1 listopada 2015

"Opowieść o kilku kretynach", czyli hogwarcka Noc Duchów.

uwaga, notkę sponsoruje koreańskie słowo menboong/멘붕 (skrót od mental boon gwei, co w przekładzie na polski oznacza mniej-więcej piękne psychiczne zniszczenie)
dzielę się też z Wami muzyką filmową, którą kocham! polecam odsłuchiwać utwory do końca, jak i zmieniać na następne, jeśli tylko to zaznaczam! jest ich całe mnóstwo, bo aż osiem, ale wiecie, klimat i te sprawy
zaznaczam, iż opowiadanie w ogóle nie współgra z akcją bloga — napisałam tę notkę, zanim doczytałam, że bitwa miała miejsce właśnie na balu z okazji Nocy Duchów, poza tym byłoby naprawdę dziwne, gdyby pozwolono uczniom na całą noc wychodzić z zamku. uznajmy zatem, że... notka po prostu sobie jest!

podkład muzyczny PASSAGE OF TIME

Tradycyjne kolacje w Halloween były jednymi z wydarzeń szkolnych, które Abigail wprost uwielbiała. Mało było w sumie rzeczy niesprawiających dziewczynie radości, bowiem ta żyła w przekonaniu, iż trzeba kochać każdy dzień i każdą chwilę, natomiast uczucie szczęścia zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Nie znaczyło to, że Lawrence nie miała gorszych dni; była w końcu tylko człowiekiem, w dodatku trzpiotką, nastolatką, która przeżywała swoje małe wzloty i upadki, jednocześnie więcej się z nich ucząc, aniżeli rozwodząc dlaczego. 
  Wracając, noc po uroczystej kolacji z trzydziestego pierwszego października na pierwszego listopada była zawsze zarezerwowana dla grupy znajomych z tego samego domu, a szczególnie miłowana od ostatniego roku, gdy dostali pozwolenie na opuszczenie zamku tuż po godzinach ciszy nocnej. Tłumy nastolatków wysypywały się z Hogwartu do Hogsmeade, by chodzić po domach z ogromnymi paczkami, zapełniającymi się w zaskakująco szybkim tempie magicznymi słodkościami. Wszystkie sklepiki były czynne, bary i kawiarnie zapełnione, a poprzebierani uczniowie mijali się na uliczkach, nie zmuszani do krycia wesołych okrzyków.
  Może było to głupotą, zważając na zaistniałe okoliczności, ale uroczystości w tym dniu nie odwołano. Hogwarcka młodzież przyjęła to z ogromną ulgą, bo też ile można zamartwiać się burzliwymi nastrojami politycznymi, gdy w grę wchodziła dobra zabawa. 
  — Abi, pokaż zawartość worka. Jestem absolutnie pewien, że wypchałaś go chusteczkami!
  Daniel, przyjaciel Abigail, aktualnie ogromna kulka pomarańczowego papieru, z nad której wystawała jedynie głowa otulona zieloną czapką, wyszedł z Trzech Mioteł w towarzystwie dwóch kumpli. Byli umówieni na dwudziestą, aczkolwiek przez mozolne przygotowania jej koleżanek, Elisabeth i Rosie, spóźniły się niemal pół godziny. Te, obie wystrojone w suknie Zalotnych Czarownic, kapeli rockowej, szczękały teraz z zimna zębami, wystawione na chłodną noc. Na nic się zdało tłumaczenie Lawrence, że strój powinien być praktyczny. Ona z lekką pomocą zaklęć, wytworzyła dla siebie czarny kostium pantery z wielką czapą w kształcie pyska oraz puchatymi rękawicami przypominającymi łapy.
  — Te, bombka na choinkę, siedź cicho — krzyknęła, machając wesoło ręką.
  Obok dyniowego Danny'ego stała idealna kopia Herpona Podłego, Owen, z długą siwą brodą sięgającą niemal do stóp, oraz Albert, mniej udana podobizna bazyliszka. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, kiedy tylko się spotkali, a przez co okryła niezwykłe właściwości albertowego stroju; gdy spoglądało się w oczy węża, te natychmiast zaczynały iskrzyć żółtawym blaskiem.
  — Chodźmy chociaż na chwilę do Trzech Mioteł, bo zaraz zamarznę — wymamrotała jedna z dziewczyn, po czym, nie czekając na resztę, rzuciła się w kierunku baru, krocząc koślawo (za co winę ponosiła jej długa sukienka). Abigail westchnęła teatralnie, jakby rzeczywiście miała coś przeciwko, by potem wpakować się za nią do ciepłego pomieszczenia.
  Tak po prawdzie, Lawrence rzeczywiście miała wepchane chusteczki do worka.



  — A co to za śliczny, mały eflik?!
  Była taka jedna nauczycielka, chyba od zielarstwa, która wyprowadzała Seunghyuna z równowagi samym pojawieniem się u jego boku. Miała może z trzysta lat, niemal bielutkie włosy i zawsze śmierdziała sherry, choć ani razu nie nakrył jej na piciu alkoholu. Wypatrzyła go sobie już pierwszego dnia, gdy zawitał do Hogwartu jako nauczyciel, i od tamtej pory nie przestawała męczyć, mimo że jasno próbował dać do zrozumienia, iż sympatią na pewno jej nie darzy. Nie mógł sobie jednak pozwolić na brak szacunku do starszych, miał to we krwi.
  — Nie jestem elfem, tylko wampirem — wymamrotał pod nosem, odrobinę urażony, unosząc filiżankę z herbatą do ust. Głośny śmiech nauczycielki poniósł się po sali, jeszcze pełnej hogwarckiej młodzieży, za młodej by móc swobodnie wyjść z zamku na cukierkowe polowanie, a która czekała na coroczne przedstawienie duchów. Starsza kobieta machnęła ręką, wytrącając mu naczynie z ręki, przez co większość wrzątku wylądowała na jego szacie. No jak nic, zaraz ją walnie. 
  — Przepraszam, przepraszam, zaraz to usunę!
  Krótkie zaklęcie, nieumiejętnie rzucone, wystarczyło, żeby ogromny strumień lodowatej wody chlusnął prawy bok Seunghyuna. Mężczyzna syknął, odkładając z trzaskiem filiżankę, po czym posłał nauczycielce mordercze spojrzenie. Ta, jakby kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy, dalej mierzyła w niego, wyciągając delikatnie język w stanie kompletnego skupienia.
  — Ja naprawdę sobie poradzę — jęknął błagalnie, próbując dosięgnąć swojej różdżki, natomiast w tym samym momencie kolejny chlust zimnej wody znalazł się za jego wymyślnym kołnierzem. Trzeba dodać, że profesor Lee dołożył wszelkich starań, by móc pokazać się jak na typowego wampira przystało. Miał na sobie długą szatę, włosy umiejętnie ufryzowane, a nawet sprawił sobie delikatny, trupi makijaż, dopełniając całość magicznymi, wampirzymi kłami. I teraz oto ta kobieta tak po prostu niszczyła jego zaplanowaną wcześniej kreację!
  — Kochaniutki, nie od dzisiaj załatwiam takie sprawy, czekaj no jeszcze moment.
Przetrącę tę babę. Boże, daj mi siłę.



Jihoon był niezmiernie zdziwiony, że większość Ślizgonów nie doceniała jego przebrania. Miał na sobie znakomitą replikę stroju Henryka VIII, którą rodzice wysłali mu w paczce miesiąc wcześniej, a która od tamtego momentu czekała w jego kufrze na ten doniosły moment, na Noc Duchów. Większość jego znajomych, czystokrwiści z dziada pradziada, patrzyli na jego mugolski kostium spod byka, jakby dopuścił się jakiegoś niezwykle karygodnego czynu. 
Trzeba nadmienić, iż ród Ahna różnił się znacznie od tych angielskich, właśnie ze względu na mugolskie wtrącenia. Jako iż jego rodzina wspinała się po szczeblach koreańskiej elity zarówno w czarodziejskim świecie, jak i poprzez działanie firmy założonej kilkadziesiąt lat temu przez jego dziadka, czuli się z tego powodu po prostu dumni. Wychodzili z założenia, że nieważne od statusu krwi i tak są w stanie poradzić sobie na tym świecie, także szczycili się dobrami zarówno magicznymi, jak i zwyczajnymi. Dlatego też Jihoon od małego latał na najlepszych miotłach, ale też spędzał godziny przed najnowszym Play Station czy bawił się nowym modelem telefonu, a jego rodzinne uprzedzenia bardziej skupiały się na narodowości, aniżeli na statusie krwi.
— Wyglądasz śmiesznie. Zdejmiesz te rajstopy albo nigdzie z tobą nie wyjdę — mruknął jego kumpel, Marcus, jeśli tak można nazwać osobę, do której koniec końców się po prostu przywyka, bo nie ma innego wyjścia. Poznali się w dzieciństwie na jakiejś imprezie charytatywnej, z której to się urwali, by móc porównać swoją kolekcję kart czarodziejów w domu blondyna. Od tamtego czasu po prostu spędzali razem wolne chwile, bardziej z przyzwyczajenia, aniżeli z prawdziwego przywiązania. Zresztą, relacje facetów zawsze były dziwne.
— A ty co niby masz na sobie? Powiem ci. Długą kiecę i spiczasty kapelusz, w którym wyglądasz jak kompletny idiota.
— Przestaniecie się kłócić, dzieciaczki? Chcę już wyjść. 
Cały Pokój Wspólny Slytherinu wypełniony był resztą uczniów, którzy spieszyli się na prywatną imprezę organizowaną w opuszczonej klasie wróżbiarstwa. Jako iż większość  przebywała albo w Hogsmeade, albo w Wielkiej Sali, mieli otwartą furtkę co do przetransportowania się na wyższe piętra, już nie wspominając o świętym spokoju.
Mimo wszystko, przebrania mugolskiego Halloween nie mogły się równać z tymi, które reprezentowała młodzież Hogwartu. Ubrania, umiejętnie poprawione magicznymi sztuczkami, prezentowały się wręcz oszałamiająco. Sama dziewczyna, która obok nich stała, miała na sobie strój salamandry; całe jej ciało mieniło się od łusek, zmieniających kolor z niebieskiego na czerwony w zależności od temperatury otoczenia. 
— Idziemy, Salander.
W końcu w sali na ostatnim piętrze czekała już na niego nie kto inny, jak sama Anna Boleyn, z tymi swoimi iskrzącymi, zielonymi oczami i nie pasującą do przebrania blond czupryną. Serce siedemnastolatka niemal dostało skrzydeł, gdy tylko pomyślał o rychłym spotkaniu.
Odłóżmy piękną mowę na bok i powiedzmy szczerze — Ahn Jihoon był zakochany.



Tego już było za wiele. Od co najmniej piętnastu minut próbował wytłumaczyć tej szalonej babie, że nie potrzebuje pomocy, a jego ciało nie doznało żadnych, choćby najmniejszych obrażeń. Do tego czasu zdążyła zmoczyć mu pół szaty, wysuszyć, po czym oblać herbatą ponownie, kolejnym razem z własnej filiżanki.
— Naprawdę nie trzeba — powiedział, zdruzgotany, bo starsza nauczycielka wciąż dzierżyła w kościstej ręce różdżkę, próbując przypomnieć sobie jakieś zaklęcie, i w ogóle go nie słuchała. Pokręcił głową w geście rezygnacji, a do głowy zaświtał mu pewien pomysł. W końcu nie był kompletnie pozbawiony poczucia humoru, a i też chciał sprawdzić, czy kobieta rzeczywiście nie zwraca na niego uwagi. — Mówiłem pani kiedyś, że za niedługo urodzi się moja piąta córka?
Jego ostatnie słowa zostały zagłuszone przez mocny podmuch wiatru, którego źródło pochodziło od nikogo innego, jak od samej profesorki. Skupiony na jego twarzy, nie zaś na szacie, sprawił, iż włosy stanęły mu dęba, a on sam zaniósł się okropnym kaszlem. Tego już było za wiele.
Seunghyun, wychowany w Mauhotokoro, gdzie wszystko działało zgodnie z przyjętymi zasadami, wciąż nie odnajdywał się w kompletnie chaotycznym Hogwarcie. Jak jeszcze na nieposłuszeństwo uczniów reagował zimnymi uśmiechami oraz przyznawaniem niekończących się szlabanów, tak zachowanie kadry nauczycielskiej wprawiało go niemal w furię, bo niczego nie mógł uczynić w tym kierunku. Jego oschły charakter przyjęty został z przymrużeniem oka, toteż patrzono na niego jak na młodego Azjatę, który jeszcze zadziera nosa, ale pewnie po latach mu przejdzie. Nie miał w świadomości tego, iż zachowanie starszej koleżanki po fachu było wcześniej zaplanowane i nawet obgadane z resztą nauczycieli, zachowujących jednak w tym momencie kamienne twarze. 
Trzeba było wyjechać wcześniej, przeszło mu przez myśl, gdy następna fala wiatru wytrąciła mu już drugą filiżankę z ręki, kolejny raz plamiąc mu szatę gorącą herbatą. Urlop, którego zaplanował już jakiś czas temu, miał zacząć się drugiego listopada i trwać dokładnie przez ten jeden dzień. Wracał do domu, chyba ostatni raz. 
— Seunghyunie, a jak nazwiesz kolejną dziewczynkę? Pomyśl, jak fantastycznie by było, gdyby to był chłopiec! Mógłbyś wtedy nazwać go Bruce. 



— Przyznaj, Lawrence, sikasz w majtki na samą myśl, że mogłabyś tam wejść, co?
Całą szóstką stali przed opuszczonym budynkiem, który tej nocy przeobraził się w drobną atrakcje, Dom Strachów. Za małą opłatą jednego sykla mieli przez te kilkanaście minut cieszyć się nieustającymi przypływami adrenaliny, jak też głosiła reklama owego miejsca. Stali w kolejce już od piętnastu minut i byli świadkiem drobnego wypadku, gdy jedna dziewczyna z ich domu, Brittany, blond piękność, musiała zostać wyniesiona na rękach kilku Krukonów, bo zwyczajnie zemdlała.
— Jeśli chcesz zrezygnować, to po prostu powiedz, a nie wymiguj się — rzuciła w kierunku przyjaciela, po czym wywaliła na wierzch język.
Tak naprawdę żołądek odmawiał jej posłuszeństwa wraz z ubywaniem kolejnych grup w kolejce. Uwielbiała przygody, adrenalinę oraz wszystkie psoty, niemniej jednak nie potrafiła wyzbyć się strachu, choć zazwyczaj udawało się jej go przezwyciężyć. Znajdowała się gdzieś na pograniczu odwagi i głupoty, bo też pod obie kategorie można było podpisać większość jej wyczynów.
Odstawili torby z cuksami pod płotem, po czym wrzucili do sakwy młodego człowieka, przebranego z wprost niesamowitą dokładnością za Gilderoya Lockharta, sześć srebrnych sykli. W ciągu ostatniej godziny, po tym jak wysypali się z Trzech Mioteł w towarzystwie jeszcze kilku innych siódmoklasistów, obeszli kilkanaście domów, zbierając całkiem niezłe łupy. Każdy z mieszkańców starał się za wszelką cenę ich przestraszyć, toteż czasem na progach domów spotykali ogromne trolle, czarownice z spiczastymi nosami i wielkimi brodawkami, jak też nawet całkiem niezłe kopie wilkołaków. Przechodząc, trafili też na jedną wilę, której uroda zmusiła wszystkich osobników płci męskiej do oddania połowy swych cukierków do jej ogromnej torby. Stworzenie, a raczej młoda kobieta, rzuciła im po jednym opakowaniu czekoladowej żaby, twierdząc, że ma od nich uczulenie, a potem puściła do dziewczyn oczko.
— Zaczyna się — wyszeptała podekscytowana, gdy tylko przeszli przez próg Domu Strachów. Jej dwie przyjaciółki uczepiły się każdego z jej boków, a chłopcy wolnym krokiem, oczywiście rozglądając się wokół w obawie przez niebezpieczeństwem, podążyli za nimi. 


podkład muzyczny RUSSIAN DANCE TREPAK

— Powtarzam ostatni raz, nic mi nie jest! — krzyknął, po czym wstał z miejsca, tym samym odsuwając z impetem krzesło, które opadło na posadzkę. Dość już miał tej staruchy, dyniowych pasztecików, głupich dekoracji, a przede wszystkim tego, iż musiał zachować spokój, kiedy to najchętniej ukręciłby temu głupiemu babsku łeb. 
Machnął ręką, bo jedna z lewitujących dyń zbliżyła się zanadto do jego głowy, przez co odrzucił ją nieopatrznie w kierunku innych dekoracji. Na nieszczęście, nie mógł już zapobiec wypadkowi. Dobrze by było, gdyby to przeklęte warzywo po prostu upadło na posadzkę, roztrzaskując się w drobny mak, tym samym odrobinę pomagając Seunghyunowi w rozładowaniu gniewu, ale niestety tak się nie stało. Wprawiło jednak w ruch świece, które zbliżyły się niebezpieczne do papierowych nietoperzy, fruwających przed momentem po całej sali, a te momentalnie stanęły w ogniu, rozprzestrzeniając go na inne dekoracje.
Zapanował istny chaos. Jeśli jeszcze przez moment uczniowie gawędzili wesoło, nie mając pojęcia o wyrządzonej szkodzie, tak sekundę później niemal każdy rozglądał się wokoło, część już na nogach, podczas gdy fala ognia ogarniała górną część Wielkiej Sali. 
— Ojej — wymamrotała nauczycielka, ale tym razem nawet się nie poruszyła. Zresztą całe grono pedagogiczne w tę jedną sekundę stanęło jak wryte, wpatrując się oniemiali w płonące części ozdób halloweenowych. 
Nagle coś tchnęło w Seunghyuna. Być może to ten gniew, którego przez cały wieczór próbował uciszyć, teraz znalazł ujście i wybuchnął w całej swej krasie. Mężczyzna wybiegł do przodu, wymachując wściekle różdżką, tym samym wyrzucając w górę strumienie zimnej wody. Część uczennic zaczęła piszczeć, niektórzy chichotali, a ktoś nawet rzucił złośliwy komentarz o tym, by Lee zaciągnął się do oddziału straży pożarnej w Hogsmeade.
Zabawne. No przecież nie ma straży pożarnej w Hogsmeade.
— Wystarczy, synu — mruknęła profesor zielarstwa, wyciągając Seughyunowi różdżkę z ręki, po czym ułożyła mu kościstą dłoń na ramieniu i roześmiała się serdecznie. — Padłeś ofiarą naszego niewinnego żartu, ale chyba nikt nie spodziewał się, że tak tragiczne się on skończy. Chodź, chodź, naleję ci sherry. 
Na odchodne machnęła różdżką, a dekoracje znów pojawiły się na swoim miejscu. Mniej więcej w tym momencie światła pociemniały i zaczęło się coroczne przedstawienie duchów, które skutecznie odciągnęło uwagę reszty wychowanków Hogwartu od wcześniejszego incydentu.
— Może chcesz jeszcze...
— Żadnej herbaty. Nigdy więcej, żadnej herbaty!


podkład muzyczny LUMOS! (HEDWIG'S THEME)

Alexander nawet nie przypuszczał, że zaciągnięcie się do pomocy przy domu strachów będzie takie zabawne, ale gdy tylko wyniósł przez próg pierwszą ofiarę, zapewniającą potem od swoim długu wdzięczności, zmienił zdanie o sto osiemdziesiąt stopni. Kretyn ten, wpatrujący się teraz w górę, zapewne przekonany o tym, że robi na mnie jakiekolwiek wrażenie, jest zupełnie niezadowolony z faktu, iż ujawniłam naszą relację.
Trzeba zaznaczyć, iż w chłopaku powoli ukazują się cechy jasnowidza, które mimo tylu lat poświęconych na badaniach, nie zostały jeszcze do końca poznane. Cechy te, odziedziczone przez babkę od strony ojca, matki Niewymownego, przerażały bruneta niezmiernie, aczkolwiek pozwalały na wiedzę niedostępną wszystkim innym czarodziejom. Stratford już jakiś czas temu domyślił się, że jest tylko postacią wykreowaną na potrzeby jednej z autorek bloga o Hogwarcie i jest z tego powodu ogromnie niezadowolony, ale nie skarży się często. Zamierzam sprawić, żeby o tym zapomniał, ale to dopiero po Halloween.
— Wiesz, mamy opowiadanie do napisania, a jest druga w nocy — mówi, a ja udaję, że się przejmuję. Wie, że nie może mi zaleźć za skórę, bo mogę z nim zrobić, co tylko zechcę, lecz z drugiej strony to tak, jakby samemu sobie strzelić w policzek.
— Długo jeszcze będziesz im tak mącić w głowach?
W końcu to Noc Duchów, moi drodzy, dzisiaj wszystko się może zdarzyć.
Wracając, chłopaczyna wylądował koniec końców w niezbyt ciekawym towarzystwie, bo organizator całego widowiska stwierdził, iż popijawa w Świńskim Łbie na zakończenie uroczystości jest idealnym pomysłem. Siedział więc pomiędzy szefem, którego broda i tatuaże w mglistym świetle baru nie przedstawiały się już tak, jak to ujął, czadowo, lecz strasznie, a jakimś podejrzanym typem z wielką brodawką na środku nosa i pomarańczowymi włosami. Przy stole znajdował się również jakiś gbur w fioletowej szacie, jak i kobieta przebrana za meduzę, z zaczarowanymi sztucznymi wężami, spływającymi z jej głowy. 
— Nie podoba mi się to, nie taki był plan — stwierdził chłopak, na co reszta towarzystwa spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. Orientuję się, że mówi do mnie, aczkolwiek postanawiam kontynuować akcję, w końcu mają grać w pokera.
— To nudne, a poza tym wcale nie śmieszne.
Ciesz się, że masz swoją część, i tak jesteś nową postacią. Naucz się odrobiny szacunku do starszych, Stratford. 
— Skoro już odkryłem, że sterujesz nami jak marionetkami i grasz w hogwarckie simsy, daj mi chociaż raz z tego skorzystać i zróbmy coś po mojemu.
Tracę wątek, przez co chłopak ulatuje z Świnskiego Łba, po czym chwilę błądzi w mojej głowie, bo naprawdę nie wiem, co z nim począć. Alexander jako jedyny z moich postaci jest bardziej mną, niż cała reszta, którą wykreowałam od stóp do głów, wrzucając ich charaktery do danych szufladek.        Ten wstrętny i złośliwy brunet, znając naszą małą tajemnicę, może robić co tylko zechce, bo żyje własnym życiem. Tym razem pozwalam mu przejąć kontrolę i lądujemy w znanym wszystkim miejscu, w Wielkiej Sali, w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym. Cholera wie, co tu robimy.
— Spójrz na to — mamrocze urzeczony, rozglądając się wokół.

podkład muzyczny SAYURI'S THEME

Do okoła hałas, kompletny chaos. Część uczniów rozbiega się, jeszcze w trakcie walki ze Śmierciożercami, część tworzy osobliwy dywan martwych ciał, na który ciężko jej spojrzeć bez lekkiego grymasu. A gdzieś pomiędzy rozgrywa się walka stulecia. To on, wielki i potężny, Czarny Pan sam w sobie, mierzy w Harry'ego Pottera, jeszcze nie dowierzając, iż nie jest władcą Czarnej Różdżki. Trzeba przyznać, że wygląda naprawdę przerażająco. Jeszcze przez krótką chwilę toczy walkę z Wybrańcem, po czym pada martwy na posadzkę, ku przerażeniu wszystkich obecnych.
— Jeszcze chwilę, patrz uważnie. 
Na początku nie wiem, o czym mówi, ale potem orientuję się i dostrzegam je. Twarze Śmierciożerców. Jeśli jeszcze przez moment maluje się na nich niezrozumienie oraz trwoga, tak potem gości na nich coś w rodzaju ulgi, choć oczywiście nie u wszystkich. Odłamek tych ludzi jest tak zły, że nic nie będzie w stanie tej goryczy wyplenić. Ja natomiast już wiem, co Stratford próbuje mi przekazać i delikatnie nawet uśmiecham się do laptopa, po części też przerażona własną głupotą i wyobraźnią.
— Choćby i Mroczni starali się za wszelką cenę, nigdy im się nie uda zdobyć Hogwartu — odzywa się, przemierzając spokojnie Wielką Salę, oczywiście niezauważony. Szczęście wybucha wśród zgromadzonych i nie mija chwila, a większość popleczników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, znajduje się w rękach aurorów. — Ich morale są niskie, a nikt nie poprowadzi ich tak, jak zrobił to Riddle, nikt nie ma takiej władzy i charyzmy, poza tym nim, szefem Mrocznych, rządzi zemsta, nie pragnienie władzy dla władzy. Słuchaj mnie uważnie teraz. Lepiej pogadaj z tą Dyrekcją, bo robicie poważne szkody swoim postaciom tutaj, wywołując wojnę. Ja bym im się przyjrzał z bliska i nie ufał za bardzo. Mieszają w czyimś świecie, łapiesz?
Bredzisz, Alex. Wasz świat nie istnieje, to my go wymyśliliśmy.
— Tak? A jaką masz pewność, że wasz istnieje?


podkład muzyczny THE CHAIRMAN'S WALTZ

Nie można powiedzieć, że kawał, który został obmyślony przez nauczycieli, nie zostawił na Seunghyunie żadnego śladu. Wręcz przeciwnie, choć sam się przed tym bronił okropnie, mimo wszystko jakaś tam nić sympatii się pomiędzy nimi utworzyła. Ludzie byli dziwni, doprawdy, sami wpakowywali się w skomplikowane sytuacje, by potem wykaraskać się z nich zgrabnie i jeszcze na tym zyskać. Nie dało się jednak stwierdzić, że profesor Lee polubił nauczycielkę od zielarstwa, bo kobieta najwyraźniej uzyskiwała nieprawdopodobną przyjemność z męczenia Azjaty. 
— Powiedz no mi jeszcze raz, jak to było to dzień dobry, annyenghese-co?
— Annyeonghaseyo — powiedział znużony, upijając z szklaneczki potężnego łyka sherry. To była już druga szklaneczka, a występ duchów jeszcze się nie skończył.
— Ja chyba nigdy tego nie zapamiętam... A, przypomniało mi się — niemal krzyknęła, by potem pochylić się w stronę bruneta, zakrywając twarz dłonią — mam dla ciebie wiadomość.
Lee weschnął ciężko, na co profesor transmutacji zareagowała kolejnym wybuchem śmiechu, choć zaraz powróciła do oglądania przedstawienia. Mężczyzna pochylił się, będąc pewnym, że starsza pani nie da mu żyć w spokoju, jeśli jej do końca nie wysłucha. Już marzył o momencie, w którym zawita do swoich komnat.
— Wiadomość, słuchaj uważnie, bo mówię już teraz, o. Kolejna rocznica, będę na ciebie tam czekał — wyszeptała, dalej z lekkim uśmiechem, a ciepły oddech na skórze Seunghyuna sprawił, że przeszedł go dreszcz. Tak po prawdzie, powodem tego raczej stała się owa informacja, którą usłyszał od nauczycielki.
— Słucham? — wybąkał cicho.
— Co? — zapytała, a na jej twarzy dalej gościł ten pocieszny wyraz. Pokręciła delikatnie głową, jakby rzeczywiście nie miała pojęcia, co się przed chwilą stało. — Mówiłeś coś?
Ojciec. Dawał taki jasny znak, że mógłby go dorwać nawet tutaj, ukrytego za murami Hogwartu, względnie bezpiecznego. Seunghyun odwrócił się w drugą stronę i tak zacisnął pięści, że aż kostki dłoni mu pobielały. Z całego serca nie mógł się doczekać urlopu, kiedy znowu zawita do Korei, bo miał przeczucie, że nie będzie musiał tego człowieka długo szukać.
A tym razem go dorwie.


podkład muzyczny CHRISTMAS AT HOGWARTS

Jeszcze nie zdarzyło się, żeby Abigail zainkasowała tak mało cukierków w Halloween, a już tym bardziej nie było nocy, której by tak bardzo nie zapamiętała. Łupanie w głowie wyrwało ją z zamyślenia, a już zupełnie otrzeźwił zmysły fakt, iż musiała zerwać się z łóżka oraz popędzić do toalety, by potem włożyć głowę w klozet i pozbyć się resztek wczorajszej kolacji jeszcze zalegającej w żołądku. Okropna pobudka. 
— Ranny ptaszek — powiedziała Betty, wygodnie rozłożona z książką, jeszcze w piżamie, wyglądająca na kompletnie świeżą, wymytą i taką żywą, że Lawrence miała ochotę ją zwyczajnie walnąć w łeb. 
Powoli docierały do niej skrawki poprzedniego wieczoru. Jeśli pamięć jej nie zwodziła, spotkała się na krótką chwilę z Sunshine i Maxem, a nawet gdzieś na sali baru minął jej przed oczami jej nauczyciel ONMS, udający, że wcale nie dostrzega, jak bardzo jest pijana. Dziewczyna jęknęła, po czym osunęła się na łóżko, przecierając zmęczoną twarz.
— Może masz ochotę się przebrać? — Przyjaciółka była bezlitosna.
Abigail popatrzyła na nią, marszcząc jednocześnie brwi, by potem zerknąć w dół na swoje ubranie. No jasne. Wciąż miała na sobie kostium pantery, nawet rękawice udające łapy, tylko wielkiej czapy brakowało do kompletu. Pokręciła głową, jednocześnie wyrzucając z siebie takie słowa, których nie warto zwyczajnie tutaj zapisywać.
— Radziłabym ci się jednak przebrać. Umówiłaś się na dzisiaj z bezzębnym kelnerem z Trzech Mioteł na randkę.


podkład muzyczny J'Y SUIS JAMAIS ALLE

— Chodźmy zobaczyć teraz, co u Lockharta — mruknął Alexander, ułożony aktualnie pod rozłożystym dębem, wystawiając twarz do słońca.
Nie. Chcę skończyć już tę notkę, a Ty spadaj.
— Dobra, dobra, możesz kończyć... A nie, czekaj! Chciałem o coś zapytać. Czemu nie używasz tego słowa na "V"?
Jakiego znowu słowa?
— Wiesz, o co mi chodzi, o Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Przecież to tylko głupie opowiadanie, a Ty i tak piszesz, a nie mówisz, co za różnica. Dlaczego?
Cóż... W końcu to Noc Duchów.

____________________________
Od autorki: Mam nadzieję, że za bardzo nie namieszałam Wam w głowach, a jeśli tak, to serdecznie przepraszam. Liczę się z tym, że nie każdemu moja gra opowiadaniem mogła przypaść do gustu, a jeżeli tak się właśnie stało, przymknijcie po prostu na to oko i nie krzyczcie na mnie głośno. Jak zawsze przepraszam za błędy, dziękuję za poświęcony czas i takie tam :)
Buziaki!

w bonusie profesor Lee pokaże Wam, jak trząść... butelkami!








5 komentarzy:

  1. Miło przeczytać coś lekkiego, tak dla odmiany po wszystkich konkursowych opowiadaniach. Fragmenty z Seunghyunem podobały mi się najbardziej, oczyma wyobraźni widziałam go, takiego ledwo powstrzymującego się od mordu, oblanego herbatą i w ogóle.
    Ciekawy był również pomysł na część Alexa, na początku trochę mnie to zdezorientowało, że nagle mówi w pierwszej osobie (mam okropny zwyczaj przeskakiwania fragmentów w różnych tekstach...), ale doczytałam i wszystko stało się jasne!
    Nie umiem komentować konstruktywnie, gdy tekst mi się podobał, dlatego zakończę, zanim zacznę pisać jak nienormalna. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako, że to nie notka konkursowa to szczegółowego analizowania błędów, których tutaj praktycznie nie widać, nie będzie, ale wspomnę tylko o dwóch rzeczach: Harry'ego, nie Harrego, a na miotłach się lata, nie jeździ c:
    Tekst bardzo pozytywny, na 50pkt z pewnością zasługuje, ale na konto której z czterech postaci je wpisać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poproszę o punkty dla Ślizgonów od postaci Jihoona :D

      Usuń
  3. No to ja może zacznę od tego, że jestem oburzona, że tak mało Ahn'a i Elody. Bo mimo, że Jihoon porwał Ajrunowi miłość jego życia to ja im kibicuję i tak. I powinno być ich tutaj znacznie więcej! Tak jak pisałam na cboxie, fragmenty Alexa bardzo mi się podobają i są jak dla mnie najlepsze, chociaż całość ogólnie jest świetna! No i te gify na końcu, matko, boskie są.
    I wiem, dałam cholernie konstruktywny komentarz ale ja po prostu... Sama nie wiem jakim cudem dzisiaj funkcjonuję więc no ;d podoba mi się bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba po prostu lubię Twój styl i uważam, że piszesz dobrze, więc czyta mi się szybko i sprawnie, i kłamstwem byłoby napisanie, że mi się nie podobało. Ale jednocześnie nie jestem przekonana, czy mi się podobało. Lubię, kiedy wszystko ma jakiś cel. Nie jestem pewna, czy to opowiadanie do czegokolwiek dąży, brakuje mi jakiejś myśli przewodniej, zakończenia.
    O – na przykład fragment związany z Ahnem. Właściwie po co był? Pojawił się, wiele nie wniósł, a potem nawet nie był kontynuowany. Z drugiej strony Alex... Pomysł na jego wątek jest ciekawy, ale moim zdaniem niepasujący do kompozycji tekstu, no i koniec końców – też nie wiadomo, co to wszystko miało oznaczać, wnieść, zmienić.
    Zdarzają się niezręczności językowe, ale jako że jestem leniwa itd., to sobie nie wypisałam, kojarzy mi się przede wszystkim: "kolejny chlust zimnej wody znalazł się". Jak chlust zimnej wody może się znaleźć? Z tego, co kojarzę, można doszukać się i więcej takich przykładów złej łączliwości. Przeszkadzały mi też (nieliczne, ale jednak) zdanie, w których narrator zdradzał się ze swoją obecnością. I nie chodzi mi o fragmenty Alexandra, bo tam taka była konwencja, ale o inne momenty. Normalny tekst, niewidoczny narrator i nagle bum!, coś jak: "Odłóżmy piękną mowę na bok i powiedzmy szczerze — Ahn Jihoon był zakochany." Jak dla mnie to konflikt stylów. Tak samo zgrzytały mi pojawiające się w narracji potoczne wtręty. ("No jak nic, zaraz ją walnie." np.)

    Lubię Lawrence, bo jest taka normalna, zwyczajna nastolatka, co – mam wrażenie – w zalewie mrocznych postaci z tajemnicami itp. jest bardzo przyjemnie odświeżające. Podobała mi się też wzmianka o rodzinie Ahna, to łączenie magii z mugolskimi wynalazkami, podejście u starych rodów czarodziejskich niespotykane! Nie wiem, czy lubię Seunghyuna, ale dobrze mi się o nim czyta, przepadam za tym chłodem, no i ogromnie spodobały mi się refleksje na temat profesorów. Rzeczywiście, nauczyciele z tego uniwersum byli wyjątkowo nieprofesjonalni i niepedagogiczni. Jak widać, niewiele się zmieniło. :D A sam opis Święta Duchów jest fajnym rozszerzeniem kanonu.

    OdpowiedzUsuń