Szmaragdowe oczy Alberta wwiercały się w jej plecy już
od dobry kilkunastu minut. W tym czasie zdążyła jedynie posegregować wszystkie
fiolki z lekami zgodnie z wcześniej na pisaną przez nią rozpiską, aby nie
mieszać eliksirów na kaszel z tymi na ciężki katar alergiczny oraz wywarów na o
parzenia z tymi na bóle w stawach postanowiła wyznaczyć odpowiednie miejsca dla
każdego rodzaju i za przyzwoleniem swojego mentora postanowiła jak najszybciej
się z tym uporać, by uniknąć kolejnego zamieszania, oraz wypisać kilku uczniów.
Wcześniej, gdy poprosił ją o rozmowę starała się od niej wykręcić, rzucając
pierwszymi lepszymi argumentami, jakie przyszły jej do głowy- natłok pracy
spowodowany jej miesięczną nieobecnością oraz dziwną tendencją wzrostową dotyczącą
osób chorych i poszkodowanych, leżących w skrzydle szpitalnym. Jednakże ku jej
nieszczęściu uparta natura mężczyzny postanowiła wyjść na jaw akurat w
momencie, gdy najmniej tego chciała. Kilka miesięcy temu byłaby z niego dumna,
w końcu od lat mówiła mu, że powinien w końcu pokazać jaja i nie ulegać tak
łatwo ja miał w zwyczaju. W tej chwili jednak jego upór ją przytłaczał, co w
połączeniu z targającymi nią emocjami związanymi z wyjazdem do Afryki, Teddym
czy rodziną tworzyło coś na kształt wielkiego kowadła zawieszonego na jej szyi.
To wszystko ciągnęło ją w dół.
̶ ̶ Opowiedz mi wszystko od początku ̶ ̶ nie
musiała nawet na niego patrzeć.
Oczami wyobraźni widziała pełne determinacji
spojrzenie skupione na jej plecach, dłonie zaciśnięte na krawędzi jej biurka,
usta zaciśnięte w wąską linię i te włosy zmieniające kolor z wpadającej w
granat czerni w ognistą czerwień. Odetchnęła głęboko na chwilę dając się
ponieść fali wspomnień. Minęło już sześć lat a jedynymi osobami, które
wiedziały o jej krzywdzie byli jej rodzice, dziadkowie oraz nielicznie wybrani
z jej rodzeństwa i wujek Krum. Od niedawna do tego grona trafił też Teddy,
jednak z jego zachowania nie udało jej się wywnioskować, za kim się opowiadał i
czy w ogóle zrobiło to na nim wrażenie. Teraz nawet nie chciała znać jego
zdania, szczerze powiedziawszy miała go w nosie, choć serce na przekór rozumowi
wyrywało się z jej piersi za każdym razem, gdy jego sylwetka mignęła jej gdzieś
na horyzoncie. Wewnętrzna rozterka towarzysząca jej od pewnego czasu także była
zaliczała się do tych rzeczy, przez które noce spędzała na oglądaniu sufitu
swojego pokoju zamiast oddać się przyjemnościom związanym ze snem.
W końcu odważyła się do niego odwrócić. Leniwym
krokiem zmniejszyła dzielącą ich odległość i usiadła na skraju biurka zaraz
obok mężczyzny. Odchyliła głowę w tył pozwalając sobie na chwilę relaksu, który
śmiało mogła nazwać ciszą przed burzą. Po chwili poczuła ciepłą dłoń zamykającą
się na jej dłoni ̶ znak otuchy i jednocześnie zachętę do podjęcia
rozmowy. Wiedziała, że bardzo zależało mu na prawdzie i ranił go fakt, że
pomimo tak długiej znajomości nadal wiedział o niej tak niewiele, choć bywały
momenty, gdy zdawało się, że zna ją lepiej niż ona sama.
̶ Co chcesz wiedzieć? ̶ niepewnie
spojrzała w jego kierunku, delikatnie odwzajemniając uścisk.
Niby niewinny gest jednak dla niej miał ogromne
znaczenie, był przejawem ciepłych uczuć, jakie do siebie żywili, ale
jednocześnie okazaniem zaufania wobec tej drugiej osoby, którą okazał się być
Albert. Ten sam, który niezmiennie mimo różnicy wieku, profesji oraz charakteru
stał przy jej boku i o dziwo nigdy nie narzekał. W ciągu ich długoletniej
znajomości nie usłyszała ani jednego słowa skargi czy zażalenia dotyczącego jej
postępowania. Owszem, wielokrotnie dzielił się z nią jej opinię, dawał rady i
służył pomocą, jak to robią przyjaciele, jednak nigdy nie zakwestionował jej
wyboru. Dawał jej wolną rękę i zawsze szanował jej zdanie, tłumacząc się starym
powiedzeniem, jakoby to człowiek mógł się czegoś nauczyć jedynie na własnych
błędach. Najwidoczniej Victoire była specjalnym przypadkiem potwierdzającym tą
regułę, jednak nawet to nie spowodowało zmiany w zachowaniu mężczyzny. Nadal
był i nie zamierzał jej zostawić, jak inni.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, bardziej z
nerwów, choć na jego twarzy odmalował się wyraz chwilowej ulgi zaraz
zastąpionej pełnym skupieniem.
̶ Wszystko. Od początku.
Głośne westchnięcie wyrwało się z jej ust, które po
chwili wygięły się w nieprzyjemnym dla oka grymasie niezadowolenia. I chociaż
była przygotowana na to, co miało za chwilę nastąpić, zawahała się. Cień
strachu nagle powiększył się w jej wnętrzu zakrywając zdrowy rozsądek oraz
wywołując z ukrycia stare nawyki. Nagle odczuła potrzebę natychmiastowej
ucieczki, zaszycia się w jakimś ciemnym pomieszczeniu i pozostania tam aż
mężczyźnie się nie odwidzi. Jednak trwało to tylko chwilę, po kilku sekundach
zdołała opanować się na tyle by być w stanie otworzyć usta i zacząć swój
monolog.
Z trudem udało jej się skupić spojrzenie na twarzy
Alberta.
̶ ̶ Byłam dziewczynką, kiedy to się zaczęło. Pierwsze
wspomnienia mam chyba z okresu, gdy jeszcze moczyłam pieluszki. Był w naszym
domu niemal codziennie od rana do wieczora. Nie byłam najstarsza, były tam tez
inne dzieci i wtedy jeszcze bawił się jedynie z nimi. Dopiero, gdy już w pełni
potrafiłam skleić jedno zdanie i gdy nie przewracałam się po postawieniu kilku
kroków…nie wiem ̶ zatrzymała się chwilę by wziąć głębszy oddech i
przez chwilę zastanowić się nad przyczyną zmiany jego zachowania ̶ Chyba
mnie zauważył. Albo ja jego. To dość skomplikowane w każdym razie zaczęliśmy
się poznawać. Dwoje poszukiwaczy w jednym pomieszczeniu. Rządni przygód i
odkrywania najróżniejszych tajemnic. Byliśmy nierozłączni jak bohaterowie dobrej
komedii. Zawsze na dobre i na złe. Nie myśl sobie, że zawsze wszystko szło
gładko. Mieliśmy różne charaktery, chociaż łączyło nas dążenie do bycia
liderem. Możesz sobie wyobrazić jak trudno nam było dojść do kompromisu, jak
trudno było opuścić dumę by pogodzić się po kolejnej kłótni. Czasami nie
odzywaliśmy się do siebie przez kilka tygodni, aż w końcu w nasze relacje
musiał wkroczyć ktoś trzeci. Zazwyczaj był to mój ojciec albo babcia
Molly ̶ kąciki jej ust zadrżały delikatnie unosząc się ku
górze ̶ W każdym razie tak to wyglądało, do czasu aż on nie poszedł
do szkoły. Przez dwa lata widziałam go jedynie w wakacje i przerwy świąteczne,
ale to też nie zawsze, gdyż wraz moją matką zaczęliśmy coraz częściej odwiedzać
rodzinę we Francji. Gdy tak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że robiła to
celowo by mnie od niego odciągnąć. Już wtedy, jako niespełna dziewięciolatka
nie widziałam świata poza moim o dwa lata starszym przyjacielem. Czy już wtedy
byłam zakochana? Nie. To był raczej rodzaj fascynacji wynikający z długoletniej
znajomości związany także z głębokim przywiązaniem emocjonalnym. A przynajmniej
tak to sobie teraz tłumaczę. W każdym razie na chwilę się od siebie
oddaliliśmy. Wszystko zmieniło się, gdy sama poszłam do szkoły. Nawet pamiętam,
że przez krótki 0okres czasu miałam lepsze kontakty z tobą niż z nim, chociaż,
różni nas niespełna pięć lat. Potem, gdzieś tak w połowie pierwszego roku
wszystko zaczęło się naprawiać i nie ukrywam, że był to najlepszy okres w moim
życiu. Znowu byliśmy razem, na dobre i na złe. Chłopiec, którego włosy
zmieniały kolor statystycznie, co kilkanaście sekund i dziewczynka, której nos
był czasami wyżej niż cała reszta jej drobnego ciałka. Nie zanudzam cię?
Mężczyzna zaprzeczył kręcąc głową.
̶̶ ̶ Nie, nie. Kontynuuj.
̶̶ ̶ Dobrze. Więc, na czym to ja skończyłam?
̶ ̶ Na naprawieniu relacji już w Hogwarcie
̶ ̶ Ach tak, rzeczywiście ̶ ̶
uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, zaraz wracając do swojego
monologu ̶ ̶ Nie pamiętam, kiedy dokładnie zapragnęłam czegoś więcej.
To było chyba w trzeciej klasie. Wiesz dziewczęce hormony, i te sprawy. Nagle
zaczęłam na niego patrzeć inaczej. Przestał być dla mnie „Idiotą, który
stara się wszystkim zaimponować, a nie potrafi nawet ogarnąć swoich włosów”, a
stał się moim idiotą. Ten okres pamiętam jak przez mgłę. Wiem tylko, że rok
później już byliśmy parą i wtedy właśnie myślałam, że lepiej już być nie może.
Byłam najszczęśliwszą dziewczyną w Hogwarcie mającą najlepszego faceta,
kochającą, choć nieco dziwną rodzinę, świetne oceny i ambicje by w przyszłości
zostać Ministrem Magii w Londynie ̶ przerwała na chwilę zmieniając
nieco ton swojej wypowiedzi. Jej oczy wcześniej błyszczące straciły swój blask.
Nie trzeba było być specjalistą w dziedzinie psychologii by zrozumieć, co się
za chwilę stanie. Ze świstem wypuściła trzymane w płucach powietrze
̶ Jednak wszystko to, co dobre musi się kiedyś skończyć. Życie jest
brutalne i musi zepsuć wszystko to, co piękne. Może mój związek nie był
idealny, nie zaprzeczę, że kłóciliśmy się wielokrotnie, często nawet gorzej niż
zazwyczaj, jednak nie ulega wątpliwości, że obydwoje się kochaliśmy. Może nawet
mocniej niż powinniśmy. Kiedy ze mną zerwał myślałam, że umarłam. Czułam się
pusta, bez żadnego konkretnego celu krążyłam po Hogwarcie szukając. Szukałam
tego, co mi zabrał, jednak z czasem przestałam mieć do tego chęci i siły.
Ciebie już wtedy nie było, więc nie widziałeś mnie w tamtym okresie,
nieokrzesanej, smutnej i pozbawionej chęci do pracy. Naprawdę myślałam, że nie
uda mi się pozbierać po tym wszystkim. I w końcu zaczęłam robić błędy.
Pierwszym z nich był O’Maley ̶ mimowolnie mocniej zacisnęła palce
na jego dłoni spinając każdy mięsień swojego ciała. Te wspomnienia były dla
niej najbardziej bolesne, a samo mówienie o tym człowieku, przyprawiało ją o
nieprzyjemne ciarki ̶ Był miły i szarmancki, zaczął się
mną opiekować. Po części to dzięki niemu na chwilę wyszłam na prostą i znów
byłam tą starą dziewczyną z nosem w chmurach. Ale to trwało jedynie do czasu,
aż nie wspomniałam o nim. Wiesz, każda dziewczyna musi się w końcu wygadać, a
jako że weszliśmy z Dominickiem w fazę pomiędzy przyjaźnią a związkiem, nie
ukrywam, że znaleźliśmy się w niej jedynie, dlatego, że chciałam jak
najszybciej uciec od wspomnień związanych z Lupinem, chciałam by to on był tym,
któremu powiem wszystko. Tyle, że on tego nie chciał. Ba, informacje na temat
mojego byłego okazały się być czerwoną płachtą na byka jak był O’Maley. Nigdy
wcześniej, ani nawet potem nie bałam się tak jak w tamtej chwili, gdy mnie uderzył.
Nie był to ostatni raz, ale ten pierwszy zawsze boli najmocniej i jest pod
każdym względem najgorszy. Nawet teraz pamiętam jak jego ręka dotknęła mojego
policzka, jak odleciałam metr dalej. To ciepło zmieszane z bólem, strach
połączony z obrzydzeniem. Nie wiedziałam, czym sobie zasłużyłam na takie
traktowanie, dlaczego on mi to robi. Wmawiał mi, że jestem zerem, że moje
zdanie się nie liczy. Że nie mam prawa mówić bez jego pozwolenia. Był chory,
teraz to wiem, ale wtedy tłumaczyłam to sobie inaczej. Jako, że byłam osłabiona
po rozstaniu, sama zaczęłam sobie wmawiać, ze rzeczywiście jestem zerem, że to
moja wina, i że, o zgrozo tylko on może mi pomóc się z tym uporać ̶
gdy po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, mężczyzna przygarną ją do siebie
ramieniem. Szczerze powiedziawszy nawet nie zarejestrowała tego faktu. Była
zagubiona we własnych wspomnieniach, nie panowała nad swoim ciałem. Słowa
płynęły z jej ust swobodnie bez żadnej kontroli. W innym wypadku już dawno by
zamilkła ̶ Wszystko skończyło się z dniem, gdy skończył szkołę.
Wtedy odważyłam się powiedzieć rodzicom. To nie tak, że nie zauważyli wcześniej
mojej zmiany, tyle, że przypisywali ją mojemu rozstaniu. Kiedy dowiedzieli się,
co tak naprawdę się stało…mama płakała kilka dni, ojciec pluł sobie w brodę i
krzyczał, nie na mnie, lecz na siebie. A ja siedziałam przy oknie gapiąc się w
dal i pewnie siedziałabym tam dalej, gdyby nie wujek Krum, który nieświadomie
uchronił mnie od obłędu. Trzy miesiące po tym, jak powiedziałam rodzicom
dostałam list z zaproszeniem do Dumstrangu. Mimo wszelakim założeniom zarówno
swoim jak i reszty, kilka dnie później wałęsałam się po wielkiej rezydencji
Victora. Czas spędzałam albo na spacerach albo czytając, niewiele razy miałam
sposobność porozmawiać z wujem, chociaż była to chyba moja wina. Unikałam go,
mimo że on wielokrotnie chciał ze mną nawiązać konwersację. Teraz tego żałuję,
bo wiem, że starał się mi pomóc. Możesz mi nie wierzyć, ale mimo wszystko mój
wuj jest dość mało gadatliwy, a jednak starał się dla mnie. Widzę to dopiero
teraz i każdego dnia dziękuję mu za to, bo bez niego nigdy nie byłabym tu,
gdzie teraz jestem ̶ nieświadomie wtuliła się w ciało
mężczyzny, jedną dłoń usadawiając na jego ramieniu drugą zaś kurczowo
zaciskając na jego koszuli ̶ Spędziłam tam rok użalając
się and sobą i starając się skleić siebie. Trwało to dość długo, jednak po tym
okresie można było doszukać się we mnie zmian. Mówiłam więcej, wychodziłam do
ludzi, nawet rozmawiałam z wujem i wysyłałam listy do rodziców, i do ciebie.
Chodziłam na mecze, pojawiałam się w barach, bibliotekach. Na nowo uczyłam się
żyć. I wtedy nastąpił kolejny przełom. Tą historię już znasz, ale chciałeś
wiedzieć wszystko, więc i ją opowiem. Byłam w sklepie po parę rzeczy dla wuja,
jakieś maści na obolałe mięśnie i stawy, gdy jedna z klientek wylała na siebie
wrzący napar wywołujący straszne podrażnienia i wysypkę. Widząc to zaczęłam
działać instynktownie. Profilaktyki w takich sytuacjach uczyli nas na
zielarstwie, więc wystarczyło jedynie szybko zmieszać odpowiednie składniki i
podać je poszkodowanej. Nadal nie wiem jak to się stało, że znalazłam wszystkie
na półkach i zanim pojawili się sanitariusze kobieta była stabilna. Wiem jedno,
w tamtej chwili zrozumiałam, że chcę pomagać ludziom. Nie takim jak ja, ze
zrytą psychiką i absurdalnymi problemami tylko tym, których prześladuje pech.
Reszta jest dość przewidywalna, poszłam na uniwersytet, szybko zaliczyłam
wszystko i gdy miałam wybierać miejsce stażu dostałam propozycję pracy w
Hogwarcie, którą dzięki tobie oraz rodzicom przyjęłam.
̶ I tak oto, znowu spotkałaś Lupina.
Przytaknęła mu, unosząc głowę na tyle, by widzieć jego
twarz.
̶ I tak oto znowu spotkałam Lupina. Resztę tego
melodramatu znasz.
̶ I zastanawiam się, czy przypadkiem nie
powinienem znaleźć tego drania i nie zrobić mu tego samego, co on tobie.
̶ Mówisz o O’Maleyu czy Lupinie?
̶ Jednym i drugim
̶ jego uścisk nieco zelżał, jednak nadal jakby bojąc się, że zaraz
mu ucieknie trzymał ją na tyle mocno, by nie mogła mu się wyślizgnąć
̶ Nie mogę tego zrozumieć. Jak to możliwe, że takiej wspaniałej
osobie jak ty, przydarzyło się coś takiego w takim miejscu ̶
pokręcił głową, po chwili wtulając się w zagłębienie jej szyi ̶ Nie
rozumiem tego.
̶ I nie musisz. Wystarczy, że wiesz
̶ nieśmiało wyciągnęła w jego kierunku dłoń, dotykając palcami jego
policzka ̶ Chciałam, abyś wiedział, bo jesteś dla mnie bardzo ważny
i dopiero wyjazd do Afryki mi o tym przypomniał. Jesteś moim przyjacielem
Albercie i nic tego nie zmieni ̶ stanowczym gestem zmusiła go, by
na nią spojrzał ̶ Zawsze, i na zawsze, pamiętasz?
Nie musiał jej odpowiadać. Widziała w jego oczach ten
charakterystyczny błysk. Obietnic takich jak ta się nie zapomina, w
szczególności, jeśli złożyło się ją bliskiej sercu osobie. A zarówno jak
Victoire tak i Albert musiał zauważyć, że z każdą chwilą byli sobie coraz
bliżsi, mimo że jednocześnie kobieta zaczęła się na nowo zbliżać do Tedda.
Jednak nawet nie miało wpływu na umacnianie się ich więzi i pielęgnację
uczucia, jakie pojawiło się między nimi kilka miesięcy temu.
Albert uśmiechnął się nie śmiało i zanim zdążyła się
zorientować przyłożył swoje czoło do jej. Taka bliskość z początku nieco
pesząca, po kilku dłuższych chwilach stała się dla niej lekarstwem na wszelakie
bóle. Jeśli przed chwilą miała ochotę się rozpłakać to szybko wyrzuciła to ze
swojej świadomości. Teraz liczył się tylko on i ich zmieszane oddechy oraz
równy rytm wybijany przez ich serca.
̶ Zawsze i na zawsze.
̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶ ̶
Nie wiem cóż mam rzec, gdyż jest to moje pierwsze zetknięcie z taką formą. Tak moi drodzy, Owca napisała swoją pierwszą notkę. Koniec świata, armagedon, Ragnarok i tak dalej. Bądźcie chociaż trochę wyrozumiali co do tego na górze. Nadmienię jeszcze, że wszystko co się znajduje w tej notce zostało ukształtowane podczas pisania wątków i, jakby kogoś naszła ochota, zarówno postać Alberta jak i Dominicka, jest do oddania. Ale to tak na marginesie.
Wszelakie błędy poprawię jak tylko uda mi się usiąść na dłuższą chwilę do laptopa.