♫ Freddie Weasley II ♫
... and love me, yeah.
Chaotycznie uporządkowany, niedoskonale perfekcyjny,czarująco zuchwały. Chodzący oksymoron.
Ekstrawertyk od siedmiu boleści.
Chory na optymizm magnes na ludzi. Pułapka na czarownice z wmontowaną opcją 'umiem tańczyć i gotować, jak bardzo już mnie kochasz?'. Najlepszy towar na półkach Dowcipów Weasleyów. Uwaga! Promocja! W pakiecie dorzucamy wiecznie nieułożone włosy i czarujący uśmiech. Zniżka na dodatkowe bonusy (takie jak: ogromne ambicje, cieplutka posada ścigającego w domowej drużynie czy też nadmierne troszczenie się o młodszą siostrzyczkę) dotyczy TYLKO I WYŁĄCZNIE uczniów i uczennic Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, którzy posiadają aktualne zaświadczenie o pełnionym przez nich obowiązku kształcenia się [zgodnie z nowo wprowadzoną ustawą - sprawdź sam! Dziennik ustaw nr 54 928]. Dla pozostałych zainteresowanych oferta w pakiecie standardowym, obejmującym czynności podstawowe, tj. pranie, sprzątanie, rzucanie prostych zaklęć werbalnych. Nie zwlekaj z zakupem! Zamów w przedsprzedaży już dziś, a otrzymasz od nas aż 23% zniżki na kolejny produkt!
...żartuję. Fred chciał tylko zwrócić na siebie uwagę.
Nie będzie żadnej zniżki.
Fred.
Znajomy wszystkich. Czasem dobry kolega, innym razem prawie przyjaciel. Wiecznie uśmiechnięty, zawsze wyspany, tryskający energią, poprawiający humor. Angażujący się w każdą konwersację, odpowiadający na wszystkie głupie i niegłupie pytania, potrafiący przytulić, gdy zauważy, że akurat jesteś smutny. Kochana duszyczka. Taka pocieszna, urocza, słodka, ułożona...
Weasley.
Kretyn, jakich na tej planecie mało. Miłośnik Ognistej Whisky Ogdena. Król imprez, zwolennik tańczenia na stole i przypadkowego tłuczenia wszystkiego, co akurat znajdzie się na jego drodze. Zadziorny, zaczepialski prowokator. Zakochany w mieszkańcach Domu Węża podrywacz, cwaniaczek i krętacz. Księżniczka Gryffindoru. Zwodnik...
Freddie.
Do rany przyłóż, ale nie za mocno. Najlepszy przyjaciel. Z rozgadanego dowcipnisia w sekundę lub dwie potrafiący zmienić się w troskliwego braciszka. Wewnętrznie rozbity, choć nadal uśmiecha się tak samo często. Traktowany jak klon wujka. To mój bliźniak zmarł czy Twój, tato? Goniący nieznane nikomu marzenia, dążący do niewyznaczonych jeszcze celów. Panicznie bojący się sów. Zlękniony obrońca najbardziej bezbronnych. Pragnący być najlepszym we wszystkim, chociaż sam do końca nie ma pojęcia czemu...
Fredziak.
Zakochany... Ale o tym nie ma co gadać.
• 17 kwietnia •
• Gryffindor • Rok VII • Ścigający •
• Klub pojedynków • Koło transmutacji •
• Bogin wieczną tajemnicą • Patronus nadal nieznany •
It's been a long day, without you my friend...
And I'll tell you all about it, when I see you again...
* * *
To chyba moja czwarta czy piąta karta we 'fredowej karierze' na tym blogu, ale jak zmieniam wizerunek, to zmieniam również i całość. Zaczynamy od nowa. Bierzemy najlepsze wącisze. Jeśli ktoś ze starych powiązań chciałby kontynuować relację, proszę pisać, macie pierwszeństwo <3 Nałożyłam sobie limit, mam nadzieję, że się go będę trzymać. [Ta, wcale nie]. Odpisuję różnie. Czasem hurtowo, czasem pojedynczo, czasem nieregularnie, ale kocham was wszystkich.
Więc tulcie Fredzia, ile wlezie. Ładnie proszę, potrzebuje miłości.
GG: 46650538
Buźka: Rory Torrens, w tytuleThe 1975, cytat na końcu Wiz Khalifa.
Wątki 3*/5: Christopher Zabini, Avalon Moore, Roxanne Weasley
Mistrzu Gry, witamy c;
Back.
* przez ograniczenie czasowe musiałam zredukować liczbę osób do minimum, przepraszam wszystkich, z którymi wątków z tego powodu już nie prowadzę
Wątki 3*/5: Christopher Zabini, Avalon Moore, Roxanne Weasley
Mistrzu Gry, witamy c;
Back.
* przez ograniczenie czasowe musiałam zredukować liczbę osób do minimum, przepraszam wszystkich, z którymi wątków z tego powodu już nie prowadzę
[Oj, Fredziak, Ty mój Oksymoronku ♥]
OdpowiedzUsuńYours Zab
xoxo
[Zaproponowałabym wątek z Avalon, ale zanim mnie olśni, żeby przyjść już z jakąś gotową propozycją to chyba lata miną, więc no... Zapraszam i może uda nam się coś razem wymyślić? ;d]
OdpowiedzUsuńAvalon Moore
[Witam się. Wessały mnie opowiadania, więc tylko tak się przyszłam przywitać. Powodzonka ;) Jako że męsko męskie idą mi beznadziejnie, niczego nie proponuję]
OdpowiedzUsuńMatthew Harrison
[Uwielbiam Twoje karty. Czytanie ich to czysta przyjemność, a nowa karta Freda spełnia swoją rolę, ale szkoda, że już nie Victor, choć Rory też fajny. :D Po prostu pięknie <3]
OdpowiedzUsuńLouis Weasley
[Cześć, kuzynie!]
OdpowiedzUsuńJames Potter
[Tym razem coś wymyślmy, ot co podwijamy rękawy! :)]
OdpowiedzUsuńBo
[Chodź, posklejamy złamane serduszko! I oczywiście, że mam ochotę, a moja ciekawość osiąga właśnie apogeum. Dawaj te pomysły <3]
OdpowiedzUsuńLouis
[Witam ciepło również! :)]
OdpowiedzUsuńL.R Sandoval
Uśmiechała się subtelnie do swoich towarzyszy. Chociaż żadne z nich nie było świadome, jakie to było trudne. Starała się z całych sił, aby nie zepsuć idealnego wieczoru przyjaciółki. Tylko… Jak wytrzymać, skoro przed Tobą siedzi miłość Twojego życia, a Ty… Nie możesz już bezkarnie usiąść na jego kolanach, beztrosko wtulić się w tors, chowając twarz w zagłębieniu na Jego szyi. Tobie już nie wolno dotknąć bladego policzka, a pełne wargi chłopaka pozostają w sferze marzeń…
OdpowiedzUsuńBo to już nie był Twój chłopak.
To już nie był twój przyjaciel.
Wasza bańka mydlana rozprysła się na miliony cząsteczek, a Ty nie wiesz nawet dlaczego tak się stało. Postanawiasz więc udawać, aby nie widział ile bólu, ile wylanych łez kosztowało Cię wasze rozstanie. Chociaż, gdyby ktoś teraz poprosił Cię o wskazanie palcem winnego… Nie byłabyś w stanie… Nie używasz już tych samych perfum, a ulubiona bluza leży złożona w idealną kosteczkę na dnie kufra. To była też i Jego ulubiona bluza…
Zamarła
Po prostu zamarła gdy ujrzała dwójkę młodych chłopaków, kierujących się w ich stronę. Od razu rozpoznała sylwetkę byłego chłopaka. Zacisnęła mocno wargi i wpatrując się w nich, modliła się. Modliła się, aby nie podeszli do nich. Przez myśl jej nawet nie przeszło, że Lucy mogłaby jej zrobić coś takiego. Przecież doskonale wiedziała co ją łączyło z Freddim… Nie. Wróć. To już nie był jej Freddie. To był Weasley. Wiedziała co ją łączyło z Weasley’em i jak bardzo cierpiała.
– Oh Avalon! Nie miałam pojęcia, że przyjdzie z nim… Tak bardzo Cię przepraszam! – srebrnowłosa przełknęła jedynie ślinę i zmusiła się do lekkiego uśmiechu. Przecież nie mogła pozwolić, aby chłopak dostrzegł jak bardzo ją zranił. Jak bardzo go kochała… No właśnie. Kochała. To już nie było ważne, nie liczyło się. Tylko dlaczego, gdy tak stał na wprost niej, Ona miała ochotę zamknąć się w łazience i rozpłakać się… Chciała trwać w jego objęciach, a jednocześnie myślała nad najgorszymi zaklęciami jakie tylko znała. Pragnęła by cierpiał tak samo mocno jak ona. Tylko, że to był taki ból, którego nie da się w żaden sposób uświadczyć na siłę… Trzeba go po prostu przeżyć.
Zimny dreszcz przeszedł przez jej kark w momencie, gdy ich dłonie zetknęły się całkiem przypadkowo, gdy szli zbyt blisko siebie.
– Przepraszam – szepnęła niemrawo, szybko chowając dłonie pod szatę, wsuwając je jeszcze do kieszeni spódnicy, by więcej ten incydent nie miał miejsca. Miała ochotę wykrzyczeć mu wszystko to co ją dręczyło. Zamiast tego szła z uniesioną głową, wpatrując się zamglonym spojrzeniem gdzieś przed siebie, gdzieś w dal.
– Co dla nas zaplanowałeś? – z rozmyślań wyrwał ją zaciekawiony głos dziewczyny.
– Idziemy do herbaciarni Madame Puddifoot – Lucy pisnęła z podekscytowania, szybko zasłaniając sobie dłońmi usta, jakby zdała sobie sprawę jak „wielką” popełniła gafę. A Av… Av przewróciła jedynie oczami, wzdychając cicho i modląc się, by ten dzień zakończył się jak najszybciej.
A teraz? Teraz siedziała przed nim w strojnej kawiarence, wpatrując się ukradkiem w jego oczy. Powtarzając sobie w myślach, jaka była głupia oddając mu swoje serce. Bo teraz cierpiała prawdziwie. Ponownie cierpiała, karcąc się w myślach, że przecież na świecie są ludzie z większymi problemami… I wtedy cierpiała jeszcze bardziej, bo chociaż nie była egoistką, pragnęła by ktoś się nią w końcu zajął. Nią i jej problemami… By mogła w końcu zasnąć z suchymi oczami.
[muszę zmienić sobie playlistę bo niedługo będę pisać same smętne rzeczy. Mam nadzieje, że Cię nic nie boli po przeczytaniu tego powyżej ;)]
Avalon
[Dilerka słodyczy się zgłasza i już na wstępie stwierdza, że Fred jest super i ma nadzieję, że jeszcze nie przekroczył limitu wątków. Jeśli byłaby na jakiś szansa, to od razu proponujemy kulinarne potyczki, walkę na spojrzenia i nie tylko, dzikie tańce na stole po wygranym meczu, i takie bez okazji również, trochę głupich przygód, a może nawet jakieś zauroczenie, bo Lexi należy jednak do tych kochliwych panienek. Coś się wymyśli na pewno, więc jeśli tylko masz ochotę, to zapraszam!]
OdpowiedzUsuńLexi
— Ał, ał — jęknęła, nachylając głowę w kierunku Freda, gdy ten pociągnął ją za włosy, by potem z chochlikowym uśmiechem wyciągnąć małą bombę ze swojej torby.
OdpowiedzUsuńWygięła usta w podkówkę, udając, że wcale się nie cieszy z tej okazji do ucieczki, po czym delikatnie dźgnęła przyjaciela pod żebra. Ten w tym samym momencie szepnął kilka słów i wypuścił, jak Abigail podejrzewała, Petardę Bogina wyrobów Weasley'ów, która już w ciągu kilku sekund rozpętała w klasie prawdziwe piekło.
Lawrence uwielbiała Freddy'ego, w gruncie rzeczy właśnie za to, że gdy tylko pojawiali się gdzieś razem, kłopoty jakby same pakowały im się pod nos. Cóż, oni byli zwyczajnie za mało asertywni, by dać im po prostu tak przejść obok i nie skorzystać z okazji. W dodatku chłopak zawsze znajdował wyjście z sytuacji, jakkolwiek straszna by się nie wydawała. Abigail zazwyczaj pakowała ich w jakieś przemiłe bagno, natomiast to Weasley potem myślał, jak ich z niego zgrabnie wyciągnąć.
— Szybko — pisnęła, starając się w tumanach różowego pyłu odnaleźć właściwą drogę do drzwi. Miała wrażenie, że przed oczami mignęła jej twarz profesora, ale była stuprocentowo pewna, że w tym szale na pewno by jej nie rozpoznał.
Chichocząc jak szalona, dziewczyna wypadła z klasy tuż za swoim przyjacielem, po czym chwyciwszy go za rękę, skierowała swe kroki w kierunku schodów. Na końcu korytarza przystanęli, zmęczeni kompletnie, po części biegiem, a po części niepohamowanymi wybuchami śmiechu, przez które nie mogli przywołać się do porządku.
— Weasley, gdzie idziemy tym razem? — spytała, gdy tylko odzyskała oddech. Po prawdzie miała już jakiś pomysł, który czaił się w jej głowie od jakiegoś czasu, a też nie wypalił za pierwszym razem. Musiałaby tylko wskoczyć na moment do dormitorium. — Bo ja mam pomysł, ale bardzo zły, bardzo ryzykowny, a jeśli nas złapią, mogą wyrzucić ze szkoły...
Ściągnęła usta w dzióbek, z premedytacją odwracając od chłopaka wzrok.
W kufrze w jej dormitorium dalej znajdowały się dwie fiolki eliksiru wielosokowego.
[Setny ten szczęśliwy! :D]
Usuń[Dziękuję ciepło! Bardzo weasleyowy ten Twój Fred, pozytywnie. Możemy ich zaprzyjaźnić, myślisz? Poppy będzie go kochać jak trzeciego brata.]
OdpowiedzUsuńPoppy
Chciał po prostu zwinąć się w kłębek i zniknąć. Przestać istnieć. Wyparować. Jakby nigdy go tu nie było. A przynajmniej zwinąć się w kłębek na łóżku w dormitorium i przepłakać resztę nocy. Po raz pierwszy rozumiał, dlaczego te wszystkie panienki, które odrzucał na następny dzień wyglądały jak zapłakane zombie. I dlaczego na komediach romantycznych lało się tyle łez. Czuł się dziwnie pusty a jednocześnie pełen nieznanej mu wcześniej goryczy. Niektóre pierwsze razy są boleśniejsze od innych.
OdpowiedzUsuńBrnął przez tłum jak oszalały, co nie było proste. Co chwila zatrzymywany przez kolejne osoby odmawiał drinków i tańca. Pragnął doczłapać się do swojego dormitorium i zniknąć im wszystkim z oczu. Ludzie jakby nagle się na niego uwzięli, irytował się coraz mocniej. Kiedy poczuł, że kolejny raz ktoś go ciągnie za rękaw, miał ochotę przywalić mu w twarz. Był wkurzony, dotknięty i pijany. Miał już dość wszystkiego. Nie zdążył jednak oddać ciosu, bo świat nagle zmienił orientację. A on czuł przyjemny dotyk na bokach. Zamrugał z zaskoczeniem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że na kimś leży.
…z tego, na kim leży. I się zaczęło.
Ciepły oddech na szyi. Dłonie na bokach. Drżenie ciała pod jego ciałem. Dźwięczny śmiech tuż przy uchu przebijający się przez dudniącą muzykę. Oddech momentalnie mu przyspieszył, bliskość Gryfona bolała go i jednocześnie niezwykle kusiła. Jego opuszki zdawały się promieniować ciepłem oraz rozsiewać osobliwe iskierki. Tak bardzo chciał zatrzymać czas. Zamknąć się z nim w bańce, w której mogliby trwać w tej chwili w nieskończoność. Chciał jak najdłużej zatrzymać przy sobie uczucie palców błądzących po jego bokach. Tej bliskości. Oddechu na szyi. Freda pod nim…
Bo to nie miało już prawa zdarzyć się kolejny raz.
Nie chciał się jednak kolejny raz oszukiwać. Nie mógłby znów się ranić. Nie był przyzwyczajony do takiego bólu. Bajka, którą chciał stworzyć nie mogła przecież mieć miejsca. Weasley wolał w końcu jakąś panienkę, a nie rycerza. Musiał ustąpić, zejść na drugi plan, odegrać rolę statysty. Jak jakiś przyboczny błazen zabawiać główną postać historii, by swojej nigdy nie posiadać. I patrzeć, jak Fred zabawia się ze swoją królewną.
Westchnął ciężko, odpędzając gorzkie rozmyślenia. Zaraz nie do końca zgrabnie – bo jednak już czuł ten alkohol we krwi – podniósł się z ziemi. Świat mu wirował, a emocje szalały. Nie miał pojęcia, o co może chodzić Fredowi, czego ten od niego znów chce. „Jeśli myśli, że pomogę mu zdobyć serce jakiejś panienki to grubo się myli!” Nie miał zamiaru dać sobie w kaszę dmuchać. Z wahaniem wyciągnął do niego dłoń, by pomóc mu pozbierać szanowne ciałko z podłogi. Mimowolnie wziął głębszy oddech, próbując zignorować iskry, które przeskoczyły między nimi. „Jeśli Fred naprawdę tego nie czuje…”
UsuńNie miał pojęcia, co powiedzieć. Stał właśnie naprzeciwko Gryfona, który zaledwie kilka chwil wcześniej złamał mu serce, by potem leżeć pod nim na dywanie, a teraz rumienić się w ten chorobliwie kuszący sposób. Tak bardzo nie mógł oderwać od niego wzroku, a jednocześnie nie miał najmniejszej ochoty go oglądać. Jego rozchwianie emocjonalne autentycznie go bolało. Nie umiał zdecydować się na żadną reakcję, wymamrotał coś jedynie, prychnął pod nosem i już chciał odwrócić się na pięcie, by kontynuować wędrówkę do sypialni, kiedy usłyszał trzy zaskakujące słowa z ust Weasleya.
Chodź, musimy porozmawiać.
Z zaskoczeniem uniósł brwi, wsunął dłonie do kieszeni i patrzył na oddalające się plecy Freda z wahaniem. Westchnął z irytacją, zdając sobie sprawę z tego, że nogi same go prowadzą w stronę Gryfona. Walczył sam ze sobą, próbując zboczyć z obranego kursu i uciec od kolejnego nieuniknionego ciosu. Weasley nie mógł przecież chcieć niczego innego niż kontaktu do tej swojej małolaty, jakiejś porady czy czegokolwiek. Zacisnął dłonie w kieszeniach w pięści i wbił paznokcie w skórę. Bolało.
Stanął przy nim niepewnie, oparł się zaraz o ścianę obok. Właśnie, o co mu chodziło? O Freda. To było pewne. O jego zachowanie. O beztroskę. O oczy. O śmiech. O usta. O Ognistą. O wspólne szklanki. O zapach. O ramiona. O ramiona. O ramiona… Wiedział, że nigdy nie zapomni tego jednego cholernego wietrznego wieczoru.
– O nic, Weasley. A o co niby może mi chodzić? – rzucił chłodno, wbijając wzrok w tańczące pary. – Mam dość tej imprezy i chciałem pójść do siebie. Chyba za bardzo namieszali mi w drinkach. A z tą dziewczyną… Uch. Nie udzielam rad matrymonialnych. A na pewno nie jak jestem pijany. Zgłoś się jutro. Przez sekretarkę. Z podaniem – warknął, ale nie był w stanie ruszyć się z miejsca.
Bliskość Freda nadal go pociągała, chociaż nie miał najmniejszego zamiaru teraz mu się do tego przyznawać.
Szalony odpis szalonej babeczki. Ja nie wiem co, ale Zab mi tu łazi po ścianach prawie. Teraz on zacznie nam zgrywać niedostępnego, he.
Też Was kochamy <3
[Jaki przystojniak! Mogliby się razem upić. Albo nie wiem co, masz coś innego? :D]
OdpowiedzUsuńSorcha Tobin
[To wcale nie tak, że nie lubię z Tobą pisać! Chodź na dramę, Fredzie-zgredzie! ♥]
OdpowiedzUsuńScorpius
Tak jak ją początkowo zachwycało jego dobre wychowanie, teraz najchętniej nakrzyczałaby na niego za te niby nic nieznaczące zachowania, bo kto mu pozwolił dotykać jej rzeczy, kto mu pozwolił wybierać to, co ona będzie jadła. Nawet jeżeli dokonał wyboru idealnego, jej ulubionego wiśniowego ciasta, to jakim prawem w ogóle to robił? Kto mu w ogóle pozwolił tutaj być, kto go tutaj chciał? Bo Avalon z pewnością nie wyrażała na to swojej zgody. Nie miała ochoty rumienić się za każdym razem, gdy ich spojrzenia przypadkowo się spotkały, kiedy mówił o niej w taki, a nie inny sposób. Kiedy Adam odzywał się w ogóle nie zdając sobie sprawy, jak bardzo ją rani. Może i była przewrażliwiona, nazbyt czuła, odrobinę drażliwa i płaczliwa w ostatnim czasie, jednak gdyby się dłużej zastanowić te cechy zawsze budziły się w niej, gdy w pobliżu znajdował się Fred. Za zamkniętymi drzwiami, gdy znajdowały się tylko z Lucy, po prostu histeryzowała, dramatyzowała. Płakała bo wiedziała, że to nigdy nie wróci. W dodatku ojciec wybrał dla niej inaczej i nawet nie próbował jej wysłuchiwać.
OdpowiedzUsuńUniosła spojrzenie ciemnych oczu, napotykając po drodze jego jasne tęczówki, w których za każdym razem odpływała, gdy tylko w nie spoglądała. Czując na sobie jego ciepły oddech, wpatrzona w złoto jego oczu, mogła trwać z nim w ten sposób już wiecznie, zapominając o całym, otaczającym ich świecie. Wówczas, nie liczyło się nic więcej, była tylko ich dwójka. Avalon usłyszała kiedyś, że jeżeli chce się zatrzymać czas, wystarczy pocałunek. Dla niej to było kłamstwo. Wystarczył sam czuły dotyk, zapach jego perfum i bijące od jego ciała ciepło. Wystarczyła sama jego obecność, aby receptory dziewczyny kierowały do jej mózgu nie takie informacje, jakie powinny. Te rumieńce i suchość w ustach były czymś, nad czym w ogóle nie mogła zapanować. Chociaż bardzo, bardzo tego chciała. Pragnęła mu udowodnić, że już się pozbierała, że może spokojnie patrzeć na jego uśmiechnięte usta i kompletnie nic sobie z tego nie robić. Nie mogła jednak. Nawet, jeżeli wydawało jej się, że opanowała te kłamstwo do perfekcji, kiedy był obok… Cały jej wysiłek szedł na marne. Kto inny jak nie on, byłby w stanie dopatrzeć się tych drobnych gestów, świadczących o jej zdenerwowaniu. Jaka inna osoba, mogła wiedzieć, że uśmiech goszczący na jej ustach wcale nie był szczery? Przecież to właśnie ta osoba wpatrywała się w niego godzinami, i jak sama Avalon była pewna, znała ją całą na pamięć.
– Bo to taki tylko nasz, malutki sekret, więc musicie nam wybaczyć, ale nigdy się nie dowiecie – zaśmiała się melodyjnie, próbując z całych sił myśleć o czymś zupełnie innym. Przecież wracanie do tamtego popołudnia, nie miało żadnego, najmniejszego sensu. Rozpamiętywanie przeszłości było największym błędem, jaki mogła teraz popełnić. I zrobiła to, przywołując do siebie wspomnienia długiego spaceru brzegiem jeziora, ciepło jego dłoni, uroczy uśmiech, który powodował, że jej nogi nagle po prostu się uginały pod wpływem ciężaru jej ciała. Doskonale pamiętała, jak się ze sobą droczyli, aż do momentu kiedy w końcu padli w objęciach swoich ramion. Kiedy naparła na niego, pragnąc być jak najbliżej, a on stał na nierównym gruncie, co skończyło się może i nie najprzyjemniejszą kąpielą w dość chłodnym jeziorze, ale z pewnością jednym z lepszych wspomnień jakie miała.
Słysząc jego słowa, jej blade policzki zrobiły się purpurowe, zmieszana opuściła głowę w dół, wpatrując się uparcie w kawałek ciasta, grzebiąc w nim powolnie widelczykiem, przygryzając wargę i usilnie próbując sobie wmówić, że całe te przedstawienie zaraz się zakończy.
UsuńSerce zaczęło jej szybciej bić, kiedy poczuła jego nogę. Po raz drugi zamarła na chwilę, zastanawiając się co zrobić. I chociaż powinna szybko podciągnąć nogi pod krzesło, ona tylko wysunęła lekko stopę do przodu, niby całkowitym przypadkiem, chcąc czuć ten przyjemny dreszcz chociaż o te kilka sekund dłużej. Nie musiała długo czekać, aby żałować swojej decyzji. Czuła, jak jej twarz robi się czerwona, a ona sama miała wrażenie, że zaraz się ugotuje. Ty idiotko! Głupia dziewczyno…
– Przepraszam Was na sekundę, strasznie zrobiło się… gorąco – i odsunęła się powolnie od stolika, szybkim krokiem kierując się na zewnątrz. Potrzebowała chwili dla siebie, kilku głębokich oddechów mroźnego powietrza. Musiała oprzytomnieć, zapomnieć. Nie robić już więcej takich głupstw.
Pff, pięknie jest, ale już o tym wiesz. Przerażona swoim zachowaniem Avalon
Śmiech Freda dudnił mu w głowie. Jego słowa sprawiały, że żołądek Zabiniego zacisnął się w ciasny supeł. Sam nie wiedział, co myśleć o całej sytuacji, nie kontrolował się już praktycznie w żaden sposób. Był totalnie pijany i dopiero teraz to do niego docierało. Alkohol tańczył w jego żyłach, zaburzając możliwość trzeźwego myślenia. Nie potrafił skupić myśli na czymkolwiek innym niż myślenie, która z panienek mogła wyciągnąć mu Freda z rąk. Przecież prawie go już miał, prawda..?
OdpowiedzUsuńJego wzrok gładko prześlizgnął się po szyi chłopaka, gdy ten rozwiązał krawat. Miał ochotę złapać za obie końcówki i wykrzyczeć temu durnemu Gryfonowi, co właściwie do niego czuje i o co mu chodzi. Zapragnął mu powiedzieć o wszystkim, złamać się, otworzyć… Jednak za bardzo się bał. Jedno odrzucenie w ciągu wieczoru stanowczo mu wystarczało, nie potrzebował więcej takich wrażeń. Zacisnął wargi i wsunął dłonie głębiej w kieszenie.
Szept Freda przeszył Zabiniego na wskroś. Zacisnął mocniej powieki. Jego samego ten przeskok w ich relacji bolał, jednak wciąż milczał. Chciał jak najszybciej zakończyć rozmowę i uciec do dormitorium. Zamknąć się tam. Nie wychodzić przez resztę życia. A przynajmniej roku. Naprawdę miał wszystkiego dość i na dodatek kręciło mu się w głowie – od emocji oraz alkoholu.
To, co się wydarzyło, wydawało mu się nieprawdopodobne, jakby wyrwane z jednego ze snów, które go nawiedzały. Których spełnienia tak pragnął. Ale nie teraz.
Przełknął ślinę, czując palce Gryfona na własnej skórze. Niechciane iskry przeskoczyły między nimi, dreszcz przetoczył się przez całe ciało Ślizgona. Bliskość chłopaka, jego zapach i nagła natarczywość tylko zaostrzyły efekt. Znów każda komórka jego ciała odczuwała napięcie między dwoma organizmami. Po raz pierwszy jednak Zabini chciał jak najszybciej to przerwać. Miał wrażenie, że Fred zaczyna się nim bawić, że chce mu dokopać, wbić sztylet w plecy. Oczy zaczęły go szczypać, sam nie wiedział, co się z nim dzieje.
— A co jeśli bym ci powiedział, że żartowałem z tą dziewczyną?
Gwałtownie zwrócił na niego spojrzenie. Wszystko w nim zamarło. Jakaś część Zabiniego pozwoliła sobie na tonięcie w ciepłym bursztynie tęczówek Gryfona, odłączając się od reszty, która zaczęła gwałtownie gotować się z wściekłości. Miał ochotę rzucić się na chłopaka z pięściami. Alkohol buzował w jego żyłach, był zdolny do wielu rzeczy. Jednak Freda nie umiałby tak naprawdę uderzyć. Nie skrzywdziłby go. Wpatrywał się w oczy Weasleya z mieszaniną kłębiących się w nim sprzecznych uczuć. Nienawiść. Sympatia. Uraza. Nadzieja. Ból. Żarliwość. Niepewność. Gorycz. Czułość… Szybko potrząsnął głową.
– Niemożliwe, Weasley. Niby po co miałbyś żartować w tak debilny sposób? – warknął, jednak już łagodniej. Wciąż wpatrywał się w jego oczy, szukając w nich śladów szyderstwa czy niechęci.
Nie mógł uwierzyć w słowa Gryfona. Wydawało mu się to nadzwyczaj nieprawdopodobne i zupełnie pozbawione logiki. Kompletnie nie potrafił pojąć, co właściwie się działo od kilku minut. Czuł, jakby wszystko działo się bez jego udziału, jakby tylko obserwował. Oddech chłopaka na twarzy jednak był przerażająco rzeczywisty, a jego obecność boleśnie namacalna.
– O co ci właściwie teraz chodzi, Fred? Czego chcesz? – Głos mu drżał, podobnie jak dolna warga. Nie potrafił zapanować nad ciałem, nie rozumiał niczego. Jego dłonie same odnalazły boki Gryfona, przemierzyły je całe, jakby sprawdzały, czy ich terytorium nie zostało w jakiś sposób naruszone. – Czemu robisz mi taki zamęt w głowie…?
UsuńTak bardzo pragnął go jeszcze bliżej. Oczami wyobraźni widział, jak przyciąga go do siebie. Jak szepcze mu całą prawdę. Jak wyraz twarzy Freda się zmienia. Marzył o tym, by ich bajka miała happy end. W jego snach zawsze tak było. Tam, w sferze wyobraźni, mógł wszystko. Tu jednak trwali w bolesnej rzeczywistości. Wiedział, że nie wszystkie marzenia są do spełnienia.
– Na Merlina, weź mnie po prostu zostaw w spokoju i idź poszukaj sobie kogoś lepszego – wyszeptał cichutko, przesuwając dłonie na klatkę chłopaka.
Wiedział, że musi to zrobić. Nie mógł pozwolić na to, by byli tak blisko. W głowie potwornie mu szumiało, tracił panowanie nad czynami i słowami. Bał się, do czego może to wszystko zaprowadził. Delikatnym gestem popchnął chłopaka. Patrzył z bólem na jego zaskoczenie i na to, jak ten się zatoczył. Pijany Zabini nie do końca miał wyczucie własnej siły. Wszystko mu się plątało.
Fred wyglądał na jeszcze bardziej zagubionego niż on sam. Widział i czuł na sobie to nic nierozumiejące spojrzenie Gryfona na sobie. Zagryzł wargę z zamiarem odwrócenia się na pięcie i odejścia jak najdalej od chłopaka. Bursztynowe oczy wyrażały jednak tak głębokie zdumienie, że nogi wrosły w podłogę. Nie był w stanie się cofnąć.
Ciepło oczu Weasleya sprawiło, że oddech Christophera gwałtownie przyspieszył. Silniej zacisnął zęby na własnych ustach, podejmując prawdopodobnie jedną z najryzykowniejszych decyzji swojego życia. Zmusił się do pokonania dzielącej ich odległości i już zaraz opierał dłonie na policzkach Gryfona, całym ciałem przyszpilając go do ściany. Był tak pijany, że nie mógł sobie odmówić spełnienia marzenia… Cicho sapiąc, niepewnie trącił jego nos swoim, by zaraz połączyć ich wargi w pocałunku. Serce gwałtownie mu przyspieszyło, przymknął oczy. Miękkie usta Freda tak idealnie pasowały do jego… Delikatnie przejechał kciukiem po lekko szorstkim policzku chłopaka, jedynie niepewnie muskając jego wargi.
Nie trwało to jednak długo. Kilka sekund później obdarzył go smutnym spojrzeniem i jak najszybciej ruszył do dormitorium. Chciał schować się pod kołdrą, nie myśląc o tym, co zrobił… Albo raczej rozmyślając o tym resztę nocy. I o tym, jak cudownie smakują wargi Fredziaka.
W sumie to nie ogarniam tego, co się tu dzieje. Przysnęłam i Zabini pisał! Znaczy no w większości…
Lof. W sumie mi się nie dioba, ale śpiem. Tag.
Forewa ewa jor Zabiś
Zimne powietrze przyjemnie ochładzało jej rozgrzane ciało, dając tym samym chwilową ulgę, powodującą lekki uśmiech na jej twarzyczce. Wzięła głęboki oddech i oparła się plecami o zimną ścianę tuż pomiędzy drzwiami, a oknem herbaciani. Zacisnęła mocno powieki i walczyła sama ze sobą, aby więcej już nie rozmyślać o siedemnastolatku, siedzącym wewnątrz pomieszczenia. Musiała skupić się na czymś innym, by wyrzucić z pamięci obraz jego roześmianej twarzy, miała jednak wrażenie, że im bardziej się stara pozbyć wspomnień, tym one mocniejsze i silniejsze powracają, wręcz wdzierając się do jej głowy. Te wszystkie urocze uśmiechy i szeptane słowa, które powodowały szybsze bicie serca i znacznie płytszy oddech. Wspólne nic nierobienie przerywane słodkimi pocałunkami, te poczucie bezpieczeństwa, kiedy obejmował ją swoimi, silnymi ramionami. Czuła powolnie zbierające się łzy w jej oczach, jednak nie mogła sobie na to pozwolić. Przecież był tak blisko, sam mógł wyjść w każdej chwili i zobaczyć ją w takim stanie, a tego bardzo nie chciała. Zacisnęła ponownie mocno powieki i przełknęła ślinę. Wypuszczając powolnie powietrze przez lekko rozchylone wargi, wyprostowała sylwetkę i zrobiła kilka kroków do przodu, czując pojawiającą się gęsią skórkę na jej ramionach, zakrytych cienką koszulką. Dreszcze przechodzące przez jej ciało powodowały lekkie drżenie, nad którym nie mogła w żaden sposób zapanować. Zatrzymała się, unosząc głowę wysoko w górę aby móc swobodnie spojrzeć na ciemne niebo, rozświetlane delikatnie gwiazdami. I kolejna fala wspomnieć rozbiła się mocno o jej kruche ciało. Jeszcze nie tak bardzo dawno temu, leżeli na cienkim kocu, na szczycie wieży Astronomicznej przyglądając się pięknie lśniącym gwiazdom. Myśl, że patrzyła teraz na te same gwiazdy doprowadzała ją do szału, zmuszając do przykrych rozmyślań związanych z przemijaniem. Najbardziej jednak w tym wszystkim bolała ją postawa ojca. Przecież nie raz wymieniała się z ojcem listami, w których pytała o zgodę, na wspólnie spędzone wakacje lub przerwę świąteczną. Odpisywał jej pełen zapału, że musi w końcu poznać chłopca, który skradł serce jego małej córeczki. Zastanawiała się, czy już wtedy wiedział jak to się będzie musiało zakończyć. Zamiast spać, nocami rozmyślała o tym, jakim prawem ojciec może ją tak niewyobrażalnie mocno krzywdzić. Jakim cudem zgodził się na propozycję dziadków… Nie mogła się pogodzić z myślą, że ojciec, który samodzielnie wybrał kobietę swojego życia, uciekając od apodyktycznych rodziców, zmusza ją teraz do tego, przed czym on sam tak usilnie uciekał. Była świadoma, że próby pojednania się z rodziną będą trudne, jednak nie spodziewała się, że dotkną jej. Czuła się tak, jakby to wszystko nie dotyczyło jej, jakby na chwilę wyszła ze swojego ciała i stanęła obok, obserwując wspaniałą sztukę bez szczęśliwego zakończenia. Głęboko chciała w to wierzyć, że kiedy już opadnie kotara, koszmar minie a ona ponownie będzie mogła dzielić swoje życie z chłopakiem, którego tak bardzo kochała. Jednak nic się nie zmieniło, jej życiowy dramat trwał w najlepsze, a ona stała zrozpaczona, nie potrafiąc wyrazić sprzeciwu dziadkom.
OdpowiedzUsuńWzdrygnęła się przestraszona, czując czyjś dotyk. Szybko jednak zdała sobie sprawę, czyje dłonie przez chwilę spoczywały na jej ramionach. Zaciągnęła się powietrzem, wdychając wraz z nim zapach, przesiąkniętego chłopakiem płaszczu. Mieszanka perfum i zapachu jego skóry zakręciła jej delikatnie w głowie. Przetarła jeszcze szybko wierzchem dłoni twarz, nim zdecydowała się spojrzeć na chłopaka. Nie rozumiała o co mu chodziło, dlaczego tu stał. Po co w ogóle za nią wyszedł? Obojgu było by lepiej, gdyby nie rozczulali się na wspomnieniami. Avalon od dawna wiedziała, że postępuje źle wciąż o nim rozmyślając, jednak każda cząsteczka jej ciała tak bardzo tęskniła za jego towarzystwem, że dziewczyna po prostu nie mogła przestać.
– Dziękuję – odezwała się po chwili, w końcu podnosząc spojrzenie ciemnych oczu na jego twarz. Uważnie ją lustrując, każdy, najdrobniejszy szczegół. Doprowadzając tym samym samą siebie do rozpadu. Mogłaby przysiąc, że czuła jak jej serce spada w dół i roztrzaskuje się na tysiące maleńkich kawałeczków, będąc przy tym pewną, że nigdy nie uda jej się ich wszystkich ponownie skleić w całość. Po co to robisz, Fred? Dlaczego czynisz to takim trudnym? W jej głowie kłębiło się tysiące pytań i myśli, których nie była w stanie wypowiedzieć na głos. W tym momencie, szczerze go nienawidziła. Obwiniała go o wszystkie dzisiejsze wydarzenia, bo przecież powinien wiedzieć, że Lucy przyjdzie z nią. Bo niby kogo innego mogła przyprowadzić, jak nie swoją, najlepszą przyjaciółkę?
Usuń– Tak z pewnością sobie poradzą – ale czy my sobie poradzimy? – będą uroczą parą, pasują do siebie – dodała po przytaknięciu mu. Spojrzała na jego wyciągnięte ramię i nie miała pojęcia co powinna zrobić. Wrócić do środka starając się o wszystkim zapomnieć, czy może spróbować… Tylko czego spróbować? Przyjaźni? Nie była w stanie się do tego zmusić. Z drugiej strony czuła, jak jej ciało i dusza pragną być ponownie tak blisko niego. Dlaczego więc miałaby nie wykorzystać momentu? Ponieważ będziesz cierpiała. Tak bardzo będzie Cię bolało. Mógł zauważyć jej wahanie, mógł zauważyć ten jeden niepewny krok i nieśmiałe wyciągnięcie ręki. Ale stanęła obok i nawet zmusiła się do lekkiego uśmiechu, może wierząc gdzieś tam, w głębi serca, że jeszcze nie wszystko stracone. Tylko po co naiwnie się łudziła? Po co sobie wmawiała rzeczy, o których nie miała pojęcia. Dlaczego tak bardzo pragnęła, kolejnej porcji bólu?
Wzięła głęboki oddech i zaciskając lekko piąstki szła obok niego, wsłuchując się uważnie w odgłos ich kroków stapiających się ze sobą i cichy szelest deptanych przez nich liści. Czuła, swoje oszalałe serce bijące tak mocno i pragnęła poczuć jego serce. Zamiast tego jednak spuściła głowę w dół, zastanawiając się, które z nich odezwie się jako pierwsze. Miała przedziwne wrażenie, że w tym momencie myślą i czują dokładnie to samo.
– Fred, nie jestem pewna czy to był dobry pomysł – odezwała się w końcu, zwalniając kroku i starając się z całych sił zachować się rozsądnie. Dała się ponieść chwili w kawiarence, dała się ponieść kilka minut temu. Teraz martwiła się o to, co mogłoby być następne – ja po prostu, ja jeszcze nie mogę Fred. – nie patrzyła na niego, bała się, że z jej oczu popłyną gorzkie łzy, które przecież tak bardzo chciała przed nim ukryć.
Czuję, że to będzie mój najsmutniejszy wątek ever. Jeszcze odrobinę trzeźwo myśląca Avalon
[Jeśli pomysł ciekawy, to ochota zawsze się znajdzie. Więc jeśli rzeczywiście na coś wpadniesz — daj znać, bo ja na razie niestety nie wiem, jak ich można by tutaj połączyć. I dziękuję za powitanie!]
OdpowiedzUsuńCaelan
W tym zakrapianym miejscu znalazł się całkowicie przez przypadek, a było tak uzależniające, że opuszczenie go było nietaktem, dlatego został, zdradzając swoją czułość adresowaną do divy wieczoru – Ognistej. Poderwał parę panien, choć jego uwaga po dwóch godzinach bycia tu, została przykuta przez pewnego, uroczego i dziś mało rozrywkowego Fredziaka, który chyba za punkt honoru obrał sobie emowanie w kącie i ignorowania towarzystwa. Ta jego smutna buźka od czasu do czasu moczona w alkoholu, do złudzenia przypominająca chorego psa louisowej babki ze strony matki, sprawiła, że Louis po prostu musiał tam podejść i wlać do życia Gryfona chęć trochę pogubionej radości, by nie psuć sobie nastroju. Dlatego to zrobił, dbając o utrzymanie prawidłowego balansu ciała i nie potknięcie się o własne nogi, choć przyszło to z trudem i zostało okupione przez niemalże nieludzki wysiłek. Ale Lou przecież nigdy by się nie przyznał do swojej niezgrabności, obstawiając przy swoim i oszukując wszystkim i też siebie, że takiej gracji nie powstydziłaby się baletnica.
OdpowiedzUsuń— Bonjour książę parkietu z połamanymi nogami — przywitał się z ukochanym kuzynem, zgarniając ze stołu do połowy opróżnioną butelkę Ognistej. Drżącymi dłońmi napełnił dwa kieliszki bursztynowym płynem i zabrał je, rozlewając zaraz jedną czwartą z cennej zawartość. Był już tak wstawiony, że nie przejął się tragedią, choć kilka osób wysłało mu oskarżycielskie spojrzenie, jakby targnął się na życie ich pupilów, co Louis w tym stanie skomentował jedynie obojętnością.
— Całe życie forver alone? — Zerknął na Freda z widocznym rozbawieniem, wciskając mu do ręki kolejne naczynie z whisky, by czasem kuzynkowi nie wpadło do głowy nagłe otrzeźwienie, niepożądane w środku nocy, w środku trwającej imprezy z okazji… Lou już dawno zapomniał, skąd wzięły się hektolitry alkoholu, dlatego potrząsnął niezgrabnie dłonią, jakby chcąc odtrącić brzęcząc muchę, a jedyne co mu brzęczało za uchem to dudniąca, odbijająca się od ścian pomieszczenia, nienaturalnie pogłośniona muzyka, która nie była słyszana na zewnątrz tylko dzięki odpowiedniemu zaklęciu.
— Freddie — wymruczał, siadając obok jedynego akceptowalnego przez niego Weasleya i uśmiechając się irracjonalnie szeroko. — Twój urok osobisty się wypalił — oznajmił, szepcząc mu te słowa do ucha, dla zabawy zahaczając zębami o jego płatek. — Ta… jak jej to było…
Próbował sobie przypomnieć imię dziewczynę, z którą nie—rudziel podobno kręcił, ale skupienie wyparowało, gdy kolejna fala ciepła zalała jego organizm wprawiając w ruch otępienie.
— Nieważne, bo nigdy by nawet na ciebie nie spojrzała, gdybyśmy nie mieli tego samego nazwiska — zakpił, takim tonem, jakby przypisywał sobie wszystkie zasługi ich krótkotrwałego związku, mimo że nawet jego istnienie było wątpliwie, bo odróżnienie fikcji od rzeczywistości przychodziło z coraz większym trudem, a obraz przed stalowymi oczami stawał się rozmyty, niewyraźny. Wlał w siebie tyle wysokoprocentowego świństwa, że już czasem nie kontaktował gdzie jest i jak się tu znalazł, może właśnie dlatego objął kuzyna i spojrzał mu głęboko w oczy, by dopiero po chwili uświadomić sobie, że nie siedzi przed nim żadna ślicznotka, a nieoficjalna królewna Gryffindoru z małym przyjacielem między nogami, który nie czynił z niej przedstawicielki płci pięknej.
— Na czym to stanęliśmy… hm… A tak! — Wyszczerzył się, a w oczach pojawił się niebezpieczny błysk. — Jeśli do północy zbierzesz pięć odwzajemnionych całusów, odszczekam to, co powiedziałem — oznajmiał, wypuszczając go zaraz i opróżniając duszkiem naczynie. Skrzywił się, by znów się uśmiechnąć i wbić wyzywające spojrzenie w lubianego członka rodziny. — Bonne chance! — oznajmiał wesoło, niemalże przekrzykując muzykę. Co z tego, że nawet nie pamiętał, co przed chwilą powiedział.
Louis
[Wybacz tą marność. Nie wiedziałam, jak zacząć, wiec wyszło to coś.]
[niech kuzyn wpada, przytula i demoralizuje. masz ochotę na wątek, Freddie? :>]
OdpowiedzUsuńLily.
[hm, a czy Freddie, jak myślisz, mógłby zostać demoralizującym kuzynem? bo Lilcia szuka takiego rodzinnego demoralizatora, właśnie, tak poza braćmi. tu ktoś ją nauczył kombinować przy fajkach, ten przy alkoholu... oczywiście tak niedużo, to początki są. :D]
OdpowiedzUsuńkuzyneczka.
[to ja mam pomysł! Lily może się Freddiego uczepić jak rzep psiego ogona "zabierz mnie na imprezę, proszęproszęproszę, jak mnie nie zabierzesz, to powiem/zrobię...!" co o tym sądzisz? c:]
OdpowiedzUsuńLily.
[Nigdy nie należy wykluczać możliwości, że mylą nas własne oczy ;D Chociaż akurat tym razem mogę się zgodzić.
OdpowiedzUsuńOczywiście czekam na przedstawienie tego interesującego powiązania.]
— Nie jestem mała! — krzyknęła z oburzeniem, jednak zaraz zakryła sobie usta dłonią, wybałuszając oczy w wyrazie kompletnego osłupienia. Pochwyciła rękę chłopaka, by zaraz ze śmiechem ruszyć ukrytym przejściem do głównych schodów Hogwartu, mając jednocześnie cichą nadzieję, że nikt nie dosłyszał tego jej pełnego złości okrzyku.
OdpowiedzUsuń***
— Poproszę kremówkę — burknęła oschle, jednak drgające kąciki ust kompletnie demaskowały jej zawadiacką pozę obrażonej damy. By nie dać się kompletnie złapać, odwróciła nawet głowę lekko w prawo, kiedy już szeroki uśmiech ujął całą jej drobną twarzyczkę. Choćby próbowała i milion lat, nie była w stanie złościć się na tego parszywego Weasley'a, który mógł nią miotać jak lalką, przenosić przez próg kuchni, koronując na jego żonę, a nawet i bezczelnie sprzeciwiać się jej... Sprzeciwom. Z drugiej jednak strony, Freddie wydawał się być równie podatny na lawrence'owy urok, więc jakby nie patrzeć byli zupełnie kwita.
— Albo nie, Weasley! Mamy dzisiaj poważną sprawę do załatwienia i potrzebujemy mnóstwa energii. Zrobimy spaghetti! Czekaj tu!
Z tym okrzykiem pognała w kierunku małego pomieszczonka znajdującego się tuż przy wyjściu, gdzie skrzaty trzymały cały asortyment rzeczy, z jakich nikt nigdy nie korzystał. Brunetka wyciągnęła stamtąd dwie kucharskie czapki oraz fartuszki, by zaraz powrócić do chłopaka i z uśmiechem nałożyć mu na głowie to urocze okrycie. Owinęła się białym materiałem, nie zważając na to, że wygląda po prostu śmiesznie.
— Od razu lepiej. A teraz... Pomidory, makaron i mięso, dużo mięsa — mruknęła, marszcząc brwi, jednocześnie przeczesując wzrokiem kuchnię w poszukiwaniu odpowiednich składników. Polowanie zakończone zostało sukcesem, bo zanim dwójka zorientowała się, gdzie skrzaty trzymają swoje zapasy, jedno z tych kochanych stworzonek podrzuciło im wszystko pod nos. Tak często przesiadywali z nimi w kuchni, że te czuły się przy nich zupełnie swobodnie.
— A teraz zanieś mnie... Tam! — zarządziła, celując paluszkiem w miejsce, gdzie w równym rządku ustawiono kilka staroświeckich piekarników, których większość pozostawała jeszcze nieruszona, jako że do obiadu zostało dość sporo czasu. Lawrence bezceremonialnie wpakowała się w ramiona przyjaciela, ściskając go za szyję, by potem przytulić swój ciepły policzek do jego i westchnąć cicho. — Wiesz, jak się robi spaghetti, nie?
Królowa Kuchni
To mógł być jeden z tych wieczorów, jeden z tych spacerów… Jedna z tych rozmów. Jednak wszystkie te rzeczy nie należały już do nich, a Avalon doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Kiedy zatrzymała się, delikatnie odsuwając się od chłopaka patrzyła dokładnie wszędzie, tylko nie na niego. Nie mogła podnieść głowy, nie była w stanie dumnie spojrzeć w jego oczy. Bała się, że gdy ich spojrzenia spotkają się, stanie się coś niepożądanego. Coś, czego oboje będą żałować. Dlatego też uparcie wpatrywała się w wilgotne czubki czarnych butów, zgadując do jakich drzew należą zdeptane przez nią liście. Oczami wyobraźni widziała piękne korony drzew, poruszająca się delikatnie na wietrze. Liście, które odgrywały największą rolę swojego życia. Tak, jak ona teraz. Tylko coś jej w duchu podpowiadało, że nigdy nie zobaczy scenariusza i nie dowie się, jak bardzo zniszczyła te przepiękne przedstawienie.
OdpowiedzUsuńProszę państwa, przedstawienie musi trwać.
Doskonale pamiętała, jak się do niej zwracał. Usłyszenie tego teraz było jej największą próbą. Momentalnie przed jej oczami stanęły czułe sceny gdy cicho szeptał wprost do jej ucha Avie, moja Avie. Zamykała wówczas oczy i oddawała się całkowicie tej jakże niewinnej rozkoszy, gładząc dłonią jego ciemne włosy, czasem tylko odrobinę za mocno zaciskając na nich długie palce.
— Nie możesz już tak do mnie mówić, nie możesz — szepnęła ledwo słyszalnie, kręcąc delikatnie, zaprzeczalnie głową. Cały czas unikając jego spojrzenia. Jego słowa sprawiały jej ból, tak mocny, tak niewyobrażalnie intensywny. Czuła się dokładnie tak, jakby ktoś wbił jej nóż prosto w serce. Każde kolejne słowo było nową raną, w której ktoś dodatkowo kręcił nożem na wszystkie strony. Były ranami, które będą się goić jeszcze przez długi czas. Zmarszczyła delikatnie brwi, myśląc na okrągło tylko o tym, jak najszybciej się stąd oddalić. Uciec, od niego jak najdalej, zaszyć się najlepiej w cichym i ciemnym pomieszczeniu pozwalając ujść emocjom, które tak usilnie, przez cały wieczór starała się ukryć.
Odruchowo cofnęła się o pół kroku. To nie było tak, że się go bała. Bardziej bała się siebie, a raczej tego co mogłaby zrobić, gdyby znalazł się o te kilka centymetrów za blisko. Opcje były dwie, jednak żadna z nich jej nie satysfakcjonowała.
Uniosła w końcu głowę, przeniosła spojrzenie ciemnych oczu na jego twarz, dokładnie tak jak prosił i zastanawiała się. Próbując uporządkować wszystkie swoje myśli, intensywnie rozmyślała nad najlepszą z najlepszych odpowiedzi.
— J-j-ja… — wzięła głęboki oddech i zaciskając mocno piąstki w kieszeniach jego płaszcza postanowiła w końcu przemówić, powiedzieć wszystko to, co tak bardzo ją męczyło — nie mogę przestać o tobie myśleć, masz rację nie mogę na ciebie patrzeć, nie mogę bo to tak bardzo boli, nie mogę być blisko. Ty nie możesz być blisko bo ja wariuję, nie mogę skupić się na niczym innym, kiedy jesteś tu — mówiła szybko, z trudem łapiąc oddech pomiędzy poszczególnymi zdaniami. Trochę tak, jakby chciała to powiedzieć jak najszybciej, by nie mógł wyłapać tych konkretnych słów — nie mogę znieść myśli, że jest już po wszystkim, że się skończyło, że już nigdy… Że nie…
Zamilkła. Jej drżący głos urwał się w pół zdania, a w okolicy zapanowała przerażająca cisza. Bała się wypowiedzieć te słowa na głos. Obawiała się, że gdy zostaną one w końcu powiedziane, staną się prawdą. Bała się, że potwierdzi jej myśli a tego… Tego nie umiałaby znieść. Wolała się tylko zadręczać przypuszczeniami niż usłyszeć potwierdzenie z jego ust.
Nie wytrzymała presji spojrzenia. Odwróciła głowę na bok, zaciskając mocno powieki, spod których wypłynęły pierwsze łzy. Łzy, których miał nigdy nie widzieć.
Usuń— Ale czego ty ode mnie chcesz — wyszeptała cicho, starając się z całych sił zapanować nad swoim głosem — czego ode mnie oczekujesz, Fred? Mam ci napisać moją dokładną instrukcję obsługi!? — fuknęła zdenerwowana — przecież doskonale ją znasz
I nagle, zaskoczyła samą siebie. Stając na wprost niego, prostując się dostojnie zbliżyła się o te kilka kroków, o te kilka kroków za blisko. Chciała, aby wyszło jak w tych wszystkich mugloskich filmach, kiedy zakochane kobiety wpadają w histerię, a później wszystko się dobrze kończy… Chyba chciała głęboko wierzyć, że nagle i ich problemy znikną, że nagle zapomną o wszystkich złych decyzjach. Dlatego nie myśląc długo wyjęła małe piąstki z kieszeni i zaczęła okładać nimi jego klatkę piersiową. Rozpłakała się. Pozwoliła sobie po raz pierwszy od długiego czasu na niepowstrzymywanie łez.
— Nienawidzę cię Freddie, tak bardzo cię nienawidzę.
Gówno prawda. Kocham cię. Wciąż cię kocham i nie wiem co zrobić, aby przestać, aby zapomnieć. Abyś w końcu zniknął Fred.
Stała tak przed nim, bijąc go lekko, czując gorąco płynące z purpurowych policzków, z trudnością łapiąc oddech pomiędzy szlochami a kolejnymi słowami padającymi z jej ust.
— Za późno na co, Fred? Według ciebie na co jest już za późno, co? — burknęła, mrucząc przy tym cicho po koreańsku jak to bardzo go nienawidzi, jak bardzo ją zranił, jak bardzo nie może sobie z tym poradzić. Chciałaby móc mu powiedzieć wszystko na spokojnie, porozmawiać bez histerii, bez płaczu i krzyków.
Im dłużej jednak stała przed Fredem, tym mniej nad sobą panowała.
Boże, Ty tak pięknie piszesz a ja Ci takiego coś wysyłam w zamian, umm. Avalon
[Cześć!
OdpowiedzUsuńNic się nie stało, naprawdę! Dziękuję bardzo za powitanie i przepraszam, że sama wcześniej nie napisałam, ale szczerze powiedziawszy jeszcze się z blogiem zapoznaję. Autorów jest tutaj raczej sporo, choć nie za bardzo ogarniam jeszcze kto jest aktywny lub którą postacią, zważywszy na fakt, że niektórzy mają ich więcej xD
Ach, Lupinowie... Z pewnością zasługiwali na lepszy los, ale cóż zrobić? Nawet sobie nie wyobrażasz mojego szczęścia, gdy wchodząc na tego bloga, zobaczyłam, że Teddy'ego jeszcze nikt nie przejął! I chociaż mam niewiele czasu i strasznie dużo roboty, to i tak się na niego zdecydowałam. Poza tym, atmosfera panująca na tym blogu jest naprawdę świetna; myślałam, że era grupowców już minęła, a tutaj proszę :D
No, a teraz do rzeczy - karta Freda, po prostu, zarąbista. Niby przezabawna, a jednak mądrze przeplatane smutne fakty z życia, sprawiają, że ma też spory sens. Kto jak kto, ale Teddy byłby w stanie Freda zrozumieć; wieczne porównywanie do kogoś, kogo się nigdy nie poznało. Ted to ma przynajmniej jeszcze wybór; powód, dla którego od wielu, wielu lat tylko [babcia] Molly Weasley wie jak Ted naprawdę wygląda. Poza tym, gdy miał już dość, po prostu się spakował i... Wiadomo. Freddie jeszcze takiego szczęścia nie ma :P
Wątek jak najbardziej na tak, ale masz jakiś pomysł? Przypuszczam, że Fred byłby jednym z tych Weasley'ów, którzy by Teda nadal lubili? Czy jednak wolisz wręcz odwrotnie? :D Oba warianty osobiście mi odpowiadają; można spokojnie coś z wątkiem pokombinować, o ile tylko będą chęci :P]
Teddy Lupin
[Też się w tym zakochałam <3 Dziękuję ślicznie za cieplutkie słowo i mam nadzieję, że zdjęcie już teraz jakieś się wyświetla (jak uda mi się opanować poprzednie to może podmienię, ale nie mogę się zdecydować, które mi się bardziej podoba). Ja jestem gotowa na wszystko, niczym bohaterka serialu. Jak masz jakieś pomysły to wal śmiało, a jak nie bardzo to i ja nad czymś chętnie pomyślę :)]
OdpowiedzUsuńEthel
[Chęć jest zawsze! :3 Freddie jest tak sympatyczny, że aż grzechem byłoby odmówić wątku. Co prawda nie wiem jeszcze, gdzie by tu się podczepić, ale gdzieś tam mi coś dzwoni, tyle że jeszcze nie wiem, w którym kościele. Nie jestem zbyt dobra w wymyślaniu wątków, ale podczas czytania Twojej karty wpadło mi do głowy coś w stylu: panowie mogą się przyjaźnić, aczkolwiek nie od zawsze tak było - początki ich znajomości były trudne, bo mogli ze sobą rywalizować: powiedzmy posadę ścigającego i wygrał Freddie, później o dziewczynę i wygrał Cosmo, kolejna rywalizacja sprawiła, że ktoś trzeci ich wykiwał i tak zawarli pokój :) ]
OdpowiedzUsuńCosmo
[Przychodzę spóźniona, ale wyrażam wielką chęć na wątek, jeśli u Ciebie jeszcze nie umarła <3]
OdpowiedzUsuńJames
[jej, bardzo dziękuję, naprawdę miło mi czytać takie słowa. jeśli Fred chce, to niech Ellen tuli do woli, ona go raczej za to nie zje... ale wątek to ja bym chciała, nie powiem. :3]
OdpowiedzUsuńEllen Rookwood.
[*-* Samira niestety gardzi dobrymi uczuciami, bo to zła kobieta jest. a ja bym zaproponowała wątek, ale chyba kombinujemy coś u Lilki, jak tylko skończę przerabiać tą kartę, czyż nie?]
OdpowiedzUsuńSamira.
Jedynym czego pragnął była cisza. Nieprawda. Schował się pod kołdrą, głowę ukrył pod poduszką i nie płakał. Nieprawda. Nie miał zamiaru nikogo szukać, chciał być sam. Nieprawda. Było mu dobrze samemu w dormitorium, wolnemu, niezależnemu. Nieprawda.
OdpowiedzUsuńSłyszał pukanie, ale nie chciał go do siebie przyjąć. Starał się stworzyć nową bańkę, skoro poprzednia pękła. Bańkę, w której mógłby schować swoje uczucia, dzięki której mógłby zapomnieć. Bańkę, która pozwoliłaby mu znów być tym Zabinim, łamać kolejne serca bez żadnego poczucia winy. Zaintrygować. Uwieźć. Posiąść. Zostawić. Starał się wytatuować nowe motto w głowie. Wyrzucić stamtąd nie-rudego Gryfona. Wyciąć z siebie każde wspomnienie z nim związane i zaszyć powstałą dziurę porządnym ściegiem. A w międzyczasie ją czymś wypełnić. Czymkolwiek, dzięki czemu mógłby zapomnieć.
Chociaż to niewykonalne.
Pukanie tak gwałtownie ustało, że aż uniósł głowę. Wcześniej nadawało rytm jego myślom, prowadziło jego plany. Nasłuchiwał zaskoczony nagłą prawie-ciszą. To jej tak pragnął, prawda? Usiadł powoli, skulił się na brzegu łóżka, z niepewnością wpatrując się w drzwi. Przytłumione dźwięki muzyki zdawały się dochodzić do niego z jakiegoś równoległego świata. Obraz mu wirował, łzy mgliły widok. Niczego nie rozumiał. I nagle zaczął tęsknić za pukaniem. Bo wiedział, kto puka. Chciał, by pukał dalej. Chciał czuć jego obecność chociaż tak. Chciał, by mu zależało. By Fredowi zależało tak jak jemu samemu.
Nie miał pojęcia, ile czasu trwał w bezruchu, jedynie mrugając, by łzy mglące mu obraz opadły z jego rzęs na policzki. Stamtąd wędrowały po brodzie przez szyję, by zniknąć za kołnierzem koszuli. A on siedział na łóżku niezdolny do ruchu. Bo być może właśnie zawalił największą szansę swojego życia. Być może stracił bezpowrotnie to, co mogło się stać, gdyby otworzył drzwi po pierwszym puknięciu. Być może… Być może stracił szansę nawet na jakąkolwiek ciepłą relację z Weasleyem. Nawet na przyjaźń. Być może nigdy nawet tak naprawdę go nie pozna i nigdy nie dowie się o nim niczego więcej. Być może… Może…
Pokręcił głową, szybko ocierając policzki. Nie wierzył w to, co właśnie przyszło mu do głowy, ale podniósł się z łóżka i ruszył ku drzwiom. Niepewnie. Powoli. Jak wystraszone zwierzątko… albo przyczajony tygrys. W jego ruchach brakowało zwykłej swobody, każdy mięsień miał napięty – do ucieczki lub skoku na ofiarę. W końcu dotarł do drzwi i całą siłą woli uniósł rękę, by otworzyć drzwi. Niepewnie zza nich wyjrzał, a kiedy dostrzegł skuloną pod ścianą postać, nagle poczuł się winny – i szczęśliwy, że jego myśl okazała się realna. Uśmiechnął się do niego szeroko, ucieszony jego widokiem. Po głowie wciąż jednak chodziły mu najróżniejsze dziwne myśli, zaraz więc niepewnie wypalił:
— Wiesz… Fred. Wiesz, że my się w ogóle nie znamy?
Nie spodziewał się takiej reakcji chłopaka. Nie sądził, że Fred Weasley – ten Fred Weasley! – dosłownie się na niego rzuci. Po chwilowym zaskoczeniu, pozwolił sobie porozkoszować się słodko-gorzkim smakiem ust Gryfona, ich kształtem, ciepłym oddechem i zachłannym dotykiem chłopaka. Nie protestował. Po raz pierwszy w życiu nie czuł potrzeby stuprocentowego zdominowania partnera. To był Fred. Jemu pozwoliłby zrobić ze sobą wszystko… chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Oddech mu przyspieszał, a z ust wydawał się ledwie słyszalny pomruk przyjemności.
UsuńKiedy Fred przerwał, Zabini aż zamrugał z totalnego zaskoczenia. Wpatrywał się w niego niczym w jakieś nadprzyrodzone zjawisko. Obserwował jego zawstydzony wzrok, podziwiał delikatne rumieńce. Przyglądał się jego ustom, kiedy ten mówił.
Kocha zielony… Nienawidzi sów… M-moje perfumy… Siostra… Czekolada…
Powolnie oblizał wargi, notując to sobie gdzieś w głębi swojej nietrzeźwej makówki. Jeszcze wolniej uniósł dłoń, by oprzeć ją na policzku chłopaka, drugą ułożył na jego boku. Delikatnie przyciągnął go do siebie i już spokojniej, delikatniej ale jednocześnie niezwykle intensywnie pocałował. Smakował jego wargi z uwielbieniem, chcąc przekazać mu to, co dzieje się w jego głowie i serduszku od tych kilku już lat. Po chwili przerwał pocałunek, nie odsunął się jednak nawet na milimetr. Delikatnie musnął nosem jego nos i zerknął mu w oczy.
– Zabini. Dla ciebie mogę być Christopherem. Albo kimkolwiek zechcesz – wyszeptał niepewnie. – Pałkarz u Ślizgonów. Podobno całkiem niezły. Łamacz serc. Cholerny podrywacz. Jedynak. Uwielbiam twoje oczy… i usta. Hm. I mam leminga. Chcesz go poznać? – zapytał ze speszonym uśmiechem. – Zazwyczaj nie gryzie…
Nie czekając na odpowiedź, powolnie odsunął się od niego, nie zabierając jednak dłoni z jego boku. Chciał się nacieszyć tym, że chłopak sam do niego przyszedł, że z własnej woli przy nim był. Delikatnie pociągnął go w stronę swojego łóżka, przy którym stała szafka a na niej klatka z małym rezydentem. Niepewnie muskał palcami bok Freda, zerkając na niego co chwilę.
– No więc… To jest mój leming.
Dupa, kupa, ale masz. Nie dioba mi się i to tak totalnie. Eya.
I tak Was kochamy.
Zabiś i Cup <3
[Yay, dziękuję ci bardzo za takie miłe słowa. <3 Miód na serduszko.
OdpowiedzUsuńNa wątek skuszę się z miłą chęcią, chociaż na chwilę obecną nie mam żadnego konkretnego pomysłu. Ale pomyślę o tym na pewno, chyba że ty już wpadłaś chociażby na jakiś zalążek.]
Jemma Simmons
[ Bardzo mi miło ;) Tia musi być prawdziwa, bo, jak to zwykle ze mną bywa, inspirowałam się rzeczywistymi osobami. Dziękuję i mam nadzieję, że będę się tu dobrze bawić! ]
OdpowiedzUsuńT. Bowen
[Dobra. Pomyślałam trochę i w sumie to mam jakąś dziwną ochotę na wykorzystanie faktu, iż Jemma tragicznie radzi sobie z miotłą. Niby jest między nimi rok różnicy, w dodatku są z różnych domów, ale pomyślałam sobie, że może kiedy Jemma była w pierwszej klasie i naprawdę była beznadziejna w lataniu, to nauczycielka kazała jej przyjść na kilka dodatkowych zajęć. Nie wiem jak tam u Freda było wtedy z Quidittchem, ale gdyby akurat sam miał wtedy jakieś zajęcia czy coś, to w sumie przez nią mógłby dostać po głowie miotłą, dlaczego nie.]
OdpowiedzUsuńJemma Simmons
[Jak miło usłyszeć. :"D
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc przejrzałam rano ukradkiem te dwie stare odsłony Scorpiusa które wciąż tkwią w starszych postach bloga i powiem szczerze, że nie wyobrażam go sobie jako imprezowicza albo buntownika żyjącego tylko po to, żeby robić rodzinie na przekór. Malfoyowie po prostu tacy nie są, przynajmniej w moich oczach.
A Fred mnie po prostu urzekł. Uroczy jest, jak to zresztą sama karta głosi. Po prostu nic tylko tulać. I bardzo podoba mi się fakt, że jest traktowany jak zastępstwo wujka, nawet jeśli jest to niezamierzone ze strony ojca, bo takie w pewien sposób skrzywdzone postaci to moja słabość. Największa chyba. :')
Ojej, ojej, chcę wątek. I to bardzo.]
Skorpionek
Drżała cała, zaciskając piąstki jak gdyby miało to jej w jakikolwiek sposób pomóc. Czuła, jak nie mogąc zapanować nad żuchwą delikatnie przygryza sobie policzki. Jednak to nie było coś, czym szczególnie w tym momencie się interesowała. Zaprzątała sobie głowę jedynie myślami dotyczącymi stojącego przed nią chłopca. Tak bardzo go kochała, nienawidząc jednocześnie. Zastanawiając się jakim cudem w ogóle znalazła się tak blisko niego. Jak mogła sobie pozwolić na tak bliskie spotkanie? Co się w ogóle stało, że nagle znaleźli się w takiej, a nie innej sytuacji? Próbując zebrać wszystkie myśli w całość, nawet nie zorientowała się kiedy sama jeszcze bardziej pomniejszyła tę odległość, uderzając go zaciśniętymi piąstkami. Słowa padające z jej ust nie miały najmniejszego sensu. Chociaż kiedy w końcu wyrzuciła z siebie wszystkie te buszujące w głowie myśli, nagle ulżyło jej. Tylko uczucie te zniknęło w tym samym czasie, kiedy Fred Weasley zacisnął swoje dłonie na jej nadgarstkach i bezczelnie przystawił do swoich miękkich warg.
OdpowiedzUsuńMiała ochotę krzyczeć. Miała ochotę głośno krzyknąć, a później zatopić się w tych miękkich wargach. Chociaż nie była pewna tego, czego bardziej w tym momencie pragnęła. Poczuć jeszcze raz ten słodki smak? Czy może lepiej byłoby uderzyć go otwartą dłonią, odepchnąć od siebie i uciec? Tak daleko, jak tylko potrafiła? Biec, najszybciej jak tylko mogła? Tracąc przy tym oddech, jednak znajdując się w bezpiecznej odległości. Tak, aby żadne z nich już więcej nie musiało cierpieć… Nienawidziła go tak bardzo. Nienawidziła tego, co teraz robił. Tego, w jaki sposób się zachowywał.
Przecież tak nie wolno. Fred, przestań. Nie możesz mi tego robić.
Usłyszała swój błagalny głos, błądzący gdzieś pomiędzy pozostałymi myślami dokładnie w tym momencie, kiedy ich czoła zetknęły się ze sobą. Kiedy ich oddechy miały okazję ponownie się ze sobą spotkać. Dokładnie w tym samym momencie drżenie jej ciała ustało, a ona sama nagle uspokoiła się. Chociaż ciepłe łzy wciąż powolnie spływały po jej policzkach, nie łkała już głośno. Stała tylko poddając się, nie walcząc, nie szarpiąc się. Pomimo tego, że pragnęła tak bardzo uciec, nie miała na to siły. Nie miała sił aby wciąż przed nim uciekać, by wciąż go unikać. Nie mogła jednak dłużej znieść myśli, że musi udawać, że wszystko jest w porządku.
Przez chwilę miała wrażenie, jakby jej serce przestało bić. Rozchyliła delikatnie wargi, a spomiędzy nich wydobywało się równomierne, bardzo spokojne, wręcz niewyczuwalne powietrze. Mógł je poczuć. Z pewnością czuł, jak jej ciepły oddech powolnie otula jego wargi. Jego palce zaciśnięte na jej nadgarstku mogły poczuć jak jej puls zwalnia.
czas, mógłby się zatrzymać. Teraz, mógłbyś mnie mieć Freddie. Teraz.
—Za późno na nas
Serce ponownie zaczęło jej walić jak oszalałe, a gorzkie łzy cisnęły się do ciemnych oczu jasnowłosej dziewczyny z podwojoną siłą. Oddech przyspieszył, a na twarzy pojawił się na kilka sekund nieprzyjemny grymas. Nie to chciała usłyszeć, nie takich słów padających z jego ust pragnęła.
Nie chciała już nic więcej mówić. Pragnienie ucieczki było na tyle silne, że nawet przez chwilę próbowała zrobić krok w tył, zapominając, że stojący przed nią chłopak wciąż ją trzyma. Zachwiała się delikatnie, jednak zdążyła odzyskać równowagę nim runęłaby wprost w jego ramiona. Wzięła głęboki oddech i walcząc z samą sobą słuchała uważnie wypowiadanych przez niego słów.
Bolały. Tak bardzo bolały.
Jednak co ona mogła zrobić? Stała rozdarta pomiędzy dwoma, najważniejszymi mężczyznami w swoim życiu. Ojcem – dla którego przez większość swojego życia udawała kogoś, kim wcale nie była, kim wcale być nie chciała. Kochała go z całego serca i nie była w stanie zrozumieć dlaczego zadaje jej tak okrutny ból? Dlaczego musi ją ranić właśnie w taki sposób? Jednak mimo wszystko nie potrafiła odwrócić się do niego plecami. Nie umiała, nie mogła. Była za słaba? Oraz Fredem – chłopcem, którego kiedyś, była pewna, że kochała równie mocno. Chłopcem, który potrafił wywołać uśmiech na jej ustach bez żadnych, większych starań. Weasley’em, który po prostu samą swoją obecnością sprawiał wcześniej, że była szczęśliwa. Teraz… Teraz nie była niczego pewna.
UsuńNawet ta bezgraniczna miłość do ojca ulotniła się gdzieś na kilka chwil.
— Nie mów tak do mnie rozumiesz?! — krzyknęła odrobinę za głośno, odrobinę za gwałtownie. Pokazując mu jednocześnie jak bardzo za tym tęskni. Była wściekła bo tęskniła za jego czułymi słowami, tęskniła za ciepłymi ramionami, w których zawsze mogła odnaleźć schronienie. W których czuła się nadzwyczaj bezpiecznie. Oddzielona od całego świata, to właśnie w nich mogła być prawdziwą sobą. Tą, której nie znał nikt poza Fredem i nią samą — Nie możesz tak do mnie mówić, rozumiesz? — szepnęła już łagodniej, próbując zapanować nad drżącym głosem i buzującymi w niej emocjami. Przecież była tą idealną panienką Moore, a ta Moore nigdy nie płakała przy ludziach, nigdy nie wystawiała na pokaz swoich słabości. Jednak teraz… Przecież przed nią stała miłość jej życia, jak mogła udawać kogoś innego?
— Nie możesz mnie tak więcej nazywać Fred. Nie możesz do mnie mówić w ten sposób. I nie możesz mówić, że jest już za późno a po chwili zachowywać się w ten sposób Fred. Po prostu nie możesz, tak nie można… — szeptała cicho, kręcąc delikatnie głową. Jakby w ten sposób słowa, które przed chwilą usłyszała od niego, miały wylecieć z jej głowy.
Zagryzła mocno wargę, powstrzymując w ten sposób jej drżenie. Uniosła w końcu spojrzenie ciemnych oczu i wlepiła je prosto w złotawe oczy dorastającego mężczyzny. Dlaczego na drodze swojego młodziutkiego życia, musieli spotykać tak trudne przeszkody? To wszystko było ponad siły srebrnowłosej dziewczyny. Ponad.
— Masz rację Fred. Spieprzyłeś wszystko, gdybyś tylko coś zrobił. Gdybyś wtedy tylko coś powiedział… — szepnęła, zbierając w sobie siłę do odwrócenia się do niego plecami. Jednak w tym samym momencie poczuła jak ten obejmuje ją i przyciąga do siebie. Opuściła bezwładnie ramiona w dół, zaciskając powieki, wtuliła twarz w jego tors, oddychając jego zapachem, czując bijące od jego ciała ciepło.
I chociaż walczyła ze sobą z całych sił, przegrała.
Objęła go równie mocno i załkała cicho, wypuszczając ciepły oddech przez rozchylone wargi wprost w jego tors.
— Tak bardzo za Tobą tęsknie Fred — załkała ponownie, czując jak robi się malutka. Taka najmniejsza na świecie. Taka łatwa do odepchnięcia, taka łatwa do zdeptania. Zagubiona. — To znaczy… —wzięła głęboki oddech, jakby orientując się dopiero jakie właśnie słowa padły z jej ust. Mogła mieć jedynie nadzieję, że słowa padające z jej ust wprost w jego koszulkę nie były w stanie być usłyszane przez kogokolwiek poza nią samą — zapomnij… — dodała, niemo rozchylając wargi.
[Chyba nam się urlopy zgrały więc spoko]
Jak jest zbyt płaczliwie to błagam o wybaczenie. A ja kocham Twoje, więc jesteśmy na równo <3
Avie
[Nie no, pomysł mi odpowiada, tylko że jest taki mały problem, że akurat już jedno takie świąteczne przyjęcie w Klubie Ślimaka mam, no i nie wiem... dziwnie mi by było prowadzić dwa wątki, które dotyczą tego samego przyjęcia, które przebiega zupełnie inaczej. I teraz nie wiem czy po prostu zmienić okazję tego przyjęcia, czy pomyśleć nad czymś innym. Oczywiście niewerbalna relacja bardzo mi odpowiada, jestem za! I mam nadzieję, że rozumiesz, nie jesteś zła, nie zabijesz mnie ani nic. :<]
OdpowiedzUsuńJemma Simmons
[Hah, ostatni pomysł chyba najbardziej przypadł mi do gustu, głównie z tego powodu, że rzeczywiście może wyjść nam to bardzo zabawnie. Jesteś genialna! c: Oczywiście zacznę i to z miłą chęcią. Jeśli chodzi o termin, to może uda mi się dzisiaj, ale niczego nie obiecuję. W każdym razie pojawię się tutaj znowu w przeciągu kilku następnych dni!]
OdpowiedzUsuńJemma Simmons
[O lulu, tyle pięknych możliwości że nie mam pojęcia co wybrać. D:
OdpowiedzUsuńChociaż nie, czekaj. Tak mi do głowy przyszło, że można by było połączyć pomysł c z plotkami i szumem z tym ostatnim, przynajmniej częściowo. Poskakaliby sobie na początku do gardeł, a jak by wyszło, że to jednak ktoś inny rozpuszcza plotki, to zaczęliby węszyć i ostatecznie okazałoby się, że w sumie rzeczywiście mają coś wspólnego; plotkę trzeba by było ustalić, ale myślę, że mogę mieć pewien pomysł. To by mi chyba najbardziej odpowiadało, choć na zmiany i inne propozycje jestem jak najbardziej otwarta, bo mnie myślenie z natury najlepiej nie idzie. XD]
Skorpionek
Fredziak <3
OdpowiedzUsuńKochanie ty moje <3
Rachel
[Chętnie zacznę, ale obawiam się, że dopiero jutro.
OdpowiedzUsuńA co do plotki, to myślałam żeby zakręcić się wokół ich domniemanej orientacji seksualnej. Szum by się podniósł ogromny, bo o takich sprawach zawsze jest głośno. XDD
Konkretniej mogłoby to wyglądać na przykład tak: ponownie zahaczając o twoje wspaniałe pomysły, chłopcy mogliby się któregoś dnia żreć i warczeć na siebie w jakimś bocznym korytarzu, bo jeden drugiemu odbił dziewczynę (tu zakładam że raczej Fred Scorpiusowi, z wiadomych powodów XD), czego świadkiem był, dajmy na to, ktoś, komu Malfoy zdążył już nieźle dokuczyć, i ów ktoś stwierdził, że hej, a może by się tak zemścić i porozpuszczać jakieś nieprzyzwoite ploteczki :D. Za co oczywiście później oberwałoby mu się solidnie. XDD]
Skorpionek
Nathaniel Spencer był uczniem szóstego roku w Hogwarcie, należącym do domu Godryka Gryffindora i śmiało można było powiedzieć, że Tiara Przydziału nie pomyliła się, umieszczając go właśnie tam. W sumie to można by go było nazwać dobrym człowiekiem i kolegą, gdyby nie fakt, że w sprawach sercowych nie był zbyt dobrze zorientowany. Znaczy, w gruncie rzeczy to bardzo dobrze wiedział, jak poderwać dziewczynę i sprawić, aby ona mu uległa, tyle że tak właściwie i ogólnie rzecz biorąc, nie za bardzo wiedział, że dziewczyn nie można traktować jak przedmioty, które można tak sobie porzucić. Bardzo szybko zmieniał obiekty swojego zainteresowania. Jednego dnia chodził z tą, drugiego z tamtą. Jemma nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że przynajmniej połowa żeńskiej części uczennic Hogwartu mogła się „poszczycić” (chociaż nie było to odpowiednie słowo) mianem jego byłej dziewczyny. Wiele koleżanek Krukonki zdążyło się już nabrać na urok tego chłopaka, a Simmons nie potrafiła stwierdzić czy okrutnie bawił się ich kosztem, czy dla niego była to po prostu zabawa. Nigdy jednak nie poświęcała zbyt dużej ilości swojej uwagi, bo on nie interesował się nią. Do czasu.
OdpowiedzUsuńTydzień temu Nathaniel zaczepił ją na korytarzu. Simmons szła wtedy sama, była właśnie w drodze do biblioteki, a chłopak zapytał czy nie mógłby dotrzymać jej towarzystwa. Dziewczyna nie chciała być od razu niemiła, dlatego pozwoliła mu spędzić ze sobą trochę czasu. W sumie nawet przyjemnie im się rozmawiało, a Jemma nie zauważyła, żeby jakoś szczególnie i na siłę chciał ją poderwać, dlatego pomyślała nawet, że przez wakacje mógł się zmienić. Niestety już dwa dni później okazało się, jak bardzo się w tej sprawie pomyliła. Zaprosił ją na kawę, zaczął bajerować i uśmiechać się w ten dziwny sposób, przez co Krukonka zrozumiała, że wybrał ją sobie na kolejną potencjalną dziewczynę. Oczywiście od razu mu odmówiła, na początku bardzo uprzejmie, mając nadzieję, że sobie odpuści. Wtedy rzeczywiście tak się stało, ale niedługo później ponowił próbę, spotykając się z kolejną odmową. Zaczął ją nękać, chodzić za nią i naprawdę skutecznie irytować. Przez to Simmons stała się wobec niego bardziej oschła. Miała go już dosyć i chciała, żeby w końcu się odczepił, ale tak się nie stało.
Powoli dochodziła już godzina, po której uczniowie nie mogli krzątać się po korytarzach, ale Jemma miała do dokończenia referat na Eliksiry, dlatego została w bibliotece do późna. Gdy wracała do swojego dormitorium, dopadł ją Nathaniel, czyli najgorsze, co mogło ją chyba teraz spotkać. Ponownie zaprosił ją na randkę, a ona znowu odmówiła.
– Ale dlaczego? Przecież tak dobrze nam się wtedy rozmawiało!
– Proszę cię, daj spokój. Wiem co robisz z dziewczynami, którym wmawiasz, że rzekomo je kochasz. Nie zamierzam zostać jedną z nich!
– Ale Jem… No co ty, przecież nigdy bym ci tego nie zrobił… – chciał złapać ją za ramiona, ale ona wyrwała mu się, rozwścieczona.
– Nie dotykaj mnie! Odczep się!
– Nie widzisz, jak się dla ciebie staram? Jak głupi latam za tobą, a ty tak po prostu mnie odrzucasz! Jesteś okropna!
– Aha, czyli właśnie to robisz, kiedy któraś ci odmawia?! Próbujesz wywołać u niej poczucie winy?! Jesteś żałosny! Nigdy nie umówiłabym się z kimś takim, jak ty!
Widać było, że te słowa zabolały chłopaka, ale Jemma nie zamierzała go przepraszać. Przez cały czas zachowywał się podle wobec tych biednych uczennic, dlatego ona nie zamierzała okazywać mu teraz żadnego współczucia. Należało mu się kilka gorzkich słów. Może wtedy zrozumie, że źle postępuje.
– Jak ty się w ogóle zachowujesz?! Co, znudziłeś się jedną, to bierzesz się za drugą?! A zastanawiałeś się kiedyś, co one czują?! Bo wydaje mi się, że miałeś to w dupie! Nie wiem nawet, jak można tak nisko upaść, jak ty!
Jemma Simmons
[Ten wątek już jest piękny. <3]
OdpowiedzUsuńŚnieg sypał obficie już od dobrych kilku dni, sprawiając, że krajobraz widziany z dowolnego okna zamku wyglądał naprawdę świątecznie. Mróz gryzł w policzki gdy tylko wyszło się na zewnątrz, a oblodzone ścieżki jakby tylko zachęcały, by stanąć na nich i wywinąć orła po pierwszym kroku. Delikatny wiatr trącał lekko zwisające z okapów sople, a jego zimne palce grające na ich powierzchni zdawały się wydobywać z zamarzniętej wody cichą melodię podobną do dźwięku niewielkich dzwoneczków, niezaprzeczalnie przyjemną dla ucha każdego, kto okazał się na tyle cierpliwy, by przystanąć i posłuchać.
Scorpius skrzywił się, czując zimn śnieg wpadający mu za kołnierz obszytego futrem gronostaja zimowego płaszcza. Puch niemal natychmiast zmienił się w mokrą plamę, niepozwalającą się wytrząsnąć i sprawiającą niejaki dyskomfort. Naciągnął kaptur na głowę, rzucając nienawistne spojrzenie w górę, na drzewo, które miało czelność sypnąć na niego tym białym paskudztwem.
Znad zamarzniętego jeziora doszedł go krzyk zaskoczenia i salwa śmiechu. To pierwszoroczniaki wyległy na błonia nacieszyć się ostatnimi dniami w szkole przed wyjazdem do domów na Boże Narodzenie. Sam Malfoy nie mógł się wprost doczekać możliwości wyrwania się z murów Hogwartu, ostatnio coraz bardziej przypominających mu więzienie. Zniechęcony wrzaskami dzieciaków odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w kierunku zamku.
Wielka Sala, przystrojona bogato łańcuchami, świeżo ściętymi choinkami, ostrokrzewem i wszechobecnymi bombkami, najprawdopodobniej powinna była zrobić na nim ogromne wrażenie, ale po sześciu latach już dawno przestał zwracać uwagę na dekoracje. Wkroczył do środka, otrzepując śnieg z ramion, przemaszerował dumnie wzdłuż stołu Ślizgonów i już miał zająć miejsce u jego końca, gdy powstrzymał go głos jednego z piątoklasistów, których grupkę minął właśnie bez słowa:
- Hej, Malfoy! Gdzie zgubiłeś swojego chłopaka?
Scorpius zatrzymał się w pół kroku. Potem odwrócił na pięcie, powoli, twarzą w stronę chichoczących chłopaków.
- Co powiedziałeś?
Piątoklasista wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu.
- Nie udawaj że nie wiesz o co chodzi, Malfoy - zarechotał. - Ktoś was widział. Ciebie i Weasley'a, obściskujących się w korytarzu. Czyżby nasza księżniczka znalazła sobie wreszcie odpowiedniego księcia?
Malfoy przez chwilę po prostu patrzył, zdębiały, stojąc jak słup soli i nie potrafiąc wykrztusić z siebie ani słowa. A potem, z warknięciem, że zabije tego Weasleyowego gnojka, wybiegł z Wielkiej Sali, odprowadzany przez kolejny wybuch wesołości młodszych Ślizgonów.
Skorpionek
[Potencjalny chętny do przejęcia braciszka już jest, ale wciąż tylko potencjalny. Tak czy inaczej, jak już Iwan się pojawi, to stalkuj, ile tylko chcesz, mnie to w ogóle nie przeszkadza! :)
OdpowiedzUsuńAch, dziękuję, na pewno miło spędzę tutaj czas, wiem to już z doświadczenia. ;)]
LALA
Z szerokim uśmiechem na ustach obserwowała poczynania przyjaciela. Usadowiła się wygodnie na blacie, uprzednio wyjmując z którejś z szafek sok pomarańczowy, więc siedziała teraz, machając nóżkami oraz sącząc napój, i oglądała fredziakowe przedstawienie. Raz nawet wyciągnęła rękę, żeby poprawić mu kucharską czapę, ale chłopak tak się kręcił na wszystkie strony, że tylko pogorszyła sytuację. Wybuchnęła wesołym śmiechem, kiedy tylko nachylił się w jej stronę, ale nawet nie zdążyła go od siebie odsunąć czy chociaż pisnąć krótkie "Weasley", bo zaraz wszystko spowiła biel.
OdpowiedzUsuńMąka. Głupia mąka. Mąka dosłownie wszędzie tam, gdzie tylko mogła się znaleźć — na szacie, na dłoniach, w szklance, na twarzy, na ustach i w ustach, w oczach i uszach, na włosach, we włosach, wszędzie. Abigail siedziała jeszcze przez sekundę, kompletnie oniemiała, rozglądając się po pomieszczeniu, lecz gdy tylko trafiła na rozradowaną twarz Freda, jej oczy zapłonęły z wściekłości. Gdzieś już miała głupie kluski z sosem albo to, że biedne skrzaty będą musiały po nich zaraz sprzątać — ona musiała się zemścić.
— Freddie, mój królu, ty naprawdę jesteś już martwy — krzyknęła, biegnąc przez kuchnię, kiedy już załadowała amunicję (sześć jajek w kieszeniach szaty) i wydarła wierzchem dłoni część białego proszku z twarzy.
— Uwaga, strzelam!
Pac! Pierwsze jajko wylądowało na podłodze tuż przy nodze chłopaka, pudło. Pac! Drugie za to na obrazie Grubego Mnicha, powieszonym na bocznej, długiej ścianie kuchni, pudło. Pac! Trzecie na stole Gryfonów, pudło. PAC! Czwarte na plecach Weasleya, tworząc na jego szacie przepiękną lepiącą się plamę. PAC! Piąte z tyłu głowy chłopaka, przez co wyglądał, jakby wysmarował sobie włosy brylantyną. Pac! Ostatnie już na podłodze, przez które pędząca Abi poślizgnęła się i ledwo wyhamowała przy stole Hufflepuffu.
— Nienawidzę cię, Weasley! — krzyknęła, marszcząc brwi, gdy już dostała się do przyjaciela, który najpewniej całą tę farsę uważał za dobrą zabawę. Roześmiała się, po czym pacnęła do delikatnie w ramię. — Ale czasem też cię lubię. Tylko troszeczkę, żebyś sobie nie myślał!
[Lepiej późno niż wcale, ja już się bałam, że nie wrócisz, a nie ukrywam, że z Abi pałamy do Fredziaczka dużą sympatią. Dodałam tego smroda do powiązań! Czytałam też Twoje i bardzo mi się lawrence'owa zalinkowana piosenka podoba :D]
Królowa Kuchni <3
[ Mi tam się podobają dramy i Boyd z chęcią zostanie "zaginionym" przyjacielem. Tylko trzeba to obrać w jakiś wątek w czym nie jestem dobra xD O wiele bardziej lubię zaczynać niż wymyślać :]
OdpowiedzUsuńL.Boyd
[ Możemy zrobić tak, że byli najlepszymi przyjaciółmi i po tym incydencie, który spotkał Boyd'a, ten widząc, że wszyscy się odwrócili od niego uciekł i wgl nie zwrócił uwagi na Freda, który tak naprawdę od początku wierzył, że jego przyjaciel jest niewinny. O! I może Leathan wyprowadzi jakiegoś gościa z gospody, bo ten np. nie będzie chciał zapłacić czy coś i zaczną się tam sprzeczać i może nawet dojść do bójki i tam będzie twój pan i pomoże mu? Taka wena mnie naszła xD Daj znać co sądzisz :]
UsuńZechcesz pójść ze mną na randkę? Ten jeden, ostatni raz?
OdpowiedzUsuńJego słowa szumiały jej w głowie, powodując zmiękczenie kolan. Jednocześnie przyprawiając ją o kolejną falę smutku. Chociaż w tym momencie, ciężko było jej stwierdzić, czy kiedykolwiek w swoim życiu odczuwała te uczucie tak silnie, tak realnie. Nie raz już czuła się smutno… Jednak po raz pierwszy miała wrażenie, że on cały ją pochłania. Obejmuje mocno długimi ramionami, jak gdyby chciał jej ulżyć, jednak w najmniej odpowiednim momencie wyrywał z jej piersi tę, krótką chwilę radości. Sprawiając, że kolejne łzy zaczęły spływać po bladych policzkach.
Gdy tylko poczuła, że puszcza ją ze swoich objęć wiedziała, że stanie się coś złego. Intuicja podpowiadała, aby uciekła póki jeszcze ma na to szansę. By odeszła, odwróciła się na pięcie i zostawiła go samego sobie. Próbując po raz kolejny zapomnieć, wyrzucić z pamięci wszystkie piękne chwile. Wymazać bolesne wspomnienia, wymazać postać Freda.
Kiedy klęknął, poczuła się tak jakby ktoś właśnie zacisnął mocno dłoń na jej gardle. Serce waliło jej jak oszalałe, a ona się bała. Bała się tego, co mogło mu wpaść do głowy.
– Nie wygłupiaj się Fred – szepnęła cicho, mierząc go surowym spojrzeniem. I chociaż nie mogła się do tego przyznać na głos, podobała jej się możliwość ponownego poczucia jego ciepłych dłoni. Jego dłoni, ściskających jej dłonie. Chociaż nieprzyjemne dreszcze przechodziły przez jej plecy, a policzki różowiały, chociaż wciąż chciała uciec… Odczuwała pewnego rodzaju ekscytację. Pomimo tego, doskonale wiedziała, że nie powinni w to dalej brnąć. Nie powinni się więcej spotykać, a już z pewnością nie powinni chodzić na randki. Nawet na te ostatnie.
Przygryzła mocno wargę, próbując zebrać w sobie siłę by głośno i wyraźnie odmówić. By mu się sprzeciwić. Ale przecież tak bardzo pragnęła jego towarzystwa. Tak bardzo tęskniła za jego uśmiechem i spojrzeniem bursztynowych oczu… Zapachem perfum i … Po prostu za nim. Za możliwością spędzenia wspólnie czasu, za rozmową, za wspólnym śmiechem. Tak bardzo mocno tęskniła za swoim byłym chłopakiem, że pomimo starań nie była w stanie mu odmówić. Nie była wystarczająco silna. Chociaż po jej głowie chodziły myśli mówiące, że będzie im później łatwo, doskonale wiedziała, że będzie gorzej, że będzie trudniej. Że same te spotkanie nie będzie należało do łatwych… Zgodziła się.
Skinęła lekko głową, na znak aprobaty po czym odwróciła spojrzenie od chłopaka. Już w tej chwili żałowała podjętej decyzji, jednak nie mogła nic z tym zrobić. Była gotowa cierpieć przez tych kilka kolejnych dni, wylewać łzy przez następne noce. Może i nie była gotowa, aby poświęcić miłość ojca dla Freda, jednak cierpienie, które będzie przeżywać… Było niczym w porównaniu do tych paru godzin, które będzie mogła spędzić ze swoim Freddim. Ze swoim jednym, jedynym.
– Pamiętaj tylko, że już nigdy, przenigdy nie zgodzę się na coś takiego. To będą naprawdę nasze ostatnie, wspólne chwile – szepnęła cicho. Z jednej strony chciała go uświadomić, jak to będzie mocno bolało, ale z drugiej jakby zrozumiał, może jeszcze by się wycofał? Wówczas nie dałaby rady już nigdy więcej spojrzeć w jego oczy.
– I podnieś się już, przemoczysz sobie spodnie, ubrudzisz się cały… – nagle zorientowała się, że cały ten czas stał jedynie w cienkiej koszulce. Przewiany, przemarznięty. Chociaż, kiedy była blisko niego, wciąż czuła bijące od niego ciepło… Tak przyjemne… – przecież ty zaraz będziesz chory – mruknęła i zaciskając delikatnie dłoń na jego dłoni, pociągnęła go lekko. Pomimo tego, że było jeszcze wiele rzeczy, które chciałaby mu powiedzieć, nie miała już siły. Poza tym marznięcie w ciemnej uliczce nie miało najmniejszego sensu. Spojrzała na niego pełnym smutku spojrzeniem, jednak pełne wargi uniosła w lekki łuk, starając się z całych sił.
– Powinniśmy wracać, naprawdę się przeziębisz – mruknęła z mieszaniną troski i smutku w głosie. Puściła jego dłoń i zsunęła szybko płaszcz chłopaka, wpychając mu go prosto w ręce – nie możesz być chory, to twój ostatni rok… nie możesz opuszczać zajęć – wyprzedziła jego protesty. Dobrze wiedziała, że sam wolał się rozchorować byleby jej nic nie było. Nie mogła się dłużej na to godzić.
Usuń[To ja zaklepuję dla Ciebie wątek u Hyuniego, jakbyś się pojawiła ze swoją panią!]
I głupio mi bardzo taki krótki odpis dodawać, ale naprawdę jakbym miała dopisać coś jeszcze to by było takie typowe lanie wody ;x
Avie
[ Nie ma sprawy :D Poczekam na twoją panią! ]
OdpowiedzUsuńBoyd
[Weź mnie nie strasz! xD Czytam Górniak i takie szybkie spojrzenie na zdj, a w głowie tylko "Nie, nie, błagam nie" XD
OdpowiedzUsuńhttps://40.media.tumblr.com/tumblr_m0a4xtr97k1qb9r9to1_500.jpg proszę bardzo i wierzę w twe umiejętności ;)]
Gabrielle
[A dziękuję bardzo, przyda się :D I również witam!]
OdpowiedzUsuńAlan
[Bardzo dziękuję! Sama bym ją przytuliła, ale złośliwa lubi ugryźć :D A ty? Znajdziesz czas i chęci na jeszcze jeden wątek? ]/ Ailisa
OdpowiedzUsuńJemma od zawsze wiedziała, że zawód aktorki nie jest dla niej. Już w przedszkolu nie wykazywała dużego zainteresowania tą dziedziną, a nauczycielki na wszelkiego rodzaju przedstawieniach osadzały ją co najwyżej w roli drzewa, które miało stanąć na scenie w zabawnym przebraniu i po prostu stać z podniesionymi rękoma. Nie było przecież obawy, że Jemma z powodu zmęczenia zbuntuje się podczas przedstawienia i odmówi grania swojej roli, bo bez względu na wszystko była posłusznym dzieckiem, ale mimo wszystko aktorstwo nie było jej bajką. Z pewnością miała jeszcze kilka ukrytych talentów, jednak ta dziedzina życia nie należała do jednego z nich, chociaż Simmons wiedziała, że jej mama gdzieś tam na początku widziała swoją córkę jako aktorkę, która zagra w ekranizacjach jej książek. Niestety wszystkie te plany legły w gruzach nie tylko z powodu braku predyspozycji, ale również z bardzo prostej przyczyny: okazało się, że Jemma jest czarownicą, więc aktorką już raczej na pewno nie zostanie.
OdpowiedzUsuńCo jeszcze gorsze (o tym dlaczego gorsze, przekonamy się za chwilę), Krukonka nie umiała kłamać i prawdopodobnie była ostatnią osobą na świecie, którą można by było posądzić o takie przewinienie. Nieprawda nie przechodziła jej przez gardło i tyle, a nawet jeśli, to brzmiało to tak irracjonalnie, że nikt by nie miał jej kłamstwa za złe, bo najpierw zacząłby się śmiać tak głośno, że usłyszeliby go na innym kontynencie, o ile to w ogóle możliwe. Dziewczyna zaczynała się wtedy jąkać, rumienić i przebierać nogami. Przecież od razu było widać, że coś tu jest nie tak! Tylko ślepy nie zauważyłby, że Jemma łże mu prosto w oczy i ma z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Był to niezbity dowód na to, że Simmons naprawdę była dobrą duszyczką, która nie lubiła robić innym ludziom krzywdy, nawet jeżeli z jakiś ważnych powodów musiała to zrobić. Zdecydowanie nie była zła do szpiku kości.
A co najbardziej beznadziejne i pechowe w tej sytuacji, Simmons nie potrafiła improwizować. Z tych trzech rzeczy: aktorstwo, kłamstwo i improwizacja, to ostatnie chyba szło jej najgorzej i tak beznadziejnie, że każdy by się popłakał ni to ze śmiechu ni to ze współczucia, gdyby zobaczył, jak Jemma próbuje zdziałać cokolwiek bez wcześniejszego przygotowania lub dostosować się do sytuacji, w której trzeba wykazać się odrobiną niecodziennej kreatywności. Była najgorsza ze wszystkich w tym temacie i nie było co do tego żadnych wątpliwości, a Fred Weasley już zaraz miał się co do tego przekonać.
Zacznijmy od tego, że Jemma w ogóle nie spodziewała się, że spotka go akurat teraz, przecież przez całe te lata porozumiewali się tylko za pomocą mimiki, nie zamieniają tak właściwie żadnego konkretnego słowa. To była doprawdy przedziwna znajomość, ale Simmons ceniła ją, jak każdą. Jeszcze bardziej nie spodziewała się jednak tego, że Fred zacznie udawać jej chłopaka. Tak właściwie to nie znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć o co tak właściwie mu chodziło. Był obłąkany czy po prostu chciał jej pomóc w nieprzyjemnej sytuacji? To w sumie i tak nie miało znaczenia, skoro Jemma w jednej chwili mogła zaprzepaścić wszystkie jego starania. Widziała zaskoczone spojrzenie Gryfona, który ostatnio uprzykrzał jej życie i trzeba było powiedzieć, że mina Simmons wyglądała dokładnie tak samo.
Odczytywanie dyskretnych sygnałów też szło jej całkiem kiepsko. Niestety.
Usuń– Przepraszam, czy ja o czymś nie wiem? – spojrzała zdezorientowana na Freda. – Jeszcze kilka minut temu sądziłam, że jestem stanu wolnego, a tu…
Nie widziała w oczach chłopaka ani grama szaleństwa, więc może wiedział, co robi? Nieważne. Była to jedyna szansa na pozbycie się Nathaniela.
– O, widzicie, jak chciałam zażartować! – zaczęła się śmiać, mając nadzieję, że nie wyjdzie to zbyt sztucznie. – Dobre żarty. Ach, jak ja się uśmiałam! Wiesz, Nathaniel, my to tak często… sobie żartujemy, co nie, Fred?
– W takim razie niezłą masz dziewczynę, Weasley. A powiedziała ci, jak przyjemnie nam się rozmawiało kilka dni temu, co? Coś mi się wydaje, że nie pilnujesz jej zbyt dobrze – Spencer chyba postanowił zignorować „żart” Jemmy, kontynuując ponurą atmosferę, która panowała na korytarzu.
Tak. Jemma Simmons zdecydowanie nie potrafiła improwizować.
Jemma Simmons
Materac lekko się pod nim ugiął, wydając ledwie słyszalny jęk. Przez ten krótki moment, nim jego zaburzony proces myślowy dotarł do momentu zrozumienia, co właściwie się dzieje, jego płuca z zaskoczenia pozbawione zostały tlenu, a on sam nie miał kontaktu z ciałem Weasleya, myślał, że znów coś zwalił, bał się, że go straci. A wszystko przecież zaczynało właśnie wyglądać jak w upragnionej bajce, iść w stronę wymarzonego happy endu. To była ledwie sekunda, ale wydawała się mu wiecznością. Na szczęście minęła. Słodki ciężar, gorący oddech, delikatne wargi, sprytne paluszki. Przymknął lekko oczy, ciesząc się tą zaskakującą chwilą, wykraczającą poza wszelkie jego marzenia. I w końcu realną. Atmosfera w pokoju robiła się coraz gorętsza, pożądanie zdawało się wręcz namacalne. Zabini – wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co właściwie się tu działo – chciał, by to wszystko trwało jak najdłużej, by mógł się tym rozkoszować całą wieczność. Czuł dotyk jego warg na szyi, wyważoną gorączkowość ruchów. Już miał sam dobierać się do jego koszuli… ledwie zdążył wyciągnąć rękę, a Weasley siedział wyprostowany z nonszalanckim uśmiechem na ustach. Zabini patrzył, jak ten przeczesuje włosy, pragnąc znów zanurzyć w nich własne palce. Miał ochotę przyciągnąć go natychmiast do siebie, jednak się powstrzymał. Zależało mu i nie chciał spieprzyć. Bał się, że popsuje wszystko swoją natarczywością. Nigdy nikomu nie dawał się wodzić za nos, każdej nocy, przy każdym kolejnym flircie to on dominował. Przy tym Weasley’u było jednak zupełnie inaczej. Umiał schować swoją dominującą naturę w kieszeń i oddać prowadzenie gry partnerowi. Któremu najwyraźniej wielką przyjemność sprawiało powolne rozpalanie biednego wstawionego Ślizgona.
OdpowiedzUsuń– Uhm, imię leminga? – Odwrócił wzrok niepewnie, zastanawiając się, czy nie wyjdzie na psychopatę, gdy odpowie mu na te z pozoru proste pytanie.
Zerknął na chłopaka, który rozłożył się obok niego, ewidentnie czując się tu dość swobodnie. Przyglądał mu się kątem oka z nieskrywaną przyjemnością. Marzył od dawna, by móc popatrzeć na niego z bliska. Teraz jednak skrycie miał nadzieję na coś więcej... Przeciągał tę chwilę w nieskończoność. Czuł, że czas płynie, ale miał wrażenie, że jakoś obok nich, jakby omijał szerokim łukiem jego łóżko, pozwalając dwóm chłopakom trwać w bańce zaklętego czasu.
– Wiesz, ja... – zaczął, ale nagle znów poczuł dotyk chłopaka. Po jego ramieniu przetoczyła się fala gorąca, uśmiechnął się kącikiem ust, pozwalając, by rozkoszne dreszcze rozeszły się swobodnie bo całym ciele.
Powolnie zwrócił na niego wzrok i słuchał z niedowierzaniem jego wyznania. Był porównywany do legendy . Co więcej, jednego ze swoich idoli. I Fred wyznał mu, że byłby w stanie mu zaufać, czyż nie? Skoro chciał, żeby to właśnie on go chronił... Myśli w głowie Zabiniego buzowały prawie tak jak krew w jego żyłach. Tak bardzo pragnął być blisko Weasley’a, chociażby w roli jego goryla. Skrycie jednak pozwalał sobie w marzeniach na sporo więcej.
Wpatrywał się w jego uśmiech jak zaczarowany. Nie mógł wykrztusić nawet słowa. Wszystko w nim drżało, wewnętrznie wrzał i wyrywał się do Gryfona. Zewnętrznie jednak zamarł ze wzrokiem wbitym we Freda kontemplującym go spokojnie.
– Nie przesadzasz...? Daleko mi do niego – wyszeptał, powoli zmniejszając odległość między nimi. – Czeka mnie jeszcze wiele meczy, treningów i kontuzji, nim dojdę do jego klasy... – Uśmiechnął się lekko z rozmarzeniem, przysuwając się jeszcze bliżej. Musnął czubkiem nosa linię jego szczęki. – Ale chętnie będę cię chronił. Nie tylko na boisku...
Wpatrując się głęboko w jego bursztynowe tęczówki, wysunął mu dłoń pod koszulę, by zaraz przesunąć opuszkami z zachwytem po skórze jego brzucha. Iskierki przeskakujące w powietrzu między ich ciałami dodatkowo elektryzowały atmosferę. Już po chwili to on siedział na nim okrakiem, demonstrując swoją dominację. Oparł dłonie tuż przy jego ramionach, delikatnie kciukami marszczył materiał weasleyowej koszuli. Musnął nosem jego nos, po czym powolnie złączył ich wargi w spokojnym pocałunku. Rozkoszował się posiadaniem chłopaka tuż pod sobą, jego dotykiem, smakiem i zapachem.
Usuń- Fredziak. Mój leming to Fredziak - wymruczał mu wprost w usta, jednocześnie jednym ruchem rozpinając jego koszulę. Po chwili znów oddał się pocałunkom w akompaniamencie tych kilku guzików tańczących po ziemi.
Nie wiem co, dziwny ten odpis, zdania nieskładne, ale to dlatego, że Fredziak na Zaba mi tak działa! Biedak nie mógł się skupić xd
A poza tym mój mózg jest gupi.
Lof ya!
Oddany Zab
Wiedziała od samego początku, że ten pomysł nie należał do dobrych. W momencie, kiedy zgadzała się na tę absurdalną ostatnią randkę doskonale zdawała sobie sprawę, że z pewnością będzie tego żałowała. Jednak pomimo wszystkiego, nie zdecydowała się na odwołanie tego wydarzenia, nie zrezygnowała. Nawet teraz, kiedy stojąc w swoim dormitorium przeglądała wszystkie swoje sukienki, czując nieprzyjemne mrowienie warg, nie była w stanie się wycofać. Pomimo strachu, który towarzyszył jej każdego dnia, od tamtego momentu ona szła dalej w zaparte. W końcu przecież się umówiła, sama coś sobie postanowiła i nie mogła teraz od tak się wycofać. Chociaż była świadoma, że ta randka niczego nie zmieni, wciąż nie mogła odgonić od siebie myśli, że może jednak coś się zmieni, że może jednak wszystko się ułoży… Zamykając oczy widziała siebie u boku Freda. Oboje byli uśmiechnięci i pełni energii, zadowoleni. Dokładnie tak jak kiedyś, szczęśliwi z powodu swojej obecności, z możliwości spędzenia każdej wolnej chwili razem. Tacy właśnie kiedyś byli, nie przejmowali się niczym tylko trwali w szczęściu. Zdając sobie sprawę, że mają to właśnie dzięki sobie, nawzajem. Że jedno, bez drugiego nie może być w stu procentach szczęśliwe.
OdpowiedzUsuńJednak tuż po otworzeniu zmęczonych powiek widziała rzeczywistość i chociaż łzy ponownie zbierały się w jej oczach musiała się ich pozbyć. Nie mogła sobie pozwolić na zaczerwienione białka, rozmazany makijaż… Nie miała już czasu na żadne poprawki. Będąc świadomą, że kiedy wróci za kilka godzin ponownie do tego pomieszczenia, rzuci się zapewne ze łzami w oczach na łóżko, teraz nie mogła płakać. Nie mogła, bo sama się na to zdecydowała. Bo doskonale wiedziała, jaki będzie tego koniec. Wzięła więc głęboki oddech i spokojnie przełknęła gorzkie łzy, zmuszając się do uśmiechu. Machając sobie delikatnie dłonią przed oczami, osuszała pojedyncze krople łez, aby przypadkiem nie rozmyły jej delikatnego makijażu. Uśmiechała się, przykładając do swojego ciała kolejną sukienkę i chociaż chciała przestać o tym myśleć, już widziała jak wieczorem ściąga ją z siebie, chowając na dnie kufra. W końcu to będzie kolejna rzecz, która będzie jej przypominała jego. Ten ostatni raz, położy coś na dnie kufra. Zamknie go szczelnie i zapomni. Będzie musiała zapomnieć.
Nie miała pojęcia, że gdy nadejdzie już godzina zero będzie się tak mocno denerwować. Żałowała, że wybrała sukienkę sięgającą odrobinę przed kolana, bo od razu można było zauważyć jak mocno trzęsą się jej nogi. I chociaż starała się zapanować nad swoim ciałem, nie umiała. Nie mogła. Stała cierpliwie czekając na niego u dołu schodów, czując jak stres tylko się powiększa. Wciągu tych kilku minut widziała już siebie uciekającą po schodach do góry, ale też stojącą tuż przed Fredem i nie mogącą się w ogóle ruszyć z miejsca. Tak jakby jej ciało mówiło, że idąc z nim gdziekolwiek popełnia największy błąd. Ale przecież ona doskonale o tym wiedziała. Wiedziała, że ten wieczór nie przyniesie niczego dobrego, mimo wszystko…
Wciąż na niego czekała. Ale… Ale może właśnie powinna uciec? Zamknąć się w dormitorium i udawać, że nic takiego nie miało mieć miejsca? Że ta cała ostatnia randka tylko mu się przyśniła, że w ogóle się nie umawiali? Najchętniej zapomniałaby nawet o ich ostatnim spotkaniu w Hogsmeade. Wciąż miała żal do Lucy, że nie wpłynęła na decyzję swojego już chłopaka. Z drugiej strony… Cieszyła się, że chociaż tej dwójce coś się udało tamtego wieczoru. Chociaż ktoś wrócił do Hogwartu zadowolony, z suchymi oczami i zaczerwienionymi policzkami od śmiechu, a nie płaczu.
Stąpała z nogi na nogę w miejscu, próbując się odrobinę rozgrzać w taki sposób. Chociaż o tej porze roku wszystkie kominki non stop wypełnione były pomarańczowo-żółtymi płomieniami, naprawdę ciężko było wystarczająco mocno ogrzać tak duży zamek i wszystkie jego korytarze. Opatulając się szczelniej szatą, nawet nie zauważyła nadchodzącego z naprzeciwka chłopaka. Poczuła tylko jak jej twarz odbija się od jego torsu i nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, on już trzymał ją w swoich ramionach.
Lekko zdezorientowana uniosła głowę do góry, aby móc spokojnie spojrzeć na jego twarz. Mogłaby odpłynąć w tych bursztynowych tęczówkach. Wpatrywać się wiecznie w rysy jego twarzy, wyobrażając sobie jak powolnie sunie dłonią po gładkim policzku. Słysząc jego słowa, wyrwała się z tego krótkiego zamyślenia i pokręciła lekko głową, jakby chciała się upewnić, że znajduje się już we właściwej rzeczywistości.
Usuń— Przecież nic się nie stało — uśmiechnęła się odrobinę, nie wiedząc co zrobić z dłońmi, delikatnie ułożyła je na przedramionach chłopaka. Czując, jak się do niej zbliża, przez jej ciało przeszedł dreszcz. Wpatrywała się w jego twarz, słysząc przyspieszone bicie serca. I chociaż w głębi serca pragnęła tego, co właśnie Fred prawie zrobił, ulżyło jej, że jednak do tego nie doszło. Obwiniałaby się, nie potrafiłaby mu spojrzeć już nigdy więcej w oczy. Chociaż w tym momencie byłaby najszczęśliwszą osobą na świecie, później… Później byłoby tylko gorzej.
— Dziękuję — szepnęła cicho czując jak na jej policzki wkradają się czerwone rumieńce. Słyszała to od niego nie po raz pierwszy, jednak pierwszy raz od tak długiego czasu, usłyszała tak cudowny komplement. Zdawała sobie jednak sprawę, że jego cudowność wynikała z tego, że wypłynął on z ust tego, a nie innego chłopca.
— Jeszcze nigdy nie zrobiłeś niczego, co… — przerwała na chwilę. Przecież zrobiła raz coś co jej się nie spodobało. Nie walczył, poddał się. Zacisnęła mocno piąstki i posłała mu uśmiech —na pewno będzie cudownie — dodała, wciąż z uśmiechem na ustach. Przyspieszyła odrobinę kroku, chcąc jak najszybciej wydostać się już poza mury zamku. Nie była taka jak Freddie, nie potrafiła zignorować tych wszystkich par oczu wlepionych w nich. Doskonale też wiedziała, że jutro po szkole krążyć będą z pewnością plotki dotyczące ich powrotu. I co wtedy zrobią, co ona powie tym wszystkim, pytającym ludziom? Tak jak przed chwilą przyspieszyła kroku, tak teraz zwolniła, prawie się zatrzymując i delikatnie chwytając Weasley’a za rękawek koszuli.
— Jesteś pewien Fred, że to dobry pomysł? — jeżeli on się teraz zawaha… Nie wiedziała co zrobi, ale jeżeli usłyszy stanowczą, twierdzącą odpowiedź. Pójdzie z nim nawet na koniec świata. Ten jeden, ostatni raz.
Avie
Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Nie mógł uwierzyć w to, co się działo w jego dormitorium. Nie mógł uwierzyć w to, że całował się z Fredem Weasleyem. Nie mógł uwierzyć, że ten leżał pod nim bez koszuli, kusząco półnagi. Nie mógł uwierzyć, ze miał go na Nie mógł uwierzyć, że to nie jest sen. Że to dzieje się naprawdę. Czuł jego niespokojny oddech i przyspieszone bicie serca. Każde najdrobniejsze drgnięcie. Szarpnięcie. Muśnięcie. Słodki śmiech. Wyczuwał rosnące napięcie, podniesioną temperaturę i wzbierające pragnienie. I cieszył się. Chciał go coraz bardziej, coraz bliżej. Pragnął go jak nikogo wcześniej. I wyglądało na to, że Fred też go pragnie.
OdpowiedzUsuńSłysząc jego słowa nie mógł się nie uśmiechnąć. Były jak miód na jego zbolałe serduszko. Dostał pozwolenie na spełnianie swojego skrytego marzenia. Dłoń Freda na jego nodze sprawiała mu niezwykłą przyjemność. W ślad za jego ruchem podążył przyjemny dreszczyk. Zabiniemu zrobiło się gorąco od tej dość już intymnej bliskości chłopaka. Czuł jego nos błądzący przy szyi, przyspieszony puls, cichy jęk i nagłe wstrzymanie oddechu. Palce Gryfona zaciskające się na jego kolanie. Każdy najdrobniejszy ruch Weasleya nie mógł być przez Chrisa przeoczony. Byli tak blisko, że ich szybkie oddechy i szaleńcze bicie serca zdawały się być zsynchronizowane. Zabini czuł, że mogliby się stopić w jeden organizm i idealnie funkcjonować. Tworzyć razem cudowną harmonię. Bał się ją jakkolwiek zaburzyć.
– Skąd wiesz, że ktoś nie pragnie mnie bardziej? – Nie mógł się powstrzymać przed rzuceniem typowo ślizgońskiego komentarza. – I czym takim sobie zasłużyłem, moja księżniczko?
Zaraz jednak zgodnie z wydanym poleceniem z lubością oddał się zdobieniu skóry Freda kolejnymi słodkimi pocałunkami. Błądził wargami po jego barku, smakując ramiona, które tak uważnie obserwował na meczach quidditcha, które podziwiał przy każdej nadarzającej się okazji, o których marzył tyle czasu. Teraz miał je na wyciągnięcie ręki – swoją nagrodę za ten cały czas czekania. I cieszył się nią bardziej niż niejedno dziecko ze świątecznych prezentów. Jego dłonie powolnie błądziły po ciele Freda, poznając je stopniowo. Opuszki sunęły po żebrach, jakby je licząc, sprawdzając, czy wszystkie są na swoim miejscu. Wargami przesuwał się z wypieszczonych ramion na szyję, muskając i powolnie pozwalając sobie na delikatne kąsanie i czułe zasysanie skóry chłopaka. Zabini rozkoszował się chwilą wyrwaną praktycznie żywcem z jego marzeń, wykorzystując ją najlepiej jak umiał – na wypadek, gdyby dla Freda miała być to jednak przygoda na jedną noc.
Zaraz znów przycisnął go do materaca, żartobliwie powarkując. Nosem wodził po dorodnej malince, którą obdarzył fredziakowy obojczyk, śladem rozpalonych ust. Sunął wargami powolnie w dół, zahaczył o jego sutek, zerkając mu w oczy w poszukiwaniu protestu. Kiedy zobaczył niezaprzeczalną przyjemność na twarzy chłopaka z drażniącym ociąganiem zaczął podążać wargami niżej. Dłonie oparł na jego biodrach, kciukami muskał jego boczki. Kiedy dotarł do pępka, mimowolnie się uśmiechnął. Wiedział, że pocałunki w tych okolicach potrafią doprowadzać do zupełnego szaleństwa. Powoli przyłożył wargi do skóry Weasleya tuż przy pępku i obserwował jego reakcje. Z zadowoleniem zagłębił tam język, przyglądając się ekstazie, w jaką sam wprowadzał Gryfona. Już po chwili jego wargi wróciły do swojej drogi i podążyły jeszcze niżej, zatrzymując się dopiero na pasku jego spodni.
– Uhm… Fredziaczku… Pozwolisz, że…?
Nie czekał jednak na odpowiedź. Nie dokończył nawet pytania. Już zaraz sprytnym, doskonale zresztą już wyćwiczonym ruchem rozpiął jego spodnie zębami i zerknął na niego niewinnie.
– Prawda, że nie miałeś nic przeciwko?
Nie dioba mi się w sumie xddddd Zab chciał więcej, ale naciskają mi tu, żebym już szła spać grrr. Także ten no. Lof ya!
[Ej, zaraz, a liczyłam, że będziemy kontynuować nasz stary-nowy wątek. Nie będziemy? :<]
OdpowiedzUsuńLouis Weasley
[Jest chęć, sporo chęci warto dodać :D Niebawem wpadnę z kontynuacją <3]
OdpowiedzUsuńLou ;d
Simmons nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Jak Fred mógł być taki dobry w udawaniu, kiedy ona była w tym taka beznadziejna? Starała się ukryć swoje zaskoczenie, a nawet pewną zazdrość i chociaż w większej mierze jej się to udawało, to jednak w niektórych momentach trudno jej było to ukryć. Gryfon był tak przekonujący, że na początku sama uwierzyła w to, że rzeczywiście zna on jakiś sekret natrętnego chłopaka, ale po chwili namysłu domyśliła się, że to blef. Tyle, że to kłamstwo zostało tamtemu przekazane w taki przekonujący sposób, że Jemma nie dziwiła się, iż Nathaniela obleciał strach. Było to świetnie widoczne w jego oczach, a Krukonka aż zaczęła się zastanawiać, jaki to jest sekret. W końcu gdyby nie miał nic za uszami, na pewno nie zareagowałby w taki sposób. Okazuje się, że każdy człowiek miał swoje tajemnice, a ktoś, kto był tego świadom, mógł ten fakt sprytnie wykorzystać. Ona jednak nie należała do takich osób, ponieważ jak już było wiadomo, nie potrafiła kłamać.
OdpowiedzUsuńNie odzywała się już aż do końca, żeby przypadkiem nie narazić całej akcji na porażkę. Wiedziała, że Fred by ją zabił, gdyby przez nią zostaliby zdemaskowani. Została więc obserwatorem, czekając, aż cała sytuacja w końcu się rozwiąże, a ona będzie miała spokój i bez problemu oraz ze spokojem będzie mogła udać się do Pokoju Wspólnego Krukonów i pójść spać.
Pomimo zachwytu umiejętnościami aktorskimi Weasley'a, Jemma nie mogła zapomnieć o swojej złości, w którą wpadła, gdy tylko zobaczyła, jak ten próbuje bawić się z nią w rycerza, który ratuje księżniczkę przed smokiem, w którego wcielił się niepożądany przez nią Gryfon. Dlatego właśnie pierwszym co zrobiła po tym, gdy tamten oddalił się na odpowiednią odległość, była próba ukarania Freda za pomoc, chociaż normalny człowiek po prostu by podziękował. Tyle, że Jemma Simmons nie była tak normalna, jak większości się wydawało, tym bardziej teraz, kiedy nagle zapragnęła robić wszystko sama.
– Niby czemu miałabym cię nie bić? Ty też zrobiłeś coś, co uwłacza mojej godności! – odpowiedziała, kładąc dłonie na swoich bokach i patrząc na Gryfona karcącym spojrzeniem. Przez chwilę nawet zastanawiała się nad wlepieniem mu kilku minusowych punktów, ale przecież tak właściwie nie złamał punktu regulaminu, a za pomoc w potrzebie powinna mu nawet dać kilka dodatkowych. Tyle, że Fred nie musiał o tym wiedzieć.
Nie mogła uwierzyć, że ten idiota tak perfidnie sobie z niej żartuje! Zdążyła nieco ochłonąć przez te kilka sekund, ale kiedy tylko zobaczyła, jak Fred okrutnie sobie z niej drwi, iskierki złości od razu zaczęły tańczyć ze sobą w jej oczach. Zacisnęła dłonie w pięści, to samo zrobiła zresztą ze swoimi szczękami. Patrzyła się w niego rozzłoszczona, zastanawiając się, w jakie miejsce powinna wycelować, aby tym razem go trafić i to porządnie. Kiedy jednak zdecydowała się i wymierzyła cios, Weasley ponownie zdążył go uniknąć, uciekając tym samym od kary cielesnej, chociaż takich już się raczej nie stosowało. Tyle, że to wywołało u niej jeszcze większy gniew.
– O nie, tak nie będziemy rozmawiać! – krzyknęła, mając nadzieję, że nie zrobiła tego zbyt głośno i że zaraz jakiś nauczyciel się tu nie zjawi. – Jak nie przestaniesz, to odejmę ci pięć punktów! Pięć!
Miała nadzieję, że zrobi to na chłopaku wrażenie, ale na to nie wyglądało, dlatego Jemma zaczęła szukać kolejnych wstrząsających słów, które mogłyby przerazić Freda. Zanim jednak cokolwiek przyszło jej do głowy, poczuła jego palce na swoim policzku i prawie uciekła na koniec korytarza. Wzięła kilka głębokich wdechów.
– Nazywam się Jemma Simmons. I nie rób tak więcej, nawet jeśli jesteś moim partnerem, co brzmi całkowicie irracjonalnie, zważając na fakt, że wcale się nie znamy. A tak, bywam tu przynajmniej raz w tygodniu, w końcu to korytarz – miała wrażenie, że mówi same głupoty, szczególnie, gdy mówiła o korytarzu. Trudno jej się jednak było skupić. – A ty? Bywasz tu często?
UsuńOdetchnęła, uspokajając się w końcu trochę. Cała jej złość minęła, co nie było dziwne z racji tego, że Simmons nie należała do osób, które przepadają za okazywaniem negatywnych emocji i trzymaniu w ich sobie na długo.
– Powinnam ci podziękować, co nie? – uśmiechnęła się do niego przepraszająco, lekko nieśmiało. – Pewnie gdyby nie ty, to rozmawiałabym z nim jeszcze do teraz, a on ciągle by mnie prześladował. Irytujący typ. Zranił wiele moich koleżanek.
Mistrzyni improwizacji Jemma Simmons
Brunetka wyciągnęła powoli rękę, lecz zamiast sięgnąć po czekoladowe pyszności, ujęła pewnie przyjemny materiał fredziakowej szaty, by móc wytrzeć umorusaną mąką twarz. Potem dopiero zajęła się słodyczami — wepchnęła sobie trzy kruche ciasteczka do ust, obsypując ich drobnymi kawałkami spódniczkę mundurka. Gorzej już jednak nie mogła wyglądać.
OdpowiedzUsuń— Gdybyś miał wybrać jedną osobę w zamku, z kimś chciałbyś się zamienić rolami? — mruknęła z lekkim błyskiem oku, ignorując poprzednie pytanie przyjaciela. — Długo nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że nie ma takiej osoby teraz w Hogwarcie, ale... Jest coś, co chciałabym zobaczyć, a zamiana w innych uczniów mogłaby nam to ułatwić.
Z Fredem było podobnie jak z Abigail — oboje uwielbiali kłopoty, adrenalinę i łamanie zasad, a swoją pasję w poszukiwaniu różnorakich przygód rozwijali od dziecka, na długo przed przyjazdem do Hogwartu. Tym razem jednak dziewczyna wpadła na pomysł, który mógł przyporzyć im nie tylko zwykły szlaban, ale też zawieszenie lub kompletnego wydalenie ze szkoły.
— Chciałbyś wejść do Komnaty Tajemnic, Freddie? — zapytała słodkim głosem, a jej twarz wykrzywił szelmowski uśmieszek.
Nie wątpiła w to, że chłopak wiedział o jej istnieniu, bo każdy znał opowieść o tym, jak słynny Harry Potter w 1993 roku pokonał bazyliszka właśnie w komnacie Slytherina. Nie wątpiła też w to, iż był wtajemniczony w jej ponowne otwarcie kilka lat później podczas bitwy o Hogwart, skoro sam był spokrewniony z ludźmi, którzy ją otworzyli — z pewnością o tym słyszał. Gdyby jednak nie Fioletta Wood, która odzyskała przytomność w łazience na trzecim piętrze dokładnie w momencie, kiedy Hermiona z Ronem zeskakiwali w dół tunelu, Abigail z pewnością też by o tym nie słyszała.
[Wybacz, że tak krótko, ale katar i ból głowy sprawia, że myśli mi się ciężej niż zazwyczaj. W dodatku nie jestem do końca pewna, czy gra to w ogóle jakoś kanonicznie, ale byłoby śmiesznie, gdybyśmy do tej Komnaty zajrzały, choćby tylko po to, by oglądać szkielet bazyliszka :v]
[Zrobiłam Ci siostrzyczkę i teraz będziemy miały dwa wątki! Wiem, że się cieszysz, oj wiem, ja też <3
OdpowiedzUsuńPS Odpis od Albusa dostaniesz już niedługo!]
Roxanne
[JA CIEBIE TEŻ <3
OdpowiedzUsuńTo robimy wątek?]
Roxanne
Boisko wydawało się bezpieczne. Było jedynym miejscem pozbawionym ludzi w szatach z wielką literą M. Roxanne siedziała na krzesełku w najniższym rzędzie trybun, podciągając kolana pod brodę. Razem z nią kryli się inni niepełnoletni uczniowie Hogwartu. Było to dwadzieścia parę osób. Reszta pouciekała w inne miejsca, dla Weasleyówny jednak to właśnie stadion był najlepszą kryjówką. Dobrze się jej kojarzyło, stanowiło jej ostoję.
OdpowiedzUsuńPrzełknęła ślinę, zaciskając palce na materiale sukienki w kolorze butelkowej zieleni, która teraz była pokryta pyłem i podarta w kilku miejscach. Nie mogła słuchać krzyków dobiegających z błoni. Nie wiedziała, co się dzieje z jej bratem i rodzicami, właściwie nie miała pojęcia o stanie nikogo, na kim jej zależało. Była zbyt słaba, by walczyć. Zbyt młoda. Kazano jej uciekać tutaj i tak też zrobiła. Jej matka odesłała ją z krzykiem, jakby coś wielkiego miało się zaraz wydarzyć… Jakby komuś miała stać się krzywda.
Jednak czy nie stała się już w momencie, gdy wszystko wybuchło? Czy nie zobaczyła wystarczającej ilości krzywd, gdy przebiegała między rannymi i biegła z całych sił w stronę stadionu, słysząc za sobą świsty zaklęć oraz okrzyki czarodziejów? Widziała krew i przerażenie.
A teraz starała się ignorować chęć powrotu do Angeliny czy odnalezienia Freda. Musiała siedzieć tu, słuchając pisków drugoklasistek, które podskakiwały w miejscu, kiedy tylko dochodził ich jakiś głośniejszy dźwięk.
Nie spodziewała się, że ktoś do nich dotrze. Właściwie nawet nie myślała o tym, gdy wszystko po prostu stanęło w płomieniach. Trybuny, trawa, pętle… Dosłownie wszystko zajarzyło się ogniem w ułamku sekundy, a ten rozprzestrzeniał się zbyt szybko. Straciła drogę ucieczki, nie zdążywszy nawet dobiec do wyjścia z trybun. Gorące płomienne języki niemalże muskały jej twarz, gdy Roxanne wciąż szukała jakiejkolwiek drogi… Nie chciała tu umierać, tak bardzo nie chciała umierać!
Dym dostawał się do jej płuc, uniemożliwiając dziewczynie oddychanie. Kręciło jej się w głowie, nie była w stanie się skupić i jasno myśleć. Zewsząd słyszała krzyki innych. Płonęli? A może ona też już płonęła? Było tak gorąco…
Umrze.
Poderwała się z łóżka, oddychając ciężko. Widok ciemnego dormitorium w barwach Gryffindoru nie zdołał jej uspokoić przez kilkanaście sekund, podczas których Roxanne wciąż czuła dym w płucach i nie wiedziała, co się dzieje. A jednak była bezpieczna, w swoim łóżku. Potrzebowała wody. Musiała się napić i ochłonąć po kolejnym koszmarze.
Czasami zdarzało jej się śnić o bitwie o Hogwart… Tylko czasami, bo na co dzień po prostu wypierała myśli o tym zdarzeniu i zasłaniała bliznę po poparzeniu na łydce nogawką. Nikt nie widział, nikt nie musiał też wiedzieć.
Stanęła na drżących nogach i wsunęła na stopy pluszowe kapcie w kształcie puszków pigmejskich, które dostała na święta od cioci Ginny. Zeszła po cichu do pokoju wspólnego, gdzie na stole spodziewała się znaleźć dzbanek z wodą. Skrzaty domowe naprawdę dbały o wszystko.
Oprócz wody znalazła również swojego brata siedzącego w jednym z foteli i gapiącego się w kominek. Dziewczyna od razu przetarła pot, który wciąż pokrywał jej czoło, mając nadzieję, że nie da nic po sobie znać.
– Fred, co robisz? – spytała szeptem, uśmiechając się do niego wesoło.
Wzięła dzbanek i szklankę, po czym podeszła do brata i usiadła w fotelu obok, nalewając sobie wody. Uniosła jedną brew, posyłając mu pytające spojrzenie i czekając na odpowiedź. Nie rozumiała, dlaczego i on nie był w swoim dormitorium.
Roxanne
Stała wciąż przed nim, ściskając mocniej kawałek koszuli spoczywający pomiędzy jej palcami. Wpatrywała się w niego swoimi ciemnymi oczami, uważnie przyglądając się jego twarzy. Z wielkim niecierpliwieniem oczekiwała jego słów. Cały czas łudząc się, że będą one mimo wszystko optymistyczne. Tak naprawdę chciała głęboko wierzyć w to, że cały ten pomysł z ich ostatnią randką jest czymś wspaniałym i dobrym. Czymś co rzeczywiście pomoże im się ze sobą pożegnać, co pomoże zapomnieć o tych wszystkich wspólnych chwilach, spędzonych do tej pory razem. Jakie to było śmieszne i absurdalne. Wybrać się raz jeszcze na cudowne spotkanie, które miało zwiastować smutne zakończenie.
OdpowiedzUsuńStojąc tak przed nim widziała zmiany zachodzące na jego twarzy. Bez problemu dostrzegła szybko zmieniające się spojrzenie jego oczu. Tę chwilę zawahania malującą się na jego twarzy. Widziała to wszystko, jednak wciąż chciała usłyszeć jego wesoły uśmiech i stwierdzenie, że „tak, Avie powinniśmy iść i zabawić się wspólnie jeszcze ten jeden, jedyny raz.”
Pokręciła delikatnie głową dostrzegając jednak to co miało za chwile nastąpić. Nie chciała aby mówił te wszystkie słowa na głos. Nie chciała tego słuchać. Gdy zrobił krok do tyłu, jej żuchwa zaczęła delikatnie drżeć.
Słysząc jego smutny głos, jej serce ponownie zostało przepołowione. Znów czuła się tak jak tamtego pamiętnego wieczoru, gdy oznajmił, że nie będzie utrudniał jej relacji z ojcem. Gdy po prostu przyszedł do niej, próbując w ładnych słowach przekazać tak okropną informację. Zagryzła mocno wargę, starając się z całych sił nie pozwolić sobie na łzy. Miała tego dość. Nie chciała stać przed nim znowu płacząc. Nie chciała pokazywać mu, jak wielką jest jej słabością, chociaż tak naprawdę była świadoma tego, że on wie. I ona też wiedziała, że Fred tracił przy niej panowanie nad sobą. Chociażby, dzisiejsze powitanie. Doskonale wiedziała, że jeszcze kilkanaście minut temu, niewiele brakowało a pocałowałby ją. A teraz?
Cofał się, próbując powiedzieć, żeby dali sobie spokój, aby w końcu zapomnieli o sobie i zaczęli żyć… Tylko jak Avalon Moore mogła żyć bez swojej wielkiej miłości? Bez osoby, przy której czuła się bezpiecznie i szczęśliwie? Jak mogła zapomnieć o kimś tak ważnym, o kimś kto powodował szeroki uśmiech na jej ustach, nawet w tych najgorszych chwilach, kiedy myślała, że nie da już więcej rady… On robił wszystko, żeby się uśmiechnęła. Aby łzy zniknęły z jej policzków i oczu. A teraz?
Teraz powodował, że czuła się jak ostatnia wariatka. Wystroiła się specjalnie dla niego, tak długo wybierała odpowiednią sukienkę, robiąc makijaż… Z wielką starannością układała niesforne włosy, aby każdy kosmyk wywijał się w odpowiedni sposób, opadając delikatnie w dół. Z wszystkich sił starała się, by ten ostatni raz mógł zaniemówić na jej widok.
Psuł to teraz. Niszczył to wszystko. Jednym słowem, jednym krokiem. Miała wrażenie, że nigdy nie zapomni tych słów, że już nigdy nie uda jej się pozbyć z pamięci dźwięku jego głosu. Widok smutnej twarzy i zbierających się łez w jego oczach… To wszystko bolało. Każdy ten element był nożem wbitym prosto w jej serce. A ona głupia, tak bardzo chciała wierzyć, że to wszystko jakoś się jeszcze ułoży, że jeszcze kiedyś, że kiedyś będzie jeszcze dobrze, że oboje będą szczęśliwi.
— Nie mów nic więcej, proszę… — szepnęła cicho, stojąc w miejscu. Spojrzenie wciąż miała utkwione w jego twarzy. Chociaż bardzo chciała odwrócić wzrok, nie mogła. Musiała widzieć co się z nim dzieje. Słowa… Niektóre można było z łatwością wypowiedzieć. Sprawić, aby zabrzmiały inaczej. Jednak twarz… To na niej i w oczach była wymalowana cała prawda. Wszystkie skrywane uczucia i emocje. Wszystko.
Avalon chciała to widzieć, mimo bólu, który również przy tym odczuwała. Nie mogła nad tym zapanować, a każdy jego gest był kolejną falą cierpienia.
Zaciśnięte pięści, kolejny wycofujący się krok, łzy w oczach i drżący głos.
UsuńTo wszystko bolało.
To wszystko sprawiało, że Avalon Moore zaczynała nienawidzić swojego ojca. Nie wiedziała innego powodu ich rozstania. Bardzo starała się nie obwiniać o to swojego rodzica, ale nie mogła. Nie mogła uwierzyć jakim prawem ten człowiek postępuje w taki sposób. Dlaczego zadaje im tak wiele bólu nie pozwalając na ich spotykanie się.
Nienawidziła też Freda. Nienawidziła go najmocniej na świecie, że pozwolił na to wszystko. Nie powinien wtedy za nią wychodzić, nie powinien wtedy proponować spaceru, nie powinien mówić o randce. Już dawno powinni przestać ze sobą rozmawiać. Powinni zapomnieć o sobie. Skoro nie mogli być razem… Musieli w końcu nauczyć się oddzielnego życia. Przestać powodować kolejne spotkania. Z pewnością oboje byli zmęczeni ciągłym smutkiem.
— Fred… — kiedy usłyszała, kolejną falę jego słów zadrżała.
Av, ja cię chyba po prostu za bardzo kocham
za bardzo kocham, aby próbować rozstania
odzyskać, pocałować, tata, komuś innemu
Te słowa wciąż nieznośnie brzmiały w jej głowie. Huczały głośno, sprawiając przeogromny ból. Była za młoda, miała tylko szesnaście lat. Nie chciała mierzyć się jeszcze z takimi problemami, jednak niezawodny los… Powodował, że nie miała innego wyboru. Musiała w końcu coś zrobić, zdecydować. Sprawić, aby…
— Nie chcę, abyś odchodził… — wyszeptała cicho, odwracając w końcu wzrok. Opuściła powoli głowę, czując jak łzy zbierają się w jej oczach, nie chciała jednak aby musiał je ponownie oglądać. Nie chciała, aby ktokolwiek je oglądał. Miała ochotę uciec, wbiec szybko na szczyt wieży i schować się w swoim dormitorium. Wymazując ze wspomnień dzisiejszy wieczór. Te poczucie bólu i wstydu. Tak, było jej wstyd, że pozwoliła sobie na taką głupotę, że tak lekkomyślnie uwierzyła, że to wszystko może się udać.
Jej policzki przykryły różowe, gorące rumieńce, które łzy bezskutecznie próbowały ochłodzić. Nie chciała, aby ktokolwiek ją widział w takim stanie, naprawdę chciała się odwrócić i odejść, jednak coś ją powstrzymywało. Słyszała powolne kroki Freda, czuła jak się do niej zbliża, jak staje tuż przed nią. Mogła poczuć ciepło bijące od jego ciała. Jego ciepłą dłoń, chwytającą delikatnie jej podbródek i ostrożnie unoszącą jej głowę w górę. Bała się teraz spoglądać w jego oczy, ale dobrze wiedziała, że właśnie po to, to zrobił. Chcąc zmusić ją spojrzenia na niego.
Przez jej ciało przeszedł dreszcz, a żuchwa ponownie zaczęła drżeć. Jej oddech był coraz szybszy i płytszy. Mimowolnie rozluźniła wcześniej zaciśnięte piąstki w momencie, w którym poczuła jego dłoń na swoim ciele.
— Fred… — byli tak blisko siebie. Przez chwilę miała wrażenie, że chłopak jest w stanie poczuć na siebie drżenie jej ciała. Przełknęła ślinę i niepewnie eliminując tę małą przerwę pomiędzy ich ciałami wtuliła się ciasno w jego tors. Przykładając ucho do jego piersi, dokładnie w miejscu, w którym znajdowało się serce. — One biją tak samo, Freddie… One… Jak one mogą żyć bez siebie?
Każde serca biją inaczej, tak jak nie ma dwóch osób o identycznych twarzach, a jednak… Avalon czuła, jak ich serca biją w tym samym rytmie.
Chyba naoglądałam się za dużo dram. Avie taka smutna, taka nieszczęśliwa, taka głupiutka... I to nie prawda, że nienawidzi Fredziaka ;< A ja jeszcze słucham smutnej piosenki i czuję jak mi się łezki zbierają. Chyba mnie odrobinkę poniosło, przepraszam ;x
Wiedziała, że jej brat przeżył podczas bitwy dużo więcej niż ona. Zresztą, sama próbowała być niezachwianie wesoła, żeby nie smucić swoją postawą Freda. Wystarczyło mu wrażeń, a przecież ona była cała i zdrowa. Wspomnienia wciąż nachodziły ją w snach niczym nieustępliwe demony przybierające postać płomieni. Nawet jej bogin zmienił formę właśnie do otaczającego ją z każdej strony ognia. Nie mogła się jednak zdecydować, co było gorsze – dym wdzierający się do płuc, brak ucieczki, czy może ból, jaki towarzyszył jej, gdy przemogła się, aby nogą wykopać dziurę w drewnianej podłodze, co wymagało wsadzenia łydki prosto w jeden z chciwych parzących języków. Gdyby nie ta jedna, łamiąca się już deska, dzięki której zeskoczyła pod trybuny, łamiąc sobie przy okazji rękę, zapewne teraz wąchałaby już kwiatki od spodu. Uznawała więc bliznę zdobiącą jej nogę za symbol zwycięstwa i nie załamywała się. Może była jeszcze za młoda, aby się nad tym zastanawiać w takim stopniu jak Freddie i jej rodzice? Odkąd bitwa się skończyła, nikt nie był w zbyt dobrym stanie psychicznym. A jednak gdzieś pośród rozpamiętywania ofiar i widoku tańczących płomieni odnajdywała spokój. Paradoksalnie chwile wytchnienia dawały jej właśnie treningi quidditcha odbywające się w tym samym miejscu, gdzie omal nie zginęła najboleśniejszą śmiercią z możliwych. Życie Roxanne było jednym wielkim oksymoronem.
OdpowiedzUsuńZmarszczyła brwi, gdy czekoladowa żaba odbiła się od jej czoła i wylądowała na kolanach. Wzięła ją do ręki i wsadziła sobie do buzi.
– Nie schudnę. Nie będę miała wtedy siły odbijać tłuczków – powiedziała z pełną powagą.
Roxanne była inna niż rówieśniczki. Nie zależało jej na tym, jak wygląda oraz kto zaprosi ją na randkę w Walentynki. Nie chciała być chuda, nie zależało jej też na biuście, o którym zmuszona była słuchać co drugi dzień w dormitorium. „Dziewczyny, chyba jest większy. Myślicie, że Jason zwróci na to uwagę i zaprosi mnie na bal?” – na każde pytanie tego typu jej reakcją był odruch wymiotny. I choć jej koleżankom wydawało się, że Roxanne żartuje, to jej naprawdę chciało się wtedy wymiotować.
Sięgnęła po jeszcze jedną czekoladową żabę i wzruszyła ramionami.
– A jak ma być? Szkoła jak szkoła, muszę napisać dwa wypracowania, a w dodatku podziurawiłam kolejne skarpetki i dopóki rodzice nie wyślą mi nowych, muszę nosić nie do pary. – Wyjęła stopy z pluszowych kapci, by pokazać mu jedną niebieską, a drugą czerwoną skarpetkę naciągniętą na stopy.
Uśmiechnęła się lekko, widząc rozbawienie na twarzy brata. Widziała, że się przejmuje. Nie była ślepa. Ona sama też czuła niepokój, gdy tylko spoglądała na rozpalony kominek. Wzięła kolejny łyk wody.
– Na nocne koszmary są tylko dwa sposoby, które najlepiej działają wspólnie – powiedziała w końcu, unosząc palec wskazujący do góry niczym nauczycielka wróżbiarstwa. – Są to czekoladowe żaby i łamanie szkolnego regulaminu. Pierwsze już mamy. – Spojrzała na rozrzucone na stoliku żaby.
Nie do końca wiedziała, co dokładnie mieliby zrobić. Ani Fred, ani Roxanne nie byli swoim ojcem, który miał nieskończone pomysły na najróżniejsze psikusy. Czasami wpadał na nowe rzeczy i wypominał sobie, że nie wymyślił tego w czasach szkolnych, kiedy to mógł dowalić tej głupiej Umbridge. Zaraz potem śmiał się wesoło i wspominał wuja Freda. Roxanne mogła sobie tylko wyobrażać, jak bardzo nielubiani musieli być bliźniacy wśród nauczycieli. Czasami miała też wrażenie, że jej brat czuje się przygnieciony brzemieniem, jakim został obarczony. Imię zmarłego w bitwie wujka było przywoływane zbyt często.
– Odkąd nastawili ci nos, zrobiłeś się strasznie ponury – powiedziała z przekąsem, obserwując Freda. – Kiedy ty w ogóle ostatnio miałeś szlaban?!
Roxanne
Takie „śmieszki” jak Fred, zazwyczaj doprowadzały ją do dalece posuniętej irytacji, która zamieniała się z czasem we wściekłość, ostatecznie głęboko skrywaną pod warstwą życzliwego uśmiechu, bowiem Jemma nigdy nie lubiła wynosić negatywnych emocji na zewnątrz. Wolała się z nimi ukrywać, przez co większość uczniów sądziła, że Simmons jest nieskazitelnie czystą osobą, która nie była zdolna do wszelkiego rodzaju nieprzyjemnych uczuć, co oczywiście było kłamstwem. Zresztą na takim efekcie nigdy jej nie zależało. Nie chciała uchodzić za człowieka, który nie popełnia błędów, ale z drugiej strony nie pracowała nigdy na żaden określony rodzaj reputacji wśród społeczeństwa. Cóż, może kiedyś tak było, ale teraz przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie. Nauczyła się ignorować to, co myślą o niej inni, co o niej mówią i w jaki sposób ją określają. To była mądra decyzja. Przynajmniej przestała tracić czas na tego typu pierdoły.
OdpowiedzUsuńW tym konkretnym śmieszku było jednak coś, co sprawiało, że pomimo tego, iż Jemma miała czasami ochotę zrobić mu jakąś krzywdę, to nie mogła powiedzieć, że nie czuła do niego pewnego rodzaju sympatii. Nie dość, że okazał dobroć, ratując ją, to jeszcze wcale nie był taki zły, jaki na początku tej sytuacji jej się wydawał. Powiedzenie, że nie powinno oceniać się książki po okładce, w tym przypadku sprawdzało się idealnie, chociaż Simmons nie zamierzała okazywać swojej sympatii zbyt gorliwie. W końcu miał się jej bać!
– Nie mam pojęcia i szczerze mówiąc, nie jestem tym zbyt przejęta. Mam ważniejsze rzeczy do roboty. W końcu ktoś musi odejmować punkty niezbyt frasobliwym uczniom, czyż nie? – mówiąc to, wyprostowała się, po czym w teatralny sposób ściągnęła kilka okruszków ze swojej szaty i poprawiła ją, by później zaśmiać się cicho.
Miała tylko nadzieję, że nie robi z siebie przed nim totalnej idiotki, jak to zwykle miała w zwyczaju w stosunku do nowo poznanych ludzi. Tylko czy Freda mogła określić takim mianem? Nigdy z nim nie rozmawiała, przynajmniej nie słownie, ale czy wszystkie te spojrzenia i uśmiechy można było nazwać rozmową? Dziwna forma jak na dialog, ale… może można było to podciągnąć pod taką kategorię.
– Odrobinę? Odrobinę bardzo cię kojarzę, Fred. A jednak cieszę się, że postanowiłeś wykazać się kulturą – uśmiechnęła się do niego, wcale nie w sposób złośliwy, tylko życzliwy. Cała ta jej złość chyba właśnie przeszła, zresztą nie umiała się długo gniewać na kogoś, kto w gruncie rzeczy nie zrobił jej niczego złego. – A co do tego korytarza, w sumie racja. Głupie pytanie.
Spojrzała na niego lekko nieładnie, kiedy nazwał ją „Jem”. Niewiele osób do niej tak mówiło, a ona sama nie przepadała zbytnio za tym zdrobnieniem, co można było wywnioskować po wyrazie jej twarzy w tym momencie, ale nie powiedziała niczego na ten temat. Nie chciała powodować kolejnej sprzeczki, chociaż nie sądziła, aby Fred był temu przeciwny.
– Coś czuję, że w tym komplemencie czai się nuta sarkazmu, ale niech będzie. A odprowadzać mnie nie musisz. Przecież poradzę sob… – nie dokończyła, gdyż w tym samym momencie Weasley złapał ją za dłonie. – Nie odpuszczasz, co nie? – parsknęła śmiechem, pozwalając jednak na ciągnięcie się. – Uważaj, bo sobie jeszcze coś zrobisz, gagatku. A ja ciebie z podłogi zbierać nie będę, szczególnie jak zaliczysz bliskie spotkanie z podłożem na schodach. Wiesz, że jest ich tam wcale niemało, nie?
oczywiście, że wątek jest aktualny! Nie masz za co przepraszać, naprawdę!
Jemma Simmons
Czując na swoich ustach jego przyjemnie ciepłe wargi, skamieniała. Stała z otwartymi oczami, wpatrując się tak po prostu przed siebie. Nie umiała go od siebie odepchnąć, bo za bardzo tęskniła za tym wspaniałym uczuciem. Uwielbiała, kiedy te konkretne, przyjemne ciepło rozchodziło się wewnątrz jej organizmu. Wszystko to co czuła za każdym razem, kiedy ich usta spotykały się w słodkim pocałunku było nie do odpisania. Mimowolnie uginające się kolana… Czując smak jego ust, od razu przypomniał jej się ich pierwszy pocałunek. Doskonale pamiętała jak trącali się delikatnie nosami, nie mogąc się od razu zgrać. Pamiętała, jak bardzo zażenowanie się wtedy czuła. W końcu Fred był straszy, bardziej doświadczony, a ona… Ona była tylko małolatą, na którą jakimś cudem ten wspaniały Gryfon zwrócił w końcu uwagę. Teraz, wracając wspomnieniami do tamtego, cudownego, pierwszego razu uważała to za wręcz rozczulające. Pamiętała równie dobrze zapach jego perfum, jakimi był wtedy spryskany, zapach jego szamponu. Miękką skórę na jego żuchwie… Pamiętała każdy, najdrobniejszy szczegół.
OdpowiedzUsuńDopiero pod koniec przymknęła powoli powieki, oddając się temu całkowicie. Bojąc się, że to wszystko skończy się nazbyt szybko, wysunęła nagle rękę i chwyciła ostrożnie jego koszulę, mocno zaciskając piąstkę. Nie chciała by teraz odchodził, nie chciała zostać porzucona w taki sposób. Czując jak powoli chłopak kończy tę nieziemską przyjemność i odsuwa się od niej, zacisnęła mocno powieki a na jej twarzy pojawił się szkarłatny rumieniec.
Rozchyliła delikatnie wargi, nabierając powietrza do płuc. Rozluźniła zaciśniętą piąstkę i ułożyła dłoń przy sobie. Kiedy ją chwycił, uniosła delikatnie spojrzenie, zerkając na niego z lekkim zdezorientowaniem wymalowanym na twarzy. Skinęła lekko głową, widząc jego gest. Dała mu się porwać, zaciekawiona co takiego właściwie się teraz wydarzy. Uśmiechnęła się czując jak ich dłonie się splatają, mimowolnie zacisnęła odrobinę mocniej dłoń, jakby bała się, że za chwilę to wszystko okaże się tylko snem i po prostu zniknie. Nie mogła na to pozwolić, nie mogła zrobić żadnego nieodpowiedniego kroku. Nie chciała tego zepsuć. Pragnęła, aby ta chwila trwała jak najdłużej. By jak najdłużej mogli cieszyć się swoim towarzystwem, by chociaż ten jeden raz mogli się ze sobą spokojnie pożegnać, zapamiętując dokładnie każdą, ostatnią, wspólnie spędzoną sekundę.
Dlatego właśnie szła w milczeniu tuż obok, skupiając się dokładnie na wszystkich szczegółach. Na jego zapachu, ułożeniu włosów, na koszuli jaką założył tego dnia. Na ciepłu jego dłoni i tym delikatnym uśmiechu, który zdobił jego przystojną twarz.
Kiedy znaleźli się u celu, dziewczyna przystanęła we framudze drzwi i zerknęła na Freda, przygryzając wargę, gdy ich spojrzenia ponownie się spotkały, Avalon po raz kolejny tego wieczoru poczuła jak policzki jej czerwienieją. Weszła jednak do środka, starając się nie myśleć o tym wszystkim co będzie czuła jutrzejszego poranka. Chciała oddać się chwili w stu procentach, zapomnieć o wszystkich złych wspomnieniach, o całym świecie. Mieli liczyć się tylko oni dwoje i ich wspólna chwila.
Ruszyła powoli do środka, od razu podchodząc do balkonowych drzwi. Przystanęła przy nich, delikatnie opierając się ramieniem o szybę i uważnie obserwując to co działo się na zewnątrz. Kiedyś nie zastanawiałaby się nad tym co powinna zrobić, jakie zachowanie byłoby odpowiednie. Teraz… Mimo, że wcale nie chciała się tak czuć, momentami coś ją krępowało. Dlatego właśnie od razu stanęła przy oknie. Dopiero po chwili odwróciła się przodem do Freda, i napierając plecami na szybę zagryzła subtelnie wargi.
W jej głowie było teraz tak wiele myśli. Miała do niego tak wiele próśb, jednak była dobrze wychowana by się do nich przyznać, by wypowiedzieć je na głos. Przytul mnie, pocałuj mnie. Zaopiekują się mną, Freddie.
UsuńZamiast tego, westchnęła tylko cicho i bez słowa wtuliła się w jego tors, zamykając powieki. Tak naprawdę nie musieli nic robić, Avalon była szczęśliwa z samego faktu, że jest tu Fred. Że tak po prostu stoi obok i jest tu z nią.
Podoba mi się ciut bardziej niż poprzednie, ale to i tak nie jest perfekcja niestety XD
Avie
[*rezerwuje miejsce* Tak jest! <3 Nienawidzę być postawiona przed takimi wyborami. Serio muszę? :3 Rozalki nie męczyłam, ale z kolej Freddie to moje kochane lwiątko. Nie. Nie. Nie. Nie umiem wybrać. Wybierz ty, o!]
OdpowiedzUsuńJohan
Miał godzinę. Pamiętał dokładnie, kiedy zaczął kłócić się z Billem, a było to dokładnie po lekcji eliksirów, na które Albus z przeszłości właśnie się spóźnił. Chłopak przełknął ślinę, upewniając się, że na korytarzu nikogo nie ma, po czym pomknął schodami w dół. Jego jedynym pomysłem było zamknięcie drzwi łazienki, w której miał miejsce cały incydent. Nie wiedział, czy to zadziała, jednak miał taką nadzieję, zważywszy na to, że nie chciał ingerować bezpośrednio w stronę siebie samego albo Billa. Nie mógł dopuścić do tego, aby ktokolwiek go zauważył, a już tym bardziej Freddie. Chciał się schować na godzinę, upewnić się, że łazienka jest zamknięta, dopilnować stanu rzeczy do końca przerwy i odnaleźć Freda, by wrócić do swojego odpowiedniego czasu. Nie miał żadnego planu B albo C. To była jego jedyna szansa na to, że nikt nie dowie się o jego wybryku.
OdpowiedzUsuńSzumiało mu w uszach, a serce niemalże wyskakiwało z piersi przy każdym uderzeniu. Nie wiedział, czego się spodziewać. Chciał jedynie zakończyć ten cały incydent w taki sposób, aby nikt nie ucierpiał i jednocześnie się nie dowiedział. Właśnie zbiegł na drugie piętro, kiedy zauważył Freda znikającego za rogiem. Wziął głęboki haust powietrza i szybko schował się za sporym gargulcem, mając nadzieję, że kuzyn nie zdołał go zauważyć.
Odetchnął cicho. Dreszcz przerażenia przeszedł go od czubka głowy wzdłuż kręgosłupa, sięgając opuszków palców u dłoni i stóp. Tak bardzo się bał… Powoli wyszedł z ukrycia, by sprawdzić, czy kuzyn już sobie poszedł. Musiał zejść jeszcze tylko o jedno piętro niżej, zablokować łazienkę i to wszystko.
Wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie fakt, że nie przeszedł dwóch kroków, a stanął twarzą w twarz z kotem woźnego. Następca Filcha był nie lepszy od swojego poprzednika. Najchętniej wysłałby wszystkich uczniów na przymusowe szlabany za każdą głupotę, którą zrobili.
– Ćśśś… Milcz, kocie – szepnął, kucając powoli, by złapać czarnego kocura o długim futrze i złotych, ogromnych ślepiach.
Rzucił się na zwierzę i, choć to uskoczyło, jakimś cudem złapał je za ogon, po czym przyciągnął do siebie. Syknął cicho, gdy kot zaczął drapać go gdzie popadnie. Najchętniej by go po prostu wypuścił, ale w tej sytuacji było to niemożliwe. Za spacerowanie po czasoprzestrzeni dostałby znacznie większą karę niż głupi szlaban. Nie wiadomo, co by mu zrobili.
Pupilek woźnego szarpał się i syczał, w międzyczasie wydając z siebie takie odgłosy, że każdy mógłby pomyśleć, iż Albus go co najmniej patroszy, a nie próbuje utrzymać. Chłopak z trudem uniósł różdżkę i wycelował nią w kota.
– Petrificus Totalus – wycharczał, gdy pazury boleśnie wbiły mu się w ramię.
Kocur opadł na podłogę niczym wypchane zwierzątko z muzeum. Al rozejrzał się, po czym wziął spetryfikowane zwierzę i położył za gargulcem. Wiedział, że nie obudzi się przez przynajmniej godzinę, jak nie więcej. Miał teraz ważniejszy problem na głowie niż wściekłość woźnego, który zapewne będzie wyglądał jak buchający dymem parowóz, kiedy tylko znajdzie swojego najlepszego przyjaciela bezwładnie leżącego na podłodze.
Potter otarł krew z ramienia, krzywiąc się przy tym lekko. Uniósł wzrok z zamiarem pokonania ostatniego piętra, jednak jego oczom ukazała się postać Freda, który opierał się o ścianę i patrzył na niego z jedną uniesioną brwią. Albus uśmiechnął się lekko, próbując ukryć kolejną falę dreszczy, które przeszły przez jego ciało.
– Nie mogłem cię znaleźć – skłamał.
Czuł się jak skończony śmieć. Nie miał już szans załatwić wszystkiego po swojej myśli. Albo wygada się Fredowi, albo z całego planu nici. Bał się jednak, że kuzyn będzie go oceniać tak samo, jak wszyscy inni. Nie mógł pozbyć się głosów uczniów i nauczycieli ze swojej głowy.
Morderca.
Psychopata.
Wciąż szukamy tego kryminalisty.
Jak bardzo chory psychicznie może być człowiek, który robi takie rzeczy?!
Albus
[Zajęte przez Świetlikową postać. Ale z chęcią zapoznam ich jeszcze lata temu w pociągu, kiedy razem z nim zamiast siedzieć w miejscu, zaczęliby zwiedzać przedziały. Mogą też się znać przez rodziców, Angelina i Judith (matka Elise) mogłyby się przyjaźnić, ale ze względu na odległość, odwiedzałyby się sporadycznie. W Hogwarcie ich przyjaźń rozkwitłaby samoistnie. Wątek... Może znaleźliby, spacerując przez błonia jakiś dziwny przedmiot (but, kapelusz, laskę, nogę od krzesła) i od tego zaczynałby się wątek, coby nie wyprzedzać faktów. Co ty na to?]
OdpowiedzUsuńElise
[To niech ją przytuli :D Tatia lubi się przytulać! Jak ma dobry humor i nie warczy na wszystkich.]
OdpowiedzUsuńTatiana
[ Pytanie czy księżniczka Gryffindoru dotrzyma Dakocie tempa ;) Coś mi podpowiada, że może mieć z tym problem i ta świadomość może być dołująca :)]
OdpowiedzUsuńD.F.W.
Ucieszyła się, widząc uśmiech Freda. Brakowało jej go, naprawdę tęskniła za wesołym starszym bratem, którego miała jeszcze przed bitwą. Odkąd mama wylądowała w Świętym Mungu, cała rodzina stała się posępna. Roxanne nie mogła znieść widoku załamanego ojca oraz Freda przy łóżku Angeliny i, choć jej samej często zbierało się na płacz, nie pozwalała sobie zachowywać się tak jak oni. Mimo swojego młodego wieku dała sobie pewną misję – wprowadzić choć trochę uśmiechu. Wydawało się to niesamowicie proste, jednak wcale tak nie było. Regularnie pisała do ojca, często też obserwowała Freda albo siadała obok niego przy posiłkach, kiedy tylko załapała się na wolne miejsce, co z jej spóźnianiem się niekiedy graniczyło z cudem.
OdpowiedzUsuń– Fuj, nie chcę twoich brudnych skarpet, skąd mam wiedzieć, co z nimi robiłeś?! – Skrzywiła się, przypominając sobie jedną z rozmów jej koleżanek z dormitorium podczas trzeciego roku, podczas której naprawdę myślała, że puści pawia.
Spojrzała w stronę kominka, kręcąc głową z rozbawieniem. Jej ręka mimowolnie sięgała po czekoladowe żaby, których ubywało i ubywało. Nie miała czegoś takiego jak umiar, jeśli chodzi o słodycze. Kiedy coś obok niej leżało, Roxanne po prostu bezwiednie to jadła. Tylko czasami potem tego żałowała, na przykład wtedy, gdy raz tak rozbolał ją brzuch, że wylądowała w skrzydle szpitalnym. Szkolna pielęgniarka dawała jej jakiś okropny specyfik, który na pewno zawierał śmierdzące kwiaty penkrocji zwyczajnej, o której uczyła się w drugiej klasie na zielarstwie. Nigdy nie czuła gorszego odoru niż wtedy.
Słysząc pytanie Freda, wyszczerzyła zęby w łobuzerskim uśmiechu, pochylając się w stronę brata. Uniosła jedną brew ku górze.
– A co, pękasz?
Nie mogła patrzeć ani chwili dłużej na snującego się po korytarzach Freddiego. Wystarczyło, że Molly, mimo błagań Roxanne, chciała wyrzucić go z drużyny. Od tamtej pory nieco się poprawił, jednak najmłodsza z Weasleyów wiedziała, że jej brat wciąż nie czuje się najlepiej. Może to dlatego na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy tylko zobaczyła ten charakterystyczny błysk w jego oku.
Wysłuchała jego słów z zaciekawieniem i klasnęła w dłonie. Jeśli już na czwartym roku miała organizować nielegalne schadzki, to była jak najbardziej za. Przynajmniej ktoś w tej szkole ją zapamięta.
– Nigdy nie byłam w Pokoju Życzeń – powiedziała. – Ale gadało o nim tylu uczniów, że rozgryzienie tej miejscówki nie byłoby najmniejszym problemem. Więc nie, nie tam.
Zaczęła zastanawiać się nad miejscem odpowiednim do planowania małych zamachów na Hogwart. Pamiętała wszystkie pomysły ojca, które bywały naprawdę genialne. Mogliby wdrożyć je w życie, dając tym samym powód do uciechy innym uczniom. Gdyby na przykład pokryć wszystkie schody nieusuwalnym śluzem unieruchamiającym, wszyscy uczniowie byliby zwolnieni z zajęć przynajmniej na jeden dzień. Nauczyciele często nie doceniali uczniów, którzy mogli sprawić im prawdziwe kłopoty. W końcu młodsze pokolenie też miało swoje sztuczki.
Nagle w głowie zaświtał jej jeden pomysł.
– Fred, to tajemnica, ale przypadkiem podejrzałam jeden z listów od wujka Harry’ego do ojca… Po wojnie – ostatnie dwa słowa wypowiedziała ciszej. – Wiesz, Albus mówi po wężowemu. Podobno – szepnęła.
Zdawała sobie sprawę z tego, że w Hogwarcie ten fakt nie był znany. Potterowie woleli zachować to dla siebie. Pospieszyła z wyjaśnieniami, widząc pytający wzrok brata.
– Więc… Jeśli to prawda, to by oznaczało tyle, że Komnata Tajemnic wciąż może zostać otwarta. A kto by wpadł na to, że ktoś tam przebywa? Trzeba by tylko ładnie ją udekorować, bo założę się, że piękna to ona nie jest.
Już obmyślała każdy szczegół. Nie była pewna, czy schadzki w takim miejscu w ogóle miały sens oraz czy Albus by się zgodził im towarzyszyć, jako że ilekroć go widziała, był strasznie przygnębiony i gburowaty. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że Fred miał z nim bliższe relacje, a i może młodszy Potter wcale nie był aż tak nudny, jak się wydawał.
Usuń– Nie wiem, czy to by uszło, wydaje się głupie, ale… – przerwała, przygryzając wargę.
Ale Komnata Tajemnic wciąż jest lepsza od sali szpitalnej, w której leży mama – dokończyła w myślach. Spojrzała na Freda, ciekawa jego reakcji.
Kochana siostrzyczka
Najwspanialsza noc jego życia.
OdpowiedzUsuńNiezaprzeczalnie. Niesamowicie. Rzeczywiście. Namacalnie. Blisko. Czule. Namiętnie. Radośnie. Szaleńczo. Ochoczo. Realnie. Magicznie… Idealnie.
Każda sekunda wydawała się być wyrwana wprost z jego najskrytszych marzeń, z których nie miałby nigdy odwagi komukolwiek się zwierzyć. Każde najdrobniejsze dotknięcie skóry Freda sprawiało, że umierał – pragnął go coraz silniej, chociaż nigdy nie spodziewał się, że można chcieć kogokolwiek tak intensywnie, pragnąć tak żarliwie, że aż brakuje tchu. Im miał Weasleya bliżej tym bardziej był pewien, że to właśnie o nim marzył całe swoje życie. To jego spojrzenia, jego dotyku, jego uwagi pragnął. Za jego bliskością tęsknił – nawet wtedy, gdy jeszcze nie mógł jej zaznać.
Kiedy Gryfon zsunął się z niego, zerknął na niego czule, cicho dysząc. Kontemplował z zadowoleniem jego idealny profil, o którym skrycie śnił. Rozkoszował się delikatnym dotykiem elektryzujących opuszków na nagim torsie, mając ochotę znów wciągnąć Freda na siebie albo nakryć jego ciało ponownie swoim. Kiedy ich spojrzenia znów się zetknęły, poczuł intensywny dreszcz przeskakujący ochoczo po jego kręgosłupie. Zaraz jednak wzrok Zabiniego przykuły wargi chłopaka, które ten delikatnie oblizał. Z ust Ślizgona wyrwało się ciche westchnienie, gdy Weasley przesunął palce na linię jego szczęki.
I nagle ten uporczywy krzyk i walenie w drzwi. Słodki głos Freda urwał się. Ich prywatne niebo nagle wyparowało i zostawiło dwóch w dużym stopniu obcych sobie chłopaków samym sobie. Patrzył jak Fred gorączkowo się ubiera. Obserwował uważnie jego zdenerwowanie. Widział jego zakłopotany uśmiech, który upodobnił Weasleya do małego dziecka, które ukradło ciasteczko i sprytnie zacierało ślady swojego nieposłuszeństwa. Pukanie do drzwi stawało się coraz bardziej uporczywe, a krzyki współlokatorów irytujące. Zdezorientowany tą nagłą zmianą sytuacji pijany Zabini wpatrywał się w zbierającego się Freda, w jego oddalające się plecy. I na jego jakby nieśmiały uśmiech, gdy ten obrócił się tuż przy drzwiach
– RAAAAAAZ…
UsuńI pękł. Obudził się. Przedarł przez alkoholowe zamroczenie i już zaraz stał przy Fredzie. Wciąż nieubrany. Wciąż prosto z łóżka. Wciąż gotowy tam wrócić. Złapał go za nadgarstek i przyciągnął do siebie gwałtownie.
– Nie – sapnął, spoglądając prosto w oczy Weasleya. – Nie mają większych praw. To nie oni są dziś księżniczką - wyszeptał, wbijając w Gryfona żarliwy wzrok. – Tym razem cię nie puszczę tak łatwo… Fredziaku.
– DWAAAAAAAAAA…
Nie czekał na reakcję Freda. Najpierw musiał załatwić sprawę ze współlokatorami. I musiał zrobić to tak, by jego księżniczka w żaden sposób na tym nie ucierpiała. Szybko musnął wargami jego usta, nosem przelotnie trącił jego nos i spojrzał na niego uważnie.
– Nie uciekniesz, Weasley – wyszeptał z przekonaniem i delikatnie popchnął go w stronę łóżka, szybko łapiąc własne spodnie, które jakimś cudem poleciały aż pod drzwi.
Zmusił się do trzeźwego myślenia, jednak jego ciało nie do końca było w stanie współpracować. Oparł się o ścianę i niezdarnie wciągnął na siebie spodnie, ledwie unikając zaplątania się w nogawki. Nie przejmował się już nawet zapinaniem ich. Złapał klamkę w tej samej chwili, w której rozległo się głośne:
– ZABINI, NA MERLINA, TRZY. WCHO-…!
Kulturalnie, z leniwym uśmiechem otworzył kolegom drzwi. Przyjrzał się im i uniósł lekko jakby z rozbawieniem brew, na widok ich zdezorientowanych min. Zlustrował ich wzrokiem i z zaskoczeniem stwierdził, że są w miarę trzeźwi.
– No cześć. Czegoś potrzebujecie? – westchnął, udając rozdrażnienie. – Nie musieliście się tak drzeć, naprawdę. Myślałem, że otwarcie drzwi nie stanowi dla was specjalnego problemu i nie potrzebujecie specjalnego zaproszenia. Cóż, jak widać się pomyliłem…
I jak gdyby nigdy nic, z typową leniwą pewnością siebie ruszył w kierunku łóżka.
– Na czym to skończyliśmy, Weasley? A, no tak… – posłał mu dziki uśmiech, pozwalając sobie na to, kiedy współlokatorzy wciąż tkwili dość zaskoczeni przed progiem pokoju. Rozsiadł się wygodnie. – To co, pamiętasz coś z tamtego meczu? Bo ja naprawdę, nie pamiętam nic oprócz tego tłuczka lecącego znikąd. I tego, jak twarda jest murawa. Merlinie, nie sądziłem, że coś oprócz mnie może być tak twarde! – Kolejna maska Zabiniego pojawiła się na jego twarzy.
Obserwował Freda, mając cichą nadzieję, że ten na tyle wytrzeźwiał, by zagrać w jego grę i uwolnić ich obu od dziwnych spojrzeń współlokatorów. I że uda im się dokończyć rozmowę, bo niezwykle zaintrygował go początek wypowiedzi Gryfona. I musiał koniecznie poznać kontynuację. Jak najszybciej.
Kochaj nas, a nigdzie się nie ruszymy.
Buźka!
Wydęła dolną wargę. Nie jej wina, że nigdy nikt nie zabrał ją do Pokoju Życzeń, a sama widocznie nie miała wystarczająco dużej potrzeby, aby go zobaczyć, bo ilekroć próbowała go otworzyć, żadne drzwi się nie pojawiały. Chyba nigdy nie miała tak, że naprawdę musiała mieć coś natychmiast. Wzruszyła ramionami.
OdpowiedzUsuń– Najwyżej mnie tam zabierzesz innym razem. Mam jeszcze ponad trzy lata w tej szkole, nie martw się. – Zachichotała.
Przestała się jednak śmiać, widząc, że jej kochany braciszek chce wziąć ostatnią czekoladową żabę. Od czasu, kiedy dowiedziała się, że była okrutnie wykorzystywana przez Freddiego i Jamesa w dzieciństwie w celu odnajdywania ukrytych słodyczy, nie ufała mu pod tym względem. Bycie młodszą siostrą miało swoje zalety. W końcu Angelina zawsze dawała swojemu synowi szlabany za bawienie się kosztem niewinnej, małej Roxanne, a ta skrzętnie to wykorzystywała. Pamiętała też śmiech jej matki, gdy pierwszy raz udało się jej przegonić Freda na miotle, a ten w dodatku wylądował twarzą w błocie, bo za bardzo się rozpędził. Próbowała zachować tego typu wspomnienia jako te wesołe, jednak w obecnej sytuacji wszystko, co kojarzyło jej się z mamą, nabierało negatywnego wydźwięku.
Uśmiechnęła się zwycięsko, gdy Fred oddał jej ostatnią żabę. Trzymała ją w ręku, tłumacząc plan, który wpadł jej dosłownie przed sekundą do głowy. Sama nie wiedziała, czemu przejrzała korespondencję taty. Chyba liczyła na jakąś wiadomość z Munga, coś na temat matki. Zamiast tego znalazła wiadomość o tym, że Albus gadał z wężami. Nikomu o tym nie powiedziała, jako że w liście wyraźnie było napisane: ”Fred, nie mów o tym NIKOMU. Zbyt dużo sensacji, Ginny ma już dosyć, ja zresztą też”. Milczała, udając niewiniątko i tylko czasami patrząc podejrzliwie na kuzyna, który od czasu bitwy również przypominał raczej zombie niż człowieka. Chociaż on w sumie zawsze wyglądał jak niewyspany trup, nawet przed bitwą.
Nie zdążyła przełknąć czekolady, kiedy Fred objął ją tak nagle i mocno, że niemalże się nią udławiła. Czując jego rękę na swoich włosach, pisnęła instynktownie i złapała się za głowę. Jej loczki były istnym koszmarem, wchodziły jej do oczu, nie chciały się układać, a w dodatku po ich umyciu jej głowa wyglądała jak pufek pigmejski, taki sam jak te na jej kapciach, tylko że nie różowy, a rudawy. Posłała mu nienawistne spojrzenie, po czym westchnęła i pokręciła głową z dezaprobatą. Jeszcze się odpłacę – pomyślała.
Uśmiechnęła się lekko. Porównanie jej do cioci Ginny było swego rodzaju komplementem. W końcu była ładna, a w dodatku kidyś grała w Harpiach z Holyhead, co samo w sobie stanowiło powód do podziwiania jej w każdym calu. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Roxanne. Pufki pigmejskie może nie były najlepszym punktem odniesienia, jednak musiała przyznać, że kapcie od Ginny Potter były niesamowicie wygodne.
Wybiegła za bratem z pokoju wspólnego. Pokręciła głową jako odpowiedź na jego pytanie. Skoro mieli biegać po Hogwarcie, to na pewno nie będzie jej zbyt zimno. Poza tym jakoś od niedawna wolała lekki chłód niż gorąco.
Poszła za Fredem do lochów najciszej, jak tylko potrafiła. Przeskoczyła ostatni schodek, nie chcąc zwabić Irytka, który każdą nielegalną rozrywkę mógł zniszczyć w ciągu kilku sekund, kiedy to zaczynał się drzeć, przywołując tym samym woźnego. Później zostawał im tylko szlaban.
Stanęli przed drzwiami do pokoju wspólnego Slytherinu, w którym Roxanne nigdy jeszcze nie była. Miała przyjemność zobaczyć przytulny pokoik Hufflepuffu, ładniejszy od tego należącego do Gryfonów. Ravenclaw i Slytherin wciąż jednak pozostawały dla niej tajemnicą.
– Znasz hasło, mądralo? – spytała brata, unosząc jedną brew.
UsuńSkrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się w zielone drzwi. Nigdy nie miała bliższego znajomego z Domu Węża. To jej brat przyciągał ich niczym lep na muchy, za to od Roxanne zdawali się uciekać, kiedy tylko widzieli jej czerwony krawat.
– Wunsz – powiedziała, jednak drzwi się nie ruszyły. – Ty zdajesz sobie sprawę, że to hasło zmienia się codziennie, tak? Hasłem może być „utopić szlamy” albo „bułka z masłem” – Zmierzyła Freda wzrokiem. – Jak masz zamiaru tu…
Drzwi nagle otworzyły się, a Roxanne otworzyła szeroko oczy.
– … wejść?
za dużo gadająca siostra
Zdolności aktorskie Freda go nie zawiodły. Musiał zamaskować zadowolony uśmiech ironicznym grymasem, poza tym jednak jego maska wciąż tkwiła na miejscu. Patrzył na brylującego wyluzowanego Weasleya i jego serce mimowolnie zaczynało bić nieco szybciej. W końcu to jego księżniczka. Obserwował jak ten wciska chłopakom bajeczkę o napalonej lasce i musiał zagryźć wargę, żeby się wspomnieć marudzącym tonem, że nie jest kobietą i nie ma zamiaru być. Powstrzymał się jednak i z rozbawieniem obserwował zdezorientowane miny współlokatorów. Mimowolnie westchnął z zadowoleniem, kiedy Fred do niego mrugnął. W podpowiedzi jednak jedynie się wyszczerzył, siadając wygodniej na łóżku i dyskretnie dopinając spodnie. Zadowolonym spojrzeniem przeleciał kolejny raz po torsie Gryfona, dusząc w sobie pragnienie wstania i dotknięcia kuszących mięśni na brzuchu chłopaka. Zamiast tego kątem oka zlustrował współlokatorów i nagle nabrał ochoty na przywalenie co po niektórym za zbyt natarczywy wzrok na Fredzie. Musiał jednak się powstrzymać. Chciał chronić Freda ze wszystkich sił. Chciał stać się jego rycerzem w lśniącej zbroi.
OdpowiedzUsuńSpokojnie obserwował jak ten udaje się do barku, jakby bywał tu co noc. Jakby bywał tu co noc… Co noc… Zabini przetarł twarz dłonią, próbując odsunąć od siebie tę myśl i skupić się na tym, co właśnie się działo. Musieli z tego jakoś wybrnąć. Obaj. Musiał z nim porozmawiać sam na sam… Tymczasem patrzył jak Fred popija sobie Ognistą z ich barku. Jak – o ironio – częstuje jego współlokatorów ich własną whisky. Mimowolnie uśmiechnął się, widząc ich odmowę. Reakcja Fredziaka jednak rozbiła jego nonszalancką postawę zupełnie. Miał przed sobą czystą księżniczkę. Nie mógł się powstrzymać i parsknąć swoim najnaturalniejszym śmiechem, bo Fred wyglądał przezabawnie tak uroczo księżniczkując.
Zaraz jednak zamarł. Fred ewidentnie zbladł, a słowa, które z siebie wyrzucił tylko potwierdziły czarny scenariusz już kształtujący się w głowie Ślizgona. Dosłownie rzucił się za Gryfonem przerażony.
– Spadajcie – burknął do współlokatorów wściekle, widząc, że ci zaczynają sobie z Weasleya żartować. – Spieprzajcie, natychmiast, w podskokach! – warknął wkurzony, stając tuż przy Fredzie i niepewnie dotykając dłonią jego pleców.
Patrzył jak biedny Gryfon wyrzuca z siebie całą zawartość żołądka, a kumple wręcz przerażeni reakcją Zabiniego posłusznie opuszczają pokój. Przyzwał bliżej ręcznik, chusteczki i zwykłą wodę. Z wahaniem głaskał gładkie fredziakowe plecki, chcąc go jakoś wesprzeć. Kiedy w końcu udało mu się pomóc Fredowi w miarę ogarnąć, wziął go na ręce, mimo protestu chłopaka.
– Nigdzie nie wypuszczę cię w takim stanie, Freddie – westchnął, powoli niosąc go na swoje łóżko.
Ułożył go ostrożnie i z lekkim wahaniem pozbawił go spodni, po czym sam zrzucił swoje i położył się obok. Uśmiechnął się do niego pocieszająco i zaraz nakrył Freda kołdrą.
– Jak się czujesz? – szepnął łagodnie, zerkając na niego i poprawiając na nim kołdrę.
Sam leżał odkryty, patrząc na Freda troskliwie i zastanawiając się, jak może mu jeszcze pomóc.
Troszku dupnie, ale no ;c
Wasi forewa end ewa <3
[Ogólnie pomysł bardzo, bardzo fajny tylko, że Tatia mieszka w Rosji :c Aczkolwiek ma babkę w Anglii, do której przyjeżdża na wakacje i może być ona sąsiadką Weasleyów. Mogli się więc w wakacje razem bawić podczas wakacji, później mogli zacząć pisać do siebie listy, kiedy umieli już czytać i pisać, a gdy Tatia dołączyła do Freddiego w Hogwarcie, stali się właśnie takimi najlepszymi przyjaciółmi :D]
OdpowiedzUsuńTatia
[Wpadam! :D Bo chęci są, nawet mnóstwo, zwłaszcza, że Fred to jeden z tych lepiej kojarzonych (przynajmniej dla mnie jako autora wracającego tu po raz trzeci) weteranów HK, a jakoś nigdy nie udało mi się ustrzelić z nim wątku. Problem jest tylko taki, że chwilowo brak mi niebanalnego pomysłu. :/ Jeśli masz jakiegoś asa w rękawie, to ja go przyjmę z wielką radością, ale jeśli nie, to nic nie szkodzi. Dasz mi trochę czasu i może nawet jakąś podpowiedź, w których rejonach powinnam szukać natchnienia (w sensie: co by się mniej więcej interesowało), a za parę dni postaram się wrócić do Ciebie z jakimś konkretem. c:]
OdpowiedzUsuńMilliesant
[Rarrrrrr~ Czyń honory i wymyślaj :3]
OdpowiedzUsuńJohan
Bardzo tęskniłam, miałam się nawet upominać. :D
[Hej, Evans, umówisz się ze mną? Tylko Snape'a nam tu brakuje. :D Dla relacji jestem jak najbardziej na tak, te dziecięce utarczki na śniegu skradły me serce. <3 Milliesant pewnie do dziś wypomina Fredowi paskudne przeziębienie, które jej tym nacieraniem zafundował, okrutny! Z tego, co wnioskuję z karty, Weasley to dość ruchliwe stworzenie, w dodatku tryskające optymizmem na prawo i lewo, początkowo więc na pewno wyprowadzało to Lloyd z równowagi niemiłosiernie, jako że to zamieszanie, które się za chłopakiem ciągnęło, po ludzku ją rozpraszało. Ostatecznie jednak wreszcie udało jej się do tego przyzwyczaić i nawet Twojego Gryfona polubić, więc teraz częściej ignoruje go dopóki nie wsadzi jej różdżki między żebra, denerwując się tylko od czasu do czasu, ot, dla podtrzymania tradycji, kiedy akurat mocno skupiona jest na czymś, co wydaje jej się nieziemsko ważne, a na horyzoncie nagle pojawia się Freddie i jego olśniewający uśmiech. W końcu też dla świętego spokoju zgodziła się z nim iść na tę randkę, a obecnie wygląda to dokładnie tak, jak mówisz, z tym jednym zastrzeżeniem, że ze strony Lloyd to faktycznie jest czyste kumpelstwo. Może czuć do Freda swojego rodzaju rozczulenie (nie żeby się miała do niego kiedykolwiek przyznać...), może z nim czasem mniej lub bardziej udolnie poflirtować dla samego żartu, ale o jakimś większym obściskiwaniu się z jej strony mowy raczej nie będzie, bo żadna z niej urodzona famme fatale, a Weasley niestety zupełnie nie jest w jej typie. Prędzej byłby rozpatrywany w kategorii brata niż materiału na potencjalnego chłopaka. Co się z kolei tyczy likantropii Milliesant ― fakt ten absolutnie nie jest znany nikomu poza jej rodziną, gronem pedagogicznym i Bellamym. Jeden wilkołak w murach szkoły wzbudziłby panikę, dwa najprawdopodobniej wyludniłyby korytarze do zera, więc futerkowy problem Lloyd utrzymywany jest w jak najściślejszej tajemnicy od samego początku. Zwłaszcza, że z racji zajęcia Wrzeszczącej Chaty w trakcie pełni dziewczyna pozostaje w zamku, z dala od wszelkich jego użytkowanych części, oczywiście zabezpieczona całą masą mocnych zaklęć, których przeciętny uczeń nie jest w stanie złamać. Tak więc wymykającej się w czasie pełni Lloyd Fred raczej nie miał okazji widzieć. Jest jednak mnóstwo innych poszlak, które chłopak mógłby stopniowo wyłapywać na przestrzeni ich znajomości, koniec końców łącząc wreszcie fakty. Kumplując się z nią tych parę ostatnich lat raczej nie mógłby przeoczyć, że względnie regularnie Ślizgonka ląduje w Skrzydle Szpitalnym, ma poocierane nadgarstki, często ― dziwnym trafem akurat po pełni ― rozciętą skroń czy inne drobne rany, a przed nią zaczyna się robić nerwowa i rzeczy, które na co dzień nie sprawiają jej trudności, magicznie nie chcą jej w tym czasie wychodzić. Dodatkowo mógł ją kiedyś przyłapać na próbie warzenia eliksiru tojadowego... Aczkolwiek skoro tak lubisz dramaturgię, po co umieszczać takie wydarzenie w przeszłości. :3 Śmiało możemy moment zdemaskowania przesunąć w przyszłość, a Fred może dopiero łączyć poszczególne kropki.
OdpowiedzUsuńW kwestii wątku natomiast ― jak przystało na dobrze wychowaną pannę, jedyne, co póki co pija Milliesant, to grzane piwo kremowe, a czasem wino do obiadu w rodzinnej posiadłości, jeśli pozwolą jej się uraczyć. Z pierwszym łykiem Ognistej grzecznie czeka do swoich siedemnastych urodzin, wiesz, ma trochę kuku na muniu i to musi być absolutnie wyjątkowa okazja przecież, osiągnięcie pełnoletności będzie jak znalazł. (Nawiasem mówiąc: nic straconego, obchodzi je w kwietniu, także Freddie nie będzie wcale musiał długo czekać, żeby ją demoralizować.)
Póki co, widząc Gryfona w stanie upojenia chcącego włóczyć się gdzieś nie wiadomo gdzie, pewnie będzie czuła się w obowiązku przypilnować, czy nie napatoczy się jakiemuś wściekłemu Ślizgonowi, ewentualnie morderczej ścianie/drzwiach/schodach. ;D Równie dobrze to Lloyd mogła próbować położyć Freda spać, żeby ukoić swoje sumienie, po czym uciec, wymawiając się jaką niecierpiącą zwłoki sprawą. Nie sadzę, żeby nierudy (:o) Weasley dał jej się tak po prostu spławić, więc w stanie nie do końca trzeźwym powlókł się za nią. A Milliesant: A). chciała przetestować niedawno odkrytą szafę, taką trochę w stylu Szafki Zniknięć Malfoya, która przeniosłaby ich do jakiegoś podejrzanego sklepu na Śmiertelnym Nokturnie. Jako że jest środek nocy, zostaliby wzięci za złodziei, a wiadomo, jak się tam takich traktuje; B). zakradła się do gabinetu nauczyciela ONMS, bo usłyszała, że mężczyzna sprowadził ostatnio jakieś o tyle ciekawe, co niebezpieczne zwierzę. Nieszczęśliwym trafem klatka była niedomknięta? Albo pijany Fred postanowił zwrócić stworzeniu wolność?
UsuńCo Ty na to?]
Milliesant
[Okay, więc, Fredzie Zgredzie, coś tam pokminiłam, pomyślałam, więc skrobię:
OdpowiedzUsuńScorpius
Relacja:
Stricte przyjacielska. W zasadzie, gdyby się tak porządnie zastanowić, Scorp kumpluje się z Arsellusem i Jamesem, ale to relacje oparte głównie na piciu Ognistej. I w zasadzie nie ma takiego porządnego kumpla, do którego mógłby przyjść, legnąć na łóżko i marudzić na cały świat. Jakby nie patrzeć – Scorp na początku ich znajomości mógłby uważać, że Fred jest kolejnym idealnym przykładem osoby, z którą przyjaźń mogłaby zdenerwować jego ojca, a po jakimś czasie mógłby zauważyć, że Weasley to całkiem wartościowa osóbka i przestałby patrzeć na niego przez pryzmat nabicia ojcu ćwieka. - w wypadku tej dwójki nie widzę żadnych złych stosunków, Scorp do tego nie pasuje, Fred ze swoją miłością do ślizgonów też niekoniecznie. :D
Wątek:
1. Mistrzostwa Świata w Quidditchu - Scorp nienawidzi quidditcha, ale Fred mógłby dostać bilety na jakiś mecz i wszyscy, których pytał nie chcieliby z nim iść, dlatego postanowiłby namówić na to Malfoya. Mógłby użyć do tego jakiegoś dobrego szantażu, albo przekupić go workiem słodyczy. Podczas meczu Scorp przez cały czas narzekałby na to, że się nudzi, że ma dosyć, że chce wracać. Później mogłoby się rozkręcić, ponieważ nasi panowie wpakowaliby się w jakieś kłopoty. :D
2. Tajemnica. Malfoy potajemnie spotyka się z Dakotą (przynajmniej takie jest założenie). Mogłybyśmy wykorzystać to w wątku, ponieważ Scorp ukrywa to przed wszystkimi, ale Fred widziałby ich gdzieś razem, ewentualnie zasłyszał plotki od Hutchela, który ze względu na dość dużą powagę sytuacji i niechęć wpędzenia Scorpa w kłopoty z plotkami po całym Hogwarcie nie powiedziałby tego nikomu poza Weasleyem. Hutchel nie przepada za panną Washington, więc namawiałby Weasleya, żeby ten wybił mu ten romans z głowy.
3. Pierwsza poważna podróż. Akcje można by było cofnąć do wakacji, Fred doskonale wie, że Malfoy marzy o byciu smokologiem. Mógłby zabrać go na kilka dni do Rumuni, do Charliego, żeby zobaczył jak wygląda życie i praca ze smokami.
4. Something new. A co tam, zawsze zamiast standardowego picia możemy ujarać ich na skraju zakazanego lasu!
Natan
Relacja:
1. Czysto kumpelska, czyli jednym słowem żadnych zwierzeń i wnikania w życie drugiego, ale ogólnie darzą się sympatią i nie mają do siebie o nic żalu. Hutchel raczej trzyma ludzi na dystans i tak jak pisałam ci na gg raczej ogranicza się do swojej grupy przyjaciół, więc głębsza relacja by nam nie wyszła.
2. Różnica domów, Natan jest młodszy, więc trzeba by było znaleźć jakieś lepsze powiązanie, możemy założyć, że oboje znają się z czasów kiedy byli młodsi, kiedyś Nate mógł postrzegać Freda jako swojego rodzaju autorytet. I to utrzymywałoby się przez praktycznie całe ich dzieciństwo, do czasu aż nie poszliby do Hogwartu. Jego rodzice w delikatny sposób wpajali mu ideę czystości krwi, nie czyniąc przy tym z niego jakiegoś psychopaty. Równocześnie wiązali nadzieję z tym, że Nate trafi do Ravenclawu lub Slytherinu. Hutchel uczył się, że te domy są zdecydowanie lepsze niż dwa pozostałe i od momentu, kiedy dowiedział się, że Fred trafił do Gryffindoru traktuje go z pewnym dystansem.
Wątki:
Do pierwszej relacji:
1.Proszę państwa, Hutchel robi najlepszą domówkę ever. Tu też trzeba by było przenieść akcję na sam koniec wakacji, ewentualnie jakąś przerwę świąteczną, kiedy Nate dostałby od rodziców propozycję wyjechania z nimi, lub zostania w domu. Wybrałby oczywiście drugą opcję, bo 1. jak dorosły chłopak może jeździć z rodzicami na wycieczki i 2. toż to idealny czas, by urządzić imprezę. Czyli jednym słowem lejący się strumieniami alkohol i inne ciekawe rzeczy.
2. To, że Cię lubię, nie oznacza, że dostaniesz ściągi za darmo, Weasley. Siódmy rok, Fredowi zaczynają się egzaminy, wiadomo. Mógłby próbować namówić Hutchela na ściągi za friko, albo notatki, z których Hutchel ściągi tworzy. Ale Nate nie jest taki głupi i w klapy nie daje, w końcu KZWP musi mieć za co kupować gorzałkę!
Usuń3. Akcja KZWP. Hutchel przygotowywałby się do jednej z akcji KZWP-owiczów, podczas prób, Fred mógłby mu przeszkodzić, co mogłoby się przerodzić w zabawę w kotka i myszkę.
Do drugiej póki co nic nie wymyśliłam, ale wpisałam ją na wszelki wypadek, jakbyś się zdecydowała, to pomyślę XD
Zmieniaj, modyfikuj, róbta co chceta, hulaj dusza, piekła nie ma XD ]
Scorp/Natan
[Dlatego ja zawsze piszę najpierw w Wordzie i nie usuwam, dopóki ni zobaczę opublikowanego komentarza pod właściwą kartą. :D
OdpowiedzUsuńJa się rzadko gniewam, za to też się nie pogniewam. c: Rzeczywiście lubię zaczynać, ale nie wiem, czy w tym wypadku miałoby to głębszy sens, skoro to Fred ma przyjść do Milliesant z prośbą o „pomoc” przy wypracowaniu. To znaczy jasne, że mogę to zrobić, ale nie wiem dokładnie, ile mi to zajmie czasu i pewnie wyjdzie mi z tego komentarz nieco bardziej kontemplacyjny niż po brzegi wypełniony akcją. Jeśli Ci to nie przeszkadza ― jestem do Twoje dyspozycji.
Osobiście nie mam serca okładać tak uroczego Weasleya, może nawet uda mi się namówić Milliesant, żeby też go oszczędziła, jeśli akurat będziemy miały lepszy humor. :> A w kwestii likantropii nie bój się pytać, gdyby coś, kiedyś okazało się niejasne ― postaram się rozwiać wszelkie wątpliwości.]
Milliesant
[Wciąż możesz się wywinąć, po prostu musisz zaakceptować dwa powyższe warunki. :> Punkty w Pucharze Domów są całkiem niezłą motywacją do wyciągnięcia ze mnie dobrego serca, kto to w ogóle słyszał, żeby Gryfoni prowadzili! Trzecie miejsce dla Slytherinu? Hańba.
OdpowiedzUsuńNie powiem, bo musiałabym skłamać, a to nieładnie. c: Mam problem z dostosowaniem się, tak samo jak z pisaniem krótkich wątków, więc śmiało możesz płynąć. Z reguły staram się trzymać pułapu 500-600 słów, ale ostatnio średnio mi to wychodzi i bliżej mi do 700-800, zwłaszcza w pierwszych komentarzach, ale nie bierz ze mnie przykładu.
Czy dziesięć minut to niedługo? :D A tak poważnie ― nie spiesz się, ja mam mnóstwo cierpliwości, więc spokojnie zaczynaj sobie w dogodnym dla Ciebie czasie.]
Milliesant
Pijany, ledwie żywy Fredziak wzbudził w nim niezwykle silnie instynkt opiekuńczy. Serce mu się krajało, widząc go w takim stanie. Chciał, by Gryfon czuł się jak najlepiej. Słuchając jego pijackiego bredzenia nie mógł się nie uśmiechnąć. Ile razy sam tak mamrotał bez sensu…
OdpowiedzUsuńSłysząc nagłe wyznanie, poczuł, jak jego serce rozpływa się z zadowolenia. Po raz pierwszy odczuł autentycznie, że jego starania coś dają, że nie idą na marne, że nie giną w eterze bez sensu. Jego księżniczka czuła się bezpiecznie. Przy nim. Czy mogło być coś, co bardziej by go dowartościowało? Czy mogło być coś, co bardziej by go rozweseliło, coś co nadałoby sens kolejnym dniom jego życia? Było, ale nie mógł tak wiele wymagać od razu, prawda?
Gest chłopaka jednocześnie go zaskoczył i wzruszył. Zaraz delikatnie się do niego przysunął, przyglądając się mu uważnie i układając kołdrę na ich obojgu. Fred był rzeczywiście i niezaprzeczalnie pijany w trzy dupy albo i lepiej. Nawet nietrzeźwy Zabini musiał to przyznać.
Masz na coś ochotę, Chris?
Oj, nawet nie wyobrażasz sobie, Fred, na co mogę mieć ochotę. Wyrzucił jednak szybko tę myśl z głowy. Fred był w zbyt marnym stanie, by jako jego rycerz mógł sobie pozwalać na takie myśli. Musiał się nim zająć. W dużym stopniu poczuwał się odpowiedzialny – pośrednio czy też bardziej bezpośrednio – za stan Gryfona.
Obrócił się na bok i wpatrywał w chłopaka wyciągniętego wprost z jego marzeń, obecnie leżącego w jego łóżku i patrzącego na sufit jego dormitorium. Przyglądał się jego profilowi, jego nosowi i leniwie otwartym oczom. Przysunął się jeszcze bliżej i objął go lekko, opuszkami pieszcząc jego bok, a wargami zdobiąc jego policzek.
– Fred…? – szepnął z wahaniem, niepewny tak naprawdę tego, o co właściwie chciał go zapytać. Myśli coraz bardziej mu się plątały i robił się senny. – Nie uciekniesz mi, prawda?
Nie doczekał się jednak odpowiedzi, bo chłopak w jego ramionach już spał z lekko rozchylonymi ustami i wyrazem spokojnego zadowolenia na twarzy. Chris uśmiechnął się mimowolnie, głaszcząc swoją księżniczkę po brzuchu, ciesząc się jego bliskością.
– Zakochałem się w tobie, Fredzie Weasley – wyszeptał mu do ucha, po czym z zadowoleniem ułożył się z głową na ramieniu Gryfona i pozwolił sobie odpłynąć do krainy snów.
Nad ranem z hałasem godnym stada dzikich zwierząt to dormitorium zwaliła się cała gromada ostatnich imprezowiczów. Współlokatorzy Zabiniego, jakieś ledwie trzymające się na nogach dziewczyny i kilka ostatnich butelek Ognistej zaczęło tłoczyć się na małej powierzchni pokoju, wytrącając Zabiniego z sennego spokoju. Nie chciał otwierać oczu. W głowie dudniło mu jak rzadko kiedy, a wspomnienia nocy wirowały w jego głowie szaleńczo. Bał się, że gdy otworzy oczy dowie się, że na miejscu Freda znów był ktoś inny, że znów spił się tak, że nie był w stanie odróżnić osób.
Bał się otworzyć oczy, chociaż tak cholernie miał ochotę przywalić kolegom za wywołany hałas…
Daję Ci pełne pole do popisu, Miszczu, o!
Wasi xoxo
Cieszyła się każdym, nawet najmniejszym gestem. Z całych sił, starając się wszystko dokładnie zapamiętać. Cokolwiek miałoby się wydarzyć dzisiejszego wieczoru, Avie chciała, aby jej wspomnienia były szczęśliwe. Miała zamiar pogodzić się z myślą, że to jest już ich koniec, że już nigdy więcej nie spędzą ze sobą wspólnie czasu. Nie, kiedy mieliby zrobić to tylko we dwóje, chociaż dobrze wiedziała, że gdy dziś się rozstaną, nie będzie chciała już go więcej widywać. Wiedziała, że będzie go unikać i udawać, że nie istnieje. Tylko po to, aby zachować nienaruszone wspomnienia, aby czasem nie zepsuć czegoś nieodpowiednim słowem, czy gestem, przelotnym, stęsknionym spojrzeniem. W końcu nie pozbędzie się tak nagle tych wszystkich uczuć, które wciąż do niego żywiła. Nie miała też zamiaru dzielić się z nim tą informacją, to i tak niczego by nie zmieniło. Avalon doskonale czuła, po jak bardzo kruchym lodzie stąpają, spotykając się potajemnie. Tak, aby nikt się nie dowiedział. Chociaż i tak już ich widzieli, wspólnie przemierzających szkolne korytarze.
OdpowiedzUsuńZadrżała delikatnie czując jego dłonie na swoim ciele. To właśnie w tych ramionach czuła się najbezpieczniej na świecie, to w nich niczego się nie bała. Kiedy ją obejmował, świat należał do niej, nie istniały żadne lęki. Tęskniła za tym uczuciem. Za tymi wszystkimi przyjemnymi dreszczami, za ciepłym oddechem i ciepłem bijącym od jego ciała, które sprawiało, że Avalon czuła się po prostu dobrze.
Wciąż czuła pewnego rodzaju żal, kiedy wpatrywała się w tęczówki chłopaka, ale z drugiej strony próbowała zrozumieć jego postępowanie, zrozumieć jego sytuację. Gdyby znalazła się na jego miejscu, tak naprawdę nie miała pojęcia w jaki sposób by się zachowała, jakby zareagowała na wieść, że jest już przeznaczony komuś innemu. To jednak nie było prawdziwe przeznaczenie. Bzdurny wymysł rodzin, które za nic w świecie nie chciały zrozumieć, że w ten właśnie sposób niszczy swoje dzieci. Zabijały ich uczucia, niszczyły marzenia, którymi do tej pory żyli…
Spojrzała na otwierające się, balkonowe drzwi i uniosła delikatnie kąciki ust. Kiedy objął ją ramieniem i ruszył w stronę balkonu tak naprawdę nie miała wyjścia. Poszła razem z nim, wdychając powoli chłodne powietrze. Przymknęła powoli powieki, delikatnie odchylając głowę do tyłu. Czując jak delikatny wiatr, ostrożnie muska jej rozgrzaną cerę. Uśmiechnęła się mimowolnie, otwierając oczy i ponownie zerkając na stojącego przed nią Freda. Słysząc jego pierwsze słowa, przełknęła cicho ślinę. Nie chciała po raz kolejny prowadzić poważnej dyskusji, która i tak do niczego ich nie doprowadzała – za każdym razem i tak kończyło się wszystko tak samo – zdając więc sobie sprawę, że miał coś jeszcze do powiedzenia ulżyło jej, chociaż to wszystko wydawało jej się takie absurdalne. Ułożyła ostrożnie dłoń, na jego dłoni i przeniosła spojrzenie na ich ręce, przygryzając nerwowo wargę.
— Chcesz, abym opowiedziała ci, jak mijają mi dnie? — Zapytała, nie spoglądając na niego. — Mam ci opowiedzieć co robię? Jak się czuję? Jak nie mogę spojrzeć w oczy przyjaciółce, czy może mam po prostu mówić o tym wszystkim, co siedzi mi teraz w głowie? — Nie chciała go w żaden sposób atakować, przecież to miało być miłe i przyjemne spotkanie, jednak to było silniejsze. Nie wiedziała, czy nadal potrafi z nim rozmawiać tak jak kiedyś. Beztrosko o wszystkim i o niczym. Paplać to, co przyniosła jej ślina na język. Wcześniej tak po prostu robiła, mówiła o swoich ulubionych ciastach i o tym, że nie może ich tyle jeść bo w końcu zacznie tyć, opowiadała o wakacjach u dziadków i o tym, jak bardzo tęskni za mamą. Często też mówiła mu jak bardzo go kocha i, że nie wyobraża sobie życia bez niego, że bardzo polubiła całą jego rodzinę, którą miała do tej pory przyjemność poznać i jak bardzo mu ich zazdrości. Teraz? Zastanawiała się nad każdym, nawet najkrótszym słowem.
Jego pytanie tak bardzo ją zaskoczyło, że przez moment wpatrywała się tylko w niego, z lekko rozchylonymi wargami. Sięgnęła dłonią do srebrnych kosmyków i zagarniając je ostrożnie za ucho, przejechała dłonią do końca ich długości, delikatnie owijając końcówkę pasemka wokół palca.
UsuńJuż chciała odpowiedzieć, ale poczuła jak ją obejmuje. Ponownie tego wieczoru poczuła przyjemne drżenie, czując jego ciepły oddech na swojej szyi, mimowolnie uśmiechnęła się, unosząc podbródek odrobinę w górę, zaciskając zęby.
— Lubię cię, Fred — szepnęła cicho, układając dłonie na wierzchu jego dłoni — bardzo cię lubię, za bardzo, szczególnie w tych momentach, kiedy próbuję przestać, Fred. — Zacisnęła palce na jego dłoniach i delikatnie rozluźniła jego uścisk, powoli odwracając się przodem do chłopaka. Wsłuchiwała się uważnie w jego słowa i niby, z pozoru wszystko było z nimi w porządku, coś jednak ją zaniepokoiło. Zmarszczyła brwi i cofnęła się o pół kroku, uważnie przyglądając się Fredowi. — Jakich obietnic, Fred? Ja niczego nie obiecywałam ojcu. Fred… O czym ty mówisz? Czy mój tata… czy on czegoś od ciebie wymagał? — wpatrywała się w siedemnastolatka z wielkim zniecierpliwieniem, oczekując odpowiedzi. Może po prostu coś źle zrozumiała, może się przesłyszała… Ale jeżeli ten człowiek kontaktował się bezpośrednio z Weasley’em… Jeżeli zmusił go do jakiejkolwiek obietnicy, już na samą taką myśl, czuła jak krew zaczyna w niej wrzeć. I pomimo mieszaniny tych wszystkich uczuć, które czuła zerkając na Freda, uciekłaby z nim, chociażby po to, aby zrobić ojcu na złość.
Ja tam mogę czekać, cierpliwy ze mnie człowiek.
Wbrew pozorom, gorzej z Avie ;d
Czuł, jak Gryfon wstaje z łóżka. Bał się. Miał świadomość tego, że Weasley był potwornie pijany. Wiedział, że to, co działo się nocą może pozostać jedynie mglistym wspomnieniem otulonym oparami alkoholu. Nie mógł wymagać od pijanego Freda tego, by ten uznał, że tamto, co się działo było rzeczywiste, że będzie to pamiętał. Że mu nie ucieknie. Bał się, że Gryfon wszystkiego się wyprze i na tym się skończy cała ich historia. Znów. Że Zabini znów pójdzie leczyć złamane serce w ramiona randomowego imprezowicza.
OdpowiedzUsuńSłuchał uważnie zachrypniętego głosu chłopaka. Wsłuchiwał się w jego odpowiedzi, szukając w nich wydźwięków wyparcia poprzedniego wieczoru. Nasłuchując dezorientacji, której najbardziej się spodziewał. Spodziewał się, że Fred nie zapamięta z poprzedniego wieczoru żadnych specjalnych szczegółów, że to wszystko pozostanie jedynie w jego głowie – i będzie się zastanawiał, czy to wszystko nie było tylko wytworem jego pijanego umysłu. Ku swojemu zdumieniu usłyszał wspomnienie Freda o koszuli. A więc jednak… pamięta?
Niepewnie zaczął podnosić ociężałą głowę, wygrzebywać się z pościeli uniesiony myślą, że Fred Weasley jednak może pamiętać ich wspólny wieczór. Ich pierwszą prawdziwie wspólną noc. Na samą myśl na jego usta wpełzł nieśmiały uśmiech. Wpatrywał się w chłopaka z zastanowieniem, powoli przeglądając urywki wspomnień, które przepływały w jego głowie radosnym strumieniem.
Zamarł, słysząc jego słowa, widząc jego obezwładniający uśmieszek i powoli oddalające się w kierunku łazienki plecy. Jego księżniczka. Bez wahania postanowił wykonać rozkaz czający się kusząco w rzuconym przez Freda komentarzu.
Wyczołgał się z pościeli i przeciągnął leniwie, wstając z łóżka. Rzucił spojrzenie pełne wyższości współlokatorom i chwiejącym się na nogach panienkom, które udało mu się sprowadzić. W innych warunkach prawdopodobnie już byłby na czele „haremu” tworzonego przez Golda, ale tym razem na wyciągnięcie ręki miał swoją księżniczkę, wybór był więc banalny. Przedarł się przez labirynt nóg nie bez problemu, bo jednak alkohol wciąż płynął szaleńczo w jego żyłach. Po chwili dotarł do drzwi, które przed chwilą skryły kuszące plecy Weasleya. Głęboko wciągnął powietrze i już zaraz wszedł do łazienki śladem Gryfona.
Mimowolnie zagryzł wargę, gdy jego wzrok spoczął na prawie nagim Fredzie. Nawet w snach rzadko kiedy pozwalał sobie wyobrażać, że to właśnie on zaprosi go do łazienki, że to on zainicjuje tak intymną sytuację. Zaraz jednak oparł się o umywalkę beztrosko, jednocześnie blokując zaklęciem drzwi.
– Teraz już na pewno mi nie uciekniesz mi, Weasley – rzucił tym razem bardziej żartobliwym tonem, jednocześnie przeczesując włosy palcami.
Sytuacja była dość osobliwa. Miał wrażenie, że obecność półnagiego Freda w jego łazience, kiedy jemu samemu powoli odchodził stan upojenia alkoholowego, pozbawiały go jego zwykłej swobody, całej pewności siebie i zdolności panowania nad każdym najdrobniejszym gestem. Miał wszelkie swoje marzenia na wyciągnięcie ręki. I bał się z tego skorzystać, żeby nie spieprzyć.
– Wyspałeś się? – Wyszczerzył się jakby niepewnie, odpychając się od umywalki i przybliżając do chłopaka o kilka kroków. – No i… jak się czujesz? – dodał niepewnie, stając tuż przy Fredzie i z lekkim wahaniem opierając dłonie o jego biodra, kciukami bawiąc się gumką jego bokserek. – Mam nadzieję, że chociaż nieco lepiej – wyszeptał, zerkając w jego oczy.
Wiesz, że nawet mimo spięć Was kochamy i to się nie zmieni ^^
No i przepraszam, że taki jakiś kupowaty ten odpis. Nie mój dzień ;c
Serce waliło mu w piersi. Nie rozumiał, co się dzieje. Rozpalonymi plecami lekko uderzył o chłodną ścianę, co na parę chwil odebrało mu oddech. Wpatrywał się z napięciem w hipnotyzujące bursztynowe tęczówki, szukając w nich wyjaśnienia zachowania Weasleya. Nie miał zielonego pojęcia, co się właśnie wyprawia. Czuł palce wbijające się w jego ramiona, skupione spojrzenie Freda przesuwające się po jego twarzy, ciepły nerwowo urywany oddech chłopaka owiewający mu szyję i twarz. Widział jak ten nerwowo zwilża wargi, był w stanie wyobrazić sobie trybiki śmigające w Weasleyowej głowie.
OdpowiedzUsuńI nagle znalazł się bliżej. Zabini przymknął oczy, kiedy poczuł słodkie Fredziowe wargi na swoich. Nie obchodziło go to, że ten nie umył zębów po wczorajszej przygodzie. Nie obchodziło go to, że na pewno było i od niego samego czuć wczorajszą imprezą. Fred Weasley pocałował go na trzeźwo. Chciał, by chwila ta trwała jak najdłużej, nie kończyła się. Chciał być dalej przyciskany do tej cholernie zimnej łazienkowej ściany przez tego jedynego w swoim rodzaju Gryfona.
Dyszał cicho, kiedy chłopak cofał się. Miał ochotę złapać go za nadgarstki i umieścić je ponownie na swoich biodrach. Miał ochotę przyciągnąć go do siebie i zamknąć w uścisku. Miał ochotę powtórzyć zakończony przed sekundą pocałunek wiele razy. Ale powstrzymał się. Nie chciał naciskać. Bał się popsuć to, co już udało im się stworzyć. Wpatrywał się więc jedynie w chłopaka przed nim, obserwował każdy jego gest, wychwytując w tym wszystkim mnóstwo niepewności i nerwów.
…wczoraj czułem amortencję. Zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać, kiedy ostatnio współlokatorzy kombinowali z eliksirami. Wiedział, że kiedyś wypsikali poduszki amortencją, ale już dawno zapach wywietrzał, poszewki były wielokrotnie zmieniane… Serce zaczęło bić mu mocniej, przesunął powoli wzrokiem po sylwetce półnagiego Freda, jego księżniczki.
– Jeśli urok osobisty się liczy, to przyznaję się do winy. Poza tym nie, nie użyłem wobec ciebie żadnego rodzaju magii. Amortencji też nie mieliśmy.
Niepewnie ruszył w jego stronę, chcąc znów poczuć go bliżej, tylko dla siebie. Słysząc jednak jego słowa i widząc wzrok, zamarł. Miał ochotę krzyczeć. Poczuł się tak, jakby właśnie dostał z pięści w brzuch. Wszystko, czego stawał się pewien przez całą noc i po przebudzeniu, nagle zostało mu gwałtownie wyrwane. Słowa Freda dotknęły go dogłębnie, ścisnęły jego żołądek, poturbowały serduszko, odebrały krew z twarzy, wcisnęły gulę w gardło.
Usuń– Jak to… J-jak to nie wiesz? – wyszeptał, zmuszając się do postąpienia kilku kroków w jego kierunku.
Niepewnie stanął tuż przed chłopakiem, patrząc z zaskoczeniem w bursztynowe tęczówki. Z wahaniem wyciągnął dłoń i pogłaskał go lekko po policzku. Drugą zaraz oparł znów na jego biodrze, kciukiem nieco niepewnie muskając bok chłopaka. Nie spuszczał wzroku z jego oczu.
– Fred… – westchnął cicho, wpatrując się w tęczówki chłopaka. – Nie widzę innej opcji, niż kontynuowanie, okay? – Bez wahania znów zatopił usta w jego wargach.
Nie miał zamiaru przyjąć do wiadomości odmowy. Nie teraz. Nie po tym, jak usłyszał, że działa na Weasleya. Nie po tym, jak on sam przyparł go do ściany. Jego serce biło coraz silniej na samą myśl o Gryfonie. Miał wrażenie, że jego uczucia z każdą sekundą są coraz silniejsze. Westchnął cicho w jego wargi, całując go niezwykle delikatnie jak na Zabiniego. Chciał mu pokazać, jak bardzo mu na nim zależy, przekazać mu w ten niewerbalny sposób wszystko, co do niego czuje.
Oderwanie się od warg Weasleya było dla chłopaka wyjątkowo trudne. Do nikogo innego nie czuł czegokolwiek podobnego. Przelotnie musnął górną wargą czubek nosa Gryfona i uśmiechnął się, z wahaniem przesuwając dłoń z jego biodra na bok.
– Kąpiesz się ze mną ? – Zagryzł wargę. Ich twarze wciąż dzieliły zaledwie centymetry. – Pożyczę ci szczoteczkę, chyba się przyda – dodał z typowym ślizgońskim ironicznym uśmieszkiem, jednak w jego oczach było niezwykłe ciepło, którego w tęczówkach Zabiniego nikt wcześniej nie miał okazji zobaczyć.
Kupcia dupcia. Ucz się dziecko.
Nie jestem zadowolona z odpisu, o sialalala.
Buziaczki!
Uśmiechnęła się delikatnie czując ponownie jego ciepły oddech na swoim ciele. Oddałaby naprawdę wiele, aby czas zatrzymał się w tym momencie, w tej konkretnej chwili. Jeszcze więcej byłaby w stanie poświęcić dla możliwości cofnięcia czasu. przeniesienia się do przeszłości, do zeszłego roku szkolnego, kiedy wszystko było jeszcze w porządku. Do momentu, w którym żyli jeszcze w błogiej nieświadomości, ciesząc się swoją obecnością i tą niewinną, słodką miłością, jaką mieli możliwość wspólnie przeżyć. Którą... Przeżywali do tej pory, jednak już teraz, w zupełnie inny sposób. Nie było śladów tej słodkości, niewinności też zniknęła gdzieś po drodze. Avalon doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że niektórych myśli w ogóle nie powinna do siebie dopuszczać, jednak nie zawsze była w stanie panować nad sobą, aż do takiego stopnia. Tak jak teraz... Po tak długiej przerwie czując ten ciepły oddech i te przyjemne dreszcze towarzyszące temu, przymrużyła oczy, napawając się tym miłym momentem, pragnąc, aby trwał jak najdłużej, żeby nigdy nic go nie zepsuło, nie przerwało. To jednak nie był sen, a rzeczywistość. Smutna i szara, w dodatku jeszcze zakłamana.
OdpowiedzUsuńStała kilka kroków dalej od niego, dosłownie na odległość wyciagnięcia ramion. Stała i wpatrywała się uważnie w jego oczy, wysłuchiwała wszystkich słów, próbując sobie to wszystko jakoś poskładać w jedną, logiczną całość. Nie było jej smutno, nie było jej żal ani przykro. Zamiast tego czuła wzrastające w niej zdenerwowanie. Płytszy oddech i szybsze bicie serca były jedynymi rzeczami, jakie czuła w tym momencie najsilniej. Serce waliło jej tak mocno, jakby miało zaraz potłuc się o kości klatki piersiowej lub wyrwać się z ciasnej piesi w celu zaznania odrobiny wytchnienia. Nie mogła uwierzyć, że dwaj jak do tej pory najważniejsi mężczyźni w jej życiu mogli ją tak okłamywała. Oboje zatajali przed nią prawdę, a Fred... Fred pozwolił jej jeszcze uwierzyć w to, że nie zależało mu wystarczająco mocno. Obwiniała go cały czas do tej pory, będąc pewną, że gdyby tylko spróbował... Że wówczas ich prawdziwa miłość byłaby w stanie przerywać wszystko, pokonać każdą, nawet największą przeszkodę. Jej wiara w iście baśniową miłość właśnie się rozpadła. Będąc świadomą, że jej Freddie coś jednak zrobił, że się starał... Sprawiła, że sama Avie nie miała pojęcia jak powinna się teraz zachować, co powinna zrobić, co powiedzieć. Nie wiedziała, od czego w ogóle zacząć. Zamiast tego oddychała coraz bardziej płytko z coraz większym trudem łapiąc każdy kolejny oddech.
— Ale... Ale jak to? — Wyszeptała w końcu cicho, nie spuszczając wzroku z twarzy chłopaka. Zagryzła mocno wargę, jakby miało jej to teraz w jakikolwiek sposób pomóc. Była tak zdenerwowana, że dopiero czując metaliczny smak krwi w ustach, zdała sobie sprawę jak mocno naciskała zębami na cienka skórę warg. Nawet zimy wiatr i ogólnie panujący chłód nie przeszkadzał jej teraz, wręcz przeciwnie. Była wdzięczna, czując jak jej organizm powoli nabiera coraz wyższej temperatury.
Ojciec. To on po śmierci mamy był całym światem dla srebrnowłosej dziewczyny. Pomimo babci tuż obok to do niego chodziła z każdym, najmniejszym problemem. Opowiadała o przyjaciołach i pierwszych miłostkach. Naprawdę był dla niej wszystkim i ona dla niego też była. Pamiętała jak czytał jej bajki, jak razem próbowali gotowania i pieczenia, jak grali w te wszystkie śmieszne gry dla małych czarodziejów. Jak później w wakacje wracał z pracy, jedli wspólnie kolacje, on odpoczywał, leżąc na kanapie, a ona siedziała na fotelu, czytając książkę. Obiecywali sobie, że nigdy nie będą mieć przed sobą tajemnic, że nie będą się oszukiwać i zawsze będą mogli porozmawiać na każdy temat... To wszystko się zmieniło. Avalon nie była pewna czy wciąż kochała ojca w taki sam sposób. Darzyła go jakimś szacunkiem, jednak i to z każdym kolejnym jego słowem i słowem Freda po prostu słabło.
— Opowiadał ci o Jih... — Ugryzła się w język zdając sobie sprawę, że przecież może wcale mu nie mówił, kim dokładnie jest potencjalny, przyszły mąż.
— Dla mojego dobra? — Prychnęła cicho, marszcząc przy tym lekko nos — on w ogóle nie myśli o moim dobrze, o moim szczęściu! Myśli tylko o sobie i o interesach. Ale pewnie o tym Ci nie powiedział. Nie wspomniał z pewnością o tym, że całe te małżeństwo to jeden wielki interes. Połączenie dwóch firm, posadzenie tego chłopaka na krześle prezesa - jej głos drżał coraz bardziej, wraz z drobnym całkiem. To właśnie, dlatego zamilkła na chwilę, próbując się uspokoić. Nie chciała, aby oglądał ją w takim stanie. — On naprawdę uważa, że to dla mojego dobra? Małżeństwo z kimś, kto z pewnością będzie mnie zdradzał, kto nigdy mnie nie pokocha, z kimś, kto... — Mimo wszystko nie mogła mówić, aż tak źle, o Ahnie, w końcu był dla niej jak brat. No właśnie jak brat, a nie jak mężczyzna, którego byłaby w stanie pokochać w taki sposób. W dodatku on już kogoś kochał i to z wzajemnością… Kogoś, kto był najlepszą przyjaciółką srebrnowłosej Krukonki.
Usuń— A ty... Ty, pozwoliłeś... — Mimo kilku głębszych oddechów jej ciało wciąż drżało, a sama dziewczyna z trudem zbierała swoje myśli. Miała jeszcze tak dużo do powiedzenia, jednak zdenerwowanie wzięło nad nią górę. Gorzkie łzy zaczęły się zbierać w ciemnych oczach. Szybkim ruchem dłoni, przetarła je nie chcąc pozwolić łzom na spływanie po policzkach, podciągnęła cicho nosem i zamknęła oczy, spuszczając głowę w dół — pozwoliłeś, żebym uwierzyła, że nic nie zrobiłeś, pozwoliłeś, żebym wierzyła, że to twoja wina... — Wyszeptała ledwie słyszalnie, wciąż ze spuszczona głową w dół. Przez tak długi czas obwiniała go, wierząc, że gdyby tylko zrobił cokolwiek wszystko byłoby z pewnością w porządku. Cały czas łudziła się w ten sam sposób. Dając sobie jednocześnie nadzieję i kolejny powód do smutku… Bo przecież, skoro się nie starał oznaczałoby to tyle, że nie kochał jej wystarczająco mocno. Z drugiej strony to, co się pomiędzy nimi działo… Jakkolwiek bardzo się starała, nie potrafiła tego zrozumieć. Może rzeczywiście najlepiej dla nich dwojga byłoby gdyby się rozstali, gdyby w końcu pożegnali się ze sobą raz, a porządnie. Odwracając się do siebie tyłem, odchodząc, zostawiając wszystkie wspomnienia za plecami. Przygryzła ponownie wargę, nie zważając na wcześniejsze skaleczenie, jakie sobie sama zrobiła. Toczyła właśnie walkę sama ze sobą. Może ojciec w jakimś stopniu miał rację? Może rozstanie to najlepsze, co im pozostało? Za każdym razem spotykając się z Freddim cierpiała. Za każdym razem czuła się tak samo źle, za każdym razem wracała do dormitorium, z opuchniętymi od płaczu oczami tylko po to, aby położyć się na łóżku i chowając twarz w poduszkę dalej płakać. Budziła się rano ze sprzeczną nadzieją na jego spotkanie i niespotkanie. Sama powoli przestawała wiedzieć, czego tak naprawdę chce. Póki co, była pewna tylko jednego. Cały ten śmieszny ślub nie może mieć miejsca, musi zrobić wszystko, co się da, wraz z Jihoon, aby do niego nie dopuścić.
— Fred — podniosła powoli głowę, aby spojrzeć na swojego, byłego chłopaka. Jej oczy nie wyrażały już, aż tak mocnego smutku. Chyba sama powoli przyzwyczajała się do tego, że na tym świecie cierpienie spotyka ją każdego dnia i nie jest to nic nadzwyczajnego. Przełknęła cicho ślinę, układając dłonie na swoich ramionach, delikatnie nimi pocierając na rozgrzanie — mój ojciec z pewnością tylko cię straszył tak jak sam jego. Nic nie zrobiłeś, on też z pewnością nic by nie zrobił — szepnęła najciszej jak potrafiła, nie będąc pewną czy chce, aby Weasley to w ogóle usłyszał — nie powinno tak być, nie powinien nam mówić co możemy, a czego nie możemy — dodała po chwili znacznie głośniej i pewniej siebie — ale… Ja zrozumiem, Fred. Ja… Ja rozumiem, jeżeli się obawiasz. Mój tata sam w sobie nie jest taki zły, ale jeżeli wmiesza się w to babcia. Może Aaron rzeczywiście miał rację mówiąc, że to dla naszego dobra, Freddie.
Wiedziała, że jej babcia w Anglii ma znacznie mniej o ile w ogóle, ma cokolwiek powiedzenia w przeciwieństwie do tego, jak wiele może zrobić w Korei, jednak Avalon mimo wszystko obawiała się o Freda, a raczej o jego przyszłość jaką mogłaby mu zgotować Nam Hyesun, matka jej ojca.
UsuńZaczęła nerwowo skubać skórkę przy paznokciu, unikając spojrzenia Gryfona.
— Wiesz… To chyba rzeczywiście nasze ostatnie pożegnanie — odezwała się, ze spojrzeniem utkwionym gdzieś w oddali, gdzieś za Freddiem — nie żegnajmy się w takiej atmosferze, proszę… — dodała, starając się z całych sił na pogodny głos i uśmiech. Czy wyszło? Nie jej oceniać.
Avie, zaczynająca trzeźwo myśleć
O wow, mój życiowy rekord. Więcej niż półtora okienka XD
[aj, aj, miło mi niezmiernie, że Amelka się podoba! mnie osobiście urzekł Freddie już dawno, ale jakoś tak się zawsze wstydzę podbijać do starszych rangą. nieśmiały człowiek ze mnie. :c
OdpowiedzUsuńdo opowiadanka się przymierzam, aczkolwiek nie wydarzyło się w sumie nic dramatycznego w jej otoczeniu... to raczej ona z wolna stacza się w przepaść.
jestem okrutna.
masz chęć na wątek? :D]
Amelia.
[wredni? skądże. onieśmielający? owszem. :D
OdpowiedzUsuńmogę pomyśleć, tylko mi powiedz, czy zakładamy, że się znają/kojarzą, czy raczej nie. c:]
Amelka.
Podrapała się po głowie, patrząc z lekko otwartą buzią na otwarte drzwi. Nie miała pojęcia, co takiego powiedziała i co właściwie było hasłem, jednak najważniejsze było to, że pokój wspólny Ślizgonów stał przed nimi otworem. Popatrzyła na brata, widząc jego zaskoczenie i wzruszyła ramionami.
OdpowiedzUsuń– Nie mam pojęcia – powiedziała i zaśmiała się bezgłośnie. – Czy to teraz ważne? – Ruszyła ku wejściu i, zwracając się jeszcze raz do Freddiego, dodała: – Jeszcze raz każesz mi się zamknąć, to ukradnę ci miotłę na cały miesiąc.
Wyszczerzyła białe zęby w łobuzerskim uśmiechu. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było… zielone. Wydawało się jej niesamowicie chłodne i pozbawione jakichkolwiek emocji czy ciepła. Mimo ognia tańczącego w kominku, metaliczny poblask srebrnych obramowań mebli oraz ceglane ściany, od których bił niemalże odczuwalny chłód, dawały o sobie znać. Skrzywiła się lekko.
– Nie dziwię się, że Ślizgoni są tacy ponurzy – szepnęła. – Można dostać depresji.
Jej serce biło w lekko przyspieszonym tempie. Czuła, że adrenalina krąży w jej żyłach, jakby świadomość tego, że robi coś nielegalnego, sprawiało jej istną przyjemność. Właściwie tak było. Uśmiechnęła się w duchu, myśląc, ze musi częściej wybierać się z Fredem albo innymi na nocne akcje. W końcu zostało jej w Hogwarcie tylko trzy i pół roku, a to niewiele na odkrycie tak dużego zamku i wszystkich jego zakamarków. Obiecała sobie jednak, że zacznie od popularnego Pokoju Życzeń. Podobno gdy jej ojciec chodził do szkoły, niewielu uczniów wiedziało o tym miejscu, teraz jednak była to prawie połowa wychowanków Hogwartu, z czego sporo z nich w owym pokoju było.
Rozmyślania przerwał jej jednak Fred, który oświadczył, że Roxanne ma zostać w pokoju wspólnym. Rozejrzała się wokół i zmarszczyła brwi, posyłając jej wściekłe spojrzenie. Nie chciała się przyznać, ale po prostu bała się przebywać w tym pomieszczeniu sama, szczególnie w nocy. W życiu nie powiedziałaby o tym Fredowi, ale czuła, że pokój wspólny obserwuje ją z każdej strony, owiewa jej kark nieprzyjemnym zimnem, szepcze jej do ucha, że zaraz zostanie złapana. Nie była pewna, czy to działo się tylko w jej głowie, czy może Slytherin faktycznie posiadał jakieś zaklęcia mające odgonić intruzów. Pokręciła stanowczo głową, nie odważając się jednak na żadne słowo.
Nie obchodziło jej to, co mówił jej brat. Nie miała zamiaru tu zostać sama. Nie, kiedy wszystko wokół ziało w jej stronę nienawiścią, a płomienie w kominku niebezpiecznie kołysały się na boki, gotowe, aby skoczyć jej do gardła. Przełknęła ślinę. Ledwie usłyszała, że Fred się zgadza, a ruszyła ku wcześniej wskazanym przez niego schodom. Nie wyobrażała sobie siedzieć na dole ani chwili dłużej. Odwróciła się w kierunku chłopaka.
– No chodź – szepnęła, chcąc zostawić to przeokropne miejsce za sobą.
Miała nadzieję, że dormitoria Slytherinu prezentowały się chociaż odrobinę lepiej. Schody wydawały się niebezpiecznie skrzypieć, choć to zapewne kolejny wytwór jej wyobraźni. W nocy zawsze wszystko wydawało się znacznie głośniejsze niż w rzeczywistości. Weszła powolutku na górę, zatrzymując się przy wejściu na korytarzyk, w którym znajdowało się siedem par drzwi do odpowiednich dormitoriów. W mroku niewiele było widać, jednak, idąc za wskazówkami Freda, uchyliła pierwsze drzwi od lewej.
W dormitorium panowały egipskie ciemności. Roxanne prawie pisnęła, gdy usłyszała wodę raz po raz chlupoczącą o powierzchnię okna. Wyciągnęła rękę za siebie, znajdując przedramię Freda i ściskając je lekko. Z jednej strony nie chciała się zdradzić, a z drugiej pragnęła, żeby jej brat zrozumiał, czemu nie chciała zostać sama na dole. Jej dłoń była zimna, podobnie jak reszta ciała. Jedynym wyjątkiem były stopy Weasleyówny, przyjemnie grzejące się w ciepłych kapciach od ciotki Ginny.
UsuńStanęła na palcach, jednocześnie ciągnąc Freda za kołnierz koszulki, aby nieco się schylił. Zbliżyła swoje wargi do jego ucha i szepnęła najciszej, jak tylko potrafiła:
– Nie widzę, gdzie są łóżka, a co dopiero Albus.
Jedynym sensownym wyjściem było zaklęcie Lumos. Roxanne nie miała ze sobą różdżki, jednak liczyła na to, że Fred o niej pomyślał. Miała też nadzieję, że nie obudzą wszystkich osób w dormitorium, bo Ślizgoni na pewno nie byliby zadowoleni na widok dwojga Weasleyów chodzących między ich łóżkami.
[Przepraszam, że takie słabe, ale jakoś nie mogłam nic innego z siebie wycisnąć :(]
Przestraszona Roxanne
[Dziękuję za miłe powitanie! Wpadłam powiedzieć, że on jest naprawdę uroczy i chyba nie da się go nie lubić.]
OdpowiedzUsuńJeremiah
― Chcesz coś od niej, młody, czy będziesz tak stał i czekał, aż się o ciebie potknie, kiedy będzie wstawała? ― mruknęła pewna blondynka, bez większego zainteresowania spoglądając na pierwszorocznego. Chłopiec niecierpliwie przestępował z nogi na nogę tuż przed fotelem, na którym siedziała jej ciemnowłosa przyjaciółka. Speszony, ze spuszczoną głową czekał, aż starsza uczennica wreszcie zwróci na niego uwagę, nie mając odwagi zaczepić jej samemu.
OdpowiedzUsuń― To jest Milliesant Lloyd, prawda?
― No. A co, wypracowania potrzebujesz? ― spytała Kailee obojętnie, znudzonym spojrzeniem powracając do artykułu o Quidditchu, który czytała jeszcze przed chwilą w Proroku. Jedenastolatek zaprzeczył zamaszystym ruchem głowy.
― No bo tam czeka na nią jakiś chłopak i chciał, żebym ją zawołał, bo jak nie, to urwie mi...
Na wieść o tajemniczym chłopaku blondynka uśmiechnęła się cwaniacko, w głowie układając już scenariusz potajemnej schadzki i setki pytań, jakimi później zamierzała zadręczać przyjaciółkę, lecz zaraz skrzywiła się, słysząc niepewny, przerażony głos młodszego kolegi.
― I ty śmiesz nazywać się Ślizgonem...? ― prychnęła pogardliwie, ale na oślep wyciągnęła rękę ponad stołem dzielącym ją od Milliesant i mocno trzepnęła ją w głowę. Szatynka momentalnie wróciła na ziemię i prychając wściekle, zwróciła oburzone oblicze na swą amerykańską przyjaciółkę. ― Amanta masz ― mruknęła Kailee zanim Lloyd zdążyła zalać ją morzem jadu.
Słowo amant od jakiegoś czasu pasowało do niej jak pięść do nosa, toteż Milliesant zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc zupełnie, o co chodzi pannie Sheehy. Nie przypominała sobie, żeby zdarzyło jej się ostatnio flirtować z kimkolwiek, a nawet jeśli, na pewno nie był to ktoś, kto sam nie potrafiłby jej poinformować o swojej obecności czy potrzebie porozmawiania z nią... Przez długą chwilę wertowała pamięć w poszukiwaniu choćby najdrobniejszej podpowiedzi co do tożsamości tajemniczego chłopaka, ostatecznie dochodząc do wniosku, że zaklęcie, którym oberwała blondynka na wczorajszej sesji klubu pojedynków, musiało mocno namieszać jej w głowie. Już miała wracać do rozciągniętych przed nią pergaminów, gdy gdzieś na krańcach świadomości zarejestrowała ciche, niespokojne chrząknięcie. Przechyliła głowę, dopiero teraz dostrzegając jedenastoletniego chłopca, który tańczył przed nią, jakby wnętrza butów miał wyłożone gwoździami. Nie miała pojęcia, kim jest stojący przed nią dzieciak, ale irytowało ją to, jak usilnie próbował ją rozproszyć i skraść kawałek jej cennego czasu. Skrzywiła się niezadowolona.
― Lepiej, żeby to było coś cholernie ważnego ― burknęła, końcówką pióra stukając w materiał, któremu dotychczas poświęcała całą swoją uwagę. Cudze wypracowania same się nie napiszą, tak jak i pełne ciekawych zagadek do rozwiązania księgi same się nie przeczytają.
― Bo tam czeka na ciebie jakiś Gryfon i mówi, że mam cię stąd wyciągnąć, bo inaczej złamie mi różdżkę i...
Milliesant nie słuchała dalej. Jedno słowo, które padło w wypowiedzi pierwszorocznego wystarczyło jej, by straciła zainteresowanie całą resztą i wiedziała, że dzieciak mógł być zupełnie spokojny o swój magiczny badyl. Gryfon. Szatynka uśmiechnęła się pod nosem triumfalnie, ignorując całkowicie nieco mocniej bijące serce, które jasno dowodziło, że mimo szamoczącej się w niej wściekłości i urazy, nie przestała darzyć chłopaka cieplejszymi uczuciami. Starała się o tym nie myśleć (przynajmniej dopóki nie usłyszy wreszcie tego, na co kazał jej czekać tak długo), gdy podnosiła się z miejsca, w mgnieniu oka zapominając o swojej dotychczasowej pracy. Wszystkie swoje myśli skupiała na tym drobnym zwycięstwie, które zmusiło go wreszcie do stanięcia z nią twarzą w twarz, bo mimo że wojny nie wygrała, tę jedną zwycięską bitwę była do przodu.
Zawiedziona mina, która wypełzła na jej twarz, gdy zaraz po opuszczeniu Pokoju Wspólnego szatynka zrozumiała, jak bardzo się pomyliła, musiała wyglądać co najmniej śmiesznie. I nieprzyjemnie.
Przed nią istotnie stał Gryfon w całej swej okazałości, tyle że nie ten, którego się spodziewała. Widząc nierudego Weasleya miała ochotę pacnąć się w czoło, roześmiać z politowania nad własną głupotą, a zaraz potem wysłać chłopaka do wszystkich diabłów i kazać nie pokazywać się więcej na oczy. Nie było w tym nic osobistego, lubiła Freda. Bez względu na to, czego początkowo chciała, obecnie żywiła do niego swoisty sentyment. Musiała wreszcie przestać wypierać się tego przed samą sobą i zaakceptować fakt, że nie jest on tylko synem kolejnej sławy, którego imię zapomni tak prędko, jak poznała. Ostatecznie był pierwszym chłopakiem, który popatrzył na nią jak na dziewczynę, nawet jeśli w drugiej klasie ani tego nie chciała, ani nawet nie dostrzegała, o jakimkolwiek docenianiu już nie wspominając. Od ich pierwszego spotkania minęło sporo czasu, jedna kompletnie nieudana „randka” i mnóstwo mniej lub bardziej przyjemnych słów, mimo to Fred wciąż pojawiał się na jej horyzoncie, a ona dzielnie znosiła jego nieustającą paplaninę czy złośliwe zaczepki, gdy znów przyłapywał ją z ziemią na twarzy. Lubiła go, choć podskórnie uwierała ją myśl, że tak niepostrzeżenie wkradł się do grona osób, do których czuła się przywiązana, bo to potrafiło być niebezpieczne.
Usuń― Freddie... ― mruknęła niechętnie, próbując nie wyładować na nim swojej złości. Nie był niczemu winien. Nie tym razem. ― Co ty tu robisz?
[Pewien życzliwy chochlik podszepnął mi, że nie lubisz zaczynać, a że miałam chwilę czasu, względny zarys i chęci... voila! Liczby zaległych odpisów chyba to nie zmienia, ale przynajmniej nie musisz już zaczynać. ;D]
Milliesant
[Zatem przychodzę z propozycją wątku, bo właśnie wracam do żywych i chętnie naskrobię coś z Freddiem :) W jakie relacje idziemy? :D]
OdpowiedzUsuńJames
[Hej! :D Nadal masz ochotę na coś szalonego? :D]
OdpowiedzUsuńAida
[Słyszałam, że ktoś chce Bercikowi buzię obić.]
OdpowiedzUsuńAlbert
[Bercik jeszcze nic nie wie, to chyba najgorsze. Nie wie o uczuciach Roxie, więc nie myśli o swoich, bo to głąb, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Ale Freddie fajny, więc będzie zabiegał o sympatię! Jak już zejdą mu z twarzy siniaki.]
OdpowiedzUsuńAlbert
Nie mogła uwierzyć w to wszystko, co się właśnie działo. Czuła się jakby przed chwilą ktoś uderzył w nią rozbrajającym zaklęciem, a stojący naprzeciwko niej Weasley… Mógł teraz zrobić wszystko, dosłownie wszystko. Słuchając jego słów, czuła, że wybrał najgorszą z możliwości jakie dostał do wyboru. To nie był już jej Freddie. Owszem, stojący przed nią chłopak wyglądał identycznie jak ten brązowowłosy chłopiec, w którym była zakochana do szaleństwa, ale słowa, które padały z jego ust… Avalon czuła, jak traci pod nogami grunt. Wpatrywała się w Gryfona próbując z całych sił powstrzymać łzy, napływające do jej oczu z oszałamiającą prędkością.
OdpowiedzUsuńBolało. Mocno. Za mocno. A panienka Moore nie miała pojęcia co właściwie powinna zrobić w takiej sytuacji, nigdy nie pomyślałaby, że coś takiego ją spotka. Przecież Freddie… Zawsze był dobrym człowiekiem, a to co teraz mówił i przede wszystkim w jaki sposób mówił, sprawiało, że Avie miała ochotę uciec, schować się w dormitorium i już nigdy z niego nie wyjść, aby przypadkiem nie natrafić na tego przeklętego Gryfona. Nie była pewna dlaczego, nagle, tak bardzo się zmienił. Nie miała jednak zamiaru o to pytać, nie miała zamiaru z nim rozmawiać. A słysząc, jego jakże kuszącą propozycję, zmierzyła go tylko spojrzeniem, przygryzając mocno wargę.
Wolała, aby szczęśliwie pożegnania były jednak możliwe. Chciała, aby nigdy nie musieli się żegnać, aby już zawsze mogli być razem, szczęśliwi. Do końca świata i jeden dzień dłużej. Nie chciała takich sytuacji jak ta, nie chciała takich momentów. Miała dość łez spływających po jej policzkach i ciągłego wychodzenia na nadwrażliwą nastolatkę, która chociaż przez chwilę nie może przestać płakać. Dlaczego w ogóle, ciągle musiała przy nim płakać? Odczuwała to jako coraz większe upokorzenie. Przecież on, nie powinien oglądać już jej łez. Nie powinien widzieć, jak bardzo cierpi, jak bardzo ją to wszystko boli. Nie powinien już być na tyle blisko, by widzieć co się z nią dzieje.
Zamarła widząc jak się do niej zbliża, jak powoli nachyla się nad nią. Na chwilę przymknęła powieki, delikatnie zaciskając wargi, tak jakby chciała rozkoszować się tą krótką chwilą, która miała za chwilę nastąpić. Czując jednak jego ciepłe wargi na swoim policzku, a w uszach słysząc wciąż jego słowa, nie wytrzymała.
— Czy ty w ogóle myślisz?! Nie zbliżaj się więcej do mnie! — zamachnęła się i otwartą dłonią uderzyła jego policzek, czując delikatnie mrowienie na własnej ręce. Cofnęła się o krok, otwierając szerzej oczy, jakby dopiero teraz zorientowała się, co takiego zrobiła. Spojrzała na siedemnastolatka. Nadal go kochała i pewnie jeszcze długo będzie coś do niego czuła, bo nie jeste w stanie, od tak zmienić swoich uczuć, jednak mimo wszystko nie może sobie pozwolić, aby traktował ją w taki sposób. Nie mogła się zgodzić na to, by robił z nią wszystko to czego zapragnie i kiedy zapragnie. Jeżeli miało tak to wyglądać, Avalon wolała się wycofać. Nawet, jeżeli miałaby wybrać samotne płakanie w pokoju to zdecydowanie bardziej woli właśnie to, niż tę beznadziejną grę, która, jak miała wrażenie Avalon, właśnie się pomiędzy nimi zaczynała.
— Przepraszam… Ja, ja nie chciałam. — Szepnęła cicho, nie mogła mieć pewności czy jej uderzenie go zabolało, ale Avie momentalnie poczuła się winna. Przecież nigdy nie zachowywała się w ten sposób, nigdy, na nikogo nie podniosła ręki, a teraz… Po prostu dała ponieść się emocjom, w ogóle nie zastanawiając się nad tym co robi i jaki może to mieć skutek. — Po prostu… Przepraszam.
Może w ogóle nie powinna go przepraszać? Może w końcu zrobiła coś właściwego, coś co powinna zrobić już dawno? Spojrzała na niego jeszcze raz, przepraszającym spojrzeniem i odwróciła się przodem do wyjścia z balkonu, robiąc niepewny krok do przodu. Tak, jakby zastanawiała się czy ma wybiec i zniknąć za najbliższym balkonem, czy może jednak odejść powoli, z uniesioną głową.
Avalon będzie teraz miała wyrzuty do końca życia chyba. A ja to jestem niezły kłamczuch. Miałam nie odpisywać XDD
Rzadko się zdarzało, aby rodzeństwo dogadywało się tak dobrze, jak Roxanne i Fred. Od małego chłopak był dla niej swego rodzaju wzorem i opoką, i może to właśnie dlatego wyrosła na małego psotnika. W końcu Freddie również do rozważnych nie należał. Jego młodsza siostra do tej pory zastanawiała się, dlaczego Tiara Przydziału chciała umieścić ją w Ravenclawie. Miała w sobie zbyt dużo pozytywnej energii, była zbyt otwarta na świat i wybuchowa, aby tam się znaleźć. Nie zdziwiła się więc, że ta stara czapka ostatecznie wysłała ją do Domu Lwa.
OdpowiedzUsuńDoskonale pamiętała wszystkie noce spędzone w mugolskim namiocie. Śmiech, który towarzyszył jej, gdy Fred pokazywał najróżniejsze kształty utworzone z cienia jego dłoni. Wtedy wydawało jej się to niesamowite i magiczne. Bała się ciemności, a brat sprawiał, że ten strach odlatywał i kompletnie o nim zapominała. Teraz było tak samo. W jego towarzystwie czuła się o wiele bezpieczniej, bo choć jej bogin z przytłaczającej, otaczającej jej bezkresnej czerni po wojnie zmienił się w żrące wszystko na swojej drodze płomienie, wciąż odczuwała niepokój związany z nocnymi wyprawami.
– Przecież nie mówię głośno – szepnęła, ściągając brwi i puszczając jego przedramię, jakby chciała mu udowodnić, że da sobie radę bez niego.
Uśmiechnęła się delikatnie, gdy wyjął różdżkę i wypowiedział odpowiednie zaklęcie. Rozejrzała się po pokoju. Na podłodze były porozwalane ubrania, w tym szkolne szaty, brudne skarpetki, a nawet czyjeś bokserki. Skrzywiła się lekko, choć nie mogła powstrzymać rozbawienia. Każda męska sypialnia wyglądała tak samo, ale ten szczegół zachowała dla siebie. Fred wiedział o tym, że przyjaciółmi Roxanne byli głównie chłopcy, jednak nie musiał dowiadywać się, że Roxanne zwiedziła już parę męskich dormitoriów. Mimo że nic szczególnego w nich nie robiła i kompletnie nie ruszał jej chociażby widok przebierającego się Hyuka i jego znajomych, zdawała sobie sprawę z tego, że jego bratu by się to nie spodobało. Taka jego rola.
Nigdy nie poznała bliżej ani Albusa, ani Jamesa. Niby byli jej kuzynami, synami tego Pottera, jednak wydawali jej się strasznie pochmurni. Z Lily dzieliła dormitorium i nawet się dogadywały, bo młoda Potter nie zachwycała się wszystkimi chłopakami dookoła, podobnie jak Roxanne. Nie nazwałaby tego jednak silną więzią. Właściwie z całej weasleyowsko-potterowskiej gromadki odnajdywała przyjaciół w swoim bracie oraz Molly i Lucy, wiecznie skłóconych siostrach. A mimo to uśmiechnęła się delikatnie, widząc śpiącego Albusa. Wyglądał jak dziecko, a łagodne rysy jego twarzy zdawały się dopiero teraz faktycznie widoczne, podkreślając jego dość delikatną urodę. Nigdy nie patrzyła na Pottera w ten sposób.
– Hmm… – Przykucnęła przy łóżku Pottera, zastanawiając się, jak wydobyć z niego potrzebne informacje. – Nie wiem, czy budzenie go teraz to dobry pomysł – powiedziała cicho, mierząc Freda wzrokiem.
Uczyła się sporo i mimo wszystko zdobywała całkiem dobre oceny. Próbowała przypomnieć sobie cokolwiek z zaklęć, które mogłyby się jej przydać. Przygryzła dolną wargę i uniosła wzrok, jakby szukała odpowiedzi w suficie. Zajęło jej to dobrych parędziesiąt sekund, po których na jej usta wpłynął chytry uśmieszek. Wróżbiarstwo było chyba jej ulubionym przedmiotem, jednak nigdy nie próbowała mieszać umiejętności nabytych na kółku z żadnymi urokami.
– Daj różdżkę. – Nie czekając na jego pozwolenie, wyjęła mu patyk z ręki. – Więc tak, na wróżbiarstwie uczyliśmy się nie dawno hipnozy… W sensie na kółku. – Widząc jego zdziwioną minę, dodała: – Taaa, wróżbiarstwo to nie tylko wróżenie z fusów. – Wywróciła oczami z rozbawieniem.
Bardzo dużo uczniów i nauczycieli nie rozumiało i pogardzało tym odłamem magii. Roxanne jednak ujrzała w nim coś ciekawego, czym zainteresowała się tak bardzo, że znalazła nawet czas na kółko. Nauczyciel wróżbiarstwa był dla niej niesamowicie miły. Czasem nawet marzyła o tym, aby być jasnowidzem, jednak wiedziała, że łączy się to z pewnymi konsekwencjami, chociażby szaleństwem, które często się jasnowidzącym zdarzało i na pewno nie był to przypadek.
Usuń– Krótko mówiąc, zahipnotyzuję Albusa, żeby powiedział coś po wężowemu, a potem użyję zaklęcia, żeby nagrać – wykonała gest cudzysłowia* w powietrzu – jego głos. A potem do Komnaty Tajemnic.
Wielu nie doceniało Weasleyówny. Często uważano ją za głupiutką i roztrzepaną i chyba faktycznie taka była. Znała jednak kilka praktycznych rzeczy i zaklęć, dzięki którym radziła sobie nie tylko na lekcjach, ale i poza nimi. Wiedza z książek nie przychodziła jej łatwo, więc zdarzało jej się zarywać noce, starając nauczyć się na ważny egzamin (może dlatego tyle jadła), za to była bystra i umiała wykorzystać nabyte wiadomości.
Hipnoza na śpiącym Albusie była najłatwiejszą rzeczą pod słońcem, a „wessanie” jego głosu przez różdżkę początkowo sprawiło jej trochę problemów, jednak poradziła sobie za drugim razem. Wstała i uśmiechnęła się do Freda. Musiała przyznać, że była z siebie całkiem dumna, jednak nie miała zamiaru się do tego przyznawać. Jeszcze wyszłaby na zarozumiałego dzieciaka, a przecież sama takich nie znosiła.
– To co, idziemy? – Chwyciła starszego brata za rękę, wiedząc, że czeka ją przeprawa po schodach (nigdy nie wiadomo, co czai się u ich stóp) oraz przejście przez upiorny pokój wspólny.
[*Nie jestem pewna, czy dobrze to odmieniłam, zawsze mam problem z tym słowem, więc jak coś, to wybacz ;-;]
Roxanne