22 listopada 2015

She was too sensitive or too cold hearted

stażystka zielarstwa
24 lata

Lately I've been craving more
Od czasu, gdy na szatach widniał błękit Ravenclawu, minęło kilka lat. Drogę przeszła długą i wyboistą, choć szła z wysoko zadartym nosem. Praktyki w św. Mungu nie dały tego, czego oczekiwała od życia, ale widziała zbyt wiele, by sen przynosił upragniony spokój. Nie umiała i nadal nie umie oddać całej siebie, swojego życia, swojej pracy za życie tych, którzy umierali na jej oczach, a którym pomóc nie potrafiła. Szybko przekonała się, że magia ma również swoje granice, które jednak cały czas należy przekraczać. Przecież Ethel nie zjadła wszystkich rozumów. Jeszcze.

It's been a while, but still feels the same
Jest świadoma swojej wiedzy i, choć rzadko patrzy na kogoś z góry, to sprawia wrażenie nieco dumnej, może nawet surowej w obyciu. Mimo niewielkiego wzrostu wzbudza pewnego rodzaju szacunek, ale i bliżej nieokreślony niepokój. Ciepło, które nosi w sobie zarezerwowała dla roślin, do których potrafi mówić godzinami. Oczywiście, nie jest to kobieta, do której przyjdziesz na herbatę, by poopowiadać żarty (choć i od tego są pewne wyjątki), ale za to jest pierwszą osobą, do której zapukasz w środku nocy w najczarniejszej godzinie swojego życia. Wiesz, że gdy przeskrobiesz, najlepiej przyznać się właśnie jej, choć serce podchodzi wtedy do gardła. Nie zaraża uśmiechem na co dzień, ale gdzieś podskórnie wiesz, że jej wzrok potrafi złagodnieć, a kąciki ust unieść się nikle.

All I want is the taste that your lips allow
W pierwszej chwili wszystko wydaje się chłodne - niebieskie oczy, blade usta, nikły makijaż, a nawet brąz włosów ma chłodny odcień. Jeden długi warkocz niezmiennie spływa na prawe ramię, od góry przykryty przekrzywionym lekko czarodziejskim kapeluszem, a dłonie i przedramiona od listopada ubiegłego roku pokryte są drobnymi, niemalże niewidocznymi bliznami. W szkole dominuje ciemno-chłodny ubiór, a tradycyjna, długa do ziemi kobieca szata nie przeszkadza zbytnio w pracy. Ale bywają momenty, krótkie i ulotne, w których, zdaje się, można wyczuć delikatną woń konwalii przyjemnie ciepłego maja, błysk lekkiej opalenizny, którą zdobyła podczas ostatniej wyprawy naukowej do Australii i zmianę barwy oczu z chłodnego, grudniowego brzasku w ciemne czerwcowe niebo przed burzą.

Maybe I should let you go
Pamiętliwa bestia, która nie boi się mówić nie, ani wyciągać konsekwencji, również, a może przede wszystkim względem samej siebie. Dziwnym trafem jednak wzbudza pewnego rodzaju dziwaczną sympatię. Nie jest specjalnie wylewna, lepiej nie dotykać jej bez pozwolenia, szybko tego nie zapomni, ale przynajmniej szybko wybaczy. Do swojej głowy wpuszcza tylko najbliższych, choć i oni nie do końca wiedzą co rządzi tą zadziorną, twardą i w gruncie rzeczy dobrą kobietą, wciśniętą w sztywne ramy pędzącego wokół świata.

Patronus / Bogin / Powiązania / Dodatkowe

Aktualne/pomocne

[No, udało się odświeżyć kartę!
Jesteśmy baaardzo elastyczne, więc nie spać, wątkować!
Na zdjęciu Kasia Cieślukowska Insta i TU
Moźna mnie też łapać na gg 56904101]

200 komentarzy:

  1. [ What do we do when the lights go down, down, down, down, doooooown. <3
    Witam cieplusio uroczą stażystkę. Karta bardzo ładnie napisana i jestem pod wrażeniem, chociaż mnie również nie wyświetla się zdjęcie :c
    Skusiłabym się na jakiś wątek. Chodź do mnie, uwiję nam jakąś ciekawą relację c: ]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witamy na blogu i życzymy udanej zabawy :)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dziękuję ślicznie! Wybrałam inne zdjęcie póki co, jak uda mi się jeszcze raz zhostować poprzednie to podmienię :)]

      Usuń
  3. [Ojejku! A ja się właśnie pożegnałam z Ajrunem, gdzie miałabym pomysł na całkiem ciekawy wątek. No ale... Trudno. Może uda mi się coś wymyślić dla Twojej Ethel i mojej Avalon lub Angusa.
    Co do zdjęcia - na komórce mi się wyświetla, ale na laptopie już niestety nie... :( A szkoda, bo piękne masz te zdjęcie!]

    Avalon Moore & Angus Armstrong

    OdpowiedzUsuń
  4. [Podoba mi się kreacja tej postaci. Nie przychodzę z pustymi rękami, więc nie wpadam tylko chwalić sposobu napisania karty. Waham się między zrobieniem z Ethel pewnego rodzaju sojusznika dla nocnych wypadów Arsellusa, a wepchnięciem jej do jeziora podczas przepychanek z moim Ślizgonem, ale tutaj wymagana jest bardziej pozytywna relacja. Langhorne troszkę, by sobie z niej kpił za to gadanie do roślinek :D]

    Arsellus Langhorne

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hm... W sumie, jeżeli dobrze liczę (a z moją matmą chyba jeszcze nie jest tak tragicznie :D) to gdy Ethel była na ostatnim roku, Angus był na drugim. Więc rzeczywiście mogłaby mieć wkład w jego zaakceptowanie tego, że nie jest taki jak rodzice i cała reszta rodziny. Tak sobie myślę, coby było ciekawiej Angus jako tako dwunastoletni chłopiec mógłby być nią całkowicie zafascynowany właśnie przez to, że mu pomogła :D No to mamy jako-tako relację. Pytanie tylko jak oboje zareagują widząc się ponownie. Wydaje mi się, że Ethel mogłaby być z siebie i z niego dumna, widząc jego zmianę. W końcu minęło pięć lat odkąd się widzieli ostatni raz ;) Tylko nie wiem co z wątkiem? Bo raczej spotkanie na zajęciach to takie... nudne może być, ale tak sobie myślę, że może Angus chciałby zostać po zajęciach i z nią porozmawiać tak na luzie. Oczywiście o ile miałaby czas, a nie kolejne zajęcia z innym rokiem :)
    Jeju wybacz to wyżej, ale moje komentarze uzgadniające cokolwiek są tak wysoce beznadziejne, że aż wstyd ;x ale na swoje dzisiejsze usprawiedliwienie mam to, że spałam dziś, aż dwie szałowe godziny, więc można mi chyba dziś wybaczyć? :D]

    Angus

    OdpowiedzUsuń
  6. [ 23 lata, hm, to jeszcze najstarsi uczniowie mogą pamiętać ją jako uczennicę. :D W sumie szkoda, że nie jest starsza, bo wtedy Hogwart zyskałby profesjonalnego, pełnoprawnego nauczyciela, który w dodatku chyba jest niezłym pedagogiem – a z kanonu wynika, że w tej szkole średnio z tym było. Naprawdę przyjemna postać, nieprzesadzona w żadną stronę, podoba mi się. Cześć! ]

    Jacca/Valancy

    OdpowiedzUsuń
  7. [Witam na blogu!
    Fajnie mieć w gronie kolejnego pracownika; zawsze milej :)
    Postać ciekawa i tylko rok młodsza od mojego Teda, więc mogliby się znać. Można być coś pokombinować z faktem, że rodzina Ethel postanowiła być neutralna jak Szwajcaria, podczas gdy najbliżsi Teddy'ego dosłownie w walce o pokoju zginęli. Sama nie wiem... Jestem otwarta na prawie każde powiązanie, jeśli byś ochotę. Zawsze jest wówczas o wiele łatwiej o wątek ;)]

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  8. [Witamy w naszych progach!
    Cieszę się, że grono nauczycieli wzrasta i wzrasta :)
    Jeśli interesowałby Cię wąteczek, to chętnie zapraszam! :)]

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  9. [Witam na blogu i życzę samych przyjemności z pobytu! :D]

    Matthew Harrison

    OdpowiedzUsuń
  10. [Czyżby panienka wiedziała, iż posada nauczycielki, to jej przyszłość, czy za szybko czytałam i coś pominęłam? Mój chłopaczek lubi pani przedmiot, a moja pani profesor miała taki cel w życiu - zostać nauczycielką transmutacji w Hogwarcie, dlatego zapraszam do siebie, coś gdzieś wymyślimy. Witam również bardzo serdecznie i życzę dobrej zabawy!]

    Solene Mulciber // Ashton Wardhill // prof. Lorelle Welsh

    OdpowiedzUsuń
  11. [Rzadko pojawiają się tu nauczyciele płci żeńskiej... może staże tutaj są takie trudne? :D nie wiem, ale i tak życzę wielu udanych wątków i miłej zabawy!]

    Sorcha Tobin

    OdpowiedzUsuń
  12. [Szlaban tak od razu? To niesprawiedliwe i trochę mściwe zagranie, wykorzystujące jej pozycję! A co jeśli nic mu nie udowodnisz? Podejrzenia będą, zdradliwy uśmieszek pewnie też, ale... Grudniowy wkupi się w jej łaski. Coś mi tak podpowiada, że skoro idziemy w tę pozytywną relację to czemu mielibyśmy się ograniczać. Zawsze Ars może ją zaszachować tym, że zdradzi jej sekret związany z mówieniem do roślinek, ale mógłby się przecież tylko droczyć. Nie wiem czy ma wyznany jakiś gabinet czy tylko kilka metrów w zamku dla siebie, ale tam wieczorem mógłby przemykać Langhorne na nieoficjalne spotkania z Ethel. Spokojnie, bo to nie zapowiedź romansu między przyszłą nauczycielką a uczniem, tylko miejsce, od którego mogliby zaczynać te nocne eskpady raz na jakiś czas. Może być biblioteka i Dział Ksiąg Zakazanych, ale tam prowadzę już dwa wątki, więc co powiedziałabyś na urozmaicenie tego w formę odkrycia jakiejś zagadki lub tajnego przejścia, które gdzieś zaprowadziłoby naszą dwójkę? Oczywiście tutaj też można wplatać wybrany rodzaj magii. Nie widzę żadnych przeciwwskazań c:]

    Arsellus Langhorne

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć!
    O jejku, strasznie cię przepraszam! Dopiero teraz zauważyłam ile słów zgubiłam i ile literówek zrobiłam w powitalnym komentarzu do ciebie o.O Tak to jest jednak, gdy się nigdy nie sprawdza, co się pisze; szczególnie, gdy robi się to z, echem, tzw. 'smartphone'. Mądry to on i może jest, ale inaczej.
    No, a teraz co do twoich propozycji - bardzo się cieszę, że aż tyle się ich posypało! Jestem jak najbardziej na tak, co do wszystkich xD Co mi się jednak najbardziej spodobało, to ten wątek ze swego rodzaju toksyczną relacją :D Taka prawie-przyjaźń vs niemalże nienawiść + dawne, nieodwzajemnione zauroczenie. Przez ostatnie miesiące swojej szkolnej kariery jako uczeń, Ted był związany z Victoire Weasley(rok młodsza od Ethel według kanonu) i nieszczególnie się z tym krył, mimo swojej zwykłej rezerwy w tego typu sprawach. Przeciwnie, według JK Rowling sama Rita Skeeter napisała o nich artykuł, ha ha. Mój Ted od dawna już z nią jest, bowiem szkolna miłość czy fascynacja, rzadko wychodzą w dorosłym życiu.
    Widzisz, od Teddy'ego wiele oczekiwano, ale nikt nie wymagał od niego tyle, co on sam. Gdyby nie kwestia idei lub intencji, którymi się kierował, z pewnością skończyłby w zupełnie innym Domu. Czy był ideałem? Niestety, za takiego wielu go uważało i takiego chciano go widzieć; miał najlepsze oceny, sporą wiedzę już czasach szkolnych, talent niemalże do wszystkiego (szczególnie kłopotów) i koniec końców został Prefektem Naczelnym. Chociaż był popularny - nie żeby się szczególnie starał, ale czasami to aż współczuł Harry'emu, gdy pomyślał, że ten jako Wybrany miał z pewnością gorzej od niego, a on już miał źle ze swojego punktu widzenia - to przyjaźni łatwo nie nawiązywał. Miał w szkole jedynie dwójkę przyjaciół (jednym z nim jest Vlado/Vladimir obecny na blogu) i nawet oni wielu rzeczy o nim nie wiedzieli. Pomieszał się idealnie między swoich upartych rodziców, po których odziedziczył też urok osobisty. Krótko mówiąc, wszyscy Teda lubili; on sam do niemalże wszystkich był uprzejmy i pomocny; acz jest bez wątpienia dzieckiem Huncwota i buntowniczki bez powodu, więc zapewne przyczynił się czynnie do emerytury McGonagall przed kilkoma laty. Szczególnie, gdy lunatykując, wybierał się do Zakazanego Lasu na pogaduszki z tamtejszymi wilkami xD Ta prywatnie byłaby mu prawie jak druga babcia, ale cicho, o tym nikt nie musi wiedzieć.
    Okej, mam nadzieję, że powyższe wypociny pomogły ci lepiej zrozumieć nastoletniego Teda. Muszę dodać, że miał on w tamtym okresie niezłą burzę hormonów, choć odczuwała to zazwyczaj jedynie przybrana rodzinka xD Nad innymi się w szkole nie znęcał, ale psikusy na pewno lubił im prawić xD To co myślisz? Decydujemy się na coś? :D]

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  14. [Tak, nawet lepiej, że mogą znać się z lat szkolnych. To daje więcej ciekawych możliwości :) W wykonaniu Twojej Pani, zdecydowanie zostaję przy relacji pozytywnej :) Hm, a co powiesz na to, że w latach szkolnych lubili się razem uczyć i wzajemnie pomagali sobie z zadaniami oraz innymi esejami? Vlado mógłby być w niej nawet zauroczony, ale w związku z opuszczeniem szkoły ich kontakt się urwał. I może staraliby się budować podobne relacje do wcześniejszych? Czekam na propozycje :)]

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  15. [Ok, w takim razie zacznę nam. Tylko jeszcze nie wiem kiedy uda mi się to zrobić. Postaram się jak najszybciej! :)]

    Agnus

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ale ona bardzo lubi rośliny, dlatego na lekcje do Pani profesor chodzi bardzo chętnie! :)]

    Lavonne Rinemore

    OdpowiedzUsuń
  17. [Ta za którą się oglądał pobyła na blogu i się zmyła hehe Powodzenia! ;)]

    Matt Harrison

    OdpowiedzUsuń
  18. [Dziękuję bardzo :) Jakbyś miała ochotę na wątek, to zapraszam do którejś z moich postaci :)]

    Adam/Sorcha

    OdpowiedzUsuń
  19. [Nie kuś losu. Ars bywa mściwym wężem... Co powiesz, aby znaleźli jakieś przejście i wylądowali gdzieś w dawno zapomnianych podziemiach zamku lub nieznanego dotąd przejścia do jakiegoś miejsca w Hogsmeade? Oczywiście to jest właśnie urok pisania. Nie ma tutaj ograniczeń. No chyba, że mówimy tutaj o zachowaniu realności, a niestety widziałam bezczelnie złamanie tej złotej zasady. Zaczęłabym od tego wepchnięcia do wody ♥ i następnie przeskoczymy sobie do tych nocnych przechadzek. Może w Arsie obudzą się wyrzuty sumienia albo będzie chciał się z nią tym chwilowym zwycięstwem podrażnić. Czekam więc niecierpliwie!]

    Ars

    OdpowiedzUsuń
  20. [O i to nawet dobrze by się złożyło. Jestem za tym by zacząć od ogniska i pójść w stronę wyprawy. Oczywiście, Karkarow będzie czuł się trochę niezręcznie w jej towarzystwie, bo w jakiś sposób czuje się winny zerwaniu tego kontaktu. I nawet trochę mu wstyd, że nie próbował go znaleźć. W każdym razie, wszystko mi się podoba :)]

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  21. [Ig za samym zielarstwem nie przepada, ale panią stażystkę na pewno by polubił. Cześć i dzięki, jak znajdzie się ciekawy pomysł na połączenie tej dwójki to możemy kombinować :)]
    Lynch

    OdpowiedzUsuń
  22. [Dobry pomysł. Możemy zrobić tak, że Ethel nieco nachalnie - oczywiście, zdaniem Sorchy - proponuje dziewczynie pomoc. W sumie sama jest jeszcze młoda, też przechodziła przez to szumne "dojrzewanie", coś tam rozumie, no ale... właśnie, Sorcha ją odpycha i zachowuje się czasem wręcz niegrzecznie, na co Ethel może różnie reagować :)]

    Sorcha Tobin

    OdpowiedzUsuń
  23. [Dobry pomysł. Możemy zrobić tak, że Ethel nieco nachalnie - oczywiście, zdaniem Sorchy - proponuje dziewczynie pomoc. W sumie sama jest jeszcze młoda, też przechodziła przez to szumne "dojrzewanie", coś tam rozumie, no ale... właśnie, Sorcha ją odpycha i zachowuje się czasem wręcz niegrzecznie, na co Ethel może różnie reagować :)]

    Sorcha Tobin

    OdpowiedzUsuń
  24. [A wiesz, że to jest całkiem fajna myśl? Od razu przyszło mi na myśl, że gdyby jeszcze Charlie, poza posiadaniem sabotującego porost trzepotek kota, mógłby wpadać od czasu do czasu do cieplarni i przesadzać bez nauszników mandragory, to w ogóle świat stałby się dla niego lepszym miejscem! :D
    PS Prześliczna pani na zdjęciu, szkoda, że ono samo takie małe. ;)]

    Charlie

    OdpowiedzUsuń
  25. Rzeczywiście - organizacja ogniska przy trochę większej liczbie uczniów i trochę większym terenie, niż kilkunastometrowa, rozdeptana i ubita łąka, dawała o sobie dobrze znać. Karkarow także śledził wzrokiem wszelakie ruchy, które wykonywali młodzieńcy, aby przypadkiem nie zamoczyli się w ognistej poświacie, jaka unosiła się nad skwierczącymi kawałkami drewna.
    Pamiętał te czasy, kiedy to nie raz, czy dwa ryzykowało się życie, nie zdając sobie z tego sprawy. Można by powiedzieć, że jeszcze z tego nie wyrósł - cały czas toczył niebezpieczne walki na polu bitwy, wraz z ziejącymi ogniem, kolczastymi smokami, które niemalże trzęsły się by dopaść go z jeszcze większą siłą; szczególnie, gdy były już schwytane w sidła, twardego i ciężkiego jak ogromny głaz łańcucha. Mógł jedynie przyznać, że zmienił podejście do ryzyka i zaczął ryzykować z głową - jeśli można tak w ogóle stwierdzić. Za każdym razem, mając przed sobą niebezpieczeństwo, rozmyślał dokładnie ruchy nim je wykonał, tylko i wyłącznie po to, by wyjść z takiej sytuacji bez szwanku.
    Był zdecydowanym fanem spędzania czasu na świeżym powietrzu, przy buchającym palenisku. W pewien sposób, stawał się wtedy zrelaksowany i upajał się spokojem oraz ciszą panującą dookoła - w tym przypadku cisze musiał niestety wykreślić, jednakże nie przywiązywał uwagi do panującego gwaru, który został ufundowany przez uczniów. Cieszył go fakt, że wzbudziło to w nich tyle emocji; będą mieli co wspominać najprawdopodobniej do końca roku szkolnego.
    Dobrze, że Vladimir zabrał na ten wieczór swą nieco starą, ale jakże piękną gitarę akustyczną. Po za tym ognisko bez brzdęku strun to nie ognisko - przynajmniej z autopsji samego profesora.
    Kiedy jedna część uczniów zebrała się tuż przy ognisku, by skomponować niewielkie półkole; Vlado przyłączywszy się do gromadki, zaczął rozgrywać palcami miłą dla ucha, delikatną i ciepła muzykę, do której prawie wszyscy zaczęli się kołysać. Miał jeszcze kilka planów tego wieczoru - chciał między innymi, poopowiadać trochę strasznych, zmyślonych historii uczniom, by wzbudzić nich delikatny niepokój i respekt. Oczywiście bez przesady; nie będą uciekać, jak poparzeni, a raczej sami podłapią temat i zaczną wymyślać coś od siebie. To po pierwsze, a po drugie - miał niewielką nadzieję, że uda mu się pogadać z Ethel, która także sprawowała dziś opiekę nad ogniskiem. Pamiętał, gdy dobiegła go wiadomość o tym, że panna Covel będzie prowadzić staż na jednym ze stanowisk w Hogwarcie. Było to jakiś czas temu i mimo, że od tamtej pory mieli okazję by porozmawiać, to nie na tyle, żeby odnowić kontakt podobny do tego, który mieli ze sobą prawie dekadę temu. Osobiście sam Karkarow nie liczył na cud i to, że Ethel zacznie skakać z radości jak go zobaczy - czuł się winny rozpadowi tej znajomości i przeklinał się za to w myślach po dziś dzień. Też nie był typem człowieka, który się narzuca. Zresztą i tak nie mógł liczyć na więcej niż zwykła strefa koleżeństwa.
    Muzyka ulatniająca się z pudła gitarowego, rozbrzmiewała wesołą nutę, powodując u niektórych powstanie nowych przyśpiewek. Kiedy jeden z uczniów zaczął wyklaskiwać rytm, Vlado przekazał mu gitarę i zostawiwszy gromadkę zainteresowanych grą, przysiadł się obok koleżanki.
    - Kiedy przyrządzamy kiełbaski? Nie żebym był godny, ale chętnie przegryzę sobie taką prosto z ognia - Uśmiechnął się żartobliwie. Wyciągnąwszy różdżkę, wzniecił niewielki płomyk, który spowodował, że płomień ogniska rozpalił się na wysokość metra. Ważne, aby drewno dobrze zajęło się ogniem - najlepsze kiełbaski zawsze wychodziły nad rozgrzanym żarem. Tak samo jak ziemniaki.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie był pewien, jak nazwać to coś, co tknęło go by przysiąść się obok. Tęsknota? Nostalgia? A może po prostu brakowało mu towarzystwa Ethel?
    Dobrze pamiętał ówczesne czasy, kiedy naprawdę liczył sekundy do momentu, w którym znów towarzystwo dziewczyny wznieci w nim najlepsze uczucia, jakie trzymał w środku. W jego głowie pojawiały się i znikały jak mgła, obrazy z tamtych chwil - wiedział, że nie może już ich dotknąć. Najprawdopodobniej to własnie owa myśl skłoniła go, by podejść i spróbować chociaż na chwilę poczuć coś, co dałoby mu obrazy młodości. I owszem - dziewczyna była obok, a jej aura cały czas biła tym samym, promiennym światłem. Niewiele się zmieniła.. Tylko mur, który urósł przez te wszystkie puste dni, wydawał się być grubszy, niż same ściany Hogwartu.
    I tak naprawdę, wcale nie zależało mu na kiełbaskach. Chciał po prostu posłuchać jej delikatnego, pełnego gracji głosu, który koił niczym w syreni śpiew.
    - Staram się bronić twarz w ewentualnych potyczkach - Wytłumaczywszy krótko, zawiesił na twarzy Ethel swe jasnoniebieskie tęczówki - Ale tak właściwie to kilka mam, gdzieś w okolicy ramion. W każdym razie nie są aż tak bardzo przerażające.
    Teraz, kiedy była tak blisko zrozumiał, jak długo jej nie widział, jak długo nie słyszał, nie rozmawiał. Zrozumiał jak wiele go ominęło i to, o ilu wydarzeniach nie zdążył jej powiedzieć. Zatem miał okazję - jeśli mu pozwoli - by zapytać chociaż o namiastkę tego, o czym myślał wieczorami, przeklinając samego siebie.
    - Opowiesz mi, jak potoczyły się Twoje kolejne lata, po ukończeniu szkoły?
    Ale nie nalegał, bo rozumiał i czuł się winny zaniechaniu tej znajomości. Mogła być pewna, że nie ma do niej żalu. Zdawał sobie sprawę, że gdyby te kilka lat temu dał jej jakikolwiek kontakt, wszystko wyglądałoby jak zawsze. Teraz mógł jedynie starać się o odbudowanie relacji i taki miał plan. Jeśli tylko Ethel się zgodzi.
    Ognisko ogrzewało swym blaskiem najbliższy obszar, a w tym ten, na którym siedzieli. Można było poczuć się prawie jak w przytulnym domku, tuż obok rozgrzanego, kamiennego kominka. Niebo było czyste tej nocy, gwiazdy rozświetlały czarne sklepienie, a bananowy księżyc umykał coraz większymi krokami w jego prawą stronę. Bardzo dobrze się złożyło, bo pogoda również chciała poprawić wszystkim nastrój tego dnia.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  27. [Cześć :) Oby się udało! Dziękuję za tak piękne powitanie i jeśli masz ochotę/pomysł, także na wątek.]

    Hector

    OdpowiedzUsuń
  28. [Cześć! Co u ciebie? Przepraszam, że dopiero dzisiaj piszę xx
    Dobrze wiedzieć, ale i tak przepraszam za błędy xx Będę się starać sprawdzać, co piszę, acz znając mnie to kij wie, co z tego wyjdzie xD Mój laptop, choć mały, to men.da jednak z jakiegoś powodu sporo waży xD Dodaj do tego książki, ewentualne zakupy i spory spacer pod górkę z przystanku autobusowego, i… Cóż, idzie chyba zrozumieć, dlaczego przeważnie używam go jedynie w domu, niestety xD
    Co do tego obściskiwania z Victoire, to Ethel może mu nawet coś napomknąć, ot tak, by zagrać mu na nerwach xD Zapewne udałoby się wywołać u niego rumieńce (ku jej satysfakcji, jak mniemam), gdyż Ted… Cóż, normalnie o wiele lepiej nad sobą panuje xD
    Wiesz co? Współczuję Vlado; ten to musiał mieć z nimi nieciekawie – z jednej strony najlepszy przyjaciel, z drugiej dziewczyna, do której możliwe, że nawet czuł miętę; i żadne nie chciało odpuścić :D A chociaż Teddy opanowany po tatusiu, to ma jednak w sobie krew temperamentnych Blacków, więc czasami na pewno bywało emocjonalnie :P Poza tym, Remus gdy już został przez jakąś zdolniachę wyprowadzony z równowagi, to dał to temu komuś mocno odczuć i przeważnie znienacka; Harry to dosłownie nawet nie wiedział i zapewne nadal nie wie, w którym momencie został rozłożony na łopatki przez starszego Lupina, ani czym xD Trudno mi uwierzyć, że Ted tego nie odziedziczył :P Skoro był Prefektem Naczelnym, zapewne miał równie idealną pokerową twarz, co jego tatuś (szczególnie w trzecim tomie i wielka szkoda, że filmy tego nie oddają, ale cóż…) i przeważnie umiał uniknąć szlabanu. Był to zapewne kolejny powód, dla którego Ethel równie bardzo go nie cierpiała, co była nim na swój sposób zaintrygowana. Owe uczucie było, rzecz jasna, odwzajemnione ;)
    O, pomysł bardzo, ale to bardzo mi się podoba! Pozwolę sobie zacząć i założyć, że Ethel nie wie o nietypowych, językowych umiejętnościach młodego Lupina :D Raczej się tym nie chwali xD Będzie mieć dziewczyna niespodziankę w następnym lub jeszcze następnym komentarzu z mojej strony :D Co do ewentualnego wysłania jej do skrzydła szpitalnego… Chłopczyna jest przecież, ee, dorosły; zbyt dojrzały na tego typu wybryki…! No, ale jeśli Ethel bardzo, ale to bardzo w jego mniemaniu będzie się o to prosić, to oczywiście się doczeka :D Jest w końcu gentlemanem, nie dałby kobiecie zbyt długo czekać xD Oj, coś czuję, że Vlado się przy nich jakimś sposobem do siwizny doprowadzi xD Ale cicho, na razie nie musi o tym wiedzieć :P
    Powiem ci, że dobrze by było, gdyby podczas ich ostatniego spotkania, jeszcze jako nastolatkowie, zaleźli sobie porządnie za skórę. Albo by przynajmniej Ethel zaszła Teddy'emu na tyle mocno, by do teraz o tym pamiętał :D Jakieś pomysły? Jestem otwarta na wszelkie propozycje; wszelkie chwyty dozwolone ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teddy Lupin, dla wielu niemalże cudowne dziecko, był osobą z natury życzliwą i pomocną. Niewiele było osób lub rzeczy, o których wypowiedziałby się z otwartą niechęcią. Szczególnie teraz, mając przeszło dwadzieścia cztery lata i o wiele lepiej panując nad swoimi emocjami i hormonami niż jego nastoletnie ja. Do każdej reguły istniały jednak wyjątki, które miały niby ową regułę potwierdzać. Rzeczywiście, jeżeli była bowiem osoba, której zawsze udało się zagrać Teddy’emu na nerwach, to była nią niejaka Ethel Covel. Niemalże od chwili jej poznania nie cierpiał tej cynicznej, wrednej Krukonki. I nie rozumiał jak Vlado, tak ten Vlado, który był mu jak starszy brat, od zawsze pałał sympatią do panny Covel. Toż to przecież z pewnością łamało każdy braterski kod! Bywało, że rzadko, lecz jednak, słyszał gdzieś z tyłu głowy głos, który mówił mu, że był niesprawiedliwy w ocenianiu dziewczyny; że patrzy na nią przez pryzmat jej rodziny. Ale czy doprawdy można było mu się dziwić? Jego rodzice, jak i setki innych, poświęcili swoje życie, by oni mogli teraz żyć w lepszym świecie. Pewnie, wciąż nie brakowało na nim szumowin i coraz częściej słyszało się o nowych śmierciożercach, ale było znacznie lepiej, niż ćwierć wieku temu. Czysta krew, nawet dla najstarszych, czarodziejskich rodów nie była już aż tak ważna. Czarownice i czarodzieje z mugolskich rodzin, byli traktowani lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Magiczne istoty i stworzenia miały więcej praw, a chociaż wiele rzeczy wciąż było dalekich od ideału, przynajmniej ich pokolenie mogło dorosnąć w bezpieczniejszym świecie. Nawet jeśli teraz wszystko po raz kolejny zmierzało ku najgorszemu. Przeżył szaleńców jako dziecko, przeżyje i jako dorosły czarodziej. A choćby i nie, to nim odejdzie skopie przynajmniej połowie z nich tyłki. Czy był arogancki? A któż nie był, tak naprawdę? Jego postawa miała jednak zapewne więcej wspólnego z wrodzonym uporem, niż czymkolwiek innym.
      Stojąca teraz przed nim Ethel Covel, nigdy zresztą nie ułatwiała mu polubienia jej osoby. Swego czasu się przecież szczerze starał, ale czegokolwiek by nie zrobił, skutek był dokładnie odwrotny od zamierzonego. Najwyraźniej nie było mu pisane dogadać się z tą konkretną czarownicą. Gdyby miał opisać swój stosunek do jej osoby, napotkałby niemały problem, bowiem było to o wiele trudniejsze, niż mogło się wydawać. Z jednej strony uważał, że szczerze jej nie cierpiał, szczególnie mając naście lat i średnio panując nad sobą w jakikolwiek sposób. Z drugiej, ta dziewczyna z rodziny gorszej niż śmierciożercy w jego mniemaniu, na swój własny sposób go intrygowała. O ile jego osobowość zdawała się podzielić na wszystkie cztery Domy, Ethel była idealną mieszanką Ślizgonów i Krukonów. O ile jej rodzice, przynajmniej dawniej, zdawali się być neutralni w stosunku do dziejącego się na świecie zła, o tyle ona sprawiała wrażenie...bardziej ludzkiej, po prostu. Nie zmieniało to jednak faktu, że grała mu na nerwach jak nikt inny, nawet James Syriusz.
      - No proszę, proszę - wyrzucił w końcu z siebie, uśmiechając się ironicznie do Ethel. Było późne popołudnie i Ted właśnie oceniał zadane czwartoklasistom wypracowanie, gdy ten niespodziewany gość zaszczycił go swoją obecnością. - Panna Covel we własnej osobie. Mniemam bowiem, że wciąż jesteś panną; jeśli nie, to proszę, przekaż moje najszczersze wyrazy współczucia swojej drugiej połówce - zaszydził, odkładając na bok pióro i podchodząc bliżej dziewczyny. - Obiło mi się o uszy, że starasz się o stanowisko profesora zielarstwa. Fascynujące, doprawdy. Swoją drogą, pomyliłaś sale; gabinet Vlado jest w zupełnie innym miejscu - dorzucił, sięgając po leżącą na jego biurku tabliczkę najlepszej czekolady z Hogsmeade. - Częstuj się - zachęcił, bowiem choćby nie wiadomo jak sporą niechęcią o niej pałał, nie był na tyle bezdusznym draniem, by odmówić komukolwiek tego istnego afrodyzjaku.

      [Mam nadzieję, że może być ;)]

      Teddy Lupin

      Usuń
  29. Często wydawało mu się, że te kilka, kilkanaście lat temu nie rozumiał uczucia, którym obdarował Ethel. Może był za młody, a może po prostu strach przed utratą czegoś, co dawało mu największe szczęście i swobodę, wykluczył go z gry. Tak czy siak, sam sobie to wszystko odebrał, zwyczajnie zostawiając ją ku sobie w okresie, w którym był jej naprawdę potrzebny.
    Ethel zawsze go w pewien sposób intrygowała - przy każdym spotkaniu zostawiała coś na miarę tajemniczej aury, nie odkrytego jeszcze do końca lądu. Wszyscy wiedzieli o jej istnieniu, ale nie znali na tyle, by móc powiedzieć: wszystko o niej wiem. Mieszanina jej cech charakteru zostawiała mu sporo znaków zapytania. Ślizgoński charakter, który tak dobrze znał, zmieszany z gracją i dumą Krukońską, często wprawiał go zachwyt i zaciekawienie. To dzięki temu, ich wspólne dni zostawiały w umyśle Karkarowa lukę i brak zaspokojenia. Nigdy się z nią przecież nie nudził.
    Wydoroślała, poznała siebie, znalazła swoje cele życiowe - trochę się zmieniła, ale siedząc obok czuł, ze nadal była ta samą Ethel co wcześniej. Był niemal pewien, że ich wieczory wyglądałyby prawie identycznie, co kiedyś.
    Wiedział też, że jako uczennica, swą wiedzą często dominowała innych - stąd posada w świętym Mungu była dojrzałym owocem jej ówczesnych starań. Fakt faktem, co niektóre widoki wzbudziłyby dreszcze nawet u samego profesora, dlatego chcąc pozostać lekarzem, trzeba mieć jedne z mocniejszych nerwów. Albo po prostu się przyzwyczaić.
    - Cieszę się, że znów mogłem Cię zobaczyć... Szczególnie tutaj, w Hogwarcie - Zwróciwszy się do Ethel, także przeniósł wzrok w iskrzące palenisko. Te słowa chciał przekazać jej już dawno. Ale nigdy nie wezbrał w sobie tyle odwagi, czując się fatalnie z myślą o zerwaniu kontaktu. Chciałby to odbudować i o to będzie się starał.
    Ognisko grzało na tyle mocno, że zaczynało robić mu się naprawdę gorąco, jak w jednym z upalnych dni lata. Ściągnąwszy gruby, skórzany płaszcz, założył go delikatnie na ramiona Ethel. Zawsze to robił, kiedy zimą spotykali się w jednej z chłodnych sali zamku, albo na oblanych rosą błoniach. Może dlatego Ethel w końcu przestała nosić ze sobą kurtkę, wiedząc że Vlado tak czy siak wciśnie jej swoją.
    - Ale to dobrze, że dyrektor postanowił zwrócić się do Ciebie. Umiejętności zielarskie dostałaś w darze od losu, w przeciwieństwie do mnie, zresztą sama wiesz, jak szło mi z tego przedmiotu - Uniósł kąciki ust, przywołując w myślach kolejne wspomnienie. Właściwe mógł przywoływać ich miliony... Ale chyba nie o to chodziło - skoro obaj, ponownie zaszczycali swą obecnością zamek, mogli kontynuować to co zakończyli, albo zacząć od nowa.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  30. [No, hejka. A czemu by i nie? Możemy tak zrobić :) Jeszcze jakieś pomysły czy po prostu Ethel wbija po zamknięciu Trzech Mioteł, żeby posiedzieć i pogadać o życiu i śmierci?]

    Jimmy

    OdpowiedzUsuń
  31. [Dobry :) Chęć jest, gorzej z pomysłami, szczególnie o tej porze. Dlatego zdam się na ciebie, choć w normalniejszych godzinach może samej mi coś do łba wpadnie :)]

    Leith

    OdpowiedzUsuń
  32. [Doskonale Cię rozumiem, jednak to wszystko już mam w wątkach. Więc czemu nie zrobić jakiegoś ataku wilkołaków/trolli/czegoś tam na miasteczko? Nie działoby się to w barze, ale w całej mieścince i mogłoby być całkiem ciekawie. Co Ty na to?]

    Jimmy

    OdpowiedzUsuń
  33. [O tak, tak! Doskonały pomysł. Ethel mogłaby być na nią trochę zła, a Leith by ją przepraszała, tłumaczyła się i obiecywała, że niedługo wróci do Londynu i do swoich marzeń :) Kto zaczyna?]

    Leith

    OdpowiedzUsuń
  34. [Więc, Neil chodzi na Zielarstwo, dlatego rozumiem, że Ethel jest jego nauczycielką i tam dosyć często się widują. Na początku myślałam nad jakimś romansem, ale to nie jest dobry pomysł, biorąc po uwagę i różnice wieku i zasady ogólne. Ale zastanawiałam się nad tym, że Neil może podkochiwać się w nauczycielce, tak tylko troszkę, nic poważnego, chociaż nie omieszka się skomentować, że akurat ładnie wygląda, bądź napisać kilka uroczych zdań na tyle podręcznika, w zadumaniu, własnie o Ethel.
    Jej to wcale nie musi się podobać, wręcz się jej nie podoba, więc daje mu wycisk i ogólnie Neil jest gryziony, szczypany i parzony przez roślinki.
    Co Ty na to? :D]

    OdpowiedzUsuń
  35. [A może, a może! Neil siedzi znudzony na Zielarstwie, nie bardzo zainteresowany przebiegiem lekcji, odbębnia co ma odbębnić i pogrąża się w myślach, a wtedy wchodzi Twoja Ethel i mówi o jakimś tam wypadku, gdzieś tam, Neil naturalnie podrywa głowę, jak większość uczniów i dostrzega w Ethel coś interesującego i np oferuje pomoc w problemie, albo Ethel wyznacza na chybił trafił go do pomocy. What do u think?]
    Neil Waterston

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ogólnie to jak nie zaczniesz, to ja się dostosuję i zobaczymy jak to się pociągnie ;)]

      Usuń
  36. [Cześć raz jeszcze :)
    Powiem ci, że niezależnie od tego, czy to rzeczywiście ona dodałaby mu gryzących cebul, czy nie, miałby ją ochotę ukatrupić xD Byłby pewien, że to ona, gdyż niewiele osób okazywałoby mu jawną niechęć. Zapewne dobrze więc, że był w pobliżu Daniel; Vlado już wtedy skończył jakiś czas wcześniej szkołę, więc nie wiem, czy by tam był xD
    Choć tak sobie myślę… Ich relacja mogła się w sumie zacząć nawet bardzo pozytywnie. Teddy na drugim roku wyglądał jeszcze tak niewinnie (nawet bez swojej rzeczywistej twarzy) ze swoim niewielkim wzrostem (nie to, co teraz) i posturą, że nawet gdy psocił, wielu udawało, że nie widzi xD Poza tym był wtedy do rany przyłóż; bardzo pomocny, wiecznie energiczny, z książką lub pięcioma pod pachami xD Gdzieś na drugim roku dołączył jednak również do drużyny Quidditcha, szybko pokazując naturalny talent. A rok po Ethel do Hogwartu dołączyła Victoire, i wtedy ich drogi mogłyby się zacząć na dobre rozchodzić. Wówczas również Krukonka mogłaby zdać sobie ze swojego zauroczenia Lupinem, o ironio xD Wydaje mi się, po prostu, że gdyby najpierw byli kolegami/przyjaciółmi, a potem nagle ich drogi się rozeszły, gdy Ted nieświadomie by ją od siebie zaczął odsuwać; o wiele łatwiej byłoby wytłumaczyć jej niechęć do niego. Poza, rzecz jasna, nieodwzajemnionym uczuciem. Gdyby z kolei w nerwach, jeszcze jako dziecko, rzuciła wówczas w jego stronę czymś rodzaju „jesteś takim samym dziwolągiem jak twoi rodzice”, chęć nienawidzenia jej przez Lupina miałaby jak w banku. On sobie takie komentarze bardzo bierze do serca, mając ku temu powody, o których może kiedyś, gdy w końcu się pogodzą, powie Ethel.
    Tak mówisz? To super :D Osobiście takie lisice, nie dające sobie w kaszę dmuchać, bardzo lubię :) A Teddy’emu się przyda, gdy nie każdy jego urokowi będzie ulegać xD Nawet jeśli nie jest z tego powodu dup.kiem, i tak to czasami nieświadomie wykorzystuje ;) Mam szczere przeczucie, że będzie się nam bardzo dobrze pisało, więc wątek z Klubem Pojedynków mi z pewnością odpowiada :D
    Swoją drogą, bierzesz udział w Akcji Świątecznej? W sumie myślałam, by coś z Vlado pokombinować, ale niewiele czasu już zostało xD Gdyby się jednak w trójkę zmobilizować, coś może z tego wyjść. Albo ze wspólnej notki, czy coś :P]

    Teddy pamiętał, jak jeszcze gdy był dzieckiem, Andromeda Tonks często mówiła, że pomieszał się on idealnie między tych nielicznych normalnych (butnych) Blacków i upartych Lupinów, z domieszką nieprzewidywalnych Tonksów. Ted nie wiedział, czy powinien się z owym stwierdzeniem zgodzić, gdyż niewiele o każdym z tych rodów wiedział. Niemagiczni Tonksowie, nieszczególnie przepadali za czarodziejskim członkiem swojej rodziny, co koniec końców nakłoniło Edwarda Tonksa do zerwania z nimi kontaktu. Z kolei, w chwili śmierci Remusa Lupina, jedynym ze znanych innym, wciąż żyjących Lupinów, był sam Teddy. Najwyraźniej ta niegdyś szanowana, choć daleka od czystokrwistych, czarodziejska rodzina; nie miała szczęścia do długowieczności. Natomiast ród Blacków… Cóż, zważywszy na fakt, że starsza siostra jego babci zabiła jego mamę, swojego kuzyna i Merlin wie ilu jeszcze ‘nieposłusznych’ członków rodziny, wolał o nich głębiej nie myśleć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkąd tylko pamiętał, oczekiwano od nich różnych rzeczy. George i Charlie Weasley mieli szczerą nadzieję, że chłopak pokaże profesorom w Hogwarcie, że jest dzieckiem Nimfadory Tonks i Remusa Lupin; buntowniczki o wielkim sercu i huncwota o nigdy niewykorzystanych do końca talentach. Zważywszy na jego reputację jako równie zdolnego ucznia, co nieraz wręcz bezczelnego psotnika, raczej spełnił ich oczekiwania. Harry Potter marzył, aby jego chrześniak miał lepsze dzieciństwo, niż on sam. I, na Merlina, z pewnością miał, lecz wbrew temu, co tak wielu sądziło, nie było ono bynajmniej idealne. Poza tym, choćby nie wiadomo jak wspaniali byli otaczający go ludzie, nic nie mogło zmienić faktu, że był sierotą. Że szczerze tęsknił za ludźmi, których nigdy nie poznał, a do których nieustannie był porównywany. Że słowa ‘mama’ i ‘tata’ miały na zawsze pozostać mu obce w sensie, w którym dla większości ludzi, były czymś najbardziej naturalnym w świecie. Z kolei Dromeda Tonks chciała, aby jego wnuk dorastał w bezpiecznym świecie i nigdy nie zaznał zła, do którego zdolni są inni ludzie. Owe pragnienia… Cóż, przeszły w większości w niepamięć niedługo po piątych urodzinach chłopca. Uświadomiły wówczas też całej przybranej rodzince Teda, że chociaż wojna się skończyła, pewne rzeczy wciąż wymagały sporej zmiany. Poniekąd więc, był dla nich wszystkich swego rodzaju zawodem. Zawodem nadziei, w które wszyscy usilnie chcieli wierzyć, bardziej dla samych siebie, niż innych. Zawodem niewykorzystanych szans, które los wręcz rzucał mu pod nogi. Koniec końców było to jednak jego życie, prawda? I chociaż miał dzisiaj psychikę znaczniej bardziej spaczoną, niż przed sześcioma laty; marzenia o byciu alchemikiem lub uzdrowicielem-alchemikiem zeszły dawno na dalszy plan, a wszelka wiara w trwałą naprawę świata dawno temu przepadła – szczerze nie żałował swojej decyzji o wyjeździe.
      Jednak nawet cała wiedza i doświadczenie, które zdobył w przeciągu swojego wciąż młodego, ale bardzo owocnego życia, nie mogły go przygotować na kolejną konfrontację z Ethel. Szczerze nie rozumiał niechęci dziewczyny do swojej osoby. Nie pamiętał, co takiego jej zrobił, że ta nie cierpiała go do tego stopnia, by zrujnować jego ostatni mecz jako kapitana drużyny Puchonów. Hufflepuff miał wówczas wspaniałą passę, rok po roku zdobywając puchar Quidditcha, a kilkukrotnie także Domu. Trudno więc się dziwić, że Teddy, na którego wielu patrzyło z uznaniem z powodów przez niego nierozumianych, ale bynajmniej nie do końca niechcianych; chciał zrobić wszystko, by udowodnić, że pokładane w nim nadzieje, nie są głupie. Covel miała jednak inne plany, chcąc, jak zawsze, dopiec Lupinowi.
      - Nie mieszaj w to Victoire – mruknął cicho choć stanowczo, czując mimowolnie, jak jego szyję zakrywa rumieniec. Głęboki, zachrypnięty głos mężczyzny, normalnie pełen miękkiej, miłej dla ucha nuty, teraz sprawiał, że owe zdanie zabrzmiało niemal jak warknięcie. Doskonale wiedział, do czego piła Ethel. Mistrzostwa Świata w Quidditchu sprzed ponad ośmiu lat, nie były bowiem czymś, co Teddy mógłby łatwo zapomnieć. Patrząc jednak na to z perspektywy nastolatka, który od lat podkochiwał się w dziewczynie, którą przez lata miał rzekomo traktować jak kuzynkę, trudno było się dziwić. Fleur i Bill Weasley od początku nie byli szczególnie zadowoleni ze szczenięcego związku nastolatków. Można więc szczerze przypuszczać, że obecnie pałali do młodego Lupina jawną niechęcią, po tym jak ten nieoczekiwanie zerwał z ich najstarszą córką, by wyjechać w nieznane.

      Usuń
    2. Słuchając dalszych słów Ethel, uniósł ze zdziwieniem brew, zaczynając się ostatecznie cicho śmiać. Potrzebowała go? A to dobre! I niby dlaczego miałby chcieć jej pomóc? Normalnie był jedną z najmniej pamiętliwych osób, jakie przyszłoby komuś znać. Gdy w grę wchodziła jednak Ethel Covel, której wciąż nie wybaczył tego, czego się dopuściła, nie zamierzał bynajmniej udawać przyjaznego.
      - Doprawdy nie wiem, co pozwoliło ci wierzyć, że byłbym gotów ryzykować niepotrzebne poranienie rąk. I to dla ciebie, ze wszystkich możliwych osób – zakpił z prośby Ethel, kręcąc z niedowierzaniem głową. W tym samym momencie na biurko wskoczył dość duży, czarny jak węgiel kot o wymownych, szmaragdowych oczach. Teddy musiał przyznać, że chociaż nie był jego ukochaną Serafiną, trudno było odmówić stworzeniu bijącej od niego inteligencji i tajemniczości. Chciał pogłaskać kota po głowie, po tym jak Huncwot w przywitaniu otarł się głową o jego ramię; zwierzę jednak zeskoczyło z biurka, bezpardonowo ruszając w stronę Ethel, by ostatecznie dumnie przed nią usiąść. Niewiarygodne! Najpierw Vlado, teraz Huncwot. Jak gdyby potrzebował kolejnego powodu do nielubienia Ethel.

      [Możesz wykorzystać Huncwota jak tylko chcesz xxx]

      Teddy Lupin

      Usuń
  37. Całą noc zajęłoby mu opisanie tych lat, których Ethel niestety widzieć nie mogła. W latach nauki, Karkarow nie był do końca pewien, co chciałby robić w życiu. Czas nieubłaganie umykał, pozostawiając go w niewiedzy aż do siódmego roku - wtedy zafascynował się magicznymi stworzeniami na dobre. Może, gdyby bardziej przykładał się do zielarstwa siedziałby w św. Mungu? Tak czy siak, był bardzo zadowolony, że wszystko potoczyło się w smoczą stronę. Te zwierzęta wymagały dobrej strategii, po za tym były cholernie ciekawymi wytworami tutejszych, magicznych sił.
    - Od siódmego roku upierałem się przy smokach. Nie wiedziałem czy mi się uda, ale postanowiłem wycelować do Ministerstwa i przedstawić im swoje zainteresowania i umiejętności - Wzruszywszy ramionami, przeniósł wzrok na Ethel - Oczywiście, za nim pojechałem na pierwsza misję, przeszedłem takie szkolenia, że niech ich szlag... - Uniósł kąciki ust w górę. Rzeczywiście praktyka oswajania smoków do łatwych nie należała i jest to zdecydowanie zagrażająca praca. Ćwiczenia przygotowujące go do misji, miały na celu przedstawienie mu dobrych stron i tych, nad którymi powinien się bardziej skupić - testowanie zaklęć i uroków, zwinność a przede wszystkim myślenie.
    - Hogwart potrzebował kogoś, kto uczyłby tutejszej opieki nad magicznymi stworzeniami. Dyrektor Nevile zwrócił się do Ministerstwa o poradę, a oni wypchnęli mnie na pierwszy i właściwie ostatni ogień. Dlatego znalazłem się też tutaj... Ponownie. - Wyprostował nogi, błądząc wzrokiem gdzieś po plazmie gorącego ognia. Na pierwszą lekcję przybył już dwie godziny wcześniej z uśmiechem szerszym niż zwykle. Nigdy nie myślał, że kiedykolwiek, ktokolwiek zaproponuje mu stołek z drugiej strony biurka. Oczywiście wiązało się to z wieloma obowiązkami i zasadami, ale Vlado był niezmiernie szczęśliwy, że mógł ponownie postawić nogę w murach zamku, może na kolejnych siedem lat? Nie wiadomo - na razie nikt nie planował go jeszcze wydalić.
    Wracając, gdzieś w duchu Vladimir miał nadzieje, że spotka osoby, za którymi serce ściskało go bardziej. Nie wiedząc czemu, wiele znajomych twarzy powróciło w tutejsze strony, tak jakby właśnie na tym polegała cała nauka. Ten kto postawi nogę w Hogwarcie, zostaje w nim na zawsze - i coś w tym było, nie tylko sentymentalnie, ale w przypadku ich dwójki, także fizycznie.
    - Tęskniłem za Tobą, Ethel... I żałuję zmarnowanego czasu - Odparł z przygnębioną nutą w głosie. Na każdą z tych myśli, ściskało go w gardle. Nie sądził, aby kiedykolwiek wybaczył sobie tę decyzję.
    - Jeśli będziesz miała kiedyś chwilę, chętnie zabiorę Cię na dobrą herbatę - Dodał szybko, aby uniknąć niezręcznej ciszy, która zaczynała się wzbierać tuż po jego wcześniejszej wypowiedzi. Nie chciał po raz kolejny jej, jak i sobie, przypominać o tym, co by było gdyby babcia miała wąsy.
    Bardzo chętnie zaprosiłby ją do siebie, albo zabrał do Hogsmeade na najlepszą herbatę i jakiś dobry obiad. Skoro obaj byli znów w tym samym miejscu, Vlado chciał to wykorzystać sto razy bardziej - nim znów ich drogi się rozejdą.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  38. [Mnie tam w twoim ostatnim komentarzu wszystko się bardzo podobało, ale Teddy nie mógł się powstrzymać xD
    Oj, te nasze uparciuchy niepotrzebnie sobie przez tyle lat ciśnienie nawzajem podnosili. A przecież wystarczyłaby normalna rozmowa… O ile ta, w ich przypadku, jest w ogóle możliwa :P
    Pomyślimy jeszcze nad tym co dokładnie sobie zrobili, czego nie zrobili; jakie słowa padły, jakie paść powinny, itp., itd. :D Ogólny plan mamy i w najbliższym czasie wątków nie powinno nam brakować :P
    Taak; tu zawadiacki uśmiech, tam mrugnięcie okiem, a nagle leci w jego stronę jakiś zaczarowany przedmiot niemałych rozmiarów. Toż to na pewno wina Ethel, jakżeby inaczej xD]

    Teddy, jak to jakże elokwentnie ubierał w słowa Daniel, bywał podobno czasami pierwszej klasy dup.kiem. Chłopak doprawdy nie do końca rozumiał, o co temu chodziło w większości przypadków, jednak w pewnych sprawach, zmuszony byłby niechętnie przyznać mu rację. W duchu, oczywiście, w duchu. Jedną z takich spraw, bez wątpienia był stosunek Teda do rodziców Ethel; ludzi, bądź co bądź, tak naprawdę mu nieznanych. Swego czasu darzył ich typowym u siebie szacunkiem wobec starszych, zawsze chętnie słuchając, gdy Covel o nich mówiła. Nie, wtedy nie była Covel, lecz Ethel. Pierwszą dziewczyną od czasów Zoe, o której śmiał pomyśleć, jak o przyjaciółce. Victoire…była Victoire, cokolwiek miało to znaczyć. Będąc jednak nastoletnim szczeniakiem, swego czasu szczerze wierzył w przyjaźń Ethel. W tym jednak sęk, wierzył. Potem bowiem, ta zaczęła pałać do bruneta jawną niechęcią, by następnie rzucić w jego stronę tamte słowa. Jeśli miałby być ze sobą całkiem szczery, wybaczyłby jej tamten nieszczęsny mecz Quidditcha lata temu. Koniec końców, była to w tylko jedna gra, na której z całą pewnością nie kończyło się życie, ani tym bardziej nie zawał świat. W mgnieniu oka byłby też w stanie zapomnieć o innych nieprzyjemnościach, które mu sprawiała. Wypowiedzianych jednak przez nią w tamtej chwili słów? Wątpił, szczerze wątpił, gdyż nawet dekadę później bolały jak diabli. Nie chciał nawet wiedzieć, co by się stało, gdyby nie było wówczas przy nich Daniela, który fizycznie powstrzymał Teda przez zrobieniem czegoś głupiego. Och, a miał na to ochotę. Z niemalże żądzą mordu w oczach pragnął wówczas rzucić w odpowiedzi na dziewczynę jakiś bardzo nieprzyjemny urok. Nigdy wcześniej, ani później, nie przypominał tak bardzo swojej rzeczywistej rodziny. Nawet bez jego prawdziwych rysów twarzy, nikt ze świadków zdarzenia nie wątpił wówczas, że był synem Remusa Lupina w jego rzadkich, ale jakże nieprzewidywalnych aktach furii, z płynącą w żyłach najprawdziwszą krwią, często jakże psychopatycznych Blacków.
    - Doprawdy wierzysz, że będę w stanie powstrzymać się przed chęcią zrzucenia na ciebie jakiejś wyjątkowo łamliwej gałęzi? – spytał czysto retorycznie, acz poniekąd szczerze ciekaw. Logicznym jednak dla nich obojga było, że tego by przecież nie zrobił. No, bynajmniej nie byłoby to zamierzone, nie. Wypadki chodziły przecież po ludziach, szczególnie w Zakazanym Lesie. Im dłużej mówiła, tym bardziej go irytowała, a podważanie przez nią jego umiejętności lub wiedzy, wcale w tym nie pomagały. Tak, pod tym względem był zapewne nawet bardziej krukoński, niż ona. Ciekawe, czy wciąż by się przyjaźnili, gdyby należeli do jednego Domu? Nie, nie powinien był nawet o tym myśleć. Tamten rozdział był przecież dla niego historią, dawno temu zamkniętą szczelnie na cztery spusty.

    OdpowiedzUsuń
  39. – Nie chcę żadnych przysług z twojej strony – żachnął się na jej ostatnie słowa, zupełnie jak gdyby sama myśl o tym napawała go obrzydzeniem. – Zbieraj się, nie mam całego dnia – powiedział po krótkiej chwili, patrząc wszędzie, tylko nie na nią. Naprawdę nie miał całego dnia; czekało go dokończenie sprawdzania tych głupich zadań. Zapiąwszy sprawnie swoją mugolską kurtkę, upewnił się, że ma ze sobą różdżkę, po czym rzucając jej kątem oka przelotne spojrzenie, dodał – Idziemy teraz, albo szukaj kogoś sobie kogoś innego – koniec końców, tą bitwę jednak wygrała. Wiedział bowiem, że miała rację; sadzonki były potrzebne, jeśli nie teraz, to w najbliższej przyszłości. A on, jako ktoś to znał Zakazany Las, mając przy tym opanowane do perfekcji zaklęcia obronne i rozbrajające, nadawał się na jej towarzysza, jak nikt. Niestety. – O nie, ty zostajesz – rzucił w stronę Huncwota, gdy ten jak gdyby nigdy ruszył w jego stronę. Chole.rne zwierzę, dlaczego nie mógł bardziej przypominać Serafiny? Tak, ta zapewne z przyjemnością podrapałaby Covel po twarzy. No dobrze, nie, nie zrobiłaby tego. Ale też z całą pewnością tak jawnie nie próbowałaby się do niej przymilać.

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  40. [Cześć xx]

    Powiedzenie, że Teddy Lupin nie przywykł do ignorowania swojej osoby, byłoby jawnym niedomówieniem. Odkąd tylko pamiętał zawsze był w centrum uwagi, niezależnie od tego, co działo się wokół. Och, owa uwaga nie była bynajmniej przez niego lubiana; przeciwnie, wielokrotnie przeklinał ją na wszystkie wiatry, pragnąć mieć chociaż przez moment odrobinę spokoju w samotności. Nie znaczyło to jednak, że cisza, w której zmierzali teraz z Covel do Zakazanego Lasu, była przez Teddy’ego mile widziana. Przeciwnie, gdyż nie pozwalała mu zapomnieć, że nie jest na zaistniałą sytuację w żadnym stopniu obojętny, a serce wali mu z niepewności i zdenerwowania o wiele szybciej, niżby sobie tego życzył. Poniekąd był więc rad, gdy Huncwot, będąc w każdym calu tym samym złośliwym i upartym zwierzęciem, co zawsze; postanowił nie posłuchać Teda i potowarzyszyć tym jakże dziwnym ludziom w ich krótkiej wyprawie. Choć Teddy za nic w świecie nie przyznałby tego na głos, obecność kota sprawiała, że obojętna postawa Covel wobec jego osoby bolała mniej, niż w rzeczywistości.
    Młody mężczyzna nie był kompletnym ignorantem, w porządku? Wiedział, że jego dojrzałość emocjonalna pozostawia zapewne wiele do życzenia. Czego można się było jednak spodziewać po sierocie, która tylko pozornie miała wszystko, czego dziecko mogło sobie zapragnąć? Och, był niezmiernie wdzięczny za to, co dla niego zrobiono. Wiedział, że ma po wieczność dług wobec Andromedy Tonks, Harry’ego Pottera, Molly Weasley, czy Minervy McGonagall. Żadna z tych osób nie mogła go jednak uchronić przed samym sobą, niezależnie od starań. Koniec końców każdy miał aczkolwiek jakieś uchylenia od normy, czyż nie? Po dziś dzień się dziwił, że Victoire w ogóle dała mu szansę… Szansę, której ostatecznie nie wykorzystał. Jednak oszukiwanie dziewczyny, siebie samego i wszystkich wokół nie było fair dla żadnego z nich. Najwyraźniej pod pewnymi względami Teddy aż nadto przypominał swojego ojca. A może, po prostu, był idio.tą? Przecież doprawdy nie zdawał sobie sprawy z zauroczenia, którym obdarzyła go Cov…Ethel. Może gdyby wiedział, rozegrałby to wszystko zupełnie inaczej? Znając jednak talent młodego Lupina, było to, niestety, wątpliwe. Jego rówieśnicy zapewne wciąż bowiem pamiętali histerię Ursuli Fitzgerald, po tym jak po czysto platonicznym wypadzie do Hogsmeade, bardzo dobitnie dał Gryffonce do zrozumienia, że widzi w niej tylko koleżankę. Och, starał się być miły, kulturalnie próbując dojść z nią do porozumienia, ta jednak wpiła się na siłę w usta ledwo odrastającego jeszcze wówczas od ziemi chłopaka, który… Delikatnie mówiąc nie lubił, gdy cokolwiek próbowano mu narzucać. Albo historię z Isabelle Meadows… Tak, musiał przyznać, że drobna szatynka miała silny prawy sierpowy.
    - Uważaj – syknął oskarżycielsko, sprawnie powstrzymując Ethel przed upadkiem, gdy ta, wchodząc do Zakazanego Lasu, przepadła o niewidoczny na pierwszy rzut oka korzeń jednego z drzew. Zapewne powinien pozwolić jej upaść, lecz cóż poradzić, że dla Teddy’ego refleks był czymś tak naturalnym, jak dla innych oddychanie? Nie bez powodu był obrońcą Quidditcha, ostatecznie zostając kapitanem drużyny Puchonów. Wytwarzając w lewej dłoni sporą kulę ognia, rozświetlającą najbliższą okolicę, popchnął lekko ale stanowczo stażystkę do przodu. – Prowadź do sadzonek – polecił, starając się ignorować to, że od ponad dziesięciu lat nie był fizycznie tak blisko Ethel, niemal opierając się klatką piersiową o jej drobne plecy. Gdyby przymknął teraz oczy, bez trudu mógłby wrócić myślami do tych chwil, gdzie siedząc wspólnie na błoniach, przerabiali dla zabawy księgi zaklęć, zajadając się czekoladowymi żabami. – I postaraj się nie zabić. Nie mam czasu na to, by jeszcze zajmować się usunięciem twojego ciała – dorzucił kąśliwie na koniec, cały czas jednak przywiązując uwagę do tego, co działo się wokół. Zakazany Las nie był pod żadnym względem obcy Lupinowi, który miał tutaj niejednego przyjaciela; niekoniecznie wilka. Bez wątpienia jednak miejsce to nie należało pod żadnym względem do bezpiecznych.

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  41. - Wątpliwe – mruknął pod nosem na uwagę Ethel o spokoju, po ewentualnym pozbyciu się jej ciała. W końcu, nawet gdyby udało mu się w takiej sytuacji przekonać samego siebie, że nie ma powodów, by czuć wyrzuty sumienia; miałby nieustannie podły nastrój, czując, że tak być nie powinno. Paradoks, czyż nie? Chyba jak i cała jego osobowość. Zaskoczywszy samego siebie, młody Lupin postanowił zaufać wiedzy i umiejętności Covel, idąc pewnie tuż za nią, w skazaną przez dziewczynę stronę. Raz po raz spoglądał na idącego przed nimi Huncwota, który w mroku nocy, był widoczny tylko dzięki swoim dużym, szmaragdowym oczom.
    Zapewne gdyby Teddy wytężył swoją, bądź co bądź, świetną pamięć; istniała spora szansa, że zrozumiałby, że zmiana Ethel w stosunku do jego osoby nie była bynajmniej ani nagła, ani całkowicie absurdalna. Począwszy od pierwszych, zupełnie bezpodstawnych z punktu widzenia chłopaka cichych dni, już na starcie jego trzeciego roku; poprzez rzucane mniej lub bardziej subtelnie komentarze, po ostateczną konfrontację i rozejście się ich dróg. Sęk w tym, że istniały sprawy, które Ted wolał usilnie ignorować lub przemilczać, łudząc się, iż problem sam się rozwiąże. Taak… Jak na kogoś, kto przez wielu nazywany był złotym dzieckiem i jednym z najzdolniejszych uczniów w najnowszej historii Hogwartu; potrafił być bardzo nierozważny i, po prostu, głupi. Choć może nie chodziło o głupotę samą w sobie, a ignorancję w stosunku do pewnych rzeczy. Bez wątpienia wiele można było mu zarzucić, gdyż bardzo daleki był od ideału. Serce jednak, miał zawsze po właściwej stronie i ostatnią rzeczą, której pragnęłoby jego nastoletnie ja – wciąż tak bardzo naiwne, mimo wszystko nadal tak cholernie wierzące, że wszystko da się rozwiązać – było skrzywdzenie Ethel, w jakikolwiek sposób. Jak to jednak zwykle w życiu bywa, chcieć a móc, to dwie różne sprawy.
    Związek z Victoire Weasley prawdopodobnie od zawsze skazany był na niepowodzenie. Och, nie chodziło bynajmniej o brak uczucia ze strony Teda, przeciwnie. Brunet nie umiałby stwierdzić, kiedy zakochał się w dziewczynie, którą jako zaledwie dwulatek, trzymał w ramionach. Byłby jednak w stanie precyzyjnie powiedzieć, kiedy zrozumiał, że jego uczucia do niej dalekie są od platonicznych. Blisko dwuletnia rozłąka pozwoliła mu bowiem na sporo rzeczy spojrzeć z zupełnie innego punktu widzenia. A chociaż ich związek w oczach innych rzeczywiście wydawać się był idealny, rzeczywistość była zupełnie inna. Nie, nie rzucali w siebie paskudnymi urokami przy każdej okazji i nie kłócili się o byle co. Pochodzili jednak z dwóch, zupełnie innych rodzin i koniec końców, żadne z nich nie potrafiło temu zaprzeczyć. Dodatkowo, chociaż Bill Weasley przyjaźnił się z jego nieżyjącą mamą i zdawał się szanować nigdy niepoznanego ojca, za samym Teddym niezbyt szczególnie przepadał. I to na długo przed tym, gdy ten „zdemoralizował Victoire”. Chłopak przypuszczał, że atak Greybacka na najstarszym z rodzeństwa Weasley pozostawił po sobie więcej, niż zamiłowanie do krwistych steków. Bardzo szybko nauczył się jednak, że pewne rzeczy lepiej było zostawić dla siebie. W końcu, kiedy własna rodzina – przybrana, ale w sumie jedyna, jaką się ma - woli zupełnie ignorować fakt, że ktoś potrafi rozmawiać z wilkami i wilkołakami, a nierzadko nawet z owej umiejętności drwić; człowiek w zaskakującym tempie pojmuje, gdzie jest jego miejsce w rodzinnej hierarchii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Skup się na pracy, wartę zostaw mnie – powiedział do Ethel, widząc, że ta, chociaż skupiona nad tym co robi; nie potrafiła się całkowicie wyłączyć. Wiejący z każdą chwilą coraz silniej wiatr, pozwalał mu na wdychanie bijącego od niej aromatu różnych ziół i roślin, z domieszką, jak przypuszczał, wypitej przez nią wcześniej kawy. Skrzywił się lekko, dostrzegając jej z każdą chwilą coraz bardziej poranione ręce, wolał jednak tego nie komentować. Gdy będzie już po wszystkim, upewni się, że tej nie grozi żadna infekcja, i wróci do swoich zajęć. Tak, właśnie tak. Gdyby tylko było to takie proste, jak próbował sam siebie przekonać. Z trudem powstrzymywał bowiem cisnące się na usta od chwili, gdy tylko ją zobaczył, ‘dlaczego?’. Dlaczego zaczęła się od niego odsuwać? Co takiego zrobił, że momentami zdawała się go wręcz nienawidzić, albo jeszcze gorzej, zupełnie ignorować? Jak mogła, po nieszczególnie długiej, ale jakże szczerej przyjaźni, powiedzieć do niego te wszystkie słowa? Jedyne, co go powstrzymywało, to świadomość, że to nie czas, ani miejsce na tego typu rozmowy. A gdyby stać by go było na całkowitą szczerość, to przyznałby, że wolał milczeć, bojąc się jej odpowiedzi. Tak, Teddy nie był ani tak odporny, ani tak odważny, jakby sobie tego życzył.
      Usłyszawszy dźwięk łamanej gałęzi, napiął mięśnie, rozglądając dyskretnie, ale jeszcze uważniej niż dotychczas, po okolicy. W panującym w Zakazanym Lesie mroku, pogłębiającym się nieubłaganie przez mijający dzień, nie był w stanie zobaczyć niczego konkretnego. Rzuciwszy sprawnie niewerbalne Homenum Revelio, zrozumiał, że cokolwiek czaiło się w ciemnościach, nie było pod żadnym względem człowiekiem. Bez paniki obrócił się plecami do Ethel, stając jednak jeszcze bliżej niej, podświadomie zasłaniając dziewczynę swoją znacznie wyższą i barczystą sylwetką. Wiedział, że szybka reakcja i umiejętności, będą bezużyteczne bez zachowania przez niego spokoju...

      Teddy Lupin

      Usuń
  42. Praca ze smokami może faktycznie nie należała do jego wymarzonych, ale była czymś w rodzaju hobby, w którym Vlado bardzo dobrze się odnajdywał. Wybrał sobie dość niebezpieczną pasję, ale Karkarow lubił igrać z ogniem - a tutaj ogień ten był żywy.
    - W okolicach Hogwartu nie da się spotkać w tych czasach smoka - Odparł i uśmiechnął się. Prawda była taka, że wszystkie możliwe smoki zostały już dawno wyłapane. Stwarzały potencjalne niebezpieczeństwo w tutejszych okolicach, biorąc pod uwagę prędkość z jaką mogły przedostać się na błonia. I choć te zwierzęta przywiązywały się do miejsca swojego pobytu na tyle, że zwykle go nie opuszczały, nigdy nie wiadomo czy wiatr nie pognałby ich w stronę zamku. W tych czasach, niestety, po te wielkie gady trzeba było przemierzyć kilkaset kilometrów, co wiązało się nawet z miesięczną wyprawą gdzieś w dal. Po za tym, nie było też tak wielu zleceń, jak dziesięć lat temu - smoki zaczynały być rzadkością, skoro łapane nie mogły rodzić potomstwa. A te już złapane były tylko obrazem smoka, w duchu spokojnym i miłym.
    Jej dotyk sprawił, że Vladimir wypełnił się w środku ciepłą energią. Długo nie doznał bliskości ze strony Ethel, toteż ta chwila była dla niego czymś w rodzaju doładowania. Przez głowę przebiegła mu myśl, że mogłaby go spokojnie zahipnotyzować, a on padłby przed nią na kolana, jak posłuszny niewolnik. Jedyne co wzbudziło w nim nutę zdenerwowania to fakt, że nie mogli sobie pójść teraz, w tej chwili. Zostawienie uczniów samych mogło poskutkować bardzo, ale to bardzo złymi czynami z ich strony. Wiadomo, co od czasu do czasu lubi zmajstrować ta figlarna młodzież w tych czasach.
    - Herbata Tobą zawsze, o każdej porze dnia i nocy - Zaśmiał się radośnie - A jeśli masz coś, co chciałbym zobaczyć to bardzo chętnie rzucę na to okiem.
    Biorąc pod uwagę, że skrzaty przyniosą niebawem przekąski, ze spokojem można będzie oddelegować uczniów po sytej kolacji do dormitoriów. Nie sądził by przesiedzieli tutaj do rana, zresztą nie chodziło tez o to, by po ogniskowej nocy przespali jutro cały dzień.
    - Myślę, ze jak zjedzą kiełbaski to zmorzy ich sen - Zerknąwszy w stronę uczniów, podniósł się by oznajmić wszystkim plan dalszego wieczoru. Fakt o jedzeniu napełnił ich twarze szerokim uśmiechem i choć nie wszyscy byli chętni by wracać do zamku, ostatecznie przytaknęli wracając do swoich gier i zmyślania dalszych, strasznych historii.
    Więc uczniów właściwie mieli prawie z głowy.

    [Hej, u mnie urwanie głowy - przeprowadzka, zmiana pracy, prezenty... Ale jakoś idzie :D
    A co do notki - będzie mi bardzo miło, jeśli Vlado się w niej pojawi, szczególnie w akcji z pierniczkami :)]

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  43. [Witam się również :) jak najbardziej mam nadzieję na jakiś wątek, ale niestety nie mam pomysłu :( może zrobimy jakąś burzę mózgów lub może Ty masz jakiś pomysł? ]
    Molly

    OdpowiedzUsuń
  44. [Przepraszam, że dopiero teraz, ale wczoraj odkryłam "A very Harry Potter musical" i nie mogłam się oderwać! A to ma aż trzy części!"

    Zajęcia z Zielarstwa nieszczególnie pochłaniały uwagę Neila. Szczególnie gdy pogoda nie dopisywała. Waterston wolałby siedzieć w Pokoju Wspólnym i wyglądać przez okno, czy też czytać jakąś dobrą książkę. Niskie ciśnienie zamykało mu powieki, w połowie słuchał słów nauczyciela, w połowie oddawał się sennym marzeniom.
    – Pobudka. – Przyjaciel Neila, Charles, stuknął go w ramię. Charles Perry był wysokim blondynem o zadziwiająco wielu piegach na twarzy. Nie chcąc pogarszać stanu swojej skóry (chociaż Neil uważał, że te piegi zupełnie do niego pasowały) unikał słońca jak tylko mógł. – Jeśli nie chcesz zostać pogryziony przez gryzące cebule, to lepiej słuchaj profesora.
    Neil przeniósł leniwie wzrok na Charlesa i zmarszczył brwi.
    – Cebule gryzą? – zapytał zachrypniętym głosem.
    Perry wzruszył ramionami.
    – Na to wskazuje nazwa.
    Waterstona nie bardzo przekonały słowa przyjaciela i już miał poddać się zmęczeniu ostatecznie i zamknąć oczy, gdy drzwi do szklarni otworzyły się z impetem. Była to swego rodzaju nowość, gdyż przez ostatnie dwa tygodnie w szklarni unosiła się atmosfera nudy i monotonności. Zajęcia z teorii okazały się jeszcze mniej ciekawe niż historia magii i uczniowie aż nie mogli się doczekać zaliczenia testów i przejścia do praktyki. Pewnie dlatego głowy wszystkich natychmiast zwróciły się w stronę kobiety, która pewnym korkiem zmierzała w ich stronę. Dzień był wietrzny, więc Neila nie zaskoczył fakt, że jej długie włosy były potargane. Pomyślał o tym, jakiego uroku jej to dodawało. Zdołał przebudzić się na tyle, iż wyprostował się i posłał pytające spojrzenie Charlsowi.
    – To Ethel Covel – szepnął Perry cicho. – Stażystka.
    Neil kiwnął w zrozumieniu głową, przenosząc spojrzenie ponownie na jedyny interesujący aspekt lekcji Zielarstwa. Była grzeczna, ale stanowcza, przeprosiła za przerwanie lekcji, chociaż Neil był przekonany, że absolutnie żaden uczeń nie ma do niej pretensji, nawet profesor przybrał bardziej przyjazny wyraz twarzy niż zwykle. Gdy ostrzegła ich przed kradzieżą skóry boomslanga, Neil uśmiechnął się, czując do niej sympatię.
    – Nie będziesz potrzebowała pomocy?
    Gdy Ethel zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu ochotnika, natychmiast kilka uczniów poderwało ręce do góry. Neil, zajmujący miejsce na samym końcu, wykrzywił usta w grymasie. Oddałby mały palec prawej ręki, żeby wyrwać się z tych okropnie nudnych zajęć. Chociaż też podniósł rękę, był przekonany, że z tej odległości nawet nie zostanie zauważony. Kontakt wzrokowy był najważniejszy w takich sytuacjach, a siedząc za dryblasem ze Slytherinu, który prawdopodobnie był potomkiem olbrzymów, Neil nijak mógł zwrócić na siebie uwagę. Zamiast tego westchnął i opuścił rękę. Usłyszał wcześniej, że stażystce chodziło o tykwobulwy, więc rozejrzał się za nimi, po czym wstał, na tyle głośno szurając krzesłem, żeby zwrócić na siebie uwagę Ethel, i po prostu ruszył w ich stronę.
    – Jak mogę pomóc? – zapytał głośno, przeczesując włosy i uśmiechając się.

    Neil Waterston

    OdpowiedzUsuń
  45. [A dzień dobry :D]

    Na dobrą sprawę, czyż ludzka natura sama w sobie nie zawsze była absurdem? Z jednej strony gatunek Homo sapiens sapiens, czyli rzekomy „współczesny człowiek rozumny”, bez wątpienia należał do zwierząt stadnych, niezdolnych do sprawnej i owocnej egzystencji w pojedynkę. Z drugiej jednak, przeważnie pałał on co najmniej niechęcią do pozostałych jego przedstawicieli. Pragnienie czyjeś bliskości, często szło przecież w parze z mało pozytywnym nastawieniem do całego świata. A gdy już komuś udało się stworzyć szczęśliwy związek, w wyraźniej dużej ilości przypadków, ten i tak się prędzej czy później rozpadał.
    - Zamorduję cię, Covel! – krzyknął za Ethel, gdy ta, nie wiadomo nawet kiedy, zaczęła uciekać w głąb Zakazanego Lasu. Och, niech lepiej się modli, by wcześniej spotkała po drodze kogoś lub coś innego, brunet bowiem nie ręczył za siebie. Spojrzawszy na Huncwota, lekkim ruchem głowy dał kotu do zrozumienia, by poszedł za tą głupią dziewuchą, nim ta nabawi sobie prawdziwej biedy. I to wszystko na widok testrala! Wciąż bardzo młodego, gdyż dorosły osobnik nie traciłby czasu na nudnych czarodziejów. – Cześć, koleżko – przywitał się ze stworzeniem i łagodnie się do niego uśmiechnąwszy, pogłaskał testrala po jego nosie, gdy ten tylko zaczął się tego domagać. – Nie przejmuj się nią – zapewnił go jeszcze, po czym pożegnawszy się, pozbierał wszystkie wydobyte dotychczas przez dziewczynę korzonki, i ruszył za nią.
    Gdyby ktoś spytał o stosunek Teddy’ego do testrali, młody mężczyzna wysiliłby się na obojętność. Tak, ta z całą pewnością nie przyszłaby mu w tym przypadku naturalnie. Bowiem chociaż same stworzenia darzył sporym podziwem i należnym ich szacunkiem, nie potrafił nie myśleć na ich widok o tamtym dniu. Nawet teraz, po tych wszystkich latach, nie potrafił powstrzymać przebiegającego przez ciało zimnego dreszczu. Wciąż pamiętał swój pierwszy przyjazd do Hogwartu i reakcję innych pierwszoroczniaków na pytanie Teda, ‘co to za zwierzęta?’. Nawet Daniel ich nie widział, ale cóż się dziwić? Gdy niewiele starszy chłopiec dotarł tamtego parszywego dnia na miejsce, było już po wszystkim. Młody Lupin, i tak już nie do końca wiedzący, gdzie jego miejsce, nie wspominał więc pierwszych tygodni w szkole szczególnie miło. Harry Potter albo łudził się, że jego wtedy ledwie pięcioletni chrześniak nie był w stanie zrozumieć, co się tak naprawdę stało; albo jakimś sposobem zapomniał wspomnieć Tedowi, że testrale są widoczne tylko dla tych, którzy byli świadkiem czyjeś śmierci, więc na dzień dobry czeka go w szkole średnio przyjemna niespodzianka.
    ‘Teddy’ – usłyszał niespodziewanie w głowie znajomy głos, od razu przystając i kucając przy ziemi. Niemal od razu pojawił się przed nim wielki, biały wilk o niezaprzeczalnym pięknie, na widok którego metamorfomag odsłonił nieznacznie swoją długą szyję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ‘Beawulf, witaj’ – odparł w końcu, spoglądając w pełne inteligencji oczy zwierzęcia. Był on alfą watahy magicznych wilków, mieszkających od lat w Zakazanym Lesie. Mówiąc dokładniej, jednym z dzieci wilkołaków, którzy lata wcześniej odbyli podczas pełni stosunek, doczekując się jakże niezwykłego potomstwa. Bowiem chociaż Beawulf wyglądał jak typowy wilk, z pewnością nim nie był, mając nie tylko wilcze instynkty, ale i inteligencję przewyższającą nawet tą ludzką.
      ‘Znajdę dziewczynę’ – zapewnił Teddy’ego, nim ten zdążył o czymkolwiek wspomnieć i nie czekając na odpowiedź człowieka, zniknął w mroku na dobre już teraz zapadłej nocy. W jego miejsce pojawiły się jednak przy brunecie dwa inne, nieznane mu dotychczas wilki, które po należnym przywitaniu, zaczęły przeprowadzać chłopaka przez jeszcze nieznaną mu część Lasu. Jako nastolatek kończył tutaj po zupełnie nieświadomym lunatykowaniu, szczególnie w okolicach cyklu pełni księżyca. Dzięki temu, jak śmiał twierdzić, poznał Zakazany Las w takim stopniu, jak niegdyś jego ojciec z trójką swoich przyjaciół, zamek Hogwart. Usławszy od Beawulf, że Ethel jest cała i gdzie się znajduje, z pomocą wilków czym prędzej się tam udał. Położywszy ostrożnie wszystkie sadzonki na ziemi, upewnił się, że Huncwot nigdzie nie zaginął. W rzeczy samej, kruczoczarny kot znajdował się bowiem w ramionach trzęsącej się zapewne z zimna Ethel.
      - Nigdy więcej nie waż się tego robić – rzucił od razu, bezpardonowo podchodząc do dziewczyny i niezbyt delikatnie podnosząc ją z zmieni, chwilowo nie dbając o Huncwota. Jego głos wydawał się być teraz nawet jeszcze głębszy, niż zwykle. – Co tow ogóle miało być?! Ten testral był jeszcze dzieckiem, najzwyczajniej w świecie ciekawym naszej obecności! Skoro i tak zamierzałaś wybrać się na samotne przechadzki po Zakazanym Lesie, na cholerę marnowałaś mój czas?! – mówił, z każdą chwilą coraz bardziej wzburzony. Teddy Remus Lupin miał bowiem niemały temperament, nawet jeśli większość osób zdawała się to zupełnie ignorować. - Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, co mogło ci się tutaj stać? Nawet nie wiesz, gdzie jesteś! – kontynuował szczerze zaniepokojony, nie dbając nawet o to, co Covel sobie teraz myśli o jego... Cóż, nietypowej w stosunku do niej troski. Przynajmniej, nietypowej w ostatniej dekadzie. – Następnym razem od razu wyślę cię do Skrzydła Szpitalnego – zagroził, tylko w połowie żartując. Dopiero teraz zauważył szczere przerażenie na twarzy Ethel, jej zaszklone, duże oczy i krwawiące przedramiona. Głupia dziewczyna; pędy musiały ją mocno poranić, gdy nierozważnie próbowała się z nich w panice wyrwać. – Pokaż to – powiedział na koniec i nie czekając na jakiekolwiek protesty ze strony stażystki, zaczął przyglądać się jej obrażeniom w świetle wyczarowanej uprzednio przez siebie kuli ognia. Czując przy boku Beawulf, wiedział, że nic im grozi.

      Teddy Lupin

      Usuń
  46. Teddy bardzo łatwo bulwersował się na pewnego typu rzeczy, jednak z reguły równie szybko się uspokajał. Rzadko bywał agresywny sam w sobie, acz pełen wzburzonych emocji słowotok z jego strony był pewny, jak w banku. Z reguły nieszczególnie lubił w ludziach, gdy ci przez nierozważne zachowania narażali siebie i innych. A to było zapewne szczytem hipokryzji ze strony kogoś, kto dosłownie od narodzin śmiał się Śmierci w twarz. Koniec końców był poniekąd dzieckiem wojny, czyż nie? Urodzonym niemalże w najgorszym okresie czarodziejskiego Armagedonu. Z reguły ludzie przyjmowali zasadę, że o zmarłych mówi się dobrze, albo wcale. Znaczna większość znanych mu osób bez wątpienia to powielała, zdarzały się jednak wyjątki. A te, przy tak ciekawym świata dziecku, jakim był niegdyś Teddy Lupin, musiały doprowadzić do tego, że ten dowiedział się zbyt wiele, stanowczo za wcześnie. Aczkolwiek dziś, mając blisko ćwierć wieku, umiał się zdystansować do większości z nich. Ba!, niektóre z tych rzeczy umiał nawet szczerze zrozumieć. Przede wszystkim jednak, na wiele spraw go one uodporniły. Zapewne dlatego on na widok testrala radził sobie wyraźnie lepiej, niż Ethel. Gdyż, z jakiegoś powodu, teraz była dla niego Ethel, nie Covel. Nawet jeśli nie był jeszcze gotów przyznać tego na głos. Nie wówczas, gdy w uszach wciąż uparcie brzmiało mu echo ich ostatniej rozmowy jako przyjaciół. Albo raczej kłótni, gdyż trudno było tamtą wymianę zdań nazwać cywilizowaną, a co dopiero przyjacielską rozmową.
    - Spokojnie. Ważne, że nic się nie stało – zapewnił ją stanowczo, acz niemalże delikatnie swoim zachrypniętym, miękkim głosem, który bywał dla niejednego balsamem dla starganych nerwów. A przynajmniej tak od co poniektórych słyszał, gdyż sam owego sentymentu w żadnym stopniu nie podzielał. I trudno się dziwić, gdyż, kiedy był zaspany, na kacu lub przeziębiony, brzmiał identycznie jak ojciec, co wywoływało średnio dla niego przyjemne reakcje ze strony innych. Ethel jednak tego nie wiedziała, na całe szczęście. – To ja przepraszam. Nie powinienem był się tak unosić – zaskoczył po dłuższej chwili milczenia samego siebie. Och, normalnie należał do bardzo kulturalnych ludzi, nawet jeśli potrafił kląć jak najgorszy łaj.dak. Niemniej, w tym konkretnym przypadku, Ted nawet nie próbował wysilić się na przyjazny ton, co dopiero normalne zachowanie. A tak się mu przynajmniej, dotychczas, wydawało.
    Opatrując najlepiej jak mógł w obecnych warunkach jej poranione przedramiona i dłonie, miał nadzieję, że jego wcześniejszy, mocny zacisk na drobnych nadgarstkach dziewczyny, nie pozostawi po sobie niemiłych siniaków. Nigdy nie myślał o byciu typowym uzdrowicielem, jeśli już to uzdrowicielem-alchemikiem. Nauczył się jednak w swoim życiu tego i owego o zaklęciach leczniczych. Częściowo poprzez niezwykle silną przyjaźń z wilkołakiem, a częściowo przez bycie członkiem – a może i nawet głównym motorem – grupki szkolnych łobuzów, mających niebywały talent do wpakowywania się w kłopoty. Dodatkowo, wciągu ostatnich sześciu lat życia widział i przeżył wystarczająco wiele, by mimowolnie pewnych rzeczy się nauczyć.
    ‘Wszystko w porządku?’ usłyszał pytanie Beawulf, co oderwało go dość gwałtownie od dotychczasowej pracy.
    - Tak, nic jej nie będzie, dziękuję – odpowiedział nagłos na pytanie swojego wilczego przyjaciela, nawet nie zastanawiając się nad tym, jak musi to brzmieć dla Ethel. Daniel, będąc wilkołakiem, zawsze bez problemu rozumiał wilczy język, a Vlado, w formie animaga, był w stanie porozumieć się z nimi, jak każde, inne zwierzę. Tak więc, choć języka samego w sobie nie znał i nie rozumiał, zawsze pojmował kontekst ich zwierzęcych rozmów. Dopiero Victoire, która niegdyś, zupełnie przypadkiem, odkryła umiejętność Teda, stwierdziła, jak brzmi niezrozumiały dla innych wilczy język w uszach normalnych ludzi. Podobno przypominał on wilczy skowyt, był jednak płynniejszy i momentami zdawał się niemalże brzmieć jak słowa, wypowiadane w zupełnie obcym dialekcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – To najlepsze, co mogę w tej chwili zrobić – zwrócił się do Ethel, wskazując lekko brodą na opatrzone i starannie zabandażowane ręce. – Zebrałaś już dość sadzonek. Beawulf wyprowadzi nas z Lasu – dodał jeszcze, odsuwając się od dziewczyny, nie puszczając jednak do końca jej dłoni. Spojrzawszy w bok, upewnił się, że wszystkie sadzonki są tam, gdzie je zostawił. Miał na końcu języka, by spytać, czy chcesz o tym porozmawiać, w ostatniej chwili się jednak powstrzymał. Zamiast tego przymknął swoje czekoladowo-miodowe oczy, pozwalając sobie na moment zatracić się w bijącym od ognistej kuli cieple. Może pewnego dnia powie mu, co tak naprawdę przeraziło ją w tamtym młodym testralu. Obecnie jednak nie miał prawa pytać Ethel o takie sprawy. Nie byli już przecież przyjaciółmi.

      Teddy Lupin

      Usuń
  47. [Bardzo dziękuję za powitanie i życzenia :D Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się razem coś napisać :) ]/ Ailisa

    OdpowiedzUsuń
  48. - Co ty odwalasz, Jimmy?James patrzył na swoje odbicie w lustrze i przez chwilę mierzył się swoimi brązowymi oczami. Obok na zlewie leżała koperta z adresem jego starego domu, gdzie rezydowali państwo Gordon. I cała reszta rodziny sławnych Szkotów. Zerknął na list, ale zaraz odwrócił wzrok. Co go w ogóle podkusiło, żeby go napisać? Zacisnął pięści na brzegach starego zlewu i spuścił głowę, wypuszczając ciężko powietrze. - Jimmy? Jimmy, chodź tu! - Krzyk madame Rosmerty sprowadził go na ziemię tak gwałtownie, że o mało nie wyrwał zlewu ze ściany. Ta szalona kobieta jak chciała to potrafiła się nieźle wydrzeć, przyprawiając przy tym o zawał. Nawet po tych czterech miesiącach Gordonowi trudno było przywyknąć. Chyba by się przyzwyczaił dopiero gdyby ogłuchł... Ale całkiem możliwe, że nie miało to trwać do osiemdziesiątki jak to kiedyś myślał. - Już schodzę! - odkrzyknął, zarzucając sobie ścierkę na ramię. Zerknął na wciąż leżący na swoim miejscu list, po czym wyciągnął z kieszeni papierosy i zapałki. Nie używał różdżki od ukończenia szkoły. Przyzwyczaił się do mugolskich gadżetów i nie miał zamiaru z nich rezygnować. Nawet tutaj. W sumie to nie wiedział, gdzie miał swoją różdżkę. Pewnie leżała w jego pokoju w rodzinnym domu i pokrywała się kurzem. Cóż... Nie tęsknił za nią. Gordon czuł się stuprocentowym mugolem i żałował, że nie miał już kontaktu z Emily. Po tym jak spalili jego bar, potwornie się kłócili, aż w końcu dziewczyna stwierdziła, że nie mają sobie już nic do powiedzenia. Szkoda. Tęsknił za jej szyją i rudymi lokami. Odpalił w końcu zapałkę, po tym jak wsadził sobie w zęby papierosa, ale nie podpalił go. Zamiast tego sięgnął po kopertę i pozwolił, żeby zajęła się ogniem. Dopiero wtedy podsunął tlący się list pod papierosa. Czując dym w płucach, wyjął fajkę z ust i spojrzał na trawiony ogniem papier. Gdy prawie cały spłonął, wrzucił resztkę do zlewu i wyszedł na korytarz, by zbiec ze schodów, a potem zeskoczyć z ostatnich trzech stopni prosto przed właścicielkę pubu.- Na Merlina! Chcesz, żebym miała zawał?! - wrzasnęła madame Rosmerta, chwytając się za serce. Jak zwykle ubrana była w swoje stare łachy, które przypominały ubranie trolla, włosy niedbale związała w coś na kształt koka i nie poruszała się z większą gracją niż wyglądała. Mimo to Jimmy lubił tę starszą kobietę. Z całą pewnością cechowała ją otwartość na ludzi, przyjazne nastawienie oraz poczucie humoru. - A odda mi wtedy pani pub? - spytał zaczepnie, nie mając nawet w planach przejęcia Trzech Mioteł, które mimo klimatu i sentymentu, nie były spełnieniem jego biznesowych marzeń. Chodziło bardziej o przekomarzanie się i lekkie zirytowanie swojej pracodawczyni. Oboje wiedzieli, że to żarty, jednak madame Rosmerta rzucała jakimiś cudacznymi komentarzami, które szczerze rozbawiały Gordona. W końcu mało kto potrafił to zrobić. Większość przebywających w pubie to w końcu były małolaty, które tłoczyły się w swoich grupkach, a jego niezbyt interesowały tematy poruszane przez młodzież. Odgarnął ruchem dłoni włosy, które nieco opadły mu na oczy. Stojąc przy barze, wziął jakiś brudny kufel w dłoń, nalał do niego wody i zrobił z niego papierośnicę. Opierając się tyłem o szafkę z trunkami przyglądał się lokalowi. Jakiś kilku stałych bywalców, jednak prócz nich nikogo nie było. Ale Gordon nie musiał długo czekać na nową atrakcję. Bo oto pewna znajoma osoba wpadła do środka z przerażeniem i zdezorientowaniem na twarzy.
    - Co się stało? - rzucił, widząc Ethel i marszcząc brwi.

    Jimmy

    [Wybacz, że tak długo. Bylam na urlopie.]

    OdpowiedzUsuń
  49. [Hej. Chcę Cię przeprosić za to, że uciekłam z Jimmy'm, ale co innego skupiło moją uwagę na blogu, a mianowicie radio + egzaminy. Jednak mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości wrócę z nim i będziemy kontynuować to, co zaczęłyśmy ;) Jeszcze raz przepraszam.]

    Matt Harrison

    OdpowiedzUsuń
  50. [Wracam po przerwie i kontynuuję :)]

    Vlado uważnie skupił się na tym, co chciała przedstawić Ethel. Był ciekaw tego co chciała mu pokazać, tym bardziej, jeśli nie spotkała się z tym w św. Mungu - w miejscu gdzie wszelakie roślinne obiekty mają miejsce bytu.
    Nim zdążyła dokończyć, skrzaty zaalarmowały dla wszystkich przepyszną ogniskową kolacyjkę. Właściwie to już sam zapach dobrze spieczonych kiełbasek przyprawiał usta o nadmiar śliny, natomiast widok był idealnym urozmaiceniem smaku.
    Uczniowie w mgnieniu oka popędzili ustawiając się w kolejkę, przypominającą kilkunastu-wagonowy hogwarcki pociąg i wręcz wyrywając się po wszystkie, podane na tacy przysmaki. Karkarow dobrze pamiętał takowe spotkania w zamku - nigdy nie brakowało świetnej atmosfery i dobrego jedzenia. To miedzy innymi za to uwielbiał to miejsce.
    - Chętnie się na coś skuszę - Stanąwszy w aureoli buchającego ciepła, rozejrzał się by ostatecznie sięgnąć po kilka pianek, które po chwili wcisnął na długi, ostro zakończony kij. Zerknąwszy kątem oka na Ethel, uśmiechnął się widząc, że koleżanka snuje jakąś niecną niespodziankę. Ten widok wręcz napajał go radosną energią - przypominał mu szczenięca lata nauki, kiedy to właśnie ona była obiektem jego uczuć i kiedy to właśnie dla niego Ethel przygotowywała masę naprawdę bajecznych niespodzianek. Postanowił, że teraz jego kolej.
    Sięgnąwszy po garść pianek i wykałaczek, wbił je w odpowiednie miejsca, tworząc tym samym zabawnego, piankowego ludzika. Na jego brzuchu - tym samym na jednej z pianek - wyrył starannie niewielkie serduszko, które miał nadzieję Ethel zauważy, nim go zje.
    Cieszył się w duchu, jak małe dziecko. Znów mógł to robić... Znów miał ją przy sobie.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  51. [Zakończenie…]

    W pewnym sensie Teddy Lupin rozumiał doskonale, czym jest nadopiekuńcza rodzina. Najlepszym przykładem na to był fakt, jak zawsze, mimo wszystko, bała się o niego Andromeda Tonks. Trudno się jej dziwić, czyż nie? Koniec końców chłopiec był jej ostatnią rodziną, nie licząc młodszej siostry, z którą od lat nie miała żadnego kontaktu. Dromeda szybko jednak zrozumiała, że kontrolowanie niesfornego i niesamowicie upartego malca, zawsze robiącego wszystko po swojemu, jest czymś niemożliwym do osiągnięcia. Zresztą, nie dalej jak po piątych urodzinach chłopca i tak nie miało to już większego znaczenia. Pewne wydarzenia, choćby nie wiadomo jak bardzo starałoby się o nich zapomnieć, zmieniały bowiem człowieka na zawsze. Tego, niestety, Andromeda nie była już w stanie zrozumieć. A może, po prostu, zaakceptować?
    Gdy Ethel się od niego odsunęła, poczuł niespodziewane i jakże niedorzeczne przecież uczucie zawodu. Ot, była i cała ona; nieznosząca jego osoby i zawsze robiąca coś, co jedynie jeszcze bardziej go dezorientowało. Fakt, że jego przyjaciół traktowała normalnie, a nawet nader sympatycznie, jak w przypadku Vlado; wcale nie pomagał Tedowi w zrozumieniu istoty problemu Ethel z jego osobą. Wmówiwszy sobie, że to nic, próbował przekonać samego siebie, że ich stosunki nie uległy w ostatnich godzinach najmniejszej zmianie. Że dzisiejszy wieczór wcale nie przybrał niespodziewanego obrotu, sprawiając, że oboje przypomnieli sobie, jak było kiedyś. Jak, być może, wciąż mogłoby być. Nie, on nadal wolał trwać w przekonaniu ich wzajemnej niechęci do siebie. Tak, dokładnie tak. Przecież Ted każdemu by w takiej sytuacji próbował pomóc, każdego obronić, czyż nie? Miał na ciele i duszy wystarczająco dużo ukrytych blizn to potwierdzających. Czy bulwersowałby się jednak aż tak bardzo, gdyby ktoś całkiem mu obcy naraził siebie na niepotrzebną zupełnie krzywdę?
    - S-słucham? – wydukał z siebie, po raz pierwszy od lat pozwalając dziewczynie zobaczyć szczere i prawdziwe emocje na jego twarzy. Czy mógłby jednak zareagować inaczej na to, jak spokojnie Ethel odebrała jego… umiejętności? Dopiero teraz dotarło również do niego, iż w było to w gruncie rzeczy nieuniknione, skoro nierozważnie używał ich w jej bezpośredniej obecności. Nikt nigdy wszelako nie przyjął owego faktu w podobny sposób. Wiele lat temu dostał za tą nowinę w twarz od Daniela, choć miało to zapewne związek z tym, że wówczas poinformował chłopca nie tylko o krążącej w jego mugolskich żyłach magii, ale i jakże świeżym wilkołactwie. Vlado, który o fakcie dowiedział się znacznie później, niż można by było przypuszczać, uznał go z początku za żart ze strony Teddy’ego. I trudno go za to winić, zważywszy na to, do jakich psot zdolny był często młody Lupin. Z kolei jego babcia do dziś wolała udawać, że chłopak jest zupełnie normalny. No, na tyle zwyczajny, na ile może być pół-wilkołak sierota, z odziedziczonymi zdolnościami metamorfomagii i z równie wieloma bohaterami, co najgorszymi zbrodniarzami i psychopatami w drzewie genealogicznym. Nawet Harry z początku nie uwierzył swojemu chrześniakowi; a pozostała, bardzo nieliczna część rodzinki świadoma jego daru, patrzyła na niego albo zdumieniem, albo z nie do końca zrozumianą do dziś dla niego rezerwą.
    Zdumienie Teda na reakcję dziewczyny nie trwało jednak długo. Kolejne słowa Ethel były bowiem równie otrzeźwiające dla młodego profesora, co kubeł zimnej wody wylany na głowę. Lodowatej, doprawdy. Postanowiwszy zignorować ostatnią wypowiedź brunetki, tak jak prosiła, podziękował Beawulf; następnie kulturalnie zbywając wszelkie próby rozmowy ze strony wilka. Choć normalnie rwałby się do nich niczym mały czarodziej do pierwszego lotu na miotle, jakoś nie potrafił zmusić się teraz do pozytywniejszej postawy. I nie, nie miało to nic wspólnego z tym, że przez moment łudził się, że ma przed sobą dawną Ethel. Tamtą Ethel, jego Ethel. Cokolwiek miałoby to znaczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 'Dbaj o nią i siebie, mały Lupinie’ rzekł na pożegnanie Beawulf, gdy już wyprowadził parę czarodziejów na hogwarckie błonia. Ukłoniwszy się lekko Ethel, wilczy alfa spojrzał raz jeszcze w ponownie zdumione oczy Teda, po czym nie czekając na jego odpowiedź, zniknął w mroku lasu, wraz z towarzyszącymi mu cały czas wilkami.
      - Powinnaś udać się prosto do Skrzydła Szpitalnego i upewnić się, że nie wdało się w rany żadne zakażenie - Ted polecił Ethel, gdy ruszyli po krótkiej chwili stania w milczeniu, w stronę zamku Hogwart. Chociaż mężczyzna na nowo był wyraźnie zdystansowany, mimo wszystko w tonie jego głosu nie dało się słyszeć jadu i niechęci, którymi przez ostatnią dekadę obdarowywał pannę Covel przy każdej okazji. Najwyraźniej ten wieczór i jego dziwne wydarzenia, przypomniały Lupinowi o jego empatii i… swego rodzaju trosce o innych. Nawet tej nietypowej, przez co nieraz wręcz szorstkiej. – Huncwot będzie się z tobą do momentu, w którym udasz się do swojego pokoju – dodał zaraz potem, spoglądając wymownie na kota. Im dłużej ten z nim był, tym rzadkiej Teddy podświadomie porównywał go do Serafiny. Zwierzę to bowiem, było wyjątkowe na swój własny sposób i niezaprzeczalnie bardzo inteligentne. – Dobranoc… Ethel – mruknął jeszcze na koniec i nim zdołała cokolwiek odpowiedzieć, ruszył samotnie w nieznanym jej kierunku. Z niewiadomych powodów nie mógł się zdobyć na to, by powiedzieć do niej Covel. Być może odezwała się w nim empatyczna natura wychowanka Domu Borsuka, albo w końcu dopadło go zmęczenie. Tak, z pewnością to drugie; nie bez powodu chciał przecież jak najszybciej uporać ze sprawdzeniem zadań i testów zadanych uczniom.

      Teddy Lupin

      Usuń
  52. […I nowy wątek ;)]

    Teddy z całą pewnością nie był miłośnikiem jakikolwiek świąt, zwłaszcza Bożego Narodzenia. I nie chodziło już nawet o to, że bynajmniej nie był osobą religijną; lecz czy czarodziej, tak naprawdę potrafiłby w ten sposób wierzyć? Przecież opowiadane magicznym dzieciom historie o religiach i wierze, różniły się całkowicie od tych mugolskich. Dodawszy do tego, jak większość ludzi wyobrażała sobie jego rodzinkę, z którą w ostatnich latach rzadko miał jakikolwiek kontakt; i owa niechęć do spędzania wspólnie świątecznych wakacji, nie była już tak dziwna. Przymuszanie samego siebie do spotykania się co roku z bliskimi, świętującymi w jako takiej ciepłej, mniej lub bardziej pozornie radosnej atmosferze; już dawno temu odbiły się młodemu Lupinowi czkawką. Zupełnie, jak gdyby święta wśród najbliższych nie były ani trochę stresujące, poniekąd wymuszone, czy w jakikolwiek sposób męczące. Na Merlina, cóż za nonsens! Och, chłopak ich kochał. Naprawdę ich kochał i to najlepiej, jak tylko potrafił. Wszystkie ich wariactwa, upodobania i przeróżne temperamenty. Niemniej nawet najszczęśliwsza rodzina; biologiczna lub nie, miała rysy i pęknięcia, których nie dało się na dłuższą metę ignorować. Wiedział, że mógł mieć o wiele gorzej; że babcia, szczerze nielubiąca jego ojca i cierpiąca po stracie jedynego dziecka z rąk własnej siostry, mogła nie chcieć mieć z nim nic wspólnego. Że wielki Harry Potter, nieszczególnie stabilny emocjonalnie, jak również pogubiony po traumie wojny; a potem zatracony we własnej rodzinie i coraz bardziej obiecującej karierze, mógłby całkowicie o nim zapomnieć. Że Ted mógłby nigdy nie poznać swoich nielicznych, lecz najprawdziwszych przyjaciół, czy nie przeżyć pierwszej, niekoniecznie trafnej, ale szczerej miłości. Krótko mówiąc, młody Lupin doceniał to, co miał. Nie znaczyło to jednak, że żył w obłudzie niemającego mieć prawa bytu ideału rzeczywistości. Bowiem jego życie nie było ani tak doskonałe, jak wielu uważało; ani też tak smutne, czy nawet tragiczne, jak to wierzyli co poniektórzy.
    Wracając jednak do Świąt; Ted nie zamierzał ich w żaden sposób obchodzić. Jak łatwo można sobie wyobrazić jego przybrana rodzinka nie kryła kolejnego zawodu jego osobą, o Dromedzie nie wspomniawszy. A przynajmniej tak mu się wydawało, choć gdzieś tam, głęboko w środku wciąż młodej duszy, miał nadzieję, że może jednak rozumieli oni decyzje podjęte przez chłopaka wciągu ostatnich sześciu, czy siedmiu lat. Zresztą, nawet gdyby chciał spędzić z nimi te kilka dni, w tym roku, po prostu, nie mógł. Wypadająca dzisiejszego dnia pełnia księżyca była bowiem w tym momencie ważniejsza dla Teda, niż rodzinna kolacja. Musiał się upewnić, że Quentin i Daniel przebrną cały cykl możliwie jak najbardziej bezproblemowo. Szykowany przez niego co miesiąc Wywar Tojadowy ułatwiał znacznie sprawę, nie mógł jednak zagwarantować, że bliscy mu mężczyźni nie wyrządzą sobie krzywdy. Szczególnie Quentin, który nie tylko był wciąż poniekąd świeżym wilkołakiem, ale przede wszystkim hormonalnym nastolatkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tegorocznym dwudziesty piąty grudnia nie należał, jak dotąd, do szczególnie zwyczajnych dla młodego profesora. Nie mógł jednak zaprzeczyć temu, że w dobrym tych słów znaczeniu. Mająca miejsce zaledwie przed godziną konfrontacja z Ethel Covel, była tego najlepszym przykładem i to nie tylko dlatego, że obdarowała go swoimi wypiekami. Zupełnie… No, prawie tak, jak kiedyś. Chociaż nie odważyłby się jeszcze powiedzieć, iż gotów był zakopać topór wojenny między nimi, bez większego trudu mógłby, a nawet chciałby, przebywać dzisiaj w jej obecności. Nie widział w niej teraz bowiem irytującej go stażystki, ale utraconą niepotrzebnie przed dekadą przyjaciółkę. Cokolwiek w rzeczywistości przeraziło Ethel tamtego wieczoru w młodym testralu, mocno nią wstrząsnęło. A Ted… Cóż, gdy już kogoś naprawdę polubił lub pokochał, to nawet po spaleniu za sobą mostu do danej relacji, nie umiał być całkiem obojętny. Także wtedy, gdy nie zdawał sobie z tego sprawy. Wciąż nie rozumiał, dlaczego zawsze wywoływał u dziewczyny odwrotną reakcję od tej przez niego zamierzonej. Postanowił jednak, że, gdy już wszystko po cyklu pełni w miarę się uspokoi, postara się być do niej milszy. Kto wie? Może nawet uda im się porozmawiać bez chęci pozabijania się nawzajem?

      ***

      Zgodnie ze swoim postanowieniem, przez kilka ostatnich dni roku, przy jakże nielicznych konfrontacjach z panną Covel; był do niej wyraźnie milszy. Może nawet przyjacielski, rzuciwszy w jej stronę zaledwie parę sarkastycznych komentarzy, czy złośliwych uwag. Nigdy jednak nie twierdził, że potrafi przejść przemianę wciągu kilku dób. Szczególnie zważywszy na fakt, że obecnie przebywanie w obecności Ethel było dla niego znacznie trudniejsze, niż jeszcze tydzień wcześniej. Wtedy był pewien, że pałał do niej równie wielką niechęcią, co ona do niego i nie dbał o to, dlaczego. Nie dbał, jasne? Teraz, sam nie wiedział, co czuć. Jego spaczona mniej lub bardziej dojrzałość emocjonalna i psychiczna, podpowiadały mu, że ma do dziewczyny żal, przez co nigdy tak naprawdę nie była mu obojętna. Poplątane, nieprawdaż? Zapewne dlatego nie był już z Victoire. Bowiem chociaż to on zakończył ich związek, nie wątpił, że ten i tak rozpadłby się nim panna Weasley ukończyłaby szkołę. Zresztą, nie trzeba było grzebać w romantycznych relacjach Lupina; wystarczyło spojrzeć na jego słaby w ostatnich latach kontakt z Andromedą Tonks. Nawet z Molly i Arturem, czy Harrym, miał częstszy. A chociaż odwiedził w drugi dzień świąt swoją babcię, wizyta ta była krótka i przebyła w napiętej atmosferze. Ich rozmowa przed wyjazdem Teda w dwutysięcznym siedemnastym, przez żadne nie została jeszcze przetrawiona, co dopiero wybaczona, czy zapomniana. Bowiem choćby nie wiadomo jak inna od rodów Blacków i Rosierów była Dromeda Tonks, podobnie jak niegdyś Syriusz, czy nawet mama Teda, nie mogła się wyzbyć całkowicie swoich genów. Zważywszy na to, że Teddy bez wątpienia je podzielał, podobnie jak te Lupinów, czy rodziny Howell, a nawet Tonksów, i szło to nawet zrozumieć.
      Nic więc dziwnego, że w ostatnią noc roku młody mężczyzna chciał się zrelaksować, a co mogło w tym pomóc lepiej, niż Ognista Whisky w odpowiedniej ekipie? Nie wiedzieć czemu, dzisiejszego wieczoru za doborowe towarzystwo uważał właśnie Ethel Covel. Zawsze mógł to zwalić na to, że Vlado i Daniel byli zajęci swoimi sprawami; a nawet na zmęczenie, sen w końcu rzadko przychodził mu łatwo, lecz… Cóż, on chyba naprawdę chciał spędzić ze stażystką Sylwestra. Dlatego też po lekkiej kolacji oraz konkretnym kieliszku soku z dyni, obrócił się lekko w stronę Ethel, obok której z jakiegoś powodu siedział przy nauczycielskim stole.
      - Wyjdź ze mną do Hogsmeade – zwrócił się do niej pewnie, choć spokojnie i jakby delikatnie; pozostawiając decyzję wyraźnie w jej rękach. – Wyglądasz, jak gdybyś też musiała się napić czegoś mocniejszego – dodał zaraz potem, unosząc lekko kącik w ust. I, o dziwo, wydawał się być to niemal gest zrozumienia sytuacji przez Teddy’ego Lupina.

      Teddy Lupin

      Usuń
  53. [Mnie też było pusto :)]

    Piankowy ludzik ubrany w dwa herbatniki był na tyle smaczny, że Vlado pokusił się nawet o drugiego.
    Już przez długi czas żaden z wcześniejszych wieczorów nie dał mu tyle radości, co ten obecny. Nie żałował, że zgodził się popilnować dziś ogniska - choć z początku nie był do tego przekonany, teraz z wdzięcznością mógł podziękować za to, co los postanowił mu na ten wieczór przygotować. Zapewne siedziałby w domu zaczytany po uszy w jakiejś książce, albo szukałby innego zajęcia, które zorganizowałoby mu czas do tak zwanej pory snu. A tu, proszę - bardzo miły, zabawny wieczór u boku kogoś, z kim Vladimir zawsze chciał je dzielić. Nie przeszkadzało mu to, że dookoła pełno było uczniów mogących zauważyć dobrze dogadujących się nauczycieli. Oczywiście rozsądek nakazywał mu trzymać uczucia na wodzy, bo ani Ethel, ani on nie chcieliby stać się tematem numer jeden w murach Hogwartu. To zdecydowanie nie te czasy.
    Kiedy wieczorna wyżerka zbliżała się ku końcowi, a uczniowie zaczęli powoli zmierzać w stronę zamku i znikać za wysokimi murami, Karkarow ogłosił, że pora zbierać się do dormitoriów. Podziękował wszystkim za miło spędzony czas tym samym zapewniając, że z pewnością nie jedno ognisko zostanie jeszcze zorganizowane. Nie miał nic im do zarzucenia, może dlatego, że gorzej wyobrażał sobie tę małą posiadówkę. Na szczęście nikt nie wpadł do ognia, nikt nic nie złamał, a wszyscy byli uśmiechnięci, najedzeni i zrelaksowani.
    Profesor przechwyciwszy gitarę akustyczną od jednego z Gryfonów, zamienił z nim kilka zdań i wróciwszy do Ethel posłał jej ciepły uśmiech.
    - I po zawodach - Stwierdził, wsuwając do ust niewielką piankę - Tobie również chciałbym podziękować za naprawdę miły wieczór... Ale musisz mi jeszcze dokończyć to, o czym wyczytałaś w książce - Zaznaczył, podnosząc na nią błękitne tęczówki.
    Niewielki płomyk tlił się w palenisku nieznacznie, wydając odgłosy pękającego drewka, które na wcześniej przygotowanym stosie zostało już jako ostatnie. Leciutko skrzący żar oddawał jeszcze niewielką falę ciepła, rozgrzewającą nogi mniej więcej do kolan. Przy chłodnym powietrzu było to bardzo fajne uczucie.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  54. [Cześć :*
    Strasznie cię przepraszam, ale przez kolejne kilka dni będę bywać na blogu w kratkę :-/ Piszę z komórki, gdyż internet u moich rodziców ostatnimi czasy strasznie nawala :( Możesz więc sobie wyobrazić, że trochę trudno przesłać mi przez komórkę dłuższy odpis... Najdalej w poniedziałek wracam na swoje śmieci, więc wszystko powinno wrócić do normy i na dobre będziemy mogły rozwinąć nowy wątek :D O ile, rzecz jasna, wciąż będziesz mieć ochotę :* Na gg, niestety, raczej nie zawitam w najbliższych dniach, gdyż moja komórka ma do tej aplikacji wyjątkową niechęć o.O Odpis (skończony zeszłej nocy) postaram się jednak przesłać jakoś jutro z komputera koleżanki, więc będziesz miała co czytać :D
    Raz jeszcze przepraszam :*]

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  55. [Dziękuję bardzo za wyrozumiałość xx Nie dałam rady dzisiaj koleżanki zobaczyć (pogoda się na dobre rozszalała o.O), ale podeślę odpis jeśli nie jutro, to w niedzielę rano :) Oby tylko warto było na niego czekać xxD
    Dobrej nocki!:*]

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  56. [Mam na razie pustkę w głowie, co dalej napisać, wybacz. Odezwę się jak coś wymyślę, promis!]
    Neil Waterston

    OdpowiedzUsuń
  57. [Raz jeszcze przepraszam za poślizg xx]

    Szczerze powiedziawszy Ted nie spodziewał się pozytywnej odpowiedzi Ethel. Przeciwnie, szykował się raczej na to, że stażystka w najlepszym razie rzuci w jego stronę jakąś kąśliwą uwagą lub, w swoim zwyczaju, całkowicie zignoruje jego słowa. Pewien był jedynie tego, że nie dostałby od niej w twarz. Swego czasu, ku dezaprobacie swoich przyjaciół, próbował nawet dziewczynę do tego sprowokować. Dlaczego? Zapewne chcąc później ów fakt wykorzystać w jakiś sposób przeciwko niej. Wszelkie próby okazały się być jednak bezskuteczne. Inne uczennice, włącznie z Victoire, gdy tylko Ted w jakiś sposób sobie na to zasłużył, nigdy nie miały z tym szczególnego problemu. A miało to miejsce, o dziwo, o wiele częściej, niż można by było przypuszczać. Teraz nie to było jednak młodemu mężczyźnie w głowie.
    Gdy tylko Ethel opuściła Wielką Salę w celu przyszykowania się do ich wspólnego wyjścia; Teddy zbeształ pod nosem samego siebie w myślach za ten niedorzeczny i szalony pomysł. Czy naprawdę łudził się, że mogą spędzić ze sobą miły wieczór w przyjacielskiej atmosferze? Nie. W głębi siebie chciał jednak chociaż spróbować, by pod koniec zapewne raz na zawsze zrozumieć wreszcie, że panna Covel już nigdy nie zapała do niego sympatią, i ruszyć w końcu dalej. Postanowił być więc dzisiejszego wieczoru na tyle egoistyczny i szalony, by dzielić go właśnie z Ethel. Och, wariactwo nie było brunetowi obce, to pewne. Teddy stosunkowo szybko zrozumiał jednak, iż inni mieli tendencję do wymagań i oczekiwań, które miał on w ich mniemaniu spełnić. Tym samym przypisywali mu przeważnie błędne cechy charakteru i osobowości. Bowiem chociaż Ted potrafił bardzo cierpliwie komuś coś tłumaczyć, bynajmniej nie był spokojny sam w sobie. Mimo że książki pochłaniał nawet bardziej niż czekoladę, nie był w żadnym stopniu flegmatykiem, a już na pewno nie kujonem. Niemalże zawsze zwracał się do innych z szacunkiem, ale czy automatycznie czyniło to z niego miłego człowieka lub grzecznego chłopca? Wątpliwie, zważywszy na jego sarkazm, czy to jak równocześnie…gburowaty czasami bywał. Jak pokazywała jego relacja z Ethel, potrafił też być szczerze złośliwy, a może i na swój własny sposób mściwy. Koniec końców nie bez powodu został jednak otwartym niemalże na wszystko Puchonem i naprawdę wykazywał się szczerą chęcią pomocy innym. Nie czyniło to aczkolwiek z niego altruisty. Ci, w mniemaniu Teda, nie mieli prawa bytu, gdyż nawet, kiedy człowiek nie kierował się chęcią jakiegokolwiek, widocznego zysku, czynił coś dla własnego spokoju ducha.
    -Ethel… - szepnął sam do siebie, gdy stojąc już przed Wielką Salą, zobaczył idącą w jego stronę pannę Covel. Miała na sobie pasujące idealnie do figury spodnie, dłuższe kozaki oraz ciepłą kurtkę i zimowy szalik. Ubiór ten, w całej swojej prostocie i bardzo subtelnej elegancji, nadawał brunetce jakże naturalnego, dziewczęcego wyglądu. Przez krótką chwilę przeniósł się myślami około trzynastu lat wstecz, przypominając sobie ich pełne niewinności bitwy na śnieżki, słowne przekomarzania, czy dzielony przez nich szczery, beztroski śmiech, na który stać było jedynie dzieci. Ich dorosłe ja już dawno temu, z tego czy innego powodu, zdawały się bowiem zatracić ową umiejętność. – Mądry wybór – skomentował ostatecznie mało elokwentnie ubiór stażystki, gdy ta zatrzymała się niedaleko niego. – Chodźmy – dodał zaraz potem, starając się za wszelką cenę nie zatracić w czujnym, ale teraz niemalże jakby na swój sposób ciepłym, spojrzeniu dziewczyny.
    Dzisiejszego wieczoru szkolne błonia były zewsząd oświetlone magicznym światłami, co z pewnością ułatwiło im drogę do bramy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż obecnie młody Lupin z całą pewnością podzielał sentyment innych czarodziejów, co do nigdy niemijającego poczucia niezwykłości Hogwartu, nie zawsze tak było. Przeciwnie, doprawdy. Mimo iż wykazywał zdolności magiczne od chwili narodzin, jakaś część niego obawiała się, że może nie jest taki, jak jego przybrana rodzinka, czy niezaprzeczalnie magiczni rodzice. Na widok listu z Hogwartu w dniu swoich jedenastych urodzin, zareagował więc niemą, ale jakże wielką ulgą. Ta nie trwała jednak długo, gdyż zaraz potem dotarło do niego, gdzie Hogwart się znajduje oraz czego symbolem stał się po Drugiej Wojnie Czarodziejów. To przecież na terenie szkoły poległo najwięcej ludzi, których upamiętniały tam dzisiaj pomnik i tablica z imionami wszystkich zabitych. Nic więc dziwnego, że przez pierwsze lata nauki w zamku Hogwart, chłopiec przemierzał główny dziedziniec niemalże z zamkniętymi oczami. No, ewentualnie czynił to tak szybko i gwałtownie, że nie dbał nawet o przestawianie innych uczniów. Ethel, przynajmniej jego Ethel doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ostatecznie – wydawać by się mogło całe wieki temu – doprowadzając do nieszczególnie łatwej rozmowy nad przyczyną. Teddy dopiero z biegiem lat nauczył się lepiej ukrywać swoje odczucia i uczucia; acz nawet jako butny nastolatek, przeważnie pozwalał sobie na sporadyczne zdradzenie jedynie gniewu i złości. Nie zmieniało to jednak faktu, że do dziś miał dość mieszane uczucia, co do Hogwartu. Lecz teraz, przechodząc z Ethel przez dziedziniec szkoły, nawet nie drgnął. Być może z wiekiem opłaciła się mu odziedziczona po ojcu pokerowa twarz, a może, po prostu, życie wyraźnie go zahartowało. Jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało, świadomość, że nieopodal właśnie powstawał pomnik upamiętniający ofiary Trzeciej Bitwy o Hogwart, bezapelacyjnie pomagała mu jednak w zachowaniu spokoju.
      - Gotowa? – zwrócił się do brunetki, gdy tylko przekroczyli bramę Hogwartu; i nie czekając na jej odpowiedź, objął ją lekko w pasie, teleportując ich sprawnie do Hogsmeade. Jeśli kiedykolwiek miał z tym jakiekolwiek problemy, dawno temu już się ich pozbył. Szczęśliwie dla siebie, gdyż owa umiejętność uratowała mu w ostatnich latach życie więcej, niż raz. Chociaż temperatura spadła wyraźnie poniżej zera, a śniegu z dnia na dzień przybywało, w powietrzu dało się czuć niezaprzeczalnie magiczną atmosferę czarodziejskiej wioski. Odpowiedniego klimatu z pewnością dodawały dochodzące zewsząd odgłosy coraz bardziej hucznych zabaw sylwestrowych. Ted skrzywił się lekko na myśl o burdach, które niebawem z pewnością wybuchną. Pijany człowiek, a szczególnie czarodziej, rzadko kiedy był bowiem myślącym człowiekiem. – Trzy Miotły będą zatłoczone po brzegi, proponowałbym więc Gospodę pod Świńskim Łbem – powiedział Ethel, gdy oboje pewnie stali już na nogach. Teoretycznie zawsze mogli się wybrać do Pani Puddifoot, gdyż istniała szansa, że kawiarnia nie będzie o tej porze, nawet dzisiaj, pełna zakochanych par. Ted znał jednak doskonale swoje szczęście związane z owym miejscem, które z całą pewnością nie było przystosowane do osób jego wzrostu. Choćby nie wiadomo jak bardzo uważał, prędzej czy później zawsze uderzył tam gdzieś głową. Poza tym.… to tam właśnie wziął Victoire na ich ostatnią randkę, jak i wiele przed nią. Z niezrozumiałych do końca jeszcze dla niego powodów, nie chciał, by jego wieczór z Ethel, kojarzył się mu w jakikolwiek sposób z zaprzepaszczoną dawno temu przez niego szansą.

      Teddy Lupin

      Usuń
  58. [No cóż, z tego co widzę Ethel jest totalnym przeciwieństwem Victoire...jestem za melodramatem. Sielankę to ja mam w domku, tutaj zaszalejmy, a co! Szczególnie, że jeśli chodzi o relacje z młodym Lupinem, to biedna Victoire nadal jest w nim zakochana po uszy, i coś mi mówi, że Ethel to już nie spodoba, zwłaszcza, że kiedyś Tedy także ją kochał, i w sumie teraz też są na dobrej drodze. W każdym razie, uraza, oraz żal na pewno będą dominowały, tak samo jak nieprzyjemne spięcia itp]

    Victoire

    OdpowiedzUsuń
  59. [Cześć xx dopiero teraz zauważyłam, ze jakimś sposobem nie przesłałam ci w nocy odpisu o.O nie pytaj mnie jak; widać jestem uzdolniona inaczej xD mam dzisiaj zajęcia do wieczora na uniwerku, wiec nie mam jak ci teraz tego podesłać, niestety. Spodziewaj sie wypocin pod kartą około 23ciej xx
    Miłego dnia!]

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  60. [Jakoś nie mogę się zebrać za rozpoczęcie Angusa... Więc może wymyślimy coś dla Ethel i Hyuna? :) a jeżeli chodzi o wątek z Armstrongiem, naprawdę postaram się go w końcu rozpocząć! :) A no i spokojnie, rozumiem wszystko. Sama tak właśnie mam chwilowo z Angusem... Jest i czeka, aż wena mi do niego wróci]

    Hyun/Angus

    OdpowiedzUsuń
  61. Przekroczywszy próg jej gabinetu, Vladimir rozejrzał się dookoła i pokiwał ochoczo głową sam do siebie. Wystrój pasował do Ethel - właściwie nie wyobrażał go sobie inaczej. Czysty ład i porządek, kilka regałów, w odróżnieniu od gabinetu zielarskiego; przyjemnie i miło.
    Obserwował ją bacznie, gdy płynnym krokiem stanęła przy jednym z rzędów książek i wyciągnęła tę odpowiednią. Wiedział, że długo mógłby się tak na nią patrzeć. Jej ruchy były dla niego czymś w rodzaju najmilszego filmu w trzech wymiarach - każdy jej krok wykonany z kobiecą gracją, włosy otulające ramiona i delikatne wspinanie się na palcach, by sięgnąć szczytów.
    Kiedy wróciła, Vladimir uśmiechnął się szeroko.
    - Brawo Ethel, nigdy nie wątpiłem w Twoją spostrzegawczość - Odparł z uznaniem, po czym nachylił się nad widniejącym tekstem, by dokładnie go przeanalizować. Nie był pewien, co do pochodzenia, ale po opisie rośliny wskazywało mu to tylko na jedno.
    - Smocze ziele jest tak rzadką rośliną w tych czasach, że naprawdę ciężko ją dostać. Dlatego nie dziw się, że nie ma tu wszystkich informacji - Uśmiechnął się - Kiedy zaczęto drogą nienaturalną osiedlać w Australii leodrakony, tak zwane Chińskie Ogniomioty, wraz z nimi rosły na tych terenach smocze ziela. Roślina ta jest szalenie ważną rośliną, a jej składniki mają niezwykle ważne właściwości. Niestety te smoki potrzebują jej, jako leku na przepalone błony w swoich paszczach, stąd roślina prawie wyginęła - Wytłumaczył i przewinąwszy kilka kartek dalej, ostatecznie wrócił do strony, którą pokazała mu Ethel.
    - Stąd czerwony piasek, bo to pustynie. Moim zdaniem, ta roślina jest do zdobycia i wierze, że można to zrobić. Na szczęście Ogniomioty nie są tak szalenie wściekłe jak reszta - Usiadł na krześle, prostując nogi.
    To wszystko wymagało pewnego czasu, ale było możliwe do zrealizowania. Gdyby Ethel bardzo zależało na zdobyciu rośliny, Karkarow mógłby się tego podjąć.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  62. [W związku z tym, że mam pewne plany co do Hyuniego (jestem w trakcie tworzenia notki) wolałabym zacząć od tego, że póki co niespodziewanie na siebie wpadają w takim odludnym miejscu. Wizja nawiązania później pomiędzy nimi jakiejś odrobinę "cieplejszej" relacji bardzo mi się podoba. W związku z tym, że Hyunie chwilowo jest moją własną ulubioną postacią może jeszcze dziś dostaniesz rozpoczęcie :D]

    Hyun

    OdpowiedzUsuń
  63. [Raczej nieświadome- ogólnie rzecz ujmując po swoich traumatycznych przejściach, Victoire nawet nie myślała o tym by znów związać się z Lupinem, ba nawet nie wiedziała czy jeszcze go kiedykolwiek zobaczy, więc to raczej była kwestia przypadku. Myślę, że kiedyś mogłyby tam próbować się zaprzyjaźnić, w końcu mają nieco wspólnego w osobie Teddiego, obie padły ofiarą jego uroku osobistego, jednak ze względu na różnice w charakterach uzyskały odwrotny wynik. Myślę, że możemy zacząć tak z kopyta, z wielkim rozmachem, burzą i piorunami i stopniowo to wyciszyć by znów doprowadzić do ich starcia, co może być ciekawe bo zakładałam że Victoire jest typową pacyfistką...chociaż co mi tam będzie zabawnie! Można by je potem wkręcić w zajęcia klubu pojedynków na jakąś walkę pokazową, albo jakieś odmienne zdania na temat kary dla danego ucznia, bądź chociażby lekka sprzeczka o miejsce przy stole, jak szaleć to szaleć]

    Victoire

    OdpowiedzUsuń
  64. Sam zdecydował, że bezpieczniej dla niego będzie, kiedy nie będzie nawiązywać w tej szkole żadnych przyjaźni. Nauczony doświadczeniami z przeszłości nie miał zamiaru przechodzić przez to wszystko ponownie. Wolał od razu przylepić do siebie etykietkę odludka. Tak było po prostu łatwiej, bezpieczniej. Większość jego rozmów dotyczyła prac domowych, zajęć czy pogody. Pożyczał notatki od różnych ludzi, próbując stworzyć spójną całość, która będzie w stanie pomóc mu w nadrobieniu zaległości jakie pojawiły się ze względu na różnice w programach nauczania przez te dwie, tak różne od siebie szkoły.
    Hyun chociaż próbował sobie wmówić, że już nie cierpi z powodu utraty najlepszego przyjaciela wciąż o nim rozmyślał. Zastanawiał się co takiego ten chłopak teraz robi i gdzie się znajduje. Jednak za każdym razem, kiedy dostawał od niego list wrzucał go prosto do kominka, a później żałował. Łzy tęsknoty zbierały mu się w oczach, a w nocy nie mógł spać przez kłębiące się w jego głowie myśli. Dziś w trakcie śniadania ponownie dostał list od Yoochanga. Tym razem jednak zgiął kopertą w pół i schował do tylnej kieszeni spodni. Walczył ze sobą cały dzień. Zatrzymywał się przy najróżniejszych kominkach i sięgał dłonią do kieszeni. Wyciągał zaklejoną wciąż kopertę i wpatrując się w nią zastanawiał się nad tym co powinien z nią zrobić. Otworzyć i przeczytać słowa upartego chłopaka czy może spalić, zapomnieć, że kiedykolwiek cokolwiek do niego przyszło?
    I tej nocy nie mógł spać. Początkowo kręcił się w łóżku, następnie w dormitorium i pokoju wspólnym w wieży Ravenclawu. Jednak to wciąż było za mało. W dłoniach trzymał zaklejony list. Pragnął go przeczytać, zobaczyć staranne litery napisane przez jego Hyeonga*, jednak obawiał się, że w każdej chwili ktoś mógłby zejść i go zobaczyć, a on sam nie miał pojęcia jakiej może się po sobie spodziewać reakcji po przeczytaniu listu. Nie chciał, aby ktokolwiek zobaczył jego słabość.
    Zarzucił na siebie czarny dres i ruszył powolnie krętymi schodami w dół. Nie miał pojęcia dokąd zmierza. Po prostu potrzebował odrobiny przestrzeni, znacznie więcej miejsca niż pokój wspólny czy dormitorium. Nie znał jeszcze dobrze murów tego zamku więc przemierzał korytarze. Zszedł na piąte piętro i postanowił, że otworzy pierwsze napotkane przez siebie drzwi.
    Duże, drewniane drzwi ze posrebrzaną klamką okazały się tymi, które chłopak pchnął lekko. Nie miał pojęcia co takiego się za nimi znajduje. Był tylko pewien jednego. Piąty rok nie miał zajęć w tym pomieszczeniu, ani nie był to gabinet żadnego z profesorów. Kiedy otworzył drzwi jego oczom ukazało się pomieszczenie w dość chłodnych barwach. Był kominek, kilka regałów z zakurzonymi księgami. Stały też tam dwa fotele i sofa, które sprawiały wrażenie, że gdyby ktoś na nich usiadł zatopiłby się w kurzu i pajęczynach. To miejsce było według Hyuna idealne. Ewidentnie nikt tu nie przychodził i raczej nikt w najbliższej przymości nie zamierzał przyjść. Młody Koreańczyk podszedł do okna i usiadł na parapecie. Postanowił przeczytać list od przyjaciela.
    Ten tak go pochłonął, że nawet nie zauważył, że ktoś inny również pojawił się w pomieszczeniu. Hyun siedział wpatrzony w pergamin i obserwował jak łzy spływającego po jego policzkach rozmazują czarny atrament. Nienawidził tego idioty.

    *Hyeong to honorofikat w języku koreańskim, tak zwraca się chłopak do chłopaka, kiedy są przyjaciółmi.

    Hyun

    OdpowiedzUsuń
  65. Dopiero kiedy do jego uszu dotarł dziewczęcy głos, a w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej i było słychać strzelające iskierki z kominka, Hyun zdał sobie sprawę z tego, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Jakaś osoba, która mogła teraz zobaczyć jedynie jego plecy i ciemną czuprynę włosów. Zacisnął mocniej dłonie na kawałku pergaminu. Jego ciało delikatnie drżało, a on sam marzył o tym by zapomnieć o wszystkim tym co przed chwilą przeczytał. Chciał zapomnieć słowa Yoochanga, wyrzucić go całego z pamięci. Pozbyć się wszystkich wspomnień. Tych dobrych jak i złych. Zdenerwowany faktem, że jest tu ktoś kto mógłby dostrzec jego łzy nawet nie zauważył, kiedy rozdarł pożółkły pergamin. Rozluźnił uścisk i wpatrywał się jak wypełnione atramentem kawałki opadają w dół. W tym samym czasie przetarł szybko oczy dłońmi i przełknął cicho ślinę.
    – Nie powinno mnie tu być – szepnął cicho, wciąż stojąc plecami do dziewczyny. Nie był w stanie rozpoznać po barwie głosu, do kogo on należy. Dlatego też czuł się bezpieczniej stojąc tyłem. Nie chciał ujrzeć tej twarzy, nie chciał też aby ona ujrzała jego twarz. Pobladłą, zapłakaną. Nie chciał by ktokolwiek widział go w takim stanie. Obawiał się pytań, prób pocieszenia, które i tak na nic by się nie zdały. Przecież nie powiedziałby prawdy, nie potrafiłby się przyznać. Nie chciał nikomu opowiadać prawdy. Wolał dusić to wszystko w sobie. Mając żal i do siebie i do niego – ciebie też nie powinno tutaj być – odezwał się po dłuższej przerwie, podpierając się dłońmi o zimny parapet. Czekał, aż wyjdzie z pomieszczenia, aby i on mógł je ze spokojem opuścić. Nie musząc się o nic martwić. Słyszał jednak, że ta osoba nie miała zamiaru wyjść z pokoju, przecież gdyby tak było już dawno usłyszałby dźwięk zamykanych drzwi. Zamiast tego jego uszy wypełniała muzyka tańczących ogników. Wziął głęboki oddech i wstrzymał go na kilka chwil, zastanawiając się co takiego ma niby teraz zrobić. Czuł, że jego oczy nie są już, aż tak mocno mokre. Nie miał jednak pojęcia czy białka są zaczerwienione, czy cera wciąż jest bledsza. Dlatego wolał nie ryzykować. Stał więc podpierając się dłońmi o parapet i ciemnymi oczami, wpatrywał się w równie ciemne niebo, na którym dzisiejszego wieczoru nie było widać ani jednej gwiazdy. Ani jednego promyka nadziei…

    Hyun

    OdpowiedzUsuń
  66. Karkarow uśmiechnął się, kiedy na stole pojawiły się dwa, parujące kubki. Kiedy poczuł zapach wywaru, od razu skojarzył go sobie z zabawnymi wieczorami, którym często towarzyszył - oboje bezapelacyjnie lubili herbatę, a rozkoszowanie się nią w towarzystwie Ethel dodawało wszystkiemu wspaniałości.
    Vladimir śmiało upił łyk ze swojego kubka, po czym uraczył skosztować płynu w kubku dziewczyny - tak, zwyczajnie chciał sprawdzić, czy jest w nim to samo. I oczywiście było. W końcu, to smak dokładnie tej herbaty umilał im dziesiątki chłodnych wieczorów.
    - Jeśli zapewni się jej odpowiednie warunki do życia, to oczywistym jest, że roślinka sobie tutaj wyrośnie - Potwierdził i zastanowił się chwilę.
    Wymagałoby to zwiezienia trochę pustynnego piachu i przynajmniej dwóch takich roślinek - jedna na zapas, gdyby przesadzenie poprzedniej skończyło się fiaskiem. Choć Karkarow uważał, że Ethel sobie z tym na pewno poradzi. Z zielarstwa była bardzo dobra, co potwierdzić mogło odbywanie przez nią stażu w Hogwarcie. Vlado mógłby jej podpowiedzieć o najważniejszych punktach rośliny, a z resztą dałaby radę sama.Tak czy siak, najpierw trzeba było ją mieć.
    - Można się przygotować, ale najpierw trzeba otrzymać zgodę chociażby od Dyrektora. Ja nie powinienem mieć problemu, bo wyjeżdżam nie tyle co po rośliny, a po smoki - Westchnął prawie niezauważalnie, przeczuwając, że może nie być prosto z tą zgodą. Nawet gdyby omijali smocze tereny szerokim łukiem, to mimo wszystko groziłoby im niebezpieczeństwo.
    - Ale myślę, że jak wciśniemy dobre argumenty, to z pewnością się uda - Posłał jej pogodny uśmiech, po czym zanurzył usta w słodkiej herbacie.
    Zapewne byłby to szok dla całego Ministerstwa Magii. Roślina miała właściwości lecznicze, goiła rany w przeciągu kilku sekund i była czymś tak bardzo ważnym, jak eliksir Szkiele-Wzro, znajdujący się w Dziale Ksiąg Zakazanych - stąd, znając życie, smocze ziele także należy to tego działu, tym bardziej, że ostatecznie można wyważyć z nieco coś naprawdę silnego.
    - Radziłbym przez jakiś czas pilnować tej roślinki, bo znajdzie się wiele osób chcących ją mieć - Dodał zniżonym tonem i zaczął myśleć o przygotowaniu do wyprawy - Moim zdaniem trzeba wziąć odpowiedni strój, różdżkę, dobrą łopatkę z pojemnikiem i coś do jedzenia - Oświadczył szeroko uśmiechnięty.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  67. Oblizał nerwowo wargi, czując jak jego klatka piersiowa się zwęża… A może to serce rosło z każdym kolejnym uderzeniem? Nieprzyjemne ukłucie żalu w sam środek serca powodowało, że miał ochotę płakać i krzyczeć. Otworzyć w końcu usta i wydobyć z siebie jakiś dźwięk, a nie jedynie nieme słowa przepełnione bólem, których i tak nie był w stanie usłyszeć, na które nikt nie mógł odpowiedzieć. Bo tylko on sam je słyszał, wypowiadał je jedynie dla siebie. Wmawiając sobie po raz kolejny, że nie potrzebuje nikogo obok siebie, że świetnie da sobie radę sam ze wszystkim. Mylił się. Każdy człowiek potrzebował wsparcia, tylko Hyun jeszcze nie był tego świadomy. Z podniesioną głową, zasłonięty dumą nie dostrzegał tego co najważniejsze. Wystarczyło aby wyciągnął rękę i mógł z powrotem doświadczać szczęścia. Przecież Yoochang nie pisał do niego regularnie co tydzień tylko dlatego, że mu się nudziło. Nie pisał kolejnych miłych słów, bo tak. Nie wracał wspomnieniami do cudownych chwil z przeszłości, ponieważ chciał dokopać Hyunowi. Robił to wszystko po to, aby chłopak otworzył w końcu oczy. By spojrzał w końcu na rzeczywistość w innych kolorach niż w odcieniach czerni i bieli. By dostrzegł to, co sobie tak usilnie zasłaniał dłońmi.
    – A … – chciał coś odpowiedzieć na jej słowa jednak wydał z siebie jedynie ciche westchnięcie, tłumiące próbę wydania z siebie dźwięku. Niby dlaczego tak uważała? Zastanawiał się dlaczego w ogóle wciąż tutaj stoi. Powinien ruszyć szybkim krokiem w stronę wieży Ravenclawu. Zaszyć się w dormitorium, przykryć kołdrą po sam czubek głowy, po samą końcówkę najdłuższego włosa. Zmarszczył delikatnie brwi, ponownie oblizując nerwowo wargi. Kończąc, przygryzł delikatnie tę dolną i mocno przycisnął prostymi zębami, zaciskając lekko pięści.
    Nienawidził czuć się tak, jak czuł się teraz. Nienawidził tego, że ona tutaj była. Denerwował go fakt, że przez nią nie może zrobić tego, czego tak bardzo potrzebował w tej chwili. Był miękkim wrakiem człowieka, jednak starannie to ukrywał pod uśmiechniętą maską na swojej twarzy, którą zakładał na siebie każdego poranka. Był słaby, a jednocześnie wciąż miał tyle siły aby udawać, aby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi swoimi smutnymi oczami.
    – Dlaczego tak uważasz? – sam się zdziwił, kiedy zrozumiał że się w końcu odezwał do dziewczyny. Jednak wciąż stał do niej plecami, jakby bał się zdemaskowania – skąd wiesz, że to jest właśnie te miejsce? – chociaż starał się panować nad sobą, swoim ciałem i głosem nie był w stanie zrobić tego w stu procentach. Głos więc mu drżał, tak jak wciąż zaciśnięte dłonie.
    Wziął głęboki oddech. Powolnie wypuszczając powietrze przez lekko rozchylone wargi odwrócił się przodem do swojej towarzyszki w tym samym czasie wypowiadając słowa, których z pewnością by nie wypowiedział, gdyby tylko myślał racjonalnie, jednak w jego głowie rozbrzmiewał dźwięk głosu Yoochanga wypowiadającego słowa z listu, którego napisał do Hyuna.
    – Po prostu odejdź, zapomnij, że tu byłem. Weź tę swoją herbatę i zniknij. Zniknij bym nie musiał więcej cię słuchać, bym nie musiał udawać, że twoje słowa mnie interesują. Kiedy cię nie było, wszystko było w porządku, ale ty nagle się pojawiasz i wszystko psujesz. Znowu… Nie dam się znowu na to nabrać, nie oszukasz mnie tym razem – mruknął, a w jego oczach pojawiły się łzy. Dopiero kiedy zdał sobie sprawę, że stoi przed nim stażystka zielarstwa nagle dotarło do niego co właśnie powiedział, co właśnie mogła usłyszeć młoda kobieta i co takiego mogła zobaczyć. On sam zamarł, a jego źrenice się rozszerzyły.
    – Przepraszam, przepraszam – opuścił szybko dłonie wzdłuż ciała i pochylając się całym tułowiem, opuszczając głowę w dół wygłaszał cicho swoje przeprosiny – ja myślałem, że to ktoś inny. Przepraszam panią profesor, przepraszam

    Hyun

    OdpowiedzUsuń
  68. Vladimir przyglądał się jej z uśmiechem. W tej kwestii nic się nie zmieniło przez te kilka lat - Ethel od zawsze odczekiwała, aż herbata ostygnie, by mogła się ze spokojem jej napić. Karkarow dobrze pamiętał chwile, w których próbował jej jakoś pokazać ułożenie warg... Czasy, kiedy oboje mieli po naście lat i wszystko było bardzo kolorowe. A przynajmniej ich relacja. Teraz wszystko zmierzało ku dobremu, aczkolwiek Vlado nie był pewien, na czym ostatecznie ich znajomość się za trzyma. Tak czy siak, cieszył się, że znów ją odzyskał.
    - Myślę, że damy sobie radę. Pozwól, że porozmawiam o tym z dyrektorem, wydaje mi się, że mam dobry sposób na jego przekonanie - Puścił jej perskie oko i obrócił kubek kilka razy wokół własnej osi. Profesor Longbottom dobrze rozumiał ryzyko z jakim Karkarow stykał się na wyjazdach, dlatego za każdym razem życzył mu dużo szczęścia i nigdy nie wątpił w jego umiejętności. Vlado pewnego razu podarował mu kolec ze smoczego grzebienia, znajdującego się na grzbiecie, w zamian za obdarowanie zaufaniem.
    Wiedział, że Ethel spokojnie poradzi sobie z zaklęciami, które ostatecznie będzie musiała przedstawić, nim ich wycieczka się zacznie. Jedyne, co zawracało mu głowę, to reakcja dziewczyny w razie ujrzenia smoka - niestety, nie będą to kwiatki, a wręcz przeciwnie. Kiedy Vladimir po raz pierwszy stanął oko w oko z wielkim jaszczurem, zamarł tak bardzo, że zapomniał, jak się macha różdżką. Na szczęście nie był sam i straciwszy różdżkę, dobiegł go krzyk kolegi po fachu: Miecz! Karkarow, miecz!. Gdyby nie on i broń biała, którą zawsze zabierał, możliwe że nie siedziałby tu teraz z Ethel. Najwidoczniej dane mu było pozostać.
    Dotyk jej dłoni wzbudził w nim uczucie rozbudzającego ciepła, które szybko zaabsorbowało jego ciało. Było to tak przyjemne uczucie, że kilka sekund musiało minąć, nim Vlado uścisnął dłoń Ethel w odwecie. Mógłby ją trzymać do samego rana, ale co najważniejsze, gest ten dał mu do zrozumienia, że dziewczyna wciąż lubiła jego towarzystwo.
    - Obiecuję, że będzie to najfajniejsza podróż w życiu.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  69. Ciągła praca, namnażający się stres powiązany z ostatnimi, nieszczęśliwymi wypadkami uczniów, w których nie zabrakło marnych pozorantów podnoszących jej ciśnienie swoim szczeniackim zachowanie oraz tych co naprawdę sobie zrobili krzywdę, czasem przez przypadek jednak znacznie częściej z powodu własnej głupoty. Czasami zastanawiała, czy za jej kadencji uczniowie także odznaczali się brakiem instynktu samozachowawczego oraz głupotą. Gdyby miała moc zbierania ich brak pomyślunku i produkowania z niego czegoś w rodzaju tabletek przeciwko głupocie, zapewne wszyscy byliby szczęśliwsi, a ona zostałaby jedną z bogatszych czarownic.
    Odetchnęła głęboko przyglądając się zielonej opuchliźnie przypominającej zgniłego grzyba, wielkości głowy chłopaka na której urzędowała. Niepowołane skutki eksperymentowania z sokiem z wyciągu leszczyny zmieszanego z kurzą łapką oraz ziarnami fasoli rósł na jej oczach budząc w niej młodzieńczą fascynację. Po raz kolejny tego dnia natarła ją ekstraktem z liści brzozy, dzięki czemu gula zmniejszyła się o kolejne kilka centymetrów. Zerknęła na twarz chłopca, który smacznie drzemał już kolejną godzinę.
    Mogłam mu oszczędzić tego naparu
    Odrzuciła głowę w tył, sięgając ku spadających falami włosów, które już zdążyły jej odrosnąć po niepowołanym zabiegu rok temu, Chwyciła je i związała w wysokiego kucyka, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Poza chłopaczkiem miała jeszcze dziewczynę z niesamowicie ciężką miesiączką, złamane palce u stopy pewnego puchona który sprowokowany dał się wpuścić w balona i podejść do bijącej wierzby, na szczęście nie na tyle blisko by już spod niej nie wyjść. Poza palcami ucierpiała jeszcze jego duma, ale tego Victoire nie umiała poskładać. Była dobra, ale nie aż tak.
    Uśmiechnęła się na wspomnienie swojego pierwszego dnia w świętym Mungu. Była nieporadną praktykantka która została przyjęta po znajomościach sławnego wujka, jednak wbrew wszystkim opiniom coś umiała. Po roku już nikt nie mógł zaprzeczyć, że jest doskonałym nabytkiem dla ośrodka. Była jak robotnica wśród mrówek, tak samo pracowita jak pozostali a czasami nawet bardziej. Szczególnie noce były dla niej ważne- w końcu wtedy dopiero przywożą najcięższe przypadki i człowiek może się sprawdzić. Doskonale pamiętała mężczyznę z ręką w gardle Mandragory, albo ciało kobiety poparzone przez ogień smoka. Takich widoków się nie zapomina. W porównaniu z nimi w szkole miała sielankę.
    Nagły huk wyrwał ją z zamyślenia. Gwałtownie odwróciła się spoglądając n a słaniającego się na nogach ślizgona. Na białej twarzy wyrosły mu czerwone bąble, z których wydobywał się zielony dym. Pot ściekał z niego hektolitrami, mogłaby przyciąć że z jego szaty można wycisnąć samą wodę. Niewiele się zastanawiając ruszyła ku niemu uzbrajając się w rękawiczki oraz kilka środków przeciwzapalnych i różdżkę.
    - Co zjadłeś?- jej stanowczy ton na chwilę zaskarbił sobie jego uwagę. Chwiejnym krokiem podszedł do łóżka i położył się na niem. Nachyliła się nad nim spoglądając w przekrwione oczęta.
    - Żółte w schowku…myślałem że to sok dyniowy, ale nie wiem…pachniał truskawkami i miętą- wychrypiał i wypluł w górę niebieską flegmę. Ledwo się przed nią uchyliła.
    Warknęła pod nosem, analizując jego opis, jednocześnie mieszając składniki w miseczce. Gdy skończyła podała mu napar, dzięki czemu obrzęk nieco się zmniejszył, jednak nadal nie wyglądało to za dobrze.
    I wtedy właśnie usłyszała za sobą głos. Nie musiała nawet się odwracać, by spojrzeć na gościa. Od razy wyczuła ten charakterystyczny zapach świeżej trawy towarzyszący Ethel na każdym kroku. Skrzywiła się lekko, jednak pomimo chęci nie miała zamiaru wdawać się z nią w dyskusję. W tej sytuacji najważniejszy był uczeń a nie sprzeczka z dziewczyną, która od zawsze pałała do niej jawną niechęcią z nie wiadomo jakiego powodu. Zresztą z wzajemnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - podaj mi sok marchwi zmieszany z mandragorą na czwartej półce przy biurku- rzekła nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem- Musze obniżyć ciśnienie bo inaczej bąble zaczną pękać i będzie problem. I zasłoń nos opary są trujące- dodała nakładając na rękawiczkę ziołową maść. Nałożyła ją na opuchniętą szyję ślizgona. Oddech, przed chwilą urwany powoli zaczął się uspokajać.
      - Szybko, bo inaczej nie skończy się to jedynie zmęczeniem.

      Victoire

      Usuń
  70. | Dzień dobry, ja we wszelkie wątki zawsze i bardzo chętnie! Twoja postać przypomina mi nieco Mcgonagall, co w ogóle jest jak miłość. W ogóle kocham testrale, obydwie jesteśmy fankami natury, może by połączyć jedno z drugim w kwaśno słodką historię? Chcę mieć psiapsi na blogu ;_: |

    Hekate

    OdpowiedzUsuń
  71. Nie miał zamiaru nikomu mówić o swoich rozterkach. O tych wszystkich problemach, które pojawiły się… Sam właściwie nie wiedział kiedy i dlaczego konkretnie. Miał jakieś wyobrażenia na ten temat jednak usilnie sobie wmawiał, że to nie było w stanie zniszczyć tego wszystkiego, co wspólnie osiągnęli. Co razem przeżyli, bronił się przed tymi myślami bo wówczas, odnosił wrażenie, że gdyby to okazało się rzeczywiście prawdą… To wszystko to co mieli okazałoby się kłamstwem. Chociaż z drugiej strony przecież dobrze wiedział, że był tylko zabawką. Zabawką w dłoniach chłopaka, który mógł zrobić wszystko. Cokolwiek by tylko powiedział, Hyun był gotowy się na to zgodzić. Ponieważ to On by wypowiadał te słowa, to byłby Jego prośby.
    Koreańczyk pomimo wmawiania sobie, że jest wystarczająco silny, że jest w stanie to wszystko znieść on wybrał najłatwiejszy sposób. Uciekł. Tysiące kilometrów. Bał się, że mógłby go gdzieś zobaczyć, że gdyby postanowił wrócić nie mógłby znieść jego widoku. Tych oczu, tego uśmiechu. Uciekał, bo to było najłatwiejsze, najmniej bolesne. Pech chciał, że tamten go znalazł. A teraz, teraz oboje cierpieli nie mogąc się porozumieć. Nie chcąc.
    Nie miał zamiaru kłócić się co do jej stopnia naukowego. Nie wiedział też za bardzo jakby inaczej miałby się do niej niby zwracać? Pech albo szczęście chciało, że wcześniej nie musiał się do niej odzywać. Na zajęciach z zielarstwa siedział raczej na boku, próbując w spokoju zająć się zadanym zajęciem. Ten przedmiot chyba był jego kulą u nogi, nigdy nie mógł się wystarczająco mocno skupić, a te wszystkie rośliny, które były w stanie wyrządzić krzywdę człowiekowi po prostu go przerażały. Nawet jeżeli to były dopiero ich młode pędy.
    Usłyszał jej słowa, jednak w żaden sposób na nie, nie zareagował. Po prostu przyjął je do wiadomości i przyjął do wiadomości fakt, że owa młoda kobieta wie już coś na jego temat. Co prawda zaledwie małą cząsteczkę, jednak w tym momencie wiedziała więcej niż wszyscy inni ludzie, z którymi Hyunowi udało się wymienić kilka zdań. Wiedział, że zaprzeczenie było po prostu bezsensowne. Widziała jego łzy, słyszała jego słowa, które perfidnie wskazywały na to, że młody Han ma pewnego rodzaju problem w swoim życiu. Poza tym nie chciał wdawać się w dyskusję. Kiedy więc kobieta chwyciła kubek i skierowała się do wyjścia, ulżyło mu. Trochę się obawiał, że ta postanowi zostać i będzie próbowała wyciągnąć z niego jakieś informacje, że będzie próbowała mu pomóc. A on wcale nie chciał żadnej pomocy. Skinął tylko głową i gdy wyszła oparł się plecami o ścianę, a następnie powolnie osunął się wzdłuż niej na ziemię.
    Następnego dnia, kiedy otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że zasnął w tym pomieszczeniu z listem ściskanym w dłoni odrobinę się przeraził. A co jeżeli ktoś jeszcze tamtej nocy wszedł do pomieszczenia i go zobaczył? Co, jeżeli ktoś mógł dostrzec zaschnięte łzy na jego policzkach i niepokój wymalowany na twarzy? Zerwał się szybko i biegiem ruszył w stronę wieży, w której znajdował się jego pokój wspólny. Musiał szybko doprowadzić się do stanu porządkowego i udać się na zajęcia…
    ***
    Długo zastanawiał się czy powinien iść w te samo miejsce. Jednak jego nogi same prowadziły go do tamtego pomieszczenia. Jakby chciały, aby ponownie tam się znalazł. Stażystka miała rację odnośnie pomieszczenia. Zdecydowanie było w nim coś, co uspokajało. To miejsce pozwalało na wylanie wszystkich swoich żali, ale jednocześnie pomagało w spokojnym zebraniu myśli. Więc ponownie znalazł się w pokoju, o którym istnieniu wiedział nie tylko on. Trochę się obawiał, że mógłby ponownie spotkać tu jakiegoś nieproszonego gościa, jednak żywił gdzieś głęboką nadzieję, że kobieta, wiedząc, że teraz to jego miejsce nie przyjdzie tu ponownie. Nie, dopóki on nie wstanie w końcu na nogi. Tylko z drugiej strony… Skąd miała mieć pewność, że już stąpa twardo po ziemi?

    Hyun

    OdpowiedzUsuń
  72. Rozumiał dokładnie o czym mówi i wcale nie sądził, że zwala mu całą robotę na głowę. Wręcz przeciwnie - on nawet się cieszył, że sama podjęła taką decyzję, która z pewnością była najlepsza.
    - Dobrze, Ethel. Ale musisz mi obiecać, że jeśli pojawi się jakieś niebezpieczeństwo, pozostawisz je do wyeliminowania tylko mi, zgadzasz się? - Uniósł delikatnie brew, wpatrując się w oczy dziewczyny. W żadnym wypadku nie mógł pozwolić jej na żadną walkę ze smokiem. Bał się tego i myśl, że taka sytuacja może mieć miejsce, powodowała dreszcze na całym ciele. Jedyne co od niej wymagał, to aby w razie godziny W ukryła się w bezpiecznym miejscu i pozwoliła mu zmierzyć się z bestią. Samemu.
    - Jutro rano skoczę do dyrektora, więc, jeśli nie masz zajęć, może umówmy się około dwunastej przy Wielkiej Sali? - Zaproponował uśmiechając się, po czym dopił do końca swoją herbatę. Było to najwygodniejsze miejsce, bo znajdowało się niedaleko gabinetu dyrektora. Przy okazji, stamtąd mogliby wyruszyć na spacer, a Vlado opowie jej o wszystkim, co jutrzejszego dnia usłyszy. Był dobrej myśli, tym bardziej, że w głowie już układały mu się solidne argumenty, w związku z zabraniem ze sobą Ethel.
    W głębi duszy cieszył się na ten wyjazd. Miał przeogromną nadzieję, że wszystkie bariery, dzielące ich murem, zostaną na dobre usunięte z ich życia. Vladimir bardzo tego chciał, bo dobrze wiedział, że jego uczucie nigdy do końca nie zgasło - teraz gdy znów są tu razem, na nowo wznieciło się jasnym płomieniem. Prawda też jest taka, że nie raz miał mieszane uczucia wobec tego wszystkiego. Chciał, żeby Ethel była przy nim zawsze, ale z drugiej strony bał się, że przez głupi błąd znów ją straci. Dlatego, na ten czas, chciał potrwać w ich obecnej relacji tak długo, aż świadomie zrozumie, że może postawić kolejny krok w tym rozdziale. A rozdział ten nie jest mu obojętny.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  73. Teddy z kolei zawsze był skory do nauczenia się czegoś nowego, czymkolwiek by to miało nie być. Mugolskie przedmioty, czy skomplikowane zaklęcia – to nie miało znaczenia. Teleportacja, choć niegdyś sprawiała mu jakieś tam problemy, dzisiaj była przez niego opanowana do perfekcji. Ów perfekcjonizm oraz wiecznie nienasycony głód nauki, Minerva McGonagall zdawała się wręcz uwielbiać w potomku kogoś, kto był jej na swój sposób niezwykle bliski. Zapewne bardziej, niż inni uczniowie. A przynajmniej takie brunet odnosił wrażenie, nigdy jednak nie spytał o to czarownicy, o której skrycie myślał jak o drugiej babci. Zbyt mocno ją szanował. Śmiał twierdzić, że darzyła go szczerą sympatią, może nawet swego rodzaju rodzicielskim uczuciem. Bowiem przyzwolenie na zwracanie się do niej poza szkołą ciocia Minna mieli chyba nieliczni. Nie znaczy to jednak, że przymykała oko na jego wybryki (no, może te na Ślizgonach) czy nie złapała go w przenośni za kark, gdy już zaczynał przesadzać. A choć niemalże zawsze znał umiar i darzył innych szacunkiem, jako butny nastolatek przez pewien okres czasu… Cóż, krótko mówiąc, dyrektor McGonagall nie bez powodu zawiesiła go na jakiś czas w obowiązkach prefekta, w porządku?
    Mimo że chłopak miał doskonałe stopnie – poza bezużytecznym w jego mniemaniu wróżbiarstwem – nie każdy profesor pałał do niego ciepłymi emocjami. I nie chodziło już nawet o jego w większości niewinne raczej psoty. Nikt nie łudził się, że jest niewiniątkiem, przeważnie jednak nie w sposób było mu cokolwiek zarzucić. Podobnie jak niegdyś jego ojciec, potrafił bowiem zawsze elokwentnie zmanipulować sytuację na swoją korzyść, zachowując przy tym pokerową twarz i niewinne wręcz spojrzenie. Gdyby znał dokładnie historię rozdzielenia przez los Huncwotów, nieszczególnie zdziwiłby się więc podejrzeniami Syriusza w stosunku do Remusa. Mugole miały nawet takie powiedzenie; ‘Kochajmy się jak bracia, rachujmy się jak Żydzi’; mówiące o tym, jak w pewnych sprawach, niezależnie od miłości, koniec końców większość ludzi skupi się na swoim interesie. A któż lepiej mógłby je zrozumieć, niż dwójka chłopców, którzy od najmłodszych lat uczeni byli hardości życia za coś, na co żaden z nich nie miał wpływu? Z kolei inne cechy, odziedziczone po pozytywnie zakręconej i nieprzeciętnej mamie, która zdawała się w pewnych kwestiach wdać w wspomnianego wcześniej kuzyna swojej rodzicielki; pomogły Tedowi nie raz i nie dwa sprawnie odwrócić od czegoś uwagę nauczyciela. Ethel zresztą dobrze o tym wiedziała. Zapewne, jak i on, pomimo wielu nieporozumień i żali między nimi, nie potrafiła do końca wymazać z pamięci ich wspólnych wspomnień. Także tych naprawdę dobrych.
    Wciąż pamiętał doskonale pierwszy grudzień panny Covel w Hogwarcie, kiedy to tuż przed przerwą świąteczną, chłopak poczęstował ją kremowym piwem. Koniec końców był to trunek bezalkoholowy. O włos nie został przyłapany na tym, bądź co bądź, nie do końca dozwolonym jednak w tym wieku postępku. I to przez profesora Tellera, który za brunetem, delikatnie mówiąc, nieszczególnie przepadał. Puchon słyszał pogłoski, że miało to związek z czymś, co rzekomo zrobił mu niegdyś niewiele starszy od niego Edward Tonks. Jawna niechęć nauczyciela do wilkołaków zapewne w ogóle w tym przypadku nie ułatwiła więc sprawy. Wszystko skończyło się jednak pomyślnie dla dwójki uczniów, w dużej mierze dzięki Danowi, który akurat, ot tak, niby przypadkiem, znalazł się w pobliżu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrozumiawszy przelotne spojrzenie swojego brata z wyboru, rzucił on wówczas niepostrzeżenie na pewnego Gryffona, opracowane kilka dni wcześniej przez chłopców zaklęcie. Było ono nieszkodliwe, doprawdy. Sprawiło jednak, że praktykujący akurat różdżką czwartoklasista, niezależnie od siebie, wystrzelił strumieniem soku dyniowego, trafiając prosto w profesora. Ów trunek, mimo iż niezwykle smaczny, należał do napoi bardzo lepkich i niełatwych do zmycia, nawet przy użyciu zaklęć. Można więc sobie wyobrazić, że Teller, który w najlepszym humorze nie był specjalnie miły, wpadł w istną furię dotąd ignorowanym przez niego uczniem. Gryffon, choć w tej sprawie był niewinny, ogólnie rzecz biorąc prosił się o uracie sobie nosa. Zdawał się on bowiem uwziąć na pierwszoroczniaków, w tym Ethel. Dan i Ted mieli sporo za uszami, otwarcie jednakże sprzeciwiali się jakiemukolwiek znęcaniu się nad niewinnymi i słabszymi. Szczególnie, jeśli ci byli im w jakikolwiek bliscy.
      - To podobnie, jak ja – odparł na słowa Ethel, gdy siedzieli już w średnio urzekającej swym wnętrzem, ale bezapelacyjnie ciepłej Gospodzie. – Prawdę mówiąc, kiedyś bywałem tutaj co weekend. Czasami z Danem, czasem sam – wyznał stażystce, uśmiechając się mimowolnie na samo wspomnienie tamtych jakże niewinnych jeszcze dla nich wszystkich czasów. Vlado był Danielowi i Tedowi jak brat i aktywnie uczestniczył we wszystkich ich psotach, nie pochwalał jednak pewnego zachowania o kilka młodszych chłopców. Najmłodszych z trójki, zarówno teraz, jak i jako ledwo odrastający od ziemi uczeń, pragnął bowiem nauczyć się ciekawych rzeczy w każdej dziedzinie życia i magii. Jeśli chodzi o tą drugą, nigdy nie krył się ze swoim zainteresowaniem jej ciemniejszą stroną. A obok hogwarckiej biblioteki, najlepszym miejscem na zdobycie dotyczącej jej informacji, była właśnie Gospoda pod Świńskim Łbem. Metamorfomagia, jak nic innego, pomagała mu się dostać do środka. Chociaż nigdy nie przeszło mu przez głowę, by zostać czarnoksiężnikiem w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu; Teddy rozumiał doskonale, że najlepszym sposobem na walkę z czarną magią, jest posiadanie jak największej wiedzy o niej. Najbardziej skuteczna była ona przecież z zaskoczenia. Im więcej więc się o niej wiedziało oraz bardziej rozumiało się jej działanie, tym lepszych zaklęć obronnych można było użyć; opracowując przy tym kolejne sposoby na rozpracowanie czarodziejskich przestępców i maniaków idei czarnej magii.
      - Wierz mi, na taki ziąb najlepszym sposobem na rozgrzanie się, jest kufel grzanego miodu z korzeniami, pity na przemian z Ognistą Whisky – dodał z krótkim, ale szczerym śmiechem, słysząc ostatnie zdanie Ethel. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem rozmawiali w ten sposób. Nie nazwałby panującej między nimi atmosfery przyjemną czy lekką – jeszcze nie – niemniej, jak dotąd, chyba żadne z nich nie planowało skoczyć drugiemu do gardła. Acz, gdyby Teddy wiedział o tym, że w Hogwarcie pracuje z nimi również Victoire, nie byłoby już tak miło. Wątpiłby bowiem, że Ethel nic, ale to nic by o tym nie wiedziała. Zbyt mocno i otwarcie nie lubiła pierwszej miłości Lupina, by odpuścić sobie jakiś złośliwy komentarz. Mężczyzna nawet teraz nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Jakoś trudno było mu uwierzyć, że Victoire celowo i świadomie zrobiłaby coś Ethel. Szczególnie, że brunetka zdawała się mieć na nią alergię od… Cóż, początku.

      Usuń
    2. Chwilę po tym, jak zdjęli z siebie kurtki i rozsiedli się na nieszczególnie wygodnych krzesłach, podeszła do nich młoda kelnerka. Ze swoją wręcz niewinną twarzą, wydawała się zupełnie nie pasować do tego miejsca. Punkowy styl i pozornie obojętne na wszystko spojrzenie, dodawało jednak dziewczynie swego rodzaju pazura. Posyłając jej szczery uśmiech, zamówił sprawnie dwa kufle grzanego miodu oraz butelkę Ognistej Whisky, uprzednio spoglądając pytająco na Ethel. Nie słysząc sprzeciwu z jej strony, dodał do zamówienia również rum porzeczkowy. Wiedział, że zapewne nie powinien… W końcu ów rum miał nawet osiemdziesiąt parę procent. Teddy nie był typem imprezowicza, lecz nawet jako buntowniczy nastolatek równie łatwo odnajdywał się w towarzystwie ludzi, co w samotności. Nigdy nie krył aczkolwiek, że bywały chwile, kiedy lubił się napić. Z doświadczenia wiedział jednak, że lepiej by robił to wśród innych. Nie, nie był alkoholikiem; pomijając mugolskie papierosy nie był uzależniony od niczego. No, chyba że liczyć czekoladę, czemu zaprzeczyć by nawet nie próbował. Po tym wszystkim, co zobaczył w życiu, często na własne życzenie, trudno byłoby go jednak winić za chęć chwilowego rozluźnienia. Dodawszy do tego fakt, że Zoe, gdyby żyła, skończyłaby pierwszego stycznia dwadzieścia pięć lat i… Cóż, miał przeczucie, że oboje mogą właśnie tego potrzebować.
      - Uznam więc, że Święta średnio ci się udały? – zagadał na nowo Ethel, gdy tylko Rosalie – jak przedstawiła się mu kelnerka – przyniosła im ich zamówienie. Skąd ten wniosek? Cóż, nie wyglądała na szczególnie szczęśliwą i to w okresie, kiedy większość, nie wiedzieć czemu, wręcz wariowała z nadmiaru radości. – Chyba czarodziejom udzieliły się mugolskie tradycje - dodał, nie kryjąc cynizmu. Czy można było mu się jednak dziwić, skoro nawet w Gospodzie, wciąż nie brakowało świątecznych ozdób? – Masz coś przeciwko? – spytał, pokazując dziewczynie głową na wyciągniętą przez siebie paczkę mugolskich papierosów, wypijając przy tym drugi z kolei kieliszek rumu. Jeśli dotąd wciąż widziała w nim tamtego dwunastolatka, który niegdyś uczył ją wszystkiego o Hogwarcie; w tej chwili zapewne brutalnie pozbył ją wszelkich złudzeń. Niewiele w nim pozostało z tamtego chłopca… Zresztą, czy on kiedykolwiek tak naprawdę nim był?

      Teddy Lupin

      Usuń
  74. [Tak, wskoczyło 200 na licznik i dyrekcja wrzuciła nowy link do karty :) Mam nadzieję, że wszystko jest już w najlepszym porządku. Ja też muszę ogarnąć kilka spraw.]

    Ucieszył się, kiedy Ethel przystała na jego propozycję. Bardzo zależało mu na jej bezpieczeństwie, po za tym ta zgoda przyda mu się w jutrzejszej rozmowie z dyrektorem.
    Jeszcze chwilę porozmawiał z nią na temat wspólnego wyjazdu, opisał mniej więcej jak może to wszystko wyglądać, a gdy wybiła późna godzina, pożegnał się i udał w swoje strony.
    Tej nocy nie mógł zasnąć. W głowie kłębiły mu się setki myśli, odnośnie całego dzisiejszego dnia. Wręcz błyszczał z radości, że znów udało mu się nawiązać kontakt z Ethel. Chciałby jej naprawdę wyjawić, co czuje; chciałby móc powiedzieć jej, że jest najlepszą osobą, jaką mógłby kiedykolwiek spotkać, że myśli o niej częściej niż o własnych sprawach, że chciałby dać o jeden krok więcej.
    Ale nie mógł.
    Dobrze wiedział, że potrzeba będzie w tym wszystkim czasu, a żadne z nich nie wiedziało, co jeszcze zgotuje im los. Może nagle Lupin się ocknie i zauważy jak wspaniała jest Ethel? Tak bardzo, jak go uwielbiał, tak też chciał, aby nigdy taka sytuacja nie miała miejsca.
    Karkarow leżał tak ponad godzinę, przewracając się z boku na bok. Ostatecznie zmorzył go sen.

    ***

    Kiedy tylko dyrektor oznajmił, że Vlado może wejść, ten energicznie przeskoczył próg gabinetu. Oczywiście Longbottom od razu zorientował się o co chodzi, gdy Vladimir wspomniał o Ethel.
    Z początku, nie był do tego przyjaźnie nastawiony, ze względu na to, iż jest stażystką, młodą kobietą, której mogłoby grozić duże niebezpieczeństwo. Dopiero po kilkudziesięciu minutowej rozmowie, Neville zrozumiał jak bardzo zależy mu na tym wyjeździe.
    Dyrektor ostatecznie potwierdziwszy wyjazd, rzucił mu z uśmiechem: Mam nadzieję, że wyprawa Was zbliży, tak jak dekadę temu. Karkarow skwitował to skromnym uśmiechem i zamknąwszy za sobą drzwi, odetchnął z ulgą, ciesząc się jak mały dzieciak. Po chwili przypomniał sobie o spotkaniu, a zegar wybił już dwunastą pięć. Vladimir z prędkością światła zbiegł do Wielkiej Sali i zauważywszy czekającą Ethel, uścisnął ją z radosnym okrzykiem:
    - Jedziemy, jedziemy! - Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a kiedy w końcu wyzwolił ją z objęć, wsazał dłońmi w stronę wyjścia - Chodźmy, a wszystko Ci opowiem.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  75. [O, no to w takim razie, życzę powodzenia na sesji :D]

    Karkarow nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy Ethel wyrzuciła w niego stronę miliony pytań i propozycji do nadchodzącego wyjazdu. Było to naprawdę zabawne, szczególnie że długo nie słyszał aż takiego podekscytowania w jej głosie. Ale on sam także się cieszył i zapewne zrobiłby to samo, gdyby tylko dowiedział się, że jedzie w podróż.
    - Zaraz sobie wszystko ustalimy - Uśmiechnął się, naprowadzając ich spacer w stronę drewnianego mostu.
    - Dyrektor nie był przekonany, na początku wydawało mi się, że raczej nie wyrazi zgody - Włożywszy dłonie do kieszeni, spojrzał na Ethel - Wytłumaczyłem mu o roślinie, a on dokładnie wiedział o co chodzi. Opisałem mu, jak ta podróż mniej więcej będzie wyglądała, że nikt z nas nie wybiera się na walkę, a po to, aby poznać australijską przyrodę. Wtrąciłem też, żeby pomyślał, jaką sławą zabłyśnie Hogwart gdyby udało Ci się wyhodować taką roślinkę - Posłał jej szeroki uśmiech. Musiał to zastosować, bo wiedział jak wpłynie to na decyzję - Miałby wtedy w załodze bardzo zdolną zielarkę, a nie uczącą się stażystkę. Powiedziałem mu też, że jesteś bardzo ale to bardzo inteligentna i tak czy siak dopięłabyś swego, ale ze mną będziesz tam dużo bezpieczniejsza. A to chyba najlepsze wyjście - Objaśnił krótko. Bo tak naprawdę, Vlado miał rację. Ale Longbottom dobrze wiedział, że lepiej gdyby ktoś miał Ethel na oku, szczególnie w tych smoczych rejonach. Karkarow po raz kolejny poprosił go o zaufanie, a ten wiedząc, że już raz go nie zawiódł, tym razem też nie powinien.
    - Dyrektor jeszcze dziś wyśle powiadomienie do Ministerstwa, a jak ustalimy datę wyjazdu i powrotu, będziemy mogli ruszać - Dodał, przeskakując niewielką wyrwę w ziemi.
    Widział, jak oczy Ethel błyszczą ze zdumienia. Ale tak samo Vlado cieszył się, że dziewczyna będzie mogła zrealizować swoje plany. Chciał, żeby była szczęśliwa i spełniała swoje marzenia - roślina była do zdobycia, więc dlaczego by jej nie zdobyć? Nic złego stać się nie powinno, tym bardziej, że nie jest to naturalne środowisko smoków. Zostały tam zwiezione, dlatego jest ich garstka. Za to rośliny najprawdopodobniej rozrastają się tam w mgnieniu oka.
    Szczerze? Vladimir nie mógł się już doczekać. Chciałby łazić po pustyni razem z Ethel, siedzieć przy ognisku i robić inne świetne rzeczy. Między innymi dlatego tam jechał.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  76. Każdy kolejny wieczór spędzony w tym pokoju był czymś niezwykłym. Co prawda Hyun nie robił w nim niczego nadzwyczajnego. Po prostu znalazł swoje miejsce, gdzie mógł ze spokojem dać upust wszystkim siedzącym w nim emocjom. Mógł pozwolić sobie na łzy, krzyk czy nawet głośny śmiech, który był raczej gorzki, niżeli radosny. Rozumiał już o co chodziło tamtego wieczoru tamtej stażystce. Dokładnie zrozumiał, co miała na myśli mówiąc, że te miejsce jest dokładnie tym, w którym powinien być w tamtym momencie. Wykradał się więc co noc i stawiając ostrożnie stopy szedł do tego pokoju, aby poczuć się chociaż odrobinę lepiej, nawet jeżeli miało trwać to tylko chwilę. Ta jedna, krótka chwila była warta wszystkiego. Pomimo tego, że często miotał się sam ze sobą a te ukojenie nie przychodziło tak prędko, siadał na parapecie i opierając się plecami o zimną ścianę wpatrywał się uważnie w niebo. Pozwalał na spływanie łzom po policzkach, nieustannie wpatrywał się w jeden punkt. Zastanawiając się czy Yoochang nie robi przypadkiem tego samego., czy przypadkiem nie wpatruje się w dokładnie tę samą gwiazdę. Czy robiąc to, myśli o nim tak jak on to robi? Był pewien tego, że chłopak wciąż o nim myśli. Gdyby tak nie było, nie dostałby ani jednego listu, a dostawał ich znacznie więcej. Za dużo. Nie był w stanie ich wszystkich przeczytać, nie był w stanie znosić tych wszystkich słów. Chociaż bardzo się starał wyrzucić tego chłopaka ze swojej głowy, ze swojego serca, chociaż chciał zapomnieć wszystko co było z nim związane po prostu nie potrafił. Wciąż miał przed oczami jego owalną twarz i spojrzenie smutnych oczu. Bo takimi właśnie je zapamiętał. Smutnymi… Takie wdział je ostatni raz. Wpatrywał się w nie, nie mając pojęcia jakie myśli krążą po głowie ich właściciela, nie wiedział też, że to był ostatni raz kiedy mógł tak beztrosko w nie spoglądać. Ktoś mógłby powiedzieć, że po tak długim czasie już dawno powinien zapomnieć, a wszystkie jego uczucia względem tej osoby powinny zniknąć. Seo Yoochang był jednak pierwszą prawdziwą miłością Hyuna. W dodatku pojawił się w jego świecie, przestawiając w nim dosłownie wszystko. Ich życia się różniły, ich światy… Żyli przez cały czas obok siebie, jednocześnie nie mając pojęcia, że można żyć w taki sposób.
    Potrząsnął delikatnie głową, odrzucając w ten sposób wszystkie myśli od siebie. Nacisnął klamkę i niepewnie pchnął duże drzwi. Całą drogę do pokoju miał przedziwne uczucie, coś go ściskało w żołądku, zwalał to na małą kolację. Nie jadł zbyt dużo, w Hogwarcie mało co mu smakowało. Ciągle wracał myślami do Korei. Tęsknił, cholernie mocno tęsknił już nie tylko za samym chłopakiem ale za domem, za ukochaną mamą i dobrym jedzeniem. Wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Nie spostrzegł od razu młodej kobiety. Nie zauważył nawet od razu, że coś się zmieniło w wyglądzie pomieszczenia. Dopiero, kiedy zrobił kilka kroków w głąb pomieszczenia, otworzył ze zdziwienia usta i wydał z siebie ciche „wow”. Słyszał o myślodsiewniach, jednak nigdy żadnej nie widział na żywo, a teraz miał okazję. I to w momencie gdy ktoś z niej korzystał. Zrobił niepewnie krok do tyłu. Czuł, że nie powinien tutaj teraz być. Tak jakby coś mu mówiło, że dzisiaj jest jej kolej, ale z drugiej strony… Tak ciężko było mu odwrócić się i wyjść, i odejść. I zapomnieć. Stąpnął niepewnie z nogi na nogę nie wiedząc co powinien zrobić. W tym samym momencie musiał nadepnąć na jakaś starą deskę, ponieważ coś zaskrzypiało w podłodze. Czuł jak jego policzki mocno się rumienią, miał wrażenie, że został właśnie przyłapany na czymś nieprzyzwoitym. Na czymś, czego nie powinien oglądać.

    Hyunie

    OdpowiedzUsuń
  77. Nie chciałby, aby podróżowała sama po tak odległych terenach. Najprawdopodobniej Longbottom wiedział, że Karkarow tak czy siak mu nie odpuści i będzie go męczył tak długo, aż wyraziłby zgodę. Pewnie dlatego zgodził się już po pierwszej próbie.
    Stanąwszy, opierając się o drewnianą ramę starego mostu, Vladimir rozejrzał się po okolicy. Wiele się nie zmieniło. Przepaść dalej rozpościerała się w nieznane odległości, a świerki rosły i rosły. Widok przypominał mu trochę jego rodzinne strony - strome góry były niemalże jak niskie fiordy, gęste drzewa oblane głęboką, aż nierealną zielenią przypominały mu długie, rodzinne spacery. Wilgotna od rosy trawa, falująca na wietrze i to czyste powietrze - prawie jak w domu.
    Zwróciwszy uwagę na skromny chichot koleżanki, wyrwał się z zamyślenia i spojrzał na nią, dziwiąc się nieznacznie. Co takiego przyszło jej do tej szalonej głowy, że wzbudziło w niej śmiech? Karkarow sprzedał jej delikatnego kuksańca z łokcia i zaczął lekko dźgać ją pod żebra.
    - Co Cię rozśmieszyło? Powiedz - Uśmiechnąwszy się, nadal nie dawał jej spokoju. Był ciekaw co mogło ją rozśmieszyć i o czym pomyślała. Pewnie miało to związek z wyjazdem, który oboje musieli jeszcze zaplanować.
    - Co do wyjazdu, ja bym proponował zabrać się już za przygotowanie potrzebnych rzeczy, bo lada chwila okaże się, że musimy wyjeżdżać. - Stwierdził, zastanawiając się w jaki sposób najlepiej to zrobić. Jego zdaniem, powinni zabrać najpierw potrzebne rzeczy od niej, potem potrzebne rzeczy od Vlada i skompletować je w jednym miejscu. Tak byłoby chyba najwygodniej,a przynajmniej oboje wiedzieliby co mają już przed wyjazdem. Wróciwszy z powrotem do realności, uśmiechnął się i kontynuował dźganie jej pod żebrami i w okolicy bioder.
    - A teraz mów, jak na spowiedzi, co Cię rozśmieszyło.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  78. [Piszą o nas... Ani chwili prywatności, wszędzie inwigilacja ;D ]

    Kiedy wygadała w końcu swoje myśli, Karkarow wybuchł śmiechem. Rozbawiła go właściwie cała ta sytuacja - to o czym pomyślała i fakt, że tortury pod szyldem łaskotek cały czas mogą być ze spokojem odprawiane. Bał się, że z wiekiem łaskotki jej przeszły, a jednak wciąż miały się bardzo dobrze.
    - To zabawne, nawet bardzo, ale wiesz co? Masz racje, nie myliśmy razem zębów. Trzeba to nadrobić! - Odrzekł radośnie i klasnął tym samym w dłonie.
    Jak widać, nie wszystko zdążyli za czasów szczeniackich przerobić. Mieli okazję się napić, spacerować, uczyć się, wygłupiać, ale nie robili tak podstawowej funkcji, jaką było czyszczenie zębów. Wydawało się to z jednej strony faktycznie dziwne, żeby przeoczyli taką drobną rzecz.
    Pozwolił odetchnąć Ethel i zabrał ostatecznie ręce, opierając je na drewnianej poręczy. Utkwił wzrok gdzieś na końcu wielkiego rowu, unosząc kąciki delikatnie w górę.
    - Musimy obmyślić wszystko dokładnie. To co powinniśmy zabrać, i trzeba wziąć pod uwagę różne okoliczności. Mogą tam być mugole - Zerknął na nią, chcąc wyczytać coś z jej wyrazu twarzy.
    Karkarow był pewien, że tak czy siak zabierze ze sobą miecz - nawet jeśli nie musiałby go użyć, to przyda się do wszystkich innych rzeczy. Nawet do obrania ziemniaka. Zastanawiał się, co powinna oprócz różdżki zabrać też Ethel. W sumie broń nie była jej potrzebna, bo to Vladimir miał walczyć w razie potrzeby, ale na takie wyprawy zawsze zabiera się do kieszeni jakieś ostre narzędzie. Czasami można w coś wpaść, wplątać się i co wtedy? Mając coś ostrego, zwyczajniewystarczy to rozciąć.
    - Proponuje wspólnie sporządzić listę, wtedy Ty weźmiesz co się da i ja wezmę co się da. Jak myślisz? - Podparł się o brodę, wlepiając w nią swoje tęczówki.
    Chcąc nie chcąc, musieli stworzyć sobie zorganizowany plan, aby na miejscu nie okazało się, że nie wzięli najbardziej potrzebnych rzeczy.
    - Wieczorem wskoczę jeszcze do Longbottoma po informację od ministerstwa. Ciekawe ile czasu w Australii nam dadzą.

    Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  79. [Rzeczywiście :D]

    Usłyszawszy jej zdanie na temat mugoli zupełnie się nie zdziwił. Bo miała racje. Trzeba było ich zdecydowanie unikać, chociażby ze względu na to, iż użycie magii na mugolskim terenie bądź przy jednym z nich, groziło wieloma problemami. Natomiast dyrektor zaufał im wiedząc, że go nie zawiodą właśnie w tej kwestii. Zresztą, Vlado znał też jej historię i był świadom, jakie doświadczenia spotkały ją z mugolami, dlatego zupełnie się nie dziwił jej poglądom. On osobiście nie miał zdania, bo znał kilka osób, które były naprawdę znakomite - niestety tylko kilka. A z drugiej strony od zawsze wychowany był wśród magii, toteż rzadko spotykał zwykłych ludzi.
    Karkarow potwierdził skinieniem głowy jej plan. Tutaj było zdecydowanie za zimno, a równie dobrze mogli się wybrać chociażby do Hogsmeade.
    - To co powiesz na miodowego grzańca, razy dwa, w Trzech Miotłach? To całkiem odpowiednie miejsce - Uśmiechnął się, prostując nogi. Nie miał zdolności czytania w myślach, ale przy tak długiej znajomości i przy takiej temperaturze, domyślał się o czym mogła pomyśleć Ethel. A nie byłby zadowolony, gdyby przed wyjazdem zdążyła się przeziębić.
    Nie czekając na odpowiedź, tak czy siak ruszył w stronę zamku.

    Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  80. Trzy Miotły, jak zwykle, powitały ich przyjemnym, kominkowym ciepłem. W środku nie było wiele osób, tak jak bywało tu przy szalonym weekendzie. Wtedy ciężko o wolny stolik, a panujący w pomieszczeniu gwar słychać nawet na zewnątrz.
    Kiedy zajęli miejsca, Karkarow zdjął płaszcz, zostając tylko na krótki rękaw - nie odpowiadała mu temperatura wyższa, niż dwadzieścia jeden stopni, toteż zastanawiał się, jak wytrzyma w Australii przy trzydziestu stopniach. Nie chciałby obnażać przed Ethel gołej klaty,ale obawiał się że nie ma wyjścia. Uśmiechnął się delikatnie na tą myśl.
    W mgnieniu oka na stole pojawiły się miodowe grzańce, Vladimir upił łyk słodkiego napoju i poczuł, jak wszystkie mięśnie zaczynają się rozluźniać. Wywar był naprawdę smakowity i idealny na taką porę roku. W tle leciał jakiś znany kawałek, na co noga Vlada odpowiedziała bardzo zachęcająco, tupiąc w rytm o drewnianą podłogę. Kiedy zapisała pierwsze zdanie Vladimir uśmiechnął się. Wiedział, że Ethel zawsze była dokładna i precyzyjna i że chociaż jechali w jedno miejsce i tylko we dwójkę, to zanotowanie tego było dla niej mimowolne.
    - Tak, te rzeczy będą konieczne - Przyznał, obejmując kubek dłońmi dookoła. - Natomiast na pewno musi być namiot, jakieś dwa solidne koce, ubranie na zmianę - Zawiesił się chwilowo - Nie obrażę się, jeśli weźmiesz sukienkę - Zaśmiał się żartobliwie, po czym odchrząknął i upił łyk miodu. - Jakiś zapas napojów i jedzenia, myślę, że zrobimy ognisko. Po za tym, coś dla rozrywki - Zastanowił się chwilę, drapiąc w podbródek - Karty, muzykę, cokolwiek - Dodał z uśmiechem.
    Wiadomo, że szukać rośliny mogliby tylko za dnia, a wieczory trzeba było jakoś zorganizować, coby nie umrzeć z nudy. Chociaż australijskie niebo nad pustynią bywało zawsze pięknie ugwieżdżone, ale nie przesiedzą kilku godzin patrząc się w to samo miejsce. Gdyby starczyło im miejsca, Karkarow mógłby zabrać nawet swój teleskop.
    Po mimo wyprawy po roślinę, Vlado zdawał sobie sprawę, że to będzie ich wspólna wycieczka, która możliwe przełamie wszystkie bariery. Spędzą tam kilka dni tylko we dwójkę, nie mając nikogo innego. To całkiem duże wyzwanie po tylu latach.

    Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  81. Karkarow zaśmiał się, na odpowiedź Ethel. Uwielbiał jak się z nim droczyła, chociaż wiedział, że mogłoby ciągnąć się to w nieskończoność. Właściwie, skoro będą już w Australii, to dlaczego by nie odwiedzić jakiegoś ładnego miejsca? Całkiem możliwe, że uda im się zdobyć roślinę na tyle szybko, że wystarczyłoby czasu na zerknięcie w kilka kątów tego kraju.
    - Łatwiej na pewno nie będzie, ale z pewnością umili mi to pracę, a i Tobie będzie trochę chłodniej - Zaśmiał się rozbawiony, brnąc dalej. Nie chciał oczywiście przegiąć, ale wyobraźnia lubiła działać w takich momentach, toteż wcale nie krył związanego z tym rozmarzenia. Po chwili oczywiście wyprostował się i zerknął na kartkę papieru. Nigdy nie rozumiał, dlaczego dziewczyny rysowały wszędzie serduszka. Kiedyś, rozmawiając z przyjacielem, doszli do tego, że najprawdopodobniej rysowały je bo były zakochane. Ale z drugiej strony, Vlado nic o tym nie wiedział. Może nie miał wiedzieć? A może Ethel rysowała je ot tak? Na pewno coś się za nimi kryło i Karkarow był świadom że pozostanie to tylko w głowie Ethel.
    - Dobra, ja zadbam o wszystkie rzeczy potrzebne do wytworzenia ciepła, ochrony przed owadami i deszczem i do wygodnego snu. Wezmę też coś dla rozrywki - Oznajmił, uśmiechając się. Był pewien, że wyjazd będzie nowym, niezapomnianym doświadczeniem. I tak naprawdę, nie mógł się go doczekać.
    Jeszcze musi tylko skoczyć do dyrektora i wszystko stanie się jasne - data wyjazdu i data powrotu, czyli czas, w którym ta dwójka będzie zdana tylko dla siebie. Cieszyło go to, bo bardzo,ale to bardzo długo nie było takiej okazji. Vlado przeczuwał, że to idealny moment.

    Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  82. Rzeczywiście pominęli kwestie najważniejszą, czyli dostanie się do Australii. Karkarow nie był pewien, czy Ethel posiada licencję na teleportowanie, ale z drugiej strony świstoklik wydawał się mimo wszystko bezpieczniejszy. Nawet, jeśli mieliby zrobić trzy przystanki.
    Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, toteż Vlado chciał zdążyć, by przed kolacją złapać Longbottoma i wziąć od niego ostateczne potwierdzenie. Cieszył się, że Ethel pomyślała o ich transporcie, ale nie było co się dziwić, bo za każdym razem pamiętała o wszystkim. Każdy, kto choć trochę ją znał wiedział, że z tą kobietą można iść na koniec świata. I na pewno udałoby się z niego wrócić.
    - Jasne - Potwierdził z uśmiechem i dopił do końca miodowego grzańca - Sówkę dostaniesz pewnie w przeciągu godziny, jak tylko się dowiem, od razu dam znać - Oznajmił, także ściskając jej dłoń. Była dużo bardziej ciepła, niż w momencie spaceru na drewniany most. Wciąż gładka i delikatna, ale mimo całej swej kobiecości zadziwiająco silna.
    Stanąwszy, pomógł jej założyć kurtkę, po czym sam odział się w swoją. Obaj udali się do wyjścia.

    Nim Karkarow dostał się do gabinetu dyrektora, zaczepił go jeden uczeń, chcący dowiedzieć się czegoś na temat Lunaballi. Profesor zastanowił się chwilę, po co trzecioklasiście wiedza na ten temat, ale przypomniawszy sobie opowieść Ethel pewnego dnia, zauważył, że to właśnie jeden z jej lepszych uczniów. Tylko skąd dowiedział się o tym zwierzaku? Tak czy siak, Vladimir z uśmiechem powiedział mu, że dowie się w swoim czasie, na co ten trochę posmutniał i oddalił w swoją stronę.
    Ominąwszy uczniowski tłum, Vlado zwinnie wskoczył po schodkach na kolejne piętro, by po chwili zapukać do drzwi dyrektora. Nim zdążył dotknąć mahoniowej deski, usłyszał zapraszające słowa.
    Longbottom miał wymalowany uśmiech na twarzy, a w dłoni trzymał zawinięty kawałek pergaminu.
    - To oświadczenie, powodzenia - Wyjaśnił mu krótko, na co Vlado podziękował serdecznie i wyszedłszy zza próg, szybko pognał w stronę Sowiarni.
    Droga Ethel,
    Dawno nie pisałem listów, więc nie wiem czy tak zacząć. Razem z tą sówką, wysyłam Ci potwierdzenie Ministra Magii. Dostaliśmy trzy dni na znalezienie rośliny, nie licząc dnia wyjazdu i powrotu. Myślę, że to całkowicie nam wystarczy. Wyjazd rozpocząć ma się jutro wieczorem, dlatego lecę zaraz do domu i zabieram się za pakowanie.
    Chciałem napisać, że cieszę się z tego wspólnego wyjazdu. Nawet bardzo.
    Śpij dobrze!
    Vlado


    Skończywszy pisać, zwinął pergamin w rurkę i zawiązał ją niewielką wstążką. Pogładziwszy ptaka po miękkim pierzu, przywiązał do jego łapki list i skierował do Ethel Covel. Ptak posłusznie wyleciał w stronę błoni, a gdy zniknął, Vladimir udał się z powrotem do Hogsmeade by przygotować się na jutrzejszy wyjazd. Był niemal pewien, że nie zaśnie łatwo tej nocy.

    Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  83. Beztroska… Cóż, było to pojęcie w dużym mierze obce młodemu mężczyźnie. Oczywiście, jako małe dziecko patrzył na świat zupełnie inaczej. Wszystko wydawało się być o wiele prostsze, bezkonfliktowe, po prostu lepsze. Wraz z piątymi urodzinami stało się coś, co na zawsze go zmieniło. A choć już wcześniej miewał różne zachwiania i często bulwersował się na niesprawiedliwy świat, który odebrał jego Harry’emu rodziców, przez który babcia Dromeda jest wiecznie smutna, a on sam zna mamusię i tatusia jedynie ze zdjęć – nie było tak źle. Jednakże dopiero śmierć Zoe oraz poprzedzające ją wydarzenia, zmieniły tak naprawdę wszystko. Fakt, że chłopczyk pozostał niemy przez dwa lata, wydając jedynie dźwięki w trakcie sennych koszmarów, świadczył o tym najlepiej. Przyjazd do Hogwartu wywołał kolejną zmianę; mimo iż z początku nie rozumiał jaką i dlaczego. Jednak niezmienna obecność Dana i małej Victoire w jego życiu oraz późniejsza, jakże szczera przyjaźń z Ethel i Vlado, sprawiły, że na nowo przypomniał sobie o tych lepszych czasach. Nie, nie idealnych; w bezbłędny świat nie wierzył nawet jako głupi dzieciak. Może już wtedy pełen był cynizmu, gdyż sarkazmu na pewno. To drugie podobno miał to po ojcu, ale kto tam wie. Patrząc na jego bogate i różnorodne drzewo genealogiczne można było się spodziewać wszystkiego. Może dlatego niektórzy profesorowie nieszczególnie go lubili. Woleli zawczasu zdystansować się od ewentualnego psychopaty. Absurd, lecz cóż… Dzięki pewnym członkom rodziny zapewne nigdy nie będzie w stanie całkowicie wyzbyć się tego typu podejrzeń w stosunku do swojej osoby. Wilkołacze geny i nieprzewidywalność z całą pewnością w tej sprawie nie pomagały. Chłopiec bardzo szybko i poniekąd brutalnie, mógł się bowiem przekonać, że szacunek dla poległych, przegrywał często z wbijanymi od pokoleń do głowy uprzedzeniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy poznał Ethel, był rzeczywiście dokładnie jej wzrostu, drobną posturą i niewielką wagą dodatkowo odbiegając od czarodziejskiej normy. Większość magicznych dzieci miała bowiem tendencję do szybszego dorastania i dojrzewania oraz ogólnie, lepszego rozwoju. Ted, mimo kilkuletniego opóźnienia, w końcu to potwierdził, kiedy w wieku szesnastu lat bardzo wyrósł i przeszedł mutację, a dotąd dziecięca twarz, zaczęła stopniowo nabierać konkretniejszych rys. Czy odważył się wówczas spojrzeć w lustro swojemu prawdziwemu ja? Nie. Będąc bardzo małym dzieckiem, zwykł przyglądać się swojej babci, próbując stwierdzić, czy w jakikolwiek sposób ją przypomina. Pamiętał również to paskudne uczucie zawodu i niezrozumiałego wstydu, gdy zdał sobie sprawę, że jego Harry wygląda zupełnie inaczej. Był to pierwszy raz, kiedy do młodego rozumu dotarło, że nie są prawdziwą rodziną. Ale zarówno wtedy, jak i teraz, z punktu widzenia Teda nie miało to najmniejszego znaczenia. Acz nie łudził się, wiedząc doskonale, że przeważnie wybierze się ostatecznie kogoś, z kim naprawdę było się spokrewnionym. Przynajmniej wtedy, gdy dobrze się ową osobę znało i troszczyło się o nią. W końcu, krew nie woda, czyż nie? Okazja do ujrzenia po latach swojego fizycznego, rzeczywistego ja, nadarzyła się dopiero ponad dwa lata temu i bynajmniej nie była przez Teddy’ego wyczekiwana. Przeciwnie. Zacięty bój, w którym tracił dwójkę znajomych oraz ukochaną Serafinę, pokrzyżował mu jednak plany. Seria najróżniejszych, czarnomagicznych zaklęć, która poleciała ciągiem w jego stronę, sprawiła bowiem, że nie tylko nabawił się kolejnych blizn, lecz również osłabiła go na kilka dni do tego stopnia, że stracił wszelką kontrolę nad swoją metamorfomagią. Nienawidził tego uczucia; kompletnego braku kontroli nad swoim ciałem i umiejętnościami. Nic jednak dziwnego, skoro podobno ledwo uszedł wówczas z życiem. Gdyby pozwolił sobie odejść, na zawsze już pozostałby pod postacią tak naprawdę nieznanego nikomu chłopaka. Chłopaka, którego prawdziwa twarz pozostałby wówczas na zawsze utracona. Lecz tamte nieznane mu, stanowcze, acz łagodne głosy, przekonały go jednak, że ‘to jeszcze nie jego czas’. A chociaż nie przyznałby się do tego przed nikim, przynajmniej nie przy obecnym samopoczuciu i trzeźwości; wiedział, że były one głównym powodem, dla którego w ogóle mógł tutaj z Ethel teraz być. One i świadomość, że nie mógłby…nie potrafiłby tego zrobić swojej babci. Ta tak wiele już wycierpiała…! Nawet jeśli teraz rzadko kiedy się ze sobą kontaktowali, co dopiero ze sobą rozmawiali; zbyt mocno kochał Andromedę, by tak móc ją w taki sposób zranić. Tak, była jedną z tych nielicznych osób w jego życiu, dla których gotów był walczyć nawet z samą śmiercią. Bowiem chociaż pomocną dłoń podałby niemalże każdemu, kochał szczerze niewielu.
      - Rzucasz mi wyzwanie, Covel? Uważaj, mam podobno dość mocną głowę – odparł na słowa stażystki, uśmiechając się pod nosem. Owe pytanie jeszcze kilka tygodni temu byłoby zapewne prowokacją do kolejnej sprzeczki między ich dwójką; teraz jednak sugerowało jedynie przyjacielskie zaczepianie się. I tak też w istocie było. Nie wiedział, czy to dlatego, że spożywał bez wahania coraz więcej alkoholu, czy po prostu naprawdę chciał z nią pobyć w…normalnej atmosferze. Tak, jak dawniej, już by nie mogło być; tym się nie łudził. Dawniej bowiem wziąłby ją na lot na miotle, przekonując hogwarckie skrzaty do dania im jakiś słodkości i niespostrzeżenie podbierając im co nieco Ognistej Whisky. Ot takie, niewinne raczej psoty, które pomagały chłopcu często pozbyć nadmiaru energii. O uprawianiu mugolskich sportów w Hogwarcie nie było mowy; musiał mu więc wystarczyć Quidditch i uciekanie przed woźnym. Po dziś dzień nienawidził bezczynności, co Ethel zapewne zdążyła już zauważyć, czując jego mimowolne ruszanie nogami pod stołem.

      Usuń
    2. Czy uważał, że się zmieniła? Oczywiście; teraz jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. I nie chodziło bynajmniej o to, że, po prostu, dorosła. Wygląd zewnętrzny nigdy nie miał dla niego najmniejszego znaczenia, podobnie zresztą jak seksualne czy odzieżowe preferencje. Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, liczyła się dla niego osoba. Tak więc, nawet gdyby Victoire była chłopakiem, przy zachowaniu obecnej osobowości i charakteru, zakochałby się w niej równie mocno. I nawet, gdyby mężczyźni padali u stóp Ethel, zakochując się w niej bez najmniejszego trudu, on wówczas niezmiennie myślałaby o niej jak o przyjaciółce. Bowiem nawet jeśli zrozumienie tego zajęło mu sporo czasu, już wtedy jego serce od dość dawna należało do panny Weasley. Ślepota na zauroczenie Ethel jego osobą, ich upór i niedojrzałość jedynie jeszcze bardziej to wszystko pogmatwały. A mogli się przecież wciąż przyjaźnić, nadal być tak samo nierozłączni; z Dannym i Vlado tuż u ich boku. Może z biegiem lat brunetka dałaby się nawet przekonać do Victoire, naprawdę ją poznając. Los zechciał jednak inaczej; albo raczej, ich wybory i temperamenty doprowadziły ostatecznie do bolesnych dla nich konsekwencji. Gdy przed laty usłyszał o tragedii, która spotkała Ethel, mimo wszystko chciał przy niej być, jakąś ją wesprzeć. Nie rozumiał dokładnie, czym jest utrata rodzica, doskonale znał jednakże ból dorastania jako sierota. Był skory puścić w niepamięć wszystkie ich, z każdą chwilą, zaostrzające się sprzeczki. Niedługo przedtem powiedziała jednak do niego te wszystkie słowa. Słowa, które po dziś dzień bolały, brzmiąc w jego uszach równie wyraźnie, co ponad dekadę temu. Nic więc dziwnego, że teraz, zamiast cywilizowanej rozmowy z nią, wolał rzucanie w jej stronę złośliwymi komentarzami. Przynajmniej każdego, innego dnia. Dzisiejszego wieczoru bowiem, oboje zdawali się łaknąć swojego towarzystwa.
      - Przykro mi z powodu twojego ojca – nawiązał do wcześniejszych słów brunetki, odruchowo chcąc sięgnąć w geście wsparcia po jej leżącą na stoliku rękę, w ostatniej chwili jednak się powstrzymał. Co on wyprawiał? W jej oczach i był przecież niezrównoważonym bękartem poległych blisko ćwierć wieku temu wariatów. Gdyby miała za sobą lepsze święta i gdyby Vlado nie miał już na dzisiaj planów, z pewnością wybrałaby towarzystwo przyjaciela pół-wilkołaka. Zresztą, od zawsze wolała starszego Ślizgona, czyż nie? Mimowolnie wzdrygnął się na samo wspomnienie tamtej przeklętej wymiany zdań. Ich ostatniej kłótni, jako przyjaciół. Gdyby nie Danny, kto wie, co mogłoby się stać? Danny, którego też niemało przecież zranił. Najmniej ucierpiał na znajomości z nim Vlado, najbardziej Zoe, płacąc za to najwyższą cenę. Co do jednego miała Ethel rację; na pijanego hipogryfa, on naprawdę miał nierówno pod sufitem. Ich dzisiejszych wypad do Hogsmeade i, wydawać by się mogło, przyjacielskie popijanie; jedynie to potwierdzały. – Masz, napij się. To w końcu twój ulubiony – dodał, podsuwając dziewczynie pełen kieliszek porzeczkowego rumu. Tak; mimo wielu procentów i bardzo młodego ich wówczas wieku, ów trunek nie był im obcy od lat. – I tak wolę Ognistą Whisky – przyznał, półżartem, półserio, nalewając sobie do pełna trunku o ciemno bursztynowej barwie. Kufle z miodem zdawały się zostać już nich dwoje dawno temu zapomniane. – Wiesz, fajerwerki widać lepiej spoza Hogsmeade – powiedział niespodziewanie na koniec, wyraźnie zaskoczony własnymi słowami i wyraźną propozycją opuszczenia przez nich wspólnie Gospody. Z drugiej jednak strony, skoro wybrali się już na drinka czy dwa, dlaczego by nie przywitać razem Nowego Roku, czyż nie?

      [Drugi komentarz prześlę do półtorej godzinki i wtedy też zawitam na gg xx]

      Teddy Lupin

      Usuń
  84. Chociaż Teddy z reguły uważał roztrząsanie przeszłości i myślenie ‘co by było, gdyby’ za bezcelowe; czasami przyłapywał się na tym, że sam to robił. Och tak, i to zapewne częściej, niżeli powinien, szczególnie ze swoją osobowością, która koniec końców zawsze czyniła go głosem rozsądku w danej sprawie. No, może pominąwszy ten krótki i jakże burzliwy w jego nastoletnim okresie czas, kiedy to w ogóle nad niczym nie panował. Związku z Tori nie liczył, gdyż miłość i rozsądek chyba nigdy nie szły ze sobą w parze. Ogólnie rzecz biorąc był zdania, że myślenie nad tym, co zmieniłoby się w swojej przeszłości, nie ma większego sensu. Gdyby bowiem istniał choćby cień nadziei, że można było to naprawdę uczynić bez zbytniego narażenia ogółu, Ted zrobiłby wszystko, by pomóc ów sposób opracować. Jego ambicja i determinacja wprawia nieraz w zdumienie samych Ślizgonów. Nie jego winą było jednak, że poza znaczącą większością Puchonów, niemalże wszyscy uczniowie innych domów, mieli tendencję do sugerowania się ogólnie przyjętymi stereotypami. Zupełnie jak gdyby Ślizgon nie mógł przyjacielski, Krukon nie mógł mieć trolla na świadectwie, Gryffon nie mógłby mieć instynktu samozachowawczego, a Puchon przenigdy nie chciałby przekląć kogoś na wszystkie wiatry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z drugiej jednakże strony, Teddy Remus Lupin sam w sobie był zaprzeczeniem wszystkiego, co znał czarodziejski świat. Może więc niepodążanie za stereotypami było dla niego czymś najnaturalniejszym w świecie. Gdy był jeszcze znacznie młodszy i naiwniejszy, przyłapywał się jednak na nieustannej chęci robienia czegoś, co sprawiłoby, że rodzice byliby z niego dumni. Teraz wolał z kolei wierzyć w to, że zaakceptowaliby go takim, jakim był. Przynajmniej oni.
      Kiedy poznał Ethel ta sprawiała wrażenie bycia o wiele bardziej poważną i dojrzałą, niż jakakolwiek jedenastolatka powinna być. Nic więc dziwnego, że obrał sobie za cel sprawienie, by mała Krukonka chociaż trochę się rozluźniła. Dziewczynka zresztą wydawała się doskonale rozumieć to, że on wcale nie jest ani tak beztroski, ani tak grzeczny, jak wielu z góry zakładało. Danny po prostu to wiedział, znając go niemalże od zawsze. Vlado zdawał się szybko wziąć małego Puchona pod swoje skrzydła, nawiązując z nim przyjaźń, bez potrzebny poznania całej jego biografii. Tori nie było wówczas jeszcze w Hogwarcie. Zresztą, nawet gdyby była, jej osobowość i charakter były zupełnie inne od tych, które prezentowała Ethel. Niż prezentował jakikolwiek inny znany wówczas chłopcu rówieśnik, nawet Daniel. Zapewne dlatego po krótkim namyśle, już na początku drugiego tygodnia szkoły, podszedł do świeżo upieczonej uczennicy, przyjacielsko sugerując jej pomoc w noszeniu stosu targanych przez nią książek. I tak już zostało, acz po roku wszystko stopniowo zaczęło się zmieniać. O Teddym można było powiedzieć wiele rzeczy, lecz nie to, że był głupi. Widział, że Ethel mimo jego szczerych starań, wprost nie cierpi Tori. Blondynka z kolei, po krótkotrwałym zdezorientowaniu zachowaniem niewiele starszej dziewczyny, zaczęła ową niechęć odwzajemniać. Czego Ted po dziś dzień nie rozumiał, to tego, skąd ona się w ogóle wzięła. Dlaczego panna Covel tak bardzo nie lubiła zupełnie jej nieznanej, a jakże ważnej dla bruneta osoby. I szczerze powiedziawszy, z biegiem czasu zaczęło go to irytować. Dodawszy do tego, jak i jego samego zaczęła traktować i kłótnia była nieunikniona. Za nic jednak nie spodziewałby się usłyszeć z jej ust takich słów. Nawet do końca nie wiedział, co jej na to wszystko odpowiedział. Przynajmniej do czasu; Danny, nietypowo dla siebie wściekły na młodszą dziewczynę, nie oszczędził mu szczegółów. Czy naprawdę tak sądził? Czy rzucone w nerwach i w żalu słowa, uważał za trafnie ją określające? Nie. Chyba nie. Sam nie wiedział. Czego był jednak pewien, to tego, że on człowieka widział w niej zawsze. I może dlatego to wszystko aż tak bardzo bolało. Z biegiem lat zaczął dostrzegać coraz więcej rzeczy, z każdym dniem wyzbywał się resztek dawno temu zranionej niewinności, aż w końcu miał dość. Po ukończeniu szkoły tylko jeszcze bardziej upewnił się w przekonaniu, że potrzebuje chwili z dala od…Od tego wszystkiego, co tutaj znał. O wszystkich, którzy twierdzili, że tak dobrze go rozumieją, podczas gdy w rzeczywistości nie wiedzieli o nim zupełnie nic. Związek z Tori stawał się i tak coraz bardziej burzliwy. I co z tego, że pod koniec, był o dziwo, nad wyraz spokojny? Była to i tak zapewne cisza przed burzą. Zresztą, nieważne. Nie widział Victoire Weasley od lat i nie próbował niczego się o niej dowiadywać. Tak było lepiej; łatwiej, po prostu. Tak samo jak nie mógł cofnąć się w czasie, by naprawić ich relację; tak samo nie mógł uczynić tego z Ethel. Nie mógł przenieść się ponad dekadę wstecz, próbując naprawić coś, o czym nawet nie wiedział, że się psuje. Co dopiero, dlaczego. I chociaż panna Covel nie miała o tym najmniejszego pojęcia, to kilka lat po rozejściu się ich dróg; fakt zakończenia ich przyjaźni, pomógł poniekąd podjąć Tedowi decyzję o rozstaniu się z jego pierwszą i, jak dotąd, jedyną miłością.

      Usuń
    2. - Czas mija niepostrzeżenie szybko w doborowym towarzystwie – powiedział na słowa Ethel, posyłając jej zawadiacki uśmiech. Uśmiech, który od lat nie zagościł na jej twarzy tak lekko i naturalnie, jak w tej właśnie chwili. Nawet spojrzenie nienaturalnie dla niego bursztynowo brązowych oczu, choć zwykle ciepłe, ale nieprzeniknione, teraz wyraźnie pełne było iskierek rozbawienia. Najwyraźniej rosnące stopniowo w żyłach procenty zaczynały robić swoje. Nie było jeszcze tak, jak kiedyś; tak przyjaźnie i normalnie. Przeciwnie; atmosfera między nimi nabierała dziwnego klimatu, ale niezaprzeczalnie w dobrym tego słowa znaczeniu. Chyba. Wolał się nad tym głębiej nie zastanawiać.
      Spojrzawszy na Rosalie, przekonał ją, by sprzedała mu pełną butelkę rumu oraz Ognistej Whisky, które Ethel i on mogliby ze sobą wziąć. Po krótkiej wymianie zdań, dziewczyna się zgodziła, wywracając oczami na dwójkę niezwracających uwagę na nic wokół ludzi.
      - Nie potrzebuję kolejnych życzeń, Ethel – dodał, gdy stali już na zewnątrz, oboje szczelnie opatuleni ciepłymi ciuchami. Ziąb zdawał się z każdą chwilą narastać, dodawało to jednak tegorocznemu Sylwestrowi klimatu. – Twoje wypieki były wystarczające. Smakowały dokładnie tak, jak…ostatnio - mruknął zaraz potem, czując ulgę, że nie mogła zobaczyć, jak pod zimowym szalem, jego szyja pokrywa się rumieńcem. Uszy, rzecz jasna, nabrały czerwonej barwy przez mróz, nic innego. Kiedy dziewczyna przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedziała, niepewnie na nią spojrzał. Przełożywszy reklamówkę z alkoholem do jednej ręki, zaskoczył sam siebie, kiedy sięgnął po nadgarstek dziewczyny, bez najmniejszego problemu przenosząc ich na niewielkie wzgórze, nieopodal Hogsmeade. Stąd mieli idealny widok na pokaz fajerwerków, który rozpoczął się zaraz po ich przybyciu. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że odruchowo stanął tak, by dziewczyna znajdowała się tuż przed nim. Chociaż stał wyraźnie niżej niż ona, nawet z darem metamorfomagii, który nieustannie używał, różnica wzrostu między nimi była spora. Znacznie większa od tej, która dzieliła go od Victoire, choć i tam sprawiała ona nie raz i nie dwa problem. – Chciałbym cię gdzieś zabrać – powiedział niespodziewanie, odruchowo nachylając się nad Ethel, by mogła go lepiej słyszeć przez zagłuszające nocną ciszę wybuchy fajerwerk. – Mogę…? – nie potrafił zrozumieć skąd ta nagła śmiałość i wolał nie myśleć nad tym, do czego zmierzał, lecz… Bądźmy szczerzy, czy można było go winić za chęć pobycia z kimś, kto go na swój sposób znał? Przed kim nie musiał aż tak bardzo udawać? I co z tego, że normalnie pewnie nawet nie spojrzałaby w jego stronę, co dopiero spędziła z nim Sylwestra? Czuł się…Był tej nocy na tyle żałosny, że jeśli tylko skłonna by była na to pozwolić, gotów był zapomnieć o jakże istotnym fakcie nienawidzenia przez nią jego osoby.

      Teddy Lupin

      Usuń
  85. W dzień podróży, Karkarow jeszcze kilkakrotnie sprawdzał, czy zabrał ze sobą wszystko, co oboje potrzebowali na spędzenie weekendu w upalnej Australii. Musiał być idealnie przygotowany, dlatego przy pakowaniu się, analizował każdy, najmniejszy szczegół, którego nie mógł przeoczyć. Nawet wstał z łóżka w nocy, by upewnić się, że wszystko jest w porządku, po czym zasnął jak niemowlę.
    Od samego rana nie mógł wysiedzieć w miejscu. Przełknąwszy śniadanie, wskoczył pod szybki prysznic, a potem zaparzył herbatę i siedział wpatrzony w nicość. Miał w głowie tysiąc myśli na sekundę. Jedne pozytywne, inne negatywne - musiał idealnie zobrazować sobie w głowie cały ten wyjazd.
    Po za tym, Vladimir dawno nie był z Ethel sam na sam, a to wpędzało go w nutę zdenerwowania. Cały czas należał raczej do grupy nieśmiałych, ale mimo to, miał nadzieję, że dzięki tej podróży coś w nim wreszcie pęknie.
    Upewniwszy się, czy psiaki mają wystarczającą ilość wody i jedzenia, zamknął solidnie domek na wszystkie zamki. Westchnąwszy głęboko, uśmiechnął się sam do siebie i ruszył zwinnie w stronę Hogwartu, gdzie na pewno czekała na niego Ethel.
    - Cześć - Przywitawszy się z ciepłym uśmiechem, stanął obok niej i zerknął na stary kapelusz, który zapewne przybrał rolę ich świstoklika. Przemyślał dokładnie, czy zabrał wszystko, czego potrzebowali, po czym spojrzał na Ethel:
    - Gotowy - Odparł i ścisnął jej dłoń z uśmiechem na twarzy - Australio, nadchodzimy.

    Karakrow

    OdpowiedzUsuń
  86. Sam nie wiedział, jak przeżyje upalne dni tego kraju. Był to zupełnie inny klimat, a przyzwyczajony do brytyjskiej pogody naprawdę modlił się o to, by tutejsze noce były znośne. Nigdy nie potrafił zasnąć w parującym pomieszczeniu, a patrząc gdzieś w dalsze zakątki Alice Springs można było zauważyć falujące z ziemi powietrze, które nie mogło zwiastować niczego przyjemnego.
    Ubrany w koszulkę na ramiączka i krótkie spodenki, spiął włosy w niedbały kok, po czym westchnął głęboko.
    - Tak, jezioro będzie idealnym miejscem, szczególnie dla mnie - Zaśmiał się, rozglądając dookoła. Biorąc pod uwagę Hogwart, jego gęste lasy i nieskazitelnie zieloną trawę, Australia była zupełnie innym światem.
    Kiedy doszli do jeziora, Vlado zabrał się za rozstawianie namiotu i układanie w nim odpowiednio wszystkich warstw w taki sposób, by nie dokuczała im ta zróżnicowana, nocna temperatura. Spoglądał od czasu do czasu na Ethel. Czuł się dziwnie, bo wiedział, że przyjechali tu po roślinę, ale wszystko wyglądało tak, jakby wybrali się na wspólne wakacje.
    Karkarow rozstawił wielki parasol, by dać im jak najwięcej cienia, po czym spróbował usiąść na pustynnym piasku - ostatecznie uznawszy, że jest zbyt ciepły, rozłożył jeden z koców, które ze sobą zabrali.
    - Ethel? - Zapytał, obserwując jej ruchy z uśmiechem - Jeśli chcesz, mogę spać tutaj - Powiedział trochę rozbawiony, choć wypowiedź była poważna. Pamiętał, że spali kiedyś razem pod gołym niebem, jak Hogwart organizował taki wieczór. Ale wtedy byli jeszcze dzieciakami uznającymi to za najlepszą zabawę. W sumie, Vlado nie chciał, aby czuła się w jakiś sposób niezręcznie, a jako że była istotą płci pięknej, nie mógł pozwolić, by to ona spała na piachu. Tej kwestii też nie omówili. Może faktycznie nie było takiej potrzeby?

    Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  87. Po długiej rozterce, rozpamiętywaniu spędzonych wspólnie chwil i tej ostatniej, przeklętej rozmowy jako przyjaciele; Teddy zamknął w końcu szczelnie na wszystkie spusty, wszelkie związane z Ethel wspomnienia. Przez lata ignorował tą szufladę przeszłości, gdzieś z tyłu jego głowy z napisaniem ‘nieistotne’. Wrzucał tam wszystko, o czym nie chciał myśleć. Wszystko to, na czym się zawiódł, co on sam zdołał w jakiś sposób spartaczyć. Lecz w chwili, kiedy przed tygodniem brunetka wręczyła mu pierniczki, coś w nim drgnęło. Pojął, że nigdy tak naprawdę nie wymazał jej ze swojej pamięci; nie zdołał wyprzeć sam z siebie dobrych wspomnień z nią związanych. Wolał sobie wmawiać, że to dlatego, że jest aż tak bardzo żałosny. Że łaknie skrycie bliższego kontaktu z ludźmi do tego stopnia, że gotów przymknąć jest oko na ich niechęć, czy swoje dawne żale. W końcu młody Lupin od zawsze był mistrzem udawania; nigdy nie odsłaniając wszystkich kart ze strachu przed nieznanym. We wszystkim innym rwał się do walki, lecz relacje międzyludzkie, mimo naturalnej charyzmy, szły mu przeważnie jak krew z nosa. Czasami, podczas tych już bardzo samotnych nocy, kiedy to Vlado miał coś lepszego do roboty, a Danielowi nie chciało się z nim gadać z tego, czy innego powodu; przesiadywał sam na sam z Huncwotem. Popijając Ognistą Whisky lub, po prostu, gorącą czekoladę, rozmawiał ze swoim kocim towarzyszem, odważając się zdradzić mu więcej, niż komukolwiek innemu. Pamiętał jak swego czasu, z nudów i ze zwykłej ciekawości dla tematu, przeczytał kilka mugolskich książek o czymś, co nazywano psychologią. I szczerze powiedziawszy, nieszczególnie spodobało mu się to, co wywnioskował na ich podstawie o sobie samym.
    Nie wiedział o rozterkach Ethel; nie miał pojęcia o cichym cierpieniu Tori. Pewnego dnia, po prostu, egoistycznie pozostawił wszystko za sobą. Nie spalił wszystkich mostów, nie. Rodzina znaczyła dla niego zbyt wiele, by się na to odważyć. Harry, Molly i Artur, ciocia Minna, czy Andromeda, byli mu zbyt bliscy, by mógł narazić w jakikolwiek sposób ich wzajemne relacje. Nawet jeśli te z nim samym, uległy przez to wyraźnemu zachwianiu. Ku zapewne wielkiej radości Billa Weasley, zakończył również związek z Victoire. Być może Teddy przywiązywał zbyt wielką wagę do tego, co dzieje się wokół…. Być może myślał za wiele nawet o sprawach, które były dla niego jasne od początku. Może dlatego nie umiał całkowicie oddać się obecnej chwili, tu i teraz; zatracić bez reszty w kimś, kto skradł zuchwale jego nastoletnie, już wtedy oszpecone w ten, czy inny sposób, serce. Prawdopodobnie to ta jego ułomność do dostrzegania rzeczy oczywistych – pomimo bystrości i świetnej intuicji do ludzi – zniechęciła też do niego Ethel. Czy to takie więc dziwne, że rozszedł się z Tori, nim ta zdążyła dojść do identycznego wniosku? Że z Vlado dopiero niedawno odzyskał kontakt, a Daniel – jego Danny – nie ufał mu już tak, jak kiedyś? Choć bywał masochistą, przeważnie spaczył się na czymś tylko raz, później dystansując się od całej reszty na tyle, że za każdym razem bolało już nieco mniej. A przynajmniej do tego lubił sam siebie przekonywać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W powietrzu, jak nigdzie indziej, czuł się wolny i niemalże całkowicie beztroski. Ku dumnie swojego ojca chrzestnego, opanował miotłę w bardzo młodym wieku, wydając się mieć wrodzony dryg do powietrznych, iście czarodziejskich sportów. Trudno się więc dziwić, że kiedy Ethel przystała na jego propozycję, w mgnieniu oka przywołał do siebie swoją miotłę. Gdyby nie refleks, zapewne zarobiłby nią w twarz, zważywszy na to, jak szybko ta znalazła się w jego lewej dłoni. Usadowiwszy dziewczynę ostrożnie przed sobą, schował do kieszeni kurtki magicznie skurczone alkohole, bez trudu startując. Czekała ich dość daleka droga, jednak z przyczyn szczerze przez niego nierozumianych, czuł, że powinien wciąć Ethel właśnie tamto miejsce. Być może przez Teda przemawiał z początku alkohol, lecz nawet kiedy zdążył już podczas lotu wytrzeźwieć co nieco powietrzu, nie zmienił ani na moment zdania. Nigdy nie wziął tutaj nikogo innego. Prawdę mówiąc, nie był pewien, czy jego rodzina nawet wiedziała o tym miejscu. Domku, który dzień po siedemnastych urodzinach stał się w całości jego. W którym planował się pewnego dnia na dobre zadomowić.
      - To, ach… To mój dom – odparł nieco zmieszany na słowa brunetki, gdy dolecieli już na miejsce. Dokładniej mówiąc, nieopodal samego skraju południowo-zachodniej Walii. Spojrzawszy niepewnie w duże oczy dziewczyny, niemal od razu rozluźnił się wbrew sobie. Nie wiedział, czy to przez jej ciepłą dłoń, wciąż spoczywającą w jego, czy może przez szczere, nieosądzające go pierwszy raz od lat spojrzenie Ethel. Posławszy jej już drugi tego wieczoru zawadiacki uśmiech, zachęcił ją do wejścia do środka, ani przez moment nie puszczając dłoni dziewczyny, z czego nawet nie zdawał sobie sprawy. Wnętrze domku również było wyraźnym remoncie, wszystkie potrzebne jednak do niego rzeczy, poukładane były po bokach, dając młodym czarodziejom sporo przestrzeni. Machnąwszy lekko dłonią, zapalił w kominku, a gdy tylko Ethel usiadła na średniej wielkości kanapie, puściwszy jej dłoń, sięgnął po przyniesione przez nich alkohole. – Uznałem, że spokój od harmideru, panującego w Hogsmeade, dobrze nam obojgu zrobi – dodał, przejeżdżając dłonią w nerwowym geście po bujnych włosach. Zaraz potem nalał im obojgu po kieliszku rumu, podając jeden z nich rozglądającej się wokół Ethel. – To miejsce… Ten dom, to jedyne, co mam po moim ojcu, wiesz? – wyznał niespodziewanie brunetce, zaciskając mocno swoje oczy. Nie chciał przypadkiem ujrzeć w jej spojrzeniu litości, albo gorzej, drwiny. Nie podniósłszy ani na moment powiek, kontynuował – Zostawiła mu go jego mama, ale on chyba nigdy tutaj nie wrócił. Wiesz, że to jego pierwszy dom? Tu spędził swoje pierwsze, cztery lata życia… Tam jest jego pokój; ten sam, w którym zaatakował go Greyback – wskazał lekko dłonią na południową część domku, wciąż nie spoglądając na brunetkę. Nawet nie wiedział, dlaczego jej to wszystko mówił. Jej; tej, dla której jego rodzice byli jedynie wariatami, walczącymi w niedorzecznej wojnie, zamiast być tam, gdzie powinni. Gdyż przecież tak właśnie sądziła, czyż nie? I chociaż jako bezczelny i butny nastolatek, niepotrafiący nad sobą zapanować, zapewne przyznałby jej w myślach niewdzięcznie rację, to… Cóż, powiedzmy, że kiedy dzień po osiągnięciu czarodziejskiej pełnoletności, otrzymuje się istny list zza grobu od rodzica, którego się nigdy nie poznało; zmienia to całkowicie pogląd na świat.

      Teddy Lupin

      Usuń
  88. Na decyzję o zerwaniu z Tori złożyło się wiele czynników. Zakończenie szkoły oraz otrzymany niedługo wcześniej list od ojca, były jedynie preludium do całej reszty. W końcu nie dokonał owego wyboru z dnia na dzień; ostatnie miesiące ich związku, spędzone przez Victoire w dużej mierze w szkole, były dla Teda czasem na przemyślenia. Jak się to skończyło, wiadomo. Acz prawdą było, że kierował się najlepszym dla niej interesem; w przynajmniej z jego punktu widzenia. Chociaż minęło ponad sześć lat, jego doświadczenie w związkach nadal zaczynało się i kończyło na pannie Weasley. A mimo kilkumiesięcznego oporu już na obczyźnie, w końcu pozwolił sobie raz zaszaleć z kimś innym. Z biegiem czasu było coraz łatwiej, coraz rzadziej o niej myślał, coraz mniej ludzi do niej porównywał… Lecz na kolejny związek nigdy nie zdobył. Podobnie było przecież jego z przyjaźnią z Ethel. Pominąwszy Victoire, która w jego życiu, po prostu, od zawsze istniała; brunetka była pierwszą dziewczyną od czasów Zoe, którą odważył się do siebie dopuścić. Jednakże, choć rozejścia ich dróg minęło już znacznie więcej, niż sześć czy siedem lat, jakoś nie odważył się już na kolejną damsko-męską przyjaźń. Najwyraźniej te zawsze źle się kończy dla wszystkich zainteresowanych, gdy on był w nie w jakikolwiek sposób wmieszany. Zdarzało się, że przeklinał za to w myślach złą krew Blacków, którą bez cienia wątpliwości w sobie miał.
    - Harry nigdy nie planował dać mi Mapy. George Weasley kiedyś mi o niej wspomniał. Nie sądzę, by wiedział, kim tak naprawdę byli, ale użył ich pseudonimów. Kiedy byłem młodszy… Cóż, przeważnie historie o Łapie, Rogaczu i Lunatyku, były jedyną rzeczą, która mogła mnie…ululać do snu. Wiedziałem, kto kryje się pod pseudonimami, więc gdy w końcu już poskładałem sobie klocki w głowie, bezpardonowo podebrałem ją Harry’emu – przyznał Ethel, odważając się w końcu na nią spojrzeć. Sięgnąwszy po Ognistą Whisky, postanowił zignorować pokrywający jego szyję rumieniec. Teraz, kiedy kurtka i szalik już go nie chroniły, nie mógł w żaden sposób ukryć chwilowego zawstydzenia. Choć mimowolnie drgnął, gdy wspomniała niespodziewanie jakże niezwykły kawałek pergaminu; nie przerwał jej mówienia. Kiedy po chwili zachęciła go subtelnie, by usiadł obok niej na kanapie, po krótkim zawahaniu się, tak też i zrobił. – Przez kilka lat nawet nie wiedział, że ją mam. Nie wiem, może sądził, że ta powinna trafić do Jamesa… W końcu, mój…ach, mój tata, zostawił ją Harry’emu – dodał niedługo potem, zauważając, że Ethel patrzy na niego tak, jak nie patrzyła od lat. W spojrzeniu nie było drwiny, ani złości, a ona nie próbowała nawet uciekać z oczami. Słysząc jej kolejne słowa, spojrzał na położony mu przez nią w dłoni medalik. Doskonale rozumiał, jakie emocje targały teraz Ethel. Może on nie znał swoich rodziców, ale ich utrata nie bolała przez to ani trochę mniej. – Wiem, co masz na myśli. W domu babci mamy pokój, do którego nikt nigdy nie wchodzi. A przynajmniej ona tam nie wchodzi… To był pokój mojej mamy. No, później chyba naszej trójki – mruknął w sumie sam do siebie, przygryzając odruchowo wolną wargę. Zdawał sobie sprawę z tego, że Andromedę bolało mówienie o jej jedynej córce, lecz czasami… Czasami pragnął posłuchać o swojej mamie od kogoś, kto znał ją najlepiej. – To dlatego widzisz testrale; przez nią – nie spytał, lecz stwierdził, od razu tego żałując, kiedy Ethel nerwowo drgnęła, zaczynając się od niego odsuwać. Nim jednak zdołała to zrobić, Teddy chwycił ją delikatnie, acz stanowczo za nadgarstek, przyciągając do siebie. Nie zauważył wcześniej, jak blisko się znajdowali, przez co teraz ich twarze zdawało się dzielić zaledwie kilka centymetrów i wciąż trzymane przez nich kieliszki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie musisz o tym opowiadać, Ethel. Przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować, po prostu ma to teraz sens – jego śmiałość i fakt, że zwracał się do niej tak samo spokojnym tonem, jak zwracał się jej Teddy; bez wątpienia były po części spowodowane wypitym alkoholem i niewidocznym, dzięki metamorfomagii, zmęczeniu mężczyzny. Czy to jednak czyniło je nieszczerym lub nieprawdziwym? – Kiedy przyjechałem do Hogwartu, żaden inny uczeń w powozie nie widział tego, co ja. Myślałem, że całkowicie zwariowałem – wyjawił, wydając z siebie krótki, gorzki śmiech, na samo wspomnienie tamtego wieczoru. Czując zapach prawdopodobnie używanego przez Ethel balsamu do ciała, nieświadomie nachylił się nad nią, chwilę później przejeżdżając nosem po jej łabędziej szyi. To było…dziwne. I bardzo, bardzo miłe. Zresztą, kto myślał w takiej chwili o jakichkolwiek konsekwencjach. – Och, pomoc się przyda. Z moim talentem do ogrodnictwa zapewne zabije połowę roślin w nim – dodał na koniec, tym razem śmiejąc się szczerze, jak już rzadko kiedy. Nie pamiętał nawet, kiedy ostatnim razem był do tego stopnia rozluźniony i…wewnętrznie spokojny. Niemalże wyciszony, chociaż na tę jedną, jedyną noc. – Chciałbym, wiesz? Ale jeszcze nie teraz… – odparł na jej ostatnie pytanie, z każdym wypowiadanym słowem, muskając jej szyję. Czując jej lekkie drżenie, odsunął się na tyle, by móc spojrzeć w oczy brunetki. Opuszkami palców przejechał po jej zarumienionych policzkach, sprawiając, że te nabrały jeszcze większego wyrazu. Nie mógłby się na to zawadiacko nie uśmiechnąć. – Powinienem przeprosić? – spytał spokojnie, nieświadomie zniżając swój głęboki, miękki głos tak bardzo, że ten zabrzmiał niemal jak warknięcie. Całkowicie przyjazne, acz sugestywne warknięcie. Może jednak miał w sobie coś z wilka.

      Teddy Lupin

      Usuń
  89. Z Teddym sprawa była bardziej skomplikowana, gdyż z jednej strony rozsądna osobowość nakazywała mu przemyśleć swoje czyny, lecz z drugiej niemały temperament brał nad nim czasami górę. Winił za to nieprzewidywalnego pod tym względem ojca. Po mamie przynajmniej mógłby przypuszczać czego i kiedy się spodziewać. No, przeważnie. Ogólnie jednak rzecz biorąc, większość ludzi, którzy nie znali Teda bliżej lub znali go jedynie jako współpracownika; uważali go za osobę rozsądną i opanowaną, zawsze podejmującą przemyślane decyzje. Cóż… jego szczęście, ich…trudno przewidzieć. Acz w sytuacjach zagrożenia można było na niego zawsze liczyć. Przynajmniej w tym niezmiennie się sprawdzał.
    Młody mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że na jego wydatnych ustach cały czas gościł uśmiech. Mając jednak Ethel; taką Ethel, jego Ethel – tak inną, a niemalże wciąż tą dawniej mu znaną – tak blisko siebie z jej własnej, nieprzymuszonej woli, nie mógłby zareagować inaczej. Nie z wystarczająco dużą ilością procentów we krwi i świadomością, że z nim rozmawiała. Naprawdę z nim rozmawiała, wspominając nawet o sprawach dla niej niełatwych. Słysząc obietnicę dziewczyny, że kiedyś zdradzi mu więcej na temat swojej awersji do testrali, zaufał jej. Po raz pierwszy od lat szczerze jej zaufał i…mimowolnie spanikował. Nie chciał znowu wsiadać do tej konkretnej kolejki górskiej. Nie ze świadomością, jak to wszystko i tak się skończy; że prędzej czy później zrobi coś, przez co ponownie to spartaczy. Przez co ona znowu go znienawidzi. Chociaż nie; brunetka przecież cały czas go nienawidziła, prawda? Tylko dlaczego w takim razie nadal z nim tkwiła w tym domku, gdzieś na walijskim pustkowiu? Nie rozumiał jej zachowania, a gdy Teddy Lupin czegoś nie rozumiał; kiedy nie miał pełnego obrazu sytuacji, w której się znajdował, zaczynał panikować. Niemniej nim na dobre mogłyby mu się w głowie zapalić ostrzegawcze lampki, poczuł na ustach jej dotyk. Nieśmiały, a jednak pewny, chwilę później idący w parze ze smukłymi palcami Ethel w jego bujnej czuprynie. W tym momencie nie dbał już o żaden, zdrowy rozsądek. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby, zbyt mocno i szybko zatracając się w jej delikatnych pieszczotach. Cóż mógł poradzić na to, że naprawdę lubił, gdy ktoś przejeżdżał mu palcami po głowie? Chyba spędzał zbyt dużo czasu w towarzystwie Huncwota.
    Odwzajemniając jej z każdą chwilą coraz bardziej namiętne pocałunki, sprawnie wstał z nią z kanapy, kieliszki z alkoholem zostawiając gdzieś za sobą. Zresztą, nawet gdyby wszystkie po drodze porozbijali, w tym momencie w ogóle by go to nie obchodziło. Nim doszli do niewielkiej sypialni gdzieś z tyłu domku, oboje zdążyli się pozbyć połowy ubrań.
    - Przepraszam, mam tutaj tylko materac – nie wiedział skąd wziął sobie tyle silnej woli, by oderwać się od pieszczonej teraz przez niego szyi dziewczyny, kładąc ją delikatnie, może nawet na swój sposób czule, na samym środku materacu. To w tym domku spędził kilka pierwszych dni po powrocie do kraju, czekając cierpliwie, aż Neville pozałatwia wszystkie, potrzebne formalności związane zatrudnieniem Teda. Jako ktoś, kto niewiele sypiał i kto rzadko miał czas, by mieć tego typu chwile zapomnienia dla siebie; ostatnią rzeczą o jakiej myślał, była inwestycja w łóżko. Ethel zdawała się tym jednak w ogóle nie przejmować. W świetle rozpalonych nieopodal materaca, magicznych świec, wyglądała teraz piękniej i prawdziwiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Z każdą chwilą ich wzajemne pieszczoty stawały się coraz śmielsze i bardziej namiętne. Złakniony ludzkiego dotyku i tej konkretnej bliskości, starał się wyryć sobie w pamięci jak najlepszy obraz Ethel. Obraz jej osoby z takiej perspektywy, o jakiej nigdy wcześniej nawet nie śnił. Muskając ustami i opuszkami palców silnych dłoni, pokrywające jej ciało drobne pieprzyki, zatracił się w niej całkowicie. Nie umknęła jego uwadze blizna, nieopodal biodra dziewczyny, której – sądząc po niecierpliwych ruchach Ethel – poświęcił aż za nadto czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedział jak długo się w sobie zatracali. Czas był ostatnią rzeczą, o której chciałby teraz myśleć. Gdzieś między namiętnymi pocałunkami i wzajemnymi pieszczotami ciał, szeptali do siebie nie do końca chyba rozumiane przez drugą osobę słowa. Gdzieś między tym wszystkim, odważył się ją przeprosić, choć już sam nie wiedział za co bardziej. Za to co zrobił, że go znienawidziła; za tamte rzucone w nerwach i żalu słowa; czy za jutrzejszy moralny kac, który zapewne ich nie ominie. Ethel jednak sprawienie odganiała od niego wszystkie, nieproszone myśli; sprawiając, że był z nią tu i teraz. Choćby tylko na tę jedną noc. Kiedy jednak było już po wszystkim, wciąż zdawali się łaknąć swojej bliskości; teraz już tej innej, czulszej. Kładąc się na świeżo pokrytych śladami paznokci plecach, syknął cicho, gdy weszły one w kontakt z materiałem nie najlepszej jakości prześcieradła. Zaraz potem posłał jednak Ethel szczery, choć nieco zmęczony uśmiech, przytulając ją do swojego boku, tak by mogła położyć głowę na jego klatce piersiowej. Serce wciąż biło mu jak oszalałe; sam nie wiedział, czy bardziej z fizycznego wysiłku, czy nadmiaru emocji, lecz mimo wszystko, czuł się teraz tak spokojnie, jak nie śmiał już od lat.
      - Powinnaś częściej rozpuszczać włosy. Ładnie ci w nich. Szczególnie, gdy są w takim iście artystycznym nieładzie – przerwał z wyraźnym humorem głosie, panującą między nimi od kilku chwil, przyjemną ciszę. By potwierdzić swoje słowa, jeszcze bardziej rozczochrał długie, ciemne kosmyki Ethel, raz po raz lekko je muskając, czym zdawał się bawić dziewczynę. Gdzieś w oddali wciąż było słychać dźwięk puszczanych fajerwerk. Cóż, niektórzy ludzie doprawdy bawili się do samego rana. Ted jednak nie zwracał teraz na to zbytniej uwagi. Stopniowo czuł, jak ogarnia go błogie zmęczenie i po raz pierwszy od prawie niepamiętnych dla siebie czasów, pozwolił sobie na spokojne przymknięcie oczu. Nie, nie planował jeszcze oddać się objęciom Morfeusza. Jednak ciepło ciała Ethel, rozładowane przez nich wspólnie emocje oraz jej ciepły oddech na szyi, stopniowo zaczynały lulać go do snu…

      Teddy Lupin

      Usuń
  90. [Nie wiem czy chcesz zostać przy wątku z Ethel przy Arsie, bo przez moją nieobecność nie udało nam się tego należycie rozwinąć czy przeskoczyć do Vane’a. Mam właśnie Twoje zaczęcie i brałam się za odpis, ale wolę podpytać czy coś zmieniamy czy zostaje tak jak jest, a ja do wątku z Vanem zaprosiłabym Twoją drugą panią? c:]

    Ars/Vane

    OdpowiedzUsuń
  91. [A no to przepraszam, że nie nakrzyczałam ale nie wiedziałam, że mam nakrzyczeć :D Myślałam, że po prostu jeszcze nie dążyłaś odpisać :D
    A to, że mają bigos to jest najprawdziwsza prawda. Niech się dzieje :D]

    Wiedział, że uzna go za wariata, ale ta odpowiedź dała mu w pewnym rodzaju komfort psychiczny. Zawsze, kiedy nie był dobrze czegoś pewny, zadawał pytania żeby najzwyczajniej ułatwić sobie w ten sposób życie.
    Nie było dla niego problemem, by dzielić z kimś kawałek materaca - szczególnie z osobą, którą znał i dobrze się dogadywał. Wolał zadbać o to, aby Ethel czuła się w jego towarzystwie zrelaksowana, mimo że czekała ich praca z odnalezieniem rośliny, bo to było obecnie priorytetem, mogącym pozwolić jej na objęcie w przyszłości posady nauczyciela. Vladimir naprawdę czułby się wyśmienicie, gdyby udało się jej osiągnąć cel z odrobiną jego pomocy. Zresztą było to dla niego czymś na zasadzie zadośćuczynienia - pozwoliwszy jej kilka lat temu odejść, uważał, że pomoc w tej sytuacji choć trochę pozwoli mu przestać czuć się winnym. Wydawało mu się, że nic nie zdoła przywrócić już uczuć z tamtych lat, ale chciał by Ethel była zawsze blisko. Tak jak teraz.
    - Dobrze, chciałem się upewnić - Odpowiedziawszy z uśmiechem, przysypywał piasek z dłoni do dłoni. Był naprawdę ciepły, tak samo jak gęste, suche powietrze, otulające Alice Springs. Nie potrafił sobie wyobrazić tutejszych różnic w temperaturze i jakoś nie mógł sobie wbić do głowy, że na tak ciepłym terenie temperatura może zejść poniżej zera. Było to naprawdę interesujące zjawisko. Ale pomijając piękno tutejszej natury, na całe szczęście, kilkanaście metrów na wprost, rozpościerało się szmaragdowe jezioro, w którym Karkarow mógłby zaznać choć odrobinę chłodu. Chyba, że temperatura wody była identyczna jak na lądzie - nie przeżyłby.
    Zerknąwszy na Ethel, wstał i rozciągnął się przy okazji zwiedzając wzrokiem najbliższe tereny. Kucnął obok niej, pochylając głowę nieznacznie w prawo.
    - Jaki mamy plan na najbliższy czas? - Zapytawszy, przeniósł wzrok na kilka skarbów, które dziewczyna ze sobą przywiozła. Zaciekawił go album, ale nie miał zamiaru tykać go bez pozwolenia. Musiało być w nim coś ważnego, skoro postanowiła zabrać go ze sobą.
    On właściwie zabrał jedną książkę, karty i niewielki teleskop, dzięki któremu mogliby się bliżej przyjrzeć co niektórym gwiazdom. Miał też przy sobie słodkości z Miodowego Królestwa, szczególnie fasolki Bertiego Botta, które zdecydowanie potrafiły poprawić humor, jeśli trafiło się na smak czegoś zadziwiającego.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  92. [Tak coś mi się wydawało, szczerze powiedziawszy, bo powinnaś mnie już gonić do odpisywania czy coś :D To chcesz coś wymyślić dla Vane'a i Lucy, bo ja chętnie zacznę (czyt. zbieram punkty dla Węży tak przy okazji) albo to ja coś wykombinuję i podrzucę dzisiaj w nocy lub później po południu? Dorzucam jeszcze Vane'a do wątku grupowego, więc jeszcze nie ogarnęłam wszystkich odpisów i zaczęć. Niestety nie zdążyłam :D]

    Ars/Vane

    OdpowiedzUsuń
  93. [Jeśli odnieść się do Twojej wypowiedzi, w której nie byłaś pewna tego, co Bellowi udało się już przeżyć na blogu, muszę przyznać szczerze, że działo się wiele, ale nie miał jeszcze żadnego wątku z nauczycielem, więc możemy to naprawić! No i oczywiście dziękuję ślicznie za powitanie :3]

    Sangster Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  94. Na pierwszy rzut oka zapewne nikomu nie przyszłoby do głowy nazwać Teda tchórzem. I nie chodziło bynajmniej o to, kim byli jego rodzice, czy czyim jest chrześniakiem. Nigdy nie bał wyrazić swojego zdania; dla dobra ogółu nigdy nie wahał się przekroczyć wyznaczonych granic; potrafił walczyć o swoje, w obronnie innych, czy tego w co wierzył. Lecz kiedy w grę wchodziły relacje z ludźmi, na których mu zależało, sprawa się komplikowała. Świadomość tego, że może ich zawieść lub w jakikolwiek sposób zranić, powstrzymywała go zawsze przed pozwoleniem danej osobie na poznanie go. Bowiem chociaż oddawał tym nielicznym całego siebie, skutecznie odpychał ich nim ci zdążyli odwdzięczyć się mu tym samym. Przynajmniej taką miał nadzieję. Być może był to jakiś defekt genetyczny, na który nic nie można było poradzić. A może przyczyniły się do tego wszelkie blizny z przeszłości, spaczające jego nigdy szczególnie przeciętną, czy łatwą do zrozumienia osobowość.
    - To nic – mruknął coraz bardziej sennym głosem na przeprosiny Ethel. Naprawdę nie miał przeciwko tym lekkim zadrapaniom. Prawdę mówiąc, przynajmniej upewniały go one, że obecna chwila jest prawdziwa. Że naprawdę na tę jedną noc, odsunęli na bok wszelkie żale i smutki. Gdzieś w głowie znowu odezwał się ten zdradziecki głos, kpiący z Lupina i jego żałosności. Czując jednak jej czuły dotyk na swojej twarzy, niemający w sobie teraz już ani krzty pożądania, odważył się go uciszyć. Jutro zajmie się wszelkimi konsekwencjami. W tej chwili wolał raz po raz lekko muskać ustami wnętrze dłoni dziewczyny, przejeżdżając opuszkami palców po jej boku. – Na Merlina, za co ty tych biednych pierwszoroczniaków chcesz przeganiać? – zaśmiał szczerze na jej kolejne słowa, pozwalając sobie na przymknięcie powiek. Chyba nawet nie oczekiwał odpowiedzi, choć wizja drobnej brunetki, robiącej groźną minę na widok ledwie odrastających od ziemi dzieci, była w jego mniemaniu przezabawna. W chwilach takich, jak ta; przypominał sobie, dlaczego Ethel była dla niego niegdyś tak ważna. Dlaczego nigdy tak naprawdę nie stała mu się obojętna. I to bynajmniej nie przez brak starań z jego strony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedział, w którym dokładnie momencie usnął. Choć docierało do niego, że Ethel coś mówi, nie był w stanie już zarejestrować sensu jej słów. Morfeusz zuchwale porwał go w swoje ramiona, pozwalając pierwszy raz od kilku dni, naprawdę mu zasnąć. Noce Teda, szczególnie po ostatnich latach, były przeważnie bezsenne. Gdy już zasnął, to przeważnie niespokojnym i płytkim snem, budząc się na każdy dźwięk. Teraz jednak, z Ethel w jego ramionach, czuł się dobrze i…jakby bezpiecznie. Na tyle bezpiecznie, by zasnąć twardym snem, nieświadom swojego cichego, nieco zabawnego pochrapywania, które przywoływało na myśl pomruki. Istniał jednakże dobry powód, dla którego Teddy rzadko kiedy pozwalał sobie na mocny sen. Powód, który i tym razem w końcu dał o sobie znać, sprawiając, że głęboki sen został zakłócony przez koszmary. Nie zdawał sobie sprawy ze swojego coraz gwałtowniejszego szamotania się po prowizorycznym łóżku, po z każdą chwilą rozpaczliwiej szeptanych przez sen protestach. Nie wiedział, że na krótką chwilę stracił wszelką kontrolę nad metamorfomagią, zmieniając co kilka sekund całkowicie wygląd. Chciał się przebudzić; tak cholernie mocno pragnął wyrwać się z tego snu, lecz nie potrafił. Nie umiał przerwać niechcianego pokazu slajdów w swojej głowie, raz po raz prezentującego o mu nieproszone wspomnienia, czy związane z nimi, stworzone przez jego spaczony umysł, obrazy. I kiedy był już gotów nawet zacząć krzyczeć, byleby tylko zmusić swój mózg do przebudzenia siebie; usłyszał czyjś ciepły, nieco drżący głos, mówiący do niego jakby zza ściany. Chwilę później do głosu dołączył dotyk, na którego obecność w pierwszym momencie nie potrafił nerwowo nie drgnąć. Gdy jednak ten po dłuższej chwili nie nasilił się, Ted rozluźnił się nieco, uznając, że ów gest nie niesie ze sobą zagrożenia. Przeciwnie, pieszczący jego włosy i masujący skórę głowy dotyk, stopniowo uspokoił młodego mężczyznę, wciąż tkwiącego gdzieś między jawą i snem. Nie wiedział on, że bujna czupryna zaczęła zmieniać kolor; od zwykłego brązowego, poprzez pomarańczowy, niebieski, czerwony, żółty i zielony oraz istną tęczę z wszystkich nich; do kruczoczarnej barwy, na której się zatrzymała. Nie zdawał sobie sprawy, że jego normalnie alabastrowa cera, nabrała subtelnie brzoskwiniowego odcieniu, a pozornie niczym – poza licznymi pieprzykami – nieskażona skóra, ujawniła przeróżne blizny. Nie wiedział, że zwykle starannie ukrywane cienie pod oczami, teraz, nawet w świetle świec, wyraźne były jak na dłoni. Bowiem gdyby miał pojęcie chociaż o części z tego wszystkiego, za nic nie pozwoliłby sobie ponownie zasnąć.

      Usuń
    2. Kilka godzin późnej Teda obudziły dźwięki wydawane przez jakże hałaśliwe i grające na nerwach mewy. Choć normalnie był zwolennikiem zwierząt, który odkąd tylko sięgał pamięcią, był weganinem; tych konkretnych stworzeń najchętniej by się pozbył. Szczególnie kiedy miało się za sobą sylwestrową noc i jakże błogi sen. Odruchowo machnął ręką, rzucając silencio, jednak kiedy po upływie kwadransa wciąż nie mógł zasnąć, w końcu zrezygnował. Otworzywszy leniwie oczy, zobaczył, że na dworze jest już jasno, a przez nie do końca zasłonięte zasłony, przebijają się promienie zimowego słońca. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z pozycji, w jakiej się znajduje; niemalże wtulony w pierś śpiącej na wznak Ethel. Jedna z jej dłoni wciąż spoczywała w jego włosach, druga z kolei na podbrzuszu dziewczyny. Dość niechętnie odsunął się od niej, starając się brunetki nie obudzić. Śpiąc, wyglądała tak bardzo spokojnie, a jej lekko rozchylone usta oraz długie, rozczochrane teraz włosy, dodawały jej jeszcze większego uroku. Wciąż nie mógł uwierzyć, że naprawdę sobie na to pozwolił… Zaczęło do niego stopniowo docierać znaczenie zeszłej nocy i jej wydarzeń, lecz nie mógł się zdobyć na poczucie winy lub zażenowania. Nie, on tego, do czego doszło ani trochę nie żałował. O tym, jak odebrałby to wszystko Vlado, czy jak mogłaby się z tym czuć Tori, wolał nie myśleć. Szczególnie teraz, kiedy mógł jeszcze sam siebie przekonywać, że po przebudzeniu się, Ethel zareaguje spokojnie na jego widok. Usiadłszy na skraju materacu, wypuścił ciężko powietrze, przejeżdżając dłonią po twarzy. Wtedy też zastygł w bezruchu, dostrzegając coś, czego widzieć nie powinien; średniej wielkości bliznę, przebiegającą przez środek lewej dłoni.
      - Co do… - mruknąwszy i starając się zachować spokój, przywołał do siebie lustro. Uczynił to jednak tak gwałtownie, iż w drodze do niego zaklęcie rozbiło je o framugę drzwi, tym samym dostarczając mu jedynie kawałek lustra. Był on aczkolwiek na tyle duży, by mężczyzna mógł wyraźnie się w nim przejrzeć. Nie spodziewał się zobaczyć takiego odbicia. Niby niewiele innego od tego, który normalnie prezentował – na szczęście – lecz na tyle różne, na tyle podobne do rzeczywistego, by wprawić go w panikę. Bujna, krótsza niż normalnie i lekko kręta kruczoczarna czupryna; brzoskwiniowa cera; cienie pod oczami, które wydawały się być jeszcze większe, niż przedtem, choć wciąż spoglądały na świat brązowo-bursztynową barwą; i dwie, cholerne blizny. Jedna, przebiegająca przez całą, lewą część twarzy, od łuku brwiowego, poprzez oko, aż po usta. Druga z kolei ozdabiająca szyję Teda w sposób, który przywoływał na myśl przypuszczenia, że coś kiedyś wokół niej bardzo mocno zaciśnięto. Wolał nawet nie spoglądać na klatkę piersiową, czy przejechać dłonią po dolnej części pleców, wiedząc doskonale, co tam znajdzie. Jedyne pocieszenie znajdywał w tym, że pozostałą ich część pokrywał tatuaż, wykonany przed laty przez Daniela. Danny’ego, dla którego dawno, dawno temu nauczył się doskonale panować nad swoją metamorfomagią; nad którą kontroli nie cierpiał tracić, bez względu na okoliczności. Nic więc dziwnego w tym, że kiedy mimo kilkuminutowej próby nie mógł z powrotem zmienić w znanego wszystkim Teda Lupina, naprawdę zaczął panikować. Coraz trudniej przychodziło mu oddychanie, a lewa dłoń zacisnęła się mimowolnie wokół ostrego kawałku lustra, rozcinając jej powierzchnię. Nawet nie usłyszał, kiedy Ethel się obudziła, gdy więc poczuł na swoim obojczyku dotyk, aż podskoczył, z trudem powstrzymując odruch zamachnięcia się. Spojrzawszy na nią przez ramię, starał się nie myśleć o tym, że zapewne przypomina teraz jelenia, który niespodziewanie znalazł się na drodze pędzącego samochodu. – Nie zaskakuj mnie tak…proszę – zdołał z siebie wykrztusić, zaraz potem odrzucając fragment lustra gdzieś w bok i zakrywając twarz dłońmi, nie dbając o to, że jedna z nich krwawi.

      Teddy Lupin

      Usuń
  95. [Ok: aaaaaaaa, zła kobieto, jak mogłaś tak prostacko o mnie zapomnieć! Hahah :D]

    Rzeczywiście, rozmowa ne temat przeszłości rozwiałaby wszelakie wątpliwości i niedomówienia. Wciąż uwierała go w tej całej znajomości pewna blokada, którą usunąć można było tylko czystą i szczerą rozmową; teraz, był chyba jedyny właściwy moment by się jej podjąć. Vladimir nie wiedział za bardzo w jaki sposób wrzucić ją na odpowiednie tory; ciężko było mu zacząć kwestie przeszłości, o których z jednej strony wolałby nie wspominać, mimo że to jedyna droga by obalić wysoki, stojący między nimi mur. Nie wiedział, czego się spodziewać - był tylko pewien, że nie może liczyć na nic więcej, niż przyjaźń. Nie chciał wchodzić z własnymi butami do jej życia, które właśnie układała. Choć w głębi wiedział, że płomyk uczuć jakim ją darzył, wciąż nie zgasł i nie sądził aby w ogóle jej o tym wspomniał. Raczej na to było już o kilka dobrych lat za późno.
    Wróciwszy wzrokiem na Ethel, uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu. Mieli tak naprawdę wiele rzeczy do zrobienia razem; zabrali sporo ciekawych rzeczy, mają zaledwie rzut beretem do jeziora, a za chwilę i niebo obleje się tysiącem gwiazd. Spodobał mu się jej pomysł - cieszył go fakt, że znów będą robić coś razem, tak jak za dawnych lat, po za tym może ten moment przy zdjęciach, okaże się idealnym do rozpoczęcia rozmowy.
    - Proponuję najpierw coś przekąsić, potem chwilę odczekać na ułożenie się jedzenia w brzuchach, następnie sprawdzimy sobie wodę w jeziorku, obejdziemy tutejsze tereny, a jak wrócimy to zjemy obiad, pokażesz mi zdjęcia i spojrzymy w gwiazdy - Powiedziawszy, uniósł kąciki ust znacznie wyżej. Powinni korzystać z chwili wolnego w Alice Springs, gdzie mogli odpocząć od sterty wypracowań i mówienia na okrągło o wybranych przez siebie przedmiotach. W tym rejonie, Australia zdawała się być naprawdę przyjemna.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  96. Jedną z najsmutniejszych prawd, której uczyło człowieka życie, było to, że relacje z dziecięcych czy młodzieńczych lat, rzadko kiedy będą w stanie przetrwać próbę czasu. Wraz z dorosłością przychodziły nowe obowiązki, prawa i zobowiązania, a i człowiek sam w sobie się zmieniał. Przeważnie burzył wówczas doszczętnie używaną dotychczas piramidę priorytetów i marzeń. Ethel i Teddy zapewne również owej zmiany nie uniknęli. Przynajmniej ten drugi jej nie umknął, wręcz wymuszając ją na sobie, a nieświadomie także na innych. Na tych najbliższych swojemu ledwie dziewiętnastoletniemu wówczas sercu. Być może młody mężczyzna podświadomie tkwił za bardzo w przeszłości, naznaczony w jakimś stopniu przez piętno wojny, której nawet nie pamiętał; wbrew własnemu racjonalizmowi. Zapewne dlatego pod pewnymi względami już jako dziecko było o wiele dojrzalszy od swoich rówieśników; podczas, gdy pod innymi nadal był małym, zagubionym chłopcem, choć inni dawno temu już dorośli. Być może w tym tkwił powód, dla którego Harry nigdy ani myślał podarować swojemu chrześniakowi Mapę Huncwotów. Bowiem Ethel miała przecież rację; Teddy miał do niej takie samo prawo, co auror Potter. Nawet jeśli jego ojciec nie spłodził Wybrańca, a jedynie spaczonego emocjonalnie i psychicznie pół-wilkołaka i metamorfomaga, wciąż był on prawdopodobnie głównym twórcą Mapy. Nie oszukujmy się; gdyby wśród czwórki psotnych przyjaciół nie było choć jednego, który myślał od czasu do czasu i zawsze potrafił sprawić, by wszyscy wyszli z czegoś obronną ręką; chłopcy zapewne nigdy nie przetrwaliby w Hogwarcie siedmiu lat.
    Ogólnie rzecz biorąc Ted byłby w stanie zrozumieć, dlaczego Ethel nigdy tak naprawdę nie pozwoliła nikomu na dłużej zagrzać przy niej miejsca. On sam, choć nierzadko ciągnął do ludzi, zawsze potrafiąc ich w jakiś sposób zabawić; poniekąd niezmiennie czuł się wśród nich obco. Zapewne, gdyby przeanalizować całe jego życie, szczególnie wczesne dzieciństwo, można by znaleźć mającą sens przyczynę. Jednakże w pewnym momencie wszystkie wybory i ich konsekwencje, szły w całości na jego konto i sumienie, gdyż były one świadomymi, niczym nieprzymuszonymi decyzjami. Możliwe, że zbyt wcześnie wziął na siebie owe brzemię, już jako pięciolatek rozumiejąc doskonale, czym jest poczucie winy. Z jego charakterem i osobowością mógł za to prawdopodobnie winić jedynie samego siebie. A przynajmniej w to nadal wierzył.
    - C-co robisz? – spytał, czując na swojej dłoni i twarzy delikatny dotyk Ethel. Mówił tak, jak gdyby przebiegł wyjątkowo długi maraton lub miał za sobą zacięty pojedynek. Lecz mimo zdezorientowania i wyraźnego zakłopotania, pozwolił brunetce na opatrzenie drobnej rany. Zapewne wystarczyłoby jedynie rzucić zaklęcie uzdrawiające, nie chciał jednak, by się od niego odsuwała. Jeszcze nie. Choć zapewne nie odważyłby przyznać do tego na głos, jej bliskość oraz troska, o której przysiągłby, że była całkowicie szczera; pomagały mu się stopniowo uspokoić. Słysząc ostatnie słowa dziewczyny, mimowolnie się skrzywił. On nie wstydził się swoich blizn; ani tych, które nosił od lat, ani tych, których dorobił się w ostatnim czasie. Po prostu, zbyt bardzo przypominały mu one o jego prawdziwym ja, na którego wypuszczenie nie był jeszcze gotów. Być może nigdy nie będzie; na zawsze już tkwiąc w tym niebyciu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie chodzi mi o blizny – wydukał cicho, chwilę później czując na swojej twarzy, konkretniej mówiąc, na podłużnej i głębokiej szramie, czuły dotyk warg brunetki. Mimowolnie wstrzymał oddech, starając się nie myśleć nad tym, dlaczego była dla niego taka miła. Sądził raczej, że do tej pory zdąży się zebrać, oczekując niecierpliwie tego samego od mężczyzny, by mogli wrócić jak najprędzej po wczorajszej katastrofie do Szkocji. A jednak nie wydała się żałować zeszłej nocy i jej wydarzeń. Przeciwnie; nie dbając o ich wspólną nagość, skupiła się na tym, by go uspokoić. Zupełnie jak gdyby wciąż jej na nim zależało. A on był teraz zbyt bardzo złakniony ludzkiego dotyku ze strony kogoś, kto był mu bliski, by zmusić się do zadawania racjonalnych pytań. – Wiesz, że najtrudniej zmienić w wyglądzie oczy? Pozostają one przez całe życie takie same, choć wszystko inne zmienia swój kształt i elastyczność. Dlatego by je skutecznie przekształcić, trzeba być bardzo skupionym, acz sam kolor to przeważnie żaden kłopot – nawet nie wiedział, dlaczego jej to wszystko mówił. Choć jego chwilowy potok bezsensownych stwierdzeń, mógł mieć coś wspólnego z masowaniem przez dziewczynę skóry jego głowy i wciąż odczuwanym przez niego zmęczeniem. Zupełnie jak gdyby organizm Teda zdał sobie nagle sprawę z tego, że może na nim wymusić jeszcze więcej snu i zregenerować na dłuższy czas wyraźnie osłabione baterie. – Dlaczego? Dla czego to wszystko robisz? – spytał w końcu po chwili ciszy, nawet nie wiedząc kiedy przyciągnął do siebie brunetkę na tyle, iż ta stała między jego nogami, niemalże oparta o jego klatkę piersiową. Korzystając zuchwale z nadążającej się okazji, wtulił się niczym dziecko w zagłębienie jej szyi, pragnąc za wszelką cenę uspokoić kołatanie swojego serca i przestać panikować. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, nie będzie w stanie skupić się na tyle, by wrócić do swojego normalnego ja. – Dziękuję – wyszeptał niemalże niesłyszalnie, muskając odruchowo wargami skórę szyi Ethel. Choć mnie nienawidzisz, dziękuję, dodał sobie w myślach. Nie odsuwając się od dziewczyny nawet na milimetr, stopniowo powędrował ustami coraz wyżej, ostatecznie pozwalając sobie na muśnięcie jej warg. Nawet nie zauważył, w którym momencie przymknął oczy, łaskocząc skórę twarzy Ethel, swoimi długimi rzęsami.

      Teddy Lupin

      Usuń
  97. Nie potrzebowała asysty ze strony brunetki, wręcz jej obecność ze strony Victoire była równoważna z wypowiedzeniem wojny- to był jej teren jej zasady a tu nagle wparował ktoś i niemal od razu zaczął je negować. Dziewczyna nie przywykła do takiej roli i w obecnej sytuacji, gdzie całkowicie panowała nad wszystkim bez pomocy Ethel, nie miała zamiaru wypróbowywać możliwości jakie otwierała jej pozycja uległej, jednak wbrew sobie, widząc jak działa na chłopaka postanowiła przymknąć oko na jej występek i skupić się na tym w czym była dobra- na ratowaniu go. Posłusznie przyjęła od niej flakon i wymieszała roztwór. Wyciągnęła różdżkę z za paska i wypowiedziała zaklęcie machając nią kilkakrotnie nad miseczką. Maść, uprzednio czerwonej barwy zabarwiła się na błękitno, a potem na brązowo. Po Sali rozprzestrzenił się miły dla nosa zapach świeżych poziomek zmieszany z odrobiną cynamonu. Odwróciła się i chwyciwszy ostatnią fiolkę opróżniła jej zawartość, po czym całość jeszcze raz zamieszała. Zerknęła na chłopaka szacując sobie jego stan- nie był w tak złym stanie by nanosić mieszankę od razu bezpośrednio na bąble, jednak cos jej podpowiadało, że tym razem będzie to najlżejszych z możliwych wyjść. Nadal nie była pewna co dokładnie chłopak wypił a gdyby doszło do poparzenia przełyku albo co gorsza jego owrzodzeniu podanie mieszanki doustnie spowodowałoby niechciane przez nią komplikacje dużo trudniejsze w leczeniu niż same bąble na skórze.
    Otarła dłonią spocone czoło, dopiero teraz orientując się o braku maseczki. Zaklęła w duchu, jednak zamiast jak potulny pacjent szybko naprawić swój błąd zajęła się chłopakiem. Delikatnie nakładała maść rozsmarowując ją po jego twarzy, brzuchu oraz opuchniętych ramionach. Sprawne ruchy wyćwiczone podczas lat na oddziale szybko uporały się z całością ran. Gdy skończyła jeszcze pochyliła się nad chłopakiem dokonując ostatnich oględzin- w głowie pojawiła się jej cała seria wytycznych, sprawdzanie oddechu, koloru wydzielin, zapachu jaki się unosił, znaków szczególnych itp. Westchnęła ciężko. Odsuwając się od niego na kilka kroków. Została jeszcze flegma.
    Z gracją baletnic podeszła do półki z miksturami chwytając dwa różne flakony z pomarańczowo różowym płynem. Podeszła do chłopca i uniósłszy mu głowę wlała w niego kilka kropel z obydwu butelek, uważnie obserwując jego reakcję. Po kilku minutach kolor flegmy zmienił się z niebieskiego na brązowy aż w końcu odbarwił się całkowicie.
    - Gotowe- mruknęła, siadając naprzeciwko niego na łóżku- Miałeś szczęście- dodała i nawet nie zerknąwszy na Ethel wstała i wziąwszy wszystkie użyte składniki ruszyła w stronę szafki. Ułożyła je na pierwotnych miejscach przy okazji wyjmując jeszcze jeden specyfik.
    - Niestety ale przez najbliższe dni będziesz na mnie skazany, oraz na to- postawiła szklane naczynie z zielonkawym płynem na szafce obok jego łózka- sok z kiwi to to nie jest ale dzięki temu nie będziesz miał problemów z przełykaniem. Dodatkowo obniży gorączkę. Na razie trzy dawki dziennie powinny wystarczyć- mruknęła, po czym uśmiechnęła się do niego promiennie, najładniej jak tylko umiała. Takim uśmiechem udało jej się stopić niejedno serce i większość, jak nie wszyscy uczniowie uwielbiali być nim obdarowywani. Zresztą ona też lubiła się nim dzielić. Dopiero teraz przypomniała sobie o brunetce. Zerknęła na nią z ukosa, po czym westchnęła ciężko.
    - Dziękuję- rzekła, choć tak naprawdę miała ochotę jej nawrzucać- jak rozumiem wiesz doskonale co on wziął i przyszłaś mi to powiedzieć, tak?

    [Wybacz zwłokę :(]
    Victoire

    OdpowiedzUsuń
  98. Uśmiechnął się, kiedy usłyszał zatroskanie w jej głosie, odnośnie przygotowania jedzenia. Ale miała rację, bo nie był uczulony na nic, a smakowało mu prawie wszystko oprócz fasolek o smakach naprawdę niemożliwych.
    Stanąwszy obok niej, przyglądał się jak sprawnie radzi sobie z przygotowaniem wszystkiego za pomocą dłoni i różdżki - miało to swój urok, a Vlado już nie mógł doczekać się tego, co za chwilę wpadnie w jego usta. Musiał przyznać, że Ethel gotowała naprawdę bardzo dobrze, co prawda, nigdy nie zastanawiał się nad tym, po kim odziedziczyła ten talent, ale zwykle nawet nie miał kiedy się porządnie zastanowić; wszystkie dania koncertowały myśli tylko w okół jednego - smaczne, chcę więcej.
    - Nic mnie nie uczula, a zjem wszystko, co pojawi się z Twoich rąk - Odpowiedział żartobliwie, zastanawiając się, czy mógłby jakoś pomóc. W powietrzu zwinnie unosiły się narzędzia kuchenne, a ogień tańczył pod rondelkami, jak szalony; nie miałby chyba w co włożyć tu rąk, a podobno gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść.
    Za każdym razem, kiedy stał tak blisko niej, miał silną chęć poruszyć kilka tematów. Mimo wszystko coś cały czas go blokowało i najprawdopodobniej nie była to właśnie odpowiednia okazja. Sądził, że prędzej czy później i tak zapyta ją o przeszłość, bo to było jedyne rozwiązanie umożliwiające powrót do normalnej relacji. Nie był pewien na czym stoi, nawet nie wiedział, jakie uczucia wobec niego respektowała Ethel. Po tych kilku, prostych rozmowach, mógł jedynie wywnioskować, że w jakiś sposób cieszyła się tym ponownym spotkaniem po latach, ale on czuł dokładnie to samo.
    Zapach unosił się tak bardzo, że Karkarow zaczął odliczać do posiłku i w związku z tym postanowił przygotować talerze i sztućce na niewielkim drewnianym, składanym stoliku. Podziwiał ją, że była w stanie gotować przy ogniu w takiej temperaturze - on już dawno marzył o chłodnej kąpieli, zimnym cieniu, albo nocy, która przyniesie mu ulgę.
    Nie czuł się zmęczony, mimo nie przespanej w całości nocy.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  99. [Relacja mały Bellamy i ciocia Ethel pasuje mi w pełni!
    Co do samego wątku, Bell jest śmiertelnie uczulony na tojad. Jego pierwsza próba z tą rośliną skończyła się nieprzyjemnie, ale tylko dzięki szybkiej reakcji przeżył. Podczas swojej ośmiomiesięcznej nieobecności mógł wpaść na ową roślinę, która z tojadem nie ma nic wspólnego, a która łagodzi jak to ujęłaś "nieprzyjemne skutki pełni". (Co z tego, że w książce nie było takiej rośliny? XD). Bell nigdy specjalnie nie przepadał za zielarstwem, ale teraz mógłby po prostu pozostać w szklarni, po zajęciach, tylko po to, by pomówić z Ethel na temat nietypowych zastosowań danej roślinki, w końcu skoro mają całkiem dobry kontakt, a Bell raczej jej ufa, to na pewno zgłosił by się do niej, a nie do innego nauczyciela. Ethel zaczęłaby węszyć, dlaczego jej malutki Bellek zainteresował się akurat tak rzadką roślinką. W końcu to tylko Bell, po cholerę mu to? Na początek może być to, później możemy pójść dalej, w poszukiwania danej rośliny, czy kombinowanie.
    Czyli jednym słowem misja: wytępić choć w niewielkim stopniu likantropię z Bellamy'ego!]

    Sangster Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  100. Właściwie faktycznie tak było - w ówczesnych czasach, Ethel i Teddy mieli siebie na głównym planie, Vlado natomiast był gdzieś z boku; jako przyjaciel całej dwójki życzył im na prawdę dobrze. I choć jego uczucie do Ethel z czasem wzrastało i wzrastało, to tak czy siak wszystko odbywało się na zasadzie jego platonicznej miłości do koleżanki szkolnych lat. Możliwe, że w momencie w którym Ethel podjęła próbę oddalenia się od Lupina, właśnie wtedy Vladimir poczuł się ważny; kiedy dziewczyna spędzała z nim więcej czasu, zaowocowało to głębszym uczuciem z jego strony, aczkolwiek najpewniej nigdy nie odwzajemnionym w takim stopniu. Powoli zaczynało to do niego docierać i nie sądził, aby się mylił.
    Jedzenie było, rzecz oczywista, wyborne na tyle, że Vlado postanowił zjeść je co do ostatniego kęsa. Zdecydowanie na najbliższy czas zapełnił nim żołądek, a że do żarłoków nie należał, był w stu procentach pewien, że do kolacji nie poprosi o żadne jedzenie. Chyba, że o coś słodkiego.
    Po skończonym obiedzie, kiedy Ethel poszła wskoczyć w coś do pływania, Karkarow postanowił chwilę poleżeć i pozachwycać się spokojem, jaki poczuł odkąd się tutaj znaleźli. To, że nie musiał siedzieć teraz przy wypracowaniach, nie świadczyło że same się sprawdzą, ale taka chwila relaksu była najwidoczniej czymś, co jego organizm potrzebował.
    Nim zdążył się zagłębić we własne myśli, Ethel pokazała mu się w zwiewnej sukience, obracając się zabawnie. Mimowolnie uśmiechnął się na sam fakt, że jego żartobliwy, ale i prawdziwy pomysł miał rację bytu.
    - Wyglądasz zjawiskowo - Powiedziawszy, energicznie zmienił pozycję na siedzącą, a oczy lustrowały każdy jej cal z precyzyjną dokładnością. Zawsze uważał, że powinna częściej nosić sukienki, bo miała naprawdę zgrabne ciało i idealny koloryt skóry - do tego dodatkowo przydałyby się rozpuszczone włosy.
    - Idziemy? Ja jestem gotów - Stanąwszy z piasku,otrzepał się nieznacznie. Jemu wystarczyły krótkie spodenki, które zapewne wyschną tutaj w przeciągu kilku minut. Miał jednak nadzieje, że woda naprawdę choć odrobinkę go schłodzi.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  101. Prawdę mówiąc Teddy niewiele wiedział o romantycznej miłości. Owszem, o chwilowym uniesieniu dowiedział się aż za dużo w ostatnich latach, czego najlepszym świadectwem była ostatnia noc. Jednak o związanym z tym czasem głębokim uczuciem, już nie. Pozwolił sobie w życiu kochać w ten sposób tylko Victoire, z którą nigdy w tym sensie się nie zbliżył. Zabawne, zważywszy na to, że byli z sobą ponad trzy lata i bynajmniej nie należeli do unikających wyzwań osób. Byli jednak jeszcze naiwnymi dziećmi, sądzącymi, że czas ich nie dotyczy. Że obowiązujące przez niego reguły i zmieniające ludzi doświadczenia, ominą ich szerokim łukiem. Bowiem chociaż Teddy nigdy nie był marzycielem, niegdyś z całą pewnością miał o wiele więcej wiary w szczęście, czy nawet samą ludzkość.
    Bycie tak blisko Ethel było czymś, czego nigdy nie planował przeżyć, nawet w swych najśmielszych snach. Ostatniej nocy nie widział w niej wyblakłego wspomnienia ciemnowłosej dziewczynki, lecz na swój własny sposób niezwykłą i z pewnością atrakcyjną kobietę, którą ukształtowały nieznane mu czynniki. Dawniej myślał o niej jak o najlepszej przyjaciółce; kimś, kto znał go w sposób, w jaki miało szansę niewielu. Może pod pewnymi względami słabiej, niż oni; pod innymi jednak z całą pewnością lepiej. Najlepszym przykładem było to, że to Ethel jako pierwszej przedstawił Mapę Huncwotów, opowiadając entuzjastycznie o jej twórcach. Po jakimś czasie zdradził brunetce nawet tożsamość szkolnych psotników sprzed kilku dekad, na co ta jedynie ze śmiechem powiedziała, że teraz już rozumie, dlaczego Tedowi niemalże zawsze uda się uniknąć szlabanu. Miał to przecież we krwi. Choć Teddy nigdy nie odważył się w żaden sposób ulepszyć Mapy, po wielu próbach udało się mu ją skopiować. Musiał przyznać, iż był pod wrażeniem rzuconych na nią zaklęć obronnych, które nawet już po ukończeniu szkoły sprawiły mu niemały kłopot. Nie zamierzał używać owej kopii do niecnych celów – no, przeważnie – chciał jedynie nanieść na nią zmiany, do których doszło w szkole przez ostatnie dekady. Poza tym, mając Mapę, choćby tylko w postaci nieidealnej kopii, gdzieś między książkami w swoim profesorskim kufrze, było mu jakby lżej. Jak gdyby cząstka niewinności tamtego pokolenia, brutalnie pozbawionego złudzeń przez wojnę, nadal nie umarła. Zupełnie, jak gdyby wspomnienie tamtych czterech chłopców, niegdyś przecież braci z wyboru, wciąż żyło. Zresztą, może tak właśnie było. A on sam trzymał ją blisko siebie jako przypomnienie i ostrzeżenie, co nadal ma do stracenia.
    Z początku nie rozumiał zupełnie słów Ethel. Chociaż docierały one do niego bardzo wyraźnie, ich sens był tak niedorzeczny, iż wolał w pierwszej chwili go nie zarejestrować. Zaprzeczyć temu, że dziewczyna naprawdę właśnie to wszystko powiedziała. Bowiem stwierdzenie, że nie tego spodziewał się usłyszeć, byłoby niedopowiedzeniem tysiąclecia. W pierwszej chwili, słysząc jej wyznanie miłości, poczuł dziwny ucisk w sercu, chcąc powiedzieć, że on też ją kochał. Była przecież jego drogą przyjaciółką, oczywiście, że ją kochał! Czego nie był w stanie zrozumieć, to tego, dlaczego brała wszystko na swoje barki. To brzmiało tak bardzo absurdalnie; był Teddy Lupinem, na pewno zrobił coś, czym zasłużył sobie na jej nienawiść. I… Och, słuchając, w milczeniu na prośbę dziewczyny, reszty jej słów, rzeczywiście zrobił. Tylko, że nie to, czego się spodziewał. Zdumiony, zaprzestał delikatnego krążenia kciukiem po wewnętrznej stronie prawego nadgarstka brunetki, wybałuszając na nią jeszcze większe, niż zwykle oczy. Końcówki kruczoczarnych, krętych włosów, nabrały głęboko fioletowego koloru, odzwierciedlając idealnie zdumienie młodego mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ethel – wykrztusił w końcu z siebie, nawet nie zauważając, w którym dokładnie momencie przyciągnął dziewczynę bliżej do tego stopnia, że ta teraz na nim siedziała. Zupełnie, jak gdyby podświadomie chciał uniemożliwić jej ucieczkę. Nie spuściwszy z niej ani na moment wciąż zdziwionego, ale niezmiennie ciepłego, acz przenikliwego spojrzenia, próbował zebrać myśli. Poukładać sobie te wszystkie, nowe fakty w głowie. Bowiem jej wyznanie zmieniało wszystko. Burzyło bezwzględnie jako-taki porządek rzeczy, który już dawno temu sobie opracował. Lecz przyłapał się na tym, że wcale nie ma jej tego za złe. – Ethel, tak bardzo cię przepraszam. Naprawdę nie miałem pojęcia, że… Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że myślisz o mnie w taki sposób – wyznał, kręcąc z niedowierzaniem głową na własną bezmyślność. Przecież Dan tyle razy mu to sugerował; mówił, że zazdrość brunetki nie jest typowa dla czystej przyjaźni. Bowiem z tego, że Krukonka była zazdrosna, Ted zdawał sobie doskonale sprawę. Nie rozumiał tylko, dlaczego. Nawet kiedy stwierdziła to sama Tori, nie kryjąc swojego zirytowania różnymi komentarzami Ethel, Teddy w to nie uwierzył. A przecież było to takie oczywiste… Mógł sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo nieswojo musiała się czuć, za każdym razem, gdy Lupin chciał z nią porozmawiać o swoich możliwie nieplatonicznych uczuciach względem Victoire Weasley. – Mogłaś mi powiedzieć Ethelyn. Zachowywałbym się inaczej – zapewnił ją niemalże szeptem, pozwalając sobie na użycie tego rzadkiego, niegdyś często przez niego używanego, zdrobnienia imienia stażystki. Nawet nie do końca rozumiał targającego teraz nim poczucia winy. Po krótkim zawahaniu, chwycił delikatnie twarz dziewczyny w swoje dłonie, tak by patrzyli sobie prosto w oczy. – Skąd przyszło ci do głowy, że byłbym w stanie wybrać między tobą, a Tori? Byłyście dla mnie tak samo ważne, ale… Ale darzyłem was zupełnie różną miłością – odważył się wyznać, spoglądając na nią niemalże ze smutkiem. Jakież to dziwne; zmarnować tyle lat życia, zaprzepaścić piękną przyjaźń, przez głupie zauroczenie i kilka, zupełnie nieprzemyślanych, lecz jakże okrutnych słów.

      Teddy Lupin

      Usuń
  102. Minęły trzy długie lata. Minęło tysiąc dziewięćdziesiąt dni, dwadzieścia sześć tysięcy dwieście osiemdziesiąt godzin, milion pięćset siedemdziesiąt sześć tysięcy osiemset minut. Dokładnie tyle minęło czasu od kiedy po raz ostatni widział i rozmawiał w cztery oczy z Yoochangiem. Te wszystkie listy, które wciąż do niego przychodziły. Spoglądał na nie, czytał je, próbując ułożyć sobie do tego wszystkiego jakąś sensowną historię. Złożyć to wszystko w całość, jednak nie był w stanie. Wciąż czuł żal i pewnego rodzaju złość. Z jednej strony chciał przebaczyć chłopakowi i zapomnieć o wszystkim, z drugiej zaś… Wciąż go to wszystko bolało. Pomimo upływu trzech lat, rany wciąż były za świeże. A rozdrapywanie ledwo co narastającej błony było porównywalne do bólu, który był odczuwalny przy samym ranieniu.
    Może gdyby to był zwykły związek, może gdyby to nie było tak, że Seo Yoochang zmienił całego jego życie. Wywrócił do góry nogami i tak po prostu zostawił go z tym wszystkim samego. Zostawił go z czymś, z czym w ogóle nie potrafił się uporać. Gdy tylko ten chłopak zniknął, Hyun poczuł się tak, jakby ktoś wyrwał z jego piersi serce… Jakby cząstka jego duszy w jakiś sposób rozdzieliła się i gdzieś zaginęła. Nie był sobą bez tego chłopaka. I nie potrafił żyć już tak samo. Każdego dnia oczekiwał go w swoich drzwiach. Za każdym razem, kiedy spóźniony wchodził do domu miał nadzieję zobaczyć go w kuchni zadającego się ramenem jego matki. Wierzył, że za którymś razem otwierając drzwi swojego pokoju w końcu zobaczy go siedzącego pod ścianą z książką w dłoni, nawet gdyby przyłapał go tak jak wcześniej na przebieraniu jego ubrań, nie gniewałby się na niego. Nie tym razem. Byłby jedynie wdzięczny. Za to, że w końcu się pojawił. Za to, że postanowił wrócić, że wcale nie porzucił go jak starą zabawkę, która po czasie po prostu się nudzi…
    Hyun zmienił wszystko, aby tylko móc być z tym kretynem. A on co? Znika, bez słowa.
    Jeżeli słyszy teraz, że czas leczy rany on tylko śmieje się głośno. Życie już pozwoliło mu na wyrobienie swojej własnej, popartej doświadczeniem opinii. Czas nie leczy ran. Pozwala tylko na przyzwyczajenie się do życia z nimi, do w miarę normalnego funkcjonowania. I tyle… Niczego więcej nie dostaniesz. Nie ma żadnych gratisów, żadnych promocyjnych gadżetów. Po prostu musisz na nowo nauczyć się żyć. Patrzeć w swoje lustrzane odbicie, nie myśląc już o tym co takiego zrobiłeś źle. Pozostaje jedynie akceptacja. Pogodzenie się z utratą.
    Hyun nie chciał niczego akceptować. Chciał jedynie, aby to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Pragnął mieć go obok siebie bez żadnych żali i smutków. Zapomnieć o bolesnym rozstaniu i cieszyć się chwilą. Tylko czy to było możliwe…? Miał plan. Doskonale wiedział co takiego by powiedział chłopakowi, gdyby tylko zobaczył go teraz przed sobą. Jednak każdy nowy list powodował, że czuł się taki mały. Miał wrażenie, że Seo coś ukrywa. Wie coś i nie chce w żadnym wypadku mu o tym powiedzieć.
    Hyun, pielęgnował swoje wspomnienia. Zbierając w ten sposób siłę do ostatniego spotkania. Nie miał jeszcze pojęcia, kiedy takowe nastąpi i czy w ogóle się odbędzie. Wierzył jednak, że musi być na to gotowy, niezależnie od pobocznych sytuacji. Więc pielęgnował w sobie to wszystko. Karmił się żalem i smutkiem, nienawiścią.
    Z zewnątrz nie wyglądał na takiego. Jednak w tym momencie szczerze nienawidził swojego byłego, najlepszego przyjaciela. Każda jego cząsteczka była przesiąknięta negatywnymi uczuciami, trzymał się jednak twardo. Po prostu stał na uboczu, nie dopuszczając do siebie nikogo.
    — Nie chciałbym, aby ktoś patrzył jak piszę — odezwał się po chwili milczenia. Miał teraz do wyboru dwie możliwości. Mógł odwrócić się i odejść, zostawić ją tak, jak to ona zrobiła poprzednim razem lub zostać. Zostać i obserwować. Porozmawiać? Tego nie był pewien.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobił niepewny krok do przodu, kolejny i następny. Stanął obok niej i obserwował dokładnie misę, zastanawiając się jak to jest móc spojrzeć, przeżyć jeszcze raz wszystkie swoje wspomnienia. Jak to wygląda…
      — Jeżeli wspomnienie zostaje umieszczone w myślodsiewni… Czy zapominasz o nim całkowicie, przypominając sobie jedynie zaglądając tu? — słyszał o tym wynalazku niejeden raz. Nie był jednak do końca pewien czy rozumie ideę ich istnienia. Nie był też pewien, czy dobrze rozumie ich działanie.

      Hyun

      Usuń
  103. On także nie wyciągał ręki do uczuć wierząc komuś tylko na słowo. Przede wszystkim musiał najpierw poczuć to coś, by ponownie rozbudzić w sobie jakąś dawkę ciepłych uczuć, które na długo przygasły w jego duszy. Zapewne jakaś iskierka tliła się samotnie czekając na cud, mimo że od dawien dawna nic takiego nie nastąpiło.
    Odrzucił na ten czas wszystkie myśli na bok, tylko po to, aby nacieszyć się chwilą, która spadła mu właściwie z nieba. Chętnie przystał na propozycje Ethel, jednak nim zdążył się zorientować, dziewczyna ruszyła biegiem jak młodziutka gazela.
    Właściwie po kilkunastu sekundach spotkali się na wilgotnym, drobnym piasku, który co chwila otulał się czystą wodą tutejszego jeziora. Mimo, że woda chłodziła go w jakimś stopniu, to Vlado wcale nie uznał, żeby była w tym jakaś ogromna różnica - może rzeczywiście był chłodniejszy, ale nie na tyle, na ile powinien.
    Na jego twarzy namalował się szeroki uśmiech, gdy Ethel zwinnie wydostała się spod zwiewnej sukienki i stała właściwie przed nim tylko i wyłącznie w stroju kąpielowym
    - Wiedziałem, że sukienka jest tylko i wyłącznie zasłoną - Zażartował, kucając obok i zamaczając dłoń w wodzie. Była w stanie go ochłodzić; coś na zasadzie letniej wody w wannie. Karkarow w związku z tym, mógł czuć się uratowany.
    Swego czasu pamiętał, że Ethel potrafiła pływać, a skoro tego się raczej nie zapomina, mógł pozwolić sobie na sprytne schwytanie jej, włącznie z wejściem do wody. Stanąwszy szybko, złapał ją niespodziewanie jedną ręką pod kolana, a drugą pod plecy i uniósł w górę z zadowolonym, szerokim uśmiechem. Nie zważał na żadne protesty i stopniowo zanurzał się razem z nią w australijskiej wodzie.
    Poczuł przyjemny dreszcz, który najwidoczniej zaalarmował mu, że taka kąpiel jest była dla Vlada zbawieniem.
    - Myślę, że to będzie idealne miejsce, żeby Cię postawić - Stwierdził, kiedy poziom wody zbliżył się na wysokość jego klatki piersiowej. Był pewien, że Ethel spokojnie dotknie nogami gruntu, bo przebywał z nią tak długo, że zdążył ułożyć sobie w głowie własną miarę jej wzrostu. Po za tym, nie chciał jej wrzucać niespodziewane, bo przy takiej temperaturze groziło to niebezpieczeństwem.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  104. Problem, który Ethel nieświadomie stworzyła sobie z wiekiem, Tedowi towarzyszył chyba od zawsze. Określenie przyczyn byłoby znacznie trudniejsze, niż można by było przypuszczać. W końcu, pomimo bycia sierotą, bez choćby jednego wspomnienia znanych wszystkim rodziców; dorastał w stosunkowo dobrej dla dziecka atmosferze. Trudno było zaprzeczyć jednak temu, że kilka dni przed tym, jak skończył trzy tygodnie, dobiegła końca wojna, w której ucierpieli wszyscy; która każdemu kogoś odebrała. Teddy widział to najlepiej w swojej babci; kobiecie, która chociaż pochodziła wręcz z patologicznej rodziny, była jedną z najbardziej czułych i pełnych dobra osób, jakie widział świat. Chłopiec nigdy jednak dokładnie się o tym nie przekonał, bowiem wraz ze śmiercią ukochanego męża i utratą uwielbianej przez nią jedynej córki, coś w tym pięknym człowieku w końcu pękło. Tym samym, mimo że Teddy nigdy nie wątpił w miłość, którą go darzyła, znał ją jako osobę momentami aż nadto oschłą, może nawet nieco zgorzkniałą. Osobę, z którą nigdy do końca nie mógł się porozumieć, choć była prawdopodobnie najdroższym mu człowiekiem. Dodawszy do tego traumy i tragedie przeżyte przez teraz wciąż bardzo przecież młodego, ale dorosłego już człowieka; i trudno było wyzbyć się wrażenia, że celowo odpychał od siebie ludzi mu najbliższych. Równocześnie jednak zachowywał się momentami tak, jak gdyby podświadomie oczekiwał, że ci będą przekonywać go do walki o nich, o emocje, którymi go obdarowali. O coś, co od początku było przecież jego.
    - Rozumiem, Ethel – powiedział spokojnie, niemalże jakby ze zrezygnowaniem, podsumowując krótko tłumaczenie dziewczyny. – Naprawdę to rozumiem… Na twoim miejscu postąpiłbym tak samo – dodał, unosząc lewy kącik ust w smutnym grymasie. Doprawdy ją pod tym względem rozumiał, choć może nie powiedział jej do końca prawdy. Bowiem, gdyby on kochał kogoś miłością, która nie mogłaby być przez tą osobę odwzajemniona, odpuściłby; wyparłby owe uczucie ze swojej świadomości. Równocześnie jednak pojmował doskonale, dlaczego sądziła, że takim zachowaniem może go ochronić; jego, kogoś, w kim z powodów przez niego zupełnie nierozumianych, zakochała się. Kilka lat później postąpił przecież w identyczny sposób, nieprawdaż? Czasami, gdy przymykał oczy, wciąż miał przed sobą obraz znikającej z drobnego ciała Victoire radości życia. I jeśli to nie bolało, niczym wbijany w serce sztylet, to on chyba nigdy tak naprawdę nie żył. – Był okres, kiedy chciałem tak cholernie szczerze nienawidzić moich rodziców, wiesz? Gdybyś powiedziała mi te same słowa półtora roku później, zapewne przyznałbym ci gorzką rację – wyznał jej półszeptem, nie wierząc dziś samemu sobie, że mógł kiedykolwiek w podobny sposób myśleć. Jednak ta irracjonalna tęsknota za kimś, kogo nawet nie znał, czasami brała górę nad butnym Teddy Lupinem, sprawiając, że zachowywał się zupełnie jak nie on. – Ale dziękuję za twoje przeprosiny. Wiem, że walczyli o to, by nasze pokolenie miało w ogóle prawo bytu. Mogę być jedynie dumny z tego, że nazywam ich swoimi rodzicami – kontynuował, przełykając nieznośną gulę w gardle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Przepraszam, że nie byłem wtedy dla ciebie lepszym przyjacielem… Vlado wspomniał mi o śmierci twojej mamy, powinien był lepiej znieść tamtą sytuację. I przykro mi, że musiałaś być świadkiem tego wszystkiego… Ethel, wiesz, że nigdy tak o tobie nie myślałem, prawda? – mówiąc, błądził okrężnymi ruchami kciuka po policzku brunetki, mając nadzieję, że widzi szczerość w jego nienaturalnie brązowym spojrzeniu wyraźnie dużych oczu. Nawiązywał do tych wszystkich, jakże pełnych łgarstwa podsumowań, które w szczeniackim odwecie rzucił w stronę młodszej Krukonki. Był wtedy jednak tak bardzo wściekły, tak mocno przez nią zraniony. Przez tą, której pokazał Mapę, której pozwolił wziąć do ręki niemalże przez niego wielbione zdjęcie rodziców, które zawsze nosił pod szatą… Przez tą, której dawno temu wyznał, że choć kocha Andromedę ponad życie, chciałby, żeby czasami mówiła mu o mamie, albo by przestała źle wspominać jego ojca. – Byłaś jedną z nielicznych osób, którym szczerze ufałem. Nie umiałbym postrzegać cię w tak zły sposób – wyjaśnił, następnie pozwalając sobie na krótki, gorzki śmiech. – Chciałbym powiedzieć, że wystarczyło wtedy zagryźć zęby i porozmawiać ze sobą na następny dzień, ale chyba żadne z nas w to nie wierzy, prawda? – bowiem nawet gdyby którejś z nich się na to wówczas zdobyło, drugie było wciąż zbyt w tamtym okresie zranione i zbyt mocno zdeterminowane, by słuchać jakichkolwiek wyjaśnień. Ciekawe, czy w ten sam sposób poróżnili się kiedyś Remus i Syriusz? Przecież byli jak rodzeństwo, gotowi bez wahania zrobić dla siebie wszystko, nawet jeśli nie zawsze się ze sobą zgadzali. A jednak stało się coś, co kilka lat później sprawiło, że w najgorszym możliwym do tego okresie, przestali sobie ufać. Zupełnie tak, jak niegdyś Ethel i on, choć oni mieli to szczęście, że mieli o kilka lat mniej i nad żadnym nie wisiało wówczas widomo nadciągającej wojny. Acz może już wtedy można było przypuszczać do czego dąży Mroczny. Oni po prostu, mimo wszystkiego co przeżyli, byli jeszcze wtedy na tyle niewinni, by tego nie dostrzegać. Słysząc o jej wyczynach z pewnym Ślizgonem, tym razem zaśmiał się szczerze, przyciągając ją do siebie na tyle, by mocno ją do siebie przytulić. Był to szczery, pełen czułości gest; równie przyjazny, co przed lat, choć równocześnie zupełnie inny; ostrożniejszy i nie tak jednoznaczny, co kiedyś. Musnąwszy ją lekko w skroń, odsunął się na tyle, by móc spojrzeć w jej jasne oczy. Niby podobne do tych Victoire, lecz zupełnie inne. Przyłapał się na tym, że w ogóle mu to nie przeszkadzało… - Oboje mamy za sobą pewien bagaż, nie ma się co oszukiwać… Chcesz udawać, że wczorajsza noc się nie wydarzyła? – spytał jakby nieśmiało, lecz pewien, zdając sobie sprawę z tego, że lepiej, by wiedział to od razu. W końcu ona chyba wciąż czuła coś do Vlado, a on… On jeszcze nie rozliczył się ze swoją przeszłością.

      Teddy Lupin

      Usuń
  105. Karkarow zaśmiał się na słowo, które padło z jej ust. Faktycznie bywał nieobliczalny, aczkolwiek nie do takiego stopnia, by zrobić komuś coś złego. Od czasu do czasu brakowało mu wygłupów; przez ten czas, zwyczajnie nie miał z kim spędzać czasu i robić przy tym niesamowite rzeczy. Odkąd pojawiła się Ethel, Vlado trochę się wyluzował; zdecydowanie częściej się uśmiechał, miał dobry nastrój i czuł się wesoły. Wyjazd do Australii będzie dla niego niezapomnianym nawet, jeśli nie wydarzy się nic szczególnego. Najważniejsze, aby znaleźli to, po co przybyli i dodatkowo aby bawili się przy tym przednio.
    - Wiem, ale musisz zauważyć,że wobec Ciebie stosuję zupełnie inną bezczelność - Zaznaczył żartobliwie, ale nim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, oberwał ścianą wody tracąc przy tym Ethel z własnych oczu.
    Pamiętał, że Ethel zawsze należała do grona zadziornych dziewczynek i raczej tych, które nie miały problemu z żadną zemstą. Była i nadal jest stanowczą kobietą, której czasem po prostu lepiej nie zachodzić pod skórę. Ale Karkarow lubił to w Ethel, bo dzięki temu mógł droczyć się z nią do późnych godzin - co zawsze go naprawdę bawiło.
    Od razu postanowił wbić się we wodę, kiedy zauważył, że wypłynęła, stanął za nią i złapał ją za ręce tak, by nie mogła nimi ruszyć. Jako, że była naprawdę lekka to wydawało się, że w wodzie jest jedynie piórkiem, co Karkarow postanowił wykorzystać by ją unieść. Mogła jedynie machać nogami.
    Z uśmiechem nachylił się nad jej ramieniem, przez co nieznacznie musnął chłodne ucho dziewczyny - Wypuszczę Cię, jeśli obiecasz mi, że zatańczysz przy wieczornym ognisku taniec deszczu - Roześmiał się, słysząc własne słowa. Wyobrażając to sobie, byłby naprawdę zdumiony, gdyby Ethel wymyśliła coś takiego. Ale dlaczego by nie? Przecież mógł ją tutaj trzymać.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  106. Podobno Puchoni oznaczali się szczerością, a chociaż Teddy potrafił być niemalże do bólu szczery, umiał też łgać jak z nut. Równocześnie nie był najlepszym kłamcą; przynajmniej w pewnych przypadkach. Owszem, potrafił niemalże zawsze zachować pokerową twarz i zmanipulować prawie każdą sytuację na swoją korzyść, lecz kiedy przychodziło do oszukania osoby mu bliskiej, wszystko się komplikowało. Najtrudniej, jak można sobie wyobrazić, przychodziło mu oszukiwanie Andromedy. O dziwo jednak, ją akurat najrzadziej chciał oszukiwać, przeważnie po prostu wiele rzeczy przy niej przemilczając. Z początku czuł się dość nieswojo, kiedy ta chciała go widywać w domu co drugi weekend podczas roku szkolnego. Sprawiło to, że czuł jeszcze bardziej inny, chcąc po prostu być takim, jak wszyscy. Z biegiem lat Dromeda prosiła o to coraz rzadkiej, aż w końcu w pewnym momencie zdawać by się mogło, że odpuściła. Teraz zresztą i tak nie miało to większego znaczenia; kobieta tak naprawdę nie rozmawiała ze swoim wnukiem od dnia poprzedzający jego wyjazd. Zapewne było to z jego strony niewdzięczne, może nawet na swój sposób okrutne. Stwierdził on jednak, że skoro i tak nie mogą się porozumieć, lepiej będzie porozumiewać się listownie. Bez adresu zwrotnego. Bowiem jakkolwiek wielkim draniem by nie był, nie umiałby pozwolić jej myśleć, że nie żyje. Już i tak wystarczająco wycierpiała w swoim niespełna siedemdziesięcioletnim życiu.
    - Oboje mieliśmy prawo czuć się wtedy zranieni, Ethelyn. Dokładnie do tego nawzajem przecież dążyliśmy, czyż nie? Ty uraziłaś mnie, więc ja odwdzięczyłem ci jeszcze bardziej barwnymi porównaniami – powiedział, nadal spoglądając w jej jasne oczy. Gdy brunetka zadrżała, ponownie przyciągnął ją do siebie, tym razem w lżejszym uścisku, jedną z dłoni sprawnie sięgając po noszony przez siebie wczorajszej nocy sweter. I tak był on najbliżej niego leżącą częścią ich porozrzucanej po sporej części domku odzieży. Nie wiedzieć czemu, ów fakt wywołał na jego wciąż młodej, a jakby już zmęczonej nieco życiem twarzy, szczery uśmiech. – Ethel… - zaczął niby niewinnie, a gdy ta mruknęła na znak, że go słucha, sprawnie przełożył jej sweter przez głowę, napotykając jej zdziwione spojrzenie. Widząc jednak wyraźny humor w jego oczach, zdawała się go odwzajemnić, sprawnie przekładając ręce przez ramiona swetra, po czym wstała, aby lepiej go na sobie ułożyć. Widząc o ile za duży był on na nią, Teddy mimowolnie się zaśmiał, samemu ubierając sprawnie na siebie bokserki. Kątem oka dostrzegł swoje odbicie w kawałku rozbitego lustra. Przymknąwszy powieki, bez większego trudu skupił się, by chwilę później stać przed Ethel ze znaną wszystkim twarzą i posturą. Przez moment zastanowił się, czy dostrzegła nieznaczną różnicę wzrostu, z korzyścią dla rzeczywistego jego; lub to, że w obecnej odsłonie, zdawał się mieć nieco więcej mięsa na kościach. Nie był chuderlakiem, nie. Przeciwnie, należał do raczej dość barczystych mężczyzn, a jego spory wzrost zdawał się to jeszcze bardziej uwydatniać. Równocześnie trudno było na ciele bruneta dostrzec choćby najmniejszy zapas tłuszczu. Zupełnie jak gdyby składał z samych, nieszczególnie wydatnych, gdyż naturalnie wyrzeźbionych przez lata mięśni. Najwyraźniej w pewnych sprawach naprawdę opłacało się mu wdać w ojca. W odróżnieniu jednak od Remusa Lupina, nawet z cieniami pod oczami i brzmieniem przeszłości wypisanym czasami na twarzy; wyglądał o wiele zdrowiej, niż nieżyjący Lupin mógł kiedykolwiek mieć nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Dziękuję – padło szczerze z jego ust, a napotkawszy jej nieco zdziwione spojrzenie, dodał – Czasami, gdy z jakiegoś powodu jestem wybity z rytmu, albo…Albo za bardzo się zrelaksuję, nie panuję nad swoim wyglądem. Jeśli na niespodziewany widok w jakiś sposób spanikuję, nie mogę się przemienić. Pomogłaś mi się uspokoić, za to dziękuję – na twarzy blisko dwudziestopięciolatka widać było wyraźne zakłopotanie, na szyi z kolei wyraźny rumieniec, starał się on jednak zachowywać normalnie. Sięgnąwszy po leżącą z jakiegoś powodu przy oknie podkoszulkę, założył ją na siebie, spoglądając po chwili ponownie na brunetkę. – I nie, Ethel. Udawanie, że tego typu sprawy nie miały miejsca, nie jest w moim stylu. A już na pewno nie wtedy, kiedy my… Kiedy ty i ja tak sporo sobie wyjaśniliśmy – zapewnił ją, zdawszy sobie sprawę, że nie odpowiedział jeszcze na jej wcześniejsze pytanie. Nie rozumiał jeszcze, co ich chwila uniesienia dla niego znaczy. Prawdę mówiąc nie chciał się w tym konkretnym momencie nad tym zastanawiać, wiedząc, że nie znajdzie łatwej odpowiedzi. Nie wtedy, kiedy już teraz miał z tego powodu nie taki mały mętlik w głowie.
      – Jest jeszcze dość wcześnie, ale nieopodal znajduje się miasteczko, w którym zawsze jest otwarta jakaś kawiarenka. Nawet w Nowy Rok… - zaczął po chwili, znowu jakby niepewnie, przejeżdżając dłonią po teraz już brązowych, dłuższych i mniej krętych włosach. – Jest tam dość ładnie, naprawdę. Nie magicznie-jak-w-hogwarcie ładnie, ale nadal…ładnie. Moglibyśmy zjeść razem śniadanie i pomóc sobie w powrocie do rzeczywistości – zaproponował jej w końcu, uśmiechając się nieśmiało, co dodało jego przybranej twarzy jeszcze bardziej młodzieńczego wyglądu. Czekając na odpowiedź Ethel, zaczął rozglądać się za swoimi spodniami, by po chwili przypomnieć sobie, że chyba ‘zgubił je’ wczorajszej nocy gdzieś między salonem, a sypialnią, w której obecnie się znajdywali. No cóż…nie bez powodu określało się tego typu wydarzenia, chwilą uniesienia, prawda? Logiczne myślenie było wtedy jedną z ostatnich rzeczy, na które porwałby się człowiek.

      Teddy Lupin

      Usuń
  107. Spędzenie ośmiu miesięcy w szeregach Benevoles Lupus zmieniło Bellamy'ego nie do poznania. Stał się zupełnie inną osobą, bardziej pewny siebie, w jego spojrzeniu nie widać było lęku. Nie bał się walczyć o swoje racje, nie wstydził się. Podczas czasu spędzonego poza zamkiem, doszły go słuchy o pewnej roślinie, która nie miała nic wspólnego z tojadem, który dla niego był śmiertelny. Przyrządzona w odpowiedni sposób łagodziła wpływ pełni. Z tego, co wydedukował, mogła nawet sprawić, że wilkołak zachowywał pełną świadomość podczas przemiany. Mogłoby to doskonale wpłynąć zarówno na niego, jak i na działania watahy jego ojca. Byłoby więcej osób do pilnowania młodych wilkołaków podczas pełni.
    I właśnie z powodu tej rośliny pozostał w szklarni po lekcjach zielarstwa. Nie spieszyło mu się na obiad. Wiele osób w szkole nadal mówiło o nim, zupełnie ignorując fakt, że znajdował się w pobliżu. A on miał dosyć szumu dookoła swojej osoby.
    Uśmiechnął się pod nosem, nieco ironicznie, kiedy głowa młodej kobiety z hukiem uderzyła o spodnią część stołu, na którym poukładane były rośliny. Odrzucił jednak nieco prześmiewczą reakcję, żeby nie zrobić sobie wroga z praktykantki.
    – Nie jestem specjalnie głodny – wzruszył ramionami. – Przyszedłem do pani, bo muszę o coś zapytać. – Uśmiechnął się do niej w wyćwiczony sposób.
    – Usłyszałem ostatnio o ciekawej roślinie, która ma ponoć dobry wpływ na likantropów, jeśli przygotuje się w odpowiedni sposób eliksir – rzucił od niechcenia, odwracając się twarzą do doniczki z tykwobulwą. – Tojad posiada wiele, niesprzyjających alergenów, a owa roślina… cóż, możliwe, że to tylko pogłoski. – Zerknął na nią, mrugając leniwie.
    Wyciągnął dłoń, by opuszką palca przesunąć po liściu jednej z roślin.
    – Zawsze ciekawiło mnie to, jak wiele odmian roślin może bardzo pomóc społeczeństwu. A wydaje mi się, że gdyby pomóc wilkołakom, na pewno żyłoby się łatwiej, zarówno nam, jak i im – stwierdził, wzruszając ramionami.
    Przemawiało przez niego wiele motywów. Po części chciał pomóc też sobie. Jeśli miał w przyszłości przejąć po ojcu władzę w Benevoles Lupus, musiał zrobić coś, co ułatwiłoby mu opiekowanie się stadem. Musiał udowodnić swojemu przyrodniemu bratu, że jest wystarczająco silny, by walczyć o watahę. Kto miałby być alfą, jeśli nie wilkołak? Na pewno nie Shawn, z jego skrzydełkami i sokolim dziobem.

    Sangster Bellamy

    [Przepraszam, że tak krótko! Pisanie opowiadania daje się we znaki.]

    OdpowiedzUsuń
  108. Kiedy przystała na propozycję, Karkarow odstawił ją tak, jak obiecał wcześniej. Nie mógł się doczekać wieczoru, w którym ognisko będzie płonąć niczym wielka pochodnia, a wokół niego zobaczy Ethel, bujającą zwinnie biodrami w rytm własnych kroków i muzyki.
    Przypominały mu się te naprawdę udane czasy beztroski, kiedy oboje potrafili śmiać się z własnych głupstw niekiedy do łez. Zawsze działo się coś, co wspominali przez najbliższy tydzień - coś, co zdecydowanie odbijało się u Karkarowa nostalgią, sentymentem i tęsknotą. Najważniejsze, że Ethel nie zmieniła się w tej kwestii nic a nic i wciąż była wstanie kreować w towarzystwie Vlado naprawdę zabawny nastrój.
    Po dłuższym czasie wspólnej kąpieli, woda zaczynała wzbudzać w nim przyjemne dreszcze; czuł się dużo lepiej, a czysta, jeziorna ciecz ochłodziła go na tyle, że mógłby spokojnie walnąć się na piach, by poczuć jego gorące, maleńkie kamyczki.
    Kiedy tylko wyszli na suchy ląd, Ethel zwinnie wsunęła się pod sukienkę i oboje ruszyli do swojego niewielkiego obozowiska, gdzie czekała na nich reszta atrakcji. Dobrze, że postanowili umilić sobie resztę tego dnia wspólnym spędzeniem czasu - jutro zapowiadał się pracowity dzień, który powinien przynieść im oczekiwane efekty. Roślinę mieli prawie w garści, wystarczyło ją znaleźć, wykopać i przewieźć bezpiecznie do Hogwartu, gdzie dzięki Ethel będzie mogła się zadomowić i dać tym samym wyczekiwane owoce pracy.
    Doszedłszy do rozłożonego koca, Vladimir ułożył się wygodnie na boku, obserwując dziewczynę z uśmiechem - na ognisko było jeszcze za jasno, ale mogła mu w tym czasie pokazać to, co zabrała ze sobą w podróż. Mianowicie album ze zdjęciami, który ciekawił go chyba najbardziej; zastanawiał się czy pokaże mu siebie z dzieciństwa, czy raczej siebie po ukończeniu szkoły. Czy to będzie dobry moment na rozmowę?
    - Jestem strasznie ciekaw, jakie tajemnice kryje ten album - wskazawszy na bladą okładkę albumu, zmienił pozycję na siedzącą i sięgnął do plecaka po słodkości z Miodowego Królestwa.
    Nie nalegał oczywiście na pokazanie każdego szczegółu, czy też wszystkich zdjęć - mogła mu tylko o nim opowiedzieć, a już poczuł by się zadowolony.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [W porządku! Mam nadzieję, że wszystko poszło Ci idealnie :)]

      Usuń
  109. Przeglądał uważnie każde z tych zdjęć. Ethel była naprawdę słodkim dzieciakiem szczególnie, jak nie chciała jeść obiadków, albo biegała jak szalona ścierając sobie wszystkie wystające miejsca na ciele - kolana, łokcie, biodra; wszystko goiło się oczywiście idealnie, ale patrząc na nią widział, że wiele zostało jej z najwcześniejszych lat dorastania.
    Nigdy nie widział tego albumu, nawet nie wiedział, że Ethel postanowiła sobie takowy zrobić; Karkarow też miał wiele zdjęć, ale nigdy nie odważył się ich przeglądać wiedząc, że fala nostalgii i wspomnień zaleje jego całe wnętrze aż do przegrzania całego organizmu. Teraz, oglądając te wszystkie migawki z wcześniejszego życia, starał się być wyluzowany, choć w głowie już kroiły się myśli, jak bardzo było mu bez tego wszystkiego źle. Z każdą chwilą zdawał sobie sprawę, że ta szkoła i ci ludzie z fotografii byli dla niego wszystkim - rodziną, braćmi, przyjaciółmi. Dlaczego pozwolił by to wszystko ot tak się rozpadło?
    - Słodki był z Ciebie dzieciak - zaśmiał się wesoło wskazując palcem jedno z kolorowych zdjęć. Po chwili zamienił się w słuch, obserwując wszystko co miała mu do pokazania.
    Zdjęcie ich trójki wzbudziło w nim falę szczęścia i zdenerwowania - tutaj wyglądali na naprawdę szczęśliwych, jednak teraz, te kilkanaście lat później Karkarow widział to zupełnie inaczej. Widział ten obraz przez zazdrość i smutek, choć otaczały go najlepsze osoby na świecie. Ich trójkątna przyjaźń z czasem nabrała zupełnie innych kolorów, kiedy okazało się, że Ted i Ethel stali się dla siebie dużo bliżsi. Vlado czuł się trochę jak piąte koło u wozu, mimo wszystko jego kontakt z żadnym z nich nigdy nie osłabł aż do momentu opuszczenia szkoły.
    Kiedy zadała pytanie o Lupina, bezwarunkowo jego wzrok wbił się w bladoczerwony, rozgrzany piach. Oczywiście, że wiedział... Niestety nie tylko to, że Ethel próbowała oddalić się od niego ustępując Victorie, ale także najistotniejszy fakt, że robiła to wbrew sobie. Nie chciała by wybierał, dlatego postanowiła odpuścić mimo, że wiedziała ile naprawdę Teddy dla niej znaczył.
    - Tak Ethel, pamiętam - odparł zauważalnie przygaszony. Przeciwnie do zdjęcia, na którym oboje byli szczęśliwi, Vladimir siedział podparty rękoma w tył, wpatrzony w nicość bladobłękitnego nieba - Nie chciałaś tego, widziałem ból w Twoich oczach, kiedy potok Twoich słów zgasił Lupina całkowicie - zerknął na nią, zastanawiając się chwilę - Żałowałaś - dodał nieco ciszej, będąc niemalże pewnym, że tak właśnie było.
    Oczywiście w żaden sposób jej za to nie negował - zrobiła to także dla niego, by ten mógł wieść spokojne życie z Victorie. Vladimir był właściwie obserwatorem całego zajścia i wtedy także było mu cholernie ciężko stać między tą dwójką. Nigdy więcej nie chciałby być na swoim miejscu.

    Najważniejsze, że zaliczone! :D

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  110. Nie lubił kiedy go przeprasza szczególnie, gdy naprawdę niczemu nie zawiniła - czuł się wtedy jeszcze gorzej.
    Vladimir był przy niej, bo wiedział o niej naprawdę wiele i nigdy nie mylił się co do tego, że Ethel była i jest niesamowitą osobą. Zasługiwała na specjalne miejsce w jego życiu, dlatego wpierał ją w każdych, trudniejszych chwilach. Zależało mu na jej przyjaźni, bo zawsze kiedy coś leżało mu na sercu, to ona była pierwszą osobą, wyciągającą ku niemu pomocną dłoń. Była w stanie go wysłuchać nawet, jak zawracał jej głowę o siódmej rano.
    Nie mógł znieść tego, co czuła po całej sytuacji z Teddym - wiedząc, że jej serce pękło w pół, chciał aby nie zatraciła w sobie tej zwariowanej Ethel, którą znał. Bał się, że to wydarzenie ją zmieni i zaprzysiągł sobie, że zrobi wszystko by podnosić ją na duchu.
    Spojrzawszy na nią smętnie, westchnął cicho i pokiwał głową - Nie przepraszaj mnie Ethel, nigdy mnie nie zraniłaś - powiedział, prostując nogi i bawiąc się miedzy nimi ciepłym piaskiem.
    - Muszę Ci tylko powiedzieć - urwawszy nagle, odchrząknął i zastanowił się, czy jest sens w ogóle to wszystko mówić. Ale skoro już zaczął - Muszę Ci powiedzieć, że w związku z Twoją i Lupina rozłąką strasznie się do Ciebie przywiązałem.
    Przeniósł ponownie wzrok na Ethel. Tym razem był łagodny, chcący uwolnić się od dręczących go nigdy niewypowiedzianych słów.
    - I z każdym dniem czułem, że moje uczucie wobec Ciebie rośnie. Na poważnie. Aż w końcu zalewała mnie zazdrość o mojego najlepszego przyjaciela.
    Chciał być z nią szczery. Te słowa powinny już dawno temu paść z jego ust, kiedy tylko to wszystko zaczynało się w nim budzić.
    - Ale wiedząc, że nie mogę liczyć na żadne Twoje względy, postanowiłem tak po prostu odejść mając nadzieje, że znów zejdzie się z Lupinem, a ja tak po prostu zapomnę - wyjaśnił spokojnie, zdobywając się nawet na skromny uśmiech. Teraz wiedział, że źle postąpił tak po prostu zrywając z nią kontakt - mógł się przecież ogarnąć i pozostać z Ethel w strefie przyjaźni. Przecież ta kwestia wychodziła im naprawdę dobrze. Iza to był na siebie zły, natomiast do niej nie miał żadnych pretensji - bo o niczym nawet nie wiedziała.
    Vladimir nigdy nie wspomniał jej że coś czuł, a cała relacja opierała się na naprawdę ciepłej przyjaźni. Nigdy nie powiedział, że to właśnie do niej wzdychał najbardziej na ostatnim roku - a to był właśnie ten karygodny błąd. Wystarczyło porozmawiać i wyjaśnić sobie wszystkie kwestie, a żadne z nich nie straciłoby tych kilu lat. Vladimir i Ethel mogli nadal pozostać przyjaciółmi, gdyby tylko młody Ślizgon zdobył się na to wyznanie. I wszystko byłoby tak, jak wcześniej. A teraz musieli to jakoś odbudować.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  111. — Czyli… Jesteś w stanie czuć to wszystko, ale nie masz pojęcia dlaczego? Cały ten żal… — nie dokończył jednak swojej wypowiedzi, zdając sobie sprawę, że jeszcze chwila i powiedziałby zdecydowanie za dużo. Może z jednej strony potrzebował kogoś, komu mógłby ponownie zaufać. Człowieka, któremu mógłby opowiedzieć o wszystkim nie martwiąc się niczym, nie bojąc się żadnego pogardliwego spojrzenia. Kogoś, kto po prostu byłby w stanie go wysłuchać i nie powiedzieć w zamian ani jednego słowa. Jednocześnie dając mu ogromną nadzieje na lepsze jutro. Przeniósł spojrzenie z magicznej misy na młodą kobietę i zacisnął mocno wargi, jednocześnie przygryzając je od wewnątrz. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nie był pewien czy wolałby pozbyć się wspomnień i żyć z samymi uczuciami czy jednak mimo wszystko lepsze było pamiętanie…
    — To jest bez sensu — powiedział po chwili ciszy, ponownie przenosząc wzrok na myślodsiewnie. Nie przyglądał się uważnie wspomnieniom, a jedynie samemu obiektowi. Oczywiście mimo wszystko, kątem oka dostrzegł mijające postacie. Szybko zorientował się, że miejsce w którym się znajdowali był zakazany las, jednak nie skupiał się na tym kim oni są. Jedno był pewien. Jedną z nich, z pewnością była ona. Młoda stażystka, stojąca tuż obok niego, pokazująca mu tego rodzaju magię. — Chodzi mi o to, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Takiego życia. Przepełnionego tyloma rodzajami różnych uczuć, nie bardzo rozumiejąc skąd się one wzięły.
    Jego życie było bogate w najróżniejsze wydarzenia. Zastanawiając się teraz nad tym co powiedziała mu stażystka wydawało mu się, że nie byłby w stanie żyć w ten sposób z drugiej strony. Jakby tak spróbował? Gdyby wyrzucił te jedno, jedyne wspomnienie ze swojej głowy?
    — Jeżeli wyciągasz wspomnienie… Możesz do niego wrócić, prawda? A jeżeli wyciągniesz jedno wspomnienie z ciągu, czy coś się zmienia z tymi, które nastąpiły po nim, będąc jednocześnie ściśle z nim powiązanymi? Czy po prostu jest pewien moment z tego rodzaju pustką, jaka dopada wszystkich uczniów podczas egzaminów? — dawno nie mówił tak dużo. Dawno nie był tak dociekliwy. Nagle zdał sobie sprawę, że za bardzo się wczuwa. Za bardzo i za dużo chce się dowiedzieć. Zorientował się, że właśnie w tym momencie dąży do tego, aby pozbyć się tych wszystkich wspomnień. Wyrzucić je wszystkie ze swojej pamięci i spróbować żyć bez tej osoby, bez tych wspomnieniach, które są ściśle powiązane z nią. Z drugiej strony… Jak mógłby czuć miłość, nie pamiętając dlaczego i dla kogo?
    — Co jest lepsze… Wyciągnięcie myśli czy po prostu użycie zaklęcia zapominającego? — zapytał, wpatrując się odważnie w oczy Ethel.

    Tak jak mówiłam, jest w końcu odpis. Przepraszam, że tyle to trwało, ale sesja...
    Hyun

    OdpowiedzUsuń
  112. Poczuł się naprawdę lżej, kiedy niemalże wypluł z siebie wszystkie uwierające słowa. Czuł, że musi jej powiedzieć, bo nie było innego wyjścia z tej sytuacji - to odpowiedni czas, by ich dusze mogły wreszcie uwolnić się od dręczących ich myśli i przy okazji zacząć żyć bez barier. Karkarow nie chciał stracić jej jako przyjaciółki - była mu naprawdę bliska i wiele, wiele jej zawdzięczał. Dzięki niej zrozumiał wiele istotnych spraw, które przydały mu się w obecnym życiu.
    Nie obwiniał się za to, że powiedział jej dopiero teraz. Nie czuł się z tym również źle, bo Ethel przyjęła to tak normalnie i naturalnie, że powinien był jej za to podziękować. Przede wszystkim, zależało mu na tym, by mogli być nadal przyjaciółmi - obecnie o te kilka lat starszymi.
    - Jasne, że nie zapomniałem - powiedział, unosząc kącki ust w górę - Ciężko zapomnieć o kimś, kto był bliżej mnie, niż własna rodzina - dodał, mając głowie wspomnienia z czasów nauki. Właściwie spędzał sporo czasu z Ethel i naprawdę niczego nie żałował. Zresztą nie mógłby. Ethel była dla niego niczym światełko w tunelu - zawsze służyła pomocną dłonią, ramieniem i całą sobą, kiedy tylko jej potrzebował. Chciał, by znów mogło być podobnie.
    Objął ją w pasie, przyciskając do siebie. Był pewien, że jutro wszystko będzie dużo łatwiejsze, a on będzie mógł otworzyć się tak jak kiedyś.
    - Ethel... Ja chciałbym znów zasłużyć na Twoją przyjaźń - szepnął, z trudem zdobywając się na to zdanie. Nawet bał się odpowiedzi, przez co przeszedł go delikatny dreszcz.
    Błądził wzrokiem po leżącym obok nich albumie pamiątkowym, w którym twarze całej trójki były najszczęśliwsze na świecie. Mogło się wydawać, że wszystko działo się chwilę temu - niestety, czas gnał jak szalony, zostawiając tylko i wyłącznie wspomnienia.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  113. Chciał powrócić do stanu sprzed rozmowy - by oboje znów mogli być zrelaksowani wyjazdem i zarówno przygotowani do dnia jutrzejszego.
    Cieszył się, naprawdę się cieszył, że mimo wszystko Ethel pozostanie nadal cząstką jego dziwnego serca, bo bardzo mu na tym zależało. Chciał wiedzieć, że zawsze będzie mógł udać się do niej z problemem, tak jak za dawnych lat, kiedy tamte problemy były błahostką przy obecnych. Zależało mu także na tym, by zarówno ona wiedziała, że zawsze może liczyć na jego zrozumienie. I tyle, nie potrzebował niczego więcej - tylko jej prawdziwej obecności.
    Uśmiechnął się ciepło na jej słowa. Miała rację - teraz mogli budować najbardziej pokręcone wieże świata. Uważał pewien rozdział za zamknięty i dzięki temu czuł się dużo lepiej, a obecność Ethel zaczynała ponownie być dla niego pewnego rodzaju ukojeniem.
    Odprowadził ją wzrokiem i zabrał się za rozpalanie ogniska. Wyciągnąwszy kilka solidnych kawałków drewna z wszystko-mieszczących plecaków, ustawił je na kształt piramidy. Suche, stare gazety i troszeczkę małych patyczków wcisnął w sam środek niewielkiej budowli, po czym machnął różdżką, z której wyleciał mały płomyk. W mgnieniu oka zamienił się w dużych rozmiarów płomień - ale w tej temperaturze to nic dziwnego. Choć Vlado mógł przyznać, że wyczuwalne było stopniowe ochładzanie.
    Zrobił jeszcze zabezpieczenie dookoła paleniska w postaci dziury i właściwie można było przyrządzać jedzenie.
    - O której planujemy wyruszyć? Powinniśmy coś dokładnie przemyśleć, nim wybierzemy się w teren? - zapytał, kiedy Ethel powróciła z tacą smacznego jedzenia.
    W tym całym zamieszaniu zupełnie stracił rachubę. Sądził, że powinni się jakoś przygotować, by nazajutrz nie wybrać się w ostatniej chwili.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  114. Stał i uważnie wsłuchiwał się w jej słowa. Chyba liczył na to, że jej odpowiedzi będą kryły w sobie w jakimś stopniu rozwiązanie jego problemów. Chociaż wcale nie liczył na to, że Ethel świadomie będzie mu pomagać. Do takiej pomocy musiałby się otworzyć i o wszystkim opowiedzieć, a na to nie był jeszcze gotowy. Nie był też pewien, czy kiedykolwiek nadejdzie taka chwila, podczas której będzie w stanie, stanąć przed kimś i powiedzieć najpiękniejszą, a zarazem najgorszą historię swojego życia.
    Hyun nie należał do osób wylewnych. Nawet wcześniej, przed całą tą sytuacją nie był typem, który bez problemów potrafił mówić o sobie i swoich problemach. Z upływem czasu zaczynał ufać ludziom i dopiero wtedy decydował się na mówienie czegoś więcej.
    Po przygodzie z Yoochangiem nie potrafił nikomu zaufać wystarczająco mocno. Nikt nie miał pojęcia co tak naprawdę siedzi w jego głowie i sercu. Przez trzy lata jego jedynym powiernikiem był stary notes, w którym zapisywał czasem swoje przemyślenia; robił to zazwyczaj w tych najgorszych, najtrudniejszych momentach. Gdy nie był w stanie wytrzymać już z tęsknoty. Gdy był wściekły i miał ochotę ruszyć w podróż w celu odnalezienia Changa i uduszeniu go.
    — To trochę dziwne… Pamiętać okoliczności, ale nie pamiętać momentu — powiedział, gdy zakończyła mówić. Zamilkł na kilka chwil, porządkując sobie w głowie wszystkie słowa, które padły dzisiejszego wieczoru. Może i myślodsiewnia przynosiła pewnego rodzaju ulgę, jednak Hyun nie był pewien czy potrafiłby żyć w taki sposób. Wolałby już w ogóle nie pamiętać. Zdecydowanie wolałby całkowicie zapomnieć o byłym chłopaku.
    Zagryzł wargę. Wiedział, że pytanie o zaklęcia zapomnienia nie należało do tych prostych i błahych. Był świadomy, że w ten sposób mógł spowodować, że stażystka będzie go uważniej obserwować, ale z drugiej strony… Przecież nie mogła za nim chodzić krok w krok, pilnując go dokładnie, czy przypadkiem nie robi czegoś głupiego. Poza tym. Gdyby chciał to z pewnością znalazłby kogoś, kto z chęcią poćwiczyłby rzucanie takiego rodzaju zaklęcia.
    Podążał za nią wzrokiem. Wpatrując się uważnie w jej plecy słuchał jej opowieści, czując, że to z pewnością nie jest dla niej łatwe. Rozumiał jej punkt widzenia. Może nie potrafił poczuć tych samych uczuć, które teraz siedziały w dziewczynie, ale w pewnym sensie potrafił postawić się w jej sytuacji.
    — Masz rację… — zaczął powoli, odwracając wzrok — z pewnością życie z taką osobą nie należy do łatwych, prostych i przyjemnych. Na pewno ciągłe pytania sprawiają ból… Z drugiej strony, bolesne wspomnienia uderzające wciąż do twojej głowy wcale nie są lepsze. Świadomość, że stało się coś złego, coś co… Kiedy istnieje sposób aby o tym zapomnieć, to jest ostatnia nadzieja. Ostatnia ratunkowa deska.
    Sam się po sobie nie spodziewał takiej wylewności. Chyba było mu o tyle łatwiej rozmawiać z tą młodą kobietą, bo rozumiała więcej niż dzieciaki z którymi chodził na zajęcia, ale nie była też na tyle doświadczona aby rzucać w jego stronę morałami, które dla nastolatka w obecnym momencie i tak nie miały żadnego znaczenia.
    — Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia — dodał po chwili, biorąc powoli głęboki wdech — na pewno nie jest łatwo żyć z osobą, która zapomniała. Ale nie jest też łatwo żyć ze wspomnieniami.
    Przygryzł wargę i spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Schował ręce do kieszeni, zaciskając mocno pięści. Podszedł w jej stronę i usiadł na sofie, obok fotela na którym siedziała ona.
    Uparcie wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą, nie mogąc spojrzeć na jej twarz.
    — Gdybyś tutaj nie uczyła… Zrobiłabyś to komuś, kto o to prosi? Komuś, kto nie ma innego wyjścia?
    Oczywiście zawsze było inne wyjście, jednak Hyunowi łatwiej było wierzyć, że nie ma już innego rozwiązania dla jego sytuacji, że nie da się zrobić już nic innego. Poddał się, uwierzył, że nie ma już dla niego żadnej innej szansy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęśliwe zakończenia istnieją tylko w bajkach.
      Han Hyun zdecydowanie nie należał do bajkowego świata i pogodził się już z tym. Nie umiał jednak pogodzić się z faktem, że musi żyć z tą świadomością, z tymi wszystkimi smutnymi wspomnieniami. I tym paskudnym uczuciem w głębi serca. Tym cichym głosikiem, który wciąż rozpaczliwie nawoływał Changa.

      Hyun

      Usuń
  115. Dla Teda sprawiedliwość była cechą nadrzędną; najbardziej przez niego szanowaną i tą, której braku u innych często nie mógł znieść. Jeśli ktoś traktował drugiego gorzej od siebie, zupełnie jak gdyby ten był wart mniej od danej osoby, brunet nieszczególnie dobrze na to reagował. Prawdę mówiąc, niezwykle działała mu tego typu ignorancja i wyższość na nerwy. Och, bywał arogancki, z pewnością bezczelny i raczej temperamentny. Innych traktował jednakże na równi z sobą; wyjątkami bywali jedynie najwięksi łajdacy. Jeżeli chodziło z kolei o moralność, ta była przez młodego mężczyznę rozumiana nieco nieortodoksyjnie. Doskonale bowiem pojmował, że czasami dla dobra sprawy, musiał nagiąć co nieco przyjęte powszechnie zasady.
    Uśmiechnąwszy się lekko do Ethel, sprawnie ubrał się w swoje wczorajsze ubrania, prostym zaklęciem odświeżając ich oboje. Tak… tego typu drobne czary bardzo się czasami przydawały. Teraz, będąc już całkowicie trzeźwym, nie uśmiechał tak niemalże lekko, jak wczorajszej nocy. Każde uniesienie przez niego kącików ust, było aczkolwiek jak najbardziej szczere ze strony Teda. Nie rozumiał jeszcze do końca, jak to możliwe, że zdawali się teraz zachowywać niczym za dawnych czasów; niemalże w ogóle nieskrępowani swoją wzajemną obecnością i po prostu ze sobą rozmawiający, jak na przyjaciół przystało. Zapewne każdego innego dnia podszedłby co całej sprawy o wiele sceptycznie, lecz szczerość Ethel; jej żal, smutek i absurdalne poczucie winy, sprawiły, że pozwolił sobie w to wszystko uwierzyć. No, może poza swoją ślepotą na uczucie, którym go niegdyś darzyła. Kto wie, pewnie gdyby nie był tak bardzo upośledzony emocjonalnie, nie doszłoby do tego wszystkiego? Z drugiej jednakże strony rozumiał jak mało kto, że przeszłości, niezależnie od niechęci, po prostu nie można zmienić. No, teoretycznie można było, lecz należało się liczyć z wielkimi konsekwencjami i pośrednim kub bezpośrednim zranieniem wielu osób. Teddy aż takim wariatem jednak nie był. Zapewne
    - Tak, jedyną oznaką magii w tym miejscu była pani Tippens, charłak. Zmarła jakiś czas temu – odpowiedział na pytanie Ethel, gdy ruszyli nieśpiesznie w stronę jednej z nielicznych w miasteczku kawiarni. – Moja babcia ze strony taty była mugolką, a chociaż przyjęła wiadomości o magii bardzo dobrze, sądzę, że mimo wszystko chciała być niedaleko znanego sobie świata. Grayback pokrzyżował im jednak plany – dodał, uśmiechając się smutno, a jednak jakby ironicznie przy ostatnim zdaniu. O dziwo myślenie o tym psychopacie nie wprawiało bruneta w gniew, ani nawet w strach. Co najwyżej w smutek, swego rodzaju żal i niedowierzanie na myśl o tym, jak wielką ironią samą w sobie, było życie jego ojca. Ciekawe, czy ten w ogóle zdawał sobie sprawę z rodzinnych tajemnic? Zapewne tak; Ted najwyraźniej po nim odziedziczył tendencję do ignorowania niewygodnych faktów dotyczących bezpośredniego jego osoby.
    Starając jednak nie zagłębiać się w swoich przemyśleniach na temat tego, czego nawet po kilku latach jeszcze całkowicie nie rozumiał; skupił się, o dziwo, na chwili obecnej i młodej kobiecie u jego boku. Mimowolnie poczuł wielką ulgę na widok tego, jak blisko i swobodnie, szli z Ethel obok siebie. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedział, jak zareagowałby na panikę po wczorajszej nocy z jej strony. Znając go, zapewne wybuchowo, z istną litanią docinek między wierszami. Tak, z pewnością wróciliby wówczas do punktu wyjścia i rzekomego nienawidzenia siebie nawzajem. Jak widać, powiedzenie, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, w tym konkretnym przypadku bardzo się sprawdzało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To tutaj – powiedział, przystając przy niepozornej, na pierwszy rzut oka starej chacie, z której słychać było dźwięki karnawałowej, lecz nieprzesadnie głośnej muzyki. Z doświadczenia wiedział, że dochodziła ona bezpośrednio z radio, co niezmiernie się mu podobało. Od zawsze lubił słuchać wszelkiego rodzaju muzyki, także tej mugolskiej, a audycje w radio, prezentowane przez mugolii, były w jego mniemaniu niejednokrotnie bardzo ciekawe. – Nie bardzo wiem, w czym gustujesz. Słyszałem, że mają tutaj całkiem niezłe omlety – dodał, gdy siedzieli już w przytulnym wnętrzu, jakże innym od tego w Gospodzie pod Świńskim Łbem. Mówił prawdę; nie miał pojęcia, co jadała na swój pierwszy posiłek; on przeważnie nic, ze zwykłego pośpiechu. A chociaż przypuszczał, co zamówiłaby dwunastoletnia Ethel Covel, młoda brunetka o bladej cerze i błyszczących oczach, siedząca naprzeciw niego, z całą pewnością już nią nie była. Samemu planował zamówić wegańskie śniadanie i czarną kawę, wiedząc, że kolejny posiłek zje zapewne dopiero wieczorem. Chociaż była przerwa świąteczna – ba!, dziś był przecież pierwszy dzień nowego roku! – Teda czekało załatwienie kilku spraw po powrocie do Szkocji.

      [Wybacz zapłon xx]

      Teddy Lupin

      Usuń
  116. Bałkańska odmiana wrzeszczącego żonkila. Więc jednak naprawdę istniała, a to, co udało mu się dotychczas dowiedzieć nie było bujdą! Miał ogromną ochotę podskoczyć na środku szklarni i zaklaskać radośnie, aczkolwiek powstrzymał się do niewielkiego, krzywego uśmiechu. W jego głowie kotłowało się od myśli, potrafił to jednak ukryć, nadal beznamiętnym spojrzeniem chłonąc drobne szczegóły, na które dotychczas nie zwracał uwagi.
    – Nie wydaje mi się, aby profesor Lupin chciał ze mną rozmawiać – wzruszył od niechcenia ramionami, wciskając ręce do kieszeni przylegających do jego nóg spodni. Nigdy do końca nie stosował się do szkolnego regulaminu mówiącego o stosownym stroju. Rzadko zakładał eleganckie spodnie, będące częścią mundurka, zamieniając je zazwyczaj na zwykłe, czarne mugolskie rurki, a na stopy wciskał sztyblety lub trampki. – Mimo wszystko wilkołactwo nie wydaje się być specjalnie miłym tematem, szczególnie jeśli jest to czyjąś dolegliwością, a ja nie chciałbym być wścibski. – Stwierdził, wpatrując się w stażystkę.
    Uważne spojrzenie jakim go badała wydało mu się dość podejrzliwe. Był pewien, że nie do końca ufa jego intencjom, jednak nie chciał ich bronić, dopóki sama go o to nie zapyta. Mimo wszystko nie był głupi i był świadomy, że swojego rodzaju obroną własnych racji, może tylko pogorszyć sprawę i udowodnić jej, że ma powody, by zacząć węszyć i doszukiwać się jakiegoś ukrytego celu. Posłał jej jeden ze swoich firmowych uśmiechów, na widok którego większość ofiar ulegała jego urokowi.
    – Naprawdę? Byłbym pani bardzo wdzięczny! – dało się wyczuć entuzjazm w jego głosie, a w oczach można było dostrzec iskrzące ogniki. – Zastanawiałem się też, czy w razie gdybym chciał sprowadzić tę roślinę do hogwartu, mógłbym liczyć na pani pomoc? No wie pani… w ramach eksperymentu – zapytał, udając swojego rodzaju niewinną niepewność, kiedy to jedna ze stron obawia się reakcji drugiej. – Warto by było wypróbować uwarzony eliksir w praktyce – dorzucił, zanim zdążył ugryźć się w język.
    Cholera jasna. Zagalopował się i teraz był pewien, że pani Covel zainteresuje się tą sprawą nieco… głębiej. A tego naprawdę nie chciał, nie był pewien, czy może jej zaufać, bo jeśli nie udałoby jej się zdobyć posady po odbyciu stażu, pozostała by z informacją o jego przypadłości wrytą gdzieś w podświadomości. I mimo że przestał przejmować się swoją odmiennością, mimo że w pełni ją zaakceptował, nadal nie był pewien reakcji innych, a wystarczyły mu już wszystkie teorie spiskowe uczniów, nie miał zbytniej ochoty na kolejne plotki na jego temat.
    Uśmiechnął się do kobiety nieco nerwowo, poruszając przy tym jedną z nóg, którą balansował z pięty na palce, postukując cicho podeszwą.

    Bellamy

    [Tym razem będę przepraszać za zwłokę! Tyle mi się nagromadziło wszystkiego, że odkładałam z dnia na dzień odpisy...]

    OdpowiedzUsuń
  117. [Cześć! Sadr wychowałsię i do tej pory mieszka w miejscu, które można już właściwie nazwać dziczą. Co więcej, to wcale nie muszą być same zwyczajne rośliny i zwierzęta. Można ryzykować twierdząc, że Sadr jest mistrzem w zielarstwie, niestety jest to jeden z jego naprawdę niewielu talentów, które ocenia system nauczania. A co, chcesz, żeby wprawił Ethel w zachwyt? :D]

    Sadr

    OdpowiedzUsuń
  118. To przywiązanie pozostało z pewnością - może nie w identycznej formie, bo Karkarow trochę się zmienił, ale mimo wszystko uważał Ethel za cząstkę swojego życia. O czym przekonał się, gdy tylko oboje spotkali się ówczesnego wieczoru przy ognisku. Tęsknił za nią i tego nie mógłby nigdy zaprzeczyć.
    Pokiwał głową na jej słowa, kiedy opowiedziała o dniu jutrzejszym. Panna Covel zawsze potrafiła dobrze rozplanować czas i to tak dokładnie, że żadne nie wyrobienie się nie wchodziło w grę. Miała rację co do upału jaki rozpocznie się w południe; powinni przesiedzieć ten czas w głębokim cieniu. Przynajmniej Karkarow, który na samą myśl parował jak mokra trawa.
    Sięgnąwszy po kawałek spieczonego pieczywa, przyglądał się przyjaciółce, która postanowiła dotrzymać obietnicę. Wyglądała naprawdę przezabawnie, chodząc wokół paleniska i wzniecając drobny, piaskowy pył ku niebu. W tej sytuacji, wyglądała niczym szesnastoletnia dziewczynka - nic się nie zmieniło.
    - Jeszcze obrót i klaśnięcie w dłonie! - zaśmiał się i dokończywszy tosta, otrzepał dłonie po czym podskoczył do Ethel, próbując kołysać biodrami tak, jak ona.
    Niestety nie był w tym najlepszy, a zamiast zataczać nimi koła, robił wielkie kwadraty. Tak czy siak, w rytm muzyki oczywiście.
    Niestety niebo pozostawało suche, nie towarzyszyły mu żadne chmury, ale Vladimir długo nie miał okazji się tak pobawić.
    Przy tańcu i wzajemnych pogaduchach czas leciał nieubłaganie - nim się obejrzą, wstanie słońce, które będzie towarzyszyć im przy wyprawie po roślinie. A później pozostanie szybki powrót do Hogwartu... i do rzeczywistości.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  119. Nie umiał wyobrazić sobie życia bez wspomnień, nie dlatego że bał się utraty i ciężko było mu sobie wyobrazić życie bez tego wszystkiego. Nie jeden raz próbował oczami wyobraźni zobaczyć jakie miałby życie, gdyby te wszystkie wydarzenia nie miałyby miejsca. Wydawało mu się, że wiódł by wtedy szczęśliwe życie.
    Czasami obwiniał go o wszystko. Dosłownie, o wszystko. Nie chodziło już tylko o to, że go zostawił, że zadał mu tak dużo cierpienia i bólu. Obwiniał go o to, że stał się taki inny. Gdyby nie ten chłopak, Hyun-ah wciąż byłby tym radosnym człowiekiem, który nie podejrzewałby siebie samego o takie rzeczy, o takie zachowania. Wszystko, było winą Yoochang-ah.
    Wsłuchiwał się uważnie w jej słowa. Nigdy wcześniej nikt z nim nie rozmawiał na ten temat, wszyscy tylko odpychali go od siebie, mówiąc, że nigdy tego nie zrobią. Ale ona, ta kobieta… Chciała go odciągnąć od tej myśli – doskonale o tym wiedział – jednak w zdrowy sposób. Gdyby słysząc tę opowieść nic z tego nie zrozumiał, byłby głupcem. Jednak Hyun-ah był inteligentnym nastolatkiem, mądrym i bystrym. Czasami, w chwilach najgorszego załamania zachowywał się nierozsądnie i nieodpowiedzialnie, ale z reguły był… Dobry.
    Dopiero teraz, kiedy wspomniała o oświadczeniu rodziny o niekontaktowaniu się, pomyślał o swojej mamie. Po raz pierwszy, starając się, poradzić sobie z przykrymi doświadczeniami pomyślał o swojej ukochanej mamie. Kobiecie, która kochała go z wszystkich swoich sił, kobiecie, która była jedyną kobietą w jego życiu, którą potrafił kochać bezgranicznie, którą rozumiał bez słów… Była tą jedną, jedyną, na całe życie.
    — Eomeoni… — szepnął cicho, bardziej do siebie niżeli do Ethel. Nie mógł jej stracić. Nie mógł stracić jedynej osoby, którą kochał równie mocno jak Chang-ah. On już odszedł, więc… Została mu już tylko ona. Nie mógł świadomie zgodzić się na zadanie jej takiego bólu.
    Nie miał zamiaru zwierzać się Ethel o tym dlaczego tak bardzo cierpi. Wracanie do wspomnień o tym, co się stało, jak to wszystko się zaczęło było nazbyt bolesne. Z drugiej strony i tak wciąż na okrągło cierpiał. Może powinien po prostu pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Zdecydowanie powinien przybrać inną postawę. Ale przecież… Na co dzień nie pokazywał światu jak bardzo cierpi. Trzymał się twardo, tylko nocami… Tylko w tym pokoju pozwalał sobie na te chwile słabości. Tylko tutaj, mógł spokojnie pozwolić spływać łzom po policzkach. Tylko tutaj mógł być naprawdę sobą, tym cierpiącym, wciąż, tak mocno kochającym człowieka, który potraktował go w taki sposób… Który, rozpoczął to wszystko.
    Hyun-ah cierpiał, bo ukochana osoba go porzuciła. Jednak nie to było głównym źródłem problemu Hana. Najbardziej bolał go fakt, że gdyby nie poznał Yoochang-ah nigdy nie stałby się taki. Nigdy nie pomyślałby, że może pokochać drugiego mężczyznę. Dopóki ten drań nie pojawił się w jego życiu młody Azjata był naprawdę szczęśliwy. Wszystkiego jego problemy rozpoczęły się pięć lat temu.
    — Moja Eomeoni… — powtórzył, po czym uniósł głowę i pospieszył z wyjaśnieniami — znaczy… Eomeoni, znaczy w języku koreańskim mama… Ja, nie pomyślałem o niej. Ona ma tylko mnie.
    Przygryzł wargę, chowając ręce do kieszeni ciepłego swetra.

    Hyun-ah

    OdpowiedzUsuń
  120. Nie wiedział czy powrót do szkoły byłby dla Arsellusa tym samym czym był dla Ethel. Nie była taką zwykłą praktykantką, bo i dziwo – Grudniowy wyjątkowo ją lubił. Nigdy nie było tak kolorowo, kiedy groziła mu szlabanem albo odjęciem punktów, a ostatecznie groźbą śmierci, kiedy podczas wieczornej przechadzki koło jeziora jak ostatni dzieciak Ars wepchnął ją do jeziora. To było jeszcze we wrześniu, kiedy pogoda dopisywała, a na zewnątrz nie panował mróz. Śnieżny, fantazyjny krajobraz skuty niską temperaturą miał swój urok. Szczypanie policzków i nosa, a także darmowe lodowisko w miejscu, gdzie w momencie roztopów A jeśli o wrotach mowa… Arsellus nadal nie wiedział czym chce zajmować się w przyszłości. Poza świadomością, żeby nie pracować w Ministerstwie Magii, gdzie zacną pozycją szczycił się jego ojciec. Oczywiście, nigdy nie opuszczała go myśl o zostaniu największym Twórcą Zaklęć swojej epoki i najpewniej w tym kierunku wszystko się potoczy.
    Lepiej nie przytaczać tego, gdzie Arsellus był, bo pani praktykantka, z którą był w zaskakująco pozytywnych relacjach i której ufał. W pewien sposób. Oczywiście, było to na swój sposób ryzykowne, ale póki co nie zawiódł się na Ethel. Teraz starał się poruszać w śniegu bardzo ostrożnie i cicho, aby nie wyrwać jej z własnego zamyślenia i najpewniej powrotu do wspomnień. Wtedy delikatnie popchnięcie jej wprost na śliską nawierzchnię nie będzie takie zabawne. Miał tego dokonać, ale już prawie przy niej doznał totalnego olśnienia. Tylko przy Ethel grudniowy pozwalał sobie na tak niepoważny humor. Na szczęście jakoś wybaczała mu to mało dojrzałe zachowanie. Czasem z trudem. Chętniej pewnie zdzieliłaby go po głowie, jak na przykład za to, że zbliżył się do niej tak przebiegle, aby znienacka ją dotknąć i przestraszyć „buuu!”.
    Kolejność zdarzeń była prosta do przewidzenia. Skute lodem jezioro stało tuż naprzeciw, a naturalną reakcją w obronie przed strachem lub po prostu nieznanym jest ruszenie do przodu. Darmowe lodowisko jak znalazł. Ars nie mógł powstrzymać się od śmiechu, chociaż starał się go stłumić, zakrywając usta dłonią to chwilę potem schylił się, czując nieprzyjemny ból w okolicy brzucha. No i niedługo skończy w jej gabinecie z groźbą szlabanu. Grudniowy trzymał jednak na tę specjalną okazję jeden as – myszkowanie po zamku. Ethel lubiła to, więc może uda mu się ją jakoś udobruchać.


    [Przybywam nareszcie z odpisem! Muszę trochę nagmatwać, bo i pogoda się zmieniła, więc do jeziora Ethel nie wpadnie, ale po zamarzniętej tafli może się przejechać c:]

    Arsellus Langhorne

    OdpowiedzUsuń
  121. Wieczór upłynął tej dwójce w zdecydowanie miłej i przyjaznej atmosferze. Niestety ognisko dość szybko przygasło, a nadchodząca noc przyciągnęła ze sobą chłodne powietrze, które rzeczywiście zbliżało się do oddzielającej minus i plus kreski.
    Kiedy zebrali wszystko i wślizgnęli się do namiotu, Vlado zaczął przygotowania prosto do snu. Ethel jednak postanowiła dotrzymać słowa i zaprosiła go do wspólnego szorowania zębów, przy którym oboje uśmiechali się do siebie i obserwowali ruchy, które mogły ukazać namiastkę lat młodości.
    Z pewnością był to dla Vladimira dobry dzień - dzięki niemu wszystko zostało już wyjaśnione, a bariery powoli zaczynały chować się głęboko w ziemi. Mógł rozmawiać z Ethel i widywać ją ze szczerym uśmiechem, a brak niedomówień nie wisiał w powietrzu niczym gęsta, burzowa chmura.
    Położywszy się obok, zamknął oczy i tak naprawdę całkiem szybko znikł w objęciach Morfeusza, który jednak nie zgotował mu żadnego snu - obudziwszy się rano, czuł się naprawdę wypoczęty, a tutejszy klimat nie dał mu się aż tak mocno we znaki.

    Przeciągnął się ospale i potarł kilka razy twarz, by wzbudzić w niej trochę krążenie. Nie sądził, że Ethel będzie już na nogach, jednak w tej kwestii też nic a nic się nie zmieniło. Ona zawsze była rannym ptaszkiem, który mógłby przetrwać w każdych warunkach.
    Sięgnąwszy po łyk wody, uśmiechnął się do koleżanki, która przywitała go radośnie.
    - Już wszystko gotowe? - zapytał, rozglądając się dookoła - Nie przestaniesz mnie zadziwiać Ethel - skwitował i rozprostował kości, by następnie zwinnie się podnieść.
    Chwyciwszy świeżą kanapkę z jego ulubionymi składnikami, pochłonął ja dosłownie w niespełna minutę.
    - Chętnie zobaczę tę mapkę - powiedział, połykając ostatnie kęsy śniadania.
    Był ciekaw, jak to wszystko rozkłada się na papierze. Z odczytywania map był dobry, więc nie powinni nigdzie zbłądzić.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  122. [Bardziej Ethel mi odpowiada, niż Lucy, a to ze względu na zielarskie powiązanie :) Może Ethel w ramach stażu prowadziłaby dodatkowe zajęcia dla wybitnie uzdolnionych uczniów z zielarstwa, na które Lishka by uczęszczała? ]

    Lishka Dołohow

    OdpowiedzUsuń
  123. ["W końcu, każdy z nas miał kiedyś znajomego , którego mina mówiła "niedotykajmnie"." <- jak to cudownie opisuje Nebraskę. :D chęć jest bardzo, także przybywam właśnie tutaj, bo Neb i Puchonka to okropne połączenie, takie, co to na pewno skończy się czyjąś śmiercią. aleale! Lestrange, mimo ogólnej niechęci do większości ludzi, w towarzystwie dorosłych czuje się całkiem dobrze. mam taki pomysł - Nebry braciszek, Aaron, ma pewne zaburzenia psychiczne i moja dziewczynka, chociaż malutka i w ogóle, stara się go kryć przed ciekawskim wzrokiem innych, żeby się nie wydało, że nie jest kolorowo i bajkowo. może więc przypadkiem Ethel natknęłaby się w nocy na korytarzu na Nebraskę, usiłującą opanować atak wściekłości brata?]

    Nebraska.

    OdpowiedzUsuń
  124. Grudniowy już dawno upatrzył sobie Ethel jako swoistą ofiarę, bo jakby nie spojrzeć nie do końca można byłoby zamknąć ją w tak sztywnych ramach. Ars nierzadko wyprowadzał ją z równowagi. W tak niebezpiecznych momentach groziła mu szlabanem, ale ostatecznie jakoś starał się sytuację załagodzić albo przekonać ją do tego, że nie jest to zbyt dobry pomysł, a on się poprawi. Wypada zaznaczyć, że nie postępował tak w stosunku do Ethel tylko dlatego, że był zwyczajnie złośliwy, a raczej dlatego, że lubił ją drażnić. Za każdym razem starał się ją zaskakiwać swoimi czasami szalonymi pomysłami i być o kilkanaście kroków do przodu. Nie wszystko mógł co prawda przewidzieć, tak jak w tym przypadku.
    Wbrew wszelkim pozorom Ars nie przychodził co prawda na herbatkę i porady do stażystki zielarstwa, aczkolwiek zdarzało mu się wpaść do jej gabinetu w nocy, kiedy to zgodnie z regulaminem powinien znajdować się w dormitorium, ciepłym łóżku ze swoją ukochaną Lukrecją, a to świadczyło tylko o tym, że miał do niej swoiste zaufanie, którym nie obdarzyłby nikogo innego. Nie wiedział dlaczego tak się stało, ale cenił sobie – na swój sposób – przebywanie z Ethel. Nie podzielił się z nią tym, że jest przewodniczącym tajnej organizacji, zna mnóstwo przejść w Hogwarcie czy chociażby tym, że macza palce w czarnej magii – miał wrażenie, że obdarzyłaby go baaardzo surowym spojrzeniem, mimo tej całej sympatii, którą go darzyła.
    Całe szczęście, że Grudniowy jednak nie skończył zaatakowany, kiedy to postanowił się do niej zakraść i zagwarantować jej niezapomnianą przejażdżkę po zamarzniętym jeziorze. Noc spędzona w skrzydle szpitalnym na pewno nie znajdowała się na szczycie marzeń Arsellusa. Widok, starającej się zachować równowagę i nie przejechać na czterech literach po śliskiej i zimnej nawierzchni doprowadziłaby każdego innego świadka do niepohamowanego śmiechu, a może i nawet tymczasowej, zaraźliwej głupawki. Ars wiedział, że Ethel mu tak tego nie podaruje. Był tego zwyczajnie świadomy. Przez słyszalny, dźwięczny śmiech Grudniowego na całych przepełnionym fantazyjnym, śnieżnym krajobrazem przebiło się jego nazwisko, które zostało zaakcentowane tak, by nie było wątpliwości względem tego, że nie przypadło jej to do gustu.
    Nie spodziewał się, że zaciśnie tak mocno ręce na jego kurtce, ale nie wyrywał się. Pociągnięcie go na niestabilną powierzchnię skutego lodem jeziora nie było zbyt mądrym posunięciem. Został zmuszony do tego, aby pozwolić stażystce zielarstwa na wciągnięcie go na sam środek. Nie wyglądała na zbytnio zadowoloną i nie ma się co temu dziwić. Wolał się nie wyrywać – ryzyko wylądowania na twardym podłożu nie należało do rzeczy, które chciał na pewno tego dnia zaliczyć.
    – Czy ktoś ci kiedyś mówił, że to nierozsądne? – rzucił tylko z rozbawieniem Ars, który uśmiechał się szeroko. Dobry humor go nie opuszczał. – No weź, to było zabawne. Mogłabyś jeździć na lodzie. – mruknął nieco kpiarskim tonem, ale nie było w tym żadnej złośliwości, za którą mogłaby go zdzielić po głowie. Przechylił nieco głowę w bok, przyglądając jej się w taki sposób, jakby potrzebował chwili na to, aby odnaleźć odpowiedź na to pytanie. – Niech zgadnę? Wszystko czego nie da się przewidzieć i z góry założyć? – roześmiał się głośno, wciąż ciesząc się widocznie. W kącikach ust nadal czaiło się rozbawienie. – Wiesz, że randkowanie z uczeniem na środku jeziora jest nielegalne? – dodał nieco ciszej, ale nie brzmiał jak poważny młody człowiek. Jako przewodniczący KZWP bywał opanowany, a jako uczeń był skupiony na osiągnięciu sukcesu zgodnie ze sporym poziomem własnej ambicji, ale przy Ethel wyjątkowo się rozluźniał.


    [Zapowiadałam, że nabrudzę Ci pod kartami, ale godziny już nie moje… Dlatego na razie podrzucam wstępne 1:0, ale jak tylko pojawię się ponownie to podeślę wszystkie odpowiedzi dla Lu. Będzie zapowiadane 3:0, chyba że zdążysz mi odpisać – 3:1 :D]

    Ars

    OdpowiedzUsuń
  125. [Świetny pomysł <3 Chcesz zacząć? Bo ja tonę w odpisach i nie wiem na kiedy się z nich wyciągnę :) Jeżeli nie to wal, ale trochę mi z zejdzie z napisaniem zaczęcia :) ]

    Lishka Dołohow

    OdpowiedzUsuń
  126. Nie był pewien czy powinien z tego korzystać, nawet jeżeli Ethel była gotowa zabrać już stąd swoje myśli, Hyuna nie miał pojęcia czy jest gotowy na pożegnanie się z nimi, nie potrafił sobie wyobrazić tego, aby zajrzeć do nich jako gość. Może obawiał się, że gdyby spojrzał na nie wszystkie z takiego punktu widzenia zrozumiałby coś, odkrył swoje własne błędy… Lubił żyć w przekonaniu, że wszystko jest winą Yoochanga. W taki sposób, łatwiej patrzyło mu się codziennie w swoje lustrzane odbicie, łatwiej wstawało się rano i wytrzymywało na zajęciach, usilnie wmawiając sobie, że tym razem da radę, że tym razem przetrwa, że tym razem nie rzuci wszystkiego w kąt, rezygnując, napotykając na drodze pierwszą, poważną przeszkodę.
    Zagryzł nerwowo wargi, spuszczając powolnie głowę w dół.
    — Nie wiem — szepnął cicho, czując jak przez jego ciało przeszedł zimny dreszcz. Zaczął delikatnie drżeć, czując jak na jego ciele pojawia się tak zwana gęsia skórka. Czuł się jakoś tak dziwnie, jak gdyby jakaś obca dłoń zaciskała jego szyję, tym samym powodując problemy z oddychaniem. Każdy haust powietrza, jaki udało mu się w tym czasie zdobyć był na wagę złota. Kompletnie nie rozumiał tego, co się teraz właśnie z nim działo.
    Kiedy kolana ugięły się pod nim, powodując bezwładny upadek na fotel, zrozumiał. Nie miał już więcej sił na walkę z tymi wszystkimi wspomnieniami pełnymi emocji. Nie miał więcej siły na mierzenie się z tym wszystkim w samotności, nie chciał już więcej dusić tego wszystkiego w sobie. Potrzebował kogoś, komu mógłby powiedzieć, kogoś, kto wysłuchałby go ze spokojem, nie oceniając, nie komentując…
    — Czy miłość, zawsze działa jak narkotyk? — mruknął cicho. Nie oczekiwał jednak żadnej odpowiedzi. Nie chciał nikogo słuchać. To był ten moment, w którym Hyun-ah był w stanie w końcu powiedzieć coś więcej, powoli otworzyć się na drugiego człowieka. Nawet teraz, nie będąc pewnym czy tak naprawdę może jej zaufać. Z drugiej strony był świadom, że jest osobą, która jak do tej pory wiedziała o nim najwięcej. Może i ich rozmowy były pełne pytań, półsłówek, jednak Han był świadom, że młoda kobieta jest w stanie każde jego słowo zinterpretować w odpowiedni sposób. — Dlaczego nie można po prostu tego wyrzucić? Zapomnieć. Dlaczego nie można samemu zdecydować, kogo chce się kochać? Przecież los… On często podsuwa nam osoby, które w ogóle nie są dla nas odpowiednie. Ludzi, którzy nie powinni nas interesować, którzy nie powinni wzbudzać w nas żadnych emocji czy uczuć, a jednak… To wszystko się dzieje. Nawet, a może szczególnie gdy się przed tym bronimy — dodał po chwili ciszy, wciąż ze spojrzeniem spuszczonym w dół — też tak miałaś?

    Hyun

    OdpowiedzUsuń
  127. Od kiedy Bellamy usłyszał o istnieniu owej rośliny, starał się dowiedzieć o niej jak najwięcej, w końcu była to jedyna rzecz, która mogła mu pomoc w funkcjonowaniu, no i oczywiście w opiece nad Benevolens Lupus. Był pewien, że ojciec czułby dumę na widok syna, który stara się zrobić tyle, dla stworzonego przez niego stowarzyszenia. Poza tym, na zdobyciu tej rośliny mógłby skorzystać nie tylko on, ale i również Milliesant, w końcu nie był aż tak samolubny, aby zatrzymać całość dla siebie.
    Spiął się nieco, słysząc słowa stażystki, a w odpowiedzi uśmiechnął się tylko, niewinnie wzruszając ramionami. W jego głowie powoli rodził się plan, jak najłatwiej będzie wybrnąć z tej sytuacji i jakim kłamstwem powinien rzucić, by Ethel mu uwierzyła. Kojarzył ją z dzieciństwa, ale to nadal nie było wystarczające podłoże by jej zaufać. Może i kiedy był mały traktowała go jak braciszka i pokazała mu cały Hogwart, ale od tego czasu minęło już kilka długich lat, a Bellamy doskonale wiedział, w szczególności po samym sobie, że ludzie potrafią zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Ethel dojrzała, stała się młodą-dorosłą, zaczęła pracę i pewnie w jej życiu nie było już miejsca na zajmowanie się wszystkim dookoła.
    – W porządku – odparł, wzruszając ramionami – Możemy się przejść – uśmiechnął się półgębkiem. W gruncie rzeczy wycieczka wcale nie była mu na rękę. Jego ostatnia wizyta w Hogsmeade nie skończyła się najlepiej, po tym jak upił się w jednym z podrzędnych wiejskich pubów i pobił się z jakimś mężczyzną. Nie chcąc jednak wzbudzać większej ilości podejrzeń w młodej stażystce, posłusznie wyszedł ze szklarni, wciskając ręce w kieszenie spodni. – Muszę skoczyć tylko do swojego dormitorium po kurtkę, spotkajmy się przy wejściu do Wielkiej Sali za piętnaście minut – bardziej stwierdził niż poprosił i uśmiechając się uroczo, oddalił się od szklarni.
    Po upływie piętnastu minut czekał w wyznaczonym miejscu z kurtką zarzuconą na ramiona i szalikiem owiniętym wokół szyi. Zdążył też pozbyć się szkolnej szaty i zmienić ją na wygodną bluzę. Bawiąc się różdżką, czekał cierpliwie na pojawienie się Ethel. Miał nadzieję, że rozmowa ta rozwieje wszystkie jego wątpliwości i powiedzie się na tyle, że młoda stażystka potraktuje go jak osobę, która po prostu chce komuś pomóc.

    Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  128. Słuchał jej uważnie, z każdym kolejnym słowem zastanawiał się nad swoim postępowaniem. Szukał usprawiedliwień dla swojego zachowania, nie dopuszczając myśli, że mógł gdzieś popełnić błąd. Wypierał się tego, zwalając cały czas winę na drugą stronę, bo tak właśnie było mu najłatwiej. Żyć w przekonaniu, że jest niewinny. Yoochang i tak nie miał jak się obronić, nie miał na to najmniejszej szansy ponieważ Hyun nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby się spotkać ze swoim byłym chłopakiem. Takie wyobrażenia sprawiały, że młody Koreańczyk po prostu się bał. Mimo, że gdzieś w głębi serca bardzo tego chciał, rozum podpowiadał mu, że takie spotkanie wcale nie zakończy się dobrze. Dlatego też cały czas bronił się przed tym, nie dopuszczał tego do siebie. Uciekał od problemu, bo tak właśnie było łatwiej.
    — Ja… — zaczął powoli, gdy stażystka przestała mówić. Sam do końca nie wiedział co tak właściwie chciał jej teraz powiedzieć. Jeszcze kilka chwil temu był gotów opowiedzieć jej całą swoją historię, ale teraz, nie był pewien czy chciał to robić. Mówienie na głos niektórych rzeczy było o tyle trudne, że czasami, dopiero w momencie ich usłyszenia, ludzie zdają sobie sprawę z ich istnienia, dociera do nich wszystko to co przez cały ten czas krążyło w ich myślach. Słowa wypowiedziane na głos, zmieniają odrobinę swoje znaczenie. Han właśnie tego się bał, że dostrzeże swoje błędy, a przecież… Miał być niewinny.
    Spuścił głowę na dół, wpatrując się uważnie w swoje dłonie, nerwowo skubał paznokciem skórkę u drugiej dłoni, nie podnosząc spojrzenia nawet na chwilę. Walczył, sam ze sobą. Prowadził wojnę, nie będąc pewnym, po której tak właściwie stronie stoi.
    — Kiedyś byłem normalny. — Przełknął głośno ślinę. To były kluczowe słowa. Dopóki Yoochang znajdował się obok, seksualność dla Hyuna nie była żadnym problemem, ale w momencie gdy ten zniknął nic nie było jasne, nic nie było klarowne. Han był niczym ślepe dziecko we mgle; zagubiony. Nie potrafiący niczego zacząć na nowo. Dlatego tak bardzo nienawidził Chang-ah, dlatego nie chciał go na nowo spotkać bo gdy wydawało mu się, że powoli układa sobie, swoje życie na nowo, ten z pewnością ponownie wprowadziłby do niego chaos. Dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy się poznali. — Poznałem pewnego chłopaka, który zmienił całe, moje życie. — Pamiętał dokładnie każde uderzenie, jakie zostało w niego wymierzone z powodu Seo. Pamiętał każde rozcięcie, każdą ranę, jaka znalazła się na jego ciele. Pamiętał też dokładnie każdy wymierzony przez siebie cios. Znalazł się przez chłopaka w co najmniej dziwnym układzie, nauczył się go i pragnął go więcej. Teraz… Uczył się życia na nowo, bez tych wszystkich dziwactw. I już prawie umiał żyć, ale… Życie lubiło niespodzianki. — Potrafiłem docenić to co miałem. Ale są rzeczy, po których utracie nic nie jest już taki samo i nigdy więcej nie będzie.
    Czuł, jak w jego oczach zbierają się łzy. Jak nieznośnie wydostają się na zewnątrz, by powolnie spływać po policzkach. Ethel była pierwszą osobą, której Hyun przyznał się do swojej odmiennej orientacji. W dużej mierze, cała sytuacja byłaby o niebo łatwiejsza, gdyby Han w końcu zaakceptował siebie samego w stu procentach takim, jakim po prostu był.

    Jak ja dawno nie pisałam tym robaczkiem, chyba aż napiszę jakieś opowiadanie po sesji. Hyun cierpliwie czekał w fotelu na Ethel i czekać będzie. Kochamy Cię bardzo oboje i nie pozwolimy Ci więcej uciekać :D
    Hyun-ah

    OdpowiedzUsuń
  129. [Czeeeeeść! A wróciłam, bo... bo tutaj jest fajnie :D Sklejamy im co nieco, czy lecimy kontynuację? :)]

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  130. [ O, Pani od Zielarstwa, osom. Podobne te nasze postaci, utytłane ziemią.
    No i dziękuję za bardzo miłe słowa :)]

    OdpowiedzUsuń
  131. [Mimo że z innych domów na pewno się kojarzą, więc pomyśle nad wątkiem jak tylko się na dobre obudzę ;)
    Chyba, że masz jakiś pomysł to biere]

    Wanda V

    OdpowiedzUsuń
  132. [A czytałam notkę, czytałam :)
    Możemy sobie go dokończyć - może zaczniemy od dnia przed walką/od walki? Trochę akcji wprowadzimy, ale przynajmniej dokończymy i spokojnie będziemy mogły sobie rozbuchać po tym kolejny powrót Ethel. A wsparcie u Vlada z pewnością znajdzie :)]

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  133. [oj, Liv zdecydowanie wciąż i wciąż musi udowadniać, że da sobie radę sama... co jest nieco uciążliwe, ale kto sobie lepiej poradzi, niż wściekła kobieta?!
    to zdjęcie w Twojej karcie jest piękne. i kreacja postaci również. <3]

    Olivia Rose

    OdpowiedzUsuń
  134. [Mogliby się znać i ze szkoły, i ze studiów. Takie spotkanie po latach :D A co do relacji - może właśnie coś typu 'lubią się, ale trochę droczą, czasem gdzieś się spotkają i gadają albo wyjeżdżają razem, bo z kim, jak nie z kimś, kogo znasz już ponad 10 lat'. A co dalej, to się okaże. Jak myślisz?]

    Charles P.

    OdpowiedzUsuń
  135. [Ty mi powiedz, moja droga, czy mam odpisywać Ci na ten wątek, bo teraz ja go przetrzymałam czy wymyślamy Arsowi i Eth coś zupełnie nowego? c:]

    OdpowiedzUsuń
  136. [Jezeli pamiec mnie nie myli to moja kolej na odpis. zostajemy lrzy tamtym watku czy myslimy nad czyms nowym? :D Hyun jest w siodmym niebie, skoro ktos go kocha i to nie tylko jego wlasna autorka <3]

    OdpowiedzUsuń
  137. [Z powiązań przyszło mi do głowy, że kiedy ona jeszcze uczyła się w Hogwarcie, on już uczył transmutacji. Z tego względu, ona może go teraz albo nie lubić, bo był gnojkiem, albo nie wiedzieć jak właściwie zachować się w jego towarzystwie - bo był gnojkiem. Generalnie bycie gnojkiem pewnie będzie podstawą. Więcej na ten moment nie mam, pomysły jakoś mnie nie lubią.]
    Francis

    OdpowiedzUsuń
  138. [Tak w zasadzie to sama miałam do Ciebie napisać. Słowo daję. Już na wstępie zauważyłam parę elementów w KP, które byłyby dobrą bazą do zaczęcia. Stwierdzam też, co może wydać Ci się trochę dziwne, że oboje mają ze sobą wiele wspólnego. Jasne, są z różnych kultur, ale tak poza tym odnoszę wrażenie, że mają podobny temperament i upodobania. Wprawdzie Shafiq jest uzdrowicielem, ale tak naprawdę to nie jest jego pasja, gdyby nie jego rodzina, pewnie w ogóle nie kontynuowałby swojej przygody z magią leczniczą – to jest pierwszy fakt, który ich wiąże. Drugi to duma. Jaquan, jakkolwiek ułożony i grzeczny by nie był, potrafi być wyniosły jeśli chodzi o zaznaczanie swoich kompetencji. Posiadł wiedzę, której nie umie ukryć, wręcz przeciwnie, lubi się nią obnosić. No i ten wyraźny dystans do ludzi. U Jaquana przechodzi do kategorii absurdalności, bo z jednej strony on naprawdę ma problemy z zaufaniem i ociepleniem swojego wizerunku, a z drugiej, korzysta z przywileju, jakim jest bycie tym obcym, pociągającym. No i oboje są asertywni.
    Tak naprawdę to powinnam jednak zacząć od tego, że niezmiernie podoba mi się Twoja postać. Ma w sobie pewną dozę kobiecej delikatności (właśnie to wzięłabym za czynnik pobudzający sympatię), ale przy tym, czytając o niej, mam wrażenie, że jest wręcz niepokojąco uniseksualna. Ma usposobienie, które przynosi myśl o tym, że długo pracowała na to, żeby nie patrzeć na nią przez pryzmat jej kobiecości. W każdym razie odnosi się wrażenie, jakby złożona była z naturalnej dla niej łagodności i przyuczonej srogości. Jakkolwiek głupio to teraz nie brzmi, tak właśnie ją odbieram. Co więcej, im bardziej widzę ją jako chłodną i niewylewną, tym bardziej mi się podoba. Jest po prostu intrygująca i niebanalna. I oczywiście z chęcią napiszę wspólny wątek. Miałam nawet zacząć bez ustaleń, tak spontanicznie, zanim pokrzyżowałaś mi plany, pisząc pod moją KP. Pomysłu jednak nie porzucam – daj mi się zaskoczyć początkiem. Nie wiem tylko, czy wyrobię z nim jutro, czy dziś.]

    Jaquan Shafiq

    OdpowiedzUsuń
  139. [Przepraszam, że wciąż nie napisałam. Jestem teraz nieco zabiegana. Do końca weekendu powinnam nadrobić wszelkie blogowe zaległości.]

    Jaquan z innego konta

    OdpowiedzUsuń
  140. [Przepraszam za opóźnienia, czas mi ucieka między palcami. BTW. piękne jest to nowe zdjęcie w KP.]

    W starciu z prześwitami słońca tęczówki jaśnieją fantazyjnie. Przybierają nienaturalny odcień czystej nieskażonej niczym ochry, szkląc się cudacznie w tafli ciepłego spojrzenia. Prawie jak jezioro w pogodnych godzinach zachodzącego słońca.
    To wbrew naturze zamykać bogactwa Ziemi w skromnych szufladkach oczu, ale on wcale się tego nie boi — robi to od urodzenia. Niestrudzenie i bez żalu spogląda w przestrzeń, prześwietlając śmiało widoki przed nim. Mógłby uciec przed odpowiedzialnością i nie patrzeć… tylko po co? Przystosowany do życia w zgodzie z samym sobą nie widzi potrzeby eliminowania determinujących go cech. Przywiązanie do obserwacji weszło mu w krew równie lekko, co operowanie różdżką, a z nią nie miał problemów już od wielu lat, co trzeba zaznaczyć, bo dla czarodziei czystej krwi, jak on, świat zdaje się stać przed nimi otworem. Nie ma w tym ni krzty narcyzmu, ani ignorancji, jest tylko duma, rozpierająca za sprawą pochodzenia i przekonanie o dobrze wykorzystanym potencjale. Więc tak: patrzy bez wstydu. I nie: na tym polu nie będzie stawiał sobie ograniczeń. Zresztą braku granic doświadcza nawet dziś, gdy przechodząc obok szklarni, dostrzega ją.
    Okrawana delikatnymi liniami sylwetka ciemnowłosej czarownicy, obła w kobiecy kształt, tli się za szerokimi ramami okiennymi. Chciałby przyznać, że widział ją już kiedyś. Że pamięta, bo tak byłoby mu znacznie prościej. Ale nie. Nawet jej stąd nie kojarzy, co chyba nie powinno dziwić, przecież Hogwart skrywa wiele tajemnic, a czarodzieje w nim żyjący czasem są tu jedną z nich.
    Postawiony przed nowym obiektem zainteresowania (znacznie ciekawszym niż drzewa na błoniach), chwyta detale. Zadanie ułatwia sobie przez dyskretne wejście do cieplarni, co sprawia, że kobieta jest mu bliższa, tymczasem skłonny do analiz mózg przetwarza dokładnie podsyłany zmysłom obraz, nadaje wartość zauważonym formom i wyrzuca z toku myśli drobne mankamenty. Jednym z nich mógłby być zbyt bujny biust, ale to... to chyba przyzwyczajenie po Egipcie. Tam ideał kobiecego ciała zaczyna się od wąskich bioder i małych piersi, co pewnie mogłoby ją w pełni zdyskwalifikować, gdyby tylko szukał wybranki serca. Otóż nie szuka. Jego intencje są dalekie od miłostek i flirtu. Podświadomie czuje, że tym razem niczego tu nie ugra, dlatego nawet nie próbuje. Opiera się swobodnie o futrynę w drzwiach, zaplatając ręce na piersi. W wielkim spokoju śledzi wzrokiem ruch kobiecej, wprawnej ręki przy roślinach, rejestruje każdy jeden manewr, tak dla własnej satysfakcji, by móc cieszyć się swoją anonimowością i niezapowiedzianą/niezauważalną obecnością. Nasłuchuje i słyszy jak kobieta czule artykułuje kolejne głoski, jak pogrywa w piękną grę z naturą, sprawiając że usta Jaquana układają się w wątły uśmiech. To ślad rozbawienia rzuca się cieniem na jego twarz.
    — Ogranicz zdania. Przykro byłoby je tracić na „kogoś”, kto ich nie rozumie — jedno ze słów poddaje modyfikacji głosowej, artykułując je z wyjątkową ostrożnością i kontekstem skrytym między wierszami. Wolałby, żeby to z nim rozmawiano, dlatego opuszcza wcześniej zaplecione ręce i odrywa się bezceremonialnie od furtyny, przecinając pewnie niemal połowę długości pomieszczenia, co umożliwia mu stanięcie tuż za plecami nieznajomej. Zdecydowanie za blisko jak na pierwszy raz, ale przecież sam zupełnie się tym nie przejmuje. Wyciąga rękę ponad jej ramieniem i wciąż nachylony nad nią tak naprawdę skupia się na czymś zgoła mniej kobiecym i wymownym: roślinie.
    — Jak się nazywa?
    Swobodny ton to tylko przykrywka dla fałszywej ciekawości. Tak naprawdę doskonale wie, z czym ma do czynienia i nie musi pytać, ale sprawdza ją. Korzysta z przewagi, jaką daje mu bycie „tym obcym”.

    OdpowiedzUsuń
  141. [Czy pannienka ma ochotę na wątek?]

    Lenard Cortez

    OdpowiedzUsuń
  142. [Prędzej sytuacje z pierwszego opisu byłyby skłonne zdarzyć się z moim Lenardem. On czasem potrzebuje być prowadzony za rączkę. Czepiać i wytykać nie ma czego, bo sam siebie nie akceptuje, więc rozumie, że każdy nie jest idealny. Jednak to moje chłopięcie, to dobre stworzonko, chociaż trochę cwaniakowate. Z chęcią zaczelabym wątek w szklarni, kiedy to Lenard po raz kolejny sięgnął po Ognistą. Oczywiście pijany nie będzie, jak ujrzy twą pannę, to jego kultura osobista osiągnie najwyższy poziom. On bardzo szanuje płeć piękną. Tu właśnie mogłaby mu trochę nawtykać jak chce. Najprawdopodobniej Ethel ma największą swobodę jako stażystka w Hogwarcie.

    A co do Aarona, to Mads, kruszynko Ty moja, powoli staję na nogi, dlatego gdzieś za niedługo odpiszę.]

    Lenard

    OdpowiedzUsuń
  143. Jego dzień pracy zbliżał się ku końcowi. Lenard wyrzucił ostatnie chwasty do jednego z wykopanych specjalnie do tego celu dołów. Wypalił ostatniego przypisanego na ten dzień papierosa, którym delektował się dobre pół godziny. Siedział wtedy na ławce za szklarnią, przypatrując się z utęsknieniem na linię lasu dzielącą drzewa od szkolnych błoni. Przypominał sobie czasy swojej nastoletniej młodości: przyjaźnie, bójki i miłość, która najprawdopodobniej zmieniła go do końca życia, jak i właśnie samo życie. Po wspominkach wyrzucał końcówkę papierosa do jednej z pozostawionych przez niego doniczek. Tak zazwyczaj wyglądał każdy jego dzień, gdy żegnał swoich wychowanków. To było coś w rodzaju jego małego rytuału – dosyć długiego. Zazwyczaj kończył się gdzieś koło północy. W tamtym momencie słońce jeszcze miało trochę czasu, by zahaczyć o pierwsze konary drzew, gdzieś po stronie Zakazanego Lasu. Ten okres składający się z kilku godzin, Lenard przeznaczał dla siebie i swoich myśli, z którymi radził sobie niezbyt najlepiej. W ciągu tych trzydziestu paru lat zdarzyło się tak wiele, jak na tak młodego człowieka, jakim był. W dodatku tak poważnych zdarzeń. Być związanym z czyjąkolwiek Wieczystą Przysięgą nie było niczym błahym.
    Kilka kroków stawianych po trawie nikło gdzieś w uszach mężczyzny, by po chwili dotarł do nich stukot męskich butów, roznoszących się po ściankach szklarni. Hiszpan omiótł wzrokiem swoje miejsce pracy, jak i uczniów, upewniając się, że wszystko pozostało w porządku, który lubił. Czasami było o niego ciężko, ale Lenard był kimś w rodzaju pracoholika – uwielbiał przesiadywać w szklarni, pielęgnować rośliny wszelakie, nawet te mało przyjemne. To go uspokajało, odrywało od myśli. Z tymi miał największy problem. Wtedy właśnie siadał na swoim krześle, uprzednio chwytając w rękę gitarę. Zawsze stała przy wyjściu, z którego korzystał głownie on, za pierwszym rządkiem sadzonek asfodelusa. Siadał, opierał nogi o drugi rząd, tu głównie stały mandragory w małych doniczkach, zasadzonych niedługi czas temu przez pierwszoroczniaków. Po chwili rozbrzmiewały pojedyncze struny, które Lenard nastrajał każdego dnia, bo najwidoczniej wilgotna szklarnia nie była dla nich najlepszym miejscem. Ewentualnie to przez krzyki uczniów, zaskoczonych oparzeniami po czyrakobulwie. Te zdarzały się średnio raz, na dwie godziny. Gdy już Cortez stwierdzał, że dźwięk gitary jest na tyle czysty, by móc w końcu na niej grać – o dziwo – odkładał ją. Wstawał do torby, którą codziennie rano ze sobą przynosił, a nigdy nie potrafił nauczyć się stawiać ją bliżej krzesła. Dlatego właśnie pod nosem mruczał kolejne przekleństwo w języku hiszpańskim. Schylając się, łapał za klapę i wydobywał ze środka małą butelkę. W niej przelewał się bursztynowy płyn, jak zwykle połyskując po spotkaniu z promieniami światła. Dopiero wtedy uspokojony Lenard mógł usiąść na swoim krześle, złapać ponownie w swoje ręce swoją gitarę. Upijał z butelki mały łyk, po którym lekko się krzywił. Szkło, jak zwykle, lądowało w to samo wbicie ziemi w jednej z grządek, a po cieplarni zaczynała rozbrzmiewać melodia, często przeplatana czystym głosem, wydobywającym się z gardła Lenarda Corteza, niegdyś lidera zespołu – dawno już upadłego.


    Lenard

    OdpowiedzUsuń
  144. [Co powiesz na wspólne nocy w pokoju Mathiasa przy dobrym rumie porzeczkowym? Ethel jako jedna z nielicznych mogłaby wiedzieć o tym, że Mathias wydał swoją rodzinę przez co nieświadomie stracił też swoją miłość? I w zasadzie nie musiał jej tego mówić po pijaku xd Co prawda w Hogwarcie jest nowy nie licząc szczenięcych lat nauki, ale no jest tutaj dopiero od początku roku szkolnego, więc na samym początku mógłby już złapać fajną nic porozumienia z Twoją babką :D]

    Adam/Mathias

    OdpowiedzUsuń
  145. [Mathias uważa się za tchórza ponieważ ucieka od samego początku wydania swojej rodziny przed starszym o dwa lata bratem zamiast stanąć z nim twarzą w twarz. Starszy Rathmann uniknął wymiaru sprawiedliwości i teraz chce zemścić się na bracie za to co zrobił. Nie poniosło Cię, Twój pomysł jak najbardziej mi odpowiada :D]

    Mathias

    OdpowiedzUsuń
  146. [Przepraszam, tak zniknęłam bez słowa z bloga. Nawet nie zauważyłam listy obecności. W zasadzie to w ogóle nie wyrobiłam z prowadzeniem postaci. Więc informuje tylko, że nie przewiduję powrotu i choć żałuję, bo wątek zapowiadał się ciekawie, muszę przyznać sama przed sobą, że nie mam na niego czasu. Może kiedyś pogramy. W końcu towarzystwo na blogach nie jest znowuż takie duże, więc istnieje szansa, że jeszcze się spotkamy.]

    Jaquan Shafiq

    OdpowiedzUsuń
  147. [Ech. Zawsze jak zaglądam pod tę kartę, kiełkuje we mnie zalążek nostalgii. Zawsze. A dodatkowo, jak widzę tam wyżej poczynania z piankowym ludzikiem i dalej ze "smoczym zielem" – chyba nie muszę Ci nic więcej mówić, ale mam nadzieję, że mnie nie zlinczujesz :) – na moich ustach maluję się w gruncie rzeczy radosny uśmiech, bo to były świetne czasy. I Ethel pięknieje z biegiem czasu... Ale! Jestem tu znowu, z kimś nieco innym, i cieszę się z zaproszenia, dlatego rzecz jasna, korzystam zdecydowanie. Otóż, Cedar uczęszczał do Hogwartu, a mianowicie do Ravenclaw i z tego co sobie tutaj wyliczam, między nimi jest różnica czterech lat. Wychodzi na to, że kiedy Ethel pojawiła się w progach Hogwartu, Cedar buszował już w piątej klasie i zakuwał do SUMów. Zatem, jeśli miałybyśmy coś skleić z przyszłością, to nie ma żadnego problemu. Ale równie dobrze nie musieli znać się na tyle, by jakakolwiek przeszłość mogła ich łączyć. Tak w ogóle, chcemy pójść w coś pozytywnego, czy mniej pozytywnego? Postaram się nasunąć jakiś pomysł :)]

    Cedar Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  148. [Supi <3 Pasuje, pasuje. Zastanawiam się, jaki zorganizować dla nich konflikt. I tak sobie myślę, że jakaś bliska przyjaciółka Ethel, mogła go w czasach szkolnych wsypać do Dyrektora za podkradanie ze szklarni ziół. Mogło to się skończyć dla Cedara zawieszeniem lub wydaleniem z koła zielarskiego. A ponieważ typ jest jaki jest, odbiłoby się to rykoszetem w stronę Ethel, która mogła kiedyś potwierdzić słowa przyjaciółki odnośnie tych drobnych kradzieży. Od tamtej pory darzyliby się mocną niechęcią, a i nawet utrudnianiem sobie wzajemnie życia. Możemy to ubarwić.
    W teraźniejszości, Cedar zasila szeregi Wizengamotu, a woźnym szkoły jest od jakiegoś czasu, i zapewne pojawił się w progach Hogwartu, kiedy Ethel już odbywała tutaj staż. I co gorsza – staż na przeklętym zielarstwie. Czyli znów ona i znów problemy z ziołami – takie mógłby mieć z góry podejście. A załóżmy zaraz po jego lądowaniu na stołku woźnego, mogli się posprzeczać o ulubionego ucznia Ethel, którego znów Cedar nie darzyłby sympatią i dręczył. Ale jemu piołun jest bardzo potrzebny do życia, bo łagodzi ten cholerny kaszel/astmę, więc tutaj możemy użyć tej "sytuacji zagrożenia, gdzie jedno drugie poratuje", jako że Ethel byłaby w stanie "nie zauważać" znikającego ze szklarni piołunu.
    Myślę jeszcze nad jakimś wątkiem, coby nam się nie urwał...]

    Cedar Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  149. Dla Mathiasa zawsze największym priorytetem była rodzina. Został wychowany przez porządnych ludzi na człowieka pełnego ambicji oraz marzeń. Nie sądził, że wszystko legnie w gruzach w momencie, gdy dowiedział się, że jego pierwszorzędne wzory do naśladowania stały się plugawymi zdrajcami, którzy stanęli po stronie zła zamiast bronić niewinne osoby. Rathmann nie słuchał wtedy nikogo, robił to co uważał za stosowne nie wiedząc jak cholernie będzie tego żałował. Przyjaciele, kuzyni, ciotki, wujkowie, nawet jego własny brat, dosłownie wszyscy odradzali mu wydanie najbliższych w ręce wymiaru sprawiedliwości. Ten nadal nie słuchał. Stało się. Złapano ich i wymierzono karę. Stracił narzeczoną. Na własne nieświadome życzenie. Odciął się od wszystkich uważając się za największego głupca. Nauczył się, że życie skazało go na wieczną porażkę oraz życie w niepewności. Stale odsuwa od siebie ludzi nie chcąc się do nikogo przywiązywać, by potem nie przeżywać kolejnego rozczarowania. Po dziś dzień jest mu za to wstyd i żałuje, cholernie żałuje. Stracił miłość swojego życia, co przeżywa każdego dnia na nowo stale uciekając przed czyhającym na jego życie starszym bratem pragnącym zemsty. Hogwart był dla niego swoistym schronieniem, które nieco zagłuszyło jego ból, jednak nie zlikwidowało męczących go co noc koszmarów. Grono nauczycielskie przyjęło go niezwykle ciepło, jednak uczniowska społeczność od razu nie polubiła. Ci co lepiej go znali wiedzieli, że Mathias do rozmownych nie należał i lepiej było go nie denerwować jeśli nie chciało się mieć zepsutego całego dnia, a w najgorszym wypadku całego roku szkolnego. Miał swoje zasady i morale, których sztywno się trzymał i nie należało ich kwestionować. Idąc przez korytarz mogło się wydawać, że niektórzy uczniowie wstrzymywali oddech na jego widok obawiając się, że zaraz do czegoś się doczepi, jednak ten kto chciał umiał żyć dobrze z profesorem Rathmannem. Wystarczyło nie odpuszczać jego zajęć, systematycznie odrabiać prace domowe, a co najważniejsze nie spóźniać się, nawet nie wymagał ciągłego siedzenia z nosem w książkach. Jeśli te wszystkie warianty zostały spełnione można było liczyć na szczery uśmiech ze strony Mathiasa, który był zmienny jak babka w ciąży.
    Nie myślał o odnawianiu starych przyjaźni, choć tak bardzo chciał, a nie zasługiwał. Ethel, jego maleńka, kochana Ethel. Była tak blisko, a jednak tak daleko. Nie umiał wyciągnąć do niej ręki, zamienić chociażby paru słów. Bał się i obawiał tego jak zareaguje na wieść, że jej nie posłuchał. Był więcej niż głupcem. Siedział akurat w swoim pokoju, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Ubrany jedynie w dresowe spodnie oraz biały podkoszulek poszedł otworzyć. Nie spodziewał się zobaczyć jej.
    - Ethel – mruknął cicho z wyrazem twarzy jakby zobaczył ducha. Poczuł jak w jego gardle rośnie gula, a wszelakie wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą.


    [Jest bardzo dobrze! Mam nadzieję, że ja nie zwaliłam ;3]

    Mathias

    OdpowiedzUsuń
  150. [Ona bardzo chętnie się pospina ;) Nie jest w Hogwarcie z przyjemności, a z konieczności. Nikomu nic nie ułatwia.]

    Allie

    OdpowiedzUsuń
  151. [Raczej, co członek Wizengamotu robi w Hogwarcie jako woźny – tajemnica :D Oki, zacznę nam w takim razie od momentu z uczniem :)]

    Cedar Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  152. [Przybywam więc do Ethel, jako, że bardzo chciałam zawsze mieć wątek z nauczycielem/stażystą. c: Lily też mówi nie-do-ludzi, choć w jej wypadku są to głównie zwierzęta; ale i do krzaków róż bądź do drzew zdarza się jej mówić, szczególnie, jeżeli na którymś akurat siedzi... Ej, mam pomysł. Co Ty na to, żeby Twoja pani, spacerując kiedyś po Błoniach, rozmawiała sobie z jakimś drzewkiem, a drzewko nagle by jej odpowiedziało głosem pewnego rudowłosego elfa?

    PS Lilka lubi zielarstwo, naprawdę!]

    Lily Potter

    OdpowiedzUsuń
  153. Ostatnim punktem na liście jego dzisiejszych zadań, była przechadzka po zamku i postawienie co niektórych do pionu. Nadchodził weekend, a pora ta niosła ze sobą, co najmniej, chore pomysły, wpadające do głów tutejszym uczniom zazwyczaj po godzinie dwudziestej pierwszej, kiedy to zakaz pałętania się po korytarzach wchodził na salony – sporo osób go nie przestrzegało, a Cedar sam dobrze wiedział, że nie był w tej kwestii święty podczas siedmiu lat nauki, dlatego ganiał tych, którzy narażali się aż nadto, produkując hałas mogący wybudzić samego nieboszczyka. Na szczęście, do dwudziestej pierwszej były jeszcze przynajmniej ze dwie godziny, dlatego swój spacer Cedar rozpoczął od parteru i części zewnętrznej, gdzie urzędowały starsze roczniki, ciesząc się ostatnimi resztkami słońca, którego zamglone promienie, z dnia na dzień, dawały coraz mniej ciepła. Jesień nadchodziła wielkimi krokami, a lekko porywisty wiatr skradał czapki i kapelusze, nie oszczędzając nawet cienkich szali, którymi owijali się szczelnie wszyscy ciepłolubni. Nawet Grindelwald postanowił odziać płaszcz, pozwalając wiatru tylko i wyłącznie na zabawę kosmykami złotych włosów, których pukielki wpadały mu co rusz do oczu, gdy przemierzał na wskroś rozległy dziedziniec Hogwartu.
    Przyćmiony blask żarówki odbijał się w szybach cieplarni, kształtując na szkle niewidoczny cień ludzkiej postury. Kto tam do licha urzęduje? – mruknął pod nosem, stawiając ciężkie, acz żwawe kroki w kierunku wrót do trzeciej szklarni. Ostatnie zajęcia z zielarstwa – z tego, co Cedar się orientował – odbyły się krótko po porze obiadowej, dlaczego więc ktoś postanowił tam wejść? Wyciągnąwszy piersiówkę, upił łyk nalewki, coby nie rozkaszleć się zaraz po wejściu do ciepłego pomieszczenia i przekroczył próg drzwi wejściowych.
    — Co tu knujesz, Branson? — żachnął, zauważywszy ciemnowłosego trzecioklasistę, przycinającego kwiaty blekotu. Chłopak wyprostował się zdezorientowany, próbując znaleźć wytłumaczenie. Grindelwald jednak nie czekał na zbędne słowa.
    Machnąwszy dłonią, przywołał do siebie pudełeczko ze świeżo przyciętym, białym kwiatem i ściągnął brwi, wracając karczemnym spojrzeniem do ucznia — Czyżbyś planował pokrzyżować komuś plany, hm? — Wywar z blekotu skutkował gadaniem głupot, i choć nie był to eliksir mogący kogoś zabić, potrafił skutecznie zepsuć człowiekowi dzień. A Branson go raczej pił nie będzie.

    Cedar Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  154. [Jaka piękna postać. Bardzo intrygująca i ciekawi mnie, skąd się wzięły u niej te blizny. Masz może ochotę na wątek? Chętnie bym coś napisała, bo jestem wprost zauroczona, a mnie ciężko naprawdę rozkochać.]

    Nymphaea Shadow

    OdpowiedzUsuń
  155. [Wątek z przyjaźnią bardzo mi pasuje. c: Hm... Nymphaea w czasach szkolnych była niezłą łobuziarą: wdawała się w kłótnie, wynikające z dokuczania rówieśników (że niska, że płaska, że mała), no a przy tym ma charakterek diablicy, zadziorną naturę i jest dosyć wybuchowa, więc może Ethel – przepiękne imię! – podchodziłaby do niej z pewną rezerwą i niechęcią, mając w pamięci jej dawne wybryki? W końcu jak to tak, niepoważne, przyjmować do Hogwartu taką niepohamowaną dziewuchę...]

    Shade

    OdpowiedzUsuń
  156. [Dziękuję za wszystkie miłe słowa - tutaj i na GG :D A co do wątku, nie śpiesz się xx]

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  157. [Dziękuję za rozpoczęcie i przepraszam za jakość poniższych wypocin - muszę się na nowo wczuć w Teddy'ego ;)]

    Złamane serce nie było dla niego niczym nowym. Znał tego różne formy i oblicza; jedne mniej, inne bardziej bolesne, lecz każde pouczające. Przynajmniej, gdy było się zwyczajnym człowiekiem, z choćby najsłabszym instynktem samozachowawczym. Ted bowiem niezwykle rzadko słuchał się jakichkolwiek znaków ostrzegawczych... Ba!, on tego nigdy tak naprawdę nie robił; czasami miał jedynie szczęście, by ktoś na czas zwrócił na siebie jego uwagę... By zrobił to, nim Teddy na dobre pogrąży się w swoim celu, nie zważając już na nic. Może, gdyby nie był pod tym względem aż tak spaczony... Gdyby nie jakiś wadliwy gen, który zapewne odziedziczył po Blackach... Może wówczas Dan by wciąż tutaj był... Może oni wszyscy - włącznie z jego rodzicami - nadal by żyli.
    Niegdyś zwykł zastanawiać się, czy byłby pod tym względem inny, gdyby nie śmierć Zoe. Gdyby nie sposób w jaki umarła i fakt, że Ted przy tym był. Człowiek nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ciepła potrafiła być ludzka krew... Jak nawet największa ilość wody i środków czyszczących nie potrafiła sprawić, by pozbyć się uczucia, że wciąż ma się ją na swoich rękach, we włosach, na przesiąkniętym nią ubraniu... Mógł mieć wtedy zaledwie pięć lat, lecz wspomnienie tamtej chwili, nawet po przeszło dwudziestu latach, wciąż pozostawało bardzo żywe. Jim stracił tamtego dnia niewiele starszą siostrę, Dan stał się wilkołakiem, a Ted na zawsze zatracił swą niewinność. Coś w nim wówczas pękło, by tylko pogłębić po narodzinach pierworodnego syna Harry'ego... Och, nigdy nie winił Jamesa II, nie; lecz jego narodziny sprawiły, że fakt bycia sierotą stał się dla Teda niemożliwy do zaprzeczenia. A później... Cóż, z wiekiem utrudnianie sobie życia stało się dla młodego Lupina chlebem powszednim.
    Stojąc teraz na hogwarckich, starał się nie myśleć. Nie pamiętać o tym, że Daniela już nie było... Że nie zdołał uratować kogo, kto znaczył dla niego tak cholernie wiele. Obecnie odczuwalne złamane serce nie mogło się równać z niczym innym. Och, zerwanie z Tori rozwaliło jego świat na drobne kawałeczki, ale było to świadoma, choć jakże masochistyczna decyzja. Śmierć Danny'ego, z kolei... Śmierć Dana, nawet bardziej niż ta Andromedy, utrudniała jakąkolwiek egzystencję. Sprawiała, iż wątpił, że cokolwiek, kiedykolwiek będzie jeszcze, po prostu, w porządku. Perspektywa jutrzejszej kolacji w Norze jedynie pogłębiała ten cholerny, nieustannie teraz odczuwany ucisk w żołądku młodego mężczyzny.
    Słysząc za sobą kroki, mimowolnie napiął mięśnie, podświadomie szykując się do walki. Nie miał teraz ochoty kogokolwiek widzieć, z kimkolwiek rozmawiać... Słysząc jednak głos Ethel, nieznacznie obrócił się w jej stronę, ukazując młodej kobiecie oszpeconą część swojej młodej twarzy. Nie drgała nerwowo na jego... nowy - rzeczywisty - wygląd. Może to ze względu na jej wizytę w szpitalu,a może fakt, że już wcześniej miała szansę zobaczyć przebłyski jego prawdziwego ja. Nie wiedział, lecz gdyby był w stanie czuć teraz cokolwiek, poza wszechogarniającą go pustką, byłby Ethel niezmiernie wdzięczny.
    - Lis, cóż innego? - odparł tonem, który wielu zapewne uznałoby za nieprzyjazny, zdawał się on jednak nie zrazić brunetki. Chrypka w głębokim głosie młodego mężczyzny wydawała się być teraz jeszcze lepiej słyszalna. Może ze względu wzmożone palenie papierosów, a może przez marny senne... Któż wie? - Jeśli przysłał cię Neville, daruj sobie - dorzucił zaraz potem, a chociaż słowa same w sobie zdawały się prowokować do awantury, postawa Teda nie wyrażała zupełnie nic... Całkowitą obojętność.

    OdpowiedzUsuń
  158. Spoglądał na nia uważnie mając wrażenie, że dziewczyna zaraz się rozpadnie. Wyglądała tak słabo i krucho. Nawet jej głosik był cieniutki, cichutko, taki niepewny. Mathias czuł, że oboje wiele przeszli. Oboje dźwigali na swych barkach zdecydowanie zbyt duży ciężar, by móc normalnie funkcjonować z daleka od dobijających myśli. Byli zbyt słabi, by poprosić o pomoc, by przyznać się słabości.
    Nic nie odpowiedział na jej słowa. Pozwolił jej odejść. Patrzył jak znika za zakrętem korytarza, zupełnie jakby była dla niego obcą osobą, jakby mu na niej nie zależało. Zacisnął usta w wąski paseczek czując mocny ucisk gdzieś w środku. Ethel, Ethel, jego Ethel. Nie mógł tak stać. Czuł, że jeśli niczego nie zrobi, to sam skaże się na dalsze życie w samotności, bólu i strachu. Na nieco miękkich nogach, niepewnie, nie wiedząc czy dobrze robi ruszył za nią jak w amoku starając się ją dogonic.
    - Ethel! – wydukał na tyle głośno, by go usłyszała. Wyciągnął ku niej nieco drżącą dłoń i czekał aż ta ją złapie, albo nie. Tej drugiej kwestii nawet nie brał pod uwagę. Spojrzał jej w oczy i postąpił kilka kolejnych kroków ku niej mając dalej wyciągniętą rękę, która powoli zaczęła mu drętwieć. Czuł, że to nie była ta sama Ethel co kiedyś. Oboje się zmienili. – Ethel – szepnął po raz kolejny tak jakby jedyne, co umiał powiedzieć, to jej imię. Jego wzrok złagodniał, a serce znacznie przyśpieszyło rytmu. Miał wrażenie, że zaraz wyskoczy mu z piersi. Dotknął delikatnie jej ramienia, by następnie zdecydowanie do siebie przyciągnąć i zamknął w żelaznym uścisku mimo bólu, który osiągnął w nim najwyższy poziom. Pocałował ją czule w czubek głowy głaszcząc po plecach. Może popełniał błąd, może ona sobie tego nie życzyła, ale żałowałby gdyby nie spróbował.
    - Wydałem ich. Cholera nie posłuchałem Cię. Wszyscy siedzą w Azkabanie. Wydałem własną rodzinę, Ethel – jęknął chowając twarz w jej mięciutkich, pachnących włosach.


    Mathias

    OdpowiedzUsuń
  159. [Cześć! :D Na początku dziękuję za przemiłe słowa; z oczywistego powodu nasze panny nie mogą pałać do siebie sympatią, ale mimo to cieszę się, że moja kreacja Tori przypadła Ci do gustu :D Po przeczytaniu Twojej karty żałuję, że nie mogą zostać przyjaciółkami, Ethel to prawdziwy skarb skoro można do niej zapukać w nocy w najczarniejszej godzinie swojego życia; mało takich ludzi ;)
    W rozmowach z autorką Teddy'ego stwierdziłam, że nasze trio stanie się takim prawdziwym niszczycielskim trójkątem bermudzkim; kto wejdzie pomiędzy nich biada mu, ale przynajmniej będziemy dostarczały rozrywki uczniom między zajęciami :D Pewnie już zaczęli obstawiać kiedy stażystki rzucą się sobie do gardeł i która pierwsza zrezygnuje, choć skoro to dwie ambitne bestie to niemożliwe żeby którakolwiek odpuściła :D Masz jakąś wizję wątku, który mogłabym nam zacząć czy myślimy?]

    TORI WEASLEY

    OdpowiedzUsuń
  160. [Bardzo mi się podoba! Mogę być odrobinę bezczelna i poprosić o zaczęcie? Mi z tym schodzi zazwyczaj tak długo, że albo zapominam, albo pomysł mi się wypala... Jakkolwiek niechlubnie to świadczy. :/]

    Shade

    OdpowiedzUsuń
  161. Cedar nie zamierzał wymierzyć młodemu chłopakowi kary, bowiem ślęczenie nad jego szlabanem nie było niczym pożytecznym, a marnowanie czasu w towarzystwie odgłosów sprzątania, to coś, za co Grindelwald był w stanie przeklinać samego Merlina. Stanowczo oddałby ucznia w ręce profesora Cortez i pożyczył im obu udanego wieczoru, a sam wrócił do dalszego obchodu, byleby mieć go z głowy. Jednak wystarczyło echo kobiecych słów, by plan legł w gruzach, i aby na twarzy Cedara wymalowała się przenikliwa awersja, której nie miał okazji poczuć od kilku dobrych lat.
    To, że w progu pojawiła się Ethel, wiedział, jeszcze za nim podniósł na nią wzrok, dlatego, że słowa ciemnowłosej byłby skłonny rozpoznać nawet w jazgoczącym gwarze londyńskich ulic – kojarzył je ze starą libańską modłą, której cholernie nienawidził, i do której babka zmuszała go za każdym razem, kiedy przeklęty, cedrowy zegar z kukułką wybijał godzinę dwunastą. Należał do pamiętliwych, a pewien niesmak związany ze zgrzytem młodzieńczych lat, choć złagodzony przez upływ czasu, nadal wisiał gdzieś w powietrzu i wracał, jak targany wiatrem bumerang. Nie sądził, że trafi w Rawenclaw na osoby, które podkładają kłody pod nogi braciom i siostrom spod tego samego godła, ale był wtedy jeszcze zbyt młody, by rozumieć aspekt pewnych relacji międzyludzkich – teraz potocznie kwitował je zdaniem: każdy sobie rzepkę skrobie.
    Odstawiwszy pojemnik obok jednej z pustych doniczek, dekorujących kant długiego stołu, uniósł brew, próbując dobrze odebrać ten nieco zabawny gest z wysunięciem dłoni ku drzwiom — Jestem za, panno Covel — rzekł, unosząc kącik ust uszczypliwie — Warto dbać o odpowiednią temperaturę w cieplarniach, dlatego dobrze byłoby zamknąć tutejsze wrota, nim wszyscy się rozejdziemy.
    Cóż, wprawdzie dni bywały już chłodne, a porywisty wiatr nieokiełznanie ubierał plecy w niezliczoną ilość dreszczy – nic dziwnego, gdyby rośliny ciepłolubne miały identyczne zdanie... Jeśli potrafiłyby mówić.
    Starał się być uprzejmy, zresztą, nie wypadało mu w towarzystwie ucznia rzucać epitetami na prawo i lewo, ubranymi dodatkowo w pościel z czystej arogancji, której sama Ethel z pewnością także by mu nie podarowała – co było odrobinę dziwne. Był przekonany, że niczemu nie zawinił, w końcu to nie on wsypał ją do dyrektora, i nie on przyczynił się do zawieszenia jej udziału w jednym z ulubionych kół, a odwrotnie – ba! Nawet sądził, że jego uprzejmość wykraczała w ich relacji dużo ponad program.
    — Zadziwiające jak ludzie szybko zmieniają zdanie — odparł, nie czekając na ewentualne ruchy Ethel — Niemniej, cieszę się panno Covel, że zmieniła pani podejście do uczniów, spędzających czas w szklarniach bez ciągłego nadzoru — wysiliwszy się na krótki uśmiech, lub raczej grymas, przeniósł spojrzenie na słuchającego ucznia — Panie Brenson, jak mniemam, dokładnie rok temu uczył się pan o blekocie i jego kwiatach, acz jestem w stanie przyjąć do wiadomości, że zaszła tu drobna pomyłka, a złe odnogi zostały zebrane przypadkowo... Nie mam nic przeciwko, by udał się pan teraz do Pokoju Wspólnego — zasugerował chłopakowi, który w lekkim zdezorientowaniu spojrzał na Ethel, doszukując się w wyrazie jej twarzy choć drobnego przytaknięcia.
    Oczywiście, Cedar nie miał również nic przeciwko, by uczeń pozostał na miejscu i dokończył to, co zaczął jakiś czas temu. Jednak nie był również skłonny słuchać rozkazów Ethel, zakładając, że o wyjściu z cieplarni zadecyduje sam – wszak, miał co do tego identyczne prawa... I zbyt zaborczy charakter.

    Cedar Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  162. Pod koniec zeszłego roku szkolnego, zaczynał czuć się w Hogwarcie prawie, jak w domu. Dogadywał się coraz lepiej z członkami drużyny Quidditcha, nawiązywał między domowe znajomości, starając się pogodzić ze swoją przeszłością, która nie pozwalała na zapomnienie. Pogodził się z faktem, że ona po prostu nie zniknie… Zamierzał wrócić po wakacjach do szkoły pełen nowej, świeżej energii. Pozytywnego nastawienia i z mnóstwem ambicji. Chciał działać, robić więcej. Zapisać się na więcej zajęć poza lekcyjnych, zapełnić sobie czas. W czerwcu miał tak wiele planów na wrzesień, ale… Szybko musiał z nich zrezygnować. Szybko, na nowo musiał się odciąć bo przeszłość. Przeszłość nie chciała mu pozwolić na zwykłe zaakceptowanie jej. Musiała namieszać, stworzyć chaos. Sprawić, by znów czuł się tak, jak gdyby cały świat miał się za chwilę rozpaść na milion kawałeczków. Jak gdyby nie mógł już ich nigdy pozbierać w całość i ułożyć pełen, spokojny i piękny obraz. Gdy był bliski ułożenia tego obrazu, wszystko runęło. Ponownie się rozpadło, a on… Już się zastanawiał czy aby na pewno powinien wrócić do szkoły. Znowu chciał uciec, schować się gdzieś, gdzie nikt nie byłby w stanie go odnaleźć i… Zapewne by tak zrobił, gdyby nie wiadomość od Ethel. Wiadomość o jej ojcu sprawiła, że musiał wziąć się w garść, musiał opanować własne łzy by móc wspomóc ją w ocieraniu jej własnych. I tak znalazł się na nowo w szkole, czując się prawie jak intruz. Samodzielnie oddalając się od wszystkich znajomości, które udało mu się nawiązać. Po prostu chciał się schować, nawet jeżeli już musiał tutaj być, wolał być sam. Po raz kolejny przekonał się, że nie może ufać, że nie może wierzyć… Z drugiej strony przejechał się drugi raz na tej samej osobie, ta sama osoba zostawiła go po raz drugi. Tym razem już na zawsze…
    Westchnął, przemierzając uliczki Hogsmeade. Postanowił skorzystać z weekendowego wyjścia w samotności. Nie pragnął żadnego towarzystwa. Chciał odpocząć, odprężyć się psychicznie przy kremowym piwie lub szklaneczce ognistej whisky, z której zdobyciem nie miał żadnych problemów, był i pełnoletni i nad wyraz wyrośnięty, przez co nigdy nie miał problemu ze zdobyciem alkoholu.
    Przechodził właśnie alejką w pobliżu zielarskiego sklepu, gdy dostrzegł wychodzącą z niego znajomą postać.

    Hyun, rozkręcimy się, spokojnie♥

    OdpowiedzUsuń
  163. Nie lubiła spędzać popołudni w towarzystwie rozchichotanych dziewcząt, obgadujących raz po raz kolejnych chłopaków. A ten ma takie włosy, a taki nos, a tamten jest rudy, ha-ha-ha, a Collins to, a Bradley tamto. Zawsze przewracała wtedy oczami narażając się na nierozumiejące spojrzenia koleżanek, które obserwowały ją tak, jakby była jakimś dziwadłem i urwała się nie wiadomo skąd. Bo przecież nie można mieć innych zainteresowań, wścieka się zawsze Lily, cicho wysuwając się z Pokoju Wspólnego. Ma na sobie powycierane jeansowe spodnie i czerwony sweterek, wprost idealny na coraz chłodniejsze październikowe temperatury. W jej torbie spokojnie spoczywa szkicownik i zeszyty z opowiadaniami, a do tego kilka książek – dziewczyny nigdy nie potrafiły zrozumieć, po co nosi tak dużo, skoro i tak większości tych rzeczy nie używa. Nie miała siły im tłumaczyć, że przecież nie wie, na co najdzie ją ochota w danej chwili, bo były to panny z gatunku tych, co to nie czytają niczego poza plotkarskimi pisemkami i nie mają ani odrobiny wyczucia w tym, co robią. Ani gustu, ani poczucia dobrego smaku.
    Różdżkę zakłada za ucho – jak widać imiona faktycznie odzwierciedlają jakieś konkretne cechy charakteru – i zwinnie wspina się na wielki, rozłożysty dąb, idealny do tego, by usiąść wśród jego grubych konarów i odpocząć. Lily wyciąga z torby ciepły kocyk, układa się wygodnie na jednej z gałęzi i okrywa kolana, wystające przez dziury w spodniach. Jej torba wisi na cieńszej gałązce nieopodal; jednak nie na tyle cienkiej, by nie dała rady utrzymać ciężaru wypchanego bagażu. Wyciąga więc książkę i czyta, pozwalając całemu światu zewnętrznemu powoli się rozmywać, tak, by po chwili już nie pamiętać, gdzie i dlaczego się znajduje.
    Ze świata smoków wyrywają ją kroki na opadłych, szeleszczących liściach i czyjś głos, mówiący coś pod nosem. Nie przypomina jej to nic znanego, ale ciekawski charakterek nakazuje być cicho i słuchać. A nuż się czegoś dowie. Postać stopniowo przybliża się; głos brzmi teraz wyraźniej i można rozróżnić poszczególne słowa. Lily chichocze, kiedy kobieta zatrzymuje się pod jej drzewem, najwyraźniej nieświadoma obecności małego, chochlikowatego rudzielca.
    – Nie pani jednej – odpowiada bez chwili namysłu, jednocześnie zamierając z zaskoczenia, że jednak to powiedziała i dusząc się ze śmiechu, że faktycznie to zrobiła. Nie grzeszyła odwagą, ale za cenę dobrej, inteligentnej zabawy była w stanie zrobić naprawdę sporo.

    [Poprawię się, obiecuję!]
    Lily Potter

    OdpowiedzUsuń
  164. Zatopił czule dłoń w jej miękkich włosach, a następnie zaczął delikatnie ją po nich głaskać, chcąc ją uspokoić. Czuł jak bardzo oboje są przybici, jak oboje poszukują kogoś na kim mogliby się wesprzeć, Każdy potrzebował takiej osoby, choć nie każdy mógł ją mieć, nawet mimo tego jak bardzo, by się starał łatwo taką osobę stracić zaś trudno ją odzyskać. Mathias czuł się, jednak tak dziwnie spokojnie, gdy trwał tuż obok Ethel po tak długiej przerwie w znajomości. Czuł się jakby wraz z jej powrotem, odzyskał jakąś cząstkę siebie bo musiał przyznać, że Ethel była swoistym elementem jego życia, a bez niej cała ta pieprzona układanka była niekompletna, chaotyczna i przygnębiająca. Poczuł jak gula w jego gardle stale się powiększa wraz z każdym kolejnym, wypowiedzianym przez nią słowem. Wziął głęboki wdech i kiwnął głową. Trudno mu było myśleć pozytywnie. Wydał własną rodzinę, skazał ich na karę, której boi się każdy z czarodziejów, dzisiejszego, magicznego świata. Azkaban był przerażającym miejscem i myśl, że jego bliscy, osoby, które kochał, mimo złej wybranej ścieżki i wielu błędów, są skazani na tak niegodne człowieka warunki. Kiwnął delikatnie głową i zmusił się na lekki uśmiech, a następnie udał się za Ethel w stronę swojego pokoju.
    Otworzywszy przed nią drzwi, przepuścił ją w progu, a następnie zamknął za nimi drzwi i wskazał dłonią na kanapę, by mogła usiąść. Poczęstował ja również sokiem dyniowym, na który sam też się skusił, a następnie zajął miejsce obok niej. Wziął głęboki wdech, odwracając głowę w jej stronę, jednak nie odnalazł odpowiednich słów, którymi mógłby zacząć rozmowę, zapytać o coś, zrobić cokolwiek. Kompletna pustka, więc zagarnął ją ponownie w swoje objęcia tak jak zrobił to na korytarzu i ucałował czule w skroń. Tak było zdecydowanie lepiej. Pogłaskał ją delikatnie po plecach, przymykając przy tym powieki.
    - Brakowało mi Ciebie – mruknął cicho, nawet na moment się od niej nie odrywając. Wolną dłonią przeczesał swoje kosmyki włosów i zacisnął usta w wąski paseczek. Przymknął powieki, chcąc odgonić od siebie napływ nagłych myśli, które zdecydowanie tworzyły zbyt ogromny mętlik w jego głowie.


    Mathias

    OdpowiedzUsuń
  165. [Witaj!
    Miło mi się czyta tyle ciepłych słów. Dziękuję.Romy jest nadto smutna i tajemnicza, choć co w niej siedzi tak naprawdę... Jeszcze tego nie wiem, ale liczę na to, że mi pomożecie ją odkryć i rozwinąć. Przychodzę do Ethel, chyba najbardziej skradła moje serce, ale to Ty wiesz najlepiej, z którą Twoją postacią najbardziej lub, co ciekawe, najmniej połączy się moja. ]

    Romy

    OdpowiedzUsuń

  166. Przyciągnął do siebie Ethel i objął mocno ramionami. Nie chciał, by płakała, jednak wiedział, że teraz płacz jest jedynym wyjściem, które mogło przynieść jej ulgę. Wziął głęboki wdech, a następnie pocałował ją czule w skroń zaś kciukiem starł łzy z jej drobniutkiej twarzy.
    - Nie zostawię Cię, Ethel – szepnął głaszcząc ją po plecach, a następnie okrył ją kocem, gdyż w pokoju nie było zbyt ciepło. Czuł się w obowiązku o nią zadbać oraz nie pozwolić, by jej beznadziejny stan jeszcze bardziej się powiększył. Był świadom sytuacji, w której oboje się znaleźli i to chyba było w tym wszystkim najgorsze. Świadomość, która dotknęła go niczym ogromna fala w momencie, gdy zobaczył Ethel, jedynie się powiększyła. Zrozumiał jak bardzo się zagmatwali i jak bardzo byli sobie potrzebni nawzajem. Choć rzucił młodej kobiecie obietnicę, którą mógł znowu złamać, naprawdę tego nie wykluczał, to uparcie wierzył, że tak się nie stanie. Nie chciał tego, nie planował, jednak przekonał się, że to nie od niego zależy, to jak wszystko się potoczy, różnie w życiu bywa, człowiek do wielu rzeczy jest zmuszany.
    - Dobrze się czujesz? – zapytał. Miał na myśli jej zdrowie. Przesunął powoli ciepłą dłonią, po jej nieco bladym policzku. Martwił się. Nie myślał o sobie, czy o pozostałych osobach, skupił się, jedynie na Ethel, która go potrzebowała, a on potrzebował jej. W końcu wstał po paru minutach ze swojego miejsca, a na kolana kobiety wskoczył Szymon, wyraźnie domagając się pieszczot, zaś Rathmann dorzucił parę pokaźnych drewienek do kominka, w którym chwilę później zapłonął żywy płomień. W końcu odwrócił się w stronę przyjaciółki i uważnie się jej przyjrzał. Była taka drobna i zmizerniała. Poczuł dziwny ucisk w środku. Czuł się winny. Naprawdę czuł się winny, za to jak ich znajomość się potoczyła, że ich drogi się rozeszły. Wiedział, że to co było już nie ma znaczenia, jednak nie umiał przestać o tym myśleć.
    - Zjesz coś? – zapytał podchodząc do niej, by ponownie zagarnąć ją w swoje ramiona. – Marnie wyglądasz.


    Mathias

    OdpowiedzUsuń
  167. [Próbuję wyperswadować mu niektóre kwestie, ale cwaniak drętwo przy nich trwa. Może Twoje słowa mocniej w niego uderzą.
    W takim razie zapraszamy. Francis głównie wczesnym rankiem i późnym wieczorem bywa całkiem wolny, a jego profesja i miejsce pobytu powoli stają się wiedzą powszechną. Poza tym interesujący bogin, z pewnością warto się mu przyjrzeć!]

    Francis

    OdpowiedzUsuń
  168. [No hej! Docieram w końcu i już od razu gratuluję dwustu komentarzy pod kartą oraz prawie roku stażu na blogu! Może sama kiedyś dożyję chwili, gdy u mnie pojawi się aż tyle wątków :D Fakt, klasyczna przyjaźń nie sprawdzi się w ich przypadku ani trochę, Tori wie już dosłownie wszystko o naturze przyjaźni Teda z Ethel i chociaż na pierwszy rzut oka spływa to po niej niczym po przysłowiowej kaczce to na pewno nie raz już wyobrażała sobie jak wciska twarz Covel w ścianę i pewnie biedny Teddy woli spieprzać gdzie pieprz rośnie, gdy te dwie się na siebie wpadają na hogwarckich korytarzach <3 Ale wiesz co? Cholernie mi odpowiada taka wizja ich relacji, niełatwej, ale na swój sposób intrygującej, bo obydwie mają takie charaktery, że przy ich współpracy na bank będą leciały iskry więc postawienie ich w sytuacji, gdzie będą musiały na sobie polegać będzie iście bombowe :D Przypuszczam, że Tori widząc ją u Renarda kazałaby jej spadać na drzewo gdyby nie zaciekawienie tą czarnomagiczną klątwą, Tori jest na tyle spaczona pod względem swojej natury naukowca, że nie wypuściłaby jej z budynku bez dowiedzenia się czegokolwiek o tej konkretnej różdżce :D Jak masz chwilę to możesz do mnie paść na gadu (mój numer: 48601344), będę na stałe późnym wieczorem <3]

    TORI WEASLEY

    OdpowiedzUsuń