Krzysztof
Kamil Baczyński
Basi
Nie wiem nic. Jest
wokoło ten rzeczy niepokój,
który rzeki przesyca i morza obłoków,
który jest sam przez siebie, a ja ponad którym
jestem jak smutne dziecko przenoszące góry.
I nie wiesz nic, i możesz ręce jeszcze
zanurzyć w płynności rzeczy i rzeczy niepokój.
Bo jest w tym jak w tworzeniu z marmuru drzew żywych
(które się same ciosają pod ręką)
coś jak nieuchwycenie w locie złotej grzywy,
jak opadanie - smutne i jak ziemia - piękne.
Jak ziemia, bo ta w trwodze najdalszej wywoła
- i w grobach - jakąś smukłość anielską kościoła.
Więc idź, chociażbyś wiedział, że zmierzasz do grobu,
bo nie w tobie jest trwoga, ale ty przez trwogę.
Bo to nie żądzą wzrasta, ale zapatrzeniem,
jak wierzby, które rosnąc w wodzie, rosną - cieniem.
Wtedy ziemia się skurczy, aż za wąska stopom
będzie chmura - na przekór arkom i potopom.
Tylko ludzie znad trawy - jak krowy - spojrzenie
zwrócą w niepokój rzeczy, w to, co zapatrzenie,
i przez swoją osobowość, w to, co gromem śniło,
powiedzą nierozważnie i osobno: miłość.
12 XII 41 r.
który rzeki przesyca i morza obłoków,
który jest sam przez siebie, a ja ponad którym
jestem jak smutne dziecko przenoszące góry.
I nie wiesz nic, i możesz ręce jeszcze
zanurzyć w płynności rzeczy i rzeczy niepokój.
Bo jest w tym jak w tworzeniu z marmuru drzew żywych
(które się same ciosają pod ręką)
coś jak nieuchwycenie w locie złotej grzywy,
jak opadanie - smutne i jak ziemia - piękne.
Jak ziemia, bo ta w trwodze najdalszej wywoła
- i w grobach - jakąś smukłość anielską kościoła.
Więc idź, chociażbyś wiedział, że zmierzasz do grobu,
bo nie w tobie jest trwoga, ale ty przez trwogę.
Bo to nie żądzą wzrasta, ale zapatrzeniem,
jak wierzby, które rosnąc w wodzie, rosną - cieniem.
Wtedy ziemia się skurczy, aż za wąska stopom
będzie chmura - na przekór arkom i potopom.
Tylko ludzie znad trawy - jak krowy - spojrzenie
zwrócą w niepokój rzeczy, w to, co zapatrzenie,
i przez swoją osobowość, w to, co gromem śniło,
powiedzą nierozważnie i osobno: miłość.
12 XII 41 r.
– Jak to się stało, że dołączyłeś do kompanii kapitana Deana?
– Czysty przypadek.
Podziemie
Jesienne zachody słońca na hogwarckich błoniach bywają
niesamowite. Nie widać żywej duszy, gęsta mgła unosi się nad
mokrą trawą, a las staje się szumiącą, czarną ścianą. Jezioro
przypomina jeden z obrazów Moneta: czerwona kula schodzi z nieba do
srebrzącej się wody, aby otulić się chłodną, szarą poświatą,
gdzieniegdzie poprzetykaną różowymi błyskami; tak przystrojona,
wyczekuje na odpowiedni moment, by zniknąć pod falami. Widać nie
tylko uczniowie uwielbiają listopadowe bale!
Przypatrywałem się harcom słońca, głęboko zamyślony, jedną
dłonią pocierając zaparowane szkło obiektywu. Musiałem stać tak
dłuższą chwilę. Czułem się tak, jakby najmniejszy ruch mógł
przestraszyć strojącą się gwiazdę wieczoru. Zapomniałem o
odgłosach towarzyszących czarodziejskiej zabawie, o cichych i coraz
głośniejszych nawoływaniach.
– Kolejny. Masz szczęście, że wyszedłem się odlać.
Stojący za moimi plecami postawny mężczyzna w granatowym prochowcu
spoglądał spod gęstych brwi na kryjące się na naszych oczach
cudo.
– Krąży pewna piękna opowieść o jeziorze. Niewielu dziś o tym
pamięta... Lata temu żył w tych okolicach okrutny król o wielkich mocach.
Miał córkę, która była bardzo nieposłuszna, tak jak on okrutna,
i bardzo lubiła śpiewać. Pewnego dnia król wpadł w
gniew i wrzucił ją do jeziora. Uratowały ją mieszkające w wodzie
trytony, dając jej skrzela i odbierając jej ludzki głos. –
Urwał na chwilę. –
Podobno tylko wtedy, gdy ujrzy ona najpięknieszy widok, zaśpiewa
swoją pieśń – najwspanialszą, najczystszą i najsmutniejszą
pieśń, jakiej nie umie zaśpiewać żaden inny tryton. –
Odkaszlnął. –
Czy jakoś tak. Bajeczki dla dzieci.
Ruchem głowy wskazał ledwie widoczne z tej odległości
zabudowania. –
Chyba nie każesz nam na siebie czekać? Po tym wszystkim, co się
tutaj będzie działo, raczej nikomu nie będzie się chciało szukać
twojego trupa.
Ruszyłem wraz z nim i grupką zebranych po drodze uczniów do
twierdzy pod lasem. Był to niski, kamienny budynek bez okien, prawie
całkiem zarośnięty krzewami i trawą. Nie zwalniając kroku,
mężczyzna machnął różdżką przy drzwiach, które chwilę
później rozsunęły się, wpuszczając nas do środka. Było tam
zupełnie ciemno, a w powietrzu unosiła się woń stęchlizny i
starego futra; tylko nikłe światło różdżki prowadzącego nas
czarodzieja pozwalało nam przemierzać niekończące się korytarze
bez potknięć i przydeptywania.
Szliśmy tak kilkanaście minut. Co chwilę ktoś odzywał się zbyt
głośno, na co prowadzący unosił dłoń w geście uciszenia lub
gromił go donośnym okrzykiem.
– Ale capi.
– Paskudnie.
– Jakby coś zdechło, albo
nawet gorzej.
– Cicho!
– Ale strasznie w
tym tunelu...
– Normalnie jak w tych
mugolskich grach wojennych, nie? Panie kapitanie, będziemy się bić?
Tak do krwi i w ogóle?
– Zamknij jadaczkę, z łaski
swojej.
W końcu
znaleźliśmy się przed wielkimi drewnianymi drzwami. Kapitan znów
machnął różdżką, a drzwi otworzyły się na oścież.
W progu stała wysoka, szczupła
dziewczyna, ubrana w
gruby kożuch.
– W ostatnim
momencie, Dean. Wszyscy
już dawno się schronili. Nie zmarzłeś? Jest potwornie zimno. –
Chwyciła mężczyznę za
ramię, a on
odsunął się o krok i omiótł wzrokiem gromadę. –
Wchodźcie. Jeden za
drugim.
Uczniowie
wsypali się do przestronnej sali. Tutaj też widoczność była
niewielka: u sufitu wisiała mała
lampa naftowa, rzucająca na podłogę słabe, mętne światło.
Kapitan uścisnął
dłoń stojącym
pod ścianą ludziom,
po czym przyjrzał się
uważnie każdemu z przemarzniętych
towarzyszy.
– Dobra, to teraz
najważniejsze pytanie:
który z was wie cokolwiek o czarnej magii?
Uczniowie spojrzeli po sobie.
– Jestem pierwszy z ochrony
przed czarną magią – odezwał się jeden z nich.
Kapitan zmarszczył brwi. – Doprawdy? – Wymruczał, po czym wycelował różdżkę między oczy chłopaka i wyszeptał jakieś zaklęcie, na co ten upadł na kolana.
Kapitan wbił wzrok w jakiś punkt ponad ich głowami.
– Jakie znacie przeciwzaklęcia
na zaklęcia niewybaczalne? Jak bronić się przed Cruciatusem?
– Udawać martwego – wyrwało
mi się. Z zimna ledwie czułem własne stopy, a każdy mój oddech
zamieniał się w mlecznobiałą chmurkę.
Kapitan stanął przede mną i
wyciągnął dłonie z kieszeni prochowca. – Bawi cię to, młody? – zapytał, po czym machnął różdżką przed moim nosem. Odczekał
chwilę, po czym schował ją i przeszedł między uczniami,
zaglądając im w oczy.
– Wy... i ten klęczący –
powiedział, zerkając na wciąż zamroczonego chłopaka – pójdziecie
za Jacksonem. Przygotuj ich jakoś, bo zdechną po pięciu minutach. – Stanął obok mnie – Ty idziesz ze mną – rozkazał tonem
nieznoszącym sprzeciwu. – Ruchy.
Znów szliśmy ciemnym korytarzem – ja, Kapitan i wysoka dziewczyna, oboje zupełnie ignorujący moją obecność.
– Dean, zabezpieczyliście
tunel?
– Zleciłem to Aaronowi kilka
godzin temu.
– Tak, wiem, poszedł zablokować wszystkie wyjścia... ale czy na pewno dobrze to zrobił?
– Liz, póki co, to ja jestem tu
dowódcą. Zadbałem o to, skończmy temat.
– Powiedziałeś mu, żeby
uważał?
– Sam się zgłosił. Zresztą, to zadanie nie jest szczególnie trudne, nawet jeśli jest się takim kretynem. Nie myśl o tym.
– Och, gdybyś wiedział... Ari
bywa czasem tak nierozsądny...
– Jak go nazwałaś?
Stanęliśmy przy kolejnych
drzwiach. Kapitan zastukał, drzwi otworzyły się i weszliśmy do
środka.
Uderzyła mnie fala ciepłego
powietrza i silny zapach alkoholu. Sala była dość dobrze
oświetlona, ale wyraźnie zacząłem widzieć dopiero po jakimś
czasie, kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do jasności. Była tu
masa ludzi. Niektórzy stali przy palenisku i rozmawiali o czymś z
zaaferowanymi minami, inni skrupulatnie czyścili różdżki, kilku
pracowało nad jakimś wywarem; większość jednak siedziała przy
długim, drewnianym stole i popijała z kamionkowych kufli, co chwila
wybuchając donośnym śmiechem.
Na widok kapitana parę osób
poderwało się lub z szacunkiem skinęło głową. Kapitan
odpowiedział kiwnięciem, rozejrzał się i podszedł do zajmującego
miejsce przy stole starszego mężczyzny. Powiedział mu coś
szeptem, po czym obaj spojrzeli na mnie. Kiedy odszedł, starszy
czarodziej gestem przywołał mnie do siebie.
– Jak tam, młody? – zapytał,
wskazując mi miejsce naprzeciwko siebie.
– Tak wygląda trzecia wojna
czarodziejów?
Mężczyzna wziął do ręki
butlę z grzanym miodem i uśmiechnął się. – Nie ma się co
denerwować... w gruncie rzeczy, Dean to porządny człowiek.
– Nie zauważyłem.
– Kazał ci tutaj przyjść, bo
chciał mieć cię na oku. Nie zadziałał na ciebie Imperius. Ludzie
oporni na to zaklęcie często okazują się zdrajcami. Z wojną
trochę jak z medycyną... lepiej zapobiegać, niż leczyć. Miodu?
– Nie, dziękuję.
– Jak chcesz... – upił duży
łyk. – Chyba jeszcze wszystkich nie poznałeś. Przyprowadził cię
tu kapitan Erwin Dean. Ta młoda dama obok niego to Elizabeth, jego
narzeczona. Świętujemy dzisiaj, bo spodziewają się dziecka. Ich
zdrowie! – zawołał do siedzących obok niego ludzi, po czym znów pociągnął łyk miodu. – Ci przy kotle to Simon i Valdorf, po
prawej masz Rosę i George'a, a tamci... a niech mnie, nie pamiętam.
Mniejsza o to! – Machnął ręką i uśmiechnął się szeroko. – A mnie mów Bart. Weteran czarodziejskich wojen.
– Jestem Thomas.
– Miło mi.
– Mnie również.
Dowiedziałem się od Barta, że
podziemie funkcjonowało już od paru tygodni. Nie wszyscy uczniowie
zostali tutaj sprowadzeni. Część przyszła, znaleziono im jakieś
zajęcia, reszta zaś została w Zamku. Nie było z nimi żadnego
kontaktu, ale młody czarodziej imieniem Aaron zabezpieczył tajne
przejście, którym miały przelatywać sowy z wiadomościami. Dziś
raczej nic nie mogło się wydarzyć i jeśli nie chciałem ucztować,
mogłem iść do przylegającej sali na spoczynek.
Pożegnałem się i poszedłem
we wskazane miejsce. Było to małe, ciemne pomieszczenie; w
ostatniej chwili zorientowałem się, że wszędzie na podłodze śpią
pijani czarodzieje i cudem nie potknąłem się o żadnego z nich. Po
omacku znalezłem wolny kąt, usiadłem na łaskoczącym futrze,
zawinąłem się kawał drugiego i zrozumiałem, dlaczego wszędzie
było czuć ten obezwładniający smród dzikiego zwierza.
Prawie zasypiałem, kiedy nagle
usłyszałem jakieś szepty. W nikłych promieniach światła
docierających z sali obok dostrzegłem przy ścianie dwoje
przytulonych ludzi. Ich naga skóra niemal świeciła w ciemności.
Ledwo rozróżniałem wypowiadane przez nich słowa. Mężczyzna
próbował tłumić ciężki oddech, a kobieta szeptem wołała: Ari!
Ari!
Chwilę później opadły mi
powieki i pogrążyłem się we śnie.
Bart
z Rochdale
Obudzono nas kilka godzin później. Trzeba było szybko wstać, rozbudzić się i ruszać. Tym razem szliśmy znacznie szerszym tunelem, tak samo jednak ciemnym i mokrym, jak poprzednie. Kapitan Dean szedł pierwszy. W jednej dłoni trzymał różdzkę, w drugiej wielką pochodnię. Był zdenerwowany, choć starał się to przed wszystkimi ukryć.
– Dostaliśmy sowę. Zaatakowali od strony Wieży Astronomicznej. Mamy już spore straty. - Pędził jak szalony, wymachując na wszystkie strony pochodnią. - Ktoś z zamku idzie do nas tym tunelem, za jakiś czas powinniśmy go zobaczyć. Wiem, że większość z was sra w gacie ze strachu, ale tutaj jesteście bezpieczni...
– Kapitanie...
– Zamknij się. W razie gdyby coś było nie tak, nie rozpraszacie się. Stoicie w zwartej grupie...
– Kapitanie!...
– Mówiłem, żebyś był cicho. Reszta chyba jest jasna: Avada i...
– Kapitanie!!!
– Co jest, kurwa?!?
– Ktoś tutaj biegnie!
Kapitan stanął, a wraz z nim cała reszta. Naszych uszu dobiegło głośne dyszenie, jakby ktoś o resztkach sił próbował biec najszybciej, jak potrafił. Po chwili w świetle pochodni pojawił się młody czarodziej.
– Już jesteś! Świetnie. Teraz musimy tylko... Co się z tobą dzieje?
Nawet w nikłym świetle ognia widać było, że czarodziej jest potwornie blady. Z wytrzeszczonymi oczymi wpatrywał się w kapitana.
– Oni... oni... – upadł na ziemię i złapał się za pierś – ...są za mną... są osłabieni... a w zamku... uczniowie...
Kapitan zrobił kilka kroków i uniósł różdzkę.
– Mroczni! Atakujcie! Ava...
Nagle rozbłysło oślepiające światło i w ułamku sekundy znaleźliśmy się gdzieś w środku lasu. Uderzyłem o ziemię i poczułem potworne pieczenie w łydce.
– Który to zrobił? – zapytał kapitan, kiedy po paru sekundach dotarło do niego, że wraz z kilkoma osobami został teleportowany. – Simon? – Podszedł do czarodzieja, który właśnie chował różdżkę. – Co ty do cholery wyprawiasz? Byli wyczerpani! Widziałem! Czy ty postradałeś zmysły? W tunelu zostali ludzie, popaprańcu jeden!
Simon cofnął się.
– Wybacz, Dean – wycedził przez zęby, na powrót wyciągając różdżkę. Obok niego pojawiły się ciemne postacie, zupełnie jakby wyrosły spod ziemi. – To będzie bolało... Avada Kedavra!
Kapitan upadł na ziemię w tym samym momencie, w którym został padł Simon. Bart, Aaron i kilku innych czarodziejów po kolei unieszkodliwiało Mrocznych. Elizabeth podbiegła do leżącego na ziemi Kapitana. Zaklęcie trafiło go, ale wciąż oddychał.
– Dean! – krzyknęła, łapiąc go za dłoń. – Dean!
– Zdradził mnie... zdradził... – w jego oczach zalśniły łzy.
– Och, Dean!
– Nie odchodź...
– Nie odejdę!
– Nie odchodź, Susan...
– Susan...? Susan...!
– Kochanie...
Elizabeth pogłaskała go po twarzy, patrząc, jak z trudem łapie ostatni oddech.
– Nie damy z nimi rady! – zawołał Bart.
Nagle zrobiło się ciemno. Straciłem przytomność.
Obudziłem się w kamiennej celi, przykuty łańcuchem do ściany. Obok mnie siedzieli Bart, Elizabeth, Aaron, George oraz parę innych osób, których imion nie znałem. Ból był obezwładniający, ale znacznie bardziej przerażała mnie myśl, że nie mam pojęcia, co się z nami stanie.
– Wszystko w porządku? – Aaron spojrzał na Elizabeth. Jedną dłonią trzymała się za brzuch, drugą masowała czoło.
– Co z nami zrobią?
– Raczej nie oddadzą pod sąd. Zatłuką i wrzucą do rzeki, albo coś w ten deseń. – Bart próbował zerwać z nogi łańcuch.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
– Na pewno stąd wyjdziemy, Elizabeth...
– Ty już jej tak nie czaruj, artysto pieprzony – zaczął George. – To wszystko przez ciebie. Nie zabezpieczyłeś odpowiednio tunelu, sukinsynu, Mroczni wleźli i wytłukli pół szkoły. Masz szczęście, że jestem przywiązany, bo konałbyś właśnie jak pies! – warknął, szarpiąc łańcuchem.
– Nie dało się tego zrobić zwyczajnym zaklęciem... próbowałem coś wykombinować...
– Wykombinować!
– Chłopcy, spokój! – Bart odezwał się swoim donośnym głosem.
– Bo co, zlejesz mnie?
– Widzisz te blizny na mojej twarzy?
– Tatuś cię porysował?
– Sam je sobie zrobiłem, podczas ostatniej wyprawy do Afryki. Chcesz takie?!
Drzwi zaskrzypiały i do celi wszedł jakiś człowiek. Spojrzał na nas, po czym pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Ale was urządzili... – Podszedł do Barta i uśmiechnął się. – Kogo my tu widzimy! Bart z Rochdale!
– Bart z Rochdale? – George jakby zbladł.
– Prawie mnie zabiłeś podczas drugiej wojny... Ach, te wspomnienia... – Mroczny zaśmiał się pod nosem.
– Spędziłem trzy tygodnie w podziemiach z najpodlejszą gnidą, jaka chodziła po tej ziemi! – George niemał dławił się z wściekłości.
– Tylko bez takich...
– Przekazałeś mugolskiemu wojsku wszystkie nasze plany! Wszystkie!
– Inaczej przegralibyśmy tę wojnę...
– Parszywa mendo!
– Działałem w naszej obronie, na Merlina!
– Powinni cię wrzucić do Azkabanu!
– Dobra, wychodzimy – zawołał Mroczny, po czym machnął różdżką. Łańcuchy wyskoczyły ze ścian, jednak nadal nie pozwalały nam uciec. Mężczyzna ruszył, a my poszliśmy za nim. Minęliśmy kilkanaście innych cel, przeszliśmy przez wąski korytarz, po czym wyszliśmy na zewnątrz.
– Wszystko się pali – mruknął George.
Trudno stwierdzić, gdzie się znajdowaliśmy. Zabudowania - a raczej ich smętne resztki - nie wyglądały, jakby postawił je czarodziej, jednak zapalające się tu i ówdzie światła wskazywały na to, że gdzieś w okolicy toczy się walka na zaklęcia.
– Muszę coś załatwić – powiedział Mroczny i skierował się w stronę jednego z nielicznych budynków, które ocalały. Musiał to być tutejszy urząd; wewnątrz kręcili się Mroczni w długich szatach, a także jacyś mugole w eleganckich koszulach. Weszliśmy do gabinetu, w którym prowadzący nas mężczyzna uścisnął dłoń człowiekowi siedzącemu za biurkiem. Oprócz niego było tu kilku ludzi. Na nasz widok wymienili nerwowe spojrzenia.
– Już niedługo koniec – szepnął Mroczny do urzędnika. Ten ociągając się podał mu jakieś papiery, po czym wbił wzrok w drzwi obok biurka. Mroczny ruszył w stronę wyjścia. Nagle do pokoju wparował mały chłopiec.
– Proszę pana! Proszę pana!
Mroczny niechętnie przystanął. Dzieciak poczekał, aż ten utkwi w nim spojrzenie, po czym nie bez trudu wyciągnął spod kurtki o wiele za ciężką dla niego strzelbę i wycelował ją w głowę mężczyzny.
Broń wystrzeliła, uśmiercając go i wywołując spore zamieszanie. Urok rzucony za łańcuchy przestał działać i mogliśmy dołączyć do walki. Mroczni, którzy znajdowali się w budynku, przybyli do gabinetu i zaczęli obsypywać mugoli zaklęciami. Jeden z nich rzucił Kedavrę w stronę chłopca, w ostatniej chwili jednak przed dzieckiem stanął Aaron, absorbując niemal całą moc zaklęcia.
Czarodziej upadł na podłogę. Po chwili znalazła się przy nim Elizabeth. Ujęła w dłonie jego twarz i zakołysała się, mocząc jego włosy łzami.
– Nie... Nie!!!
Aaron próbował się uśmiechnąć. Widząc, że go traci, Elizabeth chwyciła jego dłoń i położyła ją swoim brzuchu.
– Jest twoje... Ono jest twoje...
Aaron popatrzył na nią i zamknął oczy, wciąż lekko się uśmiechając.
W tle nadal toczyła się walka. Nierówne starcie trwało jednak tylko chwilę: zaraz pojawili się czarodzieje, którzy rozgromili oddziały Mrocznych niedaleko stąd. Kątem oka dostrzegłem, że jakiś mugol podnosi małego bohatera z podłogi. Ktoś złapał mnie za ramię.
– Wracamy do Hogwartu, młody. Dadzą sobie radę.
Pieśń księżniczki
Teleportowaliśmy się na błonia, spodziewając się, że potrzebna będzie pomoc. Okazało się jednak, że tutaj walka się już zakończyła. Niedobitki oddziałów Mrocznych próbowały zminimalizować straty, ale zwarta grupa hogwarckich czarodziejów skutecznie dziesiątkowała ich szeregi. Kilkaset metrów dalej zorganizowano coś na kształt szpitala. Pielęgniarki podchodziły do wszystkich rannych, którym dyrektor nakazał spokojnie siedzieć na terenie obok boiska do qudditcha.
Kilku znajomych znalazło mnie w tłumie i podeszło zamienić ze mną kilka słów, ale przez potworny ból łydki nie mogłem skupić się na rozmowie. Obok mnie leżał Bart. Kiedy uczniowie odeszli, spojrzałem na jego zmęczoną, pooraną twarz.
– Co to były za dokumenty? – zapytałem, zastanawiając się, czy mężczyzna ma choć tyle sił, by mi odpowiedzieć.
– Jakiś tajny pakt, plany oblężenia ministerstwa, informacje o miejscu pobytu Złotego Chłopca... Bóg jeden wie. – Bart westchnął ciężko. – Rozmawiałem z gościem od sów... Podobno dokumenty zniknęły z urzędu zaraz po naszym wyjściu. Wsiąkły. Przepadły.
Zapatrzyłem się w dal. Wschodziło słońce. Dopiero teraz zobaczyłem, jak ogromne były zniszczenia. Zamek wyglądał jak ruina, las płonął, a na trawie leżały setki ciał.
Nagle usłyszałem jakiś dziwny dźwięk.
– Bart – powiedziałem do towarzysza – muszę iść nad jezioro.
– Daj spokój, mały – odpowiedział bardzo cichym głosem - to niebezpieczne.
– Słyszysz to? – zapytałem. Nie otrzymałem odpowiedzi. Spojrzałem na mężczyznę. Leżał na plecach z dłońmi złożonymi na piersi i głową skierowaną w stronę zamku. Nie oddychał.
Przeżył trzy wojny i umarł we śnie na terenie Hogwartu. Niech spoczywa w spokoju!
Poszedłem nad jezioro. Słońce podnosiło się nad wodą, barwiąc niebo na czerwono. Ponad lśniącą taflą unosił się najpiękniejszy śpiew, jaki w życiu słyszałem - to uratowana przez trytony księżniczka śpiewała o wojnie...
– Jak oceniasz działania kompanii kapitana Deana?
– Ja?... Ja tylko wyszedłem robić zdjęcia.
________
konkurs: III Wojna Czarodziejów
liczba słów: 2559
Kilka zdań odautorskich:
Późno. Pierwszy raz udało mi się zawrzeć w opowiadaniu tyle akcji, jakaś taka przygodówka z tego wyszła, ale to dobrze. Nie krytykujcie zbyt ostro, lepiej wskażcie mi pozytywy (jeśli są), które pozwolą mi pisać lepiej. Tak, Thomas to mruk, który zazwyczaj niewiele ma do powiedzenia. Tak, jest tu postać inspirowana postacią historyczną. Tak, za dużo filmów o wojnach. Tak, Baczyński, bo lubię. Nie, nie było bety (ale i tak wielkie dzięki, Gregs!). Za wszelkie niedociągnięcia odpowiada jesień i moja nieleczona depresja. Powodzenia wszystkim i przepraszam za to coś powyżej :]
Nie wiem dlaczego, ale to opowiadanie wydaje mi się takie wyprane z emocji ─ jakby jakimś nienaostrzonym nożem ktoś chamsko powykrawał fragmenty tekstu, w których były zawarte uczucia bohaterów. Akcja przez to odrobinę przyspiesza, natomiast całość w efekcie jest odrobinę beznamiętna, co ciążyło mi już po przeczytaniu połowy notki.
OdpowiedzUsuńTekst jest dość krótki, ale się tego nie odczuwa. Zawarta jest w nim taka ilość bohaterów, wątków, że trzeba się gdzieś w trakcie naprawdę postarać, by wszystko ogarnąć prawidłowo (ewentualnie to ta godzina już, podczas której mój mózg nie pracuje szalenie dobrze).
Brakuje mi tu czegoś, kurde. Odczuwam niedosyt, ale to przez to, że tak naprawdę nie poznałam Thomasa, jego sposobu myślenia, jego charakteru czy nawet odrobiny historii. Tu trochę postał, tam się przespał, rzucił jakimś zaklęciem, ale... Nie ma tej magicznej puenty, której oczekiwałam, a szkoda.
Ogólnie opowiadanie na plus, spędziłam bardzo przyjemne kilkanaście minut na czytaniu.
Pisz więcej, bo chcę poznać tego Spencera bliżej! :D
W sumie tak właśnie miało być - jak najmniej emocji. Właściwie ciężko pisać o emocjach, które odczuwają ludzie podczas wojny, jeśli samemu się czegoś takiego nie przeżyło... lepiej chyba czasem je sobie odpuścić.
UsuńCo do Thomasa - też zamierzony efekt, początkowo miał on prawie w ogóle nie brać udziału w akcji, tylko "stać z boku", ale w końcu cośtam porobił.
Wielkie dzięki za przeczytanie i komentarz! :)
Thomas Spencer
W całej tej dynamicznej akcji trochę zabrakło samego Thomasa, w centrum stanął Kapitan, Bart, organizacja podziemia, a Ślizgon przez większość tekstu nie wysuwał się na prowadzenie i nie miał okazji się wykazać, a poruszona w notce tematyka dawała takie możliwości. Podziemie i tajne stowarzyszenia idealnie wpasowują się pod klimat wojny, chociaż jak zostało już wyżej wspomniane, pozostaje niedosyt spowodowany oszczędną emocjonalnością. Śmierć Deana i Barta mimo że oboje stali się jednymi z głównych bohaterów opowiadania, nie spotkała się z dużym zainteresowaniem, sądząc po zachowaniu Spencera, który po prostu odszedł nad jezioro czy reakcji Elizabeth, chociaż ta była bardziej adekwatna do tragicznej sytuacji. Błędów podczas czytania nie udało się wyłapać, minus za to, że początkowo ostatnie trzy duże fragmenty nie były wyjustowane. Całość na duży plus, wyszło ciekawie, wrażenia pozytywne a przewaga dialogów dodatkowo sprzyjała płynnemu i szybkiemu czytaniu. Może innym razem uda się bardziej poznać Thomasa, nie od strony cichego obserwatora, robiącego zdjęcia podczas bitwy c:
OdpowiedzUsuńPowodzenia w konkursie!
Dziękuję bardzo za opinię.
UsuńTo, że się nie wykazał, odzwierciedla w znacznym stopniu jego charakter. Thomas nie jest żadnym bohaterem i to dobrze, jeśli to widać. Na śmierć towarzyszy zareagował tak, jak zareagował, bo właściwie nie byli mu bliscy. Bart zmarł spokojną śmiercią, świadomy, że dobro wygrało... Właściwie ciężko mówić o ludzkich reakcjach w czasie wojny. Nie ma dwóch takich samych osób, niektórzy płaczą, słysząc o śmierci, niektórzy (naprawdę znam taki przypadek!) wybuchają śmiechem. Myślę że w świecie, w którym żyją obok siebie dobrzy Gryfoni, podli Ślizgoni i cała masa innych typów może się zdarzyć wiele nieprawdopodobnych rzeczy :)
Jeszcze raz dziękuję!
Thomas Spencer
Nie zgadzam się, że zabrakło Thomasa. Prawda, nie był najbardziej wyróżniającą się postacią, nie popisywał się ani odwagą, ani tchórzostwem, wiele nie zrobił. Ale oprócz tego, że jest głównym bohaterem opowiadania, jest również narratorem, więc właściwie wszystko, co zostało tutaj opisane, jest przefiltrowane przez Thomasa, cała akcja widziana jego oczami. Czyli Thomasa można odnaleźć w każdym opisie, bo to, jak one wyglądają, zdeterminowane jest przez jego charakter, postrzeganie świata. Widzę Thomasa jako osobę rzeczową i dość twardo stąpającą po ziemi, ale jednocześnie nie w pełni pragmatyczną czy prozaiczną, bo przecież w wielu jego słowach można wyłapać ciekawy element swojego rodzaju poetyczności. Być może nie jest uczuciowy, ale wydaje mi się, że dużo w nim emocji. Nie pcha się na pierwszy plan, ale za to jest spostrzegawczy. Poza tym jest fotografem, może w tym momencie będę nadinterpretować, ale czy z tekstu nie da się wyczytać, jakiego rodzaju jest artystą? Niektórzy chcą przez własne twory wyrazić samego siebie, Thomas wydaje się prezentować inne podejście, a więc w jego zdjęciach najważniejsze nie będzie to, kto je zrobił, ale co na nich jest. Nie tyle jego wizja świata, ale próba odwzorowania. (W ogóle żałuję, że mało w opowiadaniu było o fotografii. Przydałby się ktoś w rodzaju reportera wojennego...)
OdpowiedzUsuńLubię tę narrację, przypomina mi postmodernistyczne powieści, choćby te Vonneguta.
Przeczytałam wszystkie opowiadania konkursowe i jak dla mnie to ma najlepsze dialogi. Bardzo naturalne, w dodatku bohaterowie nie mówią identycznie, ale większość ma własny styl, który jednocześnie nie jest przerysowany, o co wcale nie jest trudno. Zresztą i bohaterowie są dobrze napisani, pojawia ich się całkiem sporo na małej przestrzeni, a jednak są jacyś, a nie – statyści z papieru.
Sam pomysł podziemia jest interesujący, ucieszyłabym się, gdybyś napisał o tym coś jeszcze – chciałabym lepiej poznać te wszystkie struktury, dowiedzieć się co dalej, a także co było wcześniej, jak Thomas został konkretnie zwerbowany itd.
Już po złapaniu ich akcja jak na mój gust zbyt bardzo przyspiesza, wygląda trochę to tak, jakbyś chciał już przejść do zakończenia. Ale ogólnie kompozycja jest ładna, przyjemna klamra. Wydaje mi się, że dwa, całkiem istotne, błędy rzeczowe się zaplątały. Po pierwszy – śmierć Deana. Zginął w bardzo filmowy sposób, tak, aby zdążył jeszcze kilka słów powiedzieć, ale nie jest to możliwe, skoro dostał Avadą. Powinien zginąć od razu, na miejscu. (Btw. Simon mówi, że będzie bolało, co jest kłamstwem, bo przecież Avada, tak, uśmierca, ale zdaje się, że przynajmniej bezboleśnie.)
A na terenie Hogwartu nie można się teleportować.
A Elizabeth to bezczelna babka, żeby tak tuż pod nosem narzeczonego zdradzać? :P
Dziękuję za opinię :) Co do błędów: to trochę świadome złamanie konwencji, ale tak naprawdę można założyć, że zaklęcie było źle wypowiedziane, lub cokolwiek innego, przez co ofiara mogła umierać dłużej. Po prostu nie wiem, ile jest podobnych do Avady zaklęć, a jak walka czarodziejów, to musiał go zabić magią. A Simon musiał trochę mu pogrozić ;)
UsuńZ teleportacją też prawda, tyle że nie wiem, czy w czasie wojny wszystko działało tak samo... dość głupie to moje tłumaczenie, właściwie większość tak zwanych błędów rzeczowych możnaby usprawiedliwić własną interpretacją (ponoć mamy tu na blogu byłe/niedoszłe matki, kilku homoseksualistów... O ile dobrze pamiętam, w oryginale też tego nie było ;))
Elizabeth bezczelna, to fakt... Niektóre sceny z filmu W ciemności zbyt mocno wbiły mi się w pamięć ;D
Głównie zależało mi na tym, żeby uchwycić wojnę od początku do końca, nie wiem, czy ktoś przede mną podszedł w ten sposób do tematu (muszę jeszcze przeczytać resztę notek).
Jeszcze raz dzięki za komentarz!
Thomas Spencer
Ja jestem pod ogromnym wrażeniem! Nie przeczytałam jeszcze wszystkich opowiadań, ze względu na przerażający brak czasu, ale pośród dotychczasowych, zdecydowanie to jest moim faworytem. ;) Choć tak jak wspomniała Dyrekcja - za mało tu Thomasa. I miałam wrażenie, że śmierci wszystkich tych osób były nasączone zbyt małą ilością emocji. W zasadzie, jakby nie spojrzeć - Thomas nie miał za dużo wspólnego z tymi postaciami, ale wojna dostarcza ogromu emocji i tego mi troszkę zabrakło. :) Momentami też dialogi były dla mnie niezrozumiałe, ale to pewnie dlatego, że jestem nie przyzwyczajona do takiej metody ich pisania.
OdpowiedzUsuńZ błędów jakie wyłapałam:
Po omacku znalezłem wolny kąt, usiadłem na łaskoczącym futrze, zawinąłem się kawał drugiego i zrozumiałem, dlaczego wszędzie było czuć ten obezwładniający smród dzikiego zwierza. - wpadła tu mała literówka w słowie znalazłem i wydaje mi się, że powinno być zawinąłem się w kawał drugiego, albo po prostu czegoś nie ogarnęłam i nie potrafię zrozumieć sensu zdania. :)
No i Kapitan upadł na ziemię w tym samym momencie, w którym został padł Simon. - Tu chyba nie muszę nic wyjaśniać. :)
Poza tym, czytało mi się z ogromną przyjemnością, opowiadanie bardzo mi się podobało. Duży plus, za oryginalność, za coś innego.
Życzę powodzenia w konkursie, chociaż mam nieodparte wrażenie, że to opowiadanie obroni się samo. :)
Octavian Carrow/Haidemarie Piper
Dziękuję bardzo za poświęcenie wolnej chwili na przeczytanie mojego opowiadania :)))
UsuńTrochę się powtórzę, ale co tam ;) Thomas miał być tylko obserwatorem, "nośnikiem", na który się nagrało to, co się wydarzyło, takim jakby tłem. Początkowy mój zamiar był taki, żeby on zupełnie usunął się w cień; w końcu nawet walczył, chociaż w sumie lepiej, gdyby tego nie zrobił, ale cóż, wyszło jak wyszło :D Ale rozumiem, że zazwyczaj główny bohater - którym tutaj w zasadzie powinien być Thomas, bo to w końcu postać, od której opowiadanie wyszło - stoi w centrum, czytamy o jego wyborach, przemyśleniach... tutaj zamiar był taki, żeby jego przeżyć wewnętrznych było jak najmniej.
Co do emocji jako takich: tak sobie myślę o tym i myślę, i dochodzę do wniosku, że to może kwestia preferencji autora/czytelnika: do mnie z reguły bardziej przemawia opis wojny, kiedy jest ona przedstawiona w taki pozbawiony emocji sposób, bez rozczulania się nad każdą kroplą krwi bohatera i każdym jego najmniejszym lękiem. Im mniej emocji widzę w tekście, tym więcej ich czuję, szczególnie przy takich dramatycznych akcjach jak walka i reakcje bohaterów na nią (btw., polecam gorąco opowiadania Raymonda Carvera, tematyka inna, ale sposób, w jaki ten facet pisał... z dystansem, tak sucho... no po prostu cudo :D)
Dziękuję za zwrócenie uwagi na błędy. Całkiem niezłe jest też Z wytrzeszczonymi oczymi, które dopiero teraz widzę :D
Nie wiem, czy chciało Ci się to czytać... W każdym razie, jeszcze raz dziękuję! :)
Thomas Spencer