5 marca 2015

cause i'm only a crack in this castle of glass

Bellamy Sangster
17 lat | 13 listopada | VI rok | Gryffindor | różdżka 11 i pół cala, drzewo różane, rdzeń z szpona hipogryfa | wilkołak od urodzenia | pałkarz | patronusem piesiec | bogin | odziedziczony po ojcu naszyjnik | heterochromia | Azyl
Niepozorny wygląd? Tylko kilkoro osób zapytało go czy jest geniuszem w dziedzinie alchemii i był w stanie stworzyć Kamień Filozofów. Drobny? Cóż, mama mówiła, że ojciec nie należał do najwyższych. Całkiem dojrzały? Wydarzenia nauczyły go, jak powinien podchodzić do życia. Genialny aktor? Musi, bo ludzie odkryją jego tajemnice. Zakłamany? Kłamstwa stanowią fundament jego jestestwa. Stawiają mur naprzeciw nieprzyjemności losu. Skryty? To właśnie od tego wszystko zależy. Niezdarny? Przecież nie każdy potrafi trzy razy w ciągu dnia spać ze schodów! To się powinno chwalić! Nieśmiały? Każdy dzień jest walką o przetrwanie, a jego najlepszą metodą na to, jest ukrywanie się w cieniu nieśmiałych uśmiechów, uroczych rumieńców i przygryzanej wargi. Beznadziejny tancerz? Próbowali go nauczyć, ale misterny plan spalił na panewce. Psuja? Jego dłonie po prostu mają talent do… pozbywania przedmiotów ich pierwotnego przeznaczenia. Bezsenność? To taki pakiet z likantropią. Pijaczyna? Chyba trafił na złe towarzystwo. 

150 komentarzy:

  1. [Pierwsza! Muszę! Jak nie to znaczy, że pech mnie kocha :c
    SANGASTER TAK <3
    Fredziak chce wątek, jeśli masz jakiś magiczny pomysł, bo Newtowi nie odpuszczę. Tak.]

    Freddie

    OdpowiedzUsuń
  2. [Lizzie też ogląda się za przyjaciółmi, także... :*
    Witamy! ♥]
    Lizzie Madley

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. + kojarzę pana ze zdjęcia, czy to nie czasem młody Romulus? ♥

      Usuń
  3. [ Musimy mieć wątek, musimy, musimy, musimy! Ten sam wiek, ten sam dom, to się prosi o wątek i jakąś pozytywną relację, koniecznie]
    Ophelia Depollier

    OdpowiedzUsuń
  4. [ On i Luke chyba się dogadają.]

    pan Way

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hmmm, przyjaciółką to Charlie raczej nie zostanie (chociaż... kto wie?) Ale na wątek/cokolwiek zapraszam, chłopak naprawdę przesympatyczny :))]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Dobry wieczór ;3 Bella jest kochany i fajnego ma tego lisa ;3] / flynn

    OdpowiedzUsuń
  7. [Wujcio Bobcio od cioci Tonksi bierze Bella pod skrzydło jako Gryfiak, Huncwot i Kapitan. Odmowy nie przyjmuję, za wszystkie uszczerbki na zdrowiu i psychice serdecznie żałuje. ]

    Wita Graham z kuzyneczką Mią.

    OdpowiedzUsuń
  8. [Takie przyjaciela to by i Gregorius przygarnął i przytulił. Cześć, Bell.]

    OdpowiedzUsuń
  9. [ On jest uroczy, a Clemence ma słabość do uroczych uczniów <3 Życzę dobrej zabawy i wielu wątków, a w razie czego zapraszam do siebie, może coś wymyślimy c: ]

    William/Clemence

    OdpowiedzUsuń
  10. [A gdyby tak mieli razem lekcje, siedzieli w jednej ławce? Bo są z jednego roku. Może były by z nich takie papużki trochę. I ludzie myśleli by, że są parą, rozsyłali plotki...]

    OdpowiedzUsuń
  11. [ To coś myślimy, bo też chce wątek. ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Czyktoś wie, że jest wilkołakiem? Bo jak nie, to Greg z chęcią pozna jego tajemnice. ]

      Usuń
  12. [ Pałkarz, gryfom, ten sam rój, podobne zachcianki i charakter...pragnę wątku jak wielkiej tortilli!! Cześć i czołem kluchy z rosołem!]

    Veronica

    OdpowiedzUsuń
  13. [oj, już ja bym go przytuliła, ale moja panna się nie zgodzi ]

    Lysse

    OdpowiedzUsuń
  14. [Ojeju! Na razie sie przywitam. Ale jeszcze tu wroce!]
    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  15. [To mogą się wzajemnie przytulać ;3 i on wcale nie jest aż tak smutny] / flynn

    OdpowiedzUsuń
  16. [A kto to taki piękny na zdjęciu? :3 witam!]

    Karlie // Ondria

    OdpowiedzUsuń
  17. [Dzień dobry panu!
    Karta już wczoraj mnie oczarowała, jednak internet wie swoje, a ja utknęłam w wątkach... nieważne.
    W każdym razie Bell wydaje się sympatyczny i mam nadzieję, że wytrwa w tym Hogwarckim wariatkowie jak najdłużej ^^
    Życzę weny i mnóstwa szalonych wątałków!]

    Zabini

    OdpowiedzUsuń
  18. [Groza jak najbardziej. Brakuje mi wątków z dreszczykiem, więc idziemy tym tropem. Może coś napisz o tym jak sobie radzi z przemianami, gdzie się chowa, czy dyrektor wie i takie tam.]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Od tak się tulić nie mogą, Flynn to w końcu Ślizgon, musi stwarzać pozory złego :D Opcja z jeziorem mi pasuje, ale chyba reanimować go nie będzie musiał? :D + będę bardzo zła jak poproszę o ewentualne zaczęcie?] / flynn

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Karcić za papierosy to by ona mogła ]

    lysse

    OdpowiedzUsuń
  21. [Colin ma fazę na przytulanie. Też chcę wątku. I pomysłu na wątek, ale ciii - jeszcze przez chwilę chcę poudawać kogoś kreatywnego ;)]

    przytulanka, co zwie się Colin

    OdpowiedzUsuń
  22. [Tak sobie myslę, bo przecież i Karlie jest pałkarzem, więc znać się muszą. Tylko tak myślę nad ich relacjami. Ej w sumie mam pomysł! A gdyby byli kuzynostwem? Moją Krukonkę wychowywała trochę ciotka, więc może i mogłaby to być mama Sangstera? :) Co do wątku, to jeszcze pomyślę.]

    Karlie

    OdpowiedzUsuń
  23. [Wróciłam!
    1. Thomas <3333
    2. Sophie może go tulić ile wlezie xD
    3. Myślę, że metamorfomag i likantrop by się zaprzyjaźnili, w końcu oboje są inni
    Proponuję więc wątek!]
    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  24. [Skoro Bellamy cierpi na bezsenność, mógł się włóczyć po nocy po zamku lub błoniach, no i gdzieś tam się z Charlie spotkać. Mogą się władować w jakieś tarapaty przez to, a dalej to się zobaczy :) Taki mam pomysł.]

    OdpowiedzUsuń
  25. [pytanie: wiadomo, powszechnie, że Bell jest psinką? ]

    Bobson Grahamka

    OdpowiedzUsuń
  26. [Dobra, widzę to tak : jest pełnia, Gregory wybiera się na nocny spacer po super-duper-umagicznione ziele, które rozkwita akurat o takiej porze a jest mu potrzebne do nowych eliksirów i spotyka Ciebie. Jazda na całego, dobrze że Greg szybko biega i zna kilka zaklęć. Trochę pobiegamy, zagramy w chowanego, podrapiemy czy rzucimy zaklęciem w odwecie a potem o świcie się pośmiejemy.]

    OdpowiedzUsuń
  27. Lekcje zaczynały si wcześnie rano, wszyscy po śniadaniu spieszyli się na zajęcia, a na korytarzach panował niesamowity ruch i harmider. Dlaczego więc Lysse, nie spiesząc się , spokojnie przemieszała lochy, nawet nie przejmując się mijającą godziną rozpoczęcia zajęć? Ano dlatego, że pierwszym przedmiotem w jej dzisiejszym planie lekcji była Transmutacja – największe zło jakie tylko mogła wytworzyć magiczna oświata. Lysse nie rozumiała tych, którzy lubili te zajęcia, ona sama gardziła nimi i bardzo często zdarzało jej się, tak jak dzisiaj, umyślnie unikać pojawienia się na znienawidzonym przedmiocie, dlatego tez w jej przypadku pośpiech nie był wskazany.
    Właśnie miała skręcić w korytarz prowadzący na Błonia, kiedy z drugiej strony doszedł do niej drażniący, tak znienawidzony przez nią zapach, który niemal natychmiast zaczął drażnić jej wnętrze nosa.
    Ktoś ewidentnie palił papierosy, a ona, choćby najmocniej się starała przejść obok tego obojętnie, to nie potrafiła tego zrobić.
    Skierowała się w kierunku, z którego dochodził interesujący ją czynnik, a po chwili jej oczom ukazała się postać pewnego chłopaka. Lysse zmrużyła oczy, przyglądając się jego wyglądowi i starając się zidentyfikować osobę. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, zaraz po wydobywającym się z ust dymie, był niechlujnie zawiązany krawat, przez co dziewczyna zacisnęła usta w jeszcze bardziej cienką linię. Ślizgonka była w tej kwestii dość pedantyczna, dlatego był to kolejny denerwujący ją u chłopaka szczegół. Poza tym nie bardzo kojarzyła tego Gryfona i wcale jej to nie dziwiło.
    Stanęła i nie starając się nawet zwrócić w żaden sposób uwagi chłopaka, od razu odparła z wyczuwalną w głosie negatywną nutą.
    – Śmierdzisz. Skończ.

    okej, dosyć bezpośrednia Lysse

    OdpowiedzUsuń
  28. [Bułeczka Grahameczka, zawsze spoko. Ale jak tak to mam pomysł. By się przypadkiem Bobby dowiedział jakoś i wkurzony na niego, że mu nic nie powiedział, zmieni do niego nastawienie, w takim sensie, że będzie go katował na treningach 2 razy bardziej niż innych, Bell nie będzie ogarniał o co mu chodzi i czemu się pastwi nad biednym protegowanym. Ale on tak z miłości, bo się martwi, wiesz, pan kapitan musi o wszystkim wiedzieć, zwłaszcza jak jeden z jego pałkarz może się nie pojawić na meczu, bo poprzedniego dnia pełnia była czy coś :P ]

    Bob budowniczy.

    OdpowiedzUsuń
  29. [Spałam nie wiele więcej niż ty (i właśnie zarywam sobie kolejną noc), więc mój pomysł nie będzie zachwycający, ale...
    Colin kiedyś lunatykował i chociaż przestał, to ma w zwyczaju włóczenie się po szkole do godzin porannych, więc może kiedyś wpadli by na siebie i przez przypadek coś zepsuli, a potem uciekaliby przed woźnym/nauczycielem/prefektem?]

    Colin

    OdpowiedzUsuń
  30. [Cos tam mam!
    1. Azyl mu ucieka a Sophie go znajduje i potem szuka właściciela - takie trochę banalne ale zawsze jakoś można to potem rozkręcić
    2. Bellamy schodzi do kuchni po mleko na uspokojenie żeby zasnąć, albo przechadza się po bibliotece unikając przed woźnym i Sophie robi dokładnie to samo i wpadają na siebie :D]
    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  31. Bycie prefektem naczelnym dawało naprawdę bardzo dużo możliwości.
    I choć z początku kiedy otworzył list przyniesiony przez wakacyjną sowę, Gregorius tylko prychnął widząc w niej złotawą odznakę, jednak zmienił zdanie kiedy matka uradowała się pod niebiosa – jeden mały promyczek słońca w jego doczesnym życiu. Szybko odkrył zalety bycia prefektem – karanie innych uczniów, dawanie im szlabanów i odbieranie punktów sprawiało mu niesamowitą radość, szczególnie kiedy miał zły dzień – a taki zdarzał się średnio pięć razy w tygodniu. Nie wspominając już o przerażonych wzrokach pierwszoklasistów widzących Ślizgona na takiej pozycji, bezkarnym włóczeniu się po nocach, wchodzeniu tam gdzie większość nie może, kończąc na licznych przywilejach takich jak łazienka.
    Najbardziej jednak podobało mu się nocne wychodzenie. Na tą pełnię czekał z niecierpliwością, bowiem właśnie tylko wtedy rósł astarat gwieździsty. Pojawiał się zaraz po pełni i po kilkunastu minutach przekwitał, była to wysoce trująca i przepiękna roślina – składnik bardzo ciężkich wywarów, ale gra była warta świeczki. Pół godziny wcześniej wymknął się z zamku i szybkim krokiem pomaszerował w stronę linii pierwszy drzew, by po chwili móc zniknąć w kimeryjskich ciemnościach. Nie mógł od razu użyć noxu ponieważ nie chciał być zauważonym. Przedzierał się przez gąszcz, aż w końcu drzewa stawały się większe, grubsze i starsze, bardziej pogięte od ciężaru i lat. Księżyc pięknie oświetlał mu drogę, srebrna łuna przekradała się pomiędzy gałęziami i suchymi liśćmi, które utrzymały się przez jesień i zimę. Czy się bał? Nie bardzo. Znalazł się w końcu na malutkiej polanie, gdzie migotały kwiaty. Drobne, jakby zrobione z najdelikatniejszego jedwabiu i obsypane okruszkami diamentów. Bez wahania je zerwał i kiedy już chował w torbę, naprawdę się przeraził. Usłyszał wycie – mrożące krew w żyłach i nagle sobie przypomniał o plotkach, które wziął za bzdury – po lesie grasuje prawdziwy Wilkołak.
    - Zajebiście, Greg. Brawo – mruknął pod nosem wstając i szybko się wycofując – I właśnie dla tego nie trafiłeś do Krukonów, bo jesteś głupi.
    Nagle wszystko zaczęło wydawać się straszniejsze, najmniejszy szmer wywoływał stan przedzawałowy. Byle czym prędzej wrócić do zamku. W nogi coś się zbliża.

    Gregorius Cavendish

    OdpowiedzUsuń
  32. [Jak dla mnie super. :D W sumie fajnie by było, jakby potem za nim łaziła, śledziła go, pilnowała, czy coś, hm? :D
    Zaczniesz, czy ja? :D]

    Lizzie M

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Może coś z tym jego wilkołactwem? Chociaż w sumie nie chcę proponować czegoś, co być może już masz. Powiedz jaka relacja by Cię interesowała? Wiem, że możesz wszystko i ja też mogę wszystko, ale wtedy trudniej mi coś wymyślić ;p ]

    William

    OdpowiedzUsuń
  34. Jeszcze nigdy tak szybko nie biegł, spieprzał aż się za nim kurzyło aż w końcu musiał przystanąć i złapać oddech. Złapała go kolka, ukłucie było bardzo nieznośne ale instynkt przetrwania był silniejszy a adrenalina skutecznie niwelowała uczucie bólu, zmniejszając przepływ informacji w neuronach. Nagle zrobiło się niebezpiecznie cicho, a taka cisza zawsze zwiastowała burzę. Oblał się chłodnym potem nerwowo rozglądając się dookoła w poszukiwaniu drogi ucieczki, o ile jakaś istniała. Wiedział, że gdzieś się czai bestia czyhająca na niego.
    Jęknął, czując jak strach zaczyna go paraliżować i żeby nie stać się posiłkiem dla krwiożerczej bestii, przypomniał sobie nagle, że jest czarodziejem a w ręce cały czas trzyma różdżkę. A to coś się poruszyło tuż po lewej stronie
    - Ignis!
    Czerwony płomień buchnął przy drzewach, dając mu tylko chwilę na wznowienie ucieczki i fory na kilkadziesiąt sekund. Większość zwierząt bała się ognia a wywołany magicznie pożar może skutecznie odgrodzić go do tego czegoś. Potykając się o wystające korzenie, lecąc na złamanie karku, gnał wymijając drzewa aż w końcu wpadł na pomysł by go wykiwać – czmychnął w stronę drzew gęściej rosnących, gdzie sam ledwo się przeciskał przez pnie, ocierając się o szorstką korę.

    Przerażony Greg

    OdpowiedzUsuń
  35. Flynn nie znosił pełni księżyca z kilku konkretnych powodów i bynajmniej nie dlatego, że w ciągu tego specyficznego czasu jego ciało pokrywały kołtuny sierści, a sylwetka przeistaczała się biegającego na czterech łapach zwierzaka o umyśle zdominowanym przez tylko jedno pragnienie: mord. Wilkołaki znał jedynie z czytywanych po kryjomu książek pisywanych przez nieobytych w temacie mugoli, co zazwyczaj służyło przede wszystkim rozrywce i poprawie nad wyraz kiepskiego humoru. Ich wizja wilkołaków diametralnie różniła się od tej znanej każdemu czarodziejowi i był niemal w dziewięćdziesięciu procentach pewien, że gdyby tylko ośmielił się wysnuć przytaczane przez owych pisarzy tezy na łamach którejkolwiek lekcji Obrony Przed Czarną Magią, najprawdopodobniej skończyłby z otrzymanym w ramach gratisu szlabanem i rzuconą na pożegnanie uwagą odnośnie jego nieuleczalnej głupoty i równie groźnej naiwności. Dla własnego dobra odłożył na bok wszelkie twory wyobraźni anonimowych autorów, przy okazji zapominając także o filmach zajmujących się właśnie tą tematyką (gdyż jako typowy - lub mniej typowy - Ślizgon, z reguły nie powinien wyciągać rąk w kierunku produkowanych przez niemagicznych osobników rzeczy), by powrócić do kontynuowania swoich zwykłych czynności, normalnych dla większości uczniów Hogwartu.
    Jak zwykle nie mógł zasnąć, a całą winę niezmiennie zrzucił na idealnie okrągły księżyc, którego blask przebijał się przez ciemne zasłony, rozświetlając tym samym jedno ze ślizgońskich dormitorium, zazwyczaj pogrążone w egipskich ciemnościach. Pośpiesznie wykalkulował w myślach wszystkie za i przeciw, dochodząc do wniosku, iż bezczynne leżenie i wpatrywanie się w sufit nie ma najmniejszego sensu. Stewart nie był miłośnikiem nocnych spacerów, nie mniej wychodził z założenia, iż odrobina świeżego powietrza w asyście ruchu podziała zbawiennie na jego męczące problemy ze snem. Zignorował wiszące w powietrzu widmo kłopotów, sugerując się tym, że nawet najwytrwalsi profesorowi i prefekci muszą od czasu do czasu odpocząć od natłoku zrzuconych na ich barki obowiązków. Westchnął bezgłośnie, powoli ześlizgując się z łóżka i uważając, by przypadkiem nie obudzić niczego nie świadomych współlokatorów, gotowych w każdej chwili wybić mu z głowy tak bezmyślny pomysł jakim bez wątpienia była nocna wyprawa w nieznane. Po narzuceniu na ramiona kurtki niepostrzeżenie opuścił Lochy, odetchnąwszy z ulgą dopiero wtedy, gdy zimne powietrze owiało jego twarz, podsycając chęć wyruszenia naprzód i oddalenie się od pozostawionych w tyle murów Zamku. Szedł, z minuty na minutę przybliżając się w stronę owianego mroczną historią miejsca, które zgodnie z utartą legendą nawiedzała cała gromada złych duchów. Stanął tuż obok niegroźnej już Wierzby Bijącej, trwale unieruchomionej dobrych kilka lat wcześniej, wytężając słuch i próbując zarejestrować pisk przeplatany z donośnym warkotem, ewidentnie dochodzącym z drewnianego domku. Walczył z pokusą jak najszybszego powrotu do Zamku, jednak zżerająca go ciekawość okazała się być o wiele silniejsza; z bijącym mocno sercem pomaszerował ku chatce, wstępując po trzeszczących i niestabilnych schodach wiodących na kolejne kondygnacje. / flynn

    OdpowiedzUsuń
  36. Gregorius przez chwilę naiwnie wierzył, że zdołał wyprowadzić w pole bestię, jednak jego zawodzenie do księżyca zabiło w nim nadzieję. Szlag by to trafił . Musiał biec szybciej inaczej zostanie rozszarpany a w czerwonym zdecydowanie źle wyglądał, a zapewne ze śmiercią też mu nie byłoby do twarzy. Przeskoczył nad zawalonym drzewskiem, jakaś gałąź zraniła go w policzek, ale dzielnie brnął dalej ratując swoje dupsko.
    - Crepitantibus – machnął różdżką na oślep za siebie a seledynowe zaklęcie spowodowało głośne trzaśnięcie.
    Merlinowi dzięki, że nie było w pobliżu żadnego centaura – jeszcze tego biednemu Gregory'emu brakowało, stada wściekłych i rozjuszonych końskich hybryd chcących się zemścić za powalenie jednego spróchniałego drzewa. Powalił wielką sosnę by zatorować drogę Wilkołakowi, w najlepszym wypadku konar by go przygniótł dając mu już drugi punkt , choć nie wiedział czy wygra dzisiejszą rozgrywkę w chowanego nawet ze stoma punktami. Nagle grunt pod nogami mu uciekł – cholerne kilkumetrowe urwisko. Spadł boleśnie w kupę wysuszonych liści i jak na prawdziwego szczęściarza przystało różdżka wypadła mu z ręki i zatopiła się w martwych roślinach.
    - Cholera!

    Greg Cavendish

    OdpowiedzUsuń
  37. [ Dziękuję bardzo za tak miły komplement. Cóż, na chwilę obecną, bo już po drugiej, jestem trochę wyprana. Ale jak nakreślisz mi chociaż odrobinkę, na jakiej relacji ci dokładnie, to postaram się coś wymyślić, bo żebym to ja nakreśliła, to za nic nie dam rady tego dokonać.]

    Luke

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tam gdzieś pomiędzy dokładnie a przecinkiem powinno być jeszcze zależy

      Usuń
  38. [Dziękuję za powitanie. Faktycznie są do siebie dość podobni. Co byś powiedziała na to, żeby się tak w miarę ze sobą trzymali? Nie mam na myśli jakiejś wielkiej przyjaźni, a przynajmniej ze strony Gabi, bo ona nie ufa nikomu (rodzinne zboczenie), ale mogłaby go tolerować, siedzieć z nim przy stole Gryffindoru (bo z kimś trzeba czasem zamienić słowo), czasem zabierać wieczorami do Wierzy Astronomicznej (chociaż pewnie Bellmego aż tak gwiazdy nie interesują, że u niej to okazanie jakiejś sympatii). Mogłybyśmy założyć, że skoro spędzają ze sobą sporo czasu Gabrielle zaczyna się domyślać, że jej kolega jest wilkołakiem (bo zakładam, że nikt tego nie wie). I od tego mogłybyśmy zacząć wątek: Kolegują się od niedawna (od roku?), Gabi podejrzewa, że Bellemy jest wilkołakiem, ale o to go nie pyta, bo nie chce się wtrącać. Jednak w noc pełni księżyca nie może już wytrzymać i wymyka się z Hogwartu, odnajduje kolegę (jakie to iście Gryfońskie) i widzi całą przemianę, a potem zaczyna robić się nieprzyjemnie. Gabriellle mogłaby nawet z powodu tej wyprawy trafić do Skrzydła Szpitalnego, Bellmy miałby wyrzuty sumienia, ale Gabi nie miałaby do niego żadnych pretensji, bo w końcu sama na własne życzenie tam poszła. I.... i potem jakoś byśmy to rozwinęły. Może być coś takiego?]

    Gabrielle Nott

    OdpowiedzUsuń
  39. Gdyby nie lumos, które przebijało delikatnie spod liści nigdy w życiu nie znalazł by swojej różdżki w tak ekspresowym tempie. Piasek przedostał mu się do oczu, drażniąc i wyciskając z jego kącików słone łzy, które zamazywały widoczność. Ledwo dostrzegł rosnącą w szybkim tępie czarną kulkę, chwycił hebanowy magiczny patyk i zaklęciem zmiótł liście w jego stronę, wzbijając tumany kurzu w powietrze. Kolejne kilka sekund przewagi. Ucieczki z lasu nie było, wejście na drzewo również było fatalnym pomysłem, jedyne co przyszło mu do głowy fatalnie się malowało, ale co miał do stracenia?
    Uciekał już ile? Nie więcej niż godzinę a czuł jak siły opuszczają jego ciało, a przecież do świtu zostało jeszcze kilka godzin, o wschodzie słońca byłby już bezpieczny ... i właśnie wtedy sobie uświadomił, że pod postaciom wielkiego potwora musi się kryć człowiek, który przemieniony w wilkołaka nie panuje nad sobą.
    - Hej, basiorze! - krzyknął zatrzymując się na chwilę, kolejnym machnięciem różdżki podniósł wielki konar zawalonego drzewa i rzucił go w bok, mając nadzieję, że poleci jeszcze kawałek nim spadnie na ściółkę.
    - Aport!

    OdpowiedzUsuń
  40. [ A może pójdziemy w całkiem inna stronę? W karcie wyczytałam, że twój chłoptaś ma problemy z odnalezieniem samego siebie, nie pasuje do tych wszystkich ludzi dookoła niego. Z lukowym sprawa ma się podobnie, bez końca szuka czegoś, czego nawet nie potrafi nazwać. To właśnie mogłoby ich połączyć. Przyciągnąć do siebie i nie pozwolić odejść dalej niż na wyciągnięcie ramion. Oczywiście, nie ingeruję w zamysł twojej postaci, nie wiem, jak jest z jej preferencjami i innymi czynnikami, ale w zależności od nich, możemy wcisnąć te zagubione istotki w coś bardziej intymnego albo zrobić z nich ludzi, którzy chcą jedynie mieć z kim porozmawiać.]

    Way

    OdpowiedzUsuń
  41. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dziękuje serdecznie za powitanie. Tak to tytułowa bohaterka Jeune et Jolie (mojego ulubionego filmu od 1,5 roku). Jak dla mnie ideał kobiety]

      Eve

      Usuń
  42. [To mi odpowiada. Nie pomyślałam o tym, że jakiś czas już tu jesteś i takie oczywistości idą na pierwszy ogień. Więc proponuję żeby to spotkanie w wierzy było ich pierwszym. Znaczy znaliby się z widzenia, ale nic więcej i dopiero po tym spotkaniu z czasem zaczęliby się kolegować.
    Mam do cb jednak prośbę... Mogłabyś zacząć, bo nawet nie przypuszczałam, że będzie aż taki odzew pod kartą Gabi i mam tyle wątków do zaczęcia, że nie wiem aż za który się zabrać najpierw, a nie chcę pisać też byle czego.]

    Gabrielle

    OdpowiedzUsuń
  43. – Dusi? – prychnęła i zaśmiała się pod nosem. Przyjrzała się chłopakowi uważnie, starając się go rozpoznać, lecz nie mogła sobie go w żaden sposób przypomnieć. Po części pewnie dlatego, że Lysse nie zawracała sobie głowy mało ją interesującymi osobami, do tego z domu Lwa, co już na samym początku zobowiązywało ich do odrobiny niechęci, a ponadto chłopak chyba był od niej młodszy, co wnioskowała po jego wyglądzie, chociaż kto wie.
    Skrzywiła się na widok niechlujnie zawiązanego krawata. Dziewczyna była perfekcjonistką, a jego krzywo założona część mundurka wręcz ją raziła. Kolejny czynnik, po papierosach, który odejmował mu w jej oczach.
    Nie była świadoma przyczyn, dlaczego w ogóle się do niego odezwała i równie dobrze mogła tego nie robić, ale skoro już tak się stało, postanowiła nie zawracać sobie tymi myślami zbytnio głowy. Przeanalizowała ostatni raz wygląd chłopaka i kiedy już miała zamiar odwrócić się i odejść bez słowa, jej oczy napotkały siedzącego przy stopach Gryfona zwierzaka.
    Lysse spojrzała najpierw na białego lisa, później na chłopaka i znowu na zwierzę.
    Bingo
    Jeśliby grałaby teraz w grę, „zaznacz elementy łączące te dwa obrazki”, to w tym momencie zdobyłaby punkty.
    – To twój brat bliźniak? – prychnęła z ironią. – Powinien iść do fryzjera, jeśli chce wyglądać tak jak ty. – dodała, komentując podobieństwo ich obojga, jakie było dostrzegalne w oczach.

    lysse
    [ Oj takie krótkie, że aż mi wstyd.]

    OdpowiedzUsuń
  44. [Cóż chłopaczek jest uroczy, a ona to skryta femme fatale, można byłoby sprawić, żeby ona chciała się nim w jakiś sposób pobawić, co dalej zobaczymy :) !]

    Eve

    OdpowiedzUsuń
  45. [Mi pasuje, zacznę!]

    Karlie

    OdpowiedzUsuń
  46. [ Na różnorakie sposoby! Luke mógł kiedyś zaprosić całkiem randomową osobę na swój koncert w Pokoju Życzeń i padło na twego chłoptasia. Mogli zderzyć się na korytarzu, potknąć się o siebie na błoniach. Całe mnóstwo możliwości, a ze względu na moją pomysłowość odnośnie powiązania, zwalam na ciebie wybranie jakiejś albo wymyślenie własnego początku ich znajomości. No i przede wszystkim obarczam cię zaczęciem, coś mi się od życia należy.]

    Luke

    OdpowiedzUsuń
  47. W tym jednym konkretnym momencie nie czuł się jak dumny wychowanek Domu założonego przez sławnego i niepokonanego Salazara Slytherina, odsuwając myśli o pokonaniu zagnieżdżonego pod skórą strachu na rzecz stania się pogromcą nieistniejących potworów, będących jedynie wytworem jego wybujałej wyobraźni. Zdrowy rozsądek kategorycznie zabraniał mu myśleć w tych właśnie kategoriach, krzycząc do ucha donośne: UCIEKAJ, którym z jednej strony nie miał zamiaru się przeciwstawiać, chociaż jego obie nogi skutecznie uniemożliwiły mu marną próbę ucieczki, upodabniając się do nieruchomych kłód, na stałe przymocowanych w pozycji pionowej do stabilnego podłoża. Nasilające się odgłosy wywołały na jego skórze gęsią skórką w asyście przenikliwych dreszczy, sukcesywnie rozchodzących się wzdłuż linii kręgosłupa; przeklnął pod nosem własną decyzję o opuszczeniu bezpiecznego łóżka, dobrowolnie skazując się na niewyobrażalnych rozmiarów kłopoty. Zżerająca go od środka ciekawość jak na złość wysuwała się na prowadzenie, starając się wygrać wyścig z prawami logiki i instynktem samozachowawczym, acz ku ogólnemu zadowoleniu Flynna zwolniła tuż przed samą metą, oddając zwycięstwo i bezwzględnie kapitulując. Następny donośny ryk w bonusie z dźwiękiem łudząco przypominającym drewno rozrywane przez długie pazury podjął decyzję za niego; nie odwracając się za siebie popędził do przodu, o mały włos nie potykając się o wystającą deskę spróchniałej podłogi i nie łamiąc sobie przy okazji połowy kości. Uciekł z głębokim przeświadczeniem, że już nigdy - a przynajmniej nie w bliższej przyszłości - nie zbliży się do Wrzeszczącej Chaty na odległość większą niż bezpieczne trzy, ewentualnie pięć metrów. Stewart nie należał do wyjątkowo słownych osób, aczkolwiek kolejny graniczący z absurdem krok zdziwił nawet jego samego, gdy nazajutrz tuż po śniadaniu (i nie przespanej nocy, spędzonej na przywoływaniu w pamięci wcześniejszej wyprawy) zignorował zajęcia z zielarstwa, by z tymi samymi nieodłącznymi nerwami powlec się w to samo miejsce, które przyciągało go niczym najsilniejszy z możliwych magnesów.
    — A to co ma znaczyć... — mruknął pod nosem, ściskając w drżących dłoniach różdżkę, z której końca tlił się jasny, rozświetlający ciemne wnętrze płomyk. W pierwszej chwili strach zastąpiło niezrozumienie i niedowierzanie, gdy wychylając się zza framugi niepewnie obserwował rozłożone na prowizorycznym łóżku ciało, najprawdopodobniej młodszego od niego chłopaka. Wciągnął do płuc sporą porcję zatęchłego powietrza, wypuszczając je ze świstem i podchodząc do osoby, którą z wiadomych przyczyn uważał za zmarłą. Tylko gdzie ten potwór?, pomyślał, wyciągając drżącą dłoń w kierunku pleców nieoznajmionego chłopaka, aby w przypływie nagłej odwagi szturchnąć go i wybijającym szaleńcy rytm sercem oczekiwać na jakąkolwiek reakcję. / flynn

    [żaden problem, pisz ile Ci wygodnie]

    OdpowiedzUsuń
  48. [Jejku, jejku, Thomas, czemu on wszędzie wygląda jak totalne dzieciątko? Kocham go <3 Scorp przybywa na wątek, tylko jeszcze nie wiemy jaki, hm, hm, hm. Ale wilkołakiem mnie urzekłaś, teraz Thomas będzie mi się kojarzył z Lupinem... Ups, ałć. No nic, pomyśli się co by tu wymyślić dla pana niezdarki <3]
    Dorian/Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  49. [Brak mi słów. To imię <3]

    Lou

    OdpowiedzUsuń
  50. [A i owszem, zagrzałam tam trochę miejsca przez dłuższy czas ;) Co do samego wątku- sam pomysł jest ok, nie mam nic do zarzucenia]

    OdpowiedzUsuń
  51. [Nic nie szkodzi! <3]

    Rzadko miewała złe dni. Bardzo rzadko, a jeśli już je miała, to zaszywała się w pokoju i po prostu szła spać. Jednak nie tym razem. Na następnej lekcji miała do oddania pracę z zielarstwa i nie zamierzała opuszczać lekcji. Chociaż nie zdziwiła by się, gdyby dostała pierwszą lagę w tym roku.
    Postanowiła się odświeżyć, wyjść na spacer i zaczerpnąć świeżego powietrza. Miała dosyć rozmyślania, liczyła, że kilka wdechów i wydechów da jej ukojenie.
    Kiedy zamknęła za sobą drzwi, poczuła bardzo dziwną, nieprzyjemną, szczypiącą w oczy woń. Poczęła się rozglądać i zobaczyła kogoś.
    Opierał się o kolumnę, był bardzo wysoki i chudy. Miał ciemne blond, rozczochrane przez wiatr włosy i...chyba palił papierosa.
    Wzdrygnęła się, poprawiła szatę z naszywką Hufflepuffu i ruszyła w stronę chłopaka. Była prefektem! Musiała strzec porządku. Palenie papierosów w szkole?! Cóż to za maniery!
    Przystanęła obok blondyna i odchrząknęła głośno, mierząc go czujnym spojrzeniem.
    -Nie ładnie...

    Lizzie M

    OdpowiedzUsuń
  52. [Ojej, to jaram się na ten wątek. Mam mały zarys pomysłu, o ile się na to zgodzisz, a html pomogę ogarnąć, masz gg, tam będzie łatwiej ;>]

    OdpowiedzUsuń
  53. [To akurat żaden problem. Gabrielle z nikim nie rozmawia (chyba że naprawdę musi - ona wszystko załatwia,a bardziej komunikatywny Pan Prefekt przekazuje uczniom) i nie zwraca uwagi na ludzi naokoło, a co za tym idzie większości nie zna, a już na pewno tych z młodszych roczników. Bellmy mógłby ją z nać z widzenia, z tego, że jest Prefektem i z tego, że z nikim prawie nie rozmawia, poza tym jej rodzina była z pokolenia na pokolenie na usługach Czarnego Pana, a ona nagle trafiła do Gryffindoru. Ale Gabi raczej nawet by go nie kojarzyła. Ona kojarzy tylko tych z którymi jest dużo kłopotów.]

    Nott

    OdpowiedzUsuń
  54. [Jako, że wątki męsko-męskie idą mi jak krew z nosa, zamiast Gideona przybyła Gwen. I Gwen bardzo chętnie przytuli Bellamy'ego (btw, kocham to imię <3) i sama będzie czasami potrzebowała jego uścisku :)]

    Gideon

    OdpowiedzUsuń
  55. [Wiesz jak bardzo trafiłaś w moje serducho? Tak, trzy razy na tak! Jejku, chcę Bellamy'ego przytulić, zabrać do domu, dać kocyk i herbatkę... On jest kochany, fangirluję go <3 A ta wersja z podkochiwaniem też cudowna, i w jakiś sposób kojarzy mi się z Wolfstarem, bo Scorp tak po trochu jest jak Syriusz (całkowitym przypadkiem, tak szczerze mówiąc). Z tą dziewczyną tylko będę musiała wymyślić jakiś tekst, ale to taka tam... Dam radę. No i bezsenność tak samo. Mam jeszcze taki pomysł, że Scorpie wymknąłby się do jakiejś pustej klasy pograć na skrzypcach, bo nikt o tym nie wie, a twój Bellamy by przypadkiem na niego wpadł. Pasuje Ci coś takiego?]
    Dorian/Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  56. [Oh, same niezłe pomysły mi się już wyczerpały (o ile w ogóle można je nazwać niezłymi), ale może się uda. To tak, na samym początku swej szkolnej kariery Gwen szukała osób, które pomogłyby się jej zaaklimatyzować w świecie magii i wytłumaczyły różne rzeczy oraz odpowiedziały na nurtujące ją pytania. Bellamy więc mógłby być jedną z takich osób, które nie zraziłyby się jej pochodzeniem i z chęcią wprowadziły ją w ten dziwny świat. Chłopak byłby więc dla niej takim chodzącym źródłem wiedzy, a jednocześnie dobrym kolegą, którego od czasu do czasu by przytuliła, gdyby tego potrzebował :)]

    Gwen

    OdpowiedzUsuń
  57. Czy właśnie to mu było pisane? Zginąć rozszarpanym przez wygłodniałego wilkołaka w zakazanym lesie, gdzie nikt nie odnajdzie kawałków jego ciała lub zaginąć bez wieści jeśli by go pożarł w całości? Na jakie licho w takim razie użerał się w Slytherinie? Gdyby wiedział, skoczyłby z wieży astronomicznej sześć lat temu. Za kilka kwiatków przyjdzie zapłacić mu wysoką cenę. Biegł na oślep, walcząc o każdą cenną minute swojego życia, nie wiedząc gdzie się schować, gdy nagle w oddali dostrzegł coś jeszcze ciemniejszego niż wszystko dookoła i na horyzoncie z każdym susem rósł jakby wielki pagórek.
    Jaskinia? Jak daleko musiał oddalić się od granicy lasu z szkolnymi błoniami? Salazar mu świadkiem, że jeśli przeżyję już więcej nie wejdzie między stare sosny nocą, taki głupi nie było, żeby dwa razy popełniać te same błędy. Cudem wdrapał się po kamienistym wejściu i znalazł się w środku pieczary, w powietrzu czuć było stęchliznę i wszystko wydawało się wilgotne, zapewne w środku musiało być jakieś podziemne jeziorko. Jasne światło sprawiło, że widział doskonale skalne pomieszczenie. Zatrzymał się kilkanaście metrów dalej i tylko w akcie desperacji zawalił wejście do jaskini mocnym zaklęciem. Huknęło tak głośno, że trolla górskiego by ogłuszyło. Kamienie się posypały, zasłona z kurzu dotarła do jego nozdrzy, ale miał nadzieję, że taka przeszkoda zniechęci potwora. O wydostaniu się pomyśli później. Na razie musiał usiąść.

    [Jestem za! Kiedy kończymy pościg w zasadzie? Pomysły mi się już kończą, wilczku, zaraz Greg nie będzie mieć gdzie się schować i narobi w galoty ;d ]

    Gregorius.

    OdpowiedzUsuń
  58. Lou zatroszczył się o wszystko z najdrobniejszymi detalami, z pedantyczną dokładnością szykując się na walkę z dzisiejszymi przeciwnościami losu, które ostatnim czasy lubiły zagrać sobie w brydża z jego szczęściem, ewidentnie myślącym już o wakacjach i zanurzeniu się w oceanie spokoju, które miało zostać zarekwirowane przez wyniki z ostatnich egzaminów, jakie napisze w gmachu tejże szkoły. Spodziewał się samych W, ale licho nie śpij. Wyszedł z Pokoju Wspólnego w skowronkach. Przykleił do twarzy nienaganny uśmiech, który wzbudzał zachwyt przede wszystkim u płci pięknej, zadbał o to, aby przemierzać szkolne korytarze tanecznym krokiem, zaszczepił w sobie odporność na idiotyzm idiotów ze Slytherinu, w tym i Ondrii, która bezskutecznie czyhała na jego jakże cenne życie z różdżką w ręku, zmuszając go do kolejnego nocnego dyżuru, ale dzisiaj nic, powtarzam nic, nie mogło zepsuć mu nastroju. Promieniał od samego rana, odkąd poranek wdarł się przez okno, budząc go swoim blaskiem. Poprawił torbę na ramieniu, przedzierając się samotnie przez rzekę ludzi, która w zasadzie składała się przede wszystkim z uczniów młodszych klas. Nie przejął się tym jednak, nie czując potrzeby kontaktowania się z nikim poza samym sobą. Niechętnie skierował się w stronę sowiarni, którą miał zamiar odwiedzić, by nadać stosowany list. Musiał koniecznie zamówić nowy zapas swojego ulubionego atramentu, stary kończył się nieubłagalnie, a jego orle pióro nie współpracowało z żadnym innym. Nie lubił sów. Śmierdziało od nich niesamowicie, a ostatnio został przez jedną opluty zwłokami szczura, a druga załatwiła na nim swoją potrzebę, boleśnie krzywdząc nie tylko dumę, ale i też psychikę Weasleya. Wzdrygnął się na samą myśl i już chciał zrobić krok w przód, ale zatrzymał się raptownie, słysząc jak robi się głośno pod jego nogami. Zmarszczył brwi.
    — Twierdzisz, że mam niezgrabne nogi i nie wiem, gdzie je stawiam? — oburzył się, patrząc na Gryfona z góry i puścił do niego oczko, wyraźnie rozbawiony tym, bowiem wiedział, że na pewno nie był przyczyną jego upadku. Za dobrze dogadywał się z własnym ciałem. — Miałeś pecha, że nie wylądowałeś w moich ramionach — odpowiedział, podając mu pomocną dłoń, pomimo ochoty teatralnego prychnięcia jak rozjuszony kot i udania się w swoją stronę. Oznaka prefekta jednak do czegoś zobowiązywała, a pomoc sierotą była jedną z tych rzeczy.

    Lou

    OdpowiedzUsuń
  59. [hej :) możliwość jest zawsze, ale do autorki pana Pottera właśnie zapukała uczelnia i prosi, żeby się stawiła na koło, więc nie chcę zapeszać, ale z pomysłem będę mogła się odezwać dopiero koło weekendu :(]

    James

    OdpowiedzUsuń
  60. Był jeszcze nieco senny, kiedy po śniadaniu wyszedł na spacer po zamku. Chciał chwilę odetchnąć, pobyć sam ze sobą i dać herbacie z pięcioma łyżeczkami cukru zadziałać na niego w cudowny, ożywczy sposób. Szczęście sprawiło, że plan szóstoklasistów bywał łaskawy i zaczynał lekcje dopiero po drugim śniadaniu. Większość uczniów biegało jeszcze po korytarzach, żeby zdążyć na lekcje, a on spacerkiem zawędrował do tych części zamku, gdzie można było się powylegiwać na parapecie i popatrzeć na budzące się do życia błonia. Jednak czasami bycie Królem Ślizgonów bywało męczące. Niestety, większość jego kumpli z dormitorium też aktualnie miało wolny poranek, więc o grze na skrzypcach nie było mowy. Instrument leżał bezpiecznie schowany w jego kufrze, starannie przykryty ubraniami zimowymi, których teraz nie nosił.
    Korytarz przyjemnie ogrzewało wiosenne słońce, więc podwinął rękawy koszuli i rozluźnił krawat, żeby się przypadkiem nie udusić. Niby powinien się trochę pouczyć, żeby przyzwoicie zdać egzaminy, ale czy on się kiedykolwiek uczył? Wierzył w swój naturalny talent i na razie działało to niezawodnie. Może dostał najniższe stopnie na SUMach z tych nienawistnych przedmiotów, jakimi było wróżbiarstwo i historia magii, ale co tu poradzić, że nie szło mu tego pojąć? A jeśli ojciec znowu będzie miał zamiar narzekać na jego podejście do nauki, to najwyżej jego strunom głosowym przybędzie trochę przebiegu. Nie miał najmniejszego zamiaru siedzieć z nosem w książkach o buntach goblinów.
    Idąc dalej zauważył dziwną scenę. Pewien niezwykle uroczy Gryfon (Czyli taka odmiana też istnieje! Właśnie wygrał butelkę Ognistej.)znalazł się pod ostrzałem Puchoneczki. Hm… Znajomej Puchoneczki! Scorp nie musiał się dwa razy zastanawiać, żeby rozpoznać jedną z tych dziewczyn, które omijał szerokim łukiem. Panienka miała ze sobą jakieś problemy, najpierw udawała taką niegrzeczną dziewczynkę, a później próbowała go wrobić w dziecko. Oczywiście popełniła jeden zasadniczy błąd. Podrywała pijanego Malfoy’a, a był wtedy tak nietrzeźwy, że nie miał pojęcia jak zastosować swoją wiedzę na temat stosunków damsko – męskich w praktyce. I nie był aż tak pijany, żeby nie pamiętać tamtej małej wpadki. Miał po tym niezłego kaca, i fizycznego i normalnego. Poza tym to był jeden z jego pierwszych razów z Ognistą, miał prawo skapitulować… Jego głowa go wtedy nienawidziła, ale był szczęśliwy, bo przynajmniej nie został wrobiony w fałszywe potomstwo.
    Widząc przerażenie w dwukolorowych oczach chłopaka, którego wygląd był wręcz mylący (bo z jednej strony niższe klasy miały teraz lekcje, ale na szósty rok też nie wyglądał), poczuł się zobowiązany odpędzić od niego uciążliwą towarzyszkę. Tylko jak nazywała się ta Puchonka?
    - Panno Jones, jak tam nasze dziecko? – rzucił wesoło, niby to mimochodem, zatrzymując się kilka metrów od zainteresowanych. Oczywiście podziałało, dziewczyna przybrała kolor szat drużyny Gryfonów i zwiała prawie natychmiast. On natomiast podszedł do Pana uroczego, jak już zaczął go nazywać i wykonał głęboki ukłon.
    - Pan i zbawca Scorpius, zawsze do usług – powiedział nie kryjąc rozbawienia.

    [Uff, mam nadzieję, że wyszło to, ostatni odpis, a literki mnie już gryzły ;-; Ale dałam radę, jej! <3]
    Dorian/Scorp

    OdpowiedzUsuń
  61. Flynn nie posiadał nieograniczonych pokładów empatii i rzadko kiedy odczuwał choćby nikłe, kierowane ku drugiej osobie współczucie, jednak chcąc-nie chcąc musiał przyznać, że widok rozbudzonego jego dotykiem chłopaka o dziwo zrobił na nim wrażenie, chociaż na chwilę obecną nie umiał konkretnie zdefiniować tego obcego stanu, zazwyczaj niedostępnego dla mieszkańca hogwarckich Lochów. Prawie nagi, ewidentnie wystraszony pojawieniem się intruza chłopak, poruszył flynnową cząstkę odpowiedzialną za szeroko pojętą troskę, którą jak do tej pory kierował wyłącznie ku samemu sobie, jeśliby nie liczyć paru drobnych wyjątków. Być może nie był skrajnym egoistą, martwiącym się tylko i wyłącznie o swój własny tyłek, acz jednocześnie daleko było mu do poczciwego samarytanina, śpieszącego z pomocą na każde usłyszane wezwanie. Po raz kolejny w ciągu raptem kilkunastu godzin pożałował decyzji o wyruszeniu do Wrzeszczącej Chaty, nabierając dziwnych i nieco absurdalnych podejrzeń co do potencjalnego źródła dźwięku, które poprzedniej nocy zmroziło krew we flynnowych żyłach, zapierając mu dech w piersi i wbrew jego woli przenosząc go do niszowego serialu grozy, w którym główną rolę niezmiennie odgrywał wścibski poszukiwacz przygód i krwiożercza, wyjąca do księżyca bestia. Nie podejrzewał go o konszachty z wilkołakami, ani o przetrzymywanie w chacie jakiegokolwiek z nielegalnych, wpisanych na listę najniebezpieczniejszych magicznych stworzeń, które mogłoby być sprawcą wczorajszej kakofonii, acz zrodzone w jego głowie podejrzenia z całe multum sprzecznych myśli wytworzyły w niej jeden wielki mętlik, którego nie potrafił wyjaśnić za pomocą jakichkolwiek logicznych argumentów. Kilkukrotnie otworzył usta, jednak w rezultacie bardziej przypominał wyciągniętą z wody rybę niżeli człowieka, usiłującego wydobyć z gardła w miarę zrozumiały dźwięk.
    — Co ja tu robię? — powtórzył ze szczerym zdziwieniem, uważając to pytanie za ewidentnie nie odpowiednie. Nie znał napotkanego w dziwnych okolicznościach chłopaka i nie mógł wykluczyć, że nieznajomy osobnik preferował zasypianie w nawiedzonym domu, idealnym pod tło dla zgarniającego wszystkie możliwe mugolskie statuetki horroru, nie mniej w dalszym ciągu nie potrafił wyzbyć się podejrzeń. Wrodzona naiwność już nie raz zrobiła z Flynna wielkie pośmiewisko, dlatego też starał się trzymać język za zębami i wypowiadać na głos kolejnych absurdalnych tez.
    — Chyba powinienem zapytać cię o to samo — odrzekł z urażoną miną, wskazując gestem ręki na upiorne wnętrze. — Ty też słyszałeś te odgłosy? — rzucił w jego stronę znaczące spojrzenie, na krótką chwilę zamieniając się w rasowego Sherlocka Holmesa, niezastąpionego króla dedukcji. — A poza tym to mógłbyś się ubrać. Jest zimno. / flynn

    OdpowiedzUsuń
  62. Cudem tylko nie zwariował, choć przez cały dzień po powrocie z lasu był oszołomiony i nie wychodził z dormitorium. Zaszył się pod kołdrą i nie wychodził na tyle długo by zainteresować swoim osowiałym stanem kolegów z swojego rocznika – spławił ich tylko, tłumacząc że zaszkodził mu alkohol po którym nie wiedział jak wrócić do lochów, więc obijał się po błoniach i schodach aż w końcu wytrzeźwiał i wrócił ledwo na nogach. Przecież nie mógł powiedzieć im prawdy, większość i tak by nie uwierzyła a druga widziałaby okazję, by się nieco ponabijać z historii, choć sami posraliby się w gacie na widok prawdziwego wilkołaka. Naprawdę Salazar nad nim czuwał, skoro wyszedł z spotkania z kilkoma zadrapaniami, kolekcją kolorowych siniaków, pasma otarć, doznając jedynie mocniejszego ubytku na zdrowiu psychicznym, ale kiedyś otrząśnie się z tego i może nawet będzie mu do śmiechu.
    W końcu musiał wygrzebać się spod pościeli i udać się do Wielkiej Sali na kolacje, głód potrafi nieźle zmotywować człowieka do ruszenia obolałych czterech liter. Zjadł w zastraszającym tempie po czym pożyczając notatki z transmutacji, która go dzisiaj ominęła, ruszył do biblioteki by ostatnie godziny dnia spędzić na odrabianiu zaległej pracy domowej. W wieczornych porach bibliotek powinna raczej świecić pustkami ale tym razem było inaczej, z ledwością znalazł wolne miejsce przy stoliku jakiegoś Gryfona, którego poznał jedynie po szacie.
    Bez pytania i uprzedniego przywitania, zarzucił torbę przez oparcie krzesła po czym usiadł i wyciągnął pergamin, pióro z atramentem oraz pokaźny podręcznik do przemian. Już miał brać się za kreślenie pierwszych liter wypracowania kiedy od niechcenia podniósł wzrok nieco wyżej i odkrył, że jego towarzysz ma bardzo dziwne oparzenie na dłoni – czerwone, pokryte świeżymi bąblami. Aż syknął pod nosem na samą myśl o nieustającym bólu towarzyszącym takim poważnym oparzeniom, następnie tylko zerknął na twarz nieznajomego i o mało co nie spadł z krzesła. Te oczy. Niczym u potwora, który chciał go zabić, rozszarpać, zadrapać i pogryźć. Przełknął głośno ślinę i niechcący przewrócił kałamarz z atramentem, który rozlał nie niefortunnie nie tylko na jego pergamin ale również Gryfona.

    OdpowiedzUsuń
  63. Louis zatrzepotał wachlarzem gęstych, długich rzęs, spoglądając na Gryfona ze zdziwieniem, gdy ten uśmiechnął się do niego nieporadnie, eksponując zawstydzenie w postaci rozkosznych rumieńców na obu policzkach. Poczuł dziwne ssanie w żołądku i odchrząknął, by się tego uczucia pozbyć, jednocześnie zachodząc w głowie, ile ten dzieciak miał lat. Dawałby mu góra trzynaście, ewentualnie czternaście, ale to już trochę na siłe. Nie skomentował jego komentarza na temat kościstości, ale musiał mu w duchu przyznać racje, barczysty to on nie był, centymetrami też nie grzeszył i z tłumu się nie wyróżniał. Westchnął prawie bezgłośnie, oceniając sytuację, ale za nim zdążył powiedzieć cokolwiek, chłopak chciał się stąd jak najszybciej ewakuować, znów poddając próbuje swoje „akrobatyczne” umiejętności.
    Lou, popisując się refleksem, zapał go za ramię, nie pozwalając na to, aby po raz drugi przeżył spotkanie trzeciego stopnia z twardą podłogę. Pociągnął go do góry, asekurując. Gdyby sam miał takie problemy, najprawdopodobniej spaliłby się ze wstydu, pragnąc jak najszybciej scalić się ze ścianą.
    — Uważaj trochę — pouczył go. Zawsze był ciekawy, skąd się biorę problemy z koordynacją, choć wcale takowych nie zazdrościł. Potykanie się o własne nogi musiało być okropnym przeżyciem, wrażeniem, że ciało się sprzeciwia własnemu właścicielowi i odmawia współpracy. Skrzywił się na całą myśli.
    — Gdzie się wybierasz? — zagadnął gładko, kalkulując, że odprowadzenie go było bezpiecznym wyjściem. Nie chciał mieć wyrwy na sumienie, jeśli do jego uszu doszłyby wieści, że ta ciamajda zabiła się na przykład na schodach, tracąc równowagę. To byłby cios prosto w policzek. — Nazywam się Louis Weasley, jestem prefektem i służę pomocą — zreflektował się po chwili, oferując swoją pomocną dłoń. Pojawił się w nim instynkt rodzicielski, śmierdząca sowiarnia mogła więc poczekać.

    Lou

    [Wybaczam, też nie poszalałam z długością ;3]

    OdpowiedzUsuń
  64. [Witam bardzo serdecznie ^^ Oczywiście ochota na wątek jest zawsze dlatego chętnie skorzystam z propozycji. Tylko teraz pytanie, ja daje pomysł i Ty zaczynasz czy też na odwrót?:)]

    Layla

    OdpowiedzUsuń
  65. Może wyglądał jakby właśnie zobaczył ducha (albo wilkołaka), może miał też wzrok przerażony jakby demoentor chciał wyssać jego duszę (albo jakby wilkołak chciałby go rozszarpać), całkiem też możliwe, że zamarł jakby był spetryfikowany przez bazyliszka (lub sparaliżowany bliskością wilkołaka).
    Oczy, bardzo charakterystycznie poparzona ręką niczym zaklęciem ognia, która strasznie boleśnie się goiła, nie wspominając o ogólnym złym stanie Gryfona – podkrążone oczy, szara cera i mina prawdziwego cierpiętnika, a on jeszcze pyta czy Gregory się dobrze czuje.
    Chciał coś odpowiedzieć, ale zaciął się wewnętrznie, nie zdolny do żadnej reakcji siedział na krześle i wpatrywał się w niego wielkimi brązowymi oczyma a minę również miał nietęgą. W tej chwili już nie przypominał pewnego siebie Ślizgona z kostycznym uśmieszkiem, znającym odpowiedź na każde, nawet najgłupsze pytanie – miał jedynie nadzieję, że nie było w jego oczach przerażenia dnia wcześniejszego.
    W jego głowie nagle zrodziła się myśl, że może tym wilkołakiem był właśnie on? Niby logicznie pasowało, bo miał poparzoną łapę, nieco poturbowany zaklęciami a te oczy ... Nie, nie było to przecież możliwe. Z drugiej strony to Hogwart, tu działy się już takie rzeczy, że strach czasem myśleć.
    Pokręcił przecząco głową w końcu i po serii uspakajających oddechów odezwał się.
    - Nie, ale za to Ty wyglądasz jakbyś potrzebował pomocy – powiedział bardzo powoli jakby rozważał każde słowo osobno – Powinieneś udać się do skrzydła szpitalnego. Co ci się stało? - zapytał jeszcze ignorując rozlany atrament, esej, cały świat dookoła.

    OdpowiedzUsuń
  66. Bycie Krukonem zobowiązywało do wielkich czynów. Należało z dumną obnosić się z ilorazem inteligencji znacznie powyżej normy, a przede wszystkim uśmiechać się protekcjonalnie do tych, którym referat na sześć stóp wcale nie kojarzył się z przyjemnym zajęciem umilającym popołudnie. Większość wychowanków Ravenclawu chadzała po Pokoju Wspólnym z dłońmi poplamionymi atramentem, nigdy nie uskarżając się na natłok wyczerpujących obowiązków. Wszyscy z gracją godną pozazdroszczenia wpasowali się w kanon wszystkowiedzących jednostek, zawsze znających odpowiedzi na pytania dociekliwych profesorów.
    Zdarzało się jednakże, że harmonię zaburzał wyjątek od reguły, chaotyczne stworzenie z rozczochranymi, platynowymi włosami. I to wcale nie było tak, że Luke od samego początku postanowił nieść swemu domowi hańbę. Niegdyś pełen był zapału, machanie różdżką zakrawało na przyjemność, a teoria nie usypiała, wypadając szeleszczącymi kartkami z bezwładnych rąk.
    Choć starał się z całych sił nie wychodzić przed szereg, co rusz napotykał na swej drodze współczujące spojrzenia i jadowite słowa pociechy. Jego klęski cieszyły tych, którzy niestrudzenie pieli się wzwyż, kiedy on niebezpiecznie balansował na skraju przepaści. Wystarczało mu, że płynnie przechodził z roku na rok, nikt bowiem nie wymagał od niego niczego więcej prócz pozornego zainteresowania omawianymi przedmiotami. Został skreślony na starcie, nie pokładano więc w nim żadnych nadziei i nie liczono, że kiedykolwiek ktokolwiek wybaczy Tiarze Przydziału ową katastrofalną w skutkach decyzję, którą po dziś dzień musiał dźwigać na zgarbionych barkach.

    Tego dnia wstał z cieniem uśmiechu na ustach, przetarł zaspane oczy i krzywo zapiął guziki swojej ulubionej koszuli. Słońce delikatnie przyświecało zza szyby, muskając leniwymi promieniami twarze lukowych współlokatorów. Zanurzeni w krainie sennych marzeń, nie słyszeli wiązanek przekleństw rzucanych w przestrzeń ani nie widzieli ciemnej szaty złowieszczo łopoczącej za maszerującym dookoła dormitorium platynem. Flegmatycznymi ruchami zagarniał najpotrzebniejsze rzeczy do torby, gniotąc przez własną nieuwagę cztery tysiące słów napisanych w pośpiechu, byleby tylko mieć coś pod ręką, gdy przyjdzie chwila czytania tego bezsensownego bełkotu.
    Dwadzieścia minut później, uprzednio obudziwszy spóźnione towarzystwo, spacerował po opustoszałym korytarzu. Wiekowa posadzka lśniła ponuro, kiedy tak niemrawo stawiał kroki i nucił wymyśloną naprędce melodię. Wbrew obietnicom, które złożył sobie przed tygodniem, postanowił, że naumyślnie zignoruje najbliższą lekcję, by w pełni oddać się zajęciom, w jego mniemaniu, znacznie bardziej fascynującym od słuchania monotonnego monologu.
    Być może z tej przyczyny, z nadmiernego podekscytowania łamaniem zasad, nie zauważył nadchodzącego chłopaka i zdał sobie sprawę z jego istnienia dopiero w momencie, w którym zderzyli się z głuchym łoskotem, nabijając sobie przy okazji parę siniaków.

    - Oczy to taki śmieszny wynalazek, który umożliwia widzenie – powiedział ze zgryźliwym uśmiechem, zbierając z ziemi kopiec kartek mających do wieczora znaleźć się na biurku trzech niezbyt sympatycznych belfrów.

    A potem, kiedy już pewnie trzymał swoją własność, podniósł wzrok i jego źrenice mimowolnie się rozszerzyły. Przez parę ciągnących się w nieskończoność sekund wpatrywał się w chłopaka ze zdziwieniem, oszołomieniem, może z niewidocznym zachwytem. I był prawie pewien, że i on poczuł ten dziwny ucisk w gardle, ale natłok nieokiełznanych myśli i odczuć niespodziewanie minął, przywracając dobrze znany spokój ducha.

    - Gdzie ci tak śpieszno? - zapytał, nim zdążył ugryźć się w język i powstrzymać nieplanowaną ciekawość. - Pilny uczeń biegnie na lekcję, żeby zająć miejsce w pierwszym rzędzie?

    Luke

    OdpowiedzUsuń
  67. [ Witam kolejną osobę z bezsennością. Może Carter natknęłaby się jakoś na niego podczas swoich nocnych spacerów? ]

    Carter Rhodes

    OdpowiedzUsuń
  68. [Dawaj gadu, nie odpuszczę teraz naszego przypadkowego spotkania na Pyrkonie.]

    OdpowiedzUsuń
  69. [Chcę jego. Ma heterochromię, uwielbiam to, sama chciałam z Tima zrobić takiego ludka z oczami o innych kolorach, ale odpowiedniego zdjęcia nie znalazłam, to chociaż jego kot taki jest :D
    Nie wiem jeszcze jaki wątek, ale na pewno z nim chcę. Bo cudowny!]

    Timothy

    OdpowiedzUsuń
  70. Bellamy samym ryjkiem prosi się o kawał. Uwaga na opustoszałe łazienki, zapchlony wilczku

    OdpowiedzUsuń
  71. Nie mógł się nie uśmiechnąć patrząc na tą uroczą niezdarkę. Czyżby naprawdę trafił na kwintesencję uroczości? No pięknie. Bellamy wydał mu się jakimś nowym podtypem Gryfona, co ciekawsze – mógłby być to jego ulubiony typ, ale jakoś nie miałby serca wykorzystać takiego niewinnego, uroczego chłopaczka. Rzadko zdarzało mu się coś takiego stwierdzać, ale tym razem miał ku temu powody. Dokładniej dwa: oczy o dwóch odmiennych kolorach, z których wręcz biła jakaś magiczna moc nakazująca Scorpiusowi poratować tego chłopaczka i zachować się wobec niego naprawdę przyzwoicie. A widząc jego małą walkę ze zdradliwą grawitacją po prostu nie mógł się nie uśmiechać. Te rumieńce też do niego przemawiały. Nigdy nie widział kogoś, kto by się tak profesjonalnie rumienił! [Hm, ja mam takiego pana w głowie, jejku, Bell powinien mieć w papierach Alexander! Przepraszam, no ale… Kochaność.]
    Poklepał biednego chłopaka po ramieniu uważając, żeby przy tym znowu nie pozbawić go równowagi.
    - No to, Bellamy, na przyszłość zapamiętaj, żeby takim dziewczynom wciskać jakiś kit typu „jesteś miła, ale wolę chłopców” czy coś takiego – mówiąc to mrugnął do chłopaka porozumiewawczo. Naprawdę chciał mu jakoś pomóc, ale równocześnie czuł, że jego obecność wywołuje na chłopaku takie wrażenie, że zaraz całkowicie przypadkowo wypadnie przez okno, a do tego dopuścić nie można było. Jaki smutny byłby świat bez jedynego w swoim rodzaju, uroczego Gryfona. Przecież gatunek prawie wymarły trzeba chronić, a Malfoy czuł jeszcze większą dumę, kiedy uświadomił sobie, że miał w tym bardzo czynny udział. No bo jego czyny nigdy nie były takim „niczym”.
    Uśmiechnął się jeszcze szeroko i po raz drugi klepnął Gryfona w ramię.
    - No to do zobaczenia, jak sądzę. I uważaj na te zdradliwe baby! – rzucił na odchodne i zaraz ulotnił się w trosce o życie niezdarki. Równocześnie uśmiechał się do siebie, jakby właśnie samodzielnie zdobył Puchar Domów. Może gdyby był inny, mógłby bardziej zainteresować się Bellamym, ale po raz pierwszy poczuł, że nie ma zamiaru tak po prostu zaciągnąć niewinnej ofiarki do łóżka. Nie, nie, nie, ten chłopaczek był zbyt delikatny, może jeszcze by się zaplątał w kołdrę albo kto wie…
    *
    Noc była chłodna, ale Malfoy nie zwracał na to zbytniej uwagi. Znowu nie mógł spać, chociaż nie miał pojęcia z czego to wynikało. Dzisiaj naprawdę miał zamiar w końcu nadrobić skradzione noce, ale jak zwykle coś nie wyszło. Ze złości pobił poduszkę, ale nawet się nie zmęczył. Uciążliwe było to, że kiedy pół dnia chodził zaspany, po nocach nie dawał rady zmrużyć oka. W końcu przeklinając wszystko i wszystkich wylazł z łóżka, narzucił na siebie sweter, wyciągnął z kufra skrzypce i wymknął się z dormitorium.
    Skrzypce były jedynym, co w takich chwilach pomagało mu się uspokoić. Nigdy nie przyznałby przed kumplami, że umie grać, a jeśli już by się dowiedzieli – wmawiałby im, że to matka go zmusiła. Większego kłamstwa nie było. Matka zawsze próbowała nakłaniać go do pianina, a on uparcie znęcał się nad światem za pomocą swojego ukochanego instrumentu smyczkowego. Chociaż tak naprawdę nienawidził publiki. Nie kiedy grał. Większość jego znajomych i tak by go nie zrozumiała, a poza tym to było coś tylko dla niego. Dlatego też grał jedynie wtedy, kiedy mógł być sam. Czyli głównie po nocach w pustych klasach gdzieś w głębi zamku, byle żeby na pewno nikt mu nie przeszkodził.
    Tym razem było tak samo. Przez kilkanaście minut błądził po zamku w duchu mając nadzieję, że nikt go nie nakryje. Oj Irytek nie dałby mu żyć. Chociaż szlaban za nocne granie na skrzypcach byłby interesujący… Ale koniec końców udało mu się znaleźć salę, nie była nawet zamknięta! Kilka minut później był już zajęty sprawnym wydobywaniem płynnych dźwięków z instrumentu. Poczucie czasu samo z siebie zniknęło.

    Scorpiś

    OdpowiedzUsuń
  72. - No, już. - Machnął niedbale ręką, poprawiając tym samym torbę, która niebezpiecznie wyślizgiwała się z ramienia. - Przyznam szczerze, że lubię ratować urocze księżniczki z opresji - odparł żartobliwie na rozlśnienie atmosfery, ale to chyba w niczym nie pomogło. Chłopak nie wydawał się rozbawiony, a poziom jego zawstydzenia tylko się podniósł.
    Lou z trudem powstrzymywał się od śmiechu, który mógł albo bardziej spiąć chłopaka, albo trochę go rozluźnić, ale wolał nie ryzykować, bo mały wyglądał tak, jakby miał zaraz spalić dorodnego buraka, zapaść się pod ziemię, albo scalić z jedną tych zimnych, kamiennych ścian, ewentualnie rozpłakać, a Weasley nie był dobrym materiałem na pocieszyciela, widok łez natomiast wywoływał u niego irytacje i chęć zamordowania tego, kto je wywołał, w tym wypadku samobójstwo, które nie wchodziło w grę.
    - Wyluzuj trochę - rzucił w ramach otuchy, zmierzwiając mimowolnie włosy, coby się upewnić, że ich artystyczny nieład jest nadal zachowany w swoimi niezmąconym porządku i odczuł ulgę. Testując swój urok osobisty, puścił oczko do przechodzącej obok nich Puchonki, a humor od razu mu się poprawił, widząc jej rumieniec. Znów przeniósł wzrok na swojego tymczasowego rozmówce i chyba zabrakło mu adekwatnych do sytuacji słów.
    - ... - Otworzył usta, ale po chwili je zamknął, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne ogniki. To jest tak cholernie urocze, przemknęło mu przez myśl, a jego policzki zapłony. Wyminął zgrabnie Gryfona i ukucnął przy zwierzęciu, zanurzając dłoń na w jego sierści, która była tak jak mu się wydawała, miła w dotyku i zapiszczał cicho, gdy lis mimowolnie zamruczał. W nagrodę poczochrał go za uszami, wydając z siebie dźwięk zachwytu w postaci głębokiego westchnienia, a gdy ten musnął go noskiem w skórę pojawiła się myśl o możliwym przywłaszczeniu go sobie bez wiedzy właściciela. - Śliczne to to - mruknął rozmarzony, wtulając twarz w te miękkie futerko, zasypując go kolejnym pieszczotami w formie głaskania. Jego wargi mimowolnie wykrzywiły się w błogim, tak niepodobnym do niego uśmiechu, a wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. - Bella, zastańmy przyjaciółmi – zasugerował, zerkając na chłopaka - a na zapieczętowanie jej wypożycz mi tego przystojniaka. Tuż to doskonały materiał na poduszkę - ocenił, obejmując zwierzaka ciasno rękami. Teraz nie myślał racjonalnie. Zdecydowanie.

    zauroczony Lou

    OdpowiedzUsuń
  73. [Jak chcesz to możesz zacząć. Ja mam urwanie głowy związane z nauką]

    OdpowiedzUsuń
  74. Quidditch był synonimem wolności.
    Dla wielu graczy sport ten nie stanowił jedynie formy rozrywki, nie był kolejnym ciekawym sposobem na zapchanie sobie wolnego czasu albo znalezienie wymówki od nauki i wielogodzinnego ślęczenia nad książką. Quidditch pozwalał na wyrażenie siebie. Każdy zawodnik w momencie poderwania miotły do góry mógł poczuć się wolny. Był w swoim świecie. Przecinał powietrze odgradzając się od wiwatujących dookoła tłumów. Wygrany mecz smakował lepiej od ulubionej potrawy, porażka przykrywała ciepłym kocem zmęczone i zmarnowane ciało, nakładając na sportowca wachlarz przemyśleń, z którymi zmagał się przez noc, próbując utulić się do snu. Quidditch był dla każdego z czarodziejów prywatną drogą ucieczki. Sposobem na wyżycie. Sposobem na relaks. Sposobem na ucieczkę. Sposobem na pokazanie odwagi. Sposobem na bycie.
    Fred od samego początku lubił Bellamy’ego. Nie ukrywał, że to on sam podsunął Bobby’emu myśl o przyjęciu go do drużyny. W małej niezdarze tlił się potencjał, który tylko czekał na odpowiedni moment do ujawnienia się. Wystarczyło podać chłopcu miotłę i wypuścić go na otwartą przestrzeń, by zobaczyć kim naprawdę jest pan Sangster. Jego postawa stawała się zupełnie inna. Jego wzrok był bystrzejszy, zaciśnięte na pałce ręce były silne, pewne i gotowe do działania. Zwyczajowy rozbawiony uśmieszek znikał, a na jego miejsce wkradała się maska skupienia. Wystarczyło dać mu odrobinę władzy, odrobinę swobody działania i nałożyć na niego trochę odpowiedzialności za zespół. Uczynić go członkiem drużyny. Zrobić z niego gracza.
    Jednak Bobby, jego ukochany przyjaciel nie do końca zawsze dawał sobie radę z pełnieniem roli kochanego trenera. W jego zachowaniu widać było zaangażowanie, jednak jak dobrym nie byłby kapitanem, tak złym był mówcą i motywatorem. Przemowy przed meczem nie były banalne, ale nie były też bardzo budujące. Zwykle Weasley wtrącał do nich swoje trzy grosze, ryzykując kuksańcem w żebra, ale wywołując tym samym uśmiechy na twarzach graczy. Jego krzyki na treningu dopingowały, ale niekiedy także podcinały nogi. I zwykle Fred tolerował zachowanie kapitana i jego sposób wyrażania emocji. Ale tym razem Graham przegiął.
    Weasley niewiele myśląc skierował swoją miotłę ku ziemi, idąc w ślady Belli. Krzyki Bobby’ego stały się tak uciążliwe, że jeszcze zanim opuścił boisko, odwrócił się i pokazał w jego w stronę środkowego palca, kręcąc z dezaprobatą głową.
    - Jesteś dupkiem, Graham!
    Nikt nie odzywał się tak do kapitana. Poza Fredem. Jego najlepszy przyjaciel może i miał nad nim władzę, ale nikogo nie upoważniało to do robienia z kogoś popychadła. Weasley szybko ruszył przed siebie, wbijając spojrzenie w oddalające się, nieco przygarbione plecy Bellamy’ego.
    Nie umiał pomagać ludziom i sam nie wiedział po jaką cholerę pakował się w to wszystko, ale coś kazało mu pobiec za chłopakiem. I kiedy wpadł do szatni i dostrzegł kulącego się w rogu blondyna, jego serce stanęło, obudziła się braterska strona jego duszy. Żołądek skręcił mu się w akcie współczucia, a oczy zaszły łzami, jakby to jemu wyrządzona została krzywda. Wyłączył myślenie.
    Podszedł do swojej szafki, nie przejmując się czy chłopak go już słyszy, czy też nie, otworzył ją i jednym, szybkim ruchem wyciągnął z wyświechtanej brązowej torby błyszczącą butelkę whiskey. Jedni uczniowie noszą pióra, Fred nosi alkohol.
    Opadł na zimną podłogę obok Bellamy’ego i siedział przez chwilę w milczeniu, wpatrując się w czubki ich butów, a zaraz trącił go delikatnie w ramię, podsuwając mu pod nos złoty trunek.
    - Stowarzyszenie Ofiar Terroru Bobby’ego wita nowych członków. Najbliższe spotkanie wypada w piątek. Twoje zdrowie, towarzyszu.

    Freddie, szkolny diler.

    OdpowiedzUsuń
  75. Alkoholowa libacja w Hogsmeade jak do tej pory nie przyszła mu na myśl, jednak była bez wątpienia jednym z najbardziej prawdopodobnych wyjaśnień opłakanego stanu chłopaka, którego dotychczas nie brał nawet pod uwagę. Z własnego doświadczenia wiedział czym kończyły się nielegalne wyprawy do wioski, w szczególności w chwilach, w których wycieńczony spożyciem wysoko procentowego płynu umysł zaprzestał liczenia zamawianych szklanek Ognistej Whisky. Jego blada skóra, podkrążone oczy, wyraźny zanik pamięci i problemy z utrzymaniem równowagi w ułamku sekundy przybrały miano książkowych symptomów kaca, co sam Flynn przyjął z niemałą ulgą. Niedalekie rozmyślenia o przetrzymywanych w chacie stworzeniach i pakcie z wyjącymi do księżyca wilkołakami przerastały nawet jego ślizgońskie siły, dlatego też bez zbędnych sprzeciwów zaakceptował wiadomość o odwiedzinach w Hogsmeade, woląc na siłę nie doszukiwać się w całej tej sprawie drugiego dna.
    — Wracałeś do szkoły z wioski i pomyślałeś, że Wrzeszcząca Chata nada się na hotel, tak? — zapytał, marszcząc brwi w geście konsternacji. Ostatecznie był w stanie to zrozumieć; w zasadzie po bliskim spotkaniu z kieliszkiem rzadko kto zachowywał resztki rozsądku, patrząc na otaczającą go rzeczywistość z zupełnie innej, barwniejszej perspektywy. Osobiście nie miał zielonego pojęcia, czy również ujrzałby w tej odstraszającej drewnianej konstrukcji potencjalny schron godny pięciugwiazdkowej noclegowni, nie mniej miał jako taką świadomość co do faktu, iż każdy reaguje w odmienny sposób i wrzucanie do jednego worka każdego gościa gospody Pod Trzema Miotłami nie miało żadnego głębszego sensu.
    — Jeśli spałeś to rzeczywiście mogłeś nie usłyszeć tych wrzasków... — mruknął pod nosem, przenosząc wzrok na przeciwległą ścianę, na której zauważył długi poziomy ślad, równie dobrze mogący być pozostałością po szponach bestii z jego koszmarów. — Ale obudziłeś się zaraz po moim przyjściu, a wcale nie podnosiłem głosu — dodał konspiracyjnym szeptem, dorzucając do układanki następny nie pasujący element, burzący całą w miarę logiczną konstrukcję.
    — Hej hej hej — wysapał na jednym wydechu, podbiegając do słaniającego się na nogach chłopaka, by poprzez zaciśnięcie ręki na jego ramieniu udaremnić mu wyszorowanie twarzą pokrytej kurzem podłogi. Postawienie go do pionu, ze względu na jego drobną posturę, nie sprawiło mu najmniejszego kłopotu; na wszelki wypadek nie rozluźnił uścisku, mimo wszystko nie chcąc stać się świadkiem widowiskowego omdlenia i zamienienie się w profesjonalną medyczną pomoc — Powinieneś pokazać się pielęgniarce — stwierdził, w międzyczasie ściągając z siebie czarną wierzchnią szatę ozdobioną herbem Slytherinu, by po wciśnięciu jej w ręce nieznajomego popchnąć go w kierunku schodów. — Zakładaj to i wracamy. W końcu nie powinno nas tu być — dopowiedział, przytaczając wcześniejsze słowa jasnowłosego. /flynn

    OdpowiedzUsuń
  76. [Przepraszam, ze tak długo, strasznie mi wstyd. i za to ponizej tez ;_;]

    Normalnie nikt nie byłby w stanie obudzić Sophie. Kiedy zaśnie śpi jak kamień. Potrafi przespać wszystko. Dosłownie wszystko. Jednak dziś nie była w stanie zmrużyć oka. Co kilka minut wybuchała płaczem, aż postanowiła, że nie będzie biednej Geny męczyć i się przejdzie. Była już na wieży, ale nagle zgłodniała. Wolnym, smętnym aczkolwiek cichym krokiem zmierzała w stronę kuchni. Może tabliczka czekolady zapobiegnie powodzi spowodowanej jej łzami? Czemu właściwie płakała? Joz zapomniała. Pewnie znowu duchy przeszłości ją nawiedziły, ale kto ją tam wie.
    Przejęta swoim wybuchem emocji z początku nie zauważyła chłopaka pałaszującego kawałek mięsa.
    - Um.. cześć?

    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  77. - Wiem, nie jestem ślepy – odpowiedział oschle mrużąc oczy.
    Cały czas mu się przyglądał. To, że nie sypiał jeszcze nie usprawiedliwiało jego zbolałej miny cierpiętnika, jakby ktoś cały czas rzucał na niego jedno ze zaklęć niewybaczalnych. A co z jego poparzeniem na dłoni? Gregorius do głupich i naiwnych nie należał (choć wczorajszej nocy mogło się wydawać inaczej), jeśli chłopak myślał, że spławi go tak szybko to się mylił. Miał ochotę się skrzywić kiedy usłyszał jak kaszle, omal nie wypluwając na stół przy tym swoich płuc, nie wspominając już o tym, że ten jego uroczy uśmiech w normalnej sytuacji powaliłby go na kolana, w tym wypadku jednak nie zadziałał – no, może minimalnie. Westchnął teatralnie i sięgnął po różdżkę by móc jednym machnięciem usunąć kobaltowe plamy na pergaminach i sprzątnąć stół, tak się przypadkiem złożyło, że to co zostało zapisane też zniknęło. Ups, chwila nieuwagi.
    Rozejrzał się po bibliotece ; każdy był zbyt zajęty swoimi sprawami by zwrócić na nich uwagę, więc pochylił się w stronę Gryfona nad stołem i nadal hardo patrząc mu w oczy powiedział :
    - Coś ukrywasz, że nie chcesz się tam wybrać? - zapytał konspiracyjnym szeptem tym razem samemu uśmiechając się zniewalająco – Może w takim razie ja będę mógł Ci jakoś pomóc?
    Na ba! Przecież sława Gregoriusa opiewała jego zdolności do zaklęć. Wyprostował się biorąc głęboki oddech bo i jego co jakiś czas pobolewało w boku od upadku na kupę liści, a później spadł na niego wielki kamień w jaskini jak próbował się wydostać o świcie.
    - To poparzenie nie wygląda dobrze. Łapę do kotła z wrzącym eliksirem włożyłeś, hm?

    Gregorius

    OdpowiedzUsuń
  78. [To ja chcę Bellamy'ego do wątku.
    Onika miała miec heterochromię też, no proszę, byliby podobni :D Ale jednak nie ma, szkoda.
    Niech ją zepsuje i wyciąga na fajki, a od fajek może do big love :3]

    Onika

    OdpowiedzUsuń
  79. Colin od dawna nie lunatykował. Ostatni raz ta czynność miała miejsce w wakacje, tuż przed trzecią klasą. Potem dostał od babci swojego kota, Mruczka, i już nigdy więcej nie spacerował w nocy po mieszkaniu czy zamku. Przynajmniej nie nieświadomie. Chociaż problem zniknął, Turcotte po pewnym czasie zatęsknił za takimi eskapadami – nawet jeśli na większość z nich, wyruszał mimowolnie – i zaczął wyruszać na takie wyprawy. Towarzysząca im adrenalina dodawała mu skrzydeł. Poza tym, czy jest coś lepszego od bezkarnego przyglądania się śpiącym ludziom, myszkowania w pomieszczeniach, do których w ciągu dnia nie ma się wstępu i podbierania ciekawych książek, nie tylko ze szkolnej biblioteki, ale również z prywatnych zbiorów? No właśnie. Poza tym, cisza po dniu wypełnionym szkolnym gwarem, działała na niego kojąco i sprzyjała myśleniu (czytaj: użalaniu się nad sobą i swoim marnym życiem, był w tym prawdziwym mistrzem).
    Nawet jeśli następstwem takich wypraw były potworne wory pod oczami, liczne szlabany czy spóźnienia na zajęcia i samopoczucie, które bez wahania mógł określić jednym słowem - zombie - to było warto. Miał okazję odkryć kilka ciekawych tajemnic, zarówno zamku – Pokój Życzeń, sala na czwartym piętrze z instrumentami, pomieszczenie od góry do dołu wypełnione pustymi butelkami po piwie kremowym, - jak i jego mieszkańców.
    Tej nocy również postanowił się udać na taką wyprawę. Tuż po północy, wyposażony w różdżkę, ze swoim grubym i ciężkim kotem pod pachą, po kryjomu opuścił pokój wspólny Hufflepuffu. Pierwszą godzinę spędził w bibliotece, przeglądając książki w dziale ksiąg zakazanych. Potem udał się na wycieczkę, nie starając się trafić do żadnego konkretnego miejsca – skręcał w przypadkowe korytarze i losowo wybierał klasy, do których zajrzy. Co prawda Mruczek był przeciwny takim spacerom – wolał samotne wędrówki, - ale Colin panicznie bał się, że pewnego razu jego przyjaciel, tak jak matka, odejdzie i już nie wróci, więc dla pewności, kiedy tylko mógł miał go na oku.
    Zajęty swoimi myślami, przyciskając mocno wyrywającego się i drapiącego kota do swojej piersi, szedł tam, gdzie go nogi poniosły. Dopiero głośny trzask wyrwał go z zamyślenia. Wytężył wzrok i po chwili na końcu korytarza zauważył jakąś osobę, zapewne ucznia – nie mógł być to nauczyciel, ponieważ sprawca hałasu był zbyt drobny. Nie był to również woźny, ponieważ jego przybycie zawsze zwiastował donośny skrzek jego sowy.
    Po chwili wahania – ”co jeśli to jednak nauczyciel?” – podszedł to tajemniczej persony, wciąż trzymając chwilowo spokojnego kota na rękach.
    - Wszystko w porządku? – spytał, nachylając się w jego kierunku. W tym samym momencie, Mruczek postanowił po raz kolejny spróbować mu uciec. Tym razem, nie spodziewający się tego Turcotte nie zdążył zareagować i kot wyprysnął do przodu, lecąc w kierunku nieznajomego chłopaka.

    [Przepraszam za to, że tak długo musiałaś czekać i za jakość, tego czegoś. Z czasem powinno być lepiej :P]

    Colin

    OdpowiedzUsuń
  80. Podczas gry miał nawyk przemieszczania się po całym pomieszczeniu, chociaż nigdy nie zauważał tego do czasu, gdy kończył jakąś melodię, otwierał oczy i odkrywał, że znajduje się w zupełnie innym miejscu. Tym razem też tak się stało. Wydobywając z instrumentu delikatne dźwięki zasłyszanej gdzieś mugolskiej piosenki, która szczególnie przypadła mu do gustu, chyba ze względu na treść tekstu, poruszał się po pomieszczeniu prawie jak zawodowy tancerz. Oczy standardowo miał zamknięte, zawsze tak robił. Nie lubił grać z otwartymi oczami. Zawsze je zamykał i dostrajał myśli do melodii czasami gdzieś w tyle głowy odtwarzając sobie słowa utworu. Nie liczyło się dla niego otoczenie, nie miało najmniejszego znaczenia. Skrzypce oznaczały dla niego chwilowe przeniesienie do innego świata. I mógłby grać godzinami, gdyby nie nagłe pojawienie się Kogoś.
    Najpierw go usłyszał. Ktoś przewrócił się w drzwiach i z donośnym hukiem opadł na podłogę tym samym wyrywając Malfoy’a z jego prywatnego świata. Szybko otworzył oczy, a jeszcze szybciej zaprzestał gry. Na szczęście tym razem zatrzymał się przy stoliku, na którym zostawił swoje rzeczy. Nieco spanikowany odłożył skrzypce na blat biurka w nadziei, że w ciemności nie zostaną zauważone, a zamiast tego chwycił za różdżkę. Kilkoma susami dopadł do drzwi po drodze zapalając na końcu różdżki światełko za pomocą zaklęcia Lumos. Był na tyle spięty, że po zobaczeniu ludzkiej sylwetki chciał od razu rzucać zaklęcie, ale coś go powstrzymało. W leżącym przed nim chłopaku było coś znajomego, chociaż w nikłym świetle Scorpius nie był w stanie rozpoznać tej osoby. Dopiero, kiedy intruz wstał patrząc na Malfoy’a z zaciekawieniem, zdziwieniem, zawstydzeniem i jakimś delikatnym strachem, Ślizgon rozpoznał oazę uroczości, którą niedawno uratował przed natrętną dziewczyną.
    Niewiele myśląc wciągnął chłopaka do klasy doskonale wiedząc, że nie uratują go teraz żadne kłamstwa. Bellamy musiał słyszeć skrzypce, a nie było nikogo, na kogo Malfoy mógłby teraz zrzucić grę po nocach. Machnięciem różdżki zatrzasnął drzwi i dopiero wtedy puścił zdezorientowanego chłopaka.
    - Co, do cholery jasnej, tu robisz? – syknął równocześnie oschle, co delikatnie doskonale pamiętając sytuację, w której poznał Gryfona. Nie potrzebował światła, dobrze sobie wyobrażał tą uroczą twarzyczkę teraz wyrażającą wielkie zdziwienie, może dlatego nie robił się od razu wredny i nie zaczynał grozić. A może po prostu miał jakąś słabość do tego chłopaka? Bardzo szybko odrzucił tą drugą myśl. Miał słabość jedynie do Ognistej i słodyczy, nie do ludzi.

    Scorp

    OdpowiedzUsuń
  81. [To na szczęście nie jest konieczne. Zaraz coś wymyślimy. Jego boginem jest mysz. A co ze szczurami? :D]

    Banner B.

    OdpowiedzUsuń
  82. Lysse zawsze chodziła z zadartą wysoko głową, nie zwracała uwagi na innych, chyba że miała w tym jakiś interes, dla niej liczyła się przeważnie tylko jej osoba, bo w szkole nie było nikogo, kto mógłby wykrzesać w z niej tę milszą osobę. Nawet w kontaktach z przyjaciółmi pozostawała w pewnym stopniu zdystansowana, słynęła ze swojej szczerości i tym, że bardzo łatwo było ją wyprowadzić z równowagi.
    Normalnie nawet nie zainteresowałaby się osobą stojącego z boku Gryfona, nie podeszłaby do niego, nie nawiązałaby rozmowy, jednak tego dnia coś sprawiło, że nie postąpiła ona według charakterystycznych schematów. Nie wiedziała co, czy była to niechęć na udanie się na zajęcia Transmutacji i próba znalezienia sobie innego zajęcia, czy po prostu kumulacja w jednej osobie chłopaka wielu czynników, które zwróciły jej uwagę.
    Na tę chwilę nie mogła sobie tego jednoznacznie wyjaśnić
    Docierały do niej słowa chłopaka, słuchała tego, co mówił, ale jej wzrok niezmiennie spoczywał na irytującej ją części garderoby Gryfona. Zagryzła wargę i wzięła głęboki wdech, uświadamiając sobie jak dziwnie mogło to wyglądać. Podniosła głowę i spojrzała się przelotnie na jego twarz.
    – Tak, nie wątpię. – mruknęła w odpowiedzi. – Dzięki temu jest bardziej męski od swojego właściciela. – dodała, uśmiechając się przy tym złośliwie.
    Zaczęła nerwowo tupać nogą, wciąż podirytowana jego krawatem. Nie wiedziała dlaczego taki szczegół wprawiał ją w takie zdenerwowanie. W końcu uległa swojej podświadomości i podeszła do chłopaka, po chwili zabierając się za zawiązanie jego krawatu. Już kończyła, kiedy za swoimi plecami poczuła czyjąś obecność, a po chwili do jej uszu doszedł głos profesora.
    – No no, gołąbeczki. Cóż to za schadzki w czasie lekcji? – zamarła, uświadamiając sobie jak dwuznacznie wyglądali w tej sytuacji. – Panna Rookwood? No nie wierzę, nie spodziewałem się tego po pani. Zapraszam waszą dwójkę do gabinetu, zostaną wyciągnięte konsekwencje waszego opuszczenia zajęć. – odparł nauczyciel.
    Szlak

    ups, lysse

    OdpowiedzUsuń
  83. [ No cześć, przybyłam. Chcę wątek z nim, bo jest taki fajny i w ogóle, ale musisz coś wymyślić. Ja wtedy zacznę, obiecuję! ]
    Lena Morris

    OdpowiedzUsuń
  84. [Bliskie spotkanie z wilkołakiem na pewno poprawią Nathanowi samopoczucie C:]

    Nathan

    OdpowiedzUsuń
  85. [Kath to stalker. To inna liga ;3
    Dziękuję <3]

    Sky

    OdpowiedzUsuń
  86. Luke zaliczał się do grona ludzi, których natura obdarzyła wyjątkową zdolnością do pozostawania bladymi bez względu na okazję. Nie miało więc wielkiego znaczenia, czy właśnie przebiegł maraton albo został zmieszany z błotem przez niesamowicie złośliwego profesora. Za każdym razem unosił głowę i rozglądał się dookoła, a wszyscy ze zdziwieniem konstatowali, że tak naprawdę nie mogą się nawet roześmiać, nie mając żadnego dowodu na to, że kąśliwe przytyki ugodziły w lukową dumę.
    Zamiast chwalić się wszechświatowi pulsującymi rumieńcami, okazjonalnie bladł o parę odcieni, prezentując tym samym obraz nędzy i rozpaczy, widmo ćpuna z fioletowymi pręgami gdzieś poniżej linii dolnych rzęs. Właściwie, ciężko było określić platynowego młodzieńca w jakikolwiek racjonalny sposób, co rusz wymykał się spod natarczywych spojrzeń i osądów, zbyt nieprawdopodobnych, by ktokolwiek dał im wiarę.

    Dlatego też, z oczywistych względów, fascynowały go najróżniejsze przejawy ludzkich słabości. Tu ktoś drżącymi dłońmi kartkował podręcznik, tam komuś po plecach spływała stróżka zimnego potu. Jeszcze inni gubili słowa w rzężących gardłach, niekiedy sparaliżowani całkiem nieistotnym wydarzeniem. W tym wypadku miał przed sobą zaróżowionego chłopca z niewinnym uśmiechem, w którego wpatrywał się oszołomiony, uważnie studiując każdy centymetr jego oblicza.

    - Cóż za buntownik – skwitował rozbawiony, z uznaniem kiwając głową i przeszukując swoje własne kieszenie w poszukiwaniu mentolowego szczęścia.

    Dłuższą chwilę zajęło mu dotarcie do niebieskawej paczki, jeszcze nieotwartej, być może pozostawionej na jakieś szczególne święto. Triumfalnie pomachał nią przed oczami chłopaka, a potem ponownie schował do kieszeni, tym razem uważając, aby nie zgubiła się pośród tuzina niedokończonych sonat i w pospiechu napisanych wierszy.
    Nieczęsto Krukonowi zdarzało się korzystać z życia w ten oczywisty sposób, który praktykowała większa część Hogwartu. Unikał głośnych imprez, małymi łyczkami pił wytrawne wina i nie próbował niczego, co pochodziło z niepewnego źródła. Miał w planach stać się dobrym człowiekiem, bez uzależnień, bez jeszcze większej ilości traumatycznych przeżyć i bez pijackich wyskoków, o których przypominano by mu do końca życia.
    Bywało jednak, że nadchodziły dni, w których zasady traciły na znaczeniu, a ograniczenia usuwały się w kąt. Wtedy właśnie człowiekowi po głowie chodziły najróżniejsze myśli, aż w końcu pojawiała się ta jedna – wyjątkowa, za którą chciał podążać i z której nie potrafił zrezygnować. Owa myśl w lukowej głowie pojawiła się w momencie, w którym słowa chłopaka uleciały w powietrze i wypadało wypełnić czymś przestrzeń, by nie słyszeć przyspieszonego rytmu serc.

    - W takim razie zaprowadź mnie do miejsca, w którym będę mógł zaspokoić twoje pragnienia – dodał dwuznacznie, posyłając mu przy okazji bardzo sugestywny uśmiech.

    Luke

    OdpowiedzUsuń
  87. [Wilkołak! <3 Misza lubi wilki xD
    Wątka chcemy z tym panem ^^]

    OdpowiedzUsuń
  88. [A spróbowałabyś go nie lubić! Cześć, hej i witaj wilkołaczku. Wątek zawsze, wszędzie i z każdym! Taka dewiza blogowa. Jakieś pomysły chodzą ci przypadkiem po głowie, czy sama mam jakiś poszukać? ]
    Zachary

    OdpowiedzUsuń
  89. [Znalazłam pomysł! W lodówce, serio. Otworzyłam i natychmiastowe olśnienie - aż z wrażenie nie mogłam sobie przypomnieć po co tam zaglądałam. Zachary dostaje anonimowe listy od wielbiciela i akurat wszystko tak się składa zawsze, że Bell jest w pobliżu, uśmiecha się i Zach odbiera sprzeczne sygnały aż w końcu dochodzi do wniosku, że autorem liścików jest właśnie Bellamy, i wątek moglibyśmy zacząć kiedy ten postanawia delikatnie zasugerować mu to, a oczywiście pan Sangster nie będzie wiedzieć o co chodzi, bo w końcu nie jest tą osobą.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Serek topiony na bułkę. Przypomniało mi się.]

      Usuń
  90. [Ale ja nie wiem, któremu chcę złamać to serce bardziej :<]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  91. [Hm, co ty na to by zrobić z nich starych znajomych? Ich rodziny mogłyby sie znać, więc panowie znali by się zanim jeszcze Misza zjawił się w Hogwarcie. Poza tym mogliby się dogadywać i to bardzo
    Na teraz, sama nie wiem, przydałaby się jakaś akcja]

    OdpowiedzUsuń
  92. [Dorgi, kochany, Bellu ... Dobra, spadaj z tymi maślakami. Nie oczekuj nie wiadomo jakich cudów, sama jestem już przytłoczona wątkami. Zacznę, znaj dobre serduszko autorki Zachary'ego! ]

    OdpowiedzUsuń
  93. [ Nie wadzą mi wątki męsko-męskie. Właściwie nic mi nie wadzi, więc... :> Tylko gdybyś mogła mi podrzucić pomysł, to byłbym wdzięczny. Przyjmuję wszystko. ]
    J. Ryle

    OdpowiedzUsuń
  94. [pytanie:Bell się zmienia, czy ciśnie na wywarze tojadowym? ]

    Bobby

    OdpowiedzUsuń
  95. Flynn rzecz jasna wiedział, że Wrzeszczącą Chatę od dawien dawna nawiedzały wilkołaki, chociaż nie miał pojęcia, dlaczego te wielkie, zakochane w okrągłym księżycu bestie obrały sobie za noclegownie właśnie ten mały domek, który na pierwszy rzut oka mogła zmieść z powierzchni ziemi pierwsza lepsza wichura. Drewniana konstrukcja, która zapewne pod wpływem czasu stała się idealną pożywką dla korników czy innych owadopodobnych potworów, zamieszkujących wyżłobione w ciężkich belkach dziury, a skrzypiące pod podeszwami butów schody prawdopodobnie nie wytrzymałyby spotkania z wielką łapą krwiożerczego wilka, co jednoznacznie zburzyło jego wcześniejsze tezy. Głodna bestia za żadne skarby świata nie przeszłaby obojętnie obok śpiącego ucznia Hogwartu, który w ramach cichego buntu nieświadomie wkroczył na jego terytorium, lecząc kaca w asyście jego mrożącego krew w żyłach wycia. Usłyszane dźwięki musiały być mało przemyślanym żartem kręcących się po okolicy mieszkańców Hogsmeade, a inne wytłumaczenie nie wchodziło już w tym momencie w grę. Zapomniał o domniemanej przygodzie zwieńczonej sporą porcją adrenaliny, wzdychając i ze zbolałą miną kierując się ku wąskiej ścieżce, prowadzącej prosto do Zamku. Idący parę kroków z tyłu chłopak nie robił już na Ślizgonie najmniejszego wrażenia, tym bardziej teraz, gdy poznał prawdziwy powód jego wymagającego interwencji złego samopoczucia. Nie miał zamiaru współczuć świeżo upieczonym młodym alkoholikom, dla których szczytem marzeń było wymknięcie się z łóżka i wypicie drażniących przełyk wysokoprocentowych trunków. Domyślał się także, że mało zabawny żart polegający na udawaniu morderczego zwierzęcia, równie dobrze mógł wykiełkować w głowie towarzyszy szatyna, którzy po dotarciu do Chaty zostawili go na pastwę losu, bawiąc się kosztem innych, przebywających nieopodal czarodziejów. Był zły na niego, całą resztę świata i przede wszystkim na własną naiwność, dzięki której rozczarował się już po raz kolejny z rządu. Z jednej strony poczuł ulgę, acz z drugiej ubolewał nad tym, iż obrośnięte futrem wilkołaki w dalszym ciągu oglądać będzie jedynie w książkach czy filmach, od których paradoksalnie powinien trzymać się z daleka.
    — Już ci mówiłem — mruknął przez ramię, przyśpieszając kroku. Nie obchodziło go, czy chwiejący się na nogach chłopak dotrzyma mu tempa, czy zemdleje gdzieś po drodze, upadając na rozmokłą trawę i brudząc pożyczoną wierzchnią szatę z herbem Slytherina.
    — Wczoraj wyszedłem się przejść i usłyszałem te dźwięki, a dzisiaj chciałem sprawdzić co je wydawało. Ale to nie mógł być wilkołak — dodał po chwili namysłu, zwalniając i czekając, aż nieznajomy zredukuje dzielący ich dystans. — Wtedy już dawno byłbyś martwy — zauważył, marszcząc brwi w geście głębokiego zastanowienia. Milczał przez następne długie minuty, przemierzając trasę ze szczelnie zamkniętymi ustami, woląc nie pisnąć ani jednego słowa, które pogrążyłoby go jeszcze bardziej. Odezwał się dopiero wtedy, gdy zimne powietrze i zapach marcowego deszczu zastąpił widok głównego szkolnego korytarza, usytuowanego naprzeciw kierujących do Wielkiej Sali stopni.
    — Mogę iść z tobą do Skrzydła Szpitalnego? — zapytał, nawet nie czekając na zgodę. Śmiało ruszył przed siebie, nie wiedząc, czy to ciekawość czy chęć poznania prawdy uwarunkowała jego niecodzienne zachowanie. — Te zadrapania nie wyglądają najlepiej. Rzadko kiedy dostaje się takie pamiątki z wizyt w wiosce — zlustrował go przenikliwym spojrzeniem, nie odstępując od niezakończonego jeszcze prywatnego śledztwa.

    flynn

    OdpowiedzUsuń
  96. Był teraz zbyt zaaferowany, żeby głębiej zastanawiać się nad tym, co właściwie się działo. Czuł, jak serce tłucze mu o żebra w nieregularnym rytmie, a dłonie delikatnie drżą. Ktoś go usłyszał! Nie potrafił ogarnąć teraz niczego, poza świadomością, że może się wydać jego najpilniej strzeżona tajemnica. Ta muzyka miała zostać tylko jego. Nikt nie mógł wiedzieć, że jego palce nie służą jedynie do wydobywania z gardeł kolejnych osób rozkosznych dźwięków, że poza graniem na ludzkich uczuciach i doznaniach, zajmowały się czymś o wiele bardziej złożonym. Nie. Jego kumple prawdopodobnie uznaliby to za oznakę słabości. W Slytherinie liczyły się talenty, ale prawie i wyłącznie magiczne, nie muzyczne. Krukoni mogli sobie doceniać co im się żywnie podobało, uznawali każdą formę talentu i tym podobnych, Ślizgoni byli inni. Scorpius dobrze pamiętał, jak ojciec za każdym razem, kiedy matka namawiała go do ćwiczenia gry na jakimś instrumencie, wywracał oczami i mówił, że ich syn powinien uczyć się czegoś bardziej użytecznego, chyba, że chce zarabiać na pokątnej prosząc o pieniądze ładnymi oczkami i ckliwymi utworami. Dlatego Malfoy nauczył się zamykać swój talent głęboko pod ślizgońskim usposobieniem i sarkastycznym uśmieszkiem. Nikt nie mógł się dowiedzieć, nikt, tym bardziej Gryfon. Może jego mały, uroczy chłoptaś tak naprawdę szukał czegoś, co mogłoby ośmieszyć i Scorpiusa i cały jego dom? Nie dało się zaprzeczyć, że rywalizacja między Slytherinem, a Gryffindorem trochę zelżała, ale i tak nie darzyli się przyjaźnią. Z niektórymi rzeczami nie należy ufać nikomu. Nikt nie mógł wiedzieć, bo Scorpius…
    Potrząsnął głową próbując przerwać gorączkowy tok myślenia, który prowadziłby go do nikąd. Musiał wybadać sytuację, dowiedzieć się, o co chodzi chłopakowi. Czuł, że ten delikatnie drży, czyżby ze strachu? W tej chwili był tak zaabsorbowany swoją stroną problemu, że prawie nie zauważał, co się dzieje z Bellamym. Dopiero po chwili dotarły do Scorpiusa jego słowa, na co ten poczuł się kompletnie rozbrojony. Nie wiedział czego się spodziewać, a w efekcie dostał… Właściwie nie wiedział jak to nazwać. Nikt nigdy nie mówił, że podobała mu się gra Malfoy’a, być może dlatego, że nikt jeszcze nie słyszał jak on gra, poza kilkoma osobami, ale one najczęściej nie były takie bezpośrednie.
    Popatrzył jeszcze raz na chłopaka i zauważył, że ten się rumieni, co odebrało Scorpowi wszelkie powody do złoszczenia się. Uh, nawet nie znał tego chłopaka, a ten tak na niego działał! Co to miało znaczyć?! Dla otrzeźwienia kilka razy potrząsnął głową roztrzepując jasne włosy. Dopiero po tym uświadomił sobie, że nadal trzyma go za bluzę, a Bellamy jakby się kuli. Spodziewał się, że Ślizgon go pobije? Zaskoczony blondyn szybko zabrał ręce, ale nie odsunął się ani na krok patrząc na chłopaka z góry.
    - Powinieneś być w łóżku – oświadczył chłodniej, niż zamierzał. – Co tu robiłeś?

    [Wygrywasz internet, miałam iść spać, a specjalnie dla Bella to pisałam <3]
    Scorp

    OdpowiedzUsuń
  97. [Przepraszam za czekanie ;-; ]
    Odkąd James w czwartej klasie wygadał się odnośnie Mapy Huncwotów, a konkretniej tajnych przejść prowadzących do Hogwartu, podróże do Hogsmeade stały się beznadziejnie proste. Zdarzało się, że Bobby uznawał na niepotrzebną pomoc ze strony swoich przyjaciół i w pojedynkę wyruszał do wioski czarodziei. Pech sprawił, że woźny musiał sobie obrać za cel, by poprzedniej nocy spacerować po korytarzu na trzecim piętrze. Tam własnie znajdował się posąg jednookiej wiedźmy, przez co Gryffon zmuszony był do rezygnacji ze swojego planu, a przynajmniej odroczenia go w czasie. Jednak Graham nie należał do osób, które łatwo się poddają, dlatego wolał zaryzykować i spróbować skorzystać z innego przejścia. Nie sądził, że przejście pod Bijącą Wierzbą nie będzie takie proste jak sądził. Samo wślizgnięcie się do dziury uniknąwszy gałęzi, nie było takie trudne. Schody zaczęły się dopiero... kiedy zaczęły się schody. A dokładniej, kiedy u szczytu schodów pojawił się wilkołak.
    Ci, którzy następnego dnia przebywali w pobliżu Grahama, od razu widzieli, że to nie jego dzień. Wyraźnie dokuczał mu jakiś ból w żebrach, ale przed nikim nie chciał się przyznać, gdzie i kiedy się "przewrócił". Wiadomo jednak, że z facetami, jak z dziećmi. Wystarczy, że takiego coś boli, albo się nie wyśpi, a nagle cały świat jest przeciwko nie mu. Gryfoni, świadomi zbliżającego się po południu treningu, spodziewali się, że kapryśny humor pana kapitana, przełoży się na ostrą pracę, dla biednej drużyny.
    - To że wyglądasz jak dzieciak, nie daje ci takich przywilejów, Stangster. - Kapitan zmierzył go srogim spojrzeniem, a i głos Bobbiego odbiegał znacznie od uprzejmości. - Jakby ci w ogóle nie zależało na pozycji w drużynie.
    Po pozostałych członkach drużyny momentalnie rozległy się szepty, niezadowolenia i zdziwienia. Jeżeli Graham, żartowniś i lekkoduch, czymkolwiek się przejmował, to był to Quiddich. Przegrany mecz jak nic innego potrafiła go wpędzić w zły humor do końca tygodnia. Odkąd został kapitanem obrał sobie za życiową misję, przywrócić świetność drużyny Gryffonów, która od paru ostatnich lat ciągle zbierała manto od wychowanków Domu Węża. Szło mu to nie najgorzej i krok po kroku Gryffindor zaliczał coraz więcej zwycięstw. Jednak nie można było zaprzeczać, że był wymagający, a po gorszym meczu potrafił zmienić drużynę w mugolską korporację, gdzie każdy musiał wypluwać z siebie flaki by nie zawieść swojego szefa i nie wylecieć. Mimo to, tak bezpośredni atak na Bellamiego, który wiecznie się spóźniał, nie obszedł drużyny mimo uszu.

    Wredny, poobijany kapitan Bobby

    OdpowiedzUsuń
  98. [ Mogliby się znać od wspólnej podróży pociągiem. Najlepiej byłoby, gdyby dzielili jakiś sekret mogący zaszkodzić obydwu stronom, ewentualnie dwie tajemnice. Aż do wakacji przed VI klasą wszystko układałoby się pomyślnie, ale wtem pokłóciliby się o coś i teraz wzajemnie dawali sobie znać, że jeszcze jeden krok, a wielki sekret wyjdzie na jaw. W wielkim skrócie - dawaliby sobie nawzajem w kość. ]
    J. Ryle

    OdpowiedzUsuń
  99. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale ten urok drobnego Gryfona przed nim działał w jakiś kojący sposób. Nie wiedział jakim cudem, ale biło od niego coś, co pozwalało skołatanym nerwom Malfoy’a na chwilę się uspokoić i sprawiało, że serce przestawało tłuc mu się o żebra jak po przebiegnięciu maratonu. Scorpius naprawdę nigdy nie podejrzewał Gryfonów o uroczość. Bellamy był inny, nie miał w sobie tyle pewności siebie, nie był taki wyzywający, nie zachowywał się jak rycerz w lśniącej zbroi, był… był po prostu czymś nowym. Wydawał się taki delikatny, niesamowicie słodki i zagubiony, ze w scorpiusowej głowie narodziła się dziwna myśl, że chciałby się nim zaopiekować. Nie potrafił być zły, kiedy te dwukolorowe oczy patrzyły na niego w taki sposób.
    Zaśmiał się słysząc odpowiedź chłopaka, który przy okazji zrobił minę, która chyba miała sugerować, że jest obrażony, ale wyszło to powalająco słodko. Pokręcił głową i swoim zwyczajem zmierzwił swoje włosy, chociaż teraz i tak były już kompletnie rozczochrane po przewracaniu się w łóżku z boku na bok.
    - Lubisz księżyc? – zapytał wyraźnie rozbawiony i lekko pokręcił głową. – No, no, uważaj, bo jeszcze pomyślę, że raz w miesiącu zmieniasz się w futerkowe stworzonko – dodał śledząc bieg stróżki krwi po podbródku chłopaka. Nagle w głowie zaświtała mu dziwna myśl, że chciałby ją zlizać. Może to po prostu ta delikatność chłopaka sprawiała, że Malfoy odczuwał jakieś dziwne przyciąganie, które próbowało zbliżyć go do tej uroczej twarzy. Tylko, że naprawdę nie potrafiłby się przemóc i wykorzystać kogoś takiego. Zaczynało to być nieznośne, równocześnie chciał tego chłopaka w swoim łóżku, delikatnie pieścić jego usta swoimi i chronić go przed własną osobą. Tego było zbyt wiele, ledwie się znali, a Bellamy wykańczał go lepiej, niż niejeden wróg, chociaż nawet nim nie był!
    Przymknął oczy, żeby chociaż na chwilę uwolnić się od tych dwóch świecących punktów w twarzy Gryfona i uspokoić myśli, które znowu wybuchały w jego głowie jedna po drugiej, tyko tym razem nie dotyczyły strachu związanego z przyłapaniem go na graniu na skrzypcach. I jak on miał kiedykolwiek się wyspać, skoro takie chłopczęta chodziły po szkole jak gdyby nigdy nic i rozsiewały swój urok na prawo i lewo, a w dodatku bezkarnie! Co to miało być?! I co on miał teraz zrobić? Nie mógł mu pozwolić na powiedzenie komukolwiek, ale jakakolwiek brutalność też nie wchodziła w grę, bo sam sobie by nie pozwolił. A nawet nie rozumiał czemu. Złamał miliard dziewczęcych serc, a przy tym ledwie znanym mu chłopaku dopadały go skrupuły!
    - Powiesz komuś? – zapytał głosem ściszonym do szeptu, chociaż właściwie nie wiedział czemu. Chwilę po zadaniu pytania otworzył oczy, żeby spojrzeć prosto w oczy Bellamy’ego. Nie wiedział czy to coś da, wiedział tylko tyle, że chłopak wyraźnie się go boi, ale nie mógł mieć pewności, że to coś da. Z Gryfonami nigdy tak naprawdę nie wiadomo o co im chodzi.

    Scorpius, który zaraz zwariuje od uroku Bella! <3

    OdpowiedzUsuń
  100. [Ej, no ale możesz stworzyć damską postać, nie obrażę się, naprawdę! <3]

    Bruno

    OdpowiedzUsuń
  101. - Zacznijmy od tego, że nikt nie wywali Cię z drużyny.
    Mruknął, przekazując mu trunek i przymykając powieki, opierając się o chłodną ścianę. Wziął oddech i wypuścił cichutko powietrze z płuc, starając się zrobić to jak najostrożniej, byle tylko nie nawdychać się zbyt dużej ilości szkodliwych dla zdrowia, szatniarskich oparów. Codzienne treningi, zapach potu, wilgoć powodująca pojawianie się gdzieniegdzie pleśni na ścianach, aromat z szafek przechowujących nie zawsze czyste ubrania i z pewnością niepachnące obuwie, sprawiał, że ciężko było wytrzymać we wspomnianym wcześniej pomieszczeniu dłużej niż dziesięć minut. Mimo usilnych starań woźnego, nierzadko zdarzało się, że któremuś z graczy robiło się niedobrze od za długiego przebywania w szatni, co skutkowało pięknym pawiem na środku murawy – działo się tak w dużej mierze z nowicjuszami, którym do tego wszystkiego dochodził stres przed pierwszymi rozgrywkami.
    Z tego, co kojarzyło się Fredowi, Bell zdołał tego uniknąć. Kolejny powód, by lubić tego chłopca.
    - A jeśli Bobby zacznie gwiazdorzyć, możesz mieć pewność, że to prędzej on wyleci z drużyny na zbity pysk niż ty. Ostatnimi czasy znacząco przegina… Kogo obchodzi to, że jest kapitanem? Nie ma prawa do takiego zachowania.
    Westchnął i pokręcił głową, unosząc powieki i przejmując butelkę od chłopaka. Pociągnął z niej pokaźnego łyka, tylko delikatnie krzywiąc się, kiedy palący trunek prześlizgnął się przez jego gardło. W miejscu grymasu zaraz pojawił się nieznaczny uśmieszek zarezerwowany tylko na okazję smakowania tego złotego płynu. Słysząc kolejne pytanie Gryfona, zdołał się tylko bardziej wyszczerzyć.
    W jednej sekundzie podniósł się z ziemi i chwycił nieco zdezorientowanego Sangstera za ramię, podrywając go tym samym do góry. Stanął twarzą w twarz z trochę niższym kolegą i uśmiechnął się zadziornie, tylko na chwilę zatrzymując spojrzenie na uroczo wygiętych kącikach ust Bellamy’ego, zaraz wymownie zerkając na trzymaną w drugiej dłoni whiskey.
    - Tu jest zbyt ryzykownie – szepnął, pociągając go dyskretnie za sobą w stronę wyjścia, nawet nie kłopocząc się zabieraniem swoich rzeczy z przeznaczonej mu szafki. – Ktoś dorosły może dostrzec nasz ekwipunek, a tego raczej byśmy nie chcieli. Jeszcze nie zdarzyło mi się być przyłapanym z alkoholem… Mam nadzieję, że przez Ciebie tego nie schrzanię.
    Wyszczerzył się nieco wyzywająco, trącając go delikatnie w ramię.
    - Hej, hej, żartuję… Chodź. Znam niezłą miejscówę, żeby się tego pozbyć – szepnął i zaraz zniknął za drzwiami prowadzącymi na zewnątrz.
    Dość żwawym krokiem zaczął przemierzać błonia, wciskając butelkę z błyszczącym płynem pod pelerynę stanowiącą element stroju gracza Quidditcha. Kiedy tylko blondyn go dogonił, chwycił go za nadgarstek, nadając jeszcze szybsze tempo, nagle podekscytowany myślą o możliwości wyładowaniu swoich emocji w tak przyjemny sposób. Nie potrafił jednak zrozumieć tego, jak wielkim kredytem zaufania obdarzył młodszego Gryfona, nagle udzielając mu tak wiele uwagi i zainteresowania. W dziwny sposób poczuł się odpowiedzialny za tego niepozornego blondynka i nie chciał, by ktokolwiek inny mógł sprawować nad nim tę opiekuńczą pieczę.
    Szybkim i nieco gwałtownym ruchem pociągnął chłopaka w bok, popychając go niezbyt zgrabnie w gąszcz krzaków. Parsknął śmiechem, widząc jego minę i tylko skinieniem głowy nakazał mu iść przed siebie. Po niedługim czasie ich oczom ukazała się skromna, niewielka polana, przyozdobiona jedynie dwoma głazami, w których to cieniu miał zamiar spocząć Weasley, nie troszcząc się za bardzo o rozprzestrzeniający się już wieczorny, dokuczliwy chłód.
    - Voila! - Krzyknął uradowany, rozkładając ręce i dumnie prezentując przed Bellamym efekt swoich poszukiwań. – Właśnie uzyskałeś wstęp do prywatnej kwatery Weasleya. Twoje zdrowie.
    Uśmiechnął się radośnie, przekazując mu butelkę z cwaniackim uśmieszkiem i unosząc zadziornie brew, przypatrując mu się z uwagą.

    huehuehue. Upijemy miśka. A potem będzie dens. Kochaj mje <3
    Freddie

    OdpowiedzUsuń
  102. Cudze papierosy miały w sobie pierwiastek czyjegoś bytu, świadczyły o jego upodobaniach i rodzaju rozkoszy, któremu lubił się oddawać. Byli ci, którzy nie lubili innowacji, ci, których zachwycało jedynie opakowanie, aż wreszcie ci, którzy zasmakowali się w mentolowym niebie. Mimowolnie pokiwał głową z uznaniem, przyjmując propozycję i prezentując się światu z papierosem smętnie zwisającym z ust. Dobry gust odnośnie używek nie znaczył zbyt wiele, ale jeżeli ktoś takowy posiadał, od razu plasował się wyżej na liście lukowych towarzyszy niedoli.
    Podziękował mu chaotycznym gestem, który mógł zostać odebrany na różnorakie sposoby i jednym machnięciem różdżki odpalił podmiot swego uwielbienia. Trudno było mówić o Luke’u jako o geniuszu albo o kimś, kto zasłużył na miano przykładnego Krukona. Zamiast być chlubą swego domu, niejednokrotnie przynosił mu hańbę, niekiedy czyszcząc toalety w imię wygórowanych oczekiwań poniektórych profesorów. A chociaż platyn tkwił w błędnym kole lenistwa i braku efektywności, jednego nie dało mu się odmówić, do perfekcji opanował rzucanie niewerbalnych zaklęć, nawet jeżeli bywało, że miał problemy z machaniem magicznym patykiem w narzucony odgórnie sposób.
    Nie chwalił się tym osiągnięciem zanadto ani też nie ukrywał go zbytnio i co rusz konstatował, jak wiele ma on zastosowań. Przydawał się podczas walk, ostrych wymian zdań, a także w sytuacjach takich jak ta, kiedy powiedzenie na głos prostego zaklęcia wydawało się być czymś ogromnie wyczerpującym. Palił więc swego papierosa i wydmuchiwał kłęby dymu, w międzyczasie przypatrując się chłopakowi, czekając na potok słów, który nie chciał nadejść.

    - Opowiedz mi coś o sobie – rzekł wreszcie, taktownie odwracając wzrok, kiedy odniósł wrażenie, że chłopak ma dość jego przeszywającego spojrzenia.

    Nie wiedział dlaczego, ale coś nakazywało mu muskać wzrokiem tego zagubionego chłopca, tak rozkosznie skrępowanego, jakby nigdy wcześniej nie przyszło mu rozmawiać z kimś, kogo poznał zaledwie kilkanaście minut temu. Przeczesał palcami rozwichrzoną czuprynę i uważnie rozglądnął się dookoła, poszukując śladu uczniów, którzy tak jak oni, postanowili tego ranka wymknąć się na poranną porcję nikotyny. Błonia były jednak puste, nie licząc dwóch młodzieńców, jednego z grzesznymi myślami, które miał zamiar wcielić w życie i drugiego, będącego obiektem fascynujących rozważań.

    OdpowiedzUsuń
  103. [Zawsze jak ktoś się podpisuje dwiema postaciami to mam problem gdzie odpisać. Ale przyszłam tutaj bo Sangster <3 Wątek mogę prowadzić z Bellamy'm lub z Leslie albo z obojgiem nawet. Jak ty wolisz.]

    Anakin

    OdpowiedzUsuń
  104. [ To ja niestety mu tajemnicy nie wymyślę, bo to nie mój twór. A szkoda, bo się fajnie zapowiadało! >: ]
    J. Ryle

    OdpowiedzUsuń
  105. - Jakby się zastanowić, to ich futerkowa strona lubi księżyc, w końcu bez niego by się nie uwolniła… - stwierdził na chwilę przybierając minę myśliciela. Tak naprawdę zawsze interesowały go wilkołaki. Co się stanie, kiedy wilkołak znajdzie się na księżycu? Czy byłyby cały czas w swojej dzikiej postaci, czy jednak pozostawałyby ludźmi? Z jednej strony bliskość obiektu, który wywoływał przemianę mogłaby na nie wpłynąć w jakiś dziwny sposób i nie mogłyby zostać w ludzkiej postaci, ale z drugiej za to wilkołak zmieniał się pod wpływem pełni księżyca, a gdzie na księżycu miałyby na taką pełnię wpaść? A na innej planecie? Czy przemianę wywoływał jedynie ziemski księżyc? Może wilkołaki mogłyby spokojnie żyć na takim Marsie? Poza tym ciekawe czy taki wilkołak po eliksirze tojadowym lubiłby drapanie za uchem? Scorp zawsze bardzo chciał podrapać za uchem jakiegoś wilkołaka.
    Kiedy jego uroczy towarzysz lekko zadarł podbródek, chyba nieświadomie dając mu lepszy widok na strużkę krwi leniwie sunącą po jego skórze, Malfoy poczuł nieodpartą chęć pozbycia się czerwonej smugi z fragmentu bladej twarzy, a zaraz potem zajęcia się ustami chłopaka. To było nie do zniesienia, Bellamy coraz bardziej go kusił, a on naprawdę ten jeden raz chciał się kontrolować. Najczęściej, kiedy widział kogoś uroczego, przystojnego, ładnego, pięknego, w jakikolwiek sposób przykuwającego jego uwagę i trafiających w jego estetykę, zapominał o czymś takim jak samokontrola, po prostu chciał tej osoby i nic nie mogło mu przeszkodzić. Był jedynakiem, nie przyzwyczajono go do odmowy, zawsze dostawał to, czego sobie zażyczył i tak musiało być też na polu „miłosnych” podbojów. Bellamy był pierwszym takim przypadkiem, że Malfoy równocześnie go chciał i myślał o konsekwencjach. Nie znał go ani trochę, ale był w pełni przekonany, że za tą delikatną twarzą stała równie delikatna dusza i bał się, że mógłby złamać jej serce, bądź coś w niej zniszczyć. Nie chciał, po prostu nie chciał, żeby ten chłopak doznał jakiegokolwiek uszczerbku na czymkolwiek z jego winy. Opieranie się pokusie bolało, a nie ułatwiało tego tajemnicze przyciąganie, którym wręcz promieniował Gryfon.
    Na ziemię musiał go sprowadzić sam powód jego małego oderwania się od rzeczywistości. Temat skrzypiec, który zagubił mu się pomiędzy uroczymi oczami Bellamy’ego, powrócił, chociaż teraz wydawał się niezbyt poruszający. Bo w sumie to czemu nie? Czemu nie pozwolić mu czasem posłuchać? Skoro już wie? Poza tym widział małe podobieństwo. Instrument był delikatny, Bell też i obu chciał zatrzymać w tajemnicy. Dziwnie mu było z tymi nieokreślonymi i bardzo chaotycznymi uczuciami, jakie budził w nim Gryfon, ale nie chciał, żeby ktoś o tym wiedział, bo mogłoby się to źle skończyć. Sympatia do Gryfona? Ojciec chyba by go zabił, już i tak powtarzał, że nie wierzy w jego przyjaźń z Potterem. Wszystko, co myślał o Bellamym musiałoby pozostać tajemnicą, bo ktoś mógł to obrócić przeciw niemu. Dokładnie tak jak ze skrzypcami. No i grania na nich ojciec też nie popierał, chociaż raz czy dwa Scorp zauważył, że, przypadkiem lub nie, podsłuchiwał go.
    - Mogę ci zaręczyć, że ciężko by ci było znowu na mnie trafić – szepnął, jakby wyjawiał najczulszą tajemnicę. Patrzył prosto w oczy chłopaka i, nie mogąc się powstrzymać, ujął jego podbródek między kciuk i palec wskazujący, którym przejechał po delikatnej skórze. Orientując się co właśnie robił, zabrał szybko dłoń i potrząsnął głową, żeby przywołać się do porządku. Scorp, ogarnij się!

    Scorp, pan wilkołaków z Marsa (to brzmi jak dziki tytuł filmu XD)

    OdpowiedzUsuń
  106. [Hej ho, mówiłaś, że chcesz wątek z Houstonem - wymyśliłam coś, na co możemy pójść mimo tego niby limitu który sobie postawiłam. :P
    W nowym wydaniu dziennika jest oferta pracy u Derwisza i Bangesa. Olek z Bellem mogą na to pójść, co prawda każdy z własnwj woli, bez jakiegoś umawiania się. Ot, przypadkowe spotkanie popołudniem. Praca niby łatwa, bo chodzi tylko o obstawienie kasy tudzież wypakowanie nowych produktów na półki. Wszystko idzie zgrabnie, aż tu pojawia się on. Janusz pośód klientów. Nic mu się nie podoba, na wszystko narzeka, grozi, że zaskarży pracowników i rzuca obleśne komentarze w stronę pracującej z chłopakami czarownicy (też ze szkoły czy tam jakiejś innej; wyjdzie w praniu). Bell i Olek mogą go na początku ignorować, ale kiedy będzie pojawiał się w sklepie raz, drugi, trzeci, Houstonowi puszczą nerwy i trochę pana potarmosi. Bell może mu pomóc, za co obydwu czeka ich kara w postaci wyczyszczenia magazynu z wszystkich wycofanych z produkcji magicznych zabawek. Możemy to pociągnąć tak, że jakaś zabawka zrobi któremuś krzywdę lub zamkniemy ich gdzieś, w drodze na popołudniową karę, przez co narobią sobie jeszcze większych problemów.
    Jak Ci pasuje, możesz zacząć, chyba że masz dużo wątków to się zaoferuję. :P]
    Houston

    OdpowiedzUsuń
  107. Im dłużej wpatrywał się w te dwukolorowe oczy, tym trudniej mu było przywoływać się do porządku. Czuł w sobie bestię, gotową do skoku na niewinność tego chłopaka, chcącą uwolnić się spod jego kontroli i zająć się Bellamym tak, jak wszystkimi napotkanymi na imprezach „znajomymi”. Tylko, że on nie był taki, jak wszyscy inni. Był zbyt uroczy, zbyt niewinny, żeby… Potrząsnął głową próbując się ogarnąć. Czuł się jak pijany, chociaż nie miał w ustach ani kropli. Może to brak snu? Tak bardzo potrzebował odpoczynku, ale nie był w stanie go dzisiaj zaznać. Nienawidził tego, cholerna bezsenność, pewnie jeszcze wplącze go w coś żenującego albo nieprzyjemnego, z czego będzie musiał się tłumaczyć.
    - A wiesz, że nocą dzieją się różne rzeczy…? – zamruczał przejeżdżając kciukiem po linii szczęki chłopaka nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
    Nagle z jego głowy wypadła sprawa ze skrzypcami. Nie wiedział czemu, ale chłopak pochłaniał całą jego uwagę i sprawiał, że Malfoy tak bardzo motał się między swoimi odczuciami i pragnieniami, że ciężko było mu się skupić na innych sprawach. A przecież prawie się nie znali! Co to miało znaczyć?! Naprawdę nie miał pojęcia, co się z nim działo? Może naprawdę potrzebował więcej snu? Przecież przez kilka ostatnich nocy spał przynajmniej o połowę mniej czasu, niż powinien.
    Zauważył, że Bell roztarł krew na podbródku, co tylko bardziej go kusiło, żeby ją usunąć na własny sposób. Ale przecież nie mógł. Wiedział, że na niewinnym incydencie by się nie skończyło. Chyba. Albo nie wiedział. Naprawdę nie miał pojęcia, co się z nim działo. Szybko odrzucił wszystkie te myśli i nachylił się nad Gryfonem, by nieco oczyścić jego skórę. Wpił się ustami w skórę na jego podbródku i jednym sprawnym ruchem języka pozbył się jego krwi. Metaliczny smak zagościł w jego ustach na co Scorpius jedynie się uśmiechnął i odsunął kawałek, by znowu przyjrzeć się jego twarzy.
    - Może w takim razie powiesz mi, co uroczy Gryfon robi w środku nocy, w opuszczonej sali? Nie wyglądasz mi na takiego, co by się szlajał tylko po to, żeby złamać zasady – wyszeptał przekrzywiając głowę na bok. Naprawdę go to zastanawiało. Bellamy nie wyglądał mu na takiego, co regularnie łamałby szkolny regulamin tak tylko dla zabawy, chociaż pozory mogły mylić. Było to co najmniej zastanawiające, a Scorpius na pewno należał do osób ciekawskich.

    [No, mam nadzieję, że jakoś wyszło <3 Scorpie zaspany bardzo, nie ogarnia co robi, heh]
    Scorp

    OdpowiedzUsuń
  108. Przez dłuższą chwilę szła w milczeniu, zastanawiając się jak rozwiązać tę sytuację i jedynie paląca czerwień na jej policzkach zdradzała jej zakłopotanie i nie pasowała do jak często u niej widocznego na twarzy opanowania.
    Lysse tego nienawidziła. Zawsze, kiedy choćby odrobinę się zdenerwowała czy zawstydziła, mimo że nigdy tego nie ujawniała, to rumieńce, które towarzyszą jej w takiej chwili, niszczą całą otoczkę obojętności i nieczułości jaką otacza się Ślizgonka.
    Zerknęła kątem oka na idącego obok niej chłopaka i ledwo słyszalnie prychnęła pod nosem. Nie była nie niego zła, ale fakt, że w pewnym stopniu był on przyczyną tego, iż nauczyciel przyłapał ją na wagarowaniu, w dodatku razem z Gryfonem, przez co dopowiedział sobie historię zupełnie inaczej niż wszystko się w rzeczywistości miało, sprawił, że jej gniew został nakierowany na mało winnemu wszystkiemu chłopaka.
    Ale przecież, gdyby nie zaburzył jej czujności, to usłyszała by nauczyciela i zniknęła, nim ten zdążyłby ją przyłapać.
    – Panie profesorze, to naprawdę nie tak jak pan myśli, ja tylko chciałam upomnieć tego idio..., ekhem, Gryfona... – zaczęła się tłumaczyć, podejmując tym samym próbę wykaraskania się z kłopotów.
    – Ależ tak, panno Rookwood? I z tej samej przyczyny stała pani wtulona w tego Gryfona? –
    spytał rozbawiony nauczyciel.
    – Ale ja nie stałam w niego wtulona, to jakiś absurd! – krzyknęła, uwalniając swoje zdenerwowanie, chociaż wiedziała, czym może skończyć się takie odzywanie do profesora. – Ja bym tego idioty kijem nie ruszyła. – dodała, ale kiedy poczuła na sobie gniewne spojrzenie nauczyciela, jedynie ponownie prychnęła, zaprzestając dalszej dyskusji.
    – Skoro tak bardzo się lubicie, to czeka was kara, ale będe tak miły i będziecie ją wykonywać razem.
    – Ale profesorze!
    – Przez calutki tydzień.
    – No, dlaczego?!
    – I bez wykrętów Rookwood.
    -- Pięknie.

    Lysse
    [przepraszam za to coś]

    OdpowiedzUsuń
  109. [ Baaaaardzo dziękuję za powitanie! Ogromnie to miłe. :D
    A ja uwielbiam za imię! Bellamy to nazwisko jednego z moich ulubionych muzyków. <3 ]

    Lancaster

    OdpowiedzUsuń
  110. [ Jeeej, Belek jest kompletnie taki, jak go sobie wyobrażałam po przeczytaniu twojego opowiadania! I jeszcze to zdjęcie, no geniusz. Tylko mocno zniewieściały jest :D ]

    OdpowiedzUsuń
  111. [Powiem tylko, że jest przeuroczy. Natalcia może się nad nim trochę poznęcać, a potem pokochać niczym młodszego, uroczego braciszka <3 Proooszę, zróbmy tak :D]

    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  112. [Może razem? Bo mi do głowy, tak jak wszędzie zresztą, przychodzi tylko szlaban, a nie chcę 10 takich samych wątków :D]

    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  113. [W sensie... Jakoby ojczulek Natalki zrobił skok w bok, kiedy mamusia zmieniała zasrane pieluchy? O bosz, to będzie piękne *.*]

    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  114. [Nie wiem jakie mogliby mieć relacje. Nie lubię wymyślać relacji eh ]

    Anakin

    OdpowiedzUsuń
  115. [Hmmmm... hmmmmmmmmmmmmm... dobrze gadasz. To co, rodzinny obiadek z ogłoszeniem jakichśtam zaręczyn i awanturą?]

    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  116. [O bosz... dopiero wróciłam, a już mnie na głęboką wodę z zaczynaniem wrzucają... Nie będzie to zbyt ambitne, ostrzegam.]
    Każdy potrzebował miłości. Możemy wmawiać sobie, że nie. Że miłość nie istnieje, że rani, że nie warto w nią brnąć. Ale każdy z nas skrycie jej potrzebuje. Zwłaszcza, jeśli w sercu panuje pustka - olbrzymia wyrwa, dziura, którą ktoś po sobie zostawił.
    Można to powiedzieć o Natalii, która przecież nie bez powodu była jaka była. Ale nie tym razem, tym razem mam na myśli jej ojca.
    Romanowa seniorka zmarła prawie pięć lat temu na raka płuc. Zwykła, mugolska choroba, która dopaść mogła każdego. Uzdrowiciele nie potrafili jej uleczyć. Przynajmniej tak napisała w liście, bo ani Natalia, ani jej ojciec Igor nie wiedzieli, że Nadzieja (cóż za ironiczne imię, nieprawdaż?) chorowała.
    Odeszła nagle, zostawiając za sobą smutek i tęsknotę. Natalia nigdy nie pogodziła się ze śmiercią matki. Przepłakała niezliczone noce, szepcząc do niej w ojczystym języku. Ale ona ani razu nie odpowiedziała.
    Romanow nie miał tego problemu. Rosjanka, wracając na wakacje do domu, przyłapywała go na licznych romansach, które starał się ukryć.
    Nic dziwnego, że kiedy wylądowała w kominku w jej rodzinnym domu, ogarnęło ją niedowierzanie. Widziała bowiem jakąś kobietę, a ojciec nie chował jej w szafie. Wręcz przeciwnie, obejmował ją, zarumieniony i wyraźnie szczęśliwy.
    - Co to ma być? - wymamrotała, wychodząc z kominka, ale powiedziała to na tyle cicho, że nikt jej nie usłyszał i nie doczekała się odpowiedzi.
    Miała złe przeczucia. Oj, bardzo złe.

    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  117. Te dwukolorwe tęczówki ...
    Wyprostował się po czym westchnął cicho pod nosem, ale jednak ostentacyjnie. Nie spuszczał swoich czekoladowych oczu z Gryfona, który siedział na przeciwko, poświęcając mu całą swoją uwagę i ignorując usilnie granatowy atrament, który rozlał chwilę temu. On przynajmniej nie wyglądał jak zeżarty i wypluty przez bestię, choć było blisko, co do tego zdarzenia. Co jakiś czas jego spojrzenie lądowało na poparzonej nienaturalnie ręce i z każdą chwilą paniczny strach ogarniał Ślizgona jeszcze bardziej, choć za wszelką cenę starał się tego nie okazać. Przez dłuższą chwilę milczał, sam szukając odpowiedzi na nieme pytania w swojej głowie i za każdym razem dochodzi do tego samego absurdalnego wniosku, aż do momentu w którym potrząsnął głową, jakby się chciał się owych myśli pozbyć ze swojego wnętrza
    - Wiesz, że identyczne poparzenia można dostać po zaklęciu natychmiastowego żaru? - zapytał jakby od niechcenia, celowo podkreślając trzecie słowo po czym uniósł jedną z brwi do góry. Tak, oparzenie było kolejnym niezbitym dowodem na to, że jego niedoszły morderca teraz najzwyczajniej w świecie odrabia pracę domową przy tym samym stoliku co on, niedoszła ofiara. Za dużo tych niedoszłości, ale łut szczęścia naprawdę miał tej nocy ogromny.
    - Goją się czasem miesiącami – dodał niespuszczająca z niego wzroku – ale nie masz się czym martwić, w końcu to tylko zwykłe oparzenie, nie musisz przecież specjalnie tworzyć maści na zatrute spalenia.
    Wzruszył ramionami i odchylił plecy do tyły by oprzeć się na drewnianym krześle. Chciał zobaczyć jego reakcję, jak zmienia się jego twarz, chciał dostrzec w jego dziwnych oczach ten przebłysk ukrytego kłamstwa, czegokolwiek co by dało mu kolejny dowód na to, że pod tą powłoką drobnego chłopca, kryje się prawdziwa bestia. Zaczął sprzątać atrament, a dla pozorów zmienił temat.
    - Miałem dziś bardzo dziwny sen – zaczął sam nie wiedząc powodu, dlaczego akurat miałby opowiadać komuś obcemu, szczególnie już jemu swój sen, który nota bene był zmyślony.
    - Morfeusz zabrał mnie do lasu, gdzie grasował Wilkołak, który chciał mnie pożreć – dodał poważnym tonem i wymusił na swojej twarzy uśmiech. I co ty na to, panie wilczku?

    OdpowiedzUsuń
  118. Czuł się jakby wszechświat co chwila wywracał się do góry nogami i zmieniał kierunek, jakby był na wielkiej karuzeli i nie rozumiał o co tu chodzi. Sam pocałunek go zaskoczył. Nie miał co do chłopaka żadnych planów, a jeśli nie zamierzał zabrać kogoś do łóżka bądź uwieść, tak po prostu, to na pewno nie całował tej osoby. Właśnie równowaga ich całego wymiaru została zaburzona i zniszczona przez parę pięknych oczu i stróżkę krwi na brodzie Gryfona, który wydawał się być tak uroczy, że wręcz niemożliwością było, żeby był on „naturalnym” wrogiem Scorpiusa. Ale większym zaskoczeniem było to, że kiedy usłyszał cichutki jęki uciekający z ust chłopaka poczuł dziwną satysfakcję.
    - O Merlinie, gdyby któregoś z nas przyłapano kiedykolwiek na wymykaniu się… Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że nocne wędrówki służą też do cichego wyśmiewania się z każdego, kto pilnuje przestrzegania regulaminu? Nie byłoby w tym tyle zabawy, gdybyśmy nie wiedzieli, że znowu zrobiliśmy z woźnego, prefektów i nauczycieli frajerów ślepych na to, co naprawdę się dzieje? – zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Ten chłopak coraz bardziej go zaskakiwał! Tyle niewinności, jakby był przekonany, że każdy, kto włóczy się po szkole chce dać się przyłapać, żeby było wiadomo, że złamał regulamin. A przecież najwięcej zabawy było przy oszukiwaniu wszystkich wokół i trzymaniu w niewiedzy tych, którzy pilnowali przestrzegania przez uczniów zasad. – Posłuchaj mnie, to, że nie chcesz łamać regulaminu, nie znaczy, że ich nie łamiesz. Czy po każdym nocnym wypadzie klęczysz na grochu i przepraszasz Merlina za swoje podłe występki? Poza tym nie wyobrażasz sobie ilu nas w tej chwili jest gdzieś w zamku. Moglibyśmy stworzyć własne podziemie, gdybyśmy tylko chcieli. Wiesz, czarny rynek Ognistej, ściąg, pomniejszych eliksirów, przedmiotów zakazanych i tak dalej… Poza tym myślisz, że zbroje same się rozpadają, portrety przewieszają, gąbki same z siebie wybuchają, posągi przewracają… Mówisz tak, jakbyś nigdy nie chodził po szkole nocą. To urocze.
    Nie miał pojęcia jakim cudem wyszedł mu taki monolog, ale zapatrzony w uroczą twarzyczkę Bella, na którą padało teraz księżycowe światło, jakoś odlatywał gdzieś indziej, mózg mu się wyłączał, a język przechodził w jakiś dziwny tryb paplania jak najęty o byle czym. Nawet zapomniał o skrzypcach, które leżały kawałek dalej. Za chwilę będzie czas na omówienie tego, przecież musiał się napatrzeć na tą przeuroczą twarz!

    Scorpius i jego Wielka Improwizacja pozdrawiają XD

    OdpowiedzUsuń
  119. Rozkoszował się zbawiennymi kłębami dymu, zupełnie nie zważając na to, że zatruwa się w imię bezsensownego uzależnienia. Lubił nazywać to zaspokajaniem swoich potrzeb, te bezmyślne wpatrywanie się przed siebie i zaciąganie z westchnieniem ulgi. Świat wydawał się piękniejszy z nikotyną krążącą we krwi, z mentolowym posmakiem na wargach, a przede wszystkim z towarzystwem, któremu nie dało się zarzucić niczego prócz niebotycznego stopnia nieśmiałości.
    Wyznanie chłopaka przyjął z uśmiechem politowania, kątem oka przyglądając się jego rumianym policzkom. Czerwienił się raz za razem, potem bladł, a następnie znów naczynia krwionośne odmawiały mu posłuszeństwa. W efekcie stanowił obiekt idealny do podziwiania, do adoracji szeptem i bez żadnych gwałtowniejszych ruchów.

    - Nazywam się Luke – rzucił w odpowiedzi, czubkiem buta gasząc niedopałek. Sięgnął do kieszeni, wyjął kolejnego papierosa i ponowił proces odpalania, by po paru sekundach dalej rozkoszować się podmuchami drażniącymi gardło. – I jestem niesamowicie ciekawą osobą, a na dodatek, właśnie szukam chętnych do napisania mojej biografii.

    Dla potwierdzenia swych słów, błysnął bielą zębów, przy okazji poprawiając rozwianą przez wiatr czuprynę. Chciał dowiedzieć się o nim czegoś więcej, sprowokować go do potoku naprędce wypowiedzianych głosek, zmotywować do tego, aby odwzajemnił lukowe zaangażowanie i nie chował się przed przyszłymi kwadransami. Do jasnej cholery, on, Luke Way, tak bardzo chciał, żeby chłopak w końcu stanął pewniej na nogach i przestał zachowywać się jak trzepoczący rzęsami podlotek! Oczami wyobraźni widział ich razem, razem na różnorakie sposoby, a ten widok sprawił, że nie był w stanie czekać na cudowne zrządzenie losu, które spowodowałoby nagłą zmianę nastawienia Gryfona.

    - Masz trzy sekundy na udzielenie mi o sobie dokładniejszych informacji, znacznie wykraczających poza twoje imię i nazwisko. Bo, Bellamy, szczerze mówiąc, jeżeli tego nie zrobisz, wrzucę cię do jeziora.

    OdpowiedzUsuń
  120. Stał przyglądając się jak na twarz Gryfona padają smugi srebrnego, księżycowego światła. Poświata uwydatniała jego delikatne rysy i sprawiała, że dwukolorowe oczy nabierały tajemniczego błysku. Czemu wcześniej nie zauważył tego chłopaka? Jakim cudem...? Czuł się, jakby był wręcz tragicznie pijany, nie wiedział co właściwie robił. Przyglądał się tej dziecięcej twarzyczce w niemym zachwycie zastanawiając się ile kosztowałby go jeden pocałunek.
    POCAŁUNEK?!
    Chyba naprawdę miał poważne problemy z mózgiem. Przecież nie mógł od tak pocałować tego biednego chłopaczka. Może gdyby był jakąś przypadkową osobą spotkaną na imprezie czy czymś w tym stylu... Ale czy Bellamy nie był przypadkową osobą? Praktycznie się nie znali, więc w czym tkwiła różnica?
    On jest zbyt kochany, żeby go wykorzystać, idioto! Upominał sam siebie, ale niewiele to dawało, jego umysł był pijany od niesamowitej urody tego chłopaka. Wręcz gryzł się ze sobą. Jego ulubiona strona zepsutego potomka czystokrwistego rodu czarodziejów, który robił wszystko, żeby zirytować ojca i zrobić mu na złość nakazywała dać się ponieść sytuacji. Tylko, że nie potrafił tak się zachować wobec tego nieznanego Gryfona. Ojciec by go za to chyba znienawidził. No cóż, Scorp w całej swej złośliwości zastanawiał się, czy nie zasugerować mu, że tak serio podkochiwał się w tym słynnym Chłopcu, Który Przeżył, bo starszy Malfoy potrafił się wypowiadać o nim za ich szkolnych czasów z niespotykaną wręcz zawiścią. (Przy okazji Scorpius zastanawiał się, czy te upodobania nie są dziedziczne, ale spychał to na krańce swojej świadomości.) Tak czy siak, nie miał pojęcia co teraz zrobić, bo Bellamy wytwarzał swojego rodzaju przyciąganie, coś jak prywatna grawitacja na planecie Jestem uroczy, ale równocześnie znajomość własnego charakteru kazała Scorpowi odskoczyć od niego jak najdalej.
    - Jesteś, nie kłam... - wymamrotał niezbyt ogarniając się w przestrzeni i czasie. - I ja... Uh, na razie!
    Zebrał się w sobie, żeby odskoczyć od chłopaka, ale uprzednio, po kompletnym zamroczeniu zmysłów, musną jego wargi swoimi. Mrugnął do chłopaka, ostrożnie, ale jak najszybciej zwinął swoje skrzypce i zwiał z pustej klasy z prędkością Strusia Pędziwiatra.
    CO ON WŁAŚNIE ZROBIŁ?!

    Nieogarniający Scorpie, uciekający w podskokach przed porażającą uroczością

    OdpowiedzUsuń
  121. Alexander często chodził w jakieś odludne miejsca z gitarą kiedy miał zły humor. Siadał pod drzewem i grał aż go palce nie rozbolały, śpiewając dopóki gardło nie odmawiało mu posłuszeństwa. Tego dnia znowu Ślizgoni wepchnęli go w błoto, w końcu ma on brudną krew i powinien się tam dobrze czuć. Nie cierpiał mieszkańców Domu Węża, tych zarozumiałych kretynów, którym się wydawało, że pochodzenie jest najważniejsze na świecie. On uważał inaczej. Według niego wartość człowieka była determinowana przez to jaki on jest i co robi, nic innego. Nawet wiedza, chociaż sam posiadał ogromną, według nauczycieli, nie była dla niego tak ważna jak charakter i to, czy dana osoba jest po prostu dobra. Grał, aby wyrzucić z siebie te wszystkie negatywne emocje, kiedy zauważył, że coś rusza się w trawie pod jego stopami. Odłożył instrument i odgarnął długie źdźbła. Zobaczył tam małą, zwiniętą, kolczastą kuleczkę. Niepewnie i ostrożnie wziął zwierzątko na ręce - Hej, malutki...- wyszeptał. Lubił zwierzęta, zwłaszcza te małe i bezbronne. Kochał to uczucie, że ktoś cię potrzebuję i jesteś za tego kogoś odpowiedzialny. Wstał i rozejrzał się, czy gdzieś nie ma mamy malucha, ale nie zauważył drugiego jeża. Za to po chwili zaobserwował, że jego małe znalezisko jest ranne. Zabrał gitarę i ruszył do zamku. Znał kogoś, kto będzie zachwycony możliwością zajmowania się małym jeżem. Wszedł do dormitorium i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu Sansgstera. W końcu dostrzegł go siedzącego przy kominku i uwaga...czytającego podręcznik. Cóż za niecodzienny widok, gdyby nie fakt, że miał zajęte ręce, zapewne pobiegłby po aparat, aby to uwiecznić i potem torturować tym przyjaciela. Jednak teraz miał ważniejsze rzeczy do załatwienia - Bellamy, mam coś dla ciebie - powiedział i usiadł obok niego. Gitarę miał na plecach. Spojrzał na starszego chłopaka. Podkochiwał się w nim od chyba pierwszego roku, ale nigdy nie odważył się mu o tym powiedzieć, zresztą, teraz byłoby to pozbawione sensu - w końcu Alex wiedział o Scorpiusie i nie chciał stawiać przyjaciela w niekomfortowej sytuacji. Tak, czasem jego altruizm był strasznie denerwujący.

    OdpowiedzUsuń
  122. [oj, szczerze to było bardzo nie zamierzone o_o Wiedziałam, ze na blogu jest już wilkołak, ale nawet nie spojrzałam na KP twojej postaci. Jednak jeśli to przeszkadza to mogę mu chociaż zwierzaka zmienić by zmniejszyć podobieństwo tych dwóch ;)
    a jeśli jednak nie uwiera to tak bardzo to może wątek im zrobić?]

    Kastner

    OdpowiedzUsuń
  123. Podał mu do ręki jeżyka. Zwierzątko było nieco przestraszone i obserwowało wszystko wokoło zaniepokojone. Wierciło się strasznie i Alex miał już całkiem mocno pokute ręce. Wiedział, ze starszy Gryfon na pewno zainteresuje się tym malutkim znaleziskiem, w końcu Bellamy w kółko gadał o tym, że chce mieć jeża. Kiedyś nawet wymyślał mu imiona, kiedy leżał wraz z Weasley'em upity w pokoju wspólnym. Z tą dwójką chłopak zawsze miał dylemat co zrobić, bo przyjaźnił się z Sangsterem i nie chciał, aby ten miał kłopoty, ale z drugiej strony był prefektem i pilnowanie porządku było jego obowiązkiem. Zazwyczaj kończyło się na tym, że McCall odtransportowywał spitych kolegów do ich łóżek i sprzątał wszelkie 'ślady zbrodni' - byłem na błoniach, żeby sobie pograć na gitarze, wiesz..Ślizgoni znaleźli sobie nową rozrywkę i wszędzie podrzucają mi błoto...wiesz, brudna, błotnista krew i te inne... a jakoś muzyka pozwala mi na chwile zapomnieć, jak bardzo tych dupków nienawidzę...i zobaczyłem, że coś się rusza w trawie obok mnie...i go znalazłem. Tudzież ją. Nie wiem jak się określa płeć jeża. Nigdzie w pobliżu nie było widać dorosłego osobnika, a małe jest ranne...plus ty ciągle gadasz o tym, jak to chcesz mieć jeża, więc stwierdziłem, że na pewno mu pomożesz - uśmiechnął się lekko. Zazwyczaj aż tyle nie mówił, ale sam czuł ekscytację - jesteśmy jeżowymi tatusiami i właśnie adoptowaliśmy maluszka? - spytał, patrząc rozbawiony na przyjaciela - a tak na serio, to co z nim robimy? Nie mam pojęcia o opiece nad jeżem.

    OdpowiedzUsuń
  124. Ten poranek był tak samo okropny, jak większość tych, kiedy musiał wstawać o barbarzyńskiej porze, a w dodatku po przespaniu zaledwie paru godzin. Nie pamiętał nic z tego, co robił, do czasu, aż wszedł do klasy eliksirów. Nawet nie pojmował, jak się tu doczłapał. Opadł na krzesło przy jednej z ławek i postarał się w miarę sensownie poukładać wszystko na blacie, chociaż ciężko mu było zapanować nad czymkolwiek. Raz czy dwa prawie upuścił kociołek, a kiedy już wszystko było na swoim miejscu miał zamiar położyć na nim głowę i na chwilę przysnąć, do czasu, aż potrójnie słodzona herbata zacznie działać. Niestety, nie było mu to dane. Ledwo opuścił głowę na chłodną powierzchnię swojej pomocy szkolnej, a drzwi do klasy się otworzyły i stanął w nich nikt inny, jak jego uroczy znajomy, który tak bardzo lubił mącić Malfoy'owi w głowie. I to był właśnie ten moment, kiedy Scorp się połapał, że mają lekcje z Gryfonami.
    Bellamy wyglądał, jakby coś w drodze do klasy go ścigało i próbowało rozebrać, a przy okazji co rusz przybierał kolor dojrzałych truskawek. To trochę rozbudziło Malfoy'a, tak samo, jak fakt, że wolne zostały jedynie trzy miejsca, a podsumowując wszystkie okoliczności tylko dwa. Jedno było obok Doriana Finna, ale ten niepostrzeżenie pozbył się drugiego krzesła, prawdopodobnie wywalił je do drugiego wymiaru, a teraz z miną „Mam to w dupie” siedział i był gotowy udusić każdego, kto spróbowałby przy nim usiąść, to było to miejsce, które odpadało. Drugie obok jakiegoś bezimiennego kolesia z ich domu, Scorp nie dzielił z nim dormitorium, więc miał go gdzieś, ale jego mina mogła odstraszyć każdego... no każdego, podobnego do Bella. Ostatnie miejsce, to obok Scorpa, zostało jedyną nadzieją chłopaka na przeżycie tej lekcji. Znaczyło to tyle, że obaj zginą jeszcze przed drugim śniadaniem.
    Malfoy nadal pamiętał ich libację na jakimś poddaszu. Prawdopodobnie nie tylko on, bo jego niezwykle towarzyski kumpel z dormitorium ciągle unikał go wzrokiem i wkurzał się za każdym razem, kiedy usłyszał coś o jednorożcu. Scorpa by to bawiło, gdyby on sam nie miał dziwnych wspomnień z wyżej wymienionym stworzeniem, oczywiście w stanie wypchanym, a w dodatku w towarzystwie Bellamy'ego. Poza incydentem z jednorożcem zdarzyło się jeszcze przynajmniej kilka innych, a wszystkie jednej nocy.
    - Dobry, Truskaweczko – mruknął, kiedy Gryfon usiadł obok niego. Oj, to będzie długa lekcja. - Zawiązać ci krawat? - sam nie wiedział, czemu to powiedział, po prostu ten krzywo zawiązany krawat go prowokował i przywodził na myśl ich małą zabawę z krawatem. Nie wiedział, skąd wzięli ten Gryfoński krawat, ale Malfoy był niezwykle szczęśliwy mogąc zbezcześcić barwy domu Gondryka Gryffindora.
    Scorpie

    OdpowiedzUsuń
  125. [To jak nie popuścisz to zapraszam do wątku, aleeee... proszę o pomysł. Tak bardzo, bardzo, bardzo nie wiem od czego by tu zacząć :<]
    Tristan

    OdpowiedzUsuń
  126. [Spierdalać jak przed Bellamym ♥ tworzymy właśnie historię! Panna, pisaj nasz wątek.]

    OdpowiedzUsuń
  127. [Sawyer również cierpi na bezsenność, a wtedy robi niezbyt mądre rzeczy - wymyka się z dormitorium, spaceruje po zamku albo poza jego obrębami. Może mógłby kiedyś natknąć się na Twojego chłopaczka? I tu się kończy mój pomysł, bo nie mam pojęcia do czego niby miałoby to doprowadzić.]/Theo

    OdpowiedzUsuń
  128. [Chęć na wątek jest. I bardzo jestem ciekawa Twojego pomysłu.]

    Gareth O'Malley

    OdpowiedzUsuń
  129. [Oczy sprawiają, że darzę tego pana ogromną miłością. Dziękuję ślicznie za powitanie i na wątek zgodzę się bez żadnego "ale", jeśli tylko rzucisz jakimś pomysłem.]

    Samuel Douglas

    OdpowiedzUsuń
  130. [Lilo wpada bardzo chętnie. postaram się coś wymyślić (ale uprzedzam, że mi to nie idzie), jeśli mi powiesz jakie relacje Cię interesują. :>]

    Lilou.

    OdpowiedzUsuń
  131. [Ojej, jak mi bardzo miło, dziękuję! Louis też świetny, ale Bellamy jest przecudowny.]

    Harriet

    OdpowiedzUsuń
  132. [siostrzyczka również wita uroczego braciszka ! i czekamy cierpliwie. :3]

    Maya

    OdpowiedzUsuń
  133. [Jak dla mnie pomysł genialny, ale póki co nie dam już raczej rady zacząć. Postaram się więc zrobić to jutro :)]

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  134. [oh, to sama nie wiem. :c jestem beznadziejna w wymyślaniu. ale mogliby pić kiedyś razem, albo coś. :D]

    Lilou.

    OdpowiedzUsuń
  135. Zmierzył Bellamy’ego okiem znawcy i uśmiechnął się pod nosem, starając się zamaskować kryjące za tym gestem rozbawienie. Faktycznie, kompletnie nie przewidział tego, że pogoda może odrobinę pokrzyżować mu plany, ani tym bardziej tego, że chucherkowate ciało jego kolegi z pewnością jest o wiele mniej odporne na czynniki atmosferyczne niż jego własne. Organizm przez lata hartowany całodobowym lataniem na miotle w środku zimy oraz godzinnym przesiadywaniem nocą na mroźnym powietrzu, wypełniającym całą Wieżę Astronomiczną, zdecydowanie był przygotowany nawet na najgorsze warunki pogodowe. Niestety wątpił w magiczne zdolności Sangstera, że zdoła on przetrwać choćby małą wichurę, nie trzęsąc się przy tym jak galareta.
    Wyciągnął więc przed siebie butelkę, której zawartość, zdawać by się mogło, malała w czarodziejski sposób w zawrotnym tempie i wcisnął ją w dłoń chłopaka, czując, że tam w tej chwili będzie najpotrzebniejsza.
    - Może i odmarzną. Ale dzięki temu z pewnością tego nie poczujesz.
    Pokiwał w zamyśleniu głową i sam, zbytnio nie przejmując się dojmującym powoli chłodem, ruszył w kierunku kamieni poustawianych w taki sposób, jakby tylko czekały na to, by ktoś usiadł na nich i urządził piknik.
    Ponownie obrzucił Bellamy’ego wzrokiem, zastanawiając się, co podkusiło go, by ciągnąć Gryfiaka aż tutaj, w to ukryte przed wścibskimi spojrzeniami miejsce, gdzie często przychodził dla chwili samotności. Czy naprawdę się o niego martwił, czy spontanicznie podjęta decyzja była efektem zwyczajnej chęci wyładowania negatywnych emocji kłębiących się w nim po treningu?
    * * *
    Po kilkudziesięciu minutach miał już stuprocentową pewność, że to jego własna sympatia zwiodła go na tą zgubną trasę zaufania.
    Na ziemi dookoła nich leżały trzy puste butelki po ognistej. Każda była wyczyszczona do zera, nie ocaliła się nawet jedna zbawienna kropelka magicznego płynu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Po ciele Weasleya raz po raz rozchodziły się gorące fale dreszczy, wprawiając go w szampański stan rozkoszy. Jakby tego było mało, co chwila parskał śmiechem, nie mogąc opanować tryskającej z jego wnętrza radości i ulgi. Dawno nie piło mu się z kimś tak dobrze. Ściskał butelkę, zamglonym wzrokiem, wpatrując się w przestrzeń.
      - Ja… Ja Ci powiem, Bella… Że z Ciebie to piękna księżniczka jest. Ale Bestii Ci brak.
      Czknął, zakrywając dyskretnie usta dłonią i ponownie wydając z siebie pisk radości, przeczesał włosy palcami, jakby wierzył, że ten gest pozwoli mu zebrać wszystkie myśli z powrotem w jedną i logiczną całość. Ledwo widział chwiejący się przed nim cień chłopaka, a co dopiero mówić o rozeznaniu się w jakim stanie się on znajduje. Wyciągnął zatem przed siebie rękę i po omacku odnalazł przedramię Bellamy’ego, które ścisnął, jakby próbował dodać mu otuchy (a tym samym się podtrzymać).
      - Ty mi teraz powiedz… Jak ty będziesz tańczyć na tym wielkim balu, jak ty Bestii nie masz? Jak Ty miłość znajdziesz i ją oczarujesz? Ty trenować musisz!
      Westchnął ciężko, zwieszając głowę i pozwalając, by wiatr rozwiał mu delikatnie ciemną czuprynę. Dzisiejszy towar z jego torby był naprawdę mocny. Zbyt mocny.
      - Wiem – mruknął nagle, podnosząc gwałtownie głowę i spoglądając na niego z dzikim błyskiem w oku. – Ja Cię nauczę.
      Wybełkotał, zrywając się na równe nogi i wyciągając rękę w kierunku, z którego, jak mu się zdawało, dochodził wcześniej zachrypnięty głos Belli.

      Będzie się działo. Przepraszam za nieobecność i za marność tego wyżej. Już biorę się w garść.
      Dum dum dum… Fredziak <3

      Usuń
  136. [Wybieram Bellamy'ego! (Zupełnie jak w Pokemonach :D)
    No ja myślę, że teraz musi być wątek. W sumie o jakiś punkt zaczepienia nietrudno - są w Gryffindorze na tym samym roku, i jeszcze w drużynie Qudditcha. Adam mógłby - widząc nieśmiałość i niepewność kolegi - zachowywać się jak taki starszy brat, co go bronił od początku szkoły przed dużymi, wstrętnymi Ślizgonami (tylko tymi dużymi i wstrętnymi, skoro niektórych Ślizgonów bardzo Bellamy lubi ^^) Przy okazji odsuwałoby to jego myśli o zmarłej Sophie. Co o tym myślisz? Jakby coś, mogę pokombinować dalej ;)]

    OdpowiedzUsuń
  137. [Taki scenariusz mi odpowiada, myślę, że fajnie może się to rozwinąć. :) W takim razie zaczynam.]

    Późne noce były dobrą porą na stawianie czoła wielkiej stercie papierów, która z każdym dniem rosła na biurku Garetha w tempie zatrważającym. To wręcz niesamowite, że nawet tak niewielkie Skrzydło Szpitalne może stwarzać tak dużą ilość papierkowej roboty. Z zewnątrz mogło się wydawać, że pacjent przychodzi, Gareth otacza go troskliwą opieką i przywraca do zdrowia, pacjent wychodzi. Gdzieś pomiędzy trzeba było wypisać szczegóły w karcie, która każdy uczeń miał założoną. Wszelkie informacje o urazach, chorobach, podanych lekach. Nie żeby to było jakąś nowością dla O’Malleya, po prostu przez tę salkę w barwach bieli przewijało się tyle osób, że mężczyzna przestawał nadążać i odpuszczał wypełnianie rubryczek na bieżąco. Zostawiał to na potem, a potem… męczył się z uzupełnianiem dokumentów na podstawie swoich chaotycznych notatek niechlujnie zapisanych w notesie, z którym się nie rozstawał ani na chwilę.

    Kolejna noc nad papierami, okraszona mocną kawą dolewaną co rusz z metalowej kawiarki do pękatego, błękitnego kubka. Na szczęście w Skrzydle Szpitalnym przebywało aktualnie tylko dwoje uczniów z pierwszego roku, którzy dość pochopnie i zbyt ambitnie podeszli do warzenia jakiegoś prostego eliksiru. Dzieciaki spały jednak spokojnie pod wpływem eliksiru bezsennego snu, a ból poparzeń skutecznie niwelowały odpowiednie maści. Było cicho. Gareth rozkoszował się tą ciszą, mącąc ją jedynie skrobaniem pióra po pergaminie. Wypełniał kolejne kolumny formularza swoim prostym, starannym pismem, tak różnym od bazgrołów pisanych na szybko w notatniku. Nie spodziewał się dzisiejszej nocy żadnych ekstremalnych atrakcji. Żywił głęboką nadzieję, że dane mu będzie za godzinę, czy półtorej zalegnąć w miękkim łóżku w jego prywatnej kwaterze mieszczącej się nieopodal Skrzydła Szpitalnego.

    Gareth O'Malley

    OdpowiedzUsuń
  138. [ Mmm, zgadzam się całkowicie :3 I dziękuje za powitanie.
    Jeśli byłabyś chętna na wątek to zapraszam, myślę, że coś nam by się udało wspólnie wymyślić. Ale jeśli by ci to nie przeszkadzało to bardziej by mi pasowało z Bellamy, Louis wydaje się zbyt niewinny i kochany dla mojej Emily :) ]

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  139. [A to przepraszam, jakoś tak mi się po prostu skojarzyło po przeczytaniu kart :)
    Hmm, z Louisem jakoś nie potrafię znaleźć żadnych powiązań, ale co do Bell'a może moglibyśmy stworzyć wątek związany z jego wilkołactwem? Jakoś Emily woli magiczne stworzenia, nawet jeśli to przerażający wilkołak :3 Może mogłaby odkryć jego sekret i zdecydować się wykorzystać swój talent do eliksirów żeby mu pomóc/ulżyć podczas pełni? Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.]

    Emily

    OdpowiedzUsuń