— Ja… — zacięła się, tracąc całą odwagę, którą w sobie zebrała. Spojrzała na niego, a widząc wzrok pełen otuchy, dużo łatwiej zebrała się w sobie. — Też za tobą tęskniłam, Vlado. Wszystkiego najlepszego! —
Uśmiechnęła się szeroko, wyciągając w jego stronę paczuszkę. Ten mały krok zapewne ustanawiał początek jej drogi do odbudowania dawnej przyjaźni, którą zgubili gdzieś w dorosłym życiu, i którą Vladimir już rozpoczął. Jak powszechnie wiadomo, i wiele łatwiej jednak było odpowiedzieć ciepłem na ciepło, więc gdy tylko Ethel pomyślała co ją czeka jeszcze tego dnia, czuła nieprzyjemne dreszcze na plecach. Nie dała tego po sobie poznać i wracając do zamku, pomachała Vladimirowi, uśmiechając się szeroko. Jeszcze nie zdobyła się na odwagę, by powiedzieć mu wszystko.
Stojąc przed n i m, czuła potężną gulę w gardle. Nie mogła sobie jednak pozwolić na milczenie, było to jak kwestia honoru. Podniosła wzrok, a widząc podejrzliwe spojrzenie Lupina, jakby zapomniała języka w gębie. Uciekała wzrokiem wszędzie, byle nie musieć patrzeć na niego. W końcu zdecydowała się wyjąć paczuszkę z pierniczkami i wyciągnęła ją przed siebie bez słowa. Jej dłonie nadal nosiły znamiona ich ostatniej wyprawy do Zakazanego Lasu. A on… choć tak bardzo jej nie znosi - uratował ją.
— Dziękuję — wydukała, jakby zawstydzona przyznaniem się do błędu.
W Zakazanym Lesie obiecała sobie, że kiedyś zbierze się by powiedzieć słowo, które było dla niej niczym nadstawienie policzka. Niemalże wcisnęła mu w ręce niewielki prezent i odwróciła się niemal wyniośle, nie chcąc patrzeć na jego zaskoczony wzrok i uniesione brwi. Zrobiwszy dwa kroki, odwróciła się jednak, jakby coś ją tknęło. Zebrała całą odwagę jaką nosiła w sercu i uśmiechnęła się do niego ciepło po raz pierwszy od kilkunastu lat, ukazując maleńkie dołeczki w policzkach.
— Wszystkiego najlepszego… Teddy — rzekła cicho, najzupełniej szczerze.
I w tym momencie to już nawet nie był Lupin. Chciała by chociaż raz, w święta, było dobrze, było po ludzku. A jutro? Jutro i tak wszystko wróci na swoje dawne tory. Jutro znów staną naprzeciw siebie, siląc się na obojętność jedynie po to, by nie ciskać piorunami. Czując dziwne ciepło w okolicach serca, związane z poczuciem zrobienia czegoś dobrego, ruszyła w stronę powozów, które miały ją wywieźć na ten jeden dzień z Hogwartu.
Gdy tylko opuściła zamek pełen ciepła i wybrzmiewających kolęd, z jej serca zaczęło uchodzić początkowe zadowolenie. Zbliżając się do powozów przez błonia, robiła coraz mniejsze kroki, a mała walizeczka w jej dłoni straszliwie jej ciążyła. Stanęła w pewnej odległości od powozu, przyglądając się z daleka testralom zaprzęgniętym z przodu. Nie była przekonana, czy chce tam wsiąść. Z drugiej strony, podróż na stację wydawała się męką w taką pogodę. Serce waliło jej jak oszalałe, ale zrobiła kilka kroków w przód i otworzyła ostrożnie drzwiczki. W tym momencie jej wzrok spotkał się z mrocznym, śmiertelnie pustym spojrzeniem zwierzęcia. Spanikowana wskoczyła niemal do środka, siadając cała rozdygotana przodem do kierunku jazdy. Gdy powóz ruszył, jej serce zaczęło się powoli uspokajać. Zmarszczyła nieco brwi, słysząc z oddali swoje imię.
— Ethel! Ethel! — wystawiła głowę z powozu, czując na policzkach mroźny wiatr, który postanowił zabawić się jej warkoczem
Na błoniach ujrzała pędzącą w dół sylwetkę, która jeszcze przed chwilą stała w zamkowym korytarzu zupełnie oniemiała.
— Wszystkiego najlepszego! — to Teddy Lupin krzyczał do niej z całych sił, machając rękoma.
oczuła, że może jednak coś udało się jej zmienić. Jakąś drobną i ulotną rzecz, którą Teddy chciał podtrzymać. I choćby miałoby to trwać tylko jeden dzień, to było warto. Na jej usta wstąpił uśmiech, a odjeżdżając jeszcze zdążyła odmachać zziajanemu wrogowi (?).
Stanęła przed potężnym, pustym nieco domem i wcisnęła dzwonek. Uśmiechnęła się szeroko i przywitała, widząc starszego człowieka w drzwiach. Od kilku miesięcy zwracał się do niej „panienko”. Pewnie nawet nie pamiętał już jej imienia, co bolało tylko przez pierwsze tygodnie. Zaprosił ją do środka, spytał co u niej i, choć Ethel wydawało się, że i tak mężczyzna nie zapamięta jej odpowiedzi, to uśmiechnęła się, zamieniła kilka słów w korytarzu, a następnie usiedli przy herbacie. Po chwili zwykłej rozmowy mężczyzna zawiesił wzrok na kominku.
— Czy przyjdzie Andrea? — spytał nieco nieprzytomnie, słabym głosem, spoglądając na Ethel. Ta pokręciła przecząco głową.
— Niestety, Andrea spędza święta gdzie indziej — odparła, siląc się na zwyczajny ton.
Nie miała zamiaru po raz kolejny tłumaczyć mu, że Andrea nie żyje. Dla niego wciąż była, tylko jakby bardziej obca i oddalona o wiele mil. Mężczyzna pokiwał głową w zadumie. Nie mówił nic przez dłuższą chwilę i nagle uśmiechnął się nikle, nieco smutno.
— Matka byłaby z ciebie dumna, Ethel — mruknął cicho.
Przykuło to uwagę Ethel, której serce zabiło szybciej na dźwięk tych słów. Spojrzała na niego zdumiona. Wzrok ojca wydawał się być teraz mniej oderwany od rzeczywistości niż zwykle.
— Tak, tato, tak — odparła słysząc napięcie w swoim głosie, związane z szybszym biciem serca. Chciała podtrzymać ten przebłysk. – Dziękuję, tatusiu – dodała z uśmiechem, kładąc mu na dłoni swoją rękę. Mężczyzna jednak zmarszczył lekko brwi, najwyraźniej znów nie bardzo orientując się w otaczającej go rzeczywistości i cofnął dłoń, wyraźnie zmieszany.
— A panienka odwiedza swoją rodzinę? — zagadnął. Ethel uśmiechnęła się delikatnie, choć nie można było nie zauważyć, że przez jej twarz przemknął cień bólu.
— Tak, czasem odwiedzam ojca — odpowiedziała, wyraźnie siląc się na wesoły ton i pilnując by łzy nie napłynęły jej do oczu. To mógł być jego ostatni przebłysk pamięci. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zwiesił głowę, najwyraźniej przysypiając na chwilę.
Wychodząc przez bramę pomachała do niego z uśmiechem. Mężczyzna pożegnał ją ciepłym słowem, znów tytułując ją „panienką”. Gdy drzwi się za nim zamknęły, Ethel przygryzła dolną wargę, chowając swój ból bardzo głęboko. Spojrzała na kartkę, którą przygotowała rano.
1. Tęskniłam, Vlado
2. Wszystkiego najlepszego, Teddy
3. Nie boję się ciebie, szkapo
4. Kocham cię, tato.
Pojedyncza łza skapnęła na świstek, który wylądował po chwili na ziemi. Ruszyła na Pokątną by tam spędzić świąteczny wieczór. I życzyła sobie tylko jednej zmiany: by za rok nie życzyła sobie samotności.