24 marca 2015

#5 lista obecności

W linkach widnieje już prawie dziewięćdziesiąt postaci, dlatego przyszła pora zweryfikować, kto chce bawić się dalej i czynnie współtworzyć historię Hogwartu. Tradycyjnie w komentarzu prosimy o napisanie zajmowanych przez Was stanowisk (nauczyciele, prefekci i drużyny Quidditcha), zajętych wizerunków, zajęć dodatkowych, oraz rangę (animag, wila, metamorfomag itd.) Macie czas do soboty (28.03)
Serdecznie zachęcamy również do wzięcia udziału w wątku grupowym (a już niedługo kolejne atrakcje) i mamy nadzieję, że zostanie z nami jak największa liczba osób.

Przypominamy także, iż wyczekiwany mecz Quidditcha odbędzie się w sobotę (28 marca 2015 orientacyjnie o godzinie 19:30) ze składem mieszanym. Chętnych graczy (widniejących w zakładce drużyny Quidditcha) prosimy o deklarację i dopisek, na jakiej pozycji i dla którego Domu zagrają. Potrzebujemy: 2 obrońców, 6 ścigających, 4 pałkarzy oraz 2 szukających, a także sędziego, komentatora i oczywiście kibiców oraz ewentualnych zawodników rezerwowych.
PROSIMY O NIEZAKRYWANIE POSTU DO GODZINY 17:30

19 marca 2015

Bal Wiosenny

Piękne dekoracje, najlepszy zespół muzyczny, cudowne potrawy i kolorowe napoje już czekają! Uczniowie powoli zaczynają się schodzić i tańczyć, jednak niektórzy wolą tylko udawać, że przyszli się bawić i podpierają ściany. Dyrektor przymyka oko na wybryki siódmoklasistów, a nauczyciele postanowili dać się zabawić nie tylko uczniom, ale też sobie! Oczywiście zabawa trwa nie tylko w Wielkiej Sali! Ponoć w pokoju wspólnym ślizgonów, już od dłuższego czasu trwa zabawa, a bliżej nieznana grupka uczniów była widziana w okolicach Zakazanego Lasu! Na boisku do Quidditcha organizowane są zawody w lataniu na miotle, a w chatce gajowego można zrobić sobie zdjęcie z przyjaciółmi! Porwij się w wir muzyki, zaproś kogoś do tańca, zaszyj się w jednej z wolnych sal, porozmawiaj z przyjaciółmi, albo weź udział w konkursie!
ZASADY KONKURSU (quiz)
→ Aby wziąć udział w konkursie, wystarczy napisać Biorę udział w konkursie (quiz) w kwadratowym nawiasie, w którymś ze swoich odpisów lub w zwykłym komentarzu.
→ Konkurs polega na odpowiadaniu na pytania dostarczane przez Dyrekcję! Pytania dotyczyć będą świata potterowskiego jak i życia bloga np.: Co to sklątka tylnowybuchowa? Który post ma najwięcej wyświetleń? Ile dni ma blog? Ile lat miała Lily Evans kiedy umarła?

→ Pytania dostarczane są indywidualnie! Nie możesz odpowiedzieć na pytanie innej postaci, nawet jeśli ta na nie nie odpowie!

→ Za każdą poprawną odpowiedź dostaje się 5 punktów dla swojego domu.

→ Każda postać dostanie tylko 5 pytań!
ZASADY KONKURSU (ubiór)
→ Aby wziąć udział w konkursie, wystarczy napisać Biorę udział w konkursie (ubiór) w kwadratowym nawiasie, w którymś ze swoich odpisów lub w zwykłym komentarzu.
→ Konkurs polega na opisaniu stroju swojej postaci.

→ Pod koniec wątku grupowego zorganizujemy głosowanie na najlepszy outfit

→ I miejsce - 25 punktów, II miejsce - 15 punktów, III miejsce - 10 punktów, pozostałe opisy - 5 punktów.
ZACHĘCAMY DO BRANIA UDZIAŁU W WĄTKU GRUPOWYM, 
A NIE TYLKO W KONKURSACH!

START → 18:00 - 19 marzec 2015
(prosimy o niezakrywanie tego posta do godziny 18:00)

16 marca 2015



Oh my God, look at that face
You look like my next mistake
Love's game, wanna play? 

ZACHARY  LLOYD  MCGRAFFER
DOM GODRYKA GRYFFINDORA | VI KLASA | KAPRYŚNY BERBERYS, 11 CALI,  PAZUR KIKIMORY OD JIMMY'EGO KIDDELLA | LAMA PATRONUSEM | BOGINA NIE WSPOMINA, ZA BARDZO SIĘ GO BOI | SZLAMA, RODZICE 100% MUGOLE | TROLL Z TRANSMUTACJI | NIEOGARNIĘTA SOWA, RILEY | BISEKSUALNY  | ASTMA

Ciągłe zakazy, nakazy, rozkazy i przekazy. A ty jesteś bohomazem, który nie może wpasować się w żadne ramy, bo po prostu nie chcesz być ograniczony, zaszufladkowany. Nie chcesz skończyć z przylepioną plakietką jednoznacznie cię klasyfikującą i opisującą. Będziesz wyrywać kartki pisarzowi, by móc samemu dopisać własne szczęśliwe zakończenie. Staniesz do walki z przeznaczeniem i rzucisz wyzwanie losowi, oszukując na wszelkie możliwe sposoby, byle tylko wygrać pojedynek. Odważnie będziesz sprawdzał każdą możliwą ścieżkę, nieraz idąc na przekór wszystkim i wszystkiemu, na szagę i przez trawę, przeszkody pokonując po swojemu. Stereotypy to największy humbug w jaki ludzie wierzą. Nie chcesz się podporządkować, ale obecnie Tiara Przydziału przejrzała cię jak katalog i zdecydowała gdzie twoje miejsce. Dziewczyny na pierwszy rzut oka stwierdzają, że jesteś uroczy i zabawny, znajomi z dormitorium ocenili twoje zachowanie na przyjacielskie, nauczyciele zaś po pierwszych niepowodzeniach nie dostrzegają żadnych twoich zalet,  patrząc na ciebie poprzez pryzmat błędów lat wcześniejszych, a szlaban za szlabanem przekonuje innych, że jesteś niepokornym żartownisiem, a tylko nieliczni w widzą w tobie tylko Zachary'ego. Dla kolegów z przedszkola zawsze byłeś dziwakiem, może lubili kiedy opowiadałeś niestworzone historię, ale nie wierzyli w żadne twoje słowo. Niemagicznym przyjaciołom naprawdę brakowało twoich szalonych pomysłów, zapamiętali cię jako chłopca z ADHD, dla siostry dopóki nie dorośnie jesteś bohaterem, dla rodziców latoroślą, z której są dumni, dla babci ciągle będziesz niedożywiony, dla pierwszej dziewczyny złamasem i dupkiem, choć wcześniej twierdziła, że jesteś niepoprawnym romantykiem. Ślizgoni napiętnowali cię mianem szlamy a Krukoni abderytą o niskim poziomie IQ. Masz nierówno pod sufitem, jesteś magnesem na kłopoty, podobają ci się bardzo źli chłopcy więc jesteś masochistą, jesteś palantem bo rzuciłeś pięknooką Puchoneczkę. Jesteś zodiakalnym lwem, więc według tego co napisali w horoskopie o tobie, musisz być szczery, szczodry i lekkomyślny. Wierność nie jest twoją zaletą według złamanego serca, twoje ciało próbuje ci wmówić, że masz alergię na czekoladę, a zegarek dobitnie przekazuję, że jesteś spóźnialski i niedokładny. Lustro miało pokazywać prawdziwe oblicze, tylko czemu ciągle nie rośnie ci broda skoro data urodzenia wskazuje, że masz już szesnaście lat?

A dla Ciebie kim będzie Zachary? 

Powiązania | Album | Opowiadania



Joe Brooks z teledysku Superman.
Na wszelkie wątki i powiązania wielkie TAK
Czasem lubię zaczynać bez ustalania, nawyk z czasów onetowskich.

Blank Space Taylor Swift w cytacie nad zdjęciem

15 marca 2015

I'm about to lose my mind


VI rok ∆ Ravenclaw ∆ siedemnaście lat ∆ Klub Pojedynków ∆ Klub Wiecznej Ciszy ∆ OPCM ∆ eliksiry ∆ zaklęcia ∆ ONMS ∆ magia niewerbalna ∆ półkrwi ∆ 11 i ¾ cala, jabłoń, kieł widłowęża ∆ kotka Arkadia ∆ patronusem niedźwiedź brunatny ∆ boginem mandragora


Od czasu wypadku w czwartej klasie raczej się nie uśmiecha. Ogarnia go panika, gdy jego rozmówca odwróci się do niego tyłem. Jego serce przyspiesza do niebotycznych prędkości, a oddech staje się gwałtowny i urywany, kiedy ruchy cudzych warg zaczynają mu się mieszać, tworząc niezrozumiałe słowa. Jako chyba jedyny uczeń w Hogwarcie chciałby ponownie usłyszeć ubolewanie Jęczącej Marty. Zamiast tego słucha głosów w swojej głowie i nocami walczy o każdą godzinę snu.


Uciekam od ulic miast i przyklejam się do drzew
Celują we mnie gromy i poluje na mnie deszcz




Odautorsko

Wątki: Clemence, Addison, Lysse. Przepraszam wszystkich, których olałam, ale więcej wątków nie przyjmę.

13 marca 2015

Can't let the darkness blind us.



~ ~ ~ * ~ ~ ~
- Tę.
- Ale ona... Ona jest ślepa.
- Nie szukam sokoła, tylko sowy.
- Ale ta sowa nie spełnia pańskich wymogów. Nie będzie w stanie robić tego, czego pan oczekuje.
- Owszem, będzie.
- Nie wiem czy pan jest świadom tego, co do pana mówię. Ona niedowidzi.
- To pani niedowidzi, jeśli nie dostrzega pani potencjału tego ptaka. Ma uszkodzony wzrok, nie skrzydła. Czasami trzeba przełamać barierę ograniczającą i wykształcić w sobie dodatkową umiejętność, by jakoś dać sobie radę, zastępując nią tą drugą cechę, niedoskonałą i niepotrzebną.
- Ależ jest pan nieczuły. To przecież tylko biedny ptak, który potrzebuje opieki, a przez swą wadę nie posiada żadnego zmysłu orientacji. Nie da sobie rady.
- Nie jestem nieczuły. Jestem z Durmstrangu. W Durmstrangu po prostu uczą wytrwałości, hardości ducha i pracy nad niedoskonałościami.
- I co, zamierza pan się poświęcić, żeby nauczyć tego tej sowy?
- Nie zamierzam. Sama da sobie doskonale radę.
- Jak może mówić pan takie głupoty?
Uśmiechnął się delikatnie.
- Jeśli całe życie siedziało się w klatce i raz poczuło się smak wolności, to nigdy już nie pozwoli się na to, by ponownie wepchnięto nas do tej klatki.
Kobieta uniosła brew i zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
- A co, siedział pan kiedyś w takiej klatce?
Spojrzał na małą sowę o oczach barwy rozgwieżdżonego nieba i westchnął cicho, opuszkami palców muskając ograniczające swobodę jej ruchów metalowe pręty.
- Siedziałem. Potem byłem wolny i był to najpiękniejszy ze wszystkich okresów w całym moim życiu... I dałem się złapać. Znowu tkwię w miejscu, starając jakoś wyplątać się z tych sideł. W obecnym położeniu jednak niestety pozostaje mi tylko modlić się o jakiś cud. Dlatego potrzebuję sowy.
- Jest pan szamanem innego wyznania i będzie ją pan składał w ofierze?
Na ten komentarz roześmiał się krótko i pokręcił z rozbawieniem głową.
- Nie. Jestem woźnym w Hogwarcie. A ta mała sówka z pewnością idealnie nada się na mojego szpiega.
Kobieta westchnęła zirytowana, zaciskając dłonie w pięści i próbując uspokoić drżący z nerwów głos.
- Ta sowa jest ślepa.
- Tak samo jak pani. I kółko się zamyka. Więc może zamiast marnować czas powie mi pani ile płacę...?
~ ~ * ~ ~

- Proszę, proszę, proszę, kogo my tu mamy? Nocne spacerki, co? Właśnie zarobiłaś kolejne minus czterdzieści punktów dla swojego domu. Czekaj, Ciebie lubię... Minus pięćdziesiąt. A jak pójdziesz grzecznie do łóżeczka spać, to może nawet ominie Cię szlaban. Ale tylko może. Proszę, nie róbmy ze mnie miłosiernego samarytanina. Jeszcze nie jestem gotów na stawianie mi pomników w korytarzu.

~ ~ * ~ ~

- Cała kartoteka jest tutaj - szepnął, wyciągając w jego stronę niewielki, zardzewiały kluczyk. - Do Twoich obowiązków należy teraz sumienne prowadzenie jej. Bezpieczeństwo szkoły spoczywa w Twoich rękach. Lista przedmiotów zakazanych była przeze mnie uzupełniana starannie i dokładnie przez wiele lat. Mam nadzieję, że nie splamisz dobrego imienia woźnego Hogwartu i nie zaniedbasz swoich obowiązków. Wybrałem Cię, Northug. Mogłem nie zgodzić się na tę zmianę, ale jednak dostąpiłeś tego zaszczytu. Musisz mi obiecać, że będziesz robił wszystko dokładnie tak, jak Cię nauczyłem. Wierzę w Ciebie, synu. I pamiętaj... Ciężka praca i ból to najlepsi nauczyciele. Obiecaj, że o tym nie zapomnisz, kiedy będziesz wymierzał tym plugawym niewdzięcznikom te wszystkie kary. Muszę mieć pewność, że dobrze robię... Muszę...
- Spokojnie, panie Filch. Oczywiście, że obiecuję. Nie zawiodę pana.
- Znakomicie, synu... Znakomicie.
~ ~ ~ * ~ ~ ~


BUM | BUM
Wychowanek Durmstrangu | Czarodziej czystej krwi | 30 na karku | Marzenia schowane w pokrowcu od gitary | Zamknięta droga | Tajemnica | Skandynawia
Nigdy nie śpi | Hektolitry kawy | Irytek największą zmorą (pozdrawiam!)
Postrach pierwszaków | Radość czerpana z uczniowskich kłamstewek | Sumienny, surowy | Za dnia cichy obserwator | Nocą ninja | Wyrasta spod ziemi
Natt, koszmar nocnych marków, odrobina magii i wykształcona umiejętność echolokacji Donośny skrzek oznajmiający, że zaraz zjawi się Evan
Uśmiech dla buntowników, którym sam kiedyś był.
Więcej sekretów.

* * *
Mnie już znacie. Karta będzie przerabiana. Powiem cześć :)
Nie planowałam tego wizerunku. Nie rozszarpcie mi Jarka.
Jared Leto | W tytule i w tekście Our Last Night - Same Old War
Kochajmy się i nienawidźmy. Pozdrawienia dla Addie.

12 marca 2015

I know I took the path that you'd never want for me.




Fabian Coletti
VI rok | 26 maja | Hufflepuff | włos z ogona jednorożca, magnolia, 10 ? cala, | korzenie francuskie, włoskie i brytyjskie | Sherlock i Watson | patronus niewyczarowany | boginem się nie chwali | ścigający
music
Masz siedem lat, a twoi rodzice znowu wyjeżdżają w sprawach biznesowych do Włoch. Rozumiesz to, w końcu są ludźmi kariery, a to, że wprowadzili na rynek magiczny kilka nowych marek latających mioteł pozwala ci na życie w dostatku, w pięknym, staromodnym dworku, otoczonym lasem i ogromną przestrzenią. Jednak gdybyś mógł wybierać, zdecydowanie wybrałbyś życie w niewielkim mieszkaniu, z mamą, która opiekowałaby się tobą o każdej porze dnia i nocy i ojcem, który wracałby do domu z pracy, witał z tobą piątką przybitą w progu. Chciałbyś mieć pieska, jednego, małego, a nie stadninę z końmi i kilka rasowych kotów, hodowanych dla zysku.
Masz siedem lat, a oni znowu zostawiają cię pod opieką wujka i opuszczają dom, uprzednio całując twoje policzki i mierzwiąc włosy. Na samą myśl o wujku twoje ciało pokrywa gęsia skórka, a po kręgosłupie pędzą silne, wstrząsające twoim drobnym ciałem dreszcze. Nie chcesz spędzić kolejnych kilku dni z nim. Nie chcesz zasypiać w akompaniamencie roztrzaskiwanych butelek wykwintnych trunków. Musisz być posłuszny i robić wszystko, co ci każe, bo inaczej się zdenerwuje. A nie chcesz, aby pojawiły się kolejne. Nie możesz nic mówić rodzicom, bo wujek już zdążył powiedzieć, że zrobi ci krzywdę, jeśli coś wygadasz, a przecież nawet, gdy nic nie mówisz, to nie cofa się przed gaszeniem na twoim ciele mentolowych papierosów.
Teraz masz szesnaście lat, a twój charakter ukształtowany został przez każde uderzenie zadane przez tego mężczyznę, każde kłamstwo, które powiedziałeś swoim rodzicom, każdy ból, który im sprawiłeś, szczególnie wtedy, gdy wyprowadziłeś się z domu, aby zamieszkać u babci.
Masz szesnaście lat, a koszmar, który trwał przez całe dzieciństwo w końcu się skończył, piętnując cię na resztę życia. Boisz się ludzkiego dotyku. Nie zdejmujesz nigdy koszulki, bo co wydarzy się, jeśli ktoś zobaczy twój tors pokryty wieloma, okrągłymi, nabrzmiałymi bliznami, lub plecy, które pokrywają szerokie szramy od sznura, którego często używał. Uśmiechasz się, ale ten uśmiech nie sięga oczu. Bawisz się, ale zawsze wzdrygasz się na widok papierosa w cudzej ręce.
Masz szesnaście lat i chciałbyś nauczyć się kochać, ale to za trudne, aby zdziałać coś samemu.
Now remember when I told you
that's the last you'll see of me
Remember when I broke you
down to tears
I know I took the path that you
would never want for me.
I gave you hell through all the years.

Hello! Tym razem nie niezdara, a smutasek :3
Nie lubimy wymyślać, ale lubimy zaczynać, nawet jeśli nie jest to konieczne.
Twarzyczki użyczył Luke Pasqualino ?

Nemesis is as a matter of karma


Zagryzła wargę i w ustach poczuła smak krwi, ale kiedy tylko otworzyła oczy, już wiedziała, że to wydarzenie nie było niczym więcej niż ułudą. Nie mogłaby zacząć widzieć rzeczywistości taką, jaką w istocie była, a nie jaką się zdawała, skoro od zawsze zmagała się z problemem odróżnienia prawdy od fikcji. Miewała sny – sny, które nie były prorocze, ale które stawały się źródłem kłopotów, bo nie miała pewności, czy pewne sytuacje zaistniały jedynie w nocnych fantazjach, czy zaszły na jawie.
Czasem ogarniało ją przejmujące uczucie déjà vu, a wtedy uśmiechała się nikle i mawiała, że do jej jaźni, nieprzerwanej przecież, bez początku i końca, dobija się pamięć o poprzednich wcieleniach, ale nie była pewna, czy w to wierzy. Zbyt wiele kryła w sobie wątpliwości i złych nawyków, by czemukolwiek zawierzyć w pełni, ale jednocześnie tybetański buddyzm za mocno był w niej zakorzeniony, by umiała go w pełni odrzucić. Wiedziała, że powinna była, wyczyściwszy karmę, przerwać sansarę, osiągając nirwanę lub nawet podążyć dalej i zyskać pełne oświecenie, ale świadomość nie przekładała się na praktykę. Wówczas musiałaby zaprzeczyć pustce i chaosowi, a miała wrażenie, że wyrzekając się tego, wyrzekłaby się siebie. Pomieszanie – nim właśnie była. Od dawna na granicy dwóch światów i dwóch kultur, z głową ciężką od różnych tradycji, zwyczajów i filozofii, bez możliwości dookreślenia się.
Kiedyś chwyciła różdżkę w dwie dłonie i przełamała ją na dwoje. Było to przejawem jej credo, manifestem tego, czemu jako jedynemu potrafiła zawierzyć w pełni. Nigdy nie zwątpiła w potęgę umysłu, a skoro głosiła, że największą mocą, jaką dysponuje ludzkość, jest mądrość i rozwój, zdołała udowodnić, że wobec tego dla niej nawet najważniejszy dla czarodziejów artefakt jest niczym. Później nie łamała już różdżek, ale choć rozumiała ich wartość, nie przywiązała się do własnej. Zbyt często wsuwała dłonie w popiół, jedyną pamiątkę po tym, co strawił ogień, lub przyglądała się roztopionemu woskowi, który jeszcze przed chwilą był zrobioną przez nią świecą, by mogła przywiązać się do jakiegokolwiek z natury nietrwałego przedmiotu. Ale tego, co miała w głowie, nie mógł odebrać jej nikt.
Mam szczęście, ale zyskałam je w uczciwej wymianie. Umrę młodo, powiedziała pewnego dnia tonem wskazującym na nikłą zawartość powagi w wypowiedzianych przed chwilą słowach, jakby były one tylko – być może niestosownym i na pewno mało zabawnym, ale jednak – żartem, ale coś w wyrazie jej twarzy sprawiło, że nie można było z całą pewnością odrzucić ewentualności, która głosiła, że w tych dwóch zdaniach tkwi jakaś prawda. Zdarzyło się to w trakcie złych dni, kiedy zbliżała się pełnia Księżyca, a wówczas Valancy zawsze stawała się dziwnie drażliwa, zaczynały jej przeszkadzać drobiazgi niewyczuwalne dla innych, a zamiast się uśmiechać, błyskała bielą zębów. 
Jej mama lubiła parafrazować słowa Paracelsusa i tak też mawiała, że wszystko jest stałe i nic nie jest stałe. Valancy była niezmiennie zmienna, stale niestała. Niespójna spójność i spójna niespójność.

Valancy Edgeworth
pięć lat w Anglii (Londyn), sześć lat w Indiach (Shimla), siódmy rok w Hogwarcie (Ravenclaw)

Patchwork sierścią zszyty

But what's puzzling you

Czasem – kiedy przepychała się przez tłum uczniów zalegających na korytarzach – przymykała oczy i wyobrażała sobie, że znajduje się nie w Hogwarcie, ale przeciska się między ludźmi i straganami postawionymi na targu w Shimli. Czasem – kiedy spóźniona biegła na lekcję drogą na skróty – wydawało jej się, że skacze nie po hogwarckich schodach, ale znów porusza się po dachach niskich domków i stromych zboczach Shimli. Czasem – kiedy patrzyła na leniwych uczniów, którzy żebrali o możliwość spisania pracy domowej – miała wrażenie, że ogląda nie hogwartczyków, ale wszechobecne w Shimli małpy, które wciąż próbowały wyłudzić jedzenie. 
Kiedyś powiedziała, że gdyby nie fotografie i zapiski w tekstach, obawiałaby się, że Shimlę jedynie wymyśliła. Momentami zdawało się, że wyobraźnia była jej przekleństwem. Spośród trzydziestu sześciu milionów hinduistycznych bogów nie znalazła żadnego, który potrafiłby jasno rozgraniczyć rzeczywistość od fantazji. Więc bywało i tak, że dwie płaszczyzny przenikały się. 
Pojawiam się i znikam, mawiała i nie potrzebowała magicznych sztuczek, by uczynić to stwierdzenie prawdziwym. Opanowawszy umiejętność bezszelestnego poruszania się, niespodziewanie pojawiała się tam, gdzie nikt jej nie chciał, i uśmiechała się w tak niejednoznaczny sposób, że nikt nie wiedział, jak interpretować tę minę. Czy jej rozbawione oczy mówiły: Ćś, to będzie nasza tajemnica, czy wyrażały niemą groźbę: Zapamiętam to sobie, nie wiadomo. Zanim ktokolwiek zdążył zapytać, już jej nie było. 
A kiedy zbliżała się pełnia Księżyca, nadchodziły złe dni. W trakcie nich Valancy nie śmiała się, a zamiast uśmiechu pokazywała zęby. Nagle zaczynały przeszkadzać jej pewne dźwięki, do szału doprowadzały niektóre zapachy. Chodziła rozdrażniona, a na obiad jadła krwiste steki, choć zazwyczaj spożywała bezmięsne posiłki. Zdarzały się też dni, kiedy popadała w nostalgiczno-niecierpliwy nastrój i nie umiała usiedzieć na miejscu. Gdy wreszcie się zatrzymała, patrząc w księżyc, szepnęła: Wiesz, najgorszym byłoby popaść w schemat. Brzmiało jak wstęp do rozmowy, ale nie pociągnęła wątku, nie rozwinęła myśli, a zamilkła, jakby celowo tworzyła niedopowiedzenia. 
Bo właśnie taka (chyba) była. Niedopowiedziana.
Valancy Edgeworth
pięć lat w Anglii (Londyn), sześć lat w Indiach (Shimla), siódmy rok w Hogwarcie (Ravenclaw)



8 marca 2015

"I'm bad behavior but I do it in the best way"

Scorpius Hyperion Malfoy
Slytherin – 11 września 2004 – VII rok – krew czysta – 12 cali, włókno ze smoczego serca, świerk – wierny przyjaciel i towarzysz do butelki Ognistej – patronus: fretka – bogin: nieznany – Lucyfer – bi, bo po co się ograniczać? – Klub pojedynków – Klub eliksirów – Kiedy nikt nie patrzy, gra na skrzypcach  - eliksiry - OPCM - zaklęcia - zielarstwo - astronomia - transmutacja

                Czy jest Ognista na sali?
Zawsze pierwszy chętny do imprezy. Wyczuwa butelkę Ognistej niczym dementorzy swoje ofiary. Gdyby skok w ogień oznaczał rozkręcenie imprezy, prawdopodobnie zrobiłby to z uśmiechem na ustach. Pewnie przy okazji oczarowałby przynajmniej kilka osób obu płci, a przynajmniej sam jest o tym święcie przekonany. Bo kto nie chciałby Scorpiusa?
                Tylko nie mówicie ojcu.
Nigdy nie lubił, kiedy ktoś próbował nim sterować. Na uwagi ojca, na temat jego zachowania bądź ocen jedynie wywraca oczami i udaje, że nie słyszy. Przecież dobrze się uczy! (No może nie ze wszystkiego, ale czy to jego wina, że historia magii automatycznie wywołuje śpiączkę, a na zielarstwie po prostu się nie zna?) Jego miłością są pojedynki i latanie na miotle, chociaż jakoś nigdy nie ciągnęło go na boisko. Oczywiście tego ostatniego jego ojciec też nie pochwala, bo przecież stać go na więcej! W sumie jedyne, co jego ojciec w nim pochwala, to właśnie przynależność do Klubu pojedynków i zainteresowanie eliksirami.
                Ja tu jestem królem!
Przechodząc przez szkolny korytarz puszy się jak paw, przecież każdy musi wiedzieć, że idzie Scorpius! Oczywiście dla efektu dziewczyny powinny mdleć, a panowie zapominać, jakiej to byli orientacji. Czy ktoś jeszcze pamięta olśniewający uśmiech Glideroy’a Lockharta? Odpowiedź brzmi nie! On uśmiecha się miliard razy lepiej, a przy okazji podbija serca samym spojrzeniem. Ale nie łudźcie się, jeszcze nigdy się nie zakochał. Niepotrzebny mu związek, a powszechna miłość napływająca ze wszystkich stron. I niech ktoś mu powie, że jest w błędzie, oj Scorp wtedy pokaże pazurki. Ktoś go odrzuci? Tym bardziej musi owego ktosia poderwać! Ktoś go zlekceważy? To zadziała różdżką! Musi być w centrum zainteresowania, nieważne czym to zainteresowanie będzie wywołane.
                Mogę iść poromansować z poduszką?
Bezsenność chorobą zawodową, bo kiedy spać, skoro jedynie po nocach robi prace domowe? A po co robić te zadania za dnia, skoro musi spełniać powinności ślizgońskiego króla? Kawy też się nie napije, w końcu to najwstrętniejszy napój pod słońcem! Zawsze jest nadzieja, że odeśpi na porannej lekcji, ewentualnie na nią nie pójdzie. 

6 marca 2015

Powiązania

Jung Jeonghwa - bez zdolności magicznych - † 2002-2020

Zawsze nadawała ludziom miliony przezwisk, obdarzała ich własnoręcznymi wypiekami i była gotowa w każdej chwili stanąć w obronie mniejszych i uciśnionych. Sprowadzała do domu każdego porzuconego i zaniedbanego kocura i głośno domagała się od świata jakiegokolwiek, nawet najmniejszego zaangażowania. Irytowała się, kiedy spotykała się z objętością i biernym zaakceptowaniem rzeczywistości, sama bowiem cierpiała na kompleks Mesjasza. Wierzyła, że w pojedynkę uda jej się zbawić cały świat, a jedyne co jest w stanie ją powstrzymać to starość. Nie przewidziała, że najpierw trzeba dożyć do starości, aby móc ją zasmakować. W ostatnich chwilach życia myślała tylko o tym, co stanie się z biednym wróblem ze zwichniętym skrzydłem, którego dokarmiała codziennie na podwórku i młodszą siostrą, która zawsze przypominała jej zbłąkanego lisa, nie mogącego znaleźć swojego miejsca na świecie.

5 marca 2015

cause i'm only a crack in this castle of glass

Bellamy Sangster
17 lat | 13 listopada | VI rok | Gryffindor | różdżka 11 i pół cala, drzewo różane, rdzeń z szpona hipogryfa | wilkołak od urodzenia | pałkarz | patronusem piesiec | bogin | odziedziczony po ojcu naszyjnik | heterochromia | Azyl
Niepozorny wygląd? Tylko kilkoro osób zapytało go czy jest geniuszem w dziedzinie alchemii i był w stanie stworzyć Kamień Filozofów. Drobny? Cóż, mama mówiła, że ojciec nie należał do najwyższych. Całkiem dojrzały? Wydarzenia nauczyły go, jak powinien podchodzić do życia. Genialny aktor? Musi, bo ludzie odkryją jego tajemnice. Zakłamany? Kłamstwa stanowią fundament jego jestestwa. Stawiają mur naprzeciw nieprzyjemności losu. Skryty? To właśnie od tego wszystko zależy. Niezdarny? Przecież nie każdy potrafi trzy razy w ciągu dnia spać ze schodów! To się powinno chwalić! Nieśmiały? Każdy dzień jest walką o przetrwanie, a jego najlepszą metodą na to, jest ukrywanie się w cieniu nieśmiałych uśmiechów, uroczych rumieńców i przygryzanej wargi. Beznadziejny tancerz? Próbowali go nauczyć, ale misterny plan spalił na panewce. Psuja? Jego dłonie po prostu mają talent do… pozbywania przedmiotów ich pierwotnego przeznaczenia. Bezsenność? To taki pakiet z likantropią. Pijaczyna? Chyba trafił na złe towarzystwo. 

"Don't get too close, it's dark inside"

Dorian William Finn

VII rok / 16 lat / urodzony 21 kwietnia 2005 / Slytherin / drugie imię po dziadku / oczy bardziej niebieskie, niż woda na Lazurowym Wybrzeżu/ włosy czarne jak dusza Voldemorta/ krew czystsza niż talerze przed ucztą powitalną / różdżka czternastocalowa, cis, rdzeń z pióra z ogona feniksa /"Dziewczyna, chłopak, wszystko jedno!"/ animag & patronuslis /"Miłość? Co to? Lepiej chodźmy się zabawić!"/ bogin – nigdy się nie przyzna, przecież niczego się nie boi! Czemu jeszcze o to pytasz? Tlen marnujesz! (I nigdy nie powie, że najbardziej się boi ojca) / starszy brat – jak mu stale powtarzano, zakała rodziny / Skrycie chciałby być Mrocznym Jedi, tylko nikomu nie mów. /"Ja nie dam rady? JA?"/"Kaczki to zło wcielone!"/ Wróg Numer Jeden / OPCM / eliksiry / transmutacja / zielarstwo / zaklęcia / starożytne runy / astronomia



Przekonanie, że jest najlepszy narodziło się w nim jeszcze przed otrzymaniem różdżki. Nie, żeby rodzice jakoś specjalnie zajmowali się nim za dzieciaka ani w późniejszych latach, nigdy nie odczuwali potrzeby wykazywania inicjatywy, chyba, że akurat powtarzali mu jak ważna jest czystość krwi, że żadna magia nie jest tak naprawdę zła i wychwalali dom Salazara Slytherina. Ojciec nawet znajdował czas, żeby podszkolić go z dziedzin magii, które w Hogwarcie były (według niego) w sposób niewybaczalny pomijane. Mimo to nie posłali go do Durmstrangu, jak starszego brata, prawdopodobnie miało to związek z awansem ojca, a posłanie syna do szkoły o tak wątpliwej reputacji mogło budzić pewne podejrzenia. Tak samo uczono go, że powinien być dumny ze swojego pochodzenia, ale dla dobra własnego sukcesu, nie powinien wszystkim się chwalić, że dziadek siedzi w Azkabanie, za posiadanie Mrocznego Znaku na lewym przedramieniu. No cóż, przegryw, musiał sobie sam zadbać o szacunek wśród uczniów, ale się udało.Pojęcie takie jak miłość, w jego przekonaniu, było czymś abstrakcyjnym, niegodnym jego uwagi. Po co mieć czekoladkę, skoro na świecie jest tyle pełnych pudełek? No właśnie. Rodziny też się to tyczyło. Może trochę bardziej lubił dziadków, ale było to wynikiem przysyłania mu na święta ciasta wiśniowego i pokaźnego stosu prezentów. Rodzice od zawsze wymagali od niego szacunku, a brat... Tego upierdliwego uosobienia wszystkiego, czego Dorian nienawidził, nigdy nie tolerował. Był z siebie dumny, kiedy jeszcze w wieku trzech lat wybił mu kilka zębów. Oczywiście od tego czasu nauczył się o wiele lepszych metod krzywdzenia i sprawiania bólu. Żyje w przekonaniu, że jest naprawdę szczęśliwy. Zawsze dostawał to, czego chciał, a z czasem dawano mu coraz więcej wolności. Tak naprawdę, jeśli jego ojciec był pewien, że Dorian świetnie wykonuje jego polecenia, wszystko było mu wolno. Może właśnie dlatego tak bardzo bał się go zawieść? Oczywiście nigdy tego nie przyznał. Wolał otaczać się grubym murem, spychać uczucia gdzieś w ciemny kąt i zapominać o nich na tyle, na ile się dało. Nie chciał pozwolić, żeby ktokolwiek wiedział, że on też może się poddawać takim słabościom, a z czasem chyba sam o tym zapomniał. Łatwiejsze stało się wyładowywanie się na inne sposoby. Rzucenie uroku na jakiegoś irytującego ucznia, zrobienie komuś na złość, weekendowa przygoda i późniejsze odrzucanie dziewczyny bądź chłopaka zawsze wydawały się sprawdzać. Zapominanie z kim spał z czasem stawało się tak łatwe, jak oddychanie. Mimo to nadal znajdowały się kolejne osoby, które w jakiś podejrzany sposób do niego lgnęły i robią to nadal, chociaż on uparcie otaczał się murem chłodnego uśmiechu, sarkastycznych uwag, wrednego usposobienia, traktowania każdego z osobna jak idiotę i rzucania przekleństw na wszystkich, którzy próbowali dotrzeć do jego prywatności. Ewentualnie może jeszcze nakłamać. Szybko też nauczył się kreatywnego zmyślania. Nawet nie wyczujesz, że w tym, co mówi nie ma ani trochę prawdy.Nie próbuj wątpić w jego zdolności. Przyjmie każde wyzwanie i z zadowoleniem pokaże, że się mylisz, frajerze! Przecież jest Panem Idealnym, on nie da rady?I nigdy nikomu nie powie, że kiedyś udawał Lokiego z „Thora” czy Dartha Vadera ze „Star Wars”. Przecież on nie wie czym są mugolskie filmy! I lepiej go nie denerwuj, bo jakiś lis nocą przekradnie ci się do dormitorium i rozszarpie wszystkie ubrania.Może komuś uda się go oswoić? 

gg: 12509729 (całe życie na niewidocznym)
Ps. Różdżka całkowitym przypadkiem podobna do tej, którą dzielnie zabijała nasza ukochana księżniczka T. M. Riddle, starałam się jakoś dopasować do pana powyżej, a inne fajne połączenia miały zawsze jakieś "ale", łeh ;-;
Nie mam życia, co chwila tworzę jakieś dziwne "rzeczy", podobno nazywa się to pisanie. Mogę czasem nieogarniać, odpisuję, kiedy daję radę, ale w razie czego można się przypomnieć.

Tag, boję się nieznajomych. Mogę gadać rzeczy dziwne i niezrozumiałe. 

Dziewic­two po­wodem do chlu­by było. Dziś piętnem in­ności znaczone.


Gregorius Cavendish
VII klasa | Slytherin | prefekt naczelny | czysta krew 
Coś poszło nie tak. Był przecież dobrym dzieckiem, błyskotliwym i rezolutnym, zawsze roześmianym. Marzył, by zostać znanym twórcą zaklęć, by zostać Krukonem, siedzieć przy udrapowanym na niebiesko stole i grać w szachy czarodziejów, a bibliotekę nazywałby drugim domem. Drobnej budowy jedenastolatek ciekawy świata i bez żadnych uprzedzeń, może nieco zarozumiały ale kto by taki nie był pochłaniając takie ilości książek? Miał zostać przydzielony do Ravenclawu. Jak matka, która wychowała go samotnie i którą kochał ponad wszystko – to właśnie ona jest odpowiedzialna za jego szczęśliwe dzieciństwo, za rozbudzenie w nim poszukiwacza przygód. To właśnie ona była przy nim kiedy się bał ciemności, pomagała mu kleić kartonowy zamek i opowiadała najpiękniejsze baśnie. Kupiła mu kota, którego zabrał do Hogwartu i ochrzcił mianem najlepszego przyjaciela. On i Merlin mieli zagłębić każdą tajemnicę Szkoły Magii i Czarodziejstwa, a osoby dopiero co poznane w Ekspresie Hogwart podczas pierwszej podróży miały zostać współtowarzyszami różdżek.
Coś zdecydowanie poszło nie tak, bo obecnie daleko mu do tego chłopczyka sprzed laty.
Kiedy wystąpił ponad szereg by dostąpić zaszczytu Ceremonii Przydziału, już wzrokiem zaklepał sobie miejsce wśród nowych przyjaciół przy stoliku Roweny ale uśmiech z twarzy zszedł mu kiedy Tiara jednym słowem zniszczyła całe jego życie - Slytherin. Poczuł się wtedy jakby ktoś walnął go mocno w twarz, aż spadł ze stołeczka i stał się pośmiewiskiem wszystkich zgromadzonych. Powstrzymywał łzy, w nocy się nimi dławił aż w końcu coś w nim pękło. Slytherin, dom jego ojca. Związek romantycznej Krukonki i bestialskiego Ślizgona nie mógł zakończyć się niczym dobrym, im nie był pisany happy end. Niewinny chłopiec przepadł, marzenia roztrzaskały się o posadzkę Wielkiej Sali w asyście śmiechów i jego własnego przerażenia. Kiedy wrócił do domu na wakacje po pierwszym roku, zamknął się w pokoju i nie chciał wyjść. Bał się, że dostrzeże w nim osobę, która tak bardzo ją kiedyś zraniła. Walka z własnymi słabościami, zakończyła się fiaskiem. Obiecał, że nie będzie taki jak ojciec, a teraz koszmar stał się rzeczywistością i kiedy stoi na przeciwko bogina widzi siebie jako idealną kopię swojego tatuśka, nawet ten drwiący półuśmiech odziedziczył po nim. Ponoć Tiara się nigdy nie myli. Wystarczyły pierwsze trzy lata by jego prawdziwa natura wykiełkowała, altruistyczna natura została wyparta przez samolubność i poczucie wyższości - ale tak by się nie stało, gdyby został przydzielony gdzie indziej, był o tym święcie przekonany. Zgorzkniały pielęgnuje w sobie nienawiść do otaczającego go świata, który kiedyś tak bardzo admirował. Najbardziej nielubiany wśród przedstawicieli swojego domu, przesadnie zamknięty i despotyczny, mistrz wystrzeliwania partyjskich strzał, szczycący się dziwnym poczuciem humoru. Nie odpisuje na listy matki, unika kontaktu z nią za wszelką cenę a w kufrze piętrzą się nigdy nie wysłane listy do niej. Nie jest już marzycielem pragnącym poznać świat, stał się Ślizgonem z krwi i kości. Jak ojciec. 



Max Schneider.
Gadu-gadu : 50339065
Wątki z : Blanche Foucault, Dorian Finn, Flynn Stewarr, Lysee Rookwood, Bellamy Sangster, Gabrielle Nott, Ira Hemsworth, Lena Morris, Addison Hallaway, Carter Rhodes, Colin Turcotte ♥ , Lizzie Madley, Maeve Flower, Sophie Jones, Tony Weyt, Mackenzie Deller - jak kogoś zapomniałam, pisać! 

Gdzie jest wątek?!

1 marca 2015

003. Egzystencjalny paw

Gray - za zbetowanie. 
Persowi - za Louise.
Koncernom - za nikotynę. 

 Wstęp 

- Jesteś idiotą, Brotherhood - spomiędzy nerwowo ściśniętych warg białogłowej wydobył się syk tak parszywy, że chłopak poczuł jak zimny dreszcz przechodzi przez całe jego ciało. Uniósł wzrok i natychmiast spuścił go z powrotem napotykając jej wściekłe spojrzenie. W odzyskaniu odwagi nie pomogło mu nawet jego własne nazwisko powtarzane w myślach jak mantrę. On, prawie dwumetrowy dziewiętnastolatek o czarnych jak węgiel włosach i ciemnej karnacji. Pod obcisłą koszulką rysowały się napięte mięśnie, które wyrobił na wielogodzinnych treningach Quidditcha. Był wysportowany i silny. W Hogwarcie nie było nikogo, kto by mu zagrodził drogę lub próbował podkopać autorytet. Wystarczył jeden cios Dorrowa Brotherhooda, żeby przeciwnik padł na ziemię jak długi. Przed tym nazwiskiem drżeli pracownicy Ministerstwa Magii w Dziale do Spraw Czarodziei, a syn poszedł w ślady ojca i idealnie naśladował nastrój, w jaki wpadali przebywający w pokoju, gdy do niego wchodził. Milkli, stawali się niepewni. Popadali w drażniący ich ego strach, którego nie umieli opanować, bo w spojrzeniu mężczyzn było coś co nakazywało się bać. Wzbudzało niepokój do tego stopnia, że nawet umysł ich zdradzał podszeptując najgorsze wizje, w których skrzętnie skrywane tajemnice wychodziły na jaw, rodowe pieniądze przepadały, a rodziny dopadała bieda i poniżenie, bo nikt nie zasługiwał na śmierć. Brotherhoodowie wierzyli, że śmierć jest luksusem, na który niewielu może sobie pozwolić. Dorrow samą swoją posturą przewyższał Blanche o połowę i gdyby chciał mógłby powalić ją jednym ciosem, mimo to usłużnie słuchał jej poleceń i przyjmował wyzwiska. Było w niej coś, co oblewało go potem przypominając najczarniejsze noce w jego życiu. Bał się jej i mógł tylko śmiać się gorzko na myśl, że ten jeden raz role się odwróciły i to on był ofiarą, a nie oprawcą.
Blanche podeszła do stołu, którego blat obito metalem, dzięki czemu łatwo można było zmyć z niego krew i pozbyć się niepotrzebnych części i fragmentów ciał. Na nim właśnie badała ciała i warzyła eliksiry. Tu skupiał się jej cały świat, a teraz mógł on runąć niczym domek z kart. Popatrzyła na leżące na stole ciało zakładając fartuch i zawiązując go nad karkiem.
- Tak czy siak trzeba pozbyć się ciała - stwierdziła Louise Wagner. Stała cały czas opierając się o drzwi i obserwowała uważnie jak jej przyjaciółka nerwowo skubie dolną wargę zastanawiając się nad wybrnięciem z sytuacji. Pierwszy raz widziała ją w stanie, który wskazywał na poddenerwowanie i być może lekki niepokój, świadczący o tym, że jeszcze nie wie jak wyjść z opresji. Blanche spojrzała na nią krzywo i zmrużyła oczy, uśmiechając się kwaśno.
- Cóż za cela uwaga - mruknęła kąśliwie poprawiając białe włosy, żeby nie wpadały jej do oczu. Zlustrowała zwłoki od góry do dołu i odsunęła się od stołu. Wyciągnęła z szuflady biurka kartkę papieru i piórem zapisała na niej kilka pozycji, po czym podała ją chłopakowi. Darrow przeczytał wszystko po kolei, a wyraz jego twarzy stawał się coraz bardziej posępny. Nie były to składniki łatwo dostępne i ich zakup z pewnością zwróci uwagę ciekawskich oczu.
- Załatw to jak najszybciej - powiedziała. - I zanim tu przyjdziesz spraw, czy nikt cię nie śledzi. Jakoś nie marzy mi się trafić do Azkabanu przed dwudziestką. Brotherhood przytaknął głową. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale Foucault wydawała mu się najlepszą osobą do pomocy w pozbyciu się zwłok. Teraz nie był nawet pewny czy dobrze zrobił. Dziewczyna zajmie się tym w stu procentach, ale cena jaką będzie musiał zapłacić może przekroczyć jego możliwości. Ta myśl przemknęła mu przez głowę gdy trzasnęły za nim frontowe drzwi, w chwili, kiedy nie było już drogi powrotnej. Splunął na brukowany chodnik i kątem oka dostrzegł Beatrice stojącą w oknie. Obserwowała go. Westchnął cicho i wcisnął ręce do kieszeni, a furtka sama się przed nim otworzyła. Oddalając się od posesji Foucaultów odnosił wrażenie, że wciąż jest śledzony, ale gdy patrzył za siebie widział jedynie własny cień i czuł fetor swojego strachu. Weź się w garść, kretynie warknął pod nosem i uniósł wyżej podbródek. Był Brotherhoodem, żadna Francuzka nie może sprawić, żeby poczuł się jak śmieć. Nawalił, każdemu mogło się zdarzyć, ale nikt więcej się o tym nie dowie.
- Nie powinnaś się za to zabierać. - Blanche skrzywiła się nieznacznie na dźwięk tych słów. Louise miała drażniący nawyk przypominania jej o ryzyku jakiego się podejmowała za każdym razem, gdy przyjmowała pod swój dach kolejnego trupa czy szykując jedną ze swoich trucizn i sprzedając je na czarnym rynku.
- Lou, możesz wyjść. Nikt nie każe ci tu teraz być - Foucault nie dbała o to, że zimny ton wypowiedzi może nie spodobać się jej towarzyszce. Wagner podeszła do niej, wyrwała przyjaciółce tłuczek z ręki i odłożyła go z głuchym uderzeniem na biurko. Podniosła jej podbródek dwoma palcami i kciukiem przesunęła po policzku wypuszczając spomiędzy warg ciche westchnienie.
- Czasami marzę o chwili, w której przestaniesz stawiać swoje chore pasje ponad mnie i znów będziemy po prostu przyjaciółkami. Dziewczynkami, które były dla siebie jak siostry.
- Chcesz być z powrotem moją siostrą? - w oczach białowłosej pojawił się dziwny błysk. Przykryła swoją dłonią dłoń Louise, którą zmusiła ją do patrzenia wprost na nią. Nie mogąc odwrócić wzroku i przyciśnięta pod mur musiała odpowiedzieć na nieme pytanie, które choć niewypowiedziane wisiało w powietrzu. Dokonać wyboru pomiędzy miłością do przyjaciółki, a pasją krwi. Usta Louise spoczęły niemalże na jej wargach, ale poczuła tylko ciepło jej oddechu i nagle wszystko znikło, przywracając ciału pierwotne zimno. Blanche otworzyła oczy, ale Wagner stała już w drzwiach.
- Niszczysz wszystko za co się zabierzesz, Foucault. Wszystko. - Te słowa nie zostały wypowiedziane ostrym tonem ani nie miały na celu ją zranić, a mimo to zabolały bardziej niż jakiekolwiek obelgi, które usłyszała. Wbiły się w jej serce, bo były słowami, które wypowiedziała do niej jedyna osoba, którą kochała. Nim Blanche zdecydowała się na odpowiedź dziewczyny nie było już w pomieszczeniu. Wzięła z powrotem do ręki tłuczek, którym rozdrabniała liście igłokrzewu i cisnęła nim przez całą długość pokoju. To była krótka chwila, w której emocje nad nią zapanowały. Niecałe pół minuty później ze stoickim spokojem znów mieliła w moździerzu jakby nic się nie wydarzyło, a następnie przystąpiła do rozebrania ciała z odzieży i posmarowania skóry przygotowaną maścią. Wszędzie tam, gdzie ciemnozielona maź oblepiła zwłoki ciało gniło szybciej, w powietrzu uniósł się zapach gnoju. Po godzinie pracy cała twarz, tułów i przednie części kończyn wyżarte były aż do kości. Gdzieniegdzie leżały oderwane mięśnie. Foucault scyzorykiem oddzielała je od reszty ciała i zbierała do miski. Potem spali je zaklęciem. Zgodnie z poleceniem Brotherhooda kości miały zostać jako dowód i pamiątka z jego pierwszej śmiertnelnej potyczki. Zakonserwowała je składnikami, które jej przyniósł pod wieczór. Dziewiętnastolatek ślizgał się na kafelkach, które kleiły się od krwi z ciała. Stanął przy metalowym stole i zatkał nos, bo smród drażnił go niemiłosiernie i dziwił się, że dziewczyna jest w stanie wytrzymać wśród takich zapachów. Najwyraźniej była już do nich przyzwyczajona.
- W czymś ci jeszcze pomóc? - spytał przerywając ciszę. Kości zostały zapakowane do pudełka i postawione na biurku. Blat metalowego stołu wyczyszczony zaklęciem, tak samo jak i kafelkowana podłoga. Blanche pokręciła więc głową i odebrała zapłatę w liczbie tysiąca dwustu galeonów, którą schowała do szuflady.
- Chodźmy napić się lemoniady - zaproponowała i podążyła schodami w górę, wychodząc z piwnicy. Spocony z gorąca i nerwów Dorrow nie sprzeciwiał się. Znał ją wiele lat i czasem próbował patrzeć na nią jak na normalną dziewczynę, ale gdy myślał o Blanche nie widział w niej płci, charakteru, specyfiki. Jawiła się jako Blanche Foucault, wyobrażał sobie jej białe, długie włosy, ciemne oczy, drobny nosek. Nic więcej. Jakby była bezpłciowa, jakby nie mógł spojrzeć na nią z męskiego punktu. Przystawił zimną szklankę do ust i łapczywie wypił całą lemoniadę połykając przy tym kostki lodu, które otarły się o jego zęby wywołując dreszcz. Wiatrak został ustawiony tak, że wiał w ich stronę przyjemnie chłodząc. Temperatura na zewnątrz domu wynosiła prawie czterdzieści stopni, więc nawet w środku robiło się parnie i duszno. W Paryżu dawno nie było takiej pogody, która doprowadzałaby tutejszych mieszkańców do gorączki. Kto tylko mógł uciekał nad wodę lub chował się w klimatyzowanych pomieszczeniach. Blanche nalała im jeszcze raz lemoniady do szklanek. Po tak pracowitym dniu należało im się trochę przyjemności.
- Twoi rodzice wciąż w Londynie? - spytał zagajając rozmowę. Przytaknęła twierdząco.
- Mają wrócić pod koniec wakacji. - upiła łyk ze szklanki odstawiając ją obok na kuchenną wyspę, na której siedziała. Rozpięła koszulę, pozostawiając zapięty tylko jeden guzik i zsunęła ze stóp sandały, chcąc żeby jak najwięcej jej ciała wystawione było pod zimne powietrze wiejące z wiatraka.
- Nadal pracują nad projektem Vujicica? - ściągnął z gumkę z luźno upiętego koka dziewczyny rozpuszczając jej włosy. Blanche otworzyła oczy spoglądając na jego poczynania pytająco, ale nie mówiąc nic głośno. Dzięki temu uniknęła odpowiadania na jego pytanie dotyczące pracy rodziców. Żadne z nich nie powinno na ten temat rozmawiać. Wsunął dłoń w jej włosy i lekko pociągnął sprawiając tym dziewczynie ból, ale nie taki, którego by nie zniosła. Gdy rozpinała guziki koszuli nie sądziła, że Dorrow odbierze to w taki sposób, jednak nie zaprotestowała, głęboko w sercu żałując, że to nie Louise stoi przed nią i rozbiera ją z ubrań.
Pozwoliła mu zostać na noc, a rano zamiast śniadania znów uprawiali seks. Z jednego dnia zrobił się tydzień, podczas którego nie wychodzili z pokoju, leżąc nago w łóżku, oglądając filmy, rozmawiając, jedząc przynoszone przez skrzaty posiłki i pieprząc się nawzajem gdy tylko któreś z nich miało na to ochotę. Wiatrak wiał w ich stronę, a w sypialni dziewczyny panował półmrok. Okna pozostawały zasłonięte zasłonami, chroniąc przed temperaturą na zewnątrz i prażącym słońcem. Gdy leżała pod nim nie czuł się już słabszy. Strach zniknął i z każdą kolejną godziną spędzoną w jej towarzystwie odnosił wrażenie, że cały ten mroczny wizerunek, jaki tworzono wokół niej to najzwyklejsze kłamstwo. Miała kruche ciało, które go pociągało, niezbyt wiele siły, ale ogromny zapał. Lubił słyszeć jak ktoś przez niego krzyczy, lubił zadawać ból, a Blanche mu na to pozwalała rzadziej przejmując kontrolę. Całował jej piersi, drażnił sutki językiem, pocierał je palcami i nagle przestał, przewrócił się na bok i opadł na łóżko. W pomruku Blanche była głośna doza niezadowolenia. Podniosła się na łokciu.
- Dorrow, nie skończyłeś.
- Seks z tobą jest nudny. Nie obraź się, jesteś wspaniała w tym co robisz - dodał szybko wiedząc jak te słowa zabrzmiały – Ale...
- To nie to samo - dokończyła za niego dobrze wiedząc o czym mówi. I jej brakowało w jego dotyku charakterystycznego dla Louise tempa, malinowego zapachu, którym Wagner się perfumowała i śladów jej szminki na ubraniach, którą spierała z bijącym sercem, za każdym razem sprawdzając pranie kilka razy, żeby prawda nie wyszła na jaw.
- Nikomu nie powiem - obiecał, ale dla niej nie miało to znaczenia. Mógłby nawet wywiesić krzykliwy transparent oświadczający, że z nią spał i nie zrobiłoby to różnicy. Louise chciała pewności, że Blanche nie wpakuje się do Azkabanu i nie zrobi nic głupiego, a tego Foucault nie mogła jej zapewnić. Usiadła na brzegu łóżka podnosząc z ziemi szlafrok i zakładając go na ramiona.
- To bez znaczenia – odparła.
- Nie dla Louise - zauważył. Zesztywniała powoli odwracając się w jego stronę z pustym wyrazem twarzy. - Idź, Blanche. Odzyskaj ją - powiedział, zupełnie nie przejmując się zdekoncentrowaniem towarzyszki. Widział wiele kochających się osób, a więź pomiędzy tymi dwiema dziewczynami przez wielu została oplotkowana niejednokrotnie. Spędziwszy z nimi trochę więcej czasu w te wakacje mógł sam przed sobą przyznać, że wszystkie te plotki były prawdą, mimo że zarówno Foucault i Wagner zdawały się być kruchymi pionkami na twardej planszy rzeczywistości, kiedy stawką była ich znajomość. Zaczesał kosmyk jej włosów za ucho i ucałował kącik ust. - Ja muszę odzyskać moją kotwicę - szepnął cicho jakby z żalem.
- Kotwicę - powtórzyła po nim i zaśmiała się gardłowo, zdając sobie sprawę jak dobrze to słowo odzwierciedla rzeczywisty stan. Oboje potrzebowali kogoś kto w odpowiedniej chwili mógł zatrzymać ich w miejscu, przypomnieć o sensie podróży i dać czas oraz powód do zastanowienia. Kogoś, kto trzymał ich w ryzach pomimo sztormów i wiatrów. Kogoś, kto potrafił kochać, a nie był syreną śpiewem kuszącą do rozbicia się o skały. - Kotwicę - powiedziała raz jeszcze szeptem. Położyła się na łóżku obok niego, przykrywając ich obu prześcieradłem. Objęła go, przytulając policzek do jego piersi i pogrążyła się w śnie, śniąc o wzburzonym morzu.

Rozdział 1. Stąpając po niepewnym gruncie

Dotąd blade niebo całe zakryte zostało burzowymi chmurami, które nadeszły znad Atlantyku i zakłóciły spokój paryskich przedmieści głośnymi grzmotami piorunów. Kto mógł, chował się szybko pod taras i zamykał szczelnie okna.
Zza tiulowej firanki wychylała się postać Gabrielle Foucault, która niespokojnym wzrokiem obserwowała zbliżające się chmury. Zbyt mocna ulewa mogła zniszczyć jej dopiero co zasadzone pelargonie, a spędziła cały ranek na przygotowywaniu ziemi pod kwiaty i większość popołudnia na ich sadzeniu. Gabrielle nie lubiła dwóch rzeczy: zwracania się do niej per pani i niszczenia jej pracy. Jeśli burza urwie choć jeden płatek z kwiatów, osobiście wytoczy jej wojnę.
– Gabrielle? – Czyjś głos wyrwał ją z obmyślania planu przeciwko ulewie. Kobieta odwróciła się od okna i spojrzała pytająco córkę. Blanche wdała się w swoją matkę. Odziedziczyła po niej nie tylko władczy charakter i zainteresowanie nauką, ale też jasne białe włosy, granatowe oczy, szczupłą sylwetkę oraz uroczo pyzate policzki. Rysy starszej z pań były jednak bardziej kobiece, a spojrzenie o wiele dojrzalsze. W tym momencie pozbawione też lęku, który krył się w oczach Ślizgonki. Przedłużającą się ciszę pierwsza przerwała Gabrielle.
– O co chodzi, Blanko? – spytała, zdrabniając niewybrednie imię swojej córki. Jak każda matka miała zdolność do wyczuwania niepokoi swoich latorośli i gdy pojawiał się w ich życiu jakiś problem, ona pierwsza to zauważała. Blanche była tak podenerwowana, że nawet nie skrzywiła się na dźwięk zdrobnienia. Zastukała palcami w blat wyspy kuchennej.
– Louise jest na górze – poinformowała matkę. Gabrielle westchnęła ciężko. A zatem o to chodziło.
– W takim razie idź i ją wyproś. Nie może tu być, gdy przyjadą Ravenowie. – Głos kobiety był twardy i nieznoszący sprzeciwu.
– Powiedziałaś jej? – Ton odrobinę zelżał, choć nadal pozostawał surowy. Być może i postawiła dobro rodu ponad szczęście córki, ale nie oznaczało to, że nie przejmowało jej złamane serce Blanche. Dziewczyna pokręciła głową, co Gabrielle skwitowała kwaśnym uśmiechem. – Zatem to jest najlepszy i ostatni moment, żeby dowiedziała się o tym od ciebie. – To powiedziawszy, kobieta odwróciła się z powrotem w stronę okna, klnąc siarczyście, gdy z grubych chmur runęła ulewa.
Kiedy córka wyszła z kuchni, nalała sobie kieliszek wiśniowej nalewki i wypiła ją, oblizując usta ze smakiem. W tym roku wyszła im wyborna.
Każdy krok do sypialni na piętrze był dla białogłowej schodkiem do piekła. Zabawne w tym wszystkim było jedynie to, że niebo znajdował się na parterze, w kuchni, przy matce, a piekło na piętrze, w pokoju, gdzie spała Louise. Otworzyła drzwi niemalże bezdźwięcznie.
W dużym małżeńskim łóżku, cała splątana w pościeli, spała jasnowłosa dziewczyna. Jej blada skóra zlewała się z białym prześcieradłem i tylko pomalowane na czerwony odcień paznokcie wyróżniały się filuternie. Spomiędzy warg Louise wydobył się cichy pomruk.
– Będziesz tak stać? – spytała unosząc się na łokciach i pozwalając, żeby prześcieradło zsunęło się z niej, odsłaniając piersi. Wyglądała niewinnie i słodko, a przy tym ponętnie. Foucault poczuła, jak serce podskakuje jej do gardła; cokolwiek chciała powiedzieć, nie miało już znaczenia.
– Muszę... – urwała w pół zdania, bo żadna sensowna wymówka nie przychodziła jej do głowy, a Louise patrzyła na nią pytająco. W końcu westchnęła, odrzuciła kołdrę, ukazując całość swojego idealnego ciała i założyła czarne figi, co wprawiło Blanche w cichy jęk bólu. Stanęła za plecami Lou i położyła dłoń na jej biodrze, przyciskając dziewczynę do siebie. – Mamy kilka niedokończonych spraw – wyszeptała, owiewając ją gorącym oddechem. Drugą rękę mocno zacisnęła na jej piersi, zębami podgryzła kark. Chciała, by różne części ciała przyjaciółki w tym samym momencie zaczęły odczuwać na przemian ból i przyjemność. Odrzuciła na bok wszelkie troski wraz z chwilą, w której pociągnęła Louise za włosy, zmuszając do klęknięcia i stopą popchnęła ją na twardą podłogę.
– Blanche – Louise zawyła cicho, gdy uderzyła nadgarstkami o ziemię, ale białogłowa uciszyła ją pocałunkiem, a zaraz potem Wagner poczuła jej dłoń w swoich majtkach i wprawne palce, którymi podrażniła najczulszy punkt ciała, momentalnie wprowadzając ją w podniecenie. Z jednej strony była wściekła za takie potraktowanie i nie miała żadnej ochoty na seks, lecz z drugiej poczuła się całkowicie zniewolona; podatna na zabiegi Blanche, nie umiała się sprzeciwić. – Blan... Ouch – jęknęła głośniej niż powinna, wciągając powietrze głęboko do ust. Przyjaciółka weszła w nią niespodziewanie i brutalnie, długimi paznokciami zahaczając o delikatną skórę i sprawiając tym ból, ale ból cholernie przyjemny. Złapała się ręką za ramę łóżka i zaparła piętami na zgiętych kolanach po czym wyprostowała je szybko, odsuwając się od Blanche z impetem i przerywając tę chwilę namiętności. Usiadła, ścisnęła kolana i warknęła:
– Co ty do cholery wyprawiasz? – Rzuciła dziewczynie wściekłe spojrzenie. Foucault wydawała się nieobecna, obojętna, trochę poirytowana. Wstała i rzuciła Louise jej własne ubrania.
– Gabrielle nalegała, żebyś się stąd wyniosła przed przyjazdem Ravenów – oznajmiła zszokowanej przyjaciółce. Odwróciła się do niej tyłem, chcąc zebrać się w garść i uniknąć pokazania, że coś jest nie tak. Wolała, żeby Louise uznała to za jedno z wielu niezrozumiałych zachowań, które były przy Foucault codziennością. Irracjonalne, nierzadko bezsensowne.
Louise, nawet gdyby chciała, nie wiedziała, co powiedzieć. Ze złością zebrała swoje rzeczy i opuściła pokój niemalże całkowicie naga, mijając po drodze Barthélemy'ego rozochoconego tym widokiem. Wykonał w jej stronę obelżywy gest, a ona żałowała, że nie ma przy sobie różdżki, żeby móc się na nim zemścić.
– Louise. – U stóp schodów stała pani domu. Jej twarz nie wyrażała niczego, ale mięśnie miała napięte i dziewczynie słusznie wydawało się, że jest niezadowolona. Wskazała na drzwi po swojej prawej stronie: – Tam jest łazienka, ubierz się i opuść dom tylnymi drzwiami, proszę. Goście właśnie przyjechali. Barthélemy, przekaż siostrze, żeby zeszła na dół. – Chłopak przytaknął i posłusznie skierował się do sypialni Blanche, wchodząc do środka bez pukania, co spotkało się z jej głośnym niezadowoleniem. Gabrielle omiotła spojrzeniem stojącą przed nią Louise, która niezręcznie zakrywała się ubraniami, i odwróciła się na pięcie. Sprzeciwu nie znosiła i lepiej byłoby dla Wagner, gdyby natychmiast wykonała polecenie. Rodzina Foucaultów należała do bardzo tolerancyjnych, ale Louise odnosiła wrażenie, że coś się szykuje i każdy w tym domu jest dziś poddenerwowany.
Barthélemy oparł się o ścianę przy drzwiach, drwiąco spoglądając na siostrę. Widząc na korytarzu niemalże całkowicie roznegliżowaną Louise, która mamrotała pod nosem ciche przekleństwa, mógł wywnioskować, że dziewczyny o coś się pokłóciły i musiało to być coś naprawdę dużego, skoro nawet wiecznie tolerująca wybryki jego siostry Wagner straciła swój spokój. Jednakże, w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, Blanche zachowywała się, jakby nic nie zaszło. Spokojnie przeglądała zawartość swojej szafy, wybierając odpowiednią na ten wieczór sukienkę. W końcu wychyliła się zza jej drzwiczek.
– Louise już poszła? – spytała, ale on tylko wzruszył ostentacyjnie ramionami. Nie jego to interes, choć rozbawiły go te podchody. Dziewczyny najwyraźniej chciały uniknąć przypadkowego spotkania na korytarzu.
– Dam ci popatrzeć – spróbowała go przekupić, choć wolałaby wykopać chłopaka ze swojego pokoju. Podziałało. Młody Ślizgon wyszczerzył zęby i otworzył lekko drzwi rozglądając się po korytarzu. Światło w łazience było zgaszone, na piętrze panowała cisza.
– Poszła już – poinformował siostrę. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał w jej stronę. Blanche ściągnęła koszulę oraz spódniczkę i przebrała się w elegancką czarną sukienkę z odkrytymi ramionami, sięgającą przed kolano. – Chciałem zobaczyć cycki! – krzyknął, niezadowolony z faktu, że dziewczyna uwinęła się tak szybko i nie odsłoniła więcej ciała. Zignorowała go, dobrała do sukienki delikatne perły i założyła czółenka. Różdżkę schowała do niewielkiej kopertówki ozdabianej koralowymi dodatkami. Brata minęła bez cienia zainteresowania, ale kiedy złapał ją za łokieć, nie omieszkała uderzyć go otwartą dłonią w twarz, pozostawiając na jego policzku czerwony ślad odciśniętej dłoni.
– To za gapienie się na Lou – powiedziała. – A teraz spieprzaj stąd, zanim poprawię z drugiej strony.
– Suka – wycedził przez zaciśnięte zęby, ale gdy uniosła rękę do drugiego uderzenia, czmychnął do swojego pokoju. Blanche poprawiła zmięty dół sukienki i zeszła po schodach do korytarza w momencie, w którym jej ojciec wymieniał uścisk dłoni z Aidanem Ravenem. Mężczyzna ten był wicekanclerzem brytyjskiego Ministerstwa Magii i głową rodziny. Nie pochodził ze starego rodu i nie niósł za sobą żadnych tradycji, ale rodzice Blanche byli pod wrażeniem tego, jak piął się po szczeblach kariery i jak wiele osiągnął, zaczynając od zera. Zwiastowali mu wiele lat chwały i dużo osiągnięć, bo był cwany i potrafił dobrze kombinować. Ze słów Gabrielle wynikało, że ich syn jest taki sam, lecz Blanche miała nieco inną opinię. Chłopak rok temu ukończył Hogwart i tyle na dzień dzisiejszy było jego osiągnięciem. Pracę w Ministerstwie załatwił mu ojciec, zaś jego zadanie polegało na awansowaniu na wyższe stanowisko. Dotąd tego nie uczynił, jednakże wszyscy postanowili dać mu jeszcze czas. Thomas Raven, przez wszystkich zwany Tomorrow, bo każdą czynność odkładał na jutro.
– Blanche, miło, że do nas dołączyłaś – rozległ się przesłodzony pisk Gabrielle, która wyciągnęła dłoń w stronę córki i ponagliła jej zejście na dół. – A to jest właśnie nasza ukochana córeczka. Blanche została w te wakacje Prefektem Naczelnym – pochwaliła się. Ravenowie przytaknęli z grzecznością i uśmiechnęli się. Dorośli wymienili pomiędzy sobą jeszcze kilka uprzejmości, nim Foucaultowie zaprosili ich do salonu na kieliszek koniaku, pozostawiając dwoje młodych samych sobie i zachęcając ich do poznania siebie nawzajem.
Białogłowa zmierzyła swojego towarzysza od stóp do głów. Był modnie ubrany, miał na sobie czarny frak i białą koszulę z idealnie podpiętą muszką. Wyglądał w tym bardzo dobrze i dziewczyna roześmiała się na myśl, że gdyby interesowali ją mężczyźni, bez wątpienia zwróciłaby na niego uwagę, idąc ulicą.

Rozdział 2 Za zamkniętymi drzwiami

Thomas miał dobrą sylwetkę. Nie mogła natomiast powiedzieć, żeby powaliły ją jego idealnie ułożone i zaczesane do tyłu włosy albo opalona skóra bez żadnych wyprysków czy wypieków. Był nienaturalnie gładki. Miał czarne włosy, piwne oczy, szerokie usta i trochę za duży nos. Nazwanie go przystojnym było jak najbardziej na miejscu, ale gdyby nie egzotyczny typ urody, większość dziewczyn prawdopodobnie nawet by na niego nie spojrzała. Osiemnastolatek sięgnął do kieszeni, skąd wyjął czerwone puzdereczko i wyciągnął rękę w jej stronę. Kierował się dumą, która nie pozwalała mu klęknąć przed dopiero co poznaną kobietą i poprosić ją o rękę oraz zbyt wielką niechęcią do tego zaaranżowanego małżeństwa, żeby włożyć w tę chwilę więcej zaangażowania.
– Proszę. – Podał jej pudełeczko, a ona otworzyła je bez pośpiechu. Dobrze, że nie mieli oficjalnych zaręczyn i mogli ominąć tysiąc udawanych uśmiechów, pisków radości i przymusowy pocałunek, którym przypieczętowaliby narzeczeństwo. Pierścionek był śliczny, z białego złota i z niedużym, choć jak na zaręczynowy pierścionek pokaźnego rozmiaru rubinem. Wątpiła, żeby była to rodowa pamiątka, raczej niedawny zakup u jubilera; ale ktoś, kto wyboru dokonał, znał się na rzeczy i miał dobry gust. Blanche przywołała na twarz najbardziej szczery uśmiech i wsunęła pierścionek na palec.
– Dziękuję.
– Matka martwiła się, czy ci się spodoba, odwiedziła każdego możliwego jubilera w kraju, żeby wybrać odpowiedni. – A zatem matka. Foucault zapamiętała tę informację i powstrzymała swoiście szyderczy uśmiech. Kobiecie najwyraźniej zależało na tym małżeństwie, skoro wykosztowała się na tak drogi pierścionek, a przy tym musiała wiedzieć, że Foucaultowie należą do rodów wyjątkowo wybrednych i hermetycznych. Wbicie się w jeden z nich nie jest łatwe, jak i sprostanie ich oczekiwaniom.
– Podoba mi się – odparła. Po tych słowach nastała niezręczna cisza. Oboje pierwszy raz znajdowali się w takiej sytuacji i nie wiedzieli, jak się zachować. Blanche splotła dłonie i mało brakowało, a zaczęłaby nerwowo strzelać palcami. Z opresji uratowała ją matka, która nieoczekiwanie weszła do korytarza.
– Kochani, chodźcie na obiad – zaprosiła ich. Puściła Thomasa pierwszego; chłopak wyglądał, jakby mu ulżyło, że nie musi być już z nią sam na sam w korytarzu i szybkim krokiem udał się we wskazaną stronę, znikając za rogiem. Nim weszły do salonu, Gabrielle dotknęła lekko ramienia córki i wskazując na pierścionek szepnęła:
– Jest ładny.
– Nie rekompensuje niczego. – Kobieta westchnęła i zatrzymała córkę w progu.
– Kochanie, wszystko zależy od ciebie – powiedziała – jeśli odpowiednio się ustawisz, będziesz mogła sypiać z kim chcesz i kochać kogo chcesz. Wszystko jest w twoich rękach, więc zaciśnij zęby i zrób co trzeba. Teraz tylko od ciebie zależy jak to się potoczy. – Z tymi słowami puściła dziewczynę i weszła do salonu z wesołym uśmiechem. Blanche zamknęła na moment oczy, wzięła głęboki wdech i z duszą na ramieniu wkroczyła do paszczy lwa.
Podczas posiłku Blanche skrupulatnie unikała niepewnego wzroku Verony Raven, która co rusz spoglądała to na białowłosą, to na pierścionek, jakby chcąc się upewnić, że dokonała dobrego zakupu. Już sam fakt, że młoda Foucualt weszła do salonu z pierścionkiem na palcu, wiele znaczył, jednakże nie przesądzało to o sprawie. Jedyna Verona zdawała sobie sprawę, jak wymagające i tradycyjne są stare czarodziejskie rody, jej mąż i syn zachowywali się, jakby złapali Pana Boga za nogi, co dało im przeświadczenie, że mogą wszystko. Dotychczas Foucuaultowie pobłażali im w tym, ale nie było wątpliwości, przynajmniej dla nich, że po przypieczętowaniu małżeństwa ślubem sytuacja diametralnie się zmieni i uprzejmości przejdą w transakcje.
Blanche poczuła, jak ktoś kopie ją pod stołem, więc uniosła wzrok znad swojej potrawki, napotykając znaczące spojrzenie swojej matki. Stłumiła westchnienie i wyprostowała się, odkładając na ten moment widelec.
– Prześliczny pierścionek, pani Raven – zwróciła się do kobiety. – Cieszę się, że to właśnie pani dokonała zakupu, bo był to bardzo dobry wybór. – Swoje słowa potwierdziła uśmiechem, na widok którego kobieta rozpromieniła się. Jeden punkt dla niej.
– Powiedz mi, Blanche – odezwał się głos z drugiej strony i dziewczyna z zainteresowaniem powędrowała wzrokiem w stronę Aidana Ravena. – Co planujesz po skończeniu szkoły?
– Zostanę stażystą w Świętym Mungu, a potem obejmę dowództwo nad szpitalem. – Nie musiała zastanawiać się nad odpowiedzią. Dobrze wiedziała, co chce robić w życiu i nie było takiej siły, która mogłaby ją powstrzymać. Poza tym była to jedyna legalna praca, jaką mogłaby się zająć, a każdy złoczyńca potrzebował przykrywki.
– Masz ambitne plany – zauważył mężczyzna, co Blanche skwitowała uśmiechem.
– Ja nie mam planów – zaprzeczyła. – Ja mam cele i zawsze je zdobywam.
– Dążysz do celu po trupach?
– Choćby to byli przyjaciele. – Tych słów nie wypowiedziała już białogłowa, a Barthélemy, który przyszedł do kuchni po przekąski. Miał na sobie jedynie wytarte spodnie od dresu. Matka z ojcem speszyli się, ku rozbawieniu Blanki.
– To Barthélemy – przedstawili syna. – Nie jesteś u Benjamina? – zapytała matka, zręcznie kłamiąc i wymyślając na poczekaniu wymówkę dla faktu, że chłopak nie siedzi z nimi przy stole. Prawda była taka, że znając jego możliwości, przekupili go, ażeby spędził ten czas u siebie w pokoju, byleby tylko nie przeszkadzał i nie narobił problemów. Chłopak wyszczerzył zęby.
– Zmieniłem plany – powiedział i chciał coś jeszcze dodać, ale surowy wzrok ojca zmusił go do opuszczenia salonu. Wycofał się więc z paczką chrupek pod ręką. – Państwo wybaczą zamieszanie – dodał jeszcze, kłaniając się teatralnie na pożegnanie. Blanche stłumiła śmiech. Po raz pierwszy bezstresowe wychowanie odbiło się rodzicom na żołądku. Atmosfera przy stole zagęściła się, ale już po chwili ktoś zmienił temat, sprowadzając rozmowę na zupełnie inny tor. Reszta wieczoru minęła we względnym spokoju.
Gdy się żegnali, Thomas pozwolił sobie na grzecznościowy pocałunek w policzek, co wywołało falę zadowolenia i zachwytu z ust matek. Obserwując tę sytuację z boku, mogłaby się roześmiać, ale będąc w samym centrum wydarzeń, musiała udawać, że jest jej to na rękę i bawi się świetnie. Dopiero kiedy zamknęły się za nimi drzwi, odetchnęła z ulgą. Wtedy jakby wszyscy, ojciec, matka i ona wypuścili z siebie powietrze, wzdychając ciężko. Pożegnała ich jedynie chłodnym „dobranoc”, pod którym kryć się mogła tylko groźba śmierci. Konflikt pomiędzy nimi nie przestał istnieć.

Rozdział 3. Zabiłem go

Z Thomasem Blanche spotykała się regularnie od końca wakacji po samo Boże Narodzenie. Pierwszy raz od początku nauki w Hogwarcie wróciła na święta do domu. Stosunki pomiędzy nią a Louise były bardzo napięte i toksyczne. Jedna nie opuszczała drugiej, kłóciły się więcej, niż przez wszystkie wcześniejsze lata znajomości i kochały mocniej, jakby czuły, że kończy im się czas.
Wigilię zorganizowano u nich, ale pani Raven uparła się, żeby pomóc w przygotowaniach, więc Foucaultowie ulokowali ich w swoim pokoju gościnnym. Thomasa zaś umieszczono w sypialni, w której kiedyś mieszkał starszy brat Blanche, vis a vis jej drzwi. Spotykali się w łazience niemal każdego ranka, gdy szczotkowała zęby. Pierwszego dnia wycofał się speszony, drugiego myli zęby ramię przy ramieniu, trzeciego wszedł już bez pukania. Ślizgonka wydawała się go lubić, ale napawała ją obrzydzeniem myśl o ślubie, którego termin wyznaczono na początek czerwca. Uważała to za beznadziejną datę, jednak nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Święta upłynęły w przyjemnej atmosferze. Do domu Foucaultów zjechali się wszyscy bracia Blanche, ściągnięci jej zaręczynami. Głośno jej z tego powodu dokuczali, ale w duchu każdy żałował Thomasa, który nieświadomy tego, z kim ma do czynienia, zaczął traktować dziewczynę jak swoją prawdziwą narzeczoną, a nie taką, którą wybrali i zmusili do ślubu rodzice. Całował ją, nie tylko ukradkiem, łapał za rękę, czasami przesunął dłonią po jej pośladkach. Podczas wieczerzy wigilijnej ośmielił się nawet włożyć rękę pod jej spódniczkę. Blanche znosiła to dzielnie, ku zadowoleniu matki. Ojciec udawał, że nic nie widzi, choć każdy inny amant w takiej sytuacji już dawno dostałby Avadą za dotykanie jego córki. Nawet Louise miała pod tym względem niewiele przywilejów.
W noc sylwestrową wybrali się na spacer wzdłuż alejek ich zadbanego ogrodu. Po obu stronach mieli dwumetrowe tuje, równo przycięte w prostopadłościany. Z domu wydobywała się muzyka, która wzmagała romantyczną atmosferę. W pewnym momencie Thomas puścił jej dłoń i oplótł ją w pasie, przyciągając do siebie. Blanche nie zdążyła nawet nabrać powietrza, bo pocałował ją niespodziewanie, z pożądaniem wpijając się w jej usta. Dziewczyna zamknęła oczy, odliczając w myślach i czekając, aż chłopak się o niej odsunie. W głowie przemykała jej obietnica, że doprowadzi do tego małżeństwa, choćby się waliło, i tylko to przyrzeczenie chroniło chłopaka przed natychmiastową śmiercią. Poczuła, jak jego wargi schodzą na jej szyję, i musiała się powstrzymać przed odsunięciem go od siebie. Thomas wsunął dłoń pomiędzy uda Blanche, gładząc je i ściskając lekko.
– Thomas. – W głosie dziewczyny dało się wyczuć niezadowolenie. Zignorował ją jednak. – Thomas – powtórzyła, więc zaprzestał pocałunków i popatrzył na nią poirytowany. Ugryzła się w język, musiała delikatnie wyperswadować mu lubieżne myśli z głowy. – Nie chciałabym...
– Chyba nie jesteś dziewicą? – przerwał jej w połowie zdania, całkowicie zbijając ją z tropu. Spojrzała na niego zaskoczona i odrobinę speszona, bo, bądź co bądź, jeśli odjąć wszystkie noce z Louise to jedynym, kogo mogła doliczyć do listy partnerów, był Dorrow.
– Nie, ale... – nie zdążyła dokończyć, bo chłopak rzucił tylko „nie histeryzuj” i ponownie przyciągnął ją do siebie, tym razem obracając plecami i rozpinając zamek sukienki, żeby rozebrać ją do bielizny. Puścił ją tylko po to, żeby ściągnąć swoje spodnie, a ona w tej jednej chwili modliła się o jakiś znak. Przerwać to i zaryzykować, że dojdzie do zerwania zaręczyn? Albo że będą darli ze sobą koty, przez co trudniej będzie go potem spacyfikować i pokazać, kto rzeczywiście ma władzę? Blanche za wszelką cenę nie chciała się znaleźć na celowniku, ażeby miewać okazje do intymnych spotkań z Wagner.
Owiał ją swoim gorącym oddechem, przyciskając mocno do siebie, a ona poczuła jak na nia napiera. Zacisnęła mocno powieki. Była bliska płaczu, co nie zdarzyło jej się od wielu lat. Pierwszy raz poczuła też, że zdradza Louise i zrozumiała, czym dokładnie jest dla niej miłość. Silna, męska dłoń zaciskała się na jej piersi, druga zrywała z niej majtki. Reszta potoczyła się szybko.
Usłyszała jedynie głuche uderzenie i Thomas przewrócił ją na ziemię, przygniatając swoim ciężarem. Przekręciła się na plecy, zrzucając go z siebie.
– Jesteś cała? – Blanche już dawno nie widziała Louise tak pewnej siebie i zdecydowanej. Teraz, gdy tak stała z uniesioną łopatą, wyglądała naprawdę groźnie. Kiwnęła głową, wciąż roztrzęsiona, ale kucnęła na ziemi, sprawdzając puls chłopaka. – Nie żyje? – W głosie Wagner pojawiło się zdenerwowanie. Blanche ponownie przytaknęła. – Co teraz? – Lou zadała kolejne pytanie, coraz bardziej wystraszona, jakby dopiero teraz doszło do niej, że zabiła człowieka. Blanche wstała z kucek i ucałowała spanikowaną dziewczynę tak, jak nigdy wcześniej jej nie całowała.
– Co teraz będzie? – Louise ponowiła pytanie, na co białogłowa po prostu się roześmiała.
– Na pewno nie ślub. Na pewno nie.

/Kto zgadnie - kto mi przygrywał podczas pisania? Notki znane z H76, ale pozwoliłam je sobie opublikować tutaj dla fejmu i pieniędzy... Dla lepszego zrozumienia postaci Blanche, dobrze zdaję sobie sprawę, że nie jestem dobra w opisywaniu jej w wątkach, a kartę pozostawiłam minimalistyczną. Ejmen. Enjoy.