hufflepuff, klasa siódma, patronusem łabędź |
M E I W A N G
Jesteś zbyt delikatna. Co najlepsze, masz o tym pojęcie i chciałabyś to zmienić, jednak za każdym razem mijasz się ze swoimi oczekiwaniami, gdy już podejmujesz decyzję, by się nie poddawać. Żyjesz w sferze marzeń — nocami, kiedy okryjesz się ciepłą kołdrą, a reszta współlokatorek już przyjemnie pochrapuje, Ty wspinasz się po szczeblach elity, zdobywasz szczyt Mount Everest, odbierasz Oscara, zagadujesz do przystojnego chłopaka i zostajesz wyróżniona na zajęciach transmutacji. Roztrząsasz każdą rozmowę kilkanaście razy, dopóki w głowie nie utworzysz idealnego scenariusza, który by Cię zadowolił. Chciałabyś bardzo być Kimś, ale nie wiesz, jak do tego się zabrać, bo odnosisz wrażenie, że nawet podczas krzyku dalej pozostałabyś dla wszystkich niezauważoną myszką. Przecież nikt by Cię nie usłyszał.
Nie wyróżniasz się niczym szczególnym. Masz proste, czarne włosy i ciemne oczy, odziedziczone dzięki rodzicom, drobną buzię i filigranową sylwetkę, która codziennie na korytarzach ginie w tłumie kolorowych, rozrywkowych i wiecznie żartujących uczniów. Też byś chciała żartować, ale boisz się zostać wyśmianą. Siedzisz więc cicho w gronie znajomych, co jakiś czas uśmiechając się delikatnie, chociaż w myślach widzisz siebie brylującą w towarzystwie, przyciągającą spojrzenia, taką najprawdziwszą gwiazdę. Na lekcjach nie podnosisz nigdy ręki, nawet jeśli jesteś pewna co do odpowiedzi, bo co jeśli jednak się pomylisz? Chciałabyś być jak swoja matka, jak Cho Chang, była szukająca Krukonów, którą ponad dwadzieścia lat temu kojarzył każdy uczeń Hogwartu, ale po prostu nie potrafisz.
Zawsze nosisz przy sobie Dziennik. Zapisujesz tam wszystko, swoje przemyślenia, życie codzienne i te ukochane, przedziwne opowiadania. Czasami siedzisz w Wielkiej Sali albo Trzech Miotłach, jedynie rozglądając się za odpowiednim człowiekiem, by potem zacząć dopisywać do jego wizerunku historię — nigdy jednak nie zamieniasz potem z tą osobą słowa, bo boisz się, że cała magia Twojej bajki pryśnie.
"Mei" z chińskiego oznacza piękny, "Wang" księcia. Od czasu do czasu zaczynasz na nowo pisać historię o młodej księżniczce, którą ktoś zamknął w wysokiej wieży, a której cały czas pilnuje olbrzymi, wściekły smok, nie dopuszczający do niej żadnej żywej istoty. Smok ten jest przerażający, z tymi ogromnymi zębiskami, ciężkimi łapami i ogonem mogącym złamać kilka drzew na raz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że to już nie Ty siedzisz uwięziona w zamku, rozpaczając za wolnością. Jesteś smokiem.
ja się witam kolejny raz z czwartą postacią!
zapraszam na wątki Was wszystkich, a Mistrza Gry do namieszania nam w życiu :)
◊◊◊◊◊◊◊
WĄTKI: TIA, HYUN, TEDDY
◊◊◊◊◊◊◊
wszystkie powiązane ze mną wpisy znajdziesz pod etykietą coup d'état
panel autora
◊◊◊◊◊◊◊
WĄTKI: TIA, HYUN, TEDDY
◊◊◊◊◊◊◊
wszystkie powiązane ze mną wpisy znajdziesz pod etykietą coup d'état
panel autora
[ Jeśli Mei jest podobna (wizualnie) do matki, to nie dziwię się, że przed laty Harry zauroczył się w Cho. Okej, wiem, to bardzo płytki komentarz, ale dziewczyna (a właściwie kobieta) ze zdjęcia jest tak śliczna, że jak na razie w mojej opinii Mei jest najładniejszą uczennicą Hogwartu. ;D
OdpowiedzUsuńŚwietny ostatni akapit, który wskazuje inną drogę interpretacji twojej postaci, niż można by wnioskować po wcześniejszych zdaniach... ]
Jacca/Valancy
[Ale ona jest piękna! <3 kurde coup, my tu stworzymy jakiś azjatycki gang jak tak dalej pójdzie haha. Wypatrzyłam mały błąd, albo raczej literóweczkę, mianowicie Czasami siedzisz z Wielkiej Sali albo Trzech Miotłach.Powinno być (...) w Wielkiej Sali. Nie będę Ci więcej słodzić, bo jeszcze mi w piórka obrośniesz i co ja zrobię? Jak nam coś wymyślisz to ładnie zacznę. Bo tak, teraz Twoja kolej na wymyślanie!
OdpowiedzUsuń<3]
[To cześć! Tak sobie czytam i czytam i dochodzę do wniosku, że przypadkiem napisałaś kartę o mnie :D Powinno chyba być odziedziczone po rodzicach, nie dzięki rodzicom.
OdpowiedzUsuńMiłej zabawy życzę, jakby coś, drzwi do moich postaci stoją otworem :D]
Adam Griffin, Sorcha Tobin
[Czyż to nie aktorka, która grała Sayuri w Wyznaniach Gejszy? Cieszę się, że grono Puchonów się powiększa i oczywiście zapraszam do siebie na wątek. Może uda nam się coś stworzyć, bo pani urokliwa, delikatna, a moja słabość do Azjatów robi swoje ;)]
OdpowiedzUsuńLouis Weasley, Kai Vlaming
[Ale świetny wizerunek i super osóbka! :)
OdpowiedzUsuńPamiętaj - wątki z Tobą zawsze :)]
Vladimir Karkarow
[Korzystam więc z zaproszenia i przychodzę do Mei. W sumie sama powinnam tu przyjść, bo ją bezczelnie zasłoniłam, a taka ładna pani! Dobrze widzę, córka Cho Chang? Chyba jeszcze nie spotkałam się, żeby ktoś robił jej potomstwo, bardzo sympatycznie. :D
OdpowiedzUsuńPrzecinki zawsze mi latają na prawo i lewo, możesz mnie śmiało poprawić, jak wiesz lepiej, nie obrażę się. :P Widzę, że się spodobało głupie zdanie, które wstawiłam tak od czapy, bo uznałam, że będzie zabawnie, jak dam Charliemu kota uciekiniera. No i cześć, cześć. :) Będę się powtarzać, ale, czy ja dobrze widzę, masz tutaj aż cztery postacie? Czy to czwarta w ogóle?]
Charlie
[Jeeny, czy Ty zawsze musisz trzymać mnie w niecierpliości..? :D Kiedy mogę liczyć na coś od córki słynnej bohaterki z ówczesnych lat? :D
OdpowiedzUsuńA wąteczek dla Abi już się pisze. Długo Cię nie było, ale na szczęście wróciłaś :D]
Vlado
[Kocham każdą Puchonkę. Taka prawda. Powodzenia z nową postacią i chodź do Ashtona, on każdą chętnie przygarnie.]
OdpowiedzUsuńSolene // Ashton // prof. Lorelle
[ Hehe, kiedyś usłyszałam/przeczytałam, że często się dzieje tak, że ludzie, którzy się nam podobają, prezentują podobny do nas typ urody (tyle że zazwyczaj są piękniejsi). :D Zhang Ziyi moim ideałem piękna co prawda nie jest, ale bez wątpienia jest urodziwa, a na tym zdjęciu to już w ogóle!
OdpowiedzUsuń1) Jeśli nie masz mnie dość, to pewnie, że tak. Trochę szkoda, że nie wybierasz Jakki, bo u niego mam chyba AŻ JEDEN wątek, u Valancy trochę więcej, ale... Ale w sumie idealnie, bo brakuje mi jakiegoś damsko-damskiego. :D Więc zapraszam!
2) Przypomniała mi się taka strona na fejsie, którą kiedyś tam miałam zlajkowaną. To było coś w stylu: "Przyznaj, czekasz na coś, co się nigdy nie wydarzy". Trochę skojarzyło mi się to z Mei... Życie fikcją bardziej niż życie życiem prawdziwym jest mi niestety dość bliskie, ale wydawało mi się, że Mei ma w sobie coś takiego, czego za bardzo w postaciach (szczególnie damskich) nie za bardzo lubię. Że jest tak delikatna, że aż zamieniła się w omdlewającego kwiatuszka, mimozę i lejącą się firanę. Jednak ostatni akapit pokazuje, że jest inaczej, bo okazuje się, że Mei wcale nie jest osobą, która bezwolnie pozwoliłaby, by prąd rzeki ją niósł, co równałoby się bezrefleksyjnemu poddaniu ślepemu losowi. Mam takie wrażenie, że być może Mei od życia oczekuje zbyt wiele, dlatego też blokuje – oczywiście, nie sądzę, aby celowo, raczej podświadomie – dostęp do siebie, ponieważ nikt nie sprostałby oczekiwaniom. Nie dlatego że ludzie są słabi, ale... Taka natura rzeczy, Mei chyba patrzy na świat dość poetycko, a mówi się o prozie życia. ]
Valancy Edgeworth
[Ja mogę pisać wszystko, jak chcesz możemy pomyśleć nad znajomością (jak to nazwałaś) przychylniejszą ;) Bo mi szczerze takich brakuje i o bardzo :( ]
OdpowiedzUsuńAsh
[Stosuję raczej handel wymienny :) Do weekendu zaczne wątek, trochę mam zawalony tydzień akurat, ale minie :) ]
Usuń[ Przymiotnik miły jest trochę jak emotka :). W teorii przyjazne, w praktyce często w ich użyciu kryje się coś nienawistnego. ;D
OdpowiedzUsuńDługość twoich odpisów zupełnie mi nie przeszkadza, czasem mniej znaczy więcej... Poza tym bardzo możliwe, że to ja czasami rozwodzę się nad czymś niepotrzebnym i ogólnie leję wodę, więc mam nadzieję, że z kolei tobie to nie wadzi!
Pewnie wybrałaś Valancy, bo wszystkich wkurza, więc łatwo jej będzie wyprowadzić z równowagi Mei. DZIĘKI, wiesz. ;/ Tak poważniej, to spróbuję podołać temu pomysłowi. Tylko tak w razie czego, to proszę o pomoc, jakieś podpowiedzi, jak Valancy miałaby poruszyć Mei. Ale miejmy nadzieję, że bez tego się obędzie.
Projekt z jakiegoś przedmiotu brzmi okej. Powiedz mi tylko, z czego by miał być. Valancy chce być uzdrowicielką, więc wybrała potrzebne do tego przedmioty, czyli zaklęcia, transmutację, obronę przed czarną magią, eliksiry i zielarstwo. A na dokładkę tak niepopularny przedmiot jakim jest historia magii, bo chce być hipsterem. ;D Wydaje mi się, że na projekt miesięczny najlepiej nadawalyby się eliksiry lub zielarstwo... Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale w mojej wizji Valancy świetnie radzi sobie w zielarstwie, przoduje w tym przedmiocie. ]
[Nie, nie uważam, że oszalałaś, w sumie to podziwiam, zwłaszcza, jeśli wszystkie je regularnie ogarniasz - ja nie raz w mojej grupowcowej karierze złapałam się na tym, że i do jednej jedynej postaci potrafiło mi zabraknąć siły, chęci, cierpliwości.
OdpowiedzUsuńW sumie to wiesz, że sama nie jestem pewna? Z reguły postacie kobiece są silne, wredne, niezależne i w ogóle buntują się przeciw całemu światu, nosząc glany i kraciaste koszule, a Mei wydaje się taka delikatna... A Charlie z kolei nigdy zbyt śmiały nie był, pewnie bałby się przy okazji zbliżyć do takiej ładnej koleżanki, żeby go przypadkiem nie wyśmiała. Nie wyobrażam sobie też, żeby relacje między takimi osobami jak Mei i Charlie mogły być negatywne...]
Charlie
[ Myślę, że możemy nam coś stworzyć z Arthurem :* Tak sobie myślę co mogłoby się stać, gdyby przypadkiem jej dziennik dostał się w jego niecne łapki....]
OdpowiedzUsuń[Jezu. Nie mów mi tylko, że jesteś zabójcą :D
OdpowiedzUsuńMożemy zrobić tak, że - z racji tego, że niebrzydkie z niej dziewczę, a Adam to jednak chłop - Griffin lubi przebywać w jej towarzystwie, no bo przecież ładna dziewczyna w jakiś sposób faceta nobilituje. Więc on się czasem pokręci gdzieś w jej okolicy. Można dodać do tego jego zainteresowanie quidditchem, dzięki któremu z pewnością słyszał o matce Mei... i jej urodzie. Tak więc, gdy tylko znajdzie się w jej towarzystwie, od razu podchodzi i zagaduje. Albo! może niech się w ogóle wcześniej nie znają (czy tam Mei słyszała o nim, w końcu szukający, były naczelny prefekt, człowiek-galareta, bla bla bla), tylko wpadną na siebie kiedyś w Trzech Miotłach i niech będą zmuszeni do usadowienia się przy jednym stoliku, bo już nie będzie wolnych miejsc :D A potem coś dalej poleci.
Jak myślisz?]
Adam Griffin
[Przecież odpiszę :D Co do pomysłów, załóżmy, że Kai szuka domu tymczasowego dla kotałka, którego znalazł na ulicy Hogsemeade i będzie próbował go wcisnąć Mei. Powód jest prosty, dziewczyna mogłaby mu się po prostu podobać, a on chciałby w ten sposób zapewnić jej towarzystwo, bo zawsze wydawało mu się, że jest nieco wyobcowana. Nic lepszego nie przychodzi mi teraz do głowy ;)]
OdpowiedzUsuńKai
Już od jakiegoś czasu czuła się obserwowana i było to o tyle dziwne, że to zazwyczaj ona sama była takim cichym obserwatorem. Nawet jeżeli zdarzało się, aby to ktoś jej się przyglądał nie czuła tego na sobie, aż tak usilnie. Owszem, te uczucie pojawiało się na kilka chwil lecz po to, by tuż po chwili zniknąć gdzieś w otchłani wraz z całą resztą… Jednak to, co teraz czuła panienka Moore było czymś zupełnie innym. Czymś, czego jeszcze wcześniej nie miała przyjemności (a może raczej nieprzyjemności) doświadczyć. I przez chwilę, przez krótką chwilę przeszło jej przez myśl, że ci wszyscy ludzie mogą się czuć dokładnie tak jak ona teraz. Mimo wszystko, szybko wyrzuciła z siebie tę myśl. Zamiast tego uniosła spojrzenie ciemnych oczu w górę, aby odnaleźć swojego małego prześladowcę. Bo inaczej nie mogła tego nazwać.
OdpowiedzUsuńDostrzegła ją. Niemalże od razu wypatrzyła ciemne tęczówki wlepione w nią. Szybkie, jednak zbyt wolne opuszczenie wzroku i te niby przypadkowe odwrócenie głowy w drugą stronę. Avalon przygryzła delikatnie wargę, zastanawiając się co tak właściwie powinna zrobić z tym fantem. Podejść, zapytać o co chodzi, czy może jednak całkowicie zignorować? Udać, że nic się nie stało, że nic takiego się nie wydarzyło?
Odwróciła spojrzenie od siedzącej przy stole Puchonów dziewczyny i skupiła całą swoją uwagę na pożeraniu kolejnych porcji dyniowych pasztecików, które zdecydowanie były jej ulubionym hogwarckim daniem. Chociaż czasem, w wolnych chwilach zdarzało jej się odwiedzać szkolną kuchnie, gdzie przygotowywała swoje ulubione dania. Czasem nawet sprowadzała tam nielicznych śmiałków mających zamiar spróbować jej kulinarnych ekscesów.
Podnosząc wzrok, uśmiechnęła się delikatnie. Dokładnie wiedziała już w którym kierunku ma patrzeć. Długo się nie zastanawiając wstała od stołu i szybkim krokiem ruszyła w stronę wcześniej wspomnianej dziewczyny. Może i Avalon należała do tych otwartych ludzi, jednak rzadko kiedy działała tak impulsywnie. Usiadła koło niej i z uśmiechem na ustach wyciągnęła do niej otwartą dłoń.
– Avalon – uśmiechnęła się – Avalon Moore, ale możesz do mnie mówić po prostu Av.
Wzruszyła lekko ramionami, oczekując jej odpowiedzi. Oczekując odpowiedzi na te ciągłe wpatrywanie się w nią. Tylko… Tylko jeszcze o to nie zapytał, ale przecież zrobi to. Już za chwilę. Za sekundę.
Masz i się ciesz :* tylko nie zawal mnie trzema odpisami w jednym momencie bo stracę chęci na odpisywanie!
Avalon
[Zakochałam się w niej. Koniecznie musimy jakiś wątek obmyślić i relacje. Jakieś pomysły?]
OdpowiedzUsuńWoody
[Witam uroczą Puchonkę na blogu! :)
OdpowiedzUsuńOch, Teddy to by ją z chęcią wyściskał i pomógł zdobyć trochę wiary w siebie oraz siły przebicia :D Prześliczna dziewczyna swoją drogą! Poza tym, kto jak to, ale Ted naprawdę rozumie jak to jest żyć w cieniu rodziców ;)
Życzę udanej zabawy (choć chyba nie po raz pierwszy w naszym gronie?), a gdyby naszła cię kiedykolwiek ochota, zapraszam do Teda.]
Teddy Lupin
[Tak jak napisała autorka Valancy, jestem zmienny jak stereotypowa kobieta w ciąży.
OdpowiedzUsuńJestem gotów na wątek, bardzo chętnie przeczytam o jakimś pomyśle, a potem grzecznie zacznę. Oczywiście udzielę wszelkich informacji, w razie niejasności. Mam wrażenie, że ta skomplikowana akcja u Delmarka zabrała mu popularność ;P]
Słodka wygrana. Nic tak nie wynagradza wysiłku i trudu, jak właśnie wygrana. Ashton pamięta te swoje rady, które wmawiał drużynie na każdym treningu, pamięta deszcz, który próbował przeszkodzić jedne z dni ćwiczeń. Słyszał w głowie swój krzyk, gdy w końcu nerwy mu nie wytrzymały, a cierpliwość się kończyła. Pamiętał także swoją dumę, kiedy wszystkim udawało się szybko załapać nową technikę gry. Jednak nic nie wynagradza czasu i ćwiczeń, jak uzyskana liczba punktów znacznie przewyższająca tą należącą do przeciwnej drużyny. Dobra gra zespołu i złapany znicz, za to w tym dniu bawili się w Trzech Miotłach. Korzystając z daty meczu i z dnia, którym była sobota, Ashton skrzyknął drużynę, jak i wszystkie osoby chętne, by razem ruszyli bawić się w innym miejscu, niż zamek. To był znakomity pomysł, bo po niecałej godzinie Puchoni zawładnęli całą karczmą, ale wszystko w jak najbardziej kulturalnym stylu. Uczniowie bawili się, piwo kremowe lalo się bez przerwy, a i od czasu do czasu, gdzieś przemknęła Ognista. Ashton prawie biegał po wszystkich stolikach, by z każdym zamienić kilka słów, napić się, pośmiać. Czasami było trzeba wstać i zaśpiewać sto lat dla całej drużyny, szukającego i dla siebie. W końcu trafił na ławkę tuż obok Mei. Tak, dokładnie tej Mei Wang. Pięknej i uroczej Chinki, która swoją urodą przyćmiewała wszystko wokół. Czasami Ashton miał ochotę zatrzymać na jej twarzyczce swój wzrok, tak na trochę dłużej, ale wiedział, że to nie wypada. Musiał więc się powstrzymywać.
OdpowiedzUsuń- Halo, księżniczko – Ash przekrzywił głowę w stronę dziewczyny, próbując zwrócić jej uwagę, po tym, jak zorientował się, że zupełnie się nie udziela. – Wracamy na ziemię, ponoć warto – zaśmiał się, po czym kopnął chłopaka obok. Drugi ścigający wydobył z siebie dźwięk udawanego zaskoczenia, na usłyszaną pieszczotliwą nazwę. – Idź lepiej pilnuj swojej Melody, bo znowu Seamus się przy niej kręci – kapitan dokończył zdanie, następnie upijając łyk kremowego piwa. Poskutkowało, już chwilę potem ich towarzysz zniknął w tłumie ludzi, zostawiając ich chociaż na chwilę samych. – Mei, dlaczego tak cicho świętujesz? Wygraliśmy ze Slytherinem! To nasz mecz roku – uśmiechnął się przyjaźnie, z cierpliwością wyczekując na jej słowa.
Ashton
[Jeśli Ty nie chcesz, ja moge to zrobić, ale nie mam pewności, czy to będzie choć odrobinę lepsze niż średnie...
OdpowiedzUsuńPowiedz jeszcze - robimy tak, że znają się w końcu, czy nie? :)]
Adam Griffin
[Ok! To ja czekam z niecierpliwością. Albo z cierpliwością, jak wolisz. :)]
OdpowiedzUsuńAdam Griffin
Kiedy na zajęciach z zielarstwa profesor dokonywał podziału uczniów na pary, Valancy nie modliła się, by trafić na kogoś, kto z tym przedmiotem radził sobie wybitnie. W tym przypadku to ona była osobą, z którą, ze względu na jej umiejętności i dużą wiedzę w tym zakresie, wielu chętnie by współpracowało. Czuła się na tyle pewnie, że to, na kogo trafi, nie miało większego znaczenia. Właściwie to wolałaby nawet projekt zrobić z osobą (teoretycznie) słabszą, bo w takiej sytuacji prawdopodobnie zostałaby liderem i sporne kwestie, o ile takowe by zaistniały, mogłaby szybko rozstrzygać bez zbędnej kłótni na swoją korzyść. Z osobą, dla której zielarstwo nie stanowiło problemu, mogłoby być nieco trudniej pod tym względem.
OdpowiedzUsuńGdy okazało się, że przyjdzie jej pracować z Mei Wang, Valancy pomyślała tylko, że mogła trafić gorzej. Nie darzyła Mei niechęcią, ale również nie sympatią, relacja między tymi dwiema uczennicami nie istniała. Gdyby ktoś nakazał powiedzieć Valancy coś pozytywnego o Puchonce, rzekłaby, że ta jest miła. Ten przymiotnik był niczym ekwiwalent falsyfikatu – może i wyglądał ładnie, ale w rzeczywistości był bezwartościowy. Tak i było z miłym, brzmiało nieźle, nie niosło za sobą żadnej wartości. Wygląd, przynajmniej w wielu kwestiach, znaczył relatywnie niewiele, ale ludzie zazwyczaj mieli tendencję do wyrokiwania na jego podstawie, a Valancy nie była wyjątkiem – powierzchownie założyła, że skoro Mei ma przyjemną dla oka aparycję, to i jej sposób bycia nie jest uciążliwy. Wydawała się dość ugodową osobą, poza tym nic nie wskazywało na to, aby w temacie Valancy miała wyrobione zdanie, a więc i nie żywiła do niej żadnych negatywnych uczuć. Przynajmniej taką Edgeworth miała nadzieję.
Z drugiej strony, mogło być też lepiej. Mogła natrafić na osobę, z którą utrzymywała dobre kontakty. Zawsze to przyjemnie było pracować z kimś przez siebie lubianym. Albo chociaż gdyby był to Krukon! Nie chodziło o to, że Valancy uczniów ze swojego domu stawiała ponad innych albo że gardziła Gryfonami, Ślizgonami czy Puchonami. Chodziło o coś czysto prozaicznego, o wygodę. Z wychowankiem Ravenclaw dzieliła Pokój Wspólny, gdzie można było wykonać część pracy. Ale nie narzekała, mając przecież tę świadomość, że z kimkolwiek by nie była, to sobie poradzi, a i należało się cieszyć, że nie dobrano jej kogoś, kogo żywo nie cierpiała.
Na wykonanie projektu było dużo czasu, ale nie należało przeciągać rozpoczęcia działań w tym kierunku. Przydzielone im zadanie raczej do najtrudniejszych nie należało, ale było nie tyle praco-, co czasochłonne. Dlatego Valancy nie zwlekała i do Mei podeszła od razu po lekcji, żeby wspólnie ustalić termin pierwszego spotkania. A kiedy ten dzień nadszedł, to Valancy, chociaż jeszcze na jego początku pamiętała, zapomniała. Szczęśliwie, przypomniała sobie dość szybko. Niewiele myśląc, rzuciła to, czym aktualnie się zajmowała, chwyciła torbę, do której wrzuciła odpowiednie przedmioty, a potem opuściła dormitorium i Pokój Wspólny. Śpieszyła się do cieplarni, a drogę do niej pokonała biegiem, nie chcąc powiększać spóźnienia.
Kiedy wpadła do środka, otworzyła usta, by wymamrotać przeprosiny, ale zaraz je zamknęła, bo zorientowała się, że jedynymi istotami żywymi, które ją otaczały, były rośliny. Zdziwiła się, z jakiegoś powodu uważała Mei za kogoś obowiązkowego i punktualnego. Zerknęła na zegarek, a kiedy odczytała godzinę, pokręciła głową z niedowierzeniem, pomstując na własną głupotę. Przerażona zapominalstwem, od razu opuściła zamek, w ogóle się nad tym nie zastanawiając. Teraz się okazało, że miała szczęścia na tyle, żeby nie tylko nie opuścić spotkania, ale też przybyć na miejsce kilka minut przed odpowiednim czasem.
Wyciągnęła z torby fiolkę z trzema nasionami, które dostała – a właściwie dostały, wspólnie z Mei, ale Valancy wzięła je autorytatywnie, a przez myśl nawet jej nie przemknęło, że to Wang mogłaby się nimi zaopiekować – na zielarstwie i ostrożnie wysypała je na blat. Nasion było troje, różniły się od siebie kształtem i kolorem.
Zadaniem dziewcząt było ich zasadzenie, wyhodowanie, a następnie, kiedy rośliny już by wyrosły, odpowiednie opisanie właściwości i przeprowadzenie pewnych eksperymentów, na podstawie których musiałyby później napisać esej. Początek wydawał się prosty, ale były to tylko pozory. Błędem byłoby wrzucenie nasion po prostu do doniczek z ziemią i podlewanie ich wodą. To były nasiona roślin magicznych, a więc i kapryśnych. Już na tym etapie należało zrobić wstępne rozeznanie, na podstawie którego umieściłoby się sadzonki w odpowiednich warunkach.
UsuńValancy jeszcze nie robiła nic w tym kierunku, a na pierwszy rzut oka niemalże nie dało się rozpoznać, co z tych fasolek miałoby wyrosnąć. Mogła jednak określić ich typ, jakoś usystematyzować, a to w niektórych warunkach wystarczyłoby, ale przede wszystkim chodziło o to, że dzięki temu wiedziała, gdzie miałaby poszukać konkretniejszych informacji. Szybko oceniła nasiona, a potem ponownie sięgnęła do torby, z której wyciągnęła gruby atlas i zaczęła go niespiesznie przeglądać.
Valancy Edgeworth
[Dobry pomysł, historia z dreszczem emocji :D Zacznę w najbliższych dniach. Chociaż ostatnio mam trochę roboty w prawdziwym życiu i na blogaski nie starcza mi czasu, ale postaram się.]
OdpowiedzUsuń[zostawiam ślad tutaj. Lily może ją wrednie dręczyć wciąż ponawianym pytaniem "A ty wieeeesz, że mogłyśmy być siostrami?". :D]
OdpowiedzUsuńLily.
[ Ty wiesz, że ja czekam na zaczęcie, nie? :P ]
OdpowiedzUsuńSama- Wiesz-Kto <3
[Cześć! xx
OdpowiedzUsuńCztery inne postaci? Wow, nie próżnujesz :D Pozazdrościć wyobraźni :)
Przykro mi z powodu twojego pana profesora, ale cieszę się, że posada nauczyciela się zwolniła :D W przeciwnym razie musiałabym znacznie bardziej pokombinować, a Ted bardzo mi pasował na profesorka OPCM ;)
Nic się nie stało; jest nas tutaj tylu (nawet po ostatnich czystkach), że łatwo kogoś przeoczyć ;) A Teddy stara się w oczy nie rzucać; nastoletni bunt już mu dawno minął, chyba :D
O, to młody Lupin już się postara by samoocena Mei się podniosła, a samopoczucie poprawiło :D Może ją nawet od czasu do czasu zabawić swoimi zdolnościami metamorfomagii, by było radośniej ;)
Jasne, mnie takie rozwiązanie sprawy jak najbardziej odpowiada :D Chcesz zacząć? Jeśli nie masz weny, to spokojnie, daj jedynie znać, a szybko coś napiszę :D]
Teddy Lupin
Vlaming nie mógł oprzeć się urokowi osobistemu pewnej drobnej istotki, która samym miauknięciem sprawiła, że Gryfon znieruchomiał, by zaraz poszukać wzrokiem źródła tego dźwięku. Na ustach niemal od razu wślizgnął się delikatny uśmiech, gdy zlokalizował drobne stworzenie i bez zastanowienia do niego podbiegł, zdejmując szalik.
OdpowiedzUsuń— Kici, kici — wyszeptał, by wzbudzić w koteczce sympatię, albo przynajmniej nić porozumienia, w obawie, że pójdą w ruch ostre jak brzytwa pazurki, a on nie miał zamiaru zostać nimi okaleczony. Był weteranem w ratowaniu bezdomnych kotów z sideł głodu, ale teraz też mrozu, który szczypał w policzki i nos. Gdy zwierzak dał mu do zrozumienia, że jest zainteresowany jego towarzystwem, Kai podszedł do mikroskopijnego obywatela, pogłaskał go delikatnie w łebek i okrył szalikiem, podnosząc z przemokniętego chodnika. Bestialstwo ludzi nie znało granic, wszak ten kociak mógł mieć miesiąc góra dwa. Głodny, przemarznięty, bezbronny.
Vlaming bezzwłocznie zabrał go do dormitorium, wysuszył, ogrzał, nakarmił, broniąc się rękami i nogami przed nadaniem mu imienia, które było równoznaczne z przywiązaniem i chęcią przygarnięcia go. Znalezienie mu nowego właściciela stało się więc rzeczą oczywistą i priorytetową. Upewniając się, że trening został przesunięty o dzień i się na niego nie spóźni, zabrał zwierzaka i czym prędzej udał się na poszukiwanie pewnej osóbki, którą miał na oku od dłuższego czasu, ale nigdy się słowem do niej nie odezwał, choć taki zamiar pojawił się coraz częściej, intensywniej, ale zawsze coś stawało mu na drodze.
Widok jej tradycyjnie samotnej, pogrążonej we własnych myślach, bazgrającej coś na kartce papieru z tym nieokreślonym, nieobecnym wzrokiem, sprawiał, że praca serca przyśpieszyła, a nogi stały się jak z waty. Przełknął bezgłośnie ślinę, zanurzając palce w miękkiej, przydługiej sierści kotki, a po chwili zastanowienia podszedł bliżej. Podziwiał jej samozaparcie i to dzielnie siedziała na tym murku, w jednej pozycji, prawie bez ruchu, mimo iż na lewo i prawo pizgało złem. Zadrżał, słysząc jej dźwięczny głosik, który zawisnął przez chwilę w powietrzu i mimowolnie wyszczerzył się do ślicznej Puchonki, najpierw zapominając języka w głębie, a potem czując jak policzki pokrywają się rumieńcem. Miał jedynie nadzieje, że były ledwo widoczne i Mei nie zauważy ich istnienia. Odkrzyknął, dodając sobie w taki sposób odwagi, a wszystkie wątpliwości wyparowały. W końcu musiał znaleźć małej ślicznotce nowy dom, by znów nie wylądowała na ulicy, trzęsąc się z zimna na mrozie.
- Nie ja – sprostował, zabierając do dwóch rąk kociaczka, który dosłownie wszedł mu na głowę, czochrając już i tak zmierzwioną do granic możliwości czuprynę, ułożoną w obowiązkowo artystycznym nieładzie. Skrzywił się, gdy jeden z kosmyków zaplątał się o zaostrzony pazurek. – To ona krzyczy „weź mnie” – odparł, podkładając jej czarnucha pod sam czubek zgrabnego noska. – Powiem nawet więcej. Jest jedyną personą w tym zamku, która dorównuje ci urodą.
Maleństwo zamruczało w odpowiednim momencie, jakby w ramach potwierdzenia słów swojego wybawcy i zaraz wylądowało w ramionach potencjalnej właścicielki.
Kai
[Cześć!
OdpowiedzUsuńJeśli będzie mi brakować wątków, z pewnością skorzystam z twojego zaproszenia, dziękuję!
Co do długości twoich komentarzy, nie ma najmniejszego problemu, naprawdę :D U mnie to chyba poniekąd nawyk, ale sama też czasami odpiszę znacznie krócej ;) Ale serio, nie przejmuj się; odpisuj tak, jak uważasz, a na pewno wszystko wyjdzie super :)
Ok, no to zaczynam xD]
Przez większość swojej jakże bardzo jeszcze raczkującej, profesorskiej kariery, Teddy zastanawiał się co tutaj robi. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego ostatecznie przyjął propozycję Neville’a Longbottom. Zważywszy na to, do czego znowu zmierzał świat czarodziejów, młodzi potrzebowali nauczyć się jak najwięcej o czarnej magii od kogoś, kto miał autentyczne doświadczenie w walce z nią. Tedowi daleko było do starszych czarodziejów, którzy przeżyli ostatnią wojnę w magicznym świecie, to i owo jednak z całą pewnością wiedział. Acz nie zmieniało to faktu, że przed siedmioma laty, nie tutaj siebie widział.
- Bardzo wszystkim dziękuję. Na następną lekcję przeczytajcie, proszę, rozdział piąty i przygotujcie się na ćwiczenie omawianych w nim zaklęć – powiedział na koniec kolejnej klasy. Tym razem praktykował z siódmą klasą Puchnów i Krukonów, niewerbalne zaklęcia obronne. Nic szczególnie zaawansowanego, choć szczerze ich ostrzegł, że w najbliższych dwóch tygodniach, podniesie poprzeczkę. Był to ich ostatni rok do nauczenia się czegoś w szkole; na czystym, bezpiecznym gruncie, gdzie pojedynki były dokładnie przez niego zaplanowane. Gdzie jedyne wypadki, mogły mieć związek ze źle praktykowaną przez jego uczniów magią.
– Mei, zaczekaj, proszę – zwrócił się do jednej z wychowanek jakże bliskiego jego sercu domu Hufflepuff, w ciszy zbierającej swoje rzeczy. Panna Wang była bardzo spokojną uczennicą; zdolną, ale wyraźnie trzymającą się na boku. Dzisiaj była jedną z nielicznych osób, które nawet nie chciały spróbować praktykować przed klasą omówionych przez Teda zaklęć. I nie byłoby w tym nic złego, zważywszy na fakt, że zawsze mogli do niego przyjść po lekcjach, gdyby nie fakt, że dziewczyna wydawała się być myślami zupełnie gdzie indziej. Młody Lupin był w stanie tolerować wiele, nawet bardzo, ale jawny brak szacunku ze strony ucznia w stosunku do innych i niego, już nie. A niesłuchanie, po tym jak grzecznie poprosił o uwagę ze strony klasy, z pewnością się w to wliczało. – Usiądź, proszę – wskazał głową na jedną z pierwszych ławek w środkowym rzędzie, przywołując lekkim ruchem dłoni dodatkowe krzesło i na nim siadając. – Wiem, że masz teraz kolejne zajęcia, ale nie przejmuj się, dam znać odpowiedniemu profesorowi, że byłaś ze mną – zapewnił uczennicę, zachęcając ją, by poczęstowała się najlepszą czekoladą z Miodowego Królestwa, którą kupił podczas swojego ostatniego wypadu do Hogsmeade. – Jesteś ostatnio bardzo rozkojarzona. Sądzę, że zdajesz sobie sprawę, jak ważna jest Obrona, szczególnie na siódmym roku – kontynuował, a jego głęboki, zachrypnięty głos o miękkiej, miłej dla ucha nutce, rozniósł się po całkiem pustej sali. Nie chciał naciskać, wiedział jednak, że dziewczyna nie należy do tych, którzy świadomie lekceważyliby innych. Wyraźnie coś trapiło jej myśli.
Teddy Lupin
[O, mamuniu! Ile ty masz postaci? Powiem szczerze, że naprawdę nie potrafię wybrać. Dlaczego zostawiam ci komentarz właśnie tutaj? Bo jakoś tak tą przeuroczą istotkę podałaś na samym końcu. I zwykle na końcu są te szare, ginące w tłumie postacie o głęboko chowanym pięknie w samym sercu. Jest fenomenalna. Jest prawdziwa, taka naturalna... aż się chce być jej księciem.
OdpowiedzUsuńTylko nie wiem, naprawdę nie wiem, jak je połączyć. Dlatego wybór wciąż otwarty. Może Abigail, skoro się tak pali do przytulanek? Brosia lubi przytulanki. c:
Pomóż mi.
I pięknie dziękuję za cieplutkie powitanie! ]
Ambrosia
Siedział przy drewnianym stole otoczony licznymi notatkami i z pootwieranymi księgami. Nie potrafił zrozumieć jak bardzo musi nudzić się nauczycielowi od eliksirów, skoro zadał im do napisania esej na trzy tysiące słów na temat jakiegoś eliksiru, który według Hyuna z pewnością mu się w przyszłości nie przyda. Czasami w ogóle wątpił w to, aby jakakolwiek wiedza zdobyta w tej szkole miała mu się przydać w przyszłości. Nie miał dużych trudności z nauką, jednak nie należał też do tych najlepszych uczniów. Zdecydowanie musiał spędzić nad książkami znacznie więcej czasu niż przeciętny Krukon. Mimo wszystko, pomimo wszystkich swoich wątpliwości nie zamierzał się tak szybko poddawać. W końcu robił to tylko dla siebie, dla nikogo innego. Jedyną osobą, przez którą wylądował w tej szkole był on sam. Wiedział też, że kiedy rzeczywiście przyjdzie taki moment, w którym naprawdę będzie chciał zrezygnować, to po prostu to zrobi. Nie będzie się niczym, ani nikim przejmował. W końcu to tylko jego decyzja. Tylko i wyłącznie.
OdpowiedzUsuńUniósł właśnie głowę odrobinę do góry, aby sięgnąć po kolejną księgę leżącą na stole, kiedy rozproszył go cichy dźwięk. Pokręcił lekko głową, jakby chciał w ten sposób oczyścić umysł z nadmiaru wiedzy i nabrać odrobiny świeżości. Rozejrzał się dookoła. Dość szybko zorientował się dzięki komu w pomieszczeniu zrobiło się odrobinę głośniej. Nie wstał od razu, przez chwilę przypatrywał się jak krucha, niska dziewczyna próbuje sięgnąć jakąś książkę, która znajdowała się zdecydowanie za wysoko. Przygryzł delikatnie wargę i powolnie odsunął się krzesłem od stołu, aby móc swobodnie stanąć. Wolnym krokiem, z lekkim uśmiechem na ustach ruszył w stronę dziewczyny w opałach.
– Podsadzić cię, czy wystarczy jak sam sięgnę książkę? – zapytał, stając tuż za dziewczyną. Na jego ustach cały czas gościł szczery uśmiech.
Hyun
Przyglądał się z zaciekawieniem reakcji dziewczyny, a delikatny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Przesunął się powolnie w bok i zrobił jeden krok do przodu, tak aby stanąć tuż obok niej jednocześnie będąc jak najbliżej regału. Rzucił jej krótkie spojrzenie po czym wyciągnął rękę w górę i sunął powolnie palcem wskazującym po grzbietach książek.
OdpowiedzUsuń— Tak właściwie, to która to ma być książka, hm? — stał tak chwilę, czekając na jej odpowiedź. Kiedy usłyszał tytuł chwycił książkę i wyciągnął ją. Nim jednak wręczył ją w ręce dziewczyny przyglądał się jej uważnie przez chwilę. W jej twarzy było coś interesującego. Takie coś, co powoduje, że gdy tylko raz zobaczysz tę twarz zapamiętasz ją już do końca życia. Chociaż Hyun obiecał sobie, że nie będzie się w nic angażował, ta stojąca przed nim dziewczyna i te niezwykłe coś w jej twarzy spowodowała, że miał ochotę ją poznać. Tak najzwyczajniej w świecie chciał się dowiedzieć o niej czegoś więcej. Więcej niż jej imię i nazwisko czy rok i dom nauki. Chociaż o to ostatnie nie musiał pytać. Od razu zauważył dumnego borsuka znajdującego się w herbie wyszytym na jej swetrze. Uśmiechnął się mimowolnie, nie wiedząc samemu dlaczego.
— Zawsze do usług, tylko następnym razem odezwij się a podam ci ją prędzej, a nie w momencie, kiedy jesteś blisko uszkodzenia sobie barku — powiedział, kiedy dziewczyna chwyciła już księgę — wiesz jak to brzydko wygląda, kiedy komuś wypada bark? Słyszałem, że od takiego mocnego wydłużania swojego ciała, może się coś takiego przytrafić — nie wiedział jak powinien się zachować, co powiedzieć. Po tak długiej przerwie w obcowaniu z ludźmi czuł się teraz jak zdziczały. Rozglądał się dookoła, zastanawiając się w jaki sposób mógłby ją zainteresować, aby nie pomyślała sobie, że się jej narzuca, jednocześnie zanudzając ją. A o barku nigdy nie słyszał. Nawet nie był pewien czy coś takiego było w ogóle prawdopodobne.
Omomom, przepraszam za to u góry. Poprawię się na pewno!
Hyun
[Kontynuujemy? ;>]
OdpowiedzUsuńKai
[ Dobra, wybacz mi niezdecydowanie, ale wybieram Mei :D Nie mam żadnego wątku damsko-damskiego, a to trochę szkoda. Tia przecież potrzebuje też żeńskiego towarzystwa.
OdpowiedzUsuńTu mamy łatwiej, bo dziewczyny mogą razem uczęszczać na jakieś zajęcia, razem spożywać posiłki, a że Bowen nie brakuje języka w gębie, to na pewno będą miały o czym gadać (a przynajmniej jedna z nich!). Anyway, proponuję się trochę cofnąć w atmosferę świąteczną i napisać coś w stylu... hm, Tia mogłaby otwierać przy jakiejś przedświątecznej kolacji petardy-niespodzianeki, a później koniecznie chcieć odpalać znalezione w którejś z nich fajerwerki. Koniecznie na szczycie Wieży Astronomicznej, żeby było efektowniej. Czy Mei odważy się iść? :D ]
T. Bowen
Teddy skłamałby mówiąc, że nie zależało mu na platonicznej sympatii i zaufaniu do jego osoby ze strony uczniów. Bowiem podobnie jak niegdyś jego ojciec, bardzo pragnął akceptacji, w każdym tego słowa znaczeniu; i tak samo jak Remus Lupin, popełniał przez to pewne błędy, raniąc nieświadomie często osoby mu najbliższe. Wierutnym kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że nie był tutaj przede wszystkim z chęci nauczania podopiecznych efektywnych taktyk ataku i obronny. I im dłużej pracował jako profesor, tym stopniowo coraz rzadziej myślał nad swoimi dawnymi planami.
OdpowiedzUsuńZa każdym razem, gdy ktoś mówił mu, że jest miłym człowiekiem, miał ochotę zaśmiać się tej osobie w twarz. Czasami zresztą dokładnie to właśnie czynił. Kulturalnym, owszem; przeważnie nawet uprzejmym w większości sytuacji, ale z całą pewnością nie był typem miłego chłopaka. Gdyby tak było, nigdy by nie wyjechał, nie złamałby serca swojej babci, nie zawiódłby rodziny, Ethel i on wciąż by się przyjaźnili, a Victoire byłaby dzisiaj zapewne jego żoną. Może nawet mieliby już wspólną pociechę lub dwie, dokładnie tak, jak od nich oczekiwano.
- Masz rację, Mei – przyznał, słysząc słowa swoje uczennicy. W jego mniemaniu były one aż nader dojrzałe i przemyślane, jak na jej młody wiek. A choć sam był w sumie niewiele od niej starszy, był pewien, że on mając jej lata, nie był w żaden sposób mądry życiowo. Bowiem właśnie tego przykładem były jej słowa, czyż nie? Ludzie ślepo walczący o coś, czego sami nawet nie rozumieli, koniec końców zawsze sobie szkodzili. – Nic nie jest tylko czarne, albo tylko białe. I właśnie dlatego słuszny wybór, tak naprawdę rzadko kiedy jest dobrym wyborem – dodał spokojnie, lekko się do niej uśmiechając. Nie był nigdy zwolennikiem prawienia kazań komukolwiek, szczególnie swoim uczniom. Jego drzwi zawsze były jednak otwarte dla tych, którzy czuli potrzebę porozmawiania o czymkolwiek. Większość zapewne nazwałaby go przez to za dobrego i nieegoistycznego człowieka, ale on widział w tym geście jedynie szansę na poprawienie własnej oceny wartości i pożyteczności. Och tak, altruizm uważał za jedno z największych kłamstw ludzkości. – Orientujesz się w historii dwóch wielkich wojen czarodziejów, czyż nie? – do ostatnich wydarzeń wolał jeszcze bezpośrednio nie nawiązywać. Dla wielu były one, po prostu, zbyt świeże. – W obu śmierciożercy i ich poplecznicy wiedzieli o co walczą, mimo że niektórzy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich metody są co najmniej nieodpowiednie. Jak więc widzisz, wiara w słuszność własnych przekonań, choć z reguły niezbędna, bywa czasami bardzo zgubna i katastrofalna dla ogółu – wyjaśnił, ani przez moment nie spuszczając ciepłego, a jednak jakby niedostępnego spojrzenia ze swojej uczennicy. – Wierzyć, nie znaczy bowiem wiedzieć, a to z kolei, nie zawsze idzie w parze z poprawnym zrozumieniem – kontynuował, starając się nie myśleć nad własną przeszłością. Nad tym co stracił, nie raz i nie dwa przez słuszne, lecz niekoniecznie dobre wybory. Lub odwrotnie. – Powiedz mi, czy gdyby sytuacja przyparła cię do muru i do wyboru miałabyś tylko walczyć lub się poddać, czy nie chciałabyś chociaż spróbować? Nie podjęłabyś próby obronny świata, który znasz; walki o własne przekonania, bez względu na ewentualne konsekwencje, czy ich słuszność lub prawość? – spytał po chwili, sięgając po kawałek wciąż leżącej na stoliku między nimi czekolady.
– Nie zamierzam udawać, że pozjadałem wszystkie rozumy świata, czy pojmuję w jakimkolwiek stopniu wojnę, mimo że walka nie jest mi bynajmniej obca. Wierz mi jednak, kiedy wojna dzieje się tuż obok nas, to nieważne jest, ile mamy lat; czy bierzemy w niej czynny udział, ani nawet, po której stronie walczymy. Na każdym z nas odbija ona swoje własne piętno – nie wiedział, czy aby nie popełnia błędu, mówiąc uczennicy tak wiele. Nie chciał jej w końcu w żaden sposób niepokoić, czy nieopatrzenie zdradzać jej o sobie zupełnie zbędne dla niej informacje. Owe słowa były jednak szczere. Rozumiał doskonale, że niezależnie od tego, czy było się osieroconym przez poprzednią wojnę Wybrańcem; nauczycielem, przyglądającym się upadkowi dawnego ucznia; rodzicem, wysyłającym dziecko do więzienia lub chowającym je w grobie; czy też niemowlęciem, które właśnie brutalnie zostało pozbawione przez wojnę ludzi, którzy kochali je najbardziej – każdego ona naznaczała. Mniej lub bardziej, lecz na zawsze. – Za najgorszą opcję uważałbym więc bezczynność. Nie twierdzę jednak, że nie byłaby ona dobrym wyborem.
Usuń[Wybacz zapłon xx]
Teddy Lupin
[Jest moja kolej ;)]
OdpowiedzUsuńStał przez chwilę w osłupieniu. Sam nie wiedział dlaczego tak się zachowuje. Przecież stojąca przed nim dziewczyna nie była nikim specjalnym, nikim wyjątkowym. W sumie… Ledwo co ją właśnie poznał, a nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Tylko jakieś głupoty. Marszczył mocno brwi, zastanawiając się co takiego właściwie o animagach wie.
OdpowiedzUsuńMusiał wyglądać tak, jakby nie rozumiał co takiego do niego mówi dziewczyna. Przynajmniej tak właśnie wywnioskował z jej reakcji, kiedy to machnęła ręką, urywając temat. On jednak wciąż stał i wpatrywał się w nią. W to, w jaki sposób odwraca się i powoli odchodzi. Jeszcze przez chwilę stał, wpatrzony w jej sylwetkę, gorączkowo zastanawiając się co właściwie powinien teraz zrobić.
Miał dziwne wrażenie, że jest w stanie się z nią dogadać. Coś mu cicho podpowiadało, że jest to osoba, której można zaufać. Ten cichy głosik powodował jego wygłupienie. Przez tak długi czas walczył sam ze sobą, broniąc się przed wszelkimi bliższymi relacjami. Udawał ze skutkiem pozytywnym odludka i tego chciał się trzymać do ukończenia szkoły, kiedy teraz… Coś mu mówiło, że jest jeszcze w stanie komuś zaufać, chociaż odrobinę.
— Coś chyba wiem — odezwał się, ruszając za nią szybko. Nie był pewien czy jego wiedza jest dostateczna. Opierała się raczej na podstawach, a dziewczyna z pewnością potrzebowała czegoś więcej do swojego wypracowania, ale… Jeżeli teraz by się nie odezwał, nie wiadomo kiedy ponownie mieliby okazję do rozmowy — możemy o tym porozmawiać, jeżeli tylko masz ochotę. Wymienić się wiedzą, to jest dobry sposób do nauki. Ja cię czegoś nauczę i ty mnie też z pewnością czegoś nauczysz — uniósł kącik ust do góry, mrużąc przy tym lekko oczy — możemy… Możemy porozmawiać przy kremowym piwie. Wiesz… Żeby nikomu nie przeszkadzać.
Hyunie
Sam nie był pewien co takiego właściwie robi i czy aby na pewno powinien to robić. Nie miał pojęcia co go w tym momencie kierowało, nie znał ani nie był świadomy swojej motywacji. Wiedział natomiast jedno: nie chciał jej stracić z oczu. Nie chciał pozwolić odejść jej tak szybko.
OdpowiedzUsuńUśmiechał się więc cały czas delikatnie do dziewczyny, rozmyślając o tym co takiego się wydarzy, jeżeli dziewczyna się zgodzi. Przecież jego wiedza o animagach była podstawowa. Będzie musiał na szybko przeczytać jakąś książkę i dowiedzieć się czegoś więcej. Przecież nie mógł pozwolić sobie na marnowanie cudzego czasu, w dodatku nie chciał aby uważała go za jakiegoś głupka. Skoro już się odezwał w związku z tym właśnie tematem, powinien się teraz wywiązać.
— To świetnie. Super, naprawdę super — uśmiech, jakoś tak mimowolnie mu się poszerzył, a sylwetka nagle wyprostowała. Cieszył się, że dziewczyna się zgodziła. Teraz zostało tylko uzgodnienie szczegółów i mógł już ze spokojem patrzeć jak dziewczyna wychodzi z pomieszczenia. Poczuł, jak nagle ogarnia go pewnego rodzaju ulga. Kiedy jednak usłyszał jej pytanie, strach ogarnął całe jego ciało wraz z umysłem. Jak to teraz? Przecież miał się przygotować, przeczytać książkę, dowiedzieć się czegokolwiek. Z drugiej strony… Czy się obrazi, jeżeli przełoży to na później? Przygryzł wargę, unosząc delikatnie kąciki ust. Dłonią przeczesał brązowe włosy mierzwiąc je przy tym.
— Jasne, chodźmy. Tylko muszę pierw oddać książki — spojrzał na swoją torbę, wciąż leżącą na stoliku przy którym sam siedział jeszcze kilka minut temu. Podszedł do mebla, zgarniając jednym ruchem ręki skórzaną torbę. Przewiesił ją sobie na ramieniu i stojąc już w przejściu z czytelni do stanowiska bibliotekarki, odwrócił głowę przez ramię i spojrzał na Puchonkę — no to co, idziesz?
Hyunie
[Cześć x Co u ciebie?
OdpowiedzUsuńWiem, że ostatnio kiepsko u mnie z regularnym odpisami, dlatego chciałam dla pewności spytać, czy nadal prowadzimy wątek Mei-Teddy? Długością komentarzy w ogóle się nie przejmuj, wszystko jest ok :D Daj mi tylko, proszę, w wolnej chwili znać, czy dalej piszemy ten wątek, czy chcesz na razie odpuścić? Ewentualnie zacząć jakiś nowy?]
Teddy Lupin
Nie ulegało wątpliwości, że ulubionym okresem Bowen w ciągu roku była przerwa świąteczna w grudniu. O ile na samą kolację wigilijną oraz Boże Narodzenie wyjeżdżała do rodzinnego domu, tak jeszcze kilka dni przed znajdowała się w Hogwarcie, gdzie napawała się ciepłą atmosferą i spędzała ostatnie chwile w wąskim gronie znajomych. Najbardziej lubiła kolacje, po których, objedzona pysznymi potrawami przygotowanymi przez skrzaty, udawała się do Pokoju Wspólnego, żeby ogrzać zmarznięte kończyny przy kominku czy poczytać książkę, na co nie miała czasu w zwyczajnym natłoku zajęć podczas roku szkolnego.
OdpowiedzUsuńJako, że była to ostatnia okazja do skorzystania z uroków zamku podczas świąt, Tia postanowiła nie wyjeżdżać do rodziców, tylko zostać także na uroczystą wieczerzę w Wielkiej Sali. Podziwiała wspaniałe dekoracje, które już kilka dni wcześniej zamontował w jadalni profesor zaklęć i gajowy: piękne, ogromne jodły upstrzone świecidełkami niczym gwiazdkami na nieboskłonie i wypełniające wnętrze sali błogim zapachem lasu, jemioła upchnięta praktycznie w każdy kąt, świeczki lewitujące w powietrzu, gałązki ostrokrzewu rozłożone na stołach. Wszystko to sprawiało, że Bowen nie żałowała swojej decyzji pozostania w zamku na okres Bożego Narodzenia.
W świąteczny poranek obudziła się dosyć wcześnie; chociaż wyrosła już z wieku, w którym niecierpliwie czekała na prezenty, to i tak cieszyła się na widok niewielkiego stosiku paczek przy nogach łóżka. Znalazła pudełko czekoladowych kociołków bez podpisu (choć spodziewała się, od kogo mogły być), nową, ładną sukienkę przeznaczoną na większe wyjścia od mamy, od taty, jak zwykle, ciężką książkę o zielarstwie, które kompletnie jej nie interesowało, natomiast od brata coś, o czym dawno marzyła – piękny zegarek na rękę, który zamiast wskazówek miał maleńkie gwiazdki wskazujące na odpowiednią godzinę, a w dniu urodzin najbliższych na ciemnoniebieskiej tarczy wyskakiwał maleńki, złoty napis przypominający o ważnej dacie. Bowen zawsze zapominała o tego typu uroczystościach, dlatego też niebywale ucieszyła się z podobnego podarku.
Dzień upłynął jej na błogim leniuchowaniu; nie miała siły zajrzeć do sterty zadań domowych, którymi nauczyciele bombardowali ich od początku roku szkolnego. Pragnęła tylko odpoczynku, więc na zmianę jadła, nadrabiała lektury, spacerowała po błoniach, unikając wszelkich bitw na śnieżki. Dopiero wieczorem postanowiła się zająć czymś pożyteczniejszym – zajrzała do książki o transmutacji, ale szybko ją rzuciła, bo okazało się, że za chwilę rozpoczynała się uczta w Wielkiej Sali.
Ubrała tę sukienkę, którą dostała rano od mamy, a potem udała się na kolację. Sala wyglądała jeszcze ładniej, niż rano, o ile to było w ogóle możliwe, więc Tia z ciekawością rozglądała się po wnętrzu, jak gdyby po raz pierwszy widziała podobne dekoracje w Hogwarcie. Udało jej się zręcznie uniknąć spotkania ze śpiewającym Grubym Mnichem, a podczas uczty otworzyć mnóstwo petard-niespodzianek, objeść się tak, że materiał oblekający brzuch niebezpiecznie się naciągnął, a sama Bowen nie miała siły ruszyć się z krzesła.
Rozdzieliła spokojnie wszystkie prezenty, które wyleciały z petard, na kupki według rodzajów. Udało jej się nawet usidlić jedną z białych myszek, która teraz biegała między jedną paczką fajerwerk a drugą, zamknięta ze wszystkich stron pudełkami.
W zasadzie… całkiem przyjemnie byłoby obejrzeć pokaz sztucznych ogni zdobytych na uczcie. Tia założyła na głowę absurdalny, słomkowy kapelusz, który wyskoczył z jednej z petard, a później rozejrzała się dookoła; kogo mogłaby wciągnąć w podobne przedsięwzięcie?
- Hej, Mei! – zaczęła całkiem słodkim głosem, gdy już zauważyła koleżankę siedzącą praktycznie naprzeciwko. – Lubisz sztuczne ognie?
W drugim zdaniu czuć było już lekko złowieszczą nutkę ciekawości, która nigdy nie prowadziła do niczego dobrego. Bowen uśmiechnęła się nieznacznie, natomiast oczy jej błyszczały jakimś genialnym pomysłem. Byle tylko Mei się nie wystraszyła…
[ Dobra, mam coś. Niby nie mistrzostwo, ale przynajmniej zaczęte :D ]
[Nie, nie; bez obaw, skończymy spokojnie obecnie wątek Mei/Teddy :) Chciałam się po prostu upewnić, czy nadal chcesz go prowadzić. Jak wspomniałam, moja aktywność nie jest ostatnimi czasy najlepsza :/ Postaram się odpisać jutro; gdyby nie wyszło, to najdalej do środy :)
OdpowiedzUsuńApropos następnego wątku, gdybyś była, rzecz jasna, chętna ;) Gdy już skończymy za jakiś czas obecny, co powiesz na nowy między Alexandrem i Tedem? Z tego co zrozumiałam twój Gryffon jest jasnowidzem, a młodego Lupina czeka w niedługim czasie niejeden szok, także rodzinny :D Nie wiem tylko, czy Alex jest świadom swoich wizji, czy może przebiegają one na tej samej zasadzie co, np., Sybilli? No i, czy w ogóle byłabyś chętna na wątek nim ;)]
Teddy Lupin
Prawie klasnęła w dłonie z uciechy. Powstrzymała się przed tym w ostatniej chwili, podobnie jak przed wystawieniem języka jakiemuś trzecioklasiście, który usłyszał pytanie Bowen i najwyraźniej chciał dowiedzieć się, co też starsze uczennice kombinowały. Skończyło się na tym, że rzuciła mu tylko groźne spojrzenie, a następnie odesłała pogardliwym skinięciem ręki, na co zareagował brzydkim grymasem. Nie odważył się jednak dalej siedzieć zbyt blisko nich – odsunął się na bezpieczną odległość.
OdpowiedzUsuńTia pochyliła się nad stołem, uprzednio rozglądnąwszy się w prawo i lewo; nie zauważyła, by ktoś im się przysłuchiwał. Nie zorientowała się też, że końcówki jej włosów zamoczyły się całkiem znacznie w puddingu, którego nałożyła sobie na odchodne z zamiarem zabrania go do dormitorium. Uśmiechnęła się szeroko, bardzo zadowolona z siebie.
– To mi się podoba, łabądku – pochwaliła szeptem, używając swojego ulubionego zdrobnienia odnoszącego się do patronusa Mei. Nie bardzo wiedziała, jak pieszczotliwie przekształcić zagraniczne imię, więc po prostu zatrzymała się na świetlistym sobowtórze koleżanki, którego zresztą obserwowała z zazdrością (swojego jeszcze nie wyczarowała, co więcej – nie zanosiło się na to). Położyła przed koleżanką wszystkie swoje fajerwerkowe skarby, a potem pokazywała po kolei na każdy i wyliczała: – Patrz, tu są takie ogromne, chyba przybierają kształt smoka… a te małe, ale się długo utrzymują… a te? – zmarszczyła brwi, odwracając opakowanie tak, żeby móc przeczytać opis. Oczy jej się powiększyły, a z piersi wydobyło się lekko przedłużone „oooch”. – Te są całe różowe! Cóż za zdobycz!
Jeszcze przez chwilę ekscytowała się tym, co udało jej się wydobyć z petard-niespodzianek, by następnie wyprostować się i odkryć, że miała całe włosy w puddingu. Zmełła w ustach bardzo brzydkie przekleństwo, a potem jeszcze jedno, gdy odkryła brak różdżki w kieszeni. Musiała ją zostawić w dormitorium; zabrała się więc za oczyszczanie końcówek serwetką.
– Nie, muszę to porządnie wymyć – oznajmiła, wstając gwałtownie od stołu. – Pilnuj moich skarbów, a ja… – tutaj szybko zerknęła na zegarek - …będę tutaj z powrotem o dwudziestej! I wiesz, dajemy czadu!
Dała sobie więc dziesięć minut, żeby pobiec do pokoju, wziąć różdżkę, machnąć nią bardzo ostrożnie, by nie podpalić sobie czasem głowy, stwierdzić, że włosy wyglądały w miarę dobrze, a następnie truchtem wrócić na miejsce. Zatrzymała się pod wejściem do Wielkiej Sali i stamtąd zamachała ręką do Wang.
[ Nie ma sprawy, widzę poświęcenie! Pisać o 4:58... D: ]
Teddy miał tendencję do myślenia za dużo, po prostu. Od zawsze analizował przebieg każdego zdarzenia, jego przyczyny i konsekwencje. Spytacie, po kim odziedziczył ten jakże irytujący momentami zwyczaj? Cóż, Nimfadora Tonks nie bez powodu została jednym z najmłodszych aurorów w historii, a o Remusie Lupin nie raz mówiono, że zdawał się wręcz czasami czytać ludziom w myślach. Na Merlina, patrząc na skąpą wiedzę Teda o człowieku, który był jego ojcem, bardzo możliwym było, iż ten miał opanowaną leglimencję. A może, po prostu, miał świetną intuicję; poza tym jednym, jedynym razem, gdy nie przewidział, jaki naprawdę był jeden z jego przyjaciół. No, jego ślepa wiara w Albusa Dumbledore również nie była szczególnie mądrym wyborem, jak okazało mu brutalnie życie. Tą decyzję, Teddy był jednak w stanie zrozumieć. Pod pewnym względami nawet lepiej, niżby sobie tego życzył.
OdpowiedzUsuń- Przykro mi, że musiałaś wziąć w tym wszystkim udział. Jeszcze bardziej jest mi przykro, że ty i całe twoje pokolenie musieliście w ogóle przez to wszystko przejść – powiedział szczerze, słysząc słowa Mei. Choć sam w jej wieku był już dawno dotknięty przez los, a piętno wojny zdawał się nosić w sobie od dnia narodzin, i tak uważał to wszystko za niesprawiedliwe. To były jeszcze dzieci, w większości nie starsze niż siedemnaście, osiemnaście lat. Powinni cieszyć się ostatnimi dniami beztroski, nim dopadnie ich szara rzeczywistość dorosłości. Zamiast tego zmuszeni byli do walki o życie i to w miejscu, gdzie powinni czuć się najbezpieczniej.
Ted nie wziął udziału w Trzeciej Bitwie o Hogwart. Nie, był wówczas na drugim końcu świata, tocząc zupełnie inną batalię. O wszystkim dowiedział się przez patronusa Neville’a; jednego z nielicznych czarodziejów, którzy potrafili wysyłać aż tak odległe wiadomości w ten konkretny sposób. Przybył na miejsce zaraz po usłyszeniu o tym, co się dzieje. Było już jednak po wszystkim. Jedyne, co mógł zrobić, to spojrzeć na ogrom zniszczeń i pomóc najbardziej rannym. Wtedy też zgodził się ostatecznie przyjąć propozycję Dyrektora. I mimo wszystko, jak dotąd, nie żałował.
– Pewien bardzo mądry człowiek, powiedział kiedyś mojemu ojcu chrzestnemu, że tak naprawdę koniec końców tylko od nas zależy, jaką drogę wybierzemy. I miał rację… Niezależnie od naszego pochodzenia, grzechów naszych rodzin i błędów popełnionych przez nas w przeszłości – dodał, spuszczając wzrok ze swojej uczennicy. Nie do końca wiedział, co chce osiągnąć przez ich rozmowę. Na dobrą sprawę był gów.niarzem niewiele starszym od niej. Nawet jeśli jego rzadko nieobwarowane nieprzenikliwością spojrzenie, przywoływało na myśl człowieka o wiele starszego i mocno doświadczonego przez życie. Kto tak naprawdę go jednak znał? Chyba nikt, nawet on sam. – Oderwanie się od rzeczywistości, to czasami jedyny sposób, by całkowicie nie zwariować – odparł po chwili, słysząc ciche wyznanie Mei. Ponownie uważnie, acz nienachalnie na nią spojrzał, nieznacznie się uśmiechając. – Grunt, to nie zatracić się w przeszłości i w wspomnieniach wydarzeń, których i tak nie możemy zmienić – tak, czasami jednak bywało to niezwykle trudne. Znał ten ból aż nader dobrze.
[Ok, to się cieszę, że nie masz nic przeciwko :D Wybacz poślizg; uniwerek oraz router i internet dają w kość, niestety o.O Dopiero dzisiaj udało mi się połączyć :/ Jeszcze dziś podeślę e-maila ze szczegółami, by nie zaśmiecać ci pod kartą ;)]
Teddy Lupin
Nie spodziewał się, że może być dla Mei zagadką do rozwiązania i tym samym próbą, pewnego rodzaju sprawdzeniem jej dziwnych fascynacji i zainteresowań. W tym momencie wychodziło jej to na rękę, bo gdyby tylko wiedział… Odwróciłby się na pięcie odchodząc, wyrzucając z pamięci jej twarz, a przynajmniej starając się wyrzucić. Bo takiej twarzy nie da się tak po prostu zapomnieć. Dziewczyna również była nieświadoma zainteresowania, jakie udało jej się wzbudzić w młodym Koreańczyku jedynie przez swój wygląd, przez co zapewne też zbierał plusy… Gdyby się dowiedziała, nie miał pojęcia jakby zareagowała. Jednego był świadom. Nie chciałby być cudzym zainteresowaniem
OdpowiedzUsuńNieświadomi oboje chcieli się poznać, aby coś sprawdzić. Każde z nich miało swoje własne, rozumiane tylko przez samego siebie powody, które jedynie napędzały ich do dalszego działania.
— To naprawdę żaden problem — powiedział w końcu, bojąc się, że zmieniając termin zaprzepaści sobie tę szansę. Nie miał pojęcia czy znalazłaby dla niego później czas, nie wiedział też czy udałoby im się jeszcze raz ponownie spotkać w ciszy, w tej, jakby nie patrzeć odrobinę intymnej atmosferze. Biblioteki zawsze kojarzyły mu się z czymś niezwykłym. Nie tylko poprzez wzgląd na książki, które się w nich znajdowały. Ludzie, spotykający się w bibliotekach mieli swoje własne sekrety, dzielili się uczuciami i odczuciami, które zrozumieć potrafili tylko oni. I nikt więcej, żadna trzecia osoba nie była w stanie tego przerwać, ani zniszczyć.
— Chodźmy więc… — powiedział, biorąc głęboki wdech, posyłając jej połowiczny uśmiech. Dopiero, gdy wychodzili z biblioteki zdał sobie sprawę, że tak właściwie nie ma pojęcia jak nazywa się idąca tuż obok niego dziewczyna. Jednak pomimo chęci poznania jej, brak tej informacji wcale nie napawał go niepokojem.
Hyun-ah
[Nie wysłał mi się poprzedni komentarz ;-; NAJGORZEJ! W takim razie szybko skrócę to co wtedy napisałam :) Oczywiście to tylko propozycja!
OdpowiedzUsuńKiedyś byli przyjaciółmi. Od razu doskonale się rozumieli i próbowali wspólnie rozwiązywać swoje problemy co doprowadziło do małego nieszczęścia i finalnie zerwania znajomości. Próbowaliby otworzyć się bardziej, dać upust emocjom, jakimkolwiek. Miłość, gniew, pożądanie, nienawiść, dosłownie wszystkiego by próbowali. Mei zaczęłaby prowokować Russa, żeby wydusił z siebie cokolwiek. Skończyłoby się to tak, że oberwałaby trochę. Oczywiście machnęłaby ręką i nalegała na dalsze próby, ale Russell obwiniałby się i postanowił zakończyć znajomość dla dobra Mei, której nie chciałby już więcej skrzywdzić. Dziewczyna początkowo próbowałaby podtrzymywać kontakt, ale w końcu by się poddała. Obecny wątek mógłby opierać się na tym, że są zdani przebywać ze sobą dłuższy okres czasu, na przykład całą noc, zamknięci na cztery spusty w którejś z sal. Nauczyciel po prostu by ich nie zauważył, oni by się zagapili i zostali zamknięci. Czary nie działałyby na drzwi, a krzyki były bezsensowne. Mogłaby być pomiędzy nimi napięta atmosfera, aż w końcu Mei postanowiłaby się odezwać. Możemy uznać, że nie znałaby dokładnego powodu ich rozstania i żądałaby odpowiedzi od niego... Co ty na to? :)]
Russ
[Tak długo próbowałam ogarnąć o co chodzi z chęcią Mei do bycia pamiętnikiem Aidena, że zapomniałam odpisać XD Więęęęc, może najlepiej wyjaśnij mi, a wtedy się zobaczy ;D]
OdpowiedzUsuńAiden
[Może nie wyjść aż tak zabawnie, ale z rozwojem rozmowy będzie śmieszniej :D]
OdpowiedzUsuńTo, że Grudniowy nocą wybierał się na myszkowanie po zamku nie powinno nikogo zaskoczyć, szczególnie jeśli się go znało. Najbliższych przyjaciół – Scorpiusa czy Quentina nie mogło to zaskoczyć. Nawet Styczniowy, z którym był w konflikcie i stałej wymianie wrogich spojrzeń doskonale o tym wiedział. To samo tyczyło się większości członków KZWP. Odkąd Arsellus pojawił się w Hogwarcie za naczelny cel obrał sobie zapoznanie się z każdą tajemnicą i ukrytym przejściem jakie czaiło się w tych murach. Poruszając się wśród ogarniętych mrokiem korytarzach starał się nie robić żadnego zbędnego hałasu, a tym bardziej nie świecić za bardzo światłem z końca różdżki wykonanej z czarnego bzu po postaciach na obrazach. Umiejętność chodzenia nocą po zamku wymagała nie tylko odwagi, ale i nabytej ostrożności, która wyrabiała się samoistnie z czasem. Zbudzone postacie z obrazów bywały bardzo opryskliwe i swoim ględzeniem na pewno zbudziłyby umarłego. Ars od zawsze nie pozostawał dłużny wobec ich wyzwisk. Wszystkie ciekawostki czy zaznaczone miejsce odkrywał powoli i samodzielnie z ogromną satysfakcją.
Tej nocy za cel obrał sobie Dział Ksiąg Zakazanych, gdzie planował spędzić czas z kolejną dawką zaklęć lub wiedzy, która wychodziła daleko poza podstawowe wymogi szkolne. Na początku było to tylko hobby, ale z czasem robił to dla siebie. Poza tym… niezmiennie ciągnęło go w kierunku czarnej magii. Zresztą był również niezarejestrowanym animagiem, czym nie zwykł się chwalić. Całkiem szybko znalazł pośród wysokim półek tę książkę, która już jakiś czas temu przykuła jego uwagę. Sięgnął po Księgę Czarów Mirandy Goshawk i oparł ją na jednym z drewnianych zdobień. Skarbnica zaklęć stała przed nim otworem, a tuż nad nią trzymał swoją różdżkę z wywołanym niebieskim światłem na jej czubku przez Lumos. W Dziale Ksiąg Zakazanych nie istniały ograniczenia. Pomijając te oczywiste, czyli sam wstęp tutaj za przyzwoleniem nauczyciela. Ars nie stosował się do tego zbytnio. Jak wiadomo Księga Czarów Goshawk to coś więcej niż tylko prosty podręcznik do nauki. Ta publikacja została zaczarowana przez jego autorkę w taki sposób, aby była zdolna do projekcji swoich tekstów ze stron, co uproszczało znacząco czytanie i wyczarowywanie obiektów. Potrafiła nawet stworzyć całe pokoje i zapewnić tym samym bezpieczne warunki do uprawiania różnego rodzaju czarów, dbając o to, by w razie niepowodzenia nic w konkretnej lokacji nie uległo zniszczeniu. Nie była może aż tak mroczna jak Najczarniejsze czary, ale i po nią Grudniowy już sięgał, a wiedza stamtąd przydała mu się do uratowania tyłka sobie i Louisa Wesaleya podczas Mistrzostw Świata i ataku Mrocznych. Niestety nie było mu dane nacieszyć się zbyt długo wybraną lekturą, bo coś zaczęło ocierać mu się wokół nóg i kojąco mruczeć. Zatrzasnął książkę niespodziewanie, wciągając powietrze, aby opanować nagły przestrach, który go owładnął.
– Lukrecja, co ty tu robisz? – mruknął z niezadowoleniem, kończąc swoją nocna sesję i kierując się w stronę wyjścia. Nie wiedział, że minął się w tym czasie między półkami z panną Wang. Biała kotka wyskoczyła z rąk swojego właściciela, a Arsellusa nagle olśniło, bo obrócił się, idąc w przeciwnym kierunku niż zamierzał. Skierował się na moment w stronę jednego z obrazów. Uniósł różdżkę, a postać na nim spała jak zabita, chrapiąc. Tak jak mu się wydawało – już widział to miejsce. Może tam znajdowało się kolejne tajemne przejście prowadzące dokądś… To będzie do zbadania wkrótce.
Ruszył zamyślony w poprzednio obranym kierunku. Nie zamierzał zostawić Lukrecji samej sobie. Jeszcze ten zbok mający fioła na jej punkcie – Vlaming ją znajdzie, a tego Ars wolał uniknąć. Nie spodziewał się, że kogoś nagle spłoszy. Kroki odbijające się echem, warczenie kota i huk zderzenia z metalem, który rozszedł się zapewne pełną falą po całym zamku, kiedy to kolejne metalowe części rozsypały się po kamiennej posadzce, dodając kolejne dźwięki. Trzeba było się stąd zmywać. Wyciągnął w przód rękę, a światło sączące się z końca różdżki natrafiło na ciemnowłosą dziewczynę, której jak mu się zdawało nie kojarzy z widzenia. Upadek po zderzeniu z twardą zbroją nie należy do najprzyjemniejszych.
Usuń– Nikt ci nie mówił, że próba porwania kota i bieganie w ciemności za każdym razem źle się kończy? – rzucił nieco kpiącym tonem Ars, podnosząc dziewczynę i trzymając pod ramię. – Lukrecja, idź do Pokoju Wspólnego. – mruknął jedynie w kierunku prychającej ze złości kotki, która machnęła ogonem i poszła w swoją stronę. Hałas na pewno przyciągnie tutaj nie jednego nauczyciela, a może i nawet woźnego. – Teraz ciszej i tylko nie zacznij krzyczeć, bo będzie po nas. – poinstruował Arsellus, pukając trzy razy w specjalnie wyżłobionym miejscu w ścianie, która chwilę potem przesunęła się, ukazując jedno z tajnych przejść, w które wciągnął Puchonkę. Jeśli myślała, że jej koszmar to zbroja to przemierzanie niesprzątanego, pełnego pajęczyn i osiadłego na ziemi kurzu nie należał do zbyt przewidywalnych form spędzania nocy.
Arsellus Langhorne
[Hejka! Pisałyśmy coś o wątku Twoja postać + Sorcha. Przyszłam do Mei, bo jest prześliczna :> Czy ona jeszcze żyje i chce wątku? :D]
OdpowiedzUsuńSorcha Tobin
[Ok, bardzo fajny pomysł, jestem za :D Kto zaczyna?]
OdpowiedzUsuńSorcha Tobin
Tia nie słuchała nikogo, jej wpadał do głowy pomysł i realizowała go od razu. Bardzo często zdarzało się, że zwyczajnie nie myślała nad tym, co robiła, a kończyło się to tragicznie w skutkach. Jak mówiło popularne mugolskie porzekadło, kto nie miał w głowie, ten miał w nogach i teraz właśnie Bowen nadrobiła sporo metrów, żeby dobiec do swojego dormitorium, wyczyścić włosy, natomiast chwilę później przypomnieć sobie, że przecież Mei mogła mieć przy sobie różdżkę. Nie rozpaczała jednak zanadto, bo od świątecznego lenistwa trochę urosły jej niektóre części ciała, więc mały spacer z pewnością jej nie zaszkodził.
OdpowiedzUsuń— Nie, Mei, będziemy je puszczać na tratwie na Oceanie Spokojnym — żachnęła się i przewróciła oczami, ale potem szybko złapała koleżankę za ramiona i delikatnie nią potrząsnęła; w oczach pojawiły się wesołe ogniki. — Pewnie, że w zamku, a co myślałaś? Pójdziemy na Wieżę Astronomiczną i zrobimy tam pokaz!
Trochę za głośno to powiedziała, ale na szczęście nikt nie usłyszał. Ciągle trzymała Wang za rękę, gdy szła w stronę znacznie przytulniejszego od korytarza zaułka, żeby tam wyjaśnić szczegóły swojego planu. Ciągnęła więc za sobą dziewczynę jak kukiełkę, niby niezbyt mocno, ale jednak stanowczo.
— Słuchaj, zrobimy tak — uderzyła w wewnętrzną stronę otwartej dłoni pięścią, jak gdyby chciała komuś, kolokwialnie mówiąc, wklepać. Na szczęście na to się nie zbierało, a Tia poprzestała na jednym takim geście. — Poczekamy tutaj chwilę, aż wszyscy się rozejdą, będziemy baaardzo, bardzo powoli iść do dormitorium, a gdy nikt nie zauważy, to wymkniemy się z tym wszystkim na wieżę, odpowiednio ustawimy, podpalimy i uciekniemy. Chodzi o to, żeby było widać na błoniach, rozumiesz? Zobaczą wszyscy prócz Ślizgonów! — zakończyła, podekscytowana i zatarła ręce. — Nie zapomniałaś niczego?
Zaczęła przeglądać paczki, które trzymała Mei; nagle zorientowała się, że należało je gdzieś schować. Dwie Puchonki, nawet najbardziej niewinne, plączące się po kolacji ze stosem fajerwerków stanowiły widok mocno podejrzany. Wzięła więc bez słowa dwa największe opakowania, po czym, rozejrzawszy się wokół, pomniejszyła je trochę zaklęciem (najpierw powiększyła, co skomentowała cichym przekleństwem, ale potem udało jej się zrobić to, co chciała) i schowała do kieszeni, pod szatę. Co prawda, zrobiło się tam i tak wybrzuszenie, bo pudełka wystawały ze spodni, lecz gdy Bowen założyła na piersi, nic nie było widać.
— No już, chowaj je! — ponagliła towarzyszkę, wyraźnie nie mogąc doczekać się pokazu.
[ Też nie jestem lepsza. :D ]