Podszedł i spojrzał z ciekawością na przedmiot, przekręcając głowę. Przykucnął, opierając kolano na mokrym kamieniu. Podświadomie czuł, że nie jest to zwyczajny przedmiot. Emanował dziwną, niewytłumaczalną siłą. Zupełnie… Jakby hipnotyzowała. Dotknął ją i przed oczami stanęły mu sceny bitew. Usłyszał krzyki, wykrzywione twarz mordowanych, cierpiących, śmiejących się okrutnie ludzi zajęły jego umysł. Trwało to tylko ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Lysander ocknął się z chwilowego amoku, leżąc kawałek dalej i patrząc z przerażeniem w jej kierunku.
Nazywała się Jemma Simmons. Chyba. Nie umiała być tego pewna, a raczej nie chciała, chcąc ten fakt wyprzeć ze swojej świadomości. W chwili obecnej nie chciała być Jemmą Simmons. Tak wiele dałaby za pewność, iż nią nie jest. Gdyby tylko mogła być kimś innym, wszystko stałoby się łatwiejsze. Nie siedziałaby tutaj, na podłodze, obok swojego łóżka, z pustką w głowie. Nie musiałaby nosić ze sobą całego tego bagażu emocjonalnego ani co chwilę powstrzymywać łez przed spłynięciem po jej zaczerwienionych policzkach. Była już zmęczona braniem co chwilę głębokich wdechów, które miały pozwolić jej na uspokojenie się czy też ciągłym zaciskaniem dłoni w pięści, co ułatwiało jej opanowanie gniewu. Gdyby nie była Jemmą Simmons, wszystko wokół nie wydawałoby się takie beznadziejne. Nie wracałaby momentami do różnych, głównie tych szczęśliwych, chwil ze swojego życia, a także do poprzedniej nocy, kiedy to wszystko się wydarzyło. Nie musiałaby też usilnie powstrzymywać pojawiania się tych obrazów, bo to tylko potęgowało te niepożądane uczucia, które nią teraz zawładnęły. A przez nie trudno było oddychać, ciężko było mówić sobie, że wszystko będzie w porządku. Kiedyś.
Musiał odczekać minutę, która wydawała mu się wiecznością, zanim drzwi do dormitorium dziewczyn się otworzyły i wyjrzała z nich rozczochrana Jemma. Lysander uśmiechnął się blado, widząc przyjaciółkę.
— Wybacz, że tak cię budzę, Jem. Ale… — urwał, patrząc w swoje trampki. — Nie chcę być sam.
Miał nadzieję, że nie spyta dlaczego.
Jemma Simmons nie wydawała jej się obecnie nikim wartościowym. Czy w ten sposób można było nazwać osobę, która nie umiała uratować chociaż jednego ze swoich najbliższych przyjaciół? Czy ktoś taki zasługiwał na szacunek, odrobinę szczęścia lub powodzenie w życiu? Jak ta osoba mogła po raz kolejny witać dzień, jeśli nie potrafiła sprawić, aby ważne dla niej osoby mogły robić to samo? Czy istniał gorszy przypadek od Jemmy Simmons — dziewczyny, która pozwoliła na to, aby jej przyjaciółka została zamordowana, a jej przyjaciel trafił do Azkabanu? Jak słabym trzeba być, żeby do takich rzeczy dopuścić? Ona przecież ciągle się bała. Wszędzie. W każdej ekstremalnej sytuacji, kiedy odwaga była jej niezwykle potrzebna. Strach ją paraliżował, odbierał zdolność racjonalnego myślenia, wiązał ręce. Wprawiał ją także w uczucie cholernej bezsilności, takiej, której nie da się w żaden sposób przezwyciężyć. Był też przy niej jak bliźniaczy brat, który nie opuszcza nigdy swego krewnego. Najgorsze było jednak to, że za każdym razem, kiedy chciała z nim walczyć, stawał się niewidzialny. Jak toczyć bój z czymś, czego się nie widzi? Nawet nie można od tego uciec, bo nie wie się, w którą stronę biec.
Najprostszym wyjaśnieniem był jakiś koszmar, ale nawet w takim przypadku Lysander nie wyglądałby aż tak źle. Gdyby to był tylko sen, nie wypowiedziałby takich słów, nie patrzyłby tak na nią. Simmons uśmiechnęła się lekko, żeby dodać otuchy chłopakowi.
— Nie, nie musisz mnie przepraszać. Wszystko jest w porządku — zapewniła go, po czym złapała lekko za nadgarstek, schodząc po schodach prowadzących do Pokoju Wspólnego. Było jej trochę zimno w stopy, ale nie przejmowała się tym, mając na względzie jedynie dobro swojego przyjaciela.
Miała ogromnego pecha. Już wcześniej tak sądziła, ale dopiero teraz była gotowa stwierdzić, że jest to prawdą. Nie chciała się przez to uwolnić od poczucia winy, zresztą nic by jej nawet to nie dało, ale uważała, że tak wygląda rzeczywistość. Przez trzy lata chodziła za nim krok w krok, próbując zwrócić na siebie jego uwagę w ten nieco inny sposób. Nigdy nie była dobra w tych sprawach, ale nie miała pojęcia, że jej sprawa jest z góry skazana na przegraną. Była tak głupia i ślepa, że nie zauważyła, że on kocha tamtą, a nie ją. Gdy się o tym dowiedziała, właściwie nie za bardzo wiedziała, co zrobić. Z jednej strony usłyszała coś strasznego, ale z drugiej musiała powstrzymać coś jeszcze straszniejszego. A przynajmniej chciała to zrobić. Na inne działania było wtedy już za późno, a przecież mogła temu zapobiec. Gdyby tylko wcześniej zorientowała się, co się dzieje tuż pod jej nosem. Gdzie, do cholery, miała wtedy oczy?! Nawet ślepiec by to zauważył!
Czuł się okropnie jak jeszcze nigdy. Patrzył na nią i wydawało mu się, że zaczyna się rozpadać. Nie chodziło o fizyczny rozkład ciała, ale o umysł. Po pierwsze okłamał ją. Powiedział, że to tylko zły sen i nie powinna się martwić. Może nie było to dosłownie kłamstwo, bo śniła mu się wojna i umierający ludzie, jednak to było coś jak wizja. Nie zwykły koszmar senny.
Dziękowała losowi za to, że jej koleżanki z dormitorium były na zajęciach, na które ona nie musiała dziś przychodzić. Była tak rozbita, jak jeszcze nigdy wcześniej. Właściwie dopiero teraz uświadomiła sobie, co się wydarzyło. Powoli to do niej docierało, tak samo jak fakt, iż nie mogła wyprzeć się tego, kim była. Przynajmniej przestała już drżeć na całym ciele po tym, jak uderzyła pięścią zbyt mocno w podłoże. Ból fizyczny zastąpił na chwilę ten psychiczny, ale Jemma nie zamierzała oddawać się temu pierwszemu. Wiedziała, że nie tędy droga. Wzięła kolejny głęboki wdech, chowając głowę między kolana. Oddychaj, Simmons. Tylko to ci pozostało.
Nie miała pojęcia do kogo krzyczał, aby go zostawił, ale domyślała się, że to wszystko dzieje się w jego głowie. Teraz mogła być pewna, że to nie tylko koszmar. Koszmary nie sprawiały, że ludzie zachowywali się w ten sposób. Tylko o co tak właściwie chodziło? To, czego dziewczyna obawiała się najbardziej to to, że Lysander znowu poszedł gdzieś, gdzie nie powinien albo dotknął czegoś, co wywołało u niego ten stan. Ciekawość wygrywała u niego z rozsądkiem, dlatego ta możliwość była bardziej niż prawdopodobna.
Wydawało jej się, że za moment wszystko wróci do normy, ale sekundę później wybuchnęła niespodziewanie płaczem. Skuliła się i zaczęła krzyczeć, bo znów zaczęło ją boleć. Dławiła się swoimi własnymi łzami, przeklinając siebie, naiwnego i bezmyślnego Lysandra, a także resztę świata i tych z Ministerstwa, którzy go zamknęli. Czuła chłód podłogi, który był dla niej teraz niezwykle kojący. Łapczywie brała kolejne wdechy, nie umiejąc tego zrobić ani przez usta, ani przez nos. Znowu zaczęła drżeć, sypać się, cierpieć. W końcu jednak zmęczyła się tym i uspokoiła na nowo. Wróciła do rzeczywistości, orientując się, że leży na kamiennej posadzce w dormitorium, łapiąc się za ramiona. Musiała wyglądać teraz żałośnie. Wzrok miała utkwiony w przestrzeń między jej łóżkiem a podłożem. Znajdowała się tam mała skrzyneczka ze wszystkimi jej skarbami. Dziewczyna sięgnęła po nią, podniosła się do siadu i zaczęła dotykać palcami zamka. Wzięła głębszy wdech i otworzyła.
Lysander nawet nie zauważył, kiedy wpadł na stolik z książkami i przewrócił się razem z nim na ziemię. Skulił się na dywanie, próbując wyciszyć myśli.
Swojej poprzedniej przyjaciółeczki też nie ochroniłeś, a teraz gnije w ziemi jedzona przez robaki. Ona też niedługo tam trafi. Wszyscy pójdą do piachu. Wszyscy, których kochasz.
W środku znajdowało się mnóstwo różnych rzeczy. Kilka zdjęć, breloczek z pandą, który dostała od Charity na swoje trzynaste urodziny, kilkadziesiąt listów, które wymieniały ze sobą podczas wakacji, wyblakłe karteczki, które pisały ze sobą podczas lekcji, listy, które pisała razem z Lysandrem, także podczas wakacji, figurkę sowy, która spodobała jej się kiedyś na Pokątnej, a oni złożyli się, aby jej ją kupić, a także wiele innych bibelotów, które sprawiały, że Jemma znowu zaczęła wspominać. Zaczęło do niej również docierać to, że te czasy już nie wrócą. Nigdy. Z tego trio została już tylko ona. Pozostawiona sama sobie, całkowicie rozsypana, nie mająca pojęcia, co ze sobą zrobić ani jak sobie z tym poradzić.
Czuł, że przestaje być dawnym sobą. Powoli zatracał swoje poczucie humoru i roztrzepanie. Ciągle się bał. Przez koszmary (lub co gorsza wizje) nie przespał od długiego czasu jednej nocy ciągiem. Pamiętał z zajęć, że kiedyś coś profesor mówił o tych starych artefaktach. Nie kręcić się w pobliżu, poinformować kogoś starszego i doświadczonego, broń Boże nie dotykać! On złamał wszystkie te zakazy w chwili, gdy ją zobaczył. Gdy ją usłyszał.
Nie umiała utrzymać się na nogach, dlatego aby wstać, musiała podeprzeć się o ramę łóżka, na którym chwilę później usiadła. Na szafce obok niego miała mnóstwo różnych rzeczy, które oczywiście były związane z jej najbliższymi. Kilka tygodni temu Lysander dał jej mugolską czapkę, którą wciąż tu trzymała. Schowała ją. To samo zrobiła z ich wspólnym zdjęciem, a także zaschniętym liściem, który wydawał mu się niesamowicie ciekawy, gdy go znaleźli. Dla niej nie różnił się niczym od pozostałych, ale on zawsze dostrzegał to, czego inni nie potrafili. Był o wiele bardziej otwarty na świat niż ona. Mogłaby nawet powiedzieć, że niczego się nie bał. Zawsze chciała być taka, jak Lysander. Zazdrościła mu wielu cech charakteru, które chciała posiadać. Ciągle się uśmiechał, był taki radosny. Mieli tyle jeszcze zrobić, tak wiele miejsc odwiedzić i zobaczyć rzeczy, o których czytali jedynie w książkach. A teraz nie było mowy o tym, aby ich marzenia się spełniły. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek będzie musiała go pochować. Teraz jednak dokładnie to robiła. Chciała go wymazać ze swojej pamięci. Inaczej nie umiałaby ruszyć dalej.
— Jemma! Potrafię to!
W tej samej chwili zza drzew wyskoczyło kilka zakapturzonych postaci. Lysander nie zdążył zareagować, gdy ktoś krzyknął Expeliarmus! i różdżka wypadła mu z ręki. Poczuł uderzenie w kolano i upadł, nie mogąc zachować równowagi. Potem czyjaś różdżka wbiła mu się w kark i usłyszał:
— Ani drgnij, dzieciaku!
Gdy wszystkie rzeczy znalazły się w skrzynce, na szafce zrobiło się pusto. Nie było tam nic, jedynie cienka warstwa kurzu. Wyglądało to żałośnie, ale dla Jemmy symbolizowało rozpoczęcie czegoś zupełnie nowego, jakiegoś rozdziału w życiu. Spojrzała jeszcze raz na zawartość skrzynki, w której znajdowała się cała jej przeszłość. Właśnie, przeszłość, czyli coś, na co nie miała już absolutnie żadnego wpływu. Musiała to zostawić za sobą i nie wracać do tego, jeśli kiedykolwiek miała się po tym podnieść. Nie zamierzała przecież umartwiać się ciągle nad swoim losem. Drugi raz upadła, więc drugi raz się podniesie. Nie widziała innego zakończenia. Zamknęła skrzynkę, po czym wsunęła ją pod łóżko. Nie chciała tego wyrzucać, bo przecież dobrze było mieć te wszystkie dobre chwile w pamięci.
Lysander przełknął ślinę, nie podnosząc głowy. Wiedział, że po niego przyszli, a cały jego plan upadł. Jasne kosmki włosów opadły mu na twarz, gdy wpatrywał się usilnie w trawę pod sobą.
— Podnieść go? — usłyszał skądś za plecami.
— Nie. Zajmijcie się dziewczyną — rzucił kolejny, głęboki i stanowczy głos. Nie musiał czekać na ciąg dalszy. Podłożono mu pod brodę różdżkę i kazano spojrzeć do góry. Surowa męska twarz patrzyła na niego bez litości.
— Jezu. To tylko dzieciak… Flint, może to nie…
— Cisza! — warknął dowódca, a Zander spojrzał po raz ostatni na przerażoną Jemmę trzymaną przez jakiegoś milczącego czarodzieja i uśmiechnął się lekko.
— Lysandrze Scamander, synu Luny i Rolfa Scamanderów. Za praktykowanie czarnej magii zostajesz automatycznie aresztowany i odesłany do Azkabanu.
Nazywała się Jemma Simmons. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Wszystko, czego doświadczyła dotychczas, sprawiło, że była aż zbyt pewna swojej tożsamości. Podobno jako Krukonka odznaczała się dużym ilorazem inteligencji, a także kreatywnością. Urodziła się dnia trzydziestego maja, czyli jest spod znaku bliźniąt. Na piątym roku dostała odznakę prefekta i nosi ją do dziś. Należy do Klubu Ślimaka ze względu na swoje nadzwyczaj dobre wyniki w nauce, do Klubu Pojedynków, aby nabrać wprawy w praktyce, a także do Chóru, bo przegrała zakład i od zawsze chciała do niego należeć. Różdżka wykonana z cedru, podobno powoli wydobywa z niej potencjał, jaki w sobie ma. To, czego najbardziej się boi to utrata swoich najbliższych, właśnie straciła dwójkę z nich, co uczyniło ją osobą silniejszą niż wcześniej. Wszystkie te wydarzenia ukształtowały jej osobowość. Już nigdy więcej się siebie nie wyprze ani nie zrezygnuje z siebie. To ostatni raz, gdy musi się podnosić. Następnym razem utrzyma się na nogach i zamiast upadać, uniesie głowę tak wysoko, jak tylko będzie mogła.
Forget the horror here,
Forget the horror here,
Leave it all down here,
It's future rust, then it's future dust.
Forget the horror here,
Forget the horror here,
Leave it all down here,
It's future rust, then it's future dust.
Nie pytajcie mnie, jak mogłam stworzyć takiego potwora. Dlatego lepiej posłuchajcie tych piosenek na samej górze, to może wrażenie nie będzie aż tak złe, bo to dobre piosenki. Tytuł stąd, też warto posłuchać. Za sprawdzenie tekstu dziękuję Czekoladowejmasie. Notka ma prawie 2000 słów, czyli właściwie niewiele, ale nie widziałam sensu, aby pisać więcej. Tak jest chyba dobrze, nie chciałam Was męczyć tą przytłaczającą ilością dramatu. Tekst pochyły głównie dzięki uprzejmości Raven Manipulant, która pozwoliła mi umieścić w notce fragmenty naszego wątku, a także fragmenty czegoś, co miało być kiedyś jej notką. Teoretycznie u Jemmy miało być już lepiej, ale niestety Raven postanowiła dołożyć jej cierpień, więc to wszystko jej wina i tyle. Teraz przestanie ciągle smuteczkować, obiecuję to!
Nie wiem czy powinnaś się przyznawać, że dałaś mi tekst do sprawdzenia. Beta ze mnie żadna, przecinki mnie nie lubią i takie tam... XD Ale i tak Cię kocham <3
OdpowiedzUsuńTo, że mi się podoba już bardzo dobrze wiesz. Nadal jestem oczarowana przeplataniem wydarzeń bo moim zdaniem wprowadza to bardzo fajną atmosferę, a dodatkowo pomaga czytelnikowi odrobinę zrozumieć czy jest spowodowany obecny stan Jemmy. Co mi się podoba najbardziej? Zakończenie. Chociaż ja osobiście, dalej pastwiłabym się nad moimi postaciami, to bardzo mi się podoba, że Jemma zbiera w sobie siłę - a może zawziętość? - na dalsze życie. W ogóle, to mi się bardzo podoba. Wszystko co piszesz mi się podoba <3
Poza konkursem - wiem, że nie ma mnie już na blogu xD
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że nie słuchałam muzyki. Nie nastawiałam się na notkę, chociaż zawsze jak mi mówisz, że piszesz odpis to wiem, że będzie dobra. Tutaj się nie martwiłam. Bo wyszło świetnie! I bez muzyki dało się poczuć ten klimat dramatycznych zdarzeń, który wydaje mi się genialnie opisany nie tylko przez te moje wstawki, ale Twoje rozterki Jemmy. Cudnie! Aż zatęskniłam za Lysanderem i tymi jego włoskami :D Tak to jest jak się chce kogoś wskrzesić, mój drogi. Tekst trzymał w napięciu do końca, chociaż znałam jego zakończenie. Byłam ciekawa, co się stanie z Jem i jak sobie z tym poradzi. Chyba stworzyłaś wyprutego z uczuć potwora jednak, a ja dałam Ci podstawy, ale dobrze! Cieszę się, że napisałaś tę notkę i pośrednio opublikowałaś też moje fragmenty, które by się kurzyły xD Gratuluję, agni, bo to naprawdę dobra notka. Dobra. Świetnie napisana, składniowo trzymająca się kupy. Nic tylko chwalić!
A dziś śniadanko z Civil War! AAAAA <3
Kochający Steve i spółka zoo
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam. Kocham czytać o rozterkach postaci, tak samo jak kocham wplatanie przeszłych akcji we właściwe wydarzenia. Lubię prostotę tego opowiadania i sposób, w jaki określiłaś Jemmę. Jej zachowanie, poczucie osamotnienia wyczuwalne na kilometr, brak obecności kogokolwiek innego. Wyłapałam dosłownie kilka nierażących błędów, co również się chwali.
OdpowiedzUsuńI właściwie chciałabym się dowiedzieć więcej na temat relacji Jem/Lys, choć teraz, gdy tego drugiego już zabrakło, zapewne jest to niemożliwe. A może...? :)
Błędów jako takich, które zauważyłam (interpunkcja, gramatyka) było niewiele, choć sama zmieniłabym coś w pierwszym fragmencie (najpierw piszesz o przedmiocie w rodzaju męskim, potem jest nagle żeński... coś tu nie gra), dałabym więcej przecinków w zdaniach Nie musiałaby nosić ze sobą całego tego bagażu emocjonalnego ani co chwilę powstrzymywać łez przed spłynięciem po jej zaczerwienionych policzkach. Była już zmęczona braniem co chwilę głębokich wdechów, które miały pozwolić jej na uspokojenie się czy też ciągłym zaciskaniem dłoni w pięści, co ułatwiało jej opanowanie gniewu. i Po pierwsze okłamał ją. Co do reszty się nie wypowiem, może lepiej zostawię to innym - nie jestem jakimś wybitnym znawcą języka polskiego ;D
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że się trochę pogubiłam. Chronologię chyba troszkę zaburzyłaś, ale to jest fajne, lubię eksperymenty i walkę ze schematami :D Ale trochę nie czuję klimatu... emocje były, ale przez ciągłe 'przeskoki' one do mnie nie dotarły. Nie czuję tragedii Lysandra... stało się, jakieś zaklęcie i już (chyba, że taki był Twój zamiar).
Widzę, że Jemma nie pogodziła się do końca ze stratą przyjaciółki... może to i dobrze. Daje to furtkę do kolejnych, związanych z tym tematem opowiadań (na które czekam!) :)