13 listopada 2015

Fate is like a strange, unpopular restaurant filled with odd little waiters who bring you things you never asked for and don't always like
boy, eye, and face image


Caelan Abernathy
szkoCJA, 14 grudnia RAVENCLAW, VII ROK, PÓŁKRWi; BOGIn nieznany, PATRONUsem ropucha — RÓŻDŻKa: 12cali, berberys, włókno ze smoczego serca — były ścigający — były prefekt — klub eliksirów — POWIĄZANIA
         Zawsze pociągały go rzeczy trudne do zdobycia, plany nazbyt skomplikowane do zrealizowania i wszechobecna iluzja, której tajemnice wciąż stara się rozwikłać. Lubił obserwować, nasłuchiwać, a potem odwzorowywać wszystko na papierze; wszystko, co widzialne i niewidzialne dla ludzkiego oka. Potrafił każdemu usłyszanemu dźwiękowi przyporządkować odpowiednią kreskę na swoim rysunku, czasem wystarczyła mu minuta, a innym razem pół dnia, by uzyskać właściwy kształt. Na jego twarzy przeważnie gościł wyraz konsternacji, jakby bał się przegapić coś ważnego. Wyłapywał największe szczegóły składające się na jakiś istotny moment. Nawykł do panującego w głowie chaosu, do szaleńczego biegu myśli, do niemocy poradzenia sobie z nieprzemijającymi pragnieniami. Bo kiedyś znajdzie sposób, żeby je zaspokoić.
      Gdy jako pięciolatek siedział nocą przy ognisku wraz z mamą i kilkoma przyjaciółmi z wędrownej trupy, po raz pierwszy poczuł czym jest czyste szczęście. Wtulony w mamine ramiona, wsłuchiwał się w jej łagodny głos. Opowiadała jedną z cygańskich legend, Caelan nie bardzo mógł zrozumieć sens, ale to było bez znaczenia. Próbował zapamiętać tę chwilę — ciepło bijące z pobliskiego ogniska, niesamowitą gamę kolorów, a przede wszystkim uśmiech, cichy śmiech i rytmiczne uderzenia serca jego matki. Było to jedno z ostatnich wspomnień związanych z nią, dlatego później wielokrotnie usiłował dosłownie odmalować tę scenkę, lecz z marnym skutkiem. Chwila pozostała idealna tylko we wspomnieniach.
          Zawsze utrzymywał, że ambicję posiada, ale nie taką, jaką większość osób chciałoby sobie wyobrazić. Na czwartym roku postanowił zostać prefektem i osiągnął ten cel rok później. Szybko jednak odkrył, iż niechęć do samoograniczania stoi na przeszkodzie w byciu dobrym prefektem. Jakże mógł wymierzać kary uczniom, skoro sam nade wszystko pragnął czuć się wolny? Na początku szóstej klasy pomyślnie przeszedł kwalifikacje do krukońskiej drużyny Quidditcha na pozycję ścigającego. Odnalazł niejaką radość w codziennym przebywaniu na miotle, ale po kilku miesiącach zaczął odczuwać monotonię wynikającą z powtarzającego się schematu gry. Urozmaicanie jej, poprzez różne kombinacje na miotle, często powodowały mniejsze i większe kontuzje. Przysparzał sporo wrażeń kolegom z drużyny oraz widowni, bo nigdy nie było wiadomo, czy zaraz go coś nie trafi albo nie poleci za wysoko, by potem opaść z dużą prędkością. Trzeba mu było przyznać — mimo licznych wybryków, najczęściej wczuwał się w grę aż za bardzo i należał do bardzo dobrych zawodników. Trudno powiedzieć, czy ścigał się z innymi graczami czy... sobą samym. W tamtym okresie, na szóstym roku, otrzymywał więcej wyjców od ojca niż ktokolwiek wcześniej.  W końcu któryś z nauczycieli musiał poprosić Ronana Abernathy'ego o zaprzestanie tejże czynności, gdyż krzykliwe wiadomości przestały nadlatywać.
          Nikt tak śmiesznie nie potrafił popadać w złość jak Caelan Abernathy. Frustracja pojawiała się w najmniej oczekiwanych momentach i trwała przez wiele dni albo znikała po kilku minutach. Jako dziecko słuchał się matki, ale gdy ta zniknęła z jego życia, zniknęła również obawa przed niezadowoleniem w spojrzeniu rodzica. Ojciec nigdy nie miał na syna dużego wpływu — odkąd poznał go na kilka dni przed szóstymi urodzinami, Caelan wiedział, że nie jest on mężczyzną, który dobrze znosi odmowy, więc łatwo było go zdenerwować. Pod pewnymi względami, chłopak odczuwał satysfakcję, gdy wzbudził w kimś jakiekolwiek pokłady emocji. Pozytywne czy negatywne, to nie miało większego znaczenia. Liczyło się zaangażowanie. Według Krukona, najlepszym sposobem, by przekonać się o charakterze jakiejś osoby, jest poznanie sposobu, w jaki popada w złość.
        Swój malarski talent zawdzięcza ojcu — malarzowi portretów czarodziejów i różnych wydarzeń historycznych. Jego rodzina od trzech pokoleń zajmowała się wykonywaniem obrazów na specjalne zamówienia; Ronan Abernathy niewątpliwie był jednym z najlepszych malarzy, jakich prace dane było Caelanowi oglądać. Podziwiał jego twórczość, niezależnie od tego, co sądził o nim, jako człowieku. Z dwójki przyrodniego rodzeństwa, tylko on posiadł tę umiejętność, ale z drugiej strony, poza podobną posturą i wzrostem, tylko on różnił się wyglądem i czystością krwi. Oczy, włosy, kilkanaście piegów na twarzy, odziedziczył po rodzicielce.
      Od trzech lat w każde wakacje wyrusza na wyprawę poszukiwawczą. Nie poszukuje tajemniczych gatunków zwierząt, roślin czy czegoś podobnego... jego celem jest coś, a raczej ktoś, bardziej nieuchwytny. Wykorzystał niemalże wszelkie znane mu magiczne sposoby, ale tak, jak niegdyś jego ojciec, poniósł porażkę. Któż by przypuszczał, że kobieta teoretycznie pozbawiona magicznych zdolności potrafi się tak dobrze ukryć przed światem. Ale Abernathy wciąż szuka, wciąż z dziecinną naiwnością podkrada się do każdej trupy, do każdego napotkanego cygańskiego obozowiska i wątpliwe, żeby kiedyś zarzucił ową nadzieję. Nawet nie chodzi o to, że niełatwo się poddaje... matka jest jedna i najlepsza macocha nie jest w stanie jej zastąpić. Poza tym tęsknota nie pozwoliłaby siedzieć bezczynnie. Pewnego dnia ją odnajdzie i spełni się jego sen o prostym życiu, bo znów poczuje się szczęśliwy, jak kiedyś przy ognisku w otoczeniu przyszywanych wujków.

172 komentarze:

  1. [ Ciarki i gęsia skórka. Uwielbiam tego człowieka, uwielbiam jego historię i uwielbiam takie klimaty. Zapraszam na wątek, jeśli jest ochota, uwiję nam jakieś ładne powiązanie.
    Udanej zabawy życzę :) I duże brawa za kartę! ]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bardzo wyrazista postać. Ja może nie miałam ciarek, czytając kartę, ale jestem zaintrygowana Caelanem i zapraszam do siebie. Najlepiej z pomysłem, bo wymyślenie to moja największa zmora. I witam!]

    Louis Weasley

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Najbardziej podoba mi się pierwszy akapit, który, chociaż krótszy od reszty karty, być może mówi więcej o charakterze postaci niż następne, które w przeważającej części są biograficzne. Co oczywiście nie oznacza, że cała karta nie przypadła mi do gustu. I w sumie nie wiem, czy życzyć Caelanowi odnalezienia matki, bo jeśli okaże się ona inna od tego, jak ją zapamiętał i co pewnie sobie dopowiedział, może się srodze zawieść.
    Tak swoją drogą... Według Krukona, najlepszym sposobem, by przekonać się o charakterze jakiejś osoby, jest poznanie sposobu, w jaki popada w złość. – Caelan śmiesznie popada w złość, czy to oznacza, że jest śmieszny? :D ]
    Cześć! ]

    Jacca/Valancy

    OdpowiedzUsuń
  4. [o mój boże karta jest po prostu idealna. I nawet nie wiem co więcej Ci napisać, bo po jej przeczytaniu po prostu... no jestem pod niemałym wrażeniem. Strasznie mi się podoba! Nawet bym wątek zaproponowała, ale mam pustkę w głowie... jakoś bardziej lubię zaczynać, niż wymyślać :D]

    Avalon

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jeju jaka klimatyczna karta i ciekawa postać. Pozostałych myśli nie potrafię zebrać i stworzyć konkretnych zdań więc dodam jeszcze, że naprawdę bardzo mi się podoba. Poza tym to życzę dużo weny, ciekawych wątków i mam nadzieję, że Caelan zostanie na długo. Zapraszam też na wątek, do której z moich dziewczyn, bo jestem bardzo ciekawa czy pozna on ich charakter po sposobie, w jaki popadają w złość. Cześć! :)]

    Sunshine Price//Lexi Grey

    OdpowiedzUsuń
  6. [Bardzo ciekawa karta - witam! :)]

    Vladimir Karkarow / Logan Sandoval

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Długa karta? Zależy od tego, jakie kryterium się przyjmie, ale rzeczywiście, na tle innych wyróżnia się długością, jednocześnie nie sięgając takich rozmiarów, by komukolwiek włączył się tryb tl;dr. ;D Za plus karty uważasz to, że nie mówi o postaci wszystkiego, ale tworzy pewna niedopowiedzenia, czy to, że nie ma w niej opisu dzieciństwa? W sumie... Dla mnie bez różnicy, też się cieszę, że tak zrobiłaś – masz, co rozwijać w wątkach, a i karty zaczynające się od zdanie typu Urodził się w pewną deszczową noc zwykle mnie nudzą. ;D
    Z tym śmiesznym to zmyliło mnie trochę użyte słowo, bo pierwszym skojarzeniem było to najbardziej oczywiste – śmieszny-żartowniś. A Caelan nie wydał mi się typem błazna. Ale już rozumiem, o co chodziło, to ciekawe. W ogóle to zdanie o ocenianiu po sposobie wpadania w złość jest interesujące, aż zaczęłam się zastanawiać, jak złoszczą się moje postacie.
    Życzę ci możliwości rozwinięcia zaplanowanej historii! Zapraszam też do siebie na wątek, trochę nieśmiało, bo nie mam na niego pomysłu. Jeśli ty masz jakąś koncepcję, chętnie bym jej wysłuchała (przeczytała), jeśli nie... Cóż, wtedy pewnie wpadłabym tu jeszcze raz, za jakiś czas, kiedy sama bym na coś konkretniejszego wpadła. ]

    Valancy Edgeworth

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Jeśli miałby to być dorosły czarodziej spokrewniony z Valancy, to mógłby być nim tylko jej ojciec, ale nie wiem, czy Caelan chciałby go okraść, nawet wtedy, gdyby myślał, że to mugol – Edgeworth jest dobrze zbudowany, a poza tym jest pewny siebie, co widać w jego postawie, więc nie wiem, czy nadaje się na potencjalną ofiarę. ;D
    Jeśli na potrzeby wątku chcesz się cofnąć w czasie, to nie ma problemu. Możemy też ruszyć w przyszłość, tj. pisać już o przerwie zimowej, może Caelan i wtedy wyrusza na wyprawy? Albo zostać przy Hogwarcie, a o tym, co wydarzyło się w wakacje, tylko wspominać.
    W chwili, w której Valancy pomagała Caelanowi, postępowała pewnie bezinteresownie, ale później, gdyby zaszła taka potrzeba, mogłaby pomyśleć, że można by wykorzystać to, co wydarzyło się w wakacje. Przysługa za przysługę, teraz kolej Caelana na odwdzięczenie się. Krukonka na przykład bardzo chciałaby opuścić szkołę, co aktualnie jest zakazane... ]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Jakieś dobre czasy nastały dla Vingi, Krukon z siódmego roku się pojawił. Ona ma do takich słabość, więc jak nic potrzebujemy wątku! :)]

    - Vinga.

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Caelan robi czasami coś, co przez regulamin szkolny jest zabronione? Jeśli tak, to może Valancy przyłapałaby go na takiej działalności i wtedy przedstawiłaby mu swoją propozycję. Może to by się kwalifikowało na sytuację, w której nie mógłby szybko czmychnąć.
    Ale z drugiej strony, napisałaś, że Caelana nie da się prosto zaszantażować czy też niezbyt interesuje go wymiana "przysługa za przysługę", więc być może cały ten pomysł jest zbyt naciągany. Wpadłam na coś innego, nie jestem pewna, czy się nada, ale może da się coś z tego zrobić.
    Druga moja postać z tego bloga ma coś z Caelanem wspólnego. Właściwie to kilka rzeczy, ale tutaj chodzi mi o tą konkretną – obaj zainteresowani są malarstwem. Wymyśliłam sobie, że mój Krukon namalował (co prawda nie w Hogwarcie, ale w swoim domu) smoka, którego ożywił zaklęciami, dzięki czemu teraz ten lata po ścianach sypialni i innych pomieszczeń. Zastanawiam się, czy Caelan mógłby zrobić coś podobnego, czy zajmuje się malowaniem bardziej tradycyjnym, tj. czystomugolskim.
    Jeśli nie, to mógłby w Hogwarcie narysować jakąś istotę (ewentualnie obraz, ale postacie z nich, chociaż mogą się przemieszczać i opuszczać własne płótna, to mimo wszystko są w jakiś sposób ograniczone – muszą zawsze pozostawać w obrazowych ramach, jeśli nie swoich, to czyichś, a to byłoby utrudnienie... chyba), która zaczęłaby prześladować Valancy. Odwiedzałaby ściany dormitorium dziewczyn z VII roku, śledziła Edgeworth na korytarzach i tak dalej. Dziewczyna zirytowałaby się, dowiedziałaby się, kto w ogóle stworzył tego potworka, a potem najpewniej zechciałaby z Caelanem porozmawiać, żeby podpytać, czy jego malowidło celowo zostało tak zaprogramowane, czy na jego zachowanie twórca już nie ma wpływu. A potem... potem zapragnęłaby, że Krukon jakoś ujarzmił swoje dzieło. ]

    Valancy Edgeworth

    OdpowiedzUsuń
  11. [Chyba powtórzę za przedmówcami, ale dobra postać. Naprawdę muszę pogratulować. Nie wiem czemu, ale spodobał mi się fakt, że jest Szkotem. Nie pytaj czemu, bo sama nie wiem ;D Witam na blogu i życzę dobrej zabawy ;)]

    Matthew Harrison

    OdpowiedzUsuń
  12. [Po przeczytaniu Twojej karty dochodzę do jasnego wniosku, że po prostu uwielbiam wykreowaną przez Ciebie postać. Caelan ma w sobie tyle charakteru i uroku, że nie można przejść obok niego obojętnie. Dodając do tego te nietypowe wyprawy, które w zasadzie są tak odległe od magicznej rzeczywistości, a jednak dotykające najgłębszych zakamarków duszy to mówią one same za siebie. Gratuluję w moim osobistym odczuciu Abernathy ma w sobie to coś i piszę to bez żadnych wyrzutów sumienia. Określ mi jakieś granice albo to czego byś mniej więcej chciała, a wrócę z propozycjami wątków lub/i powiązaniami ;)]

    Arsellus Langhorne

    OdpowiedzUsuń
  13. [ O, nawet nie pamiętałam (i właściwie wciąż nie pamiętam), że w kanonie było coś więcej na temat obrazów. Kojarzę tylko fragment o zdjęciach – zdaje się, że Colin opowiadał, że zdjęcia wywołane przy pomocy specjalnego eliksiru ruszają się. ;D
    Valancy bogina jeszcze nie spotkała, a to dlatego że nie wiem, jaką postać by przybrał. Na pewno boi się wielu rzeczy, ale nie wiem, co mogłoby sprawić, że stałaby jak sparaliżowana, chociaż wiedziałaby, że to wcale nie prawdziwa istota a bogin... W każdym razie, jeśli zostaniemy przy tym pomyśle, to coś wymyślę, w końcu istnieje trochę kreatur, które mogą wzbudzać w człowieku strach.
    (I ropuchy raczej by nie jej przerażały, skoro w świecie Pottera nierzadko są traktowane jak zwierzątka domowe. Ale może jakieś gigantyczne ślimaki? Myślę, że Edgeworth trochę się oślizgłych rzeczy brzydzi.)
    Myślałam, że możemy zacząć od tego, że Valancy przyjdzie do Caelana z pytaniem, czemu nasyła na nią jakieś namalowane stwory, a potem poprosi o ujarzmienie tego czegoś. To coś mogłoby wcale nie chcieć dać się ujarzmić, więc we dwójkę by próbowali coś w tym temacie zdziałać. Ale jeśli wolisz, Valancy oczywiście może spróbować przekonać Caelana, aby ten w ramach zadośćuczynienia pomógł jej wydostać się z Hogwartu. ;) ]

    Valancy Edgeworth

    OdpowiedzUsuń
  14. [Cześć. Na szczęście raczej nie można sknocić podziękowań. Dziękuję za komplement!]

    OdpowiedzUsuń
  15. [Hm, jeżeli chodzi o relacje to z pewnością poszłabym w coś pozytywnego. Avalon jest raczej taką osóbką, która stara się jak może, aby żyć z innymi w zgodzie. No chyba, że coś w niej, budziłoby niechęć ze strony Caelana - co by to miało być, nie mam pojęcia. I na chwilę obecną to wszystko co mam... Mi naprawdę słabo idzie wymyślanie, niestety. Chociaż kto wie, czasami zdarzają się momenty kiedy coś mi tam zaświta. Najwyżej jak (Ciebie lub mnie) olśni to się zgadamy, bo uważam że takie tworzenie wątku na siłę też jest odrobinę bez sensu :) no chyba, że pójdziemy całkowicie spontanicznie i zobaczymy co nam z tego po prostu wyjdzie.]

    Avalon

    OdpowiedzUsuń
  16. [Wszystko opisane w taki sposób, że chce się więcej. Przynajmniej ja z wielką chęcią. Witam bardzo serdecznie i życzę udanych wątków na blogu! Zapraszam również do siebie, proszę się nie bać starych dat w komentarzach - ożywam :) ]

    Solene // Ashton // Lorelle

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Też tak myślę. Najlogiczniej byłoby, gdybym zaczęłaa, tak że to zrobię, tylko jeszcze nie jestem pewna, kiedy konkretnie, ale postaram się nie zwlekać. :> ]

    Valancy Edgeworth

    OdpowiedzUsuń
  18. [Nie ma sprawy, choć grzecznie powinnam napisać – do usług :D Jakieś pół roku temu już (szybko to zleciało) też zaliczyłam etap powrotu do pisania na grupowcach, ale akurat po rocznej przerwie, więc wiem jak to jest z wracaniem na właściwe tory. Jestem tu dłużej – prawda. Niekoniecznie jednak zaliczam się do osób, które orientują się w motywach wojny, co nie znaczy, że nie jest to ciekawym motywem do wykorzystania, nawet w naszym wątku. Trzecia wojna czarodziejów, bo tak się on oficjalnie nazywa. Była planowana przez jakiegoś nauczyciela w Hogwarcie, bodajże numerologa, a jego zwolenników nazywa się Mrocznymi. Aż nawet wyszukałam dla Ciebie zakładkę z informacjami, więc wybacz jeśli rozpisałam Ci jakieś herezje: klik. Wlepianie szlabanów można przyjąć za względne powiązanie i za najbardziej prawdopodobny powód do kary proponuję wyzywanie i nielegalny pojedynek na czary z byłym panem prefektem lub jakimś Puszkiem. Ars ich wprost nie znosi. Co do zgubionej pamiątki… generalnie Arsellus mógł sobie przywłaszczyć jedno lub drugie, co dokładnie to dla mnie bez różnicy i uznał od tamtej pory za swoją własność. Jeszcze lepiej, jakby te przedmioty miały trochę magiczne właściwości. W końcu znalezione – niekradzione. A widzisz tak się składa, że rzucanie pomysłami to moja mocniejsza strona, a skoro życzysz sobie motyw przewodni jako panującą wojnę – proszę bardzo:
    1. Bitwa o Hogwart i starcie z Mrocznymi – jeśli uznać, że nasi panowie znajdują się w zamku to możemy to wykorzystać. Mroczni wdzierają się do zamku. Wszędzie panuje istny chaos. Miotane zaklęcia, padające ciała, błyski, trzaski, unoszący się kurz, krzyki, przerażeni młodzi czarodzieje i niebezpieczeństwo. Widzę to jednak tak, że któryś z pośród naszych panów uratuje skórę drugiemu, ale będą z daleka od pozostałych uczniów i będą zmuszeni do polegania na sobie. Wtedy A. i C. muszą zaplanować niezły plan na to jak uratować szkołę i nie zginąć lub wydostać się z budynku lub odciągnąć pewną grupę Mrocznych od młodszych uczniów.
    2. Zakazany Las – z racji tego, że najbardziej podejrzany i skłonny do rzeczy zakazanych okazuje się mój Arsellus to pewnie jego ciągnęłoby do tego, aby odkrywać nieznane. Tym razem jego pole zostałoby poszerzone o dodatkowy teren. Dorzucając do tego osłonę nocy to już mamy dodatkowy klimat. Może Caelan zauważy przemykającego się obok Arsellusa i podąży za nim – to już Twoja decyzja i rozegrasz to tak jak będziesz chciała. Wszystko sprowadza się do tego, że pójdzie za nim. W środku Zakazanego Lasu Ars zorientuje się, że jest śledzony i pewnie dojdzie między naszymi panami do sprzeczki, szarpaniny lub grożenia sobie różdżkami. Niestety nie wiedzą, że Mroczni obserwują teren szkoły i w taki oto sposób nasze uczniaki zostaną pojmane.
    3. Pułapka – podczas weekendowego wypadu do Hogsmeade wszystko niby wygląda tak jak zawsze, a uczniowie korzystają z wolnego czasu. Nikt nie spostrzega, że po miasteczku kręcą się dziwni, zakapturzeni czarodzieje. Akcję możemy rozegrać w jakimś lokalu, który zostanie „przejęty” przez większa grupę tych typów i rozpocznie się „czystka” na podstawie statusu krwi.]

    Arsellus Langhorne

    OdpowiedzUsuń
  19. Ukradkiem wślizgnęła się w dział historyczny, rozglądając się przy tym bacznie, jakby obawiała się, że ktoś przyłapie ją na nielegalnym postępku – a przecież nie robiła nic złego. Przed kilkoma dniami odkryła ciekawą książkę z dziedziny zielarstwa, której jednak nie chciała wypożyczać. Bojąc się, że ktoś mógłby ją podebrać, zabrała ciężki wolumin z właściwej półki i postawiła go między podręcznikami dotyczącymi historii magii, wiedząc, że niewielu hogwartczyków pasjonuje się takimi tematami. Dzisiaj Valancy zamierzała uważniej przestudiować ciekawiący ją tytuł.

    Krukonka postanowiła wykorzystać inaczej przerwę obiadową niż większość uczniów i zamiast pójść do Wielkiej Sali, swe kroki skierowała w kierunku biblioteki. Niewiele było w niej osób – głównie ci, którzy w pośpiechu kończyli eseje, które prawdopodobnie musieli oddać już na następnych zajęciach.

    Znalazłszy się w odpowiednim dziale, wyciągnęła z półki książkę, ale nie poszła z nią do stolika. Usiadła na ziemi po turecku, plecami opierając się o regał. Kiedy pochylała się nad tekstem, wciąż musiała odgarniać wpadające nieustannie w oczy włosy, których tego dnia nie związała. Nie to jednak było kłopotem, prawdziwy problem ujawnił się pod koniec przerwy obiadowej. Kątem oka dostrzegła, że coś porusza się po ścianie. Odruchowa skierowała wzrok w tamtą stronę i natychmiast odczuła niepokój.

    Skrzywiła się, niezadowolona z własnej postawy. Powinna była już dawno przyzwyczaić się do widoku oślizgłego ślimaka nagiego, który w rzeczywistości był tylko malowidłem, a nie prawdziwą istotą. Wyglądał paskudnie, a w swej brzydocie był tak prawdziwy, że Valancy nie potrafiła wzdragać się za każdym razem, kiedy go dostrzegała. Okazji do podziwiania tego tworu miała więcej niż by chciała, miała wrażenie, że stwór prześladuje ją, w dodatku najczęściej ukazując się w takich miejscach i okolicznościach, w których przestraszał bardziej niż gdyby można było mu się przyjrzeć w normalnym świetle.

    Odsunęła się z odrazą od ściany i zatrzasnęła książkę. Zamierzała opuścić eliksiry – do tej pory zaliczyła wszystkie zajęcia, więc pomyślała, że jedna nieobecność nie zaszkodzi – ale w tym momencie zmieniła zdanie. Z cichym westchnięciem wstała i wepchnęła podręcznik na półkę, podniosła rzuconą na ziemię torbę i wyszła z biblioteki. Aż zmroziło ją na charakterystyczny dźwięk i nawet nie musiała odwracać głowy, by mieć pewność, że po ścianach zamczyskach powoli – ale i tak szybciej niż powinien – sunie gigantyczny ślimak. W klasie przynajmniej nie będzie jej towarzyszył, za to będzie można znaleźć stwórcę tej paskudy.

    Pierwszy raz go zobaczyła – namalowanego ślimaka, nie jego autora – przed kilkoma tygodniami, kiedy nocną porą siedziała w dormitorium przy oknie i pracowała nad zielnikiem. Przygotowawszy w ciągu dnia odpowiedni eliksir, wywoływała w nim zdjęcia zrobione różnym roślinom, które potem wklejała do zeszytu i robiła pod nimi obszerne notatki. Koleżanki już spały, więc, nie chcąc żadnej z nich pobudzić, nie mogła pozwolić sobie na zapalanie światła, musiała zadowolić się tym słabym, które dawała różdżka. Położyła ją na stoliku w charakterze latarki.

    W pewnym momencie coś zamigotało na ścianie, a serce Valancy przyspieszyło. Fakt, że niczego nie spodziewała się niczego ujrzeć, w połączeniu ze zniekształcającym malowidło półmrokiem sprawił, że Edgeworth była bliska wpadnięcia w panikę. Ujrzała gigantycznego, śluzowatego ślimaka, o którym myślała, że jest prawdziwy, a nie stworzony za pomocą farb czy innego podobnego tworzywa. W popłochu i zduszonym okrzykiem na ustach odskoczyła tak niefortunnie, że potrąciła jednocześnie kociołek z eliksirem i stolik, z którego spadła różdżka i potoczyła się pod któreś łóżko, zabierając ze sobą i tak nikłe światło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Valancy głośnym zachowaniem pobudziła koleżanki i któraś z nich zakrzyknęła Lumos, ale kiedy w pokoju zapanowała jasność, ślimaka już nie było. Przez kilka kolejnych dnia Edgeworth była przekonana, że gdzieś w hogwarckich mrokach czai się ta obrzydliwa istota, gotowa wyskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Brzydziła się wszelkimi oślizgłymi stworami, a śluzowatej substancji nie umiałaby dotknąć. Jedno z jej najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwo wiązało się z czarnym ślimakiem bez skorupy, który wszedł na kalosza Valancy i nie zamierzał z niego zejść, z czego wynikł największy atak histerii, który do tej pory Edgeworth przeżyła. Dzisiaj może nie reagowała aż tak ekspresyjnie, ale wciąż wolałaby unikać takich sytuacji.

      Tamten ślimak był zwykłym stworzeniem, a ten? Wiedziała, że jest wielki, a poza tym mogła podejrzewać, że był magicznym stworzeniem, a więc prawdopodobnie bardziej niebezpiecznym. Po kilku dniach jednak odkryła, że to nie była żywa istota, ale ożywiony czarami malunek. Stworzony, jak udało jej się wyśledzić, przez Caelana Abernathy'ego.

      Dostrzegła go teraz od razu, kiedy wkroczyła do klasy od eliksirów. Siedział samotnie w jednej z ławek, widocznie osoba, która zazwyczaj zajmowała miejsce przy jego boku, jeszcze nie przyszła. Valancy postanowiła wykorzystać okazję i rzuciła torbę na blat obok Caelana. Usiadła, ale nie zdążyła odezwać się słowem, ponieważ nauczyciel rozpoczął już lekcję. Dzisiejsze zajęcia były praktyczne, mieli uwarzyć eliksir, o którym mówili innym razem. Valancy to odpowiadało. W czasie takiej aktywności panował naturalny hałas i lekki chaos, profesor więc nie ganił za rozmawianie. Oczywiście, tworzenie wywaru nie było łatwe, ale nie każdy etap jego wykonywania był tak absorbujący, by nie można było zamienić kilku słów.

      Wszyscy zebrali odpowiednie składniki i zabrali się do pracy i dopiero wtedy Valancy powiedziała coś do sąsiada.

      – Więc, Caelanie – zaczęła mówić, jednocześnie kładąc na tacce korzonki, które zaczęła kroić na mniejsze, równe kawałki. – Czy jest coś, za co powinnam cię przeprosić? Zrobiłam coś, co cię obraziło?

      Wcale nie zamierzała przepraszać i jej ton jasno na to wskazywał.


      Valancy Edgeworth

      Usuń
  20. [No powiem Ci, że podobają mi się te pomysły. Zacznę nam albo jeszcze dziś, ale to raczej wieczorem o ile nie nawet późnym wieczorem lub dopiero jakoś w tygodniu. Ale zacznę! :)]

    Avalon

    OdpowiedzUsuń
  21. [Shhh... Na potrzeby naszego wątku wszystkie chwyty dozwolone. Pewnie można ich wziąć dla dodatkowego smaczku, że tak powiem. Wybierz taki lokal jaki najbardziej Ci pasuje i masz pełną zgodę na zaczynanie. Napisałabym, że poczekam do jutra, ale to „jutro” to jednak już dzisiaj :D]

    Arsellus Langhorne

    OdpowiedzUsuń
  22. [Jak tylko usłyszałam tę piosenkę stwierdziłam, że idealnie mi pasuje do karty i tak właśnie się tam znalazła. Dzięki :)
    Tworzymy coś? Powoli wracam do życia i muszę się jakoś wątkowo rozruszać.]
    Oona Griffith

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Biologia to moje życie, więc nie mogło jej na blogu zabraknąć xD
    Bardzo dziękuję za miły komentarz. Caelan jest niesamowicie ciekawą postacią, aż zachciało mi się wątku, więc jeśli nie masz nic przeciwko to możemy nad czymś pomyśleć, tylko napisz jaka relacja by Cię interesowała :) ]

    Clemence Hollande

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Clemence miała być Clementine na samym początku, ale jakoś pierwsze imię spodobało mi się bardziej :)
    Oj współczuję trzeciorocznym, gdy panna Hollande dowie się, kto wpadł na taki genialny pomysł. Podoba mi się to, zwłaszcza możliwość złączenia sił i próba odgadnięcia, kto wymyślił taki dowcip. Rozumiem, że nasze postacie mają się znać? Hollande raczej nie zjadłaby czekoladki z bombonierki, którą dostała od obcego chłopaka, bo od razu zaczęłaby coś podejrzewać. Zacznę :) ]

    Clemence Hollande

    OdpowiedzUsuń
  25. [ Nevada właśnie taka miała być - zupełnie zwyczajna, choć czarownica.
    O i skoro mają aż TYLE wspólnego to może ufundujemy im jakiś wspólny wątek? I tak, cześć cześć :) ]

    Nevada

    OdpowiedzUsuń
  26. Valancy odwróciła głowę z taką energią, że jeśli ktoś stałby tuż przy niej, niechybnie poczułby na twarzy jej włosy, co może nie było zbyt bolesnym doznaniem, ale bez wątpienia również nie należącym do zbyt przyjemnych. Spojrzała na Finnigana, który do klasy wszedł już po dzwonku zwiastującym początek zajęć. Jako że Valancy go podsiadła, musiał zająć inne miejsce – do wyboru miał dwa. Mógł pójść tam, gdzie zwykle na eliksirach siadywała Edgeworth, ale oznaczałoby to, że byłby w jednej ławce z Joanne, za którą – z wzajemnością – nie przepadał. Istniała alternatywa. Gdyby tylko zechciał, mógłby powędrować na sam przód, gdzie w samotności królował Pete, prawdopodobnie najdziwniejszy ze współczesnych uczniów Hogwartu, który nie cieszył się popularnością. Kilka lat wcześniej Valancy próbowała zawrzeć z nim bliższą znajomość. Chęć poznania wyalienowanego rówieśnika nie była spowodowana uczuciami pozytywnymi, współczuciem czy ogólną życzliwością, ale wynikiem wrodzonej przekory, która sprawiała, że Krukonka czasami chciała postępować inaczej niż było to przyjęte przez innych. Jednak szybko się przekonała, że negatywne nastawienie do Pete'a nie wzięło się znikąd. Chłopak naprawdę był odstręczającą osobą, której nie dało się lubić. Dlatego też Finningan zdecydował się na zajęcie miejsca obok wrogiej mu Joanne.

    Valancy poczekała, aż Finnigan zerknie w jej stronę, a kiedy to zrobił, uśmiechnęła się przepraszająco, a potem przeniosła wzrok na Caelana. Jego odpowiedź nie usatysfakcjonowała jej w żadnym stopniu, więc nachmurzyła się odrobinę, czemu mimowolnie dała wyraz, ściągając brwi. Mimo tego, że dało się tę zmianę mimiki odnotować, była ona na tyle subtelna, że Valancy nie zaczęła przypominać nabzdyczonej księżniczki.

    – Parlez-vous français? – zapytała z nienaganną wymową i akcentem.

    Swoboda, z jaką wypowiedziała to pytanie, mogłaby zasugerować, że Valancy doskonale władała francuskim, a byłoby to wprowadzeniem słuchaczów w błąd. Nigdy nie uczyła się tego języka i znała tylko kilka podstawowych wyrażeń, miała więc nadzieję, że Caelan jest na podobnym poziomie. Wolałaby, gdyby chłopak w odpowiedzi nie zaczął wypluwać z siebie jak z karabinu maszynowego zdań wypowiedzianych perfekcyjną francuszczyzną. Zresztą nie zamierzała przed nim udawać, że umie mówić po francusku.

    – Bo ja nie – dodała, zanim Caelan zdążył odpowiedzieć na postawione przed chwilką pytanie. – Kuchnia francuska też nie jest moją ulubioną... I nie jem ślimaków, ba!, nawet nie lubię się im przyglądać.

    Aż zadrżała z obrzydzenia, bo wraz z wypowiadanymi słowami przyszło wspomnienie wielkiego, śluzowatego ślimaka, który od jakiegoś czasu uparcie podążał za Valancy. Oczywiście wiedziała, że może poruszać się tylko po ścianach, że nie jest trójwymiarowy i że nigdy jej nie dotknie, ale to nie miało wielkiego znaczenia. Namalowany czy nie – był tak samo obleśny jak w rzeczywistości.

    Przerwała krojenie korzonków na mniejsze kawałki i odłożyła na chwilę nóż. By zamaskować chwilowy dygot, chwyciła za torbę, w której zaczęła szperać. Po chwili wyciągnęła z niej spinkę i upięła do tej pory rozpuszczone włosy w luźnego koka – tak będzie wygodniej, a ryzyko znalezienia w swoim lub cudzym wywarze kosmyka z jej głowy zostanie zminimalizowane.

    – Ale ty chyba wręcz przeciwnie? – ni to zapytała, ni to stwierdziła spokojnym tonem głosu, jednocześnie patrząc wprost na Caelana i z powrotem chwytając za nóż, który na oślep wbiła w niewinnego korzonka.

    Valancy Edgeworth

    OdpowiedzUsuń
  27. [Ogromny plus za godziny nocnego marka <3 Minus dla mnie, że wciągnęłam się w pisanie czegoś i nie byłam w stanie się oderwać, ale odpiszę tylko jak wrócę z wykładu! Odczytałam jak tylko się pojawiło. Zaczęcie jest jak najbardziej w porządku. Nic nie trzeba tam zmieniać i Ars na pewno będzie kojarzył Fanny :D]

    Arsellus Langhorne

    OdpowiedzUsuń
  28. [Ta karta nie jest minimalistyczna, ona jest nieprzyzwoicie krótka, a ja nic nie umiem poradzić na to, że dłuższe wychodzą mi po prostu tragicznie. Zazdroszczę takim autorom (albo wręcz Autorom) jak ty, bo Caelan jest naprawdę świetny.
    Zaproponowałabym wątek, ale głupio tak bez jakiegokolwiek pomysłu, więc... Dzięki za przywitanie. :D]

    Ridley

    OdpowiedzUsuń
  29. [Sam w sobie jest małpą wredną. Nie chciałam go bardziej krzywdzić XD

    Nikogo nigdzie nie odsyłam. O co wy mnie podejrzewacie, nikczemnicy?! Chciałam ci po prostu zrobić niespodziankę i zacząć wątek, no. Zepsułaś swoją mikołajkę! XD]

    Kai, ale jednak Louis

    OdpowiedzUsuń
  30. [Szmuglowaniem jako tako nigdy się nie zajmowała, raczej była ─ i jest ─ człowiekiem od wszystkiego, oczywiście za opłatą adekwatną do wielkości przysługi.
    Możemy połączyć pomysł z pokazówką oraz ten ze spotkaniem w ministerstwie ─ ojciec Ellen oskarżony jest o pomaganie Mrocznym i teraz czeka na proces, więc nie byłby obecny w Hogwarcie, natomiast Ridley i jej matka unikałyby tematu, co mógłby zauważyć Calean, bo, na przykład, staliby w jednej grupce i akurat przyczepiłby się jakiś dziennikarzyna pokroju Rity Skeeter, co chwila zadający niewygodne pytania. Abernathy nie wnikałby, ale tydzień później wpadnie na Ellen w windzie w Ministerstwie, jadącą do aresztu Wizengamotu, aby spotkać się z ojcem i chyba uda jej się znaleźć dobrej wymówki.]

    Ridley

    OdpowiedzUsuń
  31. [A nie wiem, wydawało mi się, że zaczęcie od imprezy trochę przedłużyłoby nam wątek, w razie gdyby w ministerstwie za dużo się nie działo. :D]

    OdpowiedzUsuń
  32. [Jej ojciec to mugolak, ale idę o zakład, że udawałby czystokrwistego. :v Więc jeśli to nie zmieni wiele, pomysł z utraconą przyjaźnią mi pasi. :D]

    OdpowiedzUsuń
  33. [Właśnie idę spać, więc zaczęłabym najwcześniej jutro wieczorem. Możesz zaczekać albo, co byłoby super, spróbować coś napisać. :D]

    OdpowiedzUsuń
  34. Najwyraźniej przesadziła z siłą, z którą wbiła nożyk w korzonka, bo ostrze nie dość, że brutalnie rozcięło roślinę na dwie nierówne części, to jeszcze wbiło się w tacę na tyle mocno, że Valancy miała lekki problem z wydostaniem narzędzia z drewna. Kiedy tylko zdołała to zrobić, wyrzuciła pokaleczony ingredient, a te podzielone w odpowiedni sposób przesunęła na bok, a następnie chwyciła za leżącą po lewej stronie różdżkę, którą machnęła szybko, w myślach wypowiadając zaklęcie, dzięki któremu wyczyściła blat. Skontrolowała zawartość kociołka. Woda olbrzymów służąca za bazę eliksiru zaczynała się już leniwie gotować, co można było stwierdzić po zauważalnych na jej powierzchni niewielkich bąbelkach. Valancy, wzmocniwszy odrobinę ogień, dolała kilka kropel wywaru z czyrakobulwy, a potem energicznie zamieszała całość, kręcąc drewnianą łychą sześć razy w prawo. Następnym krokiem było dodanie wcześniej już przygotowanych korzonków, ale należało uczynić to dopiero wtedy, kiedy już do tej pory zrobiony wywar zacząłby wrzeć. Jako że nie osiągnął jeszcze tego stanu, Valancy, by nie marnotrawić czasu, pospiesznie przyciągnęła do siebie kolejne składniki, które zaczęła obierać, jednocześnie raz za razem spoglądając na kociołek, by nie przegapić odpowiedniego momentu.

    Spośród wszystkich szkolnych zajęć, Valancy najbardziej lubiła zielarstwo i w tejże dziedzinie przodowała. Pomimo tego, że eliksiry nie zajmowały szlachetnego miejsca ulubionego przedmiotu, Krukonka za nimi przepadała. Na początku edukacji było najprzyjemniej – wszystko było wówczas miłe i łatwe, a to, co należało w tamtym czasie opanować, było wiedzą tak podstawową, że sama wchodziła do głowy, więc właściwie nie trzeba było poświęcać na naukę zbyt wiele czasu. Później to się zmieniło. Chociaż Edgeworth nadal nie miała specjalnych problemów z eliksirami, to do pewnych zagadnień musiała solidnie się przygotowywać. (Nad czym wcale nie ubolewała, bo lubiła się uczyć.) Mimo tego, że przed dwoma laty nie dopadła jej przedsumowa gorączka, na którą zapadło wielu piątoklasistów, to nie zlekceważyła nadchodzących egzaminów i oprócz uczenia się na bieżąco, powtarzała również przerobiony już materiał, dzięki czemu zdołała uzyskać dobre wyniki. Ten rok zapowiadał się podobnie, z tą różnicą, że owutemy były jeszcze poważniejszą sprawą, a więc wzrastał i poziom trudności. Valancy miała jednak przeczucie, że kiedy już nadejdzie czerwiec, poradzi sobie bez żadnych kłopotów.

    W tej dziedzinie nie była geniuszem, nie pretendowała do miana mistrza eliksirów. Była klasowym średniaczkiem, można było szybko znaleźć uczniów gorszych od niej, ale także tych, którzy sprawowali się lepiej. W tym przypadku działalność Valancy była całkowicie odtwórcza. Jeśli miała przed sobą przepis lub znała go na pamięć, potrafiła przyrządzić wywar dobry lub bardzo dobry. Jednak nie została obdarzona szczególnym talentem, nie miała twórczej smykałki – wiedziała, że nie zdołałaby wymyślić nowych receptur, poprawić już istniejące czy nawet nanieść drobne poprawki, które przyspieszyłyby proces warzenia wywaru. Nie ubolewała nad tym specjalnie. Właściwie nigdy nie ciągnęło jej do eksperymentowania z eliksirami, w ten sposób wolała bawić się z roślinkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przechadzający się po sali od jakiegoś czasu profesor dotarł do stanowisk Caelana i Valancy i zatrzymał się tam na moment, by zajrzeć do ich kociołków. Nie odezwał się jednak nawet słowem, kiwnął tylko głową i ruszył dalej, kontynuując swoją wędrówkę. Widocznie do tej pory dwójka Krukonów radziła sobie nie najgorzej. Jednak jego chwilowa obecność była przyczyną, z której Valancy nie odpowiedziała Caelanowi na jego uwagę odnośnie języków obcych. Miał rację – Edgeworth nie pochodziła z Francji, a co więcej, z tego, co wiedziała, w jej drzewie genealogicznym nie zaplątał się nawet żaden Francuz. Była Angielką z krwi i ziemi, urodziła się i przez pierwsze lata mieszkała w centralno-zachodniej części Londynu, a potem, ze względu na pewne wydarzenia, przeprowadziła się do Indii. Przez to, mimo czystoangielskiego pochodzenia, władała również językiem hindi. Mówiła w nim swobodnie, ale mimo wszystko nie tak perfekcyjnie, jak w ojczystej mowie – tym bardziej teraz, kiedy kontakt z hindi miewała tylko w przerwach od szkoły, a i wtedy nie przez cały czas.

      Podobnie jak Caelan, czasem zastanawiała się, dlaczego w Hogwarcie nie nauczają języków obcych. Potrafiła zrozumieć, że czarodzieje z Wielkiej Brytanii uważali, że umiejętności porozumiewania się w innych językach nowożytnych nie są specjalnie potrzebne, ale trudno było pogodzić się z tym, że nikt nie stwierdził, że powinno się młodocianym magom choćby wpoić podstawy łaciny. Ostatecznie większość nazw zaklęć swoje źródło miało w tym języku...

      Nie podzieliła się jednak tą refleksją z Caelanem, a kiedy nauczyciel odszedł, jej myśli były zajęty już czymś innym. Właściwie to jedynie wróciły do tematu głównego. Jak można było chcieć być ślimakiem? Valancy ceniła sobie człowieczeństwo, ale pamiętała o tym, że jako czarownica mogłaby – przynajmniej w teorii – zostać animagiem, ale nie wyobrażała sobie, by jej zwierzęca postać mogła przyjąć taką formę. Chyba wszystko byłoby lepsze od ślimaka. Może Caelan tylko się naigrawał... Nie zdążyła o to zapytać, bo Krukon już po chwili zaczął mówić o czymś nieco innym, chociaż wciąż trzymając się tematu rozpoczętego przez Edgeworth.

      Prychnęła.

      – Nie opowiadaj bajek, chyba jestem już nieco na nie za stara – rzuciła, kręcąc lekko głową. – Nie można upić się kremowym piwem... Chyba że jest się skrzatem domowym.

      Nie patrzyła na Caelana, ale bynajmniej nie dlatego że chciała uniknąć spojrzenia w jego oczy. Nie mogła spuścić wzroku z kociołka, w którym woda olbrzymów wymieszana z wywarem z czyrakobulwy zawrzała wreszcie, a więc można było wrzucić do niej kilka miękkich kawałków korzonków, co też Valancy zrobiła.

      Niezbyt przejęła się słowami Caelana. Miała pewność, że poruszający się po ścianach ślimak był malunkiem jego autorstwa, dlatego też nie wierzyła w jego słowa, które w jej uszach zabrzmiały jak dość oczywiste kłamstwo.

      – Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie jestem skrzatem domowym – powiedziała. – I nie lubię kremowego piwa, a ślimak wcale nie był w pokoju wspólnym, tylko w moim dormitorium.

      Nie była ani dobrą wróżką, ani specjalnie dobrą osobą, ale czasami była w stanie spełnić cudze życzenia, nawet jeśli te nie zostały otwarcie wypowiedziane. Zupełnie jak teraz – spełniła niewyrażoną na głos prośbę Caelana i jasno i klarownie wyłożyła to, o czym myślała.

      Valancy Edgeworth
      [ Musiałam podzielić odpis na dwa komentarze, ale zrobiłam to nie do końca tak, jak powinnam, przez co może to wyglądać nieco słabo/brzydko... ;/ ]

      Usuń
  35. Spodziewała się, że ta noc nie będzie się niczym różniła od poprzednich. Była przygotowana na swój idealnie opracowany schemat. Kładła się do łóżka równo z pozostałymi lokatorkami dormitorium, zamykała oczy i czekała, aż wszystkie dziewczyny zasną. Czekała, aż bezpiecznie będzie mogła zsunąć się z wysokiego łóżka i powoli, bezszelestnie wydostanie się z dormitorium. Poruszając się jedynie na opuszkach palców, bosymi stopami dotykając zimnych kamieni.
    To już było jej nocnym rytuałem. Ciche wymykanie się z wieży Ravenclawu i zamykanie się tam, gdzie nikt inny nie mógł jej znaleźć. Zasłaniając bladymi dłońmi twarz, pozwalała łzom na wszystko, bo doskonale wiedziała, że nikt jej nie znajdzie. I zdawała też sobie sprawę, że jeżeli nie da ujść gdzieś emocjom po prostu nie wytrzyma. Wybuchnie, a wówczas wszystkie oczy będą zwrócone w jej stronę – tego obawiała się najbardziej. Świadomość, że ktoś mógłby poznać jej słabe punkty powolnie doprowadzała ją do szału. Bo przecież jej matka takowych słabości nie miała. I ona więc, nie może sobie na nie pozwolić.
    Jakie było jej zdziwienie, kiedy trzymając się dłonią poręczy i schodząc cicho po schodach dostrzegła znajomą sylwetkę, stojącą w pół mroku. Jedyne światło biło od ledwo już żarzącego się kominka, oświetlając lekko pomieszczenie, nadając mu tym samym niesamowitej, chociaż odrobinę przerażającej atmosfery. Avalon, chociaż wojna zakończyła się dla niej szczęśliwie, wciąż odrobinę się bała, a na ciele nadal nosiła pamiątki po stoczonej bitwie. Wciąż, nie mając czasu zajrzeć do Skrzydła Szpitalnego. Poza tym… Przecież nie cierpiała, byli inni, którzy ciągle potrzebowali pomocy bardziej niż ona sama. Dlatego też czekała, nie spieszyła się.
    – Caelan – szepnęła cicho, zatrzymując się w pół kroku na schodach. Nie była pewna czy powinna zejść na dół i z nim porozmawiać… Ostatnim razem, kiedy próbowała był dla niej wyjątkowo niemiły. I chociaż Avalon starała się nie przejmować takimi zachowaniami, pamiętała dokładnie je wszystkie. Nie pielęgnowała w sobie urazy, nie planowała zemsty. Wręcz przeciwnie, wciąż tylko chciała wszystko naprostować, wytłumaczyć, zażegnać niemy spór.
    – Powinieneś być już w łóżku – szepnęła cicho, przełamując się. Zdała sobie jednak sprawę jaką głupotę palnęła. W końcu ona sama również powinna leżeć teraz w łóżku, śniąc o swoim księciu z bajki, zapominając o wszystkich zmartwieniach i troskach. Zagryzła delikatnie wargi i wykonała kolejny krok, znajdując się już na tym samym poziomie co chłopak. Uniosła subtelnie kąciki ust w górę, unikając spojrzenia starszego kolegi – nie jesteś zmęczony? – dodała po chwili. Chociaż bardzo nie lubiła się do tego przyznawać, Caelan ją zaintrygował. Zaciekawił. Chciała go poznać i była gotowa zrobić wszystko, aby dał jej na to szansę.

    Avalon
    Przepraszam, że musiałaś tyle czekać, ale jakoś nie mogłam się zebrać.

    OdpowiedzUsuń
  36. [Jeśli o mnie chodzi to też nie jestem fanką, a w domu mam kota tylko dlatego, że lubię zwierzęta, a o psie nie ma mowy. Nie wiem, ja też mam jakąś słabość do tego, żeby wspomnieć o wyznaniu postaci, jakoś tak mi tego brakuje na blogach. Wiadomo, że nie każdy w coś wierzy, ale rzadko się wspomnienie o tym spotka. Fajnie się prowadzi kogoś, o którym jeszcze coś takiego można powiedzieć i na którego w jakiś sposób to wpływa. Nie sądzisz? :)]

    Charlie

    OdpowiedzUsuń
  37. Listy od zaniepokojonych rodziców były dostarczane przez sowy jeszcze kilkanaście dni po wygranej bitwie. Hogwart prawie doszedł już do siebie, chociaż nie można było nie zauważyć, że uczniowie nieco gwałtowniej reagowali na wszelkie głośniejsze trzaski spowodowane zaklęciami czy wybuchy kociołków, które nieraz zdarzały się podczas lekcji eliksirów. Zwłaszcza osoby biorące czynny udział w walce wciąż nie do końca uporały się z mniejszą lub większą traumą ─ wiele z nich było świadkami morderstw przyjaciół czy nawet nieznanych im uczniów, inni sami cudem uniknęli śmierci, wychodząc z opresji jedynie ze śladami tortur.

    Ellen nikomu nie powiedziała o tym, że przez krótki moment skrywała się pod płaszczem Mrocznego, do tego ukradzionym własnemu ojcu, o którego mało chlubnej pracy na boku dowiedziała się w trakcie bitwy. Pełne wyrzutów spojrzenia kolegów czy plotki, które w Hogwarcie powstawały błyskawicznie i jeszcze szybciej rosły do absurdalnych rozmiarów, nie były jej do niczego potrzebne, zwłaszcza że zdawała sobie sprawę, że jako Gryfonka raczej nie powinna szukać bezpiecznego kąta, udając jednego z napastników. Ale, cóż, wyszło jak wyszło, sama nie miała sobie za złe, w końcu na wojnie dozwolone było wszystko, co mogło zapobiec niezbyt ciekawej rozrywce, jaką jest wąchanie kwiatków od spodu.

    Nie zdziwiła się zbytnio, gdy grupka uczniów, nazywana przez Ellen w myślach Zbawbucami ─ byli pierwsi do pomocy pierwszakom zaczepianym przez starszych uczniów, ale również przodowali w podlizywaniu się komu popadnie ─ uprosiła dyrekcję o zorganizowanie "przyjęcia dla zatroskanych rodziców, z udziałem gości z Proroka Codziennego", jak głosiły okropnie wykonane plakaty w kolorze zgniłej musztardy porozwieszane po całej szkole. Każdy, kto miał choć trochę oleju w głowie, szybko domyślał się, że cała ta szopka miała tylko zaprezentować czytelnikom tej, pożal się Boże, gazety fałszywy obraz szczęśliwych uczniów oraz ich rodzin.

    Entuzjastów tego pomysłu było tylu, ilu przeciwników, ale ostatecznie na imprezie zjawili się wszyscy. Zorganizowano ją w dopiero co odbudowanej Wielkiej Sali, dlatego też całe wydarzenie rozpoczynało uroczyste przecięcie wstęgi rozwieszonej pomiędzy kolumnami po obu stronach wejścia do tego największego z hogwarckich pomieszczeń. Gdyby ktoś spytał ją o zdanie, Ridley uznałaby za idiotyzm sprowadzanie uczniów w miejsce, od którego zaczęło się piekło, ale skoro dyrekcja uznała za rozsądne narażanie co słabszych psychicznie podopiecznych na obawy z powtórki z rozrywki...

    No co zrobisz? Nic nie zrobisz.

    Monica Ridley zjawiła się w towarzystwie fotografa z Czarownicy ─ sama była redaktorką działu kulinarnego tegoż czasopisma ─ zupełnie jakby nie przybyła do Hogwartu, aby wspomóc córkę w trudnym dla niej czasie, jak to później ujęła pełnym zjadliwej słodyczy głosem, gdy reporter Proroka znajdował się na tyle blisko, by móc wspomnieć o cudownej matce w swoim artykule. To nie tak, że Monica była okropną jędzą, która nienawidziła swojej jedynej córki, przeciwnie, jednak bardzo lubiła być w centrum uwagi i gdy tylko nadarzała się okazja, chwilowo zapadała na zanik mózgu, by zaprezentować to, co tłumy lubiły najbardziej ─ powalającą urodę i talent do mówienia o niczym pięknymi słowami.

    Nieobecność pana Ridleya nie raziła nikogo, bowiem w świecie magii nie był tak znany, jak wśród mugoli, ale Ellen i tak miała nadzieję, że nikt sobie nagle nie przypomni, że jej mama ma męża. Podczas gdy Monica obejmowała ją czule ramieniem, szczerząc zęby do jakiejś kobiety z wydawnictwa Esów i Floresów, Gryfonka wzrokiem szukała kogoś, kogo mogłaby jednym wymownym spojrzeniem skłonić do wybawienia z opresji, jakim był reporter zbliżający się do tego małego kółeczka wzajemnej adoracji.


    Ridley

    OdpowiedzUsuń
  38. [ A ja właśnie sobie pomyślałam, że wezmę i poruszę ten temat, wybrać taką wiarę dla swojej postaci to, moim zdaniem, posunięcie dające wiele możliwości. Teraz tylko muszę odpowiednio te możliwości wykorzystać.
    Pewnie by się dało. Dziś jestem okrutnie zmęczona, nie chce mi się nawet przeczytać karty Caelana, przyznaję się, więc pomysłem z rękawa nie rzucę, ale jakby dać sobie trochę czasu, to się na weekendzie postaram ogarnąć. :)]

    Charlie

    OdpowiedzUsuń
  39. – Kolega mojego kolegi powiedział, że słyszał, jak koleżanka siostry jego brata mówiła, że... – powiedziała, uśmiechając się półgębkiem.

    Było to oczywistym podkpiwaniem ze słów Caelana, niejaką parodią jego zachowania, ale w postawie Valancy nie czaiła się złośliwość. Nie wypowiedziała tych słów dlatego że chciała wyprowadzić krukońskiego kolegę z równowagi. Jej wypowiedź niosła raczej znamiona żartobliwości, a jednocześnie w sposób może nie do końca bezpośredni, ale wystarczająco jasny dała do zrozumienia, że nie daje wiary mętnym tłumaczeniom Abernathy'ego. Wciąż wierzyła, że informacje, na których podstawie ustaliła, że autorem ślimaka jest osoba, z którą aktualnie dzieliła ławkę, są właściwe. Nie była specjalistką w dziedzinie sztuki, nigdy nie interesowała się też czarami, które stosowało się przy tworzeniu magicznych obrazów, ale wiedziała przecież, że coś takiego jest możliwe. Kto więc mógł namalować tego ślimaka, jeśli nie Caelan? Niewielu było uczniów, którzy w malarskiej pasji mogliby dorównać temu Krukonowi, poza tym chłopak sam się przyznał, że za ślimakami przepada, a to mu wcale nie pomogło.

    Nie musiał niczego obawiać się ze strony Valancy. Chociaż czasami dawała ponieść się chwili i płynęła nurtem szalejących emocji, nie było to częste. Pojęcie zemsty nie było jej obce, ale nie można było nazwać ją osobą mściwą. Lubiła sprawiedliwość i uważała, że jeśli ktoś zawinił, powinien zostać ukarany, ale niekoniecznie ona była najlepszą osobą do decydowania, co jest właściwe. (Przynajmniej myślała tak w teorii, w praktyce czasem działo się inaczej.) A już na pewno nie zamierzała przeprowadzać linczu z powodu czegoś takiego! Owszem, ślizgający się po ścianach ślimak obrzydzał ją, przestraszał i irytował, ale wobec wielkich spraw toczących się na świecie, to było jedynie drobnostką.

    Nie zamierzała więc mścić się na Caelanie, a przynajmniej nie od razu. Może zaczęłaby się inaczej zachowywać, gdyby chłopak odmówiłby jakiejkolwiek współpracy, ale jak na razie nie zachowywał się źle. Valancy była tym typem osoby, która przy większości aktywności, w których brała udział, lubiła myśleć, więc i teraz nie zamierzała na przykład najpierw zabić Caelana, a potem spróbować dojść z nim do jakiegoś konsensusu. Na początku najwłaściwsza wydawała jej się spokojna rozmowa, dzięki której mogliby osiągnąć porozumienie.

    – Caelanie, przyznaję... – zaczęła mówić, ale przerwała, bo eliksir zabulgotał niebezpiecznie. Na razie musiała skupić się na tym, na czym tak naprawdę powinna być skupiona przede wszystkim.

    W przeciwieństwie do Abernathy'ego, nie spieszyła się. Zależało jej tylko na tym, aby skończyć eliksir przed dzwonkiem oznaczającym koniec lekcji, a o to było spokojna. Zamieszała wywar, a uzyskawszy pewność, że wrzucone do niego korzonki już się rozpuściły, zmniejszyła ogień. Chwyciła jeszcze jeden, odłożony wcześniej, korzonek i rozmiażdżyła go w moździerzu, a uzyskany pył powoli wsypała do wywaru, który dojrzewał. Zabrała się za obrane niedawno figi, które teraz pokrajała na drobne kawałki, a potem wrzuciła je do miski. Chwyciła za fruwokwiat i ostrożnie, uważając by ich nie uszkodzić, pourywała jego owoce. Należało z nich wycisnąć sok, więc lepiej było ich nie ciąć na kawałki, ale przycisnąć nożem. Uzyskaną substancją obficie skropiła figi i, zasłoniwszy pokrywką miskę, solidnie wstrząsnęła całością, a potem zawartość naczynia wrzuciła do kociołka. Rozejrzała się po blacie w poszukiwaniu kła widłowęża. Leżał bezpiecznie, ale Valancy nie chwyciła za niego – najpierw musiała zająć się energicznym mieszaniem wywaru, żeby uniemożliwić mu zgęstnienie.

    To nie było zbyt przyjemne, bo do szybkiego poruszania wielką łychą potrzebna była siła, ale przynajmniej to zajęcie nie zajmowało niczego prócz rąk, więc dziewczyna mogła kontynuować rozmowę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Caelanie, może i twój żart był nie najgorszy, ale... – zawahała się i westchnęła ciężko. – Ale nawet najlepszy dowcip znudzi się, gdy będzie ciągle powtarzany. Może twój potworny ślimak był zabawny... jak dla kogo... za pierwszym razem, może i za drugim też, ale chyba już zbyt dużo czasu minęło, hm? Mógłbyś go usunąć?... Proszę?

      Valancy Edgeworth

      Usuń
  40. Piątki były ulubionymi dniami wszystkich uczniów. Nie ważne czy chodziło się do normalnej, mugolskiej szkoły, czy też do szkoły dla czarodziejów. Clémence uwielbiała ten dzień tygodnia. Nie dlatego że właśnie wtedy zaczynał się weekend, ale dlatego, że miała święty spokój i przez większą część dnia mogła posiedzieć w pokoju sama. Jej współlokatorki wychodziły do biblioteki i zapewne nie będzie ich do późna. Zawsze znajdywały sposób, żeby przekraść się niezauważone do dormitorium i jeszcze nigdy nie wpadły na woźnego, co było nie lada wyczynem, bo mężczyzna wiedział, widział i słyszał wszystko, co działo się mocami w Hogwarcie.
    Hollande siedziała przy biurku i czytała podręcznik do Eliksirów. Zbliżał się ważny egzamin, a Clémence chciała zdać go jak najlepiej. Zakreślała, podkreślała i przepisywała na kartki najważniejsze informacje. Była pewna, że nie pójdzie jej źle. Po kilkunastu minutach jej oczy zmęczyły się od nieustannego spoglądania w kiepsko oświetloną książkę. Zrobiła sobie przerwę i na chwilkę zamknęła oczy. Poczuła nieprzyjemne pieczenie, ale ono szybko przeszło. Przeciągnęła się i z krzesła przeszła prosto na łóżko, na którym położyła się. Tak, na dzisiaj już dość nauki. Ułożyła się wygodnie i gdyby nie to, że była w ubraniu, a wieczór dopiero się zaczynał, to mogłaby zasnąć.
    Przyjemną prawie-drzemkę przerwało ciche pukanie w drzwi do pokoju. Nikt jednak nie wszedł do środka. Cóż, rzadko było tak, że ktoś pukał do drzwi od tak, dla zabawy. Puchonka z niechęcią wstała i podeszła do drzwi. Otworzyła je, ale nikogo nie zastała po drugiej stronie. Spojrzała w dół i wtedy dostrzegła małe pudełeczko. Znalezisko było ładnie zapakowane i zawierało karteczkę z jej imieniem.
    Wpatrywała się przez chwilę w znalezisko i dopiero po jakimś czasie zdecydowała się je otworzyć. W środku znajdowało się pudełeczko czekoladek, które rzekomo pochodziło od Caelana. Ta dwójka znała się całkiem nieźle, ale Puchonka nigdy nie pomyślałaby o tym, że chłopak wysłałby jej czekoladki. Było to miłe i nie miała żadnych oporów przed spróbowaniem chociaż jednej. Ugryzła połowę. Na początku było świetnie, ale po kilku sekundach poczuła dziwny smak w ustach i ciepło w okolicach nosa. Kilka kropli czerwonej cieczy kapnęło na stolik i pobrudziło notatki. Niemal natychmiast z nosa zaczął płynąć krwawy strumień. Dziewczyna niemal natychmiast zjadła kolejną połowę czekoladki, po której krwawienie ustało. Była wściekła, ale nie mogła nic zrobić. Już nawet nie chodziło o ten głupi dowcip, ale o to, że zmarnowała dużo czasu na notatki, które teraz nie nadawały się do niczego. Wytarła się jakąś chusteczką, ale w efekcie tylko roztarła krew po dolnej części twarzy.
    Wyszła z pokoju i szybko pobiegła do łazienki, gdzie chciała się umyć i odświeżyć. Po drodze do łazienki natknęła się jednak na Caelana. Nic nie powstrzymało jej przed tym, żeby mu wygarnąć.
    – Dziękuję ci bardzo, za taką niespodziankę – mruknęła szybko, prawie niezrozumiale. Nagły wybuch zdziwił chłopaka, ale Clémence nie przejmowała się tym w ogóle.

    Clemence Hollande

    OdpowiedzUsuń
  41. Podejmowała wszystkie decyzje nagle, bez większego zastanowienia. Pewien mechanizm w jej życiu działał nie tak, jak powinien, i chociaż ojciec zawsze powtarzał jej, aby dokładnie zastanowiła się dziesięć razy przed zdecydowaniem się na coś konkretnego, jego nauki poszły w niepamięć; przywykł już do tego, zazwyczaj słowa spływały po jego córce jak woda po kaczce. Była już prawie dorosła, a dalej to robiła; nie zastanawiała się ani przez moment. Kiedy raz się zapaliła, trudno było jej myśleć o jakichkolwiek konsekwencjach, liczyło się tylko zrealizowanie planu.
    Dlatego, kiedy stojąc na środku ulicy, podczas jednej z przypadkowych rozmów między uczniami, jeden z Puchonów rzucił pomysł, aby odwiedzić teren Wrzeszczącej Chaty, kiedyś uważanej za nawiedzoną, od razu uznała to za świetny pomysł. Wydawało jej się to wiele ciekawsze niż zwyczajne włóczenie się po Hogsmeade, zaglądanie do sklepów, które znała niemalże na pamięć i ślęczenie nad kuflem kremowego piwa przez blisko dwie godziny.
    Kilku uczniów jednak nie podzielało jej entuzjazmu. Z dość sporej grupki zostało zaledwie pięć osób, reszta się powoli wykruszała, zasłaniając się sprawami do załatwienia i zaplanowanymi spotkaniami. Oona przebiegła spojrzeniem po zebranych; oprócz niej została w gronie zaledwie jedna dziewczyna, niepozorna Krukonka z szóstego roku o mysich włosach, za to niezwykle magnetycznym i nieprzeniknionym spojrzeniu. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Gryfonka poczuła się zdecydowanie niepewnie. Starając się zatuszować swoje speszenie, szybko przeniosła wzrok na kolejną osobę i nieco uspokoiła się, widząc znajomą twarz.
    — Idziemy? — zagadała w końcu, starając się być usłyszaną. Dwóch Puchonów (w tym pomysłodawca wyprawy), chyba przyjaciół, wdało się w jedną z osobistych rozmów, nie zwracając uwagi na resztę. — Zaraz zacznie się ściemniać — dodała, zadzierając głowę i patrząc w niebo. Nie dość, że godzina robiła się coraz późniejsza, zimową porą zmierzchało naprawdę wcześnie, to w dodatku na niebie zaczynały pojawiać się chmury.
    Było to dziwne, całe to podekscytowanie wyprawą oraz podejrzliwość, którą wywoływała u niej Krukonka. Mieszanka wybuchowa, która jeszcze bardziej spaczała mechanizmy reakcyjne Oony. Widok nieba ją uspokajał.


    [Wybrałam trzeci pomysł i będziemy najwyżej na bieżąco wymyślać! :D
    Uznałam, że się kojarzą, mam nadzieję że to nie jest problem]
    Oona Griffith

    OdpowiedzUsuń
  42. Nawet nie odpowiedziała Caelanowi, przynajmniej nie werbalnie, bo z powątpiewającego spojrzenia, które mu posłała, można było wywnioskować, że nie wierzy w ani jedno jego słowo. Zastanawiała się tylko, dlaczego Krukon tak uporczywie się zapiera, ale jej dumanie nie było równoznaczne z poddaniem w wątpliwość tezy, według której to on odpowiada za stworzenie ślimaka. Ciekawiły ją powody, z których uparcie zaprzeczał prawdzie. Myślał, że co, że przyznanie się do autorstwa oznaczałoby karę? Niby jaką? Nie byli co prawda przyjaciółmi, ale spędzili w tej samej szkole, roku i domu sześć lat z kawałkiem, więc ich znajomość była chyba wystarczająca, by Caelan wiedział, że Valancy nie jest typem donosiciela. Poza tym, abstrahując już od tego, że dziewczyna nie zwykła rozwiązywać w taki sposób swoich kłopotów, nawet gdyby pobiegła na skargę do opiekuna Ravenclaw, profesor na pewno tylko by się popukał w głowę. Namalowany ślimak-prześladowca brzmiał zbyt absurdalnie, by rozważać go w kategoriach problemu osoby podobno dorosłej. Oprócz tego – nie miała żadnych dowodów na to, że Caelan nakazał swojemu tworowi ją śledzić i że w ogóle wiedział o niechęci Valancy do tych potwornych istot.

    Gdyby zechciała się mścić, wymierzyć Caelanowi sprawiedliwość, już dawno i po cichu zajęłaby się knuciem zemsty, zamiast zaczynać rozmowę. Z jej perspektywy najlepszą decyzją, jaką mógłby powziąć chłopak, było przyznanie się, a następnie zapanowanie nad swym wyrysowanym ulubieńcem. Jeśli chciał postraszyć Valancy – osiągnął wybrany cel, nie było więc sensu tego przeciągać. Istniała też możliwość, że całe to przedsięwzięcie powstało z konkretnego powodu i teraz miałoby się okazać, że Abernathy co prawda łaskawie zgodziłby się na usunięcie swojego dzieła, ale pod jakimś warunkiem. Jak na razie jednak nie postawił żadnego ultimatum i wcale się na to nie zapowiadało, więc Valancy nie była pewna, co koledze może chodzić po głowie.

    W zamyśleniu przestała zwracać uwagę na to, co robi, a w efekcie zamieszała łychą kilka razy za dużo i zbyt gwałtownie, przez co eliksir zaczął zachowywać się nie tak, jak powinien. Powzięła gorączkowe próby uspokojenia wywaru i doprowadzenia go do poprzedniego stanu, co było zajęciem tak absorbującym, że przestała zwracać uwagę na siedzącego obok chłopaka. Zerknęła na niego dopiero po dłuższej chwili, kiedy ten wstał i gdzieś poszedł, mruknąwszy wcześniej, że za chwilę powróci. Wzruszyła ramionami. Zawartość kociołka wreszcie wyglądała porządnie, więc Valancy chwyciła kieł widłowęża i zaczęła go kruszyć w moździerzu.

    Musiałaby być ślepa, by nie dostrzec dąsów Caelana, ale nie znała ich prawdziwej przyczyny. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że Abernathy jej słowa odebrał jako obelgę dla jego warsztatu artystycznego, co potraktował jak osobistą obrazę. Kiedy mówiła, że ślimak jest potworny, nie miała na myśli techniki, w której został wykonany. Stworzenie z pewnością zostało oddane bardzo sprawnie, szczegółowo i realistycznie, tak, że nawet uznany już na światowym rynku artysta by się dzieła nie powstydził. I to, według Valancy, było podstawowym problemem. Ślimaki były obrzydliwe, a więc i takie musiało być ich papierowe – czy też, jak w tym przypadku, naścienne – odbicie. W dodatku, chociaż tutaj nie miała pewności, czy było to prawdą, czy tylko wynikiem szalejącej wyobraźni, było w nim coś wyjątkowego, odróżniających od innych jemu podobnych, a co sprawiało, że wzbudzał, oprócz obrzydzenia, rodzaj jakiegoś niepokoju. Edgeworth nie uważała, że na zachwyt zasługuje tylko to, co mieści się w aktualnych kanonach piękna, potrafiłaby docenić obiekty w powszechnej świadomości uznawane za brzydkie, ale nie w tym przypadku. Ślimaki były czymś, czego w żadnej formie nie znosiła.

    Gdyby więc Caelan zdradził, co go obruszyło, Valancy pewnie zaśmiałaby się, a potem wyjaśniła, co w rzeczywistości miała na myśli i pewnie w ten sposób załagodziła sporną kwestię. Chłopak jednak nie powiedział nic na ten temat, więc i Krukonka milczała, nie przerywając ciszy nawet wówczas, gdy profesor odesłał Abernathy'ego z powrotem na swoje miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skończyła miażdżyć kły widłowęża, więc wrzuciła je do eliksiru. Odkorkowała buteleczkę z krwią nietoperzów i postawiła ją obok kociołka, jeszcze nie wlewając części jej zawartości do środka. Należało teraz poczekać, aż wszystkie składniki zaprzyjaźnią się ze sobą, a przy tym dbać o utrzymanie właściwej konsystencji.

      A kiedy Caelan ponownie odezwał się, poczuła, jak kamień spada z jej serca. To uczucie nie było spowodowane faktem, że chłopak postanowił jeszcze przemówić, ale tym, co konkretnie powiedział. Nawet nie podejrzewała, że sprawą zafrapowana jest do tego stopnia, że po słowach zapowiadających możliwość współpracy dozna ulgi. To wprawiło ją w pogodniejszy, lżejszy nastrój, który był do usłyszenia w jej głosie.

      – Mnie przerażał – odparła prostolinijnie. – W przyszłości mógłbyś się zabrać za malowanie czegoś piękniejszego. Mnie na przykład... Chociaż nie, może to byłoby jeszcze gorsze.

      Miała tylko nadzieję, że Caelan nie odbierze jej wypowiedzi jako próby wpływania na jego twórczość, nakazywania zajmowania się konkretnymi tematami i wyrokowania, co jest słuszne, a co nie – bynajmniej nie to było jej celem.

      – Pewnie, mogę ci opowiedzieć i pokazać – powiedziała już poważniej. – Ale to trochę bez sensu. Nie mógłbyś po prostu wykasować polecenia, przez które mnie śledził? Byłoby szybciej i łatwiej.

      Valancy Edgeworth

      Usuń
  43. ─ Na pewno żadna impreza nie przebije tej ─ odparła bez entuzjazmu, po czym sapnęła ciężko, bo mama pogrążona w rozmowie z macochą Caelana za bardzo uwiesiła się na niej, zapominając, że obejmuje własne dziecko. Ellen skorzystała z okazji, że obie kobiety są zbyt zajęte wspominaniem szalonych czasów młodości, i uwolniła się z objęć matki, uznając limit rodzinnej miłości pod publiczkę za wyczerpany, zwłaszcza że reporter "Proroka" wciąż maglował ślizgońskie rodzeństwo i ich wyniosłych rodziców.

    Przyglądała się chwilę Abernathy'emu, póki on patrzył w inną stronę, jakby był dawno niewidzianym kuzynem i chciała zbadać, jak bardzo się zmienił od ostatniego spotkania. Poniekąd można by rzec, że długo się nie widzieli, słowa nie zamienili, chociaż pojawiało się ku temu wiele sposobności, ale ostatecznie żadne nie wykazało chęci nawiązania kontaktu. Cóż, nie ma co się oszukiwać, że Ridley rozmyślała po nocach o utraconej przyjaźni, a na widok Caelana przez jej głowę przewijały się najlepsze wspomnienia ze wspólnie spędzonych chwil ─ tak naprawdę niewiele pamiętała z czasów, gdy miała te jedenaście czy dwanaście lat, natomiast znajomość z tym Krukonem uznała za jedną z wielu, które przeminęły z powodu braku sprzyjających warunków do ich rozwoju.

    A może pomyliło jej się to z interesami? Ech, w sumie i tak na jedno wychodziło...

    Pewnym było, że nigdy nie brała udziału w czymś równie sztucznym. Te wszystkie wymuszone uśmiechy, ta muzyka, mająca wprawiać uczniów oraz gości w wesoły nastrój, podczas gdy tak naprawdę tylko irytowała... Nie dało się też nie dostrzec, że niektórzy nerwowo zerkali na boki, a w ich oczach wyraźnie malował się strach, że świeżo odbudowana część zamku znów rozpadnie się pod wpływem wybuchu, a tę jakże szampańską zabawę przerwie brutalny atak. Jedyne co warto, to upić się warto, jak to mówią, i chyba organizatorzy również wychodzili z podobnego założenia, ponieważ coraz więcej gości decydowało się na ognistą whisky czy skrzacie wino.

    Ellen, niestety, nie mogła do nich dołączyć. Cierpiała na rzadki w Hogwarcie przypadek niechęci do wszelakiego alkoholu.

    ─ Gdzie zgubiłeś Lucy? ─ spytała, chcąc przerwać ciszę, dla niej wprawdzie niezbyt męczącą, ale wolała nie ryzykować, że mama uzna milczenie córki za przejaw naburmuszenia, co czyniła za każdym razem, gdy Ellen nie zamierzała brać udziału w rozmowie na temat znanych osobistości, które przewinęły się przez redakcję "Czarownicy".


    Ridley

    OdpowiedzUsuń
  44. [O tak, we wszystkim masz rację. Zawsze miałam problem z tymi datami, dziękuję za wskazanie błędów. c:
    Muszę przyznać, że stworzyłaś naprawdę porządną kartę. Niby jest długa, ale wciągnęłam się tak, że ani trochę tego nie odczułam. Poza tym postać Caelana mnie zainteresowała, dlatego aż trudno odmówić sobie wątku. Jasne, mogliby się znać przed tym traumatycznym wydarzeniem. Pytanie tylko czy byłaby to relacja na zasadzie zwykłych znajomych, czy jednak Caelan zaliczałby się do grona przyjaciół Jemmy.]

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  45. [Okej, jak najbardziej mi to odpowiada. W takim razie co powiesz na przypadkowe spotkanie na korytarzu? Ja wiem, że to oklepane, ale pomyślałam sobie, że Jemma mogłaby przenosić stos książek na prośbę nauczyciela i pewnym momencie po prostu straciłaby równowagę i wszystko by się posypało, czego świadkiem byłby Caelan. Chciałby pomóc, a ona wydarła by się na niego, tak po prostu, bo miałaby już dość.]

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  46. [Długością zazwyczaj dopasowuję się do autora, ale nie schodzę poniżej 300 słów, a napisanie odpisu powyżej 600 to nie moja bajka, więc raczej w tych granicach, o. I nie martw się, poczekam cierpliwie. ;)]

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  47. [Hahaha... Jest to związane w głównej mierze z jej pierwszym zetknięciem się z jeziorem. Podtopiła się bidulka jak była dzieckiem i właśnie małże kojarzą jej się z tym przykrym wydarzeniem. Oczywiście pojawiały się również w jej koszmarach, jako ludożercze potwory! Do dzisiaj omija szerokim łukiem jezioro Hogwarckie, bo kto wie, czy również tam ich nie ma!]
    Oriane

    OdpowiedzUsuń
  48. Nie skupiała się na uważnym obserwowaniu twarzy Caelana, więc nie dostrzegła jego pierwszego uśmiechu. Przy drugim razie zdołała już odnotować drżenie kącika ust, ale nie zareagowała na to. Chłopak wyglądał na lekko rozbawionego – nie mogła temu się dziwić. Oprócz tego, że całą tę sytuację ze ślizgającym się po ścianach ślimakiem uznała za żart Abernathy'ego, a więc – tak na logikę – sądziła, że powinno go to rozbawić, to miała jeszcze świadomość, że jej stosunek do ślimaków nie był typowy, tak że wiele osób mogłoby reagować niedowierzającym parsknięciem śmiechem.

    Właściwie Valancy nie tyle bała się ślimaków, co się ich brzydziła. Nie była w tym osamotniona, bo niejedna osoba w podobny sposób patrzyła na te mięczaki, ale mimo wszystko zachowanie Edgeworth było nieco inne. Wyróżniała się przez poziom natężenia wstrętu, jaki wobec ślimaków odczuwała, a tylko nieliczni miewali tak samo. Trudno było się dziwić, że tak silna niechęć spotykała się z powszechnym niezrozumieniem. Jeśli któryś człowiek reagowałby w podobny sposób, co Valancy na ślimaki, na przykład na ćmy czy na żuki, Edgeworth też pewnie uśmiechnęłaby się pod nosem, nie potrafiąc zrozumieć, co w tych istotach jest aż tak przerażającego. Dlatego nie zezłościła się, widząc uśmiech Caelana, chociaż oczywiście wolałaby, aby chłopak nie zaczął otwarcie z niej podkpiwać.

    Nie odpowiedziała na jego pytanie – zresztą pewnie nie powinna, bo było ono chyba retoryczne. Nie wiedziała zresztą, czy Caelan miał jakikolwiek powód, z którego postanowił za pomocą malowidła natrząsać się z Valancy, ale tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Dziewczyna co prawda nie przypominała sobie niczego, czym mogłaby koledze zawinić, ale ostatecznie niektórzy nie potrzebują żadnego pretekstu, by chcieć komuś zaszkodzić.

    Zajrzała do kociołka, a uznawszy, że wszystko wygląda odpowiednio, zechciała sprawdzić, czy tak w rzeczywistości jest. Zanurzyła łyżkę w niegotowym jeszcze eliksirze i nabrała na nią ciecz, a następnie zaczęła się jej przyglądać. Konsystencja była dobra, a wywar klarowny, a to oznaczało, że wreszcie mogła wykonać ostatni krok i dolać kilka kropel nietoperzowej krwi, co niezwłocznie uczyniła. Zwiększyła ogień, przez kilkadziesiąt sekund energicznie mieszała, a kiedy uznała, że wystarczy, zmniejszyła płomień. Eliksir powoli kończył się warzyć, a czas, który na to potrzebował, Valancy postanowiła dobrze wykorzystać – zaczęła sprzątać stanowisko pracy.

    Uśmiechnęła się po kolejnych słowach Caelana, wyobrażając sobie swoją podobiznę wymalowaną na ścianach, która biega po całym zamczysku i naprzykrza się niewinnym uczniom. Zapewne okazałoby się, że Valancy-malowidło najbardziej upodobałaby sobie śledzenie swojego oryginału, co prawdziwą Edgeworth niemożebnie by irytowało... Chyba już wolała tego przeklętego ślimaka, chociaż oczywiście nie przyznała tego na głos.

    – Tylko zaklęcie rozpoznania – powiedziała. – Innych nigdy nie zdążyłam, bo za każdym razem mdlałam z przerażenia.

    Prawdziwy powód wstrzemięźliwości w stosowaniu czarów był inny. Nie znała się na magii dotyczącej obrazów, więc wolała niczego nie stosować w obawie przed skutkami, które w mniej sprzyjających okolicznościach mogły okazać się straszliwe. Czasem bywało tak, że kiedy nie miało się pewności, lepiej było nie robić nic. Oczywiście, gdyby znalazła się w sytuacji, która zagrażałaby jej życiu, próbowałaby się wyratować magią nawet, jeśli nie czułaby się pewnie, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Ślimak, jakkolwiek był irytujący, nie mógł jej poważnie zagrozić. Zdecydowała się więc tylko na zaklęcia rozpoznania, które było neutralne, a wiedza o tym, czy malowidło ma w sobie jakieś ciemne moce – na szczęście nie miało – była bardzo przydatna.

    Nie przejęła się wyraźnym akcentowaniem poszczególnych słów. Nawet jeśli uważał, że ślimak jest tylko i wyłącznie jej problemem, to jednak stwierdził, że postara się coś z tym zrobić, a ta deklaracja była najważniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że chciał zrobić to sam, nie przeszkadzało Valancy. Nawet była zadowolona, gdyby Caelan zdołał w pojedynkę ujarzmić swoje dzieło, bez angażowania w to Edgeworth.

      – Okej – powiedziała więc po prostu i rzuciła na pusty już blat zaklęcie Chłoszczyć. – Ostatnio zaskoczył mnie w bibliotece, ale opuścił ją, więc nie mam pojęcia, gdzie teraz może być – dorzuciła jeszcze i wzruszyła ramionami. Milczała chwilę, a potem, z lekkim wahaniem, dodała: – Jeśli jednak będziesz coś ode mnie chciał... Pewnie jakoś mnie znajdziesz.

      Valancy Edgeworth

      Usuń
  49. [Ale łączy ich na przykład to, że czegoś szukają. Caelan matki a Oriane... No właśnie, ona nawet nie wie czego szuka. Może Caelan byłby umówiony z jakimś nieciekawym gościem w Hogsmeade. Oriane akurat gdzieś by ich przyuważyła, rozpoznała faceta i na przykład ostrzegła Abernathy'ego, że to oszust i żeby nie dawał mu pieniędzy za informacje, bo z pewnością są fałszywe. Mogłaby oczywiście trochę się z niego ponaśmiewać, ale finalnie, zaproponowałaby mu jakąś pomoc... :)]
    Oriane

    OdpowiedzUsuń
  50. [Problematyczne zdanie, wszyscy o nie pytają! Istotnie, miałam na myśli umiejętności, te wybitne szczególnie. Ale bez złośliwości, oczywiście. ;D
    Ukrywa, ukrywa! Ale pewnie nie doczekam się prawdziwej dramy llamy, ludzie chyba rzadko przejmują wolne postaci.
    Cześć! A Caelan jest zachwycający, jego nazwisko kojarzy mi się ze zbuntowanym młodym szlachcicem z epoki wiktoriańskiej...]

    OdpowiedzUsuń
  51. [W sumie to... Ori raczej nie jest takim pomocnym typem, więc możemy uznać, że chciała ostrzec go dlatego, że gdzieś tam na początku swojej przygody z Hogwartem najzwyczajniej w świecie jej się podobał. Starszy kolega, przystojny, w dodatku jeszcze wtedy ścigający! Czar prysłby po pewnym czasie, ale właśnie jej dawne uczucia spowodowałyby niecodzienne zachowanie. Pasuje? :)]
    Ori

    OdpowiedzUsuń
  52. [A dziękuję bardzo :) I również witam!
    A Caelan to uroczy chłopak. Jakby była chęć i, ewentualnie, jakieś pomysły to zapraszam do Leith :)]

    Leith

    OdpowiedzUsuń
  53. [Ale to by go zezłościło, a on ponoć się śmiesznie złości, co Leith na pewno chętnie by zobaczyła xD
    Hmm, a może by tak spotkali się w ostatnie wakacje? Caelan szukałby matki, ona byłaby na wakacjach i przez zupełny przypadek by na siebie wpadli. Kojarzyć by się mogli, bo Hogsmeade jest małe, a uczniowie dość często wpadają do miasteczka, więc mogliby spędzić kilka godzin w jakimś barze przy rozmowie. Od słowa do słowa, Caelan powiedziałby jej, że szuka swojej matki, a Leith jako osoba, która uwielbia pomagać, mogłaby zaoferować swoją pomoc. Nic by jednak nie znaleźli, a Leith musiałaby wracać do Hogsmeade, jednak obiecałaby chłopakowi, że będzie szukać informacji. No i właśnie niedawno mogłaby znaleźć jakieś zdjęcie sprzed paru tygodni w jakiejś gazecie, na którym widniałaby gdzieś w tle jego matka, więc umówiłaby się z nim, aby przekazać mu tę informację :) Może być coś takiego?]

    Leith

    OdpowiedzUsuń
  54. [Może być to i mugolska gazeta, od czasu do czasu Leith może jakąś czytać, aby dowiedzieć co się dzieje w wielkim świecie poza sprawami związanymi z magią :) I jak najbardziej dziewczę moje mogłoby się pomylić, ale tak chciałaby pomóc chłopaczynie, że nawet nie będąc pewną czy to jego matka, narobi wielkiego krzyku. Skoro wszystko ustalone, pozostaje kwestia zaczęcia. Byłabyś tak dobra czy spada to na mnie? :)]

    Leith

    OdpowiedzUsuń
  55. [Byłabym niezwykle wdzięczna!]
    Oriane

    OdpowiedzUsuń
  56. [Cześć! Wycofuję poprzedni komentarz. W sumie nie miał on głębszego sensu. Generalnie masz rację i jeśli mam być szczera to nie zwróciłam na to uwagi. Zazwyczaj tworzę krukonów (tak się jakoś za każdym razem składa) i chyba przywykłam do tego, że większość moich postaci była do tego stopnia uzdolniona, by potrafić go wyczarować. Dzięki za zwrócenie mi na to uwagi :) ]

    Mercy

    OdpowiedzUsuń
  57. [Wybacz, że po twoim rozpoczęciu tak zniknęłam, ale dopadła mnie choroba i rozłożyła na łopatki. Mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak ja myślę, że jest. :<]

    Nie można było powiedzieć, że Jemma nie lubiła Zielarstwa, wręcz przeciwnie. Brudzenie sobie dłoni nigdy jej nie przeszkadzało, w sumie to nawet lubiła to robić. Szklarnie zawsze były przyjemnym miejscem, o ile akurat nie były w nich uprawiane jakieś nieprzyjemnie pachnące rośliny, które psuły cały efekt. Poza tym Ethel, która w związku ze swoim stażem czasami miała z nimi lekcje, była bardzo przyjazną osobą i Simmons uważała, że po prostu nie da się jej nie lubić. W dodatku była pewna, że ten okres przejściowy uda jej się zdać wybitnie, bez większych problemów.
    Przedmiot ten wiązał się jednak również z mniej przyjemnymi obowiązkami. W końcu nie polegał on tylko na grzebaniu w ziemi, ale także poznawaniu coraz to nowszych i mniej lub bardziej groźnych roślin czy ziół. Trzeba było z znać ich budowę, wygląd zewnętrzny, zapach i może nawet smak, jeśli spróbowanie jej nie stanowiło zagrożenia dla życia. W dodatku jej zastosowanie miało stać się dla ucznia rzeczą oczywistą, tak aby wypowiedział to śpiewająco, gdy go zapytają o to w środku nocy. Jemma chciała zostać w przyszłości Aurorem lub Uzdrowicielem, do czego miała duże predyspozycje, ale wiedziała, że nie może spocząć na swoich dotychczasowych wynikach, które były naprawdę wysokie, tylko jeszcze bardziej pogłębiać swoją wiedzę i wciąż uczyć się pilnie, pomimo ogromnej straty, której doświadczyła. Wiedziała, że najlepsze co może teraz zrobić w imię swojej przyjaźni z Charity, to osiągnąć cele, o których mówiła od zawsze i nie załamać się. Taki sposób myślenia naprawdę pomagał jej w przebrnięciu przez to wszystko. Łatwiej było wstać z łóżka i wsunąć uśmiech na twarz z myślą, że może ktoś patrzy na ciebie z góry i jest z ciebie dumny.
    W każdym razie Zielarstwo wiązało się od czasu do czasu z pisaniem obszernych referatów na temat danej rośliny lub zbioru roślin, a do tego trzeba było zebrać ogromną ilość informacji. Przy pisaniu wszelkiego rodzaju prac pisemnych, Jemma zawsze zabierała ze sobą stosy książek, ponieważ chciała napisać jak najwięcej na dany temat, żeby jak najbardziej go wyczerpać i dostać wysoką ocenę. Poza tym takie wyszukiwanie informacji pomagało jej w nauce. Wiadomość, której naszukała się w przynajmniej trzech książkach, łatwiej jej było zapamiętać.
    W związku ze swoim referatem, który miał być gotowy na pojutrze, Simmons wybrała się do biblioteki. Pracująca tam miła pani już dawno zaczęła rozpoznawać Krukonkę, dlatego gdy tylko ta się tam pojawiła, od razu zagadała ją na temat książki, której potrzebuje. Wspólnie zaczęły chodzić pomiędzy regałami, szukając tytułów, które mogłyby pomóc Jemmie w napisaniu pracy. Jak zwykle zebrał się ich potężny stos, ale dziewczyna odmówiła pomocy w ich niesieniu i podziękowała kobiecie, uśmiechając się delikatnie. Szczerze mówiąc, nie była pewna czy doniesie te wszystkie książki do swojego dormitorium, ale musiała przynajmniej spróbować.
    Początek w sumie nie był taki zły. Szło jej całkiem dobrze, ale ręce bolały ją niemiłosiernie. Jednak w pewnym momencie straciła równowagę, a cała wieżyczka z księgami runęła na ziemię. Jemma zaczęła lamentować pod nosem, ale zanim zdążyła się po nie schylić, zobaczyła swojego znajomego.
    – Nie, ja... – zaczęła coś bełkotać, a widok pomagającego jej Caelana z jakiegoś powodu ją zirytował. – Nie potrzebuję twojej pomocy. Poradzę sobie sama, naprawdę – powiedziała o wiele bardziej szorstko i chłodniej niż zamierzała. – Idź sobie.

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  58. [ Na pewno była zakochana, a teraz chyba tylko mści się na biednym chłopaku, próbując mu pokazać (albo sobie), że jest dużo, dużo lepsza od niego. We wszystkim!
    Cześć i dziękuję, mam nadzieję, że uda mi się jakoś rozwinąć wątek Bowen :) ]
    T. Bowen

    OdpowiedzUsuń
  59. [ Koniecznie z Gryffindoru. Nie tyle ignoruje, co jest mu obojętne, co sobie wyrabia gdzieś tam jakaś tam Tia czy inna Mia. Ma swoich przyjaciół, swój świat, którego Bowen nie jest częścią, a że uważa się za genialnego, to niemożliwe, by ktoś był od niego w czymś lepszy.
    Dobrze byłoby, gdyby Caelan i Tia się już znali, może całkiem nieźle. Wtedy mogłaby do niego przychodzić i pytać: "Hej, jak tańczę walca? Dobrze? Jest okej? Nie zbłaźnię się? A posłuchaj jeszcze, jak gram, o, mogłoby być? Podoba ci się? Muszę się jeszcze chyba poduczyć..." W końcu chłopak by się zorientował, o co chodzi i próbował w jakiś sposób ogarnąć Bowen, może zająć ją czymś albo kimś innym, żeby tylko przestała tak świrować na punkcie tego swojego wyśnionego Gryfona :') ]
    T. Bowen

    OdpowiedzUsuń
  60. Wizyty w Hogsmeade były istną męką, gdy chodziło się wszędzie samemu. Dookoła przemieszczały się grupki, grupki siedziały w Trzech Miotłach, grupkami oglądano wystawy z kolorowymi słodyczami, grupki miały siłę przebicia i potrafiły się oprzeć wszelkim przeciwnościom, czego nie można było powiedzieć o Bowen.
    Ze skrzywioną miną owijała się właśnie szalikiem Hufflepuffu, żeby nie dać zamarznąć chociaż szyi, gdy na jej drodze pojawił się jakiś przebrzydły, mały, chudy Ślizgon ze swoim umięśnionym kolegą. Zajmowali cały chodnik i nie mieli zamiaru się posunąć, by dziewczyna mogła swobodnie przejść, a że ta nigdy nie marzyła o wchodzeniu na najbardziej ruchliwe ulice w miasteczku w celu spokojnego wyminięcia ludzi idących z naprzeciwka, z całym impetem wpakowała się w owego ogromnego jegomościa. Ten dosłownie zepchnął ją ze swojej drogi, traktując jak uporczywego komara, przez co Tia wylądowała na kolanach na ośnieżonym chodniku, gołymi dłońmi wbijając się w zaspę tuż obok herbaciarni pani Puddifoot. Rzuciła nienawistne spojrzenie w kierunku oddalających się, roześmianych uczniów Slytherinu, nawet nie mając siły podnieść się z podłoża. Jakiś inny Puchon wyciągnął do niej rękę, ale szybko ją odtrąciła, po czym wyciągnęła z kieszeni różdżkę; nie mogła pozostawić tego zdarzenia bez odpowiedniej zemsty. Wstała o własnych siłach, otrzepała z grubsza płaszcz, po czym machnęła gwałtownie kawałkiem drewna, tak, że sznurówki obydwu jegomości zatańczyły i splotły ich stopy, a już sekundę później Ślizgoni leżeli jak dłudzy na chodniku. Przez chwilę Bowen rozkoszowała się tym widokiem i uśmiechała pod nosem, lecz gdy tylko usłyszała kluczowe słowo „Puchonka” i serię przekleństw, wzięła nogi za pas. Niespecjalnie wiedziała, dokąd mogła się udać, wybrała więc herbaciarnię, mało myśląc przed otwarciem drzwi. Nie przemknęło jej przez głowę, że niezależnie od pory roku w środku przesiaduje mnóstwo zakochanych par, które niekoniecznie pragnęła oglądać.
    Wkroczyła gwałtownie do wnętrza z rozwianym włosiem, bardzo zarumienionymi policzkami i jeszcze czerwieńszymi, zmarzniętymi dłońmi, szalikiem zwisającym smętnie z ramienia, wciąż białawym od śniegu płaszczem i z mokrymi plamami na bordowych spodniach gdzieś w okolicy kolan. Na twarzy błąkał się na pół zadowolony, na pół przerażony uśmiech, więc wyglądała na jeszcze mniej normalną, niż zazwyczaj.
    Szybko omiotła lokal spojrzeniem – warto powiedzieć, że lokal omiótł ją już kilka sekund temu – i zamieniła się w słup soli. Patrzył na nią, na tę wariatkę z obłąkanym wyszczerzem, ON, jej Gryfon, piękny, świecący jasno niczym pierwsza gwiazda na wigilijnym niebie, słodki jak pudding czekoladowy, wspaniały w swej rozczochranej fryzurze… siedzący z jakąś lafiryndą. W dodatku chichoczącą pod nosem.
    Uśmiech natychmiast zszedł z twarzy naszej bohaterki. Zarzuciła szalik tak, żeby wyglądał jakoś znośnie, po czym natychmiast zajęła miejsce tuż przy oknie. Nie mogła stąd wyjść – w końcu na pewno dopadliby ją Ślizgoni, którym przed chwilą się naraziła. Z drugiej strony nie postąpiła ani kroku dalej, tylko uciekła w kąt, mając nadzieję, że za chwilę ON wyjdzie z kawiarni. Przecież Bowen na nikogo nie czekała, wyjdzie na to, iż siedziała tu po to, żeby GO śledzić!
    Zmierzyła nienawistnym spojrzeniem nadlatującą nad jej stolik jemiołę; nad każdym innym także lewitowała zielona gałązka z wielką, czerwoną kokardą. Zaraz za nią pojawiła się też kelnerka; Tia wybrała pierwszą lepszą herbatę z menu, byle tylko odesłać dziewczynę czym prędzej.
    Zdjęła płaszcz, ułożyła na nim szalik i już miała zachowywać się jak bezpłciowa pietruszka, gdy za szybą zauważyła zniesmaczone oblicze Abernathy’ego. Rozszerzyła oczy w błagalnym spojrzeniu, po czym dała mu znać ręką, żeby wszedł do herbaciarni. Nie mogła, po prostu nie mogła siedzieć tam ani sekundy dłużej sama!

    OdpowiedzUsuń
  61. [Zaskoczę cię!
    Albo i nie?
    Ambrosia jest przejęta z wolnych, sprawdziłam wizerunek i skojarzył mi się wyłącznie z "Grą o tron". Dopiero później, przy przeszukiwaniu internetów zorientowałam się, że to przecież Cassie. Dla mnie nie była inspiracją, ale dla autorki Metina - być może. :D
    Mało informacji? A to dziwne. Te międzykropkowe wzmianki miały się nigdy w karcie nie pojawić, ale stwierdziłam, że jednak coś by się przydało.
    W każdym razie dziękuję za tak milusińskie przywitanie. I padam pod wpływem twojej ambitnej, szczegółowej karty. Naprawdę świetna robota, choć trochę mnie on przeraża. ]

    Ambrosia

    OdpowiedzUsuń
  62. Pięknie. Teraz Caelan będzie ją oceniać, a przez najbliższy tydzień rzucać wymowne spojrzenia, gdy tylko Tia śmie choćby zerknąć na obiekt swojego pożądania. To jednak była w stanie wytrzymać – o wiele gorzej stałoby się, gdyby siedziała w herbaciarni pełnej zakochanych par wyglądając tak, jak gdyby czekała na kogoś, a później wyszła samotnie. Nie mogła sobie pozwolić na coś takiego, więc w przeciągu kilku sekund zdecydowała, iż zaprosi Krukona do środka (lub raczej nakaże mu wejście stanowczym ruchem ręki) i będzie liczyć na to, że nie opuści jej w potrzebie.
    Zacisnęła piąstki pod stolikiem, wcześniej jeszcze zmiażdżywszy Abernathy’ego stalowo zimnym spojrzeniem. Doprawdy, mógł chociaż się od razu przysiąść albo wysilić na miły uśmiech dla wciąż roztrzęsionej Puchonki, skoro sprytnie zauważył, w jakiej znajdowała się sytuacji. Najwidoczniej jednak jeszcze nie zdążył zrozumieć, po co tak naprawdę chciała, by wkroczył do herbaciarni.
    - Siadaj – powiedziała spokojnie, choć z pewną stanowczością, uniósłszy wysoko brwi. Zignorowała kompletnie jego pytanie oraz pouczenie; tylko dyskretnie się obejrzała, czy czasem Gryfon nie dosłyszał słów wypowiedzianych przez Caelana. Jeszcze by się zorientował, że obserwowała właśnie JEGO.
    Poprawiła się trochę na krześle, wyprostowała, po czym oddała także swoje okrycie skrzatowi, gdy ten usłużnie wyciągnął przed nią ręce. Cicho mamrotał pod nosem przeprosiny, że jej nie obsłużył jako pierwszej, ale nie zwróciła na to uwagi. Odetchnęła tylko z ulgą, bo Krukon, czy chciał, czy nie, musiał zostać choć na kilka minut w lokalu, choćby po to, żeby wypić zamówioną herbatę.
    Wyciągnęła rękę w stronę pudełeczek i delikatnie podniosła jedno z nich, oglądając przez chwilę.
    - Mam nadzieję, że któreś jest dla mnie. – Odłożyła ostrożnie przedmiot dokładnie tam, gdzie przedtem stał i uśmiechnęła się. Nie wierzyła oczywiście w to, co powiedziała, lecz omijanie tematu obserwowania było w tej chwili najważniejszym celem do wypełnienia. – Siadaj, Caelan, przecież jesteśmy na randce.
    Ostatnie trzy słowa wypowiedziała z odpowiednim naciskiem, wyraźnie dając mu do zrozumienia, jaką rolę miał do wypełnienia. Założyła, iż nie odmówi jej pomocy w tej chwili; zresztą, na pewno nie dałby rady powstrzymać się przed siedzeniem przez najbliższe pół godziny i pouczaniem jej, jak najlepiej wybić sobie z głowy jej wielkie zauroczenie.
    - Musiałam tu wejść, dobra? Uciekałam przed dwoma Ślizgonami, którym nastąpiłam na odcisk – burknęła w ramach krótkiego wytłumaczenia, nie potrafiąc się bez niego obyć. Nie wiedziała przecież, w co się wpakowała, znajdowała się chwili wejścia do herbaciarni między młotem a kowadłem. Nie chciała się dodatkowo skompromitować, została więc w środku, udawszy, że miała tu coś do załatwienia. – Jak będę tu siedzieć sama, to wyjdę na idiotkę, więc naprawdę, usiądź, wypij ze mną herbatę, a potem będziesz wolny jak sanki w maju. No, przecież nie opuścisz swojej ulubionej Puchonki w potrzebie!
    Po raz kolejny odetchnęła, tym razem czując dziwną ulgę – jak zawsze, gdy wyrzuciła z siebie coś, czego druga strona nie potrafiła się domyślić.

    OdpowiedzUsuń
  63. Widać było, że czekający Curran i Daniel oraz ich problemy z pałkarzem Slytherinu mało interesowały Tię. Kojarzyła ich z widzenia, chyba kiedyś zamieniła z nimi kilka słów, ale mało się na nich skupiała – jeśli już miała wybierać spośród trójki Kruponów, wybierała Abernathy’ego. Wyginała palce we wszystkie strony i patrzyła gdzieś ponad ramieniem Caelana, skupiona a to na świątecznych ozdobach, a to na swoim ulubionym chłopaku z Gryffindoru. Sama nie wiedziała do końca, czy na pewno chciała jeszcze patrzeć w jego stronę; wydawał się dosyć zaaferowany swoją randką, więc najbezpieczniej byłoby dla Bowen, gdyby skupiła się tylko i wyłącznie na własnym towarzyszu rozmowy. Inaczej spędzi dzisiejszy wieczór rozpaczając nad przyniesionym od skrzatów jedzeniem, a koleżanki z dormitorium znowu będą wypytywać, co się stało.
    O ile nie mogłaby się umówić z Abernathym na prawdziwą randkę – albo po prostu nie rozważała go w kategoriach hipotetycznej sympatii – tak z biegiem czasu zaczęła go podziwiać. Przede wszystkim za cierpliwość do jej wybryków, ale też za to, że nie uznał jej za niezrównoważone dziewczę z nie do końca zdrową manią prześladowczą. Traktował ją, co prawda, lekko pobłażliwie, ale za to całkiem wielkodusznie pilnował, żeby nie zrobiła żadnej głupoty, za co była mu niezmiernie wdzięczna.
    - Tak – odpowiedziała krótko, słysząc tylko pojedyncze słowa wydobywające się z ust Krukona. Stwierdziła, że potwierdzając, zrobi dobrze – w końcu podobno mężczyźni lubili, gdy przyznawało im się rację. Jeśli chciał z niej w tej chwili wyciągnąć jakąkolwiek informację, powinien przyciągnąć jej uwagę czymś konkretniejszym, niż pytaniem. W tej chwili zamieniła się w ową mało czułą na bodźce pietruszkę, która reagowała tylko na komunikat zwierający wyraz „Gryfon” lub imię obiektu westchnień.
    Mimo ogólnego zamroczenia spostrzegła, że Caelan rozglądał się po lokalu; ona zrobiła to samo i dojrzała najpierw burzę jasnych loków, później zaś jej właścicielkę oraz resztę towarzystwa; już wiedziała, czego mogła się spodziewać. Teraz Abernathy wraz z Bowen staną się najgorętszą parą nadchodzącego tygodnia (o ile nie miesiąca, jeśli jeszcze ktoś zobaczy ich razem na korytarzu w zamku).
    Uśmiechnęła się do kelnerki i całkiem świadomie podziękowała, po czym wzięła gorącą filiżankę w dłoń i dopiero wtedy świat dotarł do niej z całym swym okrucieństwem: poparzyła sobie skórę. Syknęła, po czym szybko odstawiła herbatę na spodek. Westchnęła głęboko, postanawiając, iż przez najbliższe kilka minut nie będzie zerkać w wiadomym kierunku, lecz skupi uwagę na własnej randce.
    - Przynajmniej nie uciekam z moich randek – zachichotała w odpowiedzi, wspominając owo wydarzenie z trzeciej klasy. Podmuchała na parujący płyn. Faktycznie, pachniał całkiem miło, więc być może u pani Puddifoot dało się wypić coś znośnego. – Inna sprawa, że na żadne nie chodzę…
    Natychmiastowo posmutniała, ale ten stan nie trwał długo: obejrzała się bowiem kolejny raz, niby mimochodem, na interesującą ją parę. I, o Merlinie, zerknęła w momencie, gdy dziewczyna lekko poprawiała zmierzwione włosy Gryfona.
    - Widzisz to? – pochyliła się nad stolikiem, przerażonymi, wytrzeszczonymi oczyma lustrując w miarę spokojną twarz Caelana. Złapała chłopaka za przedramię i kurczowo zacisnęła na nim palce, dając chociaż wąskie ujście irytacji pomieszanej z zaskoczeniem. – Ile się oni spotykają, no ile? Na pewno bym o tym wiedziała, gdyby randkowali od jakiegoś czasu… patrz na tę lafiryndę – poczekała, aż biedny Krukon to zrobi – czy nie wyglądam na inteligentniejszą? Co ona takiego ma, no co?
    Może nie pomieszała swoich zmysłów, Tia, może tylko tyle było potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
  64. Oczy Bowen zamieniły się w wąskie, nienawistne szparki, kiedy usłyszała o lśniących włosach. Faktycznie, nie była to najlepsza możliwa odpowiedź ze wszystkich złych, ale też nie najgorsza. W końcu została chociaż trochę naprawiona następnym komplementem (choć trochę wymuszonym sytuacją). W każdym razie, sugestia chłopaka dała najwidoczniej Puchonce do myślenia, gdyż poluźniła swój uścisk na jego przedramieniu, wzięła dłoń i podrapała się po brodzie. Oparła się o krzesło.
    - Lśniące włosy? – zapytała bardziej siebie, niż siedzącego naprzeciw Krukona, patrząc gdzieś w przestrzeń ponad nim. – Faktycznie mam ładniejszy kolor, ale moje nie są tak lśniące… - Opuściła rękę, żeby móc pobawić się końcówkami włosów, podnieść jeden kosmyk i zmierzyć go krytycznym spojrzeniem. – Myślisz, że co mogę z nimi zrobić? – Podniosła błagalne spojrzenie na Caelana, szukając w nim dalszego ciągu zaczętej dobrej rady.
    Aż dziw, że teraz zachowała spokój. Chyba uznała, że odpowiedź Abernathy’ego mogła w jakiś sposób pomóc jej w zmianie siebie na tyle, by spodobać się owemu Gryfonowi, którego tak często obserwowała. Każdą sugestię odnośnie poprawy wyglądu dzielnie przyjmowała na siebie, wiedząc, że daleko było jej do ideału; co prawda niektórzy mówili, że jest bardzo ładna, ale za to inni nie podzielali tego entuzjazmu i w wyniku mieszaniny różnych zdań sama Tia uważała się za dziewczę przeciętnej urody. W takim wypadku zawsze mogła coś poprawić: zmienić fryzurę, schudnąć, przytyć, zmienić garderobę. Dostała obsesji na punkcie ulepszania własnej osoby i dopasowywania się do wymogów stawianych przez piękne koleżanki z jej rocznika. Nie osiągnęła jeszcze jednak w tym sukcesu, ponieważ jedynym jego wyznacznikiem było umówienie się na randkę z wymarzonym chłopakiem.
    Ocknęła się ze swoich rozważań na temat poziomu blasku swoich włosów, gdy Caelan zdjął z głowy czapkę. Dosłyszała jeszcze jakieś napomknięcia o psuciu spotkania za pomocą czarów, lecz nie była na tyle nierozważna, by rzucać zaklęciami prosto w gruchającą parę gołąbków (jeśli już miałaby coś zrobić, by naruszyć romantyczną atmosferę, to musiałoby to być bardzo dyskretne i uknute w specjalny sposób, żeby nikt nie domyślił się, że akurat Tia za tym stała). W każdym razie, ze zdziwieniem stwierdziła, że Abernathy posiadał na głowie podobną fryzurę, jak jej obiekt westchnień, przynajmniej dopóki jej nie przyklepał.
    Odchrząknęła cicho, po czym napiła się swojej herbaty. Nie wiedziała, jaką zamówił Caelan, lecz jej była czarna z wyraźną nutką mięty, na szczęście niesłodzona, więc zdatna do spożycia. Być może krukońskie kubki smakowe były wrażliwsze niż puchońskie?
    - Myślisz całkiem nieźle, ale nie możemy jej niczego wyczarować, żadnych ogonków – pokręciła głową, odstawiwszy filiżankę na spodek. Wsparła łokcie na stoliku, a potem oplotła wciąż zimnymi dłońmi porcelanowe naczynie, teraz przyjemnie ciepłe. Tym samym też nachyliła się odrobinę w stronę towarzysza, nie musiała więc tak głośno mówić. – Wtedy na pewno szukaliby winnego, nie? Najlepiej kogoś, kto mógłby być zazdrosny, a gdyby podejrzenie padło na mnie… - uniosła brwi, pokręciła głową z przerażeniem i głęboko westchnęła - …nie, nawet sobie tego nie wyobrażam!
    Zaczęła rozglądać się po lokalu w poszukiwaniu inspiracji. Wzrokiem najpierw natrafiła na żywo dyskutujące plotkary, które wcześniej już dostrzegła, a później obejrzała się ku wejściu; wtedy też jej uwagę przykuła para, która dopiero co weszła do środka, a tuż za nimi leciała już…
    - Wiem! – oznajmiła nagle, prawie podskoczyła prawie na krześle. – Czy w jemiole żyją jakieś robaki? Żuki? Świerszcze? Cokolwiek! Możemy je wyczarować? Proszę, powiedz, że mógłbyś zaczarować kilka tych gałęzi tak, żeby zaczęły z nich wypadać jakieś okropne owady! – Znowu wyciągnęła ręce i złapała Caelana za ręce, tym razem za nadgarstki, lekko nimi potrząsając. Z daleka mogło to wyglądać nawet na całkiem ożywioną konwersację zauroczonej sobą pary; zupełnie tak, jakby Krukon powiedział przed chwilą Bowen coś bardzo ekscytującego, a ona teraz nie mogła spokojnie usiedzieć z radości.

    OdpowiedzUsuń
  65. [Śliczna jest ta karta. Drugi raz ją przeczytałam i mogłabym i trzeci, czwarty, piąty... Aż do znudzenia! Mam nadzieję, że znajdziesz czas na jeszcze jeden wątek- jeśli tak, to zapraszam do siebie! :D]/ Ailisa

    OdpowiedzUsuń
  66. Przez kompletne zaślepienie Gryfonem Tia przestała rozważać kogokolwiek innego w kategoriach romantycznych. Nie podobał jej się żaden inny chłopak, chociaż dwóch nawet kiedyś próbowało zdobyć serce nieczułej na nic Puchonki. Żyła w swoim świecie marzeń, gdzie już dawno wzięła ślub ze swoim chłopakiem z rozwianymi włosami, żyła w pięknym, choć niewielkim domu na brzegu morza i oczekiwała przyjścia na świat równie pięknego co jej małżonek dziecka. Nie przyszło jej nawet do głowy, że zmarnowała dwa najlepsze lata swojego nastoletniego życia na prześladowaniu kogoś, kto niby wiedział o jej istnieniu, lecz nie miał najmniejszego zamiaru zwracać uwagi na wysiłki, jakie czyniła, byle tylko mu się przypodobać.
    Zmarszczyła brwi, słysząc odpowiedź Krukona. Prychnęła cicho, chcąc zakryć swoje zażenowanie; na policzki wystąpił delikatny rumieniec. Dopiero teraz dotarło do niej, w jak absurdalnej sytuacji się znaleźli. Siedziała na randce, udawanej, bo udawanej, ale jednak, z wcale nie najgłupszym i nie najbrzydszym chłopakiem, który już od dłuższego czasu był w stanie znosić jej humory oraz nie do końca normalny styl bycia.
    Nie mogła sobie pozwolić na wytrącenie się z równowagi, więc odetchnęła głęboko. Zawstydzona Tia to także lekko złośliwa Tia, spytała więc przekornie:
    - Znośnego? – Przekrzywiła głowę, jak gdyby oceniając aparycję siedzącego przed nią osobnika. No, fryzura wciąż wpasowywała się w jej gusta, ale i tak musiała znaleźć coś, do czego mogłaby się przyczepić. – Za dużo masz piegów, żeby być znośnym – uśmiechnęła się niewinnie, by zaraz sięgnąć po kubek z resztką herbaty i wychylić ostatni łyk; przez chwilę biała porcelana zakrywała jej praktycznie całą twarz, bo filiżanka była ogromna (lecz zapełniona do połowy, jak to zwykle w kawiarniach bywało).
    Jeśli chodziło o plotki, to Caelan tak czy siak będzie musiał się z nimi zmierzyć; czy ludzie oskarżą go o brak oryginalności ze względu na wybór miejsca, czy nie… to naprawdę nie miało aż tak dużego znaczenia. Chyba musiał się bardziej przejmować tym, że zostanie dobrany w parę z Bowen i przez całe święta nie opędzi się od ludzi, którzy będą wypytywać go o szczegóły wizyty w herbaciarni w Hogsmeade.
    Wyjątkowo odpuściła sobie patrzenie na Gryfona i całą uwagę skupiła na Abernathym. Dostrzegła lekki grymas zniesmaczenia na jego twarzy, ale nie pomyślałaby nawet, że chodziło o przejmowanie się plotkami, które już za niedługo miały powstać. Przemknęło jej za to przez głowę, iż Krukon zwyczajnie miał dosyć już tej udawanej randki, zdecydowanie wolałaby obserwować porażkę swoich kolegów w starciu z byłą dziewczyną pałkarza Slytherinu oraz nim samym. Już, już miała go pytać, o co chodziło, gdy kazał jej nie oglądać się, tylko dalej wlepiać w niego wzrok. Siedziała cicho, gdyż widziała skupienie malujące się na twarzy chłopaka.
    Napięła wszystkie mięśnie, wyprostowała, a że Caelan wyswobodził z uścisku tylko jedną rękę, na drugiej mógł poczuć lekko zaciskające się palce. Patrzyła na niego z mieszaniną wdzięczności i ekscytacji, co w połączeniu dawało dosyć… dziki wyraz twarzy. W porównaniu ze spokojnym, opanowanym Krukonem wyglądała jak szaleniec. Oczy jej zaczęły błyszczeć, natomiast ona sama prawie się trzęsła z niecierpliwości.
    Gdy usłyszała pisk, prawie wbiła paznokcie w nadgarstek chłopaka, a następnie w ogóle go puściła. Nie mogła powstrzymać się od szerokiego uśmiechu; co prawda, trochę żałowała, że robaki wpadły także we włosy Gryfona – uznała to oczywiście za czysty przypadek – ale nic nie mogło popsuć jej chwili, w której do tej pory opanowana, urocza dziewczyna całkowicie straciła panowanie nad sobą, miotając się dokoła jak oparzona.
    - Jesteś najlepszy – zwróciła się do Abernathy’ego, patrząc na niego z wielką wdzięcznością. – To chyba najlepsza randka, na jakiej byłam, dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najchętniej teraz by go uściskała, ale powstrzymała się: na pewno wylałaby resztki jego herbaty, a poza tym teraz wszyscy skupili się na siedzącej na środku parze, więc Tia nie chciała odstawać od nikogo, nie rzucać się w oczy. Za to nagle przypomniała sobie, że w torbie miała coś, co kupiła dosłownie godzinę temu dla swojej koleżanki, a co teraz bardzo chciała ofiarować Caelanowi. Najwyżej pójdzie i nabędzie następne, a że przecież kierowała się tylko i wyłącznie bodźcami, emocjami, to nie mogła odmówić sobie wręczenia chłopakowi prezentu.
      Wyjęła podłużne, niskie, granatowe pudełeczko ze złotymi elementami, po czym położyła je na stole i podsunęła w stronę Krukona. Uśmiechnęła się zachęcająco, ale nie powiedziała nic, mając nadzieję, że Abernathy po prostu otworzy ten nagle przeznaczony dla niego prezent.
      Zamieszanie w kawiarni ucichło; jedna z kelnerek machnęła różdżką kilka razy, pozbywając się robaków, naprawiając fryzurę klientki oraz porządkując stolik pary.

      [ Nie ma sprawy, i tak chciałam bardzo coś napisać w Wigilię, żeby robić to cały rok :D Jeśli chodzi o ten prezent, to może tam być np. jakieś piękne, porządne pióro albo coś innego, co nadaje się na prezent i dla dziewczęcia, i dla chłopaka. ]

      Usuń
  67. [Za długo już piszę na blogach, żeby sobie na coś takiego pozwolić. To my wybieramy i jesteśmy wybierani przez innych do pisania, szkoda ograniczać się jedynie do tej drugiej opcji ze względu na datę publikacji karty. Znać się muszą, ale nie muszą zbyt dobrze. Co ty na to, żeby oboje, nie mogąc spać spotkali się w pokoju wspólnym?]/ Ailisa

    OdpowiedzUsuń
  68. To bardzo ładny prezent? Tia wcale nie potrzebowała niczego w zamian – wystarczyłoby, gdyby Caelan się bardziej ucieszył, może gdyby zobaczyła jakikolwiek błysk radości w jego oczach, to wynagrodziłoby jej cały wysiłek, na który się zdobyła, kupując to pióro (a raczej żegnając się z galeonem oraz kupką sykli). Nie traktowała tego jako „podarunku z odzysku”; akurat zapragnęła obdarować tę, a nie inną osobę, poczuła wewnętrzny bodziec, a gdy go odpowiednio przetworzyła, wyszło na to, że był jak najbardziej na miejscu. Abernathy, jak by na to nie patrzeć, wspierał ją w dosyć krępujących momentach jej życia, znosił najgłupsze pytania, na jakie było ją stać i rzadko wyśmiewał, co koleżance, dla której pierwotnie było przeznaczone pióro, zdarzało się coraz częściej. Szkoda, że najprawdopodobniej Bowen postawiła Krukona dużo wyżej w hierarchii ważności, niż on ją – stąd też różnica w prezentach.
    Nic nie zmieniało jednak faktu, że Tia będzie musiała iść jeszcze raz do Scrivenshafta, odliczyć wszystkie pozostałe jej knuty, po czym wydać wszystkie oszczędności na drugi, ale zdecydowanie gorszy przybór piśmienniczy, niż ten, który dostał Caelan. W końcu pieniądze nie mnożyły się na zawołanie!
    Nadzieja, która rozbłysła w jej oczach tuż po podsunięciu chłopakowi granatowego pudełeczka stopniowo gasła, a sama Bowen jakby kurczyła się w sobie, krzywiła i chowała, bo reakcja obdarowywanego odbiegała znacznie od jej wyobrażeń. Poczuła się nagle bardzo głupio; mogła nie wyskakiwać z tak zobowiązującymi prezentami, w końcu nie przyjaźniła się aż tak bardzo z Krukonem. Jeszcze bardziej przybił ją fakt, że naprawdę jeden z tych pakunków leżących od początku na stoliku był przeznaczony dla niej. Abernathy kupił jej coś specjalnie, a nie dawał czegoś pierwotnie przeznaczonego dla innej osoby. Cóż jednak poradzić na to, że Puchonka działała zgodnie z wewnętrznymi bodźcami, a nie rozsądkiem?
    Tia niestety nie posiadała umiejętności powstrzymywania rumieńców, choć wcale nie była aż tak wstydliwym stworzeniem. Po prostu matka dała jej wraz z genami okropną, naczyniową cerę, więc gdy Bowen przebiegła pięćset metrów, wyszła na duży mróz lub znalazła się w stresującej sytuacji, natychmiast na jej twarzy występowały czerwone plamy, zupełnie jak teraz. I żadne czary nie mogły jej pomóc, a przynajmniej szkolna pielęgniarka jeszcze nie zdołała wymyślić niczego, co dałoby radę tej niezbyt przyjemnej dolegliwości.
    - Och… dziękuję – powiedziała bardzo cicho, wyraźnie zawstydzona. Obiecała sobie, że nigdy, przenigdy Caelan nie dowie się o jej brzydkim postępku związanym z prezentem. On kupił jej specjalnie duży kociołek… kociołków, a ona nawet o nim nie pomyślała! Wstyd, cóż za wstyd! – Ja żartowałam z tym podarkiem… wiesz, na początku… ale naprawdę dziękuję.
    Zaczęła się trochę plątać w słowach, więc zatrzymała się na kolejnym podziękowaniu, obracając w dłoniach opakowanie ze słodyczami. O wiele bardziej wolała Musy-Świstusy, bo po nich nie zachowywała się nadpobudliwie (a po nadzieniu z Ognistej różnie to bywało, zwłaszcza, jak Bowen zjadła o wiele więcej czekoladek, niż wypadało). Nie zamierzała jednak tego mówić, o nie, lubiła kociołki, więc równie dobrze mogły się stać chociaż na chwilę jej ulubionymi słodyczami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nawet nie wiedziałam, że potrafisz być tak dzielny – powiedziała z nutką złośliwości, zanim zdążyła ugryźć się w język. Naprawdę nie chciała tego robić, lecz podobnie jak ojciec, miała bardzo uszczypliwy żart i najzwyczajniej w świecie nie należało się na nią gniewać za, mogło się wydawać, wredne teksty. Wcale też nie uważała, by piegi Caelana były jego przywarą – po prostu powiedziała pierwsze, co jej przyszło na myśl, byle tylko nie znaleźć się w krępującej sytuacji, czyli przyznać mu rację, że był znośny. Tak okazywała sympatię, może w oryginalny sposób, ale jednak! Za to uśmiechnęła się z wdzięcznością do Krukona. – Lubię, lubię, tylko po nich trochę się dziwnie zachowuję, nie bardzo mogę mieć styczność z Ognistą – wzruszyła ramionami, natychmiast zabierając się za odpakowywanie prezentu. – Ale chyba na święta sobie mogę pozwolić, nie? Naprawdę, pamiętałeś o mnie…
      Westchnęła, trochę wzruszona, a trochę wciąż zawstydzona, po czym od razu zabrała się za rozwiązywanie kokardy. Pomyślała, że w zamku postara się zawiązać ją na szyi kota koleżanki z dormitorium, więc nie odrzuciła jej, tylko złożyła i tylko trochę odsunęła na bok. Nie zwracała w tej chwili uwagi nawet na swojego Gryfona – była tak zajęta tą lekko żenującą sytuacją związaną ze spontaniczną zmianą właściciela pióra, że cała fascynacja tamtym chłopakiem kompletnie wyleciała jej z głowy. Chęć zemsty na lafiryndzie ustąpiła miejsca innym uczuciom, a kotłowało się ich tak wiele w skołatanej łepetynie Bowen, że ta nie miała siły na przejmowanie się czymkolwiek innym.
      Wyjęła z opakowania dwa kociołki; jeden postawiła przed rozmówcą, a drugi od razu pozbawiła zabezpieczającej folii.
      - Proszę, poczęstuj się. Może chociaż trochę ci wynagrodzi walkę w Miodowym Królestwie!

      [ W życiu mu nie powie :D ]

      Usuń
  69. Tia doskonale wiedziała, jak irytująca potrafiła być. Nie dosyć, że zazwyczaj wypowiadała się tylko na jeden temat (czasem przeplatała informacje o Gryfonie ciekawostkami związanymi z transmutacją, która ją fascynowała), to jeszcze rzucała nieraz złośliwościami na prawo i lewo, nadmiernie się ekscytowała, a także niepotrzebnie denerwowała. W tej chwili czuła się okropnie ze względu na te przeklęte prezenty, oczywiście wszystko wyolbrzymiając, aż w końcu przygniotło ją swoim ciężarem. Nikt normalny nie robił sobie tylu wyrzutów, co Tia Bowen; aż dziw, że jeszcze od tego całkiem nie oszalała.
    Z powrotem zaczęła zerkać na swojego Gryfona, któremu w jakiś nieznany jej sposób (choć najpewniej za niedługo go pozna) udało się zatrzymać swoją sympatię na miejscu. Poczuła okropny ucisk w brzuchu: to żołądek skręcał się z zazdrości, wypluwając do przełyku tę miętową herbatę, którą przed chwilą skończyli. Postanowiła nie truć sobie życia i znów obiecała sobie, że przez jakiś czas nie poświęci ani krótkiego momentu uwagi gołąbeczkom, za to podaruje ją Czekoladowym Kociołkom. Choćby potem miała zamęczać Caelana swoimi kiepskimi żarcikami, imającymi się jej po spożyciu nawet znikomej ilości Ognistej, to i tak zamierzała pochłonąć znakomitą część słodkiego upominku jeszcze u pani Puddifoot. Zacisnęła tylko piąstki, jak gdyby zaraz miała się udać do wiadomego stolika, po czym wyrwać wszystkie piękne, lśniące włoski swojej konkurentce. O ile w ogóle była dopuszczona do zawodów…
    - Ho, ho, ho, już nie będę, trzeba było wcześniej mówić, że cię to męczy – ledwo powstrzymała się przed wystawieniem mu języka. Ten, bardzo nieodpowiedni dla dzieci powyżej lat pięciu, gest trzymał jej się od wieku pacholęcego, ale najczęściej powstrzymywała się przed jego wykonywaniem. – Po prostu chyba masz najkonkretniejsze rady i dlatego zawsze przychodzę do ciebie.
    Znowu trochę niecierpliwie zaczęła się kręcić na krześle; wyglądało na to, że już po niecałych dwóch minutach bez zerkania na Gryfona zaczynało ją coś świerzbić, kłuć, nie dawać spokoju. Westchnęła tylko głęboko, po czym się opanowała; patrzyła zawzięcie na nos Caelana i – o zgrozo – zaczęła szybko liczyć piegi znajdujące się na nim. Na szczęście Krukon nie zorientował się, co właśnie wyczyniała jego „randka”, gdyż przyglądał się swoim fusom. Usłyszała gdzieś coś o Curranie i Danielu, ale poza tymi dwoma imionami nie zarejestrowała kompletnie nic, przynajmniej nie przez pierwsze kilkadziesiąt sekund. Dopiero gdy Abernathy się zaśmiał, wypaliła głupio:
    - Na randce z Curranem i Danielem? – zmarszczyła brwi. Coś jej tu mocno nie pasowało, ale sama nie bardzo zdawała sobie sprawę, co. – A, że kto ze mną na randce? Tak – dodała jeszcze bardziej bez sensu, kompletnie tracąc na chwilę kontakt z rzeczywistością. Tak skupiła się na tych piegach, na złości oraz zaciśniętych pięściach, że nie była w stanie robić niczego innego prócz podejmowania prób uspokojenia się.
    Ucieszyła się, że podłożył jej filiżankę z fusami pod nos, gdyż miała okazję do zreflektowania się, a może nawet powiedzenia czegoś mądrego. Nigdy nie zajmowała się jakoś bardziej wróżbiarstwem, będąc od zawsze zakochaną pod uszy w transmutacji oraz eliksirach, ale trochę podziwiała ludzi, potrafiących odnaleźć coś w zwykłych, czarnych listkach osadzających się na dnie kubków. Ona zawsze je zwyczajnie wypłukiwała…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Fakt, wygląda jak kociołek – potwierdziła, stosując zasadę przyznawania racji mężczyznom. Wytężyła mózg, próbując wymyślić coś konkretniejszego. Co ona mogła powiedzieć o fusach, skoro nigdy nie przykładała się do wróżbiarstwa? Zaraz się niechybnie zbłaźni, zacznie histeryzować, że nic nie wie, a następnie zarumieni jeszcze bardziej. Później spędzi co najmniej dwa dni na czytaniu książek na temat przewidywania przyszłości, przyniesie Abernathy’emu specjalnie jakieś fusy do interpretacji, żeby samej w końcu wpaść na genialny pomysł, jak odczytać ich znaczenie. Tak właśnie wyglądał przerost ambicji oraz chęć popisania się w wydaniu Bowen. – Być może w twoim życiu miłosnym coś się… uwarzy… he, he – zarechotała, uznawszy swój żarcik za całkiem błyskotliwy. Zaraz zaczęła się trząść w lekko histerycznym chichocie, lecz prędko się opanowała. Odchrząknęła. – A tak na serio, całkiem przytomnie powiedziałeś, że za dużo gadam o moim CASANOVIE – powiedziała to z naciskiem; Krukon doskonale wiedział, jak nie znosiła, gdy tak nazywał jej ulubionego Gryfona – dlatego teraz mam zamiar zająć się twoimi perypetiami miłosnymi. Co to za dziewczę na ciebie patrzy przez cały czas? – Uniosła kilka razy brwi w zaczepnym geście, po czym odpakowała dopiero kociołek, który wyjęła z paczki, a następnie, idąc w ślady chłopaka, wpakowała go naraz do ust. Nie był to zbyt dobry wybór; ledwo się uporała ze sporą czekoladką.
      - Nie myśl, że to umknęło mojej uwadze! – dodała, gdy już przełknęła całe nadzienie. Gardło zaczęło ją lekko piec i dałaby teraz wszystko, żeby mieć jeszcze trochę herbaty. Zerknęła z nadzieją w swoją filiżankę. – O, popatrz, u mnie chyba jest jakiś ptak, co on może oznaczać?
      Przekrzywiła głowę, obracając naczynie w palcach. Nie dostrzegła niczego nowego, więc odstawiła je na spodek, po czym położyła łokcie na krawędzi stołu, a brodę podparła splecionymi palcami. Miała w ten sposób świetny widok na Caelana, którego wzrokiem zmuszała do wyznań na temat jego problemów sercowych (oczywiście wymyślonych przez nią).

      Usuń
  70. [E tam, o to się nie martw! ;)]

    Kilkanaście głosów głęboko w jej wnętrzu mówiło, że tamte słowa nie powinny paść, a ona powinna za nie przeprosić i po prostu podziękować za pomoc, ale w tej chwili Jemma ich nie słuchała. Były zbyt dobrze ukryte, żeby mogły dostatecznie sprawnie do niej dotrzeć. W tej chwili została ogarnięta niewytłumaczalną dla niej samej furią, która sprawiała, że dziewczyna nie dopuszczała do siebie nawet najmniejszego szeptu rozsądku. Miała już tego wszystkiego dosyć. Była przekonana, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. Przecież mogłaby te wszystkie książki zanieść sama. Wina nie leżała w braku jej siły, po prostu nie zauważyła nierówności w podłodze, a przynajmniej tak jej się wydawało i w to chciała wierzyć. To by się przecież już nie wydarzyło. Nie była już przestraszoną dziewczynką, która w każdej najmniejszej czynności potrzebowała pomocy drugiej osoby. Nie mogła polegać na wsparciu innych. Właśnie to uczyniło ją słabą i sprawiło, że nie była w stanie pomóc swojej najlepszej przyjaciółce. Gdyby od początku radziła sobie nawet z takimi sprawami sama, może Charity nadal by żyła.
    – Dałabym sobie radę, uwierz mi. Nie jestem taka bezużyteczna, jak myślisz – burknęła w pewnym momencie, zezłoszczona jego następnymi słowami. – Umiem sobie poradzić z książkami, jeju.
    Mimo swojej nie chęci nie zrobiła nic, aby zmienić obecną sytuację. Nie była jeszcze aż tak wkurzona, aby robić sceny na środku korytarza, krzyczeć i rzucać wszystkim, co popadnie. Jemma nie należała do osób, które łatwo wyprowadzić z równowagi, ale ostatnio każda chęć pomocy ze strony drugiej osoby, wprawiała ją w ogromną irytację. W dodatku rzadko w swojej złości przechodziła do jakichkolwiek rękoczynów, a i krzyczenie nie za bardzo jej wychodziło. Wszystkie jej wybuchy można by było obrócić w żart, w takich momentach na pewno nie wyglądała zbyt poważnie. Wynikało to zapewne z faktu, że była po prostu dobrą osobą, która nie potrafiła się na nikogo złościć, jeżeli nie zrobił jej niczego naprawdę bardzo złego.
    Przez kilkanaście sekund miała bardzo realną ochotę na to, aby pozostać tutaj, tupnąć nogą i powiedzieć, że nie ruszy się, dopóki Caelan nie odda jej książek i nie odejdzie stąd, ale zaraz doszła do niej myśl, że byłoby to niesamowicie dziecinne zachowanie, dlatego wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić i poszła za chłopakiem.
    – Przecież nie musisz mi pomagać. Poradzę sobie sama. Możesz iść i zjeść – mruknęła nieprzyjemnie, patrząc kątem oka na Krukona. Teraz wszystkie jego słowa wydawały jej się jakiegoś rodzaju atakiem, chociaż nie wiedziała tak właściwie dlaczego. Jakaś jej część wiedziała, że Caelan chce po prostu pomóc, ale druga miała wrażenie, że chce sobie z niej zakpić pod fałszywym pretekstem niesienia wsparcia. Tylko dlaczego? Przecież zawsze mogła na nim polegać. – Nie potrzebuję, żeby ktokolwiek się nade mną litował. Jeśli wolisz iść zjeść, to idź zjeść. Idź.
    I jak na złość, Jemma chwilę później znowu straciła równowagę i prawie znowu zaliczyła bolesne spotkanie z podłożem. Przerażenie pojawiło się w jej oczach, ale zniknęło, gdy tylko zorientowała się, że nie przewróciła się znowu jak ostatnia oferma.

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  71. Miała być bardzo obrażona za złośliwe odpowiedzi Caelana, za wyśmiewanie się z jej zauroczenia, ale zamiast tego zaczęła mało kontrolowanie chichotać niczym chochlik, któremu udało się właśnie komuś spłatać genialnego figla. Co prawda, Krukonowi nie udało się dobrze naśladować profesor wróżbiarstwa, ale przez to wypadł jeszcze zabawniej i im bardziej Tia powstrzymywała wybuch, tym weselej się czuła, aż w końcu nie wytrzymała. Jakaś nieznajoma dziewczyna siedząca najbliżej aż się obejrzała, ale Bowen wcale nie przejmowała się tym, czy ktoś patrzył, czy nie. Dryfowała aktualnie na fali dobrego humoru, a w takiej sytuacji nie obchodziło jej kompletnie nic. Nawet Gryfon siedzący gdzieś niedaleko z dziewczyną zdecydowanie ładniejszą od Puchonki. Jednocześnie czuła, że plamy na policzkach wcale nie bladły, a jej robiło się coraz goręcej.
    Wpatrywała się teraz uporczywie w ową Sally, bo tak właśnie owa dziewczyna miała na imię. Faktycznie, po dłuższym przyjrzeniu się Tia przypomniała sobie, że kilka razy udało jej się być z nią w parze na eliksirach; wydawała się wtedy całkiem miła, lecz mało charyzmatyczna, pozbawiona ikry. Zwyczajna dziewczyna, którą mógł pokochać zwyczajny chłopak. Bowen, szczerze powiedziawszy, nie wyobrażała sobie Caelana podrywającego Sally, a jeszcze mniej Sally mizdrzącą się do niego jak ta lafirynda kilka stolików dalej go Gryfona. Tak, zdecydowanie do siebie nie pasowali.
    - Aaa, ta, Sally – odpowiedziała, znowu nie wspinając się na szczyty elokwencji. Chyba ogarnęło ją świąteczne lenistwo, bo już nawet nie potrafiła się zgrabnie wysławiać. Wpatrywała się jeszcze chwilę w blondynkę z kręconymi włosami, kiwając nieświadomie głową, gdy poczuła na dłoni przelotny dotyk palców. Spojrzała, trochę przerażona, a trochę zaskoczona, na Krukona. – Co to było za smyrnięcie, Abernathy? Na Merlina, jak chcesz zrobić prawdziwe randkowe widowisko, to chociaż mnie porządnie chwyć za gicz, a nie czaj się tak – prychnęła, ale nie położyła swojej dłoni na ręce chłopaka. Czułaby się wtedy za mało komfortowo, dziwnie, a humor pewnie by się jej znowu popsuł. Nie bardzo lubiła, gdy dotykał ją ktoś bez pozwolenia, nie znosiła jeździć mugolskim metrem w godzinach szczytu, bo wszyscy się o nią ocierali, a także nigdy nie całowała się z koleżkami w policzek na przywitanie, to samo z przytulaniem. Nie rozumiała tych dziwnych zwyczajów; mogła wpaść tylko w ramiona ukochanego i tylko jego obdarzać pocałunkami. Ewentualnie rodziców. – Nie szuka sensacji, widzę przecież, że jej się okropnie podobasz. Patrzy na ciebie jak cielę na malowane wrota… pewnie za niedługo dosypie mi czegoś do owsianki przy śniadaniu.
    Rozwinęła kolejny papierek zabezpieczający kociołek, ale tym razem ugryzła tylko połowę, nie narażając się po raz kolejny na mocowanie ze zbyt dużym kęsem. Nie zdążyła odpowiedzieć na pytanie, gdzie wybierała się później, gdy jej uwagę zwróciło całkiem głośne pukanie w szybę. Kojarzyła tego chłopaka, ale nijak nie mogła sobie przypomnieć, jak miał na imię. Zdołała sobie tylko przypomnieć, że na pewno nie był z Hufflepuffu, bo nigdy nie widziała go w pokoju wspólnym Puchonów.
    Po niezbyt wesołej minie Caelana wywnioskowała, że plotka o ich spotkaniu rozejdzie się po zamku szybciej, niż mogliby się spodziewać. Prawda – wybrali sobie trochę feralne miejsce przy oknie, gdzie każdy przechodzeń mógł ich zobaczyć, ale Bowen nie sądziła, że ktoś naprawdę się zainteresuje jej życiem towarzyskim. Nie wzięła jednak pod uwagę Abenrnathy’ego, który z pewnością posiadał więcej znajomych, niż Tia.
    Uśmiechnęła się do Finnigana, nie chcąc być niemiłą, ale kiedy chłopakowi zrzedła mina, Bowen także spoważniała.
    - Kto to był? I co mu się stało? – zwróciła się od razu Caelana, na początku zapominając odpowiedzieć na jego pytanie. – Muszę jeszcze skoczyć w jedno miejsce, ale sama… poczekasz na mnie? – W życiu nie zabrałaby go ze sobą do Scrivenshafta, gdzie właśnie potrzebowała się udać. – Potem chcę iść do zamku, nie mogę spóźnić się na kolację. I nie, wcale nie mam ochoty chodzić za CASANOVĄ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Oj, zapomniałam dopisać: szukałam jakieś bufońskiego imienia dla tego Gryfona i chyba zdecyduję się na Matthewa :D Nazwisko... może być Thomson, o. ]

      Usuń
  72. Tia zdążyła już ochłonąć z początkowej złości związanej z wizytą Matta oraz jego potencjalnej ukochanej w herbaciarni. Gdyby tkwiła tutaj sama, najpewniej zamówiłaby sobie gorącą czekoladę oraz wielkie ciastko, bez skrępowania mierzyła nienawistnym wzrokiem blond lafiryndę, czym na pewno dałaby powód dziewczętom siedzącym w kącie do rozsiania plotek na temat jej zazdrości. Praktycznie każdy w Hogwarcie podejrzewał, że Bowen podkochiwała się w Thomsonie, lecz zawsze znalazł się ktoś, kto dementował te nieprawdziwe informacje (najczęściej była to koleżanka Puchonki, właśnie ta, dla której przeznaczone zostało pierwotnie pióro). Sama Tia także zaprzeczała, wyraźnie dając znać, że uważała Gryfona za skończonego impertynenta oraz idiotę. Istniała jednak całkiem spora szansa, iż takim wpatrywaniem się w niego przez okrągłą godzinę potwierdziłoby tylko jej ślepe zauroczenie.
    Zmarszczyła brwi, słysząc o czymś, co nie przypadło do gustu Finniganowi. Postarała się odtworzyć ścieżkę wzroku chłopaka, podobnie jak Caelan i oczywiście jej spojrzenie padło na Matta oraz jego sympatię. Wtem zrozumiała Ellisa: musiał czuć się tak samo zraniony, jak i ona. Postanowiła, że chociaż uszczęśliwi jedną osobę na święta i jeśli nie miała to być zakochana Sally, to będzie to zakochany kolega Abernathy’ego.
    - Dobra – potwierdziła, myślami będąc już daleko poza Curranem i Danielem, co pewnie Krukona nawet nie zaskoczyło. Automatycznie zaczęła się ubierać, oczywiście zapominając o zapłaceniu (i całe szczęście, że zrobił to chłopak; pewnie dopiero dwa dni później Tia przybiegnie do niego, przypomniawszy sobie o swoim długu), podziękowała skrzatowi, myśląc, że to człowiek podawał jej ubranie, a ten uciekł, speszony i trochę obrażony, że czarownica go tak traktowała.
    Dopiero po chwili dotarło do niej, że wpatrywała się w leżącą na stoliku fotografię. Nie miała zielonego pojęcia, skąd nagle zdjęcie się tam wzięło, jednak dostrzegła na nim kobietę zaskakująco znajomą. Zmarszczyła brwi po raz kolejny tego popołudnia, usilnie zastanawiając się, skąd te rysy kojarzyła… dopóki nie uniosła głowy, żeby skontrolować, czym zajmował się Caelan, nie wiedziała. Potem nagle uświadomiła sobie, że to właśnie jego przypominała pani z ruchomego obrazka, a raczej to on ją, bo, jak błyskotliwie udało się jej wywnioskować, była to najprawdopodobniej jakaś jego starsza krewna. Może matka, może babcia za młodu, ewentualnie ciotka, bo raczej nie siostra, którą przecież Tia kojarzyła ze szkolnego korytarza. Najprawdopodobniejsza jednak wydawała się pierwsza propozycja.
    Już otwierała usta, żeby spytać, kim była kobieta, lecz wtem Krukon włożył zdjęcie z powrotem do portfela, a Bowen słowa utkwiły w gardle. Podświadomie czuła, że nie zrobiłaby dobrze, poruszając temat rodziny, chociaż kompletnie nic nie wiedziała o państwie Abernathy; Caelan nigdy o nich nie wspominał. Może nie bez powodu? To było chyba jedyne rozsądne posunięcie Tii tego dnia. Prócz, oczywiście, genialnego pomysłu z udawaną randką.
    Nawet nie patrzyła na Matthewa, pogrążona we własnych rozmyślaniach dotyczących Finnigana oraz jego miłosnej porażce. Koniecznie musiała to naprawić, koniecznie; jeśli sama czegoś nie miała, starała się zapewnić to innym, nawet własnym kosztem. To była zdecydowanie największa zaleta Bowen – uwielbiała uszczęśliwiać innych i nie musiała wcale robić tego na siłę, zazwyczaj intuicyjnie wiedziała, co kogo by ucieszyło. Wyjątek stanowił Abernathy, którego do tej pory nie udało się Puchonce rozweselić w żaden szczególny sposób. Chyba, że był takim ponurakiem przez cały czas…
    Skierowała swoje kroki w stronę wyjścia, gdy nagle tuż przed jej nosem przeszła owa lśniącowłosa dziewczyna, trochę ją przy tym popychając. Tia poczuła, jak krew w jej żyłach zawrzała, a wszystko pogorszył fakt, że Thomson przeszedł obok i nawet nie pomyślał o tym, by przepuścić zszokowaną Bowen w drzwiach. Dotarł tylko do niej zapach jego perfum, skądinąd dosyć ładny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Może byś mnie przepuścił chociaż, impertynencie… – Nie byłaby sobą, gdyby nie powiedziała czegoś złośliwego, tym razem tylko do siebie. Na jej nieszczęście, Thomson miał chyba nie najgorszy słuch, więc obejrzał się i cofnął o dwa kroki, przytrzymując drzwi specjalnie dla Puchonki.
      - Ależ bardzo proszę, przejdź
      Uniosła wysoko głowę, z całych sił powstrzymując rumieniec zawstydzenia oraz złości pchający się na jej twarz. Zwróciła się ku Caelanowi, po czym bez słowa chwyciła go za rękę i wyszła z herbaciarni, nie posyłając Gryfonowi ani jednego spojrzenia. Zacisnęła wargi tak, że stały się bardzo wąską, niemalże białą kreską, a palce stały się imadłem na dłoni Krukona. Ciągnęła go w stronę Trzech Mioteł, a także Scrivenshafta, nie mówiąc kompletnie nic.

      [ Upf, ja też się nie zmieściłam. ]

      Usuń
  73. [Wybacz, że tak zamulam i niezbyt ogarniam w kwestii odpisywania. Dopiero od wczoraj tak na poważnie wracam do pisania po długiej przerwie – wcześniej wciągnęły mnie studia, a teraz trochę świąteczne spotkania. Nikomu nie odpisywałem jeszcze na Hogwarcie, więc na pewno Cię nie ominęłam. Proszę tylko o cierpliwość – odpiszę, ale potrzebuję trochę czasu c:]

    A.

    OdpowiedzUsuń
  74. [Wybacz, ona taka niestabilna.]

    – Ale… Ty… Och, dobrze wiesz, że nie o takie „idź” mi chodziło – westchnęła zirytowana. – I będę to powtarzać, dopóki naprawdę sobie nie pójdziesz i nie dasz mi zrobić tego po mojemu. Za rok ciebie już tu nie będzie i jak niby poradzę sobie z książkami, jeśli nie nauczę się tego robić teraz, co? – spojrzała na niego prawie z miną zwycięzcy, nawet jeśli daleko jej było do tej pozycji w ich małej potyczce. – A z równowagą u mnie bardzo dobrze, to wszystko Twoja wina, bo ja się przez Ciebie denerwuję, irytuję i to mnie z równowagi wyprowadza! - był to idealny moment na złośliwe tupnięcie nogą, ale Jemma bała się, że znowu mogłaby się zachwiać i przewrócić. – Więc to wszystko Twoja wina – podsumowała.
    Teraz próbowała przemówić mu do rozsądku merytorycznie, chociaż wpadka sprzed chwili z pewnością nie pomagała jej w zachowaniu przyzwoitej twarzy w tej sytuacji. Teraz już tak właściwie nie była pewna czy złości się na niego, czy nie. Na samym początku bardzo się zdenerwowała i nadal była podburzona, ale nigdy nie należała do osób, które krzyczą na innych bez powodu i zachowują się wobec nich niemiło tak po prostu, bez żadnego większego powodu. Zawsze była bardzo łagodna, tylko te ostatnie bolesne wydarzenia z jej życia sprawiły, że wypełzły z niej jakieś nieprzyjemne demony, o których istnieniu nawet nie wiedziała, a raczej nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że mogłyby być jej częścią. W dodatku była bardzo zagubiona i niestabilna. W jednej chwili mogła być uśmiechnięta, pełna życia i radosna, ale jedno niewłaściwie słowo, jedno wspomnienie mogło sprawić, że stawała się całkowicie inna. Przez to była zła na samą siebie, a tą złość nawet nieświadomie przelewała na innych i potem już nikt z jej otoczenia nie był zadowolony. Niesamowicie ją to denerwowało.
    W pewnym momencie pomyślała sobie, że już nawet pal licho jej dumę, która nagle stała się dla niej tak ważna, byleby tylko dojść do Wieży Ravenclawu i samej też móc coś zjeść. W końcu nie samą nauką człowiek żyje. Niestety Jemma nie zdążyła nawet ogłosić zawieszenia broni na pewien czas, bo w tym samym czasie niesforni chłopcy obrócili wszystko wniwecz. Gdyby Simmons była dobra w bieganiu, pewnie rzuciłaby książki i pognała za nimi, ale wiedziała, że nie ma nawet najmniejszych szans na dogonienie ich, więc pozostała w miejscu z coraz bardziej rozzłoszczonym wyrazem twarzy. Zrobiła się cała czerwona, prawie tak, jak chłopak, który zamiast oddalić się dla własnego dobra, stał przed nią i nic nie wskazywało na to, że zamierza się ruszyć.
    – Wściekliście się dzisiaj czy co?! – wybuchła w pewnym momencie, wręcz wyrywając chłopakowi książkę z ręki. Widziała na jego twarzy zaskoczenie i może nawet smutek, ale nie obeszło ją to ani trochę. Później będzie go szukać i przepraszać. – Zmykaj zanim dostaniesz ode mnie dziesięć punktów ujemnych za bieganie i nękanie prefektów!
    Nie trzeba było długo czekać. Rudzielec pobiegł za swoimi znajomymi, ile tylko sił miał w nogach, prawdopodobnie przerażony nagłym wybuchem Krukonki, która pewnie stanie się teraz dla niego niewdzięczną wiedźmą z szóstej klasy. Trudno.
    Po tym, jak Jemma odzyskała swoją książkę, ruszyła przed siebie i dopiero po kilkunastu krokach zorientowała się, że Caelan jeszcze tam stał i pewnie zastanawiał się, co w nią wstąpiło. Dlatego Simmons zatrzymała się i odwróciła.
    – Idziesz, Abernathy? – zapytała, marszcząc brwi. – W takim tempie nigdy nie dojdziemy do wieży, a ja też chciałabym coś zjeść!

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  75. [Ja bym się chciała dopytać czy nadal masz chęć na nasz wątek. Minęło sporo czasu, ale ja wciąż mam chęci więc z przyjemnością Ci odpiszę :)]

    Avalon

    OdpowiedzUsuń
  76. [Przed wami nic się nie ukryje! Oriane była cudowna, ale zrobiłam zbyt długą przerwę od niej... No i potem jak chciałam wrócić, to już nie chciała współpracować ze mną...]

    OdpowiedzUsuń
  77. [Dziękuję! Jak najdzie ochota na wątek, to zapraszam! :)]

    OdpowiedzUsuń
  78. [Dziękuję za wszystkie komplementy! Myślę, że Raina także bardzo chciałaby poznać Caelana, o ile jeszcze się nie znają :D
    Tak na marginesie: piękne zdjęcie w karcie!]

    Raina Hando

    OdpowiedzUsuń
  79. Caelan miał rację – trudno było powiedzieć w Hogwarcie coś i nie usłyszeć kilka dni później zupełnie innej wersji wydarzeń przekazywanej na korytarzu przez kompletnie obcą osobę… drugiej obcej osobie. Wszyscy wszystko wiedzieli, dlatego jeśli koniecznie chciało się zachować jakiś sekret, nie można było sobie pozwolić nawet na maleńką aluzję. Oczywiście, istniały takie osoby – w tym Tia – które mało kogo interesowały, więc plotka o niej nie zrobiłaby wielkiego szału, lecz gdyby zawierała w sobie jakiekolwiek nawiązanie do nieco popularniejszej jednostki, Puchonka nie miałaby spokoju. Czegóż jednak można się spodziewać po spragnionych afer uczniach? Młodzieńcza głupota rządzi się własnymi prawami i należało to zaakceptować lub trzymać usta zamknięte na kłódkę.
    Bowen nie miała w zwyczaju zasypywać ludzi pytaniami natury prywatnej; raczej czekała, aż sami się przed nią otworzą, a wtedy potrafiła być całkiem niezłą słuchaczką oraz pocieszycielką. Bała się jednak zagaić Abernathy’ego o jego matkę, bo, jak już wcześniej zostało wspomniane, nie potrafiła do końca go rozgryźć. Przerażała ją jego prawdopodobna reakcja (na podarowane mu pióro nie ucieszył się tak, jak sądziła, dlatego też wolała nie podejmować bardziej ryzykownych akcji). Musiała najpierw wybadać grunt, przewidzieć ewentualne konsekwencje pytania, a dopiero potem zabierać się do rzeczy.
    Nie przejmowała się w ogóle, czy Thomson był łaskaw wypuścić także Caelana z herbaciarni, czy też nie. Brodę miała wciąż wysoko zadartą, gdy tak ciągnęła Krukona ulicą, bo najeżone ego nie pozwalało jej opuścić głowy. Trzymała tak jeszcze rękę chłopaka przez chwilę, jak gdyby potrzebowała ściskać coś, dopóki się nie uspokoi; na policzki wtargnęły naprawdę czerwone plamy, tak, że można było zacząć się martwić, czy aby na pewno wszystko było z Bowen w porządku. Wyglądała wprost niezdrowo, a i czuła się okropnie. Czekała tylko, aż będzie mogła uciec do Scrivenshafta, bo przez swój niewyparzony język oraz mało elegnacką reakcję nie zbłaźniła się tylko przed Mattem, ale także Abernathym. Jakimś dziwnym trafem w tym konkretnym momencie zależało jej bardziej na tym, co myślała jej przypadkowa randka, niż wyśniony książę – może dlatego, że to właśnie z Caelanem miała spędzić jeszcze co najmniej godzinę, a od tego drugiego mogła spokojnie uciec, prawie jak zapaść się pod ziemię?
    Opanuj się, Tia, opanuj się, wszystko jest dobrze, powinien zachowywać się jak na dżentelmena przystało, nie zrobiłaś niczego źle, reakcja była adekwatna do przestępstwa – powtarzała gorączkowo w myślach, trochę się przez to uspokajając. Przez najbliższy tydzień nie usiedzi spokojnie na czterech literach, co chwilę przypominając sobie felerne odwiedziny u Pani Puddifoot. Ten lokal już nigdy nie będzie jej się kojarzył z niczym więcej prócz porażki, nieudanego – jak uważała – prezentu oraz dziwnych sytuacji.
    Od Abernathy’ego także pragnęła w tej chwili uciec, ale paradoksalnie dalej zaciskała palczaste imadło na jego ręce. Gdy w końcu zorientowała się, że już dawno powinna puścić chłopaka, odskoczyła od niego jak oparzona. Popatrzyła na niego z wyrzutem, jak gdyby zrobił jej właśnie coś złego, ale nie powiedziała nic, wciąż mając mocno zaciśnięte usta. Na wspominkę o wzroście się trochę naburmuszyła, a trochę rozluźniła, a już na pewno zaśmiała w duchu. Czego to faceci nie wymyślą, żeby się trochę pocieszyć!
    Równie groźnym spojrzeniem obrzuciła kolegę Caelana, za nic nie mogąc go skojarzyć choćby ze szkolnego korytarza. Była tak zaślepiona swoim Gryfonem, że każdy inny chłopak nie zostawał zaszczycony nawet jednym zerknięciem, zresztą dziewczyna też nie. Chyba, że przebywała z Bowen w dormitorium lub siedziała z nią w ławce – wtedy Tia zapamiętywała chociaż imię, nazwisko zazwyczaj ignorując. Wystarczyło jej znać tylko kilka najważniejszych postaci przebywających z nią najczęściej; reszta mogła w ogóle nie istnieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmarszczyła brwi, patrząc na wyczyny obcego jej Krukona, ale w końcu postanowiła wejść w jego dyskurs, więc dygnęła równie teatralnie, jak on machał ręką. Była zszokowana śmiejącym się Caelanem i… zezłościła się jeszcze bardziej. Patrzyła na niego zszokowana. Jej nigdy się nie udało go rozśmieszyć ani w żaden sposób uszczęśliwić, co uznała za osobistą porażkę. Chyba chciała za dużo od życia – pragnęła dla każdego być najlepsza, najwspanialsza, a może przede wszystkim jej marzeniem było zostanie kimś wyjątkowym. Nie dla świata, nie dla wielkiej grupy osób, ale dla kogoś, kto dla niej był w jakiś sposób specjalny. I niekoniecznie chodziło o samego Matta Thomsona, ale także o te kilka osób, które, według Tii, nie uwielbiały jej aż tak, jak ona je. Wtedy sama nie wiedziała, czy naprawdę mogła kogokolwiek darzyć mianem przyjaciela – choć zakrawało to już o poważną histerię.
      Gdy poczuła, jak zaczęły piec ją oczy, wiedziała już, że nie powstrzyma tych kilku łez gotujących się do wyjścia. Zaraz więc po tym, jak nowo poznany Brian odwrócił się na pięcie i odszedł, ona równie żwawo ruszyła w stronę Scrivenshafta, czego nie zapowiedział ani jeden znak na niebie czy ziemi. Pierwsza mokra ścieżka została wyznaczona na jej policzku już kilka kroków później, a po niej potoczyła się jedna łza za drugą.
      Wpadła do sklepu i wyciągnęła sakiewkę, głośno pociągając nosem. Z tego wszystkiego zapomniała przywitać sprzedawczynię, ale teraz to do niej nie docierało; szybko dowiedziała się, ile ma pieniędzy – choć przez mgłę na oczach trudno było je przeliczyć – po czym złapała pierwsze lepsze pióro mieszczące się ceną w jej oszczędnościach, wysypała wszystko, co miała, na ladę, a następnie skierowała się w stronę wyjścia.
      - Panienko! – zawołała za nią kobieta, trochę zdziwiona, a trochę zszokowana zachowaniem Bowen. Jej głos był na tyle naglący, że Tia zatrzymała się, obtarła rękawiczką mokrą twarz, po czym powiedziała:
      - Są odliczone, proszę się nie martwić.
      I już jej nie było. Mróz trochę ją otrzeźwił, a ona sama odetchnęła pełną piersią, ze spuszczoną głową kierując się z powrotem ku Trzem Miotłom. Miała nadzieję, że Caelan na nią czekał…

      [ Ojej, jak mi miło <3 Ja dzięki temu wątkowi pokochałam Tię całym sercem, nawet nie myślałam, że mi tak dziewczyna spasuje. Caelana jeszcze nie znam, ale chyba i tak bardziej go rozumiem, niż Bowen... :D ]

      Usuń
  80. [Brat Rainy w założeniu miał być po prostu od niej starszy. Wydaje mi się, że mogą między nimi być dwa lata różnicy, a on, ze względu na swoje wybryki, nie zdał w siódmej klasie, dlatego siedzi w niej drugi rok. Byron (na którego i tak mówią po nazwisku, Hando) jest dobrym chłopakiem, tylko trochę zagubionym. Wierzy w wartość czystości krwi i takie tam, zajmuje się również sporządzaniem artykułów propagandowych, które wysyła np. do Proroka. Jak masz pomysł na jego powiązanie z Caelanem, to wal.
    Jeśli chodzi o powiązanie między naszymi postaciami, to uważam, że Raina mogłaby się w Caelanie nawet zakochać.]

    Raina Hando

    OdpowiedzUsuń
  81. Lepiej, żeby Caelan nie mówił Bowen, że stawiał ją w hierarchii ważności na równi z kolegami. Wtedy nie przyszłaby do niego po żadną radę, a już na pewno nie chciałaby siedzieć z nim ani minuty w żadnej kawiarni, ba! unikałaby go nawet na korytarzu. Zrobiłoby jej się zwyczajnie głupio, że tak się do niego przywiązała, a on nie widział w niej tak naprawdę nikogo wielkiego. Sama miała sporą intuicję co do ludzi i chociaż Matthew wydawał się kompletnie nietrafionym wyborem, jeśli chodziło o osobę do podziwiania, to Tia podświadomie wiedziała, że Thomson wcale nie był ani głupi, ani zły, ani nie wypadało sobie na siłę go obrzydzać tylko ze względu na to, że jej nie chciał. Jeśli zaś chodziło o Abenrnaty’ego, to od początku zdawała sobie sprawę, iż miała do czynienia z kimś wartościowym. Dlatego bez przeszkód uczyniła go dla siebie wyjątkową osobą, choć w zupełnie innym znaczeniu, niż Gryfona. Zwyczajnie potrzebowała przelać na kogoś wszystkie pokłady zarówno złych, jak i dobrych emocji, a że przed własną najlepszą koleżanką nie potrafiła się do końca otworzyć, zrobiła to przed Caelanem i tu nie napotkała żadnego problemu, stwierdziła więc, że intuicja jej nie zawiodła. Dałaby jednak wszystko, żeby chłopak też zrezygnował z roli zamkniętego orzecha, dlatego też powoli, spokojnie rezygnowała z przychodzenia wyłącznie po rady związane z Thomsonem; zaczynała mówić na inne, też personalne tematy, chociaż nie tak, żeby przytłoczyć Krukona zbyt intymnymi relacjami. Ot tak, czasem się na coś pożaliła z nadzieją na to, że on kiedyś zrobi to samo. Jedno było pewne – nie wytrzyma długo sytuacji, w której ona daje z siebie wszystko, a z drugiej strony nie otrzymuje prawie żadnego odzewu. Za szybko ufała i się angażowała, a dopiero potem równie szybko wycofywała; czas pokaże, czy i tym razem tak się stanie.
    Po drodze od Scrivenshafta do Trzech Mioteł zdążyła się doprowadzić nieco do porządku. Otarła wszystkie łzy, a nowe skutecznie udało jej się powstrzymać. Zajrzała do nowego pudełeczka, tym razem bordowego, po czym stwierdziła, że pióro prezentowało się całkiem nieźle jak na tę cenę. Co prawda, to podarowane Caelanowi nie miało sobie równych, aczkolwiek Bowen już tak bardzo nie zależało na tym, by jej koleżanka się ucieszyła. Wszystko legło w gruzach, gdy to właśnie Krukon zawiódł ją swoją reakcją – ale teraz pomyślała, że znów przesadzała i w końcu nie wszyscy musieli być tak wylewni, jak ona sama. Zauważyła przecież, że Abernathy to o wiele bardziej powściągliwy od niej człowiek.
    Stanęła przed wejściem do baru i odetchnęła głęboko. Szybko przejrzała się w szybie, poprawiła zdecydowanie zbyt rozwiane włosy, otarła jeszcze dla pewności policzki, a następnie, całkiem już spokojna, weszła do środka.
    Zrobiło jej się bardzo ciepło, więc od razu ściągnęła rękawiczki i czapkę, a kilka kroków dalej szalik. Nie mogła dostrzec nigdzie swojej dzisiejszej randki (chociaż powinna nosić okulary, bardzo rzadko decydowała się na taki ruch, bo bardzo nie lubiła swoich szkiełek), ale w końcu jej wzrok przykuł jakiś pan z długą, jasną brodą, a tuż obok niego dostrzegła Caelana. Trochę jej ulżyło, bo samotny powrót do zamku to ostatnie, czego w tej chwili chciała.
    - Gdzie ją teraz zgubiłeś? – Usłyszała pytanie, gdy podeszła do stolika. Popatrzyła uważnie najpierw na jednego, a potem na drugiego kolegę, nie bardzo wiedząc, który jak się nazywał. Nie zdawała sobie też sprawy, co Abernathy zgubił, ale jego towarzysze mieli podejrzanie zadowolone miny. Nie doczekała się odpowiedzi, tylko szklaneczka z whiskey została podsunięta bliżej niej przez Caelana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Siadaj, Curran – powiedziała machinalnie, nie zastanowiwszy się uprzednio, czy ten chłopak był Curranem, czy Danielem. W zasadzie mało jej zależało, czy akurat sobie trafiła, najwyżej potem go przeprosi. Teraz wyglądała jak trochę wypompowany balonik; ani się nie złościła, ani nie cieszyła, nic nie czuła. Powoli przechodziła w tryb warzywny. – Nie gryzę.
      Podniosła naczynie z alkoholem, a przez głowę przemknęła jej myśl o tym, jak zachowywała się po czymś silniejszym niż kremowe piwo (którym przecież nie dało się doprowadzić do stanu upojenia). Obróciła kilka razy szklaneczką tak, że światło ładnie zagrało w bursztynowym płynie, a następnie upiła mały, bardzo malutki łyk i ledwo się nie skrzywiła. Nieczęsto miała do czynienia z podobnymi trunkami.
      Przysunęła sobie krzesło zapożyczone od innego stolika, a następnie zajęła miejsce naprzeciwko Abernathy’ego, zastanawiając się, czy za długo stąd wyjdą.

      [ Caelan jest świetny, nie możesz go zostawić. Zresztą, Tia wtedy by już kompletnie zwariowała :D
      Dla mnie jest okej, ja tak często piszę głupoty, że nawet się już z tego nie tłumaczę. ]

      Usuń
  82. Wyglądało na to, że Tia zaczęła uzależniać swój humor od dwóch zmiennych – Matthewa oraz Caelana, co nie wróżyło niczego dobrego. Teraz była zła zarówno na jednego, jak i na drugiego, podwójnie smutna, gdyż znowu zareagowała zbyt wybuchowo przy Gryfonie i Krukonie… w najbliższym czasie wszystko pewnie się dodatkowo skomplikuje, chyba że Bowen nagle postanowi zrezygnować z zauroczenia lub znajomości z Abernathym.
    Nie zdążyła nawet przeprosić Daniela za pomylenie go z Curranem (teraz z pewnością na zawsze zapamięta, który był kim). Jeździła palcem po krawędzi szklanki z Ognistą Whiskey, myśląc teraz, że powinna oddać ją chłopakowi, a samej nie pić niczego. Gdyby nauczyciele wyczuli od nich jakikolwiek aromat alkoholu, na pewno nie skończyłoby się to dla nich dobrze, a Tia nie chciała mieć jeszcze dodatkowych kłopotów w szkole (już nieraz traciła punktu swojego domu przez swoje wybryki, których Caelanowi nie udało się wybić jej skutecznie z głowy). Pomyślała, że koniecznie trzeba kupić po drodze w Miodowym Królestwie jakieś mocno pachnące dropsy, żeby tylko nie było czuć Ognistej.
    Na początku nie patrzyła wcale na swojego towarzysza, tylko skupiła uwagę na poruszającym się placu. Koniecznie chciała wymusić na szklance jakiś dźwięk – już nieraz widziała na ulicach Londynu mugolskich grajków, którym udawało się stworzyć piękne melodie poprzez jeżdżeniu opuszkami po krawędzi kieliszków – ale po krótkiej chwili pełnej nieudanych prób zrezygnowała i w końcu podniosła wzrok. Zrobiła to akurat w momencie, gdy Abernathy wychylił naraz całą swoją whiskey. Wytrzeszczyła oczy, uniosła brwi, o mało co nie otwarła ust. Była naprawdę bardzo zdziwiona, bo ona sama zazwyczaj spokojnie sączyła swój alkohol, głównie dlatego, że lubiła jego smak (najbardziej, oczywiście, lubiła wina, lecz w świecie czarodziejów rządziły trochę inne trunki) i nie bardzo pojmowała, jak można było tak szybko uporać się ze swoją porcją napoju. Przecież to okrutnie gryzło gardło!
    Nie wpatrywała się jakoś długo w Krukona. Szybko opuściła wzrok, po czym pociągnęła kolejny skromny łyk ze swojej szklanki. Dalej pragnęła jak najszybciej wydostać się z Hogsmeade, zasiąść w zapadającym się fotelu przed kominkiem w pokoju wspólnym Puchonów, wziąć ulubioną książkę, podkraść z Wielkiej Sali całkiem sporo leguminy i zostać sam na sam z przeżyciami z całego dnia.
    Skupiła wzrok na owym mężczyźnie z długą brodą, który czytał Proroka, gdy dotarło do niej pytanie Caelana. Jak zwykle nie zamierzała udzielić konkretnej odpowiedzi, zwłaszcza, że chłopak w ogóle nie przewidział, jak wzmianka o Thomsonie mogła podziałać na Bowen. Tym razem to ona zacisnęła usta.
    - Dlaczego pijesz whiskey jak soczek? – wysyczała groźnie, pewnie brzmiąc trochę jak nadgorliwy rodzic. Nic jednak nie mogła poradzić na to, iż zachowanie Krukona sprzed momentu wcale jej się nie spodobało i koniecznie musiała mu o tym wspomnieć. Jeszcze zamówił następną kolejkę! Czy on chciał wracać podchmielony do szkoły? Tia na pewno nie miała zamiaru go prowadzić całą drogę, a już na pewno nie doprowadzać do stanu używalności (jak zwykle mierzyła wszystko swoją miarą; ona po drugiej szklaneczce prawie spała pod stołem, dopiero po trzeciej się ożywiała, natomiast po czwartej wypadała z imprezy). Na szczęście nie zdążyła dojść jeszcze do konkluzji, że tak szybkie picie w wieku nastoletnim może prowadzić do alkoholizmu. Szybko jednak złość jej minęła. – Nie, nie spotkałam, ja… jestem tylko trochę zmęczona – odpowiedziała, niekoniecznie całkiem mijając się z prawdą. Pytanie Abernathy’ego trochę ją mile połechtało, bo lubiła być obiektem czyjegoś zainteresowania. Z drugiej strony przecież nikt nie przepadał za smutnymi ludźmi, należało więc szybko zainwestować w jakiś miły uśmiech. – I się za cienko ubrałam, chyba będę chora. Dzięki, że pytasz. – Zajęła się od razu swoją szklanką, nie chcąc zrobić miny pod tytułem „Jestem rozczulona”. – Moglibyśmy wracać już do zamku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnie pytanie zabrzmiało prawie jak błaganie, bo Bowen wypowiedziała je bardzo cichym, miłym głosem, jak gdyby bała się, że Caelan uderzy dłonią w stół i powie „Nie, zostajemy, chcę wypić jeszcze dziesięć kolejek Ognistej!”.

      [ W ogóle jest chodzącym człowiekiem-rozrywką :D ]

      Usuń
  83. [Mam sprawę: miałyśmy wątek, ale ja coś nie umiałam wrócić do Oony i ją wyrzuciłam na śmietnik, gdzie lądują wszystkie niekochane postacie blogowe; może kiedyś ją odkopię. Głupio mi jednak, że tak zniknęłam i nie odpisałam, stąd moje pytanie — jeżeli Ci to nie przeszkadza, moglibyśmy kontynuować ten wątek z nową postacią. W sumie to były tylko trzy komentarze, za dużo tam nie zdziałałyśmy, więc mogłabym dopasować postać tam. Jeżeli oczywiście nie jesteś zła, pasowałoby Ci to i chcesz dalej kontynuować :)]
    Son Min-hee

    OdpowiedzUsuń
  84. Myślała, że zapadnie się pod ziemię ze wstydu, gdy Caelan zobaczył bordowe pudełko leżące na jej kolanach. Z tego wszystkiego kompletnie zapomniała schować je do torby, więc spokojnie czekało, aż Abernathy wstanie, podejdzie kilka kroków i je dostrzeże. Tia miała słabą nadzieję, że chłopak nie domyślił się, jak naprawdę było; w końcu prezent dostał z głębi serca, nie dlatego, że akurat siadł ze spanikowaną dziewczyną w herbaciarni. Nie należało obwiniać Bowen za jej specyficzne postrzeganie świata, zresztą… bałaby się dać Kruponowi jakikolwiek prezent, bo nie znała go jeszcze za dobrze. U pani Puddifoot nagle uświadomiła sobie, że świetnie wyglądałby z tym pięknym piórem, które kupiła prze chwilą, a zresztą stał się jedną z najbliższych jej osób w ostatnim czasie, więc grzechem byłoby go pominąć na liście gwiazdkowych prezentów.
    Nie bardzo wiedziała, jak to naprawić, co powiedzieć, jak skomentować. Gdyby zaczęła się tłumaczyć, tylko pogorszyłaby sytuację… jak zwykle, gdy nie potrafiła sobie poradzić w jakiejś sytuacji, postanowiła pozwolić wydarzeniom płynąć tak, jak chciał pokierować nimi los. Musiała tylko postarać się, żeby Caelan nie stracił tego poczucia bycia dla niej kimś specjalnym, bo jednym z niewielu, którzy potrafili na tyle jej pobłażać, żeby wytrzymać z nią dłużej niż pół godziny.
    Wsunęła opakowanie do torby, a następnie ubrała się bardzo szybko, żeby nadążyć za Krukonem. Nie zdążyła jeszcze dobrze zapiąć płaszcza, gdy uderzyło ją przeraźliwe zimno bardzo mocno kontrastujące z przyjemnym ciepłem w Trzech Miotłach. W dodatku Tia faktycznie była ubrana za cienko: na nogach miała jeszcze jesienne buty, gdyż ostatnio nie było trzaskających mrozów, a i spodnie nie były pierwszej grubości. Na szczęście zabrała szalik, czapkę i rękawiczki oraz zimowe wierzchnie nakrycie, bo bez którejś z tej części odzienia zmarzłaby jeszcze bardziej. Czuła, że pomimo grubych skarpetek stopy przyjęły prawie temperaturę, jaka panowała na zewnątrz, co zwiastowało rychłą chorobę. Znowu będzie musiała łykać eliksir pieprzowy…
    Nagle przypomniała sobie coś, co wypadło z jej głowy przez to całe zamieszanie związane z jej nagłą rozpaczą. Nie potrzebowała o niej mówić Abernathy’emu, więc całkiem dobrze się złożyło, że uwierzył w to małe kłamstewko o zmęczeniu.
    Odchrząknęła cicho, chcąc przezwyciężyć coraz mocniejszą chrypkę.
    - Hm, Caelan… - zaczęła ostrożnie, jakby trwożnie. W ogóle jakoś przestała być tak śmiała, jak to było jeszcze półtorej godziny temu na ich „randce”. – Ten twój kolega, Finnigan. Jemu na sto procent podoba się blond piękność o lśniących włosach – uświadomiła Krukona, spodziewając się, że mógł nie zauważyć podobnego szczegółu. Chociaż uważała go za inteligentnego, to sądziła, iż natura poskąpiła mu trochę intuicji, a także spostrzegawczości, jeśli chodziło o uczucia targające innymi ludźmi. Wystarczyło popatrzeć na to, jak postępował z nią samą; nie miała o to do niego pretensji, aczkolwiek w tym wypadku potrzebowała mu powiedzieć o kilku rzeczach. – W następnym tygodniu w Hogsmeade odbywa się świąteczna zabawa dla… młodzieży. Podobno mamy mieć specjalne pozwolenia na dodatkowy wypad do miasteczka, jeśli tylko rodzice się zgodzą, to każdy, kto chce, będzie mógł pójść – dodała jeszcze. W głowie miała ułożony cały plan dotyczący kolegi Abernathy’ego, ale do jego realizacji potrzebowała kogoś do pary. – Może nakłonisz Ellisa, żeby ją zaprosił? Spróbuj, proszę cię, on wygląda na tak kompletnie zauroczonego, szkoda byłoby, gdyby to się zmarnowało – zaczęła trochę pojękiwać koło ucha Krukona, będąc pewną, że ten się nie zgodzi. Należało powiedzieć więc jak najwięcej, gadać jak najęta, dopóki Caelan nie zmięknie i się nie zgodzi jej pomóc we wprowadzeniu w życie tego jakże genialnego planu. – Co może stracić? Najwyżej mu odmówi, ale wątpię, przecież Finnigan wygląda na porządnego gościa. W sumie już moja w tym głowa, żeby się zgodziła! Proszę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawie wyrwała mu pudełko z kociołkami, a potem chwyciła za rękę i wetknęła ją do drugiej zewnętrznej kieszeni jego płaszcza. Nie mogła patrzeć, jak palce zaczynały mu niebezpiecznie czerwienieć, a ona miała rękawiczki, mogła więc spokojnie nieść swój prezent. Patrzyła błagalnym wzrokiem na chłopaka; od dawna nie zależało jej na niczym tak bardzo, jak na zeswataniu obcego jej chłopaka z jeszcze bardziej obcą dziewczyną. Chyba potrzebowała zobaczyć kogoś bezkreśnie wesołego, bo widok zasmuconej twarzy Ellisa prawie złamał jej serce. Nie pragnęła go uszczęśliwić na siłę – po prostu wiedziała, czego potrzebował, a jeśli mogła mu w tym jakoś pomóc…

      Usuń
  85. Tak zawiedzionej Bowen Caelan chyba jeszcze nie widział. Patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć „Odwołaj to, co powiedziałeś”, usta wygięła w podkówkę (kolejna rzecz, która została jej z czasów dzieciństwa, ale jej nie była w stanie się wyzbyć), przez co wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Zupełnie inaczej rozważała zakochiwanie się; nie sądziła, iż istniał ktoś, kto mógłby faktycznie co tydzień znajdować sobie nowy obiekt do podziwiania. Ona sama była o wiele bardziej stała w swoich uczuciach, może dlatego, że ogólnie cechował ją upór. Na szczęście pierwszy zawód bardzo szybko jej minął, szybko zmarszczyła brwi, a wargi zacisnęła w wąską kreskę, najwidoczniej zezłościła się na Ellisa. Opuściła głowę, nie zerkając już na Krukona, tylko wbijając spojrzenie w śnieg pod nieszczęsnymi jesiennymi butami. Wątpiła w tamtej chwili, żeby udało jej się iść na potańcówkę – najpewniej będzie leżała chora w dormitorium, przeklinając się za lekkomyślność w doborze ubioru. Zresztą, sama nie wybierze się do Hogsmeade, a wbrew domysłom Abernathy’ego, nie stawiała go w roli swojego domyślnego partnera. Będzie uparcie czekała, aż ktoś ją zaprosi, ale że nikt tego nie zrobi – zostanie sama w zamku, wściekła i zrozpaczona. Działo się tak za każdym razem.
    - Nie wiedziałam – burknęła, zawstydzona, że tak bardzo się w to wszystko wkręciła. Pożałowała niesłuchania Krukona, bo przecież spokojnie mogła dać mu się wtrącić na samym początku i wyjaśnić sytuację. Kopnęła kamyk stojący jej na drodze, a ten potoczył się kilka metrów przed nią, więc gdy tam doszła, powtórzyła ten ruch. Wtedy dopiero jej wielki wróg uciekł gdzieś do rowu. – No… w sumie to nie chodzi o to, żeby tam przyszedł, tylko żeby ją zaprosił. Żeby szli razem. Słuchaj, co mówię – dodała trochę zbyt ostro na sam koniec, a potem mocno ugryzła się w język. Potrafiła być czasem tak nieprzyjemna, że aż sama się sobie dziwiła, nie wspominając o zszokowanych minach wszystkich, którzy dowiadywali się o jej przynależności do Hufflepuffu. Kto by pomyślał! W końcu Puchoni zazwyczaj zachowywali się grzecznie. – Wybacz. Myślałam, że podoba mu się już od dłuższego czasu.
    W ciszy przeszła tylko kroków, bo do głowy wpadła jej zupełnie nowa myśl. Czasem ciężko było nadążyć za Tią, bo tematy zmieniała jak rękawiczki, a na każde swoje zdanie oczekiwała odpowiedzi.
    - Zostawmy już tego Finnigana. Skoro taki kochliwy, to powinien sobie już radzić sam! – prychnęła, wciąż trochę zawiedziona. Myślała nad pomaganiem nieszczęśliwie zakochanemu chłopakowi, a… wyszło jak wyszło. – Pasowałoby się zainteresować TOBĄ, drogi Caelanie. – Znowu uniosła głowę, żeby móc spojrzeć na chłopaka, lecz tym razem w jej oczach błyszczały małe, psotliwe iskierki. Abernathy na pewno wiedział, iż niczego dobrego nie zapowiadały, a przynajmniej nie dla niego. W dodatku Tia zachichotała niczym złośliwy chochlik, więc mógł spodziewać się najgorszego. – W końcu ty też masz swoją Mo… Sally, cooo? Zaprosisz ją na bal? Tylko nie bądź sztywny i nie gadaj, że nie idziesz. Musisz w końcu się trochę rozluźnić, bo czasem wyglądasz, jakbyś dostał Drętwotą!
    Szturchnęła go łokciem w bok. Oj, prędko się z tego chłopak nie wywinie, a każdy, kto znał Bowen, byłby pełen podziwu, gdyby udało mu się wyjść z sytuacji obronną ręką i nie mieć na sumieniu obrażonej Puchonki.
    Już całkiem rozbawiona, chwyciła pudełko z kociołkami, otwarła je, a następnie wyjęła jednego, za to drugiego wsadziła do tej samej kieszeni płaszcza Caelana, do której udało jej się przed chwilą wpakować jego zmarzniętą rękę. Odpakowała czekoladkę z szeleszczącego papierka, podniosła ją do ust…
    - O NIE! – krzyknęła, jakby coś ją oparzyło i stanęła w miejscu. Zawinęła kociołek z powrotem w papierek. – O Merlinie, miałam kupić w Miodowym Królestwie miętowe dropsy, żeby nie jechało od nas wó… znaczy, żeby nikt nie wyczuł whiskey – ostatnie zdanie wypowiedziała już o wiele ciszej, coby jej nikt nie usłyszał. – Dobra, Caelan, chuchnij. Szybko.

    [ Dziękuję! Życzę dużo weny w nadchodzącym roku :D ]

    OdpowiedzUsuń
  86. Jemma wolała już nie wydziwiać, nie narzekać i nie eksponować swoich humorów oraz irytacji, chcąc jak najszybciej dotrzeć do wieży, bo kto wiedział, co jeszcze mogło ich czekać po drodze, gdyby ich wędrówka ciągnęła się tak w nieskończoność. Nie miała ochoty na konfrontację z kolejną parą pierwszo lub drugoklasistów albo co gorsza z jakimś podłym Ślizgonem, który czekał tylko na to, aby uprzykrzyć jej życie za pomocą dokładnego przypomnienia, że jej matka jest mugolem, przez co Jemma nie ma prawa zwać się uczennicą tej szkoły. Simmons spotkała już wielu takich na swojej drodze i wolała trzymać się od nich z daleka. Zawsze zastanawiało ją to, dlaczego nie mogli po prostu zająć się swoimi sprawami zamiast nękać tych, których upatrzyli sobie za ofiary. Kiedyś im ulegała, ale teraz nie zamierzała tego robić. Nie była już tą samą osobą, co jeszcze kilka miesięcy temu.
    – Jakoś przeżyję ten uraz – mruknęła, aż sama zadziwiona swoją postawą. Zazwyczaj przejmowała się tego typu rzeczami, ale teraz wydawało się to mało ważne. – Przynajmniej się nauczy, że nie wszystkim można ufać, pomagać… czy cokolwiek – westchnęła, próbując znaleźć jakiekolwiek pozytywne strony tego, co zaszło. Może nawet w jej słowach było nieco prawdy, ale może lepiej było, gdyby chłopak później dowiedział się o przykrościach, jakie może mu przynieść życie.
    Cieszyła się, kiedy w końcu znaleźli się bardzo blisko wieży. W brzuchu burczało jej coraz bardziej, a wizja Wielkiej Sali, której stoły były przybrane w różnego rodzaju potrawy, była niezwykle piękna i kusząca. Jemma miała tylko nadzieję, że Krukoni nie zjedli wszystkiego. Mimo że Simmons była dzisiaj na „nie”, jeśli chodziło o wszystko, co mówił Caelan, to jednak w jednej sprawie mogła się z nim zgodzić: jej koledzy i koleżanki z domu potrafili być naprawdę żarłoczni. Z drugiej strony ona nie była lepsza, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć, prawda?
    – Wiem i zazwyczaj tak robię – odpowiedziała, nie odnosząc się w swoich słowach do tego, że poczuła się trochę urażona. Było tak pewnie dlatego, że inteligencja i rozsądek to wszystko, co według jej opinii posiadała i rzeczy te były dla niej niezwykle istotne. Poza tym Abernathy był jej przyjacielem i to pewnie ona znowu słyszała podteksty, których tak właściwie nie było.
    – Ale nie dość, że część z tych książek chciałabym przeczytać i zatrzymać na trochę dłużej, to jeszcze ostatnio w bibliotece jest duży tłok i nie mogę się skupić. Może w wieży mi się poszczęści – uśmiechnęła się do niego lekko, jakby trochę przepraszając za swoje poprzednie zachowanie.
    Kiedy już uporali się z książkami, Jemma wzięła głęboki wdech. Musiała przyznać, że droga tutaj ją zmęczyła, a trzeba było jeszcze dostać się do Wielkiej Sali.
    – To teraz pędem na jedzenie! – oznajmiła, po czym opuściła pomieszczenie i biegiem zeszła po schodach. Na korytarzu już nie była taka szybka, bo jako prefekt nie za bardzo mogła sobie pozwolić na takie szaleństwo, ale dało się zauważyć, że Krukonka idzie dzisiaj nieco szybciej niż zazwyczaj.

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  87. [Wpadałam dogadać pewne konkrety, bo nie chcę wprowadzać zmian (tzn. Zaznaczać w tekście inną porę roku – zimową, rzecz jasna i coś jeszcze, ale do tego zaraz dojdę), chociaż zrobiłam to w wordzie tak mniej więcej do połowy zaczęcia, ale nie mogę urządzać sobie samowolki bez wcześniejszych ustaleń, dlatego pojawiam się tak bardzo wcześnie pod kartą Caelana (mam też całkiem późnonocne/wczesnoporanne godziny urzędowania, jakby co). Sporo minęło od podesłania mi przez Ciebie zaczęcia i samego motywu z „Mrocznymi”, więc skoro nie zaczęłyśmy jeszcze dobrze naszej rozgrywki to mamy możliwość doszlifowania tego po tak długim czasie spowodowanym głównie moją nieobecnością/nienależytą aktywnością – moja propozycja jest taka, że byliby to zwykli rozbójnicy, pozostałości po „Mrocznych” (takie niedobitki), uciekinierzy z Azkabanu lub inna propozycja, która pojawiłaby Ci się w głowie. Możemy również zostać przy tym co ustaliłyśmy na początku i pozostanie bez żadnych zmian w tej kwestii. Jeśli rozwiejesz moje wątpliwości to wieczorem/w nocy powinien pojawić się wreszcie odpis z mojej strony c:
    Mam tylko nadzieję, że nie wyszło to zbyt chaotycznie i da się wyłapać to co miałam do przekazania! Jeśli nie to krzycz mi od razu po kartą!]

    Ars

    OdpowiedzUsuń
  88. Na szczęście dla Caelana, Tia wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia i nikogo nie swatała według własnego upodobania; jeśli już wkraczała do akcji, to najczęściej wtedy, gdy miała pewność, że obydwie strony chciały „czegoś więcej”, ale żadna nie miała odwagi po to sięgnąć. Na koncie posiadała jeden matrymonialny sukces, nieprzerwanie trwający od pół roku, więc mogła się nim pochwalić. Prócz tego nie miała żadnych inny referencji, dlatego też rzadko się polecała. Ale spróbować można…
    Przewróciła oczami. Faktycznie, możliwość posiadania Thomsona na własność, pozbawienie go dziewczyny, z którą mógłby wychodzić na randki albo – nie daj Merlinie – wejść w poważniejszą relację, było wspaniałym skutkiem zeswatania Ellisa oraz jego blond wybranki. Tym razem jednak Bowen kierowała się nieco szlachetniejszymi pobudkami, ale tego akurat nie chciało jej się teraz tłumaczyć. Prawie nie czuła stóp, a i nogi też zaczęły być tak zimne, że pewnie kiedy wróci do zamku, przez godzinę będzie czuła nieprzyjemne pieczenie na czerwonej skórze spowodowane nagłym ociepleniem. W każdym razie uważała, iż mózg także był bliski przemarznięcia, dlatego też nie mogła go zbytnio wysilać.
    - Może coś w tym jest – przyznała łaskawym tonem, ale nie zostawiła tego bez poprawki. Szybko dodała: - Nie przemyślałeś tylko jednego: Thomson nie chce mojego pocieszenia. W ogóle nie chce ode mnie niczego. Tutaj tkwi cały problem. No i nie umiem uwarzyć amortencji…
    Podeszła do sprawy wyjątkowo zdroworozsądkowo, nawet nie spodziewałaby się tego po sobie. Ostatnie zdanie oczywiście brzmiało najbardziej dramatycznie, bo resztę Tia specjalnie tuszowała, by nie wydawały się zbyt smutne, tylko raczej obojętne. Wyszło jej to nie najgorzej, tylko w jednym miejscu głos nieznacznie opadł.
    Przyspieszyła kroku na tyle, na ile mogła, ale trochę się przy tym zmachała, nieprzyzwyczajona do tak szybkiego marszu. Potrafiła bardzo szybko przebierać krótkimi nóżkami, ale nie robiła tak dużych kroków, jak Abernathy, więc teraz musiała wysilić się na całkiem spore szusy.
    - Dobra, dobra, nie będę cię z nikim swatać, jak tak bardzo nie chcesz. Ja uważam, że gdybyś sobie znalazł jakieś milutkie dziewczę, to byłbyś łatwiejszy w obyciu – wypaliła, zanim ugryzła się w język. Cóż… nie ulegało wątpliwości, iż Caelan nie należał do ludzi najprostszych w obsłudze, ale nie był wcale przykry ani niemiły. Po prostu wydawał się Bowen niesamowicie skomplikowaną maszyną działającą na niewiadomej zasadzie. Dla boleśnie logicznego toku rozumowania Puchonki wręcz niemożliwą do rozszyfrowania. – Znaczy chodziło mi o to, że może otworzyłbyś się na ludzi… dobra, nieważne, sama nie wiem, o co mi chodziło. Nieważne – powtórzyła drugi raz. – To sam pójdziesz na potańcówkę?
    Jak widać nie przyjmowała opcji, że Krukon w ogóle nie wybierze się na zabawę w Hogsmeade. Dla niej była to jedno z większych wydarzeń w całym semestrze, bo przecież prócz uczt oraz balang po zwycięstwach w meczach Quidditcha nie mieli w Hogwarcie żadnych innych imprez. A Tia, odkąd nauczyła się porządnie tańczyć, bardzo lubiła to robić i chętnie wybrałaby się na potańcówkę, najlepiej z kimś uzbrojonym w poczuciu rytmu, żeby nie musiała się męczyć z prowadzeniem swojego partnera…
    W końcu zbuntowała się i przestała za nim truchtać, gdy jeszcze dodatkowo przyspieszył. Chyba kompletnie nie liczył się z tym, że nie wszyscy potrafili być aż tak szybcy lub przychodziło im to z trudem.
    Wzruszyła ramionami na wspominkę o kociołkach. Przezorny zawsze ubezpieczony, także była bardzo zadowolona, gdy Abernathy znalazł w kieszeni kilka dropsów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - No nie, chciałam cytrynowego – zaczęła cicho stękać i narzekać, bo przemarznięte stopy dawały jej w kość. Prawie ich nie czuła. – Ale dobra, lepszy miętowy, niż żaden. – I wzięła niedużą pastylkę, od razu pakując ją sobie do ust.
      Na początku znowu zebrała się, żeby tak za nim biec, ale po chwili zdecydowała, że nie będzie uzależniać się od jakiegoś długonogiego Krukona. On był głodny, też jej coś! A ona nie była?
      - Wolniej… wolniej! – wydyszała, od razu zwolniwszy kroku. Poruszała palcami w butach, a później uniosła głowę; zamek już się im ukazał w pełnej krasie, więc za kilkanaście minut powinni znajdować się już w holu. – Nie wszyscy mają takie długie nogi, jak ty, biegaczu. Jak jesteś naprawdę taki głodny, to idź, a ja się dotoczę trochę później.

      [ Czy Caelan marzy o zostaniu Misterem Hogwartu? Tia mu pomoże wygrać... :D ]

      Usuń
  89. Tia zdecydowanie nie była najpiękniejszą dziewczyną, jaką można było sobie wyobrazić, lecz zdecydowanie nadrabiała innym cechami: miała uważne, inteligentne spojrzenie, ciepły uśmiech oraz przyjemną twarz, która była bardzo plastyczna i potrafiła przyjąć miliony najróżniejszych grymasów. Jej dumą była figura; chociaż należała do grupy kobiet o średnim wzroście, to odziedziczyła po matce i babce ładnie zaokrąglone biodra, wcięcie w talii i nie najgorsze nogi, które przy lekkim podniesieniu wyglądały według samej Bowen naprawdę nieźle. Twarz, włosy i jakieś niedoskonałości Puchonka po prostu akceptowała takimi, jakimi były, nie chcąc niczego zmieniać na siłę; mogła schudnąć, przytyć, wyrzeźbić mięśnie, zmienić fryzurę, ale przecież rysów nie dałaby rady ulepszyć. Wyznawała zasadę, że gusta bywały naprawdę różne i w końcu ktoś doceni jej całkiem zwyczajne piękno, delikatnie podkreślone przez raczej życzliwe – choć burzliwe – usposobienie. Jak już otrząśnie się z Thomsona, przy dobrych wiatrach odwzajemni uczucie z podwójną siłą.
    Choć była dosyć bystrą dziewczyną, nie do końca różniła się od innych rówieśniczek. Też potrzebowała być doceniona przez jakiegoś chłopaka, zaproszona, wybrana spośród kilkudziesięciu innych uczennic z Hufflepuffu w jej wieku. Być może nie dostawała na tym punkcie obsesji, nie biegała po Londynie w poszukiwaniu idealnej sukienki, ale nie mogła zaprzeczyć, że gdyby ktoś zabrał ją na potańcówkę, zrobiłoby jej się szalenie miło. Nie posiadała na tyle samozaparcia, by wybrać się samej – panicznie obawiała się sytuacji, w której zostaje sama pod ścianą, podczas gdy wszyscy inni obściskują się na parkiecie. Oczywiście, zjawiali się też wolni strzelcy, gotowi w każdej chwili upolować taką zwierzynę jak Bowen, ale ona dziwnie ich pomijała w swoich obliczeniach. A z nich wyraźnie wynikało: nie dałaby rady iść sama. Potrzebowała wsparcia, żeby czuć się pewnie, chciała mieć kogoś u boku, pewnie odważniejszego od niej. Co prawda, potrafiła zwrócić na głos uwagę Mattowi, lecz robiła to nie z nadmiaru animuszu, lecz złości.
    Cała jego wypowiedź jej się nie podobała. Zdesperowane dziewczyny? Takie jak ona? Bo to ona zaliczała się do grupy uczennic, które nie miały z kim iść. Zmarszczyła brwi, a puchońska krew zawrzała jej w żyłach. Co to za dalsze plany? O co mu chodziło? Miała do niego tyle pytań - w końcu nie zadała żadnego konkretnego, tylko ujęła wszystko w jednym:
    - O co ci chodzi? – zabrzmiało to trochę jak wyrzut, ale zdecydowanie inicjatywę w tym zdaniu przejęła nutka ciekawości. Bowen uważnie słuchała, zapamiętywała każde słowo Abernathy’ego, w głowie układając sobie z pojedynczych puzzli cały jego obraz. Czasem Krukon wydawał jej się okrutny, a ona czuła się przy nim okropnie infantylna. Chciałaby chociaż raz zachować się jak normalny człowiek, nie nadinterpretować czyichś słów, nie reagować jak sklątka tylnowybuchowa. Po krótkiej chwili milczenia postanowiła sprecyzować: - O jakich planach mówisz? Dlaczego miałbyś wykorzystywać jakąś dziewczynę?
    Tia mogła uchodzić za mistrzynię nazywania rzeczy po imieniu i teraz właśnie tak zrobiła. Dla nie słowa Caelana zabrzmiały tak, jak gdyby pragnął posłużyć się pierwszą lepszą dziewczyną do zrealizowania swoich jakże ambitnych planów. Nie zabrzmiało to wcale dobrze, postawiło wręcz Krukona w bardzo niekorzystnym świetle. Bowen nie wyobrażała sobie podobnej sytuacji… aż do momentu, gdy jej rozmówca w dosyć pokrętny sposób nie zaprosił jej na potańcówkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczuła się… wstrętnie. Dużo gorzej niż wtedy, gdy uświadomiła sobie, iż nie miała szans u Matta Thomsona (tak, zdawała sobie z tego sprawę), a bolało bardziej niż upadek ze schodów, którego Tia doświadczyła kiedyś w szkole. Coś zakuło ją w sercu i poczuła niewyobrażalny smutek. Z jednej strony naprawdę ktoś chciał ją zabrać na zabawę, z drugiej wyglądało to tak, jakby miała wybrać się z Caelanem przy okazji, jeśli już musiała, bo tak się akurat złożyło. Pewnie zostawi ją na rzecz tego swojego planu – to właśnie ją mianował na dziewczynę do wykorzystania. Chciała na niego nakrzyczeć, co on sobie wyobraża, dlaczego tak robi, co z nim było nie tak i dlaczego nie mógł zostawić jej w błogiej świadomości podobania się mu (co by jej na pewno schlebiało), tylko dodał to nieszczęsne „jako przyjaciele”. Wszystko ugrzęzło w gardle.
      Patrzyła smętnie w przestrzeń, przekładając dropsa z jednego policzka do drugiego. Nie zastanawiała się specjalnie długo, zanim odpowiedziała; chęć pójścia na imprezę zamiast kolejnego gorzkiego wieczoru w dormitorium skutecznie popchnęła ją do zgodzenia się. Zachowaj się dojrzale, powtarzała sobie w kółko, nie rób scen.
      - Możemy – zabrzmiała tak beznamiętnie, że aż sama to usłyszała. Zebrała się w sobie, a później, już radośniejszym tonem, dodała: - Skoro nie uciekniesz po trzydziestu minutach.
      Pierwsze przygnębienie szybko jej przejdzie. Wystarczy, że zacznie kombinować nad tym, jak się uczesać, a potem zacznie przypominać sobie kroki jive’a. Przecież w jej życiu jak wszystko szybko odbiegało od normy, tak szybko do niej wracało.

      [ No tak, ma za dużo piegów - nie wygra :/ Kandydaturę Bowen chyba musiałby ktoś zgłosić dla żartu, ona sama w życiu się nie odważy :D ]

      Usuń
  90. [ Żadne. Chyba, że redakcja dostanie anonimowy list ze zgłoszeniem Caelana... :D
    Nie bardzo mam pomysł na dalszą część wątku, Tia przeszła samą siebie ze swoimi wiecznymi obawami i teraz jej z tego nie wyciągnę, więc proponuję zakończyć na tym, że nic więcej już nie gadała, dotarli do zamku, zjedli i rozeszli się do dormitoriów. Następny wątek to ta potańcówka czy jeszcze coś innego? :> ]

    OdpowiedzUsuń
  91. Po felernej randce z Abernathym koleżanki Bowen nie chciały jej dać spokoju. Stała się obiektem powszechnego zainteresowania Puchonek – zwłaszcza Molly i Sally – co nie było, szczerze mówiąc, jej na rękę. Zawsze schowana w cieniu Thomsona, teraz podważyła jego sławę, bo cały Hufflepuff huczał o niej i o jej nowym partnerze, a większość była zdziwiona, słysząc, że Tia umówiła się z kimś innym niż z uwielbianym przez nią Gryfonem. Na początku jeszcze starała się dementować te plotki, lecz po pewnym czasie uznała to za walkę z wiatrakami, więc odpuściła. Po wytłumaczeniu Krukona dotyczącym wykorzystywania dziewczyn trochę się rozpromieniła: przyjaciel czy nie przyjaciel, zaprosił ją na potańcówkę, więc nie zostanie sama w dormitorium ani też nikt nie zajmie okropnego miejsca pod ścianą na zabawie w Hogsmeade. Poczuła się zdecydowanie lepiej, dowartościowana i w pewnym sensie nabrała odrobiny pewności siebie.
    Wszystkie marzenia prysły jak bańka mydlana, gdy zobaczyła Caelana rozmawiającego z tą wszędobylską lafiryndą (chyba wszystkie dziewczęta kręcące się wokół chłopaków jakkolwiek związanych z Bowen otrzymywały ten jakże pochlebny pseudonim) z Gryffindoru Fanny jakąś tam. Wpatrywała się w niego jak w obrazek, coś do niego mówiła, a na sam koniec uśmiechnęła się, wyraźnie czymś podekscytowana, pokiwała twierdząco głową, by następnie oddalić się pospiesznie w podskokach, machając na pożegnanie Abernathy’emu. Tia oczywiście wpadła w panikę, bo wydawało jej się, że obydwoje ją obmówili, natomiast Krukon zaprosił Gryfonkę na zabawę, a ją, biedną Puchonkę-histeryczkę zostawił na pastwę losu. Całe szczęście, które w niej buzowało od momentu, gdy znalazła odpowiednią sukienkę na samym dnie swojego kufra (marzyła od dawna, by ją gdzieś włożyć), wyparowało natychmiast, a ona sama musiała uciec czym prędzej, bo Caelan ruszył w jej stronę. Wpadła więc do najbliższej klasy, gdzie napotkała Irytka; z sali wyszła cała umazana kredą, ale piegowaty zniknął z pola widzenia.
    W dzień potańcówki była niewyspana, w wyjątkowo smętnym humorze oraz przygotowana na odtrącenie i udanie się z powrotem do dormitorium, gdy okaże się, że Krukon postanowił w ostatniej chwili zmienić partnerkę. Co prawda, nic jej o tym nie powiedział, chociaż widzieli się raz czy dwa (Tia w ogóle nie wspominała o Thomsonie, dokładnie pamiętając słowa Caelana z herbaciarni pani Puddifoot), ale wyjątkowo przybrała sobie do głowy swoją wersję wydarzeń i jak zwykle nią się kierowała. Nie zrezygnowała jednak z przygotowań, które sobie już dawno zaplanowała: podebrała nawet koleżance z dormitorium jakiś cudowny kosmetyk do twarzy, wcześniej oczywiście wypróbowany, usuwający spod jej oczu brzydkie cienie i maskujący trochę wiecznie czerwone policzki. Włosy zwinęła w wyjątkowo schludne upięcie z tyłu głowy, tylko kilku kosmykom pozwalając się kontrolowanie wymknąć. Starała się wyglądać jak poważna siedemnastoletnia czarownica; uważała, że jeśli tak się zaprezentuje, to tak też będzie musiała się zachowywać. Na koniec ubrała sukienkę w mocnym butelkowym kolorze przed kolano, buty na niezbyt wysokim obcasie i odetchnęła głęboko, przyglądając się sobie w lustrze. Reszta jej koleżanek wciskała się w nieco odważniejsze wdzianka, ale Tia źle czuła się w podobnych ubraniach, postawiła więc na swój urok i dosyć dziewczęcą elegancję. W końcu pokręciła głową i przewróciła oczami. Komu się tak naprawdę miała podobać? Thomsonowi, który ją nieustannie olewał? Abernathy’emu, co od razu powiedział, czego od niej oczekiwał, a teraz jeszcze pewnie zamienił sobie ją na lepszy model? Chyba tylko dla siebie się odrobinę wysiliła, pragnąc wyglądać inaczej niż zwykle. Nie szukała specjalnej uwagi, chociaż bardzo, ale to bardzo jej pragnęła i potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu zignorowała wszystkie dalej szykujące się w ostatniej chwili koleżanki, zabrała swój płaszcz, ściągnęła ze stóp pantofelki i zastąpiła je wysokimi, zimowymi kozakami, tym razem postanowiwszy nie przemarznąć. Przeszła przez opustoszały pokój wspólny, a potem skierowała się do hallu tuż przy wyjściu z zamku, gdzie mieli zbiórkę. Wręczyła pozwolenie na wyjście opiekunowi swojego domu, a potem ulokowała się na jednym ze schodów prowadzących do wejścia do Wielkiej Sali. Nie wypatrzyła jednak Abernathy’ego (za to dostrzegła Fanny), więc zajęła się przeszukiwaniem torebki w celu upewnienia się, że wszystko wzięła.

      [ Proszę bardzo, dwa w jednym :D ]

      Usuń
  92. Była tego pewna: nie wzięła szczotki.
    Gorączkowo przeszukiwała swoją torbę w poszukiwaniu tego akcesorium, z którym się nigdy nie rozstawała, co jakiś czas przecież musiała rozczesać swoje niesforne włosy. Nigdy nie układały się tak, jak chciała, a nierozplątane wyglądały po prostu strasznie. Teraz jednak się uspokoiła: użyła sporo odpowiednich specyfików, żeby jej misterne upięcie się trzymało, więc najprawdopodobniej nie będzie wcale potrzebowała szczotki. Nerwowo przygładziła fryzurę, a następnie zerknęła na zegarek, następną konieczną jej do normalnego funkcjonowania rzecz. Umówiła się z Abernathym dopiero za pięć minut, dlatego też odetchnęła z ulgą. Wątpił, by się spóźnił, w końcu Krukoni z reguły tego nie robili, a już na pewno nie on.
    Stała tak jeszcze dokładnie trzy minuty, wpatrując się w żywo rozprawiającą o czymś Fanny Mayweather (przypomniała sobie nawet jej nazwisko, robiąc po drodze jeszcze kilka innych podchodów, dzięki którym dowiedziała się bardzo dużo o Gryfonce od czasu, gdy zobaczyła ją na korytarzu z Caelanem) i zaciskając usta z zazdrości. Ona, chociaż zazwyczaj miała sporo ciekawych rzeczy do opowiedzenia, nigdy nie została otoczona grupką znajomych i do końca wysłuchana. Postanowiła sobie jednak nie psuć humoru, dlatego też zaczęła obserwować inną dziewczynę, nerwowo chodzącą w tę i z powrotem po drugiej stronie schodów. Chyba też na kogoś czekała, więc gdy tylko Tia złapała jej spojrzenie, uśmiechnęła się szeroko, pragnąc trochę poprawić tamtej humor. Chwilkę później jednak dziewczyna dostrzegła wyczekiwaną przez nią osobę w tłumie i tam pobiegła, zanim Bowen zdążyła powiedzieć do niej cokolwiek. Przebiegła wzrokiem po cały hallu; chyba znalazła sobie kolejny obiekt do wnikliwej analizy, gdy usłyszała znienacka za uchem znajomy głos.
    Podskoczyła, zaskoczona nagłym pojawieniem się Caelana. Głupia, nie patrzyła przecież na wejście, czyli tam, gdzie powinna, dała się podejść! Szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz – nie dosyć, że się pojawił, to jeszcze wielkodusznie postanowił komplementować jej ulubioną sukienkę. A raczej nie ją samą, lecz właścicielkę.
    - Dziękuję – wysapała tylko, czując znajome gorąco wpływające na policzki; czuła się jednak o wiele pewniej z beżową mazią na twarzy, uważając, że żadna czerwień nie była w stanie jej przebić (bardzo się myliła), więc podniosła głowę i odparła hardo: - Podoba mi się twoja koszula.
    Naprawdę jej się podobała i zdanie zabrzmiało szczerze, choć mogło wydawać się tylko naprędce wymyślonym pochlebstwem w ramach odwdzięczenia się. Tia pokiwała wyjątkowo ochoczo głową na wzmiankę o towarzystwie, tryskając szczęściem, dopóki Fanny Mayweather nie wyjrzała zza ciemnoniebieskiego ramienia Caelana. Ona też była w ich grupce…
    To koniec, pomyślała Bowen. Choćbym czego nie powiedziała, w życiu nie będą chcieli mnie słuchać, nie przebiję Mayweather. Jestem nudna i bezbarwna, jak wszystkie Puchonki! Dlaczego nie mogłam trafić do Gryffindoru? Może zachowywałabym się tak, jak te wszystkie odważne, wygadane dziewczyny… no nie mogę, znowu kolejne gów…
    Chyba musiała mieć niesamowicie przerażoną minę, bo Abernathy wpatrywał się w nią badawczo (a może robił tak zawsze?). Powstrzymała coraz bardziej wulgarny natłok myśli, zamknęła otwarte usta, odchrząknęła, a następnie poprawiła torebkę spadającą z ramienia.
    - Wspaniale – oświadczyła odważnie, a głos jej zadrżał. Nie potrafiła być tak złośliwa, jak Ślizgonki czy niektóre Krukonki, ale często złość popychała ją do różnych czynów i nie wiadomo było, jak ten wieczór skończy się dla Fanny, o ile ta szybko nie zmyje się gdzieś z Curranem i Danielem lub przestanie tak irytująco błyszczeć niczym Gwiazda Polarna. Bowen tak bardzo chciała tym razem wydać się całkiem normalna, całkiem miła, nie chciała histeryzować, nie chciała robić niczego, popychana wściekłością. Pragnęła dobrze wypaść. Wszystko na marne. Abernathy wystawiał ją na próby!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęła płaszcz z przedramienia, a potem zarzuciła go na siebie, oddychając głęboko. Była gotowa na każde starcie, już na pewno w tej sukience, która podobała się nie tylko jej. To już jakiś sukces!
      - Idziemy? – spojrzała pytająco na Krukona, zapinając ostatni guzik i zakładając szalik. Wskazała brodą na tłum uczniów wylewający się z drzwi zamku; na szczęście na zabawę mogli wyjść uczniowie wyłącznie od piątej klasy wzwyż, inaczej zrobiłby się straszny harmider.

      [ Lafiryndy vs Bowen: 2:0.
      Lubię tę Twoją wodę, nie przestawaj :D ]

      Usuń
  93. - Spokojnie, w sumie spodziewałam się, że będą ci towarzyszyć – odpowiedziała już o wiele grzeczniej, brzmiąc naprawdę tak, jakby rozważała opcję pójścia ze znajomymi. Sama nie sprowadzała żadnych koleżanek; zresztą, posiadała ich niewiele, a przyjaciół praktycznie żadnych, więc nawet gdyby bardzo chciała, nie miałaby kogo ze sobą zaciągnąć. Jedno było pewne: o wiele lepiej się czuła z kimś sam na sam i zachowywała się też o wiele lepiej, niż w towarzystwie. W sytuacjach, gdy wokół niej znajdowało się za wiele ludzi, trochę traciła poczucie rzeczywistości, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić, żeby wypaść dobrze. Nie potrafiła sobie od razu zaskarbić czyjejś sympatii; na to potrzeba było w jej przypadku czasu, dokładnego poznania, długich rozmów, a przede wszystkim niebywałego wyczucia, bo bardzo łatwo zranić Tię Bowen i doprowadzić ją do szału. Dlatego też wpadła w lekką panikę, co doskonale dało się dostrzec w jej oczach. Prócz tego nie okazywała niepewności oraz strachu w żaden inny sposób, zacisnąwszy tylko piąstkę na pasku od torebki. – Tylko ostatnio pomyliłam Daniela z Curranem… i trochę głupio wyszło.
    Zmierzyła wzrokiem rudowłosą partnerkę Ellisa, głęboko wzdychając. Ta też wyglądała na o niebo bardziej… ogarniętą towarzysko, niż Puchonka. Właściwie to wydawało jej się bardzo dziwne, że Caelan zabrał na potańcówkę właśnie ją, ale przecież nie będzie mu tego mówiła! Miała się dobrze bawić.
    - Ładna. Wygląda na miłą – skomentowała krótko wybór kolegi Abernathy’ego, nie widząc potrzeby dalszego zajmowania się Finniganem. Zawiódł romantyczne pojęcie Bowen o miłości, dlatego też nie zasługiwał na zbyt wiele uwagi w tym momencie. Chyba, że uda mu się stworzyć z nowym obiektem westchnień jakąś piękną historię z wesołym zakończeniem, to wtedy Tia chętnie jej wysłucha.
    Szła pokornie za Krukonem oraz jego znajomymi, wcześniej przywitawszy ich krótkim „Cześć”, podejrzliwie wpatrując się w zerkającą na nią Fanny. Przy którymś z kolei kontakcie wzrokowym uniosła wysoko brwi, robiąc tym samym dosyć zdziwioną minę. Nie wiedziała, dlaczego Gryfonka tak jej się przyglądała; głupio było jej wyciągnąć nagle lusterko i przejrzeć się, ale nie zamierzała tego tak zostawić.
    Jej uwagę przykuło jednak słowo „tańczyć”, więc od razu żywo zareagowała:
    - Tak, bardzo lubię. – I przestała zajmować się w ogóle Mayweather, skupiwszy swoje myśli jedynie na wszystkich krokach, jakie zdążyła sobie przypomnieć w dormitorium. Wątpiła, że na potańcówce zaszczycą ich jakimś konkretnym jivem lub cza czą, a już na pewno nie walcem, tylko nakarmią najzwyklejszym disco, ale nie przejmowała się tym wcale. Przezorny zawsze ubezpieczony, a nuż, widelec puszczający muzykę postanowią trochę zmienić swoje nawyki i zaskoczyć bawiących się czymś, co wymagało znajomości jakichkolwiek kroków? – Jak to: nie umiesz? Jestem pewna, że coś umiesz – uśmiechnęła się do niego szeroko, trącając go lekko ramieniem. Właściwie… szli na zabawę chyba po to, żeby potańczyć, więc Tia nie wyobrażała sobie przesiedzieć całej imprezy. Jeśli nie Caelan, to kto ją poprosi? Przełknęła głośno ślinę. – Nie umiesz czy nie lubisz? To spora różnica, ale idziesz na potańcówkę, to myślałam, że lubisz i umiesz albo chociaż lubisz, tylko nie umiesz, chcesz się nauczyć czy coś…
    Trochę zaplątała się we własny słowotok, dlatego szybko go skończyła. Opuściła głowę, bo czuła nieprzyjemne napięcie w karku i… Mayweather znowu na nią zerkała. Czy ta dziewczyna naprawdę nie mogła dać spokoju biednej Puchonce?
    - Caelan… zaczęła, wspinając się trochę na palce, żeby móc powiedzieć mu coś do ucha. Odchrząknęła i kontynuowała bardzo, bardzo cicho, niedosłyszalnym prawie szeptem: – Czy ja mam coś na twarzy albo wyglądam jakoś… nie tak? Ta Fanny ciągle na mnie zerka i nie wiem, o co może chodzić.
    Szybko zaczęła iść normalnie, jednocześnie prezentując się Krukonowi z przodu. Oczywiście podejrzewała, iż było z nią coś nie tak, zamiast zacząć rozmowę lub uśmiechnąć się do kroczącej z przodu Gryfonki.

    OdpowiedzUsuń
  94. [cóż, jeżeli, przykładowo, nie lubi swojego koloru włosów, to "Rudzielec" jest bardziej irytujący, niż choćby "kujon" czy inne "znacznie gorsze przezwiska".
    nie szkodzi, ważne, że reszta zrozumiała. :) przesadzony? uhm.
    tak, jest ruda i jest wredna. poradzimy sobie, dziękuję.]

    Faith

    OdpowiedzUsuń
  95. Nie odpowiedziała nic, bo zmełła w ustach coś o tym, że sama nazwa potańcówek wskazywała, co się na nich robiło. Abernathy wyglądał jej na tyle… skoordynowanego ruchowo, by mógł spokojnie poruszać się po parkiecie, ale przecież nie będzie go ciągnęła nigdzie na siłę, skoro nie przepadał. To chyba cud, że znalazł się wśród uczniów zmierzających do Hogsmeade bez zamiaru jak najszybszej ucieczki z imprezy na rzecz włóczenia się z kolegami. Nie należało za wiele wymagać, nie można mieć wszystkiego.
    Chciała rzucić jakiś żart o zazdrosnym bracie, ale widząc zaciśnięte usta Caelana, odpuściła sobie. Pamiętała doskonale, gdzie zaczął się konflikt Krukona ze Ślizgonem i wiedziała, że nie tędy droga. Postanowiła nie przekraczać granicy, choć nie bardzo rozumiała, co brunetowi do decyzji jego siostry… Lucy chciała się pakować w jakiś mało przyszłościowy związek – to jej sprawa, sama sobie szkodziła. Ważne, że brat ją ostrzegał.
    - Psujesz sobie wieczór – odpowiedziała tylko przymilnym tonem, chcąc trochę załagodzić sytuację. Gdy tylko się postarała, potrafiła być naprawdę przekonująca na najróżniejsze sposoby. Teraz postępowała wyjątkowo ostrożnie, bo przecież puchoński móżdżek zarejestrował raz czy dwa wściekłego Caelana; tego wieczoru koniecznie chciała uniknąć podobnej sytuacji. – Jest kretynem, ale niegroźnym. Nawet nie ma się co nim przejmować, zniknie tak szybko, jak się pojawił.
    Zaskakujące, jak wiele jadu umiała w sobie znaleźć, nawet jeśli chodziło o osobę, z którą nigdy nie rozmawiała. Oczywiście, wobec najbliższych też umiała zachować się mało przyzwoicie, zwłaszcza, jeśli nadepnęli jej na wrażliwy odcisk, tak jak teraz Abernathy.
    Przyszedł już chyba ten moment, w którym pragnęła zetrzeć z siebie miano czyjejś wielbicielki, a najlepiej na czole wypisać sobie wielkimi literami TIA BOWEN, NIE „TA OD THOMSONA”. Fascynacja nie przechodziła, ale Tia czuła się odrębną jednostką, a jej największym marzeniem nie było jedynie zdobycie serca Thomsona, jak to się niektórym wydawało. Już bardzo dawno doszła do wniosku, że robienie z siebie trzpiotki otwarcie goniącej za chłopakiem przez tak długi okres czasu nie pozwoli jej teraz nagle zmienić wizerunku w oczach wszystkich i już do końca szkoły nikt nie potraktuje jej poważnie.
    Do samego Caelana często przychodziła się poskarżyć, poprosić o radę czy przedstawić kolejny pomysł na podbój, ale teraz, ni stąd, ni zowąd, pytanie Krukona ją rozdrażniło. Swoje trzy grosze wtrąciła jeszcze Fanny, jak na gust Puchonki zbyt energiczna, zbyt towarzyska, zbyt uśmiechnięta i ogólnie będąca za bardzo w każdym aspekcie. Tia obdarzyła ją mało przychylnym spojrzeniem, gdy usłyszała podekscytowany głos oznajmiający, że dużo drogi mi już nie zostało, a potem wyprostowała się bardziej niż zwykle, robiąc wyjątkowo kwaśną minę. Wydawało się, jakby dryfowała gdzieś ponad wszystkimi swoim wybujałym ego, a zwłaszcza ponad Mayweather.
    - Wiesz co? Nie jestem naroślą na Thomsonie, tylko funkcjonuję jak osobny organizm, więc czasem możesz też spytać o mnie, a nie o niego – odburknęła w niemiły sposób, gdy Fanny się oddaliła. Bowen już była pełna negatywnych emocji - wystarczyła drobnostka, jedno słowo wypowiedziane w złym momencie, żeby krew w niej zawrzała, a ona sama unosiła się na krótki moment, ale intensywnie. Dodała sucho: – Nie wiem, z kim idzie. Nie interesowałam się tym. Mam własną parę, to nie patrzę po innych.
    Wyrzuciła już z siebie wszystko, co pomyślała, więc teraz podciągnęła szczelnie owinięty wokół szyi szalik pod sam nos, tak, że ledwo mogła oddychać, a potem objęła się asekuracyjnie rękoma. Ramiona podciągnęła do góry, więc przyjęła pozycję trochę embrionalną; tylko nogami jeszcze jakoś poruszała. Oczywiście kolana jej zmarzły, bo między kozakami a sukienką utworzyła się wyrwa w ciepłym ubraniu, ale nie zwracała teraz na to najmniejszej uwagi. W końcu złość ją grzała jak herbata u pani Puddifoot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wcale nie śmiała się z upadku Daniela, tylko obojętnie patrzyła na to, jak chłopcy, przypominający pokraczne pająki w odświętnych bucikach, próbują pozbierać się z ziemi. Dopiero w momencie, kiedy usłyszała muzykę dobiegającą z wnętrza lokalu, rozchmurzyła się nieco, a pod szalikiem pojawił się słaby uśmiech.

      [ Ach, te ogonki. ]

      Usuń
  96. [Cześć, nie wiem, czy jeszcze jesteś zainteresowana pisaniem ze mną, bo wątek odrobinę się nam przedawnił (to całkowicie moja wina, za co przepraszam), ale jeśli miałabyś chęć, to daj znać, coś wymyślimy. :)]

    Ellen Ridley

    OdpowiedzUsuń
  97. Przyjemny wieczór musiał spełniać trzy warunki: zawierać wyjście z dormitorium, obfitować w przyjemne towarzystwo (albo jakiekolwiek towarzystwo) oraz eliminować z horyzontu Thomsona. Inaczej za bardzo skupiała się na jego obserwowaniu lub pluła sobie w brodę za ostatnie kilka słów ich rozmowy, przy wypowiadaniu których nie wypadła dostatecznie dobrze. Gdy Matt znikał z pola widzenia Puchonki, ta czuła się o wiele swobodniej i być może oznajmiła to Abernathy’emu zbyt ostro, ale wolałaby, żeby na potańcówce nie wspominano o jej nieszczęśliwym zauroczeniu. Najlepiej byłoby, gdyby ktoś ją nieustannie zabawiał, ale tego nie mogła wymagać – w końcu nie wynajęła żadnego bawidamka, a Caelan z pewnością nie był jednym z nich.
    Wciąż trochę naburmuszona – jak zwykle, gdy przypomniała sobie o tym, że Gryfon ani myślał zaprosić ją na jakąkolwiek randkę - dawała się prowadzać w tę i z powrotem niczym obrażone dziecko. Nie wyciągnęła ust zza szalika, spod zmarszczonych brwi miażdżąc spojrzeniem to na wszędobylską Fanny, to na jakiegoś losowego człowieka, który śmiał się o nią otrzeć podczas przeciskania się do wejścia. Na pytanie Krukona zareagowała rozejrzeniem się dookoła, ale że ze swojej wysokości nie dostrzegała niczego więcej niż głów innych uczniów, dała sobie spokój. Zaraz zresztą zguba się znalazła, całkiem ucieszona, a Bowen ledwo powstrzymała się przed prychnięciem. W krzakach się całowali czy co? Piękne zwyczaje!
    Prawie podskakiwała w miejscu. Wiedziała, że zanim wejdą do środka, wszystkie najlepsze stoliki będą zajęte i zostaną tylko te przy głośnikach oraz, jak to Caelan słusznie zaznaczył, w okolicach toalety. Jej to zanadto nie przeszkadzało, bo nie zamierzała spędzić większej części imprezy, siedząc na krześle. Najpewniej będzie się tam zjawiała tylko wtedy, gdy odczuje wielkie pragnienie lub też nogi odmówią jej posłuszeństwa; poza tym miała zamiar bawić się najlepiej, jak mogła.
    Znalazłszy się znów w długiej, szerokiej kolejce, wspięła się na palce, żeby zobaczyć, jak dużo ludzi zostawili za sobą. Cóż, w porównaniu do tego, ile stało przed nimi… w dodatku wszyscy napierali na Tię tak, że ledwo mogła oddychać.
    – Idź – wydyszała i zaczęła popychać Krukona przed sobą, robiąc z niego pewnego rodzaju taran. Sama także by się jakoś przecisnęła pomiędzy ramionami podekscytowanych uczniów, lecz ciągnięcie za sobą mało poręcznego pakunku w postaci Abernathy’ego mogłoby się skończyć awanturą. Lepiej, gdy to on znajdował się na froncie. – Szybciej, szybciej, Caelan, bo się tutaj uduszę… zresztą weszło już tyle ludzi, że jak jeszcze chwilę poczekasz, to od toalety będą cię dzielić dwa kroki – jojczyła mu za uchem, gdy przeciskali się między oburzonymi ich zachowaniem uczniami. Gdzieś za sobą usłyszała po raz kolejny śmiech Finnigana – sprytny, szedł wytyczoną przez kolegę ścieżką, ciągnąc za rękę rudą towarzyszkę. Puchonka tylko przewróciła oczami, nagle zatrzymując swoją parę. Znajdowali się tuż przed wejściem, a ona musiałaby krzyczeć, żeby Abernathy ją usłyszał, zrezygnowała więc z jakiejkolwiek formy komunikacji prócz gestów.
    Już kilka chwil później znaleźli się w środku, a Tia poczuła się o wiele lepiej. Na szczęście organizatorzy pomyśleli o wszystkim: miejsca było mnóstwo (wnętrze magicznie powiększono), temperatura wydawała się idealna, zrezygnowano także z migających, denerwujących świateł na rzecz klimatycznych kul z lekko przyciemnionymi kolorami.
    Natychmiastowo zostali popchnięci w głąb lokalu, a Bowen dostrzegła w oddali pusty, okrągły stolik, przy którym z jednej strony stała kanapa w kształcie półksiężyca, a z drugiej – trzy krzesła. Nie czekając na nikogo, od razu udała się w tamtą stronę i dopiero gdy zajęła miejsce, zamachała do pozostawionego w tyle Caelana.
    Byle nie przyplątała się do nich Mayweather. Wszystkich zniesie, tylko nie ją.

    [ Hmm, muszę jakoś pchnąć ten wątek. Jak rozdrażnię Tię, to samo pójdzie ;D
    Miało zostać to z kotem, ale zobaczyłam je w czyichś powiązaniach, więc zmieniłam, żeby się nie dublowało. A tak poza tym, to masz jakieś zdjęcie Caelana? Kleję powiązania i by mi się przydało. ]

    OdpowiedzUsuń
  98. [Bardzo dziękuję za wypisanie błędów! Wszystko (chyba) już poprawione :) A co do kotów - masz rację, że mogą mieć jednego pupila. Próbowałam jakoś to rozwinąć/usprawiedliwić w "Więcej", chociaż w końcu postanowiłam jedynie napisać, że udaje jej się to zataić. Wiadomo, każdego można uciszyć, nawet koleżanki z dormitorium!
    Dziękuję za miłe przywitanie!]

    OdpowiedzUsuń
  99. [Hipsterskie? Chyba trochę pomyliłeś znaczenia. To zdjęcie ma bardziej wydźwięk artystyczny.]

    Lily Rose

    OdpowiedzUsuń
  100. [Cześć i czołem! Zazwyczaj nie lubię się upominać, ale minął miesiąc od naszego kontaktu i chciałam wiedzieć co z naszym wątkiem. ;)]

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  101. [Dobrze, nie ma problemu, rozumiem. W takim razie cierpliwie poczekam na odpowiedź. c:]

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  102. Tia odsunęła się trochę, gdy Caelan wraz z Finniganem oraz jego rudą towarzyszką zbliżali się do stolika, by mogli spokojnie zająć miejsca. Zniesmaczona widokiem dziewczyny siadającej Gryfonowi na kolanach – doprawdy, umówili się chyba po raz pierwszy, a gruchali jak dwa gołąbki z zespołem nadpobudliwości – odsunęła sobie nieco twardsze niż kanapa, ale za to stojące wystarczająco daleko od ptaszków krzesło i opadła na nie, wciąż gapiąc się z niezbyt piękną miną na Ellisa. Pewnie za tydzień zmieni już obiekt pożądania, a dzisiejsza partnerka z potańcówki odejdzie w zapomnienie na zawsze. Naiwna szprotka!
    Rozglądała się niecierpliwie, szukając wokół jakichś znajomych twarzy. Stolik naprzeciwko zajęli jacyś dwa lata młodsi Puchoni, których Tia kojarzyła z pokoju wspólnego, natomiast ten obok okazał się być gniazdem najgorszego sortu Gryfonów.
    Zmiażdżyła śmiałka wspominającego o Thomsonie morderczym spojrzeniem, ale już chwilę później mierzyła go w bardziej ciekawski sposób. Właściwie nie tylko plotkowano o Bowen – Bowen także plotkowała o innych. O ile dobrze pamiętała, ów chłopak pijący do jej niefortunnego zauroczenia, wysłał najładniejszej dziewczynie z dormitorium Tii czekoladki, których adresatka nieraz nie tknęła. Na twarzy Puchonki pojawił się grymas wyraźnie świadczący o tym, że dobrze wyczuwała zbliżający się tryumf.
    Spokojnie wyjęła z torebki czółenka, rzuciwszy jeszcze pobłażliwe spojrzenie Abernethy’emu. Naprawdę było go stać tylko na niepewne zaprzeczenie, w dodatku tak ciche? Zaśmiała się pod nosem; przecież Caelanowi nie brakowało wcale animuszu, mógł się trochę bardziej wysilić, stanąć w obronie honoru i jej, i swoim. Na szczęście Bowen nie brakowało ani gorącej krwi, ani też argumentów, więc nie przejęła się tym wcale.
    – Tak się składa, że Thomson może mnie pocałować w du… – Obejrzała się znowu na Krukona i odchrząknęła znacząco, kryjąc tym małe przekleństwo. Dzisiaj była damą na zabawie tanecznej, należało na chwilę porzucić wulgarność wiejskiej dziewki. – Hm, cóż… jestem bardzo smutna, że musiałam przyjść na imprezę z TAKIM Krukonem – mrugnęła z uśmiechem do siedzącego naprzeciwko niej piegusa, wyjątkowo zadowolona – ale na szczęście pocieszę się czekoladkami od ciebie, mój drogi. Mei ich nie tknęła, więc ktoś musiał je zjeść… przyślij jeszcze trochę, amancie, bo mi bardzo smakowały.
    Założyła na stopę drugi pantofelek, natomiast kozaki schowała do torebki. Ellis i jego partnerka… cóż, zajęli się sobą, ale towarzystwo zaczepnego Gryfona się niepewnie uśmiechało. Zapadła nieco niezręczna cisza; nikt nie wiedział, czy mógł zacząć chichotać, czy może milczeć z szacunku do odrzuconych zalotów kolegi. On sam trochę zbladł, a po chwili wysyczał gniewnie:
    – Nie masz u niego szans. – I usiadł na kanapie tyłem do Bowen, nie będąc w stanie wymyślić już nic złośliwego. Sama Puchonka wyglądała na niezmiernie uszczęśliwioną; prawie podskakiwała na krześle.
    – Przyniosę nam coś do picia – zapiała radośnie i nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź, zerwała się z siedziska. Tanecznym krokiem oddaliła się w stronę baru, po drodze jeszcze trzasnąwszy w czubek głowy Ellisa, który chyba za bardzo wczuł się w rolę gołąbka. Ten natychmiast oderwał się od rudej.
    – Co jej się stało? – zwrócił się do Caelana, trochę zaskoczony nagłym entuzjazmem Bowen. Ta za to ominęła zręcznie kilka stolików, przecisnęła się między ludźmi aż do baru, który znajdował się za rogiem i stanęła grzecznie w kolejce, obdarzywszy jakąś dziewczynę szerokim uśmiechem. Wpatrywała się w menu zawieszone za ekspedientką, próbując odczytać zdecydowanie za małe nazwy dziwnych napojów, gdy usłyszała gdzieś zza siebie:
    – Hej, Tia! – To była Mayweather. Co dawało jej prawo do przyjacielskiego odnoszenia się do Bowen? Nic, zupełnie nic. A najgorsze było to, że obok niej stał Thomson; chyba właśnie przerwali rozmowę. Skąd oni się znali? Z pokoju wspólnego? Na pewno tak, w końcu byli w tym samym domu. – Gdzie siedzisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała ochotę odpowiedzieć „Stoję, nie widzisz?”, ale trochę to zmodyfikowała:
      – Na razie stoję.
      Chłód w jej tonie był tak wyczuwalny, że uśmiech na twarzy Fanny momentalnie zbladł, ale Bowen nie udało się strącić Gryfonki z pantałyku. Zaraz też zaśmiała się, niby traktując odpowiedź Puchonki jak żart.
      – Gdzie jest twój stolik? – zmodyfikowała pytanie, wciąż bardzo radosna. A żeby w naturze została zachowana równowaga, z drugiej strony stała zirytowana, smutna i zmęczona rozmową Tia.
      – Prosto i w prawo – oświadczyła krótko, a następnie odwróciła się tyłem do Mayweather. Po co jej było wiedzieć, gdzie Bowen siedziała? Pewnie chodziło o Caelana, bo na pewno nie o nią samą.
      – Ona jest trochę dziwna, nie? – To był definitywnie Thomson. Mimo zgiełku i muzyki, Puchonka doskonale usłyszała tę wypowiedź, a nawet fragment tego, co powiedziała potem Fanny: „Caelan ją zaprosił”. Potem obydwoje ściszyli głos, a Bowen, nie zdążywszy rozszyfrować maczku w menu, wzięła cztery soki dyniowe, pamiętając także o Finniganie i jego partnerce.
      Postawiła szklanki na stoliku tak, że trochę ich zawartości się wylało. Siadła na krześle i z zaciętą miną zaczęła sączyć przez słomkę swój napój, w ogóle nie zwróciwszy uwagi na kałużę soku na stoliku. Ellis bezgłośnie poruszył ustami, układającymi się w słowa: „A teraz o co chodzi?”, ale na szczęście widział to chyba tylko Abernathy.

      [ Caelan w kapelusiku wygląda jak kochane chłopię, może to wstawię? <3 ]

      Usuń
  103. Tia potrafiła znieść wiele w towarzystwie, byle tylko wypaść dobrze w czyichś oczach. Nie zależało jej na Fanny, nie chodziło też o Ellisa ani Thomsona. Tym razem na celowniku znajdował się Caelan: skoro już wziął ją ze sobą na tę zabawę, nie mogła się źle zachowywać, bo pewnie zawiodłaby jego oczekiwania. Z pewnością przyzwyczaił się do jej specyficznego stylu bycia, ale chciała go zaskoczyć i trochę poskromić emocje, którym zwykle dawała nieograniczone pole do popisu; gdyby nie Mayweather, z pewnością by się jej to udało, jednak teraz już była nieźle poirytowana, a minę miała niezbyt ciekawą. W głowie dudniły jej słowa wypowiedziane przez Matta i nie potrafiła się ich pozbyć – chyba jedynym wyjściem z tej sytuacji było zastąpienie miotającego się w myślach zdania głośną muzyką albo jakimś komplementem. Na horyzoncie nie dostrzegła nikogo, kto mógłby spełnić drugi warunek, rozważała więc szybko udanie się na parkiet. Problem w tym, ze nikt nie wydawał się na tyle rozbawiony, by już teraz iść tańczyć, a samej nie uśmiechało się jej przeciskać przez taki tłum, by wylądować w jeszcze większym kłębowisku ludzi.
    Sączyła więc swój dyniowy sok przez zaciśniętą rurkę, patrząc uparcie na guzik koszuli Abernathy’ego. Po chwili przeniosła spojrzenie na jego brodę, próbując dostrzec piegi, ale były tam zdecydowanie słabiej zarysowane, niż na nosie, więc nie mogła się poświęcić ich uporczywemu zliczaniu. Zresztą, światło było dosyć kiepskie, więc zwyczajnie opuściła wzrok, akurat uchwyciwszy moment, w którym skrzat ekspresowo sprzątnął pomarańczową kałużę ze stolika. Caelanowi nie odpowiedziała w ogóle, chociaż doceniła jego próbę… rozweselenia? Cicho prychnęła tylko pod nosem, prawie tak, jakby się zaśmiała. Wszystko potoczyłoby się o wiele lepiej, gdyby nie przyszła Fanny, a wraz z nią kolejne wspomnienie o Thomsonie.
    Bowen nie miała już nawet siły jej zmierzyć gniewnym spojrzeniem. Znowu zamieniła się w smutne, beznamiętne warzywo, powoli sączące sok pomimo zaspokojonego pragnienia. Uważnie słuchała tego, co miała do powiedzenia Mayweather i… trochę się zakrztusiła. Odchrząknęła kilka razy, a na szczęście tylko na tym się skończyło; nie popatrzyła nawet na nikogo, udawszy, że nic się nie stało.
    Dopiero, gdy Gryfonka dobrodusznie się zaśmiała, Tia stwierdziła, że ma dość jej nienagannej dobroci. Musiała to zrównoważyć odpowiednią dawką złośliwości i nienawiści, a że tego nie brakowało jej w żadnej sytuacji, teraz też zdołała wycisnąć z siebie odrobinkę jadu.
    – Mam pewną teorię co do tego, dlaczego Matt nie ma pary. – Ożywiła się nagle, nieco wyprostowała i pociągnęła spory łyk przez słomkę. Wydawała się podekscytowana możliwością plotkowania razem z nimi. Zwróciła się do Fanny: - Chyba dlatego, że czasem nazywa ludzi dziwnymi. To może brzmieć… nieelegancko.
    Zamieszała w swojej szklance, jak gdyby nigdy nic nie powiedziała, a potem dokończyła picie soku. Odstawiła pustą szklankę na stolik, a już minutę później pojawił się jakiś inny skrzat, żeby wziąć ze sobą naczynie i zniknąć w tłumie uczniów. Ten się już trochę przerzedził, lecz wszyscy wciąż błądzili od stolika do stolika, próbując porozmawiać ze znajomymi porozsiewanymi po całym lokalu.
    Nagle, ni stąd, ni zowąd, za Bowen wyrosły dwie sylwetki, a na jej ramionach spoczęła para rąk. To Daniel – a może Curran? – opierał się na niej jak na pierwszej lepszej podpórce.
    – Co to za sztywne towarzystwo, Curranie? – zwrócił się oficjalnie jeden do drugiego i dopiero wtedy Tia zorientowała się, który jak się zwał. Mimo, że nie byli do siebie podobni, to i tak dziwnym trafem nie potrafiła ich rozróżnić, przyporządkować do odpowiedniego imienia.
    – Nie wiem, Danielu, ale chyba możemy ich rozweselić. Z dobroci naszych wielkich serc – odparł Curran, klepiąc się w wybrzuszenie na piersi, co Bowen zarejestrowała kątem oka. Chwilę potem obydwaj zasiedli przy stoliku – jeden tuż przy Puchonce, na ostatnim wolnym krześle, a drugi obok Caelana.
    [ Ale jest o wiele łagodniejszy, niż na tym w żółtej koszuli z dziwnym kołnierzykiem. Kochany :D ]

    OdpowiedzUsuń
  104. Kiedy już się wyswobodziła spod napierających na nią ramion jednego z kolegów Caelana, trochę się rozluźniła i przestała wyginać jak siódmy paragraf w rozpaczliwych próbach pozbycia się natręta ze swojego karku. Z nieco naburmuszoną miną dała oprawcy lekkiego kuksańca, a potem wymruczała coś do siebie o masażu, miarowo zaciskając dłoń na sztywnej szyi. Daniel – bo to on właśnie śmiał dotykać panienki Bowen – nie zwrócił na to większej uwagi, tylko pogłaskał trochę urażone żebra i zaczepnie trącił Puchonkę łokciem.
    Słuchała uważnie Currana, uniósłszy brwi do góry. Nie była przyzwyczajona do ich wyskoków, bo, jak już wcześniej wspomniano, raczej przylgnęła do Abernathy’ego, spokojnego i statecznego, a jego kolegów, rozgadanych i rozpieranych energią, raczej unikała. Dlatego też teraz była chyba najbardziej zszokowana z całego towarzystwa, oczywiście pominąwszy Lisę; ta chyba trochę mocniej się zdziwiła, ale śmiała się w rytmie wyznaczanym przez chichot Ellisa, więc Bowen trudno było stwierdzić, co tak naprawdę tej dziewczynie chodziło po głowie. Zresztą, Puchonka niespecjalnie rozumiała, dlaczego tych dwoje w ogóle się umówiło: nie wyglądało na to, jakby mieli o czym rozmawiać, od czasu do czasu zamienili tylko słówko lub rudowłosa opowiadała jakąś pseudośmieszną historię Finniganowi. Chyba po prostu wiedzieli, że nie znajdą nikogo lepszego od siebie na potańcówkę… w końcu za wiele dyskutować nie musieli – wystarczyło, że „dogadają” się na parkiecie.
    Poruszyła się niespokojnie, widząc, ile Curran i Daniel nalewają wszystkim do szklanek. Sama postanowiła być całkowicie trzeźwa, bo z pewnością zbyt bałaby się kontroli przy wejściu do zamku, która mogła nastąpić. Zresztą po alkoholu była niebezpiecznie gadatliwa, energiczna, a później zasypiała gdzieś w kącie, nie dając się dobudzić i okrutnie marudząc. Jeśli chciało się z niej wydobyć najgłębsze sekrety – działała tylko Ognista Whiskey albo świetne przekupstwo.
    Miała nadzieję, że Abernathy nie przesadzi z alkoholem, bo nie uśmiechało jej się go trzymać w pionie. Chociaż… jakiś ułamek promili we krwi by mu nie zaszkodził, prawda? Może by się trochę rozpogodził, trochę częściej śmiał z żartów Tii, a także rozluźnił rysy twarzy, bo Bowen wydawało się czasem, że te zastygły w jednej pozycji na wieki (w porównaniu do jej mimiki Caelan wyglądał jak ledwie ożywiona mumia).
    Pokręciła przecząco głową, lekko się uśmiechnąwszy.
    - Jestem nieznośna po alkoholu. – Wzruszyła ramionami, jak gdyby chciała powiedzieć „Nie chcę robi ci kłopotu, jestem dobrą towarzyszką”. Oczywiście nie powstrzymała się przed złośliwościami, ale jak do tej pory oceniała swój wypad na potańcówkę za całkiem dobry. Udało jej się speszyć Fanny, zgasić jakiegoś znajomego Thomsona… tyle sukcesów! – Może potem ci trochę pomogę.
    Wyprostowała się trochę (miała kompleks ciągłego garbu – wydawało jej się, że nieustannie była skrzywiona), a potem poprawiła sukienkę, spojrzawszy jeszcze krótko na każdą twarz przy stoliku. Potem znowu odwróciła się do Abernathy’ego, słysząc jego pytanie.
    - Jest całkiem w porządku – odpowiedziała, przyglądając mu się badawczo. Prezentował się tak, jak zwykle: dosyć niewzruszony, może tylko trochę mniej sztywny, niż zazwyczaj. – Lubię. Dużo jej ostatnio słyszę.
    Nie była najlepsza w ułatwianiu spraw, więc w ogóle nie pomyślała nawet o tym, że Abernathy zapragnął znaleźć się na parkiecie. W końcu wspominał, że nie przepadał za tańczeniem, więc nie naciskała na niego i nie ciągnęła w dziki tłum. Patrzyła tylko tęsknie za oddalającym się Finniganem, lekko westchnąwszy.

    [ Ja myślę, że ktoś z piątoklasistów mógłby się spić i wszcząć tę bójkę. Później każdy musiałby przejść kontrolę, czy coś pił albo wniósł, więc całe towarzystwo - prócz Fanny... - byłoby w jakiś sposób ukarane. Któreś z nich może też oberwać albo się włączyć do bijatyki. W sumie to wprowadzaj tu co chcesz, mi najlepsze pomysły przychodzą do głowy na bieżąco. :D Staruszki też są niezłe, ale może nie grupowo, tylko jedna. Weszłaby z zamiarem zamordowania młodzieży, a skończyłaby noszona na rękach pod sceną. :DD ]

    OdpowiedzUsuń
  105. [Lubię wesołe panienki z pazurkiem, więc stąd to urozmaicenie :D Poza tym, to nie tak, że denerwuje się z byle powodu i bije każdego, bardzo rzadko staje się takim małym agresorem, zazwyczaj stara się poprzestawać na groźbach :) To co, zabieramy się za wątek! Jak podrzucisz jakiś pomysł, postaram się ładnie zacząć, o. A jak nic nie masz to ja ruszę swoją mózgownicą i może rzucę czymś ciekawym, a ty w zamian za to zaczniesz :D]

    Fanny

    OdpowiedzUsuń
  106. Chciałaby się nie zarumienić w tej chwili. Kosmetyk na twarzy nie powstrzymał takiej ilości zawstydzenia, więc twarz Bowen przybrała kolor dojrzałego pomidora, a ona sama patrzyła wszędzie, tylko nie na Caelana. Zajęło jej kilkanaście sekund, zanim zdołała się doprowadzić do porządku, odchrząknęła i wydukała bardzo nieśmiałe „Tak”, które zaraz poprawiła głośniejszym, pewniejszym „Pewnie”. Uwielbiała być na coś przygotowana i nie znosiła, gdy cokolwiek układało się niezgodnie z jej planami, bo wtedy kompletnie traciła – i tak już wątłe – poczucie kontroli. Spodziewała się, że sama będzie musiała wbić się jakoś w tłum tańczących, może w kółko Puchonów w jej wieku… jeszcze się nad tym zastanawiała. Natomiast Abernathy wstrzelił się w jej uporządkowany świat dosyć miłą, ale jednocześnie destrukcyjną niespodzianką, nie mogła więc zareagować typową złośliwością.
    Postarała się o elastyczność i bardzo szybko ułożyła sobie w głowie nowy obraz sytuacji, lecz równie prędko pojawił się przed nią kolejny problem – nie była pewna, jak poradzi sobie w czyichkolwiek objęciach, a już na pewno nie w objęciach człowieka-zagadki. Uciekała przed powitalnymi całuskami koleżanek, nie lubiła być przytulana w chwilach smutku, a stanie w tłumie, dotykającym ją natarczywie, było dla niej wielkim cierpieniem. Nie pomyślała o tym wcześniej, lecz postanowiła podjąć wyzwanie, może się też trochę przełamać.
    Na szczęście Caelan nie dał jej się długo zamartwiać, bo zaraz dołożył do pieca wstydu jeszcze łopatę węgla, wspomniawszy o komplemencie. Dopóki się nie uśmiechnął, Tia musiała mieć naprawdę niesamowitą minę: była tak zdezorientowana, że aż bliska płaczu, ale szybko się zreflektowała.
    – Kto by pomyślał, że jesteś taki łasy na komplementy – zwinęła na moment usta w dziubek, ale moment później z niego zrezygnowała i zaśmiała się. Wyszło jej trochę nerwowo, bo była zestresowana nową sytuacją, obecnością Fanny, słowami Thomsona, a także przykrymi docinkami jego kolegów. Ich opinia nie mogła wziąć się z niczego, więc Bowen dzisiaj myślała o sobie jako dziwnej. – Wspomniałam już, że podoba mi się twoja koszula, no i, hm… naprawdę dobrze w niej wyglądasz. Jej kolor podkreśla, eee… oczy. Ale najlepiej jest teraz, ooo, jak się trochę uśmiechasz, no, tak… hm…
    Jakimś cudem stłumiła kolejną falę pąsu, plując sobie teraz w brodę, że nie wymknęła się z kłopotliwej sytuacji jakąś złośliwością, tylko pragnęła nadrobić rozbudowanym pochlebstwem swoje niedociągnięcia. Wstała z krzesła, trochę chwiejnie, bo kolana miała jak z waty; Abernathy wyciągnął ją – pewnie nieopatrznie – ze strefy komfortu i wcale nie zachowywała się tak, jak powinna. Im bardziej myślała, jak się rozluźnić, tym bardziej rozluźniały jej się, ale nogi, które były coraz mniej posłuszne. Stanie naprzeciwko Krukona było nie lada wysiłkiem w tej sytuacji.
    Potem jednak nastąpił przełom i Tia mogła już wrócić do normalności, bo oto Caelan zafundował jej mały prztyczek w nos.
    – Jesteś wstrętny czasem! – skarciła go, kłując krótko palcem w żebro. Chciała zachować się jak groźna Puchonka, ale uśmiech gościł na jej ustach. – Prawię ci komplementy, a ty mi się tak odwdzięczasz! Tego świat nie widział!
    Nie było jej stać na nic bardziej wykwintnego, więc oburzyła się tylko. Nie potrzebowała Ognistej Whiskey, żeby świat zatańczył jej przed oczami: dla Bowen połączenie zastrzyku niewygody i wstydu oraz łobuzerskiego uśmiechu Abernathy’ego było dostatecznie narkotyzującą mieszanką. Mógł się z niej naśmiewać do woli, byle tylko czasem rozjaśnił tę poważną twarz!
    Ożywiła się znacznie, a endorfiny wyniosły ją na szczyty dobrego humoru, więc bez wahania pociągnęła Krukona w stronę parkietu. Nie zaszczyciła nawet jednym spojrzeniem Fanny, w ogóle nieważnej w tej chwili. Obejrzała się za to przez ramię, by skontrolować, czy Caelan dalej się uśmiechał; niestety, wyciągał szyję, by zobaczyć coś, czego Bowen nie dostrzegła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatrzymała się nagle, a potem puściła chłopaka i cofnęła się kilka kroków. Wcześniej nie umknęło jej, że Abernathy ciągle zerkał na coś nad jej ramieniem, lecz szybko przestawał, więc uznała to za zbieg okoliczności. Teraz wiedziała jednak, że wcale tak nie było: oto przed nią stała Lucy, a tuż obok jej partner, teraz obejmujący ją w talii.
      Bowen spojrzała z wyrzutem na Krukona.
      – Słuchaj uważnie, starszy bracie – zaczęła, gdy już podeszła i położyła mu ręce na przedramionach. – Jak chcesz go sprać, to ci chętnie pomogę, ale nie teraz. Teraz jesteś tu dla mnie i dla nich. – Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku; chodziło jej o Fanny, Currana i całą resztę. – I dla siebie, oczywiście, bo ty przede wszystkim masz się dobrze bawić. Lucy wygląda na zadowoloną, a ty ją kontroluj, jasne, taka twoja rola, ale ten chłopak jej naprawdę w tej chwili nic złego nie robi, tak? Dobra, to zabrzmiało, jakbyś miał to po mnie powtórzyć, ale nie musisz… – zaplątała się we własne rady. – W każdym razie chodziło mi o to, że wymagam bezwzględnej uwagi, wziąłeś mnie na potańcówkę, a teraz na parkiet, więc musisz sobie z tym radzić i mnie cały czas zabawiać!
      Prawie tupnęła nóżką jak księżniczka pierwszej wody, jednocześnie puszczając Abernathy’ego. O ile podczas swojego krótkiego monologu spoważniała, tak teraz znowu się uśmiechnęła. Nie chciała odpowiedzi, bo potańcówka to nie najlepsze miejsce na rozmowy o zazdrości starszego brata. Caelan mógł być pewien, że Bowen powróci w niedługim czasie do tego tematu; o wiele łatwiej było pytać mówić o tym, niż pytać o kobietę ze zdjęcia.
      Ruszyła ponownie w stronę parkietu, przechodząc zręcznie między parami i szukając kawałka wolnego miejsca. Podrygiwała przy tym w takt tłustego rytmu, a gdy udało jej się już gdzieś wcisnąć, całkiem śmiało zaczęła poruszać ciałem, czekając, aż Krukon do niej dołączy.

      [ Jestem inspiracją? Yay ;P
      Już się pogodziłam z tym, że ciężko zmieścić mi się z Tią w jednym komentarzu, za dużo przeżywa. Ale może kiedyś przestanę wysyłać takie przytłaczające odpisy... D: ]

      Usuń
  107. [A jakoś tak wyszło, chociaż spostrzeżenia trafne. :D Dzięki!]

    OdpowiedzUsuń
  108. [Hmm, podoba mi się ten pomysł :D Także wyczekuj rozpoczęcia, które niedługo powinno się pojawić :)]

    Fanny

    OdpowiedzUsuń
  109. W odpowiedzi na jego wygłoszone poważnym tonem zdanie uśmiechnęła się tylko półgębkiem i przykucnęła, by podnieść leżącą na posadzce torbę, która najwyraźniej w którymś momencie musiała spaść z oparcia krzesła, na którym była zawieszona. Valancy nie była wcale taka pewna, czy rzeczywiście Caelan mógłby w każdym momencie bezproblemowo ją odnaleźć, ale swoich wątpliwości nie wyraziła na głos. Miał niewątpliwą rację – byli uczniami tego samego domu, a w związku z tym dzielili Pokój Wspólny, co wydawało się sporym ułatwieniem przy ewentualnym poszukiwaniu siebie. Inna sprawa, że Valancy w salonie Krukonów nie przebywała wcale tak często, nierzadko nad wygodne fotele przedkładając szwendanie się po zamczysku i jego terenach zewnętrznych. Jednak rozwijanie tego tematu uznała za bezcelowe – to nie była pora na martwienie się takimi błahostkami, o ile kiedykolwiek taka mogłaby nadejść.

    Powstawszy, zajęła się otrzepywaniem torby i dopiero po chwili zastanowiła się, dlaczego właściwie robi to jedynie przy pomocy dłoni, zamiast użyć różdżki. W czasie, gdy poprawiała przeoczenie, ktoś zapukał do drzwi i, nie czekając na pozwolenie, wkroczył do klasy. Valancy odruchowo odwróciła głowę, by spojrzeć na przybysza. Jakiś prefekt z roku niżej, chłopak, którego znała jedynie z widzenia i to tylko z powodu odznaki przyczepionej do piersi – w innym przypadku nawet nie zwróciłaby na niego uwagi. Jednak niektóre osoby, chcąc czy nie chcąc, musiało się przynajmniej kojarzyć.

    Valancy nigdy nie marzyła o odznace prefekta. I całe szczęście, bo gdyby piastowanie tej funkcji leżało w zakresie jej pragnień, musiałaby się srodze zawieść. Może Hogwart nie był placówką słynącą ze znakomitych pedagogów, ale nawet niekompetencja nauczycieli i dyrekcji tej szkoły nie sięgała tak daleko, by ktokolwiek stwierdził, że Edgeworth byłaby świetnym wyborem. Co prawda, nie byłaby najgorszym – istniało wielu uczniów, którzy z tego typu odpowiedzialnością radziliby (czy właściwie – nie radzili) sobie jeszcze gorzej niż Valancy. Ale istniało też grono uczniów, którzy mieli cechy odpowiednie do wejście w tę rolę, więc dobrze się stało, że to spośród nich wybierano prefektów.

    Przynajmniej Valancy miała nadzieję, że to spośród nich wybierano prefektów, ale pewności nie miała, bo z żadnym z nich nie utrzymywała bliższych kontaktów, więc niewiele mogła powiedzieć o charakterze tych uczniów. Z drugiej strony, wiedziała przecież, że dyrekcja żdążyła już w tym zakresie popełniła jakieś błędy. Podarowanie Caelanowi odznaki z pewnością było jednym z nich, skoro po jakimś czasie zdegradowano chłopaka z powrotem do zwykłego szaraka. Valancy przelotnie zastanowiła się, czy aktualny sąsiad z ławki trochę tęskni za utraconym stanowiskiem.

    Po tym, co zrobił, gdy profesor ogłosił, że musi wyjść, więc zajęcia skończą się wcześniej, można było pomyśleć, że tak – trochę tęsknił. Spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem, ale szybko przeniosła wzrok na pewnego Ślizgona, który prychnął z irytacją. Chyba eliksir mu nie wyszedł, więc ucieszył się, że profesor zakończył lekcje wcześniej, nie sprawdziwszy wywarów. Radość ucznia Slytherinu została zakłócona pytaniem Caelana, ale odpowiedź nauczyciela przywróciła mu pogodę ducha. Cóż za dramatyczne wahania nastrojów – od dzikiego szczęścia przez chęć mordu do osiągnięcia równowagi emocjonalnej. A to wszystko w czasie zwykłej lekcji eliksirów!

    Valancy nie miała takich problemów. Jej wywar zapewne nie był idealny, ale również nie najgorszy. Postanowiła zostawić go do oceny. Co jej szkodziło? Trochę się napracowała, więc nie miała ochoty, by wszystko to poszło na marne. Tym bardziej, że cokolwiek by nie dostało, niewiele by to zmieniło. Była (niebezpodstawnie) przekonana, że do egzaminów końcowych zostanie dopuszczona, a ostatecznie istotny był tylko wynik owutemów. Powędrowała więc po fiolkę, do której później przelała część eliksiru, a kociołek opróżniła i wyczyściła szybkim zaklęciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądziła, że wraz z zajęciami zakończyła się sprawa ślimaka – przynajmniej na ten dzień – ale kiedy już szykowała się do wyjścia, Caelan niespodziewanie się odezwał.

      – Szybko zmieniłeś zdanie – odpowiedziała lekko i delikatnie pokręciła głową. – Mam jako przynęta stać w miejscu i czekać na ślimaka, a ty zajmiesz się resztą?

      Różdżkę wrzuciła do torby, którą przewiesiła sobie przez ramię, a następnie rozpuściła wcześniej związane tylko na czas eliksirów włosy.

      – Na dzisiejsze popołudnie… mogę nie mieć żadnych planów. I wolałabym, żeby to jak najszybciej wyparowało.

      Valancy Edgeworth

      Usuń
  110. [Też mi to zawsze przeszkadzało! Cieszę się, że Roxanne się podoba :)
    Jakby były pomysły na wątek i powiązanie, to jestem chętna, bo szczerze mówiąc, mi samej nic do głowy nie przychodzi niestety. :(]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  111. Tia nie wymagała od Caelana cudów. Brała wszystko, co jej tylko mógł zaoferować, ale nie chciała niczego więcej, bo nie zwykła grymasić, jeśli chodziło o relacje międzyludzkie. Była zachłanna, to prawda, lecz nigdy nie naciskała, nauczona doświadczeniem z Thomsonem. Dosyć szybko zaczynało jej zależeć, jeśli tylko ktoś okazywał jej trochę cierpliwości i wyrozumiałości, a Abernathy w tym właśnie się specjalizował; gdyby teraz nagle się od niej odwrócił, chyba byłaby w gorszym stanie, niż po całej aferze ze swoim ulubionym Gryfonem. Dlatego też starała się, jak mogła, żeby go nie urazić i żeby zachowywać się dobrze, czyli nie wpadać w histerię i poświęcać chłopakowi maksimum uwagi. Gdyby czasem żałował wyjścia na potańcówkę właśnie z nią, to byłaby trzecia największa społeczna porażka w jej życiu, a to już całkiem sporo nieprzyjemności, jak na okres marnych kilku miesięcy. W końcu było tyle innych dziewcząt, z którymi mógłby wybrać się na tę imprezę… ewentualnie zamiast tańczenia wybrać włóczenie się po Hogsmeade z kolegami, o ile ci wyraziliby chęć zrezygnowania z łatwego imprezowego podrywu.
    Całkiem nieźle unikała ciosów Finnigana, będąc rozbawioną coraz bardziej z każdym zerknięciem na niego i jego rudowłosą partnerkę. Sama nie wierzgała grzywą jak tytułowy mustang z Dzikiej Doliny, a do tańca potrzebowała o wiele mniej miejsca, niż Lisa, dlatego też nikogo nie dotykała ani też nie rzucała się specjalnie w oczy. Kiwała się w rytm niezbyt odkrywczymi, ale za to nawet zgrabnymi ruchami, podśpiewując pod nosem niektóre fragmenty piosenki, które akurat znała. Trochę unikała wzroku Caelana, przynajmniej do momentu, gdy widziała jego spięcie; zresztą, sama się nakręcała się tak z tym swoim dobrym sprawowaniem, że wstydziła się go coraz bardziej i coraz bardziej ją peszył, co skutkowało w błądzeniu spojrzeniem po tłumie i trochę mniej luźnych reakcjach. Gdy jednak poczuła, że Abernathy już przyzwyczaił się do nowego otoczenia poza swoją strefą komfortu, przybyła do niej dziwna pewność siebie. Potem już tylko uśmiechała się do Krukona, najwidoczniej całkiem nieźle się bawiąc.
    Tak zatraciła się w tym wszystkim, że nie zauważyła nadciągającego zagrożenia i nie zdążyła się uchylić przed groźnym atakiem dziewcząt na szpilkach; otworzyła usta, żeby powiedzieć coś do Caelana o tym, że chyba zaczynało mu się tutaj podobać, gdy ktoś popchnął ją do przodu. Zrobiła duży krok i, olaboga, wpadła wprost na chłopaka przed nią, zbyt zszokowana, żeby się zawstydzić. Mało tego, położyła mu dłoń na ramieniu, a potem zaczęła się znowu kołysać w tempie spokojniejszej melodii, starając się zachęcić tym partnera do podążenia jej śladem. Zwiększyła tylko dystans między sobą a Krukonem, żeby nie przytulać się za bardzo.
    — Nie wyglądasz już na takiego, który miałby się stąd szybko uciekać — oświadczyła pewnie. Znacznie się ośmieliła, więc broda powędrowała do góry, oczy się zaświeciły, natomiast policzki zaróżowiły z przyjemnego gorąca, a nie od fali onieśmielenia. Być może tak skutkowało wyjście Bowen na parkiet: w tańcu czuła się dziwnie podbudowana, jakby… atrakcyjniejsza dla otoczenia? — Wyglądasz na takiego, który zarzekał się, że nie lubi tańczyć, a teraz walczy o tytuł króla parkietu. Dobra, może tylko księcia, bo Ellis jest od ciebie lepszy — trajkotała w najlepsze i teraz, choć pewnie bardzo by się za to obraziła, przypominała bardziej Fanny, niż samą siebie. Na szczęście szybko wróciła do normalnego tonu: — Przeklęte Gryfonki, chodzą na tych pokracznych szczudłach i przewracają się jak domino, jedna za drugą, a potem narzekają na odciski… doprawdy, wcale nie wyglądają ładniej dzięki szpilkom.
    Obejrzała się na owe panny, które to wcześniej spowodowały małe zamieszanie w jej świecie, taksowała przez chwilę każdą z osobna, przestając zajmować się Caelanem. Szybko jednak do niego powróciła i od razu na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech; od dawna nie była w tak dobrym nastroju. Aż się skarciła w duchu, odrobinę spoważniała i odchrząknęła, chociaż pewnie nie było tego słychać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ostatnio w kawiarni… no, na naszej „randce” — zaczęła powoli, wciąż zastanawiając się, czy aby na pewno to był dobry moment na poruszanie tematu, który jej ciążył od momentu, gdy zobaczyła zdjęcie wypadające z portfela Abernathy’ego. — Kiedy płaciłeś za nasze przepyszne herbaty…
      Nie zdążyła dokończyć, bo tym razem w tłumie porządnie się zakotłowało. Nie była to bynajmniej wina panien w za wysokich obcasach, ale grupki chłopców, najwyraźniej przytłoczonych atmosferą potańcówki; chyba nie potrafili powstrzymać w sobie emocji, dlatego też teraz tuż obok Bowen i Abernathy’ego zrobił się niezły raban. Tia wyjrzała zza ramienia Caelana, a gdy zobaczyła, że kilku z nich zbliżało się w ich stronę, w amoku wymachując rękami, na oślep bijąc siebie oraz innych, udało jej się tylko ukryć za Krukonem. Tym razem to on został popchnięty, a Bowen poczuła, jak nadepnął jej na stopę akurat w momencie, gdy ona chciała podnieść tę nogę i cofnąć się o krok, co poskutkowało wielkim upadkiem. Zajęczała cicho z podłogi, zaczynając się w miarę szybko stawiać do pionu; masowała tył głowy, którym uderzyła w twarde kolano jakiegoś chłopaka za nią. Z dołu dostrzegła Finnigana, oburzonego zachowaniem jakiegoś bruneta, co śmiał trącić Lisę i wymachującego dziwnie pięściami.

      [ Bagażu emocjonalnego się nie pozbędę, chociaż teraz Tia jest... na fali, bo nie ma Fanny, nie ma Thomsona, jest super :D Mogę tylko skrócić. ]

      Usuń
  112. [A ja za to musiałam się odrobinę napocić, żeby zrozumieć, kim jesteś. :D Hm, może to po prostu przez mój stary nick tak szybko mnie rozpoznałaś?! Jestem taka leniwa, że sama piszę krótkie karty i kiedy ktoś ma o wiele dłuższą, czytam na raty. :D]

    Pulcheria

    OdpowiedzUsuń
  113. [Kiedyś się postaram pozostać anonimowa i rozpoznasz mnie po jakiś setnym komentarzu w wątku, hue hue. Nie, sądzę, że zaatakowała ją jakaś roślinka z nieznośnie dzikimi pnączami, może to była nawet wierzba? Ewentualnie pobiła ją koleżanka, kiedy zabrudziła jej zeszyt błotem, młodzież jest teraz nerwowa.
    Brzydki ten patronus ci powiem. Masz ochotę na jakieś powiązanie, czy nie chcesz mu brudzić rączek? :D]

    OdpowiedzUsuń
  114. [Lepiej późno niż wcale :D Można nazwać to patologią, chociaż miłości tam nie brakowało - właściwie wszystko było jak u przeciętnych Nowaków, oprócz możliwości wrócenia do domu ojca z kulką w piersi, jego całkowitego zaginięcia, lub zastukania do drzwi funkcjonariuszy prawa. Ale w końcu każda rodzina ma swoje małe wariacje :D.
    Malarz piegusek mnie urzekł. Świetna karta. Jeśli sypniesz jakimś pomysłem na wątek, to bardzo chętnie się skuszę ;).]

    judy

    OdpowiedzUsuń
  115. [Zabawiłam się w Sherlocka, zrobiłam małe śledztwo i wszystko okazało się jasne. :D I hej, powinnaś mnie pochwalić, bo zrobiłam kogoś z Gryffindoru, a nie jak zwykle brzydkiego Ślizga.
    O, pewnie, pasuje, bo Pulchi (brzydkie to!) przeprowadziła się z Francji, kiedy miała pięć lat. Ojciec przekonał jej matkę, że w tym klimacie, przy pomocy magii, też da radę wyhodować ładne kwiatki. :D A skoro i ojciec Caelana jest magiczny, mogli się znać już wcześniej i wpadaliby do nich na obiadki. Mogli się wspólnie bawić miotełkami, a potem też obrzucać kamyczkami, co tam preferują małe dzieci, nie znam się. Znajomość trwałaby aż do pierwszych lat szkolnych, ale w pewnym momencie, skoro on tak bardzo boi się stagnacji, mógł zrozumieć, że Ogden jest bardzo nudna (czytaj: nieśmiała) i porzucić ją dla ciekawszych osobistości, które złoszczą się w bardziej spektakularny sposób </3.]

    OdpowiedzUsuń
  116. [Nawet się zastanawiałam, czy nie zrobić z Baldwina młodego dostojnika po szkole, ale to może kiedy indziej. :D
    Podoba mi się twój tok myślenia. Zróbmy tak, że sklecę coś z tego, co mi napisałaś i zacznę nam wątek jakoś po weekendzie. Może być? :D]

    OdpowiedzUsuń
  117. Zakręciło jej się trochę w głowie, chociaż uderzenie o kolano nie bolało wcale tak bardzo, jak upadnięcie na kość ogonową. Puszczała cichą wiązankę pod adresem Gryfonek na obcasach oraz niewyżytych piątoklasistów, a także tych, którzy śmieli sprzedać nieletnim uczniom zbyt duże ilości Ognistej Whiskey. Na szczęście muzyka była głośna, więc nikt tego nie usłyszał, zresztą Bowen przestała rzucać mięsem, kiedy zobaczyła, jak Caelan kuca obok niej. Trochę się wyprostowała, a potem pokazała mu, że wszystko było u niej w porządku i pozwoliła pomóc sobie wstać, rozmasowując dolny odcinek kręgosłupa. Poprawiła tylko upięcie nad karkiem, kiedy on spoglądał, czy aby na pewno nic poważnego się nie stało, jakby teraz wygląd był najważniejszy. Najadła się dzisiaj już trochę wstydu, spotkało ją kilka nieprzyjemności, więc nie mogła sobie pozwolić na złą prezencję – jeszcze za to by jej się oberwało, a nie po to wystroiła się w sukienkę i ujarzmiła włosy, żeby teraz pozwolić to zniszczyć jakimś mało myślącym piątoklasistom.
    Obserwowała, co działo się na parkiecie; muzyka ucichła, a wokół walczących chłopców pojawiło się kilku prefektów, którzy próbowali rozdzielić krzątaninę. Gapiów było sporo, ale część tańczących rozeszła się do swoich stolików, przewracając po drodze oczami geście zniecierpliwienia. Najpewniej potańcówka skończy się wcześniej, niż w planie, co miało być karą dla wszystkich uczniów za bójkę wywołaną przez kilku poniesionych hormonami piętnastolatków.
    Otrząsnęła się dopiero wtedy, gdy ta prefekt, która przyszła na zabawę z Danielem, oberwała łokciem prosto w nos, a z tego puściła się krew. Natychmiast podeszło do niej kilka osób, żeby pomóc, więc kocioł zrobił się jeszcze większy; Tia stwierdziła, że propozycja Caelana dotycząca powrotu do stolika była nader rozważna.
    Zaczęła się śmiać, kiedy tak kręcił głową i cmokał z niedowierzaniem jak starszy pan w autobusie, któremu nie ustąpiono miejsca.
    — Nic mi nie jest, nie przejmuj się… — odpowiedziała, otrzepawszy jeszcze trochę tył sukienki, by materiał ładniej się ułożył. Nie lubiła robić z siebie ofiary, a chociaż wcześniej kazała się zabawiać jak księżniczka i trochę ją zgrywała, to w sytuacjach podobnych do tej radziła sobie doskonale sama. Trochę poboli, a potem przestanie, więc nie robiła z igły wideł, nie użalała się, jak to bardzo potłukła sobie główkę, jak to robiły niektóre panny w celu uzyskania od swoich partnerów czułego współczucia. Była zdziwiona nagłym zainteresowaniem Krukona, ale przyjęła to za dobrą monetę i zrobiło jej się wyjątkowo miło; zapewniła go jeszcze: — Trochę mnie sponiewierali, ale dobrze się czuję, dziękuję.
    Także zauważyła umykającego z miejsca zdarzenia Daniela i do głowy wpadł jej pomysł, który, jak przewidywała, nie powinien wydać się Caelanowi najgorszy. Nie chciała mówić o nim za głośno, więc pociągnęła Abernathy’ego za łokieć, żeby się pochylił w jej stronę. Zbudowała tym trochę nastrój tajemniczości, więc jej propozycja miała zabrzmieć jeszcze bardziej kusząco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możemy iść do stolika — zgodziła się, ale wyraźnie słychać było, że ma do powiedzenia coś jeszcze. Odwróciła trochę głowę, żeby oprócz ucha chłopaka widzieć jeszcze kawałek jego profilu i reakcję. — Ale możemy też zostawić tę dzisiejszą młodzież i wymknąć się z knajpy, bo nie zanosi się na to, żeby szybko rozwiązali ten konflikt. — Wskazała na rojowisko na środku. Chłopaków już rozdzielono, ale z pewnością nie uspokojono, bo szarpali się jak tygrysy w klatkach. — Zresztą, to wszystko jest o wiele mniej… znośne, niż myślałam i bez szklanki whiskey na pewno nie mogłabym tu zostać, a nauczyciele zaraz zaczną węszyć. Jeśli już mam za coś dostać szlaban, to za włóczenie się po Hogsmeade, a nie za picie na kiepskiej imprezie szkolnej…
      Odsunęła go, ale nie puściła łokcia; powoli ciągnęła chłopaka w stronę stolika, bo tak czy siak tam się mieli udać. Właściwie samym wyglądem rzucała mu wyzwanie: oczy rozbłysły jeszcze bardziej, niż wcześniej i w zupełnie inny sposób, a wyprostowana sylwetka świadczyła o buńczucznej postawie. Abernathy nie wyglądał na kogoś, kto mógłby przystać na podobną propozycję, ale Bowen była niemalże pewna, że prócz zrównoważonego, zatroskanego o nią chłopaka istniał jeszcze ten, który z pewnością podniesie rzuconą przez nią rękawicę. Poza tym… mogłaby wykorzystać tę okazję do skończenia wypowiedzi, którą zaczęła w najmniej odpowiednim momencie.
      Na kanapie dojrzała Fanny z jakąś koleżanką, a naprzeciwko, na krześle, siedział Curran; zaraz podszedł do niego Daniel i zaczął coś mówić na ucho, po czym obydwaj się gdzieś ulotnili, nawet nie zauważywszy zbliżającego się Caelana.

      Usuń
    2. [ Tak mi się dzisiaj jeszcze przypomniało - chciałabym popchnąć ten watek jakoś do przodu, bo nie lubię za długo przerabiać jednego... wcześniejszy mnie trochę mniej męczył, bo szybciej go skończyłyśmy. ;x Dałoby się jakoś to zrobić? ]

      Usuń
  118. [Dziękuję za wyrażenie opinii pod kartą Julie. Jest to postać z wolnych i autorka chciała, by była właśnie w takim typie. Poza tym, nie jestem w stanie zadowolić wszystkich.]
    Julie Laven

    OdpowiedzUsuń
  119. [Naprawdę? To czemu nie wzięłaś?! Calean byłby taki śliczny :D
    Cześć! Fakt, Krukoni fajni są, nigdy ich za dużo ;)
    Hmm, wątek, wąteczek, wątunio może?]

    Tatiana

    OdpowiedzUsuń
  120. [Śmierć by go raczej nie czekała, ale Tatia pewnie by się trochę zdenerwowała i na niego nakrzyczała. Albo w sumie mogłaby się też trochę rozpłakać ze zdenerwowania :D Zobaczymy. Zacznę niedługo :)]

    Tatiana

    OdpowiedzUsuń
  121. [Nie ma problemu, wszystko rozumiem i wybaczam! ;)]

    Jemma usłyszała jego wołanie, ale szczerze mówiąc, nie przejęła się faktem, iż pani prefekt nie wypadało tak biegać po korytarzach. Wielu rzeczy nie wypadało jej robić i nigdy ich nie robiła, a czasem każdy ptaszek pozamykany w klatce własnych ograniczeń, musiał na chwilę opuścić swoje więzienie, aby nie zwariować. Właśnie dlatego Simmons pozwoliła sobie na to, mając nadzieję, że szczęście jej dopisze i nie spotka po drodze jakiegoś nauczyciela, który chętnie zwróciłby jej uwagę. Nawet nie chciała sobie wyobrażać takiego scenariusza. Nie wychodziłaby z pokoju przez cały następny tydzień, gdyby przez nią odebrano Krukonom punkty!
    Dziewczyna wyczuwała, że Caelan może martwić się o jej stan, zresztą nie on jeden, bo większość bliższych osób w jej otoczeniu, patrzyło na nią, jakby miała się za chwilę rozlecieć. Ludzie okazywali jej współczucie, klepali po ramieniu i zapewniali, że Simmons może się zgłosić do nich, gdyby potrzebowała ich pomocy. Mówili to, jakby ona była na tyle głupia, że nie wiedziałaby, o co tak właściwie chodzi, bo starali się sprawiać wrażenie, jakby to nie o sytuację z Charity tak właściwie chodziło. Tyle, że ona wiedziała o wszystkim, a te wszystkie troskliwie spojrzenia zaczynały ją irytować. Nie potrzebowała troski, potrzebowała przede wszystkim czasu, żeby przyswoić do siebie te wydarzenia i pogodzić z nimi. Dlatego w niektórych sytuacjach reagowała nerwowo, tak jak przed chwilą. Miała tylko nadzieję, że Caelan ją zrozumie, chociaż wcale nie chciała wykorzystywać tego, iż ludzie byli wobec niej nieco spolegliwi. To, że kogoś straciła, nie oznaczało przecież, że mogła wobec wszystkich zachowywać się nieprzyjemnie. Nie była tego typu osobą, a przynajmniej tak zawsze sądziła.
    Kiedy w końcu znalazła się na dole, odetchnęła głośno. Naprawdę nie zdarzało jej się zbyt często biegać po korytarzach zamku. Oczywiście nie był to koniec tego wyścigu, bo jeszcze nie dotarła do Wielkiej Sali, ale przecież teraz już nic ani nikt nie mógł jej powstrzymać. Poza tym uznała, że byłoby to niegrzeczne, gdyby zignorowała słowa swojego przyjaciela. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, co miało także oznaczać, że wszystko jest w porządku, a Caelan nie musi się martwić. Nawet gdyby były do tego powody, a w sumie były, to i tak nie chciała, aby się tym przejmował. Miał przecież własne sprawy na głowie.
    – To pierwsze pytanie cię zdradziło – odpowiedziała, kierując, teraz już nieco spokojniejsze, kroki w stronę Wielkiej Sali. – Wiem, że czasami może się tak wydawać, ale wcale się nie rozpadam. No dobra, niekiedy mam na to ochotę, ale dam sobie radę. Przetrwam to, bo domyślam się, że chodzi ci o to, o co wszystkim chodzi. Jest dobrze i dziękuję, że się o mnie martwisz – poklepała go po ramieniu. – A co do korepetycji, to niestety, ale nadal nie potrzebuję, przynajmniej tak sądzę. Ale w razie czego jesteś pierwszą osobą, o której pomyślę w tej kategorii – zaśmiała się cicho, wchodząc wraz z chłopakiem do Wielkiej Sali. Na stołach już znajdowały się potrawy, a niektórzy uczniowie zajadali je ze smakiem. Jemma usiadła na swoim standardowym miejscu, obejmując wzrokiem potrawy, które były dzisiaj serwowane. – Och, jakie pyszności!

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  122. Ponoć śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia i Tatia była jedną z osób, które tak uważało. Każdego ranka wędrowała więc do Wielkiej Sali, aby zjeść coś dobrego i najczęściej tuczącego. Na szczęście, kilka dodatkowych kilogramów by jej nie zaszkodziło, więc nie bała się jeść tego, na co akurat miała ochotę. Chyba, że miała akurat gorszy humor i widziała w sobie jedynie same wady oraz wszystko chciała w sobie zmienić, poczynając od cery, przez włosy, aż po wagę. Zdarzało się to jednak dość rzadko, najczęściej przed znienawidzonym okresem, toteż zazwyczaj się nie ograniczała i wciskała w siebie tyle, ile była w stanie. Nie, nie jadła jakoś bardzo dużo, gdyż wbrew pozorom jej żołądek wcale nie był taki pojemny, jednak jako, że lubiła jeść, robiła to dość często.
    Zazwyczaj na śniadanie schodziła wraz ze swoimi współlokatorkami, a przynajmniej jedną z nich, aczkolwiek tego dnia postanowiła zejść sama nieco wcześniej. Już od chwili, w której otworzyła oczy, czuła, że jest głodna. Prawdopodobnie miało to związek z tym, że poprzedniego dnia jakoś nie miała okazji zjeść kolacji. Ubrała się więc szybko, ogarnęła swoje włosy i ruszyła szybkim krokiem ku Wielkiej Sali, starając się nie myśleć o uczuciu ssania w żołądku. Nie lubiła tego uczucia, a na dodatek robiła się zła, kiedy była głodna. Chciała więc zjeść śniadanie jak najszybciej i w dobrym humorze spotkać się ze znajomymi.
    Dotarłszy w końcu do Wielkiej Sali, zajęła miejsce przy stole Krukonów, przy którym siedziało jeszcze niewiele osób. Nieco dalej zauważyła grupkę siódmoklasistek, zaś naprzeciwko niej usiadło kilkoro pierwszoklasistów. Tatia jednak nie zwróciła na nich uwagi tylko zabrała się za nakładanie jedzenia. Znowu były jej ulubione jajka na tostach, a także mini kiełbaski, więc nałożyła sobie na talerz po trochu obu tych rzeczy, a do szklanki nalała sok dyniowy. Na ten widok na jej twarzy niemal od razu pojawił się wesoły uśmiech, który zaraz zniknął, gdy tylko wzięła się za jedzenie.
    Szklanki z sokiem nie ruszała dopóki wszystkiego nie zjadła. Dopiero wtedy wzięła ją do ręki i już miała się napić, kiedy zauważyła, że napój ma lekko białawy kolor. Zmarszczyła ze zdziwieniem brwi, po czym powąchała niepewnie zawartość szklanki, aby zaraz szybko ją od siebie odsunąć, przez co trochę wylało się na stół.
    — Bladź! — warknęła dość głośno po rosyjsku, rozglądając się dookoła. Jej wzrok powędrował najpierw na grupkę pierwszoklasistów, a po chwili na siedzącego obok niej rok starszego Krukona. — Kto wlał mi do soku mleka?! — spytała ze złością, zastanawiając się skąd ktoś wiedział o jej nietolerancji laktozy. Zazwyczaj się tym nie chwaliła i wiedziało o tym raptem parę osób, a żadnej nie było w pobliżu.

    Tatiana

    OdpowiedzUsuń
  123. [E, no weź, wszystko, tylko nie Muminki. Nie wiem dlaczego, bo książki nigdy w rękach nie miałam, a z bajki widziałam może kawałek jednego czy dwóch odcinków, ale nigdy nie lubiłam tych małych kreatur. Wszyscy przecież wiedzą, że to Gumisie rządzą! A co się tyczy Maleficent... na pierwszorocznych klątw Lloyd rzucać nie zamierza, więc chyba nie jest aż taką złą wiedźmą, co?
    Trochę jednak Cię ta pamięć myli, bo Archana była Puchonką, ale faktycznie coś tam miałyśmy pisać i niestety jakoś tak wyszło, że nie wyszło wcale. Jest okazja, możemy tę stratę nadrobić, jeśli i chęci się znajdą. :D
    No i cześć znów!]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  124. [ Dla mnie niestety trochę za wolno, nie odgrzewam już takich wątków sprzed dwóch tygodni. Chcesz nowy? ]

    OdpowiedzUsuń
  125. [ Po takich długich przerwach... tracę wątek, wolę coś nowego :| To chcesz nad czymś myśleć czy nie? ]

    OdpowiedzUsuń
  126. [ Możemy myśleć wspólnie... zakończenie wątku łatwo dopowiedzieć, mogli dostać okrutny szlaban albo stałoby się coś któremuś z nich podczas tej wyprawy. Ale coś mi się widzi, że szukasz wymówki, żeby nie napisać, więc nie będę niczego narzucać o.O ]

    OdpowiedzUsuń
  127. [ Mogli wydostawać się przez okno w łazience i Bowen skręciła sobie kostkę, z którą nie chciała iść do skrzydła, bojąc się szlabanu, a która stała się poważnym problemem. Mogli spotkać kogoś niebezpiecznego, na przykład podejrzaną czarownicę, która podarowała Tii bransoletkę, założyła jej szybko na rękę i teraz nie mogą się jej pozbyć, a noszenie ozdoby przynosi jakiś uboczny skutek. Mogli dostać bardzo długi szlaban, a odrabiając go, natrafiliby/podsłuchaliby jakiś zaczątek afery, którą by się zainteresowali i wpakowali w niezłe kłopoty. Tia mogła też znaleźć w swojej torebce whiskey schowane tam przez Currana/Daniela, a gdyby się napili, to z pewnością by jej odwaliło i mogłaby pobiec w poszukiwaniu przygód do Wrzeszczącej Chaty, a ta niekoniecznie musi stać pusta - w końcu jest niezłym schronieniem dla każdego, kto chce się skutecznie ukryć. W sumie miałam dużo pomysłów na ten wątek, ale przez to rozwleczenie wszystko mi zbladło i się rozwlekło. ]

    OdpowiedzUsuń
  128. [Nie pamiętam, czy to miała być akurat przyjaźń, bardzo możliwe w sumie, skoro na pewno brakowało mi wtedy jakiejś panny do wątku i podobnej relacji. Faktycznie jakiś wypad z łodzi w czasie pierwszorocznego przepływu był, a w ramach spłaty długu Archie miała pomóc Cece nielegalnie przedostać się do Hogsmeade, bodajże na spotkanie z bratem? Jakoś tak.
    Właściwie to jeszcze nie wiem, skąd pochodzi Milliesant, zostawiłam sobie otwartą furtkę dla ewentualnego powiązania, więc równie dobrze może być sąsiadką Caelana/jego dziadków/to jej dziadkowi są ze Szkocji i mieszkają z chłopakiem po sąsiedzku. Warunek jest tylko taki, że okolica nie powinna być mugolska, bo w mojej głowie Lloydowie to jednak czarodzieje z krwi i kości, od niemagicznych trzymają się z daleka. Po prawdzie myślałam o połączeniu ich pod podobnym kątem. Wyczytałam w karcie, że pan Abernathy trudni się malowaniem magicznych portretów, jak tak sobie myślę, rodzice i dziadkowie Milliesant są wystarczająco dumni, ażeby chcieć mieć takie dla siebie, własnych dzieci, może nawet parę rodzinnych. Ronan pewnie był z tego powodu częstym gościem w domu Lloydów, a jeśli wcześniej nie kumplował się z ojcem Ślizgonki, mógł zacząć dogadywać się z nim w czasie wykonywania dla niego zleceń i z czasem zaczął być zapraszany (naturalnie razem z całą rodziną) na obiady/kolacje w posiadłości Lloydów. Śmiem podejrzewać, że ani dla Caelana, ani dla Milliesant sztywna etykieta, rozmowy o polityce i innych pierdołach nie były przednią rozrywką, więc gdy tylko puszczono by ich od stołu, szukaliby sobie zabawy na własną rękę, z dala od czujnych oczu dorosłych, jak to dzieci. A jeśli nie, można też ich powiązać przez młodszą siostrę Abernathy'ego. Z tego, co widzę, Lucy jest Ślizgonką na szóstym roku, więc praktycznie nie ma możliwości, żeby Milliesant jej nie znała. Dziewczyny mogą się przyjaźnić albo się nie znosić, być w jednym dormitorium czy siedzieć razem na jakimś przedmiocie (jeśli którykolwiek dzielą), no, możliwości jest kilka. Ewentualnie Lloyd, która raz na jakiś czas zabiera się w podróż razem ze swoją ciotką, w trakcie którejś wyprawy mogła natknąć się na Caelana poszukującego matki. Jakaś szalona przygoda, która ich do siebie zbliżyła, albo i nie, jak wolisz. Gdybyś chciała iść w tym kierunku, Milliesant mogłaby próbować pomóc Twojemu Krukonowi w odnalezieniu kobiety. To znaczy, nie tak osobiście, ale Constance dużo jeździ po świecie i mogłaby dawać znać bratanicy, gdyby natknęła się na jakąś trupę ― potencjalny pomysł na wątek jak znalazł, ale nie wiem, czy w ogóle chcesz wplątywać w to matkę Caelana, więc traktuj to raczej jako luźną propozycję. Jak zresztą cały ten komentarz, bo chyba wyszedł strasznie chaotycznie, ale mam nadzieję, że coś jednak da się z niego wycisnąć. A jak nie to w ciemno biorę niemal wszystko, co Ci wpadnie do głowy, łącznie z zaczynaniem od zera, bo myślenie nie jest ostatnio moją najmocniejszą stroną.]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  129. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  130. [ Pomyliłam się i usunęłam komentarz nie pod tą kartą, co trzeba :|
    Tia na pewno by nie chojrakowała, raczej uciekałaby, gdzie pieprz rośnie albo kryła się za Caelanem. Ewentualnie zza jego pleców mogłaby powiedzieć coś, co rozwścieczyłoby napastnika i przez to Abernathy mógłby się na nią złościć.
    Dobra, to mamy szlaban, Caelan jest zły, Tia nie wykazuje skruchy. Kto zaczyna? ]

    OdpowiedzUsuń
  131. [To pewnie kiepsko świadczy o moim poczuciu humoru, ale mina jedenastoletniej Milliesant zdegustowanej równie niezdefiniowaną, co wyimaginowaną wysypką wprawiła mnie w podejrzanie wesoły nastrój. Jednak jeśli niechęć ta miałaby się utrzymać na przestrzeni lat, szłabym raczej w stronę wykorzystywania naiwności biednych, zapatrzonych w niego dziewcząt, bo jednak zdążyła trochę wydorośleć przez ten czas, wysypkę sama pewnie nie jedną miała, więc raczej straciłoby to dla niej znaczenie.
    Jeśli chodzi o wypracowanie dla Currana, najwygodniejsze byłoby dla niej zielarstwo, bo lubi babrać się w ziemi i roślinkach, ale wyzwań się nie boi, za odpowiednią kwotę jest w stanie poświęcić wiele czasu i energii na uzupełnienie wiedzy, aby zlecony jej esej był spójny i nadawał się do oddania. Dla rozgrzewki najpierw spróbowałabym z tym scenariuszem, bo raczej nie będzie nam się ciągnął długo, a potem najwyżej płynnie przeskoczymy do kolacji. Do tego czasu na spokojnie dopieszczę sobie w głowie obraz poszczególnych Lloydów i ewentualne okoliczności takiego spotkania.
    Wątek oczywiście zacznę, ale nie podaję konkretnego terminu, bo dziwnym trafem kiedy to robię, nigdy się nie wyrabiam. :/ Mniej więcej do końca tygodnia powinien się pojawić, a jakby mi nie wyszło, to się przypomnij i trochę pogoń, bo inaczej pewnie będę go pisała przez miesiąc, taki żółw ze mnie.]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  132. Milliesant rzadko kiedy skupiała się na więcej niż jednej rzeczy na raz. Nie lubiła rozmieniać się na dobre, bo wymagało to od niej zbyt wiele energii, a skutki były dalekie od pierwotnych założeń ― wszystko zajmowało za dużo czasu, było wykonane niedokładnie i najczęściej gdzieś w połowie roboty zaczynała denerwować się, że nic nie wychodzi tak, jak sobie tego życzy, a jej myśli galopują swobodnie od jednej sprawy do drugiej jedyne, co ze sobą niosąc, to zamęt. Niewiele miała w sobie z typowej, wielozadaniowej kobiety, która gotując obiad, będzie jednocześnie odrabiała z synem lekcje, na bieżąco sprzątała kuchenny blat i oglądała telewizję, rozmawiając przez telefon z przyjaciółką czy szefem. Czasem jednak zdarzało jej się o tym zapominać. Albo raczej ― nie przypuszczała, że chodzenie okaże się na tyle wymagającą czynnością, by nie mogła równocześnie robić czegoś innego. Uparcie próbując znaleźć coś w swojej przepastnej torbie, nie zwracała najmniejszej uwagi na to, gdzie stawia kolejne pospieszne kroki. Korytarz nie był szczególnie zatłoczony, właściwie niemal pusty a i wystarczająco szeroki, aby ktoś odrobinę bardziej uważny mógł ją bez problemu wyminąć, nie ryzykując przy tym nawet drobnego muśnięcia ramieniem. W teorii Ślizgonka nie miała powodów obawiać się zderzenia z kimkolwiek, szła więc pewnie, całkowicie zaabsorbowana poszukiwaniami listu napisanego poprzedniego wieczoru dla matki, przekonana, że pole jej widzenia jest wystarczająco szerokie, by w razie ewentualności zareagować odpowiednio sprawnie, nie powodując kolizji. Nie przewidziała, że w jej wypadku impuls z oczu do mózgu biegnie nieco dłużej niż u przeciętnego człowieka, a w każdym razie reakcja na akcję zajmuje jej na pewno więcej czasu.
    ― Jasna... ― zaczęła, ale zawiesiła głos, nim zdążyła dokończyć. Momentalnie wypuściła z rąk torbę i wszystko inne, co udało się wydobyć z jej wnętrza, gdy tylko Milliesant poczuła, jak na kogoś wpada. Automatycznie zacisnęła palce na przeszkodzie, próbując powstrzymać upadek, który na całe szczęście nie nadszedł. Impet, z jakim dosłownie weszła na nieszczęśnika nie był duży, nie groził nikomu niczym więcej jak zaskoczeniem i podeptaną stopą, w najgorszym wypadku siniakiem, który do rana będzie tylko wspomnieniem. Przez dłuższą chwilę dziewczyna wpatrywała się zdezorientowana w cudze ramię, w które wbijała ubrudzone ziemią dłonie. ― …cholera ― dopowiedziała wreszcie, gdy zrozumiała, że stojący przed nią uczeń nie jest pedagogiem, prefektem ani jej starszą siostrą, nie musi więc ściśle kontrolować swojego języka i postawy. Ze zmarszczonym czołem odstąpiła dwa kroki, powoli przenosząc wzrok z pozostawionych na białej koszuli ciemnych smug na twarz chłopaka. ― Abernathy ― skinęła krótko głową, który to gest w równej mierze mógł być przywitaniem, co nieudolnymi przeprosinami. ― Nie widziałam Lucy od śniadania ― zastrzegła. Biorąc pod uwagę przestrzeń korytarza nie sądziła, żeby Caelan wpadł na nią dla własnej uciechy, a nie widziała innego powodu, dla którego mógłby chcieć skupić na sobie jej myśli po tym, jak prawdopodobnie (bo przecież zajęta poszukiwaniem zguby nie słyszała absolutnie niczego poza własnym pomrukiwaniem) zignorowała jego nawoływania. Z góry założyła więc, że Krukon najpewniej szuka siostry, odpowiadając zanim jakiekolwiek pytanie paść zdążyło, jakby czym prędzej chciała mieć tę rozmowę z głowy.

    [Wiedziałam, że się nie wyrobię. :/ Szło mi trochę jak krew z nosa, ale mam nadzieję, że nie widać tego aż tak mocno. Dalej będzie już tylko lepiej, obiecuję!]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  133. [Witam. Niezwykle intrygująca postać, podoba mi się. Lubi wyzwania, hm? Ciekawe, czy poradzi sobie ze Zgubą rodu Raven?]

    Sebastian

    OdpowiedzUsuń
  134. Fanny cierpiała na niezaspokojony głód wiedzy i natłok dręczących ją pytań. Cierpiała i dręczących, ponieważ jej znajomi niejednokrotnie wysnuwali teorie, jakoby cierpiała na jakąś rzadką, a wręcz nieznaną medycynie chorobie. Bo czy to możliwe, by ktoś tak bardzo dążył do uzyskiwania odpowiedzi? Oczywiście, że możliwe. W mugolskim świecie Fanny ogląda wiele dokumentów i programów w telewizji, których dziennikarze nie ustają, póki nie dostaną tego, czego szukają. Zdawała sobie sprawę, jakie to bywa męczące dla innych, jednak, cóż… Gotowa była wyrzec się przyjaźni, jeśli te kazałyby jej wyrzec się pasji. Na szczęście, tak nie było. Wśród wszystkich uczniów Hogwartu, z których Fanny większość przynajmniej kojarzyła, znalazło się trochę osób, które zdawało się ją tolerować. Nie chodziła wszędzie sama, miała do kogo otworzyć usta, kiedy nie chodziło o kolejne pytania i dociekania. Była całkowicie szczęśliwa. Dlaczego więc miałaby cokolwiek zmieniać?
    Choć ostatnio zdarzyło jej się kilka razy o tym pomyśleć. Nie na tyle, by co najmniej rozważyć uspokojenie swojego ducha, ale pojawiła się w jej głowie myśl, że może nieco odstrasza od siebie ludzi. Że może traci szansę na znajomości, które wniosłyby do jej życia więcej niż odpowiedzi, które uzyskała w zamian.
    Ale tylko może. A Fanny, żeby przeprowadzić w swoim życiu taką rewolucję, musiałaby być pewna. Na razie miała swoje pytania i odpowiedzi, a jeśli nagle poczuje się nieszczęśliwa ze swoją samotnością… Wtedy się zastanowi.
    Powodem jej zwątpienia był niejaki Caelan Abernathy. Ten chłopak, tak ciekawy i do tego błyskotliwy, był początkowo tylko jednym z jej rozmówców. Miał dużą wiedzą, ciekawą osobowość, interesujące życia – Fanny więc pytała, a z czasem pytań jej tylko przybywało. Na początku mu to nie przeszkadzało, był miły, potrafił się rozgadać, a Fanny za każdym razem słuchała go jak zaczarowana. Z czasem jednak zaczął jej unikać. Zbywał ją krótkimi odpowiedziami, zależnie od nastroju, w jakim akurat był, a Fanny z przerażeniem stwierdziła, że brakuje jej nie tylko odpowiedzi na temat historii stosunków ludzi i olbrzymów w dwudziestym wieku. Nie; myślała o jego miłym uśmiechu, ładnych oczach i przyjemnym głosie. A to było dla niej coś zupełnie nowego.
    Nie potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji. A kiedy Fanny czegoś nie potrafiła – męczyło ją jeszcze więcej, przez co stawała się bardziej natrętna. I Caelan boleśnie odczuwał to na własnej skórze. Zdawała sobie sprawę, że zraża go do siebie, że niedługo zapewne nie będzie mógł na nią patrzeć i nie wiedziała jeszcze, jak to przeżyje. Ale chęć rozmowy z tym chłopakiem była silniejsza.
    Nie miała pojęcia, jak zebrała się na to, by go odwiedzić. Owszem, kupiła mu prezent, ale planowała wręczyć mu go dopiero w szkole. Nie byle co, bo książka; książka, o której wspomniał jej kiedyś mimochodem, że nie może jej dostać, a chciałby przeczytać. Fanny stanęła na głowie, ale znalazła.
    Nie wiedziała, jak Caelan zareaguje. Stała przed drzwiami jego domu, pukając, czując, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Równie dobrze mógł jej w ogóle nie wpuścić do środka, prosić, by raz na zawsze dała mu święty spokój, bo nie może już na nią patrzeć. Fanny jednak kompletnie nie miała wyczucia. Nie potrafiła wyczuć momentu, w którym powinna przestać.
    Czasami chciałaby być normalna. Ale wtedy nie wiedziała, jak relacje między hodowcami smoków wpływają na same smoki. Prawie jak z dziećmi.
    Ktoś jej otworzył, ale nie był to Caelan. Usłyszała, że wszyscy są w ogrodzie, skierowała więc tam swoje kroki.
    Przyjęcie. To nawet lepiej; nie będzie wyglądać podejrzanie, a może też nikt jej stamtąd brutalnie nie wyrzuci. Zacisnęła palce na paczuszce, którą ściskała w dłoniach i wtedy dostrzegła Caelana. Uśmiechnęła się do niego wesoło i pomachała, nieco nieśmiało, próbując dostrzec w jego twarzy albo oczach coś, co ewentualnie kazałoby jej uciekać.

    [Rozkręcę się!]

    Fanny

    OdpowiedzUsuń
  135. [Niestety muszę Cię zmartwić, ale żadne z moich postaci nigdy nie miały takich niskich motywów ani tym bardziej celów. Widzisz, Chernov, jako syn rosyjskiego Ministra Magii, a wcześniej niewątpliwie polityka tamtejszej magicznej sceny politycznej ma nie tylko wiele do ukrycia, ale i mnóstwo wrogów. Zapewnienie bezpieczeństwa własnemu synowi było dla Arkady’ego niezwykle ważne. Również ze względów, które nie zostały ujawnione w karcie c;

    Po pierwsze uważam to za coś idiotycznego, jeśli mam być szczera. Nie jesteśmy tutaj po to, aby ślinić się do zdjęcia. Po drugie i najważniejsze – najbardziej wartościowa jest treść karty i kreacja bohatera. Poza tym opinie odnośnie doboru zdjęcia czy samego wizerunku każdy może wsadzić sobie w kieszeń – nie obchodzi mnie to w ogóle. Nie cierpię jak ktoś śmieci mi czymś takim pod kartą – niczego to nie wnosi i jest w całej okazałości bezwartościowe.

    A ja wolę stworzyć kilku bohaterów na jednym blogu, na którym zamierzam zostać i mam wrażenie jego stałości. W rzeczy samej miałyśmy coś planować, ale nie odezwałaś się w tej sprawie przez parę miesięcy. Mimo wszystko mogę podnieść o jedno oczko limit, ale musisz określić się, z którą spośród moich postaci chcesz pisać wątek ;>]

    Chernov

    OdpowiedzUsuń
  136. [Dziękuję za powitanie! Bardzo fajny chłopiec z tego Twojego Krukona.]

    June

    OdpowiedzUsuń
  137. Fanny sama już nie wiedziała, czy to dobrze, że trafiła do Caelana akurat wtedy, gdy w jego domu odbywało się jakieś przyjęcie. Z jednej strony – to mogło do powstrzymać od zrobienia jej jakiejkolwiek sceny i wyrzucenia za próg, gdyby faktycznie skończyła mu się cierpliwość do natrętnej koleżanki. Jednak z drugiej – wszyscy patrzyli na nią z uwagą i za chwilę na pewno zaczną się niewygodne pytania. Fanny, owszem, była wygadana, potrafiła wybrnąć z naprawdę wielu sytuacji. Niewiele było na świecie rzeczy, które napawały ją lękiem czy wprawiały w zakłopotanie – jednak towarzystwa takie, jak to, w którym się znalazła zdecydowanie do nich należały. Tak właśnie skończą ci wszyscy nieprzychylni jej Ślizgoni; nieprzychylni nie dlatego, że ma swoją pasję i realizuje ją z takim zdeterminowanie, ale jedynie dlatego, że jej rodzice to mugole. Kropka. Ci ludzie mieli niesamowicie wąskie horyzonty, a tego Fanny nie znosiła.
    Caelan jednak do nich nie należał. Musiała wybadać teren, wręczyć chłopakowi prezent, skoro już się tu znalazła, porozmawiać i… Cóż, będzie improwizować. Czy warto będzie zostać, czy może się wycofać? Nie, tym razem nie zamierzała pytać go ani o olbrzymy, ani o trolle. O dziwo. Fanny poczuła, że w jednej chwili zachodzi w niej jakaś wielka przemiana. Tak niecodzienna była podobna myśl w jej głowie.
    Była też pewna, że zaraz jej przejdzie.
    Nie wydawał się zdziwiony jej obecnością, nie zdradzał też oznak niezadowolenia, więc na krótką chwilę Fanny odetchnęła. Jeszcze nie zaczęli rozmowy, ale nie dostrzegając wrogości, poczuła się pewniej. I optymistyczniej spoglądała w tę niedaleką przyszłość.
    - Smacznego – powiedziała pospiesznie, widząc, że kończy jeszcze swoje ciasto. Uśmiechnęła się uroczo dla niepoznaki, słysząc jego słowa. Tak, zdecydowanie musiała jakoś wybrnąć. Musiała wymyślić coś przekonującego, żeby nie wyjść na stalkerkę. Bo przecież wcale nią nie była!
    - Och, nie, nie znam twojej… macochy – zawahała się krótką chwilę, rozglądając się dyskretnie i zastanawiając się, która z kobiet jest macochą Caelana, ale nijak nie potrafiła rozwiązać tej zagadki sama. – Byłam w okolicy, wiesz, u Eve Rutlock – wyjaśniła, przypominając sobie koleżankę, z którą rozmawiała ostatnimi czasy kilka razy, która wydawała się jej przychylna, ale absolutnie jej do siebie nie zapraszała. Ale tego Caelan nie mógł wiedzieć. – Wiedziałam, że mieszkasz gdzieś w pobliżu, więc pomyślałam, że dam ci prezent… Wiesz, z okazji świąt. Tak robimy. – mówiła, tłumaczyła, jak gdyby Caelan nie miał żadnego pojęcia o życiu. Fanny jednak chciała sprawić wrażenie naturalnej, choć ona zawsze wydawała się jakby oderwana od rzeczywistości, żyjąca we własnym świecie własnych reguł i konwenansów.
    - Mam nadzieję, że za bardzo nie przeszkadzam – Rozejrzała się niepewnie, dostrzegając przyglądającą się im siostrę Caelana. Chichotały razem z przyjaciółką, zapewne komentując między sobą obecność Fanny, ale to nie znajdowało się w sferze jej zainteresowań. – Myślałam, że po prostu wręczę ci prezent i może się przejdziemy…. Ale jesteś zajęty. – dodała szybko, dając mu w końcu prezent, który wciąż kurczowo ściskała w palcach.
    - Bardzo ładnie tu macie – dodała, rozglądając się, już pewniej i podziwiając ogród Abernathych. – Czytałam ostatnio o tym roślinach… - powiedziała nagle, zatrzymując wzrok na zielonych krzewach, których pąki kwitły już intensywnie niebieskim kolorem. – Na wschodzie robią z nich takie maście… - urwała, wróciwszy spojrzeniem do Caelana, któremu nie dawała dojść do słowa. – Przepraszam, to nieistotne. To zwykłe świąteczne przyjęcie? Czy może ktoś ma urodziny? Nie wiem, czy powinnam się z kimś przywitać…

    [Odnosząc się jeszcze do maila - ja zawsze chętnie poczytam! Nie mam więc nic przeciwko rozpisywaniu się, o ile nie oczekujesz tego w zamian. :D]

    Fanny

    OdpowiedzUsuń
  138. [Co Ty na to, by powiązać ich jakoś pozaszkolnie? Myślę, że ich rodzice mogliby się znać, może nawet lubić.]

    June

    OdpowiedzUsuń
  139. [Zakładam, że mówisz o Draconie, co nijak się ma do Scorpiusa, który nie jest swoim ojcem, ma własne cechy charakteru.
    Nie można się nie zgodzić z faktami, że Dracon w wielu sytuacjach okazał się tchórzem, ale nie można mu (niestety?) odmówić, że był zdeterminowany i do swoich celów dążył na każdy sposób, nawet ten społecznie nie akceptowany. Ale i tak wolę jego, niż Harry'ego, który mnie po prostu wkurza. :D

    Niestety nie mam, na chwilę obecną, kreatywnych pomysłów na wątek, także poległam :( Dziękuję natomiast za miłe słowa na temat kreacji postaci. ]

    Scorpius Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  140. [Hmm, tak sobie pomyślałam, może tak z rok temu, gdy jeszcze nikt nie wiedział o orientacji Jasmine, nawet ona sama w zasadzie, mogli się ze sobą spotykać. I może by tak Jas złamała chłopaczynie serduszko? Po pewnym czasie szczerze by mu powiedziała, że nie czuje tego co on, a w zasadzie nie czuje tego do żadnego chłopaka, bo woli dziewczęta. Ona jednak nie chciałaby całkowicie rezygnować z Caelana i po wielu trudach, szczególnie z jego strony zapewne, udałoby im się zostać przyjaciółmi. Co powiesz na coś takiego? :)]

    Jasmine

    OdpowiedzUsuń
  141. [Jestem pod wrażeniem tego jaką ciekawą postacią jest Caelan. Bardzo nietypowa historia i bardzo nietypowy chłopak. Jednocześnie bardzo się z Adalyn różnią, on jest taki wyzwolony, wolny, a ona jest zamknięta w klatce swoich własnych oczekiwań, ale jednocześnie jestem przekonana, że są sobie podobni. Oboje są trochę wyobcowani, różnią się od reszty społeczeństwa, dążą do czegoś i wiedzą czego chcą. Jeżeli masz ochotę na wątek, a ja mam bardzo, to mogę coś wymyślić. Co ty na to?]

    Adalyn

    OdpowiedzUsuń
  142. [Nie czuj się poganiana, przymuszana czy przyduszana jakąkolwiek presją z mojej strony, bo jak trzeba, to poczekam na odpis choćby i do Bożego Narodzenia. Przychodzę jedynie zorientować się, ile wątków po urlopie mam wciąż aktualnych, więc czysto orientacyjnie: Caelan zamierza kiedyś odwdzięczyć się za tę wymazaną ziemią koszulę? :>]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  143. [Coś lepszego? Twój pomysł jest świetny, serio. Nie nadwyręża antyspołecznego podejścia do ludzi Adalyn i może być całkiem zabawnie :D Zarys jest super, a reszta niech wyjdzie w praniu. Chcesz zacząć, czy ja mam to zrobić?]

    Adalyn

    OdpowiedzUsuń
  144. [Tak, dokładnie takimi są ludźmi. Na pewno nie zerwaliby kontaktów ostentacyjnie. Wciąż pojawialiby się u nich czy zapraszali ich do siebie, jednak początkowo unikaliby styczności z Caelanem, a w zaproszeniach wyraźnie zaznaczali, że zapraszają Abernathych z córkami. Z czasem zapewne wizyty także byłyby rzadsze.
    Ale June sama oddala się od własnych rodziców, więc skoro oni zaczęliby unikać Caelana, ona mogłaby się do niego zbliżać. Jeśli uznamy, że znają się prawie całe życie, tj. odkąd Caelan trafił do ojca. Mógł nawet pamiętać brata June.]

    June

    OdpowiedzUsuń
  145. [jakiż intrygujący przystojniak. :> naprawdę świetna postać, gratuluję pomysłu i umiejętności. dziękuję również za bardzo miły komentarz pod moją kartą; aż mi podniósł samoocenę. :D

    najmłodszy brat Olivii i jej kuzyn (Drake i Adam) są w siódmej klasie, starszy (Quentin) skończył właśnie szkołę, a najstarszy (Robert) ma obecnie dwadzieścia lat, więc ze średnim bratem Calean mógłby się znać; dodatkowo Quinn również należał do Ravenclawu.

    masz już jakiś konkretny pomysł na powiązanie? c:]

    Olivia Rose

    OdpowiedzUsuń