W myślach
jestem aniołem,
mam aureolę
i skrzydła
unoszę się;
spadam wpadając w sidła
jestem
upadłym; palę się - płonę, jestem popiołem
* * *
When I wake up, I’m
afraid somebody else might take my place…
Boi się. Cieni. Sów. Demonów. Być
sobą. Być smutnym, być zastąpionym. I niezastąpionym. Spaść z miotły, być
samotny i przewrotny. Ulotny. Boi się kraść, boi się kłamać, boi się zawieść,
boi się złamać. Boi się wiedzieć, ale też nie wiedzieć, boi się spać, boi się
kochać, boi się płakać, boi się szlochać. Boi się życia, za szybko się kręci.
Boi się siebie. I boi się śmierci.
Keep on dreaming, don’t
stop breathing, fight those demons…
Lecz żyje. I się uśmiecha. Przeczesuje
włosy, patrzy kątem oka, zagryza wargę… Parska śmiechem, głośnym echem, jest
legendą, tworzy sztukę. Jest historią, tworzy życie. Nie umiera. Stop. Kamera.
Na ekranie, znów na planie, na językach wszystkich wokół. Jego życie to
protokół. Jednolite. Monotonne. Troll na teście, whiskey w mieście i do przodu.
I do tyłu. Dookoła. Wszystko jego. Wszystko o nim i dlatego. Mówi głośno. Jego
imię. No i płynie.
If you leave me, then
I’ll be afraid of everything…
Spokojnie i powoli. Wstydliwie
mimo woli. Uroczo, bo po mamie. Subtelnie, delikatnie. Krucho… Głucho. Bo puste to serducho.
That makes me anxious,
gives me patience, calms me down…
I jest ciężko. Bo nie lubi. Stać
w reflektorze. Różowym policzków kolorze. I się gubi. Bo się boi. Ale mu to nie
przystoi. Więc uśmiecha się. Zwyczajnie. Bo daje spokój. Pomaga. I już nie
głodzi. I lęk, i strach, i to wszystko, co nagłe… I śmierć. I życie. Odchodzi.
Let me face this, let
me sleep and when I wake up… Let me be.
Tyle o sobie wiesz, ile o Tobie mówią.
Fred(die) Weasley II
VII rok | Gryffindor | 17.05.2004 | Patronus - nieznany | Bogin - utajniony | Ścigający | Klub Pojedynków | Koło Transmutacji
Wydaje mu się, że 100% hetero.
Wesołek | Nadopiekuńczy brat | Czasami wstydliwy | Czarujący | Nie przepada za rodzinnym biznesem | Otwarty | Śpiąca królewna | Tylko Ognista | Sowy są be | Chcę pluszaka tygrysa | Nie jestem sławny | Król parkietu... Czasem stołu.
Tyle o sobie wiesz, ile o Tobie mówią.
* * *
Kath i Freddie grzecznie się witają :)
Nie, nie wiem, co mi z tej karty wyszło. Jeśli ktoś coś z niej rozumie, to zapraszam do wątków xD
Wszelkie powiązania są bardzo mile widziane - im dziwniej tym lepiej <3
Nie przepadamy za zaczynaniem, ale ujdzie.
Faworyzujemy, ale z reguły odpisujemy na wszystko :)
Faworyzujemy, ale z reguły odpisujemy na wszystko :)
GG: 46650538
Mail: abyss.of.imagination@gmail.com
W tekst wplecione fragmenty The Neighbourhood "Afraid".
Przytoczony wiersz na początku autorstwa Ż. Bartczak
Buźka ukradziona Victorowi Norlanderowi :)
Buźka ukradziona Victorowi Norlanderowi :)
[Wiesz co, wiesz jak. Wątek musi być.
OdpowiedzUsuńI WIEDZ, ŻE TA KARTA JEST MEGA I O. Jest inna, oryginalna. Jak Fredziu.
Tak.]
Zabini
[Freddie <3 ciągle mam do niego wielki sentyment. Ciekawa kreacja, chociaż ubolewam, że nie jest rudy :c]
OdpowiedzUsuńFlynn
[Dzień dobry! Freddie wydaje się taki uroczy ;)
OdpowiedzUsuńProponuję jakiś dziwny wątek z poplątanym powiązaniem :D Z tym, że na razie pomysłów jakoś nie mam. Jak coś wymyślisz, ja z wielką chęcią zacznę, skoro ty za tym nie przepadasz :)]
Maisie
[Masz mnie. Całą, połówkę, ćwierć. Bierz co chcesz. Fred świetny.]
OdpowiedzUsuńG.L.
[Mogę się założyć, że chociaż Lucy tylko balet i współczesny trenuje, to ona nauczyła Freddiego być królem parkietu. Nierudzi Weasleye łączcie się! :)]
OdpowiedzUsuńLucy Weasley i Ariel Coleman
[Uroczy on, a sama karta mnie urzekła. pragnę z nim wątku tak bardzo jak pysznych babeczek z polewą czekoladową, w skrócie bardzo, bardzo, bardzo. Poza tym- on tez nie lubi sów! Mało jest chyba takich ludzi więc przynajmniej w tym fakcie się rozumieją. jakby jeszcze ni pił to byłby wręcz ideałem Wiewióreczki
OdpowiedzUsuńVeronica
[Możliwe, że tak, ale to pewnie przez to, że wciąż mam przed oczami mojego rudego Freda :D zaproponowałabym jakiś wątek, ale cierpię na brak pomysłów :c]
OdpowiedzUsuńFlynn
[Ojej, ojej, jak ja kocham Afraid. I Freda. I całą kartę. Jest chęć na wątek? c:]
OdpowiedzUsuńKaren/Frank
[To ja się ładnie przywitam: czeeeść. Jaki on jest uroczy<3]
OdpowiedzUsuńAddison
[Hm, to zależy od relacji, jakie chcemy, aby łączyły nasze postaci.]
OdpowiedzUsuńG.L.
[Witamy i Freda :) ]
OdpowiedzUsuńOndria
[Jedno ci powiem, przy niej to on się nudzić nie będzie, a tym bardziej bać czegokolwiek bądź nie uśmiechać. Ona już sprawi, że jego życie będzie piękniejsze i w ogóle. Tylko niech przy niej na stole nie tańczy, bo mu porachuje kości. Może najpierw zacznijmy od relacji- jak ona będzie to wymyślę jakiś epicki wątek, ale najpierw musisz mi powiedzieć jak ich widzisz w stosunkach do siebie. Jestem otwarta na wszystko ]
OdpowiedzUsuń[ Witam Freddiego. Choćbym chciała jakies pozytywne powiązanie i wątek, to chyba Weasleyowie muszą nienawidzić Rookwoodów.]
OdpowiedzUsuńLysse
[Boicie się krzyczeć
OdpowiedzUsuńBoicie się milczeć
Boicie się marzyć
Boicie się śnić
Boicie się myśleć
Boicie się oddychać
Boicie się działać
Boicie się żyć
Boicie się umierać
Boicie się nie bać
*Tak mi się skojarzyło przy pierwszym akapicie*
Wreszcie jakiś Gryffon płci męskiej. Ma Huncwocić z Bobbym, bo go w końcu imię i nazwisko zobowiązuje. ]
Bobby/Mia
[ Witam i chwalę za dobrą kartę oraz przepraszam za zakrycie. W ramach rewanżu proponuję wątek. Życzę też dobrej zabawy c: ]
OdpowiedzUsuńClemence/William
[Cieszy mnie to niezmiernie! ;)
OdpowiedzUsuńCo do relacji, myślę, że może być trochę toksyczna, ale zdecydowanie będzie ona pozytywna. Jakaś dziwna przyjaźń, pokręcone zauroczenie czy jakaś była para w dziwnych relacjach, coś takiego mi do nich pasuje :D]
Maisie
[No nie powiem- wszyscy chąc mieć karę z Veronicą, bo przecież z niej jest niezły przypałowiec, ot co! nawet jej przyjaciel lubi ją wpędzać w kłopoty, właśnie ten z którym ma rozkminy na temat "wojny z szopami" czy też "ilości mięsa w mięsie"
OdpowiedzUsuńMoże zacznijmy od tego, że Veronica będzie go traktować jak stereotypowego Weasleya ze wszystkimi cechami jaki dobry Weasley powinien mieć. Ona lubi kierować się stereotypami więc dla niej to będzie nic nie znaczący detal, że Freddie jest inny niż ustawa przewiduje. Poza tym ona nie da z siebie zrobić siostry- ma już i tak dwójkę rodzeństwa i starszego braciszka, który jakby przejrzał zamiary Freddiego (pacz traktowanie jej jak młodszą siostrę) to by mu wszystkie zęby powybijał- zazdrosny byłby i już, w końcu to jego młodsza siostrzyczka. Ale wróćmy do istotnej sprawy, mianowicie wątku- A gdyby tak, no nie wiem całkiem przypadkiem podczas jednej z imprez Freddie zbyt zaślepiony alkoholem zbliżył się do przyrodniej siostry Veronici, do której dziewczyna nie odczuwałaby sympatii przez co w jednej chwili znalazłby się na jej czarnej liście? Ich dobre relacje, przynajmniej z jej strony byłyby już skończone, ale on nie widział by w tym nic złego, w końcu nie spaliby ze sobą ani nic- byłaby to wina alkoholu, gdyż normalnie nawet ze sobą nie gadają. Wtedy Veronica wyjdzie na zazdrośnicę, a on może sobie to zakodować jako właśnie przejaw tej zazdrości i ubzdurać bóg wie co. Oczywiście Wiewióra wszystkiemu zaprzeczy- nie wiem czy wspominałam ci, ale ona lubi wrzucać wszystkich do jednego worka. Skoro zadawał się z jej siostrą to pewnie jest jak jej siostra, czyli be fuj itp. Po tej akcji może zacząć go ranić, oczywiście psychicznie, zacząć mu robić psikusy jak każdej osobie zadającej się z jej siostrą, naburmuszyć się w jego obecności, nasyłać na niego jej śmierdzącego Szczura...ogólnie uprzykrzać mu życie a on będzie się czuł jak niewinna ofiara- w końcu mało osób wie o uprzedzeniach dwóch wiewiór. W ogóle mało osób wie cokolwiek o Veronice. Bardzo tajemnicze z niej dziewczę, nawet jeśli stara się uchodzić za otwarta księgę. ]
[Ah, chcę komplikować wszystko jak tylko się da! :D Mój numer gg - 52305260 ;)]
OdpowiedzUsuńMaisie
[ No cóż, za zawsze najpierw wolę myśleć nad powiązaniem i gdy to już mam to zazwyczaj pomysł na wątek sam przychodzi mi do głowy. Jaka relacja by Ci pasowała.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że karta Ci się podoba c: ]
Clemence
[Ja też za matmą nie przepadam, więc to był idealny przedmiot symbolizujący skomplikowanie charakteru Addie (chociaż jak dla mnie fizyka jeszcze gorsza). W każdym bądź razie bardzo się cieszę, że Addison ci się podoba i chętnie poszalałabym z jakimś wątkiem<3 Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić między nimi żadnej negatywnej relacji, raczej coś w stylu późnych, nocnych rozmów na tematy, o których nie mogą rozmawiać z innymi. Coś moja kreatywność dzisiaj szwankuje, wybacz:<]
OdpowiedzUsuńAddison
[Tak i wtedy pewnie niewinna i wcale nie zazdrosna wiewióreczka rzuci w zdrajcę jakimś przedmiotem...może swoim kaflem? :)]
OdpowiedzUsuńNiewinna Wiewiórka
[Twój pomysł jest dobry, chociaż zaplątany. Z tego co zrozumiała, Gena pewnej nocy dostanie wizji na szkolnym korytarzu, będzie przerażona, trzeźwy Weasley będzie ją uspokajał, a upity będzie podpierać ścianę:) Freddy będzie z tej nocy niewiele pamiętał, jednak będzie kojarzył z nią właśnie niebieskowłosą. Załapałam w miarę?]
OdpowiedzUsuńG.L.
[ Kolejny wróg do kolekcji właściwie nie robi jej różnicy. Moja postać jakoś strasznie dużo ich sobie w szkole narobiła. Takie powiązanie mogłoby być, właściwie przez łączącą ich rodzinną historię, to nie ma możliwości zaproponowania czegoś innego, muszą się nie lubić, a przynajmniej w oczach innych. ]
OdpowiedzUsuńLysse
[ Z założenia to w tym wypadku miały wziąć udział tylko dwie osoby. Moja pani i pan z powiązań, którego muszę jeszcze dopracować. Ogólnie to jest jeden wielki dramat, bo chłopak stracił nogę, a uczestniczyli w wypadku samochodowym. Moja pani czuje się winna za całe wydarzenie, co po części jest prawdą. Nie mam pojęcia w jaki sposób Fred mógłby być w to zamieszany, ale mogłoby być ciekawie jeśli faktycznie by był. Napisz na moje gg, tam coś wykombinujemy. Jeśli nie przeszkadza Ci to c: ]
OdpowiedzUsuńClemence
[Może zobaczyć, jak były Śmierciożera (załóżmy, że gdy przystępował do Voldemorta, był nastolatkiem) zabija jej rodziców, którzy nota bene są aurorami. Będzie tak przerażona, że wpadnie w okropną panikę. Coś takiego przyszło mi do głowy.]
OdpowiedzUsuńG.L.
Wiatr. Zabini lubił wiatr. Zazwyczaj. Lubił, kiedy wiatr rozwiewał mu włosy, gdy pędził na miotle, by uderzyć w tłuczek. Lubił to. W powietrzu czuł się wolny. Jakby nie musiał udawać. Chociaż od czasu do czasu być sobą. Czystym sobą. Zakląć, gdy coś nie wyjdzie - nie dla szpanu. Wyzbyć się złości, wyładować się. Jako pałkarz czuł się sobą. Wolnym sobą. Prawdziwym sobą.
OdpowiedzUsuńZawsze cieszył się na zbliżający się mecz. Nie dlatego, żeby znów pokazać, że Ślizgoni są mistrzami quidditcha. Raczej dlatego, żeby chociaż przez jakiś czas być sobą. Tak samo czekał na treningi. Najbardziej jednak lubił mecze treningowe - kiedy to latali na miotłach, ile się dało, próbując rozgryźć przeciwników. I ta wolność. Wiatr we włosach. Pewność siebie. To właśnie kochał w quidditchu. [Bełkot gorączkowy bardzo; ale i tak nie piszę o pałkach, bo... no.]
Słońce łaskotało go w nos, kiedy robił kolejne okrążenie wokół boiska dla rozgrzewki. Zawodnicy schodzili się leniwie. Wszyscy wydawali się wyjątkowo zaspani. On z kolei był nieco niespokojny. Pośród czerwonych szat wypatrywał tylko jednej osoby. Wiedział, że tym razem nie tak łatwo będzie mu się zrelaksować i grać tak, jak umie. Po kolejnych dwóch okrążeniach było mu jakoś lżej. Pałka w dłoni leżała idealnie, odprężył się. Będzie co będzie. To tylko kolejny trening, Zabini. Bądź sobą. Sobą-pałkarzem.
Nawet nie zauważył, kiedy wszyscy zawodnicy w końcu się zjawili. Ustawił się wraz ze swoją drużyną, przyglądając się dzisiejszym przeciwnikom. Uniósł pewnie brew, taksując wszystkich wzrokiem. Zobaczył go, ale nawet nie drgnął. Nauczył się panować nad sobą.
Wraz ze Stewartem zajęli swoje pozycje i przygotowali pałki. Trening czas rozpocząć... Kafel przerzucano z rąk do rąk, tłuczki fruwały jak oszalałe. Obie drużyny chciały zagiąć przeciwników, wygrać - nawet jeśli to tylko trening. Przemknął koło niego kilkukrotnie, jednak starał się wyłączyć tę część mózgu, która za dużo myślała i skupić się na grze. Udawało mu się, dopóki nie zobaczył Weasleya tak blisko obręczy. Z kaflem. A on miał przed sobą tłuczek gotowy do działania. Zawahał się. Posłał go z opóźnieniem, jednak pewnie i celnie. Odwrócił się, wolał nie patrzeć, czy tłuczek dotarł do celu, a potem... poczuł ból w ramieniu. Kto mieczem wojuje...
[Nie wiem co, nie wiem jak, tak.]
Zabini
[ Właściwie ta gra pod publikę, kiedy tak naprawdę nic by do siebie nie mieli, bardzo mi odpowiada, może nawet udziwnimy to w taki sposób, że kiedyś coś do siebie poczuli i mieli chwilę słabości, po czym dziewczyna całkowicie się od tego odcięła, bo przecież nie godzi się a teraz kontynuują pokazywanie wszystkim jak to się niezmiernie nienawidzą, kiedy w rzeczywistości ich relacje są nieźle kopnięte, co sądzisz? Możnaby stworzyć sytuację jakiegoś konfliktu między nimi na jednej z przerw, po której niezbyt panująca nad sobą Lysse zmieniła by go w jakiegoś zwierzaka i schowawszy do kieszeni wyniosła do Zakazanego Lasu i wtedy zaklęcie przestało by działać, a oni znaleźli by się razem w lesie, a ona nierozgarnięta całkowicie nie pamiętałaby drogi powrotnej?]
OdpowiedzUsuń[A wiesz, że to by było bardzo szalone? Podoba mi się! Wiadomości zapisane krwią na pergaminie albo na ścianach widoczne jedynie w świetle pochodni, jako ostrzeżenie zabita sowa, A zamykające ich w środku tajemnego przejścia, którego ściany nagle zaczynają się do siebie zbliżać... Czuję te klimaty. Wypadałoby im wymyślić jakiś poważny sekret, ale taki, który za bardzo nie kłóciłby się z ich osobowościami. Skoro już szalejemy, zróbmy to porządnie. Może jakiś starszy uczeń, gwiazda Quidditcha kiedyś znęcał się nad Freddiem i narzucał się Addison, więc postanowili dać mu nauczkę? Podrzucili jakiś eliksir, który został jednak źle odmierzony i przez to chłopak został kaleką do końca życia? Oczywiście nikomu o tym nie powiedzieli, nikt się nie domyślił, że to mogła być ich wina. Albo kiedyś latali na miotłach razem z czarodziejką poznaną na wakacjach, podczas zabawy w berka mogła zlecieć z miotły. Kilka dni później uznano ją za zaginioną, też nie powiedzieliby ani słowa na temat tego, gdzie ją ostatnio widzieli i do tej pory nie wiedzą, czy zginęła, ale upadku z takiej wysokosci raczej przeżyć nie mogła... Jak myślisz?]
OdpowiedzUsuńAddison
[ No to zacznij, ja poczekam, mam jeszcze kilka odpisów, dużo nauki i brak chęci, więc się mi nie spieszy.]
OdpowiedzUsuńLyss
[Freddie <3 Poprzedniego Freda i Louisa łączyły specyficzne więzy, jakie propozycje odnośnie wątku? ;3]
OdpowiedzUsuńLou
[Też chciałam taką relację, biorąc pod uwagę również to, że oboje nie bardzo wpisują się w rodzinne schematy i to mogło ich nieco do siebie zbliżyć. ;)
OdpowiedzUsuńMam ochotę wpakować ich w jakąś całkowicie absurdalną i niecodzienną sytuację. Pomysł chwilowo mam jeden i głupi, ale trudno, najwyżej uznasz, że jestem osobą obdarzoną znikomą ilością inteligencji. :) Może tak Fred i Lucy rozmawialiby sobie nad jeziorem i jedno z nich bawiłoby się przedmiotem drugiego (ukochanym zegarkiem, pierścieniem, czymkolwiek) i w pewnym momencie ta rzecz wpadłaby do jeziora (bo zostali przez kogoś potrąceni i to coś wypadło w miarę daleko). No a że zaklęcie przywołujące nie zadziałałoby, to zorganizowaliby podróż po skarb. I niczym wujek Harry mogliby ukraść skrzeloziele, albo użyć zaklęcia bąblogłowy, by jakoś tam przeżyć pod wodą dłużej niż parę sekund. No i mogliby mieć jakieś starcie z trytonami lub wielką kałamarnicą, żeby nie było nudno. Im dłużej to piszę, tym głupszy wydaje mi się ten pomysł. Skończyłam, moja wena strajkuje. :c]
Lucy
[Właśnie dlatego zamiast ropuchy czy kota wybrałam sowę. Jestem okrutna, wiem<3
OdpowiedzUsuńCzytasz mi w myślach, też zastanawiałam się nad trzecią klasą! Myśleli, że nikt się nigdy nie dowie, a tu niespodzianka! Na pewno się ucieszą<3 Z czasem może wymyślimy jakieś nowe brudne sekreciki i wtedy dopiero rozpęta się piekło.
Nie lubię zaczynać, ale znaj moje dobre serce.]
Addie leżała nieruchomo pod nagrzaną pościelą, wsłuchując się w spokojne, miarowe oddechy współlokatorek. Odetchnęła głęboko i wysunęła się spod kołdry, narzucając na rozciągnięty T-shirt z Tweetym dresową bluzę i wsadzając stopy w skórzane botki, które właściwie nie wydawały dźwięku na wypolerowanej posadzce zamku. Nie w takim stroju mieszkanki Hogwartu wykradałyby się z dormitorium w środku nocy na spotkanie z chłopakiem, ale Addison nie była kolejną dziewczyną z wielu. Podczas gdy jej koleżankom sen z powiek spędzała możliwość pokazania się przeciwnej płci bez makijażu, ona wymykała się dodatkowo w kompromitujących, porozciąganych ciuchach, które były chyba jeszcze świadkami upadku cesarstwa rzymskiego.
Robiła to już tak wiele razy podczas swoich siedmiu lat w Hogwarcie, że nie potrzebowała światła, by sprawnie przemieszczać się po pogrążonych w egipskich ciemnościach korytarzach szkoły. Znała na pamięć każdy zakręt, znała najlepsze skróty i kryjówki, co było nieocenione, zwłaszcza gdy ścigała się z czasem. Gdzieś po drugiej stronie zamku pewien Gryfon skradał się po korytarzach, próbując dobiec do Wieży Astronomicznej przed nią. Mijały lata, a ta zabawa wciąż im się nie znudziła, podobnie jak adrenalina, którą odczuwali, gdy wiedzieli, że w każdej chwili mogą zostać złapani i jeden z ich wielu sekretów się wyda.
Dzisiaj wygrał. Czuła to jeszcze zanim jej oczom ukazała się jego sylwetka rozciągnięta na wściekle fuksjowym, podziurawionym kocu, który niegdyś znaleźli wśród gratów, które musieli uporządkować w ramach szlabanu. To było bardziej przeczucia niż wiedza, nieuchwytna zmiana w powietrzu, które nasiąknęło jego specyficznym zapachem - domowymi wypiekami, piżmem i nutką Ognistej Whiskey, do której pałał miłością z niewiadomych dla niej przyczyn, odgłos opuszków palców uderzających o drewnianą podłogę, wystukujących melodię, którą znała na pamięć. Uśmiechnęła się lekko, po czym rzuciła mu na twarz szarawe bokserki Todda Johnsona. Freddie sądził, że nie uda jej się nawet dowiedzieć, jakiego są koloru, tymczasem udało jej się je zdobyć. Wolałaby jednak nie opowiadać, w jaki sposób do tego doszło.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że dokonała tego szybciej niż Fred, który miał takie same szanse na dobranie się do staników Mirandy Meyers jak to, że Gargulce z Gródka wygrają w tym roku Ligę Quidditcha, czyli nawet nie zerowe, a wręcz ujemne.
- Wygrałam zakład - poinformowała go, kładąc się obok niego na kocu noga przy nodze, ręka przy ręce. Popatrzyła na rozgwieżdżone niebo, wzdychając cicho. Często w Hogwarcie czuła, że się dusi. Za dużo otaczających ją osób czekających na jej najmniejsze potknięcie, oceniające i wyśmiewające ją spojrzenia, ciągły hałas, który ją osaczał, a który sprawiał, że gubiła gdzieś siebie. Dopiero teraz na Wieży Astronomicznej w środku nocy znowu poczuła, że naprawdę oddycha i było to przecudowne uczucie w porównaniu do marności codziennej egzystencji, gdy tylko starała się przetrwać z dnia na dzień, tylko dotrwać do przerwy, tylko dotrwać do końca zajęć, tylko dotrwać do końca zadania domowego, tylko dotrwać...
- Nowy skrót? - zapytała Addison, odbierając mu zachomikowaną butelkę Ognistej. Nie chciała wiedzieć, jak ją zdobył, bardziej interesowało ją dlaczego ubyła z niej ponad połowa wypalającego gardło płynu. Popatrzyła na Freda z uniesioną brwią, jasno oczekując wyjaśnień.
- Freddie, nie licz na mnie, jeśli skończysz jako menel pod mostem. Osobiście spalę wtedy twoje ubrania i przekażę Tamice, że to ty zniszczyłeś jej sukienkę od Madame Devraux za pięćdziesiąt tysięcy galeonów, a oboje wiemy, że czekałby cię wtedy los gorszy od śmierci.
Addison
[ O mój borze szumiący, pierwsza miłość Luke'a znowu na Hogwarcie. Wiedz, że mam do Freda ogromny sentyment i z ogromną radością bym powątkowała.]
OdpowiedzUsuńpan Way
[Ojej, dziękuję, moje ego zostało połechtane. :3 Będę myśleć, bo nie odpuszczę Freddiemu wątku - za fajny jest. :D]
OdpowiedzUsuńKaren/Frank
[A jakieś konkretne pomysły, bo mnie już tu wszyscy wypompowali na chwilę obecną z psikusami. Ale mi się wydaje, że warto zrobić coś ciekawszego pod tym względem, że by się może pokłócili przez coś tak, że by z najlepszych ziomeczków by klneli na siebie pod nosem... Może by mu siostrę przeleciał? XDD Tylko to chyba by tak wkurzyło Bobbiego. ]
OdpowiedzUsuńBobby.
- Fredzie Weasleyu, czy ty właśnie zasugerowałeś, że nie jestem ładna? - zapytała powoli Addison, dobitnie wypowiadając każde słowo, aby dać szansę Gryfonowi na wycofanie się z tego twierdzenia, póki jeszcze wszystkie jego zęby znajdowały się na odpowiednim miejscu. Sam zainteresowany nie musiał wiedzieć, że płazem uchodziło mu prawie wszystko, za co reszta szkoły wylądowałaby prawdopodobnie w kostnicy. Tylko jemu pozwalała zwracać się do siebie kotku bez poważniejszych konsekwencji, tylko on mógł ukraść jej ulubioną czekoladową babeczkę bez obawy, że rano obudzi się bez jednej kończyny, tylko on mógł czochrać jej włosy, mimo że dla innych oznaczało to długą śmierć w męczarniach. Nie wiedziała, co takiego miał w sobie, że uspokajał jej mordercze zapędy i sprawiał, że nawet gdy była wściekła, na jej twarzy w końcu pojawiał się szeroki uśmiech - był w końcu upierdliwy, głośny, zapominalski, zbyt pewny siebie i brakowało mu instynktu samozachowawczego, skoro w ogóle się z nią zadawał, ale gdzieś po drodze zamieszkał w jej sercu i żadnym sposobem nie dało się go stamtąd wyrzucić. Nawet nie chciała próbować. Był stałą w jej życiu, czymś niezmiennym i dobrym, a tego potrzebowała, nawet jeśli czasami miała ochotę zrzucić go z mostu.
OdpowiedzUsuń- Poświęciłam swoje zdrowie psychiczne, aby je zdobyć - poinformowała go Addie, wypijając łyk Ognistej, jakby to mogło wymazać z jej pamięci te straszne wspomnienia. Alkohol nieprzyjemnie zapiekł ją w gardle, sprawiając, że w oczach stanęły łzy, które musiała otrzeć rękawem bluzy. Fuj. - Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego z własnej nieprzymuszonej woli pijesz to świństwo. Wypali ci w końcu mózg, o ile cokolwiek jeszcze z niego zostało. W każdym bądź razie dla pięknych gatek Todda Johnsona włamałam się łazienki prefektów i czekałam, aż przyjdzie. Ale przed nim pojawił się ten grubas Thatcher. Widziałam go nago. Rozumiesz to? Już zawsze będą mi się śniły koszmary z gołym Davidem Thatcherem w roli głównej. Myślałam, że zwymiotuję. A później jeszcze zaczął...
To już nie mogło przejść przez gardło Addison, która jak każda przykładna Puchonka była pruderyjna. Na jej policzki wypłynął zdradziecki, głęboko czerwony rumieniec doskonale widoczny na jej bladej cerze. Miała tylko nadzieję, że półmrok panujący na Wieży Astronomicznej ukryje jej zażenowanie przed Fredem, który chyba do końca życia nie dałby jej spokoju.
- Mam gdzieś już te twoje pieprzone wyzwania, skoro sam nie wykonujesz swoich. Przez ostatni tydzień widziałam więcej golizny, niż przez całe swoje życie i wolałabym nie powtarzać tego doświadczenia. Ty w gaciach Johnsona to by było już za dużo dla mojej psychiki, a zakładam, że nie chciałbyś mnie odwiedzać na oddziale zamkniętym w Szpitalu Św. Munga.
Addison też wolałaby tam nie skończyć. Te piżamy były bardzo nietwarzowe, a do tego na pewno nie mieli tam pysznych babeczek! A nikt nie chciał znajdować się w obliczu Addie, gdy jej poziom cukru we krwi stawał się zbyt niski. Przy tym bezpieczniejszą opcją wydawało się bieganie przed bykiem w czerwonych ciuchach.
- Po tylu latach naprawdę sądzisz, że to - w tym miejscu zrobiła niezidentyfikowany ruch ręką w jego stronę - może na mnie zadziałać? Zawiodłam się na tobie. Jeśli chcesz odzyskać tę cuchnącą butelkę, będziesz musiał bardziej się postarać, słońce.
Znała wszystkie jego tricki uroczego chłopca na pamięć, w głównej mierze dlatego, że to na niej je ćwiczył, aby opanować je do perfekcji i nie wyjść na idiotę przed dziewczyną, którą akurat postanowił poderwać. Oczy kota ze Shreka nie robiły na niej żadnego wrażenia, bo widziała je już wcześniej milion razy w różnym wydaniu. Mogły co najwyżej ją rozśmieszyć, nigdy nie zapomni, jak w trzeciej klasie usilnie próbował je wykonać, aż skończył rozpłaszczony na ścianie z wybitym zębem i śliwą pod okiem. A wszystko to w imię zdobycia dziewczyny, którą znudzi się po trzech tygodniach. Czasami myślała, że jest święta, skoro musiała to wszystko znosić, łącznie z niewybrednymi komentarzami jej koleżanek z dormitorium na temat Freddiego.
Addie
[Omnomnomnom<333]
OdpowiedzUsuń- Zamknij się! - Addison zazgrzytała zębami, rzucając mu miażdżące spojrzenie. Nie miała przygotowanej żadnej ciętej riposty, więc po prostu kopnęła chłopaka w piszczel, mając nadzieję, że zaboli go wystarczająco mocno. Doskonale wiedziała, że przypomina płaską deskę, bo natura postanowiła poskąpić jej kobiecych kształtów, w zamian dając jej chłopięcą sylwetkę, ale to nie znaczyło, że Freddie musiał jej o tym przypominać na każdym kroku! Już wystarczyło, że jej współlokatorki niemal codziennie dawały jej rady dotyczące optycznego powiększenia biustu, a jej matka na wakacjach mało dyskretnie podsuwała magazyny z hasłami małe jest piękne, on mógł się już powstrzymać od komentarzy na ten temat, zwłaszcza że wiedział, jak bardzo ją irytują. Przynajmniej nie była desperatką, która wypycha sobie stanik papierem toaletowym. I nigdy nie upadnie tak nisko.
- Nie kocham cię, kretynie. Ledwo toleruję twoje towarzystwo - zaprzeczyła od razu Addie, wywracając oczami. Robiła to już właściwie mechanicznie, bo wiedziała, co by się stało, gdyby przyznała, że faktycznie trudno jej bez niego funkcjonować; stałby się jeszcze bardziej upierdliwy, puszyłby się niczym paw, a jego ego urosłoby do rozmiarów międzyplanetarnych. Już i tak z trudem mieściło się w zamku. - Oczywiście, że wyglądałabym uroczo w tej piżamce, we wszystkim wyglądam uroczo, ale wolałabym tego nie sprawdzać. Nie sądzę, że padłabym na zawał z zachwytu. Raczej umarłabym ze śmiechu na twój widok.
Albo z zażenowania. Addison bezwiednie się wzdrygnęła, wyobrażając sobie półnagiego Freddiego biegającego po korytarzach Hogwartu wzbudzającego powszechne zainteresowanie płci przeciwnej. To zdecydowanie nie było na jej nerwy. Wolałaby do końca życia zjadać wyłącznie fasolki Bertiego Botta o smaku wymiocin niż uczestniczyć w takim wydarzeniu.
Addie uderzyła chłopaka wierzchem dłoni w tył głowy, sprowadzając go z powrotem z krainy marzeń, do której się udał. Nawet pociekła mu po brodzie strużka śliny, gdy zaczął fantazjować o gorących Ślizgonkach. Czasami naprawdę się cieszyła, że nie ma wglądu do tego, co się dzieje w jego głowie, bo straciłaby wiarę w całą ludzkość, a przynajmniej jej męską część.
- Nie wiem, jakim cudem zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Musiałam być wtedy mocno niepoczytalna albo pod wpływem narkotyków - stwierdziła z krzywym uśmiechem, kręcąc lekko głową, jakby faktycznie nie mogła uwierzyć, że jeszcze nie zrzuciła go z wieży - Przecież chodzi o to, żeby było jak najtrudniej! Taka Zoe Everett sama wręczyłaby ci biustonosz do ręki, nawet nie musiałbyś prosić, a naprawdę nie mam ochoty patrzeć, jak wsadza ci język do gardła na środku korytarza. Poza tym nie wiem, co ci nie pasuje w Isabelle. Gdyby schudła, ścięła włosy, ściągnęła okulary, miała ładniejszą cerę, mniejszy nos, większe usta i przestałaby pluć na wszystkich podczas mówienia, byłaby z niej całkiem niezła sztuka - zawyrokowała Addison, próbując nie parsknąć śmiechem. Faktycznie, wyznaczenie mu Isabelle za cel było szczytem okrucieństwa, ale uwielbiała patrzeć na jego męczarnie. Jej też coś należało się od życia za znoszenie jego irytującej obecności, prawda?
- No nie! Przecież to mój znak firmowy! Musisz przestać tak robić - jęknęła, zakrywając twarz dłońmi. Ukradł jej ten gest już na początku ich znajomości i żadnym sposobem nie mogła go zmusić do porzucenia tego nawyku. On z ich dwójki miał być tym miłym i przykładnym, podczas gdy ona jako druga część połówki nie miała żadnych problemów z okazywaniem irytacji czy znudzenia. Z czasem jednak coś się pomieszało i Freddie przejął część z jej niezbyt przykładnych jak na młodą damę zachowań, podczas gdy ona nie zmieniła swojego nastawienia. Przynajmniej wobec innych, on był bowiem wyjątkiem od reguły. Ale to tylko dlatego, że jego babcia robiła najlepsze desery pod słońcem, którymi zawsze się z nią dzielił.
UsuńCudowny zapach rozprzestrzenił się na wieży, sprawiając, że jej oczy rozszerzyły się i zrobiły się szkliste. Bez słowa patrzyła na idealnie uformowane babeczki ustawione w równym rządku w pudełku. Zerknęła na Freddiego, na babeczki, na Freddiego i znowu na babeczki.
- Babeczki z płynną mleczną czekoladą w środku i posypką z wiórków kokosowych? - zapytała z niemal nabożną czcią, pochylając się w kierunku pudełka, które dzierżył dumnie w rękach, czekając na jej reakcję. Dobrze wiedział, jak ją przekupić. To było mistrzostwo sztuki kulinarnej, jej ukochany słodki deser. Nigdy nie potrafiła odmówić, gdy w grę wchodziły akurat te babeczki i on doskonale o tym wiedział. One wręcz krzyczały: zjedz mnie, zjedz mnie! Przecież nie mogła być okrutna i zostawić je na pastwę losu, prawda? Jak to by o niej świadczyło?
- Nienawidzę cię - wymamrotała w końcu pod nosem, podając mu butelkę Ognistej. Czasami naprawdę martwiła się, że żył na tej planecie ktoś, kto znał ją tak dobrze, nawet lepiej od niej. Bała się, że pewnego dnia go zabraknie i będzie się czuła tak, jakby zabrakło połowy jej samej, a przecież takiej pustki już nie da się zastąpić. Nigdy nie planowała podobnej więzi, nie chciała tak się przywiązywać do osoby, która mogła zniknąć z jej życia tak samo łatwo i szybko, jak się w nim pojawiła, ale Freddie był Freddiem. Przechyliła się i pocałowała go w policzek. Wiedziała, że zrozumie. Bo gdy nikt inny nie rozumiał jej skomplikowanego sposobu porozumiewania się ze światem i okazywania emocji, on po prostu wiedział.
Addie
[Mam pomysł! :D Niech się upiją Ognistą i chodzą po Hogsmeade pijani, czym zarobią sobie na szlaban. Albus i Fred mogą się lubić,bo w sumie czemu nie. W jakiejkolwiek rodzinie by się nie było, zawsze znajdzie się ktoś, z kim się dogadasz.]
OdpowiedzUsuńAlbus
[ Każdy wątek traktuję jak jednorazową historię. Zupełnie nie łączę zaistniałych w nim sytuacji z tymi, które mogę stworzyć z innymi autorami. Takie podejście znacznie ułatwia życie, a i nam zbytnio nie będzie przeszkadzać. Prawdę powiedziawszy, gdzieś tam komuś Luke zmoczył rękaw i wylał mu swoje żale, ale wiadomo, że po zerwaniu :-D wcale nie jest kolorowo. Absolutnie nie musimy zahaczać o minione wydarzenia, po prostu nie miałam wolnej chwili na usunięcie powiązań i może stąd ta pewność, że będę oczekiwać czegoś w podobnym guście. Nic bardziej mylnego. Dla mnie mogą być znajomymi, wrogami albo chociażby przypadkowym przechodniami na korytarzu. Teraz trzeba tylko wybrać spośród miliona możliwości.]
OdpowiedzUsuńLuke
- Przestań mówić do mnie kochanie! Zaraz zacznę rzygać tęczą - jęknęła, szturchając go łokciem w ramię. Nie mogąc dłużej wytrzymać jego przechwałek, podciągnęła jego koszulkę do góry, po czym znowu ją opuściła, rzucając mu wyzywające spojrzenie. - Popatrzyłam na twój brzuch i nie padłam trupem. Twoje ego w tej chwili musiało mocno ucierpieć, skoro nie zadziałał na mnie słynny czar Weasleya, co?
OdpowiedzUsuńWłaściwie nie chciała usłyszeć odpowiedzi, więc szybko złapała babeczkę, przełamała ją na pół i wepchnęła ją do ust Freddiego na wszelki wypadek. Powinien być jej wdzięczny, w końcu nie z każdym dzieliła się wypiekami, a zwłaszcza tymi najcudowniejszymi babeczkami na całym świecie. To znaczyło więcej niż jakiekolwiek inne słowa czy gesty w jej wydaniu. Mógł czuć się największym szczęściarzem pod słońcem, że Addison Hallaway dobrowolnie oddała mu połówkę ukochanej babeczki.
- Nie kocham cię. Kiedy to w końcu dotrze do twojego zakutego łba? - zapytała Addie z udawanym zniecierpliwieniem, ale zdradził ją drgający od powstrzymywanego uśmiechu kącik ust.
- Fuj! Jesteś obrzydliwy! Nie będę tego słuchała! - krzyknęła, zrzucając jego głowę ze swoich ud. Freddie mógł być jej najlepszym przyjacielem, ale nawet ona miała pewne granice tolerancji w kontaktach z nim i jedna z nich dotyczyła seksistowskich, uprzedmiotawiających komentarzy na temat dziewczyn. Zdecydowanie nie chciała wiedzieć, która uczennica ma według niego najlepsze ciało, która najlepiej całuje i którą najchętniej by zaliczył. Mogła wyśmiewać się z jego nieudolnych flirtów, wysłuchiwać o dramatach w raju i pomagać w udobruchaniu jego wybranki po wyjątkowo nieodpowiednim żarcie z jego strony, ale przy każdej wzmiance na wcześniej wymienione tematy Addison uciekała z piskiem. Bo mimo jego czarującej powierzchowności i opinii uroczego chłoptacia, Fred był facetem. A każdy facet ma w sobie to do tego, że bywa seksistowskim baranem, który nieopatrznie zaczyna rozwodzić się nad zaletami krągłości różnych kobiet (których Addie nie posiada, co dodatkowo doprowadza ją do szału) i nawet pełne nagany spojrzenie, a także bolesne kopniaki, nie były w stanie oduczyć tego nawyku Gryfona. Do tej pory pamiętała chwilę, gdy znalazła wśród jego rzeczy magazyn z seksownymi czarownicami. Przez kolejny tydzień Freddie chodził z rozciętą wargą po przypadkowym zderzeniu z miotłą Addie podczas treningu Quidditcha.
- Moje ty biedactwo. Tak bardzo mi cię szkoda, masz takie ciężkie problemy - zironizowała, kiedy znowu ułożył się wygodnie na jej udach. W końcu pstryknęła palcami, znajdując odpowiednią kandydatkę dla chłopaka. - Mam. Co powiesz na Chloe? Mam pewność, że... skończy się tylko na bieliźnie, bo nie jest głupia, ale jest całkiem ładna. Skoro już dajesz mi Barneya o nieziemskim ciele, mogę się zgodzić na Chloe.
Addison wywróciła oczami, czując, jak Freddie zaczyna się wiercić, trąc głową o jej uda, domagając się w ten sposób jej atencji. Bez słowa powolnymi, kojących ruchami przesuwała palcami po jego czole, skroniach, policzkach i znowu po czole. Powiodła palcem po jego brwiach i grzbiecie nosa, badając jego twarz z niewłaściwą dla siebie delikatnością i łagodnością. Zanurzyła dłoń w jego jedwabistych, splątanych włosach, gładząc go po głowie. Oparła się plecami o ścianę i rozluźniła, jak każdego wieczoru w jego obecności napięcie zaczynało opuszczać jej ciało. Addie rzadko kiedy pozwalała na to, by ktokolwiek jej dotykał, sama również unikała dotykania innych, jak ognia bojąc się naruszania jej przestrzeni osobistej. Nie lubiła tego. Bliskość jej przeszkadzała, ale Freddie nigdy nie przestrzegał jej zasad, znajdując jakąś chorą satysfakcję w przekraczaniu granic, które ona między nimi wyznaczała. Aż w końcu jego dotyk przestał jej doskwierać. Za każdym razem, gdy ktoś próbował złapać ją za ramię albo przytulić, wzdrygała się i jak najszybciej uciekała poza zasięg obcych rąk, ale Fred zawsze był upierdliwy i jej na to nie pozwalał, aż w końcu przestała przed nim uciekać.
Usuń- Powiesz mi, dlaczego postanowiłeś dzisiaj wypić trzy czwarte tej cholernej butelki whiskey? Bo twoją ambicją chyba nie było cuchnięcie jak sklep monopolowy na odległość kilometra.
Addie
Zaklął pod nosem. Rozejrzał się uważnie, chcąc znaleźć winowajcę – prawda jest taka, że wiedział, kto mógł wymierzyć mu tłuczka, ale no… tak – bólu jego ramienia, ale… jedyne co dostrzegł to uśmiech Freda. Fred Weasley, ten Fred Weasley, mijając go, uśmiechnął się. Serce Zabiniego dosłownie zamarło, by zerwać się do szaleńczego biegu. Tłukło się w jego klatce, wyrzucając z jego głowy myśl o bólu ramienia. Dopiero po chwili, słysząc zaniepokojony krzyk kogoś ze swojej drużyny, zdał sobie sprawę z tego, że zawisł nieruchomo w powietrzu, jedną dłonią ściskając bolące ramię, jednak z głupkowato wykrzywionymi ustami – ni to z bólu, ni z zadowolenia. Puścił rękę, niepewnie nią machając. Ból był wyczuwalny, jednak nie był na tyle silny, by odwracać uwagę od gry.
OdpowiedzUsuńZab doskonale wiedział, kto wysłał w niego tłuczek. Podła Wiewióra. Postanowił jej się odgryźć jak na niego przystało, przy najbliższej okazji. Przerzucił pałkę z ręki do ręki i rozejrzał się uważnie po boisku, obserwując grę. Mecze treningowe miały to do siebie, że nikt nie dążył do wygranej po trupachm – nie licząc tej wrednej Wiewióry – nie to, co podczas meczów pucharowych. Nawet Ślizgoni grali w miarę fair, chcąc pokazać, że mają technikę, że nie wygrywają zawsze przez swoją brutalność. Uważnie przyglądał się sprawnie przekazywanemu kaflowi, szukającym ustawionym na pozycjach, obrońcom sprawnie broniącym obręczy i wypatrywał tej najwredniejszej piłki.
Długo mu to nie zajęło i już zaraz przemknął tuż nad Gryfońską pałkarką, wyprzedzając ją i – ups, tak przykro – posyłając tłuczek, który goniła tuż nad jej głowę. Przecież powiedziano mu, że ma dziś nikogo nie uszkodzić i mimo że Wiewióra już zdążyła zaatakować jego, nie miał zamiaru zachowywać się jak ona, przecież był Zabinim. Z szyderczym uśmieszkiem patrzył jak dziewczyna, ledwie utrzymując się na miotle, unika tłuczka. Zaraz jednak pomknął dalej, by ochronić Mię przed wymierzoną w nią piłką. Oczywiście udało mu się bez problemu. Bułka z masłem.
Bułka z masłem dopóki Fred znów nie doleciał z kaflem tuż pod obręcze, a sam Zabini nie miał przed sobą tłuczka – no jak tak żyć? Drżącymi rękoma ścisnął pałkę i uderzył w piłkę lecącą wprost na niego. Tym razem nie odwrócił wzroku. Tłuczek pomknął idealnie tuż nad głowę Weasleya.
Tylko nie spadnij… nie spadnij…
Zabini, który w sumie nie ogarnia życia
Albus czuł się dziwnie w swojej rodzinie. Na każdym obiadku w Norze albo chociażby w wakacje, które spędzał z rodzicami i często z Weasleyami, miał wrażenie, że się od nich różni w dziwny, niewytłumaczalny sposób. A może to była wyłącznie paranoja chłopaka? Tego nie wiedział nikt. W każdym razie na szczęście był taki ktoś, kto jakoś odnajdywał z młodym Potterem wspólny język. W przypadku rodziny był to Fred. Rodzice uparcie twierdzili, że kuzyn ma czasem nienajlepszy wpływ na ich syna. Jednak co tu się dziwić, skoro już od najmłodszych lat broili razem co tylko się dało, przez co Weasleyowie oraz państwo Potter robili się czerwoni na twarzach, a z ich uszu niemalże buchały kłęby pary?
OdpowiedzUsuńTym razem nie było inaczej. Wyjście do Hogsmeade oznaczało dla prawie wszystkich uczniów wstąpienie na piwo kremowe. Właściwie Albus też miał taki zamiar, gdyby w drodze do wioski nie zaczepił go kuzyn, niosąc radosną wiadomość, że w torbie ma super niespodziankę i że się nią z Potterem podzieli. Chłopak domyślał się, czym ta niespodzianka jest i w sumie na początku nie był taki chętny, jednak nawet nie zauważył, a wylądowali w barze Pod Świńskim Łbem. Zamówili sobie po szklance piwa kremowego. Problem w tym, że piwa to oni wypili niewiele, ale za to zawartość butelki wędrującej pod stołem znikała w ułamkach sekundy.
– Ojciec mówi, że mnie demoralizujesz, Fred – chłopak parsknął śmiechem, przywodząc tym samym spojrzenia gapiów.
Albus
Nie lubiła imprez. Może ro by la kolejna jej cecha czyniąca z niej jedno, wielkie, dziwne połącznie przeróżnych sprzeczności. Zazwyczaj ludzie otwarci lubili przebywać z innymi ludźmi, bawić się z nimi, tańczyć, szaleć, pić- cóż, znowu ona była inna zwłaszcza jeśli chodziło o spożywanie trunków typu „Płomienny whiskas” czy jak to się tam nazywało. Nie lubiła czuć jak płomienie zjadają jej ścianki przełyku, przedostając się do wrażliwego żołądka by jeszcze dobić niedawno przez nią spożyte smakołyki. Wolała soczki i mugolską coca-colą, od której niestety była odcięta ze względu na niski budżet przeznaczony przez nią na napoje sprowadzane spoza Hogsmeade. Jednak nigdy nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło- przynajmniej udało jej się schudnąć kilka ładnych kilo.
OdpowiedzUsuńW każdym razie- nie lubiła się bawić w ten sposób, a mówiąc w ten sposób zawsze przytacza fragment filmu o dziewczynce uzależnionej od nieustającej hulanki która na samym końcu skończyła pod mostem. Jakoś nie uśmiechały jej się harce na stole czy lizanie się z chłopakiem w kącie na oczach całego jej domu. Może inne dziewczyny lubiły jak liczne pary oczu błądziły po ich ciałach zatrzymując się tu i ówdzie. Znowu, do jasnej ciasnej ona tego nie lubiła! W ogóle faceci byli dla niej fuj i ble- tylko jedno im było w głowach, nawet jeśli stale utrzymywali, że to nie prawda. Przecież każdy wiedział, iż płeć brzydka niemal non stop myślała o jednorożcach i różnych, przedziwnych zastosowaniach ich rogów oraz magicznej esencji jaka w nich płynęła. Co za idioci!
Poza tym na każdej imprezie odprawianej w szkole była Cordelia, i jakby nie patrzeć to był główny powód dla którego Veronica znienawidziła ta formę rozrywki. Nie mogła zdzierżyć widoku wyginającej się brunetki, która nie dość że musiała się szczycić swoją „boskością” w domu to jeszcze nie dawała jej spokoju w szkole, pokazując jakie to ona ma lepsze geny. Fakt faktem nie miały wspólnych rodziców, i Wiewiórka nie powinna się przejmować jej zewnętrznymi walorami, jednak wystarczyło jej tylko ukradkowe zerknięcie na te metr siedemdziesiąt parę mięśni, zgrabnych nóg oraz tyłka i już w jednej chwili miała ochotę rzucić w nią jakimś paskudnym zaklęciem, które chociaż trochę zniszczyłoby jej idealną figurę. Tak troszeczkę, nie za dużo- nie była bezduszna.
I tak jej już zostało. Na imprezy przychodziła kameralnie tylko po to by odebrać lekcje od jakiejś dziewczyny z rocznika, bądź by poszukać Szczura, który w przeciwieństwie do niej uwielbiał od czasu do czasu wyjść z zamknięcia i pobawić się w chowanego z innymi szczurami w zamku. Jednak gdy już na nich była, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości obserwowała innych. Na przykład brunetkę zmieniającą partnerów jak rękawiczki najprawdopodobniej pochodzącej z domu węża, o czym świadczyła srebrno zielona sukienka na tyle obcisła, że przez chwile Veronica miała wrażenie, że jej biust eksploduje, gdy tylko dziewczyna się pochyli czy chociaż nagnie. Blondyna na końcu sali wypatrującego tęsknie w tłumie swojej drugiej połówki, rudą, piegowata Maggie, która tylko w trakcie takich zabaw mogła zapomnieć o byciu wzorową panią prefekt, i oczywiście Teddiego zabawiającego się ze swoim facetem na uboczu. Już samo patrzenie na nich, ich różne sposoby chodzenia, kiwania głowa czy przyjmowania drinków wydawały jej się niemal tak samo fascynujące jak wzlatywanie na miotle coraz wyżej, wyżej i wyżej…
Zamarła. Na samym początku myślała, że nawdychała się za dużo dymu wypełniającego główny pokój gryfonów, jednak po przetarciu oczu ów obrzydliwy obraz utrzymywał się nadal, jakby wypalił jej się na powiekach. Przeszła kilka kroków w jedną stronę, potem w druga wpatrując się w plecy chłopaka, którego uważała za przyjaciela, a nawet może kogoś więcej dopóki nie dostrzegła ciemnych loków wystających z trójkątnej głowy, która zachłannie wbijała się w jego, jakby chciała go pożreć żywcem.
Ogarnięta potrzebą natychmiastowego wyładowania narastającej w niej…no właśnie, wściekłości? Zazdrości? -Ruszyła do swojego dormitorium po chwili wracając z niego z metalowym tłuczkiem w dłoni. Niewiele myśląc wycelowała nim w głowę Weasleya, i nie czekając na jego reakcję obróciła się na pięcie znikając za drzwiami swojego pokoju.
Usuń- Wredny, przebrzydły zdrajca. Parszywa świnia. Wyliniały lew. Śmierdząca fretka- wyzwiska pod jego adresem padały z jej ust szybciej niż Mikołaj roznosił prezenty w jednej wsi. Coraz to nowe obraźliwe komentarze wypełniały jej pokój aż w końcu zmęczona wymyślaniem kolejnych upadła na łóżko celując od niechcenia różdżka w sufit.
-Matoł- szepnęła zaczynając się powoli zastanawiać, czemu w ogóle tak zareagowała, skoro nawet nie pamiętała jak ten chłopak miał na imię.
Wiewióreczka, która bije ludzi i nawet nie wie z jakiego powodu
Nie miał pojęcia, co się dzieje.
OdpowiedzUsuńWymachiwał pałką przez cały mecz, ignorując uporczywy ból w ramieniu. Tłuczek latał celnie, jednak bez nadmiernej siły. Sam Zabini też nie wkładał specjalnego wysiłku w uderzenia. Więcej nie celował już w Weasleya, wiedząc, że po prostu nie da rady zachować twarzy i jeżeli ten jeszcze raz zacznie spadać z tej durnej miotły sam poleci, żeby go uratować. I się wyda. I wyjdzie na idiotę. Jeśli więc Fred zbliżał się do obręczy, a tłuczek znajdował się zbyt blisko jego samego, posyłał go w stronę Wiewióry. Niech ona się męczy. Albo zostawiał możliwość wykazania się dla Flynna – jemu też się należy uznanie, bo prawda jest taka, że był całkiem niezłym graczem. W sumie nieźle im się współpracowało i był z niego całkiem niezły kumpel.
Po odgwizdaniu końca meczu rozglądał się w poszukiwaniu zwycięzcy. Powinien był jak większość po prostu polecieć w dół. Wylądować. I wraz z resztą drużyny wziąć się do omawiania swoich obserwacji. Wszelkich (no, może uśmiech Weasleya mógłby zachować dla siebie – nie musiał mówić przecież o takich szczegółach…). Był jednak Zabinim. Nie mógł się powstrzymać przed zobaczeniem na własne oczy, któremu szukającemu się udało. Słońce raziło go w oczy, jednocześnie przyjemnie szczypiąc w nos. Blasku znicza jednak nie mógł dostrzec w niczyjej dłoni, zmarszczył więc brwi i… wtedy poczuł ból we wcześniej już naruszonym ramieniu. Jakby kolejny raz oberwał. Merlinie, przecież mecz się już zakończył! – Przemknęło mu przez myśl. Zaraz potem poczuł jak zwala się na niego czyjeś ciało. Wstrzymał oddech, nie rozumiejąc, co tu się wyprawia, czemu wiatr nagle rozwiewa mu włosy, czemu ma wrażenie, że leci w dół, czemu praktycznie nie może się ruszyć, czemu czuje się tak bezradny. Plątanina rąk oraz nóg i mioteł, niczym węzeł gordyjski wydawała się nie do rozplątania. Czuł bliskość gracza, czuł ciepło bijące od drugiego ciała, czuł oba serca uderzające z jakimś strachem w nierównym tempie. Spadali. Spadali i nic nie mógł na to poradzić. Krzyk uwiązł mu w gardle, odbierając mu zdolność swobodnego oddychania. Nie wiedział, kto kogo ciągnie w dół, ale wcale mu się to nie podobało.
Kolejne sekundy przerażającego lotu mijały.
Przed oczami tańczyły mu szkarłatne mroczki. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że zacisnął powieki. I jak mocno je zacisnął. Bał się je rozewrzeć. Bał się tego, co może zobaczyć. Bał się, kto w niego uderzył. Bał się, z kim wyląduje na ziemi. Bał się, kto go rozgniecie. Powoli, z wielkim wahaniem otworzył oczy. Tuż przy jego twarzy znajdowała się ta twarz. Twarz Freda Weasleya, ewidentnie równie przerażonego tym, co miało zaraz nastąpić. Mieli razem uderzyć o ziemię. Żaden z nich nie mógł ustabilizować lotu. Zaplątali się, spletli w przedziwny sposób, nie mogąc się rozłączyć w ciągu tych kilkunastu sekund dzielących ich od ziemi.
A potem… Potem czuł już tylko ziemię. Wszędzie. I ból. Miał ziemię w zębach, czuł ziarenka w oczach. Dyszał ciężko, przygnieciony ciężarem chłopaka do boiska. Nie mógł się ruszyć. Paraliżujący ból rozchodził się powoli po jego ciele.
- Dzięki, Weasley. Dzięki tobie utknę w Skrzydle – wycharczał.
Nie mógł mu przecież powiedzieć. Musiał rzucić jakiś kpiący tekst. W końcu był Zabinim.
[Ja nie wiem co, nie wiem jak, ale tak.]
>Zabiś
[ Szykuje się dramat c: ]
OdpowiedzUsuńClémence nie lubiła, gdy niektóre sprawy się komplikowały, a ostatnio całe jej życie uległo porządnemu zagmatwaniu. W tym przypadku nie można było mówić o jakimkolwiek porządku, to był chaos w najczystszej postaci. Dziewczyna nie wiedziała co miała z tym zrobić. Teraz była w rozsypce. Wydawało jej się, że wszystko czego tylko się dotknie rozpada się jak domek z kart. Nie podobało jej się to. Ona zawsze wszystko miała poukładane. Obecna sytuacja była dla niej czymś nowym i przerażającym, czymś co spędzało jej sen z powiek. Naprawdę miała już tego dość. Była bezsilna, a cała ta niemoc powodowała, że panna Hollande była na skraju załamania. Nierzadko płakała w łazience, choć takie okazywanie uczuć nigdy jej się przedtem nie zdarzyło. A wszystko zaczęło się od tego cholernego wypadku.
Wiedziała, że wsiadanie do tego przeklętego samochodu nie było dobrym pomysłem. Żadne z nich nie miało pojęcia jak kieruje się tym złomem. Nic więc dziwnego, że doszło do tego paskudnego wypadku. Czuła się winna, po części była, bo mogła nie brnąc dalej w tę głupią kłótnię. Jeszcze ta całą sprawa z Fredem. Gryffon był jej przyjacielem i lubiła go, ale od tamtego czasu nie mogła na niego patrzeć w ten sam sposób co dawniej. Ograniczała ich kontakt, chociaż z drugiej strony potrzebowała go bardziej niż kiedykolwiek. Była rozdarta. Jedyną odskocznią od tego wszystkiego była nauka. Clémence potrafiła godzinami studiować te same zaklęcia i przepisy na eliksiry. Tylko wtedy odnajdywała upragniony spokój. Nikt nie mógł jej pomóc.
Dla zabicia czasu krążyła korytarzami. Zupełnie bez celu włóczyła się tymi samymi ścieżkami. Byleby tylko coś robić i zapomnieć o wszystkim co ją martwiło. Przydałby się jej jakiś eliksir, który trwale usunąłby jej pamięć z tamtego wydarzenia, ale to by było zbyt egoistyczne. Jeśli chciałaby mieć spokój musiałby usunąć tamto wydarzenie z historii.
Już miała się kierować do dormitorium, gdy nagle zobaczyła znajomą twarz, która skierowana była w jej stronę. Weasley szedł w jej kierunku. Zamarła i wstrzymała oddech. Nie chciała konfrontacji, bo nie była pewna, jak mogło się to wszystko skończyć. Spanikowała. Ręce zaczęły jej się trząść a nogi uginać. Odwróciła się i szybkim krokiem, ruszyła w kierunku ruchomych schodów. Na nieszczęście nie było tam nikogo. Stanęła na schodach, a drzwi od strony korytarza ponownie stanęły otworem. Dziewczyna tupnęła nogą w stopień, mając błędną nadzieję na to, że ta przeklęta rzecz ruszy do przodu. Niestety czekały na kolejną osobę, która podchodziła coraz bliżej.
– Nie mam czasu na rozmowę – powiedziała siląc się na w miarę uprzejmy ton. Przelotnie spojrzała na chłopaka, po czym spuściła głowę na ziemię – śpieszę się gdzieś. – dodała, nie dając szansy na to, żeby Weasley cokolwiek powiedział. Wiedziała, że była w stosunku do niego nie fair i strasznie ją to bolało, ale nie mogła nic na to poradzić. Miała do niego żal, o którym nie mogła mu powiedzieć.
Clemence
[Przyznam Ci się, że nie mam takich wątków "coś ktoś przeskrobał", więc droga wolna. Zresztą tworząc Ondrię była świadoma ogromu ich, a tu nic.
OdpowiedzUsuńMożliwe, że znasz mnie z H76, jak jeszcze miałaś Puchasia z loczkami :) ]
O.
Zielone światło. Głos niskiego barytonu wykrzykującego zaklęcie Avady Kedavry brzęczał w głowie Geny jak dzwoń. Słyszała jego echo rozchodzące się po dużym holu i jego obijanie się o inne ściany pokoi. Pisk matki przeszył ją dogłębnie, powalił na kolana i zmusił do zwinięcia się w kłębek, jak kot lub przestraszony jeż. Widziała swojego ojca, rozłożonego i zimnego na posadzce. Wciąż miał otwarte oczy, nie było w nich jednak widać już dawnego blasku, radości i życia. Były puste, zwyczajnie martwe. Oślepiły ją kolejne blaski zaklęć, wyrzucane raz po raz z obydwu różdżek: raz Śmierciożercy, raz jej mamy. Choć kobieta była wyśmienitym aurorem, w obliczu takiej sytuacji nie potrafiła się odpowiednio bronić. Mąż był zawsze jej oporą i otuchą, teraz, gdy nie czuła już jego ramienia obok swojego, była w pewien sposób bezbronna. Byli drużyną, parą, teraz Clare została sama. Nagle pomyślała o córce, a Gena poczuła jej ból i strach o jedyne dziecko, które posiadała. Dziewczyna zaczęła szlochać, starając się w myślach przywołać swoją matkę do porządku.Sectumsempra. Clare upadla. Rany stawały się coraz większe. Nie potrafiła ich zatrzymać. Śmierciożerca się zbliżał, wycelował różdżką w stronę kobiety...
OdpowiedzUsuń- Nie! - wykrzyczała Gena i wstała. Przerażona i oszołomiona siłą swojej wizji, zaczęła biec przed siebie. Dusiła sie z płaczu, nie potrafiła opanować drgawek ciała. Potknęła się o jeden ze stopni na schodach i o mały włos nie spadła do tyłu. Chwyciła się barierki, a jej serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Musiała dostać się do sowiarni. Musiała napisać do mamy. Musiała wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku, czy aby na pewno żyje. Kolejny, ostry zakręt spowodował przewrócenie się dziewczyny. Nie miała siły już wstać. Przyczołgała się pod ścianę i oparła o nią głowę. Nie wiedziała, co się właśnie z nią działo. Miała nadzieję, że nikt o tej porze nie będzie przechadzał się po Hogwardzich korytarz i że nikt nie słyszał jej krzyku.
[Wiem, że krótkie i nie takie, jakie miało być, wybacz.]
G.L.
[Fred taki cudowny. :3 Widzę, że nasi panowie to Ścigający i nadopiekuńczy bracia, więc moglibyśmy coś z tego wykorzystać. Jakaś dramulka z Quiditchem w roli głównej?]
OdpowiedzUsuńArkady
Zdarzały się jeszcze takie sytuacje, w których znudzona Maisie postanawia wpaść na jakieś koło z czystej ciekawości, a chwilę później zostaje z niego wyrzucona za to, że wdaje się w bezsensowne dyskusje, które zaraz zamieniają się w kłótnie. Ostatnia taka sytuacja miała miejsce miesiąc temu, kiedy to Fletcher pojawiła się na kole z Eliksirów i nie dość, że zaczęła się kłócić z jedną koleżanką odnośnie warzenia eliksiru, to jeszcze doprowadziła do tego, że każdy znajdujący się w pomieszczeniu był pokryty fioletową mazią wydobywającą się potężnymi wybuchami z jej kociołka. Tak, została od razu z sali wyrzucona, a jej karą było oczywiście sprzątnięcie całego bałaganu. Dzisiejszego dnia postanowiła zaś wpaść na koło z Transmutacji, gdzie miała zamiar klapnąć grzecznie z tyłu i nie przeszkadzać. I choć usiadła sobie w ostatniej ławce, nikomu nie zawadzając, tak druga część jej planu niestety jakoś nie wypaliła.
OdpowiedzUsuńWszystko zaczęło się od tego, że zaczęła zadawać pytania. Na początku całkiem zwyczajne, później coraz bardziej wymyślne i dziwne, aż w końcu coś jej się nie spodobało w odpowiedzi, którą dostała i pozwoliła sobie walnąć długi, niezbyt inteligentny monolog, którym zdenerwowała Profesora. Na tym się oczywiście nie skończyło, bo Maisie nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła dyskutować, co chwilę później przerodziła się w pyskowanie, co doprowadziło do tego, że została wyprowadzona z sali. Tak, dokładnie, wyprowadzona.
– Zostawcie mnie, sama potrafię wyjść z sali – prychnęła zirytowana, wyrywając się z uścisku dwóch starszych kolegów, którzy eskortowali ją pod same drzwi, na wszelki wypadek, gdyby postanowiła wrócić i dalej się kłócić. Maisie jednak straciła już na to ochotę i z wysoko podniesioną głowę, obrzuciła wszystkich pogardliwym spojrzeniem, po czym wyszła, trzaskając ostentacyjnie drzwiami. Dziwiła się tylko, że nie dostała szlabanu lub punktów ujemnych, ale jak widać, Profesor był na tyle zaabsorbowany próbą wyrzucenia jej z sali, że całkowicie o tym zapomniał. Całe szczęście, bo już i tak miała jeden szlaban, który zarobiła niecały tydzień temu, a wolała uniknąć dwóch szlabanów naraz.
Westchnęła cicho, stojąc na środku korytarza i rozglądając się dookoła. Na koło poszła tylko dlatego, że nie miała nic innego do roboty i teraz, kiedy została wyrzucona, znowu nie miała co robić. Większość jej znajomych była albo na zajęciach, albo gdzieś się pochowała i Maisie była zdana na własne towarzystwo. Wiedziała, że miała jeszcze do napisania esej z Zaklęć, ale jak zwykle wolała odłożyć to na wieczór, bo wtedy nieco lepiej jej się myślało. No i zawsze był pod ręką ktoś, kto mógł jej pomóc w napisaniu. Teraz wolała siąść na parapecie i chwilę się ponudzić, mając nadzieję, że ktoś się w końcu napatoczy i będzie się mogła nad jakimś biedakiem poznęcać.
Maisie
Nigdy nie chciała być uznawana za przewidywalną. Lubiła myśl, że nikt nie wie, czego może się po niej spodziewać w danej chwili, choć tak naprawdę nigdy nie przepadała za spontanicznością. Wpadała w panikę za każdym razem, gdy sytuacja wymykała się spod jej kontroli, niemal wszystko w ciągu dnia miała idealnie zaplanowane i wręcz nienawidziła niespodzianek, które burzyły jej mały, idealny ład. To skrzywienie podobno nie pozwalało jej się w pełni cieszyć życiem i jednocześnie było powodem, dla którego jej krąg towarzyski był zdziwiony, że utrzymuje kontakty z Freddiem słynącym ze swoich zmiennych nastrojów i dziwnych akcji. Z czasem przyjaźń z nim stała się trudna, choć mimo wielu przeszkód ich relacja nie uległa zmianom; po prostu Hogwart przestał akceptować to, co ich łączyło, dostrzegając w niewinnych gestach więcej, niż się za nimi kryło. Według wytycznych społeczeństwa przyjaźń damsko-męska nie istnieje, a Addison miała już dość podobnych insynuacji, które sprawiały, że miała ochotę zwymiotować na własne buty, gdy jej koleżanki po raz setny upewniały się, czy na pewno łączy ich tylko przyjaźń. Wiedziała też, że kolejnym obiektom westchnień Weasley'a nie podobała się ich bliskość, więc ostatecznie utknęli na Wieży Astronomicznej, mając za towarzystwo jedynie ciemne niebo, gwiazdy i od czasu do czasu głośno wyjący wiatr. To on ją tutaj przyprowadził, wcześniej musiał jednak przekupić ją całą górą słodyczy, bo drugą ulubioną czynnością Addie, zaraz po jedzeniu czekoladowych ciasteczek babci Molly, był sen, a jego brak otoczenie mogło na sobie odczuć jeszcze bardziej niż zbyt niski poziom cukru we krwi. W krytycznym momencie niewyspania Puchonka zdemolowała pół szkoły, choć do tej pory się do tego nie przyznaje. Ale gdy Freddie raz coś postanowił, trudno było wybić mu to z głowy, ponadto posiadał ponadprzeciętne zdolności do przekonywania (a ponadto pokaźny zapas babeczek, co nie było bez znaczenia).
OdpowiedzUsuń- Idealna kandydatka dla ciebie. Przynajmniej nie muszę się martwić, że ją też sprowadzisz na złą drogę, skoro już ma słabość do wina - mruknęła, gładząc kciukiem jego bliznę na łuku brwiowym, pamiątkę po upadku z miotły podczas ich towarzyskiego letniego meczu Quidditcha. Wyglądał niemal niewinnie z głową ułożoną na jej udach i przymkniętymi powiekami, ale doskonale wiedziała, że to tylko pozory. Na pewno coś knuł albo fantazjował o gorących Ślizgonkach, choć Addie nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego miał słabość do przedstawicielek akurat tego domu, z którym Gryffindor znajdował się w stanie wojny od... zawsze.
- Nic nowego - powiedziała, uśmiechając się szeroko, gdy Freddie przyznał, że zawalił. Wywróciła oczami. Oczywiście, że się będzie śmiała. Przecież od tego była, prawda? - Raczej trudno o niej zapomnieć. Przez całe dwa tygodnie chodziłeś za mną i opowiadałeś mi, jaki to jesteś nieszczęśliwy, bo nie zwraca na ciebie uwagi. A za każdym razem, kiedy znajdowała się w pobliżu, robiłeś maślane oczy i zaczynałeś się ślinić. Zapaskudziłeś mi nawet jedną szatę.
Słysząc nagłą zmianę w jego głosie, poruszyła się niespokojnie, po czym zamarła, czując na policzku jego ciepłą dłoń. Co on, do jasnej cholery, wyprawiał? Ze strachu jej serce zgubiło rytm, mocno obijając się o jej żebra. Zaschło jej w gardle i wpatrywała się w niego sparaliżowana. On chyba nie próbował zrobić czegoś głupiego, prawda?
- Ognista tak bardzo uderzyła ci do głowy?
Chyba nigdy nie czuła większej ulgi niż wtedy, gdy Freddie parsknął śmiechem i zwinął się w kłębek na jej kolanach, trzymając się za brzuch. Prawie ją przekonał. Niewiele brakowało, a z wrażenia padłaby trupem, tu i teraz. Była ciekawa, co tak naprawdę wydarzyło się w Hogsmeade między nim a Gryfonką, ale zamiast tego zrzuciła go po raz drugi z siebie i wstała, niemal profesjonalnie przerzucając włosy przez ramię.
Usuń- Spierdalaj, Weasley - powiedziała, ruszając w kierunku schodów. Na dzisiaj stanowczo wystarczy jej towarzystwa Freda. Chwyciła się poręczy, gdy nagle nad jej głową przeleciała sowa. W ciemności rozległ się mrożący krew w żyłach szept, a następnie wieżę rozświetlił zielony błysk niewybaczalnego zaklęcia, które ugodziło zwierzę. Z gardła Addison wyrwał się stłumiony pisk, rzuciła się na ziemię, próbując uniknąć kolejnego ataku, ale napastnik zniknął, rozpłynął się w powietrzu tak samo szybko, jak się pojawił. Dziewczyna przeturlała się po podłodze w kierunku sowy, której ciało wykrzywiło się pod nienaturalnym kątem. Bez słowa odczepiła od jej nóżki zwinięty pergamin i odczytała zapisane krwią zdanie. Popatrzyła na Freddiego szklistym wzrokiem, podając mu zmięty zwitek papieru, który niósł ze sobą informację zdolną zniszczyć życie ich obojga.
- Ktoś wie - powiedziała, jakby nie mogła w to uwierzyć. Oparła się plecami o ścianę i zjechała na podłogę, ukrywając twarz w dłoniach. Ktoś wiedział. I najwyraźniej nie miał zamiaru zatrzymywać tego dla siebie.
biedna, zestresowana Addie i mhroczna muzyczka w tle DUMDUMDUMDUM
Addison drżała na całym ciele, które skostniało z powodu zimna pochodzącego nie z otoczenia, a z wewnątrz, z samego jestestwa. Objęła go, chowając nos w zagłębieniu jego szyi, chłonąc ciepło jego ciała, jakby miało to ją uratować przed zamarznięciem, ale wiedziała, że jest już za późno. Miejsce, które starannie zapieczętowała w najgłębszych zakamarkach swojej podświadomości, które przykryła najgrubszą możliwą warstwą kurzu, właśnie zostało otwarte. Wystarczyło kilka słów, by odrzeć ją z osłony złudzeń, jaką wokół siebie wybudowała. Ten list odcisnął swoje piętno, sprawiając, że wspomnienie, przed którym uciekała przez ostatnich czterech lat, zostało uwolnione. Zacisnęła mocniej powieki, próbując się go pozbyć, ale przed jej oczami wciąż pojawiały się te same obrazy, sprawiając jej ból.
OdpowiedzUsuńNigdy tego nie chciała, Freddie zresztą też nie. To był wypadek. Owszem, chcieli mu dać nauczkę, bo na nią zasłużył - był głośny i chamski, każdego dnia sprawiał, że Addison bała się opuścić swoje bezpieczne dormitorium, a Freddie chodził poobijany i trafiał do pielęgniarki znacznie częściej niż powinien, a psotne iskry w jego oczach zaczynały przygasać. Wiedzieli, że nikt im nie uwierzy, że nikt nie zareaguje, bo miał doskonałe oceny i był szkolną gwiazdą Quidditcha, podobno podpisał kontrakt z zagraniczną drużyną, w której miał grać po skończeniu szkoły. A oni byli trzecioklasistami, którzy niewiele znaczyli. Chcieli tylko się nie bać. Czy to było tak dużo? Nie przewidzieli tylko takich komplikacji, ale jak mogli tego dokonać? Mieli po trzynaście lat i choć sądzili, że wiedzą już wszystko, tak naprawdę nie wiedzieli nic, zwłaszcza w sztuce ważenia eliksirów.
Nigdy się nie przyznali, bo nie potrafili znaleźć słów. Jak wytłumaczyć młodemu chłopakowi, że już nigdy nie będzie chodził, ponieważ pomylili składniki?
Tamtego dnia cząstka Addison została zniszczona. Ugięła się pod ciężarem tego, co zrobiła, została rozbita na drobne kawałeczki, które poniósł wiatr. Nigdy ich już nie odzyskała. Jej dusza pokryła się rysami i bliznami, stała się szorstką powierzchnią nieprzywykłą do dotyku innej osoby. Straciła coś. Byłaby samolubna, mówiąc, że tylko ona, ale nigdy nie rozmawiali na ten temat. Oboje zrobili wszystko, by o tym zapomnieć, by wymazać to wspomnienie. Zostawili to za sobą, stwarzając niepisemną umowę. Addie nie chciała, nie mogła wierzyć, że to właśnie ten incydent scementował ich przyjaźń, bo świadczyłoby to o niej jeszcze gorzej. Nie mogła przyjąć do wiadomości, że strach przed odkryciem przez kogoś prawdy, że strach przed demonami wewnątrz nich sprawił, iż byli ze sobą tak blisko. To by ją ostatecznie zniszczyło.
Mocniej zacisnęła dłonie na ramionach Freddiego, jakby to było jedyne, co ją jeszcze trzymało, jakby świat umykał jej spod stóp, a on był jedyną podporą, na jakiej mogła się oprzeć. Uświadomiła sobie, że koszulka chłopaka jest mokra od słonych łez, które niepostrzeżenie spłynęły po jej policzkach. Łkała bezgłośnie, nie wiedząc, co jeszcze jej zostało. Nie chciała, by Freddie dźwigał za nią ten ciężar, nie teraz, gdy powinna być silna również dla niego, ale nie potrafiła tego powstrzymać. Tama pękła, a ona nie wiedziała, jak ją odbudować. Nie, gdy ktoś wiedział i czekał, by w nich uderzyć.
Niezbyt dziewczęco Addison pociągnęła nosem, odsuwając się od niego. Wytarła rękawem koszulki mokre policzki i spuściła wzrok, nie mając odwagi spojrzeć na Freddiego. Nie chciała, by był świadkiem jej momentów słabości, nawet jeśli jako jeden z nielicznych na tym świecie wiedział, że Addie jest tak naprawdę krucha tam w środku.
- Przepraszam - powiedziała cicho, ale sama nie wiedziała, za co przeprasza: za to, że zasmarkała mu koszulkę, za to, że nie była dość silna czy za to, że częściowo z jej winy się w to wplątali, bo sam Fred nie miałby odwagi zrealizować tego planu - Freddie... Ja nie jestem złą osobą, prawda? Ty nie jesteś, wiem to, ale ja...
Nie chciała nawet kończyć tej myśli. Przegryzła lekko dolną wargę, wykręcając palce pod różnymi kątami.
taka bardzo emo wersja Addie
Być może rozumieli się właśnie dlatego, że Fred doskonale wiedział, jakie brzemię nosił Albus każdego dnia. Nie chodziło tylko o bycie Ślizgonem. Właściwie to chłopakowi nawet by to nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że każdy w rodzinie wypomniał mu to przynajmniej raz w życiu. Tak samo jak Fred nosił imię po zmarłym wujku, tak Albus był chodzącym pomnikiem upamiętniającym wielkiego i potężnego Albusa Dumbledore’a oraz tajemniczego, ale odważnego Severusa Snape’a. Szczerze mówiąc, chyba wolałby się nazywać po prostu Jack albo Peter albo jeszcze jakoś inaczej. Byle żeby było to najzwyczajniejsze imię na świecie, nie znaczące nic i niewyróżniające się niczym szczególnym. Nienanoszące żadnego piętna na jego osobę od razu po urodzeniu. To byłoby dobre rozwiązanie. O ile James jako tako spełniał wymagania rodziców i był typowym „wspaniałym” Potterem, o tyle Albus odstawał od tego schematu. Nie potrafił się przecisnąć przez grube ściany cudownego okręgu rodziny Weasley-Potter. I znalazł sobie towarzysza, z którym przebywał poza tym kołem. Kuzyna, który pił za dużo Ognistej i wcale niedziwne byłoby, gdyby niedługo stał się alkoholikiem.
OdpowiedzUsuńNawet nie zauważył, kiedy opróżnili całą butelkę. Dwa kufle piwa kremowego stały natomiast kompletnie nieruszone, podczas gdy ci dwaj byli już wstawieni i to całkiem konkretnie. Klienci Świńskiego Łba spoglądali w och stronę, szczególnie, że przed chwilą dowiedzieli się, iż siedzi przed nimi syn tego Pottera. Albus rozejrzał się po knajpie i zaśmiał się głośno, napotykając zdziwione spojrzenia czarodziejów. Zaraz potem odwrócił się z powrotem w stronę Freda, unosząc jedną brew.
– Zacznijmy od tego, że mój ojczulek nawet nie zdaje sobie sprawy, co się teraz dzieje w Hogwarcie. Nigdy nie opowiadał, by w jego czasach którykolwiek piątoklasista tknął coś więcej niż piwo kremowe. Co się dzieje z tym światem? – westchnął, teatralnie wznosząc oczy ku niebu. – Oni mieli Voldemorta, a my mamy Ognistą. – dodał półszeptem.
Nowym wrogiem świata czarodziejów faktycznie mógł się stać alkohol. W Hogwarcie coraz częściej dochodziło do łamania regulaminu, wnoszenia i wynoszenia różnych zakazanych substancji i tak dalej. Właściwie to Albusowi wydawało się, że prekursorami tego zachowania był nie kto inny, a właśnie ojciec Freddiego z jego słynnym bliźniakiem. W końcu to oni kombinowali z krwotoczkami truskawkowymi i innymi tego typu wynalazkami. A może w poprzednich pokoleniach również był ktoś taki?
– Chyba jednak wolę nie mieć blizny na pół czoła. A jak już to jakiś fajniejszy wzór. – pokiwał głową, jakby sam sobie przyznawał rację i zaśmiał się mimowolnie.
Na jego twarzy powoli pojawiały się delikatne wypieki, które powinny być znakiem, że chyba należy przystopować z piciem tego okropnego w smaku trunku. Problem leżał w tym, że po takiej ilości Albus nawet nie czuł pieczenia w gardle, nie mówiąc już o jakimkolwiek bodźcu smakowym. Po prostu to pił i tyle. Nie zdziwiłby się, gdyby właściciel baru w końcu zdecydował się wyrzucić ich z lokalu. Już teraz patrzył na nich ostrzegawczym wzrokiem.
Albus
Nienawidził się tak czuć. Bezradność. Zniewolenie. Rozgoryczenie. Zniechęcenie. Otumanienie. Frustracja. Zależność. Ból. Osamotnienie. Zawód. Rozpacz. Bezsilność.
OdpowiedzUsuńWszystko mu się plątało. Wspomnienia zdawały się urwane, nakładały się na siebie, jednocześnie wydając się niespójne i nielogiczne. Nie wiedział, co zostało wyobrażone, a co zdarzyło się naprawdę. Nie potrafił w tym stanie oddzielić prawdy od fałszu. Fantazji, fikcji od realizmu. Wszystko było jedną cholerną groteską, zabawą świadomości i podświadomości, grą słów, obrazów, dźwięków i odczuć. Oniryczną zabawą marnego poety amatora skupionego na męczeniu własnych bohaterów. Czy jego usta naprawdę znajdowały się tak blisko...? Urwane myśli. Wydawało mu się, że wszystko przepływa mu przez palce. Czas stał w miejscu, jednocześnie pędząc jak oszalały, na łeb, na szyję. Na przemian odzyskiwał i tracił przytomność. Czarna ziemia. Zielona murawa. Szare kamienie. Ciepła dłoń. Chłód korytarza. Echo kroków. Całe to niewyobrażalne zamieszanie. I krzyki. To wszystko, co zapamiętał. Nie miał pojęcia, kto tak krzyczy. Rozsadzało mu skronie. Nie miał pojęcia, co się wokół dzieje. Miał tylko nadzieję, że przeżyje. Że on przeżyje, jego wybawca. No dobra, był egoistą i miał nadzieję, że przeżyją obaj. I że będzie mógł mu podziękować. Tak, ten Zabini chciał ten raz w swoim życiu powiedzieć to proste słowo: dziękuję. A było to rzadkością. Był Zabinim, za co niby miałby komukolwiek dziękować?
Wszystko zdawało się być zmiksowane i jak nieapetyczna papka przelewać przez jego skołowaną głowę. Krew w żyłach buzowała, wydawała się płynąć w szaleńczym tempie, jednocześnie stać w żyłach, tamować się. Ból w czaszce był nie do zniesienia, a ostatnie słowa Freda wciąż go bolały, odbijając się ciągłym echem pośród splątanych, nieuporządkowanych myśli. Nie był w stanie mu wtedy odpowiedzieć – w sumie to i lepiej, jeszcze by coś palnął niepotrzebnie – każdy oddech sprawiał mu niewyobrażalny ból. Fred Weasley go ocalił. Z własnej woli. A on od razu na niego naskoczył. Jak typowy Ślizgon. A nagrodę dla największego idioty Hogwartu zgarnia Christopher Zabini! Brawa, proszę państwa, brawa! Do cholery, jak ja nienawidzę swojego imienia…
Nie był w stanie płakać. Z resztą – był Zabinim, jak niby miał płakać?
Nie potrafił spać. Kiedy tylko próbował, oczy same mu się otwierały. Powypadkowa bezsenność. Miał wrażenie, że ktoś nad nim stoi. Że stale go obserwuje i śmieje się z jego niezdarności. Zapach Skrzydła Szpitalnego doprowadzał go do szału, wwiercając się w jego nozdrza. Gdyby był w stanie, po prostu wstałby i wyszedł. Ale nie miał siły. Wszystko go bolało, rana na plecach nie pozwalała się wygodnie ułożyć. Nie miał pojęcia jakim cudem ją sobie zrobił. Wiedział jedynie, że zmusi ojca, żeby zajął się sprawą kamieni na boisku do quidditcha. To naprawdę było niebezpieczne, a on był na to najlepszym dowodem. W sumie jego plecy. Podejrzane eliksiry podane przez pielęgniarkę miały przyspieszyć gojenie się ran i uśmierzyć ból. Może trochę pomagały, jednak Zabini nienawidził uczucia otumanienia po tych specyfikach. Już wolałby wypić porządną dawkę Ognistej, wywołałaby podobny efekt, a jednocześnie sprawiła mu chwilę przyjemności, tego przyjemnego oderwania od rzeczywistości. Była zdecydowanie czymś przyjemniejszym niż to, co podała mu pielęgniarka. Ledwie mógł się ruszyć. Ciało wydawało mu się bezużyteczne, ołowiane. Nie do ruszenia.
Nagły dotyk na plecach wybudził go z półdrzemki. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że w nią zapadł. Skórę przeszedł nagły dreszcz. Zacisnął powieki, zaskoczony reakcją własnego ciała. Jakby samo wiedziało… Pozwolił sobie na chwilę delektowania się tą niezwykłą chwilą, której już nigdy więcej mógł nie doświadczyć. Palce Freda Weasleya na jego skórze. Delikatne, a jednak wciąż męskie. Głos, który zaraz usłyszał był ewidentnie zachrypnięty od dłuższego nieużywania. On jednak bez problemu poznał, do kogo należał – jakby nie domyślił się wcześniej. Jego wybawca.
– Blizny są dowodem tego, że potrafimy przetrwać, Weasley. Zawsze mogłem stracić głowę i resztki mózgu przy okazji… Ty przynajmniej miałeś miękkie lądowanie. Nie ma za co – wycharczał.
UsuńChciał na niego spojrzeć. Na jego twarz. Ujrzeć jego uśmiech. Zobaczyć, na ile zamortyzował jego upadek. Ile ran Weasley odniósł mimo wszystko przez niego, ratując go przed zabiniową bronią – tłuczkiem. Nie był jednak w stanie się obrócić. Nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Każda komórka ciała go bolała. Każdy mięsień błagał o litość, o kolejną dawkę otumaniającego eliksiru – jakikolwiek miałby mieć smak i jakkolwiek źle miałby się Zabini po nim czuć. Byle przestało boleć. A najlepiej Ognista. Do nieprzytomności. I zapomnieć o swojej głupocie.
– Jesteś w miarę cały? – udało mu się wydusić.
Miał wrażenie, że jego płuca zamieniły się w dwa bezużyteczne flaki. Każdy oddech sprawiał mu ból, jednak zdecydowanie mniejszy niż wcześniej. Jednak specyfiki pielęgniarki działały. A może to ten chwilowy dotyk…? Nie. Wolał o tym nie myśleć. Teraz powinien skupić się na tym, żeby zagoić się do kolejnego meczu. To był jego priorytet, a przynajmniej tak się oszukiwał. Wolał nie myśleć o swoim prawdziwym priorytecie…
[Zgadnij przy czym pisałam – poza Rudą, jej parówkami i narzekaniem.]
Zabini
Nie miał pojęcia, dlaczego Fred Weasley tak naprawdę do niego podszedł. Aż tak się mu nudziło? Chciał się upomnieć o swoje dziękuję i o Merlinie, Fred, gdyby nie ty, to już by mnie tu nie było! a może wypomnieć mu swoje obrażenia? Chyba że Zabini palnął coś, kiedy był nieprzytomny lub spał slash drzemał i teraz Weasley czaił się uparcie by go skompromitować…? Ale czy nie zrobiłby tego przy większej publice niż kilka pustych łóżek? To wszystko nie miało sensu. Tak trudno było mu zrozumieć motywacje dzieci Lwa. Tak samo było, gdy chodziło o jego kolejne zabawki. Tak jak mógł przewidzieć spłoszony wzrok Puchonki i celnie wymierzony policzek od Puchonki, tak nie potrafił zgadnąć, czy uśmieszek Gryfonki jest zachęcający czy może raczej kpiący… tylko w tych wypadkach przeważało jego doświadczenie i działanie na czuja dawało zadowalający efekt.
OdpowiedzUsuńTo jednak była kompletnie nowa dla Ślizgona sytuacja. Czuł się tak, jakby chodził o cienkim lodzie. Bliskość Weasleya jednocześnie go drażniła i… no właśnie, to było dość skomplikowane. Był więc czujny i uważny, gotów na jakąś ciętą ripostę w razie potrzeby. Nie miał zamiaru dać się zaskoczyć. Był przecież Zabinim! Nigdy wcześniej za bardzo nie rozmawiali. A już na pewno nie na trzeźwo – wtedy Zabini raczej starał się go unikać, wiedząc, jak trudno było mu przebywać z tym w jakiś sposób zadziornym i przykuwającym uwagę Gryfonem obdarzonym nieprzeciętnym urokiem Weasleyów. Teraz również nie było to proste, jednak niemożliwym wydawało się to, by mógł teraz wstać, zignorować nieznośny ból i wyjść dumnym krokiem.
– I tak, jak widać, wyszedłeś na tym lepiej… – burknął, wodząc za nim wzrokiem.
Uważnie lustrował go spojrzeniem, szukając wyraźnych znamion po treningowym wypadku. Wyglądało jednak na to, że z zewnątrz wszystko zdążyło mu się już wygoić, specyfiki pielęgniarki miały wielką moc. Ale Zabini i tak wolałby być otumaniony swoją ukochaną Ognistą, a nie tymi dziwnymi podejrzanymi substancjami o nieprzyjemnych zapachach i jeszcze bardziej odrzucającym smaku. Ognista to co innego. Uwielbiał to osobliwe pieczenie w gardle, gdy napój powoli przez nie przepływał. To uczucie lekkości i swobody, tego, że można dokonać wszystkiego. Ciepło, które sobą rozlewała, płynąc swobodnie w jego żyłach. Tego potrzebował, a nie otumaniania dziwnymi eliksirami, by nie umieć w żaden sposób się ruszyć i trwać cały czas w półśnie.
Kiedy chłopak oparł się o chłodną ścianę, Zabini musiał odwrócić wzrok. Uśmiech Weasleya wywołał coś, czego wolał zdecydowanie unikać. Czuł delikatne mrowienie w karku, a naprawdę nie miał zamiaru pokazywać swojej słabości i odpowiadać na zaraźliwy (i zarazem tak cholernie kuszący i – no przyznajmy to Fredowi – seksowny uśmieszek). Pozwolił – czy raczej zmusił się – spojrzeniu zsunąć się niżej, na nieco niespokojnie poruszająca się klatkę Weasleya. Domyślił się bez problemu, że siła upadku nie dała się zamortyzować jego ciałem i mimo wszystko Fred także musiał nieco pocierpieć za swoje heroiczne poświęcenie.
Zmienna mimika twarzy chłopaka skutecznie zwróciła uwagę Zabiniego na Fredową twarz. Mimowolnie jednak zamiast skupić i się na tym zadziornym spojrzeniu, które nagle przeszło w minę myśliciela, ślizgał się spojrzeniem po jego nosie, brodzie, wargach, uszach, po brwiach, z których jedna była naznaczona drobną blizną. Wiedział, że musi wykorzystywać każdą okazję, by się mu przyjrzeć. I zapamiętać. Wykorzystywał takie chwile najlepiej jak tylko potrafił.
– Wiem, kto to Addison, Weasley – warknął urażony. – Była. – Widział, że Fred i tak już go nie słucha, ale mimo wszystko odpowiedział.
Próbował wychylić się i zobaczyć, co ten Weasley kombinuje, jednak otumanione mięśnie i rana na plecach skutecznie ograniczały mu zdolność ruchową. Czuł się kompletnie nieporadny, bezsilny, kompletnie jak nie Zabini. Addison wpadła tylko na moment – a przynajmniej tak mu się wydawało, jednak po tych wszystkich zażytych specyfikach czas wydawał mu się jeszcze bardziej pojęciem względnym niż wcześniej.
Usuń– Mam tylko nadzieję, że nie wypalisz mi skóry – burknął, by jednak zachować Ślizgońską twarz.
To, co zaczęło się dziać w jego wnętrzu zdawało się być połączeniem erupcji wulkanu, trzęsienia ziemi i jeszcze czegoś, co akurat nie przyszło chłopakowi do głowy. Wpatrywał się w trzymane przez Weasleya pudełeczko niby podejrzliwie, ale już kiedyś słyszał o zbawiennych kosmetykach babci Molly. Pozwolił Fredowi pomóc sobie usiąść i usiłował utrzymać się w miarę prosto. Próbował zignorować reakcje swojego ciała na jego dotyk, robił co mógł, jednak nie każda komórka była chętna, żeby naprawdę się mu podporządkować. O proszę, jaka partyzantka… Nie protestował jednak, a Weasley nie zadawał pytań – na szczęście. Wziął głęboki oddech i…
I naprawdę miał ochotę krzyknąć. Pierwszy kontakt – pomijając te przyjemne dreszcze, które próbował uciszyć, powodowane tym, że to Weasley – nie należał do najmniej bolesnych. Syknięcie Freda jednak go uciszyło, zresztą nie miał nawet specjalnie siły protestować, a jego płuca były zbyt naruszone, by mogły nabrać na tyle powietrza, by wydał z siebie coś więcej niż cichy niezadowolony jęk. No co zrobić, jeśli praktycznie wsadzanie palców z jakimś mazidłem do otwartej rany bolało? Tłumił przekleństwa w sobie. Po chwili jednak ból zaczął ustępować, a dalsze smarowanie zaczynało być coraz przyjemniejsze. Czuł, że się rozluźnia, cichutko odetchnął z ulgą. Kiedy jednak Fred dotknął tego miejsca pod prawą łopatką, Zabini poczuł rosnącą panikę. Tak naprawdę z iloma osobami by się nie zabawiał, nikt nie odkrył czułego punktu Zaba.
Tak naprawdę to on poczuł się jak ciota, nie mogąc nawet się odsunąć, zaprotestować. Tym razem nie był otumanienie lekami, a właśnie dotyk chłopaka w tym miejscu go unieruchomił. Zresztą nawet gdyby chciał, nie potrafił sensownie zareagować. Nie chciał się zdradzić, ale jego ciało działało jak chciało wyłączone spod jego nadzoru przez tajemnicze specyfiki pielęgniarki.
– Uch, rzeczywiście działa – burknął tylko, ignorując uwagę o czułym punkcie.
Próbował się obrócić w jego stronę, jednak jeszcze aż tak sprawny nie był. Przechylił jedynie lekko głowę, by spojrzeć na niego w tył. Gdyby nie fakt, że wciąż trzymał myśli na wodzy – a trochę Ognistej zdecydowanie te wodze by poluzowało – prawdopodobnie już zacząłby fantazjować. No bo to jednak dość osobliwa sytuacja. Dwóch facetów na jednym łóżku w Skrzydle Szpitalnym. Bez koszul. Scena jak trzeba.
– Wiesz, Weasley, ja… Dzięki – wydusił z siebie jakimś cudem. Oddychać mu było o wiele łatwiej, widocznie maść działała także głębiej. – Tak właściwie… co się tam wtedy stało? Czemu tak się na mnie rzuciłeś i o co chodzi z tym tłuczkiem? – Jego głos nie był już tak chrapliwy, a i oddech był spokojniejszy.
Zabini, który jakimś cudem się rozpisał(a).
- Ja się wcale nie mazałam! Po prostu coś mi wpadło do oka! - zaprzeczyła od razu, czując, jak szkarłatna czerwień pokrywa jej policzki. Poczuła się zawstydzona swoją mocna reakcją, ale nie potrafiła inaczej, zawsze reagowała gwałtownie i pozwalała kierować się emocjom, które spychały rozsądek na dalszy plan. Wiedziała jednak, że to nie był tylko żart. Ktoś wiedział i nie zamierzał im odpuścić. Oboje nie byli jednak gotowi na tę rozmowę. Jeszcze nie.
OdpowiedzUsuńAddie nic nie mogła na to poradzić, musiała parsknąć śmiechem, bo wizja Freda podnoszącego rękę na kogokolwiek, a już w szczególności na nią, była zbyt abstrakcyjna, by choćby potrafiła sobie to wyobrazić. Jej śmiech był cichy i jakby niepewny, nie pasował do ciężkiej atmosfery, która zawisła nad Wieżą Astronomiczną, ale brzmiał i przypominało to wyjście słońca zza chmur, mimo że śmiech został zniekształcony przez płacz i brzmiał bardziej jak chrząkanie świni niż melodyjny, perlisty dźwięk tak dla niej charakterystyczny.
- Twoje ambicje bycia przykładnym Gryfonem sięgają do momentu, w którym może to zaimponować dziewczynom. Poza tym jesteś beznadziejny - zapewniła, trącając go lekko ramieniem w bok. W ten sposób wyrażała wdzięczność za jego wsparcie. Nie potrzebowali słów, by wiedzieć, co próbowali sobie przekazać i Addison była za to wdzięczna, bo nigdy nie radziła sobie dobrze z mówieniem tego, co naprawdę czuła. Słowa potrafiły oszukiwać. Złapała go za dłoń i mocno ścisnęła, opierając podbródek o jego bark, zdejmując z niego częściowo ciężar. Przyjęła go z powrotem na siebie, bo to brzemię było do zniesienia tylko wtedy, gdy niosło się je we dwoje, w przeciwnym razie już dawno by ich zniszczyło.
- Przetrwamy to razem, Freddie. Tak jak wszystko inne - powiedziała cicho, splatając ze sobą ich palce. Nie była to kwestia ich wewnętrznej siły i chęci przetrwania, a niezbędna konieczność. Bo chociaż mieli dość, chociaż bali się tego, co miało nadejść, zostali stworzeni do tego, by walczyć, nawet gdy już nie mieli siły. Rozbito ich na kawałeczki, może wcześniej byli już rozbici, tylko nie zdawali sobie z tego sprawy. Teraz cały świat zamarł w jednej chwili, a oni stali przed wyborem bez wyboru, bo mimo że nie potrafili się ocalić, wciąż parli do przodu. Nawet gdyby chcieli zatrzymać się, poddać, pozwolić, by ich serca stanęły, przestały pompować krew, a płuca nie nabrały więcej powietrza, to wciąż trwali, wciąż walczyli. Mieli dość, ale nie zatrzymywali się.
Bo życie to suka i nigdy nie dostaje się tego, czego się chce.
Addison zmarszczyła zabawnie nosek, kiedy Fred otworzył butelkę z alkoholem i pomieszczenie wypełnił jego ostry zapach. Rzuciła mu podejrzliwie spojrzenie, wiedząc, że ten pomysł nie może skończyć się dobrze.
- Czy ty właśnie próbujesz mnie upić, Weasley? - zapytała, drwiąco unosząc brew do góry i krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Od czasu pewnego incydentu w szóstej klasie wszyscy wiedzieli, że Addie ma naprawdę słabą głowę do alkoholu. Właśnie dlatego trzymała się z daleka od mocniejszych trunków, podczas gdy Fred niczego sobie nie odmawiał. Jej wstrzemięźliwość ostatecznie przynosiła korzyści im obojgu, bo pilnowała, by chłopak nie zrobił niczego zbyt głupiego, nawet jak na siebie. Poza tym dzięki temu ona zachowywała pamięć z wieczorów, podczas których Freddie zrobił z siebie kompletnego idiotę i przypominała mu o nich za każdym razem, gdy to tylko było możliwe.
Przerażał ją nie tylko udział Ognistej w ich eskapadzie, ale również konieczność wykonywania wszystkich poleceń chłopaka. Nie znosiła niespodzianek. Nie znosiła utraty kontroli. Lubiła bezpieczeństwo, a ono wiązało się z przewidywalnością, którą Freddie chciał jej odebrać.
UsuńPopatrzyła na niego, na jego błyszczące w ciemności oczy i rozciągnięte w półuśmiechu wargi, na jego zachęcające skinienie głowy i wyciągniętą w jej stronę rękę z butelką whiskey. Ufała mu.
Addie związała włosy w kucyka, odgarniając z twarzy i karku niesforne kosmyki włosów. Freddie zawsze alergicznie reagował na jej związane włosy, ciągnąc ją za warkocze za każdym razem, gdy próbowała stworzyć jakąś fryzurę, ale teraz tego potrzebowała. Zawsze, gdy znalazła się w trudnej, stresującej sytuacji zbierała włosy w kucyka i nazywała to swoim trybem wojownika.
- A, pieprzę to - powiedziała w końcu, wyrwała z jego dłoni butelkę i pociągnęła duży łyk. Alkohol zapiekł ją w gardle, sprawiając, że w jej oczach ponownie pojawiły się łzy. Zakasłała, kręcąc lekko głową, jakby nie mogła uwierzyć, że faktycznie to robi. - Sprowadzasz mnie na złą drogę.
boję się, co z tego wyniknie
[Wszystko rozumiem. :)]
OdpowiedzUsuńArkady
[Dobry wieczór :3 Freddie genialny, a karta w ogóle rewelacyjna. Irmi może i być jego "siostrą", czemu nie :3 Przyszywaną, bo przyszywaną, ale zawsze coś. Ona wyznaje zasadę - "Braci nigdy nie za wiele!" <3]
OdpowiedzUsuńIrmelin
[ Żaden problem.]
OdpowiedzUsuńLuke
Syknięcie Freda wydało mu się nieco niepokojące, ale jednak nie rozpoczął tematu. Czuł się nieco niepewnie z chłopakiem za plecami, nie widząc jego twarzy, nie mogąc zgadywać jego kolejnych ruchów. Wiadomo przecież, że o wiele łatwiej wyczuć czyjeś zachowania, przewidzieć reakcje, gdy widzi się tę osobę. A Zabini nie miał oczu z tyłu głowy. Nieco stłumionym delikatnym uśmiechem zaaprobował zmianę miejsca, w którym Weasley siedział. Ślizgon czuł większy komfort i zdecydowanie lepiej panował nad samym sobą, widząc, co rozmówca robi. Zwłaszcza ten rozmówca.
OdpowiedzUsuńWywrócił oczami, słysząc jego radę. No jakby sam o tym nie wiedział! Postanowił jednak tym razem trzymać język za zębami i w ten sposób okazać swoją wdzięczność. Rana nie sprawiała mu już takiego bólu, łatwiej było mu oddychać. Było mu po prostu lżej, jednak utrzymanie ciała w tej pozycji jeszcze przez jakiś czas wciąż wydawało się niemożliwe. Oparł się lekko ręką o materac, mając nadzieję, że to pomoże mu ustabilizować ciało. Przyglądał mu się, jednak starannie omijał wzrokiem jego oczy. Sam umiał z nich wiele wyczytać, bał się, że i Weasley może to umieć. Jakby nie patrząc też był niezłą sztuką i wiele razy widział go flirtującego. Bał się, że Weasley mógłby z jego oczu przeczytać aż za dużo. Patrzył na smukłe palce uderzające o oparcie krzesła, przypominając sobie ich dotyk. Odwrócił wzrok, próbując skupić myśli na czymkolwiek innym
Uważnie słuchał Freda, próbując odtworzyć sobie wszystko dokładnie, poukładać to w głowie. Beztroska w głosie Weasleya w jakiś sposób uniosła kącik ust Chrisa w stłumionym uśmiechu. Ale tylko jeden. Na więcej sobie nie pozwolił. Samo to, że Weasley rzucił mu się na pomoc było dziwne. A to, że w pewnym sensie ryzykował życiem… Nie miał siły teraz o tym myśleć. A tym bardziej przyznawać chłopakowi rangi bohatera. Mimo wszystko wciąż był Ślizgonem, zadufanym w sobie arystokratą – podrywaczem.
Koło jego ucha śmignął mały biały pocisk. Sówka jednego z jego kumpli, poznałby tę małą wariatkę wszędzie. Z lekkim uśmiechem przyglądał się jej w locie, dopiero po chwili zauważając panikę Freda. Zaskoczony, wręcz oniemiały patrzył, jak ten przerażony rzuca się gwałtownie do tyłu, by zaraz efektownie wylądować na swoich czterech literach. Sówka tymczasem zdążyła przysiąść dumnie przy Zabinim i wyciągać nóżkę z pakunkiem. Atak śmiechu przyszedł z opóźnieniem. Patrzył chwilę na chłopaka na podłodze, na jego wykrzywioną strachem twarz, na przewrócone krzesło i włosy w nieładzie, po czym wybuchnął swoim typowym dość zaraźliwym śmiechem. Rechot Zabiniego wypełnił prawie puste Skrzydło Szpitalne, odbijał się echem od wysokiego sufitu i od pustych łóżek. Jego ciało drżało od spazmatycznego śmiechu, którym całe było wstrząsane. Uspokoił się jednak szybko. Zaraz znowu było mu ciężko złapać oddech, a rana przypomniała o swoim istnieniu. Oparł się wygodniej na łóżku i odetchnął ciężko.
– Spokojnie, Weasley. To tylko Rapide. – Czule trącił sówkę w bok, zaraz uwalniając ją od paczuszki. – Nie gryzie, serio. A to, że lubi psuć fryzury Gryfonom to inna sprawa. Jest tresowana – zaśmiał się wesoło, na jego ustach wciąż gościł nieco kpiący uśmieszek.
Sówka uwolniona od pakunku dziobnęła go przyjaźnie w palec, by zaraz znów wznieść się pod sufit i z niespotykaną prędkością wypaść przez okno. Obserwował chwilę jej lot, by zaraz przenieść zaciekawiony wzrok na Gryfona, który powoli zaczynał gramolić się z podłogi.
– Cały jesteś, Weasley? – zapytał, marszcząc brwi. – Pomógłbym, ale raczej nie zwlokę się teraz z łóżka, wybacz.
W dłoniach ważył paczkę i próbował odgadnąć, co tym razem zapakowali mu kumple. Za każdym razem gdy był w Skrzydle Szpitalnym próbowali się do niego dostać, jednak odkąd jeden z kumpli oberwał za takie wtargnięcie jakąś – co prawda drobną – klątwą, zrezygnowali. Od tamtego czasu zawsze wysyłali mu Rapide z jakimiś słodyczami. Zawsze mógł na nich liczyć, ale naprawdę nie chciał, by oglądali go w takim stanie. Powoli rozerwał papier, wręcz nie wierząc w swoje szczęście, kiedy oprócz kilku opakowań czekoladowych żab i fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta (które zawsze dostawał jak na złość, naprawdę ich nie lubił odkąd trafił na stare skarpetki – ale od czego są kumple?) znalazł butelkę swojej własnej prywatnej płynnej miłości i najlepszego leku na wszystko. Whiskey błyszczała zachęcająco, przelewając się między szklanymi ściankami.
UsuńZerknął na Freda i uśmiechnął się triumfalnie, pokazując mu butelkę.
– Skoro ty podzieliłeś się ze mną swoim lekiem, chyba z czystej kultury wypadałoby, żebym i ja się z tobą podzielił. Reflektujesz na Ognistą, Weasley?
Ja nie wiem co, ale Zabini. Nie podoba mi się.
[ Wybacz, że tak późno... ;) Cieszę się i dziękuję za te lajki. Wiesz, myślę, że skoro masz tyle wątków i odpisów, to nie ma sensu zaczynać czegoś nowego teraz. Możemy jednak zrobić powiązanie bez wątku i później się zawsze do niego odwołać, kiedy zwolni Ci się trochę kolejka :). Co Ty na to? Myślę, że skoro są z jednego rocznika, to na pewno mają jakieś lekcje razem. Poza tym, Freddie jest w drużynie ścigającym. Co prawda Alyssa nie chciała do niej dołączyć, to jednak w Durmstrangu była szukającą i ogólnie świetnie radziła sobie na miotle. Można też wykombinować, że trener przydzielił jej do odrobienia "godzinek" za przypadkowe trafienie pewnej wrednej... ekhm. W każdym razie, Fred akurat musiałby trenować do zawodów i przypadłaby mu w dodatkowych treningach Alyssa. Poza tym, Weasley na pewno nie raz widział jak Zabini pojawia się od czasu do czasu pod jej klasą i czasem próbował wybadać co ich "łączy". Tyle wpadło mi do głowy, so... Jak Ci się to widzi? ;3 ]
OdpowiedzUsuńAlyssa
- Przestań się na mnie gapić, Weasley - warknęła, czując na sobie badawcze spojrzenie Freda. Nie podobało jej się to skrępowanie, które ją ogarnęło, gdy zbyt długo się na nią patrzył, jakby próbował dostrzec w niej coś, czego inni, a nawet ona sama, nie widziała. To było coś zupełnie nowego. Potrafili razem przeleżeć wiele godzin w całkowitej ciszy przerywanej jedynie ich spokojnymi oddechami i to milczenie nie stawało się krępujące. Nigdy nie czuła się przy nim zdenerwowana, bo on wiedział o niej wszystko i mimo to nie obawiała się jego reakcji, nigdy jej nie oceniał, nawet gdy popełniała najgorsze błędy w swoim życiu. Mieli niepisaną umowę, której nikt poza nimi nie rozumiał i to było dobre. Był wszystkim, co miała. Nie zmieniłaby tego, bo to byłoby niczym igranie z ogniem, w którym tak łatwo przecież mogli się sparzyć. Wiedziała, że wychodząc poza tę bezpieczną sferę, którą razem wybudowali, mogłaby zyskać coś cudownego, ale istniało pięćdziesięcioprocentowe prawdopodobieństwo, że straci najlepszego przyjaciela, bez którego nie potrafiłaby żyć. Nie była gotowa na to ryzyko, chociaż nawet o tym nie wiedziała. Ona sama nigdy nie rozważała tej opcji, ale uczucia rządziły się własnymi prawami, których nie rozumiała. Emocje pozostawały dla niej zagadką, były zbyt skomplikowane i chaotyczne, by mogła zrozumieć, co czuje.
OdpowiedzUsuńAddie rzuciła mu mordercze spojrzenie, przykładając zimne dłonie do policzków, aby schłodzić skórę i ukryć rumieńce. To była jej zmora od zawsze. Wystarczyło, że wyszła na słońce, chwilę poćwiczyła albo się zawstydziła, by jej cera przybierała głęboki odcień czerwieni. Może w przypadku innych dziewczyn rumieńce były urocze, ale w przypadku Addie sprawiały wrażenie jakiejś zakaźnej choroby czy groźnej wysypki. Przypominała wielkiego, chodzącego na dwóch nogach pomidora i za każdym razem, gdy czuła zdradzieckie ciepło na policzkach, miała ochotę zapaść się pod ziemię, o czym Freddie doskonale wiedział, ale wykorzystywał okazję, by trochę się nad nią poznęcać. Tylko dlatego, że ciągnął ją za sobą po schodach, nie wymierzyła mu kopniaka w tyłek.
- Czy ja w ogóle chcę wiedzieć, skąd wiesz, co to jest róż na policzki? - zapytała Addison z irytacją, wywracając oczami. Ona sama nie miała pojęcia o makijażu, to była dla niej czarna magia. Te wszystkie specyfiki wydawały jej się takie lepiące, ciężkie i nieprzyjemne do noszenia na twarzy, że trzymała się od tego wszystkiego z daleka. Trudno, nigdy nie zostanie Miss Universe. Na samą myśl o paradowaniu przed mężczyznami w skąpej bieliźnie i bycie ocenianą wzdrygnęła się, a jej powieka zaczęła nerwowo drgać. Zwłaszcza po tym, jak po szkole zaczęły chodzić plotki o jej własnej wersji modnej marki bielizny Addison's Secret. Co nawiasem mówiąc było winą Freddiego i jego zamiłowania do hazardu oraz zakładów. Przez niego jej reputacja mocno cierpiała.
Podążała za nim, właściwie biegnąc, bo z racji jego długich nóg i jej niezbyt imponującego wzrostu musiała nadrabiać sporą odległość. Pod nosem mamrotała przekleństwa i ciągle narzekała na swój biedny los, bo zamiast pozwolić jej wrócić do łóżka, ciągnął ją po pogrążonych w mroku korytarzach Hogwartu, w każdym momencie narażając ich na szlaban. Ona sama miała pełną kartotekę, bo mniej więcej od trzeciej klasy nauczyciele przestali wierzyć w jej gorące zapewnienia, że złamała nos kolejnemu uczniowi przez przypadek i niewinne spojrzenie słodkiej dziewczynki, które musiała opanować do perfekcji, jeśli chciała wysępić kolejną czekoladową babeczkę od swoich opiekunek. Freddie był dużo bardziej opanowany, więc mógł sobie pozwolić na kolejny szlaban, w dodatku profesorowie go uwielbiali i zawsze dostawał jakieś proste, przyjemne prace, podczas gdy ona miała tę przyjemność, że spędzała swoje popołudnia na nudnych, ciężkich zajęciach. W końcu zatrzymali się przed wyjątkowo szpetnym obrazem, a ona rzuciła mu sceptyczne spojrzenie, zastanawiając się, po co ją tutaj przyprowadził. Może i musiała robić wszystko, co kazał, ale nie miała zamiaru rezygnować ze swojego prawa do komentowania i wyrażania swojego niezadowolenia.
UsuńPrzejęła od niego butelkę i na raz wypiła kilka porządnych łyków. Gdy oddała mu Ognistą, musiała przytrzymać się jego ramienia, żeby się nie wywrócić, bo zaczęło jej się już kręcić w głowie od nadmiaru alkoholu. Miała naprawdę słabą głowę.
- Pamiętaj, że kiedy zacznę rzygać, to ty będziesz mi odgarniał włosy - przypomniała mu, chwiejnie podchodząc do ściany, którą wskazał. Addie miała kompletną pustkę w głowie, ale wiedziała, gdzie chciałaby się znaleźć. W domu.
Nagle na ścianie pojawiły się drzwi. Były proste i znajome. Addison popatrzyła na Freda, uśmiechając się nieśmiało i nacisnęła klamkę.
W środku sączyło się ciepłe światło, w powietrzu unosił się doskonale jej znany zapach babeczek i miłości. Jedną ścianę w salonie pokrywały zdjęcia całej rodziny, w tym małego Freddiego, który był uroczym urwisem. Wszędzie walały się jakieś przedmioty niewiadomego pochodzenia. Przesunęła ręką po drewnianym stole, wiedząc, że to nie powinno być miejsce, które uważała za swój dom, ale tak właśnie było. Nie wielka rezydencja należąca do jej rodziny, w którym zawsze było pusto i cicho, a przede wszystkim samotnie, nie ich letni domek nad morzem, który teoretycznie powinien być miejscem jej najlepszych wspomnień, nie jej dormitorium, które dzieliła ze wścibskimi współlokatorkami, nie Wielka Sala, w której zawsze było tłoczno i głośno, a dom państwa Weasley'ów. Nie potrafiła zliczyć, ile nocy spędzili na trawniku, licząc gwiazdy ani ile razu jadła razem z nimi kolację, ciągle się śmiejąc i kopiąc Freda pod stołem, gdy ten rzucał w nią groszkiem. Tutaj czuła się najlepiej, ale przecież nie należała do tego miejsca.
- To tak samo wyszło - powiedziała do Freddiego, nie wiedząc, co jeszcze mogłaby powiedzieć, by to wytłumaczyć.
patrz, jak słodko<3
[ No cóż, witam serdecznie i jestem dumna z efektu jaki Kain wywarł na wszystkich ;3 Myślę, że z takim nakładem wątków odpuścimy sobie nabijanie kolejki. Możemy sie zgadać, kiedy odpadnie Ci trochę odpowiedzi :)
OdpowiedzUsuńAh, no i nie ma za co, Kain lubi silnie oddziaływać na innych. :) ]
Kain
[Podoba mi się forma karty. Ale nadal czuję, że nic nie wiem o Freddiem i mimo że szczerze chciałabym rzucić jakimś pomysłem, nie potrafię nic napisać. :<]
OdpowiedzUsuńLottie Taylor
Lysse niesamowicie nie lubiła zwierząt. Każdy gatunek w mniejszym lub większym stopniu ją do siebie w pewien sposób zniechęcał. Nigdy nie miała ona domowego zwierzaka i cieszyła się, ze tak pozostało. Kilka razy w roku przebywanie z przyrodnim rodzeństwem liczyło się dla niej tak samo. Cóż jednak było powodem niechęci dziewczyny to jakichkolwiek osobników z tej grupy? Geneza tego miała swój początek dawno temu i naprawdę długo by można na ten temat rozwodzić. Nie mniej jednak ta nienawiść była w pewnym stopniu odwzajemniona. No bo jak wytłumaczyć, że dziewczyna dosyć niedawno dostała uczulenia na kocią sierść, a jej pobyt w pobliżu jakiejś sowy niemal za każdym razem kończył się okaleczeniem jej ciała.
OdpowiedzUsuńAno właśnie. Sowy. Ten akurat wątek dziewczyna wyjaśniała sobie w inny sposób. Była wręcz przekonana, że te wredne ptaszyska wszystkie zrzeszyły się w Związku nieprzyjaciół panny Rookwood , a powodem tego wszystkiego była jej nieudana próba zabawy z ptakiem kolegi z dzieciństwa, która zakończyła się śmiercią zwierzaka. Ale to był wypadek! . Jedno jest jednak pewne. Zwierzęta to czyhające na każde jej potknięcie zło.
Jednakże tak niepozorne Fretki stanowiły wyjątek od tej twardejzasady Lysse. Miały one w sobie pewien urok, który sprawiał, że dziewczyna nie spoglądała na nie z odrazą. No i te wąsy... Trzeba przyznać, imponujące.
Chyba właśnie drobna sympatia Ślizgonki do tych łasicowatych ssaków sprawiła, że to właśnie o tym zwierzęciu Lysse w pierwszej kolejności pomyślała, wypowiadając zaklęcie.
Ale po kolei.
Tego dnia panna Rookwood była w okropnym humorze. Od rana kumulowały się w niej negatywne emocje. Wizyta u dyrekcji za drobną sprzeczkę z nauczycielem, kiedy to zakwestionowała jego kompetencje, czy doprowadzenie jednej z młodszych uczennic do płaczu nie dość, ze nie uspokoiły jej trochę, to jeszcze bardziej podirytowały. Dziewczyna była teraz chodzącą bombą, którą jeden drobny ruch mógł aktywować, powodując ogromną eksplozję.
No a cóż temu wszystkiemu zawinił biedny Freddie. Po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, no i był po prostu tym samym Fredem Weasleyem, którego Lysse przeznaczone było nienawidzić i z którym prowadziła niezwykle zacięte kłótnie przyciągające największe ilości gapiów. Prawdą było, że ludzie czasem umyślnie doprowadzali tę dwójkę to wzajemnej wściekłości tylko po to, aby nacieszyć się spektakularną potyczką słowną. Prawda była jednak zgoła inna. Bo czy oni się nienawidzili? Niekoniecznie. Zdarzyła się te dwójce nawet chwila zapomnienia, ale tak przecież nie mogło się stać. To zauroczenie zostało zamazane w czeluściach umysłu i nigdy już nie miało ujrzeć światła dziennego.
Lysse wchodziła właśnie po schodach, kiedy poczuła mocne pchnięcie, a po chwili podniesiony znajomy głos, zwracający się do niej. Wzięła głęboki wdech, a jej twarz zrobiła się czerwona. Nadchodził wybuch. Apogeum jej dzisiejszej frustracji.
– Co ty mówisz, ty wredny, parszywy, zdradliwy gadzie! Jak śmiesz zwracać się w ten sposób do mnie... ty paskudy tchórzu. – I w tej chwili dziewczyna wyciągnęła różdżkę i wycelowała w chłopaka, a z jej ust wydobył się cichy szept. Po chwili nie stał już przed nią wysoki panicz Weasley, ale urocza, brązowa fretka. Lysse rozejrzała się i w akompaniamencie krzyków i wiwatów złapała w dłonie zwierzaka i schowała go do kieszeni szaty po czym szybkim krokiem ruszyła przed siebie w stronę Zakazanego Lasu.
– Już ja cię załatwię. – wysyczała, wyciągnąwszy fretkę z płaszcza i objąwszy ją w dłoni, kiedy już znajdowali się pośród niezliczonej ilości drzew. Szła szybkim krokiem, nie do końca znając drogę. Stanęła i przyjrzała się zwierzakowi, a po chwili pociągnęła go za długie wąsy. – No i co Fredziu, do twarzy ci. – wysyczała ironicznie.
kochająca lysse
[Uniżenie proszę o wybaczenie, nie wiedziałem! :< Faktycznie musieliśmy się minąć.
OdpowiedzUsuńDzięki za życzenia i w ogóle, a jakbyś miał/a jakiś pomysł na wątek, to też się piszę. :D]
[ Szczerze mówiąc to karta "pisana na kolanie" <3 ale cieszę się, że się podoba. Szkoda, że Freddie nie jest rudy :3 rudy mi się definitywnie kojarzy z Weasleyami :3 ]
OdpowiedzUsuńWyatt
[Czsześć, łizlijowski pomiocie, niech się twoje życzenia spełnią.]
OdpowiedzUsuńThomas Malkovich
[It's raining man, chciałoby się powiedzieć.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za powitanie! :D]
Dave
[ Najchętniej Willowi dałbym samo zdjęcie i tyle :3 Wolę wątki pisać i czekam na ten dla Clemence :3 ]
OdpowiedzUsuńWilliam
[Ok, w takim razie do usłyszenia. Czy tam przeczytania. :D]
OdpowiedzUsuńBobby z kolei pierwszą poważną imprezę odbytą u boku wiernego mu Feddiego, wspominał zupełnie inaczej. Nie wspominał licznych butelek po ognistej walających się pod nogami, kłótni z Zoe, poza którą wówczas świata nie widział. Nie mówił o tym jak zdemolował biblioteczkę w pokoju wspólnym, czując ten niesamowity przypływ odwagi i siły. Nie opowiadał o tym, ile dziewcząt przewinęło mu się przez ręce podczas jednego wieczoru. Nie odwoływał się do, z pewnością jakże wspaniałych, wydarzeń z tamtej imprezy. Tak jakby wolał wszystko przemilczeć udając, że nigdy żadne z tych wydarzeń nie miały miejsca i były tylko wytworem bujnej wyobraźni Weasleya. Prawda jednak była znacznie prostsza, a jednocześnie tragiczniejsza w skutkach dla Grahama. Jedyne co pamiętał z imprezy to jej skutki: kac morderca, czterogodzinna koza, Zoe, wyzywająca go od najgorszych łajdaków i kilka dziewczyn, które od tego czasu znacznie zmieniły swoje zachowanie w stosunku do Grahama, jedne w pozytywnym, a inne w negatywnym sensie. Jednak najbardziej dotkliwy był osądzający wzrok Alici, krążący za nim przez dobry miesiąc po całym zamku. Przeszywający do szpiku kości i w porównaniu do wzroku, którymi obarczali go nauczyciele, ten rzeczywiście wzbudzał w nim poczucie winy, choć nie do końca wiedział, na czym polegała jego zbrodnia, a dziewczyny jak to dziewczyny, nie powiedzą ci tego tak po prostu.
OdpowiedzUsuńNajwiększym wsparciem w tej sytuacji okazał się Freddie, który pomógł opanować stadko napalonych czy rozwścieczonych dziewcząt i wspierał Bobbiego w próbie zjednania sobie Zoe, choć ta akurat zakończyła się fiaskiem. Weasley był nie tylko towarzyszem głupkowatych dowcipów, wspólnikiem w największych przekrętach, jakie ten zamek widział od czasów ojca i wujka Freda, czy prawie legendarnych Huncwotów. Co ciekawe, wszyscy wspomniani, włącznie z Bobbym należeli do tego samego domu, godnie promując słynną gryfońską odwagę popychającą do braku jakichkolwiek zahamować w coraz to bzdurniejszych pomysłach. Najbardziej boli cios zadany przez najbliższe nam osoby.
Ta impreza, tak jak reszta późniejszych nie przypominała tamtej popijawy. Przypominała bardziej bankiet biznesowy, przynajmniej dla Bobbiego. Dobijając targu z młodszymi uczniakami, chętnymi by nabyć gadżety, których nie powstydził się nawet papa George, nie mógł pić za dużo. Zysk ze sprzedaży, przeznaczał przeważnie na półprodukty do kolejnych eksperymentów, wymyślając coraz to okropniejsze wynalazki. Natłok uczniów, w dodatku pod wpływem procentów, był do tego idealna okazją, a nie mając głowy do nauki, przynajmniej potrafić knuć i handlować jak nikt inny. Nic dziwnego, że znikną z Pokoju Wspólnego, rozprawiając na temat ilości i rodzaju na schodach, uważając na bacznie obserwujące ich portrety. Kiedy w końcu zapadła decyzja, grupka Puchonów, których oczywiście Graham jak wszystkich z domu Helgi uważał za przygłupich, udali się do swojego dormitorium po płacę, zaś Gryfon przeszedł przez obraz Grubej Damy. Weasley znikną mu z pola widzenia, choć kiedy Bobby opuszczał wierzę, ten od dobrej pół godziny siedział w jednym miejscu z butelką Ognistej. Jego zniknięcie mogło oznaczać coś złego, lecz równie dobrze mogło nie znaczyć nic poza tym, że alkohol w końcu uderzył mu do łba i zatacza się gdzieś poza wzrokiem przyjaciela. Nie widząc powodu, by martwić się nieobecnością nierudego rudzielca, udał się do sypialni chłopców po rzeczy dla Puchonów, ale to co tam zobaczył, było boleśniejsze niż jego pierwsza poważna bójka.
Przez dłuższą chwilę stał w ciszy z lekko rozchylonymi ustami spoglądając to na zmieszanego Weasleya stojącego w samych spodniach, to na Alicię z dłomi przy twarzy, z wręcz przerażoną miną. Nawet iście modlitewna poza i alkoholowy rumień na jej twarzy, nie były w stanie przebłagać, zazwyczaj niezwykle pobłażliwego dla niej brata. Czując narastający w nim gniew, pochwycił siostrę za łokieć i natychmiast odciągnął od przyjaciela, wprowadzając z sypialni.
Usuń- Auć, auć, Bobby, to boli! – Syknęła czując uścisk, na który przelała się tylko drobna cząstka furii piętrzącej się w chłopaku.
- Doprawdy? Ma boleć, durna. – Puścił ją dopiero w połowie schodów, niemalże popychając ją na dół. – Za dwie minuty masz być w tej waszej cholernej Wieży, bo inaczej pogadamy.
Dziewczyna przyglądała mu się z niepokojem. Pierwszy raz widziała go tak wyprowadzonego z równowagi. Zawsze był nieco nadopiekuńczy i zdarzało mu się wdawać w bójki z chłopakami, którzy ośmielili się w jakiś sposób skrzywdzić jego oczko w głowie, ale nawet, kiedy był na nią zły, nie odzywał się do niej przez kilka minut, czasami godzin, rzadko dni, ale nic poza tym. Zawsze kilkoma żarcikami, albo drobnym przekupstwem udawało je się wywołać na urażonej buźce drobny uśmiech, a wtedy już szło z górki. Tym razem wiedziała, że tak łatwo nie będzie. W dodatku cała uwaga uczestników imprezy zwróciła się na tą dwójkę.
- Nie jesteś ojcem Bobby, nie próbuj go udawać… - Wypaliła ze smutkiem w oczach, wiedząc, że cios zadany teraz, zrodzi w nim poczucie winy, które zaowocuje tym, że koniec końców to on będzie ją przepraszał. Pokręciła tylko głową i odwróciła się na pięcie opuszczając Wieżę Gryffindoru. Mimo kilkunastu par oczu, wlepionych ślepo w Grahama, czuł jakby w odległości co najmniej kilku mil, nie było nikogo. Został sam ze swoją złością i szalejącymi w głowie myślami.
[gosz kiedy mi tyle tego wyszło O-O Alicia to przebiegłe stworzonko, chociaż bywa durne jak na Krukona. ]
Kontakt wzrokowy.
OdpowiedzUsuń– Pamiętaj, Christopherze… Merlinie, ale cię ta twoja matka skrzywdziła. Jak można tak nazwać syna? A mówiłam Blaise’owi, żeby uważał na te dziwne Fineczki. Czy Norweżki. Od początku mi się nie podobała. Co ten twój ojciec ma w głowie. I pomyśleć, że wyszedł spod moich skrzydeł! …o czym to ja mówiłam, kochanie? A tak! Kontakt wzrokowy. Kontakt wzrokowy to najlepsza broń, ale jednocześnie najbardziej zdradziecka technika flirtowania. Oczy są zwierciadłem duszy, Zabini. To one mogą powiedzieć ci dosłownie wszystko. I jednocześnie cię zdradzić. Po oczach możesz poznać wnętrze człowieka, jego uczucia. Wyczuć kolejne reakcje, one mówią zanim otworzą się usta. Wystarczy umieć patrzeć. Pamiętaj, nie pozwól im nigdy żyć własnym życiem, panuj nad nimi. Zabini, to ważne, nie żartuj sobie z babki. To, że jestem stara, tylko potwierdza to, że wiem, o czym mówię, na Merlina!
– Jasne, babciu. Kontakt wzrokowy. Nie żartuję. Uśmiecham się po prostu…
– Co ja z tobą mam, Zabini! I tak jesteś bardziej pojętny niż twój ojciec. Może geny tej jego całej Szwedki nie były aż tak złe? No, ale jak się z kimś rozmawia to…
– …to się na niego patrzy, tak babuniu. Przepraszam.
– No to odłóż może ten telefon? Wiem, że kontakt wzrokowy bywa męczący. Czasem chciałoby się go uniknąć. Nie można. Pokazujesz w ten sposób swoją słabość, Zabini. Jesteś mężczyzną. To, że twoja matka skrzywdziła cię imieniem tylko potęguje fakt, że powinieneś wiedzieć, co robić z tymi uroczymi brązowymi oczkami po ojcu! Masz być męski co najmniej jak Blaise, a nie jakąś albinoską kobietką. Nawet jeśli poczujesz się jak zakochana kobietka, nie pokazuj tego. Och, nie patrz tak, wiem przecież, nie powinnam obrażać twojej matki, ale…
– …tak, babciu, wiem. A i ty wiesz, że wolałbym, żeby bardziej przypominała ciebie…
Tym razem nie umiał. Nie umiał zachować się jak przystało na Zabiniego. Czuł jego wzrok dosłownie każdą najdrobniejszą komórką ciała. Fredziakowe spojrzenie przenikało jego całą posturę, zdawało się elektryzować powietrze wokół nich, stawiać dęba najmniejsze włoski na nagiej skórze Zabiniego. Próbował to wyperswadować samemu sobie, ale zdawało mu się, że i Fred coś poczuł. Może nie w ten sposób i nie tak intensywnie. Może zrzucił to na Ognistą. Może… Nie chciał wiedzieć. Dostrzegł w oczach chłopaka jednak pewien błysk, który tylko rozgrzewał krew w jego żyłach. Tym bardziej więc pozwalał oczom żyć własnym życiem – próbując wyrzucić z głowy głos babci – chciał nacieszyć się tą chwilą, póki mógł. Pragnął, by to trwało i trwało, jednak po chwili zrobiło się dość niezręcznie, a uśmiech, którym sytuację skwitował Weasley, przyprawił jego serce o pokaźne salto. Powinien się w końcu ogarnąć, uspokoić.
– Twoje zdrowie, Zab.
Ci, którzy mówili, że Felix Felicis to płynne szczęście, chyba nigdy nie mieli w ustach cudownej Ognistej. Tylko ona potrafiła wprowadzić w taki stan. Była jednym z największych uzależnień Zabiniego. Uwielbiał czuć, że płynie wraz z jego "czystą" krwią w krwiobiegu, że zasila komórki jego ciała. Wręcz ubóstwiał czuć, jak ta uderza mu do głowy, sprawiając, że ta najważniejsza, zdawałoby się, część ciała nagle stawała się beztrosko lekka, pozbywała się wszystkich czarnych myśli, pozostawiając tylko te w kolorze samego alkoholu. A przynajmniej tak Zabini to sobie wizualizował.
Od razu wyczuł, że i Weasley jest smakoszem whiskey. Jego mina wyrażała to, co czuł sam Zabini, czując ukochane pieczenie w gardle. Tak się wyczuwa swoich. Zaraz mimowolnie się wyszczerzył, prezentując jeden ze swych najnaturalniejszych uśmiechów. Kiedy znów poczuł szkło butelki pod palcami, odetchnął z ulgą. Czuł, że teraz wszystko już musi być na swoim miejscu. Że wszystko się ułoży i że wszystko ma pod kontrolą. Kto by pomyślał, jaką zmianę w myśleniu i postawie może wywołać ta skromna butelka i magicznej zawartości. Naśladując gest Gryfona, uniósł lekko butelkę.
- Twoje także, Weasley. Żeby ci się te twoje żeberka pozrastały! - Oblizał wargi i zaraz przystawił butelkę do ust, pociągając z niej swoim zwyczajem potężnego łyka.
UsuńDopiero po chwili dotarło do niego to, że dotyka wargami tej samej butelki, co usta Freda...
- Też z tego piłeś, to prawie jakbyśmy się całowali, Chris!
- Mówiłem, żebyś tak do mnie nie mówiła...
- Oj, przepraszam! ...ale prawie się całowaliśmy!
- Hm. No tak...
Uśmiechnął się pod nosem do wspomnienia. Zaraz westchnął cicho z zadowoleniem, dopiero po chwili odsuwając butelkę od ust. Czuł powoli budzące się mięśnie, które zdawały się wracać do normalnego funkcjonowania od samego zapachu whisky. Najlepszy lek pod słońcem. Zaraz znów podał butelkę chłopakowi, nie chciał przecież wyjść na egoistę.
- To ze sklepu twojego ojca? Ciekawy wynalazek. - Pokiwał głową, przyglądając się palcom chłopaka na butelce. - Sam czasem lubię się pobawić w tworzenie takich... drobiazgów. - Gdyby ktoś go zapytał, nie umiałby odpowiedzieć, czemu powiedział akurat to.
Niesłowny zuy Zabini tańczący na rurze. Od odkurzacza.
[I DONE IT. PROUD.]
[Przybywam!]
OdpowiedzUsuńZ racji, że za tydzień mecz Sophie od razu po swoich zajęciach pobiegła na boisko gdzie była umówiona z kolegą poznanym kilka tygodni temu. Mieli razem poćwiczyć, mimo, że byli z różnych drużyn.
Sophie dobrze sobie radziła na miotle - talent odziedziczyła po matce. Już widziała blondyna, który był do niej odwrócony tyłem. Tym lepiej dla niej. Podbiegła cicho i zakryła mu oczy dłońmi.
- Cześć Sophie - powiedział i odwrócił się do niej przodem. To już była ich tradycja, zakrywanie sobie oczu dłońmi. Może i głupie, ale dla nich ten gest znaczył bardzo dużo. Mimowolnie zaczynali się zaprzyjaźniać, a może nawet byłoby z tego coś więcej?
- Bierzmy się do roboty - rzuciła dziewczyna i przerzuciła nogę przez miotłę. Chłopak chwile potem zrobił to samo i już unosili się trzy metry nad ziemią.
- To co zwykle! – krzyknął Luke i zaczęli działać wedle wcześniej ustalonego schematu. Najpierw podania, później próby odbierania kafla, a na koniec rzuty do bramek. Godzinę później odłożyli kafla na miejsce. Wznieśli się wyżej niż powinni i zaczęli oglądać chmury.
- Po co oglądać chmury z ziemi, skoro można je oglądać będąc wśród nich! – zaśmiali się oboje na słowa chłopaka i po prostu podziwiali widoki.
Byli w pełni świadomi, że ktoś w każdej chwili mógł ich zobaczyć, jednak im to nie przeszkadzało.
Nie zdawali sobie sprawy, że ktoś JUŻ ich zauważył i wcale nie podobało mu się to co widział.
Luke podleciał bliżej dziewczyny i lekko objął ją w pasie, drugą wciąż trzymając miotłę. Sophie nie protestowała, wręcz przeciwnie. Posłała chłopakowi delikatny uśmiech i gdy chłopak przybliżył do niej swoją twarz, ona zrobiła to samo. Już mieli złączyć wargi razem gdy z głośników rozległ się głos:
- Promocja na Kremowe piwo! Co drugi klient dostaje kufel za darmo! Tylko do 20!
Sophie doskonale poznawała ten głos. Jakby nie patrzeć to właśnie od rudego chłopaka słyszała miłe słowa jeszcze dwa lata temu.
- Spotkajmy się o 20 dzisiaj, tutaj. – szepnęła i musnęła swoimi wargami jego. Chłopak tylko pokiwał głową i już go nie było. Za to dziewczyna czym prędzej podleciała do budki komentatora i mordowała właśnie wzrokiem swojego byłego chłopaka – Freda Wealeya.
[Nawet nie jest źle! *o*]
Sophie
[No jasne! Ja na wątek zawsze chętna :) Mam nadzieję, że coś wymyślisz, bo ja w tym momencie mam mózg wielkości orzeszka laskowego i nie przychodzi mi do głowy kompletnie nic...]
OdpowiedzUsuńEllie
UsuńAddison nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak bardzo nie lubił rodzinnego interesu. W środku zawsze było głośno i kolorowo, obrazy niesamowitych psikusów atakowały ją ze wszystkich stron podobnie jak tłum uczniów, których zawsze było pełno w środku, ale to miejsce miało w sobie jakiś niesamowity urok i czar, magia dosłownie unosiła się w powietrzu, wprawiając wszystkich zwiedzających we wspaniały nastrój (miała swoje podejrzenia, była niemal pewna, że w pomieszczeniach rozpylano jakiś specyfik, który miał tak wpływać na klientów, ale i tak lubiła tam przychodzić). Siadała na kontuarze przy kasie, machała nogami w powietrzu i robiła za moralne wsparcie dla Freda, który wyglądał, jakby mógł w każdej chwili umrzeć, jeśli jeszcze jeden dzieciak zapyta go czy Krwotoczki Truskawkowe na pewno nie spowodują krwawienia z odbytu. Ona za to umierała za każdym razem, gdy młode czarownice przychodziły specjalnie do niego z zapytaniem o eliksiry miłości, w ich mniemaniu zalotnie mrugając rzęsami, chociaż bardziej to wyglądało jak początek ataku padaczki. Freddie w sposób w miarę profesjonalny (jeśli próba zaglądania za dekolt jest profesjonalizmem, trudno powiedzieć, ona w końcu się nie znała) tłumaczył dziewczynom, na czym to polega, a Addie za ich plecami imitowała odruch wymiotny, tym samym zyskując pełne dezaprobaty spojrzenie Roxanne i śmiech pana Weasley'a, który mimo usilnych starań nie potrafił utrzymać powagi zbyt długo.
OdpowiedzUsuńWiele osób zadawało sobie pytanie, jak to się stało, że ktoś taki jak Addie trafił do Domu Borsuka. Nie była miła ani słodka, jej poszanowanie do regulaminu szkolnego ograniczało się do jego nagminnego łamania, była zbyt zdeterminowana jak na typową przedstawicielkę tego domu i na pewno nie zostanie najbardziej koleżeńską osobą miesiąca, ale była Puchonką. Nienawidziła fałszu oraz znęcania się nad słabszymi, była cierpliwa i pracowita, dążąc z poświęceniem do perfekcji, której nie mogła osiągnąć, a sprawiedliwość była dla niej najważniejsza i to nic, że wymierzała ją za pomocą pięści. Początkowo była grzeczną, przykładną córeczką, nosiła pastelowe ubrania i urocze kokardki, wierząc, że w ten sposób wzbudzi miłość u swoich rodziców zajętych robieniem kariery i że w końcu zwrócą na nią uwagę. Nie zrobili tego, a Addison zrozumiała, że dla nich nigdy nie będzie wystarczająco dobra, więc przestała się starać o ich aprobatę. Wstążki spaliła w kominku, zaczęła wspinać się na najwyższe konary drzew, jej kolana zawsze były poobdzierane, siniaki niewiadomego pochodzenia zdobiły jej ciało, a w jej spojrzeniu pojawiły się buńczuczne, wojownicze iskierki. Postanowiła, że nigdy więcej nie będzie spełniała czyichkolwiek oczekiwań i zaczęła żyć w sposób, który jej odpowiadał, często doprowadzając przez to swoich opiekunów i nauczycieli do białej gorączki. Nikt nie mógł jej powiedzieć, co miała robić, nawet Freddie tego unikał, wiedząc, że stawianie jej ultimatum czy inna forma nacisku mogłaby stać się końcem ich przyjaźni.
Addie czuła go za swoimi plecami, ale drgnęła zaskoczona, kiedy jego silne, znajome dłonie objęły ją w pasie, czego zupełnie się nie spodziewała. Jego policzek otarł się o jej, słodki pocałunek zostawił za sobą gorące ślady na jej skórze, jego ciepły oddech delikatnie łaskotał jej twarz, odsłonięty kark i obojczyk. Bezwiednie oparła się plecami o jego klatkę piersiową, pozwalając się zamknąć w bezpiecznym objęciu. Czuła na szyi jego uśmiech i cieszyła się, że w jej głowie pojawił się obraz akurat tego miejsca, bo jeśli dla niej było tak ważne, dla niego musiało być po prostu wyjątkowe, a uwielbiała jego uśmiech zarezerwowany wyłącznie dla niej, gdy zrobiła coś, co wprawiało go w dobry humor.
Usuń- To zasługa tylko i wyłącznie babeczek. Po prostu zgłodniałam, a kobiety w twojej rodzinie to najlepsze kucharki - odpowiedziała po prostu Addison, wzruszając ramionami. To wytłumaczenie musiało mu wystarczyć, chociaż oboje wiedzieli, że nie była to nawet jedna setna część całej prawdy. Freddie odgarnął jej delikatnie kosmyk włosów z twarzy, wpatrując się w nią z uwagą, a było w tym geście tyle czułości, że musiała odwrocić wzrok.
Addie bez słowa pociągnęła chłopaka w kierunku tak znajomo wyglądającej sofy i zwinęła się w kłębek u jego boku, podciągając kolana pod brodę. Wsunęła stopy pod jego uda, ogrzewając je ciepłem jego ciała. Jej dłonie i stopy prawie zawsze były jak lód, a Freddie nadawał się na jej prywatny kaloryfer, w dodatku bardzo poręczny i prawie zawsze dostępny. Brakowało tu tylko jej ulubionego różowego kocyka z białymi serduszkami, o którym nikt nie wiedział, bo to zniszczyłoby jej image twardej dziewczyny. Gdy tylko o tym pomyślała, poczuła pod palcami miękki materiał. Przez oparcie sofy przewieszony był koc niesamowicie podobny do tego, który znajdował się w jej dormitorium. Owinęła się nim w kokon i popatrzyła na Freddiego, zastanawiając się, czy naprawdę ma ochotę to zrobić. Wiedziała, że wykorzystywał na niej swoje nowe urzekające spojrzenie, ale nie potrafiła się na niego gniewać, bo wiedziała, dlaczego to robił - po to, aby oderwać jej myśli od nieprzyjemnych tematów, aby upewnić się, że wszystko będzie z nią w porządku, nawet jeśli robił to w najbardziej niepokojący sposób, jaki istniał na świecie, a więc poprzez podanie jej alkoholu.
- Kto by pomyślał, że urządzimy sobie pijacki wieczór w twoim salonie? Twoja matka by nas zabiła - stwierdziła, rozglądając się po pomieszczeniu - Wiesz, że z tego nie może wyniknąć nic dobrego, prawda?
Już po pierwszej butelce, której upiła może ledwie ćwiartkę, kręciło jej się w głowie i miała wrażenie, że świat stanął na głowie. Mimo to przejęła od Freddiego whiskey i pociągnęła pokaźny łyk, ocierając usta rękawem.
- Oczywiście, że w to wchodzę, kochanie. Umowa to umowa. A ja nie dam ci tej satysfakcji i nie pozwolę ci wygrać - powiedziała, uśmiechając się krzywo.
Jakieś dwie butelki później Addison nie mogła przestać się śmiać.
- Masz zabawny nos - poinformowała go, próbując kciukiem dotknąć jego nosa, ale jej poczucie przestrzeni zostało mocno zaburzone i zamiast tego wsadziła mu palec w oko. Nie przejęła się tym jednak za bardzo tylko głośniej zaśmiała, po czym wypiła duszkiem końcówkę Ognistej. - Nie rozumiem, dlaczego tak długo uciekałam przed Ognistą. To jest śmieszne. Ale jest za gorąco.
Addison skopała z siebie koc, po czym rozpięła bluzę i rzuciła ją niedbale na podłogę. Dalej było jej jednak za gorąco, dlatego zaczęła ściągać z siebie T-shirt luźno narzucony na ramiona, ale gdzieś w połowie zaplątała się w rękawy i zaczęła głośno się śmiać.
i patrz, co narobiłaś
[Taka mała, kochana, ruda Rose, która potrzebuje opieki kochanego kuzyna Freddiego <3 Chcemy jakiś wątek? ;>]
OdpowiedzUsuńbiedna mała Rose
[W takim razie mogą się upić i wylądować w jednym łóżku, przy czym Lou na pewno nie podrywałby kuzyna, wiedząc, że ten szczególnie się do niego nie klei. Nie jest z niego aż taki desperat. :D]
OdpowiedzUsuńLouis
[Dzięki wielkie! No i... wypadałoby chyba jakieś powiązanie czy wątek stworzyć... Swoją drogą, bardzo wrażliwy się ten Freddie wydaje :)]
OdpowiedzUsuń[Pomyślę nad czymś i ewentualnie jutro wpadnę z pomysłem ;)]
OdpowiedzUsuńRosie
[A kto nie kocha? :D
OdpowiedzUsuńDziękuję i również witam! :) ]
Gideon
- Czasami z twoich pomysłów wynika coś dobrego - powiedziała Addie, ale żaden możliwy przykład nie przychodził jej w tej chwili do głowy. Gdy próbował urządzić przyjęcie niespodziankę na jej szesnaste urodziny, od wystrzelonych w powietrze fajerwerków zajął się namiot i całkiem spłonął, sprawiając, że wszyscy goście uciekli w popłochu, przy okazji niszcząc wspaniały, wielopiętrowy tort. Po dostaniu kosza od Bree, rok starszej Ślizgonki, postanowił włamać się do gabinetu woźnego, który skrywał pokaźny zapas Ognistej w starej szafie na magiczne detergenty i oczywiście zmusił Addie, by mu towarzyszyła, co skończyło się dla nich przesiedzeniem prawie ośmiu godzin w ciasnym, ciemnym składziku w otoczeniu nieprzyjemnie pachnących mopów i blaszanych wiader. Nie zabiła Freda tylko dlatego, że umierała ze strachu z powodu swojej klaustrofobii, ten dzień wciąż powracał do niej w sennych koszmarach. Nie wspominając nawet o jego genialnym pomyśle w czwartej klasie, kiedy postanowił pobawić się w tresera sklątki tylnowybuchowej, jego zdolności torreadora były jednak tak kiepskie, że spędził prawie dwa tygodnie w Skrzydle Szpitalnym owinięty bandażami na kształt mumii. - Dobra, twoje pomysły zawsze są beznadziejne. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle się z tobą przyjaźnię.
OdpowiedzUsuńPewnie dlatego, że nikt inny nie był w stanie znieść towarzystwa Addison przez okres dłuższy niż kilka godzin, ale były to tylko podejrzenia. Po prostu blask jej wspaniałości był tak jasny, że ludzie nie mogli zbyt długo przebywać blisko, bo w przeciwnym wypadku zaczynali ślepnąć.
Kiedy Fred w końcu pomógł jej się pozbyć koszulki, poczuła na skórze przyjemny chłód, w Hogwarcie zawsze można było liczyć na przeciąg, nawet w tak starannie ukrytym pomieszczeniu. Pod wpływem whiskey nagle wyzbyła się tak dla Puchonów charakterystycznej pruderyjności, fakt przebywania półnago w obecności przedstawiciela płci przeciwnej nie robił na niej wielkiego wrażenia. Poza tym to był Freddie. Świat zatrząsłby się w posadach, gdyby coś między nimi zaszło. Ba!, nawet gdyby spojrzał na nią jak na dziewczynę, nie jak na Addison, świat by się skończył. Mogła być pewna, że niczego nie będzie próbował, nawet po odpowiedniej dawce alkoholu, bo to zmieniłoby wszystko, a nie chcieli zmieniać czegokolwiek. To by było zbyt krępujące.
W każdej innej chwili za to spojrzenie Freddie musiałby już zbierać swoje wybite zęby z podłogi. Na razie jednak jej kończyny wydawały się być zbyt ciężkie, by choćby unieść je w powietrze.
Addison zupełnie zignorowała jego pytanie. Oczywiście, że było jej ciepło! Gdyby nie było, nie pozbyłaby się górnej warstwy swoich ubrań, prawda? Zamiast tego przez chwilę wierciła się na sofie, aż w końcu przewiesiła kolana przez jej oparcie, zwisając głową w dół.
- Widzę świat do góry nogami! - poinformowała go z dumą w głosie godną pięciolatki, która właśnie oznajmiła wszystkim, że wybiła sobie zęby po upadku z muru otaczającego rodzinną rezydencję. Płomienie w kominku wesoło trzeszczały, hipnotyzując ją swoim blaskiem. Nawet nie wiedziała, kiedy ogień zapłonął, nie potrafiła też sobie przypomnieć, czy w domu Weasley'ów faktycznie znajdował się kominek, ale kogo to obchodziło? Ważne, że było jej ciepło i przyjemnie, reszta nie miała znaczenia.
- Wiesz, że moi rodzice nigdy tego nie popierali? - zapytała w pewnym momencie, wpatrując się uważnie w płomienie, jakby to właśnie one opowiadały jej całą historię. Ze zniecierpliwieniem powiodła ręką od siebie w stronę Freddiego i z powrotem wskazała na siebie, po czym opuściła dłonie swobodnie wzdłuż tułowia. - Uważali, że nie powinnam się z tobą zadawać. Że nie jesteś wystarczająco dobry, żebyś mógł się kręcić w pobliżu. Ale czy dla nich ktoś w ogóle jest wystarczająco dobry? Oprócz Jeremy'ego. Ten to chodzący ideał - prychnęła cicho. Jej starszy brat należał do Ravenclaw, który był najbliższy ideowo państwu Hallaway, a teraz zaczynał karierę w Ministerstwie, podążając śladami rodziców. Pieprzony dupowłaz. Czasami nie potrafiła uwierzyć, że w ich żyłach płynie ta sama krew, nie wspominając nawet o jej pokrewieństwie z matką. Nigdy nie wyjaśniła Freddiemu, dlaczego tak często przychodzi do nich do domu, nawet gdy czekała ją wizja upiornych godzin spędzonych w towarzystwie dalekich ciotek, które roiły sobie różne rzeczy na jej temat. Nie powiedziała mu, dlaczego nigdy nie zaprosiła go do siebie, chociaż sama znała każdy zakamarek jego domu, a jego rodzice bardziej od pana i pani Weasley przypominali kogoś, kogo zalicza się do grona rodziny, mimo że nie łączyły ich żadne więzy krwi. Ale Freddie nie był głupi i wiedziała, że miał swoje podejrzenia, chociaż nigdy o nich nie rozmawiali. - Jesteś Weasley'em. Co prawda nie rudym, ale tak samo upierdliwym i tak samo niewartym. Brudnym. Ślizgoni strasznie lubią to słowo, prawda? Ale wcale nie jesteś brudny. Jesteś całkiem czysty. Chyba próbuję ci powiedzieć, że moi rodzice bardzo mylą się co do ciebie i przykro mi z tego powodu, bo na to nie zasługujesz. Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała. Chyba umarliby ze wstydu, gdyby wiedzieli, co tu dzisiaj robimy, ale wiesz co? To wcale nie jest złe. A przynajmniej nie mieści się w dziesiątce najgorszych rzeczy. Chociaż moi rodzice mieli trochę racji: w końcu sprowadziłeś mnie na złą drogę.
UsuńDla podkreślenia tych słów Addison potrząsnęła pustymi butelkami po wyżerającej wnętrzności Ognistej Whiskey i uśmiechnęła się lekko.
- Ale i tak cię nie lubię, Weasley. Jesteś okropny.
Wcale nie był okropny. Był całkiem uroczy, a przynajmniej tak wyglądał z jej punktu widzenia, gdy znajdował się do góry nogami.
to ty jesteś zła, ja tylko padłam ofiarą twojego niecnego planu
[Wybacz za zwłokę i dość... marny odpis.]
OdpowiedzUsuńKuliła się w sobie, dusiła, topiła w kolejnych wizjach, łzach, płonęła, zamieniała się w popiół. Nie powstawała jak feniks, nie miała sił. Umierała na nowo z każdym następnym bolesnym krzykiem, wydobywającym się z jej gardła. Oparła się dłońmi o zimną ścianę, czując przeszywający ją ból w głowie. Wydawało jej się, że czaszka pęka jej w pół, łamią się pod nią nogi, a podłoga załamuje i pochłania.
- Zostaw... ich... zostaw... mnie... - mamrotała przez cały czas pod nosem, trzęsąc się jak osika. Próbowała wstać, jednak skończyło się to fiaskiem. Upadła na kolana, mocno je obijając. Oddychała szybko, ciężko, czując, jak serce łomocze jej jak oszalałe, chcąc wyrwać się z klatki. Gena objęła nogi długimi, chudymi rękami i bujała się w przód, i w tył jak chora psychicznie osoba.
Dudniący dźwięk w głowie, kilka przewijających się, nowych obrazów, cichutkie, drażniące głosy, szepczące coś o powrocie Śmierci, czarnych dni, stosu ciał poukładanych na sobie przed Ministerstwem Magii.
Zacisnęła mocno powieki, aż przed oczami pojawiły się jej gwiazdki. Szybko otworzyła je z powrotem, jednak wzrok nie wrócił. Wszystko wciąż pozostawało czarne. Czując czyjś dotyk na ramienia, odskoczyła. Zaczęła mrugać intensywnie, aby przywrócić zmysł widzenia. Dopiero po kilku sekundach zaczęły pojawiać się przed nią zamglone kontury.
- Nie dotykaj mnie! - rzuciła, czołgając się w stronę kąta.
[Zdałam sobie sprawę, że nie potrafię w ogóle opisywać emocji ani stanu przeżyć.]
Gena
[Myślę, że to bardzo dobry pomysł :D Zaczynasz czy ja mam to zrobić? Nie gwarantuję, że to co stworzę będzie najlepszej jakości ;P]
OdpowiedzUsuń[ 100% heteryk z słabością do Ślizgonów :D Dla mnie bomba, wątek musowo musi być. Pytanie czy są jakieś pomysły czy robimy burzę mózgów? ]
OdpowiedzUsuńGregorius.
[Oj może go ktoś zmieni na lepsze i się Rafael nawróci na prawdziwego Puchonka :3]
OdpowiedzUsuńRafael
[Okej, wbijaj do mnie na gadu, ale ja będę dopiero obecna za 30 minut.]
OdpowiedzUsuń[Co do długości: różnie. Czasami piszę bardzo długie, a czasem kilka zdań, kiedy już naprawdę nie wiem co odpisać (mam nadzieję, że tu się to nie zdarzy :D).
OdpowiedzUsuńA co będzie bardziej porywające? Mogą się dopiero poznać, tylko trzeba dodać temu kolorów - może zrobimy tak, że o Freddie'm chodzą jakieś plotki, albo Charlie od jakiegoś czasu mu się bacznie przygląda (Fred jest ścigającym, a Charlie lubi sobie na rozgrywki popatrzeć; jest też w Klubie Pojedynków, do którego dziewczyna należy, wnioskuję, że jest też dobry z transmutacji... No i pewnie lubi się bawić, Charlie też, mogli o sobie nawzajem sporo słyszeć ;>), tylko Charlie jakoś do tej pory nie zagadała... no i to może być ten pierwszy raz :D
Co o tym myślisz?]
[Pech Cię nie kocha xD Ale ja kocham Fredzia, o ile mogę oczywiście :D i wątek chcę, ale jeśli chodzi o pomysły to hmm.. ogólnie jestem w to totalnie beznadziejna, więc będzie trzeba wymyślić coś wspólnymi siłami ;3]
OdpowiedzUsuńBellamy
Wszelkie dręczenie pozostałych uczniów Hogwartu było wpisane w jego ślizgońską naturę.
OdpowiedzUsuńUmilanie im życie na każdym kroku skutecznie odciągało go od popadnięcia w depresję spowodowaną nadmiernym użalaniem się nad własnym życiem. Musiał stwarzać pozory oziębłego emocjonalnie i zarazem pełnego ansy do świata zewnętrznego – czy można było bardziej skomplikować sobie życie? Można, Gregorius był w tym mistrzem.
Freddie'go Weasley'a poznał już zanim wsiadł do pociągu, na peronie 9 i 3/4 kiedy oboje wybierali się w pierwszą swoją podróż do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i z ekscytacji nie mogli ustać w miejscu i jak takie małe puszki pigmejskie podskakiwali z cichym piskiem radości. Zgubiony chłopiec jednak trafił w nieodpowiednie towarzystwo, które szybko i skutecznie wybiło mu z głowy fraternizację i od tego czasu zamiast wspólnie psocić, Greg starał mu się narzucać w innych, mniej przyjemnych okolicznościach. Przez sześć lat dzielenie to znosił, Greg sam był pod wrażeniem ale nie dało się ukryć, że z biegiem lat zaczął dziwnie reagować. Cavendishowy dotyk jakby stał się dla niego czymś, co powodowało wzdryganie się i czasem coś na kształt rumieńca? Ślizgon nie do końcu potrafił to wyjaśnić i zrozumieć, ale od tego czasu wykorzystywał każdą okazję by się przekonać jak bardzo go rozprasza jego zachowanie.
Wieczorem miał tylko na chwilę wpaść do biblioteki by na szybko chwycić pewne tomisko i udać się do lochów, gdzie w spokoju mógłby odrobić swoją pracę domową, ale zagubiony między regałami, nie wiedząc którą z pozycji książkowych wypożyczyć nagle dostrzegł pewnego Gryfona drzemiącego na krześle w kącie biblioteki. Nieco osunięty, z głową odchyloną do tyłu i lekko rozwartymi ustami wyglądał naprawdę zabawnie. Najciszej jak tylko potrafił, przysunął sobie krzesło i usiadł obok zastanawiając się jak go obudzić i po krótkim namyśle i ogarnięciu wzrokiem opustoszałej biblioteki, by upewnić się, że nikt nie zauważy, nachylił się i dmuchnął ciepłym powietrzem w jego osłoniętą szyję. Efekty wcale nie był zadowalające, chłopak ledwo drgnął pod wpływem delikatnego łaskotania. Gregorius nie lubił się poddawać, za dużo w jego życiu porażek a przecież Fred nie był dla niego żadnym wyzwanie, pf. Chwycił do ręki puszyste pióro, zapewne należące do śpiącego i przejechał nim po jego szczęce, celowo zahaczając o usta i koniuszek nosa, starając się jednocześnie powstrzymać rosnące rozbawienie.
Gregorius Cavendish
Czuł jego badawcze spojrzenie. Znał je od podstaw, sam stosował je na osobach, którym chciał dać znać, że ma na nie ochotę. Było jednak wyuczone, podkradnięte babci, nienaturalne. Spojrzenie Freda miało w sobie przeszywającą prawdziwość i swobodę, intrygowało Ślizgona. Widział w nim autentyczne zainteresowanie, co nieco go zaskoczyło. Zdawało mu się, że widzi trybiki obracające się pod Weasleyową czupryną; miał wrażenie, że Fred stara się go rozgryźć, jakoś zaklasyfikować, nadać mu etykietkę. Spojrzenie Gryfona budziło w nim nieznane uczucie, jakąś niepewność, której nigdy wcześniej przy nikim nie zdarzyło mu się doświadczyć. Weasley go intrygował – nie mógłby zaprzeczyć – zupełnie odmiennie od tych wszystkich osób, które zdążyły mu się przewinąć przez ramiona.
OdpowiedzUsuńButelka, którą odzyskał, w dłoni dawała mu w tajemniczy sposób poczucie panowania nad sytuacją, jakby to szkło i zawarty w nim płyn obdarzały go mianem pana sytuacji. Zabini uwielbiał mieć kontrolę. Wszystko miało się dziać według ustalonego przez niego planu. Miał to po matce. Próbował sobie wszystkich podporządkować, rozstawiać po kątach. Robił to jednak na tyle dyskretnie, że rzadko kto zauważał jego drobne manipulacje. Zupełnie inaczej niż pani Zabini, której rozporządzenia bywały krzywdzące, upokarzające i niestosowne. Tak jak i ona nie lubił, gdy cokolwiek nie szło po jego myśli, stawało na przeszkodzie dotarcia do ustalonego celu; gdy jakiś drobny szczegół, który wydawał się nieważny psuł mu misternie ułożone plany.
Nie odpowiedział. Mało kto miał pojęcie o jego fascynacji Dowcipami Weasley’ów i jakoś niespecjalnie spieszyło mu się, by to zmieniać. Kiedy szedł Pokątną – zwłaszcza sam, bez świadków, bez ślizgońskich kumpli – zdarzało mu się przystawać przed sklepową witryną i przyglądać się wystawionym na pokaz przedmiotom. W zaciszu swojego pokoju zaś starał się po takiej drobnej wycieczce odtworzyć to, co zobaczył za szybą. Była to jedna z jego drobniejszych tajemnic. Zabini miał ich sporo przed światem, mimo że z pozoru był duszą towarzystwa, niesamowicie otwartym na innych człowiekiem, któremu tylko Ognista, zabawa, bilard i flirtowanie w głowie. No i może od czasu do czasu quidditch, bo jednak latanie uwielbiał.
Wymiana. Ognista za scyzoryk… Przez chwilę jednak nie potrafił skupić się ani na słowach rozmówcy, ani na whiskey, którą mu podawał, ani na magicznym przedmiocie. Fred Weasley się zarumienił. Delikatne pąsy wpełzły na jego twarz, zgrabnie zamaskował to jednak uśmiechem. Ale Zabini zauważył i desperacko próbował uspokoić walące w piersi serce. Nie mógł przecież… Spuścił wzrok.
Przyglądał się drobnemu przedmiotowi w dłoni, podświadomie już rozkładając scyzoryk na części pierwsze i testując jego możliwości. Już zastanawiał się, które zaklęcia mogą wspomóc, a które zahamować działanie gadżetu. Obracał go w palcach, rozważając, czego mógł użyć ojciec Freda, by ten mugolski drobiazg zamienić w przedmiot o charakterze magicznym. Dopiero po chwili jednak – zapewne była to wina pomieszania specyfików pielęgniarki z jego ukochaną Ognistą albo zbytniego zafascynowania wynalazkiem pana Weasleya – zdał sobie sprawę z tego, co Gryfon do niego powiedział. Jego mózg powoli starał się to przyswoić. Kreatywnego… Znaleźć… Dormitorium… Fucha… Wakacje… Myśli podjudzane alkoholem zaczęły pędzić w pełnym galopie. Wbił wzrok w scyzoryk, próbując uspokoić splątane wyobrażenia, odsunąć od siebie skojarzenia, które nasunęły mu się z prędkością światła. Naprawdę nie chciał myśleć o Fredzie, jego dormitorium, wakacjach i tym, co mógłby z nim robić…
Wpojona od małego niechęć do własnego imienia zagotowała mu krew w żyłach, jednak spojrzenie Freda kompletnie zbiło go z tropu. Ufał babci i stwierdzał, że jeśli ta wyraża się w taki sposób o jego matce i nadanym mu przez nią imieniu, to ma rację. Gryfon rzucił mu w pewnym sensie wyzwanie. Był Zabinim, nie mógł przecież nie podnieść rękawicy. Zlustrował go wzrokiem, zastanawiając się, dlaczego chłopakowi tak zależy na mówieniu mu po imieniu.
Usuń– Zab…? – mruknął sam do siebie, próbując wyobrazić sobie reakcję babci na to zdrobnienie.
Tak naprawdę większość jego reakcji, zachowań i podjętych kroków opierała się na zastanawianiu się, co zrobiłaby jego babcia. Była jego największym autorytetem, wzorem do naśladowania. Niezmiennie od wielu już lat zastanawiał się, co ta zrobiłaby na jego miejscu lub jak by skomentowała jego zachowanie. Rozumieli się bez słów, a jej rady zawsze były niesamowicie przydatne. Umiała poradzić sobie w życiu. I on też tak chciał.
– Wiesz, Weasley, tu nawet nie chodzi o ślizgoński nawyk. Ja po prostu zdecydowanie wolę posługiwać się moim nazwiskiem. Dowodzi ono chociażby mojego roku. – W jego głosie brzmiała duma. – I wiedz, że nie mam w zamiarze nagle zacząć nazywać cię po imieniu czy jakoś idiotycznie je zdrabniać. – „ale jednak Fredziaczek jest rzeczywiście urocze”, przebiegło mu przez myśl. Odrzucił ją jednak błyskawicznie i wyciągnął dłoń po butelkę z jego ukochanym trunkiem. – Jestem w stanie zabić za nazywanie mnie imieniem… Ale jeśli już musisz być inny, mogę zrobić wyjątek. Inaczej się nie odczepisz, co? Niech więc będzie te twoje „Zab”.
Sam siebie zadziwił, tak szybko ulegając. Zrzucił to jednak po prostu na karb Ognistej i leków, nie dopuszczając do siebie oczywistego powodu: chciał, żeby właśnie on tak na niego mówił. Tylko on.
Częściowo pisane na kolanie (kochana fizyka!), częściowo z bułką w zębach na telefonie. Przepraszam, że tak beznadziejnie.
Buziaki.
Zab
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń[Kath, ty wiesz, że ja sobie inaczej wyobrażam Freda, nie? (Przypomina mi się ten stary fik i Fredzio rycerz w lśniącej zbroi XD) Ptasie lęki foreva, ale to kaczki są złem. Never trust a duck! Krwiożercze małe bestie, hmpf. Chcesz wątek, ale masz pomysł?]
OdpowiedzUsuń[Dziękuję za powitanie! Również życzę tego samego a wytrwałość na pewno mi się przyda :)]
OdpowiedzUsuńCesare Ravenna
[Dziękuję bardzo! :D No i cześć :)]
OdpowiedzUsuńValentina
- TY PACANIE. IDIOTO. DEBILU. POCHRZANIŁO CIE DO RESZTY? - wrzeszczała na chłopaka co chwilę wymyślając nowe obelgi. - IMBECYLU, BAŁWANIE - ochy tylko Luke dalej chciał się z nią "przyjaźnić". Nie żeby zapomniała o Weasley'u. Był dla niej wspaniały. Mimo nieśmiałości jaką w sobie posiadała on i tak zapraszał ją na imprezy i próbował wmieszać w towarzystwo. Znosił jej humorki a nawet siedział z nią w bibliotece. Kochała go, strasznie. Teraz jest strasznie szczęśliwa bo dalej się przyjaźnią. Wie, że może na niego liczyć. Jest jak jej starszy brat. Po tym jak Mike odszedł z Hogwartu idealnie zastępuje go w tej roli. Ze wszystkimi szczegółami. Tak jak Mike, odgania od niej chłopaków i tak jak Mike niemiłosiernie ją wkurza. A nawet jeszcze bardziej! Przegonił już od niej czterech albo nawet pięciu adoratorów. Przy pierwszym myślała, że jest po prostu zazdrosny. Jednak gdy zobaczyła ślizgona całującego się z jej największym wrogiem zrozumiała, że chce ją tylko chronić. Pamięta jak wypłakiwała mu się wtedy przez całą noc na błoniach aż nad ranem złapał ich woźny. Dostali szlaban na cały miesiąc!
OdpowiedzUsuńTeraz mimo wszystko przegiął. Luke był odpowiedni, sprawdziła go - wielokrotnie. A on go przegonił. Podleciała zatem do niego na miotle i uderzała ręką jego ramie za każdym razem, czując jak powoli opada z sił, jednak nie zamierzała mu tego pokazać i uparcie próbowała przebić jego próg bólu - na darmo!
- TY BARANIE, KRETYNIE, KAPUŚCIANA GŁOWO! MŁOTKU, TĘPAKU! dlaczego?! - zapytała cicho. Mógłby już dać spokój. Brakowało jej bycia z kimś, była samotna. A on uparcie dążył do tego, żeby tak zostało.
- Nie kocham cie wcale, jesteś głupi i tyle - odpowiedziała cicho, ale na tyle głośno, żeby usłyszał. Odleciała kawałek ze spuszczoną głową, a kiedy upewniła się, że chłopak za nią leci, odwróciła się i parsknęła śmiechem. Zaczął przed nią uciekać a ona go goniła. Kochała czuć wiatr w tych niebieskich włosach. Przymknęła na chwile oczy i to był błąd - straciła chłopaka z oczu.
- FREDDIE! FREDDIE GDZIE JESTEŚ!? - krzyczała, zleciała niżej i ponowiła krzyk. Po chwili go usłyszała. Spadł między drzewa Zakazanego Lasu. - będą z tego kłopoty - mruknęła cicho i zleciała do przyjaciela.
- CO ŻEŚ ZROBIŁ FREDZIE WEASLEY?
Sophie
[Przepraszam ze tak krótko, jakbym chciała tak długo nie napisze ;_;]
[No to skoro taka miłość do Nottów (nie dziwię ci się, jest Nott - jest impreza) to może polecimy z jakimś wąteczkiem?]
OdpowiedzUsuńGabielle Nott
[ Dziękuję ślicznie, właśnie tego wczucia w postać najbardziej potrzebuje. Nie proponuje wątku bo wiem, że cierpisz na ich przesyt, ale w razie gdyby coś się zmieniło z ogromną chęcią zaproszę do siebie :)]
OdpowiedzUsuńIra Hemsworth
[ Jasne. Tylko koncept jakiś by się przydał.]
OdpowiedzUsuńWay
[Bardzo dziękuję. Błędy poprawione, moja melancholijna Eve chętnie pozna Pana, który jest tak podobny do jej autorki. Świetny pomysł na jego opisanie, świetnie ukazuje nawet nie jakąś osobowość ale energię tej osobowości.]
OdpowiedzUsuńEve
[No to... Zamieńmy ich! Twoje życzenie może się spełnić c:]
OdpowiedzUsuń[O, dzięki, mam nadzieję, że brak wątków/weny i czego tam jeszcze akurat mi w najbliższym czasie nie zagrozi. A że jedno dormitorium, kuzyni i takie tam, to akurat bardzo mi się podoba :D Freddie będzie miał Jamesa dość po piątej pobudce pod tytułem "Freddie, śnił mi się koszmar", ale jakoś się tam dogadają. A teraz sakramentalne pytanie: masz jakiś bardziej konkretny pomysł, czy mam ja na coś wpaść? :)]
OdpowiedzUsuń[ach, matma :( współczuję Ci z całego serca. Postaram się coś wymyślić, coś na tyle dobrego, żeby dało się od tego ruszyć (ale bomb nie obiecuję) :D]
OdpowiedzUsuń[Mnie też się nie chciało, ale jak zobaczyłam po raz kolejny zajebistość bijającą od html, musiałam. xD
OdpowiedzUsuńMogę wyżebrać od ciebie początek? ;>]
Lou
[Dzień dobry raz jeszcze! Oj, przydadzą się życzenia, przydadzą :) Hmm, zaproponowałabym wątek, ale chyba masz już pełną kolejkę, co? :D]
OdpowiedzUsuńGwen
Szlachetny i Starożytny Ród Weasleyów kojarzył się Jamesowi przede wszystkim z babcią Molly i jej słynnymi pierniczkami. Jego mama, kropka w kropkę babcia Molly, nigdy jakoś nie umiała odtworzyć ich tak, żeby sprostały wymaganiom jej pierworodnego. Babcia za to zawsze robiła je idealne (i James przyznawał to na głos nie tylko dlatego, że chciał uniknąć ciosu wałkiem do ciasta), nawet jeśli trochę się przypiekały. W każdym razie, w Norze młody Potter spędził większą część dzieciństwa, które na ogół wspominał dobrze… A czasem wręcz przeciwnie. I tu dochodzimy do drugiej osoby, z którą James kojarzył Ród Weasleyów i pierniczki. Fred, Fredziu, Freddie, Jamesowa bratnia dusza i zarazem jego największa zmora, z którym w wieku lat 6 zjedli babciny zapas pierniczków, przez co obaj trafili do Świętego Munga. Freddie, podobnie jak James (i, bądźmy szczerzy, reszta dzieci duetu Potter-Weasley też), obarczony został dość znaczącym imieniem i patrząc na nich nietrudno było zgadnąć który z chłopców znosi to zdecydowanie gorzej. W każdym razie, kiedy już ciotka Hermiona przestrzegła ich przed całym złem tego świata, które miało się mieścić w Hogwarcie, Jamie i Freddie pojechali do zamku z mocnym postanowieniem, że - kiedy już znajdą się w jednym dormitorium - dadzą popalić każdemu, kto znajdzie się na ich drodze. Na tym to James wychodził zdecydowanie gorzej, głównie dlatego, że jak już coś zaczął, to nie wiedział kiedy przestać. A czasem wystarczyło zamknąć gębę i przemilczeć pewne rzeczy. Na przykład to, że jakaś głupia krowa cały czas zalatywała mu pole widzenia i nie mógł grać. Albo to, że sędzia jest stronniczy. Teraz pozostało mu tylko tęskne wzdychanie do okna gdy cała reszta uczniów zbierała się na błoniach, by za moment ruszyć w kierunku stadionu.
OdpowiedzUsuń[chlip, chlip, chlip, wybacz kuzynowi]
Louis chyba tracił powoli formę, skoro był w stanie przygarnąć Freda pod swój dach, nie wypominając mu przy tym tego, że ostatnio nie układało się pomiędzy nimi po jego myśl, czym akurat nie był winny Gryfon, ale on sam. Okres buntu powoli się z niego ulatniał, bo nawet zaakceptowanie faktu, że obydwoje należeli do tej cuuuudownej rodziny Weasleyów, że noszą jedno nazwisko, przychodziło mu z niebywałą łatwością, choć nadal miał ochotę zmienić je, gdy tylko zacznie żyć na własną rękę i nie wyciągać od Billa pieniędzy na zachcianki i utrzymanie, do tego czasu musiał zacisnąć zęby i uzbroić się w cierpliwość, przy tym znosić częste wizyty w Norze i sztuczne uśmiechy rodem z magazynów.
OdpowiedzUsuńRomans z Ognistą, przynajmniej w wykonaniu Lou, nigdy nie był dobrym pomysłem, dlatego częściej bawił się w abstynenta, dbając o swój pozorny image chłopczyka z dobrego domu, do którego mu wiele brakowało – Louisowi i jego wychowaniu rzecz jasna. Będąc pod wpływem procentów wpadał wręcz w euforyczny nastrój, miał ochotę na przytulenie, całowanie się i w ogóle pełnił wtedy znakomitą rolę misia-przytulanki, co zazwyczaj kończyło się podbitym okiem, albo szybkim numerkiem. I chyba wolał to pierwsze, mimo że to łączyło się z dokonaniem gwałtu na jego pięknej, nieskalanej twarzy i zabarykadowaniem się w pokoju, dopóki opuchlizna nie zejdzie, bo przecież ON nie mógł pokazywać się nikomu w takim stanie. No dobrze, sporadycznie emował w kącie, bo mógł sobie na to pozwolić i przy okazji psuć krew współlokatorom, którym więdły uszy od jego lamentów, a czasem nawet brzydkich słów, które wrzucał z siebie ze szybkością karabinu maszynowego, ale czego nie robi się dla potomka wili i poprawy jego samopoczucia.
—Ej, nie, nieeeee, to nie jest dobry pomysł — zaprotestował gwałtownie, czując zawroty głowy, gdy wychowanek lwa chwilowo ocknął się z za zamroczenia i postanowił wrócić do swojej wieży, Lou obawiał się, że nawet jego immunitet prefekta nie ocaliłby go od szlabanu, zwłaszcza, że był zalany w cztery dupy, a to zdecydowanie nie leżało w jego obowiązkach i godziło bardziej w reputacje, przez co nie mógł odprowadzić bezpiecznie tej małej pokraki pod samą Grubą Damę.
Parsknął śmiechem, gdy „młody” zaraz się wrócił, opierając plecami o drzwi i oddychając ciężko jak maratończyk po przebiegnięciu całego dystansu. Ta kanalia w postaci opiekuna ich domów zawsze kręciła się w tych godzinach po Pokoju Wspólnym, coby namawiać randkujące z książką zombie do zmartwychwstania i pójścia spać (co z tego, że Lou miał w planach dziś być jednym z nich). Nie spodziewał się, że przez tę całą presję i stres kuzyn rzuci mu się na łóżku. W geście zdziwienia zamrugał wachlarzem swoich długich, gęstych rzęs, patrząc na niego jak na niepełno sprytnego Ślizgona z manią demonstrowania swojej niżowej pozycji społecznej, których Lou tępił dla sportu na szkolnych korytarzach.
Wykrzywił usta w uśmiechu, a oczy zabłyszczały mu niebezpiecznie, gdy kolejne słowa przedostały się przez struny głosowe Gryfona. Fred przekupił go tym argumentem. Objął go zaborczo w pasie, przyciągając go do siebie i składające na jego czole subtelny pocałunek.
— Masz nie robić głupstw — pouczył go tonem nauczyciela, ale on sam był bliższy tego niż uroczy, NIErudy krewny, przenosząc zaraz usta na jego nos i całując go tam. — Nie robić głupstw — wymamrotał, patrząc z góry na kuzyna, chociaż w rzeczywistości był od niego niższy o parę centymetrów, ale w tym momencie ten fakt z jego metryki był małoważny, liczył się bardziej to, że posiadał władze w postaci wywalenia go z posłania, z którego za żadne skarby nie miał zamiaru zrezygnować i dać mu prawne upoważnienie spania w nim.
— Freddie — wymruczał mu wprost w usta, muskając je w przelocie— śpię od strony ściany — zaznaczył, mając wszelki prawo wybierać sobie miejsce na swoim własnym łóżku, mimo że tak naprawdę było tymczasowe i przestanie być jego, gdy tylko wsiądzie w swoją ostatnią podróż z Hogwartu do Londynu. Już nie wiele właściwie zostało do tego czasu, ale to nie był temat na dziś. — Więc trzymaj łapki przy sobie, bo cię wykopie — zagroził i, mimo że był zdolny to zrobić, jego szeroki uśmiech nie wskazywał na to, że mówił poważnie, a chichot, który wyrwał się z jego ust tylko to potwierdził.
Usuń— Pomóż mi się rozbierać — zażądał zaraz, dając mu sójkę w bok. Miał poważne problemy, by rozpiąć guziki swojej koszuli. Ręce mu drżały jak rasowemu alkoholikowi w chwili upojenia. Jutro zaliczą zgon, jak nic, ale to dopiero jutro, teraz jest zabawa.
Dawno się tak nie rozpisałam, kajam się za marność tego — Lou
[ A dziękuję bardzo za miłe powitanie ^^
OdpowiedzUsuńZawsze sobie wyobrażałam całą tą rodzinkę jako rudzielców, ale on i tak jest boski :D To ja słucham tego pomysłu ;) ]
Cassie
[Dzięki, takie będą!]
OdpowiedzUsuńJane
[Dzięki, takie będą!]
OdpowiedzUsuńJane
[Aaa dziękuję bardzo i również witam :) podejrzewam że szybko się mnie nie pozbędziecie :D]
OdpowiedzUsuńLayla
[Ja pewnie też nie wyrobię, więc powodzenie się przyda :D i dziękuje ;3] /Hidan
OdpowiedzUsuń[ Pandzię utulić? PANDZIĘ?! Co tej młodzieży teraz przychodzi do głowy, chociaż może jakby jej założył kaganiec... W każdym bądź razie dziękuję za powitanie i sama byłabym chętna na wątek, ale w chwili obecnej pęka mi łeb i ledwo widzę na oczy, więc z pomysłem jeszcze tu wrócę. Ale myślę...Skoro on Weasley to może jej rodzinę kojarzyć. Wobec jej ojca było dużo podejrzeń o to, że współpracował ze Śmierciożercami, albo, że sam nim był, może by to jakoś wykorzystać, przez co Fred, jeśli chodzi na eliksiry, miałby teraz...cóż, przesrane, ładnie mówiąc.]
OdpowiedzUsuńPandora Crowley
[ TAK! Jesteś BARDZO ZŁA! Bo ja cały czas czekam i się łudzę, że zaczniemy mieszać Fredowi i Bell’owi w życiu, a tu dupa zimna! I początkowo miałam zamiar napisać, że dopóki nie zaczniemy poprzedniego, nie zgodzę się na ten, ale… jasne, że się zgodzę ._. Jasne, że go chcę! I w sumie, jakie relację widzisz między nimi? :3 I odpisz mi tym razem, bo czuję się pominięta!]
OdpowiedzUsuńFabian
[ [ Łapaj! 20730878 i pisaj :D]
OdpowiedzUsuńFabian
[ Valancy tak naprawdę skakała po dachach tylko dlatego że była zwinnym dzieckiem, do nazwania jej ninją sporo brakuje. ;D Ale fakt, fajni są.
OdpowiedzUsuńDzięki, cześć. ]
Valancy Edgeworth
[Witam, duszyczkę. To może jakiś wątek?]
OdpowiedzUsuńFrankie
Szarobure niebo rozciągało się nad zamkiem, wiatr zdawał się zawiewać ze wszystkich stron, miotając latającymi wokół trzech pętli uczniami. Gryfoni nie zwracając większej uwagi na niesprzyjające warunki atmosferyczne, mocno trzymali się swoich mioteł, pewni swoich umiejętności. Jeden z nich, niewysoki, kościsty, zdecydowanie nadający się na szukającego sprawnie odbijał tłuczek w kierunku swojej towarzyszki. Na boisku panowała dość napięta atmosfera, kapitan krzyczał więcej niż zazwyczaj, szczególnie na owego chudego blondyna, karcąc go i ganiąc za każdy błąd, których przecież nie było tak wiele. Bellamy Sangster musiał w kółko powtarzać te same polecenia, aż do znudzenia. Kilkukrotnie powiedział, że ma już dosyć takiego traktowania, jednak jego słowa trafiały niczym groch o ścianę.
OdpowiedzUsuńW pewnym momencie, zdenerwowany jak nigdy dotąd na starszego kolegę z drużyny, pochylił się, a jego miotła reagując na najmniejszy ruch zaczęła niemal pionowo osuwać się ku ziemi. Zadarł ją w ostatniej chwili i wylądował gładko, bez najmniejszych problemów. Stając na nogach tracił nagle swoją kontrolę nad własnym ciałem. Uważając, aby nie potknąć się, ani nie zachwiać, przełożył miotłę przez ramię i zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie.
Bobby wylądował chwilę po nim, podnosząc głos, grożąc usunięciem z drużyny. Nie miał ochoty go słuchać, wiedział doskonale, że go nie wyrzuci. On i Veronica stanowili zbyt dobry duet i poza tym miał szczerą nadzieję, że reszta drużyny się za nim wstawi. W końcu to on był od ratowania ich tyłków przed pragnącym ich śmierci tłuczkiem. Jednak Bobby powiedział zbyt dużo niż powinien, napomknął o likantropii, a Bellamy nie miał pojęcia skąd on może cokolwiek wiedzieć. Jego dwukolorowe oczy wyglądały niczym spodki, wargi rozchyliły się, a krew odpłynęła z policzków. Chwilę zajęła mu analiza całej sytuacji i nagle poczuł jeszcze większą złość niż przedtem. Furia niemal wstrząsała jego drobnym ciałem. Miał ochotę zamachnąć się i zdzielić kapitana w twarz, ponieważ jako pierwszy wytknął mu wilkołactwo, jakby to sam Bellamy wywołał swoją chorobę.
Nie mając ochoty na dalszą rozmowę, nie zwracając uwagi na lądujących towarzyszy, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku zamku, niezbyt przejmując się wołającym jego imię Bobby’m. Miał tylko nadzieję, że nikt teraz za nim nie pójdzie. Chciał być sam, chciał usiąść, wyciszyć się, pospacerować się po odległych korytarzach zamku, uspokoić nerwowo krążące po głowie myśli, będące niczym natrętne muchy.
Wolną dłoń wpakował do kieszeni i przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej odłożyć miotłę i uciec od wszystkich problemów.
Bellamy
[Nie wiem czy nie za krótko, nie wiem czy z sensem, ale jest :3 To chyba szczyt moich dzisiejszych możliwości :D]
[Cześć, Fredziu :) Jakby wątki Ci się wykruszyły i miałabyś ochotę, to ja z chęcią narozrabiam w życiu pana Weasleya.]
OdpowiedzUsuńCameronka
[Na pomysł musisz poczekać do jutro, teraz oczy mi się same zamykają. ]
OdpowiedzUsuń[ A dziękuję bardzo za powitanie! :) Jest może chęć na jakiś wącisz z Lenką? ]
OdpowiedzUsuńLena Morris
[ Również witam serdecznie. Jest chęć na wątek z tym uroczym potworkiem?]
OdpowiedzUsuńCarter Rhodes
Irytek ostrzega, że zbroje po północy są wyjątkowo agresywne
OdpowiedzUsuń[Wybaczam podglądanie, skoro bardzo lubisz. Bardzo mi miło. :>]
OdpowiedzUsuńBanner B.
[To do samego Tima też ma słabość? :D]
OdpowiedzUsuńTimothy
[Coś proponujesz konkretnego? Czy myślimy razem?]
OdpowiedzUsuńIrytek nigdy nie dotrzymuje obietnic. Dziękuję za uwagę.
OdpowiedzUsuńcałus w dupicie
[Jest uroczy i jest Gryfonem, fakt! Ale planowałam z tego trochę większy wątek, więc jak boisz się, że nie wyrobisz to możemy się wstrzymać.]
OdpowiedzUsuńBonnie
[Cóż za autopromocja! <3 Zanotowane!]
OdpowiedzUsuńBonnie
- Freddie, Ty pąsowiejesz – odpowiedział z wolna wyginając usta w drobny uśmiech – Pokusiłbym się o stwierdzenie, że do twarzy Ci w rumieńcach, ale nie chcę wprawiać ciebie w jeszcze większe zażenowanie.
OdpowiedzUsuńGregorius rozsiadł się wygodnie na krześle po czym odchylił się na nim lekko do tyłu, cały czas przyglądając się dawnemu przyjacielowi. Mierzył go dość nachalnie czekoladowymi tęczówkami starając wyłapać się każdą drobną emocję rysującą się na jego twarzy ; mógł czytać z niego jak z otwartej księgi, chociaż doskonale wiedział, że gdyby tylko Freddie się nieco lepiej postarałby stał by się bajronicznym okazem nie do odszyfrowania. Sięgnął jeszcze raz po pióro, ale tym razem by móc zająć czymś ręce, przynajmniej tak wyglądało przez dobrą chwilę. Okręcał je w dłoniach jakby bezmyślnie.
Między nimi już dawno nakreśliła się niewidzialna grania, i nie chodziło wcale o przynależność do różnych domów i o towarzystwo jakie sobie dobrali, Gregory jeszcze sam nie potrafił stwierdzić kiedy odkrył barierę Weasleya, która miała być murem ochronnym przed wtargnięciem w bardzo wrażliwą część Gryfona. Za każdym razem kiedy przekroczył tą linię, nieważne czy dłonią, piórkiem czy nawet dwuznacznym słowem, chłopak się czerwienił i zaciskał usta w grymasie, a Cavendish odbierał to jako swoiste wyzwanie ; co się stanie gdy całkowicie zniszczy ochronne pole, wkroczy pewnym krokiem w ten bezpieczny (na razie) teren? To ta ciekawość popychała go do każdego śmiałego gestu, którego nie powinno być między dwoma znajomymi, szczególnie kiedy od lat nie rozmawiali ze sobą tak szczerze jak w pierwszej klasie. Z każdy rokiem Greg się zmieniał nie do poznania, niektórym pozwalając sam odejść, innych zaś odpychając celowo od siebie – nie pamiętał już jak to było z Gryfonem.
- Drażni Cię, jak tak robię? - zapytał cicho mrużąc przy tym delikatnie oczy po czym przejechał końcówką piórka po jego ręce szybko jednak uciekając dłonią by tym razem nie zabrał mu nowej zabawki, którą postanowił go nieco podręczyć. Taka zabawa naprawdę mu się podobała a z każdym ich spotkanie przychodziło mu to o wiele łatwiej niż na początku, gdzie swój cel ukrywał pod sztucznymi intencjami – ile razy przypadkowo otrzepywał mu ramie z niewidzialnego kurzu, niezdarnie machnął dłonią i przejechał nią po jego udzie, tego nie dało się wręcz zliczyć. Mógł teraz jedynie uśmiechać się w ten swój szelmowski sposób, wodzić kuszącym spojrzeniem i cieszyć się jak dziecko.
- Możesz odpowiedzieć szczerze, nie krępuj się. Jesteśmy tu sami. - powiedziała powoli jakby umyślnie ważył każde wypowiedziane słowo, starając się sprawdzić wrażenie jakie w nim wywołał.
Gregorius, Niedobrznik
[Zdradzę ci sekret. Tak naprawdę Eden jest zbiorem pustym, nie kryje w sobie żadnej tajemnicy, więc żaden łamacz kodów go nie złamie. Bo sekretem jest brak sekretu. Niesamowite, co? :D]
OdpowiedzUsuńEden Rainier
[Moja mama lubi empiryzm i wychodziła z założenia, że żeby się czegoś nauczyć, muszę się o tym w ten czy inny sposób przekonać. Czyli nie zabraniała wkładania paluchów w kontakt, bo wiedziała, że i tak bym nie słuchał. Za to gdyby prąd mnie popieścił, od razu bym się nauczył! Albo bym umarł. Tak czy siak, problem z głowy. Więc nie, nie mówiła mi, że losu się nie kusi. ;D
OdpowiedzUsuńChcesz wątku? To chyba wiesz, co masz zrobić. Wymyślić i zacząć!]
Eden Rainier
[Maeve z pewnością byłaby zachwycona, gdyby rzeczywiście tak było. :)]
OdpowiedzUsuńMaeve
[Zjedz, zjedz, chcesz do tego bitej śmietany?]
OdpowiedzUsuńGallaghner
[Ano boi się mandragor, bo pozbawiły go słuchu. Chyba niedziwne :(
OdpowiedzUsuńTym razem Ty wymyślasz wątek, o (tak, kiedyś Ci odpiszę jeśli chodzi o Albusa. Serio. Zrobię to i nawet nie będziesz się spodziewać). To kto chce bardziej kochać Nathana, Fred czy Evan the Woźny?]
Nathan
Addison często nie wiedziała, czego tak naprawdę chce, ale teraz nie miała żadnych wątpliwości: nie chciała, by Freddie przerywał lub by ten wieczór się skończył. Było jej tak przyjemnie beztrosko, gdy po raz pierwszy od dawna mogła głębiej odetchnąć, nie myśleć o niczym poza czułym dotykiem przyjaciela i wesoło trzaskającym ogniu w kominku. Jego głowa na jej brzuchu, jej palce wsunięte w jego włosy, jego zachęcający uśmiech i jej bezbrzeżne uwielbienie dla jego łagodnych, czekoladowych oczu, jego łaskotki i jej śmiech mogący zburzyć każde mury, budzący ludzi z letargu do życia. Nie było w tym nic złego, nie było żadnej ciemności w nich w tej chwili, wszystko zostało przesłonięte przez słoneczny blask, do momentu, w którym nad ich głowami rozległ się nagły hałas.
OdpowiedzUsuńAddison powoli podniosła się z sofy, zakładając przez głowę koszulkę. Przed chwilą jeszcze było jej wręcz gorąco, ogień płynął w jej żyłach, teraz znowu drżała na całym ciele, a jej krew zmieniła się w lód. Było coś przerażającego w tym łoskocie, coś, co sprawiało, że nie mogła uwierzyć w podsuwane jej przez umysł wyjaśnienie, że to jakiś uczeń, który wybrał się na nocną przechadzkę, przewrócił jedną z licznych zbroi znajdujących się na korytarzu. Nagle zapadła ciężka od napięcia cisza, przez którą trudno było oddychać. Addie niepewnie podniosła się na nogach, dołączając do Freda, który z uwagą wpatrywał się w sufit, a w ręce dzierżył różdżkę. Zastanawiała się, czy ten sam prześladowca, który dotarł dzisiaj do nich na Wieży Astronomicznej, właśnie celował w któreś z nich i wypowiadał niewybaczalne zaklęcie. To mogłaby być najlepsza chwila, by w końcu powiedzieć Freddiemu, ile dla niej znaczy, ale z jakiegoś powodu nie mogła z siebie wydusić ani jednego słowa. Zamiast tego złożyła na jego policzku pocałunek delikatniejszy od muśnięcia skrzydłami motyla. Nie zasługiwała na niego, ale była wdzięczna za każdą sekundę jego obecności. Bo przy nim w końcu znalazła swoje miejsce na świecie.
W chwili, w której o tym pomyślała, z dziury w suficie z dużą prędkością zaczęły spadać odpadki. Brązowa, lepiąca się ciecz o konsystencji budyniu spadła na nich z ogromną siłą, niszcząc drogocenną kanapę, na której według opowieści ojca kuzynki dziadka brata córki męża została poczęta Roxanne w chwili miłosnego uniesienia państwa Weasley'ów. Od czasu tamtej historii Addison jak ognia unikała siedzenia na tej sofie albo zajmowała podłokietnik, nikomu nie zdradzając powodu swojej niechęci. Nigdy więcej jednak nie spojrzała na ten mebel w ten sam sposób.
Nie zdążyła uskoczyć i bomba składająca się z niedojedzonych resztek oraz soku dyniowego wymieszanego z zepsutymi jajami oblała ją całą. Z jej gardła wydobyło się coś pomiędzy zawstydzającym ją, dziewczyńskim piskiem a pełnym furii wrzaskiem, kiedy wymyślona przez Irytka ciągnąca się substancja znalazła się dosłownie wszędzie. Jej ubrania przykleiły się do ciała, nie pozostawiając wiele wyobraźni w tej kwestii i gdyby nie wściekłość, przez którą nie zwróciła na to uwagi oraz krążący w żyłach alkohol zapewne jak przykładna pruderyjna Puchonka spłonęłaby rumieńcem (a to, że jeszcze przed chwilą była półnaga, nie miało żadnego znaczenia). Miała jednak ważniejsze sprawy na głowie, dosłownie i w przenośni - ten upierdliwy duch ośmielił się dotknąć jej włosów! Jej piękne loki cuchnęły teraz tą cholerną mieszanką i prawdopodobnie przez kolejny tydzień nie pozbędzie się tego wstrętnego zapachu. Mogła znieść zniewagi dotyczące jej poziomu inteligencji (nie, jednak nie mogła, ale lubiła o sobie myśleć jak o opanowanej osobie), mogła znieść sugestię, że jest brzydka (ponieważ jako beznadziejny przykład narcyza doskonale wiedziała, że to nie jest prawda), mogła nawet przeżyć wylanie na siebie pomyji i zniszczone ubrania, bo w tej chwili nadawały się jedynie do śmieci. Ale nikt nie miał prawa dotykać jej włosów. To mogło oznaczać tylko jedno.
OdpowiedzUsuń- Wróżę ci bardzo długą i bardzo bolesną śmierć, Irytku! Zginiesz marnie - wycedziła Addison przez zaciśnięte zęby, z całą swoją godnością odgarniając mokre kosmyki z twarzy. Potarła oczy, próbując odzyskać ostrość widzenia, podczas gdy duch zaśmiewał się nad nimi, trzymając się za brzuch i przypominając jej, że przecież już jest martwy. Ale to wcale nie znaczyło, że nie mogła zrobić mu krzywdy. Krwawy Baron na pewno z chęcią by ją wspomógł w planach miażdżącej zemsty.
[Nie przesadzaj. <3 To tylko karta, są o wiele lepsze. c: Isi kupi Fredowi pluszaka tygrysa, którego chcę.
OdpowiedzUsuńps. Czytałaś propozycję wątku z woźnym? Nie było żadnej odp. :c]
Isaac
[To chodź na wątek <3]
OdpowiedzUsuńSky
[*czarna rozpacz.* Zgłaszam sprzeciw! Przecież nie zniknęłam z bloga O.O Poza tym nie lubię się chwalić tym, że usuwam postać, bo tu nie ma czym.
OdpowiedzUsuńEpicki wątek? Za dużo ode mnie wymagasz, kocie, ale postaram się.]
Sky
Powoli furia zaczęła ustępować, a jego ciało ogarnęło silne przygnębienie. Teraz mógł już tylko liczyć na palcach dni, jakie mógł spędzić w tym miejscu zanim go nie wywalą. Fakt, że Graham dowiedział się skądś, że Bell ma sekret, całkiem spory sekret swoją drogą, sprawiał, że jego pozycja gdziekolwiek była zagrożona. Nie był ukrywającym się wilkołakiem, owszem, ale w szkole nikt oprócz kadry nauczycielskiej nie wiedział o jego przypadłości.
OdpowiedzUsuńSłyszał za sobą krzyki już nie tylko Bobby’ego, ale nie mógł zrozumieć słów, które wiatr niósł gdzieś daleko w przestrzeń. I tak naprawdę nie miał ochoty ich słyszeć. Chciał odciąć się na chwilę od całego świata i zająć się pakowaniem, bo co innego mu zostało? Gdyby plotki rozniosły się po całej szkole, w ciągu kilku dni zapewne zaczęłyby przychodzić listy od oburzonych rodziców, którzy nie zgadzaliby się na to, aby ich podopieczni mieszkali w jednym zamku z potworem.
Z ciążącą na chudziutkim ramieniu miotłą wpadł do gryfońskiej szatni i opierając latający sprzęt o ścianę i siadając w kącie. Opierając łokcie na kolanach, schował twarz dłoniach. Spomiędzy wąskich, spierzchniętych warg wydostało się ciche westchnienie. Bellamy najprościej w świecie się bał. Nie chciał opuszczać tego miejsca na rok przed ukończeniem szkoły. To chyba byłaby najgorsza rzecz w jego życiu, bo zmarnowanie sześciu lat życia nie należało do najfajniejszych przeżyć.
Miał teraz ochotę zapaść się pod ziemię, albo wypić litr whiskey i zasnąć na kilka dni, nabawić się mdłości i później przez kilka następnych umierać na kaca, aby tylko zapomnieć o całej sytuacji. Jęknął głośno, słysząc jak ktoś wchodzi do szatni. Nie podnosił wzroku, nie chciał, aby ktokolwiek tu był, nie chciał współczucia i pomocy, a samotności i czasu na przemyślenia. Nie wyprostował się nawet wtedy, gdy ktoś, od kogo biło przyjemnym zapachem perfum, usiadł obok, na podłodze.
Spojrzał na niego dopiero w momencie, w którym ten się odezwał, a Bell rozpoznał w nim Freda. Zamrugał szybko, a jego piękne oczy lśniły, jakby pokryła je szklana powłoka, zwiastująca nadciągające łzy, albo to przez butelkę whiskey, trzymaną przez chłopaka. Uśmiechnął się krzywo, oddychając przy tym ciężko.
- Cześć, jestem Bell i Bobby właśnie zagroził mi, że wywali mnie z drużyny, bo.. – zaciął się, spuszczając wzrok i pewny siebie, chwycił butelkę, która na szczęście nie wyślizgnęła się z jego zdolnych do psucia wszystkiego dłoni i odkręcił ją, aby chwilę później pociągnąć duży łyk mocnego trunku. – Nieważne. Właśnie to było mi potrzebne – odparł, krzywiąc się.
Przez chwilę siedział, tak po prostu wpatrując się w przeciwległą ścianę i zastanawiając się, czemu to on musi dostawać wiecznie kopniaka w tyłek za samo bycie.
- Masz ochotę poczęstować mnie większą ilością tego cudownego trunku? – zapytał, przerywając nagle swoje zamyślenie i uśmiechając się uroczo do Weasley’a.
Bellamy, który jeszcze nie jest świadomy tego, że już wkrótce będzie zmuszany do tańca
[ tam sobie powinno być "Zanim go wywalą" ale shh xd]
Usuń[Czuję się winna, ale głową ściany nie przebije, choć mogę spróbować, jeśli chcesz :<
OdpowiedzUsuńZdając się na moje myślenie, zdajesz się na stracenie. Moje szare komórki umarły lata temu. Zdradź mi swój pomysł, proszę <3 Bardzo ładnie proszę ;3]
Sky
[Cieszę się, że ktoś czekał na Zachary'ego :) Z bombonierki z chęcią skorzysta, a co! Trzeba jakoś rozrabiać a z spuchniętą buzią ciężko by było. Zach mógłby być też utrapieniem dla woźnego ;d Zach]
OdpowiedzUsuń[Oh, oh... To może jakiś wąteczek. Z Freddim, panem woźnym czy może z obojgiem?]
OdpowiedzUsuńNott & Specter
[Ok, rozumiem. :) Aby powstało coś genialnego, przyda nam się równie dobry pomysł. Myślałam głównie nad powiązaniem, bo to podstawa każdego wątku. Zaproponuję w miarę koleżeńskie/przyjacielskie relacje. Albo, aby było ciekawiej, nieodwzajemnioną przyjaźń. Tutaj można byłoby wykorzystać banalne poznanie w pociągu, bo byliby w jednym przedziale. Mój pan wtedy był jeszcze bardziej nieufny niż teraz, więc odrzuciłby wszystkie próby zawiązania jakiś więzi z Fredem. Przez lata stopniowo naprawialiby zepsute relacje. Może któryś z nich zaproponuje wypad do wioski? Butelka Ognistej ustawiłaby cały wieczór i chłopcy we wspaniałych humorach próbowaliby opuścić lokal. Jako, że byliby trochę wstawieni, postanowiliby wybrać inną drogę powrotu do zamku. Zawędrowaliby do jakieś starej chałupy w Zakazanym Lesie, gdzie spędziliby noc, a następnego dnia natknęliby się tam na jakiś kupców, którzy handlują czarno magicznymi przedmiotami. W posiadanie jednego z nich mógłby trafić jakiś naszyjnik i później mieliby kłopoty. No nie wiem. Nie jestem mistrzem wymyślania pomysłów. :c]
OdpowiedzUsuńIsaac
[Przyznam, że pierwszy raz spotykam się w blogosferze z tak nietuzinkową kartą, która na myśl przywodzi mi rap (może to przez zamiłowanie mojego brata do takiego typu muzyki, sama już nie wiem ;)). Tak czy siak gratuluję dobrze wykonanej roboty i w razie chęci zapraszam na wątek (może niekoniecznie związany z morderstwem jej wujostwa :))]
OdpowiedzUsuńAmy McNair
Wbiła swój wzrok w prawie idealnie gładką powierzchnię drewnianego (?) stopnia. Analizowała każdy najdrobniejszy szczegół, jakby chciała nauczyć się na pamięć barwy i faktury. Wzięła głęboki wdech i lekko przygryzła dolną wargę, co robiła zawsze, gdy znajdywała się w beznadziejnej sytuacji. Podświadomie wysyłała sobie sygnały mówiące, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji była ucieczka, problem polegał na tym, że stąd nie dało się uciec, bo gdy tylko Weasley postawił stopy na stopniach, to schody ruszyły do góry. To się nazywa złośliwość rzeczy martwych, prawda?Gdyby Freddie przyszedł kilka sekund później, to Clémence byłaby już w połowie drogi na wyższe piętro i uniknęłaby konfrontacji.
OdpowiedzUsuńZa każdym razem gdy widziała Weasleya, to na nowo przeżywała tamten dzień. Rany otwierały się na nowo, a ona cierpiała z powodu winy, którą na siebie przyjęła. Brakowało jej przyjaciela i to bardzo, bo w końcu w takich chwilach są oni potrzebni najbardziej, jednak Hollande nie miała odwagi spojrzeć chłopakowi w oczy, by nie poczuć wyrzutów sumienia. Było jej łatwiej obarczyć chłopaka winą niż usiąść i porozmawiać na ten temat na spokojnie.
Puchonka czuła się jakby cała jej pewność siebie nagle gdzieś zniknęła. Czuła na sobie wzrok postaci przedstawionych na portretach. Nienawidziła tych ruszających się obrazów, przy których poczucie prywatności było tak samo błędne jak to, że każdy z osobna może decydować o swoim życiu. Każdy swoją przyszłość ma już zaplanowaną i nie ważne co się stanie, to i tak nie zmieni tego co los dla wszystkich zgotował, ludziom przypadłą rola pionków, którzy musieli posłusznie grać swoje role.
– Jestem kreatywna – odpowiedziała. Doskonale wiedziała, że Weasley wiedział, że przyjaciółka go zbywa. No cóż, nie trudno było się domyśleć, przecież nikt nie ma tylu spraw na głowie co ona udawała, że ma. Westchnęła i z rezygnacją spuściła ręce w dół, gdy chłopak zagrodził jej drogę. Spojrzała na portrety, skutecznie omijając postać Gryffona, gdyż nie chciała złapać z nim kontaktu wzrokowego.
– Nie moja wina, że nic nie układa się po mojej myśli – odpowiedziała po dłuższej przerwie, która nawet ją zaczęła irytować.
Była już zmęczona całym tym unikaniem i wymyślaniem kolejnych wymówek, dlaczego nie ma czasu na rozmowę, chociaż tak bardzo tego potrzebowała. Chciała porozmawiać z Freddiem, bo wtedy na pewno by jej ulżyło, jemu pewnie też, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafiła się do tego przemóc. Coś ją blokowało za każdym razem, gdy w pobliżu pojawiał się Weasley lub Colton. Czuła, że jeszcze za wcześnie na to wszystko. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie gotowa na powrót do tamtej chwili.
Pytanie Gryffona kompletnie wytrąciło ją z równowagi. Wyczuła w tym pytaniu żal o zerwanie kontaktu. Nie chciała o tym myśleć, nie chciała zwiększać swojego poczucia winy. Spuściła wzrok, lekko się czerwieniąc. Było jej głupio, że chłopak ją przejrzał, ale nie miała zamiaru się z tego tłumaczyć.
– Nie unikam cię – zaprzeczyła nienaturalnie kręcąc głową. Kłamanie przychodziło jej coraz ciężej, a przecież powinna być już w tym wprawiona. Pomysły na wymówki i tłumaczenia powoli jej się kończyły. Tęsknili za sobą i potrzebowali się bardziej niż kiedykolwiek. – Jestem po prostu zajęta – wykrzywiła swoje usta w lekki uśmiech, chociaż jej oczy nie śmiały się wcale.
Clemence
Iskry, które zaczęły biegać po jego ciele były nie do opisania. Tańczyły po całym jego ciele, wprawiając go w jeszcze bardziej euforyczny nastrój, co potęgowała dawka Ognistej we krwi. Mimowolnie westchnął cicho, zdając sobie sprawę z tego, że ten teoretycznie nic nie znaczący krótki dotyk wywołał u niego takie emocje, zmroził krew w jego żyłach, jednocześnie rozgrzewając ją i wprawiając ją wręcz w bulgotanie. Czuł, jak drobne płomyczki tańczą przez całe jego ciało, rozluźniają mięśnie. Jego umysł napędzany procentami mimowolnie zaczął układać najróżniejsze scenariusze, w których Fred nie zabierał opuszków z jego skóry, bez skrępowania zaś sunął nimi po jego plecach odważniej, nie omijając tego miejsca pod łopatką.
OdpowiedzUsuńZacisnął powieki. Nie mógł pozwolić, by te rozpustne myśli go opętały. Nie był trzeźwy, a i specyfiki pielęgniarki robiły swoje. Nie panował nas sobą w stu procentach. Miał wrażenie, że ciało już zaczynało robić to, co samo chciało. Bał się, że za bardzo ulegnie emocjom i będzie żałować. Że obaj będą żałować. A nie chciał, żeby Weasley żałował czegokolwiek z nim związanego. Chciał, by ten miał w związku z nim tylko dobre wspomnienia. Pragnął tylko i jedynie tego. Nie, to nieprawda. Pragnął czegoś więcej, ale przecież nikomu się do tego nie przyzna, prawda…? To w końcu Zabini.
Momentalne ciepło. Drobny gest, który mógłby wydać się czymś całkowicie przypadkowym, faktem możliwym do pominięcia, niczym ważnym. Zabiniemu jednak serce dosłownie podskoczyło do gardła, krew w żyłach zabuzowała kolejny raz i to mocniej, po raz pierwszy od dawna poczuł nieznaczne ciepło na policzkach – tak dawno już się nie rumienił! Gwałtownie odwrócił wzrok, nie chcąc dać po sobie poznać tego wszystkiego, co te drobne gesty Freda z nim robiły. Udo go paliło, jakby ktoś przyłożył do niego rozgrzane żelazo. Włosy uniosły się w wyrazie pewnego oczekiwania. Zabini miał kilka czułych punktów, a Weasley widocznie miał niezwykły talent do wynajdowania ich. Spryciarz.
Bezwiednie oddał mu butelkę, by zaraz znów mieć ją w dłoni. Dotyk chłodnego szkła po raz pierwszy nie przywrócił mu poczucia równowagi. Wciąż czuł się tak, jakby cały świat miał się mu zaraz zwalić na głowę, jakby wszystko odwróciło się do góry nogami i próbowało nabrać sensu w totalnym bezsensie. Wybuchowa mieszanka krążąca po jego ciele wprawiła go w uczucie niepewności. Miał nadzieję, że kolejny łyk pomoże mu odnaleźć siebie, znów zachowywać się jak Zabini a nie zakochana albinoska. Zaraz przytknął butelkę do ust i opróżnił ją. Bał się na niego spojrzeć, bał się tego, że zostanie odkryty. Bał się tego, co Fred może zobaczyć.
Ale w końcu – po kilku zerknięciach na dno butelki, dokładnym rozejrzeniu się po kątach Skrzydła Szpitalnego, kilkukrotnym obróceniu scyzoryka w dłoni i odłożeniu go na stolik, obok którego po chwili z wahaniem umieścił również butelkę, potarciu ud i kilkukrotnym ciężkim westchnieniu – powolnie zwrócił wzrok na półleżącego tuż przy nim na łóżku Weasleya. Przełknął ślinę, czując nagle gulę w gardle. Promienie słoneczne delikatnie tańczyły po odsłoniętej skórze Freda. kusząc wzrok i palce. Nie mógł zrobić nic innego. Wyciągnął dłoń i pozwolił jej kierować się instynktem pobudzonym alkoholem płynącym w jego żyłach. Przesunął opuszkami po jego mięśniach, przyglądając się im z ciekawością. Miał wrażenie, że jego skórę pieszczą drobne igiełki, wywołujące na jego twarzy wyraz odprężenia, nieśmiałej i niewinnej przyjemności. Zaraz jednak gwałtownie zabrał dłoń, bojąc się jednak gdzieś w głęboko reakcji chłopaka. Szybko zajął rozbiegane palce paczką swoich znienawidzonych Fasolek Wszystkich Smaków. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że cały drży, dopóki w żaden sposób nie mógł sobie poradzić z otwarciem słodyczy. Zaraz rzucił je na blat stolika zrezygnowany.
– Nie mam pojęcia, co mi dała, ale… ręce mi drżą – burczy, czując głupią potrzebę wytłumaczenia się. – Ja… Może chcesz czekoladową żabę czy coś? – Powolnie wzrokiem prześledził szlak wędrówki własnych opuszków, przejechał spojrzeniem przez jego tors, podziwiał obojczyki, ramiona, szyję… aż dotarł przez usta i nos do jego oczu. Do oczu Freda Weasleya.
UsuńTo było jak piorun. Przeszedł na wskroś wszystkie jego tkanki, powodując drobne wyładowania elektryczne każdej najdrobniejszej komórce ciała. Czuł to spojrzenie wszędzie. Jakby oczy Freda przewiercały go na wylot, jakby wraz z powietrzem go otaczały. Przypomniał mu się wiersz, który zauważył kiedyś u matki na blacie: „Przyprawiasz mnie o łzy… Przyprawiasz mnie o sny… Przenikasz mnie… Otaczasz mnie…”. Nie pamiętał autora, ale pamiętał, jak wielkie uczucie biło od tego tekstu. Chciał go zacytować Weasleyowi. Chciał, by i ten poczuł moc tego niezwykłego utworu. Czuł, że i tak się zdradza. Wiedział, że w jego oczach płonie równie gorące uczucie, jak w zapamiętanym częściowo wierszu. Nie do przeoczenia.
Oblizał niepewnie wargi, czując drżenie każdej najmniejszej cząsteczki ciała. Pragnął go całym sobą. Czuł to magnetyczne przyciąganie, niesamowitą siłę, którą czuł tylko przy tym w pewnym sensie irytującym Gryfonie. Powietrze zdawało się być przesycone elektrycznymi iskierkami, czuł je całą skórą. Było mu jednak mało tego uczucia. Wydawało się jakieś niepełne, przytłumione. Chciał go mieć bliżej, zmniejszyć dystans.
Po prostu nie mógł się zachować inaczej. To było tak, jakby czekał na ten moment od tamtego popołudnia jakieś trzy lata wcześniej. Od tego dnia, kiedy Weasley spacerował z dziewczyną po błoniach. Te chwile w Skrzydle Szpitalnym były w pewnym stopniu miodem na jego potłuczone i niecierpliwe serce. To jak prezent świąteczny w lipcu – coś kompletnie nieprawdopodobnego, nie do uwierzenia, a sprawiające niewymowną radość.
Przysunął się. Minimalnie, nie chcąc spłoszyć chłopaka. To, co czuł było nie do opisania. Nawet najznamienitszy poeta nie ująłby tego w słowa. Wydawało się to Ślizgonowi niewykonalne. Te wszystkie przechodzące go dreszcze, iskry przeskakujące między ciałami, naładowane elektrycznie powietrze, niesamowita atmosfera, zawroty głowy wywołane zapewnie nieco niefortunnym połączeniem lekarstw i whiskey… To wszystko było w jakiś sposób magiczne. Zabini nigdy dotąd nie przeżywał tak osobliwej chwili.
Przysunął się. Jeszcze troszkę, odrobinkę. Oddech mu przyspieszył, serce zaczęło walić w piersi. Był tak blisko. Jego wargi mimowolnie wygięły się w uśmiechu skrywanym gdzieś zazwyczaj pod maską arystokratycznego dupka – nieśmiały uśmiech kogoś, kto wie, że nie powinien czegoś robić, ale jest to zbyt kuszące, by nie skorzystać z nadarzającej się okazji. Uśmiech niewinnego urwiska, który po prostu chce.
UsuńPrzysunął się. Przełknął niepewnie ślinę, wciąż wpatrując się w intrygujące oczy Freda. Z wahaniem poprawił się na materacu i odważniej niż wcześniej musnął palcami brzuch chłopaka. Opuszkami powiódł po jego mięśniach, nawet tam nie patrząc. Zdawał się je znać jak nikt, jednocześnie dopiero je poznając. Oczy Weasleya były teraz punktem, który magnetycznie przyciągał jego wzrok, zdawały się go wręcz hipnotyzować. Po prostu nie mógł przestać się w niego wpatrywać. To był ten jedyny moment, kiedy był wstanie dać się ponieść emocjom. Kiedy praktycznie nad sobą nie panował. Kiedy jego rozsądek został kompletnie ogłuszony ukochaną Ognistą, zdradzieckimi specyfikami i tym niesamowitym spojrzeniem. Spojrzeniem, które dało mu nadzieję.
Przysunął się. Jego kolano prawie stykało się z biodrem chłopaka. Przełknął ślinę i zagryzł wargę. Zaraz oparł jedną dłoń przy jego drugim boku i nachylił się, obdarzając go tym kuszącym uśmiechem, który zdawał się wystudiowany i opanowany do perfekcji. Tym razem jednak było inaczej – ten uśmiech wypływał prosto z niego. Nie umiał zdefiniować tego, co widział w oczach chłopaka, jednak wciąż miał nadzieję, że nie oberwie i… że jednak nie zostanie odrzucony.
Niech się dzieje wola nieba, oby twarz nie ucierpiała zanadto…
[Co złego to Zab, dorwał się do klawiatury, nie moja wina! Plus hejć moje fifirifi]
Ten jedyny Zabini
[Nie mam żadnego pomysłu na nich. :<]
OdpowiedzUsuńSkyler
[ To chyba najbardziej dopracowany pomysł, z jakim przyszło mi się zmierzyć. Wszystko jest w nim takie poukładane, na miejscu i co najważniejsze, z sensem. Nie jestem pewna tylko jedynie, czy będę w stanie ściśle trzymać się konceptu i czegoś przypadkiem nie zmienię, ale wiedz, że jestem w szoku i bardzo, ale to bardzo spodobało mi się to, co stworzyłaś.
OdpowiedzUsuńMam natomiast jedno pytanie. Ta sytuacja ma się dopiero wydarzyć, tak? Bo zajmie nam całkiem sporo odpisów.]
Luke
Nie pamiętał dokładnie, jakie były argumenty jego ojca, kiedy próbował wymusić na jedenastoletnim Dorianie zostanie animagiem. Ważny był efekt. Z ojcem perfekcjonistą, który tego samego wymagał od syna i jego wrodzonym zdolnościami, jakimś cudem stało się i już na drugim roku przemieszczał się po korytarzach z rudą niczym łeb Weasley’a kitą. Graniczyło to z cudem, ale w wieku dwunastu lat bez najmniejszych problemów potrafił zmienić się w lisa.
OdpowiedzUsuńNocne przechadzki stały się częścią jego życia. Wymykał się, kiedy tylko mógł, a przynajmniej tak było na początku. Nikt nie zwracał uwagi na lisa błąkającego się po błoniach w środku nocy. Po pierwszym semestrze drugiej klasy mógł już się pochwalić biegła znajomością zamku. Nauczył się też, że nie należy się zapuszczać w niektóre rejony Zakazanego Lasu, a było to pamiętnego dnia, kiedy potwierdziły się jego poglądy na temat kaczek. Nigdy nie podejrzewałby, że kaczy gang może panoszyć się w środku Zakazanego Lasu, a w dodatku pałać tak wielką agresją. Do teraz owe ptactwo go prześladowało, jakby dokładnie zapamiętały jego zapach i umieściły w prymitywnej bazie danych między swoimi przeklętymi gniazdami.
Teraz, po kilku dobrych latach przemykania między cieniami i zamiatania ogonem drobinek kurzy osadzonych na podłodze, dobrze wiedział jak stawiać łapy. Dlatego też czasami słyszano, że woźny szuka jakiegoś lisa spod ciemnej gwiazdy, który plądruje zamek. A tylko raz zdarzyło mu się ukraść składnik eliksiru, ale to była dawno zapomniana sprawa. Większość kradzieży była winą Irytka. Czasami zdarzało się, że prawie na kogoś wpadł, jednak już dawno temu opracował system wycofywania się i szybkiego wracania do postaci ludzkiej. Trzymał w niewiedzy prawie cały zamek i niesamowicie mu się to podobało. Wyprawy, których świadkami były jedynie gwiazdy i księżyc stały się swojego rodzaju prywatnym dowcipem z większości mieszkańców zamku.
Tego wieczoru zrobił to samo, chociaż z innych powodów, niż zazwyczaj. Tym razem był to liścik napisany na małej kartce papieru, pochyłym pismem. Niepodpisany, co jedynie zaintrygowało Finna. Treści nie było zbyt wiele, ale zawarta w niej tajemnica przyciągała go.
Izba Pamięci, pierwsza w nocy. Zabawmy się.
Jego natura cichego buntownika nie dawała mu spokoju. Zabawmy się. Te słowa przebrzmiewały mu w głowie na każdym kroku. Z jednej strony brzmiało jak aluzja, z drugiej, może ktoś chciał rzucić Ślizgonowi wyzwanie. Cokolwiek to było, on musiał przyjść. Chociaż wolał założyć, że czeka na niego jakaś urocza twarzyczka czekająca na rozpoczęcie niebezpiecznego tańca właśnie z nim. Niepewne stawianie kroków, przyciąganie, odpychanie, pozwalanie na wszystko i na nic. Nigdy nie dopuścił do siebie nikogo na tyle blisko, żeby naprawdę go poznał. Nie. Pierwszą zasadą zawsze było ”Nie pozwól im wiedzieć.” Jeśli ludzie wiedzieli o nim chociaż minimalnie za dużo, mogli to wykorzystać przeciwko niemu, mogli go osłabić, a on nie mógł być słaby. To była jedna z niewielu rzeczy, jakich nauczył go ojciec. Druga dotyczyła uczuć. Bo nikt nie mógł wiedzieć, co właściwie czuje Dorian, to też oznaczało słabość, a obdarzanie nimi ludzi wymagało wielkiej ostrożności. Szybko nauczył się nie stawiać nieostrożnych kroków.
Zgodnie z treścią wiadomości, był w Izbie Pamięci o pierwszej w nocy, a nawet trochę wcześniej. Dla pewności postanowił zostać w lisiej postaci, do czasu, aż zobaczy kim jest tajemniczy autor wiadomości. Sprawnie mógł wykorzystać ciemny kąt, żeby ukryć swoją największą tajemnicę. Skrzypnięcie drzwi obwieściło czyjeś przybycie chwilę, po jego wejściu do Izby. Gotowy szybko reagować przyczaił się, a w chwilę później zobaczył znajomą sylwetkę i aż zapragnął trzasnąć chłopaka ogonem w twarz. On?! Właśnie ON?! Jego największe utrapienie. Fred Weasley, szkolny diler Ognistej wpatrywał się w jedną ze swoich słynnych butelek niezwykle zadowolony z siebie i jeszcze bardziej odstawiony. Spodziewał się księżniczki z bajki czy co?!
Doskonale wiedząc, że się nie wywinie, że Weasley i tak go wyczuje, wykorzystał element zaskoczenia i wręcz wyskoczył z ciemności, niczym duch, żeby po drodze znowu stanąć na dwóch, w pełni ludzkich nogach. A sądząc po reakcji Gryfona, ten naprawdę spodziewał się księżniczki z bajki. Aż się prosił o komentarz, że dla takiej musiałby spuścić swoje długie kłaki z Wierzy Astronomicznej.
UsuńDorian poczuł się głupio ze świadomością, że zachował się prawie, jak ten tu osobnik. Stali naprzeciw siebie odstawieni, każdy na własny sposób. Finn uśmiechał się przekornie, chociaż nie dało się ukryć, że był równie zaskoczony.
- Kto tu jest Rudzielcem, rudzielcu? – prychnął ignorując uwagę o lesie. Za to chłopak jeszcze przecierpi. Teraz musiał skupić się na jednym – nie mógł dać wyczuć Fredowi, że może sobie z niego żartować. Powinien to uciąć raz na zawsze. Zakleić chłopakowi usta, przywiązać do krzesła i złożyć w ofierze wielkiej kałamarnicy w nadziei, że ta wyzbędzie się też wszystkich kaczek zamieszkujących w pobliżu jeziora. Tak, to był plan doskonały.
- Spodziewałeś się przyszłego męża? Niezmiernie mi przykro, ale muszę odrzucić propozycję. Słaby dowcip – dodał szybko, zanim chłopak znowu zdążył otworzyć usta. Lepiej było uznać, że zaskoczenie Weasley’a było elementem teatrzyku, który przygotował specjalnie, żeby go efektownie wrobić. Chłopak nie przewidział, że Finn nie jest tak naiwny.
Dorian nie wielbi nikogo, poza samym sobą
[A przytulaj, bo Liu potrzebuje przytulenia. <3 Dogadali by się w sumie z Freddiem :) Uczęszczają razem na zajęcia, więc znać się znają na pewno.]
OdpowiedzUsuńLiu/Frank
[Też tak sądze xDDD]
OdpowiedzUsuńCori/Sopjie
[Moim głównym celem było zrobienie z Muriel takiej typowej szesnastki, co ma kiełbie we łbie, bo, no... Hogwarty pełne są starych malutkich z bagażem emocjonalnym, nie oszukujmy się...
OdpowiedzUsuńPropsy za Norlandera, którego osobiście uwielbiam, a za samo bycie Weasleyem też należą się jakieś brawa, bo to najlepsze postacie w serii!]
Muriel
Rzadko komu udało się doprowadzić Ślizgonkę do takiej złości, wręcz furii, a właściwie chłopak nie zrobił nic nadzwyczajnie złego. Po prostu uderzył w momencie, kiedy była napompowana jak balonik do granic możliwości i wystarczyło jedno dmuchnięcie, aby przedmiot pękł.
OdpowiedzUsuńSyknęła, kiedy przemieniony w zwierzaka Gryfon ugryzł ją w palec.
No pięknie Jakby nie mogła zamienić go w coś potulniejszego, nie posiadającego ostrych zębów i pazurów, ale nie... Z gamy przeróżnych milusich futrzaków ona wybrała fretkę – wąsatą, śmierdzącą, idealnie wtapiająca się w ściółkę lasu fretkę.
Dziewczyna przez to teraz rozglądała się po ziemi w poszukiwaniu uciekiniera, przeklinając się w duchu za jej pochopną decyzję.
Czemu nie zamieniłam go w różowego, puchatego i bardzo zauważalnego pufka, czemu?!
Wytężyła wzrok jak najbardziej mogła, ale nigdzie nie mogła zauważyć obiektu poszukiwań. Oparła się o jedno z drzew, których zważywszy na fakt, że znajdowali się w środku lasu, było w tym miejscu mnóstwo... Mnóstwo jednakowych, niczym się nie różniących drzew i niewidoczne wyjście.
Wyjście!
Właśnie, zgubiła się... Nosz.
Pochyliła się ponownie, nasłuchując dźwięków, w nadziei, że może usłyszy tupot małych łapek Gryfona.
– Ej Fredziu... Fred! Freddie, no choć do mnie. Obiecuję, że nic ci nie zrobię. Fredziu... – nawoływała, łudząc się, że może chłopak jest taki naiwny, że sam do niej wróci, mimo że sama była świadoma, iż tak nie jest. W końcu zrezygnowana wyciągnęła z kieszeni płaszcza różdżkę i kierując ją w nieokreślonym kierunku, wyszeptała:
– Finite Incantatem.
Wstrzymała oddech, oczekując, ze zaklęcie kończące zadziała.
I tak też się stało, bo już po chwili jej oczom ukazała się skulona pod jakimś krzakiem postać Gryfona. Na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek, któremu towarzyszył donośny śmiech.
– Tutaj się ukryłeś. – odparła, przyjrzawszy się chłopakowi. Lecz po chwili z jej twarzy zniknął zadowolony wyraz, a w oczach zauważalne było przerażenie, a to dlatego, że w odległości kilku metrów od Weasley'a, tuż za jego plecami, z cienia wyłoniła się ogromna, bladozielona postać, obrośnięta cienkim zielonym włosiem. Lysse zamarła.
– T..t.t.t...troll... – wyjąkała, łapiąc oddech.
łomatkozojcem Lysse
[A tul go, on lubi być tulony pewnie. :D Cześć, dzięki!]
OdpowiedzUsuńTim
[Dobry, dobry! Lubię wątki z kochaną rodzinką, co ty na to?]
OdpowiedzUsuń//Rose
[Skoro Fredzik ma tyle wspólnego z Iris, to masz pomysł na powiązanie pomędzy nimi?]
OdpowiedzUsuńIris
["Wydaje mu się, że 100% hetero." mój Blain zna to w autopsji. Bierz skórzaną kurtkę, weź wszystkie płyty. I kokietuj, jeśli chcesz. Dodam jeszcze, że mam ochotę na jakiś wątek, o.]
OdpowiedzUsuńBlain
[Ach, czuję się taka kochana, Bruno też <3
OdpowiedzUsuńChodź na wątek, a co!]
Bruno
[Jeśli się ktoś odpisuje dwiema postaciami to zawsze mam problem gdzie odpisać. Wątek oczywiście, zawsze i wszędzie. Tylko nie wiem czy wolisz aby był z Fredem czy z Evanem. Jak wolisz to pisz na GG.]
OdpowiedzUsuńAnakin
Nie mógł w to uwierzyć. To wszystko przerosło jego najśmielsze oczekiwania, wymazało z umysłu najodważniejsze sny, przekreśliło wszelkie marzenia. To była rzeczywistość.
OdpowiedzUsuńNie mógł uwierzyć w ten nagły ruch Gryfona. W tą elektryzującą iskrę przeskakującą między ich ciałami. Dłoń na udzie paliła go żywym ogniem, całe ciało wręcz krzyczało, że to wciąż za mało. Bał się spojrzeć na jego twarz. Bał się, że już nad sobą nie zapanuje. Ognista i leki skutecznie odebrały mu władzę nad ciałem, które lekko drżało od bliskości chłopaka. Oczy Freda jednak magnetycznie go przyciągnęły i… obaj wpadli. Wargi Weasleya zaskoczyły go, ciało Christophera zareagowało szybciej niż umysł. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Nie rozumiał, czemu jego powieki słodko opadają, a on sam wzdycha rozkosznie. Nie rozumiał tych początkowo delikatnych, niepewnych muśnięć, tych aksamitnych warg na swoich. Nie rozumiał słodkiego ciężaru na kolanach, palców plączących jego włosy, nosa trącającego jego nos. Nie rozumiał samego siebie, odpowiadającego na pocałunki, obejmującego drugie ciało wręcz opiekuńczo, opuszkami muskającego skórę Gryfona. Nie rozumiał… Nie rozumiał, że to naprawdę jest rzeczywistość, a nie marny żart, halucynacja.
Nie potrafił jednocześnie dopuścić do siebie myśli, że Fred Weasley naprawdę całuje go, siedząc na jego kolanach.
Oddech chłopaka pachniał whiskey. Gorzki posmak tańczył między nimi, łącząc ich wargi w dzikim tańcu, pozbawiając oddechu. Nie pozwalał się skupić, mroczył umysły. Odsuwał najdrobniejsze krzyki rozsądku, rozpraszał niepewność. To wszystko przez Ognistą. Skuszeni wzajemną bliskością, nagle łączącą ich tajemnicą drobnego zbliżenia, nie chcieli przerywać. To było za dobre, by przerwać. Urwane oddechy, ciche dyszenie, rozkosze posapywanie… Było za dobrze, by to skończyć. Mogło się w końcu nie powtórzyć.
Brak powietrza. A on nie chciał tego przerwać.
Odsunięcie się Freda tak go zaskoczyło, że otworzył szeroko oczy z zaskoczenia, dysząc ciężko. Zamglony wzrok dopiero po chwili przywykł do nowego oglądu sytuacji. Twarz Weasleya była stanowczo bliżej niż przewidywał jakikolwiek regulamin. Z tej nowej perspektywy wydawał mu się jeszcze bardziej kuszący. Przymknięte powieki nadawały mu wygląd niewinnej śpiącej królewny czekającej na pocałunek, który miał ją odrodzić do nowego życia u boku wybawiciela. Chciał nim zostać. Nachylił się, jednak wtedy usta Gryfona znów znalazły się na jego skórze. Gorącym śladem znaczyły jego policzek, pozostawiając po sobie przyjemne mrowienie. Kiedy te niesamowite wargi dotknęły jego ucha, by zaraz zostać zastąpione przez zęby, nie mógł powstrzymać dość cichego, ale gardłowego, wręcz zwierzęcego, głodnego jęku. Ten chłopak zbliżył się do niego kilka chwil temu, a już trafił w kilka jego czulszych punktów i wyczuł w nieznany mu sposób jego ulubioną pieszczotę. Każda komórka jego ciała pragnęła być wypieszczona przez Freda. Ale przecież się nie przyzna, nawet spity. Jest w końcu Zabinim. Nawet jeśli chrapliwe westchnięcie Weasleya świadczyło o tym, że ten czuje no samo.
Słowa Freda rozbiły skutecznie tę bańkę marzeń, którą Zabini się otoczył. No tak, przecież musiał być jakiś powód. Nie mogli rzucić się na siebie od tak. Od tak oddać pocałunkowi i to takiemu. Bezwstydnie podniecić drugim chłopakiem, zwłaszcza z tak skrajnie wrogiego Domu. To przecież było niemożliwe, kompletnie nierealne. Jednocześnie jednak wyczarowały na dość bladych policzkach krwisty rumieniec. Fred Weasley wywołał rumieniec u Zabiniego. Coś niesamowitego, nieprawdopodobnego. Zacisnął powieki, próbując skupić myśli.
– Mam mimo wszystko nadzieję, że zbyt wiele nie kombinowali. Ich zdolności co do eliksirów są raczej dość marne, a nie chciałbym rano zastać cię całego w różowym pierzu – wychrypiał, czując jego kuszące wargi na szyi. Cały drżał pod wpływem pieszczot Gryfona. – Chociaż swoją drogą to będzie oooch urocze…
Usta Freda na jego szyi. Czuł drobne, podniecające ukąszenia, muśnięcia, kuszące dotknięcia rozpalonych warg na jeszcze gorętszej skórze. Odchylił głowę w tył, dając mu lepszy dostęp. Serce tłukło się niespokojnie w jego klatce, próbując znaleźć wyjście, uwolnić się z więzienia żeber i jakimś magicznym sposobem złączyć się z szybkobijącym sercem Freda. Jego oddech stał się jeszcze bardziej urwany i przyspieszył. Z jego gardła zaczęły wydobywać się niecierpliwe posapywania. Zazwyczaj gra wstępna Zabiniego trwała dość krótko. Owszem, lubił bawić się swoimi ofiarami, ale jednak zaspokajanie własnych potrzeb zwykle przejmowało u niego górę. Dopiero potem rozpoczynała się zabawa. Z Fredem jednak było inaczej. Chciał, by ta zabawa, to pieszczenie trwało wieczność. I jeszcze dłużej. Żeby te aksamitne wargi nie oderwały się od jego skóry ani na moment.
UsuńPo chwili jednak zapragnął spojrzeć w jego oczy. Chciał zobaczyć w nich ten sam żar, który czuł w pocałunku, w każdym muśnięciu warg. Chciał zobaczyć, że Weasley czuje to co i on. Nawet jeśli miałby to być jedynie efekt głupiego żartu kolegów czy namieszania leków z Ognistą. Jeśli ten żar miałby wygasnąć i nigdy więcej się nie pojawić. Chciałby go zobaczyć i zachować dla siebie jako pamiątkę tych gorących chwil, które – jak myślał – miały się więcej nie wydarzyć.
Delikatnie ujął jego twarz w dłonie i uniósł ją, by móc spojrzeć w jego oczy. Powieki chłopaka wciąż jednak były opuszczone, co nieco go zmartwiło. Z wahaniem wargami musnął jego czoło, zaraz postępując tak samo z każdą powieką oddzielnie. Pragnął zobaczyć jego wzrok, ale przecież nie mógł mu sam tych powiek podnieść. Musiał czekać bądź jakimś cudem sprawić, by ten na niego spojrzał. Powolnie przesunął wargi niżej, muskając jego nos od nasady po sam czubek, spokojnie, bez jego zwyczajowego pośpiechu. Pragnął go. Naprawdę. Pragnął go tak bardzo jak nikogo. Całym sobą. Jego usta po chwili niepewnego błądzenia odnalazły wargi Freda i niepewnie je musnęły.
Gdyby ktoś go wtedy zapytał, nie umiałby odpowiedzieć, jakim cudem już po chwili przypierał Weasleya do materaca szpitalnego łóżka, chciwie wpijając się w jego wargi. Nie umiałby wyjaśnić, dlaczego jedna z jego dłoni wędrowała niecierpliwie po udzie chłopaka, ani dlaczego druga szarpała włosy Gryfona, plącząc je uparcie palcami. Nie umiałby opowiedzieć, jak to się właściwie stało, że szeptał do niego tak kusząco, że napierał na jego usta i czuł zachłanne odpowiedzi.
– Och, Fredzi… Weasley…
[Nie wiem co, to Zab. Buziaki, jarajmy się razem.]
Zabini
[ Pomysłu na zaczęcie obecnie nie mam, ale niebawem przyjdę z wątkiem, o to się nie martw.]
OdpowiedzUsuńLuczek
[Czy to był taki zakamuflowany komplement?]
OdpowiedzUsuńIrene Swinton
[*tuli się*
OdpowiedzUsuńJeśli Freddie ma ochotę, to może spróbować wywołać na twarzy Ahri jakiś ładny uśmiech.]
Ahri
[Z tą wieżą astronomiczną to był przypadek! Przysięgam! Nie płakaj, no. :c Amnesia nie umie pocieszać. :c]
OdpowiedzUsuńAmnesia
Wysłuchując bzdur, które opowiadał Weasley, zastanawiał się czy ten przypadkiem już się nie spił. Tak, to musiało być to. Na trzeźwo Fred nie przyznałby, że ma fetysz na sztuczne ogonki wystające z dupy, ani na jakieś obroże. A to zboczeniec! Może jeszcze chciał go skuć?! Pewnie na wakacjach naoglądał się zbyt wiele mugolskiego porno. Oj już mu pewien znajomy opowiedział, co można tam zobaczyć. Tak, definitywnie teraz stał przed pijanym zboczeńcem z jakimiś podejrzanymi fetyszami. Musiał jak najszybciej ukrócić tą zabawę, bo jeszcze coś mu się stanie! Wolał nie wiedzieć, co Weasley mógłby z nim zrobić, gdyby stracił panowanie nad sytuacją.
OdpowiedzUsuń- Tobie już starczy – oświadczył i jednym sprawnym ruchem przejął częściowo opróżnioną butelkę Ognistej. – Nie mam zamiaru słuchać o twoich fetyszach. Nie chcę wiedzieć w czym jeszcze chcesz mnie zobaczyć, ale na pewno nie będzie to twoja sypialnia. Możesz sobie zakładać obroże, skuwać, związywać i tak dalej, ale to na pewno nie ze mną. A, i mam nadzieję, że ta Ognista nie jest jakaś lewa, bo oberwiesz. – Mówiąc to pociągnął z butelki pierwszego łyka z cichą nadzieją, że nie skończy tak, jak ostatnim razem z Gregiem. Bardzo szczerze wątpił, że nawet pijany w cztery dupy przystawiałby się do Freda, ale wolał uniknąć wszelkich żenujących sytuacji, które mogłyby się bardzo poważnie odbić na jego zdrowiu psychicznym.
Były osoby, których nigdy by nie tknął. Pomijając wszystkich, którzy nie byli w jego typie, istniało też spore grono osób, których nie tknąłby za żadne skarby świata. Było kilka takich, które jak Fred, prawdopodobnie próbowałyby go ośmieszyć i zaszantażować, chociaż z drugiej strony Weasley tak bardzo się przed nim wzbraniał, że Dorian mógłby to obrócić przeciw niemu, choć tutaj musiałyby zaistnieć odpowiednie warunki. Gdyby to on chciał wrobić Freda, ten musiałby być równie pijany, musiałby mu na wszystko pozwolić i przede wszystkim on nie powinien zadziałać zbyt szybko. Były to jednak tylko rozważania na wypadek, gdyby stanął w obliczu prawdziwej tragedii jaką byłoby jakiekolwiek zbliżenie się do jego znajomego.
Może gdyby Fred nie był Fredem, gdyby się nie znali… Ciężko mu było to przyznać, ale ten wkurwiający osobnik przed nim miał jednak trochę uroku osobistego. Gdyby na siebie kiedyś nie wpadli, gdyby nie ta jedna noc, kiedy chłopak go nakrył, co skończyło się pobytem w Skrzydle Szpitalnym ich obu i gdyby nie to, że ciągle próbowali sobie dopiec, Dorian mógłby się nim zainteresować. Jednak coś zdecydowało inaczej i miał na głowie jednego upierdliwego, nierudego rudzielca.
Westchnął ciężko i po raz drugi uniósł do ust butelkę. Miał szczerą nadzieję, że jednak towar Weasley’a jest lepszej jakości niż to, co ostatnio zaoferował mu pewien Ślizgon. Jednak zanim miał porządnie zabrać się za picie, musiał dowiedzieć się kto ich tak wrobił. Oj ta osoba już pożałuje, że tak go wyrolowała. Weasley też pożałuje, bo to była jego wina, że ktoś pomyślał, że powinno się ich wyswatać. Innej opcji nie było, ktoś chciał ich wrobić w jakiś chory związek, który nie miał prawa bytu w tym wymiarze, ani w żadnym innym. Jego osobisty honor zostałby splamiony gdyby tylko przekroczył grubą granicę dzielącą go i Weasley’a na dwa oddzielne i zupełnie nienadające się do współistnienia w związku byty.
Słysząc pytanie Freda odciągnął butelkę od ust i westchnął cicho potrząsając głową tak, że włosy roztrzepały mu się w idealny nieład. Bo jego nieład zawsze był idealny. Jasnym było, że ktoś ich tutaj wrabiał, pytanie kim ten ktosiek by? Na pewno musiał ich znać, albo przynajmniej zauważyć, że się znają, za co w dorianowym rozrachunku już powinien być martwy. Tylko czemu? Czemu właśnie oni? Dlaczego przysłano do Freda właśnie go? Albo do niego przysłano akurat Freda? Ich anonimowy żartowniś był już podwójnie martwy za uznanie, że Finn ma aż tak słaby gust! Czy nie mógł chociaż wysilić się na coś tak banalnego jak Gregorius albo jakiś znajomy z dormitorium? Już przeżyłby nawet osoby, z którymi ostatnio musiał współpracować w trakcie lekcji, no ale Fred Weasley?! Jak już znajdą tego człowieka, to będzie musiał sobie z nim ostro pogadać!
Usuń- Dostałem – burknął odwracając głowę w bok. Wolał unikać kontaktu wzrokowego. Z oczu dało się wiele wyczytać, a Fred na pewno by to wykorzystał. Już dawno nauczył się nie ufać temu tu Gryfonowi. Ogólnie wszystkim Gryfonom nie ufał, tak z zasady. Przebiegłe kreatury ubrane w czerwień i złoto, błyszczące swoją odwagą, pewnością siebie i nieskazitelnym honorem. Puszący się, że we wszystkim są najlepsi, bo tak, bo nie byli tacy jak Ślizgoni (to otwarcie wyśmiewał, skoro ktoś to uważał za powód do dumy…), bo posiadali wszechstronnie utalentowanych uczniów, prawie jak Krukoni, ale nie byli tacy przemądrzali, no i Puchoni, których wiecznie bronili, bo przecież ktoś musi chronić biednych Puchasiów. Kiedy Dorian widział na korytarzu typowego przedstawiciela Domu Lwa po prostu chciało mu się rzygać i śmiać, ciężko było wybrać jedną opcję. Ale z Fredem w tym całym zbiorowisku dumnych obrońców uciśnionych było coś nie tak, tylko Dorian nigdy nie potrafił wychwycić tego czynnika, który czynił go jakimś innym. Hm, regulamin łamał jak większość Ślizgonów i Gryfonów, to była jedyna wspólna cecha dwóch nienawidzących się wzajemnie domów.
Wsunął dłoń do kieszeni, które zawsze zdawały się nie mieć dna. Zawsze znajdował w nich coś zaskakującego, a to zwędzony z jakiejś lekcji szpon hipogryfa, a to jakaś część garderoby jego ostatniego podboju łóżkowego, mała fiolka z jakimś przydatnym eliksirem, zagubiony guzik, kilka sykli… Ale gdzieś tam musiał być ten liścik! Pamiętał, że złożył go na pół i wepchnął go tam. Mrucząc pod nosem podszedł do parapetu i odstawił na niego butelkę Ognistej. Zaczął wyciągać, co mu się akurat nawinęło pod rękę. Tak więc księżycowe światło ujrzały czerwone majteczki, które wpadły mu w ręce w ostatni weekend, podejrzanie zmniejszony krukoński krawat, kilka srebrnych i złotych monet, dwa czarne guziki, sznurówka, ściągi, które miał zamiar opchnąć jakimś zdesperowanym piątoklasistom, malutka fiolka eliksiru rozbudzającego, dwa czarne piórka i (O ZGROZO) jedno, które wyglądało na kacze (będzie musiał je później spalić), trzy nieodpakowane czekoladowe żaby i jedna czekoladka nadziana masłem orzechowym. Na samym końcu znalazł się liścik, który, jakimś cudem, ani trochę nie ucierpiał.
- Masz, Weasley, porównaj sobie – rzucił wyciągając za siebie dłoń z karteczką.
Dorian, pan bezdennych kieszeni
Niektórych rzeczy nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Wyjaśnienia giną pod natłokiem niewypowiedzianych słów, a myśli plączą się pod nogami, nie chcąc współpracować. Stoi się więc pośrodku, pomiędzy prawdą a fałszem, rzeczywistością a obrazem zręcznie utkanej iluzji. Nic nie jest pewne, nic nie jest ugruntowane. Są tylko niejasne domysły, trochę ciekawości i całe połacie strachu, jakby ktoś zakradł się od tyłu i wsypał za kołnierz tysiące kostek lodu.
OdpowiedzUsuńLuke do tej pory drżał, przejęty dziwnym rodzajem lęku, którego nie umiał zidentyfikować. Nie spał tej nocy, choć od niedawna udawało mu się wędrować w objęcia Morfeusza bez żadnego wysiłku, wystarczało bowiem, że przykładał głowę do poduszki, a sny same koiły mnożące się troski. Teraz jednak było zgoła inaczej, a on zdążył już zatęsknić za rutyną; przeżyciem dnia – zakopaniem się pod bielą pościeli – sennymi marzeniami przynoszącymi ulgę. Zasmakował się w tej odmianie przyjemności, nierzeczywistych fantazjach powodujących mimowolne wygięcie warg. A gdy ich zabrakło, znowu poczuł się mały i zagubiony, jakby świat ponownie obarczył go ciężarem, którego za nic nie mógł znieść.
Wydawało się mu, że wszyscy wiedzą, że wszyscy coś podejrzewają, że każdy z nich przypatruje się mu podejrzliwym wzrokiem, niewróżącym wiele dobrego. Nie pomyślał o tym, iż powodem mogły być jego rozczochrane, platynowe włosy, krzywo zapięta koszula albo w ostateczności, fioletowe sińce poniżej dolnej linii rzęs. Naturalnym ludzkim odruchem było przypatrywanie się jednostkom wyglądającym na recydywistów, zbyt bladych jak na hogwarckie standardy. Tu, w krainie złotej opalenizny i miedzianych ciał, krytycznie patrzono na metr osiemdziesiąt osiem nieszczęścia, zginające się wpół od nadmiaru wrażeń, które zafundowały mu minione godziny.
Chociaż minuty dłużyły się w nieskończoność, udało mu się przetrwać do popołudnia, uprzednio nie redukując w żaden sposób punktów zdobytych przez Ravenclaw. Na większości zajęć podpierał ręką opadającą głowę, ale nie zasnął ani nie wymknął się przed szereg, zniknął w tłumie i nie wymagano od niego odpowiedzi na żadne z podchwytliwych pytań. Prawda była taka, że większość grona pedagogicznego przekreśliła go na starcie, zgodnie twierdząc, że Tiara Przydziału nie wiedziała, co czyni, wrzucając go w tłum jednostek z zadziwiająco wysokim ilorazem inteligencji. Nie przykładał się zanadto do nauki, nigdy nie oddawał na czas referatów, a prócz tego źle machał różdżką i zaklęcia wymawiał z godną pożałowania intonacją. Chciałoby się rzec, że profesorom pozostała jeszcze nadzieja na jego cudowne nawrócenie, ale nikt nie miał zamiaru kłamać, że wierzy, iż Luke Way sięgnie w końcu po szlachetnie wyglądające W.
Dlatego też, nie przepytywano go zbyt często, bo i tak wzruszyłby ramionami, nie mając ochoty na odpowiedź. Względny spokój przydawał się w sytuacjach takich jak ta, kiedy wirowało mu przed oczami, a dłonie samoistnie formowały się w pięści. Z ledwością wysiedział tysięczną z kolei lekcyjną godzinę, prawie wybiegając z klasy, gdy nadszedł koniec na pozór niekończącego się monologu belfra.
Szata powiewała w takt jego kroków, a on wymijał rozgadanych uczniów, nie tracąc czasu na standardową wymianę uprzejmości. Tu zamigotała twarz znajomego Puchona, tam ktoś posłał mu szeroki uśmiech, który po chwili zgasł, nie doczekawszy się odwzajemnienia. Platynowa czupryna tylko przez moment widniała w cudzych polach widzenia, szybko niknąc za zakrętem.
I nagle, całkowicie wytrącając go z równowagi, czyjeś ciało odbiło się z impetem od jego klatki piersiowej, przy okazji fundując mu kontakt z wypolerowaną posadzką. Wylądował na plecach, a właściwie na obcym przybyszu, którego obecność odrobinę złagodziła ból i z pewnością zapobiegła powstaniu paru nadprogramowych siniaków.
- Chcesz mnie zabić?
[Nie wiem gdzie odpisać, więc zrobię to tutaj. Cóż, jeśli chodzi o te granice przyjaźni... W sumie czemu nie, można stworzyć coś na zasadzie 'Freddie kochany i miły, Natalka odpychająca suka, ale po pijaku daje się przytulać i skrycie bardzo go lubi'.
OdpowiedzUsuńI dziękuję bardzo, odbiorę to jako komplement. Czuję, że polubię twoje poczucie humoru :D To co, klecimy?]
Natalia
[ Drogi Freddie! (bez Teamu, Evana wolę poznać w swoim czasie)
OdpowiedzUsuńMasz ogromne szczęście, gdyż moja osoba także zainteresowała się Twoją niespotykaną kartą przepełnioną tak osobistą poezją. Wnioskuję, iż Panicz Weasley jest bardzo samotny i (tu cytat) "Krucho… Głucho. Bo puste to serducho" z powodu zniknięcia jego przyjaciela! Dobrze mniemam? :D
Skoro już masz się uczyć, to może chcesz ze mną opracować jakieś relacje między tymi dwoma typkami? Bo Leon jest znany/kojarzony w Hogwarcie, musi mieć jakiś znajomych (przecież, kurcze, jest bardzo miły!) i, jako, że wraca, fajnie byłoby, gdyby ktoś go powitał, jakimś braterskim uściskiem lub chociaż solidnym kopniakiem. ]
[ Szczerze powiedziawszy, to ja bardzo nie lubię planowania całych historii, bo według mnie traci to sens, SPONTAN JEST GYT :D.
OdpowiedzUsuńChodziło mi bardziej u ustalenie więzi między chłopakami, czy są bardziej jak kolega z klasy czy bardziej jak ziomeczki. Czy dużo rozmawiają, czy nie bardzo.
A historia ze zniknięciem Leosia jest skomplikowana i jeszcze nie do końca dopracowania (ups!), w każdym razie póki co i tak pewnie nie będzie chciał o tym rozmawiać, bo to dość trudny temat. ]
Natalia była dość specyficznym człowiekiem. Taka skryta, zamknięta w sobie. Niegdyś uśmiechnięta i zarażająca optymizmem, bardziej nadawałaby się do Puchonów czy Gryfonów, niż do domu węża. Tak naprawdę sama nie wiedziała, czemu Tiara przydzieliła ją właśnie tam. Może czuła, co się święci? Że ta urocza Rosjaneczka z wiecznie wesołej dziewczyny stanie się chodzącą po szkolnych korytarzach kukłą, do której nie da się dotrzeć w żaden sposób?
OdpowiedzUsuńW każdym razie, niewielu było odważnych, którzy chcieliby z nią porozmawiać, co dopiero nawiązać jakieś głębsze relacje. Dlaczegóż to? Nie będzie chyba niespodzianką, jeśli powiem, że każdą nowo poznaną osobę traktowała jak najgorszego wroga - syczała, burczała, wyzywała, dużo przeklinała, a często też zwyczajnie odwracała się i odchodziła. Czy ktoś, kto nie wiedział, w jakiej sytuacji kilka lat temu znalazła się Romanowa, wytrzymałby to na tyle długo, żeby poznać jej jasną stronę, która nie uległa całkowitej destrukcji?
Cóż, różnych wariatów nosiła ta ziemia. Czasami trafiał się ktoś, kto chciał rozwikłać zagadkę. Czasami po prostu był to ktoś uparty. Często też zdarzały się przypadki, że dwóch kumpli założyło się, że pójdzie z nią do łóżka, a przy składaniu owej propozycji nie oberwie w twarz.
Najrzadziej trafiali się ci stuknięci, którzy autentycznie Natalię lubili i chcieli z nią przebywać z własnej, nieprzymuszonej woli, tylko po to, żeby ją poznać. Sama Natalia była wtedy jeszcze gorsza, zakładała tę lodowatą maskę i odpychała coraz bardziej, chcąc doprowadzić do rezygnacji z drążenia w jej życiu.
Ale raz na milion trafiał się Weasley. Człowiek, którego w żadnym wypadku nie dało się zbyć. Niczym. Drążył, naciskał, narzucał się... Aż w końcu wzbudził sympatię tej dobrej części Ślizgonki. Którą zresztą usilnie starała się uciszyć, bo przecież ona nie może nikogo lubić. Pal licho tolerować, ale lubić? Katastrofa jest blisko...
Nieważne.
Dobra, ważne, bo po alkoholu robiła się miła. Przynajmniej dla niego. Dlatego za każdym razem, kiedy trafiała na jakąś imprezę (a zdarzało się to bardzo rzadko ze względu na jej niechęć do ludzi, czego sama nie przestawała nigdy podkreślać), prosiła wszelkich nieistniejących bogów, żeby Freda tam nie było. Nigdy nie wiedziała, jak to się skończy. Jeszcze sobie chłopak wmówi, że jest jego jakąś bliską znajomą i co wtedy?
Ale, wchodząc do pokoju wspólnego Ślizgonów (tak, oni czasem też bywali mili i nawet Gryfonów zapraszali do siebie) i widząc chyba dosłownie pół zamku w tym wcale nie tak dużym pomieszczeniu, wiedziała, że nie skończy się to dobrze. Bo niby jak miało się skończyć, kiedy po jakiejś godzinie tańczyła na 'parkiecie' z jakąś szóstoklasistką, nieźle doprawiona? Rzadko bywała w takim stanie tak szybko, a teraz śmiała się w najlepsze, trzymając w dłoni butelkę ognistej (tak, ciągnęła ognistą z gwinta) i pozwalając, by jej biseksualna natura dochodziła do głosu. Czy może być jeszcze gorzej? A cholera wie.
Natalia
Dorożka zatrzymała się na skraju zakazanego lasu. Znajomy zapach wiglotnego mchu uderzył w nozdrza chłopaka, wypełniając jego myśli znajomym, ciepłym poczuciem bezpieczeństwa. Niegdyś często przemierzał tę trasę, o różnych porach roku zmierzając do Hogsmeade. Jednak to było coś nowego, nie można było porównać zapachu tego powietrza i intensywności oddechy do atmosfery, która panowała w tym miejscu przez ostatnie siedem lat, jakie pamiętał z Hogwartu. Minęło sześć miesięcy. Czuł się tak, jakby ktoś pół roku wyjął z jego życia. Bardziej – wyrwał siłą dech z piersi na całą zimę.
OdpowiedzUsuńZapłacił kierowcy kilka monet i dźwignął swój bagaż. Nowa porcja książek zagruchotała, gdy ciężka waliza ugodziła w kocie łby. Odetchnął chwilę, nim ruszył w stronę ogromnego zamczyska jawiącego się na tle pastelowych kolorów wschodzącego słońca. Wszystko wydawało się być dla niego takie nowe, nawet droga, którą podążał. Czuł się odrobinę tak, jakby przeniósł się do innego wymiaru. Czy jego nieobecność egzystencjalna (nie tylko ta w szkole) miała aż tak wpływ, na jego wrażenie rzeczywistości?
W dormitorium panowała cisza jak makiem zasiał. Prawdopodobnie uczniowie udali się kilka minut wcześniej na wykwintne śniadanie, jednakże Leon wcale by się nie zdziwił, gdyby Potter albo Weasley, zakały Gryfońskiego rodu, byli na tyle nieambitni, by czasem odpuścić sobie godzinkę lub dwie nudnych zajęć z samego rana. Kiedyś wszakże trzeba odespać wirtuozyjne zabawy z płomiennymi butelkami.
Całe szczęście w sypialni nie spotkał żywej duszy, nawet szczur Jamesa nie pisnął, skrępowany za kratami swej klatki. Wrzuciwszy swoje pierdoły pod łóżko, przysiadł na chwilę. Tornado kurzu wzniosło się na metr, jakby od kilku lat nikt nie słał jego łóżka. Trudno mu było uwierzyć, że żaden z chłopców nie pokwapił się, by przenocować dziewczynę na wolnym materacu.
Aż tęskno mu było za tym swądem męskich skarpetek, porozrzucanych notatek we wszystkich kątach i kolekcji butelek w szafie. Brak mu było atmosfery Hogwarckiej i Gryfońskiego pokoju siódmoklasistów, w którego życiu artystycznym niegdyś brał udział. Wszystko jednak miało swój kres i początek – tak jak to miało miejsce teraz.
Udawszy się na śniadanie, snuł w myślach teorie mogące usprawiedliwić tę małą niesubordynacje wobec obowiązku szkolnego. Zastanawiał się chwilami, jak zareagują jego znajomi, rówieśnicy, którym zniknął z oczu od tak, bez żadnego słowa. Zupełnie jakby spłonął w kominku, teleportując się na drugi koniec świata.
W Wielkiej Sali jak zwykle panował gwar i rodzinna atmosfera. Gdzieniegdzie pierwszoroczni zachowywali się jak małpiszony, nie zwróciwszy uwagi na kroczącego w stronę starszych Leona. Z prawej strony poczuł na sobie spojrzenie jakiejś Krukonki, której oczy powiększyły się do rozmiarów galeonów na jego widok. Tę akurat dobrze pamiętał, złotowłosą dziewczynę, z którą jeszcze we wrześniu się umawiał, zanim go nie poniosło poza granice szkoły. Na całe szczęście jego przybycie nie było wielkim „wow”, ale może tylko dlatego, że wszyscy zajęci byli strawą i nikt nie przejmował się, kto szwenda się między stołami.
Wtem, po sześciu miesiącach, nieoczekiwanie zjawił się za plecami Weasleya chłopak o skołtunionych jak u Afrykańczyka włosach, ni stąd ni zowąd zasiadając obok niego do śniadania. Na sobie miał charakterystycznym dla niego, tkany z zielonej wełny sweter, który z kunsztem nosił jedynie na specjalne okazje. Spojrzał na sąsiada, którym był Fred, uśmiechnął się tylko uprzejmie i skradł mu jabłko sprzed nosa. Niewzruszony powagą sytuacji, chwycił także za pieczywo, które wachlarzowym ruchem począł smarować masłem.
[Dzień dobry! To wspaniale, coś fajnego wymyślę, choć pewnie wpadnie mi kilka pomysłów do głowy. Ale zanim zacznę to MUSZĘ powiedzieć, że karta jest po prostu piękna. Nic dodać nic ująć.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o dramaty to mam kilka pomysłów i zgłaszam się tutaj, bo chyba będzie prościej zrealizować. W grę wchodzi na przykład toksyczno-pokręcona relacja, gdzie Fred i Amy mogli się lepiej poznać przez Albusa (który jest przyjacielem Amy), bo wcześniej po prostu nie utrzymywali zbytniego kontaktu przez różnicę wieku. I mogłoby to polegać na dziwnej zależności i połączeniu wspólnego zrozumienia i przyciągania się i z drugiej strony posiadaniu drugiej osoby w głębokim poważaniu, kłótniach i ranieniu siebie nawzajem. Mogłoby to być podszyte czym chcemy; jakąś fascynacją, zazdrością, zwykłą złośliwością, czy różnicą charakterów, do wyboru do koloru.
Możemy z nich zrobić byłą parę, która teraz jednocześnie próbuje sobie zrobić szalenie na złość, bo każde z nich czuje, że ma połamane serduszko, a jednocześnie gdzieś tam kręci się pewna słabość do drugiej osoby.
Mogą również zostać przyjaciółmi, którzy z niewyjaśnionych powodów lubią sobie nawzajem uprzykrzać życie do tego stopnia, że się po prostu ranią (tylko chyba w tym wypadku potrzebny byłby większy wgląd w informacje dodatkowe na temat naszych postaci, gdyż mogliby sobie nawzajem na przykład wybijać z głowy znajomości z "niewłaściwymi" osobami).
Jeśli chodzi zaś o fabułę to możemy wprowadzić nieco akcji i strachu, mogliby na przykład odnaleźć stare przejście do wrzeszczącej chaty, jakiś ciemny tunel i zamknęłyby się za nimi drzwi, usłyszeliby jakieś podejrzane hałasy i musieli stawić czoła jakimś nieprzyjemnym typom od czarnej magii.
Oczywiście jestem otwarta na wszelakie udziwnienia, czy ulepszenia, to tylko szkice i propozycję, ale mam nadzieję, że w jakimś stopniu Cię usatysfakcjonowałam :D]
Amy
[MOGLIBY SPOTKAĆ BELLAMY'EGO! (nie.. nie stalkuję x.x)]
Usuń[ Ja tam na wątek chętna :3 Mam już nawet pomysł. Hogsmeade, Lucy wychodzi i napadają na nią ślizgoni. Fred ją ratuje ale ona nie chce jego pomocy bo uważa że poradzi sobie sama. A reszta sie jakoś samo wymyśli :3 Spoko? ]
OdpowiedzUsuńLucy Weasley
[ Pani Filozof się melduje i dziękuje za miłe powitanko.
OdpowiedzUsuńCzyżby szykował się jakiś wątek ze słodkim Freddiem? ;) ]
Alice Lancaster
[Cześć! Jak można nie lubić kotów?! Toż to takie urocze stworzenia! ;)]
OdpowiedzUsuńLorcan
[ Dziękuję za miłe słowa (Hoziera słucham maniakalnie, także... :D). <3 Fred wyszedł Ci wspaniale, o tej poetyckiej karcie nie wspomnę nawet. Zapraszam na wątek! Poważnie! Jak tylko masz jakiś pomysł, wal śmiało. :3 ]
OdpowiedzUsuńs i g r i d