[O! Killian (uwielbiam to imię) i Anna byli na tym samym roku, niech się znają i robią dziwne rzeczy. Zauważyłam drobny błąd „Zapach spalenizny wypełniać” – chyba powinno być wypełnia. Cześć!]
[Trochę pogubiłam już rachubę w tych Twoich postaciach, ale Killian ma piękne imię i w ogóle jest taki nic więcej jak do serca przyłóż. No i ten jeż, jest taki rozkosznie rozczulający, wielu animagów już spotkałam, ale takiego małego, trochę niezdarnego, a przy tym tak uroczego stworzonka jeszcze nie widziałam chyba. ;> Archie pewnie też polubiłaby Scotta tak samo mocno jak i ja, gdyby tylko tak nagminnie nie łamał regulaminu. Ale jeśli jest ochota, to zapraszam, coś chętnie bym między nimi wykombinowała, bo wątku z woźnym jeszcze nigdy jakoś nie udało mi się napisać, a szkoda.]
[Dobra, wymyślę wątek, chociaż jestem w tym również słaba. Ale powiedz mi, czy Killian będzie ją kojarzył, darzył jakimiś pozytywnymi, lub negatywnymi uczuciami? Po prostu pomóż mi określić relacje :).]
[Och, jaki cudowny woźny! Tak bardzo piszę się na wątek. Z Chloe punktem zaczepienia jest animizacja, ponieważ dziewczyna jest kotem. Chyba, że poczekasz, aż stworzę panią puchonko-nauczycielkę transmutacji :) ]
[Pokochałam woźnego za fretkę. Nah, coś kochliwa się robię. Jako że obydwoje gościli u Helgi, Killian nie pogniewa się gdy Sky wpadnie do niego od czasu do czasu na herbatkę?] Westbroock
[Może go kojarzyć z czasów szkolnych, acz nie wiem czy wdawałby się w kłótnie z personelem, a już na pewno nie pobiegłby do dyrektora z wiadomością, że woźny pije w trakcie pracy :D Pojęcia nie mamco można by im wymyślić z tą wzajemną niechęcią :<] Fred
[Jestem totalnie za. : D Co prawda, Anka ma jednego kumpla, który się w niej podkochiwał, ale on z innego domu, więc w ogóle szkoda gadać. Pewnie jej i Killiana kontakt urwałby się – mogliby nawet rozstać się po jakiejś kłótni, na przykład na piątym roku i później drzeć ze sobą koty kolejne dwa. Później spotykają się po wielu latach no i jest mocno niezręcznie, a dla mnie, jako autorki, najfajniej. : D]
[Racja, mogłam na początku napisać, jaka ona jest. Bo widzisz, Gwen zdecydowanie nie jest osobą, jaką zinterpretowałaś. Przede wszystkim jest obojętna na ludzi, ich zachowania traktuje bardziej, jako zjawiska do zaobserwowania, a ich samych za płytkie, niemyślące okazy, które ciągle popełniają rutynowe błędy. Nie wiele mówi, nie przywiązuje wagi do znajomości, pozostaje w ciężkich książkach, a ludzkie emocje wychodzą z niej jedynie podczas pojedynkowania się, ponieważ wtedy może pobrudzić sobie swoje eleganckie rączki. Zamieniam się więc w jeden wielki pytajnik odnośnie wątku i mam nadzieję, że teraz mi trochę pomożesz :)]
[Przykro mi, ale już znalazłam, tylko z karty nie wykreśliłam :< szukam za to osoby, która by posłuchała, jak Sky rozprawia o królowej Elźbiecie i psidwakach. Ewentualnie nie wiem co. Pomyślimy razem? :<] S.
[Faktycznie, ja też ją bardzo lubię, dlatego tym bardziej cieszy mnie, że podoba się nie tylko jej autorce i dziękuję za te miłe słowa. :) W kwestii myślenia jak najbardziej zdawać się na mnie możesz, akurat przy tej dwójce nie powinnam mieć większych problemów z wymyśleniem czegoś względnie sensownego, coś już nawet kotłuje mi się pod czupryną, ale z całkowicie uformowanym pomysłem przyjdę dopiero jutro bardzo późnym wieczorem albo już pojutrze, co bardziej prawdopodobne. Póki co życzę po prostu wesołych świąt! :)]
[Gdyby Lorelle dowiedziała się, że Killian zaczyna tu pracę, to pewnie pobiegłaby do niego i wręcz rzuciła na szyję z radości, że ktoś z jej czasów się pojawił. I widzę ich, jak sobie siedzą i rozmawiają o starych czasach (jakby 4 lata były całą wiecznością). Bo Lorelle bardzo chętnie dowiedziałaby się kto ją zastąpił, jak mecze po jej odejściu. Nawet pokusiłabym się o to, by w szkolnych czasach się w nim podkochiwała. Bo to Lorelle, a on ma loczki.]
[Dajmy, że Killian ma nakarmić zwierzęta w klasie transmutacji, i może gdyby dowiedziała się, że Lorelle wie o jego romansie, to starałby się jej unikać. Z tym, że okazałoby się, iż ona jest w tej klasie i nie dałaby mu stamtąd wyjść blokując drzwi. Tak? O to chodzi?]
[Może by się np. kojarzyli z czasów nauki w Hogwarcie - wiesz, oboje utalentowani w swoich dziedzinach. Albo fretka się zagubiła gdzieś w jej klasie i ją znalazła, i szuka biedaczka jej właściciela, bo lekko się pokiereszowała przez nieuwagę jednego z uczniów o.o" Wiem, banalne xD Albo też przywleka jakiegoś niegodziwca na szlaban, albo jakiś uczeń zrobił jej taką destrukcję w sali, że biedaczka do dzisiaj tego nie ogarnęła i siedzi po nocy próbując ogarnąć wyrządzone szkody :D]
Wypracowania z transmutacji nie były rzeczą prostą, ale również nie należały do tych niemożliwych do wykonania. Sama Lorelle pamięta, że spędzała nad nimi najwięcej czasu (nie licząc eliksirów, których wręcz nienawidziła). Jednak siedząc i sprawdzając, Welsh nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Nie wiedziała, czy to ona tak beznadziejnie tłumaczyła, czy umysły uczniów są tak bardzo nie podatne na informacje z transmutacji. Czasami wręcz musiała złapać za jakąś książkę, by sprawdzić konkretne zagadnienie, bo sama nie była już pewna własnej odpowiedzi. Szatynka potarła sobie lekko skronie, chcąc pozbyć się ćmienia głowy, które zaczęło lekko narastać. W takich momentach przyznawała matce rację, że wybranie kariery nauczyciela to idiotyzm, aczkolwiek wolała to, niż bieganie po Klinice św. Munga, by wyleczyć jakieś dziwne przypadki transmutacji. Za to siedziała nad wyssanymi z palca opowiadaniami, które z przedmiotem nie miały nawet grama wspólnego. W momencie, w którym drzwi się otworzyły, nie podniosła wzroku. Przyzwyczajona do tego profesor nie miała w zwyczaju zwracać na to uwagi, bo często zostawiała je uchylone, by Bunny mógł w spokoju do niej wrócić. Dopiero krótkie cześć wyrwało ją ze świata znowu poprzekręcanych praw Gampa. Nagle ogrom informacji uderzył w umysł Welsh: fenek niespokojnie zakręcił się na biurku, by zaraz z niego zeskoczyć i pobiec w stronę drugiego końca sali, młody, dobrze jej znany mężczyzna z dziwnym grymasem na twarzy i z kulką futra na ramieniu. Killian Scott we własnej osobie. - Witaj, Romeo. - rzuciła Lorelle stukając ołówkiem o blat biurka i wcale nie odwzajemniając uśmiechu przyjaciela. Po jego zachowaniu mogła spokojnie stwierdzić, że już wie, że ta dowiedziała się o jego romansie. I ani nie chciała wiedzieć z kim, i ani nie chciała wiedzieć czy był on jedyny. Welsh starczyła informacja, iż jest to uczennica owej szkoły, a dla niej przekraczało to dopuszczalną normę czegokolwiek. - Śpieszysz się gdzieś? - zapytała, uprzednio wstając, by oprzeć się o bok drewnianego biurka.
Przyglądając się Killianowi, szatynka skrzyżowała ręce na piersi i powoli przeszła przez całą klasę, by dotrzeć do jej końca, gdzie znajdowały się drzwi. Widziała, jak karmił ptaki czy inne magiczne stworzenia pozawieszane w klatkach dookoła sali. Zatrzymała się dopiero przy ławce, na której znajdowała się torba woźnego. Nie miała zamiaru go stąd wypuszczać, dopóki nie powie mu, co myśli na temat jego zachowania. Dla Lorelle było to wręcz niedopuszczalne, podobnie jak za bliskie kontakty między nauczycielami. To była szkoła, a nie zbiór potencjalnych wybranków życia. W momencie, kiedy Scott zebrał wszystkie pojemniki i chciał zacisnąć dłoń na torbie, kobieta złapała za jego nadgarstek. Tym samym dając mu do zrozumienia, że nie pozwoli mu w spokoju odejść. - Naprawdę myślałeś, że jak wpadniesz w moje sidła, to cię tak po prostu wypuszczę? - zapytała unosząc jedną brew. Puściła go, jednak wyciągnęła zaraz różdżkę, by zamknąć drzwi. Chciała mieć pewność, że jej wysłucha. A miała sporo do powiedzenia! - Dorosłość, to chyba u ciebie pojęcie względne. - stwierdziła siadając na owej ławce, przy której stali. - Powiedz mi, jak ty możesz się wdawać w takie kontakty? Z uczennicą Killian, z uczennicą! - pomachała różdżką w jego kierunku, by zaznaczyć siłę znaczenia wypowiedzianych słów. Nie bawiła się w jakieś wyjaśnianie sytuacji, bo oboje dobrze ją znali. - Pomyśl, to zupełnie jakby za naszych czasów, ktoś umawiał się z Filchem - skrzywiła się lekko, a następnie wzdrygnęła na samą myśl o starym woźnym. Po prostu nie mieściło jej się to w głowie, bo po pierwsze było nie na miejscu, a po drugie było odpychające. Zeszła z ławki i schyliła się po fretkę łapiąc ją na ręce. Humor trochę jej się poprawił, na samą myśl o pewnej możliwości - A jak dowie się Dyrektor, to będę musiała zamienić cię w taką jedną. Wtedy to wszystkie dziewczyny nie będą mogły się tobie oprzeć - cmoknęła w jego stronę, a następnie delikatnie pogłaskała zwierzaka po białym futerku.
[Okej, pomysł względnie mam. Tylko zanim się jeszcze zacznę produkować, powiedz mi, czy dobrze celuję. Killian nie potrzebuje przypadkiem kogoś, kto by czasem na niego tupnął nogą, krzyknął nieco głośniej? W żadnym razie nie mówię tu o jakiejkolwiek głębokiej relacji, po prostu Archie zdecydowanie nie umiałaby przejść obojętnie obok człowieka, który w szkole nie tylko sięga po wysokoprocentowe napoje, a co gorsza podobno nawet z uczennicami romansuje.]
[Jak kocham Albusa, w dodatku w tej ślizgońskiej wersji, to mimo wszystko pan woźny jest taki iskznwxdbwejwb <3 Przylazłam po wącisz, nawet z konkretnym pomysłem, ale istnieje potrzeba zaangażowania osoby trzeciej. O ile zgadzasz się na takie mieszanie, to z chęcią wszystko wyjawię. ^^]
- Już nie przesadzaj - zaśmiała się Lorelle - sama się w tobie podkochiwałam, to chyba nie jest z tobą, aż tak źle - szturchnęła go łokciem, znowu śmiejąc się krótko. Ach, co to były za czasy. Mniej problemów, niż w owym momencie. Można było z zadowoleniem latać po całym boisku, albo i dalej, jak to czasem im się zdarzało. Niekoniecznie legalnie, na co Lorelle sobie, o dziwo, pozwalała. Akurat porównywanie Killiana, do byłego woźnego pod względem wyglądu nie miało najmniejszego sensu. Nie było co komentować, bo konkluzja była oczywista. Kobiecie chodziło jedynie o pozycje, jakie zajmują. Oni są już dorośli, mają swoje własne życie na barkach, za które są w stu procentach odpowiedzialni. Owe dziewczyny to wyłącznie uczennice, za które odpowiadają rodzice. Jeszcze wiele przed nimi. Słysząc drugą wypowiedzianą liczbę przez mężczyznę, oburzyła się wypowiadając jego imię. - Dobrze, ja wiem, że niby cztery lata różnicy, to niezbyt wiele, ale w świetle prawa, to jeszcze dzieci. - jęknęła w dalszym ciągu głaszcząc Spoon po grzbiecie. Lubiła fretki, to jedne z trzech zwierząt, które kochała ponad życie. Oczywiście na pierwszym miejscu zawsze będą fenki i jej najukochańszy Bunny i koty, którym sama zresztą była. - Słuchaj Killian - rzekła oddając mu zwierzaka na ramię, bo jej własny zaczął niespokojnie wiercić się na podłodze, oczekując od Lorelle chwili uwagi. - Po prostu nie chcę, żebyś wpakował się w jakieś kłopoty. - Martwiła się o niego, tak jak o każdego swojego przyjaciela, a w końcu woźny zyskał u niej to miano. Bunny zadowolony ułożył się na nogach Welsh, która ponownie usadowiła się na ławce. Głaskała go rozmyślając nad całą sytuacją. Nie była w stanie pojąć, czemu Scott to robił. Jej to przez głowę nie mogło przejść, żeby ona, z uczniem, a w życiu! - Dlaczego wróciłeś? - poderwała głowę, przerywając krótką ciszę, która między nimi zapanowała. - Bo nie uwierzę, że twoim celem jest być lepszym woźnym, niż Filch. Przynajmniej nie takiego cię pamiętam, jak jeszcze opuszczałam tę szkołę.
[No to ja się zacznę produkować w takim razie. ;) Jak dobrze liczę, Killian odchodził z Hogwartu, kiedy Archie kończyła akurat czwartą klasę, zatem jeszcze chwilę przed tym, jak blondynka straciła swoją czarodziejską matkę. Jakkolwiek już wtedy wykazywała zadziwiające poszanowanie dla wszelkiego rodzaju regulaminów i zasad, była raczej pociesznym dzieckiem, które chętnie ludziom sprzedawało przyjazny uśmiech. Jako że oboje są/byli Puchonami, a Scott grał w Quidditcha na dość znaczącej pozycji, nawet moja Harper, która niby za tym sportem nie przepada, ale jednak w wynikach orientuje się całkiem nieźle, kojarzyła go bezsprzecznie, pewnie nawet wyhodowałaby w sobie jakiś cień sympatii, gdyby jej kiedyś pomógł z jakimś wypracowaniem na ONMS, bo ręki do magicznych stworzeń nie ma jakoś zatrważająco dobrej. Cień tylko i wyłącznie ze względu na ten nieszczęsny regulamin właśnie. Nie wiem, jaki stosunek do czternastolatki z dwoma końskimi ogonami na głowie non-stop siedzącej w książkach miałby Killian, ale myślę, że nawet jeśli dziewczynka byłaby mu wdzięczna za pomoc i lubiła czasem pozawracać mu cztery litery, nie przeszkodziłoby to jej w (całkiem nieumyślnym, miejmy nadzieję), brzydko mówiąc, nakablowaniu na pana kapitana raz czy drugi, kiedy próbował zrobić coś złego (w jej mniemaniu). Tu też już Twoja wola, co Scott na to (podejrzewam, że z radości raczej nie skakał), ale to i tak nie ma chyba większego znaczenia, bo zaraz rok szkolny się skończył i raczej ta dwójka nie miała już okazji, żeby się spotkać aż do teraz. A teraz jest tak, że Harper z wypiętą piersią dumnie nosi swoją odznakę i odrobinę zbyt nadgorliwa z niej pani prefekt, przy czym zdarza jej się być małą jędzą. Gdyby po tych dwóch czy trzech latach raz, drugi, dziesiąty przyłapała Killiana na tym pociąganiu z piersiówki pewnie trochę by się powściekała i potupała nóżką jak dziecko, próbując jednocześnie jakimś cudem przemówić do rozsądku nowemu woźnemu. Wręcz urzeka mnie wizja Archany szantażującej (choć to zbyt szumnie brzmi) Scotta, że jeśli nie przestanie pić w murach szkoły, powie o wszystkim Dyrektorowi. Harper w żadnej mierze nie potrafi być groźna, więc pewnie wyglądałaby całkiem śmiesznie, szczególnie że jej słowa nie miałyby najmniejszego pokrycia, bo jakkolwiek zasada rzecz święta, to jednak aż taką świnią nie jest. Przynajmniej dopóki nie uzna, że coś poważnego musi być na rzeczy, a i wtedy zresztą w pierwszym odruchu mimo wszystko na własną rękę postara się najpierw pomóc, bo choć angażować sama z siebie aż nadto się nie lubi, to jednak w potrzebie ludziom nie odmawia. Pomyślałam jeszcze, że można by w to wplątać Spoon, bo ona taka pocieszna mi się wydaje, a ja zawsze chciałam mieć swoją fretkę. Skoro zwierzak tak bardzo lubi kotłować uczniowskie pościele, może wyjątkowo upodobałby sobie posłanie Harper i dziewczyna raz na jakiś czas budziłaby się zamiast z jednym białym sierściuchem na poduszce to aż z dwoma. Od tego można by właściwie zacząć wątek, kiedy zwracając fretkę właścicielowi, przy okazji przyłapałaby go na pociąganiu tego i owego. Mam wrażenie, że wyszło to wszystko nieco chaotycznie, ale w dużej mierze chodzi mi o oparcie ich relacji na tym regularnym zwracaniu pupila i nieustannym narzekaniu Archany na niesubordynację woźnego popartą może lekko groźną nutką (która brzmi znacznie mniej przerażająco i przekonywująco niż by sobie blondynka życzyła), a że lubię mieć jakieś choćby najprostsze zaplecze dla postaci, stąd ten epizod z czasów szkolnych. Rozwinąć to możemy na milion różnych sposobów, ale co by się nie działo, Archie przywoływać do porządku i krzyczeć za naginanie zasad na pewno nie przestanie za prędko bez względu na to, czy Killian będzie miał jej serdecznie dość, czy może jednak zdecyduje się jej posłuchać od święta. Mam nadzieję, że jest to bardziej zrozumiałe, niż mi się wydaje, i cokolwiek z tego da radę wykorzystać. Zgłaszaj śmiało wszelkie zażalenia, ewentualnie każdy inny pomysł, jaki wpadnie Ci do głowy. Wszystko przyjmę z otwartymi ramionami i razem będziemy korygować błędy. ;)]
[Zacznę w takim razie. :D Możemy zacząć w sumie od momentu, w którym Westbroock przyszła podzielić się z woźnym jakimś newsem, otworzyli jedno piwo, drugie, a że ona ma straaaaaasznie słabą głowę, to w końcu padła. :D Ach, no i jak szukasz kogoś do romansu, to ja chętnie. Woźny to dobry materiał na męża. Może sprzątać w domu. :3] S.
Gdyby stała, Lorelle była pewna, że musiałaby załapać się czegoś, bo nawet siedząc czuła, że nogi odmówiły jej chwilowo posłuszeństwa. Informacja, którą wygłosił Killian, była czymś zupełnie zaskakującym. Przez moment kobieta patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a z ust wyrwało jej się jak to, kiedy? W jego twarzy szukała odpowiedzi na jeszcze inne pytanie. Czy naprawdę? Aczkolwiek jego smutny wzrok wyrażał więcej, niżby chciała, co automatycznie ją zmieszało. - Ach, wybacz - rzekła karcąc się w myślach, za swoją zbytnią ciekawość - Przepraszam, nie wiedziałam, nie powinnam - pokręciła głową, którą spuściła. Prawda, nie czytywała Proroka Codziennego, po prostu nie lubiła tego nawału informacji w gazetach. To jednak było coś innego. Lorelle zrobiło się niesamowicie smutno i głupio. Sama była w niekomfortowej sytuacji, będąc wygnaną z domu i wydziedziczoną z rodziny, ale w gruncie rzeczy miała rodziców. Wiedziała, że żyją, że są, że mają się dobrze. Śmierć, to jednak zupełnie inna historia. Czyli dobrze czuła, że coś specyficznego wydarzyło się w życiu Scotta. To nie zmieniało faktu, że postąpiła trochę lekkomyślnie. Nie wiedziała, jak się zachować czy zainteresować się tym bardziej czy może dać mężczyźnie spokój. W końcu Welsh wyciągnęła dłoń w kierunku Killiana i potarła lekko jego ramię. - Przykro mi. - powiedziała cicho. - Naprawdę mi przykro.
Skyler zdecydowanie należała do grona ludzi towarzyskich i otwartych na nowe znajomości. Dlatego kiedy w zamku pojawił się ona była chyba pierwszą osobą, która pobiegła do kanciapy woźnego, by przywitać Kiliana Scotta. Pamiętała go jeszcze ze szkoły, gdy jako szóstoklasista przemierzał zamkowe korytarze. Nie zdziwił jej szczególnie jego widok, bo sama chętnie wróciłaby do Hogwartu po skończonej edukacji. Choć posada konserwatora powierzchni płaskich wydawała się może nieszczególnie kuszącą ofertą pracy. Chodziły jednak słuchy, że były Puchon sam zaoferował się na to stanowisko, gdy Argus Filch postanowił odejść ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa, pod nosem mamrocząc wyzwiska kierowane do kolejnego rudego pokolenia. Tak, to było wielkie wyjście. Ale porzućmy już zgrzybiałego charłaka i powróćmy do sedna sprawy. Westbroock od razu przypadł do gustu nowy woźny. Tak bardzo, że postanowiła (choć on o tym nie wiedział) częściej gościć w jego kanciapie. Przychodziła czasem między zajęciami, czasem popołudniem, a jeszcze kiedy indziej wieczorem, kiedy już dawno powinna leżeć w łóżku i pochrapywać rytmicznie, jak jej współlokatorki. Kilianowi widocznie to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Słuchał jej z zainteresowaniem (może udawanym, może nie; kto wie, jacy są woźni?), nawet gdy przynudzała o wielkiej bitwie pod Gowerton z tysiąc dwieście piętnastego roku. Może dlatego tak go lubię? W każdym razie z pewnością pojawiła się między nimi jakaś nić porozumienia i wokół Westbroock coraz częściej unosił się intensywny zapach detergentów, jakby dopiero co wyszła z pralni chemicznej. Tego wieczoru także postanowiła odwiedzić byłego Puchona w jego skromnych progach. Wyszła z dormitorium, przemykając się na paluszkach przez Pokój Wspólny i korytarze. Kiedy już wreszcie stanęła przed drzwiami królestwa środków czystości, wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę. - Puk, puk – powiedziała, wsuwając głowę przez szparę. – Czy jest tutaj ktokolwiek chętny posłuchać o dziwnych zwyczajach błotorogów bagiennych?
[Bum, jest. Doctor mnie nie pochłonął całkowicie.]
[Juleczka mogłaby się podkochiwać w Killianie, gdy ten był jeszcze uczniem i kapitanem Puchonów, i tu moglibyśmy rozwinąć ich relacje, co ty na to? ;)]
[ Killian...jakie to ładne imię! I wiesz co: Veronica od czasu do czasu mogłaby mu przynieść kilka ciastek, pączków czy babeczek, od niechcenia usiąść mu na kolanach bo dziwne z niej dziecko, przez przypadek zdzielić go torbą czy zapomnieć kim jest u po prostu sie na niego rzucić z pazurkami. Takie to nieokrzesane dziecię- o a czasem to może go nawet z uczniem pomylić, to tez jej moze sie zdarzyć :)]
[ No tak się stało że Angel odeszła w ciemną otchłań, na potrzeby innych wątków zmieniła szkołę i już nigdy nie pokazała sie w Hogwarcie...to smutne lecz prawdziwe. A co do pomysłu na wątek - moze zagramy w grę kto znajdzie kogo. Veronica nie zauważy że z kieszeni wypadają jej papierki i będzie zostawiać po sobie szlak, na który trafi nasz kochany woźny. Nie wiem czy potraktuje to jako wyzwanie z jej strony, zachętę czy cokolwiek- w każdym razie juz będzie wiedział kto to zrobił i ten szlak zaprowadzi go do ukrytej kuchni Veroniki, a ta myśląc że atakuje ją trol zdzieli go patelnią, a potem odegra się scenę z "Zaplątanych" i zrobimy male przesłuchanie :) Oczywiście trzeba pamiętać że Veronica ma sklerozę i łatwo zapomina twarze, więc niech Killian się nie zdziwi, gdy weźmie go za kogoś innego]
Coś ewidentnie ją niepokoiło. Chyba najbardziej te smutne oczy, do których uśmiech był jakby z grama doklejony. Lorelle miała ochotę powiedzieć mu to, co widzi, ale stwierdziła, że wszystko w swoim czasie. Jeżeli jej przyjaciel będzie chciał powiedzieć, to co ukrywa, ona zawsze z chęcią go wysłucha. Miała jedynie nadzieję, że intuicja ją zawodzi i tak naprawdę nie musi się niczym martwić. Na wzmiankę o jej sytuacji, wzruszyła ramionami - Lekko, nielekko, a kogo to obchodzi? - mruknęła pod nosem, koncentrując się na przysypiającym fenku. Ta cała otoczka wokół jej wyrzucenia z domu była nie tyle, co beznadziejna, a totalnie idiotyczna. Żeby wydziedziczyć córkę, bo wybrała ona inną karierę, niż chciała tego matka. Bzdura. Tania sensacja, rzekli by niektórzy. Tylko szkoda, że była to szczera prawda. Na propozycję spojrzała na zegarek, przyznając w myślach przyjacielowi rację. Nie było późno. Następnie odwróciła się w stronę biurka, na którym leżał jeszcze mały stosik niesprawdzonych wypracowań. Ponownie przeniosła wzrok na Killiana, patrząc na niego chwilę, a później lekko się uśmiechnęła - No dobrze - zerwała się z miejsca, łapiąc śpiącego Bunny'ego, który chwilę później wylądował na swoim legowisku. Lorelle jak najszybciej mogła pochowała cenne papiery (wypracowania uczniów, które tak naprawdę wartość merytoryczną posiadały prawie zerową). Następnie dotruchtała do woźnego i mijając go z szerokim uśmiechem, kiwnęła, że wychodzą. - Tylko nie szalej poza piwem kremowym, ja do Hogwartu doprowadzać cię nie będę - mówiła nie patrząc na niego, a na zamek w drzwiach, który zawsze zabezpieczała po wyjściu z klasy. - Dla ciebie nie będę taka dobra, nagrabiłeś sobie tymi romansami - wystawiła język w jego kierunku, a następnie zaśmiała się, jak to miała w zwyczaju. Dobrze było mieć Killiana w Hogwarcie, mogła zachowywać się przy nim tak swobodnie, jak za dobrych szkolnych lat.
[Najpierw musielibyśmy określić ich wcześniejsze relacje, by potem rozważać nad obecnymi, bo to, że Juleczka kochała się w Killanie to jedno, ale co robił z tą wiedzą Killian i jaka była jego postawa względem dziewczyny? ;)]
Wchodząc do kanciapy woźnego, Skyler od razu uderzył znajomy zapach detergentów i innych środków czystości. Powstrzymała się od zmarszczenia nosa, a zamiast tego usiadła naprzeciw Kiliana, odwzajemniając jego uśmiech i patrząc, jak wyciąga zza szafy ulubiony trunek większości uczniów. Sama Westbroock nie przepadała za tym mdląco słodkim napojem, pieniącym się niczym prawdziwe piwo. Wolała jaśminową herbatę, którą parzyły skrzaty, ilekroć zaglądała do kuchni. Poza tym, podobnie jak te usłużne stworzonka, Puchonka miała dość, delikatnie mówiąc, słabą głowę do wszelakich napitków zawierających nawet niewielką ilość alkoholu. Do dziś pamiętała, jak na urodzinach ciotki upiła się tiramisu. Ale darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Podważyła paznokciem kapsel (zaskakujące jak łatwo otwierało się te butelki!) i wsłuchała się w krótki syk. Jeśli była jakaś rzecz, którą lubiła w piwie kremowym to tylko dźwięk towarzyszący jego otwieraniu. Zaczekała chwilę aż woźny zajmie swoje miejsce za biurkiem. W końcu nic nie irytowało tak, jak powtarzanie jakiegoś fragmentu opowieści lub nieuważny słuchacz. Zanim jednak zaczęła opowiadać o obiecanych zwyczajach błotorogów bagiennych spojrzała na znajomą twarz byłego Puchona. Lubiła jego łagodny uśmiech i te niesforne włosy, wymykające się na czoło. Co prawda nie miała szansy zwrócić a niego uwagi gdy jeszcze był uczniem, ale teraz pięcioletnia różnica jakby nie grała roli. Szybko upiła trochę swojego piwa, cały czas układając sobie w głowie, jak dokładnie wyglądają sympatyczni bohaterowie jej opowieści. - A więc – zaczęła, zupełnie zapominając o podstawowych zasadach językowych. A przecież mama od małego wpajała jej, że nie zaczyna się zdania od więc. – Jak zapewne słyszałeś, błotorogi bagienne żyją we wszystkich lasach, nawet w naszym Zakazanym. Te małe stworzonka upodobały sobie podmokłe tereny, zwane przez nas bagnami, które tak naprawdę są ich rozległymi domostwami z mnóstwem korytarzy i tajemnych przejść. No nie marszcz tak brwi, błotorogi są prawdziwymi mistrzami w kopaniu tajemnych przejść. Upiła kolejny łyk trunku i spojrzała Killianowi prosto w oczy. - Ale to nie tajemne przejścia są ich atutem - wyszeprała, jakby zdradzając mu największą tajemnicę. - Chcesz wiedzieć co? Sky
[Myślałam, żeby spotkali się w Hoogwart Express. Anna jest strasznie nieporadna i życiowo nieogarnięta, więc najpewniej wpadłaby na niego z impetem i burzą włosów. Gdyby to ona go zostawiła, kiedy razem byli, to mogłoby być tak, że próbowałaby uciec i faktycznie, zrobiłaby to, tyle że mogłaby biegać po korytarzu pociągu, aby na końcu wylądować z Killianem w przedziale. Trochę sztampa, ale epickie awanturki w ciuchciach wydają się spoko. ;]
[Czy jego fretkę można dokarmiać? Bo Lucy chętnie podjęłaby się tego zadania. :) Tak sobie pomyślałam, że może Spoon upodobałaby sobie łóżko Lucynki, a ta (jak zwykle) kradłaby z kuchni smakołyki dla niej i dopiero potem ją wypuszczała, ewentualnie oddawała do rąk właściciela (ale raczej wypuszczała, bo po co miałaby niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę?). No i postanowiłaby oddać Spoon (to imię mnie bawi) Killianowi do rąk własnych, a ten np. zdziwiłby się, że taka uczennica istnieje i do tego jest nie-rudym Weasleyem, czy coś. Więcej nie wymyślę, chociaż już od dawna głowię się nad tym wątkiem. :(]
Jedzenie, jedzenie, jedzenie i jedzenie. W poniedziałek faszerowany kurczak, wtorek pierś z kurczaka, środa i czwartek gulasz, piątek cos rybnego, a w sobotę i niedzielę rządzą słodycze! Veronica wszystko porównywała do jedzenia- naukę, ludzi, zwierzęta przedmioty. Czy to dziwne że przelatująca chmurka przypominała jej bita śmietanę, a hasający po łące króliczek wyglądał jak pasztet? No dobra, trochę to dziwne. Poza tym była chyba najbardziej roztrzepaną dziewczyną w całej szkole. Jej kieszenie były tego najlepszym dowodem: stare papierki po cukierkach, opakowania po czekoladowych żabach, torebki foliowe po pączkach czy nawet podarte notatki z lekcji eliksirów. Jednak w jej makówce było coś innego niż bałagan. Może to dziwne, że jeszcze na cokolwiek miała miejsce, jednak w czwartej klasie miała na tyle uporządkowane sprawy by wcisnąć do niej mapę szkoły, jednak dokładniejszą od tej którą mieli nauczyciele. Tajne przejścia, nowe jeszcze nieokryte korytarze, i co najważniejsze…nowa kuchnia. W sumie to znalazła ją przez przypadek, ot taki zbieg okoliczności- akurat uciekała przed banda zarozumiałych ślizgonów gdy nagle, oparłszy się o ścianę wylądowała w najpiękniejszym miejscu na świecie. I odtąd bywała tam już bardzo często co najmniej trzy razy w tygodniu w porywach do siedmiu zawsze w przerwie pomiędzy zajęciami robiła tam siebie nowe kanapki ora piekła ciasta. To był pierwszy raz, gdy ktoś przyszedł za nią. Na początku słyszała jedynie kroki, jednak zignorowała je skupiając się na świeżo pokrojonym pomidorze oraz plastrach wędzonej szynki, gdy nagle czyjś ogromny cień, najprawdopodobniej jakiegoś przeraźliwego trolla, padł na jej plecy niszcząc jej rytuał przygotowywanie posiłku. Jak oparzona chwyciła pierwszą lepszą rzecz którą miał pod ręką i zamachnęła się z całej siły uderzając w napastnika, który już po chwili runął jak kłoda w drzwiach jej małego królestwa. Pisnęła cicho. Niewiele myśląc wciągnęła mężczyznę, albo trolla przebranego w mężczyznę do środka, dodatkowo przywiązując go do nogi od małego stołu. Gdyby chciała pewnie byłaby w stanie przywiązać go do krzesła, jednak…cóż nie chciała dotykać tego trolla. A co jeśli był na coś chory? Spojrzała na swoje dzieło i chowając swojego szczura do kieszeni, tak tego który przez cały czas czatował na stole i chwyciwszy patelnię schowała się w cieniu, czekając aż się ocknie. Musiała go przepytać. Musiała wiedzieć jak znalazł wejście.
Eve jak i autorka jest w nim zakochana, a moja postać nie jest nieśmiałą romantyczką, więc na pewno nie będzie swoich uczuć wobec niego ukrywać, marzy mi się jakaś miłość być może zakazany związek dla niego nie aż taki ważny jak dla niej. No w każdym razie bez happy endu z jakąś przyjaźnią na koniec. Co ty na to? ;D
- Pijany, nie pijany, dobra nie będę, zapamiętaj to sobie - pogroziła mu palcem z cieniem uśmiechu na ustach. Oczywiście już samo zdanie było zaprzeczeniem jej naturalnego charakteru. Aczkolwiek cała sytuacja z Killianem w roli głównej bardzo poddenerwowała nauczycielkę. Raczej długo o tym nie zapomni, i równie długo będzie mu o tym mówiła. Może go tym zamęczy i mu się odechce. Tak czy inaczej w spokoju słuchała słów woźnego, który chwilę później przemienił się w małego, kolczastego jeża. Jakież wielkie rozczulenie wywołał tym mężczyzna. Lorelle, chociaż wiedziała o zdolnościach przyjaciela, to nie była na tyle doinformowana, by znać owe zwierzę. Jednak widząc małego jeżyka, uśmiechnęła się szeroko. - Chyba to jednak lepsze, niż fretka - powiedziała kucając, po czym stuknęła stworzonko w nos. Nauczycielka zaśmiała się krótko, ale odgłos po chwili się urwał, bo tuż obok kolczastego zwierzaka pojawił się długowłosy kot. Ragdoll usiadł na podłodze i podwinął ogon pod siebie, dając tym samym przyjacielowi do zrozumienia, iż czeka, by prowadził. Dla niej nie miało to istotnej różnicy, ponieważ była zarejestrowanym animagiem, więc większość czarodziei wiedziała, iż ta zamienia się w kota. Zmierzając za jeżem musiała troszeczkę zwalniać tempa. Będąc ragdollem zazwyczaj poruszała się szybko i zwinnie, w końcu tym się kierowała podczas swojego wyboru. Welsh nie znała tajnych przejść czy skrótów. Była z tego rodzaju uczniów, którzy woleli trzymać się z dala od kłopotów i łamania regulaminu. Grzeczne dziecko - dwoma słowami. Tak więc zyskiwała teraz więcej, niż za czasów szkolnych. Na pewno wykorzysta nową wiedzę. Nocni wędrowcy mogą się od tego momentu jej obawiać.
Nie była śpiochem. Właściwie zawsze zrywała się z łóżka zaraz z pierwszym brzaskiem albo i wcześniej. Ale po świątecznym obżarstwie (co ja co, ale jedzenia w Hogwarcie w czasie świąt na pewno nie brakowało, skrzaty wyśmienicie wypełniały swoja pracę) nawet ją dopadało małe rozleniwienie. Dlatego pewnie tego dnia bez większych skrupułów zafundowałaby sobie jeszcze kilka(naście) minut błogiego wylegiwania w pościeli, nim będzie musiała się zwlec i ruszyć do książek, gdyby nie przedziwna sytuacja, jaka w mgnieniu oka spędziła jej cały sen z powiek. Układając się na boku poczuła nagle, jak miękkie futro łaskocze ją w nos, bez zdziwienia odkrywając obecność własnego kota tuż obok jej głowy. Biały sierściuch już od lat towarzyszył jej w Hogwarcie, nieodmiennie pełniąc rolę przyjemnie mruczącego budzika. ― Jeszcze tylko pięć minut, Floki, obiecuję ― mruknęła, drapiąc kota za uchem, po czym przewróciła się na drugi bok, gdzie… znów poczuła na twarzy sierść pupila. Jakoś tak jakby trochę dłuższą i bardziej szorstką… Coś niekoniecznie było tu w porządku. Ostrożnie rozwarła powieki, jakby bała się tego, co może dostrzec na swojej poduszce. No tak, zgadzało się wszystko, bo i futro białe, i oczy małe, tylko że zamiast kota zobaczyła… fretkę. Westchnęła ciężko, nawet nie będąc zdziwioną. Ten mały uparciuch już od początku września upodobał sobie jej łóżko. Od tamtego czasu regularnie znajdowała pupila Killiana w swoim dormitorium przynajmniej raz, dwa razy w miesiącu. Nie rozumiała, co takiego cudownego jest tutaj, czego nie ma w innych pokojach, ale ani śniła choćby próbować roztrząsać pokrętną logikę zwierzęcia. Chyba musiała pogodzić się z faktem, że już do końca swojego pobytu w Szkole Magii i Czarodziejstwa będzie zmuszona odwiedzać kanciapę szkolnego woźnego, by przekazać w jego ręce odrobinę upierdliwe, choć całkiem pocieszne zwierzątko. ― Cześć, Spoon ― rzuciła, tłumiąc potężne ziewnięcie i odrzuciła kołdrę, by wreszcie podnieść się z posłania. Zimne powietrze uderzyło jej ciało, które zadrżało od nieprzyjemnego doznania, dlatego czym prędzej zebrała czyste ubrania i ruszyła do łazienki, by rozgrzać się trochę pod gorącym prysznicem. Miała całe dormitorium dla siebie, jako że wszystkie jej koleżanki wróciły do domu na święta, dlatego nie spieszyło się zbytnio wiedząc, że fretka też nigdzie się nie ruszy i Archie bez problemów będzie mogła ją w każdej chwili zabrać do właściciela. Można powiedzieć, że przez tych kilka miesięcy zdążyły całkiem nieźle się zakumulować. Z fretką, nie jej posiadaczem, niestety. Killian Scot był solą w oku panny Harper. Nie dlatego, że go nie lubiła, za czasów szkolnych, gdy jeszcze była wesołym dzieciakiem, całkiem za nim przepadała. Właściwie była pewna, że i teraz mogłaby się z nim nie najgorzej dogadać, gdyby tylko nie przyłapała go już kilkukrotnie na popijaniu sobie w trakcie pracy. Nie miała pewności, czy to on, ale chyba nawet widziała któregoś razu, jak próbował wymknąć się ze szkoły. Co prawda nie był już uczniem, więc opuszczanie terenów zamku nie było mu zabronione, niemniej wolałaby, żeby wychodził głównym wejściem, a nie przemykał gdzieś tajemnymi przejściami Hogwartu. Jakieś trzy kwadranse po przebudzeniu wreszcie udało jej się doczłapać do miejsca, gdzie spodziewała się zastać Scotta. Z białym kłębkiem futra w rękach stanęła przed drzwiami jego gabinetu, przez krótki moment rozkoszując się ciszą, jaka panowała teraz w zamku, po czym uniosła dłoń, pukając cicho w mocne drewno. Przekroczyła próg, gdy ze środka dobiegło ją znajome „proszę”. ― Cześć, Killian ― rzuciła na wejściu, choć pewnie powinna powiedzieć „dzień dobry”. Nie bardzo jednak umiała, skoro nie był od niej wiele starszy, pamiętała go jeszcze z czasów szkolnych, a i teraz za sprawką jego futrzaka widywali się dość często czy tego chcieli, czy też nie. ― Znów znalazłam Spoon w mojej po… ― urwała, dostrzegając butelkę w ręce woźnego. Nie miała pojęcia, czy to jego osławione kremowe piwo, czy jednak może coś mocniejszego, ale bała się pytać. ― Na litość boską, Scott, nie ma jeszcze dziesiątej!
[Już nie tak bardzo na czysto jesteś. ;> A ja cieszę się, że wątek przypadł do gustu, mam nadzieję, że uda nam się coś faktycznie interesującego z tego stworzyć i tak szczerze nawet nie śniłam, że będziesz chciała zaczynać, bo to rzeczywiście mijałoby się z celem. Przepraszam, że nie dałam znać wcześniej, ale zajęłam się notką i wyszło, jak wyszło. Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku.]
~*~ Sielska scenka rozgrywająca się w kanciapie Killiana wprawiła Skyler w błogi nastrój. Czuła się jak średniowieczny bajarz, snujący swoje opowieści przy płonącym jasnym płomieniem ognisku. Tylko że zamiast ogniska Puchonkę od jedynego słuchacza oddzielało biurko, a ona zamiast kufla prawdziwego piwa popijała jego kremowy zamiennik. Killian siedział naprzeciwko, również racząc się tym mało wytrawnym trunkiem i śmiesznie marszcząc brwi. (Swoją drogą wyglądał zabawnie). Jego przyciszony głos, sprawił, że historia o dziwnych zwyczajach błotorogów zyskała tajemniczy wydźwięk, a sama Sky poczuła się, niczym strażnik sekretów tych stworzonek. A teraz miała je zdradzić woźnemu. - Błotorogi nawiązują telepatyczne połączenie z każdym, kto je spotka. - Pociągnęła łyk piwa. Bąbelki zasyczały jej w nosie, łaskocząc zabawnie. - Ale naprawdę - dodała, gdyby Killian miał zamiar wątpić w to, co mówiła. - Problem polega na tym, że można je spotkać tylko raz w życiu. A informacje, które przekazują podczas takiego połączenia są niezwykle cenne, bo błotorogi żyją nawet trzysta lat. Muszą wiedzieć wszystko o wojnach z goblinami. Znowu sięgnęła po butelkę. Dziwne, musiało jej zaschnąć w gardle, bo wypiła już wszystko, pomimo tego, że zazwyczaj nie była entuzjastką owego trunku. Zdała też sobie sprawę z tego, że właśnie zabrzmiała jak jedna z nadętych Krukonek, których starała się unikać. Jak wszystkich mieszkańców Domu Roweny. Tolerowała tylko i wyłącznie Luke'a, bo reszta wydawała jej się niesamowicie napuszona i sztuczna. Jakby obnosili się z tym, że należą do tego a nie innego Domu. Może to dlatego poprosiła Tiarę, żeby znaleźć się w Hufflepuffie? Stuknęła paznokciem w pustą butelkę, starając się zignorować lekki szum w głowie. Odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów, który wymknął się z naprędce uformowanego koka na czubku głowy. - Nie, żebym sama chciała posiąść tę wiedzę - dodała szybko. Jeszcze Killian wziąłby ją za nadgorliwą prawie-Krukonkę.
[Z "lekkim" poślizgiem, wybacz!] Caitlyn nie mogła powiedzieć, że lubiła znajdywać różne przedziwne rzeczy w swoim łóżku. Zwłaszcza, gdy tymi rzeczami okazywały się zwierzęta. - SPOOOON! Krzyk, jaki wydała z siebie Caitlyn, mógłby obudzić całe dormitorium, jednak po sześciu latach współlokatorki nauczyły się używać zatyczek do uszu, bo przecież jak Grant chrapie, to się spać nie da. Dziewczyna wyciągnęła spod kołdry fretkę woźnego, i podniosła ją na wysokość oczu. - A teraz, mały zboczuszku, oddamy cię właścicielowi. Złapała szlafrok wiszący na oparciu krzesła. Z sąsiedniego łóżka rozległ się wściekły, zduszony przez poduszkę głos półprzypomnej koleżanki "Caite, idź, do cholery, spać." Wyszeptała ciche przepraszam i na palcach wyszła z dormitorium, kierując się do kwatery woźnego. Była na tyle mądra, że nie zabrała kapci, anie nawet skarpetek, przez co teraz paradowała boso, do tego w, pożalsięboże , piżamie z Doctora Who, z wielkim napisem "Trust me, I'm the Doctor" na piersiach. - Wiesz co, nie lubię cię, futrzaku, przysparzasz mi tylko kłopotów - mruknęła do zwierzątka, na co to spojrzało na nią, niemalże ze zdziwieniem na mordce. Nie żeby fretki mogły się dziwić. W końcu dotarła do drzwi komnaty Killiana. Zapukała trzy razy, czekając, aż ten jej otworzy. Rozległ się szczęk zamka i ukazała jej się skonfundowana twarz woźnego. - Caite, co ty tu... - Znalazłam Spoon w łóżku, pofatygowałam się, żeby ją przynieść, chyba należy mi się kremowe piwo? Caitlyn
Bumi kręcił się niespokojnie w jej kieszeni, co chwila wystawiając mały łepek na zewnątrz by popatrzeć na związanego trola-człowieka. W przeciwieństwie do niej najprawdopodobniej wróciłby do jedzenia swojej części kanapki na stole ignorując nieproszonego gościa, jakby byl powietrzem. Tyle że on miał milion miejsc w zamku gdzie mógł się pożywić.A ona? Dwa może trzy maks, no dóbr w porywach do czterech i nie zamierzała zmniejszać tej liczby tylko dlatego, że jakiś stwór, a może człowiek, wparował do jej super tajnej kryjówki. Przemówił. Wyciągnęła przed siebie patelnie podchodząc bliżej do intruza. Pyknęła go patelnią w czubek głowy, analizując jego reakcję na bodźce. Odskoczyła kiedy się lekko poruszył, przyglądając sie mu uważnie. W sumie wyglądał tak jakoś tak znajomo- czyżby był jakimś bohaterem z jednej z książek które kiedyś czytała?A może spotkała go już kiedyś w zakazanym lesie, kiedy biegała za kolorowym jednorożcem? W jej przypadku wszystko bylo możliwe, nawet takie absurdalne sytuacje. - Ktoś ty i jak mnie ty znalazłeś?- spytała się nie spuszczając wzroku.
Trzask. W przypadku niektórych istot z dość traumatycznymi przeżyciami z przeszłości wystarczy choćby najcichsze zakłócenie stanu błogiej niewiedzy znanej lepiej jako sen by więcej wciągu nocy do niego nie powrócić. Eve przekręciła się na łóżku i gwałtownie podniosła. Mokra koszulka przykleiła jej się do pleców, a dziewczyna wciąż ciężko dysząc przetarła skronie starając się w ten oto dość prozaiczny sposób pozbyć się palącego bólu. Nie było szans na ponowne oddanie się w słodkie objęcia Morfeusza. Najciszej jak tylko mogła podreptała do portretu Grubej Damy z nadzieją, że bez żadnych przeszkód uda jej się dostać do łazienki prefektów. Korytarz okazał się pusty, więc pomimo narzekań strażniczki wieży Gryffindoru, że nie wolno się pałętać o tej porze, postanowiła zrealizować swój plan do końca. Wiedziała, że kolejnego dnia niedosypianie po nocach da o sobie znać szczególnie, że będzie musiała zacząć pisać wypracowanie o eliksirze wielosokowym na 3 rolki pergaminu. Dość szybko udało jej się dotrzeć na szóste piętro, odkręciła w łazience wszystkie kurki pozwalając by przestronna wanna przepełniła się kolorową pianą. Bańki mydlane radośnie odbijały się od jej skóry. Gorąca woda doskonale wpływała na jej samopoczucie co już po chwili zaowocowało wykwitnięciem na jej ustach szerokiego uśmiechu. Wytarła włosy ręcznikiem i przyodziała ulubioną parę dżinsów oraz za duży czarny sweter. Kolejnym celem jej nocnej wycieczki stała się wieża astronomiczna. Jakież było jej zdziwienie gdy okazało się, że na wieży nie jest sama, a jej towarzyszem okazał się nauczyciel mugoloznastwa, który uraczył ją pogadanką na temat nocnych spacerów i tego jakie mogą grozić jej konsekwencje za tak naganne zachowanie. Następnie poinfomował ją o utracie przez jej Dom 20 punktów oraz że jutro ma zjawić się u woźnego by odpokutować przewinienie. Czerwona ze wściekłości Eve powędrowała do dormitorium bo torbę wypełnioną podręcznikami, a jako że już świtało postanowiła czym prędzej odbębnić wyznaczoną jej karę. Śmiało zastukała w drewniane drzwi. -Proszę – odparł męski, lekko zachrypnięty głos. Delikatnie uchyliła drzwi. -Dzień Dob.. –urwała unosząc prawą brew, wcześniej nie udało jej się zdobyć żadnych szlabanów i w natłoku obowiązków, dziwnym trafem nie udało jej się spotkać osoby pełniącej funkcji woźnego. Ku jej zaskoczeniu okazał się nim Killian Scott – niegdyś bożyszcze nastolatek. -Ooo..-mruknęła jedynie zszokowana. –Ja miałam przyjść, żeby odpracować swe niecne uczynki- dodała teatralnym tonem i dumnie przed nim stanęła, uśmiechając się na dźwięk wypowiedzianych przez nią słów.
Jeśli skrzaty domowe były pijane po jednej butelce piwa kremowego, to Skyler z pewnością była takim skrzatem. W głowie jej lekko szumiało, choć na razie udawało jej się to ignorować i siedzący przed nią Killian wyglądał nieco inaczej. Czy zawsze miał taki błysk w oku, gdy do niego mówiła? A może tylko jej się przywidziało? Chciała poprosić go o kolejną porcję trunku, ale mogło to zostać odebrane jako brak kultury i odpowiedniego wychowania, więc się powstrzymała. Zamiast tego spróbowała skupić się na informacjach o błotorogach, które przekazywała woźnemu. Tajne tunele, połączenia telepatyczne i… Z pewnością była jeszcze jedna rzecz, która charakteryzowała te istotki. Pytanie mężczyzny sprawiło jednak, że zapomniała co to takiego i zupełnie nie potrafiła sobie przypomnieć. Nie zdarzyło jej się nigdy spotkać błotoroga bagiennego, za to wiedziała, że gdyby to nastąpiło, długo nie mogłaby się otrząsnąć po tak niesamowitym zdarzeniu. Tyle wiedzy, tyle informacji, a wszystko to w małym móżdżku magicznego stworzenia! Matka Natura jednak potrafiła zaskakiwać, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. - Nie, i nie wiem czy chciałabym – odpowiedziała powoli, po chwili dogłębnego zastanowienia. – Moja głowa nie wytrzymałaby tylu informacji, nie jestem jak ci wszechwiedzący Krukoni. Zachichotała cicho, wpatrując się w swoje dłonie. Chyba wyglądała jak obłąkana. Włosy w nieładzie, opowiada o jakichś magicznych stworzeniach i na domiar wszystkiego siedzi w kanciapie woźnego, zamiast szukać informacji o łapance wilkołaków w piętnastym wieku. Zanim zdążyła się zorientować, co właściwie robi, chwyciła butelkę, którą Killian odsunął od ust i przytknęła ją do swoich warg. Kremowe piwo sprawiało, że zapominała o wszystkich troskach i w jakiś dziwny sposób pomagało jej opowiadać. Dopiero gdy zauważyła, że czarodziej patrzy na nią z dezaprobatą, dotarło do niej, co takiego robi. - Przepraszam – wybąkała i odstawiła butelkę. Nie mogła jednak wyprzeć ze świadomości łobuzerskiego uśmiechu, jaki zagościł na jego wargach, zupełnie jakby ktoś wypalił go w powietrzu przed jej oczyma. Głowa zaczęła jej dziwnie ciążyć, więc oparła ją na rękach, kładąc łokcie na stole. Mama zawsze mówiła jej, że to nieeleganckie, ale tylko w trakcie wszystkich przyjęć charytatywnych w bibliotece. To chyba nie było przyjęcie charytatywne? Spojrzała Killianowi w oczy i uśmiechnęła się. Już wiedziała, co potrafią błotorogi. - Wiesz, jaka jeszcze jest cecha tych zwierząt? – wyszeptała, zbliżając się do woźnego. To z pewnością był sekret. – Pomagają ludziom znaleźć sens w życiu. Nie kłamała – a przynajmniej tak jej się wydawało – niemal wszyscy, którzy twierdzili, że spotkali te stworzenia, mówili, że odkąd opuścili bagno, wszystko układa im się lepiej. Pod tym względem Sky czasem im zazdrościła. Też chciała, żeby wszystko układało się lepiej.
Lorelle otworzyła usta, po czym je zamknęła. Chociaż była pewna nazwiska profesora mugoloznawstwa, to zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo miała z nim problem. - Zawsze nie jestem w stanie go zapamiętać - kobieta lekko skrzywiła usta. Niewątpliwie brzmiało ono w jej czaszce odbijając się echem po ściankach, aczkolwiek na tym się to kończyło. - Ale czy to ma jakąkolwiek wagę, do tego, co przed chwilą ujrzałam? - zapytała kładąc dłoń na klatce piersiowej w geście swojego rozczulenia. Welsh spojrzała na swojego przyjaciela swoimi okrągłymi niebieskimi oczami, które wesoło iskrzyły pod wpływem emocji nauczycielki - Ach Killian, jesteś takim uroczym jeżykiem - uśmiechnęła się szeroko, jeszcze zanim wtuliła się w woźnego. Ścisnęła mężczyznę mocno zakręcając ręce wokół jego torsu. Pamięta, jak jeszcze kilka lat temu oddałaby za tę sytuację wszystko, nawet swoją miotłę. Teraz niewątpliwie było łatwiej, ale już nie ta sama Lorelle. Chociaż z tym też można by było polemizować. - A tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy? - zainteresowała się odrywając od Scotta. Pierwszy raz natrafiła na pokój w tej części zamku. Zdziwiona istnieniem pomieszczenia starała się przeszukać swoją pamięć w celu odnalezienia tego fragmentu. Niestety nic takiego ni było Lorelle dane, ponieważ nauczycielka od młodych lat, bała się przekraczania regulaminu. Zawsze była tą grzeczną, tą dobrą. Czy naprawdę tak dużo straciła będąc aż tak ułożoną? Najwyraźniej właśnie na to wychodzi.
Wydawało jej się, że odkąd weszła do kanciapy woźnego, minęła zaledwie chwila. Rozmowa toczyła się gładko i przyjemnie, jeśli pominie się fakt, że za każdym razem, gdy Killian otwierał usta, przeszywał ją dreszcz. Jeszcze nigdy podczas ich wspólnych pogawędek nie zwracała uwagi na takie szczegóły. A teraz każdy jego gest, każde słowo i każde spojrzenie sprawiało, że czuła się... Inaczej.
Kremowe piwo z każdym kolejnym łykiem przyjemnie rozgrzewało od środka i nawet mdły, maślany smak już tak bardzo jej nie przeszkadzał. Kiedy mężczyzna przysunął jej swoją butelkę, uśmiechnęła się tylko z wdzięcznością. Widocznie miał w zanadrzu coś mocniejszego. Szczątkowe ilości alkoholu w trunku przyćmiły nieco umysł Skyler, sprawiając, że błogi uśmiech nie schodził jej z ust, a rzeczy, o których opowiadała stawały się coraz bardziej niedorzeczne. Ale widocznie jej słuchaczowi to nie przeszkadzało, bo podtrzymywał rozmowę, zadając niebezpiecznie szczegółowe pytania.
Czy miała sens w życiu?
Wydawało jej się, że tak. Miała kochającą matkę, przyjaciół w szkole i swoją małą publikę, przed którą puszczała wodze fantazji, opowiadając o magicznych stworzeniach. Wiedziała, że chce zostać łamaczem uroków, choć wiele osób mówiło, że jest zbyt delikatna do tej pracy. Ale czy to można było nazwać sensem życia? Gdy Killian postawił przed nią ten problem już nie była tego taka pewna.
- Chyba tak - powiedziała z wahaniem w głosie. - Chyba mam sens w życiu.
Może to przez alkohol, a może rzeczywiście w kanciapie zaczynało się robić cieplej. W każdym razie Skyler poczuła palącą potrzebę opuszczenia tego pomieszczenia, coś jak nagły atak klaustrofobii, tyle że mniej gwałtowny i dość niespodziewany, bo przecież tyle razy siedziała już w tym pomieszczeniu i nigdy jej się to nie zdarzyło.
- Przepraszam na chwilę - wydukała i wstała pospiesznie. Im szybciej znajdzie się na zewnątrz, tym lepiej.
Korytarz świecił pustkami. Nic dziwnego, bo o tej porze większość uczniów wolała siedzieć w ciepłych Pokojach Wspólnych zamiast odwiedzać szkolny personel. Przyspieszonym krokiem ruszyła przed siebie. Musiała wyjść na błonia i zaczerpnąć świeżego powietrza. Coś w tej kanciapie przyprawiało ją o dziwne uczucie, którego nie potrafiła nazwać. Bała się tej nowej emocji, ale paradoksalnie nie chciała, żeby mijała. Co się ze mną na Merlina dzieje?
[Ojaa, taki komplement co do karty! <3 Za to ja kocham gifa w powiązaniach!] Sky
Przyjrzała mu się uważnie, badając każda nawet najdrobniejszą zmarszczkę na jego dziwacznej twarzy. W sumie jak spojrzeć pod innym kątem to nie była dziwna ale pozostańmy przy wersji zniekształconej szczęki, szpar pomiędzy zębami oraz włosów w różnych dziwnych miejscach- tak aby potem mieć co opowiadać. Ręka w której trzymała patelnię zaczęła jej lekko drżeć więc na chwilę wsparła ją na blacie kuchennym. W tej chwili nie wiedział co robić. Z jednej strony nie mogła puścić, no bo wygada jej skrytkę i zaraz zbierze się tu pół Hogwartu, a tego chciała uniknąć. Jednak patrząc na to w innym świetle, trzymanie go przywiązanego do stołu było dość niehumanitarne i takie no stereotypowe. W każdej książce jaką udało jej się dorwać zawsze znalazł się jakiś gość, którego do czegoś przywiązywano, zazwyczaj był jakimś bandytą i często ci dobrzy od razu wsadzali go za kratki. Ale ten gość marudzący pod jej stopami nie musiał być wcale trollem- co więc się stanie jeśli go wypuści? Może się komuś poskarżyć a wtedy znowu dostanie ochrzan od pani prefekt i opiekuna domu a tego miała już serdecznie dosyć. Wykłady i wykłady, ciągle te durne wykłady o moralności, przyzwoitości, bla, bla, bla. To stanowczo nie było dla niej. Westchnęła cicho, na chwile spuszczając wzrok na Szczura siedzącego w jej kieszeni. Pogłaskała go dwoma palcami po pyszczku, a kiedy pisnął skrzywiła się delikatnie. - Mówisz serio? A jak wygada jakiemuś gburowi to co?- odczekała chwilę aż szczur jej odpowie. Wciągnęła gwałtownie powietrze- No coś ty, a jak nie jest to co? Myślisz że to bezpieczne- pisk- No ok, ok. Ty tu rządzisz- spojrzała na mężczyznę opuszczając patelnię- Dobrze więc, uznajmy, że wierze w twoją wersję wydarzeń, aczkolwiek nie daje mi ona całkowitej pewności twojej, jakby to ująć czystości- podeszła do niego- kto cię wysłał, hę? No mów? Clemens z siódmego roku czy może Gracie z szóstego. Już ja im dam popalić ot co! No ale, nie ważne. Jeśli obiecasz nie pisnąć a ni słowa to o tym miejscu to cię wypuszczę.
Zignorowała drwiący uśmiech mężczyzny ― a przynajmniej starała się to zrobić ― i jedynie poprawiła wysuwającego jej się z rąk sierściucha. Na razie zwierzę siedziało zadziwiająco spokojnie, właściwie powinna oddać je już właścicielowi, ale dostrzegając niezadowolone spojrzenie, jakie Killian posłał w kierunku swojego pupila, Harper straciła pewność, czy byłoby to dla biednej Spoon rozsądne. Jak bardzo męczące by nie było budzenie się z nią we własnym łóżku, nie chciała, by fretka ginęła z jej powodu. Postanowiła więc nie rozstawać się z nią jeszcze przez kilka chwil, przelotnie muskając palcami łebek białego futrzaka w odrobinę nerwowym geście. Stojąc tak we wciąż uchylonych drzwiach, gdzie zatrzymała się zaraz po przekroczeniu progu, uważnie przyglądała się woźnemu. Już na pierwszy rzut oka nie wyglądał najlepiej, ale że Harper nie zawsze wykazywała się wystarczającą spostrzegawczością, dopiero teraz zaczęła dostrzegać oczywiste oznaki niewyspania. Ktoś tu miał chyba nie do końca udaną noc, ale… nie zamierzała pytać. To była wyłącznie jego sprawa, a jej zależało jedynie na tym, by odstawił butelkę. ― Nie, Killian, nie mogę dać ci szlabanu ani odjąć punktów, bo nie jesteś już uczniem ― odpowiedziała spokojnie, jednak sposób, w jaki na niego popatrzyła, mógł sprawiać wrażenie, jakby dziewczyna sugerowała, że alkohol powoli zaczął niszczyć jego szare komórki, skoro posądza ją o tak nierealne rzeczy. Oczywistym było, że nie mogła go karać, bo co najwyżej to on mógł odejmować punkty jej i nie rozumiała, dlaczego w ogóle ją o to pytał. ― Choć dyrektor pewnie chciałby wiedzieć, co jego pracownicy wyprawiają w murach szkoły ― dodała. Inaczej sprawa miała się przecież z donosicielstwem… Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro jako mała dziewczynka na początku trzeciej klasy nie miała kłopotów z (nazwijmy to uczciwie) nakablowaniem opiekunowi domu, że kapitan puchońskiej drużyny Quidditcha próbuje cichaczem wymknąć się z zamku, teraz, kilka lat starsza, w dodatku z odznaką prefekta przypiętą do szaty, tym bardziej nie będzie miała oporów przed doniesieniem dyrektorowi o używaniu wysokoprocentowych napojów przez nowego woźnego. I rzeczywiście, gdyby Killian przekroczył wreszcie jakąś niepisaną, umowną wręcz granicę, pewnie Archie nie zawahałaby się ani sekundy. Nie oznaczało to jednak, że dziewczyna czerpałaby z tego jakąś dziką przyjemność, a nawet przeciwnie ― wyjątkowo nie uśmiechało jej się takie rozwiązanie. Powiedzieć nauczycielowi o łamaniu regulaminu przez uczniów to jedno, ale pozbawiać kogoś posady to coś zupełnie innego. Zasady były rzeczą świętą ― zarówno te pisane, jak i te mniej formalne ― i czasem rzeczywiście trzymała się ich zbyt kurczowo. Mimo wszystko nie była jednak aż tak ogromną szują. A przynajmniej nie chciała nią być. I byłaby naprawdę wdzięczna, gdyby pan były kapitan jej to tego nie zmuszał. Gdzieś tam, w środku, wiedziała, że skoro tak utalentowany czarodziej, jakim był Scott, tak po prostu chowa różdżkę do szuflady, zastępując magiczny patyczek kijem od mopa, musi mieć ku temu ważny powód. I chyba właśnie ta świadomość uparcie powstrzymywała ją przed urzeczywistnieniem gróźb, bez względu na to, ile razy już padały z ust blondynki. Póki co każdorazowo były żałośnie bez pokrycia, choć nie była pewna, czy Killian w ogóle zdawał sobie z tego sprawę. Miała jednak nadzieję, że nie, bo to znaczyło, że jest jeszcze jakaś szansa na uniknięcie wcielenia ich w życie. Już i tak wystarczająco wiele osób chciało ją zabić, by zależało jej na dopisywaniu do tej listy również szkolnego woźnego.
Lucy Weasley nigdy nie narzekała, gdy ktoś obudził ją wcześnie rano, ale czasami miała dość nieproszonych gości we własnym łóżku. Nie wiedziała, co takiego było w jej pościli, ale już na pierwszym roku kot jej koleżanki stwierdził, że jej poduszka idealnie nadaje się na miejsce do spania. Co jakiś czasu budziła się z czyimś zwierzątkiem, które lęgły do jej łóżka jak pszczoły do miodu. Chwilami irytowało ją to straszliwie, ale nawet nie dawała tego po sobie poznać; oddawała pupila właścicielowi bez słowa i udawała, że nic się nie stało. Tego dnia również obudziła się, czując coś mokrego i zimnego na swoim policzku. Obróciła się i pierwszym, co ujrzała, był niewielki, biały pyszczek. Uniosła się delikatnie na łokcie i westchnęła cicho, na widok doskonale jej znajomej fretki. — Znowu zgłodniałaś, Spoon? — spytała i przeciągnęła się delikatnie. Biała fretka „nawiedzała” ją od samego początku roku, a Lucy, która bardzo to zwierzątko polubiła, zakradała się do kuchni i karmiła różnymi smakołykami. Chociaż wolała, by w taki dzień jak sobota Spoon jej nie odwiedzała, bo to był jeden z niewielu dni w tygodniu, kiedy mogła spać do poźna, nie przejmując się lekcjami czy śniadaniem. Wstała i wsunęła dłoń we włosy; przez chwilę błądziła nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu butów, które z rozmachem zrzuciała z siebie poprzedniego wieczora. Odsunęła na bok ubrania jednej ze współlokatorek (kompletnie nie potrafiła rozumieć, jak mogły trzymać ubrania na podłodze) i pochyliła się, by spenetrować przestrzeń pod łóżkiem. Już po chwili wyprostowała się, z tryumfalnym uśmiechem na twarzy i szybko włożyła trampki na stopy. — Chodź, mała — powiedziała do stojącej u jej stóp fretki. — Nakarmimy cię czymś. Po ichu wyszła z dormitorium, starając się nie obudzić koleżanek, które by ją zabiły, gdyby wstały tak bladym świtem i wyszła z pokoju wspolnego. Plusem bycia Puchonem był fakt, że do kuchni miała ldwie kilka kroków, ale w lochach nigdy nie było ciepło, a Lucy nagminnie zapominała zabierać ze sobą bluzy na wypady ze Spoon. Skrzaty domowe już ja dobrze znały, więc szybko przygotowały jedzenie dla fretki (skąd wiedział, co jedzą te zwierzęta Lucy nie miała pojęcia). W tym czasie Lucy zdąrzyła wypić kubek gorącej herbaty malinowej i spróbować jakiegoś ciasta z kawałkami czekolady. Kiedy dostrzegla, że Spoon kończy jeść, otworzyła drzwi od kuchni. Fretka zazwyczaj odbiegała prosto do swego pana, którym był szkolny woźny (i który zapewne nie miał pojęcia, gdzie jego zwierzę spędza znaczną część nocy i kto je karmi), ale tym razem tak sięnie stało. Lucy westchnęła cicho. — Co ci się stało, mała? Nie najadłaś się? Spoon nie odpowiedziała, przekręciła za to delikatnie pyszczek i przyjrzała się Lucy z ciekawością. Puchonka zmarszczyła delikatnie brwi i wzięła ją na ramiona. — Jeśli ty nie chcesz iść, to ja cię zaniosę — powiedziała i powoli ruszyła w stronę najbliższych schodów, którymi miała się dostać do kanciapy woźnego.
Zdecydowanie nie była trzeźwa, bo zamiast na dziedziniec, jak miała w zamiarze, nogi powiodły ją wprost pod samotne drzewo zwieszające swoje gałęzie nad ciemną taflą jeziora. Nie pomyślała też o możliwych konsekwencjach tak skrajnie nieodpowiedzialnego zachowania. Jednak na chwilę obecną miesięczny szlaban u profesor Welsh, gdyby ktokolwiek doniósł opiekunce o jej wycieczkach byłby zaraz po zapaleniu płuc mało znaczącym następstwem całej tej sytuacji. Jedyną rzeczą, która teraz zaprzątała jej głowę, był Killian. Jeśli człowieka, o którego tak strasznie się teraz martwiła, można nazwać rzeczą. Siedziała w samej szacie pod tą głupią wierzbą czy innym dębem, myśląc o tym czy woźny zostanie jakoś ukarany za – nawet nieumyślne – upicie uczennicy i czy w ogóle mogła odwiedzać go w tej jego kanciapie. Nawet jeśli było tam naprawdę przytulnie i tak dobrze im się rozmawiało. Gdyby na błoniach w tej chwili znajdował się ktoś jeszcze, widok drżącej z zimna Skyler, o nieco nieprzytomnym spojrzeniu i zaczerwienionych od tej niewielkiej ilości alkoholu policzkach, mógłby go przerazić. Gdyby nie rumieńce i kolorowe ubrania, ktoś mógłby ją wziąć za ducha. Choć w gruncie rzeczy zobaczyłby samo ciało, gdyż myśli czarownicy błądziły w zgoła innym wymiarze. Dopiero niosący się po błoniach głos Kiliana sprowadził ją z powrotem na ziemię. Czyżby ta chwilowa nieobecność aż tak go zaniepokoiła? A może minęło więcej niż trzy minuty, od momentu, w którym opuściła składzik? Jednak fakt, że woźny przejął się tym, że nie wróciła, jakby ją rozczulił. Skarciła sama siebie w myślach. Jakim cudem poczuła się rozczulona? A może nie tylko to przyciąga twoją uwagę? Ta myśl była co najmniej niedorzeczna. Przecież to był tylko Killian, na Merlina, szkolny woźny, doskonały kompan do rozmów. I nic poza tym. Nawet gdyby miał jeszcze bardziej melodyjny głos i gdyby jego oczy były jeszcze bardziej hipnotyzujące, a pytania jeszcze bardziej dociekliwe, nie mogłaby być nim zauroczona albo co gorsza zakochana! No bo zresztą co miałoby ją w nim pociągać? Był pięć lat starszy, inteligentny, błyskotliwy, cierpliwie słuchał wszystkiego, o czym opowiadała i… Cholera zaklęła w myślach. Czyli to prawda co mówią o ludziach pijanych, że są zdecydowanie bardziej szczerzy? Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, żeby wróciła do zamku jakąś okrężną drogą, unikając konfrontacji ze sprawcą tego całego uczuciowego zamieszania. Bo teraz była już tego pewna. Czuła coś do Kiliana, choć nie potrafiła jeszcze nazwać, jakie emocje w niej budził. Wiedziała tylko, że były jak najbardziej pozytywne. Ale z drugiej strony, chciała tutaj zostać i poczuć się jak główna bohaterka romansideł, które jako mała dziewczynka podczytywała w dziale dla dorosłych. Chciała, żeby mężczyzna ją znalazł, przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze, pomimo tego że nie miała pojęcia, jak on ją postrzega. Bijąc się z myślami, nie potrafiła się ruszyć z miejsca. Zamiast tego usiadła na śniegu, pośrodku szkolnych błoni i zaczęła wpatrywać się, nieco nieprzytomnie, w ciemną taflę jeziora.
Westchnęła, kręcąc lekko głową. Już chyba przyzwyczaiła się do jego nieodpowiedzialnego stylu bycia. Tych wszelkich pomysłów, w które zaliczały się romanse z uczennicami (bo z rozmowy wywnioskowała, że ten, o którym się dowiedziała nie był jedynym. Akurat to, absolutnie jej nie odpowiadało.) Animizację mogła jeszcze przemilczeć, Znała całkiem sporo osób, które ukrywały ową zdolność, chociaż Lorelle twierdziła, że zupełnie niepotrzebnie. Sama była jedną z zarejestrowanych czarodziei i jak do tej pory nie miała z tym faktem żadnych problemów. Najprawdopodobniej kobieta dalej stałaby w miejscu, podziwiając kolorowe światełka uformowane w strzałki, jednakże coś nagle ją pociągnęło. Killian złapał Welsh za rękę, kierując nią, bo ta dalej omiatała pomieszczenie wzrokiem. - Pokój Życzeń - powtórzyła cicho pod nosem, zanim jeszcze weszli do jakiegoś tunelu. - Jaka to ładna nazwa. - uśmiechnęła się i z zaciekawieniem wsłuchiwała w opowiadaną przez woźnego historię. - Oj tak, koty potrafią być wredne - skrzywiła się lekko i pokiwała głową. Sama wiedziała coś o tym, w końcu zdarzało jej się po animizacji wykorzystywać tę zdolność do pewnych celów. Te cele wcale nie miały powiązania z jej byłymi chłopakami i absolutnie te koty, które rozszarpywały ubrania, książki oraz miotły, nie były tak naprawdę jednym. I kategorycznie ten kot nie był ragdollem. Do tego Lorelle nigdy się nie przyznała, nie przyznaje i nie przyzna. - Killian, mogę się założyć, że z kolei ty, nie wiesz wszystkiego o tym zamku - podsumowała jego wcześniejsze zdziwienie, Wcale nie musiała znać Pokoju Życzeń i była nawet pewna, że taką samą wiedzę posiada większość szkoły, nawet obecnie. - Daleko jeszcze? - zapytała po dłuższym czasie, chociaż i tak widziała, że zbliżają się do końca tunelu.
[wybacz za to na górze, mam ostatnio jakiegoś pisemnego doła]
[Gdyby tylko byli tacy woźni... Od razu chętniej chodziłoby się do szkoły. Przyszłam po obiecany wątek. :D]
OdpowiedzUsuńGwen
[Jaki cudowny woźny :3 i podoba mi się imię.]
OdpowiedzUsuńFred
[Ale to nie pogniewałabym się za jakiś pomysł, bo u mnie z myśleniem będzie ciężko :D]
OdpowiedzUsuń[Taki woźny to skarb. :)]
OdpowiedzUsuńArielka i Lucy
[Cudowny wizerumek <3 Caite może z nim popijać piwo kremowe pokryjomu :D]
OdpowiedzUsuńCaitlyn
*wizerunek, głupi telefon
Usuń[ Oj jak ja bym chciała mieć takiego woźnego w szkole... ;3 Aż zazdroszczę mojej Lysse . Witam serdecznie ;) ]
OdpowiedzUsuńLysse
[O! Killian (uwielbiam to imię) i Anna byli na tym samym roku, niech się znają i robią dziwne rzeczy. Zauważyłam drobny błąd „Zapach spalenizny wypełniać” – chyba powinno być wypełnia. Cześć!]
OdpowiedzUsuńAnna Roxerhood
[Trochę pogubiłam już rachubę w tych Twoich postaciach, ale Killian ma piękne imię i w ogóle jest taki nic więcej jak do serca przyłóż. No i ten jeż, jest taki rozkosznie rozczulający, wielu animagów już spotkałam, ale takiego małego, trochę niezdarnego, a przy tym tak uroczego stworzonka jeszcze nie widziałam chyba. ;> Archie pewnie też polubiłaby Scotta tak samo mocno jak i ja, gdyby tylko tak nagminnie nie łamał regulaminu. Ale jeśli jest ochota, to zapraszam, coś chętnie bym między nimi wykombinowała, bo wątku z woźnym jeszcze nigdy jakoś nie udało mi się napisać, a szkoda.]
OdpowiedzUsuńArchie
[Dobra, wymyślę wątek, chociaż jestem w tym również słaba. Ale powiedz mi, czy Killian będzie ją kojarzył, darzył jakimiś pozytywnymi, lub negatywnymi uczuciami? Po prostu pomóż mi określić relacje :).]
OdpowiedzUsuńGwen
[Och, jaki cudowny woźny! Tak bardzo piszę się na wątek. Z Chloe punktem zaczepienia jest animizacja, ponieważ dziewczyna jest kotem. Chyba, że poczekasz, aż stworzę panią puchonko-nauczycielkę transmutacji :) ]
OdpowiedzUsuńChloe
[Pokochałam woźnego za fretkę. Nah, coś kochliwa się robię. Jako że obydwoje gościli u Helgi, Killian nie pogniewa się gdy Sky wpadnie do niego od czasu do czasu na herbatkę?]
OdpowiedzUsuńWestbroock
[Może go kojarzyć z czasów szkolnych, acz nie wiem czy wdawałby się w kłótnie z personelem, a już na pewno nie pobiegłby do dyrektora z wiadomością, że woźny pije w trakcie pracy :D Pojęcia nie mamco można by im wymyślić z tą wzajemną niechęcią :<]
OdpowiedzUsuńFred
[ taki fajny, ze aż się prosi o wątek, ale ja niestety nie mam jakoś pomysłu, chyba przez chorobę, która mnie wredota dopadła. ]
OdpowiedzUsuńLysse
[Jestem totalnie za. : D Co prawda, Anka ma jednego kumpla, który się w niej podkochiwał, ale on z innego domu, więc w ogóle szkoda gadać. Pewnie jej i Killiana kontakt urwałby się – mogliby nawet rozstać się po jakiejś kłótni, na przykład na piątym roku i później drzeć ze sobą koty kolejne dwa. Później spotykają się po wielu latach no i jest mocno niezręcznie, a dla mnie, jako autorki, najfajniej. : D]
OdpowiedzUsuńA. R.
[Jak najbardziej. c: Z resztą, podobni są, a wcale tak duża różnica wieku ich nie dzieli, więc na pewno by się dogadali. :D]
OdpowiedzUsuńCaitlyn
[Racja, mogłam na początku napisać, jaka ona jest. Bo widzisz, Gwen zdecydowanie nie jest osobą, jaką zinterpretowałaś. Przede wszystkim jest obojętna na ludzi, ich zachowania traktuje bardziej, jako zjawiska do zaobserwowania, a ich samych za płytkie, niemyślące okazy, które ciągle popełniają rutynowe błędy. Nie wiele mówi, nie przywiązuje wagi do znajomości, pozostaje w ciężkich książkach, a ludzkie emocje wychodzą z niej jedynie podczas pojedynkowania się, ponieważ wtedy może pobrudzić sobie swoje eleganckie rączki. Zamieniam się więc w jeden wielki pytajnik odnośnie wątku i mam nadzieję, że teraz mi trochę pomożesz :)]
OdpowiedzUsuńGwen Max
[Przykro mi, ale już znalazłam, tylko z karty nie wykreśliłam :<
OdpowiedzUsuńszukam za to osoby, która by posłuchała, jak Sky rozprawia o królowej Elźbiecie i psidwakach. Ewentualnie nie wiem co. Pomyślimy razem? :<]
S.
[Tak, to ja. Wybacz, złe konto.]
Usuń[Jasne, postaram się coś naskrobać jutro rano (dobra, właściwie to dziś, ale "dziś rano" dziwnie brzmi w czasie przyszłym ._.) c:]
OdpowiedzUsuńCaitlyn
[Faktycznie, ja też ją bardzo lubię, dlatego tym bardziej cieszy mnie, że podoba się nie tylko jej autorce i dziękuję za te miłe słowa. :) W kwestii myślenia jak najbardziej zdawać się na mnie możesz, akurat przy tej dwójce nie powinnam mieć większych problemów z wymyśleniem czegoś względnie sensownego, coś już nawet kotłuje mi się pod czupryną, ale z całkowicie uformowanym pomysłem przyjdę dopiero jutro bardzo późnym wieczorem albo już pojutrze, co bardziej prawdopodobne. Póki co życzę po prostu wesołych świąt! :)]
OdpowiedzUsuńArchie
[Witam, cześć i czołem :D Proponuję wątek :D]
OdpowiedzUsuńEllis
[Wracam z panią nauczycielką :)]
OdpowiedzUsuńLorelle Welsh
[Gdyby Lorelle dowiedziała się, że Killian zaczyna tu pracę, to pewnie pobiegłaby do niego i wręcz rzuciła na szyję z radości, że ktoś z jej czasów się pojawił. I widzę ich, jak sobie siedzą i rozmawiają o starych czasach (jakby 4 lata były całą wiecznością). Bo Lorelle bardzo chętnie dowiedziałaby się kto ją zastąpił, jak mecze po jej odejściu. Nawet pokusiłabym się o to, by w szkolnych czasach się w nim podkochiwała. Bo to Lorelle, a on ma loczki.]
OdpowiedzUsuńLorelle
[Dajmy, że Killian ma nakarmić zwierzęta w klasie transmutacji, i może gdyby dowiedziała się, że Lorelle wie o jego romansie, to starałby się jej unikać. Z tym, że okazałoby się, iż ona jest w tej klasie i nie dałaby mu stamtąd wyjść blokując drzwi. Tak? O to chodzi?]
OdpowiedzUsuń*dowiedział się*
Usuń[Może by się np. kojarzyli z czasów nauki w Hogwarcie - wiesz, oboje utalentowani w swoich dziedzinach. Albo fretka się zagubiła gdzieś w jej klasie i ją znalazła, i szuka biedaczka jej właściciela, bo lekko się pokiereszowała przez nieuwagę jednego z uczniów o.o" Wiem, banalne xD Albo też przywleka jakiegoś niegodziwca na szlaban, albo jakiś uczeń zrobił jej taką destrukcję w sali, że biedaczka do dzisiaj tego nie ogarnęła i siedzi po nocy próbując ogarnąć wyrządzone szkody :D]
OdpowiedzUsuńEllis
Wypracowania z transmutacji nie były rzeczą prostą, ale również nie należały do tych niemożliwych do wykonania. Sama Lorelle pamięta, że spędzała nad nimi najwięcej czasu (nie licząc eliksirów, których wręcz nienawidziła). Jednak siedząc i sprawdzając, Welsh nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Nie wiedziała, czy to ona tak beznadziejnie tłumaczyła, czy umysły uczniów są tak bardzo nie podatne na informacje z transmutacji. Czasami wręcz musiała złapać za jakąś książkę, by sprawdzić konkretne zagadnienie, bo sama nie była już pewna własnej odpowiedzi. Szatynka potarła sobie lekko skronie, chcąc pozbyć się ćmienia głowy, które zaczęło lekko narastać. W takich momentach przyznawała matce rację, że wybranie kariery nauczyciela to idiotyzm, aczkolwiek wolała to, niż bieganie po Klinice św. Munga, by wyleczyć jakieś dziwne przypadki transmutacji. Za to siedziała nad wyssanymi z palca opowiadaniami, które z przedmiotem nie miały nawet grama wspólnego. W momencie, w którym drzwi się otworzyły, nie podniosła wzroku. Przyzwyczajona do tego profesor nie miała w zwyczaju zwracać na to uwagi, bo często zostawiała je uchylone, by Bunny mógł w spokoju do niej wrócić. Dopiero krótkie cześć wyrwało ją ze świata znowu poprzekręcanych praw Gampa. Nagle ogrom informacji uderzył w umysł Welsh: fenek niespokojnie zakręcił się na biurku, by zaraz z niego zeskoczyć i pobiec w stronę drugiego końca sali, młody, dobrze jej znany mężczyzna z dziwnym grymasem na twarzy i z kulką futra na ramieniu. Killian Scott we własnej osobie.
OdpowiedzUsuń- Witaj, Romeo. - rzuciła Lorelle stukając ołówkiem o blat biurka i wcale nie odwzajemniając uśmiechu przyjaciela. Po jego zachowaniu mogła spokojnie stwierdzić, że już wie, że ta dowiedziała się o jego romansie. I ani nie chciała wiedzieć z kim, i ani nie chciała wiedzieć czy był on jedyny. Welsh starczyła informacja, iż jest to uczennica owej szkoły, a dla niej przekraczało to dopuszczalną normę czegokolwiek. - Śpieszysz się gdzieś? - zapytała, uprzednio wstając, by oprzeć się o bok drewnianego biurka.
[+ Wesołych Świąt!]
Lorelle Welsh
Przyglądając się Killianowi, szatynka skrzyżowała ręce na piersi i powoli przeszła przez całą klasę, by dotrzeć do jej końca, gdzie znajdowały się drzwi. Widziała, jak karmił ptaki czy inne magiczne stworzenia pozawieszane w klatkach dookoła sali. Zatrzymała się dopiero przy ławce, na której znajdowała się torba woźnego. Nie miała zamiaru go stąd wypuszczać, dopóki nie powie mu, co myśli na temat jego zachowania. Dla Lorelle było to wręcz niedopuszczalne, podobnie jak za bliskie kontakty między nauczycielami. To była szkoła, a nie zbiór potencjalnych wybranków życia. W momencie, kiedy Scott zebrał wszystkie pojemniki i chciał zacisnąć dłoń na torbie, kobieta złapała za jego nadgarstek. Tym samym dając mu do zrozumienia, że nie pozwoli mu w spokoju odejść.
OdpowiedzUsuń- Naprawdę myślałeś, że jak wpadniesz w moje sidła, to cię tak po prostu wypuszczę? - zapytała unosząc jedną brew. Puściła go, jednak wyciągnęła zaraz różdżkę, by zamknąć drzwi. Chciała mieć pewność, że jej wysłucha. A miała sporo do powiedzenia! - Dorosłość, to chyba u ciebie pojęcie względne. - stwierdziła siadając na owej ławce, przy której stali. - Powiedz mi, jak ty możesz się wdawać w takie kontakty? Z uczennicą Killian, z uczennicą! - pomachała różdżką w jego kierunku, by zaznaczyć siłę znaczenia wypowiedzianych słów. Nie bawiła się w jakieś wyjaśnianie sytuacji, bo oboje dobrze ją znali. - Pomyśl, to zupełnie jakby za naszych czasów, ktoś umawiał się z Filchem - skrzywiła się lekko, a następnie wzdrygnęła na samą myśl o starym woźnym. Po prostu nie mieściło jej się to w głowie, bo po pierwsze było nie na miejscu, a po drugie było odpychające. Zeszła z ławki i schyliła się po fretkę łapiąc ją na ręce. Humor trochę jej się poprawił, na samą myśl o pewnej możliwości - A jak dowie się Dyrektor, to będę musiała zamienić cię w taką jedną. Wtedy to wszystkie dziewczyny nie będą mogły się tobie oprzeć - cmoknęła w jego stronę, a następnie delikatnie pogłaskała zwierzaka po białym futerku.
Lorelle
[Okej, pomysł względnie mam. Tylko zanim się jeszcze zacznę produkować, powiedz mi, czy dobrze celuję. Killian nie potrzebuje przypadkiem kogoś, kto by czasem na niego tupnął nogą, krzyknął nieco głośniej? W żadnym razie nie mówię tu o jakiejkolwiek głębokiej relacji, po prostu Archie zdecydowanie nie umiałaby przejść obojętnie obok człowieka, który w szkole nie tylko sięga po wysokoprocentowe napoje, a co gorsza podobno nawet z uczennicami romansuje.]
OdpowiedzUsuńArchie
[Jak kocham Albusa, w dodatku w tej ślizgońskiej wersji, to mimo wszystko pan woźny jest taki iskznwxdbwejwb <3
OdpowiedzUsuńPrzylazłam po wącisz, nawet z konkretnym pomysłem, ale istnieje potrzeba zaangażowania osoby trzeciej. O ile zgadzasz się na takie mieszanie, to z chęcią wszystko wyjawię. ^^]
Vidaron
[Powinien być dumny, teraz Charlie kapitanem ;') ]
OdpowiedzUsuń[To chcę wątek z panem woźnym, bo jest taki asdfgh <3]
OdpowiedzUsuńJulie
- Już nie przesadzaj - zaśmiała się Lorelle - sama się w tobie podkochiwałam, to chyba nie jest z tobą, aż tak źle - szturchnęła go łokciem, znowu śmiejąc się krótko. Ach, co to były za czasy. Mniej problemów, niż w owym momencie. Można było z zadowoleniem latać po całym boisku, albo i dalej, jak to czasem im się zdarzało. Niekoniecznie legalnie, na co Lorelle sobie, o dziwo, pozwalała.
OdpowiedzUsuńAkurat porównywanie Killiana, do byłego woźnego pod względem wyglądu nie miało najmniejszego sensu. Nie było co komentować, bo konkluzja była oczywista. Kobiecie chodziło jedynie o pozycje, jakie zajmują. Oni są już dorośli, mają swoje własne życie na barkach, za które są w stu procentach odpowiedzialni. Owe dziewczyny to wyłącznie uczennice, za które odpowiadają rodzice. Jeszcze wiele przed nimi. Słysząc drugą wypowiedzianą liczbę przez mężczyznę, oburzyła się wypowiadając jego imię.
- Dobrze, ja wiem, że niby cztery lata różnicy, to niezbyt wiele, ale w świetle prawa, to jeszcze dzieci. - jęknęła w dalszym ciągu głaszcząc Spoon po grzbiecie. Lubiła fretki, to jedne z trzech zwierząt, które kochała ponad życie. Oczywiście na pierwszym miejscu zawsze będą fenki i jej najukochańszy Bunny i koty, którym sama zresztą była. - Słuchaj Killian - rzekła oddając mu zwierzaka na ramię, bo jej własny zaczął niespokojnie wiercić się na podłodze, oczekując od Lorelle chwili uwagi. - Po prostu nie chcę, żebyś wpakował się w jakieś kłopoty. - Martwiła się o niego, tak jak o każdego swojego przyjaciela, a w końcu woźny zyskał u niej to miano.
Bunny zadowolony ułożył się na nogach Welsh, która ponownie usadowiła się na ławce. Głaskała go rozmyślając nad całą sytuacją. Nie była w stanie pojąć, czemu Scott to robił. Jej to przez głowę nie mogło przejść, żeby ona, z uczniem, a w życiu!
- Dlaczego wróciłeś? - poderwała głowę, przerywając krótką ciszę, która między nimi zapanowała. - Bo nie uwierzę, że twoim celem jest być lepszym woźnym, niż Filch. Przynajmniej nie takiego cię pamiętam, jak jeszcze opuszczałam tę szkołę.
Lorelle
[No to ja się zacznę produkować w takim razie. ;) Jak dobrze liczę, Killian odchodził z Hogwartu, kiedy Archie kończyła akurat czwartą klasę, zatem jeszcze chwilę przed tym, jak blondynka straciła swoją czarodziejską matkę. Jakkolwiek już wtedy wykazywała zadziwiające poszanowanie dla wszelkiego rodzaju regulaminów i zasad, była raczej pociesznym dzieckiem, które chętnie ludziom sprzedawało przyjazny uśmiech. Jako że oboje są/byli Puchonami, a Scott grał w Quidditcha na dość znaczącej pozycji, nawet moja Harper, która niby za tym sportem nie przepada, ale jednak w wynikach orientuje się całkiem nieźle, kojarzyła go bezsprzecznie, pewnie nawet wyhodowałaby w sobie jakiś cień sympatii, gdyby jej kiedyś pomógł z jakimś wypracowaniem na ONMS, bo ręki do magicznych stworzeń nie ma jakoś zatrważająco dobrej. Cień tylko i wyłącznie ze względu na ten nieszczęsny regulamin właśnie. Nie wiem, jaki stosunek do czternastolatki z dwoma końskimi ogonami na głowie non-stop siedzącej w książkach miałby Killian, ale myślę, że nawet jeśli dziewczynka byłaby mu wdzięczna za pomoc i lubiła czasem pozawracać mu cztery litery, nie przeszkodziłoby to jej w (całkiem nieumyślnym, miejmy nadzieję), brzydko mówiąc, nakablowaniu na pana kapitana raz czy drugi, kiedy próbował zrobić coś złego (w jej mniemaniu). Tu też już Twoja wola, co Scott na to (podejrzewam, że z radości raczej nie skakał), ale to i tak nie ma chyba większego znaczenia, bo zaraz rok szkolny się skończył i raczej ta dwójka nie miała już okazji, żeby się spotkać aż do teraz. A teraz jest tak, że Harper z wypiętą piersią dumnie nosi swoją odznakę i odrobinę zbyt nadgorliwa z niej pani prefekt, przy czym zdarza jej się być małą jędzą. Gdyby po tych dwóch czy trzech latach raz, drugi, dziesiąty przyłapała Killiana na tym pociąganiu z piersiówki pewnie trochę by się powściekała i potupała nóżką jak dziecko, próbując jednocześnie jakimś cudem przemówić do rozsądku nowemu woźnemu. Wręcz urzeka mnie wizja Archany szantażującej (choć to zbyt szumnie brzmi) Scotta, że jeśli nie przestanie pić w murach szkoły, powie o wszystkim Dyrektorowi. Harper w żadnej mierze nie potrafi być groźna, więc pewnie wyglądałaby całkiem śmiesznie, szczególnie że jej słowa nie miałyby najmniejszego pokrycia, bo jakkolwiek zasada rzecz święta, to jednak aż taką świnią nie jest. Przynajmniej dopóki nie uzna, że coś poważnego musi być na rzeczy, a i wtedy zresztą w pierwszym odruchu mimo wszystko na własną rękę postara się najpierw pomóc, bo choć angażować sama z siebie aż nadto się nie lubi, to jednak w potrzebie ludziom nie odmawia. Pomyślałam jeszcze, że można by w to wplątać Spoon, bo ona taka pocieszna mi się wydaje, a ja zawsze chciałam mieć swoją fretkę. Skoro zwierzak tak bardzo lubi kotłować uczniowskie pościele, może wyjątkowo upodobałby sobie posłanie Harper i dziewczyna raz na jakiś czas budziłaby się zamiast z jednym białym sierściuchem na poduszce to aż z dwoma. Od tego można by właściwie zacząć wątek, kiedy zwracając fretkę właścicielowi, przy okazji przyłapałaby go na pociąganiu tego i owego.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że wyszło to wszystko nieco chaotycznie, ale w dużej mierze chodzi mi o oparcie ich relacji na tym regularnym zwracaniu pupila i nieustannym narzekaniu Archany na niesubordynację woźnego popartą może lekko groźną nutką (która brzmi znacznie mniej przerażająco i przekonywująco niż by sobie blondynka życzyła), a że lubię mieć jakieś choćby najprostsze zaplecze dla postaci, stąd ten epizod z czasów szkolnych. Rozwinąć to możemy na milion różnych sposobów, ale co by się nie działo, Archie przywoływać do porządku i krzyczeć za naginanie zasad na pewno nie przestanie za prędko bez względu na to, czy Killian będzie miał jej serdecznie dość, czy może jednak zdecyduje się jej posłuchać od święta. Mam nadzieję, że jest to bardziej zrozumiałe, niż mi się wydaje, i cokolwiek z tego da radę wykorzystać. Zgłaszaj śmiało wszelkie zażalenia, ewentualnie każdy inny pomysł, jaki wpadnie Ci do głowy. Wszystko przyjmę z otwartymi ramionami i razem będziemy korygować błędy. ;)]
Archie
[Zacznę w takim razie. :D Możemy zacząć w sumie od momentu, w którym Westbroock przyszła podzielić się z woźnym jakimś newsem, otworzyli jedno piwo, drugie, a że ona ma straaaaaasznie słabą głowę, to w końcu padła. :D
OdpowiedzUsuńAch, no i jak szukasz kogoś do romansu, to ja chętnie. Woźny to dobry materiał na męża. Może sprzątać w domu. :3]
S.
Gdyby stała, Lorelle była pewna, że musiałaby załapać się czegoś, bo nawet siedząc czuła, że nogi odmówiły jej chwilowo posłuszeństwa. Informacja, którą wygłosił Killian, była czymś zupełnie zaskakującym. Przez moment kobieta patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a z ust wyrwało jej się jak to, kiedy? W jego twarzy szukała odpowiedzi na jeszcze inne pytanie. Czy naprawdę? Aczkolwiek jego smutny wzrok wyrażał więcej, niżby chciała, co automatycznie ją zmieszało.
OdpowiedzUsuń- Ach, wybacz - rzekła karcąc się w myślach, za swoją zbytnią ciekawość - Przepraszam, nie wiedziałam, nie powinnam - pokręciła głową, którą spuściła. Prawda, nie czytywała Proroka Codziennego, po prostu nie lubiła tego nawału informacji w gazetach. To jednak było coś innego. Lorelle zrobiło się niesamowicie smutno i głupio. Sama była w niekomfortowej sytuacji, będąc wygnaną z domu i wydziedziczoną z rodziny, ale w gruncie rzeczy miała rodziców. Wiedziała, że żyją, że są, że mają się dobrze. Śmierć, to jednak zupełnie inna historia.
Czyli dobrze czuła, że coś specyficznego wydarzyło się w życiu Scotta. To nie zmieniało faktu, że postąpiła trochę lekkomyślnie. Nie wiedziała, jak się zachować czy zainteresować się tym bardziej czy może dać mężczyźnie spokój. W końcu Welsh wyciągnęła dłoń w kierunku Killiana i potarła lekko jego ramię. - Przykro mi. - powiedziała cicho. - Naprawdę mi przykro.
[Tak się jakoś smutno i krótko zrobiło :C]
zmartwiona Lorelle
Skyler zdecydowanie należała do grona ludzi towarzyskich i otwartych na nowe znajomości. Dlatego kiedy w zamku pojawił się ona była chyba pierwszą osobą, która pobiegła do kanciapy woźnego, by przywitać Kiliana Scotta.
OdpowiedzUsuńPamiętała go jeszcze ze szkoły, gdy jako szóstoklasista przemierzał zamkowe korytarze. Nie zdziwił jej szczególnie jego widok, bo sama chętnie wróciłaby do Hogwartu po skończonej edukacji. Choć posada konserwatora powierzchni płaskich wydawała się może nieszczególnie kuszącą ofertą pracy. Chodziły jednak słuchy, że były Puchon sam zaoferował się na to stanowisko, gdy Argus Filch postanowił odejść ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa, pod nosem mamrocząc wyzwiska kierowane do kolejnego rudego pokolenia.
Tak, to było wielkie wyjście.
Ale porzućmy już zgrzybiałego charłaka i powróćmy do sedna sprawy. Westbroock od razu przypadł do gustu nowy woźny. Tak bardzo, że postanowiła (choć on o tym nie wiedział) częściej gościć w jego kanciapie. Przychodziła czasem między zajęciami, czasem popołudniem, a jeszcze kiedy indziej wieczorem, kiedy już dawno powinna leżeć w łóżku i pochrapywać rytmicznie, jak jej współlokatorki.
Kilianowi widocznie to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Słuchał jej z zainteresowaniem (może udawanym, może nie; kto wie, jacy są woźni?), nawet gdy przynudzała o wielkiej bitwie pod Gowerton z tysiąc dwieście piętnastego roku.
Może dlatego tak go lubię?
W każdym razie z pewnością pojawiła się między nimi jakaś nić porozumienia i wokół Westbroock coraz częściej unosił się intensywny zapach detergentów, jakby dopiero co wyszła z pralni chemicznej.
Tego wieczoru także postanowiła odwiedzić byłego Puchona w jego skromnych progach. Wyszła z dormitorium, przemykając się na paluszkach przez Pokój Wspólny i korytarze. Kiedy już wreszcie stanęła przed drzwiami królestwa środków czystości, wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę.
- Puk, puk – powiedziała, wsuwając głowę przez szparę. – Czy jest tutaj ktokolwiek chętny posłuchać o dziwnych zwyczajach błotorogów bagiennych?
[Bum, jest. Doctor mnie nie pochłonął całkowicie.]
[Juleczka mogłaby się podkochiwać w Killianie, gdy ten był jeszcze uczniem i kapitanem Puchonów, i tu moglibyśmy rozwinąć ich relacje, co ty na to? ;)]
OdpowiedzUsuńJulka
[ Killian...jakie to ładne imię! I wiesz co: Veronica od czasu do czasu mogłaby mu przynieść kilka ciastek, pączków czy babeczek, od niechcenia usiąść mu na kolanach bo dziwne z niej dziecko, przez przypadek zdzielić go torbą czy zapomnieć kim jest u po prostu sie na niego rzucić z pazurkami. Takie to nieokrzesane dziecię- o a czasem to może go nawet z uczniem pomylić, to tez jej moze sie zdarzyć :)]
OdpowiedzUsuńVeronica
[ No tak się stało że Angel odeszła w ciemną otchłań, na potrzeby innych wątków zmieniła szkołę i już nigdy nie pokazała sie w Hogwarcie...to smutne lecz prawdziwe. A co do pomysłu na wątek - moze zagramy w grę kto znajdzie kogo. Veronica nie zauważy że z kieszeni wypadają jej papierki i będzie zostawiać po sobie szlak, na który trafi nasz kochany woźny. Nie wiem czy potraktuje to jako wyzwanie z jej strony, zachętę czy cokolwiek- w każdym razie juz będzie wiedział kto to zrobił i ten szlak zaprowadzi go do ukrytej kuchni Veroniki, a ta myśląc że atakuje ją trol zdzieli go patelnią, a potem odegra się scenę z "Zaplątanych" i zrobimy male przesłuchanie :) Oczywiście trzeba pamiętać że Veronica ma sklerozę i łatwo zapomina twarze, więc niech Killian się nie zdziwi, gdy weźmie go za kogoś innego]
OdpowiedzUsuńVeronica
Coś ewidentnie ją niepokoiło. Chyba najbardziej te smutne oczy, do których uśmiech był jakby z grama doklejony. Lorelle miała ochotę powiedzieć mu to, co widzi, ale stwierdziła, że wszystko w swoim czasie. Jeżeli jej przyjaciel będzie chciał powiedzieć, to co ukrywa, ona zawsze z chęcią go wysłucha. Miała jedynie nadzieję, że intuicja ją zawodzi i tak naprawdę nie musi się niczym martwić.
OdpowiedzUsuńNa wzmiankę o jej sytuacji, wzruszyła ramionami - Lekko, nielekko, a kogo to obchodzi? - mruknęła pod nosem, koncentrując się na przysypiającym fenku. Ta cała otoczka wokół jej wyrzucenia z domu była nie tyle, co beznadziejna, a totalnie idiotyczna. Żeby wydziedziczyć córkę, bo wybrała ona inną karierę, niż chciała tego matka. Bzdura. Tania sensacja, rzekli by niektórzy. Tylko szkoda, że była to szczera prawda.
Na propozycję spojrzała na zegarek, przyznając w myślach przyjacielowi rację. Nie było późno. Następnie odwróciła się w stronę biurka, na którym leżał jeszcze mały stosik niesprawdzonych wypracowań. Ponownie przeniosła wzrok na Killiana, patrząc na niego chwilę, a później lekko się uśmiechnęła - No dobrze - zerwała się z miejsca, łapiąc śpiącego Bunny'ego, który chwilę później wylądował na swoim legowisku. Lorelle jak najszybciej mogła pochowała cenne papiery (wypracowania uczniów, które tak naprawdę wartość merytoryczną posiadały prawie zerową). Następnie dotruchtała do woźnego i mijając go z szerokim uśmiechem, kiwnęła, że wychodzą. - Tylko nie szalej poza piwem kremowym, ja do Hogwartu doprowadzać cię nie będę - mówiła nie patrząc na niego, a na zamek w drzwiach, który zawsze zabezpieczała po wyjściu z klasy. - Dla ciebie nie będę taka dobra, nagrabiłeś sobie tymi romansami - wystawiła język w jego kierunku, a następnie zaśmiała się, jak to miała w zwyczaju. Dobrze było mieć Killiana w Hogwarcie, mogła zachowywać się przy nim tak swobodnie, jak za dobrych szkolnych lat.
Lorelle
[Najpierw musielibyśmy określić ich wcześniejsze relacje, by potem rozważać nad obecnymi, bo to, że Juleczka kochała się w Killanie to jedno, ale co robił z tą wiedzą Killian i jaka była jego postawa względem dziewczyny? ;)]
OdpowiedzUsuńWchodząc do kanciapy woźnego, Skyler od razu uderzył znajomy zapach detergentów i innych środków czystości. Powstrzymała się od zmarszczenia nosa, a zamiast tego usiadła naprzeciw Kiliana, odwzajemniając jego uśmiech i patrząc, jak wyciąga zza szafy ulubiony trunek większości uczniów.
OdpowiedzUsuńSama Westbroock nie przepadała za tym mdląco słodkim napojem, pieniącym się niczym prawdziwe piwo. Wolała jaśminową herbatę, którą parzyły skrzaty, ilekroć zaglądała do kuchni. Poza tym, podobnie jak te usłużne stworzonka, Puchonka miała dość, delikatnie mówiąc, słabą głowę do wszelakich napitków zawierających nawet niewielką ilość alkoholu. Do dziś pamiętała, jak na urodzinach ciotki upiła się tiramisu.
Ale darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby.
Podważyła paznokciem kapsel (zaskakujące jak łatwo otwierało się te butelki!) i wsłuchała się w krótki syk. Jeśli była jakaś rzecz, którą lubiła w piwie kremowym to tylko dźwięk towarzyszący jego otwieraniu. Zaczekała chwilę aż woźny zajmie swoje miejsce za biurkiem. W końcu nic nie irytowało tak, jak powtarzanie jakiegoś fragmentu opowieści lub nieuważny słuchacz.
Zanim jednak zaczęła opowiadać o obiecanych zwyczajach błotorogów bagiennych spojrzała na znajomą twarz byłego Puchona. Lubiła jego łagodny uśmiech i te niesforne włosy, wymykające się na czoło. Co prawda nie miała szansy zwrócić a niego uwagi gdy jeszcze był uczniem, ale teraz pięcioletnia różnica jakby nie grała roli. Szybko upiła trochę swojego piwa, cały czas układając sobie w głowie, jak dokładnie wyglądają sympatyczni bohaterowie jej opowieści.
- A więc – zaczęła, zupełnie zapominając o podstawowych zasadach językowych. A przecież mama od małego wpajała jej, że nie zaczyna się zdania od więc. – Jak zapewne słyszałeś, błotorogi bagienne żyją we wszystkich lasach, nawet w naszym Zakazanym. Te małe stworzonka upodobały sobie podmokłe tereny, zwane przez nas bagnami, które tak naprawdę są ich rozległymi domostwami z mnóstwem korytarzy i tajemnych przejść. No nie marszcz tak brwi, błotorogi są prawdziwymi mistrzami w kopaniu tajemnych przejść.
Upiła kolejny łyk trunku i spojrzała Killianowi prosto w oczy.
- Ale to nie tajemne przejścia są ich atutem - wyszeprała, jakby zdradzając mu największą tajemnicę. - Chcesz wiedzieć co?
Sky
[Myślałam, żeby spotkali się w Hoogwart Express. Anna jest strasznie nieporadna i życiowo nieogarnięta, więc najpewniej wpadłaby na niego z impetem i burzą włosów. Gdyby to ona go zostawiła, kiedy razem byli, to mogłoby być tak, że próbowałaby uciec i faktycznie, zrobiłaby to, tyle że mogłaby biegać po korytarzu pociągu, aby na końcu wylądować z Killianem w przedziale. Trochę sztampa, ale epickie awanturki w ciuchciach wydają się spoko. ;]
OdpowiedzUsuńA.R.
[Czy jego fretkę można dokarmiać? Bo Lucy chętnie podjęłaby się tego zadania. :) Tak sobie pomyślałam, że może Spoon upodobałaby sobie łóżko Lucynki, a ta (jak zwykle) kradłaby z kuchni smakołyki dla niej i dopiero potem ją wypuszczała, ewentualnie oddawała do rąk właściciela (ale raczej wypuszczała, bo po co miałaby niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę?). No i postanowiłaby oddać Spoon (to imię mnie bawi) Killianowi do rąk własnych, a ten np. zdziwiłby się, że taka uczennica istnieje i do tego jest nie-rudym Weasleyem, czy coś. Więcej nie wymyślę, chociaż już od dawna głowię się nad tym wątkiem. :(]
OdpowiedzUsuńLucynka
[O borz borz borz!!! kocham już tego Pana ! musimy mieć wątek! Plisss]
OdpowiedzUsuńzdesperowana autorka Eve
Jedzenie, jedzenie, jedzenie i jedzenie.
OdpowiedzUsuńW poniedziałek faszerowany kurczak, wtorek pierś z kurczaka, środa i czwartek gulasz, piątek cos rybnego, a w sobotę i niedzielę rządzą słodycze! Veronica wszystko porównywała do jedzenia- naukę, ludzi, zwierzęta przedmioty. Czy to dziwne że przelatująca chmurka przypominała jej bita śmietanę, a hasający po łące króliczek wyglądał jak pasztet? No dobra, trochę to dziwne.
Poza tym była chyba najbardziej roztrzepaną dziewczyną w całej szkole. Jej kieszenie były tego najlepszym dowodem: stare papierki po cukierkach, opakowania po czekoladowych żabach, torebki foliowe po pączkach czy nawet podarte notatki z lekcji eliksirów. Jednak w jej makówce było coś innego niż bałagan. Może to dziwne, że jeszcze na cokolwiek miała miejsce, jednak w czwartej klasie miała na tyle uporządkowane sprawy by wcisnąć do niej mapę szkoły, jednak dokładniejszą od tej którą mieli nauczyciele. Tajne przejścia, nowe jeszcze nieokryte korytarze, i co najważniejsze…nowa kuchnia.
W sumie to znalazła ją przez przypadek, ot taki zbieg okoliczności- akurat uciekała przed banda zarozumiałych ślizgonów gdy nagle, oparłszy się o ścianę wylądowała w najpiękniejszym miejscu na świecie. I odtąd bywała tam już bardzo często co najmniej trzy razy w tygodniu w porywach do siedmiu zawsze w przerwie pomiędzy zajęciami robiła tam siebie nowe kanapki ora piekła ciasta.
To był pierwszy raz, gdy ktoś przyszedł za nią.
Na początku słyszała jedynie kroki, jednak zignorowała je skupiając się na świeżo pokrojonym pomidorze oraz plastrach wędzonej szynki, gdy nagle czyjś ogromny cień, najprawdopodobniej jakiegoś przeraźliwego trolla, padł na jej plecy niszcząc jej rytuał przygotowywanie posiłku. Jak oparzona chwyciła pierwszą lepszą rzecz którą miał pod ręką i zamachnęła się z całej siły uderzając w napastnika, który już po chwili runął jak kłoda w drzwiach jej małego królestwa. Pisnęła cicho. Niewiele myśląc wciągnęła mężczyznę, albo trolla przebranego w mężczyznę do środka, dodatkowo przywiązując go do nogi od małego stołu. Gdyby chciała pewnie byłaby w stanie przywiązać go do krzesła, jednak…cóż nie chciała dotykać tego trolla. A co jeśli był na coś chory?
Spojrzała na swoje dzieło i chowając swojego szczura do kieszeni, tak tego który przez cały czas czatował na stole i chwyciwszy patelnię schowała się w cieniu, czekając aż się ocknie. Musiała go przepytać. Musiała wiedzieć jak znalazł wejście.
Narwana Veronica
Eve jak i autorka jest w nim zakochana, a moja postać nie jest nieśmiałą romantyczką, więc na pewno nie będzie swoich uczuć wobec niego ukrywać, marzy mi się jakaś miłość być może zakazany związek dla niego nie aż taki ważny jak dla niej. No w każdym razie bez happy endu z jakąś przyjaźnią na koniec. Co ty na to? ;D
OdpowiedzUsuńeve
niestety musi spaść na Ciebie bo mam tak okrutnie męczącą klawiaturę, że o matko i czekam na naprawę ;c
OdpowiedzUsuńeve
- Pijany, nie pijany, dobra nie będę, zapamiętaj to sobie - pogroziła mu palcem z cieniem uśmiechu na ustach. Oczywiście już samo zdanie było zaprzeczeniem jej naturalnego charakteru. Aczkolwiek cała sytuacja z Killianem w roli głównej bardzo poddenerwowała nauczycielkę. Raczej długo o tym nie zapomni, i równie długo będzie mu o tym mówiła. Może go tym zamęczy i mu się odechce. Tak czy inaczej w spokoju słuchała słów woźnego, który chwilę później przemienił się w małego, kolczastego jeża. Jakież wielkie rozczulenie wywołał tym mężczyzna. Lorelle, chociaż wiedziała o zdolnościach przyjaciela, to nie była na tyle doinformowana, by znać owe zwierzę. Jednak widząc małego jeżyka, uśmiechnęła się szeroko. - Chyba to jednak lepsze, niż fretka - powiedziała kucając, po czym stuknęła stworzonko w nos. Nauczycielka zaśmiała się krótko, ale odgłos po chwili się urwał, bo tuż obok kolczastego zwierzaka pojawił się długowłosy kot. Ragdoll usiadł na podłodze i podwinął ogon pod siebie, dając tym samym przyjacielowi do zrozumienia, iż czeka, by prowadził. Dla niej nie miało to istotnej różnicy, ponieważ była zarejestrowanym animagiem, więc większość czarodziei wiedziała, iż ta zamienia się w kota. Zmierzając za jeżem musiała troszeczkę zwalniać tempa. Będąc ragdollem zazwyczaj poruszała się szybko i zwinnie, w końcu tym się kierowała podczas swojego wyboru. Welsh nie znała tajnych przejść czy skrótów. Była z tego rodzaju uczniów, którzy woleli trzymać się z dala od kłopotów i łamania regulaminu. Grzeczne dziecko - dwoma słowami. Tak więc zyskiwała teraz więcej, niż za czasów szkolnych. Na pewno wykorzysta nową wiedzę. Nocni wędrowcy mogą się od tego momentu jej obawiać.
OdpowiedzUsuńLorelle
Nie była śpiochem. Właściwie zawsze zrywała się z łóżka zaraz z pierwszym brzaskiem albo i wcześniej. Ale po świątecznym obżarstwie (co ja co, ale jedzenia w Hogwarcie w czasie świąt na pewno nie brakowało, skrzaty wyśmienicie wypełniały swoja pracę) nawet ją dopadało małe rozleniwienie. Dlatego pewnie tego dnia bez większych skrupułów zafundowałaby sobie jeszcze kilka(naście) minut błogiego wylegiwania w pościeli, nim będzie musiała się zwlec i ruszyć do książek, gdyby nie przedziwna sytuacja, jaka w mgnieniu oka spędziła jej cały sen z powiek. Układając się na boku poczuła nagle, jak miękkie futro łaskocze ją w nos, bez zdziwienia odkrywając obecność własnego kota tuż obok jej głowy. Biały sierściuch już od lat towarzyszył jej w Hogwarcie, nieodmiennie pełniąc rolę przyjemnie mruczącego budzika.
OdpowiedzUsuń― Jeszcze tylko pięć minut, Floki, obiecuję ― mruknęła, drapiąc kota za uchem, po czym przewróciła się na drugi bok, gdzie… znów poczuła na twarzy sierść pupila. Jakoś tak jakby trochę dłuższą i bardziej szorstką… Coś niekoniecznie było tu w porządku. Ostrożnie rozwarła powieki, jakby bała się tego, co może dostrzec na swojej poduszce. No tak, zgadzało się wszystko, bo i futro białe, i oczy małe, tylko że zamiast kota zobaczyła… fretkę. Westchnęła ciężko, nawet nie będąc zdziwioną. Ten mały uparciuch już od początku września upodobał sobie jej łóżko. Od tamtego czasu regularnie znajdowała pupila Killiana w swoim dormitorium przynajmniej raz, dwa razy w miesiącu. Nie rozumiała, co takiego cudownego jest tutaj, czego nie ma w innych pokojach, ale ani śniła choćby próbować roztrząsać pokrętną logikę zwierzęcia. Chyba musiała pogodzić się z faktem, że już do końca swojego pobytu w Szkole Magii i Czarodziejstwa będzie zmuszona odwiedzać kanciapę szkolnego woźnego, by przekazać w jego ręce odrobinę upierdliwe, choć całkiem pocieszne zwierzątko.
― Cześć, Spoon ― rzuciła, tłumiąc potężne ziewnięcie i odrzuciła kołdrę, by wreszcie podnieść się z posłania. Zimne powietrze uderzyło jej ciało, które zadrżało od nieprzyjemnego doznania, dlatego czym prędzej zebrała czyste ubrania i ruszyła do łazienki, by rozgrzać się trochę pod gorącym prysznicem. Miała całe dormitorium dla siebie, jako że wszystkie jej koleżanki wróciły do domu na święta, dlatego nie spieszyło się zbytnio wiedząc, że fretka też nigdzie się nie ruszy i Archie bez problemów będzie mogła ją w każdej chwili zabrać do właściciela. Można powiedzieć, że przez tych kilka miesięcy zdążyły całkiem nieźle się zakumulować. Z fretką, nie jej posiadaczem, niestety.
Killian Scot był solą w oku panny Harper. Nie dlatego, że go nie lubiła, za czasów szkolnych, gdy jeszcze była wesołym dzieciakiem, całkiem za nim przepadała. Właściwie była pewna, że i teraz mogłaby się z nim nie najgorzej dogadać, gdyby tylko nie przyłapała go już kilkukrotnie na popijaniu sobie w trakcie pracy. Nie miała pewności, czy to on, ale chyba nawet widziała któregoś razu, jak próbował wymknąć się ze szkoły. Co prawda nie był już uczniem, więc opuszczanie terenów zamku nie było mu zabronione, niemniej wolałaby, żeby wychodził głównym wejściem, a nie przemykał gdzieś tajemnymi przejściami Hogwartu.
Jakieś trzy kwadranse po przebudzeniu wreszcie udało jej się doczłapać do miejsca, gdzie spodziewała się zastać Scotta. Z białym kłębkiem futra w rękach stanęła przed drzwiami jego gabinetu, przez krótki moment rozkoszując się ciszą, jaka panowała teraz w zamku, po czym uniosła dłoń, pukając cicho w mocne drewno. Przekroczyła próg, gdy ze środka dobiegło ją znajome „proszę”.
― Cześć, Killian ― rzuciła na wejściu, choć pewnie powinna powiedzieć „dzień dobry”. Nie bardzo jednak umiała, skoro nie był od niej wiele starszy, pamiętała go jeszcze z czasów szkolnych, a i teraz za sprawką jego futrzaka widywali się dość często czy tego chcieli, czy też nie. ― Znów znalazłam Spoon w mojej po… ― urwała, dostrzegając butelkę w ręce woźnego. Nie miała pojęcia, czy to jego osławione kremowe piwo, czy jednak może coś mocniejszego, ale bała się pytać. ― Na litość boską, Scott, nie ma jeszcze dziesiątej!
Archie
[Już nie tak bardzo na czysto jesteś. ;> A ja cieszę się, że wątek przypadł do gustu, mam nadzieję, że uda nam się coś faktycznie interesującego z tego stworzyć i tak szczerze nawet nie śniłam, że będziesz chciała zaczynać, bo to rzeczywiście mijałoby się z celem. Przepraszam, że nie dałam znać wcześniej, ale zajęłam się notką i wyszło, jak wyszło. Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku.]
Usuń~*~
OdpowiedzUsuńSielska scenka rozgrywająca się w kanciapie Killiana wprawiła Skyler w błogi nastrój. Czuła się jak średniowieczny bajarz, snujący swoje opowieści przy płonącym jasnym płomieniem ognisku. Tylko że zamiast ogniska Puchonkę od jedynego słuchacza oddzielało biurko, a ona zamiast kufla prawdziwego piwa popijała jego kremowy zamiennik.
Killian siedział naprzeciwko, również racząc się tym mało wytrawnym trunkiem i śmiesznie marszcząc brwi. (Swoją drogą wyglądał zabawnie). Jego przyciszony głos, sprawił, że historia o dziwnych zwyczajach błotorogów zyskała tajemniczy wydźwięk, a sama Sky poczuła się, niczym strażnik sekretów tych stworzonek. A teraz miała je zdradzić woźnemu.
- Błotorogi nawiązują telepatyczne połączenie z każdym, kto je spotka. - Pociągnęła łyk piwa. Bąbelki zasyczały jej w nosie, łaskocząc zabawnie. - Ale naprawdę - dodała, gdyby Killian miał zamiar wątpić w to, co mówiła.
- Problem polega na tym, że można je spotkać tylko raz w życiu. A informacje, które przekazują podczas takiego połączenia są niezwykle cenne, bo błotorogi żyją nawet trzysta lat. Muszą wiedzieć wszystko o wojnach z goblinami.
Znowu sięgnęła po butelkę. Dziwne, musiało jej zaschnąć w gardle, bo wypiła już wszystko, pomimo tego, że zazwyczaj nie była entuzjastką owego trunku.
Zdała też sobie sprawę z tego, że właśnie zabrzmiała jak jedna z nadętych Krukonek, których starała się unikać. Jak wszystkich mieszkańców Domu Roweny. Tolerowała tylko i wyłącznie Luke'a, bo reszta wydawała jej się niesamowicie napuszona i sztuczna. Jakby obnosili się z tym, że należą do tego a nie innego Domu. Może to dlatego poprosiła Tiarę, żeby znaleźć się w Hufflepuffie?
Stuknęła paznokciem w pustą butelkę, starając się zignorować lekki szum w głowie. Odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów, który wymknął się z naprędce uformowanego koka na czubku głowy.
- Nie, żebym sama chciała posiąść tę wiedzę - dodała szybko. Jeszcze Killian wziąłby ją za nadgorliwą prawie-Krukonkę.
[Zero faworyzowania, co Ty].
[Z "lekkim" poślizgiem, wybacz!]
OdpowiedzUsuńCaitlyn nie mogła powiedzieć, że lubiła znajdywać różne przedziwne rzeczy w swoim łóżku. Zwłaszcza, gdy tymi rzeczami okazywały się zwierzęta.
- SPOOOON!
Krzyk, jaki wydała z siebie Caitlyn, mógłby obudzić całe dormitorium, jednak po sześciu latach współlokatorki nauczyły się używać zatyczek do uszu, bo przecież jak Grant chrapie, to się spać nie da. Dziewczyna wyciągnęła spod kołdry fretkę woźnego, i podniosła ją na wysokość oczu.
- A teraz, mały zboczuszku, oddamy cię właścicielowi.
Złapała szlafrok wiszący na oparciu krzesła. Z sąsiedniego łóżka rozległ się wściekły, zduszony przez poduszkę głos półprzypomnej koleżanki "Caite, idź, do cholery, spać." Wyszeptała ciche przepraszam i na palcach wyszła z dormitorium, kierując się do kwatery woźnego. Była na tyle mądra, że nie zabrała kapci, anie nawet skarpetek, przez co teraz paradowała boso, do tego w, pożalsięboże , piżamie z Doctora Who, z wielkim napisem "Trust me, I'm the Doctor" na piersiach.
- Wiesz co, nie lubię cię, futrzaku, przysparzasz mi tylko kłopotów - mruknęła do zwierzątka, na co to spojrzało na nią, niemalże ze zdziwieniem na mordce. Nie żeby fretki mogły się dziwić.
W końcu dotarła do drzwi komnaty Killiana. Zapukała trzy razy, czekając, aż ten jej otworzy. Rozległ się szczęk zamka i ukazała jej się skonfundowana twarz woźnego.
- Caite, co ty tu...
- Znalazłam Spoon w łóżku, pofatygowałam się, żeby ją przynieść, chyba należy mi się kremowe piwo?
Caitlyn
Bumi kręcił się niespokojnie w jej kieszeni, co chwila wystawiając mały łepek na zewnątrz by popatrzeć na związanego trola-człowieka. W przeciwieństwie do niej najprawdopodobniej wróciłby do jedzenia swojej części kanapki na stole ignorując nieproszonego gościa, jakby byl powietrzem. Tyle że on miał milion miejsc w zamku gdzie mógł się pożywić.A ona? Dwa może trzy maks, no dóbr w porywach do czterech i nie zamierzała zmniejszać tej liczby tylko dlatego, że jakiś stwór, a może człowiek, wparował do jej super tajnej kryjówki.
OdpowiedzUsuńPrzemówił.
Wyciągnęła przed siebie patelnie podchodząc bliżej do intruza. Pyknęła go patelnią w czubek głowy, analizując jego reakcję na bodźce. Odskoczyła kiedy się lekko poruszył, przyglądając sie mu uważnie. W sumie wyglądał tak jakoś tak znajomo- czyżby był jakimś bohaterem z jednej z książek które kiedyś czytała?A może spotkała go już kiedyś w zakazanym lesie, kiedy biegała za kolorowym jednorożcem? W jej przypadku wszystko bylo możliwe, nawet takie absurdalne sytuacje.
- Ktoś ty i jak mnie ty znalazłeś?- spytała się nie spuszczając wzroku.
Veronica
Trzask. W przypadku niektórych istot z dość traumatycznymi przeżyciami z przeszłości wystarczy choćby najcichsze zakłócenie stanu błogiej niewiedzy znanej lepiej jako sen by więcej wciągu nocy do niego nie powrócić. Eve przekręciła się na łóżku i gwałtownie podniosła. Mokra koszulka przykleiła jej się do pleców, a dziewczyna wciąż ciężko dysząc przetarła skronie starając się w ten oto dość prozaiczny sposób pozbyć się palącego bólu. Nie było szans na ponowne oddanie się w słodkie objęcia Morfeusza. Najciszej jak tylko mogła podreptała do portretu Grubej Damy z nadzieją, że bez żadnych przeszkód uda jej się dostać do łazienki prefektów. Korytarz okazał się pusty, więc pomimo narzekań strażniczki wieży Gryffindoru, że nie wolno się pałętać o tej porze, postanowiła zrealizować swój plan do końca. Wiedziała, że kolejnego dnia niedosypianie po nocach da o sobie znać szczególnie, że będzie musiała zacząć pisać wypracowanie o eliksirze wielosokowym na 3 rolki pergaminu. Dość szybko udało jej się dotrzeć na szóste piętro, odkręciła w łazience wszystkie kurki pozwalając by przestronna wanna przepełniła się kolorową pianą. Bańki mydlane radośnie odbijały się od jej skóry. Gorąca woda doskonale wpływała na jej samopoczucie co już po chwili zaowocowało wykwitnięciem na jej ustach szerokiego uśmiechu.
OdpowiedzUsuńWytarła włosy ręcznikiem i przyodziała ulubioną parę dżinsów oraz za duży czarny sweter. Kolejnym celem jej nocnej wycieczki stała się wieża astronomiczna. Jakież było jej zdziwienie gdy okazało się, że na wieży nie jest sama, a jej towarzyszem okazał się nauczyciel mugoloznastwa, który uraczył ją pogadanką na temat nocnych spacerów i tego jakie mogą grozić jej konsekwencje za tak naganne zachowanie. Następnie poinfomował ją o utracie przez jej Dom 20 punktów oraz że jutro ma zjawić się u woźnego by odpokutować przewinienie. Czerwona ze wściekłości Eve powędrowała do dormitorium bo torbę wypełnioną podręcznikami, a jako że już świtało postanowiła czym prędzej odbębnić wyznaczoną jej karę.
Śmiało zastukała w drewniane drzwi.
-Proszę – odparł męski, lekko zachrypnięty głos. Delikatnie uchyliła drzwi.
-Dzień Dob.. –urwała unosząc prawą brew, wcześniej nie udało jej się zdobyć żadnych szlabanów i w natłoku obowiązków, dziwnym trafem nie udało jej się spotkać osoby pełniącej funkcji woźnego. Ku jej zaskoczeniu okazał się nim Killian Scott – niegdyś bożyszcze nastolatek.
-Ooo..-mruknęła jedynie zszokowana. –Ja miałam przyjść, żeby odpracować swe niecne uczynki- dodała teatralnym tonem i dumnie przed nim stanęła, uśmiechając się na dźwięk wypowiedzianych przez nią słów.
Eve
Jeśli skrzaty domowe były pijane po jednej butelce piwa kremowego, to Skyler z pewnością była takim skrzatem. W głowie jej lekko szumiało, choć na razie udawało jej się to ignorować i siedzący przed nią Killian wyglądał nieco inaczej. Czy zawsze miał taki błysk w oku, gdy do niego mówiła? A może tylko jej się przywidziało?
OdpowiedzUsuńChciała poprosić go o kolejną porcję trunku, ale mogło to zostać odebrane jako brak kultury i odpowiedniego wychowania, więc się powstrzymała. Zamiast tego spróbowała skupić się na informacjach o błotorogach, które przekazywała woźnemu. Tajne tunele, połączenia telepatyczne i… Z pewnością była jeszcze jedna rzecz, która charakteryzowała te istotki. Pytanie mężczyzny sprawiło jednak, że zapomniała co to takiego i zupełnie nie potrafiła sobie przypomnieć.
Nie zdarzyło jej się nigdy spotkać błotoroga bagiennego, za to wiedziała, że gdyby to nastąpiło, długo nie mogłaby się otrząsnąć po tak niesamowitym zdarzeniu. Tyle wiedzy, tyle informacji, a wszystko to w małym móżdżku magicznego stworzenia! Matka Natura jednak potrafiła zaskakiwać, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- Nie, i nie wiem czy chciałabym – odpowiedziała powoli, po chwili dogłębnego zastanowienia. – Moja głowa nie wytrzymałaby tylu informacji, nie jestem jak ci wszechwiedzący Krukoni.
Zachichotała cicho, wpatrując się w swoje dłonie. Chyba wyglądała jak obłąkana. Włosy w nieładzie, opowiada o jakichś magicznych stworzeniach i na domiar wszystkiego siedzi w kanciapie woźnego, zamiast szukać informacji o łapance wilkołaków w piętnastym wieku.
Zanim zdążyła się zorientować, co właściwie robi, chwyciła butelkę, którą Killian odsunął od ust i przytknęła ją do swoich warg. Kremowe piwo sprawiało, że zapominała o wszystkich troskach i w jakiś dziwny sposób pomagało jej opowiadać. Dopiero gdy zauważyła, że czarodziej patrzy na nią z dezaprobatą, dotarło do niej, co takiego robi.
- Przepraszam – wybąkała i odstawiła butelkę. Nie mogła jednak wyprzeć ze świadomości łobuzerskiego uśmiechu, jaki zagościł na jego wargach, zupełnie jakby ktoś wypalił go w powietrzu przed jej oczyma.
Głowa zaczęła jej dziwnie ciążyć, więc oparła ją na rękach, kładąc łokcie na stole. Mama zawsze mówiła jej, że to nieeleganckie, ale tylko w trakcie wszystkich przyjęć charytatywnych w bibliotece. To chyba nie było przyjęcie charytatywne? Spojrzała Killianowi w oczy i uśmiechnęła się. Już wiedziała, co potrafią błotorogi.
- Wiesz, jaka jeszcze jest cecha tych zwierząt? – wyszeptała, zbliżając się do woźnego. To z pewnością był sekret. – Pomagają ludziom znaleźć sens w życiu.
Nie kłamała – a przynajmniej tak jej się wydawało – niemal wszyscy, którzy twierdzili, że spotkali te stworzenia, mówili, że odkąd opuścili bagno, wszystko układa im się lepiej. Pod tym względem Sky czasem im zazdrościła. Też chciała, żeby wszystko układało się lepiej.
Sky
Lorelle otworzyła usta, po czym je zamknęła. Chociaż była pewna nazwiska profesora mugoloznawstwa, to zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo miała z nim problem. - Zawsze nie jestem w stanie go zapamiętać - kobieta lekko skrzywiła usta. Niewątpliwie brzmiało ono w jej czaszce odbijając się echem po ściankach, aczkolwiek na tym się to kończyło. - Ale czy to ma jakąkolwiek wagę, do tego, co przed chwilą ujrzałam? - zapytała kładąc dłoń na klatce piersiowej w geście swojego rozczulenia. Welsh spojrzała na swojego przyjaciela swoimi okrągłymi niebieskimi oczami, które wesoło iskrzyły pod wpływem emocji nauczycielki - Ach Killian, jesteś takim uroczym jeżykiem - uśmiechnęła się szeroko, jeszcze zanim wtuliła się w woźnego. Ścisnęła mężczyznę mocno zakręcając ręce wokół jego torsu. Pamięta, jak jeszcze kilka lat temu oddałaby za tę sytuację wszystko, nawet swoją miotłę. Teraz niewątpliwie było łatwiej, ale już nie ta sama Lorelle. Chociaż z tym też można by było polemizować. - A tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy? - zainteresowała się odrywając od Scotta. Pierwszy raz natrafiła na pokój w tej części zamku. Zdziwiona istnieniem pomieszczenia starała się przeszukać swoją pamięć w celu odnalezienia tego fragmentu. Niestety nic takiego ni było Lorelle dane, ponieważ nauczycielka od młodych lat, bała się przekraczania regulaminu. Zawsze była tą grzeczną, tą dobrą. Czy naprawdę tak dużo straciła będąc aż tak ułożoną? Najwyraźniej właśnie na to wychodzi.
OdpowiedzUsuńLorelle grzeczne dziecko życia
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWydawało jej się, że odkąd weszła do kanciapy woźnego, minęła zaledwie chwila. Rozmowa toczyła się gładko i przyjemnie, jeśli pominie się fakt, że za każdym razem, gdy Killian otwierał usta, przeszywał ją dreszcz. Jeszcze nigdy podczas ich wspólnych pogawędek nie zwracała uwagi na takie szczegóły. A teraz każdy jego gest, każde słowo i każde spojrzenie sprawiało, że czuła się... Inaczej.
OdpowiedzUsuńKremowe piwo z każdym kolejnym łykiem przyjemnie rozgrzewało od środka i nawet mdły, maślany smak już tak bardzo jej nie przeszkadzał. Kiedy mężczyzna przysunął jej swoją butelkę, uśmiechnęła się tylko z wdzięcznością. Widocznie miał w zanadrzu coś mocniejszego. Szczątkowe ilości alkoholu w trunku przyćmiły nieco umysł Skyler, sprawiając, że błogi uśmiech nie schodził jej z ust, a rzeczy, o których opowiadała stawały się coraz bardziej niedorzeczne. Ale widocznie jej słuchaczowi to nie przeszkadzało, bo podtrzymywał rozmowę, zadając niebezpiecznie szczegółowe pytania.
Czy miała sens w życiu?
Wydawało jej się, że tak. Miała kochającą matkę, przyjaciół w szkole i swoją małą publikę, przed którą puszczała wodze fantazji, opowiadając o magicznych stworzeniach. Wiedziała, że chce zostać łamaczem uroków, choć wiele osób mówiło, że jest zbyt delikatna do tej pracy. Ale czy to można było nazwać sensem życia? Gdy Killian postawił przed nią ten problem już nie była tego taka pewna.
- Chyba tak - powiedziała z wahaniem w głosie. - Chyba mam sens w życiu.
Może to przez alkohol, a może rzeczywiście w kanciapie zaczynało się robić cieplej. W każdym razie Skyler poczuła palącą potrzebę opuszczenia tego pomieszczenia, coś jak nagły atak klaustrofobii, tyle że mniej gwałtowny i dość niespodziewany, bo przecież tyle razy siedziała już w tym pomieszczeniu i nigdy jej się to nie zdarzyło.
- Przepraszam na chwilę - wydukała i wstała pospiesznie. Im szybciej znajdzie się na zewnątrz, tym lepiej.
Korytarz świecił pustkami. Nic dziwnego, bo o tej porze większość uczniów wolała siedzieć w ciepłych Pokojach Wspólnych zamiast odwiedzać szkolny personel. Przyspieszonym krokiem ruszyła przed siebie. Musiała wyjść na błonia i zaczerpnąć świeżego powietrza. Coś w tej kanciapie przyprawiało ją o dziwne uczucie, którego nie potrafiła nazwać. Bała się tej nowej emocji, ale paradoksalnie nie chciała, żeby mijała.
Co się ze mną na Merlina dzieje?
[Ojaa, taki komplement co do karty! <3 Za to ja kocham gifa w powiązaniach!]
Sky
[Killian zapomniał/zignorował Julkę, czy ustalenie po prostu zaginęły w gęstwinie innych komenatrzy? ;)]
OdpowiedzUsuńJulie
Przyjrzała mu się uważnie, badając każda nawet najdrobniejszą zmarszczkę na jego dziwacznej twarzy. W sumie jak spojrzeć pod innym kątem to nie była dziwna ale pozostańmy przy wersji zniekształconej szczęki, szpar pomiędzy zębami oraz włosów w różnych dziwnych miejscach- tak aby potem mieć co opowiadać.
OdpowiedzUsuńRęka w której trzymała patelnię zaczęła jej lekko drżeć więc na chwilę wsparła ją na blacie kuchennym. W tej chwili nie wiedział co robić. Z jednej strony nie mogła puścić, no bo wygada jej skrytkę i zaraz zbierze się tu pół Hogwartu, a tego chciała uniknąć. Jednak patrząc na to w innym świetle, trzymanie go przywiązanego do stołu było dość niehumanitarne i takie no stereotypowe. W każdej książce jaką udało jej się dorwać zawsze znalazł się jakiś gość, którego do czegoś przywiązywano, zazwyczaj był jakimś bandytą i często ci dobrzy od razu wsadzali go za kratki. Ale ten gość marudzący pod jej stopami nie musiał być wcale trollem- co więc się stanie jeśli go wypuści? Może się komuś poskarżyć a wtedy znowu dostanie ochrzan od pani prefekt i opiekuna domu a tego miała już serdecznie dosyć. Wykłady i wykłady, ciągle te durne wykłady o moralności, przyzwoitości, bla, bla, bla. To stanowczo nie było dla niej.
Westchnęła cicho, na chwile spuszczając wzrok na Szczura siedzącego w jej kieszeni. Pogłaskała go dwoma palcami po pyszczku, a kiedy pisnął skrzywiła się delikatnie.
- Mówisz serio? A jak wygada jakiemuś gburowi to co?- odczekała chwilę aż szczur jej odpowie. Wciągnęła gwałtownie powietrze- No coś ty, a jak nie jest to co? Myślisz że to bezpieczne- pisk- No ok, ok. Ty tu rządzisz- spojrzała na mężczyznę opuszczając patelnię- Dobrze więc, uznajmy, że wierze w twoją wersję wydarzeń, aczkolwiek nie daje mi ona całkowitej pewności twojej, jakby to ująć czystości- podeszła do niego- kto cię wysłał, hę? No mów? Clemens z siódmego roku czy może Gracie z szóstego. Już ja im dam popalić ot co! No ale, nie ważne. Jeśli obiecasz nie pisnąć a ni słowa to o tym miejscu to cię wypuszczę.
V.
Zignorowała drwiący uśmiech mężczyzny ― a przynajmniej starała się to zrobić ― i jedynie poprawiła wysuwającego jej się z rąk sierściucha. Na razie zwierzę siedziało zadziwiająco spokojnie, właściwie powinna oddać je już właścicielowi, ale dostrzegając niezadowolone spojrzenie, jakie Killian posłał w kierunku swojego pupila, Harper straciła pewność, czy byłoby to dla biednej Spoon rozsądne. Jak bardzo męczące by nie było budzenie się z nią we własnym łóżku, nie chciała, by fretka ginęła z jej powodu. Postanowiła więc nie rozstawać się z nią jeszcze przez kilka chwil, przelotnie muskając palcami łebek białego futrzaka w odrobinę nerwowym geście. Stojąc tak we wciąż uchylonych drzwiach, gdzie zatrzymała się zaraz po przekroczeniu progu, uważnie przyglądała się woźnemu. Już na pierwszy rzut oka nie wyglądał najlepiej, ale że Harper nie zawsze wykazywała się wystarczającą spostrzegawczością, dopiero teraz zaczęła dostrzegać oczywiste oznaki niewyspania. Ktoś tu miał chyba nie do końca udaną noc, ale… nie zamierzała pytać. To była wyłącznie jego sprawa, a jej zależało jedynie na tym, by odstawił butelkę.
OdpowiedzUsuń― Nie, Killian, nie mogę dać ci szlabanu ani odjąć punktów, bo nie jesteś już uczniem ― odpowiedziała spokojnie, jednak sposób, w jaki na niego popatrzyła, mógł sprawiać wrażenie, jakby dziewczyna sugerowała, że alkohol powoli zaczął niszczyć jego szare komórki, skoro posądza ją o tak nierealne rzeczy. Oczywistym było, że nie mogła go karać, bo co najwyżej to on mógł odejmować punkty jej i nie rozumiała, dlaczego w ogóle ją o to pytał. ― Choć dyrektor pewnie chciałby wiedzieć, co jego pracownicy wyprawiają w murach szkoły ― dodała. Inaczej sprawa miała się przecież z donosicielstwem…
Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro jako mała dziewczynka na początku trzeciej klasy nie miała kłopotów z (nazwijmy to uczciwie) nakablowaniem opiekunowi domu, że kapitan puchońskiej drużyny Quidditcha próbuje cichaczem wymknąć się z zamku, teraz, kilka lat starsza, w dodatku z odznaką prefekta przypiętą do szaty, tym bardziej nie będzie miała oporów przed doniesieniem dyrektorowi o używaniu wysokoprocentowych napojów przez nowego woźnego. I rzeczywiście, gdyby Killian przekroczył wreszcie jakąś niepisaną, umowną wręcz granicę, pewnie Archie nie zawahałaby się ani sekundy. Nie oznaczało to jednak, że dziewczyna czerpałaby z tego jakąś dziką przyjemność, a nawet przeciwnie ― wyjątkowo nie uśmiechało jej się takie rozwiązanie. Powiedzieć nauczycielowi o łamaniu regulaminu przez uczniów to jedno, ale pozbawiać kogoś posady to coś zupełnie innego. Zasady były rzeczą świętą ― zarówno te pisane, jak i te mniej formalne ― i czasem rzeczywiście trzymała się ich zbyt kurczowo. Mimo wszystko nie była jednak aż tak ogromną szują. A przynajmniej nie chciała nią być. I byłaby naprawdę wdzięczna, gdyby pan były kapitan jej to tego nie zmuszał. Gdzieś tam, w środku, wiedziała, że skoro tak utalentowany czarodziej, jakim był Scott, tak po prostu chowa różdżkę do szuflady, zastępując magiczny patyczek kijem od mopa, musi mieć ku temu ważny powód. I chyba właśnie ta świadomość uparcie powstrzymywała ją przed urzeczywistnieniem gróźb, bez względu na to, ile razy już padały z ust blondynki. Póki co każdorazowo były żałośnie bez pokrycia, choć nie była pewna, czy Killian w ogóle zdawał sobie z tego sprawę. Miała jednak nadzieję, że nie, bo to znaczyło, że jest jeszcze jakaś szansa na uniknięcie wcielenia ich w życie. Już i tak wystarczająco wiele osób chciało ją zabić, by zależało jej na dopisywaniu do tej listy również szkolnego woźnego.
Archie
Lucy Weasley nigdy nie narzekała, gdy ktoś obudził ją wcześnie rano, ale czasami miała dość nieproszonych gości we własnym łóżku. Nie wiedziała, co takiego było w jej pościli, ale już na pierwszym roku kot jej koleżanki stwierdził, że jej poduszka idealnie nadaje się na miejsce do spania. Co jakiś czasu budziła się z czyimś zwierzątkiem, które lęgły do jej łóżka jak pszczoły do miodu. Chwilami irytowało ją to straszliwie, ale nawet nie dawała tego po sobie poznać; oddawała pupila właścicielowi bez słowa i udawała, że nic się nie stało.
OdpowiedzUsuńTego dnia również obudziła się, czując coś mokrego i zimnego na swoim policzku. Obróciła się i pierwszym, co ujrzała, był niewielki, biały pyszczek. Uniosła się delikatnie na łokcie i westchnęła cicho, na widok doskonale jej znajomej fretki.
— Znowu zgłodniałaś, Spoon? — spytała i przeciągnęła się delikatnie. Biała fretka „nawiedzała” ją od samego początku roku, a Lucy, która bardzo to zwierzątko polubiła, zakradała się do kuchni i karmiła różnymi smakołykami. Chociaż wolała, by w taki dzień jak sobota Spoon jej nie odwiedzała, bo to był jeden z niewielu dni w tygodniu, kiedy mogła spać do poźna, nie przejmując się lekcjami czy śniadaniem.
Wstała i wsunęła dłoń we włosy; przez chwilę błądziła nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu butów, które z rozmachem zrzuciała z siebie poprzedniego wieczora. Odsunęła na bok ubrania jednej ze współlokatorek (kompletnie nie potrafiła rozumieć, jak mogły trzymać ubrania na podłodze) i pochyliła się, by spenetrować przestrzeń pod łóżkiem. Już po chwili wyprostowała się, z tryumfalnym uśmiechem na twarzy i szybko włożyła trampki na stopy.
— Chodź, mała — powiedziała do stojącej u jej stóp fretki. — Nakarmimy cię czymś.
Po ichu wyszła z dormitorium, starając się nie obudzić koleżanek, które by ją zabiły, gdyby wstały tak bladym świtem i wyszła z pokoju wspolnego. Plusem bycia Puchonem był fakt, że do kuchni miała ldwie kilka kroków, ale w lochach nigdy nie było ciepło, a Lucy nagminnie zapominała zabierać ze sobą bluzy na wypady ze Spoon.
Skrzaty domowe już ja dobrze znały, więc szybko przygotowały jedzenie dla fretki (skąd wiedział, co jedzą te zwierzęta Lucy nie miała pojęcia). W tym czasie Lucy zdąrzyła wypić kubek gorącej herbaty malinowej i spróbować jakiegoś ciasta z kawałkami czekolady. Kiedy dostrzegla, że Spoon kończy jeść, otworzyła drzwi od kuchni. Fretka zazwyczaj odbiegała prosto do swego pana, którym był szkolny woźny (i który zapewne nie miał pojęcia, gdzie jego zwierzę spędza znaczną część nocy i kto je karmi), ale tym razem tak sięnie stało.
Lucy westchnęła cicho.
— Co ci się stało, mała? Nie najadłaś się?
Spoon nie odpowiedziała, przekręciła za to delikatnie pyszczek i przyjrzała się Lucy z ciekawością. Puchonka zmarszczyła delikatnie brwi i wzięła ją na ramiona.
— Jeśli ty nie chcesz iść, to ja cię zaniosę — powiedziała i powoli ruszyła w stronę najbliższych schodów, którymi miała się dostać do kanciapy woźnego.
Lucy
Zdecydowanie nie była trzeźwa, bo zamiast na dziedziniec, jak miała w zamiarze, nogi powiodły ją wprost pod samotne drzewo zwieszające swoje gałęzie nad ciemną taflą jeziora. Nie pomyślała też o możliwych konsekwencjach tak skrajnie nieodpowiedzialnego zachowania. Jednak na chwilę obecną miesięczny szlaban u profesor Welsh, gdyby ktokolwiek doniósł opiekunce o jej wycieczkach byłby zaraz po zapaleniu płuc mało znaczącym następstwem całej tej sytuacji.
OdpowiedzUsuńJedyną rzeczą, która teraz zaprzątała jej głowę, był Killian. Jeśli człowieka, o którego tak strasznie się teraz martwiła, można nazwać rzeczą. Siedziała w samej szacie pod tą głupią wierzbą czy innym dębem, myśląc o tym czy woźny zostanie jakoś ukarany za – nawet nieumyślne – upicie uczennicy i czy w ogóle mogła odwiedzać go w tej jego kanciapie. Nawet jeśli było tam naprawdę przytulnie i tak dobrze im się rozmawiało.
Gdyby na błoniach w tej chwili znajdował się ktoś jeszcze, widok drżącej z zimna Skyler, o nieco nieprzytomnym spojrzeniu i zaczerwienionych od tej niewielkiej ilości alkoholu policzkach, mógłby go przerazić. Gdyby nie rumieńce i kolorowe ubrania, ktoś mógłby ją wziąć za ducha. Choć w gruncie rzeczy zobaczyłby samo ciało, gdyż myśli czarownicy błądziły w zgoła innym wymiarze.
Dopiero niosący się po błoniach głos Kiliana sprowadził ją z powrotem na ziemię. Czyżby ta chwilowa nieobecność aż tak go zaniepokoiła? A może minęło więcej niż trzy minuty, od momentu, w którym opuściła składzik? Jednak fakt, że woźny przejął się tym, że nie wróciła, jakby ją rozczulił. Skarciła sama siebie w myślach. Jakim cudem poczuła się rozczulona?
A może nie tylko to przyciąga twoją uwagę?
Ta myśl była co najmniej niedorzeczna. Przecież to był tylko Killian, na Merlina, szkolny woźny, doskonały kompan do rozmów. I nic poza tym. Nawet gdyby miał jeszcze bardziej melodyjny głos i gdyby jego oczy były jeszcze bardziej hipnotyzujące, a pytania jeszcze bardziej dociekliwe, nie mogłaby być nim zauroczona albo co gorsza zakochana! No bo zresztą co miałoby ją w nim pociągać? Był pięć lat starszy, inteligentny, błyskotliwy, cierpliwie słuchał wszystkiego, o czym opowiadała i…
Cholera zaklęła w myślach. Czyli to prawda co mówią o ludziach pijanych, że są zdecydowanie bardziej szczerzy?
Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, żeby wróciła do zamku jakąś okrężną drogą, unikając konfrontacji ze sprawcą tego całego uczuciowego zamieszania. Bo teraz była już tego pewna. Czuła coś do Kiliana, choć nie potrafiła jeszcze nazwać, jakie emocje w niej budził. Wiedziała tylko, że były jak najbardziej pozytywne. Ale z drugiej strony, chciała tutaj zostać i poczuć się jak główna bohaterka romansideł, które jako mała dziewczynka podczytywała w dziale dla dorosłych. Chciała, żeby mężczyzna ją znalazł, przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze, pomimo tego że nie miała pojęcia, jak on ją postrzega.
Bijąc się z myślami, nie potrafiła się ruszyć z miejsca. Zamiast tego usiadła na śniegu, pośrodku szkolnych błoni i zaczęła wpatrywać się, nieco nieprzytomnie, w ciemną taflę jeziora.
panna Przyjdź-Po-Mnie Westbroock.
Westchnęła, kręcąc lekko głową. Już chyba przyzwyczaiła się do jego nieodpowiedzialnego stylu bycia. Tych wszelkich pomysłów, w które zaliczały się romanse z uczennicami (bo z rozmowy wywnioskowała, że ten, o którym się dowiedziała nie był jedynym. Akurat to, absolutnie jej nie odpowiadało.) Animizację mogła jeszcze przemilczeć, Znała całkiem sporo osób, które ukrywały ową zdolność, chociaż Lorelle twierdziła, że zupełnie niepotrzebnie. Sama była jedną z zarejestrowanych czarodziei i jak do tej pory nie miała z tym faktem żadnych problemów.
OdpowiedzUsuńNajprawdopodobniej kobieta dalej stałaby w miejscu, podziwiając kolorowe światełka uformowane w strzałki, jednakże coś nagle ją pociągnęło. Killian złapał Welsh za rękę, kierując nią, bo ta dalej omiatała pomieszczenie wzrokiem. - Pokój Życzeń - powtórzyła cicho pod nosem, zanim jeszcze weszli do jakiegoś tunelu. - Jaka to ładna nazwa. - uśmiechnęła się i z zaciekawieniem wsłuchiwała w opowiadaną przez woźnego historię. - Oj tak, koty potrafią być wredne - skrzywiła się lekko i pokiwała głową. Sama wiedziała coś o tym, w końcu zdarzało jej się po animizacji wykorzystywać tę zdolność do pewnych celów. Te cele wcale nie miały powiązania z jej byłymi chłopakami i absolutnie te koty, które rozszarpywały ubrania, książki oraz miotły, nie były tak naprawdę jednym. I kategorycznie ten kot nie był ragdollem. Do tego Lorelle nigdy się nie przyznała, nie przyznaje i nie przyzna. - Killian, mogę się założyć, że z kolei ty, nie wiesz wszystkiego o tym zamku - podsumowała jego wcześniejsze zdziwienie, Wcale nie musiała znać Pokoju Życzeń i była nawet pewna, że taką samą wiedzę posiada większość szkoły, nawet obecnie. - Daleko jeszcze? - zapytała po dłuższym czasie, chociaż i tak widziała, że zbliżają się do końca tunelu.
[wybacz za to na górze, mam ostatnio jakiegoś pisemnego doła]
Lorelle