1 | 2 | 3
fc: Iliana Chernakova | Daughter 'Home'
Odmłodziłam Martynkę, bo nie była zbyt dobrą stażystką...
Z chęcią przyjmę każdy wątek, najlepiej oparty na relacjach.
Chyba standard no, ale szukamy jej miłości, eh.
gg - 25602335; stalowa.bajka@gmail.com
(Albus, ...)
fc: Iliana Chernakova | Daughter 'Home'
Odmłodziłam Martynkę, bo nie była zbyt dobrą stażystką...
Z chęcią przyjmę każdy wątek, najlepiej oparty na relacjach.
Chyba standard no, ale szukamy jej miłości, eh.
gg - 25602335; stalowa.bajka@gmail.com
(Albus, ...)
[Witam ponownie w naszych skromnych progach, życząc udanej zabawy oraz sporych zapasów weny :)]
OdpowiedzUsuńTeddy Lupin
[ Hej!
OdpowiedzUsuńPoczytałam sobie Twoje poprzednie karty i trochę nie rozumiem, skąd w ślignonce taki pociąg do biednego, zupełnie innego kulturowo kraju, innej wierze i w ogóle to niepodobne do dziewczynki z dobrego domu. :) ]
Victor Barber
[cześć. :3
OdpowiedzUsuńja się odważę zaprosić do siebie na wątek, jeśli tylko masz ochotę. c:]
Forsyth Lester / Lily Potter
[Cześć. Te Indie są interesujące, motyw zaginionego przyjaciela wydaje się znajomy (brat Delmare'a również zaginął).]
OdpowiedzUsuń[czyżby matury? :>
OdpowiedzUsuńForsyth kombinuje trochę przy tworzeniu nowych eliksirów, bo bardzo chciałaby ożywić jedyne osoby, które mogłyby udzielić odpowiedzi na nurtujące ją pytanie, więc może coś w tą stronę? Sissy jest nieco młodsza od Martynki; mogłaby przyjść zagadać o pomoc kogoś bardziej doświadczonego. czy coś. i wtedy dziewczyny musiałyby się znać bliżej niż na zwykłe "cześć", bo Lesterówna nie prosi o nic ludzi, którym nie ufa. c:]
Forsyth Lester
[O boziu! Jakie śliczne zdjęcia, jakie wspaniałe kody! Karta wygląda po prostu przepięknie. Martine oczywiście kojarzę i muszę przyznać, że niejednokrotnie zaglądałam sobie do jej starej karty, tak o, bo była naprawdę przyjemna dla oka. Z tą jest podobnie. Och, nawet mają z Jemmą takiego samego patronusa!]
OdpowiedzUsuńJemma/Molly/Maxine/Fanney
♥ - krótka piłka, nie mam nic więcej dodania.
OdpowiedzUsuń[Racja, nie taki diabeł straszny jak go malują, a jędzowatość Adalyn jest całkowicie uleczalna. Chociaż chyba nikomu nie chciałoby się tego leczyć. Ja też chętnie bym je powiązała, bo Martynka wydaje się dość wycofana i cicha jeżeli chodzi o życie w szkole, więc chyba jest tak samo z boku jak Adalyn. To mogłoby je jakoś połączyć.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to piękna pani na zdjęciu, no i bardzo jestem zachwycona cytatem Daughter w tytule]
Adalyn
[jeju, jaki zaszczyt. <3
OdpowiedzUsuńwięc przybywam, zwarta i gotowa! masz może pomysł na relację między naszymi pannami?]
Jojo Spring
[Jestem jak najbardziej za! Proponuję zacząć przy stole w Wielkiej Sali, tak żeby było duuużo widowni, a potem może zobaczymy jak rozwinie się sytuacja w trakcie? Zaczniesz, czy chcesz żebym ja to zrobiła?]
OdpowiedzUsuńAdalyn
[to powodzenia w przyszłym roku! poczułam się staro. ;_;
OdpowiedzUsuńja na to jestem bardzo za, tylko powiedz mi, kto zaczyna.]
Forsyth Lester
[Najgorzej z wątkami ma chyba Fanney, a naprawdę ją lubię i chciałabym ją rozruszać. :c Może to nie do końca właściwy powód, ale innego kryterium podać nie umiem, więc zawsze coś. Poza tym wydaje mi się, że mogłyby się dogadać.]
OdpowiedzUsuńJemma/Molly/Maxine/Fanney
[Dla czcicieli Scorpiusa zawsze znajduję czas :D Tym bardziej, że przyda mi się jakiś wątek z innym Ślizgonem :)
OdpowiedzUsuńMasz jakieś propozycje czy muszę wytężyć moje szare, zmęczone nauką komórki? :D ]
Scorpius Malfoy
Obserwował Martine, gdy ta rzucała zaklęcie na miotłę i gałąź. Ktoś kiedyś opowiadał mu o alchemii, sztuce zamieniania jednej rzeczy w inną o dokładnie takiej samej wartości i masie. Mimo to nigdy nie miał szansy się tego nauczyć. W Hogwarcie nie było takiego przedmiotu. Transmutacja jednak zdawała się całkowicie im wystarczać, biorąc pod uwagę cuda, które właśnie wyczyniali. Lecieli do Indii, naprawdę lecieli do Indii. Tyle planów, tyle przygotowań. Wciąż nie wierzył, że rzeczywiście tu stał, w polskim polu, na drodze do kraju ich marzeń. Uśmiechnął się do dziewczyny najszczerzej, jak tylko potrafił.
OdpowiedzUsuń– Aye aye, kapitanie! – zawołał i ruszył pewnym krokiem w stronę miotły, która czekała gotowa na użycie.
Wsiadł na miotłę, po drodze zabierając swój plecak i przywracając go do małych rozmiarów.
– Będziesz musiała wziąć mój plecak na plecy, bo się nie usadowimy – powiedział i popatrzył na nią przepraszająco, wręczając jej niewielki pakunek.
Wszystko działo się tak szybko. W momencie, gdy oderwał się od ziemi, poczuł się, jakby znowu miał rozegrać mecz Quidditcha na stadionie w Hogwarcie. Uśmiechnął się delikatnie. Nie miał zamiaru grać w reprezentacji swojego domu na szóstym roku, jednak mimo to wciąż sprawiało mu to przyjemność. W pewnym punkcie jednak stwierdził, że to miłe łaskotanie w okolicach żołądka i kolejne dawki adrenaliny były warte mniej niż pokazanie rodzicom, iż wcale nie ma zamiaru słuchać się ich zasad. Ba, na ten moment nie miał nawet w planach wracać do szkoły. Do kraju. Chciał zostać z Martine w Azji, zwiedzać Indie i kraje w okolicy. Chciał się wyrwać od rodziny, od oskarżycielskiego wzroku swojego brata, zawodu w oczach ojca i żalu na twarzy matki. Chyba jedynie widok czytającej Lily był czymś, za czym mógłby faktycznie tęsknić, przywołując na myśl dom.
Tymczasem jednak wiatr wiał mu w twarz, pola oddaliły się na tyle, że przypominały siatkę wyplataną zielonymi i brązowymi liśćmi. Jakby to babcia Molly wyhaftowała mu cały ten obrazek i podarowała jako prezent w Święta Bożego Narodzenia. Starał się nie zwracać uwagi na palce, które przymarzały mu do miotły i na odmarznięte uszy, czerwone i obolałe od zbyt długiego kontaktu z chłodnym wiatrem. Czuł ręce Martine oplatające go w pasie, jej klatkę piersiową przytuloną do jego pleców. I czuł się jak w domu.
Dopiero po kilku godzinach zaczął odczuwać zmęczenie. Nie dał rady zachwycić się krajobrazami Turcji, bo gdy tylko rozłożyli namiot, zasnął jak dziecko. Podobnie było w Iranie, gdzie zrobili kolejny przystanek, niedaleko granicy z Pakistanem.
Do Indii dotarli na sam wieczór następnego dnia. Wysokie budynki Barmeru świeciły w oddali, jakby zapraszając go do siebie, podczas gdy Albus i Martine siedzieli przed świeżo rozłożonym namiotem na skrawku zielonej trawy.
– Jesteśmy w Indiach, Martine – szepnął z błogim uśmiechem, starając się zachować obraz Barmeru w pamięci.
Popatrzył na Mahoney, która wydawała się równie zauroczona tym widokiem, a jednocześnie próbowała walczyć z opadającymi powiekami.
[Przepraszam za to coś wyżej ;___;]
Albus
[Z Tobą zawsze. <; Trzeba jakoś rozweselić Martine po tym, jak straciła Felixa.]
OdpowiedzUsuńIgor
[Skoro Martine często przesiaduje nad jeziorem, możemy tam umiejscowić akcję. Igor pójdzie popływać i w pewnym momencie zaatakuje go stado druzgotek. Zdoła im uciec, ale dotkliwie zranią mu nogę, czego świadkiem będzie dziewczyna. Co się potem stanie, zależy też od Ciebie i Twojej postaci, ale myślę, że w taki mniej więcej sposób można by zacząć. :)]
OdpowiedzUsuńIgor
Na jego usta wkradł się opiekuńczy uśmiech, gdy Martine wybuchła płaczem i wtuliła się w jego ramię. Położył dziewczynie dłoń na głowie i przymknął powieki. Nie docierało do niego to, że naprawdę znaleźli się u celu. Naprawdę siedzieli w namiocie w Indiach, w miejscu, gdzie od samego początku chcieli się znaleźć. Naprawdę uciekli z deszczowej Anglii, naprawdę opuścili rodzinne domy. Dolina Godryka znajdowała się teraz tysiące mil dalej, pogrążona w przygnębiającej monotonii i nudzie. Tymczasem on siedział w skromnym namiocie z jedną z najważniejszych osób w jego życiu, obserwując światła Barmeru, o którym wcześniej miał okazję jedynie czytać.
OdpowiedzUsuńNie minęło dużo czasu, a Martine zasnęła mu na ramieniu. Delikatnie położył ją na ziemi i opatulił śpiworem, po czym sam położył się obok. Nie musiał czekać długo na sen. Przyszedł sam. Albus był wykończony, zmarznięty i głodny jak wilk, a jednocześnie zbyt podekscytowany, aby tknąć chociażby banana, którego miał w plecaku. Odpłynięcie w krainę snów stanowiło jedynie kwestię czasu.
Jęknął cicho, gdy ktoś potrząsnął jego ciałem, brutalnie przerywając mu odpoczynek. Uchylił leniwie powieki, a przed oczami ukazała mu się twarz Martine. Dziewczyna najwyraźniej coś mówiła, jednak nie do końca zrozumiał co. Zamknął oczy z powrotem, ale Mahoney nie dawała mu spokoju – po kilku minutach został brutalnie podniesiony do pionu. Wiedział, że nie zazna już ani chwili więcej snu, więc jedynie westchnął żałośnie, przecierając podkrążone oczy.
– Nie możesz umyć się sama i poczekać, jak się wyśpię? – wymamrotał i ziewnął przeciągle.
Czarne włosy opadały mu na czoło i przyklejały mu się do skóry. Suche usta zlepiały się ze sobą przy każdym wypowiedzianym słowie, a wygniecione i przepocone ubrania wyglądały niczym łachmany bezdomnego – szczególnie z błotną plamą na koszulce, o którą wzbogacił się w Iraku.
– W porządku, w porządku – mruknął i chwiejnie podniósł się z ziemi, ujrzawszy niemalże morderczy wzrok dziewczyny.
Zrozumiał jedno – nie było sprzeciwu. Martine chyba czuła się w Indiach jak ryba w wodzie, bo szła nad rzekę tak żwawym krokiem, jakby właśnie przespała dwanaście godzin i zjadła porządne śniadanie. Tymczasem zaspany Albus dreptał za nią, próbując się przebudzić. Świeże ubrania wcisnął sobie pod pachę. Dopiero teraz faktycznie poczuł, że obydwoje śmierdzieli, jakby spędzili kilka godzin zakopani w odpadkach na wysypisku śmieci. Fuj – przeszło mu przez myśl.
Stanął przy brzegu rzeki, obserwując Martine.
– Mam się przed tobą rozebrać, czy co? – spytał, unosząc jedną brew i wyszczerzając zęby w rozbawieniu.
Zaraz potem zaczął ściągać koszulkę, buty i spodnie, aż został w samej bieliźnie. Zmierzył Mahoney wzrokiem i westchnął cicho.
– W sumie to bardzo mi wszystko jedno – stwierdził po dłuższej chwili i pozbył się reszty ubrań, by zaraz wskoczyć do chłodnej rzeki, która w przeciągu ułamku sekundy pobudziła go do życia.
Martine była dla niego na tyle bliska, że granica wstydu gdzieś się zacierała. Miał w głębokim poważaniu to, czy widziała go nago, czy nie. Była niczym starsza siostra, taka prawdziwa, z wyboru. Zaśmiał się, kiedy i ona wskoczyła do wody, by zaraz ochlapać go nią prosto w twarz.
– Dostanie ci się za to!
Już nie taki brudas nr 2
Zaśmiał się, widząc Martine, która stara się zasłonić rękami. Wywrócił oczami i uniósł jedną brew ku górze. Typowo ślizgońska złośliwość kazała mu otworzyć buzię i powiedzieć:
OdpowiedzUsuń– Nie musisz się zasłaniać, i tak widziałem.
Szybko jednak tego pożałował, bo Martine niemalże go utopiła, ścigając chłopaka w rzece i łapiąc go za głowę po czym przytrzymując pod wodą. Na chwilę zapomniał, że Mahoney również była Ślizgonką z krwi i kości. Mimo to pałał do dziewczyny znacznie większą sympatią niż do brata czy ojca, przykłady gryfońskiej odwagi męstwa. Wolał ją, Martine, wesołą i czasem nieco niebezpieczną, o czym właśnie miał okazję się przekonać.
Wynurzył się z wody i odgarnął ciemne włosy z czoła, po czym wygramolił się na brzeg. Mimo tego, że się wytarł, jego skóra wciąż pozostawała wilgotna i miał problem z założeniem spodni, które przyklejały mu się do nóg. Posłał Martine mordercze spojrzenie, kiedy ta się z niego zaśmiała. Przecież to nie jego wina, że cały wszechświat był przeciwko niemu!
Gdy już jednak uporał się z ubraniami, ruszył razem z przyjaciółką do namiotu, żeby zwinąć wszystkie rzeczy i schować je do jego ogromnej torby, która zaraz potem na powrót zmieniła się w niewielki plecaczek. Poszedł z Martine w stronę miasta, które do tej pory jedynie oglądali z daleka. Uśmiechnął się lekko, przypominając sobie spokojną i uśmiechniętą twarz dziewczyny, gdy wczorajszego wieczora zasnęła mu na ramieniu. Chyba pierwszy raz w życiu widział ją tak szczęśliwą. Zniknęło gdzieś uczucie niepewności, które towarzyszyło mu na początku. Zniknęła troska o małą Lily, zniknął strach związany z opuszczeniem domu. Nie bał się, czuł, że wreszcie jest na swoim miejscu. Mógł złapać Mahoney za rękę i w razie czego po prostu ją przytulić. Tyle mu wystarczyło. Nie potrzebował zbędnych słów, komentarzy ludzi i miliona listów od rodziców. Jedynie obcy kraj, kąpiele w rzece i roześmiana twarz przyjaciółki.
Jego brzuch zaburczał niczym na zawołanie, gdy tylko Al usłyszał słowa Martine.
– Zdecydowanie – mruknął, gdy weszli do miasta.
Rozejrzał się dookoła. Przedmieścia były nieco opustoszałe, ale im bardziej zapuszczali się w zabudowany teren, tym więcej otaczało ich ludzi i trąbiących samochodów. Skrzywił się lekko, gdy kolejny klakson był tak głośny, że niemalże rozerwało mu bębenki w uszach.
– Cholera, Indie są strasznie głośne – powiedział z lekkim rozbawieniem.
Zauważył też, że Indie nie mają zbyt przyjemnego zapachu. Nie żeby mu to przeszkadzało, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze parę godzin wcześniej sam śmierdział gorzej niż Barber. Uśmiechnął się szeroko, gdy w oczy rzuciło mu się stoisko z jedzeniem. Świeże owoce wyglądały niczym sztabki złota, szczególnie że żołądek Pottera dawał o sobie znać tak bardzo, iż chłopakowi niemalże kręciło się w głowie.
Podszedł do około czterdziestoletniego mężczyzny. Pochylił się nad Martine i szepnął jej do ucha:
– Chyba czas wykorzystać twoje wilowe zdolności. – Wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Patrzył przez chwilę, jak Martine podchodzi do sprzedawcy i śmieje się perliście, mówiąc o kompletnych bzdurach. Przez krótki moment wydawało mu się, że włosy dziewczyny stały się nieco bardziej srebrzyste, a cera połyskliwa, jednak szybko zebrał się do kupy i pewnym krokiem podszedł do stoiska. Mężczyzna stał jak zaczarowany, zapewne nie rozumiejąc ani słowa z tego, o czym trajkotała Mahoney – nie wyglądał na wystarczająco wyedukowanego, aby znać angielski. Mimo to Albus bez żadnego problemu zwinął całkiem sporo owoców, które wrzucił do niewielkiego plecaka.
Kradziej
Starał się nie patrzeć w stronę Martine, gdy czarowała swoim wdziękiem sprzedawcę owoców. A mimo to nie mógł skupić się na swoim zadaniu, przeklinając siebie samego w duchu. Moc wili była silna, przyciągała go i sprawiała, że chciał objąć dziewczynę tu i teraz. Był jedynie nastolatkiem, na którego magiczne zdolności wielu istot działały zbyt mocno, aby był w stanie się im oprzeć. Może to dlatego spojrzał na przyjaciółkę, gdy ta wypowiedziała słowo „soczyste”, zawijając kosmyk lekko srebrzystych włosów wokół palca. Nawet nie zauważył, kiedy cały czar prysł, otoczka romantyzmu zniknęła, a kokos, którego upuścił, potoczył się po ziemi prosto pod nogi sprzedawcy.
OdpowiedzUsuń– Kurwa – przeklął pod nosem, zaciskając zęby.
Ktoś złapał go za rękę i zaraz biegł uliczkami Barberu, przeciskając się między ludźmi. Nie patrzył za siebie, po prostu pędził tam, gdzie go nogi poniosły. Wciąż widział przed sobą plecy Martine, które w pewnym momencie jednak nagle zniknęły mu z pola widzenia. Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił się na pięcie, spoglądając na przyjaciółkę, która właśnie podnosiła się z brudnego chodnika. Syknęła cicho z bólu i już wiedział, że coś jest nie tak.
– Cholera, na lodowisku jeszcze rozumiem, ale na prostej drodze? – jęknął żałośnie, by następnie zacisnąć palce na różdżce skrytej w jego kieszeni.
Ogarnął wzrokiem patrzących na nich mugoli i nagle zrozumiał, że nie może czarować – nie tylko dlatego, że by ich zdemaskował przed nieczarodziejską częścią społeczeństwa, a również dlatego, że miał na sobie Namiar. Przekleństwo, które ograniczało jego ruchy na każdym kroku, sprawiając, że Ministerstwo zjawiłoby się tu w przeciągu minut, gdyby tylko użył jakiegokolwiek zaklęcia.
Zielone oczy Pottera skierowały się w stronę kuśtykającej ku niemu Mahoney. „Na co czekasz?!” – słyszał jak zza ściany. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli Martine użyje sztuczek wili, nie podziała ona na żeńską część tłumu, w którym się znajdowali. Przygryzł nerwowo wargę. Stał tam może jakieś pięć sekund, ale wydawało mu się, że minęła cała wieczność.
Nagle zdjął z pleców pakunek i zaczął w nim nerwowo grzebać, jednocześnie podchodząc szybkim krokiem do Martine. Wyciągnął z plecaka dużą, niepozornie wyglądającą płachtę i założył sobie rękę dziewczyny na ramię, pomagając jej chodzić, by następnie szybko skręcić w nieco mniejszą, ciemniejszą uliczkę. Sprzedawca ze swoją córką przepychali się przez tłum gapiów, krzycząc coś w języku hindi, podczas gdy Albus narzucił na nich skradzioną pelerynę niewidkę. Uśmiechnął się lekko do Martine, wyglądając zza rogu niesamowicie ciasnej alejki między dwoma domkami, w której się teraz znajdowali.
– Czarować umiesz jak ta lala, ale chodzenie to słabo ci idzie, wiesz? – szepnął, patrząc dziewczynie w twarz i odgarniając jej włosy przylepione do czoła i wchodzące w oczy.
Uśmiechnął się i pokręcił głową z dezaprobatą.
ty też zostań bohaterem w swoim domu (albo na ulicy)
Zacisnął zęby, usłyszawszy komentarz Martine. Nie moja wina, że tak dobrze wyglądasz, przeszło mu przez głowę, jednak zaraz się za to zganił. Czasami strasznie denerwował go fakt, że Martine była pół-wilą. Była dla niego jak starsza siostra a mimo to chwilami nie mógł oprzeć się chęci zerknięcia na dziewczynę w sposób zupełnie inny niż bratersko-siostrzany. Westchnął cicho i pokręcił głową, by następnie posłać jej ledwie widoczny uśmiech.
OdpowiedzUsuń– Uznajmy, że to wina kokosa. – Zerknął w stronę głównej ulicy, gdzie mugole chodzili w kółko i szukali dwojga zaginionych złodziejów.
Wzdrygnął się lekko. Barber śmierdział sam w sobie, nie chciał dowiedzieć się, jak jest w areszcie. Sam fakt, że niewiele osób mówiło po angielsku, sprawiał, że nie czuł się w tym miejscu zbyt pewnie.
– Gdybym nie wziął peleryny, to prawdopodobnie teraz bylibyśmy w drodze na komisariat – rzucił pół-żartem, pół-serio. – Ale przynajmniej mamy co jeść. – Uśmiechnął się.
W jego plecaku spoczywała całkiem pokaźna ilość owoców prosto ze straganu, świeżych i soczystych. Na myśl o dzisiejszej kolacji ślinka napływała mu do ust. Kiwnął głową, kiedy Martine zaproponowała wypad do pubu. Zdecydowanie powinni ochrzcić swój przyjazd do Indii chociażby niewielkim toastem, jednak znając ich… Najpewniej nie skończy się na jednym drinku. Nie żeby Albusowi to przeszkadzało, po tylu przeżyciach naprawdę musiał się zrelaksować chociaż na moment.
Popatrzył z zainteresowaniem, jak dziewczyna leczy sobie kostkę. Nigdy nie szło mu dobrze w zaklęciach medycznych, był za to dobry w obronie przed czarną magią oraz eliksirach. Niektórzy mówili nawet, że mógłby postarać się zostać aurorem, jednak Albus za nic nie chciał być jak jego ojciec. Nie wiedział, co chce robić. Na chwilę obecną pragnął jedynie cieszyć się życiem tu i teraz, w Indiach, z prawdopodobnie najważniejszą osobą w jego życiu.
– Nie takie rzeczy się robiło – odparł i ruszył przed siebie, wciąż podtrzymując Martine, jakby martwił się, że jej kostka mimo wszystko nie pozwoli jej iść dalej.
Skrzywił się delikatnie, kiedy doszli do bardziej ruchliwej części Barberu. Nieciekawe typy kręciły się niemalże wszędzie, a ludzi było zdecydowanie za dużo. Nawet nie wiedział, jakim cudem udawało im się przemieszczać między wszystkimi mugolami i nie wpadać na nich niczym jakiś rodzaj niewidzialnej bariery. Jego nosa dobiegł jednak zapach mięsa, który dochodził z jednego z pubów. Popatrzył na Martine i od razu ujrzał, że dziewczyna myśli dokładnie o tym samym. Uśmiechnął się szeroko i ściągnął z nich pelerynę niewidkę, kiedy tylko skryli się w bezpiecznym miejscu między kolejnymi dwoma budynkami. W Indiach było niesamowicie dużo wąskich przejść.
– Chodźmy – powiedział i wszedł do Zdechłego Świniaka.
Zajęli stolik w rogu i właściwie nie musieli długo czekać. Albus zamówił sobie porządny obiad oraz jakiś alkoholowy specjał regionalny, którego nazwy nie potrafił nawet przeczytać. To samo zrobiła jego przyjaciółka. Po około piętnastu minutach mieli przed sobą zarówno jedzenie, jak i alkohol.
– Merlinie, tego potrzebowałem.
Albus
Nawet nie próbował patrzeć na to, co miał na talerzu. Wyglądało okropnie, ale mimo to smakowało całkiem dobrze. A może była to wina faktu, że był tak niesamowicie głodny, iż zjadłby nawet znienawidzone buraki? Patrzył na Martine z dezaprobatą, a zaraz potem zerknął na młodego kelnera.
OdpowiedzUsuń– Wylądujesz kiedyś za to w piekle, wiesz? – Uniósł jedną brew, popijając mocny trunek. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak okropne to uczucie, być zaczarowanym przez wilę.
Cóż, na pewno nie było okropne podczas samego czarowania. Jednak Albus zawsze miał wyrzuty sumienia, gdy przyłapywał się na zbyt długim patrzeniu w stronę Mahoney. Niekiedy zdarzało się tak, że jego serce mocniej zabiło, gdy dziewczyna spoglądała mu w oczy. I wiedział, że to wszystko wpływ krwi wili płynącej w jej żyłach. A mimo to czuł się z tym nieswojo.
– Nie narzekaj, tylko jedz. – Zaśmiał się.
Nie musiał czekać długo na to, aby poczuć wpływ alkoholu. Po parunastu minutach obraz przekrzywił się dosłownie o parę stopni, wszystko zdawało się mieć nieco zwolnione tempo… Do twarzy Martine również przylepił się nieschodzący uśmiech. Nawet nie zorientował się, kiedy Mahoney wstała i skierowała swoje kroki ku szafie grającej. Uniósł jedną brew, patrząc na to, co też dziewczyna wyprawia. Kiedy w lokalu rozległa się piosenka, wszystkie oczy skierowane zostały na przyjaciółkę chłopaka. Z jakiegoś powodu poczuł ukłucie zazdrości, jednak szybko minęło, gdy Martine, tańcząc, podeszła do niego i wyciągnęła ku niemu rękę.
– Nie – odparł krótko i stanowczo, mimo wszystko wciąż się uśmiechając. – I nie próbuj wykorzystywać na mnie tych swoich sztuczek.
Dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak kiepskim tancerzem był Albus. Nie uczestniczył w balach szkolnych, a jeśli już, to podpierał ściany. Z jakiegoś powodu bał się wzroku ludzi, którzy mogliby patrzeć na to wszystko i go oceniać. Nie lubił, nie chciał, nie potrafił. Rozrywkę odnajdywał w innych czynnościach, na przykład chodzeniu i odkrywaniu nowych miejsc, czy, po prostu, rozmowie. I w książkach o czarnej magii, ale o tym raczej nie wspominał.
– Musiałabyś mnie prosić na kolanach, a oboje wiemy, że tego nie zrobisz. – Podniósł się chwiejnie z krzesła, po czym cmoknął ją w nos, a następnie chwycił za rękę. – Chodź, są lepsze miejsca niż ta speluna. – Złapał swoją szklankę i dopił resztę trunku, po czym skierował się ku wyjściu, posyłając ironiczny uśmieszek wszystkim gapiom.
– Namaste – powiedział i otworzył drzwi wyjściowe.
Gorące powietrze ponownie uderzyło go w twarz. Indie nie były tak piękne, jak na zdjęciach. Nie pachniały najładniej, nie przedstawiały się tak cudownie, jak tego pragnął. A jednak był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, będąc właśnie w Barberze. Zaśmiał się, gdy potknął się o własne nogi i niemalże się nie przewrócił.
– Mugolski alkohol nie jest wcale gorszy, wiesz?
Albus
Ciepłe indyjskie powietrze łaskotało go łagodnie w twarz. O ile za dnia było okropnie gorąco, o tyle teraz, wczesnym wieczorem, zaczynało być naprawdę przyjemnie. Mimo że ledwo kiwał się na boki, gdy chodził, i miał szeroki uśmiech przyklejony do twarzy, choć przecież nie było ku temu żadnych powodów.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to nigdy wcześniej nie próbował mugolskiego alkoholu, jednak teraz był w stanie stwierdzić, że ludzie niemagiczni jednak umieli wymyślić coś znacznie lepszego niż te nudne smartfony, z którymi mugolaki w Hogwarcie chodzili do dyrektora ze skargami, że nie działają.
Zaśmiał się, widząc wesołą twarz Martine. Gdy była pijana, zachowywała się jak mała dziewczynka, mimo że była od niego starsza. Prychnął śmiechem, kiedy rozłożyła się na ziemi i zaczęła się turlać, śpiewając piosenkę, która jeszcze przed chwilą leciała w Zdechłym Świniaku.
– Okej, załatwię ci zachód słońca, ale przestań torować ludziom drogę! – zawołał z rozbawieniem, podtrzymując się ściany jednego z budynków, aby nie upaść.
Mugole stali i gapili się na Mahoney, jedni ze zdziwieniem, inny z rozbawieniem, a jeszcze inni z poirytowaniem na twarzach. Właściwie im się nie dziwił, też byłby wkurzony, gdyby ktoś zdecydował się turlać po chodniku i uniemożliwiać przejście.
– Chodź, Martine. – Wyciągnął do niej rękę i podniósł ją do pozycji pionowej, niemalże samemu przy tym upadając.
Ruszył chwiejnie wąską dróżką, wypatrując jakiegokolwiek budynku, a który dało się wejść, aż nagle jego oczom ukazał się niezbyt wysoki dom, przy którym ktoś pozostawił drabinę. Posłał przyjaciółce chytry uśmieszek.
– Chcesz zachód? To właź – powiedział, po czym poszedł w stronę drabiny.
Kiedy tylko dziewczyna zaczęła wchodzić na górę, ruszył za nią, starając się odwrócić wzrok od jej pośladków. Zaklął pod nosem, zrzucając całą winę na alkohol. Szybko jednak zaczął myśleć o czymś innym, bo drabina zakołysała się niebezpiecznie, sprawiając, że pisk Martine dobiegł jego uszu, a sam Albus niemalże przeżył zawał serca.
Odetchnął z ulgą, gdy znaleźli się na dachu, po czym usiadł przy krawędzi budynku.
Albusek szajbusek