Od autora: Poniższy
fragment jest formą dziecięcej wyliczanki.
Podziękowania dla Addie
za użyczenie bohaterów i Żani, która jest super kochaną betą i jej nie oddam
*tup!* <3
trochę+16 ?
trochę
Jessie
cztery lalki miała,
Szczotką
twardą je czesała.
Tak
czesała, tak szarpała,
Jednej
głowę aż urwała.
I
zostały tylko trzy.
Tamtą
lalką jesteś Ty.
* *
*
Strach
dopadł go, zanim usłyszał pierwszy, przecinający nocną ciszę krzyk. Wilgotne
powietrze łaskotało go w płuca, kiedy leżąc na mokrej ziemi, z trudem walczył o
kolejny oddech, wbijając wzrok w rozciągającą się przed nim plamę czerni. W
panującej dookoła ciemności niełatwo było cokolwiek dostrzec. Cienie
były tej nocy zdradliwe. Evan dyszał ciężko, stopniowo posuwając się
naprzód po grząskim, błotnistym gruncie. Każdy gwałtowniejszy ruch mógł
zdradzić jego położenie. Szelest liści poruszanych przez północny wiatr
przyprawiał go o gęsią skórkę, a nawet najcichszy trzask gałązki sprawiał, że
zamierał w miejscu, uważnie nasłuchując.
Było
ich czterech. Masywne postacie czające się w mroku. Podstępne
bestie czyhające tylko na odpowiedni moment, by zaatakować. Bezduszne.
Podchodzące do przeznaczonego zadania jak do nużącej codzienności. Rachu,
ciachu i po strachu. Mordujące z zimną krwią. Załatwiające swoje
porachunki pod osłoną nocy. Działające cicho. Szybko. Niepostrzeżenie.
Było
ich czterech. Tyle samo, ile blizn na jego duszy. Cztery. Dokładnie
cztery blizny. Cztery lata bezpodstawnego, szkolnego terroru. Cztery miesiące
tułaczki i ulicznego życia w nędzy. Cztery próby założenia zespołu. Cztery
płyty. Cztery małe trasy koncertowe. Cztery tysiące zarobionych galeonów.
Cztery listy przysłane przez dyrektora szkoły do domu. Cztery rozczarowane
spojrzenia ojca. Cztery kontrakty. Cztery dni do wyjazdu. Cztery tygodnie do
spełnienia najskrytszych marzeń. Przyjaciele z wielkimi planami. Cztery
lalki.
Głośny
śmiech przedarł się przez głuszę, rozrywając pozorną aurę spokoju, którą Evan
od dłuższego czasu usilnie próbował się otoczyć. Dźwięk mroził krew
w żyłach. Zdawał się wysysać życie z Bogu ducha winnych istot. Sprawiał, że
czas zatrzymywał się, cofał, a następnie gnał z powrotem do przodu z zawrotną
prędkością, kradnąc człowiekowi zdolność logicznego myślenia. Przerażał.
Odbierał wolę walki. Zmieniał ludzi w małe insekty, które następnie tłamsił,
wpajając inny system wartości, mówiąc jak mało są ważne. Jak nieistotne w
porządku funkcjonowania wszechświata. Jeden dźwięk. Krótki, urywany.
Zostawiający postrzępione ślady na ludzkiej psychice. Rozbrzmiał w okolicy,
sprawiając, że kilka ptaków skrytych na pobliskim drzewie gwałtownie poderwało
się do lotu, zrzucając na głowę Northuga parę pojedynczych szyszek. Chłopak
prędko uniósł się na łokciach, wyciągając szyję i mrużąc oczy. Spojrzeniem
zaczął przeczesywać rozpościerającą się przed nim przestrzeń, starając się
zlokalizować źródło upiornego dźwięku. Mrok był jednak nieprzenikniony. Słaba
księżycowa poświata w żadnym stopniu nie pomagała Evanowi w rozróżnieniu
czających się tu i ówdzie, podejrzanie wyglądających kształtów. Wyciągnął przed
siebie dłoń, próbując wymacać, co znajduje się z przodu. Jego palce wydawały
się jednak niknąć w ciemności pochłaniane przez noc. Gałęzie wznoszących się
ponad nim drzew przywodziły na myśl gigantyczne szpony wyśnionych potworów.
Tupot czyichś kroków rozległ się w promieniu kilkunastu metrów od jego kryjówki
i sprawił, że całe powietrze uleciało z niego nagle jak z przebitego igłą
balonika. W odstępie czasu nie potrafił przypomnieć sobie, czy w ogóle wtedy
oddychał. Potężne cienie wyłoniły się zza krzaków, tańcząc po leśnej ściółce,
płosząc kryjące się w podszycie zające. Pojawiający się znienacka błysk
pochodni oślepił go tak, że przed oczami zatańczyły mu ciemne plamy. W miarę
jak stopniowo przyzwyczajał się do nowego oświetlenia, w okolicy rozległ się
pierwszy znajomy wrzask.
Odgłos
pełen bólu i cierpienia wypełnił przestrzeń, burząc mur odwagi, którym
wcześniej Evan próbował odgrodzić się od wydarzeń nocy. Na pewno już go
miał. Na pewno już go dopadł. Niestety rechot, który napłynął chwilę
po tym krzyku wraz ze słowem kończącym zaklęcie torturujące, sprawił, że
wszystkie jego argumenty rozsądnie tłumaczące niecodzienne zdarzenia zostały
obalone. No, bo poszli razem z Philem do tego pubu na tej ulicy.
Wracali lasem do przyczepy, gdzie zostawili sprzęt. Zaczął gonić ich wilkołak.
I to był przypadek, że pojawił się właśnie tam, właśnie wtedy. Rozdzielili się
i dopadł go, musiał go dopaść. Ale… Ale ten śmiech nie należał do
wilkołaka. Ten śmiech nie mógł należeć do zwierzęcia. I tym bardziej nie
powinien należeć do człowieka. Ale należał.
Ignorując
palący ból w kościach, podniósł się powoli do góry, zmuszając mięśnie do
ciężkiej pracy. Kiedy tylko stanął na nogach, zachwiał się i mocno uderzył w
stojące obok drzewo, chwytając się resztkami sił jego kory, wbijając opuszki
palców w chropowatą powierzchnię i walcząc o utrzymanie równowagi. Ucisk w jego
głowie narastał. Pulsujące odczucie nie pozwalało mu na pozbieranie myśli.
Strach obezwładniał go, zmęczenie ucieczką dawało w kość. Przełączył się na
tryb automatyczny.
Ukucnął
i jak najciszej tylko potrafił, przesunął się w stronę, z której dochodziły
niepokojące odgłosy. Cały czas próbował pozostać w ukryciu. Cokolwiek działo
się w tamtym miejscu, mogło mieć dla niego bardzo nieprzyjemne skutki. Uważnie
przeszedł nad wystającym z ziemi, grubym korzeniem i prędko schował się w
pobliskich zaroślach, oddychając nerwowo, licząc w myślach do dziesięciu i
nasłuchując. Nic się nie zmieniło.
Poza tym, że znalazł sobie lepsze miejsce do obserwacji, wszystko pozostało tak
jak wcześniej. Żadna z gromadzących się w dziwnie ciasnym kręgu postaci nie
zauważyła jego małej eskapady. Miał zamiar przyjrzeć się bliżej temu zbiegowisku,
ale następny potworny krzyk sprawił, że zamarł w miejscu, ponownie wstrzymując
oddech i wpatrując się z przerażeniem w scenę rozgrywającą się kilka metrów od
niego.
-
Cruciatus.
Słowo,
choć wypowiedziane cichym szeptem, zabrzmiało dobitnie jak wyrok śmierci.
Śmiech niesiony razem z wiatrem wprawił organizm Evana w drżenie. Na brudnej,
wilgotnej ziemi w podartych na strzępy ubraniach, drąc się w niebogłosy i
płacząc, leżał Phil. Jego ciało trzęsło się, wijąc w spazmatycznych odruchach, pozbywając
się zawartości żołądka na brudny, pokryty krwią piach. Chłopak wyglądał jeszcze
bardziej mizernie i krucho niż prezentował to zwykle w noszonych przez siebie,
o rozmiar za dużych ciuchach. Widoczne na jego ciele obrażenia po ucieczce
przed dzikim zwierzęciem sięgały kości. Jego gałki oczne przewróciły się do
tyłu, ukazując same białka. Dusił się. Prawa noga podrygiwała w nienaturalnym odruchu,
który jednak wyglądał tak dziwnie znajomo… Tak normalnie – normalnie jak wtedy,
kiedy grał na perkusji. W ich zespole.
Za cztery dni mieli ruszać w trasę koncertową, która
miała wynieść ich na szczyt. Za cztery dni mieli skończyć z życiem tułaczy,
które ciągnęli aż od pamiętnych czasów zakończenia szkoły. Za cztery dni ich
wolność miała zmienić się w coś pięknego. Ich wolność. Wolność całej ich
czwórki. Cztery
lalki.
-
Dość, musi być przytomny, jeśli ma nam cokolwiek powiedzieć.
Evan
dopiero w momencie, w którym jeden z odzianych w peleryny ludzi przemówił, zdał
sobie sprawę z tego, co się działo. Rzucane zaklęcie zostało przerwane. W
miejsce dreszczy przyszedł nagły, duszący kaszel. Wyrwał się on z gardła Phila
wraz z niewielką stróżką krwi, która sięgnęła trawy i kilku kolorowych płatków
kwiatów. Dwóch mężczyzn rozstąpiło się, pozwalając na to, by trzeci,
najwidoczniej mający nad nimi znaczącą władzę, podszedł i szarpnął perkusistę
za wystrzępioną koszulkę, podrywając go do pozycji siedzącej. Cichy jęk wydobył
się z gardła jego najlepszego przyjaciela, kiedy siłą został oparty o pień
rosnącego za jego plecami drzewa. Postać w długim, czarnym płaszczu z kapturem
cofnęła się niemalże natychmiast, jakby z odrazą, z pogardą trącając jego nogi
czubkiem buta. Zmęczone spojrzenie Phila spoczęło na owym osobniku, a kąciki
jego warg uniosły się w dziwnie kpiącym uśmieszku. Mimo siniaków na twarzy,
kilku wyraźnie złamanych żeber i tych przeklętych śladów pazurów pokrywających całe ciało, uśmiechał się. On się naprawdę
uśmiechał. Stojący naprzeciw niego mężczyzna uniósł dłoń i jednym ruchem ręki
ściągnął śliski materiał ze swojej głowy, ukazując światu czuprynę jasnych
włosów. Westchnął i rozłożył ręce, oczekując tego, co miał zamiar przekazać mu
Phil.
-
Kto by pomyślał... Damien Hallaway wreszcie zaszczycił nas swoją obecnością.
Szkoda tylko, że nie przyszedłeś wcześniej. Wczorajszy koncert powaliłby Cię na
kolana. Wiesz… Do mikrofonu krzyczę trochę lepiej niż do liści.
Cień
gniewu przemknął przez twarz chłopaka, kiedy wypowiadał te słowa, nadając jej
jeszcze bardziej mrocznego wyrazu. Ochrypły od nieludzkiego krzyku głos
zabrzmiał groźnie i głucho. Siedział tam z tym dziwnym uśmieszkiem, otoczony
przez trójkę pozornie nieznanych
ludzi, paznokciami nerwowo skubiąc źdźbła trawy. Jego klatka piersiowa
poruszała się nieco szybciej niż powinna, jakby próbowała nacieszyć się tlenem
na zapas, a pozycja, w której się znajdował wskazywała na zmęczenie,
rezygnację. Człowiek nazwany Damienem tylko roześmiał się krótko w odpowiedzi,
obracając długą różdżkę w smukłych, odzianych w czarne rękawiczki palcach. Evan
nie potrafił ruszyć się z miejsca. Nie potrafił w żaden sposób zareagować. Czuł
się jak spętany. Nie umiał wstać i pomóc. Nie wiedział nawet jak powinien to zrobić. Tylko siedział.
Siedział bez ruchu i patrzył, jakby oglądał film w jakimś dziwnym kinie. Jakby
to wcale nie był jego przyjaciel, a osobnik stojący przed nim nie był
Hallawayem. Hallawayem. Tym Hallawayem
z wilkołakiem za plecami.
Uśmiech
Phila przygasł, ale poza tym nic w jego postawie nie uległo zmianie. A więc wilkołak był z nimi. A więc było ich
czterech. Czterech. Było ich czterech. Rachu, ciachu i po strachu. Cztery lalki.
Masywne postacie czające się w mroku.
-
Przed śmiercią powinno się myśleć o miłych rzeczach, żeby były pierwszymi,
które zobaczysz jak już przejdziesz na drugą stronę. Tak więc… Gdzie je zakopałeś?
Śmiech.
-
Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
-
Bogactwo nic ci tam nie da. Nie przekupisz Boga, żeby wpuścił cię do raju.
Prychnięcie.
-
Jak już to zrobię, to pomodlę się za Ciebie z Aniołkami.
-
Za dużo marzeń, za mało faktów.
Cisza.
- Za
dużo gróźb za mało zaklęć.
Przenikliwa,
długa i martwa. Elektryzująca. Przeciągła wymiana spojrzeń między tą dwójką.
Między zabójcą a ofiarą. Między stojącym a leżącym. Między wrogiem a
przyjacielem. Między obcym a bliskim. Między złym a dobrym. Albo dobrym a złym.
Między Damienem a Philem. Philem, który
go znał. Philem, który wiedział o nim wszystko. Philem, który słyszał całą jego
rodzinną historię. Philem, którego sam on nie znał tak, jak mu się wydawało, że
zna. Philem. Jego najlepszym przyjacielem Philem. Przyjacielem od początku do
końca.
-
Pozdrów swojego brata w piekle.
NIE!
Nie
był pewien czy krzyk rozbrzmiał jedynie w jego głowie, czy padł z jego ust na
głos, niknąc w mroku, mieszając się z przedśmiertnym jękiem perkusisty. Nie był
pewien czy wypowiedziane zaklęcie i zieloną smugę światła jedynie sobie
wyobraził, czy naprawdę ugodziła ona w pierś jego przyjaciela, wysysając z
niego życie. Wtedy nie był tego pewien. Nie był pewien czy naprawdę wstał,
wrzeszcząc, że jest Northug i że na mocy nazwiska jego ojca mają to wszystko
cofnąć. Nie był pewien czy naprawdę chwilę przed atakiem wilkołaka mierzył się
z Hallawayem nienawistnymi spojrzeniami, wydając na siebie wyrok śmierci. Nie
był. Wtedy nie był tego pewien.
Wszystko
potoczyło się w zawrotnym tempie. Jego ucieczka była sprawą nieuniknioną.
Stracone siły pojawiły się znikąd, kiedy pędząc przez las, łamał gałęzie,
przeskakiwał krzaki i płoszył nocne zwierzęta. Kiedy obmacywał kieszenie w
poszukiwaniu różdżki. I kiedy biegł dalej, ciskając za siebie zaklęcia
ochronne. Modlił się o szczęście. Modlił się o wsparcie. Modlił się o przeżycie.
Był dowodem. Był żywym dowodem ich
działalności, a każdego dowodu trzeba się pozbyć. Uciekał. Byle dalej, byle
szybciej, byle zyskać czas. Zyskać czas na teleportację. Zebrać siły i lecieć.
Gdziekolwiek. Byle dalej. Byle bezpieczniej. Byle zniknąć. Rozpłynąć się we
mgle, pozostawić po sobie jedynie pustkę. Przenieść się gdzieś, gdzie go nie
znają. Wyparować, unikając śmierci o włos. Unikając zaklęcia o włos. Unikając
pazurów o włos. Zniknąć, rozpłynąć się, wyparować. Żyć.
I zostały lalki trzy.
* * *
Cisza,
panująca w kantorku podczas trwania lekcji między godziną dziesiątą a
jedenastą, była przez Evana zjawiskiem wyczekiwanym. Czas, który spędzał na
piciu kawy, przerzucając zakurzone strony ogromnej, starej, uczniowskiej
kartoteki był jego ulubioną częścią dnia. Kto by pomyślał, że siedzenie na
starym fotelu z wyłażącymi zeń sprężynami, może być tak przyjemnym doznaniem. A
jednak, jeśli drugą opcją jest sprzątanie szkolnych toalet, uzupełnianie
zapisków w starożytnych pergaminach okazuje się być świetną zabawą. Odkąd Evan
zdołał się ukryć w Hogwarcie, cały jego strach związany z przeszłością zniknął.
Zapomniał o tym dręczącym go fragmencie życia. Zapomniał o karierze muzycznej,
pogrzebanej pod stertą zabranych uczniakom rzeczy wraz z futerałem od gitary i
jego zawartością. Zapomniał o tym, kim był. A do tego wszystkiego kupił sobie
sowę, co znaczyło o całkowitej zmianie jego nastawienia do świata.
Był nowym Evanem, nowym Northugiem, ba nawet
myślał o zmianie nazwiska, ale po dłuższym czasie zmienił zdanie. Nie był
kryminalistą. Nie zrobił nic złego. I przeszłość przez kolejne cztery lata nie ośmieliła się temu
zaprzeczyć.
Jak
zwykle przeglądał zapiski Filcha, starając się rozpracować kaligraficzne pismo
starego woźnego, kiedy jego uwagę przykuła pokaźna kolumna występków, ciągnąca
się aż przez cztery strony księgi. Co ciekawe, wszystkie należały do jednej
osoby, której urocze zdjęcie widniało w prawym górnym roku kartki, przypięte z
pewnością na szybko jakąś starą agrafką. Jasne włosy podejrzanie śmiejącej się
na zdjęciu dziewczyny zajmowały prawie cały kadr, co świadczyło jedynie o tym
jak nieumiejętnym fotografem był Argus. Evan sięgnął po kubek kawy, szukając na
stronie nazwiska przestępczyni, nie mając bladego pojęcia, że w momencie, w
którym je ujrzy, całe jego dotychczasowe życie straci najmniejszy sens. Nie
mając pojęcia, że nagle powrócą do niego wszystkie koszmary przeszłości. Że nie
dość, że zacznie obawiać się własnej pracy, to jeszcze rozbije ukochany kubek o
podłogę kantorka. A ponadto będzie musiał to sprzątać.
Gdyż
w momencie, w którym w końcu przeczytał to nazwisko i zniszczył ulubione
naczynie, zrozumiał, że nie można uciec od własnej przeszłości. Że takie jest
prawo wszechświata. Prędzej czy później ona i tak nas dopadnie. Zmaterializuje
się w absurdalny i niemożliwy sposób. Powróci niczym koszmar z dzieciństwa. I
to właśnie skrywało w sobie te piętnaście liter. Piętnaście liter, które miało
na zawsze odmienić jego życie.
ADDISON HALLAWAY
konkurs wielkanocny, słów: 2194
kochajmy wszyscy się. hej.
JESTEM POD WRAŻENIEM. Jak przetrawię emocje, to napiszę coś wnoszącego więcej.
OdpowiedzUsuńKATHERINE JACKSON, JA NIE WIEM JAK TY TO ROBISZ.
OdpowiedzUsuńOddaj mi oddech.
I z góry dzięki za koszmary, bejb.
Konkretniej napiszę Ci prywatnie lub później, zależnie od internetu... ALE TERAZ ODDAJ MI ODDECH I ZABIERZ CIARKI, KOBIETO.
Dobra. Wróciłam napisać coś więcej. Zjadłaś kilka przecinków, ale sama to robię notorycznie, więc nie będę rzucać klątw za to. Podobało mi się to mało powiedziane. Jeśli się namęczyłaś, wiedz, że się opłaciło a efekt jest powalający. Błędów nie wyłapałam. Brakowało mi tylko nieco bardziej wartkiej akcji.
OdpowiedzUsuńMogę teraz ja wyliczanką rzucić? :o
OdpowiedzUsuńEne due rabe
Kath porwała Lexie
I historią skatowała
Bicie serca zatrzymała
Ene due rabe
Kath zabiła Lexie
Lexie w grobie leży
włos na karku wciąż się jeży
Osobiście również jestem pod wrażeniem, nawet po drugim z rzędu zapoznaniu się z tekstem. Błędów nie wyłapałam żadnych, czyta się niesamowicie szybko, a całość strasznie wciąga. Motyw z lalkami i początkowy wierszyk pasują idealnie, szkoda, że z czterech lalek została tylko trójka, jednak motyw morderstwa zawsze jest mile widziany, szczególnie w notkach. Dodatkowo ogromny plus za opisanie emocji i przeżyć wewnętrznych Evana, dobrze, że psychika bohatera została tak obnażona. Sam opis tortur na Philu także trafia w gusta, ale to zasługa tych detali. W wielkim skrócie: opowiadanie udane, bardzo.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
1/3 składu sędziowskiego
Ja, w przeciwieństwie do reszty, nie dotrwałam do końca tekstu, po prostu poczułam się znudzona i za nic nie mogłam przebrnąć przez kolejne zdania. Nie twierdzę, że twoja twórczość jest zła, bo nie mam podstaw do żadnej oceny, ale mnie nie zachwyciła ani nie spowodowała żadnego głębszego podziwu. Być może w niedalekiej przyszłości przemogę się i zmierzę z tym opowiadaniem, a wtedy na pewno się o tym dowiesz.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem twoich zdolności pisarskich. Wow. Błędów nie wyłapałam żadnych - kolejne wow. Klimat oddałaś w stu procentach, wszystkie te obrazy miałam przed oczami. Czasem tylko denerwowały mnie wyliczenia, które pojawiają się bardzo często (chodzi mi o coś w stylu tego fragmentu: "Było ich czterech. Tyle samo, ile blizn na jego duszy. Cztery. Dokładnie cztery blizny. Cztery lata bezpodstawnego, szkolnego terroru. Cztery miesiące tułaczki i ulicznego życia w nędzy. Cztery próby założenia zespołu. Cztery płyty. Cztery małe trasy koncertowe. Cztery tysiące zarobionych galeonów. Cztery listy przysłane przez dyrektora szkoły do domu. Cztery rozczarowane spojrzenia ojca. Cztery kontrakty. Cztery dni do wyjazdu. Cztery tygodnie do spełnienia najskrytszych marzeń. Przyjaciele z wielkimi planami. Cztery lalki."). Chyba było tego odrobinkę za dużo, aczkolwiek mimo to daję ogromną okejkę ode mnie i oby tak dalej <3
OdpowiedzUsuńMówiłam, że piszesz lepiej ode mnie, cepku. No. Właśnie. Ten. Nie umiem komentarzy, ale wiesz to od kilku lat ;-;
OdpowiedzUsuńOgółem to czytam to rozważając dziesięć tysięcy i jeden scenariuszy do kilkunastu rzeczy, więc skupienie kuleje, ale świetne. Nie wiem, czy mnie kupiło, nic nie wiem. Kocham tortury, wszystkie możliwe i tak dalej, to też już wiesz. W sumie to bym się nad kimś poznęcała, tylko chwilowo nie mam nad kim. Ten komentarz będzie najbardziej nie na temat, więc chyba po prostu będę powtarzać co chwila, że cholernie mi się podoba <3 Addie zawsze wyglądała Scorpowi na jakąś podejrzaną, bo żeby na niego nie lecieć?! XD Tak w sumie to zrobiłabym wielki rozpierdol, ale koniec o tym, co bym zrobiła! (Wybaczcie ludzie, to typowe dla moich komentarzy, podobno nieuleczalne.)
Tak sobie nie wiem czemu, ale czytając pomyślałam o akcji na cmentarzu w "Czarze Ognia", jakoś tak no. Ale nowa sekta, co to, taki patent? Był Voldemort, to teraz Addie siedzi w jakimś rodzinnym interesie?! XD Strach się bać! I jak tu żyć, panie premierze? D:
Tak, nie umiem się wypowiadać, bo... Bo tak, kolejna nieuleczalna wada genetyczna or sth. Ja to jestem niedorobiona! Tylko... Jakoś tak nie poczułam jakiegoś przymusu wzdrygnięcia się przy torturach. Lucy chce krwi, mięsa na ścianie i tak dalej! Rawr.
Wiesz, że oceniam na plus, nie napisze "bo mogę", bo czuję, że nie jestem "u siebie", ale masz plusa. Wydrukuj sobie, opraw w ramkę i powieś nad łóżkiem. To rozkaz, szanuj mojego plusa, gupku. :)
A, dam jeszcze wiaderko miłości, bo jednak tortury <3
Trochę po czasie, no ale każdy komentarz się liczy!
OdpowiedzUsuńPodobało mi się. W pewnym momencie trochę się zakręciłam i musiałam ponownie przeczytać akapit, jednak w końcu udało mi się wszystko zrozumieć. Bardzo spodobał mi się pomysł z wyliczaniem, chociaż rzeczywiście mogłoby być tego ciut mniej. Akcja była dosyć ciekawa, prowadzona wprawdzie w sposób mało energiczny, ale to chyba lepiej, bo przynajmniej mogliśmy poznać trochę bliżej Evana... No tak czy inaczej podobało mi się :)
Szczerze mówiąc, niezbyt podoba mi się koncepcja. Za dużo pochyłej czcionki i wtrąceń, które przeszkadzały mi przy czytaniu. Czasem brakuje przecinków, błędów raczej nie wyłapałam, za to niektóre zdania były trochę męczące.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twój zasob słownicta - jest taki... bogaty :) Poza tym masz równiutkie akapity, których ja za nic nie umiem wyprodukować...
To by było na tyle, koniec mojej amatorskiej oceny :)