biorę się w garść. Widocznie nadeszła chwila, w której trzeba wyłożyć kawę na ławę. Być może dzięki temu cokolwiek się wyjaśni. Przynajmniej przestaniemy tkwić w tym dziwnym zawieszeniu.
    - Przepraszam - mówię nieśmiało. - Ja... nie wiem... - Zaczynam odczuwać irytację. W gruncie rzeczy, dlaczego to ja mam się tłumaczyć?
    - Och, dobra! - wołam zdenerwowany. - No, wyrzuć to z siebie, Douglas, bo w gruncie rzeczy to nie wiem, czemu odstawiasz taką szopkę, galopując przez błonia, jak dziki mustang!! - Zadzieram buntowniczo głowę i patrzę mu prosto w oczy.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  134. Z miną sfinksa wysłuchuję zarzutów Samuela. Każde jego słowo zdaje się trafiać we mnie z impetem, powodując coraz większy ścisk w piersi.
    Zagryzam wargę. Sam nie wiem, jak to się stało, że wpadłem w tą dziwną pułapkę. Czego tak naprawdę szukałem w ramionach Krukona? Najpewniej tego rodzaju bliskości, którego z jakichś powodów nie mogłem doświadczyć ze strony Samuela. Nie twierdzę, że to wina Sama, bo obaj powstrzymywaliśmy się od przekroczenia granicy kontaktów przyjacielskich w ostatnim czasie.
    - Kiedy niby wstydziłem się z tobą pokazać? - pytam w końcu poirytowany. - Nie przypominam sobie, żebyśmy mieli się gdzieś oficjalnie razem pokazywać... Poza tym spędziliśmy ostatnio dużo czasu razem i chyba nie chowaliśmy się po kątach. - W zasadzie nie wiem, co dokładnie mam powiedzieć, dlatego plączę się w swoich nieskładnych zeznaniach. Wzdycham cicho.
    - Ja... pogubiłem się trochę - mówię cicho i niepewnie. Przeczesuję włosy, przyglądając się Samuelowiem. Mam zdecydowanie niemrawą minę i czuję się, jakby nagle uleciała ze mnie cała waleczna energia. Chyba zachowuję jak sinusoida, raz jestem gotów przepychać się z Samem na słowa, a zaraz się wycofuję.
    - Za-zależy mi na tobie - te słowa z trudem przechodzą przez moje gardło. W gruncie rzeczy nikt nigdy nie uczył mnie mówienia o swoich uczuciach. Umiem odróżnić widelec do wołowiny od widelca do ryby, a podstawowa umiejętność wyrażania swoich odczuć najwyraźniej u mnie kuleje.
    - Ale rozumiem, jeśli nie chcesz mieć ze mną do czynienia - dodaję zrezygnowany. Nie wiem, co innego mogę zrobić, oprócz pozostawienia Samuelowi wyboru.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  135. Przyglądam się Samuelowi z uwagą. To, że chłopak jeszcze się nie oddalił, napawa mnie swego rodzaju nadzieją.
    Jednocześnie zalewa mnie poczucie winy i fala pretensji do samego siebie. Co ja sobie w ogóle myślałem, pakując się w obce ramiona, kiedy obok siebie miałem Samuela. Cóż, prawdę mówiąc niewiele wtedy myślałem.
    Dodatkowo moje uczucia względem puchońskiego pałkarza zdawały się klarować bardziej z każdą kolejną wspólną posiadówką w pokoju wspólnym, czy spacerem po błoniach.
    - To... On nie jest moim chłopakiem czy... cokolwiek - mówię z wolna, dokładnie ważąc słowa. Nie chcę, by Sam poczuł się jeszcze bardziej zraniony. Biorę głęboki oddech i postanawiam powiedzieć dokładnie to, co przychodzi mi na język, nie zastanawiając się zbyt wiele.
    - Na początku to było ekscytujące i spełniało jakąś moją potrzebę... bliskości, ale... teraz... - waham się przez sekundę - czuję się jakby schwytany w pułapkę. Nieważne. Do czego dążę... - milknę na moment, usiłując przetrawić to, co chcę powiedzieć - przepraszam, Sam, naprawdę bardzo cię Przepraszam. I jeśli mnie zechcesz, to będę cały twój. - Zagryzam wargę i spoglądam gdzieś w bok.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  136. Hogwart od pierwszego dnia, gdy przekroczyła próg Wielkiej Sali, stał się jej drugim domem. Gdy stała na peronie w wieku jedenastu lat, ściskając matczyną dłoń, była przerażona perspektywą długiej rozłąki z kochanymi rodzicami i dziesięciomiesięcznych życiem wśród zupełnie obcych ludzi w zimnych, zamkowych murach. Wszystko zmieniło się jednak, gdy znalazła się w przedziale pełnym życzliwych i roześmianych nastolatków, oferujących jej swoje towarzystwo na długą drogę. Początkowo wszystko było wielką niewiadomą, rozjaśniającą się dopiero po zaciśnięciu mocniejszych więzi i otrzymaniu przydziału do jednego z czterech wielkich domów. Strach i obawa przed nieznajomym losem prysnęły w zapomnienie, gdy radośnie biegła do lochów wraz z grupką innych jedenastoletnich Puchonów, aby zobaczyć swój pokój na najbliższe siedem lat. Pokochała Hogwart całym sercem, nie tylko za stronę edukacyjną, ale głównie ze względu, że panowała w nim nadzwyczaj rodzinna atmosfera, cóż, przynajmniej w pokoju wspólnym osób noszących borsuka na swojej piersi.
    Przez sześć lat przebrnęła przez niezliczoną ilość przygód, zarówno o pozytywnym oraz negatywnym zabarwieniu. Zdarzyło jej się przeżyć ciekawą wyprawę do pobliskiej wioski czarodziejów, zabłądzić z przyjaciółmi w lesie, podkraść jedzenie z kuchni lub jakiś składnik do eliksiru, aby zrobić żart nadętemu przeciwnikowi. Suzanne z natury była niezwykle ruchliwą i radosną dziewczyną, dlatego wszędzie wtykała swój mały nos i dokłada trzy knuty. Nieraz skończyło się to na wielkiej awanturze, karze od nauczyciela lub zwyczajnej ustnej naganie. W jej życiową historię wplątało się wiele incydentów, które wspomina ze śmiechem i które pomagają jej oderwać się od ponownego czytania listów od rodziców, za którymi piekielnie tęskni. Mury zamku zapełniały jej pełną ofertę uczuć, ale nigdy nie potrafiła zapełnić krótkiej pustki po rodzicach, dlatego ilekroć zbliżały się wakacje, tylekroć rozpierała ją pozytywna energia.
    Wychodząc z pociągu, który dopiero wjechał na zatłoczoną przez stęsknionych rodziców stację, rozejrzała się w poszukiwaniu własnej rodziny. Tłum zlewał się w jej oczach, dlatego nie dostrzegła od razu dwójki wysokich blondynów przeciskających się przez zgromadzonych czarodziejów. Odebrała swój kufer i przekonana, że Velma oraz Ted odrobinę się spóźnili, przeszła na zwyczajny peron. Uznała, że poczeka na nich na parkingu, aby zaoszczędzić im czasu na poszukiwaniu własnej córki.
    Pokonując kolejne metry stacji, nabrała dziwnego przeczucia, że ktoś ją obserwuje. Odruchowo odwróciła się w przeciwną stronę, niemalże wpadając na swojego przyjaciela. Samuel uśmiechał się uroczo w jej stronę, co zawsze wzbudzało w niej ogromną sympatię do chłopaka. Odwzajemniła jego gest i odgarnęła luźno zwisający kosmyk jasnych włosów za ucho.
    — Cześć, Sam — odpowiedziała, zatrzymując się na chwilę, aby wysłuchać jego dalszych słów — Naprawdę? Nie przyjechałeś tutaj przypadk...
    Przerwała swoje przesłuchanie, gdy usłyszała przekleństwo, opuszczające jego usta. W następnej sekundzie usłyszała jego krzyk i poczuła mocne szarpnięcie do przodu. Protestowała, żądając najmniejszych wyjaśnień, ale nastolatek wciąż prowadził ją w nieznane miejsce. Zatrzymali się dopiero przy jednym z pociągu, które odjazd planowany był dosłownie za kilka minut. Suzanne zszokowana obserwowała jak wrzuca do niego ich bagaże, po czym sam wsiada i zachęca ją do podobnego czynu.
    — Żartujesz?! — Krzyknęła, choć z trudem powstrzymywała cisnący się na jej usta uśmiech. Po raz pierwszy w ciągu tych wakacji poczuła w żyłach zew przygody. Szybko wciągnęła powietrze, a następnie wskoczyła do holu pociągu. — Zgoda!

    [Wróciłam z urlopu. :)]
    Suzanne

    OdpowiedzUsuń
  137. potrafię sobie wyobrazić swojej reakcji na odmowę, odrzucenie. Cóż, wedle życzenia wycofam się i ograniczę nasz kontakt do minimum, ale czy będę w stanie opanować swój wzrok uciekający w kierunku Samuela podczas posiłków…?
    Zagryzam mocno wargę po pierwszym wypowiedzianym przez Sama zdaniu. A więc to koniec. Przez moją głupotę zaprzepaściłem coś, co mogło zupełnie odmienić moją egzystencję. Prawdopodobnie uczynić ją lepszą, pełniejszą. Czuję, jak serce podchodzi mi do gardła. Nie mogę skupić się na jednej myśli, a gonitwa rozważań na temat tego, co mam zrobić ze sobą po odrzuceniu, sprawia mi niemal fizyczny ból.
    - Rozu… - nie mam możliwości dokończenia słowa, ani też odwrócenia się na piecie i odejścia w swoją stronę. Nie mogę tego zrobić, ponieważ Samuel pojawia się tuż przy mnie i obdarza mnie pocałunkiem. Zdumiony, przez chwilę nie jestem w stanie jakkolwiek zareagować.
    Potem fala ulgi zalewa moje ciało, które niejako rozpaczliwie wczepia się w ciało Samuela. Odpowiadam na pocałunek. Pozostaję jednak bardziej bierny, poddając się ustom Sama, delikatnie, jakby niepewnie odpowiadając na jego pieszczoty. Jego ciepłe wargi muskające moje sprawiają, że wzdłuż mojego kręgosłupa przemykają elektryzujące dreszcze.
    Odrywam się w końcu od ust Samuela. W jakimś pokręconym sensie boję się spojrzeć mu w oczy, jakbym miał tam dojrzeć coś, co upewni mnie w przekonaniu, że to, co się dzieje, jest jedynie żartem. Żartem mającym na celu zranienie mnie w odwecie.
    Chowam twarz w zagłębieniu szyi chłopaka, omiatając skórę ciepłym oddechem.
    - Przepraszam, Sammy - szepczę ponownie, pragnąc upewnić Douglasa, że autentycznie żałuję tego, co zrobiłem.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W napięciu czekam na odpowiedź Samuela. Serce bije mi w piersi jak oszalałe. Nie wiem, czego mogę się spodziewać. Nie potrafię sobie wyobrazić swojej reakcji na odmowę, odrzucenie.

      [Taki miał być początek.]

      Usuń
  138. [Okej, dochodzę do wniosku, że nie kula ani trochę. :D Nie, żartuję. Aczkolwiek będę zmierzać do zakończenia, bo Twój pomysł jest suuuuper i mam pewien pomysł na rozwinięcie, ale o tym dalej.]

    Spoglądam mu w oczy, trochę niepewnie. Spijam z jego ust każde słowo. Gorączkowo kiwam głową, jakby to miało go upewnić, że nigdy więcej nie dopuszczę się czegoś takiego. Zdaję sobie sprawę, że moja osoba rzuca pewien cień na naszą relację. Odbudowa zaufania może potrwać, a ostatecznie i tak gdzieś w tle mogą krążyć podejrzenia i niedomówienia. Wzdycham cicho.
    - Obiecuję - mówię cicho, patrząc na niego uważnie. Głęboko wierzę, że w moim głosie pobrzmiewa, a w oczach iskrzy się szczerość. W tej chwili mam do dyspozycji tylko słowa, lecz poprzysięgam sobie, że każdy mój następny czyn w stosunku do Samuela będzie go upewniał w tym, że podjął słuszną decyzję.
    - Tak czy owak, mój drogi - zaczynam po chwili o wiele radośniejszym i mniej poważnym tonem, aby rozbić tą nieco egzaltowaną atmosferę. - Myślę, że powinniśmy wrócić do zamku i obłożyć twoją nogę jakimś okładem, bo po tych biegach przełajowych najpewniej do jutra spuchnie i odpadnie. - Uśmiecham się lekko i trochę nieśmiało chwytam dłoń Samuela. Moje palce splatające się z jego sprawiają, że odczuwam niepoprawnie przyjemną lekkość na sercu i podejrzane łaskotanie w żołądku.

    Lu

    [W skrócie: rodzice Lucasa są raczej tradycjonalistami, dodatkowo oczekują od swojego jedynaka, że przedłuży ich jakże szanowany ród. Dlatego też niezły dramat może się rozpętać, gdy odkryją, że na realizację ich planów się nie zanosi. :D A jechać mogą do, dajmy na to, Hiszpanii, może nie na wakacje, ale odwiedzić chorą babkę Lu, której ostatnio się pogarsza, więc rodzina łasa na spadek musi się naprodukować odpowiednio. ;) Gdzieś tam jeszcze w międzyczasie może się pojawić jakaś proponowana narzeczona dla Lucasa (jakkolwiek absurdalnie to brzmi) i myślę, że mamy całkiem wartką akcję. Daj znać, czy Ci to odpowiada, a wtedy zacznę, bo raczej wypadałoby, że inicjatywa wyszła od Lu.]

    OdpowiedzUsuń
  139. Przy stole Puchonów kolejny wrześniowy poranek toczy się leniwie. Słychać szczęk sztućców i wesołe rozmowy. Siedzę obok Samuela, w otoczeniu kilku znajomych i niezmordowanie dziabię widelcem swoją porcję jajecznicy. Zerkam czasami na Douglasa, uśmiechając się lekko za każdym razem. Od rozmowy na błoniach wszystko zdaje się zmierzać w dobrym kierunku. Przyjemny dreszczyk przemyka przez moje ciało, kiedy wspominam te kilka razy, kiedy ponownie mogłem smakować jego ust. Co prawda staram się nie afiszować przesadnie, gdyż sam nigdy nie przepadałem za parkami liżącymi się w każdym możliwym miejscu, niemniej jednak pozwalam sobie czasami również na subtelne gesty tak, jak teraz, kiedy wolną dłoń kładę na jego kolanie pod stołem. Przybieram niewinna minę, że to niby nie ja.
    Nad stołami w Wielkiej Sali rozlega się trzepot skrzydeł i hukanie w różnych tonach. Uczniowie wyłapują swoje paczki, a co poniektórzy dostają w głowę masywniejszymi pakunkami. Gdzieś tam rozpryskuje się owsianka.
    W pierwszej chwili nie dostrzegam swojej płomykówki, która z wyraźnym poirytowaniem oczekuje, aż odbiorę list.
    - O, sorry, Brunhildo - orientuję się w końcu, że ptak coś dla mnie przyniósł. I nie pytajcie, czemu tak ją nazwałem.
    Odwiązuję list od nóżki sowy, a ta zanurza jeszcze dziób w moim pucharze z wodą i odlatuje.
    Nim rozrywam kopertę, uważnie studiuję tak pięknie wykaligrafowany adres, że aż ciężko go rozczytać. Doskonale wiem, od kogo jest ten list i najchętniej od razu wrzuciłbym go do kominka.
    Wyciągam pergamin z koperty i próbuję rozszyfrować fikuśne szlaczki. Z każdą kolejną linijką moja mina ewidentnie rzednie. Dotarłszy do końca, marszczę brwi i mnę pergamin w kulkę, by potem wcisnąć go do wewnętrznej kieszeni szaty. Kątem oka zerkam na Samuela. Znając życie, gotów jest mnie torturować łaskotkami, dopóki nie powiem mu, kto i o czym do mnie napisał.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  140. Jeszcze przez chwilę udaję żywe zainteresowanie zawartością mojego talerza, jednak dłużej nie mogę ignorować Samuela, który świdruje mnie zaciekawionym spojrzeniem. Przewracam oczyma i spoglądam w jego stronę.
    - To list od mojej matki - mówię niechętnie. - Rodzice nalegają, bym spakował manatki i wybrał się z nimi do Hiszpanii, ponieważ babce znowu się pogorszyło i trzeba ją odwiedzić, nim zejdzie z tego świata. Szkoda, że jej się tak pogarsza ze trzy razy do roku, kiedy tylko poczuje się spragniona towarzystwa całej rodziny… - Wzdycham cicho. Szczerze powiedziawszy, moje więzy rodzinne nie należą do najsilniejszych. Ze strony matki i ojca liczyć mogłem głównie na restrykcyjny ton i wpajanie zasad, według których powinienem żyć. Reszta rodziny była jeszcze bardziej nadęta. Natomiast babcia, gdy dowiedziała się o trawiącej ją chorobie, zdecydowanie zdziwaczała, zachowując jednak swoją elegancję i klasę, także jej wizerunek był chyba najbardziej ekscentrycznym w całej familii.
    - Dodatkowo… mam zabrać ze sobą jakąś wybrankę mojego serca - dodaję i nie wiem, czy chcę się roześmiać, czy skrzywić z irytacją. Te skrzętnie zawoalowane sugestie mojej matki w każdym liście na temat zapewnienia trwałości naszego rodu potrafią doprowadzić mnie do szału.
    - No, Sammy… musisz wyszukać w szafie jakąś niezłą kiecę i możemy ruszać - mówię, klepiąc Douglasa w ramię. Na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech, a zgromadzeni wokół nas Puchoni parskają w swoje talerze.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  141. Z uwagą rejestruję zmiany na twarzy Samuela. Można z niej czytać, jak z otwartej książki. Widzę, że chłopak nagle nieco zmarkotniał. Lekko zagryzam wargę. Cóż, ostatnią rzeczą, jaka mogłaby przyjść moim rodzicom do głowy to to, że ich ukochany jedynak wykazuje zainteresowanie płcią męską, a jednego jej przedstawiciela darzy niepoprawnych rozmiarów sympatią.
    Słysząc jego propozycję, mam ochotę złapać się za głowę.
    - Niezaprzeczenie Suzanne spełnia standardy moich rodziców, jednak… mam wrażenie, że moglibyśmy sobie pourywać głowy, spędzając zbyt dużą ilość czasu razem. - Uśmiecham się uprzejmie do pani kapitan. Nasze stosunki są raczej chłodne, odkąd dziewczyna zdjęła mnie z boiska, niemniej jednak jestem w stanie zachowywać się w stosunku do niej cywilizowanie, acz z wyczuwalną rezerwą.
    - No, już, nie wygłupiaj się, Samuel - mówię w końcu z determinacją w głosie. - Byłbym rad, gdybyś wybrał się tam ze mną, może w końcu działoby się tam coś ciekawszego niż niekończące się dyskusje między dorosłymi. - Uśmiecham się lekko i unoszę pytająco brwi w oczekiwaniu na odpowiedź Douglasa.
    Być może powinienem to wszystko skrupulatniej przemyśleć, gdyż tam, w Hiszpanii, sprawy mogą potoczyć się w złym kierunku, jednak odrzucam te myśli na bok. Mam okazję spędzić czas z Samuelem i w tej chwili jest to dla mnie priorytetem. Poza tym… co się może stać…? Najwyżej rodzice się mnie wyprą. W końcu mógłbym robić to, na co mam ochotę bez zbędnego trucia mi nad głową.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  142. - Może i byłoby lepiej, Sam, ale z oczywistych względów wolę, żebyś był to ty - odpowiadam stanowczo. Marszczę lekko brwi. Z drugiej strony, jak Douglas zamierza tak marudzić przez cały wyjazd, to może rzeczywiście warto rozważyć inne opcje...? Nie mówię tego na głos, tylko lekko uśmiecham się do swoich myśli. Sammy złapie trochę słońca i odechce mu się jojczenia.
    - Cóż, może tymczasowo trzymajmy się tej wersji - odpowiadam powściągliwie na pytanie o ogrywanie ról przyjaciół. Potrafię sobie żywo zobrazować w głowie reakcję moich rodziców na wieść, że mam chłopaka. Matka powtarzałaby, że zaraz zemdleje, a potem sięgnęłaby po wino, a ojciec zapewne albo przestałby się do mnie odzywać, albo zabrałby się za prawienie morałów. Chyba wolałem tego uniknąć.
    - Nie jestem w stanie stwierdzić, co może się wydarzyć na miejscu - dodaję po chwili. - Tak czy owak, nie martw się, starsi zajmą się hiszpańskim winem i przekabacaniem babki, bo to na nich przepisała spadek, a my będziemy mogli beztrosko włóczyć się po plaży. - Uśmiecham się krzepiąco i lekko klepię Samuela po udzie. Cieszę się, że Sammy się zgodził, czuję nawet pewnego rodzaju ulgę, że być może tym razem będę miał okazję spędzić czas u babki w bardziej produktywny sposób, a już na pewno w doborowym towarzystwie.
    - Dziś, po obiedzie. Według tego, co napisała moja matka, będziemy mogli skorzystać z kominka w pokoju wspólnym - odpowiadam na ostatnie już pytanie Samuela. - Przetransportujemy się prosto do... domu mojej babci. - W ostatniej chwili powstrzymuję się przed powiedzeniem: “posiadłości mojej babci”. Nie chcę nadto onieśmielać Samuela, jeszcze zanim trafimy w docelowe miejsce.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  143. Odnotowuję w pamięci, by następne klepnięcie, jakie zadam Samuelowi, było naprawdę spektakularne, skoro już mam zostać za nie ukarany. Szczerzę się do chłopaka zadziornie, a chwilę potem mrugam szybko, zdumiony potokiem słów wydobywającym się z ust Douglasa. Biorę głęboki oddech i kładę mu dłonie na ramionach.
    - Hej, hej, uspokój się - mówię, leciutko potrząsając chłopakiem. - Możesz przecież skontaktować się z rodzicami przez Fiuu… czy niekoniecznie? Bo jak tak, to załatwia sprawę. Rzeczy też w ten sposób mogą ci podesłać. A jak nie… to możemy wyruszyć później, nawet jutro, mnie to nie robi różnicy, a moi rodzice jakoś przeboleją to nietaktowne spóźnienie.’
    Obdarowuję Samuela krzepiącym spojrzeniem i uśmiechem. Wyczuwam jego panikę, którą nie do końca pojmuję. Mam tylko nadzieję, że moja obecność oddali nieco cały ten stres, który najwyraźniej obciąża barki Sama na samą myśl o spotkaniu z moimi rodzicami.
    - Słuchaj, no. Nikt cię tam nie zje, a przynajmniej ja na sto procent do tego nie dopuszczę. Będę cię bronił, jak lwica swoich młodych, albo smok księżniczki uwięzionej w wieży. - Dobrze, w tej chwili zaczynam się już nieco nabijać z Samuela. Mówię patetycznym, egzaltowanym tonem i biję się w pierś w geście przysięgi. Potem śmieję się cicho.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  144. - Myślę, że możemy tak zrobić, jeśli moje obecność u ciebie w domi nie stanowi problemu - odpowiadam, kiwając głową. Jestem żywo zaciekawiony możliwością odwiedzenia jego rodziny, gdyż musi się ona diametralne różnić od mojej. Taka chwilowa odskocznia od nadętej arystokracji może być naprawdę przyjemnym doświadczeniem.
    - Phi - prycham cicho, gdy Samuel nazywa mnie jaszczurką. Nie zastanawiam się jednak długo nad dołączeniem do chłopaka. W pośpiechu łapię pochłaniam jeszcze dwa widelce jajecznicy gryza tosta z masłem, po czym wstaję od stołu i ruszam za Douglasem. Wpada mi do głowy bardzo głupiutki pomysł, ale nie jestem w stanie się powstrzymać. Samuel kierujący się do wyjścia przez środek Wielkiej Sali to zbieg idealnych okoliczności. Ruszam za Puchonem niespiesznym truchtem, a gdy równam się z nim, moja ręka wykonuje zręczny ruch, a dłoń ląduje na pośladku Samuela z cichym klaśnięciem.
    - Uhuuu… aż skleiło!. - Z moich ust wydobywa się rechot. Starając się nie pozostawać zbyt długo w zasięgu rąk Samuela, rzucam się do biegu. Wypadam z Wielkiej Sali, jakby goniło mnie stado wygłodniałych wilkołaków i zbiegając po schodach, kieruję się do lochów, do salonu Puchasiów. Na miejscu zapadam się w jeden z foteli, ustawiony tyłem do wejścia. Liczę na to, że może Douglas w szale mnie nie przyuważy.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  145. [Mam dokładnie tak samo. :D]

    Wizja poznania rodziców Samuela nie przeraża mnie jakoś szczególnie. Może gdzieś tam z tyłu głowy czai się myśl, że się im nie spodobam, że się speszę i przez to będę sztywny, jakby ktoś wsadził mi kij od szczotki w tyłek. Staram się jednak na razie nie zaprzątać tym sobie głowy, gdyż ważniejsze w tej chwili jest umknięcie przed Douglasem.
    Niestety chłopak dopada mnie gdzieś w czeluściach hogwarckich korytarzy. Pochwycony i bez możliwości ucieczki tracę na animuszu. Przyjmuję postawę potulnego, niewinnego baranka, który nie zrobił nic złego.
    - No, wiesz… zapowiadałeś takie surowe kary, że aż dygocą mi nogi na samą myśl o nich. Jednak uważam, że powinieneś wspaniałomyślnie mi odpuścić, jak na Puchona przystało - odpowiadam, perfekcyjnie udając skruszonego chłopca. Lekko drżę pod wpływem ciepłego oddechu owiewające moją skórę. Odchylam nieco głowę, która spotyka się przez to z kamienną ścianą. Zerkam na twarz Samuela. Nie jestem w stanie wyjaśnić dlaczego, ale w tej chwili najchętniej wpiłbym się zachłannie w jego usta. Znajome, dziwnie przyjemne uczucie taranuje mój żołądek.
    Nie wiem, jak i kiedy się to stało, ale Samuel zdołał z dnia na dzień napiętnować swoją obecnością moje życie. W tej chwili nie wyobrażam już sobie, że mógłbym traktować go tylko jak przyjaciela, kiedy jego bliskość działa na mnie niemal równie odurzająco, co napoje wyskokowe.
    Mój oddech przyspiesza i staje się bardziej płytki. Spoglądam na Samuela spod lekko przymrużonych powiek. Z każdą sekundą przepadam, choć zdaje się, że przepadłem już wtedy w Pokoju Życzeń.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Zdążyłam Ci odpisać, zanim dałaś poprawkę. XD Chyba nic nie zmieniam, bo zdaje się, że miałabym pisać to od nowa. Może uznajmy, że Lu przystanął gdzieś nieopodal wejścia do salonu Puchonów i tam go dopadł Sammy.]

      Usuń
  146. Wciągam ze świstem powietrze, kiedy usta Samuela zaczynają sunąć po wrażliwej skórze mojej szyi. Serce łomocze mi w piersi, jakby chciało się z niej rozpaczliwie wyrwać. Jestem trochę zdumiony, trochę zafascynowany tym, jak reaguję na najdelikatniejszy nawet dotyk.
    - Jak mniemam, sprawiłoby ci to dziką satysfakcję, gdybym padł na kolana i błagał o łaskę? - pytam, unosząc jedną brew w górę. Nie jestem jednak w stanie tkwić długo przy tym sarkastycznym tonie, bo kolejne pocałunki wyrywają z moich ust niekontrolowane sapnięcie. Nie potrafię dłużej ignorować tych pieszczot, ani wyzbyć się palącej chęci odpowiedzenia na nie.
    Wychodzę naprzeciw ustom Samuela sunącym po mojej szczęce. Łącze z jego wargami swoje własne dość raptownie. Układam dłoń na karku chłopaka i zaborczo przyciągam jego osobę jeszcze bliżej. Zdecydowanie pragnąłem tego, odkąd dziś rano się obudziłem. To niesamowite, jak szybko druga osoba może stać się konieczna do dalszej egzystencji niczym tlen.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  147. Zaskoczony tą nagłą zmianą perspektywy ściśle oplatam Samuela ramionami, jednocześnie ani na chwilę nie odrywając się od jego rozochoconych warg. Bez oporów penetruję wnętrze jego ust, łącząc swój język z jego w nieposkromionym tańcu. Gdzieś w międzyczasie rozpaczliwie nabieram powietrza do płuc, choć brak tlenu jakoś szczególnie mi w tej chwili nie przeszkadza. Spomiędzy mych warg wydobywa się kilka jęków, stłumionych ustami Samuela.
    Jestem gotów zatracić się w tym całkowicie, jednak gdzieś z tyłu głowy pałęta się mi myśl, że w zasadzie obściskujemy się na środku korytarza i istnieje duże prawdopodobieństwo, że w końcu ktoś będzie tędy przechodził. Ta myśl nieco stopuje mój zapał. Odrywam się od Douglasa, obdarzając go jeszcze kilkoma subtelnym muśnięciami. Spoglądam na niego, żywo zarumieniony, z błyszczącymi oczyma. Jedna z moich dłoni nurkuje we włosach i zaczyna je leniwie przeczesywać.
    - Może lepiej przenieść tę imprezę w bardziej ustronne miejsce? - proponuję zachrypniętym głosem. Lekko przygryzam dolną wargę, intensywnie czerwoną i lekko nabrzmiałą od tych szalonych pocałunków.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  148. - Ej! - wołam oburzony, kiedy Samuel bezkarnie przerzuca mnie przez swoje ramię. Gdybym zaczął okładać go pięściami w plecy, wyszłaby z tego scena prosto ze Shreka. No, ale ja przecież nie jestem księżniczką.
    Przez całą, dość krótką podróż do dormitorium udaję wielce obrażonego i nie odzywam się ani słowem więcej. W pewnym momencie zaczynam nawet nucić coś cicho.
    Gdy staję wreszcie na własnych nogach, krzyżuję ręce na piersi i mierzę Douglasa groźnym spojrzeniem.
    - To było wysoce uwłaczające mojej arystokratycznej godności! - prycham w końcu, po czym zbliżam się do chłopaka. - Moja rodzina wtrąci cię do lochu, gdy dowie się, co uczynniłeś! - Oczywiście jest to jedna wielka bujda, gdyż nie ma żadnych lochów w posiadłości mojej babki. Przynajmniej w tej konkretnej, do której się wybieramy. Zdaję sobie jednak sprawę, że Samuel trochę panikuje z powodu tego wyjazdu, a także możliwe, że ma trochę przekoloryzowane wyobrażenie na temat moich krewnych. Wszystko to stanowi doskonały powód, by się z niego trochę ponabijać.
    - Chyba, że przekonasz mnie, że naprawdę tego żałujesz… - mówię interesownym tonem, unosząc znacząco brwi. W moich oczach lśnią radosne iskierki, a usta rozciągam w cwaniackim uśmiechu.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  149. Przewracam oczyma, niezadowolony tym, że nie wzbudzam w Samuelu oczekiwanego przerażenia. Ze zrezygnowaniem w oczach okręcam się na pięcie i podchodzę do łóżka, na którym siadam. Sprężyny cicho jęczą pod moim ciężarem, choć przysięgam, na Merlina, że pod Samuelem łóżko zaskrzypiało bardziej.
    - Jesteś bezczelny - stwierdzam dobitnie, po czym zrzucam buty i pakuję się na materac, by wygodnie rozłożyć się obok Douglasa.
    - Gdybyś jeszcze nazywał mnie księciem… to bym zrozumiał, a nawet pochwalał - kontynuuję swoją tyradę dalej. - Ale nie… Czy ty chcesz, żebym zmienił płeć, czy coś… i to jest taka delikatna sugestia? - Zerkam na chłopaka pytająco. Cień żartu czai się w moich słowach, choć niemniej jednak ciekaw jestem, co Sammy mi odpowie. W międzyczasie przysuwam się bliżej do niego i bezceremonialnie go obłapiam, twarz chowając w zagłębieniu jego szyi. Powoli, jakby z namaszczeniem wdycham jego zapach, którego jak do tej pory nie zdołałem zdefiniować.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  150. Na moich policzkach rozkwita rumieniec, kiedy dłonie Samuela tak beztrosko błądzą po moim brzuchu. Poniekąd cieszę się, że Samuel tego nie widzi. Ukojony jego dotykiem, zaczynam odczuwać senność.
    - To dobrze - mruczę cicho. - Średnio widziała mi się opcja dorabiania sobie cycków - dodaję nieprzytomnie. Ziewam prosto w szyję Sama, a potem przekręcam się na drugi bok, by plecami przywrzeć do brzucha i klatki piersiowej Douglasa. Bezceremonialnie zarządzam rękoma chłopaka, oplatając się jedną z nich w pasie. Przytulam się do tej ręki, jakby była moją własnością.
    Pełen brzuch po śniadaniu i ciepło bijące od Samuela pomagają mi szybko zapaść w sen. W pewnym momencie zaczynam cicho pochrapywać.

    Budzę się nagle. Podrywam się do siadu i rozglądam, nie wiedząc, gdzie dokładnie się znajduję. Dopiero po kilku sekundach uzmysłowiam sobie, że to dormitorium Samuela, a on rzeczony śpi obok. Zerkam na niego i momentalnie czerwienieję. Jeszcze przed chwilą beztrosko śniłem sobie właśnie o tym osobniku i ten sen zdecydowanie nie dotyczył niewinnego trzymania się za ręce, a Samuel ewidentnie nie był tak dokładnie opatulony pościelą, ani kompletnie ubrany.
    - Merlinie! - jęczę zawstydzony i gramolę się z łóżka. Musze się stąd ulotnić, zanim Sammy będzie miał okazję ujrzeć żywe dowody w moich spodniach na to, że moja wyobraźnia podsunęła mi we śnie iście erotyczny spektakl. Szybko ubieram buty , a przed samym wyjściem szturcham jeszcze Douglasa, mówiąc:
    - Samuel, obudź się, trzeba się spakować czy cokolwiek….

    [Ach, jak ja lubię upokarzać biednego Lucasa. :D]

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  151. - No, jak to po co? - burczę cicho, spoglądając na Samuela z góry. Mogłem zwiać zaraz po szturchnięciu go, to uniknąłbym tych głupich pytań. Robię krok w tył, wycofując się z zasięgu rąk Douglasa, żeby temu nie wpadło przypadkiem do głowy pochwycić mnie i z powrotem wciągnąć do łóżka.
    Przyglądam się chłopakowi uważnie. Wyłapuję wyraźne zadumanie malujące się na jego twarzy. Ostatnie, czego chcę, to by pomyślał sobie, że uznaję naszą wspólną drzemkę za coś nieodpowiedniego. Nerwowo przeczesuję włosy, a moje policzki kraśnieją.
    - Uuueee… przepraszam, za to… za tę… pobudkę - dukam nieskładnie. - Wyrwałem się ze snu i tak jakoś… ten… wyszło. - Uśmiecham się blado. Co mam zrobić? Powinienem się przyznać się do tego, co mi się śniło? Pewnie byłoby to całkiem normalne jak na związek, ale czuję pewne opory, niesamowicie się wstydzę.
    Podchodzę jednak do łóżka i przysiadam na brzegu materaca. Przeciągam się leniwie jak kot i ziewam. Choć całkiem burzliwa, to jednak była to całkiem miła drzemka.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  152. Delikatnie wzdrygam się, kiedy wargi Samuela przemykają po moim karku. Uśmiecham się leciutko, obserwując go, z jakim zaangażowaniem sięga po swój kufer.
    - Spokojnie, moi rodzice nie są jakimiś maniakami czystej krwi - mówię. - Trzymają dystans niezależnie od tego, czy jesteś mugolem, czarodziejem, czy nawet ich własnym synem. - Rozciągam usta w krzywym uśmiechu i wzruszam ramionami. Nie żebym narzekał, aczkolwiek nie ma też co ukrywać prawdy. Jestem przyzwyczajony, w jaki sposób żyją moi rodzice. Najpewniej nie poszedłem całkowicie w ich ślady za sprawą szkoły, quidditcha i znajomych, przed którymi się otworzyłem.
    - A czy ja powinienem się obawiać Twoich rodziców? - Unoszę brwi w górę. - Uznają mnie za zbyt arystokratycznego i nie pozwolą przekroczyć mi progu twojego domu? - Oczywiście żartuję, co zaznaczam szerokim, zawadiackim wyszczerzem.
    - Co ty na to, ażeby przestać przejmować się naszymi rodzicami i zacząć ekscytować się możliwością spędzenia kilku dni w słońcu, popijając kolorowe drinki czy coś w tym guście? - proponuję potem i pochylam się ku Samuelowi, by obdarzyć go krótkim zachęcającym pocałunkiem w usta.

    Lu

    OdpowiedzUsuń

  153. Uśmiecham się nieznacznie, gdy Sammy z zaangażowaniem opowiada o swojej rodzinie. Zdaje się, że nie mam się czego obawiać, jeśli chodzi o kwestię wdrożenia w grono krewnych.
    Zadowolony tym, że Samuel zgodził się nadto nie przejmować całą sytuacją, miziam przybyłego przed chwilą kota pod brodą.
    - Ja tam bym się nie gniewał, jakbym mógł zajmować się takim milusińskim - stwierdzam, po czym podnoszę swój tyłek z łóżka. - Proponuję spotkać się za dziesięć minut na dole w salonie - rzucam jeszcze na odchodnym i posyłam w stronę Samuela całusa na odległość, mrugając przy tym łobuzersko.
    Szybko i zwinnie przemieszczam się do swojego dormitorium, by tam w nieogarniętym chaosie odszukać kilka sztuk letniej odzieży i parę innych gratów, które mogą bądź nie mogą się przydać na wyjeździe. Upycham wszystko byle jak w średniej wielkości sportowej torbie podróżnej. Rodzicom wcisnąłem kiedyś kit, że kupiłem ją na Pokątnej, gdy w rzeczywistości torba ma skrzętnie zamaskowane sprytnym zaklęciem logo Nike.
    Zbiegam po schodach, dudniąc co najmniej jak słoń. Te mini wakacje w środku roku szkolnego napawają mnie ekscytacją, zwłaszcza że mam możliwość spędzenia ich z Samuelem. Kto wie, co czeka nas w słonecznej Hiszpanii? Czuję, że to może być naprawdę przyjemnie spędzony czas, o ile moja rodzina nie odstawi z nagła jakiejś szopki.
    Z torbą beztrosko dyndającą na moim ramieniu wkraczam do Pokoju Wspólnego, automatycznie rozglądając się za Douglasem.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  154. - Myślisz, że gdyby nie wiedzieli, to moglibyśmy skorzystać z kominka? - unoszę brwi i uśmiecham się uroczo, a potem macham przed nosem Samuela kawałkiem pergaminu. - Generalnie mój ojciec powiadamiał dyrekcję, jest pozwolenie, mam ich tylko powiadomić, kto mi będzie towarzyszył, a to da się zrobić. - Wygrzebuję z kieszeni kawałek pergaminu i, co dziwne, mugolski długopis, by zanotować kilka słów. Szturcham jakiegoś trzecioklasistę.
    - Mógłbyś to dostarczyć naszemu opiekunowi domu? - wyciągam w jego stronę kartkę i uśmiecham się życzliwie. Drobny, rudowłosy trzynastolatek wygląda na wysoce zdziwionego, a nawet trochę przestraszonego tym, że dwoje starszych uczniów czegoś od niego chce.
    - O-okej - jąka się rudzielec.
    - Odwdzięczę jakąś czekoladą, młody - szczerzę się do dzieciaka sympatycznie, ale ten już oddala się szybkim krokiem. - Kurczę, jestem taki odrażający? - Zerkam pytająco na Samuela, jednocześnie układając usta w dzióbek. Może to moja sława szukającego po prostu tak onieśmiela wszystkich wokół…?
    - Tak czy owak, ... - dodaję po chwili - jeśli twoi rodzice się zgodzą, to muszą wysłać sowę z taką informacją do szkoły i potem już hulaj dusza, piekła nie ma, podróżujemy legalnie. - Mrugam znacząco do Douglasa, z zaraz potem ponownie zaczynam szukać czegoś po kieszeniach, by w końcu wydobyć z tylnej lewej mały aksamitny woreczek przewiązany czarnym rzemykiem.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  155. Przewracam oczyma i szturcham lekko Samuela w brzuch.
    - Siłą nikt cię tu nie trzyma - odpowiadam zgryźliwie, acz utrzymuję swoją wypowiedź w żartobliwym tonie. Wyciągam w stronę Samuela woreczek z magicznym proszkiem.
    - Too… może leć pierwszy, a ja za tobą - proponuję niepewnie. Gdy już nadeszła ostateczna chwila przed przeniesieniem się do domu Sama, czuję, jak stres ściska mój żołądek. To jest jednak dość oficjalna sprawa, takie poznanie rodziców. Nerwowo przeczesuję włosy wolną dłonią i biorę głęboki oddech.
    - Albo daj mi instrukcje, jak się do ciebie dostać, choć, szczerze powiedziawszy, wolałbym nie wypaść nagle z kominka w twoim domu, tak bez uprzedzenia - paplę dalej, udając, że wcale a wcale się nie zdenerwowałem. Poprawiam torbę na ramieniu.
    Chciałbym, że by to było tak proste w przypadku mojej rodziny. Chciałbym móc pojawić się w moim domu z Samuelem i otwarcie powiedzieć rodzicom, że jest on moim chłopakiem, a oni powinni ucieszyć się, że znalazłem kogoś, kto zaczął wiele dla mnie znaczyć. Zamiast tego mogę jedynie snuć czarne wizje odnośnie tego, co może się stać u mojej babki, gdybyśmy przypadkiem zostali zdemaskowaniu. Czuję się z tym okropnie, bo zdaję sobie sprawę, że stawiam Samuela w niekomfortowym położeniu. Żywię też pewną obawę, której chyba powinienem się wstydzić. Boję się, że Sammy, za sprawą mojej rodzinki, uzna, że nasz związek to jakaś pomyłka i po prostu mnie zostawi.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  156. Czuję, jak moje serce przyspiesza wraz ze zmniejszającą się odległością między mną a Samuelem. Bez zastanowienia odpowiadam na krótki pocałunek i uświadamiam sobie, że każda minuta, w której Douglas mnie nie całuje pełna jego tęsknoty za tego rodzaju bliskością. Nie rozumiem mechanizmów, które warunkują tak szybkie uzależnienie się od drugiej osoby, ale nie dbam o to, dopóki przebywanie z Sammy’m jest jak oddychanie czystym, górskim powietrzem.
    - Och, no weź… - żacham się w odpowiedzi na jego pełne radosnej uszczypliwości komentarze. Przewracam oczyma, ale w ostateczności posyłam mu krzywy uśmiech na chwilę przed jego zniknięciem w intensywnie zielonych płomieniach. Nie zdążam zapytać go, czy żartuje sobie z nazwą, którą powinienem wypowiedzieć.
    - Merlin by cię kopnął, Samuelu! - wołam, choć już nie mam do kogo. Powtarzam czynności po Samuelu i wrzucam odrobinę proszku Fiuu do ognia. Płomienie ponownie zielenią się jadowicie. Z cichym westchnieniem gramolę się do paleniska i przez chwilę krztuszę się dymem i gorącym powietrzem, by w końcu wydusić z siebie żądaną nazwę.
    Nie przepadam za podróżowaniem siecią Fiuu, szalone wirowanie wokół własnej osi i dziwne szarpnięcia nie należą do najprzyjemniejszych doświadczeń. O tyle dobrze, że całe przenoszenie się z miejsca na miejsce jest stosunkowo szybkie, żeby nie rzec błyskawiczne.
    Materializuje się przed moimi oczyma pokój, wyposażony w drewniane meble. Sylwetka Samuela jednoznacznie określa, że to właśnie mój przystanek. Chwiejnym krokiem wytaczam się z kominka. Moja fryzura musi przypominać w tej chwili stóg siana, natomiast na mym nosie widnieje urocza smuga sadzy. Bezceremonialnie zrzucam swoją torbę na podłogę.
    - Słodki Gryffindorze… - mruczę niezadowolony, a potem zwracam się do Samuela:
    - Budyniowa Preria…? Skąd się to w ogóle wzięło? - pytam, unosząc brwi z zaciekawieniem i swego rodzaju rozbawieniem.

    Lu

    [Rozumiem i nie ma oczywiście najmniejszego problemu. Baw się tam dobrze! :D]

    OdpowiedzUsuń
  157. Zagryzam lekko wargę, a moje dłonie niemal samoczynnie wędrują do włosów, by jakkolwiek je ogarnąć, nim w pokoju pojawi się mama Samuela. Zdaję sobie sprawę, że chłopak najpewniej po prostu żartuje, ale nutka pedantyzmu w moim charakterze nie pozwala mi tak wyglądać przy pierwszym spotkaniu z matką mojego chłopaka. Mój wzrok błądzi szaleńczo po pokoju w poszukiwaniu lustra.
    Nie zdążam przeszukać wszystkich kątów, bo właśnie do pokoju wpada drobna kobieta, która miażdży Samuela w uścisku zasługującym na miano niedźwiedziego. Przyglądam się temu z nikłą zazdrością. Na taką wylewność ze strony mojej matki mogłem liczyć mniej więcej do piątego roku życia, Później zostały już tylko pokazowe uściski przy wręczaniu urodzinowych czy świątecznych prezentów.
    Chyba jednak bardziej nieswojo czuję się, gdy z ust Samuela padają oficjalne słowa: “Mojego chłopaka”. Przezwyciężam jednak puchońską nieśmiałość i robię dwa kroki na przód, zbliżając się do ciemnowłosej kobiety. Posyłam Samowi nerwowe spojrzenie. Ten pewnie się teraz świetnie bawi, ale zobaczymy, co będzie się działo, jak przyjdzie mu poznać moją rodzinę.
    - Dzień dobry. Lucas Murray. Bardzo miło mi panią poznać - mówię i wyciągam w jej kierunku dłoń. Mam wrażenie, że brzmię zbyt nadęcie i sztywno. Okraszam moje powitanie lekkim uśmiechem, licząc na to, że pani Douglas nie spisze mnie od razu na straty. Moje pierwsze wrażenie pozwala mi jednak sądzić, że nie muszę się obawiać odrzucenia z jej strony. Ciepło od niej emanujące zdaje się odpędzać wszelkie moje wątpliwości.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  158. Wciąż uśmiecham się niepewnie, gdy mama Samuela uważnie mi się przygląda. Chyba nigdy do tej pory nie czułem się tak bardzo wystawiony na osąd kogoś obcego, jak właśnie w tej chwili. Gdyby nie stała przede mną rodzicielka kogoś, na kim bardzo mi zależy, zapewne olałbym to po całości, bo zwykłem nie zaprzątać sobie głowy za bardzo tym, co sądzą o mnie nieznani mi ludzie. Teraz jednak mam wrażenie, że pod wpływem tego lustrującego spojrzenia zaczynam pocić się na całym ciele, co zdecydowanie nie należy do komfortowych odczuć.
    Zbieram się w sobie, by powiedzieć coś, jakąś głupotę o ładnie urządzonym domu, choć jak na razie dane było mi ujrzeć jeden pokój. Nie zdążam nawet otworzyć ust, kiedy to w pokoju pojawia się kolejny członek rodziny. Ciche, niekontrolowane sapnięcie pada z moich ust. Nie sądziłem, że wszystko potoczy się naraz jak śnieżna lawina, spychająca mnie w czeluść onieśmielenia. Duszę w sobie chęć schowania się za plecami Samuela, niczym przerażone dziecko. Jestem takim cholernym Puchonem, że aż żal patrzeć. Dotyk i bliskość Douglasa byłby chyba w tym momencie najbardziej pokrzepiającym wariantem, ale wiem, że lepiej będzie z tym poczekać, aż dane będzie nam obojgu poczuć się nieco pewniej pod skrzydłami akceptacji ze strony rodziców Samuela. Mam nadzieję, że akceptacji. Nie chciałbym, aby z naszego dość niewinnie rozwijającego się związku narodziła się historia pieprzonych Romea i Julii.
    - Dzień dobry - witam się grzecznie i zdobywam się na lekkie skinięcie głową w stronę mężczyzny, który wygląda jak tylko odrobinę różniąca się, starsza wersja bliźniaków. Wedle nauk mojej matki nie powinienem się wyrywać z ręką wyciągniętą na powitanie, tako też stoję nieco sztywno wyprostowany i wciąż krzywię usta w tym nieśmiałym, speszonym uśmiechu. Wyobrażam sobie, jak Samuel w towarzystwie salw śmiechu wypomina mi do końca życia to beznadziejnie głupie zachowanie.
    Kątem oka zerkam na Samuela. Poza ogólną radością dostrzegam na jego twarzy coś w rodzaju niepewności i oczekiwania, aczkolwiek chłopak na pewno nie osiągnął mojego rekordowego pułapu stresu.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  159. [Bez stresu. Jest w porządku. C;]

    Zdecydowanie odwzajemniam uścisk dłoni pana Douglasa, choć mam ochotę skurczyć się pod wpływem uważnego spojrzenia mężczyzny. Reakcja Samuela na całe zajście nie umyka mej uwadze, dlatego też rozluźniam się nieco, gdy chłopak wzdycha z ulgą. Najpewniej najgorsze mamy już za sobą i teraz może być tylko lepiej.
    Gdy jego rodzice wychodzą, spoglądam na Samuela z niewyraźną miną.
    - Ach, nie, zaraz zemdleję - rzucam, udając, że miękną mi nogi. Cicho się śmieję, jednak nerwowość przebija się przez ten śmiech. - No, to było dość… ciężkie doświadczenie dla tak słodkiego chłopaczka, jakim jestem. - Tym razem uśmiecham się już zdecydowanie szczerze i szeroko, a nawet trochę szelmowsko, niczym Piotruś Pan.. Reagując na delikatny dotyk, dosłownie na chwilę wtulam policzek w dłoń Samuela. Elektryzujące muśnięcie odgania pozostałości zdenerwowania na drugi koniec galaktyki.
    Nie potrafię nie odpowiadać na wszystkie jego gesty. Potulnie wtulam się w jego klatkę piersiową, by przez chwilę posłuchać uspokojonego już rytmu serca. Pod wpływem równomiernych uderzeń relaksuję się, co obwieszczam cichym pomrukiem. W końcu odchylam głowę, by spojrzeć w jego rezolutne oczy.
    - Na pierwszy rzut oka widać, że są w porządku i bardzo cię kochają - mówię i zaczynam skubać materiał koszulki Samuela. - Trudno stwierdzić, co sądzą o nas razem, ale akceptują to, co bardzo mnie cieszy - dodaję i uśmiecham się lekko. - Chciałbym, żeby moi rodzice zareagowali chociaż w minimalnym stopniu podobnie, a tymczasem już samo powiedzenie im wydaje się nie być dobrym pomysłem... - Momentalnie posępnieję. Może to nie jest odpowiedni moment na roztrząsanie zawiłości mojej rodziny.
    - Nie zrozum mnie źle, Sammy - mówię jeszcze szybko. - Ech… no, nie wiem, może zostawmy to na później. Lepiej chodźmy, bo twoja mama nie wygląda na taką panią domu, która lubi drugi raz nawoływać gości. - Staram się trochę uśmiechnąć, po czym odklejam się od Douglasa i ruszam w kierunku drzwi, choć nie mam bladego pojęcia, gdzie powinienem się kierować.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  160. [No, już z Luczkiem usychaliśmy z tęsknoty. ._. ;D]

    - To nie wiesz, że rządzenie mam we krwi? - pytam, poruszając brwiami w zabawny sposób. Z ufnością zaciskam dłoń na dłoni Samuela i daję się poprowadzić. Z zainteresowaniem przyglądam się wszystkim tym zdjęciom, choć bardziej miga mi prze oczyma ich zawartość, tak żwawo Sammy ciąga mnie właśnie za sobą. Jestem niejako urzeczony tą ścianą wspomnień, ozdobionych kolorowymi ramkami. W moim domu zazwyczaj panuje surowy minimalizm, a tym, co ewentualnie można wyczaić na ścianie, jest jakiś rodowy portret czy coś w tym guście. Czuję, że spłonę z zażenowania, gdy przyjdzie mi zaprezentować to wszystko Samuelowi. Choć dom mojej babci jest nieco inny, to i tak panuje tam specyficzna atmosfera.
    - Ładnie ci w kiecce - mówię w momencie, gdy wchodzimy do kuchni. Nie byłbym chyba sobą, gdybym powstrzymał się od tego lekko uszczypliwego komentarza.
    - Och, no wie pani, niewiele rozmawialiśmy… - tutaj zacinam się na moment i nie mogę pozbyć się wrażenia, że wzrok ojca Samuela wyraża coś w stylu: “To co robiliście, hę?“ - … o naszych rodzinach - dodaję w końcu i uśmiecham się nieśmiało. Do stylówki słodkiej pastereczki brakuje mi jeszcze rumianych policzków, uroczej sukienki i baranka przy nodze. Coś czuję, że to będzie ciężki weekend.
    - I poproszę herbatę, jeśli można - odpowiadam jeszcze na pytanie odnośne preferowanego napoju, po czym opadam na jedno z krzeseł, wypuszczając dłoń Samuela. Rozglądam się uważnie po kuchni, a porównanie z moim domem znowu pcha pomiędzy pozostałe myśli. Moi rodzice chyba rzadko schodzą do tego konkretnego pomieszczenia. Posiłki zawsze spożywają w jadalni, gdzie jedzenie dostarczane jest przez skrzaty domowe, które przez moich opiekunów są traktowane na szczęście z uprzejmą obojętnością. Ja natomiast już od dziecka lubiłem “bratać się ze służbą”, jak to mawia moja matka. Zawsze mogłem liczyć na ciastka czy inne smakołyki i tylko moje zainteresowanie lataniem uchroniło mnie od bycia pączkiem.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  161. Z uwagą obserwuję zachodzące między domownikami interakcje. Nie jestem w stanie powstrzymać uśmiechu, spowodowanego przyjemnym, rodzinnym ciepłem bijącym z każdego kąta tego domu. Dla siebie zatrzymuję chichot, który pcha mi się na język, gdy mama Samuela karci go niczym siedmioletniego chłopczyka.
    - Ależ oczywiście, że nie - odpowiadam uprzejmie, swoim grzecznym tonem młodego dżentelmena. Posyłam też pani Douglas uśmiech, zdecydowanie śmielszy niż kilkach ostatnich mojego autorstwa. Z każdą kolejną chwilą spędzoną w domu Samuela moje onieśmielenie maleje, wypierane przez panującą tutaj atmosferę.
    Kątem oka zerkam na Sammy’ego, który właśnie raczył usiąść obok. Za moment w mej dłoni ląduje kubek z parującą herbatą, w której czuć świeżą, cytrusową nutę. Sięgam po cukier, by wsypać do swojego napoju jedną i pół łyżeczki. Upijam jeden łyk, drugi, trzeci, kompletnie nie przejmując się gorącem parzącym mój język.
    Gdy z ust mamy Samuela pada pytanie, spinam się nieznacznie. Raczej nie obawiam się tego, że rodzice mojego chłopaka zabronią mu jechać ze mną do babki. Bardziej przerażającą wizją jest opowieść o mojej rodzinie, która raczej swoją charakterystyką odbiega od tego, co tworzą w swoim domu państwo Douglasowie.
    Ponownie spoglądam na Samuela, ale nim on otworzy usta, spieszę z odpowiedzią:
    - Moja babcia - w ostatniej chwili powstrzymuję się od użycia słowa “babka” - zaprosiła mnie plus, że tak to ujmę, osobę towarzyszącą, do swojego… domu w Hiszpanii. Jeśli nie macie państwo nic przeciwko, chciałbym, aby to Samuel tam ze mną pojechał - dodaję, a moje słowa nabierają tego oficjalnego, sztywnego wydźwięku, co zazwyczaj strasznie mnie irytuje. Szybko więc dodaję bardziej neutralnie:
    - Raczej nie ominie nas wiele zajęć w szkole, jeśli ten wyjazd przekroczy ramy weekendu. Mamy teraz dość luźne plany zajęć, z uwagi na niewielką ilość przedmiotów.

    Lu

    [Wybacz poślizg, ale jakoś nie mogłam się zebrać w sobie. ._.]

    OdpowiedzUsuń
  162. Zamieram zdezorientowany słowami pana Douglasa. W tym momencie nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa więcej. Moje policzki zdobi lekki rumieniec przerażenia i zmieszania. Cóż, prawdę powiedziawszy, nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Powinienem coś odrzec, postawić się…? Nie chciałbym wdawać się w konflikt z rodzicami Samuela, zwłaszcza że i z moimi mogą wyniknąć komplikacje. Jednocześnie nie uśmiecha mi się wnikanie w strukturę mojej familii i tłumaczenie, że na owym rodzinnym zjeździe i tak nudziłbym się sam jak mops, więc dobrze, że Sammy chce się tam ze mną wybrać.
    Nic nie mówię, bo do akcji wkracza mama Samuela, jak i on sam. Przysłuchuję się więc grzecznie tej wymianie zdań i czuję ulgę, gdy wszystko się wyjaśnia, choć pewien niepokój pozostaje. Z ukosa co chwila zerkam na ojca Samuela, jakbym spodziewał się z jego strony zmasowanego ataku na moją osobę.
    - Proszę się nie obawiać, Samuel zdecydowanie się nie wprosił. Wręcz musiałem go namawiać - wtrącam się gdzieś pomiędzy wypowiedzi innych i uśmiecham się blado. W oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji sącze swoją herbatę z zadumaniem na twarzy.
    Swoje zamyślenie przerywam odstawieniem z cichym stukotem kubka na stół. Lekko potrząsam głową i niezamierzenie przeczesuję swoje jasne włosy, a potem zerkam na Samuela i odwzajemniam jego uśmiech.

    Lu

    [Przez wrzesień mogę odpisywać dość nieregularnie, bo podłapałam pracę. ;)]

    OdpowiedzUsuń
  163. [ ♥ dużo braterskiej miłości i budyniu. Już myślę.]

    OdpowiedzUsuń
  164. Trochę jednym uchem przysłuchuję się rozmowie Samuela z rodzicami. Kołaczą mi się po głowie różne myśli, choćby taka, że w moim przypadku nie mógłbym tak po prostu usiąść przy stole i opowiedzieć mamie, jak mija mój czas w szkole. Choć bardzo bym chciał, to nie potrafię powstrzymać się od ciągłego porównywania domu oraz rodziny Sammy’ego z moją własną. Kontrast jest po prostu zbyt duży. To niemal przepaść bezdenna i trochę przeraża mnie fakt, że w jakiś sposób będę musiał ją pokonać. Czy może raczej będziemy musieli. Nie wyobrażam sobie, bym mógł zrezygnować z tego, co daje mi Samuel i jego bliskość.
    Z pewnym zadumanym ociąganiem podnoszę się z krzesła i wędruję za Samuelem, by w progu dać się złapać w ciepłą pułapkę jego dłoni. Z lekkim uśmiechem przyglądam się wszystkiemu, co mijam, przysłuchując się opowieści Sammy’ego, który nieźle wciela się w rolę przewodnika.
    Wzdrygam się lekko, gdy chłodny wiatr wdziera się mi za kołnierz. Podświadomie przybliżam się do Sama, jakby był on moją osobistą tarczą przeciwko swawolnym podmuchom.
    - Może i masz rację, chociaż spierałbym się odnośnie wyboru napoju - odpowiadam i uśmiecham się trochę przekornie. Nie jestem miłośnikiem naparu parzonego z czarnych ziaren. Jako rodowity Brytyjczyk oddałem swe serce herbacie i jak na razie nie planuję zmiany upodobań. Rozglądam się wokół, podziwiając ogród państwa Douglasów. W pełni lata musi to być naprawdę urokliwe miejsce, gdzie czas płynie wolniej.
    Wzdycham cicho.
    - Już myślałem, że twój tata mnie tam w tej kuchni zetrze w pył - mamroczę cicho. Wciąż kłuje mnie ta… niechęć?, którą przez chwilę i w dość nieznaczącej ilości dało się wyczuć w tonie pana Douglasa.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  165. Potulnie daję się prowadzić, a wszelkie małe złośliwości ze strony Samuela kwituję przewróceniem oczyma. Choć nie przyznałbym tego na głos, to mimo wszystko wspomnienia z nocy w Pokoju Życzeń są powodem dziwnych fali gorąca taranujących mój żołądek oraz duszącego zakłopotania wiążącego moje gardło. Dla niepoznaki kontempluję wszystkie mijane obiekty w ogrodzie.
    - Wierzę ci na słowo. A jeśli twój tata nie zmieni nastawienia, to zdaje się, że twoja mama i tak mnie wybroni - odpowiadam w końcu i uśmiecham się jak chochlik, mrugając przy tym do Samuela. Pani Douglas od pierwszego słowa wydała mi się naprawdę przesympatyczną kobietą i wygląda na to, że swojego męża była w stanie przekonać do swojego zdania bardzo szybko. W przypadku moich rodziców potrafili oni być niepoprawnie wręcz jednomyślni, a ich zdanie zwykle bywało odmienne od mojego. Cóż, poradzić, konflikt pokoleń, czy jak to tam się mówi.
    Trochę wytrąca mnie z równowagi nagłe zboczenie ze ścieżki. Z lekka zdumiony unoszę brwi w pytającym geście na widok drabinki. Zadzieram głowę w górę, by zlustrować uważnie domek na drzewie, a po chwili ochoczo zaczynam wspinaczkę, ciekawy tego, jakie skarby poukrywali w tej malej drewnianej chatce bliźniacy. Stawiając stopę na pierwszym szczeblu drabinki, trącam jeszcze Samuela łokciem za te jego głupie komentarze o “paniach przodem”. Żadnej pani tutaj nie widzę, ale mogę zobaczyć (w lustrze) urażonego panicza.
    Docieram na górę i trochę nieporadnie gramolę się na drewniany podest, jednak szybko staję pewnie na nogach. Rozglądam się wokół, gdyż z tej wysokości roztacza się niezły widok na okolicę domu Samuela.
    - Nie wiem, czy jest tutaj wystarczająco dużo miejsca dla mnie i dodatkowo dla twojej wielkiej głowy - mówię, zerkając za krawędź na wspinającego się ku mnie Samuela. Śmieję się jeszcze cicho. Skoro on może sobie dowolnie się ze mnie naigrywać, to i ja nie zamierzam pozostawać bierny w tej kwestii.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  166. Wchodzę do domku za Samuelem. Nie jestem aż takim karzełkiem, żeby nie musieć zgarbić się na wejściu, aczkolwiek na pewno nie ma potrzeby, bym musiał wysilać się jak Sammy. Rozglądam się po niewielkim pomieszczeniu, mając nieodgadniony uśmieszek na twarzy. Na zbłąkane pająki nie zwracam uwagi, wbrew głupim plotkom sprzed lat, że rzekomo boję się tych stworzonek.
    Kiedy Samuel zajmuje się organizacją miejsca do siedzenia, podchodzę do okna i wychylam się przez nie, by z tej wysokości przez chwilę pokontemplować otuloną jesiennym spokojem okolicę. Odwracam się po chwili, na dźwięk zadanego przez Douglasa pytania. Uśmiech okrasza moją szczupłą twarz, a w moich chmurnych oczach pojawiają się entuzjastyczne iskierki. Pochodzę do materaca i nie mija sekunda, a już siedzę obok Samuela, z głową opartą na jego ramieniu.
    - Och, przestań… Tu jest naprawdę bardzo przytulnie - odpowiadam, mając nadzieję, że chłopak załapie, iż nie mówię tylko i wyłącznie o kryjówce na drzewie. Cały jego rodzinny dom jest niesamowicie ciepłym miejscem i nie mam tu na myśli właściwości czysto fizycznych. Gdy już opadł początkowy stres związany z poznaniem rodziców Samuela, nie mogłem się przecież oprzeć panującej wokół przyjaznej atmosferze.
    - Poza tym luksus nie jest dla mnie jakimś wymogiem. Wiem, że mogę się wydawać wymuskanym paniczem, który na ziarnku grochu nie wytrzymałby całej nocy, ale nie koloryzujmy może przesadnie, co? Nie jestem jakimś księciem, nie potrzebuję pałacu, żeby czuć się dobrze - dodaję, by jednoznacznie nakreślić Samuelowi mój stosunek do jego nagłego zwątpienia w to, że naprawdę podobają mi się jego rodzinne strony.
    Lekko szturcham go łokciem w bok, chcąc jakoś odegnać te wszelkie rozterki.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  167. Drgam wyrwany przez głos Samuela z krótkotrwałego zamyślenia. Zerkam na niego i w pierwszym odruchu mam ochotę roześmiać się, przekonany, że chłopak stroi swoje codzienne, głupie żarty. Tak, właśnie tak bezsensowne i niedorzeczne wdaje mi się to, co Sammy powiedział, że z początku traktuję to jako dowcip. Bardzo mało wyrafinowany i w gruncie rzeczy nie pasujący do jego typowego poczucia humoru. Marszczę jednak brwi, gdy nie wchwytuję standardowego mrugnięcia i zawadiacko uniesionego kącika ust na jego twarzy. Wręcz przeciwnie, dostrzegam malującą się na jego buzi niepewność i zakłopotanie. Moją reakcją jest lekki wytrzeszcz oczu i niemal natychmiastowe przemieszczenie się. Bez zastanowienia przerzucam nogę przez Samuela i przysiadam na jego brzuchu, pozostawiając jednak większość mojego ciężaru wspartego na moich łydkach.
    - Co ty… - milknę na moment w poszukiwaniu odpowiedniego słowa - … pieprzysz, za przeproszeniem? - pytam, wysoko unosząc brwi w geście żądającym wyjaśnień. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że takie głupstwa rzeczywiście zrodziły się w samuelowej głowie. Będąc przekonanym, że naprawdę do siebie pasujemy, nigdy nie pomyślałbym, że Douglas może nie być dla mnie “wystarczająco dobry”. Nigdy również nie dałem powodów ku temu, by on sam tak o sobie pomyślał.
    Zagryzam wargę, a w głowie odbywam krótką podróż wstecz, analizując każdy swój ruch. Szukam czegoś, co mogło sprowokować Samuela do takich wątpliwości. Jestem trochę przerażony faktem, że być może nieświadomie w którymś momencie go zraniłem, zwłaszcza, że obiecałem sobie jakiś czas temu, iż coś takiego nie będzie mieć miejsca. Moje dłonie nieświadomie zaciskają się na koszulce chłopaka. Wciąż wpatruję się w niego, choć myślami błądzę nieco dalej.

    Lu

    OdpowiedzUsuń
  168. Z niezadowoleniem wyłapuję całe to unikanie kontaktu wzrokowego i generalne poruszenie malujące się na jego twarzy, które wprawia mnie w jeszcze większą konsternację. Jego słowa wlatują mi jednym uchem, a drugim wylatują, nie zagrzewajac miejsca w potoku intensywnych rozmyślań. W końcu jednak wzdycham i kiwam głową, Wyginam nawet usta w lekkim uśmiechu, choć nie czuję się szczególnie rozbawiony. Gest ten jednak jakby zamiera, by szybko spłynąć z mej twarzy. Zamieram w momencie, gdy jego ręce przyciągają mnie bliżej, a tembr jego głosu łaskocze małżowinę uszną. Słucham go już z najwyższą uwagą, jednak nie padają kolejne słowa. Albo mam halucynacje, albo Samuel był o krok od pewnego wyznania, które dla mnie samego zdawało się być dość ryzykowne na etapie, na którym aktualnie znajdowała się nasza relacja.
    Zmieszanie przemyka po moich policzkach lekkim rumieńcem. Jestem wdzięczny, że chłopak nie dokończył zdania, gdyż sama świadomość takiej możliwości odbiera mi język w gębie. Nie chciałbym wyjść na tego nieczułego, ale nigdy nie chciałem też karmić kogoś dla mnie ważnego deklaracjami, których nie jestem w stu procentach pewien.
    - Tak, jesteś super głupkiem - mówię szybko i uśmiecham się niby przekornie. Ześlizguję się potem z Samuela, by umościć się wygodnie obok niego na materacu. Przywieram do jego boku, a rękę przekładam ponad jego brzuchem. Cicho oddycham powietrzem przesyconym jego zapachem. Przymykam oczy. Czuję niepoprawną potrzebę zmiany tematu, gdyż zeszliśmy na bardzo grząskie grunty.
    - To co chcesz robić, skoro mamy tyle czasu dla siebie? - pytam bez namysłu, dłonią sunąc po ramieniu Samuela.

    Lu

    [Nawiasem mówiąc (hehehe), podmieniłam Luczkowi KP, więc jakbyś go miała przypadkiem gdzieś w zakładkach:
    http://hogwarckie-kroniki.blogspot.com/2014/01/tell-me-what-you-want-to-hear.html
    ]

    OdpowiedzUsuń