25 lutego 2017

You, you, in my mind




Jeśli ledwo dotykasz stopami Ziemi, to, co dzieje się na jej powierzchni, rzadko na ciebie oddziałuje. Musi być mocniejsze i wystrzelić wyżej, żeby owinąć swoje łapy wokół twoich kostek i sięgnąć głowy zatopionej w chmurach. Po chwili zastanowienia można dojść do wniosku, że taki stan ciągłego rozkojarzenia jest analogiczny do bycia na wiecznym haju. Ale, tak jak przyjemny jest ten niebyt, zejście z nieistniejącego narkotyku jest koszmarne, a w dodatku nieoczekiwane. I o ile zazwyczaj jest ci dobrze, bo łatwo zapominasz o tym innym świecie, który blaknie gdzieś po przeciwnej stronie chłodnych murów, czasem coś ci o nim przypomina, i jego kolory w pamięci intensyfikują się na nowo. W mugolskim świecie wszędzie skrywa się trochę magii, jeśli tylko masz ją w sobie; sterylnie czarodziejski świat jest jednak bardziej restrykcyjny względem wszystkiego, co może zaburzyć jego funkcjonowanie. A przecież tak cudowne, magiczne miejsce, jest darem - dlaczego miałbyś w nim płakać?
River nieświadomie skubał swoje usta kciukiem i palcem wskazującym, rozdrapując dolną wargę prawie do krwi. Było mu zimno - niechlujnie złożona narzuta, na której siedział, nie izolowała go od kamiennej podłogi zbyt skutecznie. Normalnie leżałby na łóżku, zaraz obok którego znajdowało się palenisko, ale bure światło padające z okna było lepsze niż żadne, a w tym momencie jego różdżka leżała wciśnięta głęboko w kufer i ani myślał o wydobyciu jej, żeby wymruczeć krótkie Lumos, bo sama myśl o kontakcie z magią wywoływała w nim obrzydzenie.
Gruba koperta leżała u jego stóp, a on tasował zdjęcia, które dużo wcześniej z niej wyjął, i których nauczył się już chyba na pamięć. Zwyczajne, nieporuszające się zdjęcia, których kilkanaście co roku lądowało w jego kufrze. W rogu każdej fotografii bieliły się staromodne cyfry, data i godzina ich powstania. Paul z cienkim papierosem w ustach otoczony chmurą dymu, obok ziewająca Kitsey, oboje siedzący na zakurzonym krawężniku (24.07.2022, 02:47); ta sama dwójka obejmująca go ramionami, wszyscy z kapturami na głowach i oczami niezdrowo, czerwono błyszczącymi od flesza (23.07.2022, 23:11); Haley wskakująca do rzeki w samej bieliźnie i skarpetkach (17.08.2023, 13:18); i to najnowsze, trochę pomięte i w beznadziejnej jakości, bo Paul, który je robił, śmiał się wtedy jak nienormalny: Kitsey leżąca na podłodze, z łzami ze śmiechu cieknącymi jej po twarzy, on sam wbijający jej palce w żebra i Jordan krzyczący przez okno do kogoś, kto kilka minut później wskoczył do środka przez dokładnie ten parapet, przez który chłopak się wychylał (31.08.2023, 22:01). Przyszli do niego w wieczór przed jego wyjazdem do Hogwartu, psując wszystkie szyki. Miał za nimi nie tęsknić, a teraz, czternastego lutego dwa tysiące dwudziestego czwartego roku, wszystko do niego wracało, coraz intensywniej z każdą kolejną porcją krwi pompowaną przez jego posępne serce. Przez tę jedną nieprzespaną noc. Nie, nie było co się oszukiwać - przez te wszystkie nieprzespane noce podczas dwóch letnich miesięcy poprzedniego roku. Nigdy nie spędzał z nimi tyle czasu, co tych wakacji, bojąc się, że kiedyś padnie pytanie o jego szkołę i życie, z którego nie będzie potrafił się wyłgać. Ale to byli młodzi gniewni, młodzi niezależni, buntownicy przeciwko światu, częściej bez powodu niż z nim. Szkoła ich nie interesowała, tak jak zresztą większość tematów, i czuł się przy nich z tej racji zaskakująco bezpiecznie.
Dzienny półmrok obecny tylko w taki jak ten zimowe dni i świadomość, że inni mimo tej paskudnej, okropnej, brudnej szarości byli szczęśliwi uciskały od wewnątrz jego czaszkę. Ciężko mu się oddychało, a wełniany sweter drapał go w szyję i się wokół niej zaciskał, nie pomagając w inhalacji. Każdego roku w walentynki z kimś wychodził, z racji na swoją tendencję do szybkiego i nietrwałego zakochiwania się, a tym razem żałośnie siedział i wpatrywał się we własne papierowe wspomnienia. Ciężko westchnął, próbując usunąć z płuc uciążliwą grudę samotności wraz z powietrzem. Oprócz fotografii wyjął z kufra też małą fiolkę z amortencją, uwarzoną na spotkaniach Klubu Eliksirów kilka miesięcy wcześniej, ale jej nie ruszał. Bał się jej otworzyć i powąchać. Co mógłby poczuć? Kardamon, który dziewczyny dodawały do kawy mrożonej? Dezodorant Jordana, który zużywali z Paulem w podwójnie szybkim tempie, próbując maskować nim zapach papierosów wsiąkający w palce? Czy w ogóle lato na angielskiej wsi, wiśniowe, trawiaste, z domieszką szarego mydła, którym szorowali sznaucera Haley, uwielbiającego tarzać się w błocie?
Wytarł nos rękawem. Myślenie o jednym świecie, znajdując się w drugim, na długo pozostawiało po sobie nieprzyjemny, gorzki posmak. Nie potrafił jednak się powstrzymać. Oparł tył głowy o kamienną wnękę okienną i spojrzał w szare niebo. Przynajmniej ono było wszędzie uspokajająco znajome. Mimo tego szybko zacisnął powieki; nie patrzył w dół, ale lęk wysokości już zaczął go ogarniać.
Podniósł się na niestabilnych nogach, zaklejoną na nowo kopertę i fiolkę pieszczotliwie odłożył na miejsce do kufra i wyszedł z dormitorium, a potem Pokoju Wspólnego Ravenclawu, wpatrując się w swoje stopy. Nie chciał widzieć szczęśliwych czarodziei machających różdżkami. Czerwony brokat pokrywał losowe powierzchnie, a zbroje standardowo były oklejone serduszkami. Jedna z nich mieniła się na różowo; rozśmieszyłby go ten żart, gdyby tak strasznie nie chciał znajdować się w miejscu, gdzie coś takiego należało jedynie do sfery baśni.
Okazało się, że w Wielkiej Sali tego dnia całe popołudnie dostępne były dla uczniów przekąski (przynajmniej połowa w nietypowych ogółem, a typowych zważywszy na datę kolorach), którymi zastawiono jeden ze stołów. Siedziało tam sporo osób, które zrezygnowały z wyjścia do Hogsmeade. Małe grupki dziewcząt i chłopców, kilka par; wszyscy zajęci swoimi sprawami.
Żadna z potraw go nie zachęcała, ale zmusił się do sięgnięcia po jedną z grzanek ze stopionym, żółtym serem. Była idealnie kwadratowa i równo przysmażona. Zupełnie nie przypominała tych robionych przez Kitsey, znikających z wielkiego talerza w minutę po postawieniu go przez nią na drewnianym, ogrodowym stole.
Że też nawet to mu o nich przypominało.
Kilka miejsc dalej siedziała jakaś dziewczyna, bezmyślnie wodząca palcami po krawędzi swojej filiżanki. Miała kiczowate kwiaty we włosach i zaczerwienione, zapuchnięte oczy, a za duży sweter wisiał na jej chudych ramionach. Wyglądała dość żałośnie i Riverowi zrobiło się głupio, bo trochę podniosło go to na duchu - nie tylko on czuł się tego dnia okropnie.
Niezależnie od tego, czy wyczuła jego spojrzenie, czy podniosła głowę zupełnym przypadkiem i zobaczyła, że jej się przygląda, krótką chwilę później nawiązała z nim kontakt wzrokowy. Ani jedno z nich się nie uśmiechnęło, nawet nie mrugnęło, aż dziewczyna nie oparła brody na szczupłej pięści i nie powiedziała szorstkim głosem:
- Gorąca czekolada jest niezła. Tak słodka, że zapominasz o wszystkim innym na rzecz zastanawiania się ile zębów właśnie zaczęło ci się psuć.
Żart był słaby, ale River w odpowiedzi wychylił się po filiżankę i dzbanek z wspomnianym napojem. Dopiero gdy z absolutną powagą upił pierwszy łyk, oboje zaczęli się śmiać, dość nienaturalnie, bo ze świadomością, że skoro czują się tak źle, tak prozaiczna rzecz nie powinna poprawić ich humorów. Dziewczyna podniosła się ze swojego miejsca i przeszła kilka kroków, żeby opaść na ławkę obok Rivera. Trzy pieprzyki układające się w idealną, poziomą linię na jej szyi przyciągały wzrok. Haley miała wzdłuż kręgosłupa podobną wykropkowaną kreskę. Zawsze go to śmieszyło. Najwyraźniej ta myśl wywołała jakąś zmianę w jego mimice, i najwyraźniej też nie wyglądał zbyt promiennie, bo jego-już-towarzyszka uniosła brwi. Trudno mu było określić czy szyderczo, czy ze współczuciem, ale zakładał to drugie.
- Ja też, chłopie. Ja też - powiedziała nagle, co potwierdziło jego domysły i znów wywołało obopólny, cichy śmiech. - Chcesz o tym pogadać?
- Tęsknię za domem, to wszystko - odparł, wzruszając ramionami, ale choć jego ton i mimika jak zwykle były bezbarwne i  nic nie zdradzały, gula urosła w jego gardle.
- Och, Merlinie, coś o tym wiem - westchnęła, a z jej głosu zniknęła wcześniejsza szorstkość. - Oddałabym wszystko, żeby być teraz w brudnym, przepełnionym metrze.
- I jeść przesolone frytki z Burger Kinga. - dołączył się po sekundzie milczenia w zaskoczeniu. Był pewien, że dziewczynę ktoś wystawił, albo była nieszczęśliwie zakochana. Zakładał najbardziej banalny scenariusz, nie myśląc nawet, że mogło być więcej takich jak on, mających połowę życia w drugim świecie, z odciętym do niego dostępem.
- I dawać drobne bezdomnym, którzy tak uroczo życzą miłego dnia.
- Drobne, które zostały po zapłacie papierowymi pieniędzmi.
Przez kilkanaście sekund patrzyli się na siebie w cichym zrozumieniu.
I rozumieli się w każdym kolejnym słowie, przez tę godzinę lub dwie czasu, który przestał istnieć, wymieniając się najzwyczajniejszymi wspomnieniami mugolskiego świata, tęsknotą za karmelowym popcornem i filmami o superbohaterach na płaskich ekranach. Gdy niebo, którego imitacja wisiała nad ich głowami już się zczerniło, a do Wielkiej Sali na kolację napłynęła cała szkoła, oni, uciekając przed tłumem, rozchodzili się na korytarzu w dwie różne strony zamku. Dalej nie znali swoich imion, ale wiedzieli to najważniejsze - że nawet jeśli twoja sytuacja wydaje się inna, niezrozumiała dla nikogo innego i tragiczna, dowiesz się o błędzie we własnym rozumowaniu, jeśli tylko uniesiesz wzrok znad filiżanki, choćby i w połowie pełnej nie czekolady, a łez.


akcja walentynkowa; liczba słów: 1453
hasła: amortencja, kwiaty



Zaczęłam się zastanawiać, jak uczniowie Hogwartu mogą się skontaktować ze swoimi mugolskimi przyjaciółmi, którzy o ich pochodzeniu nie wiedzą. Nie wyślą im przecież sowy. Niby mogą napisać list i poprosić rodziców o przekazanie, ale realnie, jak zareagowaliby na to nastolatkowie przyzwyczajeni do elektroniki? I stąd też zamiast słodkiego, typowego opowiadania walentynkowego, które miałam w planach, wyszła mi krótka historia o tęsknocie. Jak mi wyszło, już Wy oceńcie.
Dziękuję za przeczytanie! ♥ (i obiecuję wziąć się za odpisy)

4 komentarze:

  1. [Osobiście, jestem zachwycona. Żadnym znawcą, ani krytykiem nie jestem, ale pochłonęłam całe opowiadanie w kilka chwil, bardzo dobrze się czyta :) I łezka się zakręciła ze współczucia, biedny River. Aż by się chciało go pocieszyć. :)]

    Marguerite le Brun & Hayden Houck

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bardzo mi się podoba, że opisujesz takie niby.. zwykłe czynności, procesy w obrazowy sposób (mam na myśli przykładowo owo ciężkie westchnięcie: "Ciężko westchnął, próbując usunąć z płuc uciążliwą grudę samotności wraz z powietrzem.")
    Czytało się to wszystko aż nader przyjemnie, gratuluję i zazdroszczę lekkości pióra!
    No i byłabym niezmiernie zaszczycona, gdyby dane mi było powątkować z tak stworzoną postacią ;)]

    Murcia Mallone

    OdpowiedzUsuń
  3. [Wydaje mi się, że wyszło świetnie. I w tym świetnie zamykają się jednocześnie atmosfera opowiadania, doskonale znane ludziom emocje ukryte pod pozornie niewiele znaczącymi czynnościami ze zdjęć oraz pełne zrozumienia milczenie dwojga ludzi. Bardzo dziękuję Ci za to opowiadanie, przypomniało mi o moich własnych kilku chwilach ze zdjęć, od których bez większej przyczyny łezka się w oku kręci. A być może przyczyną tą jest właśnie tęsknota.]

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  4. Oczywiście z opóźnieniem, ale dzięki Wam za komentarze! ♥ Bardzo cieszy mnie to, że jednak udało mi się przekazać emocje tekstem, a nawet skłonić do refleksji.
    I, Mads - takie słowa są chyba największym komplementem z możliwych. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń