Tyle razy patrze na Ciebie, tyle razy z Tobą rozmawiam.
Tyle razy z tego cierpię, że nie jestem tuż obok Ciebie.
W myślach widzę nas razem, czule łapiących się za ręce,
a w rzeczywistości chodzę ciągle w męce.
Christopher Zabini
genialny pałkarz | idealny wnuczek | była duma rodziny
VII rok | Slytherin | 13.02
cis, włókno ze smoczego serca, 13 cali, wyjątkowo giętka
To wszystko przez ten cholerny wiatr. Nigdy tego nie zapomnę. Tego jednego wieczoru życia. Paru krótkich chwil.
Zachód słońca. Wielka kula odbijająca się w tafli spokojnego jeziora na błoniach. I ten wiatr. Wiatr, który rozwiewał jej włosy. Plątał je i zdawał się układać na nowo w fantazyjne fryzury. Błyszczały w świetle zachodzącego słońca. Przykuwały wzrok. Kilka niesfornych kosmyków musnęło ramię.
Opadały na nie swobodnie, kusząc. Były tak blisko. Opadały na nie swobodnie, otulając je. Były tak blisko. Opadły na nie swobodnie, zawłaszczając je.
A to przecież powinno być jego ramię.
Zagorzały fan Ognistej
Chodząca sprzeczność
Majsterkowicz
bajka o Rycerzyku z Lochów
*w przygotowaniu*
Jestem Zabini.
Christophera możesz sobie wsadzić...
Klub Pojedynków | Klub Eliksirów | Klub Ślimaka
podrywacz, flirciarz, łamacz serc - po babci
hipnotyzujące brązowe tęczówki
znienawidzone, babskie imię
Arystokrata
Kocham Twoje włosy, usta i dłonie,
lecz ja tylko patrzę i napatrzeć się nie mogę.
Choć widzimy się tak często nic nie daje po sobie znać,
ale serce mnie boli.
---------ODAUTORSKO---------
W tytule posta użyto sparafrazowanych słów wiersza niesamowitej Wisławy Szymborskiej.
Cytaty w trakcie wygrzebane w odmętach internetu, autor nieznany.
Twarzyczka: Colton Haynes.
Odpisiki raczej średniej długości, bo leniwe z nas zwierze.
WĄTECZKI: 5/7
(Fred Weasley, Dorian Finn, Vivienne Mousseau, Arthur Fawcett, James Potter)
MISTRZU GRY, ZAPRASZAM!
GG:40111584
mail: ladychocolatecupcake@gmail.com
GIGANTYCZNE PODZIĘKOWANIA DLA KATH (ALIAS FREDZIAKOWEJ) ZA ZROBIENIE TAK BARDZO ZABINIOWEGO KOLAŻU!
[Czemu najlepsze dupy zawsze należą do Slytherinu?]
OdpowiedzUsuńAddison
[ No to witam pana Zabiniego. Mojej panny to on tak łatwo by nie poderwał...]
OdpowiedzUsuńLysse
[Łamacz "nie tylko damskich serc" brzmi ciekawie. Drugi ślizgoński pałkarz wita kolegę z drużyny ;)]
OdpowiedzUsuńFlynn
[Witamy w najlepszym domu!]
OdpowiedzUsuńOndria
[Maddie mogłaby się poczuć przy nim onieśmielona.]
OdpowiedzUsuńMaddie
[Mia. Zabini. Sex. Teraz.
OdpowiedzUsuńNie no świrki, ale on fan mugolskiej elektroniki, ona wychowana pośród mugoli, nadal się nie wyzbyła np. przyzwyczajenia do używania zapalniczki więc i telefonu pewnie też. Oboje Slytherin, oboje klub pojedynków oboje Quiddich. Wącimy jak nic. ]
Mia & Bobby, ale skupmy się na Mii
[ Luke będzie sobie do niego wzdychał.]
OdpowiedzUsuń[To niech próbuje uwieść Flynna, okazji będzie duużo, w końcu jedno dormitorium :D ale to trzeba jeszcze sprecyzować]
OdpowiedzUsuńF.
[ No można by coś pokombinować z tym powiązaniem, ale jakoś nic mi nie przychodzi do głowy. A ty masz jakiś pomysł?]
OdpowiedzUsuńLysse
[ Przychodzę po wątek, bo nie odpuszczę c: ]
OdpowiedzUsuńFlorence/William
[W takim razie zarezerwuj dla mnie u swojego Puchona wątek i jakieś szalone powiązanie;)
OdpowiedzUsuńNa razie jednak skupmy się na połączeniu Zabiniego i Addie w jakąś zgrabną całość. Wydaje mi się, że mogliby się znać poza murami szkoły - chociaz Addison uparcie trzyma się z daleka od środowiska czarodziejów, w którym obraca się jej rodzina, nic nie może na nie poradzić. W zamierzeniu jej rodzice to dość znane i ważne osoby, choć Addie odcina się od tego jak może. Mogłybyśmy spróbować ich połączyć jakoś poprzez to. Tak, wiem, że jestem bardzo pomocna xD]
Addison
[Och, Lucy chętnie potańczy, zwłaszcza z tak przystojnym i ciekawym panem! O każdej porze dnia i nocy. :)]
OdpowiedzUsuńLucy
[To imię ma w sobie coś takiego, że zawsze, gdy je słyszę, mięknę.]
OdpowiedzUsuńG.L.
[Długość twojej kolejki do odpisu przyprawia mnie o raka XD co chwila było odswiez odswiez i a ty nie odpisujesz i nie odpujesz... Cierpie przez to. Mia zmienna emocjonalnie, raz zakochana like crazy, a znowuz niewiele ja obchodzi gdzie i z kim. Czyli co, robimy friends with benefits? Mialam pomysł tylko na jedna scenę gdzie Mia się w kogoś zmieniła (może nawet i w faceta, bo w końcu metamorfomag ) i by jakoś doprowadzila do tego, ze pod ta postacią by się zaczęła z nim całować, a potem nagle wróciła do swojej postaci i by się zaczęła śmiać z tego "psikusa"]
OdpowiedzUsuńMia
[Mogę stwierdzić, że najlepszy - punkty Pucharu Domów to potwierdzają! :) W dodatku Ślizgona została prefekt naczelną, trzeba promować swój Dom!]
OdpowiedzUsuńO.
[Czekam na poradnik!
OdpowiedzUsuńCześć :)]
Victor
[ Ja i pomysły to kiepskie połączenie. Może masz na coś ochotę, tylko mi coś podaj a ja postaram się już coś wykombinować. ]
OdpowiedzUsuńWilliam
[Załóżmy optymistycznie, że będą się względnie lubić i tolerować. Zab może nawet dla głupiego zakładu chcieć go w sobie rozkochać, co mu się oczywiście nie uda, ale jakieś ziarno zwątpienia w nim wykiełkuje :D Co do okoliczności to na początek może jakiś sztamp z dormitorium czy wspólnego odrabiania lekcji, Zabini będzie miał akurat okazje do działania ;>]
OdpowiedzUsuńFlynn
[ Może coś w stronę spojrzeń z drugiego końca korytarza? Intensywnych, ale nie, równie dobrze można wmawiać sobie, że to tylko przywidzenie. Zresztą, niezbyt wiem, jak daleko powinno dojść to jego początkowe wzdychanie.Chcesz mi rozjaśnić pole do popisu?]
OdpowiedzUsuńLuke
[ Romanse nigdy nie są nudne, ale co za dużo to nie zdrowo, zwłaszcza, że mój pan nie potrzebuje romansów a prawdziwej miłości. On chce mieć kogoś, o kogo nie musiałby się martwić, że poleci na innego lub inną. Zabini nie wygląda na osobę, która chciałaby się ustatkować (a szkoda bo to Colton i mam go nawet na avku, a to znaczy, że go uwielbiam), zawsze jednak gdy zmieni zdanie to może uderzyć w Willa.
OdpowiedzUsuńCo powiesz na to, żeby mój pan uratował Zabiniego przed jakąś tam karą albo wypadkiem? Wtedy też w sumie będą mogli się poznać lepiej niż z widzenia. Co sądzisz? Będziemy kombinować c: ]
William
[Spokojnie spokojnie mocium panie. Trzeba dopracować. Proponuje żeby pierwszy raz była taka sytuacja ze się Mia na niego rzuca. Na jakiejś imprezie by się troszkę upila a dro tego zjarała jak świnia i by się zmieniła w kogoś kogo sobie zabini obrał za cel tego wieczoru. No i ta sytuacja z całowaniem wiadomo jak się skończy ale Mia panikara go zacznie unikac. Gdzieś tam przed treningiem pójdzie zapalić pod trybuny, pod czyjąś postacią żeby jakby był przypal to nie na nią i Zabini się skapnie jakoś ze to ona i ja zajdzie od tylu i się przywitał tak żeby ja przestraszyć a ta będzie skakala pod sufit bo to niby cwany lis ale strachliwa fredka jednocześnie. No a potem... Nie wiem. ]
OdpowiedzUsuńMia
[Czemu ja zawsze musze przychodzić ostatnia i patrzeć jak już niektórzy zaklepali sobie świetne wątki...to boli. No nic- cześć i czołem kluski z rosołem. Tak między nami to Wiewióra z Christopherem mają strasznie dużo ze sobą wspólnego. Obydwoje są genialnymi pałkarzami, uczęszczają na zajęcia klubu pojedynków, są uparci, są śpiochami i zapewne mogłabym dalej i dalej jeszcze wymieniać, ale nie po to tu jestem. W ich przypadku zaproponuję nieśmiało relację Cholernie cię nienawidzę, jednak nie lubię patrzeć jak jesteś z innymi, czyli takie skakanie do gardeł, ale nie z nienawiści a raczej z braku innego pomysłu zbliżenia się do drugiej osoby, w końcu plakietki na szatach czynią z nich na starcie wrogów. Więc ni ten tego.. ]
OdpowiedzUsuńVeronica
[Myślę, że to mogłoby wypalić. Od dawna rodzice Addison próbowali z niej zrobić grzeczną, cichą dziewczynę, a skoro wszystko zawiodło, mogliby się chwytać ostatniej deski ratunku - znalezienia jej chłopaka, który ją utemperuje, z dobrego domu, bo dla nich liczy się głównie awans społeczny. Nie wiem, jak do tego pomysłu będzie podchodził Zabini, ale Addie chętniej amputowałaby sobie nogę, niż pozwoliła, by ktoś decydował za nią. Dlatego z czystej przekory choćby się w nim nie zakocha. Może zamiast tego zaproponować mu przystępny układ - przy rodzicach będą udawać, że coś między nimi kiełkuje (w stylu zostaną specjalnie zostawieni w jednym pokoju, ale ich rodzice będą podglądać, więc Zabini niby przypadkiem obejmie ją ramieniem, podczas gdy pod nosem będą nawzajem się obrażać xD), przy okazji się kryjąc nawzajem, ona będzie ukrywać jego liczne podboje, on nic nie powie na temat jej zachowania znacząco odbiegającego od normy grzecznej dziewczynki. A jak dalej się między nimi to rozwinie, wątek pokaże. Jak sądzisz?]
OdpowiedzUsuńAddison
[ Myślę, że mogą się znać. Um... Przepraszam, że tak od razu, ale wpadł mi do głowy pewien pomysł na powiązanie. :) Oczywiście witam serdecznie i życzę udanej zabawy, którą niewątpliwie Zabini sam sobie zapewni... :D W każdym razie, jeżeli zainteresuje Cię powiązanie z Alyssą, to zapraszam pod kartę - wszystko wytłumaczę. ;) ]
OdpowiedzUsuńAlyssa
[ojejku, naprawdę? A to ja myślałam, że to kolejna zwyczajna karta. To miło, że komuś się podoba <3 Twoją zresztą czytałam juz chyba 4 razy i wciąż ja uwielbiam. No, ale przechodząc do konkretów, jakiś pomysł na powiązanie i/lub wątek?]
OdpowiedzUsuńMaddie
[Dzień dobry! ;) Z Maisie przyszłam żebrać o jakiś ciekawy wątek, choć na razie sama pomysłów na takowy nie mam, ale wierzę, że jeśli jest chęć to wspólnie coś wymyślimy :)]
OdpowiedzUsuńMaisie
[Gena i tak wołałaby na niego Christopher. Nawet, gdyby wiedziała, że go to drażni:)]
OdpowiedzUsuńG.L.
[Niekoniecznie nieudany podryw. Wszystko się okaże ;> I tak, zaczynasz]
OdpowiedzUsuńFlynn
[ Albo mam lepszy pomysł. Mój pan jakimś cudem mógłby znaleźć w Zakazanym Lesie smocze jajo i Zabini mógłby zobaczyć, jak mój pan chowa znalezisko w torbie. Jak wiadomo smok to nie byle co, więc Ślizgon też chciałby to jajo. Zobaczymy co nam z tego wyjdzie i jak się relacja ułoży. Potem się mogą sobą interesować ;p Może być? ]
OdpowiedzUsuńWilliam
[Dzień dobry! <3 Z Freddiem witamy Zabisia :3 Chodź na gg, bo wątek chcę.
OdpowiedzUsuńOt co.]
Freddie
[Nom, możesz juz spokojnie zaczynać :)]
OdpowiedzUsuńMia
[Ale wiewióreczkę obchodzi, ona jest bardzo sceptycznie nastawiona do ślizgonów, po prostu wierzy w stereotypy. Jak zacząć? Może mecz quiddicha kiedy jedno w drugiego będzie chciało trafił, a wyjdzie z tego że obydwoje będą do siebie odbijać tłuczka, aż w końcu cały mecz będzie się odbywał głównie pomiędzy nimi aż do momentu gdy sędzia ich obydwoje zdejmie z boiska. Oczywiście będzie zrzucanie na siebie winy, i takie tam aż może przyjdzie jakaś tam namolna ślizgonka i zacznie wmawiać Zabiniemu że to nie jego wina, bla, bla, bla w tym samym momencie przyjdzie jakiś znajome Veronici, i obydwoje zaczną gadać, by po chwili zacząć się podsłuchiwać i wyśmiewać z tego drugiego, co skończy się kolejną konfrontacja pomiędzy nimi, która niestety skończy się szlabanem...]
OdpowiedzUsuńWiewióreczka
[Cieszę się, że myślimy tak samo:) Właśnie podejrzewałam, że Zabini będzie miał całe mnóstwo romansów i chciałam zaproponować coś innego, zwłaszcza, że taki wątek może się bardzo fajnie ułożyć.
OdpowiedzUsuńMożemy zacząć właśnie od jakiegoś rodzinnego spotkania - jakaś wspólna kolacja w rezydencji Zabinich. Mogą być już po zawarciu umowy albo dopiero teraz w wątku się umówią - jak wolisz. I zrzucilłabym na ciebie zaczęcie, jeśli nie masz nic przeciwko, chyba że masz urwanie głowy z wątkami, wtedy ewentualnie mogłabym zacząć;)]
Addie
[ Cieszę się ;) Z tego krótkiego fragmentu z KP podejrzewam, że rodzice Zabiniego są bardzo tradycyjnie... Szczególnie ojciec. Wydaje mi się, że rodzice Twojego podrywacza mogą się znać z rodzicami Alyssy i podzielać te same poglądy. Mogło być tak, że oni znają się od dziecka, bo ich rodziny wzajemnie się odwiedzają raz na jakiś czas. Rezydencja - rezydencja, rozumiesz. Tylko nie mam pomysłu jaka relacja mogłaby ich łączyć... Przyjacielska, czy wręcz przeciwnie? Chociaż chyba najbardziej ciekawa byłaby taka pod tytułem "to skomplikowane". Jako podrywacz, Zabini mógł nawet uwieść kiedyś koleżankę Alyssy, a potem ją spławić, przez co obraziłaby się na Alyss, co Ty na to? Jest wiele wariantów... Co o tym myślisz? ]
OdpowiedzUsuńAlyssa
[ Może coś w takim stylu, że byli oni kiedyś razem, ale ze sobą zerwali, bo ona bardzo się zmieniła i z towarzyskiej stała się wolącą samotność Slizgonką, a on jako że kobieciarz to długo z jedną nie mógł wytrzymać, ale rozstali się pokojowo i są teraz przyjaciółmi, a on przychodzi do niej jak ma chwilowo dość uganiajacych się za nim dziewczynami, no nie wiem, albo dodatkowo możemy dodać coś, że rodzicie chłopaka bardzo pochwalali ich związek, bo w końcu ona z Arystokracji i w ogóle, no i przed nimi wciąż udają parę, bo jego rodzice już sobie zaczęli jego przyszłość z Rookwoodówną wymyślać. Nie wiem, strasznie to chaotyczne. Albo po prostu zostaniemy przy samej przyjaźni. Jak uważasz.]
OdpowiedzUsuńLysse
Addie odetchnęła głębiej, upajając się dostępem do świeżego powietrza. Po raz pierwszy tego wieczora poczuła, że naprawdę oddycha. W środku otaczało ją zbyt wiele ludzi, czuła na sobie zbyt wiele oceniających i oskarżających spojrzeń, było gorąco i duszno, a każdy przypadkowy dotyk doprowadzał ją do szału w tym siedlisku żmij, gdzie każdy próbował ugrać coś dla siebie. Addison była zbyt szczera i butna na politykę, brzydziła się fałszem, który musiała oglądać na salonach. Te spotkania były nie do wytrzymania jeszcze gdy wspierali ją starsi bracia, a teraz, kiedy zabrakło ich kojącej obecności, Addie czuła, że w każdym momencie może wybuchnąć. Nie należała do tego świata i to napawało ją dumą, ale ostrzegawcze spojrzenie matki przez większą część kolacji powstrzymywało ją przed gwałtowną reakcją. A to obleśne spojrzenie, którym pan Amberlee taksował jej ciało skryte pod materiałem granatowej, przylegającej sukienki... Miała ochotę zwymiotować. Tylko fakt, że wciąż nie była pełnoletnia i była na utrzymaniu rodziców sprawił, że nie napluła mu w twarz.
OdpowiedzUsuńDrgnęła lekko, gdy usłyszała, jak drzwi tarasowe się uchylają. Przymknęła lekko powieki, kręcąc głową z krzywym uśmiechem, jakby właśnie usłyszała kiepski żart.
- Moja matka właśnie nas obserwuje z okna w kuchni, a twój ojciec chyba z tego w gabinecie - poinformowała go ze znudzeniem, nawet nie odwracając się w jego stronę. Wiedziała, kto zaszczycił ją swoją obecnością jeszcze zanim poczuła zapach drogich, męskich perfum, które niejednej dziewczynie zawróciły już w głowie i usłyszała charakterystyczny odgłos, jaki wydawały skórzane buty w zetknięciu z granitowymi kafelkami wykładającymi taras, bowiem tylko jedna osoba mogła wyjść za nią na taras. To było takie irracjonalne, bo gdyby nie ta cała farsa, która zmuszała ich do przebywania w tym samym miejscu w podobnych okolicznościach, mogłyby one być nawet romantyczne. Pełnia księżyca, łagodny, srebrzysty blask okrywający korony drzew i krzewów, odbijający się w wodzie wytryskującej z bogato zdobionej fontanny, delikatny wiatr łaskoczący ją w odsłonięty kark, skryte w półmroku fantazyjne rzeźby, które musiały kosztować jego rodzinę fortunę, ale cena ta była dla rodziny Zabinich niczym. Przynajmniej według jej matki. Czasami zastanawiała się, czy to właśnie pieniądze tak na nią działały, czy może prestiż związany z tym nazwiskiem. Przez większość czasu wolała jednak nie myśleć o motywacji własnej rodzicielki, bała się bowiem wniosków, do których mogłaby dojść. Wiedziała, że w głębi duszy była dobrą kobietą, ale nie potrafiła tego uzewnętrznić, sprawiając, że jej córka momentami nią gardziła, a raczej jej pogonią za dobrą pozycją społeczną. Addison nigdy taka nie była i taka nie będzie. Nie interesowały ją te bogactwa, nie interesowała jej sława, a już na pewno nie miała zamiaru siedzieć cicho i posłusznie, podczas gdy jej matka decydowała o jej przyszłości na kolacjach rodzinnych u Zabinich. Nie była taka jak ona. A już na pewno nie miała zamiaru wyjść za mąż za Christophera Zabiniego, bo jej matka pragnęła należeć do tej rodziny.
- Oboje wiemy, czego od nas oczekują. Tkniesz mnie palcem, Zabini, a połamię ci je wszystkie. Zrozumiałeś? - zapytała Addie obojętnym tonem, jakby właśnie pytała go o pogodę. W tym samym czasie zaczęła wyciągać z włosów spinki, które utrzymywały jej fryzurę, a które przez cały wieczór wżynały jej się we wrażliwą skórę głowy. Pozwoliła lokom swobodnie opaść na ramiona i potrząsnęła głową, mierzwiąc włosy. Nie była laleczką, którą można było dowolnie wystylizować i ustawiać po kątach, musiała więc pozbyć się wszystkich znaków, które taką z niej czyniły.
Tej nocy miała bowiem zamiar zawrzeć układ z diabłem, który przyjął postać przystojnego Ślizgona.
Addison
[To się dobrałyśmy, bo to również mój odwieczny problem XD Hmmm... Lubię się wyżywać na moich postaciach (okropna ja :c). Więc co ty na to, że Zabini wda się w kłótnię z jakimś Gryfonem na korytarzu w lochach i w końcu wyjmą różdżki, a że Maddie znajdzie się tam przypadkiem, to będzie próbowała ich uspokoić i w końcu oberwie od jednego z nich jakimś niefajnym zaklęciem?]
OdpowiedzUsuńMaddie
[Witam potomka Zabiniego ;>]
OdpowiedzUsuńLouis
Takiej pogody po prostu nie można było zmarnować. Kiedy tylko wstał z łóżka i dostrzegł na horyzoncie pomarańczową poświatę wyłaniającego się zza drzew słońca, wiedział, że Bobby im nie odpuści. Trening tego dnia był rzeczą prostą do przewidzenia; oczywistą. Dlatego nie był zaskoczony, kiedy zaraz po śniadaniu do jego dormitorium zapukał jakiś Gryfon z drugiej klasy, przekazując mu złożoną na cztery części, malutką karteczkę.
OdpowiedzUsuńZa godzinę na boisku. Nie spóźnij się. Ślizgoni nie lubią czekać.
Ślizgoni… Łączone treningi ostatnimi czasy stały się ich ulubioną rozrywką. Nie było dorosłych, którzy sprawiedliwie odgrywaliby faule, na trybunach siedziało zaledwie kilka osób, tłuczki zdawały się odrobinę łagodniejsze, a kafel lżejszy. Nawet złoty znicz latał jakoś spokojniej, jakby to od nastawienia zawodników zależało to, jak szybko zacznie się przemieszczać.
Powietrze przesiąknięte było świeżością. Wilgotna trawa moczyła jego buty, kiedy w pośpiechu przecinał błonia, żeby dotrzeć na stadion. Wpadł do szatni w ostatniej chwili, prędko ściągając z siebie koszulę i w biegu przebierając się w złoto-czerwony strój do Quidditcha. Całemu temu procesowi towarzyszyła cisza i nieliczne spojrzenia zebranych w pomieszczeniu ludzi. Każdy zawodnik chciał wypaść jak najlepiej. Był to test ich umiejętności, moment, w którym mogli poczuć się swobodnie i postarać się wykonać jak najdoskonalej swoje zadanie. Skupić się na sobie i przeciwnikach. Na grze, nie na wygranej.
Kiedy wyszli na boisko, drużyna Slytherinu była już na miejscu. Podeszli bliżej, ustawiając się w stosownych odległościach do przeciwników. Kapitanowie uścisnęli sobie dłonie. Fred uśmiechnął się pod nosem. Ten poufały gest rozpoczynał i kończył wszystkie rozgrywki. Nim się obejrzał, był już w górze. Promienie słońca raziły go w oczy, grzały twarz, przerzedzały włosy. Na moment przed oczami stanęły mu czarne plamki. Albo były to włosy któregoś Ślizgona – trudno stwierdzić. Rozległ się gwizd. Kilka chwil później kafel poleciał w powietrze. Piłka przekazywana była z rąk do rąk. Weasley przemknął między dwójką zawodników w zielonych szatach i przechwycił ją jedną ręką. Był tak blisko obręczy… Tuż obok jego głowy, dosłownie milimetry przed jego nosem przemknął tłuczek. Gryfon zanurkował gwałtownie, wprawiając miotłę w korkociąg, lecz zaraz poderwał ją do góry, klnąc cicho pod nosem. Zamachnął się, podając piłkę i rozglądając się szybko na boki. Idealnie w momencie, kiedy Ślizgon, który omal nie zrzucił go z miotły, oberwał w ramię. Zabini…
Usłyszał jęk zawodu swojego gracza, więc pomknął przed siebie z zawrotną prędkością, goniąc srebrzystą pelerynę. Minął Christophera zaledwie o centymetry i przelotnie uśmiechnął się szeroko, kręcąc głową, jakby dezaprobował jego brak celności. Jak to możliwe, że go nie trafił? Ten Zabini?
Freddie, który nie wie co właściwie napisał.
Veronica była dziwna. Ale nie tak dziwna jak porcelanowy wazon z dziwnymi wzorami, w nienaturalnym kształcie i przed wszystkim pomalowany krzykliwymi kolorami, które wręcz krzyczały by chwycić to obrzydliwe naczynie i uderzyć nim o ścianę, czy piec z rozdwojonym językiem i ubytkiem w postaci braku kilku zębów oraz łapy. Pomijając już fakt, że drugiej tak kontrowersyjnej dziewczyny nigdzie na świcie nie było- jej zachowanie samo w sobie było dziwne, nieprzewidywalne. Raz potrafiła być aniołem czarując wszystkich w około, łapiących za serca czułymi słówkami. Innym razem była diablica czyhającą na czyjeś życie. Jednak każdy człowiek miał dwie twarze, więc jej oblicza nie robiły zbyt wielkiego wrażenia, w końcu każdy czasem się złości. Jednak dodając do tego jej daleko posuniętą sklerozę, wiewiórcze geny przejawiające się w każdym jej nawet najmniejszym ruchu oraz co najważniejsze przynależności do domu Lwa, który słyną z gromadzenia ludzi o wybuchowych charakterach, szczycących się wielką odwagą oraz bezwarunkowym poświeceniem dla bliskich i mieszając to wszystko razem dostajemy właśnie ją- dziewczynę która ze swoim wrogiem potrafi jeść śniadanie, obsypywać go komplementami, a po kilku minutach rozłąki rzucać się na niego z kijem i okładać go po łbie. No cóż, wszyscy raczej wiedzieli że połączenie wiewiórki z lwem nigdy nie przyniesie owoców bez skazy. Niestety jej wadą były przede wszystkim braki w technice nawiązywania kontaktów, utrzymywania znajomości i przede wszystkim prowadzenia kulturalnej konwersacji. A tak swoją drogą rozmowa chyba jest ciekawsza, gdy nagle ktoś dostaje tłuczkiem, bądź z nieba zaczynają spadać czekoladowe żaby. Wtedy przynajmniej jest zabawniej.
OdpowiedzUsuńPoza tym wiewióra była pełna uprzedzeń, przede wszystkim do ślizgonów, zakały Hogwartu, w ogóle kto wymyślił taki dom i niech wszyscy spływają, no może poza jednym ale Ogórek tak naprawdę był kosmitą, więc on się nie liczył. Kiedyś ktoś jej tak powiedział, że tak jest i już tak jej zostało, nie potrafiła wbić sobie poprawek w swojej łowie w definicji hasła Ślizgon. Nie potrafiła tez żywić cieplejszych uczuć do osób pochodzących z tego domu. Albo inaczej- może potrafiła, ale nigdy tego nie okazywała. Tak było w przypadku Christophera, czy Chritophana, sama już nie pamiętała. Nawet samo jego imię wydawało jej się śmieszne, a co dopiero cały on. Jakby mogła zaliczyłaby go do grupy osób nie tylko ździebko ułomnych ale bez swojej przyszłości- każdy umiał żyć przecież z pieniędzy rodziców. Sztuką było żyć na własną rękę. A on jakby nie patrzeć miał to i mówiąc bardzo brzydko jaja dzięki którym mógł otoczyć się wianuszkiem panienek. Czy coś więcej? Raczej nie.
Poza drobnymi potyczkami na korytarzu miejscem i bitwy było boisko. Ona i on. Dwoje wyśmienitych pałkarzy, z czego ona ta lepsza jak zwykle wznoszących się naprzeciwko siebie, jeszcze przed startem rozpoczynając bitwę na wzrok. Kto pierwszy mrugnie do gwizdka. Ale to było nic. Tego nie widziały tłumy skandujące ich imiona. Dopiero na meczu zaczynała się ich prawdziwa rywalizacja będąca jedną z głównych rozgrywek na meczach Lwów i Węży.
I tym razem nie mogła mu popuścić. Kiedy tylko tłuczek skierował się w jej stronę kątem oka wypatrzyła na jej gust zbyt ułożoną czuprynę i bez zastanowienia uderzyła w piłkę, która jak za dotknięciem różdżki poleciała w stronę Chritopheresa, czy jak mu tak było. Ona zaczynała i ona to skończy. Dzisiaj wygra ona.
Ta zła mała wredna Wiewiórka
Jako dumna ślizgonka nigdy nie przyznaje się do swoich słabości i ułomności w zdolnościach. Jedna z nich był brak umiejętnego dobierania ilości wypitego alkoholu do stanu w jakim planowała się znaleźć. Jednak trzeba było przyznać, ze kiedy traciło się wszelkie hamulce, zabawa stawała się dużo lepsza, zwłaszcza, kiedy podobno szalona krew Springów, która uwalniała swoje właściwości tylko w męskich potomkach, zaczynała budzić się i w młodej pół-rosjance. Krew, która jej kuzyna, o którym nie miała zielonego pojęcia, niezwykle często prowadziła na dywanik nauczycieli. Krew, która była zaprzeczeniem ułożonych i poważnych członków rodu Gruzinskych. Ta właśnie krew sprawiła, że pijacką logiką dojszła do wniosku, ze wykrecenie niezwykle głupiego i bezsensownego psikusa koledze z drużyny będzie genialnym i przezabawnym pomysłem. Przez kilkanaście minut obserwowała z kanapy, z kolejnym piwem w ręce, poczynania Zabiniego, a zwłaszcza to, komu ów chłopak się przygląda.
OdpowiedzUsuńNie... Przemiana w faceta odpadała. Mimo, ze nie okazywała tego jakoś szczególnie i może nawet nie przyznawała się przed samą sobą, ale posiadła podobne preferencje co do wyboru płci obiektu westchnień co potomek śmierciożercy. No, może nie dokładnie takie, bo zdecydowanie bardziej ciągnęło ją do wysportowanych przystojniaków, ale zapewne kiedyś ulegnie pokusie jakiejś pięknej dziewczyny, których w Hogwarcie było na pęczki. Na przykład tamta ruda, na której Chris też zawiesił oko. W nią mogłaby się zmienić, ale nie, widząc ją ledwie przelotem. Zdeterminowana by ziscic swoj plan niewiele myśląc podniosła się z siedzenia i zaraz wyciągnęła za rękę dziewczynę z jej towarzystwa. Zagadawszy ją na temat różnych spraw niezbyt wielkiej wagi, przyglądała się jej twarzy, rysom, znakom szczególnym, figurze - wszystkiemu co potrzebne było metamorfomagowi by kogoś udawać. Na końcu poprosiła ją, by poszukała Tomasa. Nie ważne jakiego Tomasa i czy jakikolwiek chłopak o takim imieniu był na imprezie tego dnia. Po prostu ważne było, by był przez chwilę czymś zajęta, co pozwoliłoby Mii wyciągnąć stąd Ślizgona. Gdy tylko puchonka zniknęła w tłumie, Gruzinska udała się do łazienki, gdzie kontrolując postępy przy lustrze, zmieniła się w chodzacego i dość pijanego klona dziewczyny. Nie zastanawiając się długo wróciła na salę i po prostu, bez słowa, wyciągnęła Zabiniego w ustonne miejsce z dla od uczestników imprezy. Gdy tylko znaleźli się w cichym korytarzu, oparła się plecami o ścisnę i uniosła kącik ust ku górze spoglądając na swojego kolegę. Nie wydała z siebie żadnego dziwięku i nie zamierzała o ile nie będzie to konieczne. Jej zdolności obejmowały tylko cechy wyglądu, do których glos się nie zaliczał. Musiała być oszczędna w słowach.
[Nie bij. Pisane na telefonie, nie wiem jaka długość, nie wiem ile wpadek autokorekty i jak to się obrazuje. Odpisuj spokojnie, ja najwyżej dodam poprawione wieczorem.]
Mia
[ Wyszło jak wyszło, ale lepiej na pewno nie będzie :<
OdpowiedzUsuńZaproponowałabym wątek, ale mam wrażenie, że masz już ich przesyt, więc grzecznie podziękuję za powitanie :3]
Ophelia Depollier
Flynn nie przepadał za ślizgońskim towarzystwem. Wolał unikać węży przede wszystkim dla własnego spokoju, jednak w tych wilgotnych i znienawidzonych Lochach mieszkała jedna osoba, do której nie podchodził ze zwyczajowym dystansem. Widział w nim wszystkie te cechy, które w głębi duszy i skrycie pragnął posiadać, acz oczywiście w żadnym razie nie wypowiedziałby tego na głos; osobiście od dawien dawna traktowany był na równi z powietrzem, co dla samego Zabiniego najprawdopodobniej było czymś wyjątkowo trudnym do wyobrażenia. Podziwiał jego pewność siebie, zazdrościł ogólnego uznania i tego, że w niemal każdych — nawet najtrudniejszych — warunkach potrafił zabłysnąć bardziej od przemierzającego boisko złotego znicza. W jego towarzystwie zapominał o tym, iż jest nikim więcej niż niepasującym do pozostałych wychowanków Salazara odmieńcem, którego prawdziwi Ślizgoni z krwi i kości omijali możliwie jak najszerszym łukiem. Christopher (choć jak dotąd nie odważył odezwać się do niego po imieniu, dochodząc do wniosku, iż wbrew wszystkiemu chciałby jeszcze trochę pożyć) w mniejszym lub większym stopniu pobudzał do życia jego uśpioną pewność siebie, potęgując to nieznane uczucie zwykłą rozmową w otoczeniu większym niż trójka przypadkowych gapiów, czy robiąc z pozoru normalne czynności, typowe dla dwójki dobrych kumpli, mogących pochwalić się długim stażem kwitnącej znajomości.
OdpowiedzUsuńNie skomentował lekkiego otarcia się nogi Ślizgona o jego własną kostkę, uznając to za niemą sugestię, którą wykonał bez cienia protestu. Automatycznie odsunął się nieco na bok, robiąc Zabiniemu więcej miejsca na i tak wąskiej, starej kanapie , by następnie ponownie skupić całą swoją uwagę na długiej rolce pergaminu, którą zapisał dopiero do połowy. Historia Magii nie należała do jego ulubionych przedmiotów i nie miał bladego ni zielonego pojęcia dlaczego wybrał właśnie ten przedmiot w najważniejszym roku hogwarckiej edukacji, niezmiennie zwieńczonej ciężkimi OWUTEM'ami. Nie przypominał sobie, aby na początku września w chwili podejmowania tej właśnie decyzji uderzył się w głową bądź na krótką metę stracił świadomość w bonusie ze zdrowym rozsądkiem, jednak nie miał żadnego prawa narzekać. Dzielnie przedzierał się przez otchłań historycznych wojen i bitew, co jakiś czas tłumiąc poważne ziewnięcie i pilnując, czy kompan i towarzysz tych naukowych katorg nie zasnął nad postawionym przez Flynna pojemniczkiem z czarnym atramentem.
— Mogę spojrzeć? Tu nic nie ma o rebelii górskich trolli z 1543 roku — westchnął, przybliżając się i wychylając do przodu, aby wyciągnąć rękę milimetry przed twarzą Zabiniego i bez słowa pochwycić jego zabazgrane notatki.
Flynn
[ Chodziło mi raczej o to, czy jest szansa na wzajemność.]
OdpowiedzUsuńLuke
[ No tak, oni by się znali od małego i w ogóle... Tylko czy po tej "kradzieży" przyjaciółki przez Twojego uroczego podrywacza ich relacje nadal bazują na tych bardziej przyjacielskich, czy nie? Alyssa raczej długo nie miałaby do niego żalu, gdyby był "w porządku" wobec niej. On mógłby jako jedyny znać też jej sekret (jest animagiem) i to by ich tak bardziej, hm, łączyło? Nie wiem czy to dobre określenie; chodzi o to, że to by powstrzymywało Alyssę przed rozgadaniem wszystkim, że Zabini za malucha latał po rezydencji w jej różowym tutu i te sprawy (xD)...
OdpowiedzUsuńA co do wątku, to może po trafieniu do Hogwartu ona by go unikała. Wiedziała, że okryty jest sławą wyrywacza i chciała uniknąć tych wszystkich nieprzyjemnych komentarzy jego fanek, ale z jakiegoś powodu on by jej szukał. Nie wiem co to by mogło być, jak myślisz? I w końcu, jakoś by ją dorwał, powiedzmy, kiedy wychodziła z klasy zajęć obrony przed czarną magią? ]
Alyssa
Fred naprawdę nie lubił latać bez miotły.
OdpowiedzUsuńNie lubił latać bez miotły - zwłaszcza w dół. I nie lubił latać bez miotły – zwłaszcza, kiedy mógł zdobyć piękne dziesięć punktów dla drużyny. Nie lubił też latać bez miotły, kiedy nie miał na to ochoty. A mało kto miał ochotę latać bez miotły, do tego w dół, kiedy nie miał na to ochoty i mógł zdobyć punkty. Bardzo tego nie lubił.
Do tego wszystkiego dochodził fakt, że zdarzyło się to na meczu treningowym, kiedy to akurat pięknym korkociągiem minął dwójkę ślizgońskich ścigających, perfekcyjnie przechwytując lecącą między nimi piłkę i właśnie zbliżał się do obręczy, by oddać zwycięski strzał.
Zawsze w takiej chwili na początku do uszu dochodzi dziwny świst, jakby z góry nadlatywała jakaś bomba. Potem odzyskujesz świadomość.
- Uważaj!
Odwrócił się zdecydowanie o jedną sekundę za późno. Ta sekunda okazała się dla niego zgubna. Tłuczek wprawdzie nie uszkodził go bardzo, ale obrał taki tor lotu, by trafić go w sam środek piersi, zatrząść całym jego ciałem, wprawić w drżenie wszystkie kości i prawdopodobnie którąś z nich nieco pogruchotać. Piłka nie miała jednak takiej mocy, żeby strącić go z miotły. W końcu był to mecz treningowy. Zgubnym okazał się dla niego szukający przeciwnej drużyny, który gnając przed siebie z prędkością światła, wpatrzony w malutki złoty punkcik, który przemknął tuż nieopodal Fredziowej głowy (uwzięły się na niego wszystkie piłki?), najzwyczajniej w świecie wyciągnął rękę do boku, by móc pochwycić zwycięski przedmiot. Jego dłoń spotkała gryfońskie ramię.
Weasley zachwiał się znacząco i wychylił niebezpiecznie w bok kompletnie zdezorientowany. Miał wrażenie, że czas stanął, gra się zatrzymała i wszyscy znieruchomieli w powietrzu, wpatrując się w czerwono-złoty kształt zsuwający się z miotły. Fred wyciągnął palce i w ostatniej sekundzie zdążył porwać miotłę ze sobą w dół. Spadając z zawrotną prędkością, wsunął się na nią pospiesznie i niemalże milimetry nad ziemią poderwał jej trzonek do góry, ruszając praktycznie w pozycji pionowej w stronę nieba.
Z jego płuc wydobyło się ciche syknięcie ulgi, dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że nie krzyknął, a cały czas wstrzymywał mocno powietrze. Nie widział min pozostałych, ale zaraz usłyszał dźwięk zdobywanych przez kogoś punktów, co świadczyło o tym, że gra toczyła się dalej. Nikt się nie zatrzymał.
Kolejny cios był już nie do zniesienia. Oberwał, podając kafla do zawodniczki lecącej obok. Zdobycie punktów sprawiło mu więc wtedy jeszcze większą przyjemność. Ból jednak palił jego plecy, przesiąkał jego płuca. Gra toczyła się dalej, a on bawił się Potterem, co rusz przerzucając mu piłkę między nogami, perfekcyjnie trafiając w obręcz. Był ostrożniejszy i gdy rozległ się gwizd obwieszczający pochwycenie złotego znicza, zatoczył koło wokół własnej osi, rozglądając się za szukającym. I w tej właśnie chwili zobaczył jak ciężka piłka pikuje prosto na niczego nieświadomego Zabiniego. Już było po grze. Nie miał czasu krzyknąć, musiał po prostu działać. W jednej sekundzie podjął decyzję, chwycił miotłę mocno i ruszył przed siebie, zderzając się z chłopakiem, ledwo utrzymując równowagę w plątaninie bólu i dziwnie wpadających na siebie kończyn.
- Cholera! – krzyknął, a to jedno słowo wyparło całe powietrze z jego płuc.
Nie widział nic, wszystko wokół pulsowało nierównomiernie. Tłuczek omal nie zmiażdżył głowy Ślizgona. To byłby przykry widok…
Nie bij mnie za ten odpis – Fredzio
[ No i w tym problem, że ja nie mam żadnego pomysłu na ciekawy wątek.]
OdpowiedzUsuńLyss
[Zabini też mnie kupił! Miałam pisać do ciebie o wątek z Ellie, ale zawsze czasu brakowało, więc teraz się pytam: Chcesz wątku? :3 Arkady nie jest kobieciarzem, bo woli czekać na tą jedyną i wiele razy rzucałby w stronę Chrisa jakieś uwagi, że ma się ogarnąć z tymi swoimi romansami. Co ty na to?]
OdpowiedzUsuńArkady
Dzień był przepiękny. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Słońce miało solowy występ na niebie. Nie było nawet najmniejszej chmurki, co niezmiernie ucieszyło Scarletta. Dzień mógł się w pełni udać, bo niedawno chłopak dostał nowe leki, które skutecznie niwelowały jego zaburzenia i fobię. Mógł w spokoju, i bez strachu o to, że osiądzie na nim milion bakterii, wyjść na świeże powietrze. Co tez uczynił stosunkowo szybko.
OdpowiedzUsuńPo zakończonych zajęciach wstąpił do dormitorium tylko na chwilę, aby wydostać z kufra ciepłą kurtkę i czapkę, a także jakieś zimowe buty. Z uśmiechem na ustach spojrzał na współlokatorów, którzy zdziwieni jego dobrym nastrojem, przerwali swoje rozmowy na jakiś mało interesujący temat. Potem wybiegł z dormitorium i Pokoju Wspólnego.
Po wyjściu z zamku od razu przywitało go zimne i orzeźwiające powietrze, którym się zaciągnął. Czuł się wspaniale i wydawało mu się, że mógłby zrobić wszystko. Momentalnie zachciało mu się robić rzeczy, o których kiedyś by nie pomyślał. Nie wiedział czy było to spowodowane nowymi proszkami, które mogły poprzestawiać mu coś w głowie, lub taki był naprawdę, tylko jego zaburzenia i strach przesłaniały jego osobowość. Nie ważne przez co taki był, podobało mu się i nie chciałby tego zmieniać.
Postanowił wybrać się na spacer. W ten sposób zawędrował pod Zakazany Las. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby wchodzić do środka, ale w pewnej chwili coś zauważył. Jakiś przedmiot odbijał promienie słoneczne i przyciągał wzrok. Will nie myśląc zbyt dużo postanowił sprawdzić z czym ma do czynienia i o mało nie zemdlał, gdy już znalazł się na miejscu. Szybko podniósł znalezisko i przysunął je do siebie. Właśnie wszedł w posiadanie najprawdziwszego smoczego jaja. Wszyscy będą mu zazdrościć. Było zimno, więc mały smok na pewno nie przeżył, więc nikt nie powinien się czepiać, że Scarlett sobie to przywłaszczył. Postanowił już wrócić. Miał dość wrażeń jak na jeden dzień i chciał pochwalić się swoim znaleziskiem z innymi Puchonami.
Wracając natknął się na grupkę Ślizgonów, którzy podejrzliwym wzrokiem omietli chłopaka. Spojrzenia co po niektórych zatrzymały się na smoczym jaju, ale dzięki temu, że było ono zakryte, raczej nikt nie mógł się domyślić, co tak naprawdę trzymał w rękach Puchon.
– No i na co się tak gapicie? Nie mam czasu na zaczepki – powiedział. Dziwne w innych okolicznościach nawet by się nie odezwał. Jasnowłosy ominął uczniów i skierował się do zamku.
William
[Witam ponownie, tak sobie wróciłam. A może Ondria ratowałaby mu tyłek, np. za ognistą, albo coś w tym rodzaju?]
OdpowiedzUsuńO.
[Mam coś, ale to na razie na rozkręcenie wątku. ;) Przypuśćmy, że Ślizgoni i Gryfoni będą mieli razem eliksiry. Arek często dręczony jest przez koszmary i zarywa noce. W efekcie spóźnia się na pierwsze lekcje. Teraz również mógłby zaspać. Idą pustym korytarzem, natknąłby się na Chrisa, który flirtuje z jakąś czysto krwistą Gryfonką. Tutaj moglibyśmy wykorzystać wątek mojej starej postaci, Blaise’a, który był dręczony przez właśnie tą dziewczynę i musiał wraz z przyjaciółką udawać parę. Arkady znałby i jego i ją, więc starałby się ostrzec twojego pana przed nią. Przez drogę do Sali Eliksirów próbowałby wybić mu ją z głowy i dać radę, że nie należy podbijać do tylu pań na raz. Oczywiście Zabini nie wziąłby sobie tego do serca i na lekcji posyłałby dziewczynie słodkie spojrzenia. Ona (uznajmy, że będzie mieć na imię Kate) zamiast wykonywać wywar, który polecił zrobić nauczyciel, przyrządzałaby eliksir miłosny. Nie pamiętam dokładnie, w której części to było, ale Ron miał podobne doświadczenia z tym napojem. Moglibyśmy zrobić coś podobnego. Co ty na to?]
OdpowiedzUsuńArkady
[Byłoby super, gdybyś zaczęła. :)]
UsuńArkady
[ W takim razie na dniach powinnam zacząć.]
UsuńLuke
Addison zignorowała podstawione jej przez chłopaka krzesło, zamiast tego zsunęła z nóg buty na wysokim obcasie, w których męczyła się przez cały wieczór (nie mogła zrozumieć, dlaczego niektóre kobiety dobrowolnie poddawały się tym torturom) i wskoczyła na wystarczająco szeroką, marmurową barierkę, o którą oparła dłonie. W milczeniu machała stopami w powietrzu, starannie omijając wzrokiem Zabiniego. Nie onieśmielał jej, ale był wystarczająco nieprzewidywalny, by podchodziła do niego ostrożniej; lubiła mieć kontrolę, ale w tej chwili została wrzucona na głęboką wodę bez koła ratunkowego, sama przeciwko wygłodniałemu stadu rekinów. Potrzebowała sojusznika i była wystarczająco zdesperowana, by szukać go w osobie Ślizgona, którego reputacja stała się już wręcz legendarna w murach zamku.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała, co ma o nim myśleć. W Hogwarcie krążyło wiele plotek na jego temat, ale nigdy nie miała okazji się przekonać, które z nich były prawdziwe, znakomita większość pochodziła od byłych zabaweczek chłopaka, niegdyś naiwnie przekonanych, że to właśnie one dostąpią zaszczytu zatrzymania przy sobie Christophera i zmienienia to na lepsze, a gdy okazywało się, że były tylko kolejną krótką przygodą, chodziły po szkole ze złamanymi sercami, pałając żądzą zemsty. Podobno jak wiele dni było w roku, tak wiele masek miał Zabini. Miała już okazję obserwować jego przemiany, gdy z wyważoną kurtuazją zwracał się do kobiet obecnych na kolacji, gdy z powagą dyskutował o polityce Ministerstwa Magii, gdy uśmiechał się kpiąco w momentach, w których wydawało mu się, że nikt go nie widzi. Był jak wąż zmieniający swoją skórę, dopasowujący się do otoczenia. Nie wiedziała, z którą maską miała w tej chwili do czynienia.
- Naprawdę tak sądzisz czy powiedziałeś to, bo tak wypada? - zapytała, przechylając głowę ptasim gestem. Wpatrywała się w niego badawczo, chociaż nie wiedziała, czy tak naprawdę chce poznać na swoje pytanie. Nie była tchórzem. Ale czasami niektóre kwestie lepiej pozostawić niedopowiedzianymi. Zresztą, to nie było ważne. Matka wcisnęła ją w ten strój, grożąc, że jeśli nie ubierze eleganckiej sukienki, odetnie ją od pokładów słodyczy, bez których Addie nie potrafiła żyć. - Możesz tego nie wiedzieć, ale nie jestem taka, jak ludzie, do których towarzystwa przywykłeś. Jeżeli masz zamiar przede mną udawać, możesz od razu zapomnieć o tej rozmowie. Nie będę udawać, że wiem o tobie wszystko, ale jedna rzecz jest chyba niezmienna: ruchasz wszystko, co się rusza, mówiąc w skrócie. A ja nie jestem grzeczną, ułożoną dziewczynką, która siedzi cicho. I chyba oboje nie chcielibyśmy, by te drobne sekrety wyszły na jaw. Proponuję ci prosty, bezbolesny układ, który może nas uratuje przed tą całą farsą: w szkole nic się nie zmieni. Przed rodzicami udajemy przykładną parę, ale jeśli przekroczysz granicę, którą wyznaczę, dopilnuję, byś skończył nagi w rynsztoku bez swojej męskości. Wyraziłam się jasno?
niezwykle grzecznie zachowująca się Addie
Splunął przed siebie kolorową wydzieliną. Nie był pewien czy to, co pokazało się na żyznej, zielonej murawie, było jedynie wytworem jego wyobraźni czy rzeczywiście mieniło się odcieniami czerni i szkarłatu. W ustach czuł metaliczny posmak krwi. Musieli nieźle rąbnąć o glebę, jeżeli udało mu się rozciąć wewnętrzną stronę policzka. W uszach mu dudniło. Piach przylepiał się do języka, jego oczy nie potrafiły przyzwyczaić się do nadal chyboczącego się na boki widoku. Ktoś coś krzyczał, ktoś coś mówił, ktoś wymachiwał energicznie rękoma, jakby próbował nakierować nadlatujący samolot na pas startowy. Z resztą było mu wszystko jedno. Równie dobrze w tej chwili mógłby ich zmiażdżyć, a on nie poczułby żadnej różnicy. Nie wiedział czy ręka, którą widział, wygięta pod nienaturalnym kątem należała do niego czy do Zabiniego i raczej wiedzieć nie chciał.
OdpowiedzUsuńZabini.
Jedynym odgłosem, który udało mu się wyłowić spośród całej kakofonii dźwięków zdającej się narastać w jego głowie, był właśnie ten ostry, pełen pogardy ton głosu. Przynajmniej brzmiał tak w tamtej chwili, a to absolutnie mu się nie podobało.
Zaklął tak głośno i tak paskudnie jak tylko potrafił i zebrał w sobie wszystkie siły, by odepchnąć się od ziemi i przewrócić na plecy. Uwolnił chłopaka spod swojego ciężaru ciała i leżał, wpatrując się w przejrzysty błękit nieba. Chłodna trawa zdawała się koić ból, kołysać go do snu, obraz kiwał się nieustannie na boki.
- Przynajmniej ocaliłem Ci resztki mózgu, Zabini. Tłuczek mało nie rozwalił Ci głowy. Nie ma za co – rzucił słabym głosem.
Nie był pewien czy ten go usłyszał, czy też nie, w tamtej chwili było mu wszystko jedno. Jeżeli Ślizgon udzielił jakiejkolwiek odpowiedzi, to nie została ona przez niego zarejestrowana. Świat nad jego głową zdawał się go pochłaniać, wciągać do nieprzeniknionego wymiaru. Błękit zaczął zmieniać się w granat, małe plamki na niebie wyglądały jak gwiazdy, chociaż w rzeczywistości mogły być głowami innych zawodników. Wszystko dookoła kręciło się, umykało sprzed jego rąk, głosy cichły, wrzawa zdawała się oddalać. Następnie zapadła nieprzenikniona ciemność i nie był już w stanie przypomnieć sobie niczego.
* * *
Skrzydło szpitalne było miejscem, którego nie dało pomylić się z żadnym innym. Nawet krocząc nocą po korytarzach Hogwartu z przewiązaną na oczach przepaską, dało się wyczuć, w której części zamku znajduje się lecznica. Nie to, żeby kiedyś próbował chodzić z zawiązanymi oczami po Hogwarcie. Klucz do rozwiązania zagadki tkwił w zapachu, o czym właściwie nie ma sensu za dużo mówić.
Kiedy Fred w końcu podniósł się z łóżka było popołudnie. Łatwo było rozeznać się w tym za pomocą położenia słońca. Niebo przybierało już lekko pomarańczowy kolor, sprawiając, że Weasley musiał uśmiechnąć się pod nosem. Zawsze ten widok kojarzył mu się z jego rudą rodziną.
Usiadł prosto, nawet nie zaprzątając sobie głowy tym, czy dostrzeże go pielęgniarka. Czuł dojmujący ból w każdej części ciała, jego nogi przecinały kolonie szczypiących dreszczy, budzących zastałe mięśnie do życia. Jedna z jego rąk była sztywna, co mogło wskazywać na to, że została dość poważnie uszkodzona. Poza tym na gołej piersi nie było widać żadnych obrażeń. Najwidoczniej personel doskonale zadbał o to, by jego tors nadal prezentował się nienagannie po zderzeniu z tłuczkiem. Chwała im za to.
Podniósł się z łóżka i ruszył na obchód sali, nie kłopocząc się żadną ze znanych mu szpitalnych opowieści. Jeśli nie będziesz się stosował do poleceń, to spotka Cię los gorszy od upadku z Wieży Astronomicznej… Ból trzeba było rozchodzić, tak brzmiało rodzinne motto Weasleyów.
UsuńKiedy tak spacerował, krzywiąc się co kilka kroków, w końcu dostrzegł na jednym z łóżek znajomą czuprynę włosów. Uśmiechnął się pod nosem – nie, żeby go właśnie szukał, zastanawiając się czy poskładali go szybciej. Ruszył w stronę Ślizgona powolnym, acz pewnym krokiem. Nie chciał hałasować na wypadek, gdyby chłopak pogrążony był jeszcze we śnie. Opadł łagodnie na łóżko stojące tyłem do jego pleców i automatycznie syknął, przyglądając się odkrytemu fragmentowi skóry Chrisa.
Jego łopatki przecinała nieładnie wyglądająca szrama, która z pewnością była już w jakimś stadium gojenia, ale nadal prezentowała się paskudnie. Wyglądała tak, jakby ktoś potraktował go nożem. Fred, nie mogąc powstrzymać ciekawości, automatycznie wyciągnął dłoń i przesunął opuszkiem palca po ranie. Kiedy dostrzegł poruszenie na łóżku, odezwał się cichym, zachrypniętym głosem, nie martwiąc się tym czy obudził go, czy nie.
- Stary, zostanie Ci po tym bardzo nieładna blizna.
Freddie <3333
Wiem, widziałam wczoraj na sb, że się męczysz z tym odpisem, nawet ci chciałam zasugerować, że jeśli nie chcesz to nie musisz go pisać, no ale chyba trochę się spóźniłam
OdpowiedzUsuńI już tłum nie dawał jej spokoju skandując jej imię, niby w dobrej wierze, jednak dla niej był to jedynie kolejny balast. Już i tak miała problemy ze skupieniem się na piłkach oraz graczach, a kopa ludzi na trybunach nie ułatwiała tego zadania. Powinni być dla niej dopalaczem, a byli nędznym batonikiem, który po rozpuszczeniu się powodował u niej senność. To nie było fajne.
Mimo tego grała dalej, przez chwilę użerając się z nadpobudliwym ślizgonem odczuwającym nagłą potrzebę wylądowaniu w skrzydle szpitalnym. Wykonała kilka zwrotów i uników, a gdy już myślała, że udało jej się go zgubić znów usiadł jej na ogonie, lecąc z nią niemal ramię w ramię. Prychnęła z pogardą patrząc przez ramię na szczerzącego się durnowato chłopaczka może w jej wieku, bądź o rok młodszego, po czym bez ostrzeżenia zanurkowała w dół z zawrotną prędkością zbliżając się do ziemi. Jedenaście krokodyli, dziesięć krokodyli, dziewięć, osiem, siedem…kiedy zbliżyła się do odległości równe j mierze pięciu krokodyli rzuciła mu przez ramię sarkastyczny uśmieszek, po czym wyrównała miotłę, jednocześnie hamując gwałtownie i znów wkraczając do gry, jednak już bez niego. Trzeba być matołem aby próbować się z nią ścigać.
I wtedy zobaczyła kątem oka pędzącego w jej stronę tłuczka. Warknęła gardłowo ustawiając się przodem do pędzącej na nią kuli, przymierzając się do kolejnego ciosu w stronę Zielonej Żaby, która zbyt zajęta swoimi sprawami pewnie nie zdawała sobie sprawy, iż zaraz poleci kolejny cios, przynajmniej na to wyglądało. Jednak ona wiedziała, że jest inaczej- doskonale wiedział, że zaraz w jego stronę poleci kolejna torpeda, którą będzie musiała odpić albo w niewinnego gryfona albo w nią, przy czym miała szczerą nadzieję, że jednak nie będzie mieszać innych w ich rywalizację, albo raczej jej rywalizacji.
Zamknęła na chwilę oczy, po czym machnęła pałką trafiając centralnie w środek tłuczka, który zgodnie z jej wolą ponownie poleciał w stronę Brzydala. Tuszyła zaraz za nim chcąc z jak najlepszego miejsca oglądać jego upadek i przy okazji się z niego pośmiać tak, aby w ostatnich przebłyskach świadomości pamiętał jej końskie rżenie. W sumie to było głupie i trochę nielogiczne, ale w końcu to była wiewióra- jeden zbiór wszystkich dziwnych cech jakie wykształciły się w ludziach na przestrzeni wieków.
- Węże nie latają. Powinieneś już dawno spaść- mruknęła pod nosem niby do siebie a jednak na tyle głośno by mógł to usłyszeć.
Zmutowana Wiewiórka
Słysząc jego pierwsze pytanie odpowiadała tylko zadziornym uśmiechem, a kiedy przysunął się dostatecznie zawiesiła ręce na jego szyi, przyglądając mu się uważnie z lekko rozchylonymi ustami, jak gdyby widziała go po raz pierwszy w życiu. Wkładała naprawdę wiele wysiłku, nie tyle w udawanie innej dziewczyny i w samo mamienie Zabiniego, ale w utrzymanie swojej tożsamości w tajemnicy, a przede wszystkim zmuszała się by się nie roześmiać. Udawać potrafiła świetnie, zwłaszcza grzeczną uczennicę. Uwodzenie też dobrze jej szło, ale nie zawsze chciała, nie przy każdym chłopaku. Przy niektórych, wolała być zupełnie szczera, miła i urocza, co przychodziło jej niezwykle naturalnie, kiedy porzuciła naturę swojego domu. Teraz jednak kusiła spojrzeniem, lekkim dotykiem palców na jego karku, niczym rasowa ślizgonka. Przyjemny dreszcz przeszedł ją po całym ciele, kiedy poczuła jego dotyk na swojej skórze. Słysząc kolejne pytanie pokręciła tylko delikatnie głową, wpatrując się niezwykle intensywnie w jego jasne tęczówki.
OdpowiedzUsuń- Ciebie... – Wyszeptała głosem, nieco innym od swojego, delikatnie muskając swoimi ustami jego, jednocześnie przerzucając na nie swój wzrok, który zaraz powrócił na jego oczy. Dłońmi zjechała na szyję Zabiniego, palcami pieszcząc jego skórę jedwabnym dotykiem drobnych paluszków.
Mia aka Ruda.
[ Hah, i znów jestem na czysto <3 ]
OdpowiedzUsuńPuchon nie miał co robić, nie chciało mu się uczyć, ani włóczyć się bez celu. Z resztą teraz miał nawet ciekawsze zajęcie niż czytanie podręczników, czy nawet sprzątanie. Te nowe leki, naprawdę były wspaniałe, chłopakowi nie przeszkadzało nawet to, że dotykał jaja gołymi rękami. W innym wypadku zapewne ubrałby swoje gumowe rękawiczki, które przypominały mu rękawice weterynarzy, gdy ci próbowali wyciągnąć z krowy cielaka. Ta myśl zawsze go brzydziła, no ale strach okazywał się silniejszy nisz obrzydzenie. Rękawice miał przy sobie, ale cieszył się, że nie musiał ich zakładać.
Scarlett domyślał się, że nie był szczególnie lubianą osobą w szkole. Wiedział, że często z niego żartowano, zwłaszcza gdy nie było go w pobliżu. W jego obecności też nikt się zbytnio nie powstrzymywał. Na nieszczęście dla tych osób, chłopak nie bardzo dawał po sobie poznać, że cokolwiek go rusza, owszem w dormitorium, gdy wszyscy już spali, to on rozpamiętywał to co o sobie usłyszał i często nie mógł przez to spać. Był wrażliwy, ale nikt nie mógł o tym wiedzieć, bo dopiero wtedy miałby przechlapane. Pasowało mu to, że uczniowie uważali go za nieszkodliwego dziwaka, który czasem pomoże i zrobi coś głupiego. Cieszył się też, że nikt nie chciał się do niego zbliżać, bo wtedy musiałby pokazać wszystkie swoje dziwactwa, nie tylko chorobliwy lęk przed zarazkami, o którym wszyscy wiedzieli. Osoba, która chciałaby go poznać, odkryłaby, że chłopak musiał mieć wszystko poukładane, bo inaczej nie mógłby zasnąć. O jego jasnowidzeniu też wiedziało niewiele osób. Taki dar był przekleństwem, bo mogłoby się zdarzyć, że chłopak zobaczyłby coś co przytrafiłoby się komuś bliskiemu. Drugą osobę takie odkrycie mogłoby przerazić.
Ślizgoni zdecydowanie nie należeli do fanklubu Puchona, cóż on za nimi też nie przepadał i uważał ich za inny, odległy gatunek, z którym nie chciał mieć nic wspólnego. Wystarczyło mu towarzystwo Puchonów i od czasu do czasy Krukonów. Czasem spotkał też jakiegoś mieszkańca domu Lwa, ale Ślizgoni należeli do rzadkości.
Omijając grupkę uczniów, nawet nie zwracał uwagi na ich głośne uwagi, które słyszeli zapewne inni uczniowie i być może się z nimi zgadzali i śmiali w duchu. Domyślił się, że popełnił poważny błąd w chwili, w której pierwszy się odezwał, bo przecież mógł przejść bez słowa. Nie ściągnąłby na siebie wtedy niepotrzebnej uwago, no ale co zrobić skoro był taki podniecony tym swoim znaleziskiem. Dzisiejszy dzień mógłby okazać się najlepszym w całym jego życiu. Mocniej przycisnął do swojego ciała jajo, jakby obawiał się, że w każdej chwili mógłby je stracić. Chyba by się zabił, gdyby faktycznie tak się stało.
Nie przepadał, gdy mówiono do niego po nazwisku. Akurat los musiał pokarać go nazwiskiem, które było również kobiecym imieniem. Jak na ironię lubił Przeminęło z wiatrem, a za Scarlett O'Harą wręcz przepadał.
Nieznacznie zwolnił kroku, gdy Ślizgon do niego podszedł, ale po chwili przyspieszył.
– Nic co jest przeznaczone dla oczu twoich i reszty ślizgońskiej zarazy – odpowiedział i przykrył jajo kurtką, która na szczęście była rozsunięta. Nie doczekanie ich, prędzej poszedłby do Lasu odnieść znalezisko, niż podzieliłby się tym odkryciem ze Ślizgonem i jego pieprzoną świtą. Prychnął, gdy chłopak odwrócił się w kierunku kolegów. Scarlett miał wtedy czas aby zrobić szybki unik i zmienić kierunek marszu. Z każdym kolejnym krokiem oddalał się od Zabiniego, podczas gdy ten nadal nie odwracał głowy. Na ustach Williama zagościł uśmiech zwycięstwa, bo tak oto wymknął się oprawcy, który chciałby sobie z niego pożartować. O nie niedoczekanie, nie dziś i nie z tym Puchonem. Wiedział jednak, że jego tryumf nie będzie trwać wiecznie, bo Christopher w końcu zorientuje się, że ten mu uciekł i go dogoni. Aby tego uniknąć zaczął szybciej przebierać nogami.
William
Pomimo tego, że Maisie była jedną z mniej lubianych dziewcząt w szkole, nie oznaczało to, że nie ma żadnych koleżanek czy kolegów. Owszem, istniały takie osoby, które pomimo nieznośnego charakteru Fletcher, potrafiły jakoś się z nią dogadać i nie zraziły się do niej od razu. Bo może i była marudną, wredną zołzą, ale potrafiła być miła jeśli chciała. W końcu to nie tak, że była zła do szpiku kości i znęcała się niemal nad każdym uczniem Hogwartu. Nie, ona miała tylko kilku wybrańców, którym lubiła dokuczać z powodu czystej niechęci, którą do nich odczuwała. I nigdy, przenigdy, nie uciekała się do przemocy fizycznej, chyba, że w obronie własnej albo ograniczała się do niegroźnych, lekkich uderzeń, jedynie po to, aby okazać swoją frustrację. W tej chwili jednak naprawdę miała ochotę kogoś uderzyć. Mocno i boleśnie. A tą osobą był nie kto inny, jak Christopher Zabini, przebrzydły Ślizgon, którego Fletcher niemal od początku swej szkolnej kariery nie trawiła i to ze wzajemnością. Wydawać by się mogło jednak, że przez ostatnie kilka miesięcy ich niechęć wobec siebie wzrosła aż do czystej nienawiści, czego nikt nie potrafił wytłumaczyć. Co chwila na siebie warczeli, co chwila się kłócili i obrzucali wyzwiskami. I jak do tej pory żadne z nich nie miało konkretnego powodu, tak teraz Maisie takowy posiadała.
OdpowiedzUsuńDzień zaczął się dla Fletcher dość przyjemnie. Pobudka o dziesiątej, jak zwykle wspaniałe śniadanie, jasno świecące słońce na bezchmurnym niebie i plus dziesięć na zewnątrz. Myślała, że nic nie jest w stanie popsuć tego dnia. Przestała jednak być tego taka pewna, gdy Carol, jednak z jej znajomych, przyszła do niej z płaczem. Dziewczyna miała to do siebie, że płakała naprawdę rzadko, toteż naprawdę musiało się coś stać. Przez chwilę Maisie myślała, że może ktoś umarł, ale zanim zdążyła o cokolwiek zapytać, Carol sama wszystko jej powiedziała. Calutką historię o tym, jaki to Zabini był dla niej miły, jak się do niej uśmiechał, jak ją pocałował, a potem ot tak, zaczął ignorować i spotykać się z kim innym. I w tym właśnie momencie Maisie poczuła nieodpartą chęć uduszenia własnymi rękoma znajomego Ślizgona. Zanim jednak ruszyła na jego poszukiwania, wyciągnęła pudełko chusteczek i czekoladek, po czym podała je koleżance, poklepała ją po plecach i mruknęła coś w stylu Wszystko będzie dobrze, po czym wypadła z dormitorium i z chęcią mordu w oczach ruszyła na poszukiwania.
Minęło dobre dwadzieścia minut nim w końcu znalazła Zabiniego na zewnątrz, siedzącego gdzieś pod drzewem z kolejną swoją ofiarą.
– Nie będziesz miała nic przeciwko jak porwę na chwilę twego Romea? – spytała, uśmiechając się sztucznie do dziewczyny, po czym nie czekając na odpowiedź, złapała za krawat Ślizgona i pociągnęła go w górę. – Chodź, mamy do pogadania – warknęła, drugi raz ciągnąc za skrawek materiału w kolorach Slytherinu.
Maisie
[No czeeeść :D A dziękuję, może z nim trochę wytrzymam i się w wątkach nie pogubię ;)]
OdpowiedzUsuńSebastien
Dni w Hogwarcie charakteryzowały się tym, że wyglądały mniej więcej podobnie. A przynajmniej dla Maddie, która właściwie rzadko kiedy trafiała na jakieś super rewelacje, więc spędzała czas wolny od zajęć na nauce, podśpiewywaniu sobie i rozmawianiu z tymi, którzy ją lubili. To nie tak, że pannę Dursley ciężko było lubić, wręcz przeciwnie! Po prostu nie każdemu pasował taki typ osoby jako towarzystwo. Bo co z taką Maddie można było robić? Tajnych przejść nie znała, od Ognistej stroniła jak najbardziej się dało („Fuj, przecież to smakuje gorzej niż golonka dziadka Vernona!”), więc upić się z nią też nie za bardzo było jak. Młodzież nowego pokolenia miała to do siebie, że wyjątkowo bardzo upodobała sobie akurat ten trunek, a Maddie jak na złość nie potrafiła się do niego przemóc. Pozostawało jej więc spacerowanie po błoniach, czytanie książek i podśpiewywanie pod nosem, co dla wielu osób było najzwyczajniej w świecie nudne. Dlatego też wcale nie dziwiła się, gdy tego dnia nie znalazła sobie żadnego towarzystwa. Z braku czegokolwiek do roboty postanowiła, że pójdzie do Pokoju Wspólnego i odrobi tyle prac domowych, ile się tylko dało, żeby mieć potem mniej. W końcu to był całkiem dobry plan działania, prawda? Oczywiście jej wesoły rozumek pominął fakt, iż Maddie kompletnie nie umiała się trzymać jakichkolwiek planów i ostatecznie wszystkie zadania zawsze robiła z przysłowiowym nożem na gardle, poświęcając przy tym godziny słodkiego snu.
OdpowiedzUsuńSchodząc do lochów, nuciła sobie pod nosem piosenkę jednego z mugolskich zespołów. Zawsze śmieszył ją fakt, że czysto krwiści czarodzieje niesamowicie często nie wiedzieli kompletnie nic o mugolach. Dziewczyna miała również teorię, iż ich niechęć do nich pochodzi właśnie z nieznajomości. W końcu co tacy mugole wadzili czarodziejom? Ta kwestia pozostawała dla niej wiecznie nierozwiązana i wyglądało na to, że nigdy nie będzie jej dane posiąść odpowiedzi. I może rozmyślałaby sobie tak dalej, gdyby nie fakt, że po drodze do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu natknęła się na dobrze znanego jej Ślizgona i jakiegoś Gryfona, którego kojarzyła jedynie z widzenia. Przystanęła, nie będąc do końca pewna, co ma zrobić. Obserwowała ich więc w milczeniu, mając cichą nadzieję, że Zabiniego nie poniosą emocje i nie zrobi czegoś głupiego. Znała go na tyle dobrze, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, do czego zdolny był Ślizgon, kiedy miał zły humor. Nie miała zamiaru interweniować, szczególnie że poszło o jakąś dziewczynę. „Ach, ci chłopcy” – w jej głowie pojawiła się taka mała myśl. Jej podświadomość wywróciła przy tym oczami, za co Maddie od razu ją skarciła. Przyglądała się całej scenie w spokoju, mając zamiar przeczekać to i się nie mieszać, po czym pójść zgodnie z planem do Pokoju Wspólnego, ale sprawy nieco się skomplikowały, gdy panowie wyjęli z kieszeni szat różdżki i zaczęli w siebie celować. Dla Maddie było to zielone światło, aby działać. Nie chciała, aby Zabiniemu coś się stało. Co prawda wiedziała, że ten potrafi sobie poradzić sam, ale jakaś mała troskliwa cząstka mówiła jej, że powinna chronić przyjaciela.
– Przestańcie! – zawołała, podbiegając do nich i stając pomiędzy nimi.
Maddie
[Cześć!
OdpowiedzUsuńBiorę sobie do serduszka te życzenia, bo mam nadzieję, że zagrzeję tu miejsce i wena mnie nie opuści :)
Więc może jakiś wątek? Czy masz już zbyt dużo?]
//Vinga.
Siedział tam, na tym łóżku, wpatrując się w jego plecy i kręcąc z niedowierzaniem głową.
OdpowiedzUsuńMiał słabość do Ślizgonek o czym wiedzieli chyba wszyscy w zamku. Jednak jeśli chodziło o Ślizgonów… To była zupełnie inna para kaloszy. Irytowało go ich podejście do życia. Denerwował styl bycia, ta skrajna zarozumiałość, dążenie do celu po trupach… Cechy, które w rzeczywistości mogły być bardzo pożądanymi, były przez nich obracane w coś koszmarnego. A jednak Fred miał wrażenie, że ma z nimi coś wspólnego. Miewał cięty języczek, bywał arogancki i zadufany w sobie, ale zawsze z umiarem. A ten tu o… Leżał, wypinając się do niego tyłkiem i mając kompletnie gdzieś to, że to ON uratował JEGO. A nie na odwrót.
Uśmiechnął się pod nosem mimo wszystko, przeczesując włosy swoim zwyczajem i roześmiał się serdecznie, nieco perliście, próbując nie wydać się chłopakowi złośliwym. Chcąc, nie chcąc, to właśnie te wredne i zadziorne cechy sprawiały, że się tak różnili. Sprawiały, że kochał dom węża jeszcze bardziej, mimo wszelkich odwiecznych sporów. Tak samo jak uwielbiał Albusa najbardziej ze wszystkich Potterów. Wprost ubóstwiał kłócić się ze Ślizgonami.
- Dziękuję za troskę, drogi Zabini, czyż nie powinienem czuć się zaszczycony, iż użyczyłeś mi swojego ciała jako amortyzatora, kiedy leciałem Ci na ratunek?
Rzekł zachrypniętym głosem, uśmiechając się promiennie, mimo że wiedział, że chłopak go nie widzi; już tak po prostu miał. Westchnął i podniósł się z łóżka. Ruszył dookoła posłania Christophera, rozglądając się na boki. Cały czas sprawiał wrażenie, jakby czegoś szukał. Jakby umknęło mu coś istotnego, a on koniecznie musiał to znaleźć.
- Ale w zasadzie, to dziękuję za troskę – rzucił, kiedy znalazł się na wprost jego twarzy, nadal uważnie lustrując okolicę. – Jestem w miarę w jednym kawałku, jak widzisz.
Zerknął na niego i uśmiechnął się jednym kącikiem ust, opierając się o przeciwległą ścianę i przymykając powieki. Chłód płaszczyzny rewelacyjnie łagodził uporczywe uczucie gorąca kumulujące się nieustannie w jego klatce piersiowej. Kiedy jego nagie łopatki dotknęły lodowatej powierzchni, nie mógł się powstrzymać od cichego westchnięcia ulgi. Wiedząc, że Zabini nadal go obserwuje, otworzył oczy i uśmiechnął się zadziornie jakby rzucał mu wyzwanie. Chwilę potem spoważniał, marszcząc brwi jakby doznał niebywałego olśnienia, ale nie był pewien czy jego przypuszczenia są prawidłowe. Zrobił machinalny krok do przodu i przekrzywił głowę, spoglądając na niego pytająco.
- Czy… Jak spałem. Nie było tu dziewczyny? Addison? Ładna, zgrabna… Puchonka? Moja przyjaciółka?
Zadał wszystkie te pytania jednym ciągiem i nawet nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę swojego łóżka. Zamiast się położyć, dopadł jednak szafki. Otworzył ją, dostrzegając we wnętrzu skrytki swoją brązową, wyświechtaną torbę, a na niej niewielki pakunek, do którego dołączony był liścik. Był tak dumny ze swojego odkrycia, że pozwolił sobie odłożyć przeczytanie zwitka papieru na później i niemalże w podskokach ruszył ponownie w stronę Ślizgona.
Kiedy stanął naprzeciw niego, wyszczerzył szeroko zęby i szybko rozerwał paczuszkę, pozwalając by na jego dłoń wysunęło się niewielkie, zielone pudełeczko.
- Zabini, nadchodzi Twoje wybawienie. Siadaj natychmiast, specyfik babci Molly na gojenie blizn wyleczył nieraz tę uroczą facjatkę, na którą patrzysz. No już, podnoś się! Albo będę zmuszony użyć siły.
Był naprawdę odważnym Gryfonem, skoro narażał się na znienawidzenie przez jednego z najbardziej znanych wśród uczniów chłopaka, ale nie sądził, by Zabini miał mu teraz cokolwiek do zarzucenia. To on był bohaterem. Pomógł usiąść Christopherowi w miarę prosto i przytrzymał go tak, żeby się nie przewracał.
Ślizgon sprawiał wrażenie, jakby dotyk Freda go palił. Usilnie unikał kontaktu wzrokowego, ale Weasley grzecznie postanowił nie zadawać pytań i zrzucić wszystko na karb incydentu. Nie prosząc o zgodę, ani nawet nie tłumacząc się, co zamierza zrobić, nabrał sporą ilość kremu na dłoń, usiadł na jego łóżku, tuż za jego plecami i bezceremonialnie oparł dłoń na jego ranie w celu rozsmarowania specyfiku.
UsuńJednym syknięciem przerwał wszystkie jego protesty, niemal czuł jak na usta Zabiniego cisną się obelgi, ale wiedział, że za kilka minut będzie go po prostu uwielbiał i żądał jeszcze więcej uzdrawiających zabiegów. W taki sposób działały właśnie kosmetyki babci Molly.
Uśmiechnął się z typową dla siebie troską, kiedy dostrzegł jak ramiona chłopaka się rozluźniają. Spokojnym ruchem rozprowadził krem, a kiedy doszedł do fragmentu skóry pod prawą łopatką, nie mógł powstrzymać śmiechu. Prędko zagryzł wargę, ponownie uciskając wspomniane miejsce palcem i przyglądając się, jak ciało Chrisa drży pod wpływem dotyku.
- No, proszę! Ktoś tutaj ma czuły punkcik.
Rzucił nieco zgryźliwie, nie chcąc by Ślizgon uznał cały ten zabieg za gest poufałości i cofnął dłoń, jakby chciał się od niego odsunąć. Zdradził go jednak pogodny ton jego głosu, przez co nabrał jeszcze większej pewności, że Chris uzna go za pierwszorzędną ciotę. Nie ma to jak kompromitować się przed rasowym Zabinim.
Nie wiem co napisałam. Godzina późna. Matma w polu. Freddie kazał.
Koszmary nawiedzały jego sen niemalże co noc. Były on bolesnym przypomnieniem o tragedii, do której chłopak się przyłożył. Bolesne wspomnienie nigdy nie pozwoliły mu, aby chociaż na chwilę przestał zadręczać się myślą, że to on jest głównym winowajcą pożaru. Nikt nie może wiedzieć jakie potworne myśli nawiedzają jego umysł, gdy zostaje sam. Wtedy śmierć znów zagląda w jego oczy i woła, że również on dołączy do rodziców i zapłaci im za krzywdę, którą wyrządził tamtej nocy.
OdpowiedzUsuńDziś śniło mu się, że stoi nad grobem swojej ukochanej matki, a w dłoni trzyma bukiet zwiędłych kwiatów. Wokół unosi się gęsta mgła i pada mżawka, które wywołuje u chłopaka gęsią skórkę. Na nagrobku widnieje napis: Zapłacisz nam za to! – Margaret Harrison. Arkady nachyla się, aby złożyć kwiaty na pomniku i ponownie dać znać, że nigdy nie zapomniał o swoich rodzicach, do których śmierci się przyczynił. Gdy wiązanka ląduje na marmurze, ktoś kładzie dłoń na jego ramie. W powietrzu unosi się dym a chwilę później słychać dźwięk syren strażackich. Wybucha pożar, który zaczyna palić żywcem siedemnastoletniego nastolatka.
Arkady obudził się z krzykiem, cały zalany potem i ciężko sapiący. Trudno było mu się uspokoić, ale po dłuższym odpoczynku jego oddech się unormował. Chłopak pomimo ciągłych koszmarów, wciąż nie potrafił się do nich przyzwyczaić. Nie potrafił obudzić się, gdy ciemność zakradała się do jego umysłu. Przez złe sny ciągle chodził rozdrażniony, w obawie, że mogę się one spełnić. W dodatku odbijały się one na jego edukacji. Dzień w dzień spóźniał się na pierwsze lekcje i od początku przygody w zamku uzbierał sporą kolekcję szlabanów. Dziś również obudził się w pustym dormitorium, więc jak strzała wybiegł spod kołdry i zaczął przygotowywać się do wyjścia. Był spóźniony siedem minut, dlatego miał nadzieję, że jeśli się spręży profesor nie wlepi mu kary i Gryffindorowi nie odejmą punktów.
Na korytarzu śpieszył się jak mógł. Jeśli miał okazję, szedł na skróty, by szybciej znaleźć się w klasie. W ciągu pięciu minut udało mu się znaleźć w lochach i przy okazji nie pogubić połowy książek, który przez to szalone tempo mogły wypaść z torby. W głębi duszy cieszył się, że dzisiejszy dzień szkolny rozpocznie tak dobrze, ale jak na złość coś musiało nie pójść po jego myśli. Wychodząc zza zakręty, dosłownie wpadł na flirtująca parę. Kolory opuściły jego twarz, gdy zauważył Zabiniego i Kate. Nagle zapomniał jak się mówi i tylko gestami dawał koledze do zrozumienia, że jest rozczarowany. Po pierwsze znów zastał swojego kumpla, gdy ten kleił się do jakieś dziewczyny. Po drugie była to Kate, którą doskonale znał z opowieści jednego Krukona. Słyszał o jej wybrykach i usilnych próbach zwrócenia na siebie uwagi Blaise’a, który przez nią musiał zmuszać swoją przyjaciółkę do udwania zakochanych. Nie mógł odpędzić się od zakochanej Gryfonki i posuwał się do naprawdę drastycznych środku, aż w końcu pozbył się zbędnej osoby w jego życiu. Arkady nie chciał, aby jego kumpel dodał do swojej kolekcji kogoś takiego jak Kate.
- Brak mi słów na Ciebie. – warknął półszeptem, gdy odciągnął Chrisa kawałek od dziewczyny. – Jak mogłeś upaść tak nisko. Nie dość, że zmieniasz dziewczyny jak rękawiczki, to w dodatku ślinisz się do Kate, z którą zawsze są same problemy!
I właśnie w taki sposób zapomniał o eliksirach, które odbywały się tuż za ścianą.
[Wybacz, że dopiero teraz odpisuję, ale wczoraj wyłączyli prąd, bo coś przy liniach majstrowali i nie było jak. :< Wiem, że nie powala, ale to nie mój dzień. Głowa mi pęka!]
Arkady
[No to może nie będę się wpychać na siłę. Bo nic wielce błyskotliwego i oryginalnego i tak bym pewnie nie wymyśliła :D]
OdpowiedzUsuń//Vinga.
[Mam tak zryty mózg moim własnym genialnym pomysłem, że aż trudno mi się pisało odpis xD]
OdpowiedzUsuń- Addie - poprawiła go mechanicznie, uśmiechając się do niego lekko, z zawstydzeniem. Tylko przyjaciele zwracali się do niej tym zdrobnieniem, nie obawiając się o swoje życie. Od razu się jednak poprawiła, jeszcze Zabini by coś sobie pomyślał - Inaczej nie uwierzą, że... między nami coś jest. Nawet nie wiesz, jaki zaszczyt cię kopnął.
Kolejnym zaszczytem był fakt, że jeszcze go nie zrzuciła z barierki, ale tego już nie dodała. Uznała, że lepiej zachować tę ewentualność na plan B, gdy ten obecny nie wypali i będzie musiała się go pozbyć.
To było takie dziwne, nierzeczywiste. Siedziała razem z Christopherem Zabinim na tarasie jego domu w bezpiecznej odległości, która im obojgu dawała komfort, a on niczego z nią nie próbował, dając jej potrzebną przestrzeń, jakby intuicyjnie przeczuwał, że tego potrzebowała. Addison nie była przesadnie skromna i wiedziała, że może nie była piękna, ale wystarczająco ładna, by łapać się w jego standardy; musiała więc zawdzięczać swoją nietykalność reputacji, jaką zyskała wśród męskiej części Hogwartu. Większość z nich trzymała się z daleka od Addie, która dzięki nieustannym bójkom ze starszymi braćmi już w dzieciństwie poznała najbardziej bolesne punkty na ciele mężczyzny i nie wahała się wykorzystywać tej wiedzy, jeśli coś jej się nie podobało. Jej rodzice chyba mieli nadzieję, że z biegiem czasu jej temperament złagodnieje, jednak chłopcy, którzy próbowali oczarować Addie, mogli z całą pewnością zaświadczyć, że w kwestii jej gwałtowności niewiele się zmieniło. Ona po prostu nie nadawała się do poważnych zobowiązań, nie potrafiła sobie wyobrazić siebie w związku. Kochała swoją niezależność oraz wolność, myśl, że ktokolwiek w imię uczuć próbowałby jej tego pozbawić napawała ją przerażeniem. Na widok całujących się par na korytarzach Hogwartu krzyczała glonojady!, zakrywała oczy i uciekała w drugą stronę, czasami do tego imitując odruch wymiotny. Może było to dziecinne zachowanie, ale jeżeli miało ją to uchronić przed nieudolnymi zalotami, nie miała zamiaru przestać. Miłość była wymagająca, smutna i pełna niezasłużonego cierpienia. Nie potrzebowała jej w swoim życiu, nie za taką cenę.
Jednocześnie była zaskoczona, że chłopak zachowywał się w jej obecności tak swobodnie, jakby plan ich rodziców nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Sama Addison była przerażona podobnym pomysłem, co przyczyniało się do jej zdenerwowania w jego obecności, którego jednak starała się nie okazywać, wiedząc, ile może ją kosztować ta słabość.
Addie czuła, jak na jej policzki wypływa zdradziecki rumieniec. Miała nadzieję, że Zabini sam domyśli się nieprzekraczalnych granic, jakie między nimi stawiała. Konieczność wypowiedzenia tego na głos wprawiała ją w zażenowanie, przy czym miała przeczucie, że on sam świetnie się przy tym bawi.
- Zero pocałunków. Dotkniesz mnie w nieodpowiednim miejscu, a połamię ci obie ręce - zaczęła wyliczać Addison, wiedząc, że łatwiej przejdą jej przez gardła zakazy niż przyzwolenia. Aż wzdrygnęła się na myśl, że Zabini miałby ją przytulać, trzymać za rękę czy czule nazywać kochaniem, ale wiedziała, że to właśnie od dzisiaj ją czekało na tych durnych rodzinnych zjazdach.
najukochańszy potworek
Kiedy Alyssa pierwszy raz wybierała się do Hogwartu, rodzice uczynnie powiadomili ją iż rozmawiali z państwem Zabinich o tym, żeby Christopher "miał na nią oko". Jakby sama nie mogła sobie poradzić... Zresztą, nie o to chodziło, bo doskonale wiedzieli, że mogła. Młody Zabini miał być po prostu ich nowym szpiegiem. Oczywiście, Alyssa wiedziała, że chłopak jej nie wyda, cokolwiek by zrobiła i nie z tego powodu unikała go ostatnio jak ognia.
OdpowiedzUsuńWidziała go parę razy w szkole, zawsze otoczonego wianuszkiem kumpli albo "wielbicielek", a także po zajęciach. Rzadko kiedy bywał sam, tak samo jak rzadko naprawdę bywał wolny... Grindelwald nie lubiła skupiać na sobie uwagi, od której w Durmstrangu nie mogła się odgonić. Nie potrzebowała dodatkowo skupiać na sobie wściekłych spojrzeń koleżaneczek Chrisa. Dlatego też przemykała obok niego niepostrzeżenie, nie odwracała się, kiedy za nią wołał i nie odpisywała na karteczki, które przesyłał jej sową. Lubiła go, nie mogła temu zaprzeczać, ale bardzo ceniła sobie spokój. Podejrzewała, że Zabini dobrze o tym wiedział. Poza tym, co by powiedziano na przyjaźń Ślizgona i Gryfonki? Tak naprawdę miała to głęboko gdzieś.
Właśnie skończyła zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią i pakowała książkę do torby, kiedy wzmogły się dziewczęce szepty. Alyssa zmarszczyła brwi, wyprostowała się przerzucając swój codzienny bagaż przez ramię i obróciła się w stronę wyjścia z sali. Zmarła na moment, kiedy stało się jasne dlaczego poziom żeńskich hormonów nagle wzrósł i zaklęła pod nosem. Zabini stał oparty o framugę drzwi, krzyżując ręce na klatce piersiowej z miną wyrażającą determinację. Grindelwald wiedziała, że tym razem nie uda jej się uciec tak łatwo. Westchnęła głośno i ruszyła do wyjścia, przyglądając się chłopakowi uważnie. Podejrzewała, że gdyby chciała przemknąć się obok niego, zagrodziłby jej drogę, więc zatrzymała się tuż przed nim.
- Cześć, Zabini - mruknęła i posłała mu specyficzny uśmieszek.
Doskonale wiedziała, że obserwuje ją teraz kilkanaście par zdziwionych oczu i co najmniej tyle samo konspiracyjnych szeptów.
- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - zapytała, unosząc lekko lewą brew i zrobiła krok do przodu z zamiarem wydostania się z sali.
[ Wybacz, że pozwoliłam sobie go "ustawić", ale akurat bardzo mi to pasowało... :D ]
Alyssa
Im dłużej czuła na sobie dotyk jego dłoni, jego ust, tym trudniej było jej powstrzymać śmiech. Jednak częścią jej ślizgońskiej natury był fakt, że była znakomitą aktorką, która potrafiła świecić oczami przez nauczycielami jak nikt inny. W końcu złapała Chrisa za podbródek, gdy zawędrował zbyt daleko od jej ust i przyciągnęła jego twarz blisko swojej. Uśmiechnęła się zadziornie i złączyła ich usta w pocałunku. Puściwszy jego brodę przesunęła dłoń po szyi Zabiniego, by ostatecznie wpleść palce w ciemną czuprynę chłopaka. Całował świetnie, jeżeli nie znakomicie, jeżeli nie wręcz doskonale. Ilość wypitego alkoholu utrzymywała ją w słodkiej nieświadomości tego, jak bardzo zatraciła się na moment, myśląc tylko o tym jak cudownym uczuciem był smak jego ust i ile by dała, by ta scena trwała jeszcze trochę.
OdpowiedzUsuńJednak chwilowe oprzytomnienie spowodowało, że gwałtownie odkleiła się od jego twarzy i przez chwilę patrzyła na niego zupełnie zgłupiała, karcąc się w myślach za swój przejaw głupoty, po czym nie pozostało jej nic innego jak tylko się roześmiać.
- Nie wierzę, że dałeś się na to nabrać, Zabini. Straszny z ciebie pies na baby… i nie tylko w sumie… - Liczne piegi, które nadawały uroku przy płomienistych włosach, ustąpiły miejsca lekko śniadej cerze, na której malował się wyraźny alkoholowy rumień. Iście rude włosy, pojaśniały znacznie, zmieniając swój kolor na blond, zachowując lekko ryży odcień, widoczny przy odpowiednim świetle. Wciąż śmiejąc się, oparła głowę o jego ramię, bo kiedy przestała za wszelką cenę utrzymać graną rolę, alkohol zaczął szumieć w głowie ze zdwojoną siłą.
Bawiła się przednio wykręcając psikusa koledze, jednak nie potrafiła przyznać przed samą sobą, że cholernie jej się to podobało. Dreszcze rozchodzące się po ciele, jego zapach, oddech przesiąknięty wonią wlanej w siebie Ognistej. Nawet jego spojrzenie było pociągające, mimo że wiedziała, że ślizgon nic do niej nie czuł, a tym bardziej do Rudej, którą był przeświadczony uwodzić. Przecież to Christopher Zabini! Zastanów się kobieto. Nie mogła ulec wyćwiczonemu do perfekcji urokowi i pięknym oczkom, na które wszyscy dawali się złapać. A jednak w ciągu kilkunastu sekund zatęskniła za kształtem jego ust zatopionych w jej wargach, czy delikatnie łaskoczących jej skórę. Miała ochotę wrócić. Nie potrzebę, tylko głupią zachciankę by wrócić do sytuacji z przed dwóch minut i by znów sprawił, by czuła się w ten sam sposób. Podniosła głowę i zaczęła przyglądać się niebieskim tęczówkom chłopaka, jakby miała się w nich znajdować odpowiedź na toczącą się w jej głowie walkę między moralnością, a chęcią dobrej zabawy. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że cały czas trzymała dłonie splecione na jego karku.
[Rano Mia będzie żałowała, że jednak moralność przegrała z alkoholem XD]
Mia, pijana slash napalona slash chętna do zabawy
- Oczywiście, że działa, Zabini. Nie dałbym Ci kremu na wypalenie skóry. Chociaż… W sumie sabotowanie Ślizgońskiej drużyny Quidditcha poprzez kontuzjowanie jednego z najlepszych pałkarzy w Hogwarcie nie wydaje się najgorszym pomysłem, ale mam na to zbyt miękkie serce. Nawet dla najsilniejszego przeciwnika. Mimo to, że wiem, że Wam nie przyszłoby to z wielką trudnością.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się pod nosem. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni użyczał komuś medycznej pomocy, posługując się magiczną substancją babci Molly. Pielęgniarki często zabraniały mu stosowania wspomnianego wcześniej specyfiku, wierząc, że to ich medykamenty pomagają pacjentom wyzdrowieć. Nie potrafiły przyjąć do wiadomości tego, że być może istnieje coś skuteczniejszego niż lekarskie zalecenia. Były uparte, bezwzględne i surowe… Prawie tak samo jak Ślizgoni.
Fred wytarł dłonie o dół od piżamy i jeszcze raz przebiegł palcami po swoich żebrach, sprawdzając, w którym miejscu boli go najbardziej. Syknął cicho, opuszczając dłonie i policzył do trzech, czując jak dotkliwe, pulsujące ukłucia rozchodzą się po jego torsie, niemalże dosłownie paląc jego wnętrzności. Nie, jeszcze nie był do końca wyleczony. Przeciągnął się i wstał, wiedząc, że to niekulturalne mówić do czyichś pleców, przeszedł się kawałek, wziął krzesło zza stolika stojącego nieopodal, postawił je tyłem do łóżka i usiadł naprzeciwko chłopaka, przechylając głowę w bok i zarzucając ręce na oparcie.
- Po pierwsze, to radziłbym Ci się teraz nie kłaść przez kilka minut. Niech to się dobrze wchłonie – zaczął, unosząc delikatnie kącik ust.
Nigdy nie lubił, kiedy ktoś mu nakazywał, prawił morały i tłumaczył rzeczy oczywiste, a to, że nie wolno wycierać maści o pościel chyba wliczało się w ten zestaw przykazań. Sam natomiast nie miał żadnych zahamowań przeciwko wydawaniu poleceń. Nawet tak prostych i jasnych.
Przez chwilę siedział, wbijając wzrok w podłogę. Próbował poskładać myśli, uderzając rytmicznie opuszkami palców o tył krzesła. Pamiętał wszystko aż do samego momentu upadku. Potem cała reszta zlewała się w jedną, wielką, czarną plamę, co strasznie działało mu na nerwy. Odchrząknął, zerknął na niego i zaczął swobodnym tonem, jakby opowiadał mu jakąś historyjkę dla dzieci.
- Jak pewnie pamiętasz, graliśmy sobie w Quidditcha. Pogoda piękna, prawie zleciałem z miotły, szliśmy łeb w łeb i takie tam. Niestety wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Zagwizdali na koniec meczu. Zawodnicy zaczęli zlatywać na ziemię, chcąc podsumować rozgrywkę. Ale moja ciekawość powiodła mnie nieco dalej i zamiast zlecieć, postanowiłem wypatrzeć znicz.
Nie uwierzysz, ale kiedyś próbowałem bawić się w szukającego – uśmiechnął się. – Nie wyszło. Tak czy tak, obróciłem się dookoła własnej osi, robiąc elegancką spiralę i nagle Twój widok sprawił, że się zatrzymałem – wzruszył ramionami. – Tylko idiota mógł nie zlecieć wtedy na ziemię. Albo tylko idiota mógł wtedy nie zacząć wyłapywać tłuczków. No, więc dochodzimy do najbardziej emocjonującego punktu całej historii. Obróciłem się i zobaczyłem jak ta wielka, wściekła, krwiożercza piłka pędzi na Ciebie z prędkością światła, a ty niczego nieświadomy rozglądasz się bezradnie dookoła. Wiesz, nie byłoby problemu, gdyby tłuczek nie pikował prosto na Twój łeb, grożąc czymś więcej niż wybiciem paru zębów. Wierz mi, utrata pamięci fajna nie jest. I w tym miejscu wkraczam ja – przeczesał włosy palcami, jakby chcąc podkreślić swoją wartość – i ratuję Cię z opresji. Czyli innymi słowy wpadam na Ciebie z impetem, licząc, że się nie zabijemy. No cóż… Wyszło!
UsuńPuścił mu oczko, rozkładając bezradnie ręce. Wiedział, że jego postawa wymagała odwagi i dużej ilości głupoty, ale o tym drugim wolał raczej nieskromnie nie wspominać. Nie potrafił jednak wyczytać z oczu Zabiniego, czy uważa go za idiotę, czy za bohatera, niezależnie od tego jak długo gapił się w jego tęczówki i jak długo starał się uchwycić jego spojrzenie. Oczy to była jego specjalność. Pod każdym względem. Jednak ten delikwent wyraźnie unikał tego kontaktu. A może wstydził się swojego zachowania…?
- I nie przejmuj się. Nie musisz mi dziękować.
Teraz w jego uśmiechu pojawiła się nuta zrozumienia. Wiedział jak to jest być przypisanym do danej kategorii, do danej grupy ludzi, którzy mają określone normy zachowań. Nie łudził się, że Zabini chociaż w najmniejszym stopniu okaże mu nawet i gram wdzięczności. I właśnie miał zamiar kulturalnie zmienić temat, kiedy stało się TO.
Wleciała.
Przeleciała, przyleciała, wpadła, zjadła, nieważne… Była tam.
Tuż nad jego głową.
Pazurami musnęła końcówki jego włosów.
Sowa.
Ktoś musiał zostawić otwarte okno.
- CHOLERA JASNA!
Wrzasnął i odskoczył gwałtownie do tyłu, przewracając przy okazji krzesło, cofając się szybko, chwiejąc się na nogach, w ostatniej sekundzie łapiąc się stolika i efektownie upadając do tyłu na podłogę. Uroczy śnieżnobiały ptak wylądował na łóżku Zabiniego, wyciągając nóżkę w oczekiwaniu na odwiązanie od niej małego pakunku. Serce Freda omal nie wyskoczyło z piersi. Bardziej upokorzyć się już chyba nie mógł.
FREDDIE :3
W zasadzie to Alyssa nie pamiętała już, kiedy to wszystko się zaczęło; kiedy dokładnie się poznali. Za każdym razem w jej głowie pojawiała się dosyć niejasna scenka... Jeszcze wtedy kochani rodzice wepchnęli ją do magicznego kominka, kazali powtórzyć regułkę i rzucić równie magicznym proszkiem, a ona jakimś niepojętym sposobem pojawiła się w obcym domu, na obcym chłopcu, na obcej podłodze. I, co było dla niej wtedy zupełnym zdziwieniem, on nie płakał!
OdpowiedzUsuńA przecież oni wszyscy zawsze płakali, kiedy coś im się zrobiło. Płakali i lecieli do mamusi na skargę, chociaż żadna z nich nie potrafiła spoglądać na potomkinię Grindelwalda bez cienia obawy. Wszyscy wiedzieli co robił, wszyscy wiedzieli, że w Alyssie prawdopodobnie drzemie równy potencjał. Gdyby tylko dać jej różdżkę... Na całe szczęście wtedy jeszcze jej nie miała i nie potrafiła się nią posługiwać, bo prędzej czy później prawdopodobnie wepchnęłaby ją Zabiniemu w tyłek z życzliwymi pozdrowieniami.
Prawda była taka, że naprawdę już mu wybaczyła akcję z przyjaciółką, chociaż gdzieś tam, głęboko nadal tkwiła owa "drzazga", która nie potrafiła jej o tym zapomnieć. Drzazga, która siała w jej umyśle zwątpienie i obawę... Obawę, że tym razem zabierze jej też siebie, że jej przyjaciel zniknie. A kto wtedy miałby jej zostać? Nikt inny jej nie znał, przed nikim się tak nie obnażała emocjonalne jak przed tym złodziejem różowych tutu. Podejrzewała zresztą, że od czasów dzieciństwa nikt nie widział jej tyle razy nagiej co ten Ślizgon. Z jednej strony było to upokarzające, ale z drugiej; widział ją w o wiele gorszej postaci niż nago, więc absolutnie się tym nie przejmowała.
Alyssa wiedziała też, że Chris ją znajdzie. Wiedziała, że dorwie ją prędzej czy później i, cóż... Podświadomie na to czekała. Ona też odczuwała potrzebę jego obecności, nawet gdyby miał tylko siedzieć obok i milczeć. Był jaki był, ale była mu to w stanie wybaczyć, bo znała prawdę, a on zaliczał się do nielicznego grona przyjaciół jakich miała. I był jedyny do tej pory, który akceptował fakt, że uważała Gellerta Grindelwalda za skończonego frajera i mordercę, a nie tylko mistrza posługiwania się magią. A Alyssa potrafiła doceniać to, co otrzymywała od losu. Nawet jeśli tym kimś miałby być łamacz serc i parszywy złodziej dziewczęcych sukienek.
Kiedy tak spoglądał na nią, stojąc w tych nieszczęsnych drzwiach, poczuła nagły przypływ radości, który nijak nie okazał się na jej twarzy. Mimo to zrobiło jej się jakoś tak lżej i cieplej na sercu. W końcu był kimś, kogo znała, był kimś, kto jej potrzebował, a pod tym względem naprawdę z przyjemnością mu się oddawała. Ku jego wielkiemu rozczarowaniu, jak czasem podejrzewała, sama była odporna na jego flirciarski urok. Kilka buziaków i szczeniackich macanek zanim Zabini rozwalił jej przyjaźń z Anett nie miała wielkiego znaczenia. Wtedy to była ciekawość. Teraz, po sześciu latach nie wnosiło to wiele do ich relacji.
Alyssa zatrzymała się tuż obok niego, nie potrafiąc pozbyć się z ust głupawego uśmiechu, kiedy wystawił jej swoje ramię. Pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem i zignorowała szepty tych wszystkich plotkarek. Niewiele ją obchodziły chociaż wiedziała, że i wcześniej czy później to wszystko i tak się nasili...
Westchnęła głośno, przewróciła oczami, ale wsunęła swoją dłoń pod jego ramię.
OdpowiedzUsuń- Oczywiście, jak na panienkę z porządnego domu przystało - rzuciła sarkastycznie, ale o dziwo pozwoliła mu się poprowadzić. Milczała przez chwilę, znosząc wszystkie wścibskie, zaciekawione spojrzenia. Niektórym osobom posłała nawet specyficzne spojrzenie, po którym od razu wracali do nagle przerwanych czynności.
- Jeżeli usłyszę w klasie jakiś głupi komentarz na nasz temat, to naprawdę wsadzę ci wreszcie Twoją - podkreśliła - różdżkę w ten rozchwytywany tyłek - wycedziła przez zęby i zerknęła na Zabiniego kątem oka.
Mimo tonu, jakim to powiedziała, humor jej nie opuszczał i podejrzewała, że Christopher doskonale o tym wiedział.
[ Jasne, że może być ;) Ja dawno nie pisałam wątków, więc wybacz jak coś jest nie tak, ale muszę się rozkręcić... xD ]
Alyssa
Luke lubił dopatrywać się w ludziach czegoś więcej. Zauważać te na pozór nieistotne szczegóły, które czyniły ich jednostkami wyjątkowymi i niepowtarzalnymi. Zaczynało się od przypadkowego spojrzenia, potem przeradzało w fascynację, a na samym końcu rozpływało się w powietrzu, gdy nowy obiekt westchnień przemknął w pośpiechu po korytarzu. Zauważał kogoś po raz pierwszy całkiem naprawdę, by namieszać i zniknąć, tak po prostu wmieszać się w tłum na najbliższym zakręcie.
OdpowiedzUsuńHogwart nieoczekiwanie stał się miejscem przepełnionym tymi, których warto było odkryć. To wcale nie było tak, że Krukon dwoił się i troił, aby odnaleźć człowieka godnego uwagi. Nie. Wystarczyło iść przed siebie, od niechcenia, z niedbale zawiązanym krawatem. Rozejrzeć się w cztery strony świata i przygładzić niesforne włosy. I w pewnym momencie gdzieś na horyzoncie jaśniało, a on wiedział, że za chwilę na jego drodze pojawi się ktoś, kogo uśmiech przez najbliższe dni przynosić będzie wiele radości.
Tamtego pamiętnego czwartku spacerował po błoniach, a myśli skupione miał na powtarzaniu niewiarygodnie trudnych zaklęć. Przez pierwsze sześć lat swojego pobytu w Ravenclawie zastanawiał się, co skłoniło Tiarę do popełnienia tak ogromnej pomyłki. Książki przelatywały mu przez palce, słowa zamieniały się w atramentowe kleksy. Notorycznie stawał się obiektem długich kazań, gdy profesorowie mieli dosyć chłopca z platynową czupryną, wiecznie niespełniającego stawianych przed nim wymagań.
Był nieprzeciętnie nieuzdolniony i nikt nie musiał się trudzić, by wyłożyć przez nim całą prawdę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zasługuje na to, by siadywać w Pokoju Wspólnym razem z tymi, którym pisanie 10 – calowych referatów sprawia więcej radości niźli jemu wypady do Hogsmeade.
Wybudzenie się z transu kosztowało go wiele. Zbyt wiele. Wstawał rano, przecierał zaspane oczy i chwytał za podręczniki z pozaginanymi rogami. Palce bolały go od przewracania stron, ale nie kapitulował, wręcz przeciwnie, jeszcze częściej przesiadywał w bibliotece, pochłaniając zakurzone księgi. Do życia budziła się nieśmiała nadzieja, że być może, Luke Way wcale nie jest skazany na klęskę. Że zasługuje na szansę. Że jeszcze wyjdzie na ludzi.
Nic więc dziwnego, że nie zauważył nadchodzącego Ślizgona i oboje rozpłaszczyli się na ziemi, przysparzając sobie nieco bólu i kilku siniaków. Powściekali się trochę, później rozeszli w dwie przeciwne strony. Niewiele znaczące zderzenie rozpętało prawdziwą burzę.
Od tego czasu, platyn czasem wodził za nim wzrokiem. Uważnie obserwował, w jaki sposób się śmieje i jak często wbija łokcie w cudze żebra. Zawsze pozostawał niezauważony, skryty gdzieś w cieniu i niezbyt przejmujący się przekraczaniem dozwolonych norm. Było mu dobrze bez zbędnych wyjaśnień, ze świadomością, że może oglądać czyjąś twarz setki tysięcy raz, bez obawy, że owe spojrzenie zostanie odwzajemnione.
Względny spokój jednak postanowił ulotnić w najmniej oczekiwanym momencie. Luke właśnie ponownie obdarzał chłopaka jednym ze swoich popisowych wejrzeń, kiedy i on zapragnął zmienić położenie twarzy, w efekcie natrafiwszy wzrokiem wprost na roziskrzone tęczówki Krukona. I wpatrywali się tak w siebie, jakby czas zatrzymał się w miejscu, a pan Way pobladły i w głębokim szoku, po prostu skinął mu głową, na stałe przytwierdzony do podłoża.
Luke
- O czymkolwiek myślisz, kochanie, lepiej przestań - warknęła Addison, gdy leniwy uśmiech wypłynął na jego twarz (w zamierzeniu chyba miało to sprawić, że będzie wyglądał seksownie, ale dla niej wyglądał na upośledzonego). Cieszyła się, że nie może dowiedzieć się, co dzieje się w jego głowie, bo kończyły jej się już miejsca do ukrycia zwłok. A tak ją kusiło, żeby zepchnąć go w dół z balkonu... Nie podobało jej się, że myśl o udawaniu pary tak bardzo go rozbawiła. Musiał mieć pewnie za sobą mnóstwo takich udawanych związków, chociaż pewnie tylko z jego punktu widzenia. - Wszystkie te głupie blondynki naprawdę wierzyły, że coś do nich czujesz, co? Ze mną to nie przejdzie. I radzę ci zatrzymać to, co się dzieje poza szkołą, dla siebie.
OdpowiedzUsuńAddie nie myślała, po prostu zareagowała. W jednej chwili jej dłonie opierały się o chłodny marmur, w drugiej jej pięść po prostu wystrzeliła i rąbnęła chłopaka w ramię. Podejrzewała, że po tym spotkaniu zostanie mu porządny krwiak, bowiem jej palce nieprzyjemnie chrupnęły w zderzeniu z jego ręką i teraz otwierała pięść, po czym ją zamykała, próbując przywrócić czucie w dłoni. Jaka szkoda, że taki cios zmarnowała jedynie na ramię!
- Następnym razem będę celowała w twoją szpetną gębę, Zabini i nie staniesz się od tego piękniejszy. Twój wierny fanklub pewnie będzie chciał mnie zabić za zniszczenie według nich najprzystojniejszej twarzy świata, ale jestem gotowa ponieść to poświęcenie. Dlatego radzę ci uważać albo coś ci uszkodzę - zapewniła go przesłodzonym, niewinnym tonem. Po chwili przybrała na twarz swój firmowy uśmiech numer dwadzieścia trzy (przy takich rodzicach musiała opanować mimikę swojej twarzy do perfekcji, co wcale nie było takie łatwe, gdy cały czas miała ochotę wywracać oczami i uśmiechać się kpiąco) pod tytułem zachowuję się dobrze, jestem bardzo miła i pomachała swojej matce, która znienacka pojawiła się w jednym z okien wychodzących na taras. Pani Hallaway kiwnęła jej chłodno głową, po czym zamaszystym ruchem zasunęła firany. Kiedy tylko zniknęła z jej pola widzenia, Addie odetchnęła cicho i wywróciła oczami, zastanawiając się, jakim cudem łączyły ją jakiekolwiek geny z tą kobietą.
- Była w Slytherinie - mruknęła, nawet nie zdając sobie sprawy, że wypowiedziała te słowa na głos. Jej rodzina była zbiegowiskiem różnych osobowości, bo chociaż jej rodzice byli w przeszłości Ślizgonami, jej najstarszy brat Damien należał do Gryffindoru, a o trzy lata starszy Jeremy do Ravenclawu, może właśnie dlatego był ulubieńcem rodziców, którym najbliżej było do tego domu ze względu na ambicje. - Jestem czarną owcą rodziny. Nigdy nie będę dla niej dość dobra. Zamiast ukochanej, słodkiej córeczki dostała mnie. Wiem, dlaczego wybrała z tych wszystkich narcystycznych arystokratów właśnie ciebie i może właśnie dlatego tak bardzo mam ochotę ci przywalić. Wolałaby mieć ciebie zamiast mnie. Jesteś dokładnie taki, jaka ja zawsze miałam być. Gratuluję.
Nie potrafiła pozbyć się tej goryczy. Specjalnie omijała wzrokiem Christophera, bojąc się jego reakcji, bojąc się zobaczyć jakąkolwiek emocję w jego oczach.
najlepsza siostra pod słońcem
Upadek sprawił, że na krótką chwilę przed jego oczami pojawiły się czarne plamki. Ciemność zdawała się na niego czaić, jakby chcąc go pochłonąć, ból po zderzeniu ze stołem i podłogą przybył z opóźnieniem, gdy szok wreszcie ustąpił mu miejsca. Nie chciał zemdleć. Nie w takiej chwili - z powodu durnej sowy. Pospiesznie przetarł więc oczy, walcząc z ogarniającą go sennością i ignorując natarczywe dudnienie w tyle głowy, powiązane z obezwładniającym bólem. Zacisnął powieki i czekał aż kłujące fale ustąpią miejsca chwilowej uldze. I wtedy do jego uszu dotarł śmiech.
OdpowiedzUsuńŚmiech. Rozbrzmiewał w całej Sali, zdawał się trząść podłogą, przepełniać radością ciężkie powietrze, owiewać podmuchem czystego szczęścia. Fred podniósł głowę, otworzył oczy i dostrzegł zwijającego się w spazmatycznym odruchu Ślizgona. Z początku nie rozumiał, co jest takiego zabawnego w zaistniałej sytuacji, lecz po chwili zorientował się, że Zabini nie ma bladego pojęcia o jego sowim lęku. Przyzwyczaił się do kpiących reakcji jego znajomych, którzy znali owy wstydliwy sekret, ale nie był gotowy na tak jawne okazywanie emocji. Zwłaszcza ze strony Christophera. Nie dziwne więc, że kiedy ujrzał tak pogodnie wyglądającego chłopaka, na początku zamarł w wyraźnym geście zszokowania, po czym sam uśmiechnął się szeroko, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- To zacznijcie może tresować ją, by targała włosy wszystkim Gryfonom poza mną. Kiedyś zejdę przez te ptaszyska na zawał.
Nieporadnie próbował podnieść się do góry, ale świeży ból znacznie utrudniał mu to zadanie. Zatoczył się delikatnie, w ostatniej chwili przytrzymując się stolika. Skrzywił się, rozprostowując nogi. Ponownie przebiegł opuszkami palców po swoich żebrach, które tym razem paliły co najmniej dziesięć razy mocniej niż poprzednio. Kolejne syknięcie wydobywające się z jego ust było cichsze, ale bardziej dobitne. Westchnął i uniósł głowę, przywołując na twarz sztuczny uśmiech.
- Jest okej, Zabini. Nie musisz się przejmować.
Jego uwagę odwrócił teraz niewielki pakunek, trzymany w dłoniach przez Ślizgona. Paczka wydawała się być załadowana po brzegi. Kiedy chłopak ją otworzył, a większa część zawartości poturlała się na miękką, szpitalną pierzynę, musiał zassać powietrze i zagryźć wargę, by nie pisnąć z jakiegoś niezrozumiałego, formującego się w jego wnętrzu szczęścia. On miał Ognistą Whiskey. Jego lek. Jego Ognistą Whiskey. Słysząc tak irracjonalne i retoryczne pytanie, po prostu wyszczerzył się szeroko, ruszając w stronę swojego łóżka. Ból jakby wyparował albo przynajmniej postanowił schować się do czasu, kiedy znowu przyjdzie kolej użalania się nad sobą. W tamtej chwili Fred interesował się tylko jedną rzeczą.
Niemalże podbiegł do swojej szafki, wyciągając z niej torbę i rzucając ją na łóżko. Zajrzał do środka, przeszukując wnętrze brązowego, wyświechtanego worka i zaraz wyjął z niego swoją różdżkę oraz niewielkiej wielkości scyzoryk. Z satysfakcją podszedł do Zabiniego i uśmiechnął się figlarnie.
- Colloportus – mruknął, celując magicznym przedmiotem w drzwi.
Zamek jęknął, przekręcając się o kilkadziesiąt stopni i w ten sposób uniemożliwiając komukolwiek wejście i wyjście z pomieszczenia bez posiadania wcześniej wspomnianego scyzoryka. Czasami Fred lubił mieć ojca ze sklepem z magicznymi przedmiotami. Przeczesał włosy, podniósł krzesło, na którym uprzednio siedział i umościł się na nim wygodnie, w takiej samej pozycji jak wcześniej.
- Reflektuję – odparł po chwili z wyszukaną nonszalancją, unosząc kąciki ust w górę. – A odrobina prywatności nam nie zaszkodzi. Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby nas tu z tym przyłapali.
Pokiwał głową w zamyśleniu, a następnie wyciągnął dłoń przed siebie, sugerując zaczęcie kolejki. Kiedy szklana powierzchnia butelki musnęła jego skórę, uniósł wzrok, w końcu trafiając prosto na spojrzenie Zabiniego. I… Sam właściwie nie wie, co się wtedy stało. Po plecach Freda przebiegły ciarki, jakby iskra napięcia elektrycznego zdecydowała się na wyładowanie właśnie na jego ciele. W brązowych oczach Ślizgona widniało czyste zrozumienie. W tym zwykle chłodnym spojrzeniu kryło się coś ciepłego i nieprzeniknionego. Weasley w końcu znalazł kogoś, kto podzielał jego miłość do tego małego szczęścia w płynie. W końcu znalazł kogoś, kto przy odrobinie powodzenia mógł mu towarzyszyć w pijackich eskapadach, nie krytykując go za jego pociąg do alkoholu. Znalazł Zabiniego. To jedno spojrzenie wystarczyło mu, żeby przejąć kontrolę nad rozmówcą i pomogło rozeznać się mniej więcej w gruncie, na którym oboje stali. Nie wiedział ile czasu siedzieli tak w milczeniu, ale w końcu cisza przerodziła się w coś niezręcznego i Fred zamaskował ją tak naturalnym dla siebie rozbawionym uśmiechem. Jednym ruchem nadgarstka odkręcił whiskey, dalej wpatrując się w chłopaka, chcąc upewnić się, że ma jego poparcie, ale ten kontakt wzrokowy nie został ponownie odwzajemniony na tak długo. Gryfon mimo to uniósł butelkę w lekko tryumfalnym geście i puścił mu oczko, jakby tym gestem zdradzał mu jakiś sekret. W pewnym sensie to, co robili, musieli zachować w tajemnicy. Było to przecież absolutnie niezgodne z jakimkolwiek regulaminem.
Usuń- Twoje zdrowie, Zab.
Mruknął i odchylił głowę do tyłu, pijąc tyle, ile był w stanie wytrzymać bez zaczerpnięcia oddechu. Kiedy oderwał się od trunku, wzdrygnął się delikatnie, ale następnie na jego twarzy zagościł błogi, rozkoszny uśmiech ulgi. Westchnął, wyciągając w kierunku Chrisa rękę z Ognistą i przechylając delikatnie głowę na bok. Spojrzał na niego lekko wyzywająco i powiedział z udawaną kpiną:
- Twoja kolej, Ślizgonie.
Nie podoba mi się, upsik bupsik, ale maszaj, bo czekasz, potworze <3 Freddie
[Jakoś po dłuższych przemyśleniach wybrałam to czarno-białe, tamto mi nie pasowało :C ]
OdpowiedzUsuńKarlie
[Dziękuję ślicznie, mnie też urzekło. :) Chciałam przyjść tutaj od razu z pomysłem na wątek, ale postaci są tak różne, że ciężko by było je połączyć jakąś grubszą nicią. Ale może brakuje Ci kogoś do powiązania?]
OdpowiedzUsuńLottie Taylor
[Tyle zachwytów, że chyba aż założę sobie fanpage mojej karty i użytego wizerunku. :D
OdpowiedzUsuńTy miałaś Babeczkę na h76 czy to tylko zbieżność nazwy konta? ;p]
[Pomślałam trochę i stwierdziłam, że jest u Vingi wakat na jednorazowego wybawiciela.]
OdpowiedzUsuń//Vinga.
[No tak, to Melissa była Babeczką, o ile dobrze pamiętam. W zasadzie "Cupcake" jak nazwa Twojego konta. :D Mieliśmy wątek z jakąś krzywą akcją ze Ślizgonami na błoniach czy coś w tym guście. ;p]
OdpowiedzUsuń[Dokładnie. :P]
OdpowiedzUsuń[Sophie pewnie jest przykro, że jej nie lubi ;c
OdpowiedzUsuńA co ona ma do Zaba to nawet ja nie wiem.
Tak wiem, te włosy są piękne *o*]
Soph
Przechwyciwszy butelkę od Zabiniego, przyglądał mu się jeszcze przez chwilkę, po czym znowu zanurzył wargi w palącym podniebienie płynie i odfrunął w słodką, krótkotrwałą chwilę nieświadomości. Ten, kto gustuje w ognistej whiskey doskonale zna uczucie ogarniające człowieka po wypiciu odpowiedniej ilości tego niesamowitego trunku. Fred zaliczał się do osób z mocną głową, ale samo niebiańskie pieczenie towarzyszące piciu wprawiało go w radosny, niemalże euforyczny stan. Podnosiło na duchu, zapewniało, że wszystko będzie dobrze. I pozwalało zapomnieć o bólu, a w tamtej chwili i jemu, i Ślizgonowi było to bardziej niż potrzebne.
OdpowiedzUsuńPodniósł powoli powieki i zerknął na niego przeciągle, zastanawiając się, co go nagle skłoniło do rozmowy. Weasley miał jednak przypuszczenia, że albo w jego przypadku to alkohol rozluźniał język, albo zwyczajnie Zabini otwierał się na ludzi powoli. Albo zaczynało mu się nudzić samemu, a on trzymał jego ognistą. Wszystko było prawdopodobne.
- Bawisz się w tworzenie drobiazgów?
Na jego twarzy zagościł zadziorny uśmieszek, kiedy oddawał chłopakowi butelkę, przeciągając się nieco leniwie. Wstał, odwrócił krzesło przodem do łóżka chłopaka i ponownie na nim usiadł, tym razem pozwalając na zarzucenie sobie nogi na nogę i ciche westchnięcie. Znowu zamknął oczy, bębniąc opuszkami palców w kostkę opartą na kolanie i rozkoszując się chwilą odpoczynku.
Czytał gdzieś kiedyś, że jeśli chce się nawiązać z kimś przyjazny kontakt, nie należy przybierać zamkniętej pozycji. Nie krzyżuje się rąk, nie patrzy spod byka, nie odgradza się włosami. Wydawało mu się, że to w jaki sposób siedzi, wyraża jego prawdziwe intencje. Nie miał pojęcia dlaczego, ale zwyczajnie czuł, że musi nawiązać z chłopakiem bliższy kontakt. Nikt w Hogwarcie nie potrafił dotrzymać mu kroku na imprezach. Z reguły trzymał się więc w miarę trzeźwo, pozwalając sobie odpłynąć dopiero w połowie i to tylko na chwilkę, by utrzymać jasność myślenia podczas rozmowy ze wszystkimi dziewczynami. Zabini wyglądał jak… Co tu dużo mówić. Jak jego bratnia dusza. Jego ciało zdawało się mówić za niego, każdy gest i tłumiony uśmiech wyglądały jak odwzorowanie fredziowej powściągliwości, kiedy próbował nie rzucać się za bardzo na podaną mu butelkę. Weasley aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego jak bacznie mu się przyglądał.
Ponownie spojrzał na chłopaka i ziewnął tylko, żeby zamaskować swoje zmieszanie i ciekawski wzrok, którym automatycznie go obdarzył. Zjechał spojrzeniem jego jasne włosy, przemknął po twarzy, przyjrzał się odkrytemu brzuchowi, na koniec znowu spotkał jego oczy i ponownie uśmiechnął się przepraszająco. Jego milczenie trwało zdecydowanie zbyt długo. Głupi Freddie.
- Przepraszam, wyłączyłem się… Zacząłem myśleć trochę o sklepie i tego…
Kłamczuch. Nie umiesz kłamać.
Odchrząknął i odwrócił wzrok, zmieszany przeczesując włosy palcami.
- Scyzoryk dostałem od ojca. To w zasadzie model testowy, jeszcze nie ma go w sprzedaży…
UsuńWrócił spojrzeniem do chłopaka, maskując łagodne rumieńce uśmiechem. Sięgnął dłonią po przedmiot i wyciągnął go w jego stronę, kiwając zachęcająco głową.
- Skoro lubisz się z tym bawić, to masz. Mam jeszcze trzy. Miałem to niby wypróbowywać i ulepszać, ale… Nie powiedziałbym, że majsterkowanie zalicza się do moich pasji. W każdym razie, jeśli wpadniesz na coś kreatywnego, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Dormitorium Gryfonów z siódmego rocznika stoi otworem, Zab – puścił mu oczko, wzruszając delikatnie ramionami. – Kto wie, może będziesz tak świetny, że załatwię ci fuchę na wakacje?
Roześmiał się cicho, przechylając głowę. Chwycił podawaną mu butelkę i znowu napił się whiskey, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia, jednak naraz gwałtownie przerwał, patrząc na niego z uwagą, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili odezwał się znowu z tym samym zadziornym wyrazem twarzy co ostatnio. Uwielbiał się droczyć ze Ślizgonami.
- Zab. Chyba nie przeszkadza Ci to, że się tak zwracam? Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tego ślizgońskiego nawyku mówienia do ludzi po nazwisku. Weasley. Zabini. Zabini. Weasley – pokręcił głową z dezaprobatą. – To brzmi tak… Podle. A Zab jest… Urocze. Tak samo jak Chris. Nie wiem, co Ci nie pasuje w tym imieniu. Chris… Ale skoro jesteś w stanie zabić z zimną krwią za to, że się ktoś tak do Ciebie zwraca, to będziesz Zab. Zaaaaab. Brzmi tak tajemniczo, nie sądzisz?
Przeciągnął samogłoskę ‘a’ i wyszczerzył się, widząc mieszaninę uczuć malujących się na jego twarzy. Był niemalże pewien, że Ślizgon walczy teraz ze sobą, by się na niego nie rzucić i go nie zamordować. Ale od czego byli uroczy Gryfoni? Freddie naprawdę lubił pakować się w kłopoty.
Głupi Freddie. Nie wiem co.
[Pewnie teraz zawiodę oczekiwania, bo to nic wielkiego, raczej do pośmiania się :D
OdpowiedzUsuńCoś na zasadzie "jakiś piątoklasista wyobraził sobie nie wiadomo co po pomaganiu w eliksirach i się przyczepił, więc muszę go jakoś spławić. Najlepiej mu wmówić że już kogoś mam. O, tam ktoś idzie, to mu się rzucę na szyję i będę udawać" :D]
//Vinga.
[Dobry. Ja nie wiem co i jak... Ale coś bym chciała. Wysłowić się już nie umiem. Ale może kiedyś coś? :3]
OdpowiedzUsuń[Hello. Jakbyś miał/a ochotę na wątek, to pisz, Ślizgoni powinni trzymać się razem :)]
OdpowiedzUsuń[Och, dziękuję za miłe słowa pod kartą, druhu z dormitorium :) ]
OdpowiedzUsuńGregorius Cavendish
[Chcę, żeby Chris złamał Elce serce!
OdpowiedzUsuńJakieś pomysły na wątek?]
Kokietka Ellie
[Skoro lubisz Puchonów, to może walniemy jakiś wątek/powiązanie? :D]
OdpowiedzUsuńLizzie M
[Dziękuję za powitanie!
OdpowiedzUsuńRównież życzę Tobie tego wszystkiego (ale już masz) i wytrwałość to nam się obojgu przyda :)]
Cesare Ravenna
[Dzień dobry, dzień dobry :3 Dziękuję ślicznie :D]
OdpowiedzUsuńCaspian
[ grrr, chore przyzwyczajenia! miało być "Bellamy" XD]
UsuńSkrycie marzył o przynajmniej kwadransie przerwy, jednak znając naukowy entuzjazm swojego współtowarzysza broni zawczasu ugryzł się w język, ponownie wbijając wzrok w fotografię umieszczoną na samym końcu rozdziału trzeciego. Szczegółowa rekonstrukcja piętnastowiecznej bitwy z udziałem wyjątkowo upamiętnionej przez historię gromady trolli ani trochę nie przyciągała wzroku, aczkolwiek na chwilę obecną wolał udawać szczere zaciekawienie czarno białą ryciną, niżeli zawracać głowę zakochanemu w Historii Magii Zabiniemu. Flynn nie miał zielonego pojęcia dlaczego dał się zmanipulować aż do tego stopnia, by spędzać długie godziny w pogrążonym w ciszy Zamku, zasypiając nad grubym tomiszczem wypożyczonej ze szkolnej biblioteki książki, zamiast pożytkować z pozoru wolny czas w o wiele ciekawszy i produktywniejszy sposób. Mimo iż nigdy nie był duszą towarzystwa, która z szelmowskim uśmiechem pojawiała się na każdej możliwej imprezie (co w przypadku Stewarta ograniczało się do zaszczycania swoją obecnością corocznych ceremonii rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego, których także szczerze nienawidził), lecz w zaistniałych okolicznościach przyjąłby z ulgą wiadomość o nagłym, wyznaczonym przez samego Dyrektora spotkaniu w Wielkiej Sali, odrzucając stosy notatek i mknąc prosto przed siebie, byle jak najdalej od krwawych i tłumionych w zarodku powstań z odległych stuleci. Czwarte z rzędu zderzenie się ślizgońskiego łokcia z jego bokiem zmusiło go do odłożenia na bok trzymanego w ręce pióra, przy okazji zdobiąc rozłożony na stole arkusz papieru dorodnym czarnym kleksem o nieregularnych krawędziach oraz niezidentyfikowanym i trudnym do sprecyzowania kształcie.
OdpowiedzUsuń— Chyba po raz pierwszy tego dnia mówisz z sensem, Zab — odparł, by następnie przeciągłym ziewnięciem zakomunikować swój definitywny i nieodwołalny protest skierowany przeciwko nauczycielowi wykładającemu ten szatański przedmiot, mylnie utożsamiany z historią; najskuteczniejszym środkiem unicestwiającym wszelkie problemy z zasypianiem. Leniwie podniósł się na równe nogi, w celu rozciągnięcia mięśni przechadzając się w tę i z powrotem, ostatecznie na końcu tego krótkiego spaceru zatrzymując się za plecami Zabiniego i opierając się o jeden z namierników zajmowanego przez niego fotela.
— Założę się, że ta wojna olbrzymów nawiedzi mnie w koszmarach — mruknął bardziej do siebie, w międzyczasie wyobrażając sobie kolejne i wysoce prawdopodobne spełnienie najgorszych snów; wypisane u góry oddanego w ręce profesora wypracowania wielkie i idealnie okrągłe "O", stanowiące adekwatną co do flynnowych umiejętności ocenę. — A bogin zmieni się w trolla... — dodał konspiracyjnym szeptem, wychylając się nieco do przodu i przenosząc pytające spojrzenie w kierunku szatyna.
— Masz jakieś propozycje na rozbudzenie? — zapytał, idąc tropem obiegającej z prędkością światła plotki o niewyczerpanych pokładach drzemiącej w Chr... w Zabinim kreatywności, typowej dla niekoronowanego księcia zajmowanych przez Węże Lochów. // flynn
[Dzień dobry i dziękuję bardzo :)]
OdpowiedzUsuńValentina
- W porządku.
OdpowiedzUsuńTon jego głosu, kiedy cichym szeptem wypowiedział te dwa słowa wskazywał jednak na coś zupełnie odwrotnego. Cała ta historia z nazwiskami i imieniem była dla niego dość skomplikowaną sprawą. Nie cierpiał, kiedy ktoś zwracał się do niego per Weasley. Nienawidził utożsamiania ludzi z ich rodziną. Nie znosił przyklejania plakietek i rysowania drzew genealogicznych. To był dla niego kolejny powód, by tak potwornie nie znosić Ślizgonów – i jednocześnie mieć do nich słabość. Nie chciał być Weasleyem, a tym bardziej Fredem Weasleyem, a już w ogóle tym Fredem Weasleyem. Chciał być po prostu Fredem, Frankiem, Bobem, kimkolwiek, najbardziej szarą i nieodznaczającą się rodzinną historią osobą w Hogwarcie. Chciał istnieć jako on. Nie jako potomek jednej z największych legend świata czarodziejów, nie jako ktoś spokrewniony z zabójcą Voldemorta, nie jako dziedzic imienia i nazwiska po najcudowniejszym człowieku wszech czasów. Próbował być zwykły. Próbował być normalny. I robił najnormalniejsze rzeczy pod słońcem jak na przeciętnego ucznia przystało. Nie był prefektem. Nie był kapitanem. Grał jako ścigający. Nie uczył się wybitnie. Nie był członkiem Klubu Ślimaka, mimo licznych zaproszeń kierowanych do niego ze strony profesora prowadzącego. Prócz tego, że był królem uczniowskich imprez i parkietu, był tradycyjnym, przeciętnym Gryfonem. A i tak o jego występkach i wyczynach mówiono dwa razy więcej i dwa razy częściej niż o normalnych. Jego imię dość często pojawiało się w plotkach, ludzie potrafili zidentyfikować go po zdjęciu, rozpoznawali na korytarzach. Dziewczyny piszczały na meczach, te bardziej szalone chowały jego zdjęcia w dormitoriach. Nie umiał być normalny, chociaż się starał, chociaż chciał. I to nie tak, że ta sława mu nie pasowała. Lubił uczucie popularności. Zwyczajnie chciał jednak zasłynąć z czegoś, co zrobił sam. Jako on. Nie Weasley.
Nawet nie zorientował się, kiedy zwiesił głowę, pogrążając się w tych myślach. Wyglądał, jakby był smutny. Ale przecież nie był. Przyzwyczaił się do tego, że wszystko, co robił, było porównywane i zapamiętywane. Miał licznych wrogów i przyjaciół, określoną etykietę zachowań i listę rzeczy, które powinny chlubić imię Weasleya, a które hańbić. Nie miał serca się skarżyć, zawsze się uśmiechał, był kim był, chociaż nieraz miał dość i chciał zejść z tej sceny, to mimo to grał dalej. Uśmiechał się i grał. Pieprzone leki, pieprzona whiskey. Dlaczego właśnie w tej chwili musiał się załamać? Poczuł kolejną falę rumieńców napływających na jego twarz, nadal jednak usilnie powstrzymywał się od podniesienia wzroku na chłopaka. Bał się, wstydził się, a nie chciał o tym rozmawiać. Niewielu ludzi potrafiło to zrozumieć, a Freddie nie chciał otwierać się w takiej chwili. Wziął głęboki oddech i uśmiechnął się pod nosem, podnosząc głowę, jednak przenosząc spojrzenie gdzieś w bok, za okno.
- Nie wymagam od Ciebie od razu Freddiego – zaczął cicho – jednak nawet Fred… Byłoby miło.
Odchrząknął, próbując zmienić temat, tor przebiegu rozmowy. Nadal jednak nie potrafił się nakłonić do spojrzenia na swojego rozmówcę. Zapadła ta niezręczna cisza, kiedy ktoś powie coś nieodpowiedniego, niestosownego i nikt z obecnych nie umie jej przerwać. Myśli Weasleya za to, nadal pędziły jak opętane, nie potrafiąc znaleźć żadnej bramy, żadnej przystani, żeby się zatrzymać.
Fred wciąż nerwowo bębnił opuszkami palców o materiał swoich spodni, tym razem wybrał jednak udo, próbując uspokoić nagle nerwowy, urywany oddech. Pieprzony alkohol. Pieprzone rozkminy.
UsuńWstał. Nie chciał patrzeć na Zabiniego. Nie mógł, nie potrafił. Tracił nad sobą kontrolę. Leki i ognista nie były najlepszym pomysłem. Były za to mieszanką wybuchową, która czekała na odpowiedni moment, by usidlić jego umęczony umysł, by pochwycić go w swoje szpony, zacisnąć łapska na jego starganym nerwami sercu. Stanął przodem do okna i przeciągnął się dla niepoznaki, napinając mocno mięśnie pleców. Czuł na sobie jego wzrok. I nie chciał się odwrócić. Nie chciał zerknąć, zobaczyć w nim kpiny, zaskoczenia, irytacji, zdziwienia, niezrozumienia, a tym bardziej współczucia… Chociaż nie wiedział dlaczego to ostatnie w ogóle wpadło mu do głowy.
To był Zabini. Zabini był Ślizgonem. Ślizgoni są be. Jak sowy. Ale od zawsze go do nich ciągnęło… I zwykle nie potrafił pojąć, co było takiego wyjątkowego w mieszkańcach tego domu, że kradli jego cenną uwagę, że zabierali jego racjonalne myślenie gdzieś daleko. Ale w tamtej chwili wydawało mu się, że to wszystko przez to. Nazwisko. Patrzyli na nie, ale kpili z niego. W ich oczach było mniej warte niż robak. Było brudne i inne. Klasyfikowało go z innymi, przeciętnymi ludźmi jako ktoś normalny, niewyjątkowy. Ślizgonki były kuszące, wredne i fałszywe. Igrały z ogniem, ciągając go za gryfoński krawat. Uwielbiał to. Przejmował nad nimi władzę, stawał się kimś, kto zasługuje na swoją rangę, na swoje przymioty, na swoje laury. A Ślizgoni zwyczajnie go intrygowali. Wołali Weasley, ale nie było w tym ani krztyny życzliwości czy uroku. Co innego niż u Zabiniego…
Dlaczego w tamtej chwili chciał się obrócić i na niego spojrzeć? Dlaczego po jego plecach pełzły delikatne ciarki? On był w stu procentach hetero. Ale już raz się tak czuł. Nawet nie raz. Lecz wtedy nie było to tak silne, tak obezwładniające. Pieprzone leki.
Ktoś kiedyś powiedział mu, że nie może mieć pewności, co do swojej orientacji, jeśli nigdy w życiu nie miał bliższego kontaktu z osobą drugiej płci. A on się wyparł. Nie potrafił powiedzieć czemu, ale wiedział, że po prostu tamta osoba nie ma racji. Niemożliwe, by Fred czuł cokolwiek do jakiegokolwiek chłopaka. Ale…
Odwrócił się powoli. Nadal nie patrzył na niego bezpośrednio. Serce tłukło mu się w piersi. Pieprzone leki, pieprzone leki. Kiedy uspokoił się dostatecznie, zawiesił wzrok na wysokości jego nosa, uśmiechając się tylko pociesznie jakby nic się nie stało. Musiał odpędzić od siebie te myśli. Musiał przestać zastanawiać się nad tym wszystkim.
Odetchnął. Ruszył przed siebie, ale zamiast usiąść znowu na krześle, zmarszczył brwi i poszedł w kierunku chłopaka. Odchrząknął, wyciągając dłoń przed siebie.
- Zab, nie uwierzysz, ale nawet ja nie sądziłem, że ta maść zadziała tak szybko na tę ranę.
UsuńUśmiechnął się już szczerze i bardziej swobodnie. Jego palce łagodnie musnęły lekko różową smugę na jego plecach, ledwo powstrzymując się od zjechania poniżej łopatki. Niezależnie od wszystkiego, uwielbiał irytować przedstawicieli domu węża, a czuły punkt Zabiniego zdawał się być jedną z tych rzeczy, mogących budzić rozdrażnienie. Usiadł koło niego i wyciągnął dłoń po butelkę, jednak jego ciało w dziwny sposób go zwiodło, a ręka wylądowała na udzie chłopaka. Podniósł ją natychmiastowo, co wyglądało jakby go trącił dla przypomnienia i przejął nerwowym gestem whiskey, pozostawiając na dnie ognistej resztkę, której miał pozbyć się Christopher. Oddał mu trunek, nic nie mówiąc. Odchylił się do tyłu i oparł na łokciach, wzdychając cicho dla rozluźnienia własnego ciała. Jego organizm absolutnie z nim nie współpracował. Zaczynał widzieć „dwupoziomowo”, jego wargi spierzchły i musiał je oblizać, żeby nadać im odpowiedniej wilgotności. Pieprzone leki.
Odwrócił głowę w stronę Zabiniego i czekał. Nagły przypływ własnej odwagi przyprawił go o dreszcze, ale liczył, że chłopak na niego spojrzy. Że ich oczy się spotkają i będzie w stanie rozgryźć jego zachowanie. Czekał. Czekał, wpatrując się w niego, w każdy najdrobniejszy ruch, zauważając pracę wszystkich mięśni, płuc, filtrujących powietrze, próbujących złapać głębszy oddech, na co pozwalała im już maść kochanej babci Molly. Czekał. Wpatrując się w jego włosy, w których tańczyły promienie wpadającego przez okno słońca, próbując nadać im jeszcze większego blasku. Czekał. Na to jedno spojrzenie. Czekał.
WIEM, ŻE MNIE KOCHASZ. JA SIEBIE TEŻ. NAJDŁUŻSZY ODPIS EVER, CAŁUJ PO RĄCZKACH. NIE WIEM CZY WYJDĄ 3 KOMY, ALE NO. MASZ TUTAJ 1 183 SŁOWA <3
FOREVER YOURS FREDDIE & #teampieprzoneleki
edit: WYSZŁY! <3 :D
[edit x 2 : JESTEM TWOIM SETNYM KOMENTARZEM, KOCHAJ MNIE BARDZO! <3333333333]
UsuńFreddie ♥
OdpowiedzUsuńBył pewny, że Ślizgon go dogoni. Mieszkańcy domu węża byli uparci i gdy coś sobie ubzdurali, to musieli to zrobić. Byli wszędzie i często nie można było się ich pozbyć. William nie przepadał za Ślizgonami i nie krył się z tym. Było to trochę samobójczym wyczynem, wiedząc do czego mogą być zdolni. McKenzie uważał ich za osoby, które brak zahamowań mają we krwi. Nie wiedział skąd u niego takie uprzedzenia. Być może było to spowodowane opowieściami jego babki, która opowiadała mu, że to właśnie z domu Salazara pochodziło najwięcej Śmierciożerców. Do tej pory pamiętał wszystkie opowieści, które opowiadała mu staruszka i w których główną rolę odgrywali czarodzieje z Mrocznym Znakiem na przedramieniu. Na samą już myśl się wzdrygał.
– Nie, po prostu cię nie lubię i nie chce mi się z tobą rozmawiać – odpowiedział szczerze. Nawet nie ukrywał niechęci do chłopaka, który szedł obok niego. Jakoś nie mógł uwierzyć w te słowa, które wypowiadał Ślizgon. Każdą wypowiedź traktował jako wcześniej zaplanowane i przemyślane kłamstwo, w które nie miał zamiaru uwierzyć. Nie był przecież głupi, inaczej Tiara nie przydzieliłaby go do Ravenclawu. Uważał się za lepszego od byle Ślizgona, który wcale go nie obchodził.
Maszerował dalej nieznacznie przyspieszając tępo swojego chodu. Zawsze przemieszczał się szybko i cicho. Miał to po matce, która niczym duch potrafiła znaleźć się w pomieszczeniu niezauważenie, mogłoby się zdawać, że kobieta nie waży kompletnie nic, lub wiecznie unosi się milimetr nad ziemią. A może to chłopak miał już przytępiony wzrok od ciągłego słuchania muzyki przez słuchawki i grania na gitarze. No trudno, dla tych rzeczy mógł się poświęcać.
Rozglądał się w każdym kierunku byle tylko nie patrzeć na Zabiniego. Dziwnie czuł się w jego obecności i to mu nie odpowiadało. Skupił wzrok na podłodze, by zacząć liczyć ile rys się na niej znajduje oraz policzyć ziarenka kurzu . Potem spojrzał na swoje mokre buty, z których spływały kropelki wody z topiącego się śniegu. W końcu jego spojrzenie spoczęło na wybrzuszeniu, które było skryte pod kurtką. Mimowolnie się uśmiechnął, lekko ale jednak chyba widocznie. Doskonale wiedział jaki skarb skrywa pod odzieniem.
– Mów sobie do mnie jak chcesz – odpowiedział po chwili dłuższego milczenia – i tak zawsze ignoruję wszystko co mówi cała ta wasza zielona banda – dodał na szybko i uśmiechnął się ironicznie.
W pewnej chwili zaczął zastanawiać się, czy jednak nie powiedzieć o znalezisku. W końcu pokazałby, że ma coś, o czym inni mogliby tylko pomarzyć, zwłaszcza Ślizgoni. William mógłby się wtedy wywyższać i puszyć. Mógłby pokazać, że jest lepszy.
Nawet nie słuchał, co mówi Zabini, jakoś mało obchodziły go jego zapewnienia, w które i tak nie wierzył. Rozchylił lekko kurtkę i oczom chłopaków ukazał się sam czubek jaja, pokryty zieloną, błyszczącą skorupką. Nie minęło więcej niż trzy sekundy, a kurtka znów była zasunięta.
– No i co powiesz na to? – spytał. Nawet nie pomyślał o tym, że mógł zrobić najgorszą rzecz w swoim życiu.
William
[A pf! Scorp prycha na konkurencję i korony nie odda! W sumie takie starcie dwóch królów (No prawie jak Gra o Tron! XD)... Ale najpierw Dorian musi się doczekać <3]
OdpowiedzUsuń[ Też ją lubię, a to zdj leżało bardzo długo w folderze i czekało na okazję ;D
OdpowiedzUsuńI wgl twój wizerunek lofciam ^^
Jakiś wątek może? ;) ]
Cassie
- Jeżeli będziesz zachowywał się grzecznie, może nie wrócisz do domu cały poobijany, kotku - zapewniła go Addison przesłodzonym tonem, kokieteryjnie mrugając oczami, co podpatrzyła u dziewczyn wodzącycy spojrzeniami za znudzonym Zabinim. One chyba sądziły, że wyglądały uwodzicielsko, a Addison po prostu zastanawiała się, czy coś nie wpadło im do oka. Czasami, kiedy zastanawiała się, jakby to było, gdyby była bardziej dziewczęca i otwarta, przypominała sobie te wszystkie puste idiotki i przechodziła jej ochota na zmiany. Była, kim była. Jeśli komuś to nie odpowiadało, nie musiał się z nią zadawać, ale wystarczyło przetrwać pierwszą rundę, by zyskać w zamian najlepszą przyjaciółkę. Potrafiła mocno bić, ale potrafiła też mocno kochać, chociaż wydawałoby się, że te dwie rzeczy się wykluczają. Przemoc była jej tarczą, która chroniła ją przed wpływami innych. - Jeśli sądzisz, że przejmuję się opinią moich rodziców wystarczająco, by mnie to powstrzymało przed walnięciem cię w łeb, to się mylisz. Już dawno przestałam próbować spełniać ich oczekiwania, Zabini. Nic cię nie uratuje.
OdpowiedzUsuńAddie uśmiechnęła się krzywo. Podczas gdy on uwielbiał przebywać w centrum uwagi, ona uwielbiała kryć się w cieniu, czując się nieswojo, gdy ktoś zwracał na nią uwagę w kategoriach innych niż wyznaczenie jej kolejnego szlabanu.
- Twoja matka mnie przeraża - przyznała Addison, wzdrygając się na wspomnienie taksujących ją, bladoniebieskich oczu. Mając tak srogą i ostrą teściową pewnie szybko popełniłaby samobójstwo i nie dziwiła się, że pan Zabini niezbyt dyskretnie ogląda się na dużo młodsze, ładniejsze i mniej chłodne arystokratki biorące udział w jego przyjęciach. Ten człowiek musiał być naprawdę twardy, skoro przez tyle lat mieszkał pod jednym dachem z tą jędzą. Nie powiedziała jednak tego na głos, bo wiedziała, że reakcja Christophera byłaby gwałtowna; mógł krytykować swoją matkę za jej decyzje, ale wciąż to ona go urodziła i wychowała. Poza tym jeszcze gorsza była babka chłopaka, wydawało się, że wie ona więcej niż pokazuje i to ona tak naprawdę rządziła domem, chociaż na potrzeby gości stwarzano inne pozory. Jej spojrzenie zdawało się dosięgać jej duszy, poznawać całą bez zamienienia choćby jednego słowa. Nie chciałaby mieć w niej wroga, ta kobieta potrafiłaby w końcu złamać każdego.
Po raz pierwszy Addie popatrzyła tego wieczoru inaczej na Zabiniego, łagodniej. Doskonale wiedziała, co to znaczy nie być wystarczająco dobrą dla swoich rodziców, ale myślała, że Ślizgon nie zna takich uczuć. Patrzyła na niego podejrzliwie, jednak wydawało jej się, że fasada pewnego siebie podrywacza na chwilę runęła, ukazując zagubionego, zmęczonego chłopaka, który budził jej ciekawość. Do tej pory nie chciała poznać Zabiniego, chciała tylko mieć go z głowy i upewnić się, że nie będzie wypróbowywał na niej swoich sztuczek, ale wbrew sobie poczuła się zaintrygowana.
- Co takiego zrozumiałeś? - zapytała Addie, przekrzywiając głowę, aby złapać jego spojrzenie. Czuła się dziwnie z otaczającym ją w pasie ramieniem, z ciepłem ciała przyciśniętego do jej boku i męskim zapachem, który nawet na jedną chwilę przestał ją tak bardzo irytować. Początkowo wszystkie jej mięśnie spięły się, gotowe w każdej chwili rzucić do szaleńczej ucieczki i tylko nadludzkim wysiłkiem zmusiła się do pozostania w miejscu. Dopiero gdy zaczął mówić i zrozumiała, że nie ma zamiaru zrobić niczego głupiego, zaczęła powoli się rozluźnić, pozwalając jego ramieniu zostać na miejscu, a nawet delikatnie oparła się o jego ciało. Dopiero po chwili zrozumiała, że nie może pozwolić zatrzeć się granicom i dała Zabiniemu kuksańca w żebra.
- Kto by pomyślał, że taki zakochany w sobie dupek jak ty ma takie głębokie przemyślenia? Gratuluję. Za chwilę mi powiesz, że masz serce i te tabuny dziewczyn, które przeleciałeś, miały dla ciebie znaczenie. Wtedy świat się skończy.
Addie, która nie potrafi zbyt długo być urocza
[Lubię Coltona. I lubię Zabiniego. Onika też go lubi :3]
OdpowiedzUsuńOnika
Uczucie nieświadomości po imprezie tak mocno zakrapianej alkoholem, że człowiek w połowie zapominał gdzie ma ręce, a gdzie nogi, było zbawienne. Dorian uwielbiał ten stan, kiedy pomiędzy snem, a rzeczywistością unosił się gdzieś pomiędzy niewyraźnymi wspomnieniami z poprzedniego wieczoru. W głowie przebrzmiewały mu pełne podniecenia jęki, przypominał sobie przebiegające przez ciało przyjemne dreszcze, kiedy oddechy stawały się szybsze, urywane, a z gardła wydobywały się niekontrolowane okrzyki pełne próśb o więcej. Tak było i tym razem, ale coś się zmieniło. Nigdy wcześniej gdzieś na granicach podświadomości nic mu nie przypominało o dziwnym uczuciu wypełnienia, a on nie miał pojęcia co to ma znaczyć. I nie chciał wiedzieć. Jeszcze nie teraz, nie chciał wracać do świata, w którym czeka na niego kac morderca.
OdpowiedzUsuńNiestety, niedane mu było długo utrzymywać się w przyjemniej nieświadomości. Wybudziło go bezczelne naruszanie jego przestrzeni osobistej przez podszczypywanie jego ucha. Powoli uchylił powieki czując, że wszystko pod jego czaszką i w jego brzuchu przewraca się w najróżniejsze strony, a głowę chyba rozłupywano uderzeniami kopyt hipogryfów. Pytanie, które wypowiedział jego łóżkowy towarzysz, mimo, że wypowiedziane dość cicho, sprawiło, że się skrzywił, a w jego żołądku coś niebezpiecznie zawirowało. Nie dało się też ukryć, że odkąd otworzył oczy, czuł podejrzany ból w dolnej części ciała zupełnie jakby…
- Zaraz się zrzygam – jęknął do poduszki podsumowując swoje parszywe samopoczucie. – Co ty mi, do cholery jasnej, zrobiłeś? – dokończył nawet nie patrząc na leżącego obok chłopaka. Może i był ledwie żywy, ale wiedział co oznacza owy ból, chociaż nigdy wcześniej takiego nie doświadczył. Coś musiało się stać, coś bardzo złego, bo jakimś wstrętnym, pokrętnym cudem, który hejcił ze wszystkich sił, najzwyczajniej w świecie dał komuś dupy. W jednej chwili poczuł się jeszcze gorzej, do wszystkiego złego doszło jeszcze moralne sponiewieranie.
Mgliście przypominał sobie jakieś fragmenty wieczoru. Pił z kumplami, jak zawsze, ale zdradziecki Greg gdzieś mu się zapodział, kilku innych poszło ganiać za swoimi „wybrankami serca”. Potem gdzieś go zwiało, aż zgubił się w Pokoju Wspólnym. I… I wpadł na kogoś. Musiało być to dość późno, bo wspomnienia zacierały się, co oznaczało tyle, że wypił zdecydowanie więcej, niż miał w pierwszym zamyśle. Potem w jego pamięci pojawiała się wyrwa przerywana jedynie niewyraźnymi wspomnieniami niecierpliwych pocałunków, splatających się ze sobą ciał i gubionych ubrań.
- Kim ty jesteś? – wymamrotał tonem typowym dla sponiewieranego przez alkohol człowieka.
[Tak w sumie to tylko brakuje, żeby któryś z nich nagle zmienił się w laskę... O ile wiesz, o co mi chodzi XD]
Sponiewierany Dorian
[Cześć :D Tak trochę postalkowałam sobie twoje odpisy i stwierdziłam, ze strasznie podoba mi się twój styl pisania! Chciałabym wątek z panem Zabinim ...]
OdpowiedzUsuńGregorius Cavendish
Jego świat stanął.
OdpowiedzUsuńKolejna sekunda zaczęła dłużyć się w nieskończoność. Oddech zdawał się pochłaniać cały życiodajny tlen, chłonąć powietrze, które nagle stało się mroźne. Przenikało go do szpiku kości. Całego. Lód wbijał się w każdy najmniejszy element jego skóry, doprowadzając do szału. Ale się nie ruszał. Wszystko zamarło. Stanęło. Zatrzymało się. Wskazówki przestały się przesuwać. Nieśmiały śpiew ptaków ucichł. Delikatny ruch chłopaka rozmył się i stał niedostrzegalny. Słowa do niego nie docierały. Był w stanie tylko czekać. Odłamki zimnego szkła wbijały się w jego ciało i on nie potrafił ocenić czy to przyjemny dreszcz, czy może raczej bolesne ostrzeżenie. Drżał. Było tak potwornie mroźno. Był skałą. Lodową skałą, lodową górą. Niepewność sprawiła, że krew w jego żyłach zastygła. Nie widział nic. Mgła przesłoniła mu widok. Szarość. Cisza. Ból.
Eksplozja kolorów.
Wynurzył się z zamarzniętego jeziora, rozbijając taflę lodu na powierzchni. Wziął głęboki oddech, spinając wszystkie mięśnie swojego ciała. Poczuł palące gorąco oblewające jego policzki, rozgrzewające cały jego organizm. Ręka. Wyciągnięta w jego stronę, znacząca nieśmiały ślad na jego brzuchu. Jeden dotyk rozpuszczający całą tą szklaną pokrywę. Susza w gardle.
Weasley nie potrafił uwierzyć, że tak drobny gest może przyprawić o taką gorączkę emocji. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Ciarki wywołały kolejną przyjemną falę dreszczy, a mocujący się z paczką fasolek Zabini wydał mu się nagle czymś niezwykle uroczym, czymś kruchym, rozkosznym, bezbronnym jak mały, nieporadny kotek. I to właśnie porównanie sprowadziło go na ziemię. Ślizgon kotkiem? Raczej tygryskiem.
W miejscach, które zostały choćby delikatnie muśnięte przez palce Zaba, czuł rozkoszne, gorące pulsowanie. Uśmiech wkradł się na jego twarz razem z następną falą wypieków, które przy tym irytującym z jednej strony chłopaku stały się nieodłącznym elementem jego wyglądu. Nie miał pojęcia, co się działo z jego organizmem. Czuł, że jego spojrzenie straciło ten pytający wyraz, który miał towarzyszyć mu na początku. Wpatrywał się w niego teraz nieco szczenięcym wzrokiem, rozczulonym i dobitnie przenikliwym. I kiedy ich oczy się spotkały, miał wrażenie, że świat ponownie zastygł, ale już nie w tym niecierpliwym odrętwieniu, a w magicznym, niecierpliwym oczekiwaniu. Każdy włosek na jego ciele uniósł się do góry, a te oczy…
Fred nie potrafił jednym słowem określić ich koloru. To nie był zwyczajny brąz. Tęczówki były tak głębokie… Zdawały się go pochłaniać, zabierać, chować. Gryfon naprawdę nie miał pojęcia, co takiego było w tych lekach i alkoholu, że wprowadziło go w taki stan. Co gorsze - podobało mu się to.
Kiedy dłoń chłopaka znalazła się przy jego boku, uniósł się gwałtownie, niemalże zderzając się z Zabinim nosami. Ciche westchnięcie owiało twarz zaskoczonego i nieco przestraszonego Ślizgona, wprawiając ich obu w odrętwienie. Znowu zamarli, wpatrując się w siebie. Ich spojrzenia błądziły od ciała do ciała, zabierając powietrze z płuc. Czarując. Pierwszy ocknął się Chris. Odsunął się nagle gwałtownie, jakby ktoś nakrył go na robieniu czegoś absolutnie nielegalnego, zakazanego, niedopuszczalnego… Fred był jednak albo zbyt pijany, albo zbyt otumaniony niesamowitością tego dzikiego uczucia, które ogarnęło go w całości, by pozwolić mu na taką płochliwą postawę, na tak łatwą ucieczkę.
Podążył za nim. Usiadł obok, bez namysłu opierając mu rękę na nodze i sprawiając, że ten zatrzymał się w miejscu, nie ruszając się. Obaj milczeli, nic nie mówiąc. Wbijali wzrok w podłogę, oddychając niezwykle szybko i niezwykle ciężko jak na tak krótką chwilę słabości. Od dłoni Gryfona do uda Ślizgona przemykały niewielkie iskierki, jakby elektryzując te części ciała, spawając je ze sobą, wprawiając w drżenie. Fred nieśmiało uniósł wzrok, chcąc dostrzec w oczach chłopaka choćby rodzaj niepewnej nagany, ale…
UsuńTo stało się tak piekielnie nagle.
Jego świat znowu stanął.
Jego umysł przestał wykrzykiwać niezrozumiałe ostrzeżenia.
Jego instynkt przejął władzę nad jego ciałem.
Oczy znalazły oczy.
Dłoń znalazła włosy.
Oddech znalazł oddech.
Usta znalazły usta.
Pocałunek zawrócił mu w głowie.
Nie liczył sekund. Nie liczył minut. Nie obchodziło go ryzyko. Był. Tam. W skrzydle szpitalnym. Siedział półnagi przed jednym ze swych potencjalnych wrogów. I całował go. Chłopaka. Wślizgując się na jego kolana. Bawiąc się jego włosami. Napawając się pociągającym zapachem. Otumaniony lekami. Pobudzony whiskey. Czując jej gorzki posmak w ustach Ślizgona. Przemieszany z rozkosznym smakiem tych słodkich, miękkich, pełnych warg. I siedział. I przysuwał się bliżej po jego nogach. Niepocieszony. Spragniony czułości. Tego dotyku. Spragniony bliskości. I całował go. Chłopaka. I było to tak cholernie dobre, że nie mógł myśleć o niczym innym jak tylko o tym, że chce więcej. Więcej, więcej, więcej. Chciał go gryźć, przytulać i pieścić. Chciał go mieć.
I dopiero po chwili odsunął się, by złapać oddech. Nie podnosił powiek. Nie chciał dostrzec niczego sprzecznego w oczach chłopaka, chociaż ten nadal trzymał go w uścisku. Chociaż nadal siedział mu na kolanach. Jego nieposłuszne wargi zaczęły wędrować po jego policzku aż dotarły do ucha. Przygryzł delikatnie ten uroczy płatek, wydając z siebie chrapliwe westchnięcie. I w końcu się odezwał. A wypowiedziane zdanie było tak dotkliwe, że aż zakuło jego samego, chociaż był świadom prawdziwości jego sensu.
- Chris… Zab… Nie wiem, co Twoi koledzy dolali do tej whiskey, ale możesz pogratulować im zdolności w eliksirach. Podnieciłeś mnie właśnie bardziej niż zrobiła to kiedykolwiek, jakakolwiek dziewczyna.
I niewiele myśląc przesunął usta na jego szyję, znacząc nimi drobny ślad w kierunku obojczyka. Serce tłukło mu się w piersi, a obawiał się, tak bardzo obawiał się kontaktu wzrokowego, że wolał już nigdy nie oderwać się od chłopaka. W jednym miejscu przygryzł jego skórę i zassał ją nieświadomie, pozostawiając na niej czerwony ślad, o tak charakterystycznym dla Fredziowych ust kształcie. Błądził myślami, nie potrafiąc ogarnąć tego, co się przed chwilą wydarzyło.
Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz, Freddie…
Tak. No to się dowiedziałeś.
topię się. Top się ze mną. Fred mi zabrał klawiaturę. XOXO
[Dzięki :) Jakby była ochota na wątek, zapraszam.]
OdpowiedzUsuńPrzyglądał się przeklętemu chłopakowi, który podłym zagraniem sprowadził go na dół i bezwstydnie przeleciał, próbując sobie przypomnieć jego imię zamotane gdzieś w skacowanym mózgu. Było to zdecydowanie zbyt trudne, bo już po kilku sekundach głowę przeszył mu ostry ból, a pozostałości po jedzeniu i alkoholu z niedawnej imprezy w jego żołądku niebezpiecznie się wzburzyła. Mimo to uparcie próbował wynaleźć sposób, na zemszczenie się na tym chłopaku. Nie wiedział jak to zrobi, ale musiał. Przecież nikt bezkarnie nie będzie robił z niego tego uległego! Coś tu porządnie zalatywało przekrętem.
OdpowiedzUsuń- Spokojnie, narzygam do łóżka Cavendisha – wymamrotał w poduszkę. – I podejrzewam, że to był gwałt. Skonfundowałeś mnie, albo czegoś dolałeś – dodał czując, że jego głos musi brzmieć, jak pocieranie tarką do sera o tablicę. Merlinie, czy to była oznaka, że krzyczał w łóżku z tym chłopakiem?! Sytuacja robiła się coraz gorsza! Chyba już nigdy nie będzie mógł od tak spojrzeć w lustro. Dotąd wszyscy, z którymi szedł do łóżka, dawali mu, teraz sytuacja się odwróciła. Dał dupy, wziął w siebie kolesia, którego imienia nawet nie pamiętał i pewnie jeszcze jęczał jak dziewczynka prosząc o więcej. Nigdy nie dał się zdominować, to było oznaką słabości, jego ojciec nie tolerował słabości, już za samo zainteresowanie chłopakami mógł uznać za wystarczający powód, do wydziedziczenia go, więc lepiej było siedzieć cicho. Gorszym było to, że tym razem zrobił coś wbrew samemu sobie. Nawet, gdyby nie kac, byłoby mu teraz niedobrze.
Słońce aż zbyt uporczywie świeciło mu po twarzy, co tylko pogarszało jego samopoczucie. Mrużąc oczy powoli wywlókł się z łóżka równocześnie zsuwając z siebie kołdrę. Dupa nadal go bolała, ale chyba pamiętał jakieś odpowiednie zaklęcie, które szybko pomoże mu o tym zapomnieć. Oczywiście wstanie wymagało takiego nakładu energii, że od razu zrezygnował z pomysłu zaciągnięcia zasłon. Jego nagie ciało, które uważał za niezwykle dobrze zbudowane, oświetliły uporczywe promienie, więc przez krótką chwilę szpanował idealnie delikatnymi, ale i męskimi rysami swoich pleców i dupy, by zaraz po tym obrócić się do Ślizgona przodem i znowu opadł na łóżko.
- Poddaję się. Idź zgasić słońce – wymamrotał chowając głowę pod poduszką. – Jeśli komukolwiek powiesz o tym… Uch, przysięgam ci, że osobiście pozbawię cię narzędzia zbrodni. I nie, nie pamiętam, skoro tak bardzo ci zależy, to się przedstaw. Mam kaca, nie będę myśleć, dobranoc.
Jedyna taka urocza, naga księżniczka. Wielbić Doriana (to nie jest prośba)
Zakręciło mu się w głowie.
OdpowiedzUsuńByło tak duszno. Tak gorąco. Sunął ustami po rozpalonej skórze Ślizgona, znacząc ją wilgotnym, czerwonym śladem. Parzący oddech Zabiniego wywoływał dreszcze na jego rozgrzanych plecach, a ciche, urywane, chrapliwe westchnięcia sprawiały, że miał dziką ochotę krzyczeć.
- To będzie oooch, urocze…? Grozisz czy mi obiecujesz?
Wyszeptał cichutko i uśmiechnął się nieco drapieżnie. Nie wiedział, co się z nim działo. Jego ciało robiło dokładnie to, na co miało ochotę, a Fred w żaden sposób nie potrafił go opanować. Kolejny nieznaczny jęk przeciął względną ciszę, zmieszał się z czyimś westchnięciem, po czym uniósł się do góry, zamieniając się w delikatną smugę pary w rozgrzanym do granic możliwości powietrzu. Ich ciała były tak blisko siebie, że w pewnym momencie Weasley nie był pewien, czy wbija paznokcie w ramię Zabiniego czy w swoje. Dotykiem wyczuwał jak szybko biją ich serca, jak nierealna wydaje się cała ta ich bliskość, cała ta sytuacja, ale z każdym następnym, głośniejszym sapnięciem utwierdzał się w przekonaniu, że to dzieje się naprawdę. Ale mimo wszystko nie mógł się zmusić do tego, by podnieść powieki.
Otwarcie oczu oznaczało pogodzenie się z tym wszystkim. Oznaczało całkowite oddanie się panoszącemu się w organizmie, głodnemu bliskości akurat tego chłopaka, potworowi. Oznaczało otwarcie się na te wszystkie pocałunki, na dotyk – coraz bardziej śmiały. A on zwyczajnie się tego bał. Nie chciał tego. Nie mógł tego chcieć, to było niemożliwe, jak mógł chcieć... Nie. On miałby chcieć? Miałby chcieć Ślizgona? Miałby pożądać chłopaka? Miałby…
Ale wszystkie jego myśli uciszyły się, jakby jego mózg został wyłączony magicznym guzikiem, kiedy dłonie Chrisa musnęły jego policzki i oderwały go od jego obojczyków. Czuł jak gęsia skórka stopniowo pojawia się na jego szyi i ramionach, zdradzając jego prawdziwe emocje. Na policzkach wykwitły rumieńce. Wzrok chłopaka palił, tak samo jak każdy jego dotyk, ale… Nie jak jego usta. Jedwabiste muśnięcie na czole sprawiło, że z ust Freda wydobyło się ciche westchnięcie ulgi. Przyjemny do granic możliwości chłodny strumień oblał jego ciało, dając chwilowe wytchnienie od powracającego stopniowo żaru. Wargi na jego powiekach. To słodkie uczucie ich dotyku na jego nosie, a potem…
Och. Och.
Jeśli nigdy nie odczuliście jak to jest, kiedy cały wszechświat wiruje wokół was, wasze ciało nawiedza niesamowity dreszcz spełnienia, wasze serce bije tak szybko, że ma ochotę wyskoczyć z piersi i uciec gdzieś hen, daleko, a wam nie pozostaje nic innego jak tylko trwać w tym niesamowitym otępieniu, to nie macie bladego pojęcia jak czuł się Fred, gdy Christopher Zabini złożył na jego ustach pierwszy czuły pocałunek.
To było lepsze niż cokolwiek, co go do tej pory spotkało. Lepsze niż pierwszy wygrany mecz Quidditcha. Lepsze niż pierwsza randka z wymarzoną dziewczyną. Lepsze niż jego pamiętny pocałunek nad jeziorem przy zachodzącym słońcu. Lepsze niż uczucie ogarniające po wypiciu Ognistej Whiskey. To było po prostu najlepsze.
Dlatego wcale nie był zdziwiony, kiedy zorientował się, że leży na plecach, przyciśnięty do materaca szpitalnego łóżka właśnie przez Zaba. Nie dziwiło go to, jak głośno zaczęli się zachowywać. Nie dziwiły go palce wplątane w jego włosy ani tym bardziej ręka penetrująca jego udo. Nie dziwiły zachłanne pocałunki, które wymieniali zupełnie tak, jakby stały się one ich jedynym sposobem na prawidłowe oddychanie. Czuł się wspaniale. Czuł się na miejscu. Nieważna była jego własna dłoń niecierpliwie szarpiąca szlufki męskich spodni. Nieistotne były palce malujące czerwonawe ślady na plecach Ślizgona. Nie liczyło się nic. Oprócz tego tak ponętnie brzmiącego głosu. Fredziak.
- Chcę… Żebyś do mnie tak mówił – sapnął cicho, odrywając się od niego na chwilę.
UsuńWyciągnął dłoń i przeczesał jego włosy palcami, czując, że są już delikatnie wilgotne. Uśmiechnął się, czując nagłą potrzebę ujrzenia go. Nie potrafił pojąć tego wszystkiego i… Tak po prostu otworzył oczy.
Kiedy nadział się na spojrzenie brązowych tęczówek, najzwyczajniej w świecie odpłynął. Czas jakby zwolnił, pozostawiając ich dwoje w spokojnym zawieszeniu. Fred przyglądał się temu wszystkiemu, jakby był tylko biernym obserwatorem, ale doskonale odczuwał każdą jedną falę dreszczy przemierzającą jego ciało. Tak blisko. Byli tak blisko. Oczy chłopaka wciągały i hipnotyzowały, płonąc dziwnym, bliżej niezidentyfikowanym ogniem. Weasley podejrzewał, że to właśnie one tak podwyższały temperaturę pomieszczenia. Leżał pod nim. Leżał pod Ślizgonem, pod chłopakiem. Bezwstydnie się z nim obmacując. W Skrzydle Szpitalnym.
Wyciągnął dłoń i opuszkami palców musnął jego wargi. Szum w jego głowie ucichł, tak jakby nagle otrzeźwiał. W ciągu jednej sekundy wstrząsnął nim zimny prąd. Poczuł jak jego oddech zwalnia, dłonie zaprzestają wędrówki po ciele Zabiniego i powoli przesuwają się na jego ramiona. Coś ścisnęło go w gardle. Pieprzona whiskey, pieprzone leki. Delikatnie popchnął zszokowanego chłopaka i zepchnął go z siebie. Nie stawiał oporu. Na jego twarzy malowało się tak wielkie zdziwienia i żal, że Fred musiał szybko odwrócić wzrok. W jednej chwili zerwał się z łóżka i nerwowym krokiem podszedł do stolika, na którym leżał jego scyzoryk. Prędko go chwycił, podszedł do drzwi i otworzył je, tym samym umożliwiając pielęgniarkom ponowne wejście do pomieszczenia. Co on sobie myślał? Nadal nie patrzył na Chrisa. Odłożył wynalazek na miejsce, w pośpiechu zgarnął butelkę po śmiercionośnym trunku i wturlał ją pod łóżko. Czuł ciężar spoczywający na jego barkach i nerwowe pulsowanie żołądka, który ewidentnie domagał się powrotu do tamtego tak potwornie wygodnego łóżka. Ale Fred nie mógł, po prostu nie mógł tam wrócić. Pożądanie ściskało każdą część jego ciała w przerażająco bolesny sposób, ale nie było na to żadnej rady. Tak musiało być. Głupi żart musiał w końcu dobiec końca. Gryfon musiał wrócić do łóżka, zostawić Ślizgona, któremu prędzej czy później musiało przejść.
Odwrócił się plecami do chłopaka i wciągnął głęboko powietrze. Jego serce biło jak opętane. Miał przeraźliwą ochotę, by odwrócić się i wpić w wargi Zaba po raz ostatni. Pozostawić mu w zamian za nagłe przerwanie namiastkę siebie. Ale nie mógł. Bo był Weasleyem. Bo był Gryfonem. Bo nie lubił chłopców.
- Dobranoc.
Najbardziej chamskie słowo, które wypowiedział w swoim życiu i za którego wypowiedzenie w tamtej chwili się nienawidził. Ruszył przed siebie i nie oglądając się, wślizgnął do łóżka, zakrywając kołdrą po sam czubek nosa. Ścisnął nim żal, dziwna tęsknota i potworny ból, ale nie potrafił nic na to poradzić. W głowie ponownie zaczęło mu szumieć, jego świat zawirował, a on zacisnął powieki, chcąc jak najszybciej zapaść w sen. Miał nadzieję, że rano oboje nie będą o niczym pamiętać.
Zakręciło mu się w głowie.
I zasnął. Odcinając się od wszelkich myśli o Zabinim. Odcinając się od myśli o gorącym dotyku chłopaka. A przynajmniej próbując. Bo w głowie cały czas miał ten czuły pocałunek, którym obdarzył go na swoich kolanach.
Wcale nie płaczę. Low ja.
[ Moja ty kochana! Jakże ja mogłabym Cię nie pamiętać?! Melissa była taka kochana <3333
OdpowiedzUsuńSkoro to rozkaz, to oczywiście poczekam na panienkę, którą masz w planach. Dodam, że zrobię to z przyjemnością i niecierpliwością <3 Miałam ogromną nadzieję, że trafię tu na Ciebie ^^ ]
Jack
[dziękuję, dziękuję, przyda się. :3]
OdpowiedzUsuńCheyenne.
[Dziękuję za pochwały. Uwielbiam minimalizm :)
OdpowiedzUsuńNa wątek chęci są zazwyczaj zawsze, gorzej z kreatywnym pomysłem :)]
Hartwick
[Dziękuję ;)
OdpowiedzUsuńPostacie z pechem są urocze.
A twój pan też jest interesujący :3]
Cecyli
[Biorę Zabiniego do wątku, ale jeszcze nie wiem do jakiego. Odezwę się, a jak zamilknę na dłużej, to śmiało się upomnij, czasem trzeba mnie kopać po dupie.]
OdpowiedzUsuńPopieram!
UsuńFredziak <3
[chłopcy z TW powinni trzymać się razem :p Masz jakiś pomysł?]
OdpowiedzUsuń(ten martwy) Dylan
[wiesz...kumpel-duch jest niezwykle przydatny jak trzeba coś schować/przemycić/znaleźć...zawsze może mu pomagać w nauce, mogą gadac o quidditchu...nie wiem, cokolwiek :3]
OdpowiedzUsuń[Dzięki wielkie za powitanie, cieszę się, że karta w jakimś stopniu wpływa na odbiorcę. Miło mi też, że proponujesz wątek, niestety muszę chwilowo odmówić, bo czuję, że nie wyrobię ze wszystkimi. Lepiej mi zrezygnować na wstępie, niż potem bezczelnie zignorować. Ale mimo to życzę Ci udanych wątków z innymi graczami ;).]
OdpowiedzUsuńDARREN CRAFT
[A Delilah byłaby wdzięczna, gdyby nie kojarzono jej jedynie z tym Longbottomem, dlatego woli nie zbliżać się do Peggy, bo jeszcze by dziewczynę "przypadkiem" uszkodziła. Ale z Zabinim chętnie by się spotkała, tak by nieco dobić tatusia. :)]
OdpowiedzUsuńDelilah
[Zawsze uwielbiałam Zabiniego, a jego potomek z twarzą Coltona to już niebo <3 Tak więc ja zawsze chętna na wątek, ale kurcze nie mogę zmarnować wątku z Zabinim, więc musimy wymyślić coś naprawdę cudownego :D Wliczają się w to wszelkie dramy, friendzone, friends with benefits i inne tego typu rzeczy c:]
OdpowiedzUsuń[Spokojnie zaraz coś wykombinujemy. Zabini to samotnik, ale dusza towarzystwa, a Jade to wiecznie czująca się samotnie niewiasta z niezliczoną ilością znajomych. Możnaby to jakoś połączyć - może moja kochana panienka Adams w końcu znajdzie kogoś przy kim nie będzie czuć się tak samotnie :')]
OdpowiedzUsuń[Rose Cię zatłucze. :D cześć !]
OdpowiedzUsuńCheyenne | Rose.
[Miło mi się robi, kiedy czytam takie komentarze, dziękuję bardzo! Nie planuję łamać serca Jackowi, co to, to nie :D Ogólnie pan, który Zabiniemu twarzy użyczył, jest PRZECUDOWNY.]
OdpowiedzUsuńMartha
Delilah Longbottom nienawidziła bycia córką dyrektora. Ludzie wokół niej co chwila mieli do niej pretensje, bądź wypominali wszelkiego rodzaju wpadki, bo przecież jako dziecko tego Neville’a Longbottoma powinna być idealna we wszystkim, czego się podjęła. Tymczasem Delilah ani się dobrze nie uczyła, ani nie zachowywała się porządnie, przez co nie raz doprowadziła swoich rodziców do załamania nerwowego (najczęściej matki, która w takich chwilach ukrywała twarz w dłonie i płakała lub znęcała się nad kawałkiem jakiegoś materiału, przeklinając istotę, którą urodziła) i wprawiała w zdumienie każdego, komu powiedziała, kim był jej cudowny tatuś. Wszyscy w Hogwarcie wiedzieli, że żaden z niej przykład (bo czy idealna uczennica zakładałaby ubrania, które więcej odkrywały, niż zakrywały i paliłaby papierosy?) i że czasem lepiej trzymać się z daleka od tej panny, o ile nie chce się usłyszeć parunastu niemiłych uwag.
OdpowiedzUsuńBycia córką dyrektora miało również plusy i do nich zaliczało się członkostwo w Klubie Ślimaka. A przynajmniej w teorii miało się zaliczać do plusów.
Spotkania Klubu Ślimaka odbywały się w miarę regularnie i nigdy nie było wiadomo, którzy z członków się na nie stawią. A głównie od tego zależał przebieg całego spotkania. Delilah, jak zwykle, siedziała przy stole i rozglądała się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu czegoś ciekawego, na czym mogłaby zawiesić wzrok. Porcję przepysznych lodów z dodatkiem adwokata już dawno zjadła i nie miała dosłownie nic do roboty. Czasem żałowała, że w ogóle się na te spotkania zjawiała i to właśnie był jeden z takich dni.
Westchnęła ciężko i odchyliła głowę do tyłu, by oprzeć ją o oparcie krzesła (które, swoją drogą, było strasznie niewygodne przez znajdujące się na nim liczne zdobienia). Czasem załamywało ją, że tak marnowała czas, ale jednocześnie nie chciała wracać do dormitorium, bo tak czekała ją góra wypracowań. Przez myśl jej przemknęło, że powinna znowu poprosić swojego kolegę, Camerona (który był szaleńczo zakochany w Delilah), by ją wyręczył i napisał wypracowanie z eliksirów, ale nawet na to nie miała siły ani ochoty. Każda minuta rozmowy z Cameronem, która zawsze przeciągała się w wieczność, kosztowała ją sporo wysiłku, bo ciągłe uśmiechanie się wcale nie było takie łatwe, jakby mogło się wydawać.
— Co za nudy — mruknęła do samej siebie i wyprostowała się. Odgarnęła jasne włosy z twarzy, po raz kolejny rozejrzała po pomieszczeniu (ruda czupryna Lily Potter wywoływała u niej niezrozumiałą irytację) i wstała, chcąc choć na chwilę rozprostować nogi. Żałowała, że wszyscy zdążyli zjeść swoje desery, bo nie miałaby oporów, żeby komuś takowy ukraść.
A myślałam, że bardziej dennych spotkań niż to we wrześniu nie będzie, przemknęło jej przez myśl.
[Nuda, nuda i jeszcze raz nuda, ale masz. :)]
Delilah
[ Jeśli dobrze zrozumiałam ten jakże bezpośredni komentarz to masz pomysł na wątek, który wydaje się bardzo ciekawy i z chęcią bym się go podjęła ]
OdpowiedzUsuńAdrienne
[Tyle wątków tyle. Zmieści się jeszcze mój? ]
OdpowiedzUsuńRosemary
Nie. Rozumiał. Absolutnie. Niczego.
OdpowiedzUsuńWszystko zwaliło się na jego głowę tak nagle, tak gwałtownie i tak niesłychanie, że nie zdążył dobrze pozbierać myśli, a już przyjął zaproszenie na huczną imprezę wyprawianą przez Ślizgonów. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Chciał odsunąć od siebie myśli o pobycie w szpitalu i kompromitacji przed Zabem. Chciał przestać zastanawiać się, co działo się podczas jego alkoholowego zamroczenia i dlaczego obudził się następnego ranka tak potwornie smutny. Chciał odepchnąć od siebie wspomnienie drżenia pod wpływem ślizgońskiego dotyku na wiosennym balu. Poprosiłeś go tylko o pomoc, idioto. Sam chciałeś, żeby to zrobił. Dlaczego teraz trzęsiesz się jak galareta, kiedy o tym myślisz? Próbował unikać Zabiniego. Nie przez to, że go nie lubił. Nie przez to, że czuł do niego niechęć czy obrzydzenie. Nie, wręcz przeciwnie. Chciał go lepiej poznać. Chciał dowiedzieć się, jakie sekrety skrywa największy uwodziciel Hogwartu i chciał wkroczyć w kręgi podziemnych mieszkańców zamku. Ale się wstydził. On, Fred Weasley się wstydził. Bał się, że gęsia skórka pod cienkim materiałem eleganckiej koszuli została przez chłopaka zauważona. Bał się, że nagłe odepchnięcie uraziło go albo pokusiło o formułowanie dziwnych wniosków na temat jego orientacji. A to przecież byłby absurd. Jawny absurd. Dlatego nie chciał go widzieć. Miał zamiar kryć się przed nim, aż cała sprawa nie pójdzie w zapomnienie. A potem przyjął zaproszenie na imprezę mieszkańców domu węża, żeby móc odrobinę się rozluźnić, poznać kilka pań i odpłynąć myślami gdzieś daleko. Nie myśleć. Nie przewidział tylko jednej rzeczy, która najprawdopodobniej miała pokrzyżować mu wszystkie tak cudownie sformułowane plany. Zabini był Ślizgonem. A to była impreza na jego cześć.
* * *
Spóźnił się. To oczywiste. Zanim się wyszykował, wymknął ze swojego dormitorium i prześlizgnął tajnymi korytarzami do lochów, impreza rozkręciła się już na dobre. Był niemalże pewien, że nikt nie zauważy jego wejścia, chociaż był jedyną osobą z innego domu, która została zaproszona. Czuł jak pocą mu się dłonie. Co ma powiedzieć, kiedy go spotka? Jak się zachować? Ma podejść czy go zignorować? I dlaczego tak bardzo się tym przejmuje? Oparł czoło o kamienną ścianę i spróbował uspokoić oddech. To była tylko normalna impreza, na której miał zamiar wreszcie odrobinę ochłonąć. Jego „spór” z „główną atrakcją przyjęcia” nie miał prawa zakłócić mu spokoju. Postanowił, że zwyczajnie wejdzie, wmiesza się w tłum i następnie po prostu zda na żywioł. Da się porwać tłumowi rąk, napije się ognistej i odpocznie od zgiełku codzienności.
Westchnąwszy, zapukał wcześniej umówionym sygnałem do drzwi.
To nie tak, że kiedy wszedł, oślepiły go światła reflektorów, muzyka ucichła, wszyscy zamilkli i zaczęli się nagle intensywnie w niego wpatrywać. Ale gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia, wszystkie najbliżej siedzące osoby uniosły szklanki do góry w geście toastu i krzyknęły, witając go radośnie. Poczuł zakłopotanie. W tym nowym położeniu nie wiedział jak się zachować, więc uśmiechnął się tylko szeroko, przeczesał niesfornie układające się włosy palcami i pokiwał wolną ręką na powitanie. Nim się obejrzał został przez kogoś pochwycony, a do jego dłoni trafiła szklanka z podejrzanie wyglądającym płynem. Mimo to, wypił go duszkiem, ku uciesze obserwatorów. Ktoś go szturchnął, ktoś go popchnął, ktoś oparł dłoń na plecach i zaczął ciągnąć w bliżej nieznanym mu kierunku. Poczuł jak jego mięśnie się rozluźniają. Omiótł wzrokiem otoczenie i uśmiechnął się szczerzej i zadziorniej niż na początku. Stopniowo wczuwał się w klimat. Jego spokojne serce jednak bardzo szybko zmieniło zdanie w kwestii tego, w jakim tempie należałoby bić. Osoba, która go prowadziła, popchnęła go do przodu, tak, że potknął się o stojący w rogu stolik i zatoczył, próbując utrzymać równowagę. Odwrócił głowę, w kierunku, w którym najwidoczniej wszyscy chcieli, żeby się udał i… Zobaczył go.
UsuńMomentalnie wszystko się w nim spięło. Stanął jak wryty na ułamek setnej sekundy, tracąc swój fason, dopiero po chwili odzyskując świadomość. Na jego policzki zdążył wkraść się już jednak delikatny rumieniec, który jako jedyny zdradzał zażenowanie Weasleya owym spotkaniem. Wyprostował się, ruszając w kierunku Zaba z niewinnym uśmieszkiem i już chwilę później wyciągając w jego kierunku dłoń.
- Dobrze Cię widzieć. Dziękuję za zaproszenie.
Przechylił delikatnie głowę na bok, starając się wyglądać na opanowanego, a nawet uradowanego tym, że się widzą. Uścisnął rękę kolejnym osobom, a ktoś inny ponownie napełnił jego szklankę. Ślizgoni byli bardzo zorganizowaną w tych kwestiach grupą. Ktoś poklepał go po plecach tak, że uronił kilka kropelek alkoholu z naczynia, ale przyjęte zostało to salwą śmiechu. Nie miał pojęcia czy inni ludzie także widzą to napięcie budujące się między nim, a Christopherem, ale wydawało mu się ono niemalże namacalne. Był tak przejęty całym zajściem, że nawet nie miał okazji przyjrzeć się otaczającym ich dziewczynom. Przygryzł delikatnie wargę, rozglądając się dookoła, nadal zmieszany, że musi stać tam, gdzie wytyczono mu miejsce. Uniósł delikatnie szklankę, by wznieść toast i spojrzał w stronę Zabiniego, na marne szukając jego wzroku. (Po co to w ogóle robił?)
- Twoje zdrowie, Zab.
Mruknął, czując jak zalewa go fala wspomnień ze skrzydła szpitalnego. Czy to nie tak zaczęła się ich głębsza znajomość?
Fredziak. Nie wiem o co chodzi, nie podoba mi się xD
[Witam serdecznie. :) Chciałam zaproponować wątek, ale doczytałam, że z wymyślaniem raczej ciężko (podobnie jak u mnie), a raczej nie chcemy czegoś na siłę, co skończy się po trzech komentarzach. Chyba, że jednak jakiś pomysł po Twojej stronie się znajdzie. :)]
OdpowiedzUsuńCira Venom
[Nananana guess who's back]
OdpowiedzUsuńMia
[No hej! :D Ja jeszcze na urlopie, ale poszukuję wątków dla Jama, bo bida w kraju i stwierdzam, że przyda mu się jakiś konfliktowo - komediowo - dramatyczny wątek ze Ślizgonem. Można? Od razu mam propozycję...
OdpowiedzUsuńBo miałam kiedyś wątek, że Jam miał konflikt z pewnym zawodnikiem Ślizgonów. Nie wyszło, ale można coś z tego zaczerpnąć. Co powiesz, żeby na początek zrobić im taki typowo gryfońsko - ślizgoński wątek? Zaczęłoby się od tego, że Zabini jako pałkarz próbowałby podczas meczu trafić Jamesa tłuczkiem. Jam by trochę oberwał, ale co to tam, grałby dalej! Gryfoni by wygrali (to za chwilę będzie miało znaczenie), oczywiście jak to oni, urządziliby imprezę, a Jam musiałby skoczyć do kuchni po zapas żarcia, bo kto widział pić na pusty żołądek? Po drodze wpadłby na Zabiniego. Pottie by go pamiętał, a jako, że to honorowy Gryfon, to postanowiłby się w imię tego honoru zemścić (to rycerz i dziewica w opałach w jednej osobie XD). Wywiązałby się z tego jakiś pojedynek, może jakaś bójka, wedle uznania, a można nawet zrobić combo! Po tym panowie mieliby do siebie urazę, jeden na drugiego by warczał i takie tam, jakieś złośliwości na lekcjach, korytarzach, no przy każdej okazji... To tak na dobry początek, a dalej można to rozwijać we wszystkie strony, zależy, co nam się zachce, bo można naprawdę wszystko. James jest postacią o miliardzie twarzy, w zależności z jakiej strony pokaże się Zabowi, można układać ich znajomość.]
James S. Potter
[ Fred zakochał się od nowa. ]
OdpowiedzUsuńYou know who. ♥
[(NIE)KOCHANY BRACISZEK! <3 ]
OdpowiedzUsuńAddie
Drink wypalał mu przełyk.
OdpowiedzUsuńFala ognia rozrywała mu krtań. Gorący strumień rozlewał się jednak nie tyle widocznie po jego gardle, jak po uszach, zaciśniętych dłoniach i kościach policzkowych. Fred miał wrażenie, jakby dosłownie płonął, stojąc tam, pośrodku pokoju wspólnego Ślizgonów, w trakcie trwania jednej z najlepiej zorganizowanych dotychczas imprez w Hogwarcie. Imprezy na cześć Zabiniego.
Czuł jak ciepło stopniowo spina jego mięśnie, nie pozwalając im się rozluźnić. Coś cały czas nie pozwalało mu zachować zwykłej swobody. Coś go nęciło, drażniło, sprawiło, że miał ochotę zapaść się pod ziemię. Zniknąć. Wyparować. Uciec. Jego wzrok.
Czuł go na sobie zdecydowanie zbyt intensywnie – zupełnie tak, jakby ten go dotykał. Delikatne muśnięcia opuszków palców na różowych policzkach. Gorący oddech sunący po wystającym obojczyku. Swobodny ruch dłoni w poplątanych kosmykach włosów. A zwłaszcza dziwnie palące ciepło na zagryzionej wardze. To wszystko doprowadzało go do szału.
- Gdyby nie ja, prawdopodobnie nigdy nie wyprawiliby imprezy na swoją cześć, Zab - rzucił lekko zadziornie, próbując opanować drżenie własnego głosu – Idąc tym tokiem myślenia, to też tak po części i moje przyjęcie.
Uśmiech wkradł mu się na twarz, zanim zdążył go powstrzymać.
Powolnym ruchem ręki sięgnął w stronę krawatu i delikatnie go poluźnił. Jeśli dopisze mu szczęście, lada moment uda mu się stąd wymknąć. Nie chciał tam być. Uniósł brew, swobodnym gestem przeczesał włosy palcami i ponownie wykrzywił kąciki ust, tym razem nieco bardziej prowokująco. Pociągnął kolejnego łyka ze szklanki, całkowicie wyłączając już racjonalną część mózgu. Chcąc przeżyć, musiał zdać się na instynkt. Wewnętrzny, ślizgoński instynkt.
- Twoje podziemia…? – mruknął, cmokając i rozglądając się na boki, zupełnie tak, jakby kontemplował wystrój wnętrza.
Obrócił się kilkukrotnie dookoła, przyglądając ciemnozielonym obiciom kanap, wykwintnie zastawionym stołom i zapierającym dech w piersiach, błyszczącym srebrzystym żyrandolom. Po plecach przebiegły mu ciarki. Czy on nazwał go ‘Freddiem’?
- Zachwycające – wydukał w końcu cichym szeptem, odwracając się przodem do Ślizgona, po czym lekko zaczepnie, zupełnie jakby próbował go sprowokować dodał: - Z pewnością są o wiele ciekawsze niż szpitalna sala, nie sądzisz, Chris?
Powolnym ruchem uniósł szklankę do ust i zwilżył je delikatnie, cały czas ze skupieniem obserwując ruchy stojącego naprzeciw niego czarodzieja. Czy tylko mu się wydawało, czy zostali kompletnie sami w całym pokoju? Czy ludzie nie odwrócili się plecami, ignorując ich kompletnie, pozostawiając biednego Gryfona na pastwę TEGO Zabiniego? Czy nie przyglądali się im gdzieś z boku, czekając na rozwój dalszych wydarzeń? Czy tylko mu się wydawało, czy kiedyś widział tę uroczą zmarszczkę w kąciku ust ze znacznie mniejszej odległości?
Zbliżył się. Ktoś się zbliżył. Nie był tylko pewien kto do kogo. Głupie ślizgońskie drinki. On stał zdecydowanie zbyt blisko - Weasley czuł, że powinien się cofnąć, wykonać choćby drobny ruch świadczący o tym, że nie podoba mu się ta niewielka odległość.
Grunt w tym, że niestety, wbrew wszystkim jego założeniom, wcale mu nie przeszkadzała, a resztki jego świadomości podpowiadały mu, że nie robiąc kroku w tył, prezentuje iście gryfońską, odważną postawę. Nawet więc nie drgnął, kiedy Zabini cały rozpromieniony zabrał mu szklankę z otumaniającym trunkiem, uśmiechając się przy tym szeroko. Powoli opuścił tylko dłoń, starannie uważając, by przypadkiem nie dotknąć pałkarza. Nie zrobił nic, by przesunąć się choćby o milimetr, kiedy kolejne krople uzdrowicielskiego płynu znikały w jego ustach. Czy znowu piją z jednego naczynia? Ba, na dodatek uśmiechnął się, jakby cała ta sytuacja była niezaprzeczalnie, niezmiernie zabawna. A ludzie zgromadzeni dookoła powtórzyli ten gest, zupełnie tak, jakby się z nim zgadzali. Jednak nie byli sami.
UsuńNim zdążył skomentować w jakikolwiek sposób zachowanie Ślizgona, poczuł zaciskające się na jego nadgarstku palce i zrozumiał, że właśnie wpadł w najstraszniejszą pułapkę, do jakiej kiedykolwiek mógł trafić.
Sznur ludzi rozstępował się przed nimi, a oni kroczyli slalomem między stolikami, ignorując ciekawskie spojrzenia. Nie, nie, nie, Fred nie ignorował, Fred udawał, że ignoruje. Była to tylko taka gra. Gra, która miała na celu wyprowadzić go stamtąd żywego, unikając pożarcia przez ruszające się na serwetkach węże. A to, że przy okazji zaczął się śmiać, widząc jak jego marynarka mnie się pod wpływem nerwowego uścisku dłoni, nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Nawet te dreszcze, które przenikały go na wskroś tak, że ledwo mógł utrzymać się na nogach.
Opadł na krzesło, od razu zsuwając ciemny materiał z ramion, pozwalając, by dopasowana koszula ujrzała światło dzienne i kładąc górę od garnituru na swoich kolanach. Rozejrzał się na boki.
- Z pewnością – mruknął, oblizując z rozkoszą usta i puszczając oczko do barmana, jakby chciał nawiązać z nim swego rodzaju nić porozumienia – picie z Tobą, to czysta przyjemność, Zabini.
I jakby na potwierdzenie swoich słów przekrzywił rozkosznie głowę w bok (gest ten zwykle przyprawiał dziewczyny o zawrót głowy) i uśmiechnął się do niego przyjacielsko.
- Bo to zupełnie jakby bajka… Bajka o tym jak niewinny kotek postanowił zakumulować się z tygrysem – szepnął do siebie pod nosem, jakby podsumowując całe zdarzenie – Zawsze chciałem mieć pluszaka tygrysa, wiesz?
Niewiele myśląc, zabrał mu szklankę i pociągnął z niej łyka.
Fred zabrał klawiaturę. Pisałam tylko kursywę.
Lowki forewki, kochamy Was z całych serduszek.
Jeden wielki chaos, przepraszam.
Your, Freddie ♥
[Jakbym dostała jakiś zarys możliwego powiązania, to bym z chęcią zaczęła, trzeba rozruszać tę moją Rosie ^^]
OdpowiedzUsuńR. Weasley
[ZGłaszam się z moją nową dziewoją]
OdpowiedzUsuńVivienneEm/LouisBe
[Ależ ja nie oczekuję słodkichj i delikatnych watków, dlatego takie ze złym wpływem jak najbardziej. To taka dziewoja, która poznaje świat na nowo zupełnie, dlatego pewnie wiele rzeczy będzie dla niej czymś fascynującym, może się przez to zdawać infantylna, ale tak naprawdę jest osobą bardzo mocno rozwinietą emocjonalnie, która mówi to co myśli. Jak masz jakiś pomysł, dotyczący tego negatywnego wpływu, to ja jak najbardziej. W dodatku w sumie szukam dalej tego ktosia, który mógł ją gdzies tam niedawno znaleźć. ;3 Tutaj z miejscem i czasem pełna dowolność, bo zapewne później żadnego kontaktu nie było, ponieważ Viv zapadła się jak kamień w wodę, a tak naprawdę to poszła pod opiekę czarodziejów, próbujących ją doprowadzić do stanu używalności. No i znalazła się nagle w szkole, tutaj, znikąd właściwie.]
OdpowiedzUsuńVivEm.
[Tak, to była konrekta aluzja do Zabiniego. :D Myślę, że to byłoby ciekawe. Co do jego zamiarów, to Viv chyba by się nie dała podrywaczowi, to raczej dziecię będące zbyt uczuciowym na takie rzeczy. No i nie wiem, czy się nie będzie bała na samym początku takiego kolesia, choć pewnie ufałaby mu bardziej niż wszystkiem, ze względu na to, że ją tam jakoś gdzieś odnalazł na jakimś zadupiu, gdy ledwo zipała. Bardzo chętnie poznam ten jego kłamczuszkowy charakterek :D
OdpowiedzUsuńCo do zaczęcia, to pewno gdzieś na korytarzach Hogwartu, wpadnie Zabiniemu w oko przez chwilę i myślę, że jego ciekawość mogłaby wygrać? Coś tak mniej więcej myślę. Początki początków są trudne, no ale czasem trzeba!]
ViviEm
[ Dziękuję za powitanie :) Przyznam szczerze, że Arti miał mieć buźkę Coltona, a tu Zabini mu ją skradł! Więc smutek mnie ogarnął, ale Aaron trzyma fason. Z czasem od października będzie krucho, bo jak zobaczyłam plan na ten semestr to serce mi niemalże stanęło ( z tego miejsca pozdrawiam kochaną uczelnię).
OdpowiedzUsuńCo do powiązania jedyne co mi przychodzi do głowy to Klub Pojedynków, mały pokaz umiejętności i pokazania kto jest lepszy. Ewentualnie ognista whiskey zawsze w cenie, spiją się, wygłupią, pobiją, cokolwiek. Może jakiś głupi zakład o dziewczynę. Nie wiem, może jeszcze coś z Elody bym wykombinowała... albo i nie. Wybacz, na chwilę obecną na nic lepszego nie wpadnę XD ]
Arthur
[Cześć, przystojniaku :3 ode mnie też wiele miłości i byłoby więcej, gdyby nie ten paskudny obrazek, a raczej jego ramka :c przepraszam, że to napisałam, ale nie mogłam się powstrzymać, jednocześnie wywołuje u mnie pozytywny uśmiech - sama nie jestem nawet miszczem painta. Wątek jak najbardziej i nawet mam do obsadzenie rolę dla Ślizgona, ale Zab nie wydaje się takim typowym badbojem :c Burza mózgów w takim razie! ]
OdpowiedzUsuńMarcusiątko
Mówi się, że pierwsze dni w szkole zawsze są ciężkie, ale też i decydują o przyszłości w tym przybytku. Moja przyszłość tutaj chyba nie była zbyt piękna, gdy kolejny raz gubiłam się w korytarzach, trzymając się jak najdalej od tego głośnego tłumu. Nie należałam do żadnej części świata, nie posiadałam ludzi mi bliskich, nie tutaj. Choć chyba nie było ich w ogóle. Ludzie, którzy się mną opiekowali, próbowali w jakiś sposób dotrzeć do mojego wnętrza, jednak chyba zbyt bardzo naciskali i z jednej strony dziękowałam, że w końcu znalazłam się w Hogwarcie. To uczucie szybko minęło.
OdpowiedzUsuńNie miałam pojęcia, jak mam zacząć normalnie funkcjonować, gdy moje wspomnienia były wypełnione czymś dogłębnie bolesnym. Czymś, co blokowało mnie z każdym kolejnym słowem, próbującym się wydostać spomiędzy ust. Byłam z zupełnie innej bajki, świata, totalnie odmiennego od tego, w którym znalazłam się teraz. Moje poprzednie życie było puste, ciemne, pozbawione obrazów. Jedynie zrębki zapachów i dźwięków barwiły od czasu do czasu czarny atrament, przypominając o pracy moich płuc, wypełniających się chłodnym powietrzem, czy sercu cicho bijącym gdzieś pod piersią. Może moim przeznaczeniem było zapomnienie, może nie powinnam, może... nigdy nie powinnam próbować odnaleźć drogi.
Nie prosiłam o uwagę, raczej błądziłam wzrokiem po chłodnych kamieniach, szukając ukradkiem sali. Nigdy nie było to tak dobrym sposobem, jak ten w którym patrzyłabym prosto przd siebie, ale starałam się unikać niektórych ludzi. Powodowali niekiedy te pół-przypadki, kiedy moja torba uderzała głucho o podłogę, rozsypując całą swoją zawartość. To sprawiało, że znajdowałam się w centrum uwagi, a nie chciałam w niej być. Nie teraz, gdy czułam się tak cholernie niepewna swoich działań, samej siebie.
Powoli zbierałam opasłe tomy, wciskając je niemal na siłę do wnętrza torby, starając się nie zwracać na oczy zwrócone w moją stronę. Fakt, po pewnym czasie tracili zainteresowanie, wszak byłam tylko chwilową, niezdarną atrakcją, lecz wywierało to na mnie zbyt wielki wpływ. Świat działał na mnie kilka razy mocniej, sprawiając że większość powiewów wiatru powodowało ciche mruczenie mojej duszy, przymknięcie powiek na dłużej niż ułamki sekund. Potrafiłam trwać w niektórych odczuciach, zapadając się w nich bezkreśnie, chcąc by nie kończyły się nigdy, bo bałam się... bałam, że wszystko rozpryśnie się w ciemności.
Nim zdążyłam się podnieść na równe nogi, moje ciało odbiło się boleśnie od przeszkody, która zdawałoby się, pojawiła się znikąd. Mój nos wyszedł raczej nieciekawie z tego wypadku, bo tylko poczułam tępy ból u jego nasady. Jednak bardziej zmartwił mnie dźwięk książek rozsypujących się ponownie po podłodze. I chyba pierwszy raz się zdenerwowałam, poniekąd mając już dość takich przypadków, więc podniosłam spojrzenie wyżej, zadzierając brodę ku górze.
Jak opisać uczucie, gdy widzisz coś, co widziało się już wcześniej i jest przyjemnie znajome, a równocześnie peszące? Jakby ten ktoś znał kawałek mojego życia, którego ja sama prawie nie pamiętałam. Byłam zbyt zmęczona, a tylko ciemne tęczówki majaczyły w moich wspomnieniach. Tak podobne, wręcz identyczne do tych przede mną.
- Przepraszam, nie chciałam, ja po prostu... - spomiędzy moich ust wystrzelił potok słów, zupełnie niespodziewanie, lecz zacisnęłam je niemal natychmiast, intuicyjnie wskazując dłońmi rozsypane ponownie rzeczy. - … zbierałam swoje książki – dodałam zrezygnowana, a moje policzki zapiekły delikatnie, oblewając się prawdopodobnie rumieńcem. Opuściłam wzrok, właściwie bojąc się jak diabli tego spojrzenia ponownie. Nie rzuciłam się chłopakowi na szyję, ani nie dałam znaku, że go pamiętam. Może tak było łatwiej? Bezpieczniej?
VivM.
Gdyby ktoś kiedyś zapytał go, jaki kolor oczu uważa za najbardziej niesamowity, bez najmniejszej chwili zawahania odparłby: zielony. Czy można sobie wyobrazić coś piękniejszego od tęczówek mieniących się wszelakimi odcieniami płynnego szmaragdu? Coś bardziej magicznego od widoku kropel rosy osadzonych na źdźbłach trawy, tańczących w nich promieni słonecznych?
OdpowiedzUsuńPo tym wieczorze Fred bez namysłu odparłby, że można.
Zapomniał jak się oddycha. Poczuł się, jakby Ślizgon wraz ze zmniejszeniem dzielącej ich przestrzeni, ograniczył zapas tlenu do minimum wystarczającego do zachowania przy życiu tylko jednej osoby. Miał wrażenie, jakby jego klatka piersiowa w jednej sekundzie została związana magicznym, nierozerwalnym sznurem, utrudniającym nabieranie powietrza. Koszulka Zabiniego unosiła się za to swobodnie, z każdym wdechem jednak opinając jego ciało, krępując ruch mięśni pragnących wyrwać się na wolność, by po chwili odkleić się od nich z niedosłyszalnym westchnięciem ulgi, dać odpocząć zmęczonym płucom i od nowa, uwięzić niespokojnego ptaszka w klatce. Niespokojnego ptaszka zamkniętego szczelnie w sercu Chrisa. Albo i w jego sercu?
Nie miał pojęcia czy to sprawka kolibrów w jego brzuchu, czy złe działanie alkoholu. Czuł się jakby cały jego organizm zamieszkiwało stado uskrzydlonych istot. Jego myśli fruwały niespokojnie, a on nie potrafił ich schwytać. Sam był uwięziony. Zamknięty w klatce z rozproszonym rojem, szarżującym na niego, wzbudzającym jego niepokój, ale zarazem i dziwną ekscytację.
A potem znalazł kluczyk. I wyszedł. Odetchnął raz. Drugi. Trzeci. Powietrze wlało się w jego płuca z takim impetem, że zaczął kaszleć. Zalało jego organizm, przełyk, oczy, nos. Zakrztusił się. Potrząsnął głową. Przeczesał włosy. Powietrze miało smak alkoholu.
Niepewnym ruchem odstawił szklankę na bufet prowizorycznego barku i oparł dłonie na kolanach, pragnąc chociaż chwilowo otrzeźwić umysł. Ślizgońskie trunki miały na niego bardzo niedobry wpływ. Niespełniona zachcianka małego chłopca?
Czyżby naprawdę myśl o pluszaku była tylko tego rodzaju ulotnym wspomnieniem? Krzykiem zamkniętego w nim dziecka, które w niewłaściwym momencie próbowało dojść do głosu? Czy Zabini był osobą przy której ta niewinna istota czuła się na tyle bezpiecznie, by chcieć się ujawnić? Czy Chris powinien o tym wiedzieć?
Chris. Od kiedy jest z nim na ‘ty’?
- Można tak to określić – uśmiech wkradł się na jego twarz niepewnie, najpierw tylko delikatnie, potem nieco bardziej rozjaśniając pogrążoną w nieskładnych rozmyślaniach twarz. Uniósł głowę, ostrożnie ją przechylając i przyjrzał się uważniej swojemu rozmówcy.
Ile się o nim nasłuchał. Niepewnym spojrzeniem prześlizgnął się po buzi skrywającej tak wiele masek. Tak wiele fałszywych wyrazów. Wyuczonych gestów. Buńczucznych twarzy. Przeczesał nim jego włosy, musnął zaróżowiony policzek. Przez tyle czasu nie miał pojęcia, że Ślizgoni się rumienią. Badał go wzrokiem, płynął po jego budowie, nie zatrzymywał się, ślizgał po falach. A potem ktoś wstrzymał czas. Cofnął prąd i gwałtownie zawrócił, wbijając go w siedzenie przy barze. Oczy. Nie spostrzegłby się, że siedzą tak blisko, gdyby ten blask go nie oślepił. Nie wyrwałby ponownie powietrza z jego płuc. Nie zmusił go do westchnięcia. Fred tkwił w tej chwili, nie chcąc jej przerywać. Wiedział, że nie potrwa długo, że jest ulotna jak bańka mydlana. Tak samo zwiewna i łatwa do zniszczenia.
I po coś się odzywał…
- Bajki mają happy endy, Weasley. Nasza też taki będzie miała…?
Prysło. Wszystko. W jednej sekundzie. Rozbiło się o pobliski mur, rozpłaszczyło na nowo wzniesionej ścianie. Wypełniło jego oczy płynem. Ścisnęło jego serce. Jego gardło. Któryś z nich mrugnął, a drobinki pozostałe po ich bańce, ich prywatnej szklanej kuli osiadły na jego rzęsach niczym resztki snu o poranku. Trzymały się kurczowo, wiedząc, że i tak prędzej czy później zostaną starte za pomocą jednego gestu dłoni. Jednej myśli. Co on w ogóle wyprawiał?
UsuńCofnięcie się wymagało użycia całej siły woli. Odwrócenie wzroku wyssało wszystką energię. Westchnięcie było znakiem, że uszło z niego życie. Sięgnął po szklankę, ale nie wiedział po którą. Napił się. Zmiana w jego zachowaniu była niemal tak drastyczna jak zjazd po mocniejszych dragach. Ból wypełnił jego klatkę i było to chyba jedynym impulsem, za sprawą którego wyrzucił z siebie kolejne słowa.
- Nie wszystkie bajki mają happy endy – jego głos drżał. Serce waliło mu jak młotem. Co się z nim działo? - Ale moja może mieć – uśmiechnął się lekko, spoglądając na niego przelotnie. Nie mógł patrzeć. Nie potrafił patrzeć na jego frustrację i zmieszanie. Maska opadła. - jeśli tylko mi pomożesz.
Nie mógł tego zrobić. Nie mógł. Zamknij się, Weasley. Zamknij się, zamknij się, zamknij. Stłumił nieznany głos w głowie. Wyprostował się i uśmiechnął szelmowsko – jak zawsze. Cwaniak, krętacz, łgarz - Weasley. Ponownie pociągnął łyka ze szklanki i westchnął. Założył pieprzoną maskę. Zamknął ptaki w pudle. Zatrzasnął kłódkę.
- Jest taka jedna dziewczyna. Z Twojego domu, rok młodsza. Nieziemska. Ale nie mam kompletnie żadnego pomysłu jak do niej zagadać. Pierwszy raz mi się to przytrafia… Co o tym myślisz? Byłbyś w stanie mi pomóc?
Uniósł brew, przyglądając mu się. Ale już nie jak wtedy. Powierzchownie, płytko. Nie jak Fred. Jak Weasley.
- Hej… Skąd to zawahanie? Myślałem, że się przyjaźnimy. Chyba nie dasz się prosić? No co ty, Zab.
I wyszczerzył się szeroko. I podniósł szklankę w geście toastu. I wypił. Za ich przyjaźń.
A kolibry po raz ostatni zatrzepotały skrzydłami. Umarły.
Związany Fred i Kath ze związanymi rękami i sercem.
Krzywdzimy też siebie, I know.
[Dziękuję ślicznie za powitanie :)
OdpowiedzUsuńA jeśli Zab taki chętny na wątek, to Haddie z chęcią go przyjmie, ale coś ciężko stoi z pomysłami. I prosiłaby o jakąś podpowiedź, co do relacji :)]
Haidemarie
[Zmodyfikowałam swoją Rose, bo po prostu nie byłam w stanie prowadzić jej takiej, mam za dużo problemów w życiu, żeby jeszcze robić pesymistyczną postać :D Mimo wszystko chciałbyś z moją panną wącić? :P]
OdpowiedzUsuńRose Weasley
[54870219 proszę :) ]
OdpowiedzUsuńMarcus Rothesay
[jej, tak mi miło, że wszyscy chwalą kartę i Rox! nie spodziewałam się aż tak ciepłego przyjęcia. :D
OdpowiedzUsuńkarta otworem, no to Roxanne jest! a braciszek, mam nadzieję, się nie dowie.]
Roxanne.
[No więc, co do wątku, to mam taki pomysł, tylko nie wiem, czy ci będzie pasował. A mianowicie pomyślałam sobie, że chłopaki zarobią razem jakiś szlaban podczas nocnej schadzki czy czegoś takiego. Szlaban odbędzie się w sali od eliksirów, bo będą musieli pogrupować ingrediencje czy cóś, no i postanowią (bardzo mądrze zresztą), uwarzyć jakiś mugolski trunek XD Przyjmijmy, że nauczyciel pilnujący ich zostanie pilnie wezwany i na chwilę ich zostawi :D Widziałabym ich jako takich kolegów od robienia dziwnych rzeczy i wysadzania sal od eliksirów w powietrze XD Nawet takiemu Jamesowi potrzebna jest odrobina zabawy]
OdpowiedzUsuń[Przybywam z pomysłem!
OdpowiedzUsuńW wątku mojej drugiej postaci z Jamesem Potterem zdarzyło się, że został on zrzucony tłuczkiem z miotły. Co ty na to, by prawdą było, że to Zabini źle wycelował (na przykład w lecącego nieopodal Pottera gryfońskiego szukającego) i to on był faktycznym winowajcą, sabotażystą niemalże. Byron by o tym wiedział i wykorzystywałby tę wiedzę, aby doprowadzać Christophera do szału, co chwila chcąc czegoś od niego (przynieś, podaj, pozamiataj, rozumisz), a wszelkie protesty kwitując słowami będącymi groźbą, że wyda Zabiniego.
Może być? Strasznie mi to chaotycznie wyszło, wybacz.]
Byron
[ja wiem. Rox, podły chochlik, która raczej fanem imprez nie jest, ale lubi się pośmiać z ludzi, mogłaby go jakoś podstępnie zaszantażować, żeby ją zabrał ze sobą na jedną. :D]
OdpowiedzUsuńRoxanne.
Jak on bardzo chciał teraz wybić temu chłopakowi zęby! Merlinie najsłodszy, gdyby miał pod ręką jakiś wazon, ten już rozbiłby się na twarzy Zabiniego! Ślizgońska solidarność?! I co jeszcze?! Był upierdliwy i udawał wielkiego łaskawcę, Dorian dobrze znał te zagrywki, wszystkie! A ten koleś stosował te same, niech go diabli wezmą!
OdpowiedzUsuń– Mam to w głębokim poważaniu, moja dupa nie ruszy się stąd nawet o milimetr, było przemyśleć, co robisz, zanim dorzuciłeś mi coś do butelki i zaciągnąłeś do łóżka – warknął spod poduszki. Na pewno coś było, w którymś z jego napojów i dorzucił to właśnie Zabini. Nie było opcji, żeby mógł dobrowolnie dać się przelecieć. – A jeśli spróbujesz to powtórzyć, przysięgam, że tym razem to ty będziesz miał mnie w sobie – dodał jeszcze zerkając na chłopaka.
Zabini... Dobra, coś mu to mówiło, ale nie miał zamiaru się przyznawać, bo frajer jeszcze sobie dopisze jakąś historię. Prawdopodobnie ubzdurałby sobie, że Finn jest w nim potwornie zakochany czy coś takiego i wmawiałby wszystkim, że sam wskoczył mu do łóżka. Dorian nie miał zamiaru tracić twarzy przez jedną, feralną noc.
– Przy okazji, jeszcze raz zwrócisz się do mnie per „młody”, a ci zęby trzonowe poprzestawiam z jedynkami, a potem cały komplet wsadzę tam, gdzie światło nie dochodzi – powiedział spokojnie uśmiechając się chłodno. Nie była to groźba najwyższych lotów, ale kac nie pozwalał mu na myślenie, ból głowy przybijał do materaca, a w dodatku obolały tyłek cały czas dawał o sobie znać. Próbował zrozumieć, jakim cudem Ślizgon doprowadził jego dupę do takiego stanu, skoro właśnie widział, że w najlepszym przypadku miał sprzęt w zbliżonych rozmiarach do dorianowego.
– Możesz mi skoczyć, zachciało ci się kogoś lepszego od szkolnej hołoty, to teraz nie myśl sobie, że potraktujesz mnie jak wspomnianą wcześniej hołotę – dodał na sam koniec z chytrym uśmieszkiem.
[Krótkie to bo jestem frajer. Niech Zab się męczy, było nie bawić się w pigułki gwałtu! xD]
Dorian