Już nigdy nie będzie tą samą Martine Mahoney. Ukończyła szkołę, wyjechała do Indii, gdzie chciała zostać już na zawsze, ale najwyraźniej nie było jej to pisane. Ktoś z góry już zaplanował jej przyszłość, a ona nie miała na to żadnego wpływu. Udało jej się pogodzić z rodzicami, oddała sąsiadom głupiego kota Karalucha i wróciła do Hogwartu. Jedynego miejsca na ziemii, które potrafiła nazwać domem. Została stażystką eliksirów, bo mimo wszystko, nadal były one jedną z ważniejszych rzeczy w jej życiu.
Wróciła z nadzieją, że jej życie będzie lepsze niż było, jednak straciła nadzieję, tuż po przekroczeniu progu rodzinnej posiadłości. Rzekomo pogodziła się z rodzicami, jednak nadal wyczuwała ich karcący wzrok na sobie. Dziwili jej się, że postanowiła zostać marną stażystką eliksirów w Hogwarcie. Widzieli ją w Ministerstwie Magii, wśród najlepszych czarodziei. To jednak nie było to czego pragnęła Martine. Z resztą praca w szkole też nią nie była. Jedyne czego chciała to wolności. Wolności i Felixa, z którym nie słyszała się od jej wielkiej ucieczki. Ich wspólne zdjęcie wciąż spoczywa na dnie jej torby, którą wlecze ze sobą wszędzie.
Nie przywykła jeszcze do nowego stanowiska w Hogwarcie. Przecież zaledwie kilka miesięcy temu sama była jednym z uczniów. Teraz zaczęła odkrywać jak tak naprawdę jest być nauczycielem. Stażystą, ale jednak zawsze nauczycielem, który może zdecydowanie więcej niż jej sie wydawało. Z utęsknieniem spogląda na stół Ślizgonów, gdzie kiedyś siedziała w towarzystwie Felixa. Po pierwszysch tygodniach pracy, zrozumiała, że Hogwart owszem, był jej domem, ale tylko wtedy kiedy był przy niej Felix. Nawet znajomi z młodszych klas nie potrafili wypełnić tej pustki. W końcu to on zawładnął jej sercem.
Nie jest już tak arogancka w stosunku do gorszych, ani oschła dla tych mniej ważnych w jej życiu. W oczach nadal można dostrzec nienawiść, którą pała do niektórych osób. W czasie lekcji stara się być miła i obiektywna w stosunku do uczniów. Kiedy tylko ostatnia osoba wyjdzie z sali, uśmiech znika z jej twarzy i zastępuje go grymas bólu i obrzydzenia. Bólu psychicznego i obrzydzenia do samej siebie, bo nie tak wyobrażała sobie swoją przyszłość.
________________
1 | 2
HTML, grafika - ja; modelka - Meredith Adelaide; Seafret - Oceans
Martynka dużo przeszła podczas tego (prawie!) roku na blogu,
więc postanowiłam pociągnąć jej historię dalej, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Czas ograniczony ze względu na wszystko - szkołę, pracę, życie i inne czynniki.
Wątki: 1/6
(Albus - jeden jedyny wjątek)
1 | 2
HTML, grafika - ja; modelka - Meredith Adelaide; Seafret - Oceans
Martynka dużo przeszła podczas tego (prawie!) roku na blogu,
więc postanowiłam pociągnąć jej historię dalej, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Czas ograniczony ze względu na wszystko - szkołę, pracę, życie i inne czynniki.
Wątki: 1/6
(Albus - jeden jedyny wjątek)
[ Cześć! Jakby była jakaś ochota na wątek, to zapraszam do mnie. Martine ma śliczny wizerunek, tak btw ;) ]
OdpowiedzUsuńEstrella Montez
[Kocham nową Martynkę i już mam pomysł na następny wątek, ale najpierw skończymy przygodę w Indiach <3]
OdpowiedzUsuńKochający Albus
[Grzechem byłoby się nie zgłosić pod kartą. Louis jest nauczycielem Eliksirów, więc... Martine jest jego stażystką. Pewnie nie będzie z tego faktu zbytnio zadowolony, w końcu to taki indywidualista, ale... cóż. :D]
OdpowiedzUsuńLouisBe.
[A Lorelle będzie zadowolona. Sama zaraz po szkole trafiła na kolejne lata do Hogwartu. Pani profesor życzy szczęścia i poleca się, gdyby Louis przeginał. Witamy bardzo serdecznie kochaną Martynkę!]
OdpowiedzUsuńSolene / Ashton / Lorelle
[A kogo my tu mamy? Marti, moje słoneczko <3]
OdpowiedzUsuńErich
Zaśmiał się, słysząc jej słowa. Mimo wszystko w środku wiedział, że dziewczyna ma rację. Nie był już tym samym Albusem. Można było powiedzieć, że zmieniał się stopniowo w prawie że innego człowieka. Nie sądził, aby to jego drugie oblicze było lepsze, jednak nie potrafił zbyt wiele na to poradzić. Po prostu zaczynały interesować go rzeczy skryte coraz głębiej w cieniu.
OdpowiedzUsuńRodzina była dla niego ważna. Na tyle ważna, że starał się udowodnić zarówno ojcu, jak i matce, że jest coś wart. Robił to z takim uporem, że już na drugim roku dostał się do domowej drużyny quidditcha. Uczył się, naprawdę się uczył. Aż w końcu coś w nim pękło i przestał. Zdał sobie sprawę z tego, ile interesujących sekretów kryje świat magii, w który zabraniano mu się zagłębiać. Złamał zasady i sięgał po coraz to więcej książek oznaczonych łatką „zakazanych”. To nic, powtarzał sobie w duchu. To nic nie znaczy. A jednak widać było różnicę. Inni byli w stanie powiedzieć, że Albus się zmienia, co zrzucali na dorastanie. To wszystko. Tak funkcjonował świat – im bardziej starasz się przypodobać, tym mniej to doceniają.
Wstawanie w środku nocy z pewnością mu nie służyło, chociaż na dłuższą metę nie robiło różnicy. Albus i tak spał stanowczo zbyt mało, aby poczuć się choć raz wypoczętym. Sina skóra pod oczami mówiła sama za siebie. Dlatego gdy tylko wsiedli do samochodu i porozmawiali przez chwilę ze starszym państwem oraz podziękowali im za podwózkę, chłopak poczuł, że zmaga go sen. Nawet nie zauważył, kiedy powieki same mu się skleiły. Obudził się jedynie na chwilę, potrząśnięty przez Martine, po czym bez słowa położył jej głowę na ramieniu jak małe dziecko. Nie wstydził się jej, w końcu była dla niego jak starsza siostra. Nie raz wycierał jej łzy spowodowane Felixem, nie raz układał ją do snu niczym małą dziewczynkę. Raz ona była tą starszą, raz on. Zmieniali się zależnie od sytuacji, jednak wiadome było jedno – za każdym razem mogli na siebie liczyć.
Chyba pierwszy raz w ciągu ostatnich dwóch tygodni spał naprawdę głębokim snem. Powrócił do rzeczywistości dopiero w Weymouth, gdzie dojechali w ciągu czterech godzin (jak poinformował go mężczyzna siedzący za kierownicą, były straszne korki). Ziewnął przeciągle, zasłaniając dłonią usta, po czym uśmiechnął się lekko do Martine.
– Przygodo, witaj – powiedział cicho, mrugając jednym okiem do dziewczyny.
Był w wyjątkowo dobrym humorze. Nie myślał o tym, że właśnie zostawił za plecami swój dom oraz wszystko, co znał, na rzecz ucieczki do Indii. Bardzo głupiej i lekkomyślnej ucieczki, która jednak zdawała mu się być czymś niesamowitym. Zdawała się być wybawieniem od wszystkich problemów.
– Dziękujemy bardzo – powiedział do starszej pary, zanim wysiadł z samochodu.
Wyciągnął różdżkę i niezauważenie wyszeptał zaklęcie, wymazując dwojgu ludzi wspomnienia na temat jego i Martine. Tak było bezpieczniej.
Śpiący Albus
[Martynko, louisowa gwiazdko na niebie, od Ciebie weźmiemy wszystko i pewnie damy jeszcze więcej! <3
OdpowiedzUsuńChyba jednak rozważmy nowy, bo moja pamięć dobra, acz krótkotrwała :D]
Louis W.
[Nie mam jeszcze wątku z żadnym członkiem personelu, więc wybór jest oczywisty. Ale myślę, że relacje Lou i Martine, jeszcze kiedy dziewczyna była uczennicą, mogłyby zostać zachowane, wtedy mogłoby się odrobinę pokomplikować :D]
OdpowiedzUsuńLouis
[Musisz mi naświetlić w przybliżeniu, co łączyło Martynkę z Felixem, żebym mogło podjąć jakąkolwiek decyzję ;)]
OdpowiedzUsuńLouis W.
[Z tego co pamiętam, Ludwika i Martynkę łączyła specyficzna przyjaźni, odbiegająca od definicji tego słowa, bo została przypieczętowana przez fascynację. Lou chyba miał być zazdrosny o dziewczynę, co nam w sumie bardzo ułatwia i jest dobry gruntem pod wątek, gdzie Weasley zastąpi Marti Feliksa, która zobaczy w nim nowy obiekt zainteresowania, a Lou, mimo relacji uczeń-nauczyciel nie będzie protestował, w końcu Martynka fascynowała go, może na pewnym etapie stała się maleńką obsesją ;)]
OdpowiedzUsuńLouis
Już wcześniej mieli jasno opracowany plan. Doskonale wiedział, że czeka ich przeprawa promem z Weymouth do St. Malo, jednak dopiero teraz, gdy widział go w porcie, docierało do niego, że musieli zostać niezauważeni przynajmniej osiem godzin. A to z pewnością będzie niesamowicie trudne, biorąc pod uwagę warunki, w których się znajdowali. I, co najlepsze, zastanawiał się teraz tylko nad jedną rzeczą – jak on, do jasnej cholery, pójdzie na tym promie do toalety?! Oczywiście nie przyznał się do tego Martine, która była niesamowicie podekscytowana, ale jednocześnie widać było po niej narastający stres. Wyruszali w nieznane, naprawdę mieli zaraz przekroczyć granicę kraju.
OdpowiedzUsuńRuszył za nią w ciasną uliczkę, po czym narzucili na siebie pelerynę. Słuchał z uwagą słów Mahoney, wzrokiem lustrując nowoczesny prom. Nie mógł uwierzyć, że aż tyle zajmowała mu droga do Francji, ale jednak. Sprawdzali to tysiące razy i ten wariant był najbezpieczniejszy. Na łódź zdecydowanie łatwiej było się dostać niż na przykład na pokład samolotu. Przełknął ślinę.
Ruszył z Martine, krok w krok, aby peleryna zasłoniła ich oboje i nikt nie zauważył pary samotnych butów chodzących po rampie. Weszli na pokład, mijając pracowników, którzy w ogóle ich nie widzieli, chociaż prawie wpadli na kilku z nich. Na szczęście tylko prawie. Przemknęli do kantorka niepostrzeżenie. Albus mimowolnie uśmiechnął się do przyjaciółki, uściskał ją mocno i odruchowo przybił jej piątkę. Zaraz potem jednak przypomniał sobie, że ktoś mógłby to usłyszeć. Wychylił się, sprawdzając, czy pracownicy cokolwiek zauważyli, jednak byli na tyle pochłonięci swoimi obowiązkami, że ani jedna osoba nie zwróciła uwagi na mały kantorek na samym końcu garażu. Zresztą warkot silników i tak uniemożliwiał usłyszenie czegokolwiek.
Czekanie pół godziny, aż rampa się zamknie, pracownicy sprawdzą wszystkie samochody i w końcu wyjdą z garażu, dłużyło mu się w nieskończoność. Potrzeby fizjologiczne Albusa w chwili obecnej brały nad nim górę, dlatego odetchnął z ulgą, kiedy w końcu wszyscy sobie poszli i przedostali się na wyższy pokład. Posłał Martine porozumiewawcze spojrzenie.
– Nikt mnie nie zauważy, obiecuję – powiedział jedynie, biorąc ze sobą pelerynę.
Wiedział, że Martine nie potrzebuje jej na czas ukrywania się w kantorku, bo przecież nikt tam nie zaglądał. A nawet jeśli, Mahoney z pewnością poradzi sobie z jednym mugolem. Wymaże mu pamięć albo każe robić to, co będzie chciała, z pomocą swojej umiejętności wabienia facetów jak lep na muchy. Nie martwił się o nią. Pobiegł na górny pokład, bo na dole nie było ani jednej toalety. Był ostrożny i na każdym kroku sprawdzał, czy nikt go nie zauważył. Na promie znajdowało się dość sporo pasażerów, na tyle dużo, aby wtopić się w tłum bez peleryny. Wydawało mu się to nawet bezpieczniejszą opcją, bo przecież samoczynnie otwierające się drzwi do kabiny byłyby co najmniej dziwne. Widząc, że większość pasażerów zmierza ku części sypialnej (nie spodziewał się, że znajdują się na aż tak luksusowym promie), schował się w jednym z ciemniejszych zaułków i ściągnął z siebie pelerynę-niewidkę. Ruszył w przeciwną stronę, po czym napotkał jednego z członków obsługi.
– Przepraszam, gdzie jest toaleta? – Starał się brzmieć pewnie, jednak stres można było wyczuć w jego tonie.
Pracownik najwidoczniej się tym nie przejął, wskazał mu tylko drogę. Albus odetchnął z ulgą. Piętnaście minut później był już w powrotem w kantorku, w którym wciąż siedziała Martine, która patrzyła na niego ni to z rozbawieniem, ni to pożałowaniem.
– Och, przepraszam, no! – powiedział, prawie obrażony.
Albus, który jest smutny, bo fizjologia wygrała nad opanowaniem
Od razu gdy wrócił, zauważył, że z Martine jest coś nie tak. Miała lekko opuchnięte oczy, wyglądała, jakby miała się rozpłakać, ale szybko zaczęła mówić o zupełnie innych rzeczach, więc postanowił nie poruszać tematu jej smutku. Wiedział, że jak będzie chciała, to sama mu wyjaśni, o co właściwie chodzi. Uśmiechnął się lekko, udając, że nie zauważył, iż Martine ma jakikolwiek powód do zmartwień. Popatrzył za to ze zdziwieniem na jej wielką kolekcję gier, które wzięła ze sobą z domu. Zaśmiał się cicho.
OdpowiedzUsuń– Pomyślałaś o wszystkim – stwierdził.
Przyjrzał się szachom, gargulkom oraz kartom do gry, które jednak szybko wylądowały z powrotem w plecaku Mahoney. Sam nie wpadł na to, aby wziąć jakikolwiek umilacz czasu, więc zdawał się na nią w tej kwestii. Kiedy w końcu dziewczyna rzuciła pomysłem na jedną z mugolskich gier, podrapał się po głowie. Mimo że ojciec Albusa wychował się wśród mugoli, nigdy nie pokazywał mu żadnych zabaw ani tym podobnych rzeczy spoza świata czarodziejów. Wujek Arthur nie raz starał się przekazać wszystkim trzem młodym Potterom miłość do samochodów albo telefonów i gniazdek elektrycznych, jednak Al nie pałał do tego aż takim entuzjazmem, jak stary, poczciwy Weasley. Jego żona Molly zresztą powiedziała raz Jamesowi, żeby nie przejmowali się gadaniem dziadka, bo on ma dość sporego bzika na punkcie czegoś, czego częścią nigdy nie był i nigdy nie będzie.
– Jak w to się gra? – spytał.
Gdy Martine wyjaśniała mu zasady, słuchał, unosząc brwi coraz wyżej. Nigdy nie wpadł na pomysł, aby zadawać komuś najbardziej osobiste pytania bez żadnego skrępowania oraz słuchać szczerych odpowiedzi. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że mugolskie nastolatki na pewno nie były aż tak głupie i zdarzało im się w tej grze kłamać, jednak samo założenie zabawy wydawało mu się dość absurdalne, a jednak… ciekawe. Pokręcił głową z dezaprobatą i uniósł oczy do nieba.
– Nie wierzę, będziemy grać w grę mugoli. Zaczynasz. – Uśmiechnął się chytrze. – A, i wybieram pytanie.
Bycie w domu węża na pewno odcisnęło się na psychice Albusa. Chociaż nie był jednym z tych bardzo konserwatywnych i skrajnych Ślizgonów uważających, że czystość krwi jest czołową wartością, oraz nie uważał szlam za żadne zło, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, aby robić coś stricte mugolskiego. Wpatrywał się w przyjaciółkę, wyczekując jej pytania. Zdawał sobie sprawę, że mogła zadać jakiekolwiek będzie chciała, dlatego zaczął sortować sobie w głowie to, czego się wstydził lub po prostu o czym nie chciał rozmawiać.
Bogin na pewno był jedną z tych rzeczy. Niewiele osób znało postać, w jakiej ukazywał się on młodszemu Potterowi, bo ten najzwyczajniej w świecie starał się zakamuflować swój strach przed rozszczepieniem jak tylko potrafił. Zainteresowanie czarną magią stanowiło jego mały sekret, jednak nie sądził, aby nie mógł się nim podzielić z Martine. Zrozumiałaby, dlaczego to robi i co nim kieruje. Czarna magia była po prostu znacznie ciekawsza niż zwyczajne zaklęcia, które przestały mu wystarczać. Najróżniejsze eliksiry, mroczne stworzenia, w tym inferiusy… Wszystko to było takie fascynujące.
Tajemniczy Albus
[Myślę, że jednak Lou wysyłałby Martine na zajęciach jakieś sygnału, oczywiście bardzo subtelne, takie, które mogłaby zrozumieć/dostrzec jedynie dziewczyna ;) Mogę Cię prosić o zaczęcie? ;)]
OdpowiedzUsuńLouis
[Słoneczko ty moje, kiedy mogę oczekiwać zaczęcia? Już się trochę niecierpliwie :D]
OdpowiedzUsuńLouis
[Wybaczam, wybaczam i ty wybacz, że naciskam. I poczekam ile będzie trzeba ;)]
OdpowiedzUsuńLouis
[ Służy, oj służy i po wsze czasy będzie xD Na wątek zawsze mam chęć, gorzej z pomysłami niestety :c Może Ty coś masz? ]
OdpowiedzUsuńClemence Hollande
[Umarła mi wena. Nie pominęłam. Wątek nadal żywy. ;D]
OdpowiedzUsuńLouis
Uśmiechnął się, słysząc wzmiankę o fancie. Martine była od niego dwa lata starsza, jednak czasami zachowywała się jak dziecko. On też. Może to dlatego tak bardzo ją cenił i tak bardzo kochał? Była dla niego jak siostra, którą sam mógł sobie wybrać. Przełknął ślinę, oczekując na jej pytanie. Nie był pewien, czego mógł się spodziewać, jednak w momencie, gdy Martine zaczęła mówić o Felixie, wszystko mu się rozjaśniło. Usłyszawszy pytanie, westchnął cicho, po czym oparł się o chłodną ścianę składziku.
OdpowiedzUsuń– Eee… – zaczął, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Nikt. Nikt nie był w Albusowym sercu od jakiegoś czasu. Przypomniał sobie krótki okres, w którym coś zaiskrzyło między nim a Clemence Hollande. Doskonale pamiętał, że byli świadkami morderstwa w Hogsmeade. Wzdrygnął się, gdy pomyślał o tym, jak dziewczyna niechcący go rozszczepiła, próbując przenieść ich w bezpieczne miejsce. Pamiętał wszystko. Zapach domu babci Hollande, smród maści, którą nasmarowała jego ramię… Dziwne zachowanie Puchonki w jego obecności. Teraz wiedział, że było ono spowodowane zauroczeniem, jednak wtedy nie rozumiał, o co jej chodziło.
– Już nikt – powiedział w końcu, wzruszając ramionami. – Clemence gdzieś zniknęła i raczej już nie wróci.
Nie był w stanie stwierdzić, czy za nią tęsknił. Może trochę. Jednak raczej nie nazwałby tego uczuciem. Jego serce było jak na razie wolne i tak miało pozostać, a przynajmniej w najbliższym czasie.
– W takim razie moja kolej, panno Mahoney. – Wymierzył w nią palec wskazujący, uśmiechając się chytrze.
Nie chciał roztrząsać tematu Felixa, bo wiedział, że dla Martine był on wyjątkowo trudny. Dlatego zaczął się zastanawiać nad pytaniami z innej kategorii. Czego o niej tak naprawdę nie wiedział? Czasami wydawało się, że Martine dzieliła się z nim wszystkim, jednak Al zdawał sobie sprawę z tego, że wcale tak nie było.
– Najlepsza i najgorsza chwila w całym twoim życiu – powiedział w końcu, unosząc jedną brew.
Prom zakołysał się lekko, przyciskając chłopaka na chwilę do ściany. Naprawdę jechali do Indii… Do Albusa wciąż to nie trafiało. Spełniały się ich długo snute plany. I mimo wszystko się nie bał. Towarzystwo Martine rozluźniało go i sprawiało, że siedział spokojnie, oczekując na dalszy przebieg wydarzeń.
Albus
Przestał szukać odpowiedzi już jakiś czas temu. Po prostu w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że Clemence nie wróci, że musi ruszyć dalej. Nie był w stanie powiedzieć, czy ją kochał. Raczej nie. Był w niej zauroczony, lubił bliskość jej ciała… Lubił jej bliskość. Jednak nie był pewien, czy coś takiego można nazwać miłością. Miał dopiero szesnaście lat, nie wiedział wiele na temat relacji damsko-męskich.
OdpowiedzUsuńPrzygryzł dolną wargę, spuszczając wzrok, kiedy Martine złapała go za rękę. Nie było to konieczne, ale pozwolił jej na to. Panna Mahoney była jego jedyną najprawdziwszą przyjaciółką i cieszył się, że ona próbuje go zrozumieć i pomóc w każdej sytuacji. Mimo wszystko to dziewczyna przeżywała zniknięcie swojej drugiej połówki bardziej niż Albus. Chłopak odniósł wrażenie, że łapiąc jego dłoń, Martine próbuje wesprzeć samą siebie. Może widziała w nim swoje odbicie? Uśmiechnął się lekko, kładąc drugą dłoń na jej ręku i zaciskając ją lekko. Popatrzył na nią, kiedy zaczęła mówić.
Słuchając jej opowieści, przypomniał sobie własne dzieciństwo. On i James byli w dobrych relacjach, wspierali się nawzajem i bawili każdego dnia na podwórku. Z czasem dołączyła do nich i Lily. Rodzice byli wiecznie uśmiechnięci, wiecznie pomocni. Czasem miał wrażenie, że to on to wszystko popsuł. Gdyby prosił Tiarę Przydziału wystarczająco mocno o to, aby przydzieliła go do Gryffindoru, może nie byłoby tak źle. Pamiętał, co się działo w domu, gdy James jako pierwszy wylądował w Slytherinie. „Nic się nie stało, wciąż jesteśmy z niego dumni” – mówił wtedy Harry, a Ginny wtórowała mu z lekkim uśmiechem. „Poza tym, Albusie, czerwień będzie ciekawie kontrastować z twoimi oczami. Odziedziczyłeś je…”, „Tak, po babci” – przerywał. A jednak złożyło się tak, że szmaragdowy odcień na krawacie podkreśliła jedynie zieleń oczu młodszego z braci Potter.
Uśmiechnął się lekko, słysząc o wyjeździe do Hogwartu. Z perspektywy czasu faktycznie wydawało mu się, że to właśnie to wydarzenie zrujnowało wszystko, co zdobył w dzieciństwie. A jednak pamiętał, jak bardzo podekscytowany był, gdy wsiadł do pociągu. Jak cudownie było widzieć zamek pierwszy raz na oczy.
Kiedy tylko usłyszał pytanie, uśmiech zniknął z jego twarzy. Odwrócił wzrok. Nie był pewien, czy wygadać Martine, jaki jest jego bogin, czy może tę drugą rzecz. Bogin chyba jednak nie był aż tak tragiczny, w końcu strach przed teleportacją, a raczej rozszczepieniem, nie był aż tak kompromitujący. Przywykł już do myśli, że nigdy nie nauczy się deportować. Na samo wspomnienie rozerwanego mu przez Clemence ramienia, przebiegały go ciarki. A jednak było jeszcze jedno, o czym raczej nie wspominał. Zajrzał prosto w oczy Martine, jakby próbując się upewnić, że na pewno nie zdradzi jego sekretu. Przełknął ślinę.
– Była taka impreza… Trochę ognistej poszło w ruch i wiesz… Emm… – Przełknął ślinę i przerwał na chwilę, zastanawiając się, czy na pewno chce to powiedzieć. – Całowałem się z facetem i w sumie mi się podobało – wypalił w końcu na jednym wdechu. – Ale to było po pijaku, nie ogarniałem rzeczywistości! – zaczął się tłumaczyć, umilkł jednak, usłyszawszy dźwięk otwieranych drzwi.
Ktoś wszedł do magazynu.
Albus
Nie wierzył w to, że faktycznie wydobył z siebie te słowa. Oczekiwał śmiechu, pocieszającego klepania po ramieniu, przynajmniej prychnięcia. Tymczasem Martine siedziała z nim w składziku, uśmiechając się jak głupi do sera. Ulżyło mu. Przy Martine czuł się naprawdę rozluźniony, nie musiał martwić się o to, że ktoś zacznie go oceniać. Nie. Z panną Mahoney miał na tyle dobre i zażyłe kontakty, że naprawdę mógł jej zaufać w każdej sprawie. Śmieszne, jedyną osobą, którą zawierzyłby swoje życie, była właśnie ona. Nie był z nią spokrewniony, a mimo to stanowiła jego najbliższą rodzinę. Mógł pójść za nią na koniec świata i technicznie rzecz w biorąc, właśnie to robił. Płynęli do Indii.
OdpowiedzUsuńUśmiech zszedł mu jednak z twarzy w momencie, gdy drzwi składziku uchyliły się, a Martine bezceremonialnie wciągnęła niczego nieświadomego mężczyznę do środka. Zamrugał parę razy, obserwując, jak ta wyjmuje różdżkę i bez użycia żadnej formułki paraliżuje nieznajomego. Przerażony mugol padł na podłogę. Dopiero teraz Potter zorientował się, że serce biło mu szybciej w piersi pod wpływem adrenaliny. Był pod wrażeniem magii Martine. Z jakiegoś powodu pragnął tego samego, chciał umieć więcej, lepiej. Ślizgońska ambicja odezwała się w nim teraz, w najmniej odpowiednim do tego momencie. Odetchnął cicho, patrząc na przyjaciółkę, która teraz wyciągała w jego stronę rękę.
Ufasz mi?
Przełknął ślinę, domyślając się, co go czeka. Nienawidził teleportacji. Nie znosił uczucia żołądka podchodzącego pod samo gardło, nie mógł zdzierżyć strachu przed rozszczepieniem, który towarzyszył mu właściwie odkąd tylko przybył do Hogwartu. Sam nie wiedział, czemu opowieść wuja Ronalda tak utkwiła mu w głowie. Jego fobia rozszczepienia pogłębiła się jednak po tym, jak w trakcie ucieczki z Hogsmeade rozszczepiła go Clemence. Wzdrygnął się, stojąc w miejscu i gapiąc się na dłoń Martine. Wiedział, że jak ją złapie, coś poderwie go ku górze i wyrzuci w zupełnie nieznanym mu miejscu. Jego noga albo ręka mogła wylądować kilka metrów dalej, ewentualnie zawsze istniała możliwość rozerwania skóry i mięśni.
Nie był pewien, czy Martine widziała przerażenie na jego twarzy i czy go o to potem spyta. Liczył na to, że dziewczyna sobie odpuści, ale nie zdziwiłby się, gdyby ciekawość wzięła nad nią górę. Wiedział też, że nikomu by się nie wygadała.
Poskładasz mnie do kupy, jakby co, prawda? – spytał w myślach, jakby sądził, że Martine to usłyszy.
– Tak. – Pokiwał w końcu głową i chwycił jej dłoń.
W ułamku sekundy coś pociągnęło go do góry, poczuł silne rwanie w okolicach pępka. Zacisnął powieki i zaczął liczyć sekundy.
Jeden, dwa…
Wylądował na miękkiej trawie. Przez dłuższą chwilę bał się otworzyć oczy, jednak w końcu odważył się na ten krok i od razu skontrolował stan swojego ciała. Wypuścił powietrze spomiędzy ust ze świstem, widząc, że ma wszystkie ręce i nogi na swoim miejscu. Podniósł się z ziemi i zmierzył wzrokiem ciągnące się ku horyzontowi pola. Krajobraz zaburzały jedynie wolno rosnące drzewa oraz droga znajdująca się nieopodal.
Zmrużył oczy, próbując odczytać, co jest napisane na zielonym znaku stojącym przy asfaltowej jezdni.
– Eee… Kło… Kłodawa trzy kilometry? – Nazwa miejscowości miała dziwne znaki i zapis, który chłopak na pewno przeczytał kompletnie nie tak, jak powinien, w dodatku nie posługiwano się milami, a kilometrami. – Gdzie my jesteśmy?
Albus, któremu brakuje siatki z Biedronki
[dzień dobry! c:
OdpowiedzUsuńz tekstem sobie poradziłam, ale po wątek chętnie przyjdę, jeśli tylko masz ochotę. :)]
Scabior.
[u mnie z pomysłami to kiepsko jest. jak na razie powiązanie widzę w Eliksirach; nie uwzględniałam tego w karcie Sally, ale skrycie ją pasjonują i nieraz spędza godziny na próbach uwarzenia jakiegoś nowego, którego jeszcze nie próbowała. możemy gdzieś tutaj poszukać zaczepienia, no nie wiem, Scabior może narobić zamieszania podczas lekcji, by potajemnie wynieść kilka składników, które były jej potrzebne - potem Martine mogłaby przypadkiem dziewczynę nakryć na bawieniu się z tym eliksirem w pustej łazience, coś w tym stylu, o ile Ci pasuje. :3]
OdpowiedzUsuńScabior.
Polska. Nigdy nie był w tym kraju, aczkolwiek wiedział, gdzie się znajduje. Słyszał kiedyś nawet o polskiej szkole magii, niewielkiej i mało prosperującej akademii, z którą Ministerstwo miało niewielkie problemy. Nie wiedział jednak, o co konkretnie chodziło. Wysłuchał słów Martine i westchnął cicho, przecierając twarz dłonią i wznosząc oczy do nieba.
OdpowiedzUsuńCo robić? – myślał gorączkowo przez dłużące się w nieskończoność kilkadziesiąt sekund, aż w końcu zrzucił z pleców niewielki plecaczek, który na pierwszy rzut oka mógł pomieścić najwyżej butelkę wody. Usiadł po turecku na trawie, po czym szepnął krótką formułkę służącą do powiększenia się pakunku. Uwielbiał gadżety od Weasleyów i cieszył się, że miał tam zniżki dla rodziny. Niektóre rzeczy potrafiły naprawdę ułatwić życie. Nie podlegały też Namiarowi, bo technicznie rzecz biorąc, Al nie używał żadnego zaklęcia. Torba po prostu reagowała na słowa klucze.
Gdy materiał zaczął się rozszerzać, a plecaczek urósł do rozmiarów porządnego, ogromnego plecaka podróżnego, w który bez problemu można było spakować się na miesięczny biwak, a którego żaden normalny człowiek zapewne by nie uniósł, uśmiechnął się lekko. Odsunął suwak i zaczął grzebać w przepastnym wnętrzu jego bagażu, teraz prawie że większego niż on sam. Odsunął swoje ubrania na bok, podobnie śpiwór, by następnie wyjąć zawiniętą w miękki koc miotłę. Odwinął ją i położył obok siebie na ziemi. Mieli jedynie jeden problem – jego Nimbus Trzy Tysiące Dwa był jednoosobowy.
Zastukał palcami o swoje kolano, marszcząc brwi. Starał się być kreatywny, choć nigdy nie miał duszy artysty ani rzemieślnika. Nie potrafił stworzyć czegoś z niczego… W takim razie trzeba przerobić to, co już jest – pomyślał i wyszczerzył się w chytrym uśmiechu.
– Latający korniszon – powiedział, a plecak natychmiast zmniejszył się do swojego poprzedniego rozmiaru.
Nie zdziwił się, widząc konsternację i jednocześnie rozbawienie na twarzy przyjaciółki. Zapewne dziwnym widokiem był rozmyślający i kreatywny Albus, gadający przy tym jakieś zupełnie bezsensowne rzeczy. Cóż, nie jego pomysłem były hasła działające na przedmioty z Magicznych Dowcipów Weasleyów. Był prawie że pewien, że wuj George specjalnie dał mu taki egzemplarz plecaka, który reagował na wyjątkowo głupie sformułowania.
Wstał i minął Martine, po czym podszedł do najbliższego drzewa. Złapał za jedną z gałęzi i wygiął ją tak, że powoli zaczęła się nadrywać. Złamanie jej okazało się jednak znacznie trudniejsze, niż sądził. Przeklął cicho, wściekły na fakt, iż jeszcze nie skończył tych cholernych siedemnastu lat. Mógłby potraktować drzewo jednym zaklęciem i od razu rozpadłoby się na kawałki drewna. Jęknął, ciągnąc i wyginając gałąź na wszystkie strony, gdy ta nagle sama się oderwała. Spojrzał na Martine, która trzymała w ręku różdżkę i uśmiechała się delikatnie.
– Dzięki – mruknął, by następnie wrócić do miotły, ciągnąc długi kawałek drzewa po ziemi.
Położył go przy Nimbusie i wziął głęboki wdech, ostatni raz dotykając swojej najukochańszej miotły w tej, jakże pięknej, postaci.
– Mam nadzieję, że uważałaś na transmutacji – uniósł wzrok, lustrując twarz przyjaciółki – bo musisz transmutować mojego Nimbusa w dwuosobowy środek transportu.
Ta miotła towarzyszyła mu naprawdę długo. Dostał ją w trzeciej klasie i służyła mu na meczach przez dobre trzy lata, pozwalając mu bronić nadlatujących kafli z niesamowitą zwrotnością. Może to dlatego przeszedł go dreszcz, gdy Mahoney uniosła różdżkę, wlepiając wzrok w jego własność.
Mogli polecieć razem tak daleko, jak tylko dadzą radę. Robić sobie przerwy co parę godzin, przespać noc lub dwie w przypadkowych miejscach, na pustkowiach, a potem kontynuować podróż. Ile mogło im to zająć? Albus podejrzewał, że dwa lub trzy dni.
innowacyjny Albus <3