22 czerwca 2015

Hogwarckie Igrzyska

Pragniesz w końcu zostać przez kogoś zauważony? Chcesz sprawdzić swoje umiejętności magiczne? A może potrzebujesz pieniędzy? Teraz masz jedyną taką okazję!
Dyrektor Hogwartu wraz z Ministrem Magii organizują pierwsze Hogwarckie Igrzyska! W celu sprawdzenia umiejętności uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, zostanie przeprowadzony Turniej, które ma wyłonić najmężniejszego, najmądrzejszego i najlepszego! Będzie się on składać z eliminacji, oraz głównych rozgrywek, zawierających trzy trudne i wymagające odwagi zadania. Zwycięzca otrzyma Puchar Igrzysk, oraz nagrodę pieniężną, czyli aż 500 galeonów!

O co chodzi?
W Hogwarcie przeprowadzone zostaną Hogwarckie Igrzyska, składające się z eliminacji i głównych rozgrywek. Polegać one będą na wykonywaniu zadań wyznaczonych przez Dyrekcję – innymi słowy, trzeba będzie opisać w konkretnej ilości słów jak wykonało się zadania, jednocześnie spełniając wszystkie warunki, które zostaną jasno określone. Po upływie wyznaczonego czasu na wykonanie zadania, jury przydzieli punkty każdej osobie. Oceniane będzie: spełnienie wszystkich warunków, styl, pomysł, oraz poprawność stylistyczna. Po każdym etapie eliminowana będzie konkretna liczba postaci, która będzie zależna od ilości chętnych.
Nagroda
Tym razem nagrodą będą punkty, które zostaną dodane tuż po wyzerowaniu, czyli we wrześniu.
Wzięcie udziału w konkursie: 10 punktów
Przejście do II etapu: 15 punktów
Zajęcie IV miejsca: 20 punktów
Zajęcie III miejsca: 25 punktów
Zajęcie II miejsca: 30 punktów
Zajęcie I miejsca: 50 punktów
Eliminacje
Wykonanie zadania eliminacyjnego = uczestnictwo w Hogwarckich Igrzyskach, które mogą trwać nawet miesiąc, więc prosimy o przemyślenie czy na pewno nie znikniemy. Oczywiście będzie brane pod uwagę to, że są wakacje, jednak wolelibyśmy uniknąć naginania czasu wykonania zadań.

Przed Wami zadanie eliminacyjne!
Uczniowie, którzy się zgłosili, po kolei znikają za drzwiami Wielkiej Sali. Nikt nigdy z niej nie wychodzi, więc nie wiesz nawet co czeka na Ciebie w środku. W końcu nadchodzi Twoja kolej i wchodzisz przez drzwi. Wrota zamykają się za Tobą tuż po przekroczeniu progu. Już nie ma odwrotu. Sala jest zupełnie pusta. Jesteś zdany tylko na siebie. Nagle znikąd odzywa się głos Dyrektora:
— Zaraz zostaniesz poddany kilku próbom, które wykażą, czy jesteś godzien przejścia do następnego etapu. Pamiętaj co jest dla Ciebie najważniejsze i słuchaj głosu swojego serca.
Za chwilę przekonasz się, co to znaczy zostać poddanym próbie.
Jak widzicie musicie opisać jakiej próbie zostanie poddana Wasza postać. Jest to próba podobna do tej, której musiał stawić czoło Ron, kiedy zamierzał zniszczyć horkruksa. To jakiej próbie zostanie poddana Wasza postać zależy tylko od Was. Czy będzie to wybór pomiędzy rodziną a swoją drugą połówką, zabiciem a ułaskawieniem zależy tylko od Was - ogranicza Was jedynie własna wyobraźnia! Dodatkowo zaznaczymy, że zadanie to możecie wykonać w kilka osób - max. 3! Na czas Igrzyska na blogu widnieć będzie szablon tematyczny.
LIMIT SŁÓW: min. 350! | max. 650!
ZADANIE PIERWSZE

19 komentarzy:

  1. - Zaraz zostaniesz poddany kilku próbom, które wykażą, czy jesteś godzien przejścia do następnego etapu. Pamiętaj co jest dla Ciebie najważniejsze i słuchaj głosu swojego serca. - powiedział Dyrektor bardzo głośno. Anthony wysłuchał w skupieniu tego co mówił mężczyzna. Bał się o co może mu chodzić, w końcu Igrzyska to nie przelewki, tutaj wszystko może się zdarzyć. Oby tylko nie musiał wybierać między ogniem, a szafą, bo obie rzeczy go przerażały, zapewne wybrał by źle, bo ogień i zginąłby w płomieniach. Klaustrofobia od zawsze była jego największą fobią, ciasne pomieszczenia go przerażały. Po co on w ogóle zgłaszał się na te głupie Igrzyska? No tak, chciał by brat i przyjaciele z domu pomyśleli sobie, ale on odważny. Był głupi kiedy wpadł na ten słaby pomysł. W pomieszczeniu było bardzo ciemno, słyszał przeróżne huki i dziwne odgłosy. Usłyszał nawoływanie, ale nie byle jakie, nawoływanie jego matki. Kobiety, która nigdy nie miała uczuć i skrupułów, nie wiedząc co zrobić, pobiegł za głosem kobiety, potykając się o własne nogi. W miejscu, w którym się znalazł było dużo kamyków i trawy, zdaję się, że była noc, tak myślał do momentu kiedy na ciemnym, jak do tej pory niebie rozbłysło światło, jasne i rażące. Zobaczył przed sobą wielką wagę z starych czasów, bo tylko z tym mu się to skojarzyło. Znał wiele mugolskich przedmiotów więc waga mu nie umknęła podczas opowieści jego dziadka, który jak jeszcze żył bardzo się interesował życiem mugoli, fascynowali go. Była ogromna, chwiała się, na pewno nie chciałby się tam znaleźć. Po jednej stronie znajdowała się jego rodzina, Ignis, matka i ojciec, nie wyglądali na zadowolonych ze swojego położenie. Jakby byli zmuszeni do tego by się tam znaleźć, a nie dlatego aby zobaczyć jak ich brat i syn sobie radzi. Na drugiej stronie stali jego kumple z domu, uśmiechali się do niego i zaciskali ręce w pięści, pomachałby do nich gdyby nie okoliczności. Na dole pod niby był ogień, było go mnóstwo. Gdyby któreś spadło, na pewno by zginęło. Nie był głupi, wiedział co się dzieję musiał dokonać wyboru, rodzina czy przyjaciele? Z boku była lina, a ogień coraz bardziej się wzbierał. Nie zdąży uratować wszystkich, wiedział o tym. Jak najszybciej pobiegł w stronę linii, omijając sprytnie ogień. Dokonaj wyboru, Anthony. Słyszał głos, wdrapał się po długiej linii, parę razy opadając, była bardzo śliska. Ale trzymał jej się. Wszedł na jedną z wag, ognia było coraz więcej i więcej, bał się, ale sprawnie złapał rodzinę za ręce i podszedł do przyjaciół, było ciężko, ale starannie, trzymając wszystkich podszedł do drzwi.
    - Tylko trójka. - powiedziały formalnym tonem drzwi, choć słyszał, że to nauczycielka zielarstwa, a nie drzwi. Spojrzał na matkę, która patrzyła na niego zdziwiona.
    - Na co czekasz? Pozbądź się tej bandy gówniarzy. - powiedziała, był zdziwiony. Jak ona może? Nawet w takiej chwili, tu chodzi o czyjeś życie. Nienawidził tej kobiety, ale nie mógł zabić rodziny. Ale co z przyjaciółmi? Widząc spojrzenia pozostałych członków jego rodziny, przystanął na chwilę. Drzwi się nie otwierały, a ognia było coraz więcej, bez zastanowienie puścił rodziców, a następnie brata. Drzwi otworzyły się, a on z bolącym sercem wszedł do środka. Już żałował swojego wyboru, nie chciał ich zabić. Wiedział jedno, czas rozpocząć kolejne zadanie.

    Anthony Femoris

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie bał się. Strach opuścił go w momencie, w którym zamknęły się za nim mosiężne wrota, odcinając drogę ucieczki. Chciał po prostu mieć to za sobą, przejść przez całą długość pomieszczenia i ponownie dostrzec znajome twarze. Ciekawość przywiodła go do miejsca, w którym przecież wcale nie miał ochoty się znaleźć, lecz wystarczył jeden rzut oka za siebie, by zdał sobie sprawę, że musi przeć na przód, żeby wydostać się na światło dzienne.
    Wraz z chwilą jego kapitulacji, nieprzenikniony mrok rozświetliło migotanie gwiazd. Zdumiony, uniósł głowę, przyglądając się temu niespodziewanemu zjawisku. Och, jakże gardził błyszczącymi punktami na atramentowej połaci, jakże nienawidził ich długowieczności. Były wszędzie. Duże i małe, niemrawe i jaśniejące. Z każdym kolejnym krokiem przybywało ich na sklepieniu, a Luke wzdychał głęboko w geście najwyższej irytacji.
    Stracił poczucie czasu i prawdopodobnie orientację w terenie, ale i tak nie zmieniał kierunku wędrówki. Kiedy wydawało mu się, że nic w tej dziwacznej konkurencji nie ma sensu, wystarczało, że spojrzał ku górze, a nogi same niosły go przed siebie.
    Być może przemierzałby obszar zaczarowanej sali przez najbliższe miesiące, gdy wtem do jego uszu doleciały czyste dźwięki fortepianu. Bez zastanowienia skierował się w stronę muzyki, słysząc coraz głośniej jej hipnotyzujące brzmienie. Był już blisko, na tyle blisko, by dostrzec zarys fortepianu, ale nie dano mu satysfakcji zobaczenia spod czyich palców wydobywa się magia. Jęknął sfrustrowany nagłym przerwaniem koncertu, rozpaczliwie łapiąc się ciemnego instrumentu.
    Jego chłód przyjemnie kontrastował z lukowym ciałem, przynosząc orzeźwienie. Kierowany impulsem przyłożył policzek do polakierowanego wieka, licząc, że odsapnie przez moment, a potem ponownie odda się poszukiwaniu wyjścia. Nie miał pojęcia, ile cennych sekund zmarnował na odpoczynek, jednakże gdy spróbował się podnieść, czyjeś palce zacisnęły się na jego dłoni.
    Mdłe światło nie pozwoliło mu na całkowite rozeznanie się w sytuacji, ale wbrew pozorom, nie obawiał się, bo darowany mu dotyk był w pewnym sensie znajomy i nie drażnił, lecz zakrawał na miano pieszczoty. Uniósł wzrok, spodziewając się czegoś przyspieszającego puls, jednak dostrzegł jedynie biel włosów i zatroskane spojrzenie ciemnych oczu. Nieznana mu twarz rozjaśniła się pod wpływem jego zerknięcia, przypominając mu o czymś odległym, o czymś, co niegdyś stracił, choć powinno być jego własnością. Nie próbował uwolnić się z delikatnego uścisku, po prostu stał i patrzył, jak kobieta uśmiecha się delikatnie, a później wolną ręką ściera z policzka srebrzyste łzy.
    - Synu – powiedziała cicho, zagarniając go w swoje objęcia.
    Pachniała domem. Pachniała tym wszystkim, czego nigdy nie zaznał, a on poczuł, że w jej ramionach odnalazł brakujące fragmenty samego siebie.
    Nie był w stanie dobyć głosu i mógł tylko przyciskać matczyne ciało do własnego, rozkoszując się jego ciepłem. Z żalem więc odsunął o krok, kiedy bliskość została przerwana, niepewny, czego powinien się spodziewać.
    - Musisz pójść ze mną – miała głos anioła, cichy i równocześnie donośny, odzywający się echem w lukowym wnętrzu. - Możemy wszystko naprawić! Znowu możemy być razem!
    Roześmiała się jak dziecko i pociągnęła go za sobą, i szli spleceni przez jakiś czas, dopóki nie zatrzymali się przed dwoma klepsydrami. Wpatrywała się w niego zachęcająco, dając mu do zrozumienia, że wystarczy jedno dotknięcie szklanego obiektu, by jej słowa stały się prawdą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Automatycznie przysunął się do klepsydry na lewo, niespiesznie przesuwając ku niej dłoń. Milimetry dzieliły go od zakosztowania matczynej miłości, gdy nagle usłyszał czyjeś wołania, otrzeźwiające jak mroźne krople deszczu. Z krzykami napłynęły wspomnienia, szesnaście lat tułaczki po świecie, zbyt wiele wylanych łez, a przede wszystkim samotność, jej cichy śmiech, kiedy wpatrywał się w odrapany sufit. Był sam, odkąd pamiętał, a mimo to udało mu się przetrwać i znaleźć tych, którzy obdarowali go odrobiną ciepła. To ich głosy słyszał, gdy dał się zwieść kłamliwym zapewnieniom, to dzięki nim budził się każdego ranka, by stawić czoła nadchodzącemu dniu. To oni byli prawdziwi, nie cień odległej przeszłości.
      - Przepraszam – szepnął, dotykając przedmiotu po prawej.
      I chociaż gdzieś w okolicy serca nieznośnie go zakłuło, wiedział, że podjął słuszną decyzję.

      Luke

      Usuń
  3. Wszedł do środka, sala była całkowicie pusta, nie było odwrotu, choć chciał prawie od razu się cofnąć i uciec jak najdalej. Wrota zamknęły się z głośnym hukiem. Okręcił się wokół własnej osi, chcąc zebrać informację na temat swojego położenia. Nie wiedział gdzie jest. Usłyszał głos Dyrektora, donośny, rozniósł się po całej sali. Skupienie się na jego słowach nie było zbyt proste, w końcu nie miał pojęcia gdzie się znajduję i co ma robić. Coś dziwnego stało się z salą, zmieniła się. Ścian już nie było, nie był w pokoju, był na dworze, znał to podwórko, często tam bywał gdy nie miał ochoty rozmawiać z rodzicami lub gdy pokłócił się z siostrą, czyli można uznać, że praktycznie bez przerwy tam bywał. Na wspomnienia uśmiech pojawił się na jego przerażonej twarzy, ale długo to nie trwało, mina zmieniła mu się, gdy tylko to wszystko wróciło. To było to miejsce, dokładnie to, w którym pewien człowiek go zniszczył, jego były przyjaciel. Wbił mu nóż prosto w serce, nie dosłownie, w przenośni. Zranił go, nie różdżką, nie mieczem, żadną bronią, czynem. To był ten moment, w którym Ars po raz pierwszy w swoim życiu miał ochotę kogoś zabić. Przez pół życia przyjaźnili się, spotykali, robili ze sobą wszystko, ale to się zmieniło właśnie z tym dniem. Cały strach minął, zastąpił go ból i chęć zemsty. Podszedł bliżej, padało, wiatr mocno wiał w jego czarne włosy i szatę, w którą był ubrany. Zrobiło mu się zimno. Wszystko wyglądało zupełnie jak tamtego dnia. Mocna wichura, deszcz. Jego oczom ukazała się sytuacja z przed dwóch lat. Trzynastoletni Ars siedział na huśtawce, czekał na przyjaciela. Bujał się, unosił na wietrze. Nie przejmował się ani pogodą, ani faktem, że kumpel się spóźnia, często się spóźniał, nawet uśmiechnął się lekko. Czekał dłuższy czas na niego. Czasem trwało dwie, czasem godzinę za nim ten przyszedł, sytuacja w jego rodzinie nie była dobra, ojciec miał różne wybuchy. Dużo pił. Przyjaciel uczył się w Durmstrangu. Chłopak podszedł do niego, ale nie był sam, miał ze sobą dwójkę innych przyjaciół, Ars ich kojarzył, ale nie przepadał z nimi, jego przyjaciel zmieniał się przez nich.
    - Cześć. - przywitał się Ars patrząc tylko na twarz najlepszego przyjaciela, największego jakiego miał. Uśmiechnął się w jego stronę i popchnął go lekko, zawsze tak robili na powitanie. Taki ich ulubiony gest, ale chłopak nie odwzajemnił tego. Czarnowłosy spochmurniał, jego kumpel dziwnie się zachował. Faktem było, że nie chciał dziś przyjść, ale przyszedł więc to nie o to chodziło.
    - Coś w domu nie tak? - spytał po chwili, ale to nie to, wiedział, że nie o to chodzi, powód był inny, całkowicie inny.
    - Nie, Ars. U mnie w moim domu wszystko okej. Przyszedłem Ci tylko powiedzieć, że jesteś największym idiotom i dupkiem jakiego dane mi było poznać. - zaczął - Zawsze ty byłeś górą, nawet moja matka mówi, że chciałaby mieć takiego syna jak ty, Ars. Twoja siostra miała całkowitą rację, kiedy mi mówiła, że jesteś rozpieszczonym bachorem. - powiedział głośno. Piętnastoletni Ars poczuł jak w jego kieszeni coś wibruję, to była różdżka, szybko ją wyciągnął i wybiegł z krzaków trzymając ją mocno w dłoni, złość w nim coraz bardziej narastała. Fakt, że jego przyjaciel powiedział, że jego siostra miała rację był dla niego bardzo bolesny, wiedział, że rodzeństwo się nienawidzi i mimo to uderzył właśnie w to miejsce, najbardziej bolesne. Czarnowłosy stojąc naprzeciw swojego, teraz już wroga przyłożył mu różdżkę przy twarzy. Nie widzieli go, nikt go nie widział. Ars miał wielką ochotę go zabić lub torturować, ale jakaś jego część mu na to nie pozwoliła. Zacisnął rękę mocniej na rączce swojej cyprysowej różdżki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakaś jego część, nie pozwoliła. Dobroć jaka w nim jest nie pozwoliła mu na to by to zrobił, by pozbawił kogoś życia. Nie, on taki nie jest. Obniżył różdżkę i pozwolił jej na to by całkowicie opadła. Obraz się zmienił. Wpadł w wir, który przyciągnął go znowu do Sali, w której zaczął. Upadł na twardą podłogę, uderzył się więc zaczął masować sobie obolałą część ciała, udo. Złość wciąż w nim siedziała, wiedział, że tak powinien uczynić, nie mógł kogoś pozbawić życia, nie on jest od tego.

    Ars Schackelford

    OdpowiedzUsuń
  5. Była rozdrażniona. Ostatnia kłótnia z bratem tuż przed Igrzyskami, na które się zgłosiła, wcale nie pomogła. Rzuciła kilka słów za dużo, ale do tej pory za nie nie przeprosiła. Czy powinna? Sam przecież sobie na to zasłużył. Tak, to absolutnie nie była jej wina.
    Wzięła głęboki oddech i przekroczyła próg Wielkiej Sali. Zawsze kojarzyła jej się z bezpieczeństwem – teraz czuła jednak nieprzyjemne mrowienie w okolicach klatki piersiowej. Odwróciła się gwałtownie, gdy drzwi zatrzasnęły się za nią z łoskotem, a wokół zapanował mrok. Cofnęła się gwałtownie i omal nie krzyknęła. Tak dobrze znany jej głos dyrektora wydobywał się dosłownie zewsząd. Każdy kąt krzyczał do niej Nie zapomnij, co dla ciebie najważniejsze i słuchaj głosu swego serca. Oparła się plecami o drzwi Sali i zamknęła oczy.
    Spokojnie, Rose, dasz radę. Co to dla ciebie? To tylko kolejna próba. Kolejny sprawdzian, egzamin.
    Otworzyła oczy i od razu zasłoniła je ręką. Słońce potwornie raziło. Była zdziwiona, że wcześniej nie usłyszała tego szumu morza, a przecież było tak blisko. Odeszła kawałek i odwróciła się – zobaczyła niewielki domek na plaży, w którym zawsze pragnęła zamieszkać na stałe. To miejsce było tak znajome… tylko stąd?
    - Rose? – usłyszała głos młodego mężczyzny. – Wszystko gra? Chodź już.
    Odwróciła się w tamtą stronę. Stały przed nią dwa konie – oba maści czarnej. Na jednym z nich siedział chłopak i uśmiechał się do niej promiennie. Znała go, to był Anthony McKagan, podkochiwała się w nim w podstawówce. Coś jej podpowiadało, że ich relacje jednak się ociepliły od ich ostatniego świadomego spotkania.
    - Wsiadaj, Elpaso na ciebie czeka.
    Czy to możliwe? To jak spełnienie snów, najskrytszych marzeń. Koń czarnej maści imieniem Elpaso jest jej własnością. To nie może dziać się naprawdę! Tyle lat błagała o to… kogo błagała?
    - Nie uwierzysz jaki miałam dziwny sen – odparła ze śmiechem, wkładając lewą nogę w strzemię, a prawą przerzucając nad siodłem. Oboje ruszyli stępem przez plażę, patrząc na siebie i ciesząc się ze swoją radością. – Śniło mi się, że jestem czarownicą i po szkole podstawowej trafiłam do szkoły, gdzie uczyli mnie czarować. Byłam tam uważana za mądralińską. Głównie byłam kojarzona z chłopakiem, który szwędał się za Wybrańcem.
    Anthony zaśmiał się szczerze, odrzucając głowę do tyłu. Pokręcił głową i poklepał krótko ją po ramieniu.
    - Musisz powiedzieć o tym rodzicom. Uśmieją się! Moja Rose czarownicą. Ty masz wyobraźnię…
    - W tym śnie był też pewien chłopak. Był chyba moim bratem, ale nie potrafię sobie przypomnieć jego imienia. Pokłóciliśmy się i powiedziałam mu, że wolałabym… żeby się nigdy nie urodził. Byłoby mi lepiej.
    Przez moment zapanowała cisza. Rose zwiesiła głowę, czuła wstyd i wyrzuty sumienia, zupełnie jakby to działo się naprawdę, a nie się tylko przyśniło.
    - Nie przejmuj się – odparł w końcu Anthony i zatrzymał konia, żeby dotknąć ramienia rudowłosej. – To był tylko sen. Jestem pewien, że gdybyś miała brata, nigdy byś mu tak nie powiedziała.
    Co dziwne, te słowa ją zabolały. Gdybyś miała brata…
    - Chodź, twoja mama pewnie czeka już na nas z obiadem – odparł i zawrócił konia, w jego ślady poszła również Rose. Dojechali do niewielkiego domku na plaży, o który wcześniej się opierała. Nazwali go Muszelka i uważała to za uroczą nazwę. Weszła w końcu do środka i od razu zauważyła krzątającą się matkę. To była ona, ale zupełnie jakby pozbawiona tego wdzięku, jak ze swojego snu. Anthony przywitał się z nią ciepło, po czym zaczął zaśmiewać się, iż Rose ma naprawdę wybujałą wyobraźnię. Była więc skazana na to, aby opowiedzieć o tym, co jej się przyśniło – aż do samego końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matka również się tym nie przejęła. Zaśmiała się tylko serdecznie, dalej smażąc rybę na patelni. Koło lodówki widziała schłodzoną colę i miskę pełną frytek. Jej ulubione danie.
      Czy to nie było zbyt piękne?
      Zerknęła na ścianę, na której wisiało kilka ramek ze zdjęciami. Jej i rodziców. Jej i Anthony’ego. Pamiętała je – zupełnie jakby miała deja vu. Ale kogoś na nich brakowało. Coś było nie tak…
      - Jestem pewna, że byłabyś wspaniałą siostrą – usłyszała z ust matki. – Nie byłabyś w stanie powiedzieć czegoś tak okrutnego, Rose. Jestem tego pewna. A w zasadzie jak miał na imię ten twój brat? – zapytała z niemałym rozbawieniem w głosie.
      Drażniło ją, że tak bagatelizują sprawę. Czuła się źle z samym faktem, że coś jej się takiego przyśniło. I to wrażenie, że zapomniała o czymś bardzo istotnym nie poprawiało jej nastroju. Zwiesiła głowę, zamykając oczy. To nie było spełnienie snów. To był koszmar. Koszmar upleciony z jej własnych pragnień.
      - Nie pamiętam – wyznała z ogromnym trudem. Matka machnęła tylko ręką i nałożyła trzy porcje na talerz. – Siadajcie, ojciec wróci trochę później, musi coś załatwić w pracy.
      Usiadła na krześle. Według jej obliczeń, nawet z ojcem jedno krzesło było za dużo. Dla kogo ono było? Bała się spytać o cokolwiek. Co się stało z jej niezawodną pamięcią?
      - Wiesz, Rose, myśleliśmy kiedyś z tatą, że jak urodzi nam się jednak syn, nazwiemy go…
      Czy jej się zdawało, czy matka nie dokończyła swojego zdania? Nie, mówiła imię, ale nie usłyszała go. Jakim cudem? Przecież przez cały czas mówiła głośno i wyraźnie.
      - Jak? – dopytała, marszcząc brwi.
      Znowu to samo. Nie usłyszała nic. Jakim cudem? Zerknęła znów na ramkę ze zdjęciem i otworzyła szerzej oczy. Wydawało jej się, że mignął tam rudowłosy chłopak. To jego tam brakowało. Chłopak ze snu. Brat ze snu. Dlaczego nikt nie może wypowiedzieć jego imienia? Znalazła się w świecie, w którym jego imię i istnienie jest zakazane?
      A co, jeśli to wcale nie był sen…?
      Zamknęła oczy i złapała się za głowę, która nagle potwornie ją rozbolała. Poczuła napływające do jej oczu łzy. Jak mogła być taka ślepa? Znalazła się w pułapce, z której nie może uciec. Ten świat nie był tak idealny, póki brakowało jednego elementu układanki.
      Elementu układanki… Kogoś, komu życzyłam, żeby nie istniał.
      - Hugo – wyszeptała niespodziewanie.
      - Rose, wszystko w porządku – zapytała wyraźnie zaniepokojona matka.
      Wstała nagle od stołu, nie zwracając uwagi na fakt, że krzesło z łoskotem przewróciło się na ziemię.
      - To nie jest mój świat – odparła, patrząc wprost Anthony’emu w oczy. – W moim świecie jestem czarownicą i jestem okropną siostrą. Ale to nic. Mogę naprawić swoje błędy, jeśli tylko wrócę. A nie zostanę tutaj ani chwili dłużej.
      Anthony uśmiechnął się, o dziwo, ze zrozumieniem. I odezwał się głosem nie należącym do niego. Należał do dyrektora.
      - Wybrałaś świat ze swoją rodziną zamiast spełnienia swoich marzeń.
      I podjęłabym taką samą decyzję raz jeszcze. Odetchnęła głęboko. Wokół niej nie było już wnętrza Muszelki, której zawsze zazdrościła ciotce Fleur. Była znów w murach Hogwartu.

      Rose Weasley

      Usuń
  6. Dorian wiedział, że musi wziąć udział w eliminacjach. Jeśli nie udowodniłby sobie, że naprawdę jest w czymś dobry, że jest wyjątkowy, chyba straciłby wiarę w cały wszechświat. To byłby definitywny koniec. Nie potrafiłby spojrzeć w lustro, gdyby odkrył, że znowu Go zawiódł. Nie zniósłby już więcej krytyki.
    Nie bał się eliminacji, był pewien, że cokolwiek czeka za drzwiami Wielkiej Sali, on da temu radę. Przygotował się. Powtórzył wszelkie formuły obronne, zaklęcia defensywne i ofensywne, przypomniał sobie podstawowe magiczne stworzenia, które mógłby spotkać za drzwiami. Był gotowy na wszystko!
    Nie bał się!
    Nawet się nie wzdrygnął, kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły. Rozejrzał się po sali z zaciekawieniem. Pomieszczenie wyglądało zwyczajnie, jedynie stoły były poodsuwane pod ściany, żeby zrobić dla uczestnika więcej miejsca.
    Temperatura nagle wzrosła, przyjemny chłód zmienił się w trzydziestostopniowy upał. Poczuł się, jakby spadał w nicość, równocześnie stał i leciał w dół. Obraz rozmył się mu przed oczami, coś na krańcu pola widzenia zamigotało, a jego ścięło z nóg. Nie wiedział, kiedy upadł ani też czemu to się stało. W jednej chwili stał pośrodku Wielkiej Sali, a w drugiej leżał na trawie lekko drżąc mimo wysokiej temperatury.
    Czuł się dziwnie, zupełnie, jakby na chwilę zgubił się w czasie i przestrzeni. Nie mógł sobie przypomnieć, co się stało chwilę temu. Czemu się przewrócił? Dlaczego wszystko go bolało? A mimo to był pewien, że przed chwilą był gdzie indziej…
    - Wstawaj! Nie ma czasu na wylegiwanie się! – Od razu rozpoznał ten głos. Beznamiętny, władczy, a równocześnie podobny do głosu ojca…
    Powoli uniósł twarz znad ziemi. Nie pomylił się. Rozpoznał górującą nad nim sylwetkę. Mężczyzna był ubrany w ciemnozieloną szatę czarodzieja, na jego twarzy, tak bardzo podobnej, do twarzy młodszego Finna, malowała się irytacja. Dorian cicho przełknął ślinę i szybko wykonał polecenie mimo, że nadal cały drżał od nieudolnej próby przemiany. Z zaskoczeniem odkrył, że jest o wiele mniejszy niż chwilę temu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojciec spojrzał na niego z zimną złością. Idealnie odmierzona dawka emocji działała lepiej, niż jakiekolwiek słowa, Alastair Finn wiedział o tym najlepiej. Dorian nie mógł okazać strachu. Mimo wewnętrznej ochoty skulenia się w sobie spojrzał ojcu prosto w oczy starając się przekazać, że postara się lepiej. Nic nie powiedział.
      Dorian Finn bał się, co się stanie, jeśli zawiedzie ojca.
      - Jeszcze raz! Tym razem masz się postarać! – rozkazał Alastair jakby wcale nie dostrzegał, że syn jest na skraju wytrzymania.
      Chłopak posłusznie wykonał polecenie, a przynajmniej spróbował. Zamknął oczy starając się skupić na swoim zadaniu. Po cichu powtarzał sobie wskazówki ojca, ale te tylko go stresowały. Nie wiedział, co powinien robić. Miał być lisem, ale jak? Kolejne minuty mijały w całkowitej ciszy, a on próbował. Nagle jego ciało przeszył ostry, przenikliwy ból. Coś w nim mocno szarpnęło. Krzyknął upadając na trawę, a skutki nieudanej przemiany nie pozwalały mu się ruszyć. Tym razem ojciec nic nie mówił, czekając aż Dorian wstanie.
      - Co z tobą jest nie tak?! Kompletne beztalencie! – warknął Alastair na tyle głośno, żeby tym razem Dorian naprawdę się wystraszył.
      Zawiódł go.
      Bał się go.
      Ale czemu? Czy miał jakiś wyraźny powód, żeby przejmować się zdaniem ojca? Nigdy wyraźnie nie powiedział, że jeśli Dorianowi coś nie wyjdzie, zamorduje go czy coś w tym stylu. Przecież jego nie karano. Nie mieli wyjścia. Jeśli chcieli być dumni z syna, mogli albo liczyć się z Dorianem albo nie mieć nic. To on był „tym udanym”, więc czy w ogóle była szansa, żeby coś mu zrobili?
      - Właściwe pytanie brzmi: co z tobą jest nie tak? – odpowiedział cicho. Zacisnął dłonie w pięści patrząc wprost na Alastaira. – Wymagasz od dziecka czegoś, czego sam nie potrafisz! Chcesz, żebym był idealny, chociaż ty nie jesteś! Merlinie, człowieku zacznij leczyć kompleksy! – Nie mógł powstrzymać drwiącego śmiechu, który tak często słyszeli inni uczniowie. – Jeśli coś zrobię, to dla siebie! Guzik mnie obchodzą twoje ambicje!
      Nie wiedział, kiedy wrócił do swoich normalnych rozmiarów. Teraz wzrostem dorównywał ojcu, ale ten już jakby bladł. Cały obraz znowu zaczął się zmieniać. Temperatura opadła, przyjemny chłód wrócił. Znowu się potknął. Wylądował na kolanach w Wielkiej Sali.
      Wiedział, czego chce.
      Nie bał się.

      Dorian W. Finn

      Usuń
  7. Wystraszył się gdy mosiężne drzwi zamknęły się za nim z głośnym hukiem. Ten dzień wypluł z niego całe flaki, był zmęczony, nie spał przez dobre dwa dni, zakuwając do testów, bo siostra powiedziała, że wyślę matce list jeśli jej nie posłucha. Wyjec, zdecydowanie nie był czymś co teraz by mu pomogło. Ostatnio coraz częściej sprzecza się z innymi Gryfonami, wyjec wszystko by pogorszył, a tego nie chciał. Mimo wszystko, był pewny siebie, nic nie było wstanie pogorszyć jego humoru, nawet Igrzyska. Usłyszał głos Dyrektora, bardzo głośny więc cudem byłoby gdyby go nie usłyszał. Skupił się na jego słowach, wziął więc je sobie do serca i pokierował się w głąb sali. Bał się co może go spotkać dalej. Igrzyska i Hugo, czy to się w ogóle łączy? Chodził naokoło, bo nie miał pojęcia dokąd iść i gdzie zmierza, kompletnie zgubił orientację w terenie, której zresztą nigdy nie miał. Zobaczył przed sobą twarz siostry, białą z wrednym uśmieszkiem, śmiała się z niego. Dokoła roiło się od szarego dymu. Hugo wpatrywał się w jej twarz przerażony. Co ona tu robiła? Po co? Wiedział, że również zgłosiła się na Igryzska, ale po co ona była tutaj z nim i dla czego nie była w własnej postaci? Faktem było, że się przeraził, ale starał się tego nie okazać.

    - Nigdy nie będziesz jak nasz tata, Hugo. - szeptała z śmiechem. Chłopak zdrętwiał na całym ciele, bał się, przeraziło go, co dziewczyna mówiła. To było właśnie najgorsze, mówiła najszczerszą prawdę, bolesną, ale prawdziwą. Rudy zaczął się cofać gdy natrętna postać jego starszej siostry śmiała się i kpiła z niego. Zawsze chciał spełnić oczekiwania, nawet chciał się zmienić by być jak ojciec, jak Ronald Weasley, przyjaciel Pottera, marzył o tym, szczerze o tym marzył. Przestał się starać, bo wiedział, że nie da rady. Zawsze jednak o tym marzył i gdzieś w głębi chciał być taki sam. Upadł na podłogę kalecząc sobie dłoń.
    - Taki słaby. - warknęła śmiejąc się. Odwrócił się do tyłu. Pojawił się tam ekran z dymu. Był tam jego ojciec, gdy miał tyle lat ile Hugo. Wyglądało na to, że był tam ojciec w postaci Hugona. Śmiał się. Stał obok Harryego i uspokajał go, to było chyba wtedy kiedy Harry wrócił z Turnieju. Kiedy spotkał Voldemorta i z nim walczył. Hugo przełknął ślinę, chciałby tam być, z wujkiem. Być jak ojciec.
    - Wystarczy jedno zaklęcie, znasz je. A możesz być taki jak on, Hugo. Staniesz się kimś, będziesz synem, jakiego zawsze pragnął. Synem, który spełni oczekiwania, który będzie jak on sam. Będziesz śmiał się, będziesz odważny, taki jak on. - szeptała. Nie wiedział co zrobić, wystarczy jedno zaklęcie, a to wszystko się spełni, to wszystko, jego marzenia. Nie mógł tego zrobić. Przez dłuższy czas bił się z myślami. Nie żałował wyboru, wiedział, że dobrze robi i, że tak powinien wybrać. Czuł, że robi dobrze. Weasley wyciągnął z kieszeni różdżkę, machnął nią, a siostra odeszła. Obraz się zmienił, znowu wrócił na początek sali, drzwi się otworzyły i światło zapaliło. Był dumny z siebie, mimo, że pokusa była silna, dokonał wielkiego wyboru, dobrego choć wiedział, że będzie zawsze żałował, że nie skorzystał z okazji.

    Hugo

    OdpowiedzUsuń
  8. music

    Kolosalne, drewniane wrota poruszyły się, a ciche skrzypienie dobiegało do jego uszu. wibrowało w jego umyśle, potęgując uczucie przerażenia. Czuł wzmożoną potrzebę odwrócenia się na pięcie i jak najszybszego opuszczenia tego miejsca. Nie rozumiał po jaką cholerę się tutaj w ogóle stawił. Przecież był tchórzem, zawsze uciekał, dlaczego nie miałby zrobić tego w tej chwili? Ale jedyna droga ucieczki została odcięta, kiedy drzwi zamknęły się z kliknięciem, które jeszcze przez chwilę odbijało się echem w jego głowie. Aż nagle wszystko ucichło i teraz mógł tylko brnąć naprzód.
    Długie palce Milana poruszyły się nerwowo, zaciskając się mocniej na trzymanej różdżce. Jego serce tłukło się w piersi, boleśnie obijając żebra, i tylko ten dźwięk i głośny, urywany oddech przebijały się przez barierę ciszy, ale nawet one zdawały się być przytłumione, jakby zamknęli go w bańce ze szkła.
    Ciemność napierała na niego z każdej strony, przytłaczała swoim olbrzymim ciężarem, zdawała się być czymś materialnym, co wyciągało w jego kierunku cieniste macki, jakby za wszelką cenę chciały usidlić go w tym miejscu. Nie mógł na to pozwolić. Strach ogarniał jego ciało, wypełniał je, powodował drżenie mięśni. Musiał udowodnić samemu sobie, że potrafił radzić sobie w każdej sytuacji, że ucieczka wcale nie była jedyną opcją pokonywania trudności. Musiał udowodnić samemu sobie, że był odważny.
    Postawił pierwszy krok, a otulająca go ciemność rozpierzchła się, jakby faktycznie była czymś materialnym, albo dymem, a on sam wiatrem, który rozwiał mgłę niepewności. Nie mógł powiedzieć, że w pomieszczeniu, w którym się znajdował nagle zrobiło się jasno, ze względu na to, że wciąż przebywał wśród kimeryjskich ciemności, ale potrafił rozróżnić podłogę, ściany, sufit, a na samym końcu, jakieś dwieście metrów przed sobą, zauważył drzwi. Nie myśląc za wiele wyprysnął w ich kierunku. Czuł presję, z każdą chwilą coraz większą, bo… może faktycznie mogło mu się tym razem udać?
    Urywany oddech, tym razem nie ze strachu, a zmęczenia towarzyszył mu w tym szaleńczym pędzie, narastał, a drzwi zdawały się przez cały czas znajdować w tej samej odległości. Milan nie rozumiał co się dookoła niego dzieje. Wszystko to musiało być wytworem jego wybujałej wyobraźni, która tworzyła jego drugi żywot, ten wymarzony. Zatrzymał się, uświadamiając sobie, że to nie ma najmniejszego sensu.
    Nie potrafisz zrobić nawet tego. - Po ogromnej sali rozległ się męski głos, głos jego ojca. Zacisnął rozluźnioną dotychczas dłoń w pięść i obrócił się wokół własnej osi, w poszukiwaniu znajomej sylwetki mężczyzny, który go wychowywał. – Od kiedy się urodziłeś czekałem, aż będziesz godzien noszenia mojego nazwiska, a ty nadal jesteś nikim, nie jesteś Jarvisem.
    W desperackim geście uniósł dłonie i zacisnął je na uszach. Nie chciał tego słyszeć, ale głos zdawał się rozbrzmiewać w jego umyśle. Przez cały czas drwił sobie z niego, uświadamiał mu, jak bardzo beznadziejny jest, jeśli nie radzi sobie z czymś tak banalnym. Nękany, wyzywany, upadł na kolana z głośnym jękiem, prosząc, aby dał mu spokój. Błagał, obiecał, że da radę, że się postara. Powtarzał, że nie jest beznadziejny.
    Słyszałem to zbyt wiele razy, bękarcie - jego obietnice jak zawsze zostały zdeptane. Zdążył już się do tego przyzwyczaić. Nie potrafił postawić się, uspokoić, zbyt bardzo brał wszystko do siebie. Każde słowa ojca trafiały w niego jak wystrzeliwane z mugolskiej broni naboje. – W życiu udało ci się tylko zabić matkę!
    Pierwsze łzy zaczęły spływać po jego policzkach.
    – Uspokój się – wyszeptał sam do siebie. Otarł łzy z policzków i nabrał głęboko powietrza. – Uspokój się. – Powtórzył, a tym razem jego głos wydawał się być odrobinę pewniejszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostrożnie, powoli, podniósł się, wytrzepując spodnie na kolanach z wyimaginowanego brudu. Wyprostował się, przymknął leniwie powieki i przez chwilę stał w bezruchu, starając się uspokoić.
      – Nie musisz udowadniać mu, że potrafisz. Nie musisz udowadniać tego nikomu. – Stwierdził.
      Głos ojca, który cały czas się odzywał, teraz zaczął cichnąć. Z każdą chwilą brzmiał ciszej, aż w końcu umilkł na dobre, a kiedy powieki Milana rozchyliły się, drzwi pojawiły się zaraz przed nim. Mógł sięgnąć po klamkę.
      Dał radę.

      Milan Jarvis

      Usuń
  9. Naprawdę nie miała pojęcia co ją podkusiło do tego, aby wziąć udział w eliminacjach do Igrzysk. Nie wiedziała czemu wpisała się na listę chętnych i jakim sposobem przekroczyła te cholerne drzwi Wielkiej Sali. Nogi trzęsły jej się, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie galaretowych nóg, brzuch bolał ją niemiłosiernie, a na dodatek miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje na środku pomieszczenia. Zdawała sobie sprawę z tego, że doskonale było widać jej zdenerwowanie, w czym utwierdziły ją ciche chichoty kilku osób, które ucichły dopiero wtedy, gdy drzwi Wielkiej Sali zamknęły się za nią z hukiem, na co lekko podskoczyła. Wciąż czując mdłości, zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać, starając się uspokoić. Otworzyła je dopiero wtedy, gdy ktoś trącił ją w ramię. Jej wzrok spoczął na znajomej sylwetce, na której widok cofnęła się gwałtownie do tyłu. Była to ostatnia osobą jaką chciałaby tu spotkać, a jednak stała przed nią, uśmiechając się przyjaźnie.
    — Co tak stoisz? Rusz się, bo się spóźnimy — powiedziała, łapiąc ją za rękę i ciągnąc w tylko sobie znanym kierunku.
    — Spóźnić gdzie? — spytała zdezorientowana Saga, rozglądając się dookoła i zastanawiając się jaki teraz żart wymyśliła Ślizgonka.
    — Jak to gdzie? Czy ty mnie czasami w ogóle słuchasz? Mówiłam ci, że popołudniu wybieramy się nad jezioro — westchnęła dziewczyna, wywracając oczami. Cały czas ciągnęła ją za rękę, starając się ją pośpieszyć. Stanęła jednak nagle, gdy zza załomu korytarza wychylił się jej znajomy, szczerząc się głupkowato.
    — Mila! Saga! Nie zgadniecie kogo znaleźliśmy — powiedział zadowolony i dał znak komuś ręką. Dwóch kolejnych Ślizgonów pojawiło się na korytarzu, trzymając między sobą może czternastoletniego Gryfona, który starał się im wyrwać. — Pamiętacie go? To on na nas nakablował tydzień temu. Myślał, że nam ucieknie — prychnął pogardliwie, tarmosząc czuprynę chłopaka, który teraz wpatrywał się w nich z przerażeniem w oczach.
    — Oh, tak, pamiętam. — Mila pokiwała głową, podchodząc do Gryfona. Ten zaczął znowu się szarpać, wciąż mając nadzieję, że się uwolni. Saga jednak wiedziała, że nie da rady. Keith oraz Finn może i zbyt inteligentni nie byli, aczkolwiek zdecydowanie mieli dość sporo siły, aby przytrzymać nawet dwa razy większą od Gryfona osobę. Doskonale o tym wiedziała, bo sama była kiedyś tak trzymana.
    — Saga, zechcesz uczynić honory? — spytał Kevin, wpatrując się w Puchonkę z wyczekiwaniem, wciąż uśmiechając się głupio. — Chyba się nie boisz, co? — mruknął z nutką pogardy w głosie. Nielsen rozejrzała się dookoła i zauważyła, że teraz wszyscy się na nią patrzą. Przełknęła cicho ślinę, robiąc krok do tyłu.
    — Saga, no co ty. Chyba nie chcesz być na jego miejscu, prawda? Wiesz dobrze, że nie kumplujemy się z tchórzami — odezwała się Mila, uśmiechając się przebiegle w jej stronę. Znowu zaczęła się bać. Dobrze pamiętała co ta czwórka może zrobić i nie chciała doświadczać tego po raz kolejny.
    Wyjęła z kieszeni różdżkę i skierowała ją w stronę szamoczącego się Gryfona. W jego oczach kryła się ukryta prośba, ale z jego ust nie wymsknęło się żadne słowo. Wiedział, że jeśli się odezwie, będzie jeszcze gorzej. Saga też to wiedziała.
    — No dalej — ponaglił ją Kevin, powoli tracąc cierpliwość. Była pewna, że jeśli nic nie zrobi, to ona będzie ich ofiarą. Znowu.
    Zamknęła oczy. Jej wargi poruszyły się powoli, lecz ręka nawet nie drgnęła. Czuła spojrzenia Ślizgonów, czuła strach bijący od Gryfona, czuła krople potu na swoim czole. Znowu coś szepnęła, jednak za cicho, aby ktokolwiek to usłyszał.
    — Nie mogę — powiedziała głośniej, otwierając nagle oczy i opuszczając rękę, w której trzymała różdżkę. — Nie mogę — powtórzyła i westchnęła cicho, cofając się do tyłu. Na twarzy Gryfona pojawiła się ulga, zaś Ślizgoni wykrzywili usta w grymasie niezadowolenia. W chwili, w której Mila ruszyła w jej kierunku z różdżką w dłoni, wszystko zniknęło, a ona znowu stała sama w Wielkiej Sali.

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  10. Jedną z najważniejszych wartości w życiu Celii zawsze była rodzina, którą obrazowała jako przytulny domek z kwiatami na ganku i wyglądającymi przez okno uśmiechniętymi twarzami. Dlatego właśnie jej rodzinny dom, waląca się rudera, jak zwykła mawiać jej babka, stał się miejscem, w którym czuła się najlepiej, a co za tym idzie - najbardziej bała się o to, że może on nie przetrwać burzy. Gdy jej rodzice się o coś kłócili, dom zdawał się trząść w posadach. Ona wtedy trzęsła się razem z nim, bo jej największe lęki były o krok od ziszczenia się. Rozpad rodziny, rozpad przytulnego domu - to oznaczało zniszczenie całego życia Celii, wszystkiego, w co wierzyła i na czym się opierała w trudnych chwilach. A najgorszą perspektywą było to, że to ona mogła stać się powodem całej tej rozpaczy. Może właśnie dlatego...
    Zaraz po wysłuchaniu kilku słów wygłoszonych przez dyrektora, znalazła się na podwórku swojego rodzinnego domu. Obejrzała się za siebie, starając się zachować spokój. Wiedziała, że przed chwilą weszła do jakiegoś pomieszczenia, gotowa na rozpoczęcie zadania eliminacyjnego Howarckich Igrzysk, i nagle... Bum, znalazła się tutaj. Nie dotknęła niczego, co mogło być świstoklikiem, nie teleportowała się, poza tym nawet nic nie poczuła. Po prostu się tutaj znalazła.
    Wszystko wyglądało zbyt realistycznie - od domku zdającego chwiać się na wietrze, po kołyszące się delikatnie źdźbła trawy - by jej to nie zaniepokoiło. Nikt nie wiedział, na czym polega zadanie eliminacyjne, ale na pewno nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Myślała raczej o jakimś sprawdzianie umiejętności magicznych, czymś w rodzaju egzaminu praktycznego.
    - Celia!
    Podskoczyła na dźwięk swojego imienia, które dochodziło z domu. Przez drzwi frontowe wyszła jej mama, Demetria. Wyglądała tak samo, jak zwykle - jasne włosy związane w węzeł z tyłu głowy, wełniany sweter narzucony na ramiona. Tylko jedna rzecz była inna, a mianowicie uśmiech, którym pani Ferro zazwyczaj rozświetlała wszystko dokooła. Wydawał się wymuszony.
    - Celia, kochanie, babcia właśnie mi wszystko powiedziała. - odezwała się kobieta nienaturalnie wesołym głosem. - Gratulacje!
    - Co? - Celia była zszokowana wszystkim, co się dookoła niej działo, ale najbardziej jednak zdziwiła ją na udawana wesołość matki.
    - Minister Magii, zostałaś Ministrem Magii - pani Ferro pokręciła głową z niedowierzaniem. - Aż trudno uwierzyć. Ale ja zawsze wiedziałam, że ty jesteś stworzona do większych rzeczy...
    Wszystko, co mówiła kobieta, było tak nierealne, że Celia nie potrafiła się odezwać. Minister Magii? Przecież nawet nie skończyła jeszcze szkoły! Poza tym... Och, to naprawdę bez sensu! Owszem, zawsze gdzieś skrycie marzyła o władzy, zawsze ciągnęło ją do bycia kimś, z kim ludzie się liczą. Może dlatego tak cieszyła się z tego, że mogła zostać prefektem w Hogwarcie. Ale... Nie, szesnastolatek nie mianuje się na Ministrów Magii.
    - Dobrze, a więc... - mama wyrwała ją z zamyślenia. - Więc do widzenia.
    - Co? Jak to? Dlaczego nie mogę iść z tobą do domu?
    Nawet nie wiedziała, dlaczego tak ją zaszokowały te słowa. Mama mogła sobie z niej żartować, a może to jakiś nowy rodzaj gry czy zabawy, które tak uwielbia pani Ferro. Ale w jej głosie zabrzmiała jakaś niebywale smutna nuta, jakby żegnała się z Celią na zawsze.
    - Nie możesz już nigdy wejść do tego domu. - w oczach kobiety niespodziewanie pojawiła się rozpacz.

    OdpowiedzUsuń
  11. Drzwi frontowe znów się otworzyły i wyszła z nich starsza kobieta, Babunia Ferro, oraz siwiejący mężczyzna, ojciec Celii. Oboje mieli tak samo zrozpaczone miny. Celia już chciała coś powiedzieć, ale w tej samej sekundzie zerwał się wiatr, i dom aż zatrzeszczał pod jego naporem.
    - Nikt z nas już do niego nie wróci. - powiedziała babcia. - Wybór został dokonany. Rodzina już nie podtrzymuje tej rudery, a ja zawsze ci mówiłam, że... Że tylko dlatego ona jeszcze się trzyma.
    - Nie dokonałam żadnego wyboru! - wrzasnęła Celia, próbując przekrzyczeć wiatr. - O co wam chodzi?!
    Otarła ze złością łzy, które nie wiadomo kiedy popłynęły po jej policzkach. Chociaż w ogóle nie wiedziała, co się dookoła niej dzieje i dlaczego, u licha, wszyscy zachowują się tak dziwnie, czuła pod skórą, że ziszczają się jej najgorsze koszmary. Przed oczami stanął jej widok zawalonego domu i odchodzących od niego członków jej rodziny, ale zaraz znowu poczuła zimny wiatr.
    - Przecież wybrałaś władzę. Karierę. Już dawno. Ale dopiero dzisiaj... Wszystko stało się jasne. - odezwał się pan Ferro.
    Demetria spojrzała na niego z nienawiścią, przez co Celia aż zakrztusiła się powietrzem gwałtownie szalejącym dookoła. Nigdy nie widziała u matki takiego spojrzenia, a już na pewno nie skierowanego do ojca.
    - Nie róbcie tego, błagam... - wymamrotała, niepewna, o co dokładnie prosi.
    To twoja wina.
    - Przecież ja nie chcę żadnej władzy! Chcę tylko domu, chcę rodziny, chcę przyjaciół. Władza nie daje szczęścia! Nie mi! - krzyknęła, pozwalając łzom płynąć.
    Pani Ferro uśmiechnęła się.
    - Więc wybierasz nas?
    - Tak! - pisnęła Celia i w tym samym momencie znów znalazła się w Wielkiej Sali.
    Próba została zakończona.

    Celia Ferro

    OdpowiedzUsuń
  12. Pusta sala napełniała go strachem. Pomieszczenie, pomimo tego że było mu doskonale znane, wyglądało przerażająco. William wziął głęboki wdech i przekroczył próg. Gwałtownie odwrócił się w stronę zamykanych z hukiem wrót, zupełnie tak jakby w ostatniej chwili chciał zrezygnować z udziału w Igrzyskach, ale na to było już za późno. Nie wiedział, czego miał się spodziewać, gdyż jeszcze nie miał okazji porozmawiać z nikim, kto już przeszedł podobną próbę. Westchnął głośno i zwrócił się w kierunku Wielkiej Sali. To co zobaczył sprawiło, że chłopak przez chwilę nie mógł się poruszyć i zanim zrobił swój pierwszy krok minęło kilka chwil.
    McKenzie nie był już w Wielkiej Sali, ale w schludnym i pięknie urządzonym salonie. Na twarzy blondyna pojawił się lekki uśmiech. Chłopak rozejrzał się dookoła i ze zdumieniem dostrzegł, że wszystko wygląda dokładnie tak, jak wyglądałoby jego prywatne mieszkanie, o którym marzył. Życie na walizkach nie było czymś, czego chciał. Nie miał za złe swoim rodzicom, że ci się nie ustatkowali, bo w końcu spełniali swoje pragnienia. Williemu potrzebny był jednak spokój i własne cztery ściany, w których mógłby robić wszystko to, na co miałby ochotę. Krukon całkowicie zapomniał o Igrzyskach i próbie, której miał właśnie stawić czoło. Poddał się radości, jaka powoli zaczynała go wypełniać i zaczął rozglądać się, co też ciekawego mogło się tutaj kryć. Okazało się, że nie było tam tylko salonu ale cały apartament z tarasem i ogródkiem z basenem. Chłopak poczuł się tak, jakby w końcu odnalazł swój kawałek nieba.
    Blondyn skierował się do kuchni i szybko odnalazł ogórki i miód. Doskonale wiedział, gdzie co się znajduje, w końcu to był JEGO dom. Wrócił do salonu i siadając na sofie, włączył telewizor. Trafił na jakieś reality-show, ale że dawno niczego nie oglądał, to postanowił zostawić program. Zaczął zajadać się ogórkami z miodem. Minęło kilkanaście minut, zanim błogi spokój został przerwany głośnym dzwonkiem, oznajmiającym, że właśnie ktoś próbował skontaktować się z blondynem. William nie miał pojęcia, że posiada w domu telefon. Spojrzał na ekran i zobaczył, że numer osoby, która do niego dzwoniła, był zastrzeżony. Trochę go to zaskoczyło, ale chłopak odebrał telefon.
    – Słucham – powiedział cicho, wpatrując się bezmyślnie w telewizor.
    – Kto tam? – usłyszał pod długiej ciszy. To jedno, bardzo dobrze mu znane, zdanie sprawiło, że w jednej chwili wszystko zmieniło się w koszmar.
    W tamtej chwili przypomniał sobie, co tak właściwie się dzieje. Domyślił się też, że jego próba nie będzie niczym przyjemnym. Niemal na pamięć znał każdą scenę z filmu. Mimowolnie sam teraz grał jedną z ról, miał jednak nadzieję, że nie była to rola poboczna. Coś mówiło mu, że ma grać, nie zamierzał ignorować swoich przeczuć, bo te jeszcze nigdy go nie zawiodły.
    – A z kim chciałeś porozmawiać? – zapytał Krukon. Że też musiał się w to bawić. Powoli podnosiło mu się ciśnienie.
    – Nie wiem, chyba pomyliłem numer – mruknął w odpowiedzi ciężki, zniekształcony męski głos.
    – Zdarza się – William rozłączył się, odkładając słuchawkę. Wziął głęboki wdech, wiedział, że to nie jest koniec jego próby, a dopiero początek.
    Po chwili telefon zadzwonił ponownie.
    – Słucham.
    – Przepraszam, że wybrałem zły numer – przeprosiła osoba po drugiej stronie.
    – Zostało ci wybaczone, a teraz do widzenia – rzekł ze zniecierpliwieniem Krukon.
    – Nie, czekaj, czekaj. Nie rozłączaj się – poprosił tajemniczy głos. – Chcę tylko porozmawiać – mruknął.
    – A o czym? – William przechodził od okna do okna i sprawdzał, czy każde z nich jest zamknięte i zasłaniał je zasłonami i żaluzjami. Po tym, gdy zamknął ostatnie drzwi na klucz wrócił do salonu.
    – Jak masz na imię?
    – Dlaczego chcesz wiedzieć? – chłopak usiadł na sofie i wyłączył telewizor, który w tej chwili strasznie zaczął go irytować. Gdy to zrobił w mieszkaniu zapanowała głucha cisza.
    – Ponieważ chce wiedzieć, na kogo patrzę – usłyszał w końcu. Było źle, Krukon doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Wszystkie drzwi, prowadzące na zewnątrz, są zamknięte. Okna również – Will uśmiechnął się mimowolnie, zupełnie tak, jakby chciał pokazać, że udało mu się przechytrzyć osobę, która czyhała na jego życie.
      – Kto powiedział, że jestem na zewnątrz?
      To pytanie zbiło Krukona z tropu. Był w pułapce. Sam na sam z mordercą, a jedyną bronią, która była pod ręką, to słuchawka od telefonu. Czy mogło być jeszcze gorzej? Owszem mogło. McKenzie rozłączył się i odpiął kabel od telefonu, chciał być pewny, że już nikt do niego nie zadzwoni. W tej samej chwili usłyszał hałas w pokoju obok. Nogi same pokierowały go w tamtą stronę. Chłopak wyjrzał zza rogu i zauważył, jak czarna postać wyskakuje zza drzwi prosto na niego. Blondynowi cudem udało się uniknąć wymierzonego ciosu, zamiast tego uderzył napastnika słuchawką prosto w zamaskowaną twarz. Uciekł do salonu. Na mordercę nie musiał długo czekać. Krukon rzucił przedmiotem, który dotychczas trzymał w dłoni, ale chybił. No cóż, nigdy nie miał dobrego cela.
      – Cholera – zaklął pod nosem, po czym spojrzał na słoik miodu, nie zdążył jednak zrobić niczego innego, gdyż zamaskowana postać ruszyła prosto na niego. Bez wahania przechylił ozdobny stolik, osłaniając się tym samym przed ostrzem noża, które na wylot przebiło cienkie drewno i zatrzymało się tuż przed oczyma przerażonego nastolatka. Instynktownie i mocno odepchnął od siebie mebel, a sam pobiegł na schody. William biegł po stopniach, które zdawały się nie mieć końca. Nie wiedział, ile czasu spędził na schodowej bieganinie, ale nie miał zamiaru się zatrzymywać. Zrobił to dopiero wtedy, gdy zobaczył, że schody prowadzą donikąd i wchodzą w sufit. Odwrócił się i zamarł. Kilka stopni niżej stał morderca z wyciągniętym ostrzem, w którym odbijała się biało-czarna maska. William rozejrzał się dookoła i zgarnął paprotkę stojącą obok, po czym rzucił ja prosto na postać, która najwyraźniej się tego nie spodziewała. Morderca zatoczył się i zaczął spadać.
      Nagle otoczenie się zmieniło. William nie znajdował się już na schodach, a u ich podnóża, tuż obok leżącego ciała. Był niemal pewny, że napastnik nie żyje. Chciał sprawdzić, kto też mógł kryć się za maską i kto zniszczył wymarzony świat blondyna, ale nie było mu to dane, gdyż w jednej chwili wszystko zaczęło się rozmywać, a po jakimś czasie w Wielkiej sali nie było niczego oprócz Williama wpatrującego się we własne odbicie w wypolerowanej podłodze. Świadomość poznania tożsamości postaci spadła na chłopaka jak grom z jasnego nieba.
      Jego próba dobiegła końca.

      William McKenzie

      Usuń
  13. Gdy jej podpis znalazł się na liście chętnych do wzięcia udziału w Igrzyskach, wiedziała, że od tego momentu nie ma odwrotu od tej decyzji. Zastanawiała się czy w ogóle w jakiś sposób można było wymazać swoje nazwisko z pergaminu czy może była to decyzja nieodwracalna. Ona jednak tylko lekko westchnęła, gdy nadeszła jej kolej, by wzięła pióro do ręki, była zdecydowana na tą próbę.
    Zdenerwowanie odezwało się w niej dopiero, gdy zauważyła, że kolejni uczniowie, którzy zapisywali się z nią jako chętni, znikają za drzwiami Wielkiej Sali i nie pojawiają się znów przed nią. Coś w jej głowie kazało jej uciekać jak najprędzej, ale druga część jej osobowości mówiła do niej cichym głosikiem, że powinna zostać, bo nie wychowano jej na tchórza.
    Przed nią zostało już tylko kilka osób, gdy spojrzała na wielkie, ciężkie drzwi, które zawsze kojarzyły jej się z czymś dobrym, z powrotem do prawdziwego domu, którym był Hogwart. Nawet się nie obejrzała, gdy wrota stanęły otworem, a jedyną stojącą przed nimi osobą była ona sama. Ścisnęła mocniej różdżkę czując, że jej dłoń zaczyna się pocić po czym przekroczyła próg, a drzwi zamknęły się z hukiem.
    - Zaraz zostaniesz poddany kilku próbom, które wykażą, czy jesteś godzien przejścia do następnego etapu. Pamiętaj co jest dla Ciebie najważniejsze i słuchaj głosu swojego serca.
    Słysząc te słowa pomyślała, że najważniejszy jest dla niej kot i różdżka, ale zganiła się wiedząc, że nie może chodzić o coś tak banalnego. Dyrektor ośmieszyłby się zabierając miauczące zwierzątko, żeby poddać ją próbie eliminacyjnej do Igrzysk.
    Nie zdążyła zastanowić się nad niczym innym, ponieważ na końcu sali zauważyła mały domek, w którym świeciły się wszystkie światła. Wokół niej panował mrok jakby znalazła się w środku nocy na pustkowiu, a budynek był jedynym źródłem światła.
    - Lumos. - wyszeptała, na co końcówka różdżki zaświeciła się jasnym światłem, a ona szybkim krokiem przeszła pod próg domu. Dotknęła lekko drzwi i odskoczyła do tyłu, gdy bezszelestnie się otworzyły, a z wnętrza budynku dosłyszała krzyki kobiety.
    Jeszcze raz rozejrzała się dookoła, ale oprócz jej osoby i obiektu przed sobą nie zauważyła nic. Weszła do środka choć oblał ją zimny pot słysząc krzyki. Zrozumiała, że powinna dojść do ich źródła, więc ruszyła schodami w górę, a gdy już znalazła się na piętrze zatrzymała się przed otwartymi drzwiami sypialni, w której zauważyła trzy osoby. Nie rozpoznawała, ale czuła, ze powinna wkroczyć do pokoju i tak też zrobiła. Jednak, gdy dwoje z nich obróciło się w jej stronę, poczuła, że uginają się pod nią kolana.
    - Babcia i dziadek. - wymamrotała z niedowierzaniem. Poznała ich zaledwie kilka tygodni wcześniej. W tym samym momencie kobieta na łóżku krzyknęła głośno, a Cira zauważyła, że robi to nie ze względu na tortury czy coś podobnego, ale ze względu na to, że rodziła.
    Niestety dziewczyna nie zdążyła zapytać o co chodzi, gdy u progu pojawił się nie kto inny jak jej ojciec. I już wiedziała kim jest kobieta, która wydaje na świat niemowlę. Była jej matką, a dziecko nikim innym jak nią samą. Poczuła dłoń na ramieniu, a czas jakby się zatrzymał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Masz prawo wyboru. - usłyszała miękki kobiecy głos za sobą. - Albo zostaniesz i zginiesz razem z nami czcząc pamięć twojej rodziny, albo odejdziesz z ojcem i zapomnisz o tym wydarzeniu.
      Rozpoznała głos babci, ale nie miała odwagi odpowiedzieć. Spojrzała na ojca. Jego twarz wyrażała wściekłość, zdeterminowanie, ale i smutek. Jej matka obejmowała nowo narodzone dziecko z wyraźną rozpaczą w oczach, a dziadkowie stali za nią w oczekiwaniu na jej decyzję. Co oznaczało zdanie "masz prawo wyboru"? Czy zapomni o tym, gdy próba się skończy? Nie chciała tego, chciała wiedzieć, co odebrało życie jej matce.
      - Pamiętaj co jest dla Ciebie najważniejsze i słuchaj głosu swojego serca.
      - Jeśli je mam to serce każe mi zostać tutaj.
      Nawet nie usłyszała odpowiedzi od babci czy dziadka, gdy pokój zaczął wirować z zawrotną prędkością tworząc coś na rodzaj trąby powietrznej. Trwało to może trzydzieści sekund, a gdy zjawisko ustało, Cira stała znów w Wielkiej Sali.
      - Koniec próby. - usłyszała ten sam głos, który obwieścił rozpoczęcie zadania, a nogi jakby same wyprowadziły ją na pusty korytarz.
      Czy to oznaczało, że dla Ciry Venom, która dotychczas gardziła wszystkimi bez wyjątku, rodzina stała się najważniejsza? Czy może czymś nadrzędnym było dla niej zaspokojenie ciekawości, którym być może kierowała się chcąc zostać w domu? Nic nie było dla niej oczywiste. Nawet to czy przeszła dalej czy może właśnie została wyrzucona. Czuła dezorientację.

      Cira Venom

      Usuń