Czasem zdarza się tak, że napotykamy na swojej drodze ludzi innych, odmiennych. Na początku może się to wydawać czymś wspaniałym, niezapomnianym. Stoi przed nami piękne indywiduum odstające od szarej masy, a my możemy stać wpatrzeni w nie niczym w zabytek muzealny. Co jednak, jeśli ta niesamowita jednostka stanowi wielką szmaragdową plamę na płótnie zamalowanym pięknym, szkarłatnym kolorem? Jest skazą. I choć na plastyce uczyli nas, że zieleń i czerwień dopełniają się niczym słynne yin i yang, to wcale nie działa tak w prawdziwym życiu. Nie, gdy jesteś Potterem. Kiedy jesteś Potterem, nie możesz się wahać. Musisz być odważny i prawy. Nie możesz wykazywać żadnych oznak nielojalności wobec swoich bliskich, a rany odniesione w walce powinieneś nosić z dumą, niczym lew swoją grzywę. Musisz mieć serce wypełnione dobrocią i miłością, a przy tym uparcie dążyć do celu. Co jednak, jeśli ty tak nie potrafisz? Co jeśli miotasz się z kąta w kąt, nie mogąc znaleźć miejsca, w którym czułbyś się bezpiecznie? Co jeśli w twoim gardle wciąż tkwi gula spowodowana strachem przed otaczającą cię rzeczywistością, ale ty jesteś zbyt ambitny, aby jakoś to okazać? Co jeśli nie masz w sobie wystarczająco dużo odwagi i miłości? A jak twoja wrażliwość na cierpienie innych jest ułudą? Jeśli w myślach lubisz sprawiać komuś ból, czuć się tym postawionym wyżej, ale tego nie okazujesz? Czy jesteś wtedy zły?
Wątki: Clemence, Martine, Scorpius, James. Przepraszam wszystkich, których olałam/porzuciłam/zniszczyłam im życie itp. Więcej nie wyrobię i nie przyjmuję już wątków.
[Ale fajny ten Albus. <3 Dobrze, że wzięłaś ten wizerunek, jakoś tak pasuje. c:]
OdpowiedzUsuńKaren/Frank
[ Oj Albus <3 ]
OdpowiedzUsuńlyss
[ On jest tak fajny, że już widzę jak próbuje pożartować sobie z mojej biednej Puchonki, a ona w zamian wymierza mu siarczysty policzek i studzi jego zamiary.
OdpowiedzUsuńFajny pan, lubię Stymesta. Chodź na wątek c: ]
William/Clemence
[Albus <3]
OdpowiedzUsuńOndria
[Najpierw pochwalę kartę, żeby nie było, że piszę tylko dla nazwiska. Naprawdę bardzo ciekawie wykreowana postać. Podoba mi się <3 I Stymest pasuje ^^
OdpowiedzUsuńNo. A teraz oficjalnie witam kuzyna. Jakiś pomysł w kwestii relacji, żeby w razie czego skombinować wątek? :)]
Freddie
[No to chyba wracamy z naszym wątkiem, co? Kontynuujemy jazdę na łyżwach czy pokusimy się o jakieś rozwinięcie? :)]
OdpowiedzUsuńMartine
[Chciałam być pierwsza i mi się nie udało. Ale nic. Cześć i czołem kluchy z rosołem :) Z Kilianem się nie udało, wątek Angel- Poprzednie wcielenia Ala też nie wypalił, to może zrobimy coś Wiewióra- Albus? Kiedyś w końcu musi coś wyjść ;)]
OdpowiedzUsuńVeronica
[ Spalenie na stosie to wymarzona śmierć Clemence innej sobie nie wyobraża. Prawdziwa z niej czarownica, tylko nie ma czarnego kota, ale szczur się chyba nada. Muszę przyznać, że pomimo tego iż Albus o rok młodszy, to moja panna będzie do niego wzdychać, po jest uroczy <3
OdpowiedzUsuńKombinujemy nad wątkiem? ]
Clemence
[wybacz ten lapidarny komentarz, ale ja po prostu mam słabość do tego Pottera ]
OdpowiedzUsuńLyss
[Coś sknociłaś. Czemu Martine w twoich powiązaniach ma wizerunek Amber, jak to jest wizerunek mojej Mii. ]
OdpowiedzUsuńMia/Bobby
[omatkozojcem, dzięki, nie zauważyłam tego, a co do powiązania jestem na tak, moja lysse stworzona jest do takich wątków. ]
OdpowiedzUsuń[ Tutaj trzeba jakąś mega dramę wymyślić, bo nie przepuszczę. Ona będzie go kochać, ale kto powiedział, że on będzie o tym wiedział? Ona może być dla niego niemiła, ale niech się chłopaczyna nie zrazi, bo tak okazuje uczucia c: Myślmy, myślmy. Pomysł z wyciąganiem z jeziora jest ciekawy, tylko kto wyciąga kogo? ]
OdpowiedzUsuńClemence
[Albus, Albus!
OdpowiedzUsuńMaruda Zabini akceptuje wizerunek, bo jednak pasuje do karty xD Chociaż i tak w głębi zawsze Albiego jako Lermana będzie widzieć, takie życie xD
Życzę miłej zabawy z drugą postacią i niesłabnącej weny!]
Zabini
[Oh, dawno nie widziałam na blogach Stymesta! A lubię go, dobry wybór ;) No i dzień dobry.]
OdpowiedzUsuńMaisie
[ Mam taki pomysł, w sumie związany z daleko posuniętą sklerozą Veronici i jej małym zainteresowaniem dotyczących historii świata czarodziejów- w krocie biedulce nazwisko Potter kojarzy sie jedynie z Fotelem czy Fortelem albo Fosterem a nie z z Voldemortem, Harrym itp. Chyba jako jedyna osoba nie będzie traktować Albusa jak syna wybrańca bo nawet jesli ktoś by ją uświadomił to po pięciu minutach znów by zapomniała. Więc proponuje cos na kształt znajomości w której Albus Potter stanie się Alkatrasem Fotelem czy jakoś tak inaczej i będzie się starać nadążyć za żywiołową gryfonką przekręcającą zarówno jego imię jak i nazwisko, plującą na jego sowę oraz w razie przejawu niezgrabności czy braku kondycji bijącej go pałką i obrzucającą go na szkolnej stołówce jedzeniem, aby przypadkiem nie umarł z głodu na zajęciach. Co do Ala ro nie wiem co tam wymarzyłaś sobie w związku z Veronica ale to zostawiam tb].
OdpowiedzUsuńVeronica
[Cieszy mnie to ;) W takim razie, może jakiś wątek? Też lubię dramaty, wymyślmy jakiś dramat, o! :D]
OdpowiedzUsuńMaisie
[ jak najbardziej mi pasuje, mogę zacząć, ale musisz uzbroić się w cierpliwość, bo mam teraz mało czasu, no chyba że ty zaczniesz :)]
OdpowiedzUsuń[Maisie raczej super ludziem nie jest :D Ale może chcieć być i postanowi się zakręcić wokół Albusa (w końcu syn Pottera i do tego całkiem przystojny :D), mając nadzieję, że może to jakoś spowoduje, że będzie jeszcze bardziej znana w szkole. Taka sytuacja mogła mieć miejsce rok temu, Maisie miała zamiar go wykorzystać trochę i na początku jej to wychodziło, ale z czasem zaczęła go poznawać i mogła się zauroczyć ;> Tylko nie wiem co z tym dalej zrobić.]
OdpowiedzUsuńMaisie
[Zasadnicze pytanie – Albus mógłby odwzajemniać jej uczucia czy traktowałby ją bardziej jak bliską koleżankę? Bo jeśli odwzajemniałby, mógłby zobaczyć jak Maisie całuje się z jego kuzynem Freddiem (między Maisie a Freddiem nie ma nic specjalnego, tylko tyle, że czasami się pomizdrzą jak poczują się samotni :D) i... To już w sumie zależy od ciebie jak Albus by zareagował. Jeśli zaś traktowałby ją jak bliską koleżankę, sytuacja mogłaby być odwrotna. Maisie zobaczyłaby jak się z kimś całuje i niby chcąc być dobrą koleżanką, ostrzegłaby Albusa przed tamtą dziewczyną, ale zrobiłaby to tylko i wyłącznie z zazdrości :D]
OdpowiedzUsuńMaisie
[ Tak jak już było pisane, moja pani będzie go kochać, wiedz o tym.
OdpowiedzUsuńJa proponuję wątek z quidditchem. Możemy założyć, że kilka osób będzie chciało zagrać sobie mecz, ale nie taki między domami, a taki, żeby drużyny były mieszane. No i później drużyna która wygra pójdzie to świętować do Hogsmeade. Możemy zrobić tak, że zarówno Albus jak i Clemence będą w tej samej drużynie, przez co mogą się cieszyć razem, albo będą w różnych drużynach i będą oskarżać się o oszustwa i nieczyste zagrywki. Jak Ci pasuje. Możemy potem jakąś dramę tam wplątać. Chyba, że myślimy nad czymś innym? Zawsze najpierw wolę od powiązań zacząć, więc jak coś to proponuj. ]
Clemence
[ Proponuję aby zacząć od akcji na obiedzie kiedy Veronica zacznie do niego krzyczeć z drugiego konca dali aż w końcu wparuje mu ma miejsce obok niego i zacznie go zasypywać wodospadem pytań ]
Usuń[W sumie, to taki wątek dla rozluźnienia mi odpowiada :D Jeśli chcesz, to możesz zacząć, bo mi się zrobiła spora kolejka do odpisów i boję się, że nie dam rady wszystkiemu podołać.]
OdpowiedzUsuńFreddie
[ Wszystko się obgada. Masz coś przeciwko, żeby zrobić to na gg? Bo teraz tonę w odpisach i nie mam czasu (i chęci, ale cii) aby co jakiś czas odświeżać kartę. Więc jak coś, to wbij tam, a jeśli nie to jakoś przeboleję c: ]
OdpowiedzUsuńClemence
[No właśnie z tym opowiadaniem to nie jestem pewna, czy powstaniem, bo czasu nie mam już tyle co po świętach :< A co do wątku, to Martine mogłaby sobie coś zrobić na tych łyżwach. I z tego co mi się wydaje, to teraz miała być twoja kolej odpisywania, więc chyba najrozsądniej będzie jak po prostu bedziemy dalej kontynuować tamten wątek, co ty na to?]
OdpowiedzUsuńMartine
[Cześć! Albus taki cudowny! <3]
OdpowiedzUsuńEllie
[No i oks. A po wąteczek podbijesz? ]
OdpowiedzUsuńBobby & Mia
[ Krótko, ale to mój 9 odpis, więc dlatego jest tak a nie inaczej c: ]
OdpowiedzUsuńTak długo jak Clémence była w drużynie Quidditcha, tak długo nie zdarzyło się, żeby mecz odbył się między mieszanymi drużynami i to tak dla czystej zabawy a nie rywalizacji. Drużyna w której się znalazła wcale nie byłą taka najgorsza i Hollande musiała przyznać, że świetnie się bawiła. Szczęście im dopisało i po kilkunastu minutach udało jej się złapać Złotego Znicza, przez co wygrali. Przydałoby się to uczcić.
Na propozycję wspólnego wyjścia nie musieli długo czekać. Od razu, gdy tylko ostatni z zawodników zwycięskiej drużyny wylądował na ziemi, ktoś rzucił propozycją aby udać się do Hogsmeade, co też uczynili.
Clémence z początku miała opory by w ogóle iść. Jakoś nie miała ochoty na integrowanie się z innymi, ale w końcu się przełamała i po pół godzinie była gotowa. Dostała się na umówione miejsce o czasie i samotnie wyruszyła do Hogsmeade.
W osadzie odnalazła odpowiednią knajpę i weszła do środka. Wszyscy już tam siedzieli, więc ona podeszła do nich i zajęła jedno z wolnych miejsc. Z początku rozmowa się nie kleiła, bo nikt nie chciał rozmawiać o przyjacielskim meczu, ale po kilku łykach Ognistej języki szybko się rozwiązały i nikomu nie przeszkadzało poruszanie tego tematu. Dość dobrze się bawiła, nie mogła tego nie przyznać, jednak większości z tych osób nie znała na tyle, by czuć się przy nich swobodnie, dlatego wypatrzyła pierwszą lepszą osobę i tam się przesiadła.
– Nawet nie sądziłam, że uda nam się doprowadzić ten mecz do końca – mruknęła do chłopaka. Albusa znała i lubiła i to nie ze względy na jego znane nazwisko. Lubiła go nawet bardziej niż chciałaby przyznać. Nie rozmawiali ze sobą za często, ale gdy tylko im się dawało zamienić kilka zdań, to zazwyczaj się dogadywali. Nawet nie zwracała uwagi na to, że chłopak był Ślizgonem.
Clemence
Albus Potter był jedną z niewielu osób, które zdawały się Maisie lubić. Oczywiście, nie wątpiła w to, że niekiedy go irytowała, bo Fletcher irytowała każdego, o czym dobrze wiedziała, ale przynajmniej nie zaczął jej unikać, za co była mu niezmiernie wdzięczna. Mogłoby się wydawać, że ostatnimi czasy aż za bardzo, bo latała za nim coraz częściej, choć mogło to być spowodowane tym, że sympatia, którą na początku do niego czuła, przerodziła się w coś więcej, za co sama siebie przeklinała. Oczywiście, nikomu o tym nie powiedziała i tylko wzdychała do niego po cichu, będąc zazdrosną o każdą dziewczynę w jego pobliżu, a tych było całkiem sporo. Szczególnie taka jedna, Amy bodajże. Niemalże w ogóle jej nie znała, ale od kiedy zauważyła, że dość często jest w towarzystwie Albusa, zaczęła darzyć ją szczerą niechęcią. Niechęć ta zamieniła się jednak w nienawiść, kiedy przyłapała jak całuje się z Potterem, co doprowadziło do tego, że Maisie miała teraz parszywy humor i wyżywała się na każdym, kto wszedł w jej pole widzenia. Nawet biednemu, choć winnemu, o czym nie miał oczywiście pojęcia, Albusowi trochę się oberwało i zapewne nie był to koniec. Szczególnie, że miała zamiar wyjawi mu prawdę o tym, że wczoraj widziała go jak obściskuje się z tą McNair. I właśnie tak zrobiła.
OdpowiedzUsuń– Widziałam jak się z nią wczoraj ślinisz – powiedziała, starając się ukryć gniew, choć czerwone plamy, które z wściekłości pojawiły się na jej twarzy nie tak łatwo było zamaskować. – Wyglądało to dość komicznie, jakbyście mieli zamiar zacząć się zjadać nawzajem – dodała, mimowolnie krzywo się uśmiechając. Faktycznie, był to dość zabawny widok i gdyby nie była tak zazdrosna, a co za tym idzie – wściekła, zapewne w tej chwili głośno by się śmiała z tej dwójki i zaproponowała jakiś mały kurs całowania.
Maisie
[Nie wiem jakim cudem, ale go nie zauważyłam... Wstyd, wstyd, wstyd. Fajny Albusik, trochę taka czarna owca rodziny. Inny Potter.]
OdpowiedzUsuńG.L.
W odróżnieniu od większości Weasleyów, Fred nie był rudy.
OdpowiedzUsuńNie, moment, po kolei. Prawda była taka, że w rodzinie Weasleyów już mało kto był rudy. Stereotyp ten jednak chodził za nimi i prześladował ich od niepamiętnych czasów. Kiedy tylko przekraczali próg Hogwartu i ludzie poznawali ich tożsamość, padało pytanie: To na pewno Ty? Nie wyglądasz jak Weasley. I trudno było ich za to winić.
Fred jednak był tym członkiem rodziny, który miał w życiu najgorzej. Nie dość, że nie miał rudych włosów, nie był wystarczająco inteligentny, nie był prefektem ani nawet kapitanem, nie posiadał czarującej dziewczyny, to jeszcze musiał udawać, że niezmiernie cieszy się z objęcia imienia po zmarłym wujku. Historia pierwotnego Freda była opowieścią wzruszającą i młody Gryfon naprawdę nie miał serca do tego, by w jakikolwiek sposób podważać jej wagę. Mimo wszystko każde wspomnienie o tym jak daleko brakuje mu do ukochanego bliźniaka ojca doprowadzało go do szału. Właśnie ten brat zostawił mu list zanim odszedł. Właśnie ten brat spisał testament przed bitwą. I właśnie ten brat zażyczył sobie, by, jeśli zginie, pierwszy syn ich rodzeństwa nosił jego imię. I nosił. Tak jak nosił ze sobą ten ciężar cały czas, każdego dnia, w każdej minucie swojego życia. Nieważne czy grał w Quidditcha, pisał egzamin z transmutacji, czy też po prostu jadł śniadanie. Wszyscy wymagali od niego bycia kimś wyjątkowym. Więc właśnie taki starał się być. Jak każdy Weasley.
Z dokładnie tej samej przyczyny tak często lubił uciekać od swojego życia. Uwielbiał przesiadywać nocami na Wieży Astronomicznej, uwielbiał rozmawiać i śmiać się z osobami, które nie wymagały od niego bycia idealnym bratem, synem, wnukiem czy najzwyczajniej w świecie Gryfonem. I jedną z tych nielicznych osób, które miały wgląd do jego prywatnego życia był Albus.
Ognista krążyła pod stołem jak opętana. To nie był pierwszy raz, kiedy Fredowi udało się przekonać młodszego kuzyna, że jedna butelka nie zrobi nikomu krzywdy. Gorzej było, kiedy ta pierwsza się kończyła i zostawał zmuszony do wyciągnięcia drugiej przez błagalny wzrok Pottera, którym celował w niego ewidentnie nieświadomie. Freddie doskonale go rozumiał i wręcz kochał być jego demoralizatorem. Nie widział już lepszego sposobu na umocnienie ich rodzinnych więzów. Albus był tak samo poszkodowanym członkiem ich familii jak i on. Tak samo przecenianym albo niedocenianym. Tak samo krytykowanym. Tak samo dręczonym psychicznie przez zdecydowanie zbyt troskliwych rodziców, którzy przecież tak martwili się o ich edukację i życie.
- Wiesz, Al, obawiam się, że jednak Twój ojczulek może mieć trochę racji… Wiesz, on sam został zmuszony do bycia rebel przez ten tatuaż z błyskawicą na czole – czknął cicho, kompletnie nie przejmując się otaczającymi ich słuchaczami; był na to zbyt pijany. – Ciebie niestety nie miał kto tego nauczyć… Więc od czego są kuzyni?
Uśmiechnął się najszerzej i najbardziej uroczo jak tylko potrafił. Przecież kpienie z TEGO Harry’ego Pottera było dla niektórych grzechem śmiertelnym. Ale on naprawdę przestał zwracać uwagę na nazwiska i imiona już wieki temu. W jego oczach Potter był zwykłym dorosłym, któremu po prostu nie poszczęściło się w życiu, ale ostatecznie doczekał się pięknej żony i gromadki dzieci, dzięki czemu mógł wieść spokojne życie w pięknym domku na peryferiach miasta. Fred zawsze marzył o byciu kimś takim. Kimś zwykłym. Kimś normalnym. Może to sprawiało, że z taką swobodą żartował sobie ze wszystkiego, co sławne. I może to sprawiało, że tych kilku niefajnych panów tak patrzyło się wtedy w ich stronę, podsłuchując… Ale tylko może.
Freddie, który nie jest zadowolony z tego odpisu. :<
– Proszę cię! Zazdrosna? Że niby o ciebie? – prychnęła, krzyżując ramiona na piersi i posłała mu wściekłe spojrzenie, że w ogóle coś takiego przyszło mu do głowy. To, że była to prawda to już inna para kaloszy. Nie chciała, aby Albus dowiedział się o tym, że coś do niego czuje, bo wtedy ich znajomość mogłaby się rozpaść, a tego za nic w świecie nie chciała. Potter był jedną z niewielu osób, które Maisie tolerowała i lubiła i nie potrafiła sobie wyobrazić, że którąkolwiek z tych osób traci. Potrzebowała czasami ich wsparcia, nawet jeśli wydawać by się mogło, że panna Fletcher jest samowystarczalna, bo właśnie na taką chciała się kreować. Jak każdy człowiek nie lubiła czuć się słaba i bezradna, toteż mogła chociaż udawać, że tak nie jest.
OdpowiedzUsuńKiedy zauważyła, że Albus myślami jest daleko stąd i domyśliła się, że myśli o Amy, nie wytrzymała i trzepnęła go mocno w ramię, starając się pozbyć natrętnych rumieńców z policzków. Chciała zagrać tylko troszczącą się przyjaciółkę, która nie chce, żeby jej przyjaciel został skrzywdzony. Niestety, dość trudno było powstrzymać jej złość, która pojawiała się za każdym razem, gdy przypominała sobie widok Amy i Albusa. Miała nadzieję, że chłopak uwierzy, iż nie jest to spowodowane zazdrością, bowiem zapadłaby się pod ziemie, gdyby Potter w końcu odkrył jej uczucia, które wychodziły daleko poza ramy zwykłej przyjaźni.
– Oh, nie martw się, dałabym sobie radę. Większość facetów bije się jak baba – powiedziała pewnie, już nieco mniej różowa na twarzy niż przed chwilą. – Ziemia do Albusa – dodała po chwili, zaczynając pstrykać palcami przed twarzą przyjaciela, gdy zauważyła, że znowu się zamyślił. – Daj sobie z nią spokój, naprawdę. Ledwo się obejrzysz, a ona złamie ci serce. Nic dobrego nie wychodzi, gdy dwójka przyjaciół zaczyna coś do siebie czuć – mruknęła, zdając sobie sprawę, że jednocześnie potwierdza to, że między nią, a Albusem związek też nie miałbym sensu, co sprawiło, że jeszcze bardziej sposępniała. Tak właściwie, myślała, że już zdążyła się pogodzić z tym, że jej uczucie nie ma sensu i musi znaleźć sobie jakiś inny obiekt westchnień. Widocznie jednak nie było to takie proste, co ją niezmiernie irytowało.
Maisie
Clémence naprawdę lubiła tego chłopaka i sama nie wiedziała dlaczego. Niektórzy mówili, że dziewczyna miała dar do rozpoznawania ludzi za pomocą samego spojrzenia. Wystarczyło tylko, że na kogoś spojrzy, a już wiedziała czy ta osoba jest warta jakiegokolwiek kontaktu czy też nie za bardzo. Potrafiła ocenić jaki ktoś jest z charakteru i jakie ma zamiary. Można to było nazwać intuicją, przeczuciem albo dziwną zdolnością niewiadomego pochodzenia. Czasem zdarzało się także, że potrafiła przewidzieć jakieś nieprzyjemne wydarzenie. Co prawda nie było to tak, że dokładnie wiedziała co i kiedy się wydarzy, ale po prostu w pewne dni wstawała i wiedziała, że właśnie tego dnia miała uważać, bo miała wcześniej złe przeczucie. Może było to spowodowane tym, że jej babka była cholernie dobrą wróżbitką i jasnowidzem, być może jakaś cząstka tych zdolności przeszła na dziewczynę, w końcu mówi się, że wnuki dziedziczą po dziadkach.
OdpowiedzUsuńNa początku, gdy tu przyszła, też nie miała co robić ani o czym rozmawiać. Wiedziała, że towarzystwo nie podzielało jej zainteresowań dotyczących mugolskich książek i filmów, a o meczu nie chciała rozmawiać bez przerwy, dlatego od czasu do czasu wtrącała coś od siebie, by nie wyjść na tą co przyszła tu z przymusu, chociaż tak nie było. Rozglądała się po wnętrzu i stwierdziła, że miejsce to przeżyło wiele imprez i bójek o czym świadczyły lepkie plamy po Ognistej i innych płynach, a także zaschnięta krew na podłodze. Cóż, miejsce może nie było zbyt schludne, ale nadrabiało klimatem i cudownymi widokami z okien. Niestety, gdyby Hollande miała wybierać lokal, to na pewno nie postawiłaby na tą knajpkę.
Nie chciała rozmawiać na temat meczu, dlatego też przesiadła się do Albusa, który najwyraźniej również nie mógł zgrać się z towarzystwem. Jak na ironię rozmowę zaczęła poruszając temat meczu.
– Zrzuciło mi się z paru miejsc ostatnio, to i szybsza jestem – zażartowała i poklepała się ręką po brzuchu. Gruba nie była, ale ostatnimi czasy też nie miała ochoty na jedzenie i nie jadła zbyt wiele, co skutkowało utratą wagi. Wszystko przez te nerwy. – Jakoś tak się trafiło, że Znicz przelatywał obok mnie, wystarczyło tylko wyciągnąć rękę.
Mimowolnie spojrzała przez szybę i jej uwagę przykuła dwójka ludzi, którzy miziali się w jednej z alejek. Gwałtownie odwróciła swój wzrok i chyba się zarumieniła. Speszyła się zupełnie tak jakby stałą tam z tą dwójką i im przeszkadzała. Gołąbeczki się znalazły.
Niechętnie, ale znów spojrzała w tamtym kierunku,. Tym razem zatrzymała na nich swój wzrok nieco dłużej. Po jakimś czasie chamskiego wpatrywania, coś zaczęło jej nie pasować. Zrozumiała, że coś jest nie tak, gdy w alejce pojawiło się zielone światło, a jedna z postaci opadła bezwładnie na ziemię.
– Widziałeś? – spytała chłopaka i bez ostrzeżenia chwyciła go za twarz i skierowała jego głowę w kierunku, w którym miał zobaczyć postać oddalającą się już od miejsca zdarzenia. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że właśnie na jej oczach ktoś rzucił najgorsze zaklęcie niewybaczalne.
[Stwarzam dramat c:]
Clemence
Jej relacja z Albusem z pozoru wydawała się klarowna i większość postronnych od razu zauważała, że ta dwójka pała do siebie nieskrywaną niechęcią i na każdym kroku, kiedy tylko znajdą się w zasięgu swoich wzroków, któreś z nich wszczyna kłótnię, której przebieg odbija się echem przez cały dzień w szkole. Jednakże ich relacja była zdecydowanie bardziej skomplikowana niż się wydawało. W pewnym sensie przewijała się przez nią głęboko skrywana sympatia, do której żadne z nich nie myślało się przyznać, bo byłoby to zhańbieniem ich „autorytetu”.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę, dziewczynie zdarzało się kiedyś wyobrażać, co by było, gdyby codziennie nie wyładowywała swoich frustracji i negatywnych emocji podczas sprzeczek z młodszym Potterem. Zdecydowanie skończyłoby się to z niekorzyścią dla pozostałej społeczności Hogwartu, która musiałaby zmierzyć się ze złością czarnowłosej, która kumulowałby się w niej, nie mając szans na powolne ulatnianie.
Mimo że byli w trakcie śniadania, to tego dnia obyło się jeszcze bez sprzeczki, ale zdecydowanie coś wisiało w powietrzu, bo oboje od rana patrzyli na siebie krzywo, ale żadne nie wszczęło jeszcze kłótni, nie mogąc wymyślić najprawdopodobniej żadnego, nawet błahego powodu do zainicjowania spornej sytuacji. Jednak na wszystko miał nadejść właściwy czas.
Lysse siedziała przy stole, zacięcie dyskutując na temat ostatnio głośnej w szkole sprawy, przedstawiając swoje postulaty i zdanie przysłuchującej się jej grupce uczniów. Jednocześnie bawiła się łyżką zanurzoną w swojej owsiance, od czasu do czasu opróżniając zawartość swojej miski. Właśnie zaczęła temat jednej z dziewczyn, kiedy usłyszała głos Pottera, który sprawił, że ścisnęło jej żołądek, a płuca napełniły się powietrzem , kiedy wzięła głęboki wdech.
– Mógłbyś zamknąć swoją jadaczkę Potter i wrócić do przeżuwania swojego posiłku, bo jeszcze jedno słowo i zamienisz ząbki z tym glinianym talerzem. – wysyczała mierząc w niego łyżką. – Co ty możesz wiedzieć o tym, co się zdarzyło skoro już o siódmej grzecznie kładziesz się do łóżka w swojej piżamce w kwiatuszki, co? – odparła i nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się do niego plecami, napawając się salwą śmiechu uczniów Slytherinu.
omatkozojcem
Dziewczyna nigdy jeszcze nie miała do czynienia z jakimkolwiek Zaklęciem Niewybaczalnym. Owszem znała je , ale głównie za sprawą opowieści dziadków, którzy opowiadali o bitwach i nieczystych zagrywkach Śmierciożerców. Opowieści te przez wiele nocy nie pozwalały zasnąć małej Hollande, która bardzo nie chciała spotkać żadnego z popleczników Voldemorta.
OdpowiedzUsuńW chwili w której zobaczyła snop zielonego światła, to jej serce chyba się zatrzymało. Przez chwilę wydawało jej się, że wszystko zamarło. W jej głowie zapadła cisza i pomimo tego, że kątem oka widziała zamieszanie i harmider panujący w gospodzie, a twarze ludzi, którzy nie byli jeszcze świadomi co się właśnie stało, nadal ozdobione były uśmiechami a ich usta radośnie wypowiadały słowa. Hollande niczego jednak nie słyszała, gdyż wszystkie swoje zmysły skupiła na jednym miejscu. Otrząsnęła się i w jej uszach znów zagościł harmider, jaki panował w pomieszczeniu. Niestety nie przyszło jej się długo tym cieszyć. Zielona poświata pojawiła się znowu, tym razem trafiając w drugą osobę, która nawet nie miała czasu na ucieczkę. Dopiero wtedy naprawdę zapanował spokój i oczy prawie wszystkich zwrócone były w kierunku szyby.
Po raz pierwszy nie wiedziała, co miała zrobić. Nie miła pojęcia czy lepiej siedzieć na dupie na krześle i udawać, że nic się nie stało, uciec stad prosto do Hogwartu czy też pobiec na miejsce zdarzenia. Wiedziała, że i tak nic by nie zdziałała, gdyż zamordowana dwójka już prawdopodobnie nie istniała a ich ciała rozpłynęły się w powietrzu. Smutne, zupełnie tak jakby nigdy nie istnieli.
– Powinniśmy chyba stąd iść – powiedziała do bawiących się, ale swój wzrok zatrzymała na Ślizgonie. Nie chciała jednak opuszczać tego miejsca, gdyż pomimo tego że jej serce ledwo biło a w żołądku czuła nieprzyjemny ucisk, to tutaj czuła się względnie bezpieczna, no na pewno tutaj była bezpieczniejsza niż tam na zewnątrz, gdzie czai się morderca.
Rozejrzała się po sali. Na wielu twarzach wymalowany był niepokój. Nikt przecież nie spodziewała się, że w biały dzień może dojść do podwójnego morderstwa i to jeszcze na ludziach, którzy nie wydawali się zbytnim zagrożeniem. Nikt nie chciał być następny. Zapanowała nieprzyjemna i ciężka atmosfera, nikt nie odważył się odezwać i wszyscy stali lub siedzieli w tych samych miejscach bez jakiegokolwiek ruchu.
– Co robimy? – spytała mając nadzieję, że któryś ze znajomych wpadnie na jakiś mądry plan, dzięki któremu rozedrgane ciało Clémence będzie mogło się uspokoić.
Z ulgą zobaczyła jak niektórzy goście opuszczają lokal. Clémence nie chciała tutaj siedzieć i z każdą chwilą czuła niesamowitą chęć znalezienia się w bezpiecznych murach zamku, z którego obiecywała sobie że już nigdy nie wyjdzie. Podniosła się, gdy zauważyła, że część uczniów również zbierała się do wyjścia. Co prawda podróżowanie z bandą pijanych, młodych czarodziejów nie było zbyt bezpieczne, ale lepsze to niż zostanie tutaj samemu. Powoli zaczęła się zbierać.
Clemence
Dziewczyna wstała i ściągnęła z opierania krzesła swój płaszcz i owinęła się szalikiem. Nie chciała się przecież rozchorować. No przecież, zdrowie ważniejsze niż ucieczka z miejsca, niedaleko którego doszło do podwójnego morderstwa. Clémence jednak spędziła zbyt wiele swojego czasu na siedzeniu w szpitalach, więc kolejnych wizyt chciała uniknąć. Wciąż pamiętała wszystkie operacje i nieprzespane noce, podczas których męczyła się bólem, bo środki przeciwbólowe i na uspokojenie nie pomagały ani trochę.
OdpowiedzUsuń– Różdżkę. – powiedziała oklepując dłońmi całe ciało w poszukiwaniu rzeczy. Po chwili uświadomiła sobie, że ów kijek znajduje się na komodzie przy jej łóżku w dormitorium. Brawo Clémence, w dniu w którym różdżka przydałaby ci się najbardziej, to ty jej nie wzięłaś. – odezwał się w jej głowie głos, który zawsze miał rację, a którego dziewczyna nie słuchała zbyt często. No dobra, praktycznie zawsze ignorowała, wolała polegać na swojej intuicji, która tym razem ją zawiodła.
– Muszę zdać się na ciebie – przerzuciła swoje spojrzenie na przedmiot, który trzymał Albus – Nie wzięłam swojej różdżki – dodała po chwili. Nie miała jednak czasu na wytłumaczenie się, bo w tej samej chwili Potter chwycił ją za rękę i pobiegli razem do wyjścia. W samą porę udało im się zdążyć wyjść przed resztą gości, którzy w tym samym momencie zaczęli przepychać się do wyjścia.
Znowu się zarumieniła, a zupełnie nie wiedziała dlaczego, przecież młody Potter nie mógł wywoływać w niej aż takich emocji. Był Ślizgonem, a ona nie przepadała za mieszkańcami tego właśnie domu, dodatkowo był o rok młodszy. Weź się w garść – skarcił ja wewnętrzny głos.
– Którędy teraz? – zapytała z nadzieją, że chłopak zna kierunek do zamku. Ona miała problemy ze spokojnym dotarciem do tego miejsca, więc nie dziwne, że teraz w największym zamieszaniu traciła swoją orientację. Wszystko jej się mieszało. Każda uliczka wyglądała podobnie, a biegnący ludzie nie pomagali nic a nic. Chyba panikowała. Mocniej zacisnęła swoją dłoń na dłoni Ślizgona i nie czekając na jego słowa pobiegła w pierwszą lepszą alejkę.
Miała się nie zatrzymywać, ale coś przykuło jej wzrok. Różdżka, nie jej ale czyjaś, samotnie leżała na ziemi. Wtedy też dziewczyna rozejrzała się dookoła. Byli w tym samym miejscu, w którym przed kilkoma minutami zdarzyło się to cholerne morderstwo. Ciał już nie było i jedynymi świadkami na miejscu zbrodni byli oni i kawałek drewna.
– To tu – wyszeptała i zasłoniła wolną dłonią usta – odwrót, wyjdźmy stąd. Już. Teraz! – wykrzyknęła po czym gwałtownie się odwróciła i wtedy spojrzała prosto na ciemną postać, która stała przy wyjściu z alejki, jakieś sto metrów od nich. Postać nie ruszała się i zdawało się, że uważnie przygląda się dwójce uczniów. Hollande w panice podniosła różdżkę. Gówno ją obchodziło, że to nie jej, że to dowód i że być może należy do sprawcy. Z różdżką czułą się bezpieczniej, pytaniem było, czy różdżka chciała być posłuszna.
Podniosła się i znów spojrzała w kierunku, w którym stała postać. Już jej tam nie było. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po plecach Puchonki, a ta zacisnęła dłoń bardzo mocno, nie patrząc czy wciąż trzyma Albusa czy nie.
– Widziałeś, ktoś tam stał – rzekła niemal od razu.
[ Miliony powtórzeń, ale po raz pierwszy napisałem tak szybko (niecałe 20 minut) tak długi odpis <3 Ten wątek będzie epicki. ]
Clemence
[Jakieś starcie obrońców, czy dajemy sobie czas na coś ambitniejszego? ]
OdpowiedzUsuńBobson Grahamka
[Chyba nie muszę pisać jak okropny jest ten odpis? :)]
OdpowiedzUsuńBól w nadgarstku nasilał się coraz bardziej. Spróbowała nim poruszyć, jednak spowodowało to tylko, że zasyczała z bólu i wbiła paznokcie w dłoń Albusa. Miała nadzieję, że to tylko stłuczenie, jednak z każdą sekundą była coraz bardziej utwierdzona w tym, że musiała ją sobie złamać. Próbowała nie pokazać, że cokolwiek ją boli – nie chciała stresować Albusa. Kiedy podjechali do sofy usiadła na niej jak najszybciej, jakby miało to jakoś pomóc. Ból był na tyle duży, że nawet dotknięcie jej powodowało, że Martine mocniej zaciskała zęby.
- Boli jak cholera. - Sięgnęła zdrową ręką po kakao, mając nadzieję, że chociaż ono jakoś magicznie sprawi, że nadgarstek przestanie ją boleć. Upiła kilka łyków i odłożyła kubek z powrotem. Spojrzała na prawą dłoń i dopiero teraz zauważyła jak mocno spuchła. To zdecydowanie nie było stłuczenie. – Al? Chyba będziemy musieli pójść do skrzydła szpitalnego… - powiedziała przyglądając się dłoni. – Chyba, że ten cudowny pokój ześle nam jakieś bandaże… - Sama nie wie co sobie myślała. Że na stoliku pojawią się wszystkie potrzebne rzeczy? Nie. Pokój chyba niestety tym razem postanowił nie spełnić ich zachcianki. – Posiedźmy tu jeszcze chwilę – powiedziała cicho. Nie chciała stamtąd wychodzić. Bała się, że jak wrócą, pokój nie będzie już tak cudowny, że już nigdy go nie znajdą. Chciała zapamiętać każdy szczegół. – Tu z tobą jest mi dobrze…
Martine
[Będzie troszeczkę krócej c: ]
OdpowiedzUsuńChciała uciekać, biec jak najszybciej. Dostała tak potworną dawkę adrenaliny, że wydawało jej się, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Pod skórą i żebrami czuła jak organ ten pracuje i pompuje krew, by ta mogła bez przerwy krążyć po jej ciele. Kto by pomyślał, że tak niepozorny zlepek mięśni i ścięgien może być taki ważny. Jej mięsień pracował na najwyższych obrotach. Pomimo tego, że nie biegła zbyt długo, to i tak zrobiło jej się gorąco, a oddech znacząco przyspieszył. Chciała już wrócić do zamku i zanurzyć się w ciepłej pościeli swojego kochanego łóżka. Chciała znaleźć się w towarzystwie swoich irytujących współlokatorek, które nie potrafią powstrzymać się przed skomentowaniem każdej, nawet najmniej ważnej czynności, którą wykonują.
Obcując tak blisko śmierci i będąc w ciągłym strachu przed tym, że można zostać kolejną ofiarą, dziewczyna zaczęła zastanawiać się czy Tamten Świat istnieje, czy też nie. Hollande nigdy nie była zbytnio religijną osobą. Uważała, że nie ma czegoś takiego jak Bóg, Stwórca, bo nie potrafiła sobie wyobrazić tego, że jakaś istota wyższa sprawuje władzę nad wszystkimi ludźmi i całym wszechświatem. Jednak teraz, zastanawiając się nad tą sprawą bardziej, zaczynała myśleć, że te wszystkie opowieści o Jezusie, Aniołach i tym podobne, mogą być prawdą, w końcu mugole nigdy nie widzieli jednorożców i uważają, że magi anie istnieje, więc nic nie jest wykluczone.
Otrząsnęła się. Nie mogła przecież zginąć, nawet nie chciała już o tym myśleć. Miała całe życie przed sobą i nie dopuszczała do siebie wizji, że mogłoby się ono zakończyć w tym momencie.
– Jak to nie widziałeś, musiałeś – powiedziała, ale nie dokończyła. Nie chciała przekonywać chłopaka do swoich racji, może faktycznie nikogo tam nie było i to tylko jej przerażony mózg zaczyna inaczej interpretować fakty, co było bardziej prawdopodobne niż to, że morderca przyszedłby na miejsce zbrodni ponownie.
– Tak, chodźmy stąd, bo zaczynam już wariować – uśmiechnęła się słabo, jakby starała się odgonić nieprzyjemne myśli. Dała się prowadzić chłopakowi, bo ona sama nie wiedziała nawet, gdzie miała iść i skąd tu przyszła. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko poddać się woli Ślizgona.
Miała nadzieję, że Albus wie, gdzie iść i co robić oraz, że potrafi zachować zimną krew, podczas gdy Clémence miała panikę wypisaną na twarzy. Ona zawsze potrafiła ściągnąć na siebie jakieś kłopoty, nawet wtedy, gdy specjalnie nie pchała się do robienia czegokolwiek. Nieszczęścia spotykały ją częściej niż innych ludzi, ściągała jej jak magnez żelazne opiłki. Szkoda, że często cierpiały przy tym inne osoby.
Od czasu do czasu spoglądała na Pottera. Cieszyła się, chociaż nie było po niej tego widać, że to właśnie z nim musiała przemykać się między uliczkami i w pośpiechu wracać do Hogwartu. Nie wiedziała dlaczego, niczego już nie wiedziała.
– A co mam zrobić z tym? – powiedziała nieśmiało po chwili, wyciągając przed siebie czarny kijek. Nie miała zamiaru go używać, trzymała różdżkę tylko ze względu na poczucie bezpieczeństwa.
Clemence
- Jem, jem, rano i wieczorem. Jem, jem w piątek i we wtorek- śpiewała sobie pod nosem, podskakując do góry w każdej chwili gdy z jej ust padało słowo „Jem”.
OdpowiedzUsuńMiała zbyt dobry humor, nawet jak na nią. Już od chwili, gdy do jej pokoju wpadły pierwsze promienie porannego słońca oświetlając jej zaspana buzię, dostała takiego kopa energii jakiego dawno nie miała. Poza śpiewaniem durnych piosenek miała ochotę skakać, biegać, tańczyć i przede wszystkim dzielić się ze swoim szczęściem z innymi. Na pierwszy rzut ogień poszły jej współlokatorki, które jednak nie wytrzymały tego nadmiaru szczęście iw pospiechu zebrały swoje rzeczy i wyszły z pokoju, albo raczej z niego wy biegły, ale mniejsza z tym. Nie minęło więcej niż piętnaście minut a i ona ruszyła w ich ślady, w błyskawicznym tępię znajdując się w wielkiej Sali, rozglądając się po tłumie zajętych jedzeniem osób. Zazwyczaj o tej porze sala była niemal pusta, jednak dzisiaj wyjątkowo Veronica musiała się nieźle na szukać, by w końcu znaleźć odpowiednie miejsce do siedzenia nie za blisko talerza z jajecznica, jednak nie za daleko sałatek oraz półmiska z mięsem. Wygłodniałym spojrzeniem omiotła stół gryfonów, w poszukiwaniu swojego ulubionego dania. Gdy jej oczy padły na pustą miskę po owsiance skrzywiła się ze smutkiem zerkając na swój talerz, który wręcz krzyczał z powodu swojej nagości, co było kolejnym powodem natychmiastowej zmiany jej nastroju. Westchnęła cicho, po czym weszła na ławkę, rozglądając się wokoło w poszukiwaniu napełnionego naczynia z owsianką, a gdy je dostrzegła, pomimo tego że powinna skakać i piszczeć z radości, sposępniała jeszcze bardziej.
Owsianka na terenie wroga.
Wężowa owsianka.
Jej owsianka na stole zielonych jaszczurek.
Może to było głupie, nieprzemyślane i przede wszystkim niedojrzałe z jej strony, jednak bez chwili namysłu ruszyła w tamtym kierunku, torując sobie drogę małymi rączkami, jednak gdy tylko udało jej się przepchnąć do wężowego stołu miska zdążyła już pójść w obieg.
- i dupa z jedzenia- mruknęła pod nosem, zaczynając się oddalać od swojej Ziemi obiecanej, gdy nagle wpadła na jeszcze gorszy pomysł niż poprzednio. Odwróciła się w stronę ślizgonów i najgłośniej jak umiała zaczęła krzyczeć:
- Albatros Porter!
A reakcję tłumu nie musiała długo czekać, bowiem już po chwili oczy zebranych powędrowały w kierunku przygarbionego chłopaczka, nachylającego się nad miską z…owsianką. W jednej chwili uśmiech powrócił na twarz wiewiórki, a powiększył się dodatkowo, gdy z braku laku podszedł do niej jakiś mały mężczyzna, albo raczej chłopiec mniej więcej o pięć lat od niej młodszy. Jednak zamiast wysłuchać co ma do powiedzenia, potraktowała go jak powietrze i z zawrotną prędkością popędziła w stronę ciemnowłosego, bez większego skrępowania siadając po jego prawicy .
- Cześć i czołem, kluski z rosołem!- krzyknęła mu do ucha siłą wyrywając mu talerz i biorąc z niego kilka łyżek owsianki- Delicje. Ty to wiesz co dobre, chwali ci się!- rzuciła na odchodnym.
Veronica
Pierwszą myślą o tym, co powinna zrobić z różdżką było, żeby oddać ją dyrektorowi i chyba by tak zrobiła, ale wredny, puchoński umysł nie pozwalał jej przystać przy tej decyzji, gdyż zaczął analizować każdą możliwą konsekwencję tego czynu. W taki właśnie sposób dotarła do sytuacji, w której to Longbottom odbiera jej różdżkę i prawi morale na temat tego, że postąpiła bardzo głupio w ogóle ją stamtąd zabierając. Zapewne wymierzyłby jej jakąś karę. Nie, chyba nie chciała narażać swojej reputacji, jako osoby która nigdy jeszcze nie została ukarana.
OdpowiedzUsuńPanna przewidująca i poukładana nie wpadła na pomysł, że kijek może być przeklęty. Nie mogła zatem odetchnąć z ulgą, że nie zwija się z bólu, albo że nie umarła. Ehh, chyba wcale nie była taka inteligentna i rozważna, że jaką się uważała. Cudownie, wszystkie cechy które myślała, że posiada, dzisiejszego dnia zdawały się znikać jedna za drugą. Naprawdę nadawała się na Puchonkę, Tiara Przydziału nie myliła się mówiąc, że Hufflepuff to ryzykowny, ale najtrafniejszy wybór, dla tej małej czarnej główki. Nie ucieszyła się z tej decyzji, bo sama obstawiała, że znajdzie się w Ravenclwie, tak jak jej babka, no ale jak widać nie wyszło.
– Nie możemy jej oddać – zaprotestowała – Co jeśli narobimy sobie kłopotów? – spytała. Nie, w tym wypadku trzeba było wymyślić coś innego, co pozwoliłoby jej raz na zawsze zapomnieć o tym przedmiocie i w ogóle o całym wydarzeniu.
– Nic nie słyszę – dopowiedziała, zastanawiając się o co chłopakowi może chodzić. Dopiero po chwili zorientowała się, że faktycznie nie słyszała NICZEGO. Niedobrze, bardzo niedobrze. Przecież jeszcze niedawno roiło się tutaj od ludzi, a teraz nagle nikogo nie było. Jak to w ogóle możliwe, przecież wszyscy nie mogli tak szybko się pochować w innych budynkach. Serce podchodziło jej do gardła razem z innymi wnętrznościami.
Panikowała jak szalona. W tym momencie dowiedziała się właśnie, jak to jest trząść się jak galareta, bo jej ciało zaczęło dziwnie drżeć, co nigdy jej się jeszcze nie przytrafiło. Chciałaby móc się teleportować w jakieś inne miejsce, w którym mogłaby poczuć się swobodnie, ale bała się użyć swojej „pożyczonej” różdżki, a Albusa nie chciała nawet o to prosić, bo ten zapewne nawet nie miał pojęcia jak się do tego zabrać, o co wcale go nie winiła, gdyż nie uczą tego na piątym roku.
– Nie zatrzymujmy się, do wyjścia już chyba niedaleko – pocieszała się – potem coś się wymyśli – dodała. Nie miała żadnego planu i nie wiedziała, czy opuszczając osadę będą bezpieczniejsi czy wręcz przeciwnie, dopiero wtedy narażą się na atak.
– Pożycz mi swoją różdżkę i myśl o adresie Londyn, Abbey Road 7 – poinstruowała. Miała nadzieję, że chłopak jej zaufa i że ona nie zrobi niczego, co by to zaufanie zniszczyło, ale musiała po raz kolejny podjąć to ryzyko. Czekała aż Albus poda jej swoją różdżkę.
[ Jak bardzo mogę uszkodzić Albusa? Obiecuję, że będzie ciekawie c: ]
Clemence
Fred doskonale znał ten typ spojrzenia.
OdpowiedzUsuńIrytacja. Zdenerwowanie. Zniesmaczenie. Zgorzknienie. Dezaprobata. Niedowierzanie. Złość. Rozgniewanie. Rozgorączkowanie. Stres. Sprzeciw. Wzburzenie. W skrajnych przypadkach nawet furia.
Ludzie nie lubili tego, że młodziaki tak przepadały za panoszeniem się. Za próbą udowadniania tego, że jest się dorosłym. Nigdy nie potrafili zrozumieć jak to jest być w skórze dziecka. Nastolatka. Był to ciężki do rozważania problem. Młodzi nie sięgali po alkohol po to, by poczuć się kimś ważniejszym. Kimś innym, kimś silniejszym i potężniejszym. Oni także chcieli uciec od problemów. Rozerwać się trochę. Albo zdemoralizować kuzynów.
Fred kochał siebie w tej roli. Był to jego narcyzowaty sposób samouwielbienia, ale wręcz uwielbiał sprowadzać Albusa na złą drogę. Nie robił tego często, a mimo to wiedział, że to pomaga im obojgu. Co mógłby przecież zrobić syn Harry’ego Pottera? Miał tylko kilka opcji do wykorzystania. A)Próbować naśladować pana idealnego czarodzieja, legendę wszechczasów. B) Ukryć się w cieniu i nie przyznawać się do bycia synem pana idealnego czarodzieja, legendy wszechczasów. C) Żyć jak normalny człowiek, próbując od czasu do czasu uwolnić się od myśli bycia potomkiem pana idealnego czarodzieja… i tak dalej.
Tak więc, Freddie demoralizował Albusa. Jakoś nie dziwiła go ta informacja. Ślizgonowi też odpowiadał taki układ, chociaż w życiu by się do tego nie przyznał. Dlatego pili. I pili dalej. I pili.
- Al… - zaczął Weasley po kilku kolejnych minutach moczenia ust w gorzkim płynie; nadal był w lepszym stanie niż kuzyn, ale mimo to miał spore trudności ze skupieniem wzroku. – Al, jeśli mam być szczery, to Twojego ojca rąbnął kiedyś opel. Stąd ta błyskawica. A Ciebie… - wycelował palcem w chłopaka, czkając cicho – Możemy przejechać Audi. Audi są super. Będziesz miał takie wyrąbane w kosmos cztery kółka na czole! Będziesz jak ten… No… Kurde. Jak jakiś międzygalaktyczny wojownik. Kółka… Planety. Czaisz?
Uśmiechnął się szeroko, oparł głowę na dłoni i parsknął śmiechem, nie mogąc uwierzyć, że dwie butelki Ognistej tak szybko na niego podziałały.
- Al… Ja Ci coś powiem. Ale nikomu nie mów. Jasne?
Uniósł głowę i zmarszczył brwi, przyglądając się kuzynowi uważnie.
- Lubię Cię. Nie obchodzi mnie to, że jesteś ze Slytherinu. Lubię Cię!
Pokiwał głową z powagą i uniósł łagodnie kącik ust, kiedy na ich stolik padł podłużny cień, lekko zaokrąglonego właściciela baru. Freddie czknął ponownie, zatkał usta dłonią i znowu postarał się o czarujący uśmiech, który nawet w tak koszmarnym stanie wyglądał urzekająco.
- W czymś panu pomóc, proszę pana…?
Mina mężczyzny wskazywała na jedno i nim się obejrzał jego torba została pociągnięta do góry, razem z jego kołnierzem i wciśnięta mu do rąk. Mimo starań chłopak nie mógł jednak ustać na nogach i chwiał się delikatnie, podpierając się o stół.
- Ależ jest pan niegościnny – rzucił, ściągając wargi w oburzeniu. – Al…. Al, gdzie jesteś? O tu. Słuchaj stary… Tu jest niefajnie. Wychodzimy.
Burknął i ruszył prosto przed siebie z dumnie podniesioną głową, obijając się po drodze o jedną ze ścian. Otworzył drzwi i pewnym krokiem wyszedł na zewnątrz, pozwalając, by chłodne powietrze owiało mu twarz.
Jak już być wyrzuconym, to z godnością.
Nie bij mnie za to…. Coś. Freddie
[ Będzie fajnie <3 ]
OdpowiedzUsuńClémence miała już doświadczenie w teleportacji, ale nie mogła powiedzieć, że jej ona wychodziła, tak jakby dziewczyna sobie tego życzyła. W duchu cieszyła się, że Albus nie zapytał jej o to czy już kiedyś to robiła, bo zapewne domyślał się, co jego towarzyszka miała w planach uczynić. Clémence musiałaby wtedy skłamać, a nie chciałaby tego robić. Nie chciałaby również powiedzieć, że to byłby jej drugi raz, a za pierwszym o mało nie pozbawiła przyjaciela drugiej nogi. Wciąż pamiętała tą krew, która pojawiła się w miejscu, w którym po teleportacji znalazła się dwójka uczniów. Krwawy ślad prowadzący do szpitala też doskonale pamiętała i nie mogła usunąć go z pamięci.
Wzięła głęboki oddech i starając się nie zapomnieć o zasadach niezbędnych przy teleportacji, machnęła różdżką. W mgnieniu oka dwójkę uczniów wciągnęło do czegoś, co Hollande nazywała wirem teleportacyjnym. Nie lubiła tego uczucia, które przy tym towarzyszyło, na szczęście nie trwało ono długo.
Po chwili oboje stali już na Abbey Road. Mieli szczęście, że nie wylądowali na środku ulicy, bo kierowcy nieźle by się zdziwili, gdyby nagle przed ich samochodami wyrosła dwójka ludzi.
Dziewczyna szybko odnalazła odpowiedni dom i ciągnąc Pottera za dłoń podbiegła do drzwi. Zapukała nerwowo kilka razy. Rozglądała się dookoła, ciągle bowiem wydawało jej się, że jest obserwowana. Miała paranoję, której nie mogła się wyzbyć. Przecież tutaj będzie bezpieczniejsza niż gdziekolwiek indziej.
Po kilku sekundach poczuła, że jej dłoń robi się coraz bardziej ciepła. Automatycznie spojrzała w dół i ku jej przerażeniu spostrzegła, że obie dłonie pokrywa już czerwona posoka. Zaciągnęła się powietrzem, którego później nie mogła z siebie uwolnić.
– Na Merlina, Albus, twoja ręka – powiedziała przenosząc wzrok na bladego chłopaka. Domyśliła się, co się stało. Ślizgon uległ rozszczepieniu, gdyż to jego krew skapywała na nieskazitelnie białe schody, znajdujące się pod domem na Abbey Road 7, bo jej nic nie bolało. Nie wiedziała jak bardzo uszkodzona została ręka Pottera. Już miała się zapytać, jak ten się czuje, ale w tym samym momencie, gdy otwierała usta, drzwi również stanęły otworem. Clémence szybko przeniosła swój wzrok na starszą kobietę, która stałą w progu i uśmiechała się przyjaźnie. Kobieta sięgnęła po czarne okular, które miała na nosie i włożyła je do kieszeni a białą laskę dla niewidomych odparła o ścianę.
– Clémence – powiedziała i uśmiechnęła się jeszcze promienniej.
– Babciu – dziewczyna objęła krewniaczkę, po raz pierwszy uwalniając dłoń Albusa z uścisku.
– Młody Potter – dodała starsza kobieta i posłała uśmiech w stronę chłopaka, badając go jednocześnie swoimi białymi jak śnieg oczami, które widziały więcej niż zwykły śmiertelnik mógł sobie wyobrazić – Jesteś ranny – dodała na szybko, ustępując z drogi, aby młodzi mogli wejść do środka. – Zaprowadź go do kuchni – poinstruowała wnuczkę.
Hollande nie miała innego wyjścia, jak tylko posłusznie posłuchać swojej babci. Z resztą i tak nie zrobiłaby niczego innego, wiedziała, że nikt im nie pomorze w tej sytuacji, tylko właśnie ona.
– Moja babcia nam pomorze – powiedziała Albusowi do ucha – I niech cię nie myli fakt, że jest niewidoma, ona widzi więcej niż może się wydawać – uśmiechnęła się słabo i usadziła Ślizgona na sofie w salonie. Nawet nie chciała patrzeć na zakrwawione kończyny i kropelki czerwonej posoki na podłodze.
Clemence
Dopiero w domu babci, zaczęła powoli się uspokajać i doszło do niej jak głupio postąpiła, w ogóle się teleportując. To było głupie i nierozważne posunięcie, przecież mogła wysłać kolejną osobę do szpitala, a tego przecież nie chciała. Pomyśleć, że wszystko to było spowodowane głupią paranoją. Może byli bezpieczni i tylko im się wydawało, że coś im zagraża. Niestety stało się tak jak się stało, teraz najważniejsze było, żeby trafić do Hogwartu przed kolacją, co mogło okazać się wyjątkowo trudnym zadaniem. Gdybanie trzeba było porzucić, na nic się to teraz przyda.
OdpowiedzUsuńCóż, dziewczyna domyślała się, że nie pójdzie jej za dobrze i w sumie cieszyła się, że chłopakowi nie urwało rąk albo nóg, no ale z drugiej strony, Albusowi na pewno nie podobało się to, że został on uszkodzony. Znów będzie zmuszała się do życia z poczuciem winy, ale tym razem będzie musiała unikać dwóch osób. No nic, jakoś to przeżyje, chyba.
Spojrzała na Albusa, który z każdą chwilą wyglądał coraz gorzej, miała jednak fałszywą nadzieję, że było to spowodowane bardziej stresem niż bólem i utratą krwi. Oszukiwała się, wiedziała jak było naprawdę i znów to była jej wina, gdyby tylko nie wbiegła do tamtej uliczki, to wszystko potoczyłoby się inaczej i nie musiałaby teraz stać w salonie swojej babci zamiast w dormitorium.
– Rozbierz go – usłyszała i odwróciła się jak zaklęta w kierunku babci, która właśnie niosła tackę z różnymi przyrządami i maściami. Była pełna podziwu tego, że kobieta tak sprawnie porusza się po pomieszczeniu, pomimo tego, że wygląda jakby była niewidoma. No cóż, jej oczy faktycznie nie widziały, ale wrodzone zdolności staruszki umożliwiały jej normalną egzystencję – No co tak stoisz, musimy go załatać, a im szybciej to zrobimy, tym szybciej będziecie mogli wrócić do Hogwartu i zapomnieć o sprawie.-- dodała na szybko.
Tak, miała rację im szybciej tym lepiej, nie było czasu na głupie stanie w miejscu i użalanie się nad swoimi głupimi decyzjami. W końcu trzeba uczyć się na własnych błędach, szkoda tylko, że cierpią na tym inne osoby, a Albusa, choć Clémence nie przyznała by tego głośno, było jej bardzo szkoda.
Nie wiedziała jak miała zabrać się za to rozbieranie, żeby nie spowodować jeszcze większego bólu. Starała się być bardzo delikatna, ale trudno jej było opanować drżenie rąk, w międzyczasie jej babcia mieszała coś w jakiejś miseczce i podśpiewywała starą, francuską piosenkę Edith Piaf. Czy ona w ogóle się czymś przejmowała? Wygląda na to, że nie, no chyba, że nie chciała denerwować dwójki uczniów jeszcze bardziej.
– Odwróć głowę, jeśli nie chcesz na to patrzeć – poradziła Potterowi nie siląc się nawet na jakikolwiek uśmiech. Sama była blada i bała się co takiego może zobaczyć, gdy już zdejmie z chłopaka całą górę [ heh, przy niej każdy szybko z ubrań wyskakuje, wybacz, musiałem to tutaj napisać, czytaj dalej <3 ]. Powoli i ostrożnie wyciągała rękę chłopaka z kurtki a później bluzy. Ślizgon kilka razy drgnął, ale nie wydał z siebie żadnego odgłosu. Hollande jednak wiedziała, że strasznie go to wszystko bolało i już prawdopodobnie ją nienawidzi.
– Pączusiu, nie musisz nim tak szarpać – starsza kobieta rzuciła przez ramię, nie przestając mieszać mazi, którą teraz było czuć w całym pomieszczeniu. Zapach ten nie był przyjemny. Po chwili już pozbyła się ostatniej warstwy, która oddzielała jej wzrok od nagiego torsu chłopaka. W innych okolicznościach zapewne spaliłaby takiego buraka, że musiałaby przez miesiąc nakładać kilkanaście warstw makijażu.
Ręka nie wyglądała dobrze, ale na szczęście nie było też tak źle jak myślała, że będzie. Rana nie była głęboka, ale obejmowała spory kawałek. Odwróciła się w kierunku babci, która na szczęście skończyła mieszać mazidło i zbliżyła się do uczniów.
– Teraz cię załatamy, drogi chłopcze – powiedziała ciepło, zupełnie tak jakby Albus lekko się skaleczył, a nie został pozbawiony kawałka ciała. Kobieta zaczęła nakładać na ranę zieloną breję, która strasznie śmierdziała – To ci pomoże i złagodzi ból, nie będziesz czuć praktycznie nic, jeśli nie będziesz wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. – poinstruowała i uśmiechnęła się – Mazidło nie pachnie zbyt ładnie, ale za kilka dni będziesz jak nowy – dodała – bo zgaduję, że nie chcielibyście pójść z tym do Skrzydła Szpitalnego, prawda? – spytała. Miała rację, teleportacje bez licencji była nielegalna i można było przez to wpaść w bardzo poważne kłopoty.
UsuńClemence
Na sam widok zielonej mazi dziewczynie zbierało się na wymioty. Nawet nie chciała wiedzieć, co znajdowało się w przepisie, guzik ją obchodziło, że mazidło przynosiło niemal natychmiastową ulgę. Wolałaby już odciąć sobie rękę niż pozwolić, żeby to coś dotykało jej skóry. Wzdrygnęła się, gdy jej babcia zaczęła nakładać breję na ranę i rozsmarowywała ją po ciele chłopaka. Odwróciła wzrok i rozejrzała się po pokoju, w którym najbardziej lubiła przebywać, gdy była u babci w odwiedzinach. Kochała to miejsce nawet bardziej, niż swój własny do m na południu Francji, a trzeba powiedzieć, że Lazurowe Wybrzeże jest przepiękne. Nie potrafiła wyobrazić sobie innego miejsca do życia. Nigdy nikomu nie mówiła skąd jest, a jej rodzinę znali nieliczni, gdyż ona nie lubiła o niej mówić.
OdpowiedzUsuń– O nie – zaprotestowała staruszka w odpowiedzi na pytanie chłopaka – ja was teleportuję. Dawno tego nie robiłam, ale przynajmniej mam licencję i stuprocentową pewność, że nic wam się nie stanie – dodała. Clémence westchnęła głośno. Kamień spadł jej z serca, gdy usłyszała, że jej babcia zajmie się ich powrotem do zamku. Przynajmniej trafią do takiego miejsca, gdzie będą mieć pewność, że będą bezpieczni. Nie miała ochoty trafić znów do tej cholernej alejki.
W zdenerwowaniu krążyła po pokoju, czym na pewno nie pomagała, ale przynajmniej nie była zmuszona do oglądania całego procesu uzdrawiania. Jej babcia nie miała uprawnień do rzucania leczniczych uroków, no i zresztą ich nie znała, chociaż kto to mógł wiedzieć, kobieta nie raz wszystkich zaskakiwała. Dziewczyna mogła tylko domyślać się ile jej babka przeżyła, bo ta nigdy nie wspominała o swojej przeszłości, a jeśli już to robiła, to zazwyczaj były to przyjemne historie o tym jak to udało jej się zdobyć Płynne Szczęście, no i pamiętne historie o tym, w jakich okolicznościach poznała dziadka. Tak, o tym mogłaby rozmawiać i opowiadać godzinami, a młoda Hollande lubiła o tym słuchać. Jeśli jednak ktoś chciałby dowiedzieć się, w jakim wypadku starsza pani straciła wzrok, to musiał liczyć się z tym, że odpowiedzi nie dostanie, gdyż tę tajemnicę kobieta zabierze ze sobą do grobu. Była uparta i Clémence odziedziczyła tę cechę właśnie po niej.
Spojrzała na swoje zakrwawione ręce, na których zaschnięta krew zmieniła barwę z czerwonej na brązowopomarańczową.
– Nic się nie stało, jakoś sobie z tym poradzę – usłyszała głos swojej babci. Odwróciła się i zobaczyła, że ta właśnie skończyła nakładać mazidło. Zaczęła nakładać teraz jakiś opatrunek. Hollande wydawało się, że Albus nie odczuwa już takiego bólu jak na początku, jednak dalej nie mogła wyzbyć się przekonania, że to ona mu to zrobiła i że chłopak mógłby mieć jej to za złe. Podeszła, gdy jej babcia skończyła bandażować ramię.
– Chodź – powiedziała do chłopaka i wyciągnęła w jego kierunku rękę – zaprowadzę cię do łazienki, musimy się umyć – dodała na szybko. Chciała pozbyć się zaschniętej krwi, co cały czas coś zmuszało ją, żeby spoglądała na ręce. Delikatnie pomogła chłopakowi wstać i poprowadziła go po schodach w górę, aż trafili do dużego, białego pomieszczenia. Podeszła do umywalki i odkręciła kurek oznaczający ciepłą wodę. Po chwili z kranu wypłynęła ciepła ciecz.
– Przepraszam z to, mogliśmy biec dalej – zaczęła spuszczając wzrok na porcelanową armaturę i skupiła się na obserwowaniu – niepotrzebnie nas tu przeniosłam – dodała po chwili ciszy.
Clemence
[Nie dość, że bardzo interesujący wizerunek, przepiękna sowa to jeszcze karta ciekawa! Nic tylko pochwalić!]
OdpowiedzUsuńSoph
[Mnie tu jeszcze nie było, a szkoda. Witam kuzyna :D]
OdpowiedzUsuńLouis
[ Albi co z tym wątkiem z Bobsonem? ]
OdpowiedzUsuń[Al <3 i w dodatku Stymest za niego robi, już Was kocham całym sercem. Później będę klecić jakieś powiązania, więc jak chcesz to coś mi do nich podeślij, ale... chyba musimy najpierw nakreślić jakieś relacje między nimi? I sklecić wątek? :)]
OdpowiedzUsuń[ W końcu czuję, że żyję, aż mnie wena naszła c: ]
OdpowiedzUsuńClémence uwielbiała ten dom, nie tylko dlatego, że mogła tutaj odpocząć i zrelaksować się lub porozmawiać z babką, ale właśnie w tym miejscu łączyły się dwa światy – magiczny i ten mugolski. W salonie obok zwykłych książek przeznaczonych dla ludzi można było znaleźć hogwarckie podręczniki, z którymi starsza pani była niezwykle zżyta, gdyż jak twierdziła, to one dotrzymywały jej towarzystwa gdy nie miała przy sobie nikogo „Jak można wyrzucić przyjaciół?”, powtarzała. W domu tym zawsze rozbrzmiewała muzyka TheBeatels naprzemiennie z Fatalnymi Jędzami, a tematy tutaj poruszane nie obejmowały tylko świata magii. Magii samej w sobie również nie używano tutaj bez przerwy, taka była zasada i każdy musiał się do niej dostosować. Hollande zawsze to lubiła.
Kiedy już skończyła myć dłonie i wytarła je w śnieżnobiały ręcznik, rozejrzała się dookoła i wzięła bardzo głęboki wdech. Spojrzała na Albusa, który właśnie w tej chwili delikatnie zmywał z siebie resztki krwi.
– Nie uważasz, że trochę z tym przesadziliśmy? – zapytała. Tak jasne, mogli zginąć, bo w końcu nic nie wiadomo, ale znaleźli się w takiej sytuacji po raz pierwszy w życiu. Żadne z nich nie miało nigdy styczności z jakimkolwiek morderstwem, więc nie dziwne, że strach wziął nad nimi górę. Gdy człowiek panikuje to nie myśli jasno. Co jeśli nikt na nich nie czyhał i nie potrzebnie się teleportowali? Istniała też sprawa z tajemniczą postacią w alejce, ale i to dało się jakoś sensownie wytłumaczyć. Teraz, będąc w bezpiecznym miejscu dziewczyna zaczęła uważać, że postąpiła nierozważnie i naraziła siebie i Albusa na niebezpieczeństwo.
Na pytanie chłopaka odpowiedziała tylko lekkim uniesieniem ramion. Nie miała pojęcia, co dokładnie myśleć o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Nie chciała dopuścić do siebie wiadomości, że ofiary mogłyby być przypadkowe. Chciała wierzyć, że być może komuś coś złego zrobiły, wtedy wiedziałaby, że nie mają do czynienia z jakimś seryjnym mordercą. Nasłuchała się opowieści o Śmierciożercach i nie chciała, żeby powrócili albo żeby powstałą jakaś inna grupa magicznych psychopatów.
– Może mieli ze sobą na pieńku – odpowiedziała po dłuższej chwili i usiadła na brzegu wanny, którą jak była mniejsza, uważała za statek piracki. Życie przed Hogwartem było wspaniałe. Nie myślała wtedy o magii, owszem ona była obecna w życiu dziewczyny, ale Clémence się nią nie interesowała. Czasami zastanawiała się, co by było gdyby w jej życiu nie było magii, a ona byłaby zwykłą mugolką. Nie musiałaby teraz martwić się tym wszystkim.
– Nie chcę już o tym myśleć, – odezwała się cicho i ponownie spojrzała na Ślizgona, który już prawie doczyścił się z krwi i zostało mu tylko kilka strużek na plecach – moja babcia przetransportuje nas jak najbliżej się da – zapewniła.
Wstała, gdy uzmysłowiła sobie, że Potter nie da rady sam się umyć. Podeszła więc do chłopaka i sięgnęła po gąbkę, która leżała niedaleko.
– Pomóc ci? – spytała trochę niepewnie.
Clemence
[Układ dobry, bardzo dobry, ale optowałabym za złagodzeniem opcji 'nie lubią' - nie róbmy z nich Syriusza i Regulusa, bo ja już wiem, że James z Alem nie będzie się umiał tak porządnie pokłócić. Moja propozycja jest taka, żeby były to relacje typu pies z kotem, rywalizacja i tak dalej, ale żeby jednak od czasu do czasu byli w stanie coś razem zrobić bez wydrapywania sobie oczu. Co Ty na to? :)]
OdpowiedzUsuń[Witam serdecznie :) Jestem zainteresowana przejęciem wolnej postaci, dlatego też proszę o kontakt na e-maila: ciezki.bas.wszystko.pozmienial@gmail.com]
OdpowiedzUsuń[Witam pana Pottera, może jakiś wątek, z którymś z moich panów? Chyba bardziej pasowałby Scorp, ale Dorian też nie odmówi. :)]
OdpowiedzUsuńDorian/Scorpius
[Będą jak: no tak XD No to witaj, mój ziomku! Coś mi się widzi początek pięknej przyjaźni!]
OdpowiedzUsuńDorian/Scorp
[Postaram się coś wymyślić, ale nie obiecuję że zrobię to szybko, bo uczelnia właśnie postanowiła wyżreć mi mózg, więc... no, na pewno do czwartku postaram się przyjść z jakąś propozycją/gotowym zaczęciem. W sumie, pomyślałam, żeby z jakichś przyczyn chłopcy znaleźli się na wagarach w domu, przy czym James nie wie, że Al tam jest, po prostu wejdzie do środka i od progu zacznie wołać "Mamo, mamo", a Al postanowi sobie z niego zażartować i udawać Ginny... ale to wymyśliłam wczoraj na wpół śpiąco, więc...no ;)]
OdpowiedzUsuń[Już widzę, jak Al prosi rodziców, żeby go puścili do Scorpa, to byłoby złote! <3 Hm, mam małe utrudnienie, bo zawsze żyłam w przekonaniu, że i Al i Scorp są z tego samego rocznika i w tej samej klasie... No ale można zrobić coś takiego, że jak Al trafił do Slytherinu, Scorp się go uczepił, bo za własną misję obrał zrobienie z małego Pottera stuprocentowego Ślizgona. I się zaczęła piękna przyjaźń. Widzę to jako taki bromance, Albus wydaje mi się trochę spokojniejszy od Scorpa (jeśli nie, to mnie popraw), więc mógłby trochę hamować Malfoy'a. Mogliby mówić sobie o wszystkim, czyli Al wygrałby życie, a na przykład jak Scorp chciałby polatać na miotle, bo to jego miłość, ale graczem nie będzie, to zawsze wyciągałby Pottera. Co do zaczęcia... Może zrobić coś takiego, że właśnie poszli na boisko czy coś i zdarzyłby się jakiś mały wypadek i obaj geniusze powietrznych akrobacji trafiliby do Skrzydła Szpitalnego? Jejku, mam już gąbkę z mózgu.]
OdpowiedzUsuńDorian/Scorp
OdpowiedzUsuńAlbus był nadzwyczaj spokojny. Jasne, był w szoku, nic dziwnego, ale nie okazywał że miał za złe. Trochę przeszkadzało to dziewczynie, bo chyba wolała, jakby ten powiedział jej, że mogła ich nie teleportować. No ale stało się i trudno. Nie wiedząc czemu, ale Hollande skłaniała się ku myśli, że bardziej zaszkodziła niż że prawdopodobnie uratowała życie Pottera i swoje własne. Odgoniła myśli na ten temat potrząsając lekko głową.
Skupiła swój wzrok na Ślizgonie. W głowie kotłowały jej się różne myśli. Jeszcze niedawno chłopak był tylko kolejnym mieszkańcem znienawidzonego domu, z którym dziewczyna utrzymywała jakiś tam kontakt i którego lubiła nieco bardziej, a teraz stawał jej się coraz bliższy i dziewczyna się tego bała. Minęło przecież tylko pół dnia, a ona już czuła, że mogłaby powiedzieć mu wszystko i czuła się przy nim bezpieczniej. Wzięła głęboki wdech.
Spojrzała na chłopaka z niezwykłą i niespotykaną u siebie czułością. Po czym powoli zaczęła zmywać z jego ciała strużki krwi. Widziała jak chłopak nieznacznie się zaczerwienił i jak napiął mięśnie na plecach, zaraz po tym jak gąbka musnęła jego ciało. Dziewczyna nie wiedziała czy było to spowodowane tym, że to ona za mocno przyciskała przedmiot do wrażliwej skóry. Znowu się zarumieniła.
Chwilę spokoju przerwały słowa, które wypowiedział chłopak. Hollande spojrzała na jego lustrzane odbicie i lekko zmrużyła oczy. Wiedziała, że ta tajemnicza postać tam była, sama ją przecież widziała, co prawda nie miała okazji jej się przyjrzeć, ale na pewno ktoś tam był. Nie była zła, że chłopak przyznał się, że również widział tą postać, dopiero teraz. Momentalnie przed oczyma stanął jej obraz wysokiej i ciemnej postaci, która przez ułamek sekundy utrzymywała kontakt wzrokowy z dziewczyną. Nieprzyjemne dreszcze przebiegły Clémence po plecach.
– Już nie ważne – powiedziała i uśmiechnęła słabo – moja babcia nas teleportuje i dostaniemy się do szkoły, a potem zapomnimy o całym dniu. – skwitowała. Część jej duszy chciała zapomnieć o tym co się wydarzyło, ale druga część była temu przeciwna, w końcu gdyby nie to morderstwo, to nie mogłaby tak bardzo zbliżyć się do Ślizgona. Uspokoiła się. Miał już dość tej huśtawki emocji, która znajdowała się teraz w jej wnętrzu.
Kolejne słowa, które wypowiedział Potter były niczym wylanie wiadra z zimną wodą na głowę. Dziewczyna znieruchomiała, nie mogła nawet ruszyć ręką. Stała tak i wpatrywała się w lustrzane odbicie oczu Albusa. Ona sama nigdy nie pomyślałaby o tym, że to mogłaby być zasadzka. Dopiero wtedy ją olśniło. To było jak mocne uderzenie w policzek, które karze ci się obudzić, gdy jesteś nieprzytomny. Puchonka dopiero wtedy zaczęła powoli wszystko składać w całość. Odchrząknęła głośno aby wyrwać się z tego transu.
– Wydaje ci się – odpowiedziała cicho. Nie chciała po sobie poznać, że już prawie rozwiązała zagadkę tożsamości dziwnej postaci. Wiedziała, że tu chodziło o nią i o smoka, którego znalazł jej kuzyn i o którym ona powiedziała temu dziwnemu mężczyźnie. Nie chciała w to wciągać Albusa i tak już wystarczająco go naraziła – to z nerwów, jak wrócimy to o wszystkim zapomnimy – dodała, po czym odłożyła gąbkę, bo plecy chłopaka były już czyste. Sięgnęła po jeden z ręczników i podała Potterowi aby mógł się wytrzeć.
– Poczekaj tu chwilę, zaraz przyniosę ci jakieś ubranie – zaproponowała i odwróciła się na piecie w kierunku drzwi aby po kilku sekundach za nimi zniknąć. Musiała na spokojnie wszystko przemyśleć. Musiała przez chwilę pobyć sama, bo wszystko zaczęło coraz bardziej ją przytłaczać. Skierowała swoje kroki do pokoju, w którym mieścił się schowek na wszystkie niepotrzebne już rzeczy. Otworzyła drzwi, które lekko skrzypnęły budząc zapewne wszystkie pająki i inne robactwo do życia. Nie myliła się, bo gdy tylko otworzyła drewniane drzwi, to przywitała ją ogromna pajęczyna, która spowodowała, że dziewczyna aż krzyknęła. Wzdrygnęła się, bo nie chciała skończyć z pająkiem na twarzy. Od razu skierowała się do starego kufra, po którym już było widać, że nie otwierano go za często. Właśnie w nim były pochowane wszystkie stare i nieużywane już ubrania. Wydostała starą bluzkę, która należała do jej dziadka, gdy ten chodził do Hogwartu. Z ubraniem w ręku wróciła do łazienki.
Usuń– Masz ubierz się – podała bluzkę Albusowi – nie będziesz przecież wracać do Hogwartu półnago, no chyba że chcesz – uśmiechnęła się i skrzyżowała ręce na piersi.
Twoja ukochana Clemence
[Bo ja jestem taka zła jak ten mój Ślizgon i wyczytałam to w Twoich myślach 3:>]
OdpowiedzUsuńTimothy
[Niestety (albo stety) nie mam lepszego, ale ten jest fajny - już ich widzę jak się tam przy obiadku obaj pokrzywiają. Wobec tego obiecuję coś zacząć w najbliższym czasie (czyli, tak lekko licząc, pod wieczór jakoś pewnie ;))]
OdpowiedzUsuńJames
[Cześć, przyznam szczerze, że zdjęcie też bardzo mi się podoba. Co do wątku, to niełatwo znaleźć jakieś powiązanie między nimi, aczkolwiek pomyślałam, że Albus mógłby być świadkiem kolejnych, marnych prób polepszenia latania na miotle Maeve i ta uświadomiwszy sobie jego obecność zdecydowałby się na drobne wykorzystanie go w tej kwestii, jako że zdawałaby sobie sprawę, że gra jako obrońca, co ty na to? Jednak nie jest dla mnie także żadnym problemem poczekanie na twoją drugą postać, bo być może wtedy udałoby znaleźć jakieś lepsze okoliczności wątku. :)]
OdpowiedzUsuńMaeve
[ Cześć, może jakiś wątek? ]
OdpowiedzUsuńLena Morris
[Przepraszam za długi czas oczekiwania, ale choroba kompletnie mnie wykańcza...]
OdpowiedzUsuńNie była kaleką! Nie wywracała się o własne nogi na każdym kroku, a przecież to już był nie lada wyczyn, tak? Albus zawsze mógł trafić gorzej i zaprzyjaźnić się z tą dziewczyną, która nawet stojąc w jednym miejscu potrafiła się wywalić i zdecydowanie nie potrzebowałaby do tego łyżew!
- Zacznij doceniać, że masz taką łamagę Mahoney! – zaśmiała się pod nosem. – Ja jeszcze znajdę nam jakieś lodowisko w tych Indiach! Zobaczysz! – powiedziała z przekąsem, ani trochę nie żartując. Przecież jazda na łyżwach jest prosta tylko… No dzisiaj jej nie poszło i tyle! To tak jak jazda na rolkach! Wprawdzie nigdy na nich nie jeździła, no ale musiało być to dosyć proste, prawda? Na pewno uda jej się opanować i jedna i drugą umiejętność do czasu ich wyjazdu!
Martine wzięła kolejny łyk kakao, które jak zauważyła nie tylko nie stygło, ale też się nie kończyło, bo z każdym łykiem było go tyle samo. W drugiej dłoni cały czas czuła pulsowanie w nadgarstku, które zaraz zacznie wyciskać z niej łzy, a tego wolałaby uniknąć. Zagryzła wargę, kiedy przypadkowo ją trącnęła i mocno zacisnęła zęby. Chyba rzeczywiście była złamana.
Nie chciała jeszcze stąd wychodzić. Zamknęła na chwilę oczy i przypomniała sobie jeszcze raz cały dzień. List od rodziców, rozmowę o Indiach z Albusem, aż w końcu przyjście do Pokoju Życzeń. Właśnie dla takich chwil nadal chciała być w Hogwarcie. Gdyby nie one już dawno temu udałaby się tam gdzie chciała. Nie ważne czy z Al’em czy bez. Po prostu pożegnała by się z przyjaciółmi i wyruszyłaby w drogę, nie mając powodów by zostać do końca szkoły.
- Taak… Chyba jednak jest złamany. – Nie chciała wychodzić z Pokoju Życzeń, nawet mimo bólu, który powoli roznosił się po reszcie ręki. – Wiesz… Naprawdę nie chcę stąd iść, ale… Nie jestem pewna ile dam radę jeszcze wytrzymać ten ból… - Spojrzała na Albusa, mając nadzieję złapać jego wzrok. – Naprawdę dobrze się z tobą bawiłam, ale to chyba czas, żeby pójść do pielęgniarki.
Martine
[Cześć, Al :3
OdpowiedzUsuńPisałam Ci już na e-mailu, ale dodam też tu - jeśli masz jakiekolwiek zastrzeżenia, pisz śmiało, chociaż mam nadzieję, że nie zepsułam jej za bardzo, no i że zdjęcie też jest ok :)]
Amy
Na śmierć zapomniała o różdżce. No w końcu zostawiła ją w kieszeni płaszcza, przez co nie musiała o niej myśleć. Teraz jednak jej myśli i tak ukierunkowane były na inne tory. Sprawa tajemniczej postaci nadal nie dawała jej spokoju, a im bardziej starała się o tym nie myśleć, to tym bardziej wszystko to się do niej zbliżało. A niech to, czy jej życie nie może być normalne? Chociaż przez kilka tygodni. Naprawdę chciałaby być nudną czarownicą, która za najciekawsze w swoim życiu uważa rozgrywki Quidditcha i uczenie się nowych przepisów na eliksiry. Przecież to było takie fascynujące. Clemence mogłaby czytać o eliksirach w nieskończoność i rozpływać się nad tym jakie to one są wspaniałe. Swoją pasją do warzenia eliksirów mogłaby obdarować cała uczniowską populację, a i tak by jej zostało.
OdpowiedzUsuń– No jak chcesz to możesz się rozebrać – powiedziała uśmiechając się szerzej – ja tam nie będę narzekać – dodała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Jak można się domyślić, znów się zarumieniła. Nie wiedziała dlaczego tak się zachowuje, przecież zazwyczaj potrafiła maskować swoje emocje, a przy Ślizgonie jakoś jej się to nie udawało. Nie mogła zaprzeczyć, że Albus, pomimo tego, że był w klasie niżej, strasznie jej się podobał. Był przystojny i całkiem dobrze zbudowany, nic więc dziwnego, że większość młodszych Puchonek szalała na jego punkcie. Dziewczyny pewnie zabiłyby Hollande, gdyby dowiedziały się, że jej również Potter przypadł do gustu, no i że widziała go półnagiego. Uśmiechnęła się. No przynajmniej jeden pozytyw tego dnia.
– Tak, trzeba wracać – odezwała się, gdy w końcu dotarło do niej co powiedział Albus i co pozwoliło jej wyrwać się od widoku nagiego torsu Ślizgona. No cóż, była dziewczyną, czasem musiała pomyśleć o czymś innym niż tajemnicze morderstwa i eliksiry – może uda nam się dotrzeć na miejsce na kolacje – dodała. No nie byłoby za ciekawie, gdyby się spóźnili. Już nawet nie chodziło o to, że poszliby spać bez kolacji, ale mieliby przechlapane zarówno u nauczycieli jak i uczniów, którzy chcieliby dowiedzieć się, gdzie ta dwójka się ukrywała.
Gdy wyszli na korytarz, Hollande od razu poczuła zapach ukochanych maślanych babeczek, które potrafiła zrobić tylko jej babcia. Na wargi dziewczyny wkradł się szeroki uśmiech, a w ustach poczuła cudowny smak pieczywa. Już nie mogła się doczekać, aż zobaczy porozkładane na talerzyku wypieki. Zawiodła się jednak, gdy nie zobaczyła żadnego z przysmaków. Jej rozżalony wzrok od razu powędrował na babcię.
Jak można się domyślać salonik lśnił. Było tutaj czyściej niż w momencie,, w którym tutaj przyszli. No starsza pani była niezwykła i podkreślała to na każdym kroku. Nic dziwnego, że to właśnie nią podziwiała Hollande najbardziej.
– Kobiety Hollande już takie są – odpowiedziała cicho na pytanie Ślizgona – lepiej się przyzwyczaj – dodała. Prawda była taka, że Melissa Hollande była kimś więcej niż czarownicą, która ukończyła Hogwart. Była piekielnie dobrym jasnowidzem, któremu nie potrzebne były oczy, by widzieć to co dzieje się wokół niej.
– Macie kłopoty, prawda? – spytała bardziej retorycznie kobieta stojąca przy oknie. Clémence wiedziała, że nic się przed nią nie ukryje . Bez słowa podeszła do swojego płaszcza i z kieszeni wydostała różdżkę, którą znalazła w alejce i podała ją babce. Poczuła się lepiej, gdy przekazała przedmiot w inne ręce. Kobieta pokręciła lekko nosem i spojrzała na dwójkę uczniów, po czym odłożyła kijek na stolik.
Clemence
[No to ja serdecznie zapraszam! Nie wiem pod którą kartą pisać, wybrałam tę, która rzuciła mi się w oczy jako pierwsza c:]
OdpowiedzUsuńIta
[Oh, no obie postaci są tak fantastyczne, że trudno mi wybrać, doprawdy :) Więc może widzisz któregoś z nich bardziej w wątku z Itą?]
OdpowiedzUsuńIta
[Jestem jak najbardziej za! Możemy teraz spróbować z czymś wchodzącym bardziej w to ich zwierzanie się sobie, wypłakiwanie żali, generalnie emocje :) Chyba że masz inny pomysł to słucham :)]
OdpowiedzUsuńMartine
[Myślałam o tym, żeby Martine przyszła do niego w nocy, zapłakana, z potarganymi włosami, mówiąc że miała straszliwy koszmar. Wyszliby gdzieś na błonia, żeby trochę świeżego powietrza zaczerpnęła i wtedy mogliby sobie zacząć gawędzić o tych ich żalach :) Co ty na to?]
OdpowiedzUsuń[Cześć. Bardzo mi przykro, że muszę to napisać, ale nie lubię być wobec kogoś nie fair, a obawiam się, że gdybym pojawiała się na blogu z doskoku nikomu by się to nie spodobało (ze mną na czele!). Otóż wczoraj dostałam ofertę pracy, o którą ubiegałam się już od dłuższego czasu, a dzisiaj miałam dzień próbny i zostałam przyjęta. Wiem, że praca i studia to wystarczająco dużo rzeczy na głowie, więc jestem zmuszona zrezygnować z bloga, bo nie znoszę być tylko "figurującym autorem". Przepraszam Cię najmocniej za całe to zamieszanie z przejęciem Amy i żałuję, że nie mogę jej naprawdę poprowadzić, bo wydaje się być świetna. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe i może jeszcze kiedyś wpadniemy na siebie w blogosferze. Póki co w związku z dostaniem nieoczekiwanej szansy od losu, muszę się pożegnać :) Trzymaj się i jeszcze raz przepraszam! ]
OdpowiedzUsuńAmy
[ Dziękuję. A mnie się pdooba twoja ładnie urządzona pod względem estetycznym karta Albusa :>]
OdpowiedzUsuńNate Turner
[Dwa tygodnie. Nie zabijaj, proszę :) ładnie proszę. Zajebałam się w akcji trochę ze studiami, ale już jestem.]
OdpowiedzUsuńHarry Potter był człowiekiem cierpliwym. Trójka dzieci bardzo dobrze go w tym wytrenowała, zwłaszcza, gdy w grę wchodzili jego dwaj synowie. Lily, z natury bardziej podobna do Ginny, nie spędzała mu snu z powiek. Ale gdy James, liczący sobie ledwie 6 lat, podpuścił swojego młodszego o rok brata, by ten - korzystając z dziecięcej miotełki - wzbił się w powietrze... o drugiej nad ranem... nad szopą Artura Weasleya... żeby zerwać dla Jamesa jabłko z najwyższej gałęzi jabłoni zasadzonej przez Molly? Dopóki nie poszli do szkoły zawału można było z nimi dostać. Ale bonanza dopiero się zaczynała, bo miało być tylko gorzej...
Gryffindor i Slytherin nie darzyły się przesadną miłością, tak było od zawsze, Harry zresztą wiedział o tym najlepiej, ale jego synowie przez cały okrągły rok dostawali piany na ustach tylko na siebie patrząc. Potter senior nie miał pojęcia, czy Jamesa bardziej boli to, że Al, jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa i młodszy brat, trafił do Slytherinu, czy to, że nikt oprócz niego nie widział w tym nic dziwnego. Ginny śmiała się, twierdząc, że szybko im przejdzie, ale rzeczywistość okazała się inna. Jasne, to nie tak, że nagle zaczęli prowadzić otwartą wojnę, ale coś się w nich zmieniło i bardzo często to coś dawało o sobie znać.
W tej chwili jednak nie było to istotne. Matka chrzestna Ginny, jej ciotka, zmarła tego ranka na skutek nieuleczalnej choroby i Harry naprędce ściągnął swoje dzieci z Hogwartu. Lily i Al siedzieli już przy stole w salonie, od czasu do czasu zerkając w stronę kominka - Lily wyglądała, jakby nie mogła się doczekać, aż James w końcu się zjawi; Al wręcz przeciwnie.
-No gdzie on jest, przysięgam, że skopię mu tyłek jak zaraz go tu nie będzie.- fuknęła Lily, niecierpliwie bębniąc palcami w blat. Harry cieszył się, że przerwała tę ciszę. To dało mu szansę poczynienia podobnej próby, bo podszedł do swojego młodszego syna i położył mu rękę na ramieniu z zamiarem przekazania czegoś ważnego, ale w tej chwili ktoś wypadł z kominka, potykając się (jak zwykle) o gzyms.
-A, wy już tu. Lily, nogi ze stołu. Cześć, tato!- rzucił James, już kierując się w stronę kuchni.
Dobrze pamiętał, co ojciec powiedział mu przed pierwszą podróżą do Hogwartu. Miał to sobie powtarzać jak mantrę, ale od małego miał zapędy do nieposłuszeństwa wobec ojca. Dlatego też zasada ”Nie ufaj Potterowi.” poszła w zapomnienie zaraz po tym, jak na drugim roku kiedy zielonooki potomek Chłopca, Który Przeżył został przydzielony do Domu Węża. Scorpius od razu wyczuł sytuację. Nie miał pojęcia, co zaszło między ich rodzicami, ale on widział w tym szansę. Skoro Potterowie nie pasowali jego ojcu, on się z jednym z nich dogada. Oczywiście dobrze wiedział, że ponad trzy czwarte rodziny Potterów i reszty ich krewnych było Gryfonami z krwi i kości. A co to znaczyło dla Scorpiusa? Oczywiście szansę zepsucia jednego z nich. No i trochę naraził się starszemu z rodzeństwa, James Potter całe sześć miesięcy patrzył na Scorpiusa spod byka.
OdpowiedzUsuńSzybko się przekonał, że się opłaciło. Albus był dla niego kumplem idealnym, kiedy było trzeba, siedział cicho, nigdy go nie wydał, zapewniał wejście na boisko, kiedy nikt nie trenował i zawsze rano załatwiał mu ciepłą herbatę, bez której Malfoy większość życia czuł się martwy. I nie minęło wiele czasu, a był doskonałym Ślizgonem. Ale skupiając się na niezadawaniu pytań, w tym Albus był najlepszy, prawdopodobnie przez szybkie uświadomienie go, że Scorpius Malfoy i tak nigdy nie zdradzi swoich tajemnic. (No chyba, że spity w kilka gryfich dup zaczynał mówić wszystko, co przychodziło mu na myśl, wtedy Albus był dobrym wsparciem, w sensie fizycznym, o ile sam nie był pijany.)
Ale tego dnia nie mieli zamiaru pić, no chyba, że później. Tym razem udało im się wyprosić kilka godzin na boisku tylko dla siebie, jedynie po to, żeby profesjonalnie powygłupiać się z kijem od miotły między nogami. Niezwykle to męskie, kiedy drąg wbija ci się między pośladki, prawda? A przynajmniej tak przeświadczone było społeczeństwo, prawdopodobnie dlatego, że nikt nie posiadał wypaczonego umysłu Malfoy’a.
Po szybkiej kolacji, trochę po szóstej, skoczył po swoją miotłę, którą traktował prawie z taką samą czcią, jak skrzypce, chociaż akurat jej nie chował przed światem. Gdyby tylko istniała jakaś indywidualna dyscyplina miotlarska, Scorp byłby jej mistrzem, ale na razie mógł jedynie zadowalać się godzinami wykradzionym gdzieś między lekcjami. Dlatego też niecałe dwadzieścia minut po kolacji czekał na Pottera przed wyjściem na błonia i niecierpliwie rozglądał się za znajomą czupryną ciemnych włosów.
[Zmarnowałam resztki mózgu na to zaczęcie, a internet wziął i umarł, kiedy dodawałam, hmpf. Mam pewien pomysł jakby tu jeszcze trochę ubarwić, ale będę potrzebowała zgody :)]
Zniecierpliwiony Scorp *tup, tup, tup*
W momencie oddania różdżki poczuła się tak jakby z jej barków ściągnięto ogromny ciężar. Mając przy sobie tej kawałek drewna czuła się tak, jakby coś przy niej było i nie było to przyjemne uczucie. Cieszyła się, że mogła pozbyć się tego ciężaru i nie bała się o życie babci, bo wiedziała, że kobieta jest gotowa na wszystko. Nic nie mogło jej zaskoczyć.
OdpowiedzUsuń– Nie musisz się bać – mruknęła cicho, gdy jej babcia chowała znalezisko do jednej z drewnianych szafek. Dziewczyna spojrzała na podłogę i dotknęła swojego brzucha, z którego wydobywały się odgłosy świadczące o tym, że była głodna. Westchnęła głośno, czym zwróciła uwagę swojej babci.
– Ciasteczka są w kuchni, idźcie sobie zjeść, ale pośpieszcie się, bo za niedługo musimy się zbierać. – usłyszała od krewniaczki. Długo się nie zastanawiała. Chwyciła Albusa za rękę i poprowadziła w kierunku kuchni, z którego dochodził tak piękny zapach, że nie można było powstrzymać się przed oblizywaniem warg. Z każdym krokiem zapach stawał się coraz silniejszy, co tylko potęgowało uczucie głodu.
Gdy tylko dwójka uczniów znalazła się w kuchni, Puchonka od razu rzuciła się do stołu, na którym stały już dwa talerzyki z kilkoma ciastkami, a obok nich znajdowały się pudełeczka, w których zapewne również można było znaleźć wypieki. Uśmiechnęła się do siebie.
– Jak byłam mała i przyjeżdżałam tutaj, to babcia zawsze piekła te ciasteczka – powiedziała siadając na krześle obok Pottera. Spojrzała na niego. Dziwnie się czuła w jego obecności i nie potrafiła dokładnie nazwać tego uczucia, albo też nie chciała tego robić. Ugryzła ciastko i po chwili poczuła słodki smak. Rozkoszowała się tym i na chwilę mogła zapomnieć o wszystkim. Z tego błogiego stanu wyrwał ją głos babci nakazujący szybkie wyjście. Dziewczyna spojrzała na zegarek. Była godzina osiemnasta i rzeczywiście należało się zbierać, jeśli chciało się zdążyć na kolację do zamku.
Dziewczyna zgarnęła ze stołu pakunki wypełnione ciastkami, zastanawiając się kiedy jej babcia zdążyła je zrobić. Wiedziała, że jedna z paczuszek była dla Pottera, więc niezwłocznie mu ją wręczyła i poprowadziła chłopaka z powrotem do salonu i pomogła mu się ubrać. Po chwili cała trójka stała już za domem, gdzie nikt ich nie widział. Hollande nawet się nie zorientowała, gdy znalazła się w pobliżu Hogwartu. Przez barierę jej babcia nie mogła teleportować ich pod same drzwi zamku, byli jednak tak blisko, że bliżej nie dało się już rady.
– Idźcie i uważajcie na siebie – pouczyła ich kobieta i uśmiechnęła się pokrzepiająco – wszystko będzie dobrze – dodała po czym pożegnała się z każdym z nich i zniknęła.
Droga do Hogwartu minęła zaskakująco szybko, być może dlatego że dwójka uczniów niemal biegła jak szalona. Nie mieli nawet czasu na to, żeby porozmawiać na spokojnie, być może już nie będą mieli takiej okazji. Zwolnili dopiero gdy znaleźli się pod znajomymi, drewnianymi drzwiami.
Puchonka odetchnęła z wielką ulgą i spojrzała na Albusa.
– Udało się – mruknęła i wysiliła się na uśmiech.
Clemence
Widząc Albusa Pottera idącego w jego stronę z miotłą zarzuconą na ramiona lekko się rozchmurzył, a słysząc prośbę młodszego chłopaka lekko się zaśmiał. Tak zawsze z nimi było, Potter kazał mu na siebie czekać, on się niecierpliwił, a wtedy to chłopak pytał go czemu chociaż raz się nie uśmiechnie czekając na przybycie jego szacownej dupy. A to, co chłopak powiedział było totalnie nieadekwatne do rzeczywistości! On nigdy, przenigdy nie lądował twarzą w trawie! Na miotle był zwinny i zgrabny niczym gimnastyczka olimpijska, tylko zawsze działo się coś nieprzewidzianego i trafiały się głupie wypadki, z których później z Albusem się nabijali.
OdpowiedzUsuń- Mógłbym to samo powiedzieć tobie – uśmiechnął się krzywo do przyjaciela. – Chociaż bardziej pasowałoby: nie przywal buźką w słupek. Przecież nie chcemy, żeby twoja delikatna buźka się uszkodziła, nie? – dodał patrząc na chłopaka znacząco. Może nie zdarzało się to jakoś często, ale Albus raz czy dwa razy porządnie wyrżnął w jedną z pętli, taki cudowny obrońca.
Nie chciało mu się przeciągać oczekiwania, bo już naprawdę chciał znaleźć się na miotle, więc wyszczerzył się do chłopaka, lekko skłonił i z rozmachem otworzył drzwi. Wyskoczył na błonia zarzucając sobie miotłę na ramię i ruszył znaną sobie drogą na boisko pewien, że Potter zrobi to samo. Na całe szczęście udało im się załapać na jeden z tych cudownych wieczorów, kiedy pogoda była zaskakująco spokojna i idealna do latania. Niczego więcej nie było mu potrzeba, no może poza butelką Ognistej, ale to załatwi się już później, może nawet naciągnie na coś Pottera, chociaż ten może znowu stwierdzić, że ma zaskakująco puste kieszenie. Malfoy nigdy nie rozumiał jakim cudem ten dzieciak zawsze jest spłukany, było to wręcz jakimś kosmicznym paradoksem! Jakim cudem syn Chłopca, Którzy Przeżył był wiecznie bez forsy, kiedy jego rodzice naprawdę nieźle zarabiali?
Obejrzał się przez ramię, żeby spojrzeć na podążającego za nim Albusa i znowu się wyszczerzył. Nie wiedział skąd się wziął ten zwyczaj, ale odkąd zauważył, że nauczyciele patrzą na nich wręcz ze strachem, kiedy Malfoy uśmiechał się w ten łajdacki sposób, uznawał to za najlepszy sposób komunikacji z kumplem.
[Wybacz, że tak mało. Myślałam o tym, żeby Scorp mógł kiedyś mieć takiego małego crusha na Albusa, tylko, żeby to rozwijać, musiałabym wiedzieć, co sądzisz o takim "ubarwieniu" :3]
Scorpius
[ Już ja Scorpiusowi dam crusha. ]
OdpowiedzUsuńGdy tylko przekroczyła próg, to mogła odetchnąć z ulgą. Zalało ją przyjemne ciepło, które w mgnieniu oka pochłonęło ją w całości. Chciała stać w jednym miejscu i cieszyć się, że była już bezpieczna. Wszystkie wydarzenia, począwszy od ucieczki z knajpki, tak jak planowała, zamierzała usunąć ze swojej pamięci i już nawet w tamtej chwili zaczęła to robić. Zamierzała teraz tylko szybko coś zjeść, odwiedzić Skrzydło Szpitalne i błagać pielęgniarkę o coś na uspokojenie, a potem planowała wycieczkę do ciepłego łóżka. Być może po drodze znalazło by się miejsce na długą i odprężającą kąpiel. Już czuła wodę na swoim ciele, a po jej plecach przebiegł przyjemny dreszcz.
Nie przeszkadzało jej to, że nagle zrobiło się cicho, a niektórzy spoglądali na nich jakby widzieli duchy. Odchrząknęła i spojrzała na Albusa, dostrzegając, że chłopak był z lekka skrępowany. Ona zresztą też, co było po niej widać, bo momentalnie spuściła wzrok i zaczerwieniła się.
Na szczęście niezręczną chwilę przerwał jeden z nauczycieli, który później okazał się opiekunem Slytherinu. Wzdrygnęła się, gdy usłyszała jego głos. Mężczyzna zawsze ją przerażał, ale ona nie wiedziała dlaczego. Zgodnie z jego poleceniem dziewczyna ruszyła do swojego stolika, przy którym już siedzieli niemal wszyscy Puchoni. Tylko kilku z uczniów nie było obecnych. Hollande zajęła jedno z wolnych miejsc i zaczęła jeść. Była szalenie głodna i nawet babcine ciasteczka nie były w stanie zaspokoić tego uczucia.
Siedziała cicho i nie odzywała się, gdy ktoś o coś ją pytał, po jakimś czasie wszyscy przestali się nią interesować, bo najwyraźniej zrozumieli, że nie ma sensu w zadawaniu jakichkolwiek pytań, skoro dziewczyna nie ma ochoty na zwierzanie. Tak właściwie, to Clémence nawet nie zwracała uwagi na to, co do niej mówiono, ani o czym dyskutowano w jej otoczeniu. Niewątpliwie siedziałaby w błogiej nieświadomości dłużej, gdyby nie to, że w pewnej chwili usłyszała, że jakiś uczeń nie wrócił do szkoły. Okazało się też, że uczeń ten był jednym z zawodników, z którymi Clémence spotkała się po meczu w Hogsmeade. Myśl, że chłopak mógł teraz siedzieć gdzieś sam lub co gorsza nie żyć, nie dawała jej spokoju. Przełknęła ostatni kęs bułeczki maślanej i już miała udać się do swojego pokoju, gdy nagle obok niej usiadł Potter, a wszystkie głowy zwróciły się w ich kierunku.
– Coś tam słyszałam – mruknęła i spuściła głowę – nie rozmawiajmy tutaj o tym. Chodźmy gdzieś indziej – zaproponowała szeptem po dłuższej chwili, gdy wszyscy wrócili do swoich zajęć. Nie chciała robić sensacji i ściągać uwagi na siebie. Miała zamiar się uspokoić, a tu proszę. Jak się okazuje, ta sprawa nie mogła się skończyć powrotem do zamku. Owszem, było jej szkoda tego chłopaka, który nie wrócił i zapewne nie będzie mogła przez to usiedzieć na miejscu. Przez myśl jej przeszło nawet żeby iść i go poszukać. Miała nadzieję, że chłopak ukrywa się gdzieś w obawie, że zabójca wciąż czaił się gdzieś w pobliżu.
– I tak już straciłam apetyt – odsunęła od siebie talerzyk z niedokończoną bułeczką i wstała od stołu. Zanim odeszła, to zdążyła jeszcze zgarnąć pudełeczko z wypiekami babci. Rzuciła Albusowi spojrzenie, które mówiło Spotkamy się za kilka minut. Nie wychodź za mną od razu, bo ściągniemy na siebie niepotrzebną uwagę . Miała nadzieję, że biedny Ślizgon domyśli się, o co jej chodziło.
Clemence
Trochę się zapatrzył na niezwykle sprawne paluszki Pottera odpinające paski przytrzymujące piłki. Był pewien, że gdyby tylko kiedykolwiek przekroczył jasno wyznaczoną granicę, a Albus trochę nagiął swoje zasady dotyczące wiązania się jedynie z dziewczynami, na pewno znaleźliby ciekawsze zastosowanie dla nich. Niestety, Potter był w stu procentach hetero, a on nie miał zamiaru niszczyć tej cudownej relacji. Czasami szczerość była najgorszym rozwiązaniem, więc siedział cicho i korzystał z tego, co miał. Nawet, jeśli Albus wywracał oczami, kiedy Scorp widząc jakąś ślicznotkę proponował trójkąt. Przecież to nie było homo, to była tylko obustronna korzyść!
OdpowiedzUsuńSłysząc zniecierpliwionego chłopaka, uświadomił sobie, że trochę się zawiesił. Szybko się poprawił i już po chwili wzbił się w powietrze przy okazji robiąc kilka pętli, tak dla rozruszania się. Może trochę się popisywał, ale przecież ktoś musiał robić za tego „błyszczącego”. Co z tego, że Albus ciągle nazywał go baletnicą? Przecież tak naprawdę zawsze się uśmiechał, co oznaczało, że musi mu się podobać! Wyhamował zanim całkowitym przypadkiem władował się na chłopaka i wyszczerzył się szpanując idealnie równymi, lśniącymi zębami. Każda okazja była dobra, żeby zaprezentować swój wdzięk, nawet, jeśli robił to jedynie przed kumplem gustującym jedynie w dziewczynach. To, że chłopak był hetero nie musiało oznaczać, że nie będzie zwracał uwagi na olśniewający urok Scorpiusa. Nawet nie chciał myśleć, że mogłoby być inaczej.
- Czyżby księżniczka mnie wzywała? – zapytał zginając się lekko w imitacji ukłonu. Wyprostował się tak gwałtownie, że włosy mu się roztrzepały i opadły na czoło w nieładzie. Jednym sprawnym ruchem odgarnął je z oczu.
Rozejrzał się po boisku obserwując jak dwa tłuczki śmigają w powietrzu w poszukiwaniu potencjalnych ofiar. Niezbyt za nimi przepadał, pamiętał jak w trzeciej klasie oglądał mecz, kiedy pałkarz Gryfonów odbił jedną z piłek w jego stronę. Żeby ta chociaż zawróciła na boisko! Nie, nie, zaczęła go ścigać. Przez kilka metrów leciała za nim z trzy razy próbując go trafić. To był jawny zamach na jego życie! Niestety, nikt nie chciał uwierzyć, że jakiś Gryfon z zasady chciał zgnębić Malfoy’a i pozbyć się go, ponieważ stanowił niemożliwą wręcz do pokonania konkurencję!
- Może mały wyścig, tak na rozgrzewkę? – Wrócił wzrokiem do zielonookiego. – Trzy okrążenia, skoro już wypuściłeś tłuczki… - wymruczał z łobuzerskim błyskiem w oczach. Miał nadzieję na trochę rozrywki, chociaż oczywistym było, że to on jest szybszy.
Scorpie, ten jedyny i niezastąpiony
[Cześć! Chciałabym przejąć postać Amy, bo od dłuższego się jej przyglądam i chyba jest samotna wśród tych wolnych postaci. Czy jest coś, co powinnam wiedzieć o niej, zanim się zgłoszę i napiszę kartę? Jeśli tak, to chętnie podam maila ruda.lama93@gmail.com Pozdrawiam, Lama ]
OdpowiedzUsuń[Ta-dam! Jestem gotowa na wątkowanie! Proponuję jakoś ustalić jakby to miało być z tymi ich szalejącymi hormonami, jak Ty to widzisz? Skłaniamy się bardziej w stronę trudnej rozmowy o życiu i romantycznej atmosferze, która ich popchnie, czy bardziej wyniknie to z jakiejś głupiej sytuacji? Ja się chyba lepiej bym czuła w tym pierwszym wątku, aczkolwiek oczywiście wczuję się w każdą sytuację :) Co Ty o tym myślisz?]
OdpowiedzUsuńAmy
Sama nie wiedziała czy mogła nazwać dzisiejszy dzień tym szczęśliwym. Nie dostała żadnego listu od rodziców, z Albusem byli coraz bliżej ucieczki, nauczyciele nie zadali żadnej pracy domowej… A jednak coś nie dawało jej spokoju. Nie wiedzieć czemu nie potrafiła cieszyć się z tego wszystkiego. Czuła się nieswojo zdając sobie sprawę, że list od rodziców może przyjść następnego ranka, albo że nigdy nie pojedzie do Indii. Tak cholernie się bała następnego dnia, że nie potrafiła nacieszyć się tym który jeszcze się nie skończył. Jako jedyna ślizgonka chodziła cały dzień przygnębiona, więc zapytana setny raz czy wszystko z nią w porządku, postanowiła położyć się spać. Wiedziała, że prawdopodobnie po raz kolejny nie zmruży oka. Coraz rzadziej odwiedzała krainę Morfeusza, co zaczynało ją powoli niepokoić, bo kiedy już zasypiała śniły jej się okrutne koszmary, których nie życzyłaby nawet największemu wrogowi. Najgorsze było to, że sny były tak realistyczne, że Martine mogłaby przysiąc, że nie raz czuła ogień na swojej skórze. Musiała jednak czasem zasnąć. Nie mogła wyglądać wiecznie jak zombie i nakładać tony pudru pod oczy – w końcu i tak ktoś by zauważył, że coś jest nie tak. Nie zasnęła od razu, jednak zdecydowanie szybciej niż ostatnio miała w zwyczaju. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak będzie tego żałować…
OdpowiedzUsuńGonili ją. Uciekała ile sił w nogach, a i tak z każdym krokiem byli coraz bliżej. Obróciła się po raz kolejny i spojrzała w oczy swoim rodzicom, którzy z wysoko uniesionymi różdżkami biegli za nią, z rządzą mordu wypisaną na twarzy. Ich oczy płonęły i to dosłownie – wyglądali jak demony, które tak często nawiedzały Martine. Kiedy już mieli złapać ją za ramię, dziewczyna potknęła się i wpadła w ramiona Felixa, który starał się jakoś ją uspokoić. Tak, teraz mogła poczuć się bezpieczniej… Chwilę potem spojrzała prosto w oczy White’a, które płonęły tak jak jej rodziców. Nie myśląc zbyt długo ześliznęła się z jego rąk, spadła na kamienną ścieżkę, a następnie niekontrolowanie przeturlała się w stronę wielkiego drzewa. Wszystko tak strasznie ją bolało… Kiedy podniosła głowę, tuż nad nią stali rodzice razem z Felix’em, uśmiechając się szyderczo. Nie mogła już uciec. Zakryła tylko głowę dłońmi i czekała, aż rzucą w jej stronę jedno z bolesnych zaklęć. Kiedy do tego nie doszło, podniosła nieco wzrok i zobaczyła coś co sprawiło, że zaniosła się szlochem. Felix leżał obok niej, jednak jego oczy nie płonęły tak jak wcześniej. Nad nimi stał pan Mahoney wraz z żoną, chowając różdżkę do kieszeni. Martine podeszła bliżej Felixa, nie wierząc w to co właśnie się stało. Zabili go… Jej Felixa. Jej… Jej… Jej…jedynego.
Kiedy Martine się przebudziła nie wiedziała czy to co widziała zdarzyło się naprawdę. Była cała spocona, serce biło zdecydowanie za szybko a w dodatku właśnie zaczęło brakować jej tlenu. Zaczęła oddychać szybciej, starając się zaczerpnąć jak najwięcej powietrza. Nie wiedziała co ma zrobić. Felix… On nie żył. Albo żył. Sama już nie wiedziała. Wstała pośpiesznie z łóżka, mając na celu udać się do dormitorium chłopaka. Już miała nacisnąć klamkę, kiedy zdała sobie sprawę, że nie chce znać prawdy. Co jeśli go tam nie będzie? Wtedy z pewnością się nie pozbiera. Minęła drzwi od jego pokoju i ruszyła w stronę kolejnego, gdzie miała nadzieję znaleźć ukojenie. Wśliznęła się i podeszła do łóżka Albusa. Nie mogła powstrzymać łez, które samoczynnie napływały jej do oczu. Zaczęła go budzić, jednak chłopak ani myślał otworzyć oczu. Dopiero po kilku próbach ślizgon spojrzał na nią ze zdziwieniem. Kiedy chłopak zrobił miejsce obok siebie od razu wśliznęła się pod kołdrę. Dalej oddychało jej się trudniej niż zwykle, a łzy nie sprawiały, że było to łatwiejsze.
- On umarł Al… - Martine po raz kolejny zaniosła się płaczem i zakryła sobie ręką usta – Umarł… - Tylko tyle udało jej się powiedzieć. Zacisnęła mocno powieki i zaczęła płakać tak jak jeszcze nigdy. Sen czy nie sen, właśnie wtedy zrozumiała jak bardzo boi się śmierci, nie własnej tylko innych bliskich jej osób. A niewiele później miała również zrozumieć, że jej serce wybrało już do kogo będzie należeć…
UsuńMartine
[Dziś na zajęciach było bardzo produktywnie w kwestii naszego wątku, więc śmiało mogę podzielić się skromnym pomysłem :) Z racji, że jest coraz cieplej, możemy umieścić ich gdzieś nad jeziorem. Amy w czasie kolacji może nieco smutno uśmiechać się do Albusa przez salę i wyjść wcześniej niż zwykle (będzie ją gryzło życie i weltschmerz pewnie). Albus może pójść za nią nad jezioro, gdzie na skraju lasu okryli kiedyś mały pomost, pozwalający na przesiadywanie nad wodą. Może ją wystraszyć, zaskoczyć, zaczną sobie rozmawiać, w trakcie Albus może ją wciągnąć do wody, czy na drzewo. Dużo zrozumienia, przytulania i w ogóle aaaawww <3]
OdpowiedzUsuńAmy
[Albus może do tego wszystkiego chcieć zagrać z Amy w prawdę czy wyzwanie i wytknąć jej, że zawsze wybiera wyzwania. Ona, by mu udowodnić, że tak nie jest, wybierze prawdę, a Albus uraczy ją jakimś kłopotliwym, czy zawstydzającym pytaniem :D]
Usuń[Ty mi wymyśl lepiej ten wątek, bo mi się smutno zrobi :c]
OdpowiedzUsuńFreddie Weasley
[Wpadam się przypomnieć, bo Albusowi chyba się umarło. Księżniczka Scorpius grzecznie czeka w najwyższej komnacie w najwyższej wieży na swojego wybawiciela Pottera! <3]
OdpowiedzUsuńPrincess Malfoy
[ Mam ochotę dodać tą śmiejącą się emotkę, która jest na gg! Nie sądziłam, że ktoś rzuci takim komentarzem! I nie masz za co przepraszać! Dzięki za powitanie, to miłe! :)
OdpowiedzUsuńI w sumie, mam małe pytanko, byłabyś chętna podać mi kod do tego cudownego paseczka, który jest na zdjęciu w tej karcie? Próbowałam walczyć z html'em, ale walka ta za każdym razem kończy się moją porażką :c]
Gabriel Gray
[cześć, brat. :3 matko, dzięki, miło mi strasznie. też myślę, że się dogadają. a masz jakiś pomysł ? :>]
OdpowiedzUsuńLily.
[No widzisz, Al chyba nie wie, co tatuś mówi, kiedy go nie ma! Światopogląd Jamesa jest jaki jest dlatego jego upierdliwość się potęguje. Hm, widzę, że masz brata wpisanego w wątkach, więc może coś im wymyślimy? Jakaś rodzinna zadyma, wojna o ostatnie ciastko w czasie świąt i jej eskalacja? Sowa próbująca pożreć królika? XD]
OdpowiedzUsuńJames
- Oj no wieeeeesz, ja rozumiem, że zazdrościsz mi figury i w ogóle, Potter, ale takie zawistne „baletnice” to sobie daruj – parsknął z rozbawieniem. Uwielbiał przedrzeźniać się z Alem, robić sobie na złość i wszystko inne, co związane było z „męską przyjaźnią”, która się między nimi zawiązała. Scorp równocześnie uwielbiał to określenie i go nie znosił, było jak nietrafiony prezent urodzinowy, z jednej strony się cieszył, że coś dostał, ale z drugiej strony chciało mu się krzyczeć, że oczekiwał czego innego! Ale lepszy hipogryf w stajni niż jednorożec na dachu.
OdpowiedzUsuńZ tego małego zaplątania się w swoje myśli (Scorp, pobudka!) nie zauważył, że Albus już ruszył, a on został daleko w tyle. Zły na samego siebie zaklął cicho i ruszył za Potterem z nikłą nadzieją na dogonienie go. Młodszy chłopak może i był gwiazdą meczy, ale Malfoy nie mógł pozwolić mu wygrać, przecież latał równie dobrze! Gdyby ten oszust odziedziczył od ojca trochę tej gryfońskiej prawości, Scorp byłby o wiele szczęśliwszy! Zero sprawiedliwości na tym świecie.
Próbował nadrobić stracone metry na wszelkie możliwe sposoby, skracanie na zakrętach, pochylanie się nad drążkiem tak nisko, że głowa praktycznie zwisała mu w dół, byle zmniejszyć opór powietrza, ale Albus nadal był dość daleko. Wiatr gwizdał mu w uszach tak głośno, że nie byłby w stanie usłyszeć nic poza nim, czubek nosa zdążył już zmarznąć i rozboleć od prędkości, a ubrania powiewały za nim niczym peleryna za Supermanem. Gdyby na trybunach był obecny ktokolwiek, na pewno zemdlałby z wrażenia. Prawie by nie zauważył tłuczka, gdyby ten nie świsnął tak blisko jego blond głowy, że zmusił go do wykonania korkociągu, który z tą prędkością był niezwykle złym pomysłem. Cały świat zmył się w wielobarwny wir, miotła skierowała się przodem ku ziemi, a jego żołądek chyba przykleił się mu do żeber o wiele zbyt blisko gardła.
Udało mu się wyhamować zaledwie dwa metry nad ziemią, oczywiście z jego szczęściem, do góry nogami jak jakaś stylowa wersja leniwca. Przywarł do miotły tak bardzo, że rozbolały go ramiona i nogi. Po chwili zluzował „uścisk” swoich ud na drążku i zwisł na rękach... Wprost przed Albusem, który siedział na murawie z miną zdziwionej sowy!
- Nieładnie tak klnąć, młody. - mruknął potrząsając głową. Świat nadal zdawał się wirować wokół niego, jakby był na jakiejś zepsutej karuzeli. Z cichym jękiem puścił się miotły i wylądował przed Potterem, jego wierna towarzyszka od razu spadła mu na brzuch wywołując kolejny jęk. - Na gacie wielkiego Salazara, co to ma być... - mruknął rozkładając się na trawie. Gdyby teraz się podniósł, na pewno puścił by kolorowego pawia, a przecież tego nikt nie chciał. Dobra była ta kolacja, nie chciał jej tracić!
Scorpius Leniwiec Miotlarski
[Hm, w sumie tutaj mogliby mieć też konflikt jeśli chodzi o przekonanie Ala, że jest gorzej traktowany czy coś, bo jest Ślizgonem, gdzie Jam jest przekonany, że to właśnie on jest gorzej traktowany, bo jest takim "zawodem". Co do akcji z różdżkami - no pewnie! A niech Harry się pomęczy (chociaż stawiam, że już wolał Voldemorta XD). Możemy jeszcze zrobić jakąś dramę po meczu, że James "specjalnie" celował kaflem w twarz Ala, warczeliby na siebie, bo jednak ktoś musiał wygrać... W ogóle masz jakąś wizję? :D]
OdpowiedzUsuńJames Potter, jedyny i niezastąpiony upierdliwy starszy brat
[ O dziękuję! Jesteś wielka! :D
OdpowiedzUsuńperxasperaxadxastra@gmail.com ]
G.Gray
Jeszcze przez chwilę nie potrafiła zapanować nad płaczem. Trzęsła się cała ze stresu i strachu, kształty widziała niewyraźne kształty i czuła jak coś stanęło jej w gardle. Najchętniej zaczęłaby po prostu krzyczeć, bo tylko to wydawało jej się teraz najlepszym sposobem na danie upustu emocjom, które obecnie się w niej kotłowały. Łkała jeszcze kilka minut wlepiona w ramiona Albusa, cały czas zastanawiając się nad tym czy jednak nie zajrzeć do Felixa. Cały czas nie mogła zrozumieć czemu miała aż tak realistyczny sen. Co sprawiło, że nawiedził ją właśnie taki koszmar? Nic nie mogło się przecież dziać od tak.
OdpowiedzUsuńMinęło kilka minut, aż w końcu wyczerpała chyba cały zapas łez i ocierała już tylko pojedyncze krople z policzków. Oddychało jej się ciężej, serce nagle wydało jej się jakby było zrobione z kamienia i dalej cała się trzęsła. Starała uspokoić oddech i skupić się na słowach Albusa – a wszystko to po to, żeby nie myśleć o Felixie, bo wtedy na pewno rozpłakałaby się na nowo. Skinęła tylko głową, kiedy Albus powiedział, że zostaje z nim na noc. Bała się teraz chociażby na chwilę wyjść sama z pokoju. Nie chciała nadużywać gościnności ślizgona, ale i tak była mu wdzięczna za wypowiedziane słowa.
Kącik jej ust uniósł się lekko, kiedy Albus wspomniał kilka słów o Indiach. One zawsze ją rozweselały. Wtedy właśnie przywoływała obrazy tamtejszych kolorowych uliczek, roześmianych dzieci i przemiłych ludzi. Tak właśnie wyobrażała sobie zawsze tamtejsze rejony. Były one dla niej po prostu szczęśliwsze niż inne.
- Lot na latającym dywanie jest za drogi nawet dla nas… - powiedziała cicho, tak żeby nie zbudzić reszty chłopców, którzy po przebudzeniu na pewno zadawaliby zdecydowanie zbyt dużo pytań. Ich rodziny należały do tych zamożniejszych. Albus był w końcu synem wielkiego Harry’ego Pottera, który nawet teraz był najbardziej rozpoznawalną osobą w całym magicznym świecie. – Jak ty to robisz, że wiesz jak mnie rozweselić, Albus? Zawsze wiesz co powiedzieć, jak się zachować, a w dodatku zawsze jeszcze mi doradzisz… Gdzie ja znajdę drugiego takiego Pottera, co? – Wszystko to było prawdą. Albus znał ją chyba lepiej niż sama sądziła. Martine nie zdawała sobie nawet sprawy, ile straciłaby razem ze zniknięciem ślizgona z jej życia.
Martine
[Witam swojego szanownego kuzyna! :D]
OdpowiedzUsuńRose Weasley