Wymknięcie się pod nosem śpiących prefektów było dla Arsellusa dziecinną igraszką – robił to już tyle razy, że nikt, by tego nie zliczył. W pokoju wspólnym Ślizgonów ogień tlił się jeszcze w kominku, a tuż przy nim siedziało dwóch chłopaków. Niezwykle rozluźnionych, ku woli jasności. Jeden miał jasne włosy i opowiadał coś z rozbawieniem, a drugi ciemne i rechotał od czasu do czasu. Griffin i Mortier, a któż by inny. Ars początkowo planował przemknąć obok nich niezauważony wprost do wyjścia z pokoju wspólnego Ślizgonów, ale Grudniowy zatrzymał się nagle w połowie drogi.
— Stawiam pięć galeonów na każdego z was pojedynczo, że nie wytniecie dzisiaj żadnego żartu woźnemu — rzucił wyzywającym tonem Grudniowy, wsuwając ręce do kieszeni i opierając się plecami o kamienną ścianę. W kącikach ust Ślizgona pojawił się zalążek ironicznego uśmiechu. Coś mu podpowiadało, że ta dwójka nie odpuści okazji, aby się wykazać.
— Taaak…? Chyba… nie wiesz… z kim tańczysz…! — burknął bełkotliwie Mortier, choć może był to ślizgoński bimber we własnej osobie – trudno ocenić. Sądząc po twarzy chłopaka i trochę rozbieganym spojrzeniu mogło to wskazywać na większą obecność tego drugiego.
— Ktoś tu straci kasę! — parsknął głośnym śmiechem Griffin, powoli podnosząc się na nogi. Ryzyko złapania? To najmniejszy problem, którego pod wpływem się nie dostrzega. Zresztą kto, by się martwił wiszącym na głową szlabanem? — Ruszaj się, Mortier. Żwawiej, o właśnie tak, bo nam jeszcze nasza walentynka ucieknie. — dodał Lance ze znanym błyskiem w oku, kiedy w jego umyśle rodził się już pomysł na kolejny żart. Griffin jak to on – szczerzył się od ucha do ucha.
Grudniowy przyglądał się temu z uwagą. Podpuszczanie ludzi w chwili rozluźnienia alkoholowego skutkowało prawie każdorazowym podjęciem wyzwania, a i sam Lance coś o tym wiedział... Podczas jakże kulturalnych spotkań towarzyskich w pokoju wspólnym lub innym bezpiecznym miejscu w lochach przy którejś z rzędu kolejce ślizgońskiego bimbru Griffin wymyślał co rusz to nowe zakłady dla ich uczestników. Ars co prawda nie brał w nich udziału, ale sam poznał na własnej skórze wady i zalety rozluźniających trunków. Ze znaczącą przewagą tych drugich, bo o pierwsze wypada martwić się dopiero następnego dnia. Bójki i wszelkiego rodzaju sprzeczki z wężogębnym Callem za każdym razem kończyły się zgodą przy Ognistej. Trunki studziły zacięte temperamenty chłopaków i żegnały spory, które na ogół dotyczyły pewnego wioskowego głupka z Niemiec i jego rosnącej obsesji na punkcie Lukrecji. W żadnym razie nie przypominały w żadnym stopniu zażywania leczniczej i rozgrzewającej whisky z infantylnym Scorpiusem. Ars nie zamierzał jednak spędzić tego wieczoru przy boku swoich przyjaciół. Randka z pewną Krukonką wylądowała wyżej w hierarchii wartości, ale chyba nikt nie miał mu tego za złe.
Kiedy to dwóch Ślizgonów naradzało się w sprawie prezentu z okazji święta miłości dla swego wybranka – Ars skierował się do wyjścia. W lochach było cicho, choć między ostrożnie stawianymi krokami dało się dosłyszeć czyjeś szepty odbijające się od kamiennych ścian to nie miał zamiaru tego sprawdzać. Przy wejściu do pokoju wspólnego Krukonów zamierzał pojawić się punktualnie. Jako osoba, która na wędrówkach po zamku – w szczególności w porach nocnych – znała się najlepiej musiał wykorzystywać wachlarz znanych mu do tej pory sekretnych przejść. Hogwart był pełen tajemnic, a Ars postanowił odkrywać je stopniowo i na własną rękę. Grudniowy swoją sekretną wiedzą dzielił się tylko z najbardziej zaufanymi osobami.
Od razu wiedział co pomoże mu w dostaniu się w odpowiednie miejsce w stosunkowo krótkim czasie, a znajomość haseł przechylała szalę na korzyść Arsellusa. W zamku panowały egipskie ciemności i musiało minąć parę minut, aby wzrok chłopaka przyzwyczaił się do nich. Gdzieniegdzie przez okna przebijał się blady blask księżyca. Wszędzie dokoła panowała cisza, co oznaczało, że jak na razie nikt się tutaj nie kręcił, a nawet jeśli – nie znajdował się w pobliżu. Ars miał mocno zaciśniętą prawą rękę na swojej różdżce, lecz nie pokusił się dotąd o wypowiedzenie zaklęcia Lumos, które oświetliłoby mu drogę. Zrobił to dopiero po pokonaniu schodów prowadzących na pierwsze piętro. Zatrzymał się w odpowiednim – jak mu się wydawało – miejscu. Uniósł różdżkę wyżej, a jasne światło sączące się z jej końca wyraźnie drażniło śpiącą w ramach obrazu postać, bo ta zamruczała coś i zmarszczyła nos.
— Och, to ty… Obudziłeś mnie… Przypomniałem sobie już tę rymowankę, chcesz jej teraz wysłuchać? – portret z Percivalem Prattem ożywił się w obliczu tak wyjątkowej okazji, zapominając o nagłym wyrwaniu ze snu i poruszył zabawnie brwiami. Tak, to był ten słynny obraz, który w gwarze uczniowskiej nazywano Rymującym. Ciągle opowiadanie przechodzącym wierszyków i zagadek, które to zmarły poeta wymyślał na poczekaniu, stały się już jego znakiem rozpoznawczym.
— Nie mam na to czasu. Spieszy mi się. — odpowiedział, krzywiąc się trochę Arsellus na widok tych żenujących brwi. Chyba budzenie Percivala o tej porze nie było zbyt rozsądne. Z tego co zauważył – w nocy Pratt robił się dziwaczniejszy niż za dnia. Kiedy Grudniowy przemierzał Hogwart w poszukiwaniu hasła do przejścia za portretem Percivala obstawiał, że będzie to kolejna rymowanka albo jakaś patetyczna sentencja. Tym większe było jego zaskoczenie, gdy okazało się jak bardzo się mylił. Z najbliższego korytarza dobiegły go dźwięki kroków, sygnalizując koniec wspominek. Ktoś się zbliżał. Nie miał zatem zbyt wiele czasu. Ars wyprostował się znacząco. — Hasła są głupie. — wypowiedział ciszej, choć na tyle wyraźnie, by zostały przez Pratta zrozumiane. Sam Percival nie wyglądał na zadowolonego z takiego obrotu spraw.
— Dobrze, możesz wejść, młodzieńcze pozbawiony jakiejkolwiek wrażliwości na chwytającą za serce poezję. — odrzekł urażony Percival Pratt ledwie, powstrzymując się przed pogardliwym prychnięciem. W dodatku wydął usta niczym naburmuszone dziecko na ten akt bestialskiej ignorancji ze strony Grudniowego.
Niestety sam Ślizgon pchnął bezczelnie ramę obrazu z Prattem zupełnie niewzruszony jego słowami i wszedł do środka wąskiego korytarzyka, prowadzącego do długich spiralnych schodów pnących się wysoko ku górze. W taki oto sposób zazwyczaj w najkrótszym czasie dostawał się na piąte piętro. Po pokonaniu skrótu droga była już znacznie prostsza. Bez najmniejszych obaw Ars wspinał się po schodach, by po niedługim czasie znaleźć się tuż przy wejściu do pokoju wspólnego Krukonów. Był w samą porę i całe szczęście, że Avie nie musiała na niego czekać.
— Cześć, gotowa? — przywitał się cicho Grudniowy, podchodząc bliżej Avalon i zatrzymując się naprzeciwko niej. To co zaplanował sobie Arsellus do tej pory szło bez najmniejszego problemu i nic nie wskazywało, aby miało to ulec jakiejkolwiek zmianie Wolał się na zapas nie zajmować tym co, by mogło się popsuć. Wreszcie umówił się z dziewczyną, która już od dawna wpadła mu w oko, a ten jego durny przyjaciel od serca – Call ciągle mu to wypominał i notorycznie sprzedawał mu sójkę w bok, kiedy Krukonka przechodziła obok na korytarzu. Grudniowy jednak postanowił, że przyjdzie odpowiedni czas na zemstę. Za to, za tępego szwaba i mówienie do niego „Arsie”. Wszystko w swoim czasie.
— Hej, pewnie — wyszeptała cicho w odpowiedzi, unosząc delikatnie kąciki ust w górę. Nigdy nie przepadała za łamaniem regulaminu, jednak odkąd zaczęła częściej spotykać się z Arsellusem proporcjonalnie więcej razy dopuszczała się naruszeń szkolnych zasad. Nie przychodziło jej to z łatwością, ale świadomość, że robi to w towarzystwie Ślizgona, który zawsze potrafił wyplątać się z kłopotów, napawała ją optymizmem. Wszystkie czarne scenariusze uciekały daleko, a dziewczyna skupiała się na trwającej chwili. Przecież dobrze wiedziała, jak bardzo ulotne potrafią one być. — Powinnam mieć ze sobą coś więcej niż różdżkę? — spodziewała się, że jeżeli by tak było powiedziałby jej o tym już wcześniej. Wolała się jednak upewnić, póki powrót do dormitorium nie stanowił żadnego, najmniejszego problemu. Gdyby w połowie drogi mieli się cofać, Avalon z pewnością uznałaby to za znak podpowiadający im, aby zakończyli już swoje spotkanie.
Grudniowy niemalże od razu zaprzeczył, słysząc pytanie czy potrzeba im czegoś więcej. Nie wyruszali w daleką podróż, więc nie było takiej konieczności. Chyba. Chociaż Avalon początkowo czuła się odrobinę nieswojo, końcem końców uśmiechnęła się, czując jak chwycił jej dłoń. Zagryzła lekko dolną wargę, postanawiając sobie, że dzisiejszego wieczoru nie będzie myśleć o niczym co nie jest bezpośrednio związane z ich dwójką i tym konkretnym wydarzeniem. Nie chciała znowu się zamartwiać, wymyślając samej sobie kolejne powody do złego samopoczucia. Za chwilę miała rozpocząć się jej randka, więc nie mogła się więcej zachowywać w ten sposób. Pokręciła lekko, przecząco głową, jakby miała sobie w ten sposób potwierdzić pozbycie się tego typu myśli z własnej głowy.
— To… Dokąd mnie zabierasz? — zagadnęła, zerkając na jego twarz. Należała do niskich osób, chcąc z nim rozmawiać cały czas musiała wysoko zadzierać głowę, nie stanowiło to jednak dla niej żadnego problemu.
— Zobaczysz na miejscu, Avie. — odpowiedział nieco tajemniczym tonem Arsellus, zerkając na nią. Uśmiechnął się przy okazji pogodnie bez znanego większości społeczności szkolnej ironii. Nie, nie zamierzał zdradzać tego, gdzie się wybierają. Nie chodziło o to, że taki z niego romantyk i podsyca tym panujący nastrój, ale tam gdzie planował zabrać Avalon Moore nie powinno zostać wypowiedziane na głos. To miejsce należało do tych informacji opatrzonych pieczęcią „top secret”, a o tajemnice i ich zachowanie należy dbać z niemałą starannością.
Spacerowanie korytarzem o tej porze wymagało wyrobionej z czasem ostrożności i wyczulenia na każdy, nawet najmniejszy dźwięk. Wydawało się, że jest spokojnie. Światło wydobywające się z końca różdżki Grudniowego nie miało szans na zbudzenie drzemiących obrazów, gdyż opuścił ją dół – w stronę kamiennej podłogi. Pozorny spokój panujący na tym piętrze wydawał się Arsowi pewnego rodzaju ciszą przed burzą. To był właśnie ten moment, kiedy przeczucia wydają się jak najbardziej właściwe… Coś jakby stłuczenie czegoś szklanego.
— Słyszałaś coś? — zapytał szeptem Arsellus swojej towarzyszki, zatrzymując ich na chwilę w miejscu. Zmierzali w kierunku najbliższego przejścia. Całkiem popularnego i nader często używanego. Jeśli ktokolwiek odkrył jakieś tajemne przejście w zamku, będąc początkującym badaczem tajemnic Hogwartu to natrafił najpewniej właśnie na nie. Nie było trudne do odnalezienia i nie trzeba było się przy tym zbytnio namęczyć. Sytuacja wyglądała zupełnie inaczej przy innych przejściach czy skrótach. Zdobycie hasła nierzadko wymagało cierpliwości i poświęcenia. Tak jak w przypadku portretu Edwarda Rabnotta na siódmym piętrze – bieganie po całym zamku od wskazanego obrazu do następnego, biorąc pod uwagę, że rozrzucone są na różnych piętrach mogło być męczące i pomyśleć, że wszystko po to, by uzyskać właściwą odpowiedź. Od nitki do kłębka, a i tak nie wszystkim się to udawało. Wielu odpuszczało i poszukiwało alternatyw.
Nie miała pojęcia dokąd zamierzał ją zabrać, jednak to wzbudzało w niej jeszcze większą ekscytację całym tym spotkaniem. Spacerowanie nocą po zamku też nie było takie straszne, zwłaszcza, że dookoła panowała cisza i nic nie wskazywało na to, aby mieli wplątać się w jakieś kłopoty. Była tak zajęta rozmyślaniem nad tym jak tak właściwie skończy się ten wieczór, że gdyby chłopak nie zatrzymał się, Avalon przeszłaby dalej, w ogóle nie skupiając się na dźwiękach otoczenia. Kiedy przystanęli w miejscu, srebrnowłosa dziewczyna wstrzymała na chwilę powietrze, uważnie nasłuchując tego, co działo się na korytarzu. Początkowo nie słyszała nic poza biciem swojego serca.
— Nie… Z pewnością coś ci się tylko przesłyszało. — wyszeptała, posyłając mu lekki uśmiech. Już po chwili wiedziała w jakim była błędzie, wypowiadając te słowa.
Nagły powiew silnego wiatru przepłynął przez korytarz, chwilowo utrudniając złapanie powietrza, szarpiąc za ubrania i mierzwiąc włosy wszystkim, którzy znaleźli się w zasięgu jego działania. Nie mógł wziąć się znikąd. Jakby na potwierdzenie od ścian odbiło się głośne echo trzaskających wyładowań elektrycznych, które wskazywałyby na zerwanie się... burzy? W pomieszczeniu? Na Merlina... Pogoda w butelce. Nie istniało żadne inne wyjaśnienie. Arsellus chwilowo przyglądał się temu w milczeniu, czekając na ewentualny rozwój wydarzeń. Wydawało się, że w ciemności przemknęły dwie postacie. Jedna poruszała się raczej niemrawo w porównaniu z drugą, a ktoś zaśmiał się całkiem głupkowato.
— Ruszaj się, Mortier, nie możesz zostać w tyle. Jeszcze nie skończyliśmy! — krzyknął Lance, żeby pospieszyć swego kolegę. A niech to, gumochłon trzaśnie! Chyba Grudniowy stracił właśnie swoje dziesięć galonów. Niebezpieczeństwo wisiało złowrogo w powietrzu, bo i obecność tych dwóch oznaczała tylko jedno – kłopoty, które mogą zostać sprowadzone na Arsa i Avie. Oznaczałoby to przedwczesne zakończenie ich randki i to jeszcze zanim na dobre, by się zaczęła.
Kiedy Arsellus na szybko starał się opracować nowy plan dojścia do siedziby KZWP – na środku korytarza, którym przebiegł niedawno Griffin i Mortier, pojawił się zmoczony do suchej nitki woźny z obłędem w oczach. Był tym, który zgodnie z planem żartownisiów wpadł w samo serce natarcia burzowego. Światło lampy nadawało jego rysom groźniejszego wyrazu niż zwykle, a jego świdrujące spojrzenie nie zwiastowało niczego dobrego i poszukiwało winnych.
— Mam was, gołąbeczki! — warknął, wykrzywiając się paskudnie. Paręnaście postaci na obrazach zdążyło się przebudzić i wyburczeć z irytacją, aby się „zamknął”. — Zaprowadzę was za to do opiekunów i wlepią wam taką karę o jakiej w życiu nie śniliście!
— Teraz musisz mi zaufać — mruknął szybko i cicho Ars, patrząc przelotnie na Avalon. W jego głowie znalazła się jedyna realna szansa na wyjście z tej trudnej sytuacji z twarzą i możliwość na uniknięcie szlabanu. — Nie mamy czasu na wyjaśnienia, a lepiej, abyśmy wyszli z tego cało i bez szlabanu, bo nie tak wyobrażałem sobie naszą pierwszą randkę.
Serce Avalon zaczęło bić znacznie szybciej. Miała wrażenie, że to co się właśnie działo, było gdzieś obok niej, poza nią. Tak, jakby to wszystko nie było jej rzeczywistością. Rozchyliła delikatnie wargi, nabierając do płuc powietrza. Chciała już coś powiedzieć Arsellusowi, jednak nieznośna suchość w ustach skutecznie jej to uniemożliwiała, zamiast tego ścisnęła mocniej jego dłoń.
Nie chciała, aby to skończyło się w taki sposób. Przecież pozbyła się wszystkich złych myśli, a los jak zawsze na złość sprawiał jej niesympatyczną niespodziankę. Zmarszczyła mocno brwi, wyczekując aż Ars coś postanowi. Ona sama nie miała pojęcia co mogliby zrobić, poza rzuceniem jakiegoś zaklęcia na woźnego, jednak to z pewnością skończyłoby się dla nich tylko większym szlabanem, gdyby powiadomił o tym opiekunów ich domów. Miała tylko nadzieje, że rzeczywiście może mu teraz zaufać, że jakoś ich wyratuje.
— Pan potrzyma... i lepiej nie puszcza! — nagle z korytarza wyskoczył pijany Mortier, który wcisnął coś w ręce woźnego, co prysnęło mu prosto w twarz czymś ciemnym i gęstym. Aż dziw, że ten Ślizgon nie wywinął chwilę potem orła wprost na podłogę. Przy tak gwałtownym ruchu i niepewnym stanie – zachowanie równowagi było doprawdy godne podziwu. Ars nie zamierzał czekać na dalszy rozwój zdarzeń i podjął szybką decyzję o ewakuacji, wykorzystując to na ich korzyść. Chwilę później pociągnął Avalon w przeciwnym kierunku, niż zmierzali dotychczas.
Grudniowy wolał wykorzystać tę sytuację jak najlepiej, ponieważ groźby woźnego nasiliły się znacząco, mieszając się z głosami wściekłych postaci z obrazów, które zostały gwałtownie zbudzone. Bywały wówczas bardzo opryskliwe i złośliwe, a Ars już nie raz się o tym przekonał. Ślizgon nie zatrzymywał się ani na chwilę. Za rogiem skręcił w korytarz przeciwny względem tego, którym przyszli. Pokonanie długiego korytarza z tańczącym po podłodze światłem różdżki wydawało się trwać zaskakująco krótko ze względu na uwolnioną adrenalinę. Skręt w lewo i zdecydowane zwolnienie tempa, pozwalające na złapanie głębszego oddechu. Oby się tylko nie pomylił i ten szaleniec dalej tu był… Ars nie znosił przychodzić do tego portretu, bo ten ciągle reklamował swoje produkty i działał mu na nerwy bardziej niż cwaniakowata gadka Duncana czy chociażby głupota Akina.
Arsellus starał się uspokoić płytki, szybki oddech. Wrzaski dobiegające z korytarzy na piątym piętrze zbudziłyby pewnie zmarłego. Wszystko wskazywało na to, że ze zbudzenia postaci tkwiących w ramach obrazów wywiązała się niemała awantura. Nie trudno było się domyślić, że niebawem pojawią się tutaj profesorowie pragnący sprawdzić co się tak właściwie dzieje czy chociażby dyrektor we własnej osobie. Grudniowy zatrzymał się dopiero na końcu ślepego korytarza. Uniósł powoli różdżkę wykonaną z czarnego bzu i oświetlił portret stwórcy fasolek wszystkich smaków.
— Dobra, budź się, staruszku. Sprawa jest pilna i niecierpiąca zwłoki. Wiesz, że cię nie lubię i gdybym nie musiał to bym tu nawet nie przyszedł… — powiedział cicho Ślizgon, ale z dobrze słyszalnym podenerwowaniem w głosie. — Miblewible.
Mężczyzna z białymi włosami, trzymający w ręku woreczek fasolek zachichotał. Uważnie spoglądał to na Arsellusa to na Avalon i uśmiechał się całkiem dwuznacznie, ale Ars udawał, że tego nie zauważył. Ostatecznie jednak nic poza tym się nie wydarzyło, a przejście za portretem Bertiego nadal pozostało zamknięte.
— Miblewible, ogłuchłeś? Nie ma czasu na twoje gierki. — syknął Ars, tym razem z niekrytą jakoś szczególnie irytacją. W tle nasilał się harmider dobiegający z miejsca, z którego udało im się zbiec, ale jak ironię – stąd nie było ucieczki i oboje zdawali sobie z tego sprawę. Przejście, którego strzegł Bertie Bott było ich ostatnią deską ratunku.
— Hasło jest nieprawidłowe, ale mogę za to zaprosić was do zakupu moich fasolek wszystkich smaków. — Bertie Bott wzruszył ramionami i znowu zachichotał na widok miny Arsellusa. Grudniowy zastanawiał się za to czy właściwa była ochota na to, aby przywalić w twarz obrazu... — Twoja dziewczyna? Bardzo ładna. Szkoda, że nie przedstawiłeś nas ze sobą wcześniej. Może byłaby milsza od ciebie. — dokładnie w tym momencie Ars przewrócił oczami. — Jadłaś już może fasolkę o smaku musztardy, moja droga? — dodał wesołym tonem, jak gdyby nigdy nic, zapominając o Grudniowym i zwracając się do srebrnowłosej Krukonki.
Wiedziała, że nie było czasu na bezsensowne pogawędki z postaciami z obrazów, ale miała wrażenie, że portret Bertiego Botta cierpi na szczególny brak zainteresowania. W sumie, nie było się czemu dziwić, skoro jedyne o czym chciał rozmawiać to jego słynne fasolki wszystkich smaków… Z drugiej strony Avalon potrafiła sobie wyobrazić jak musi cierpieć, nie mając z kim wymienić chociażby słowa.
— Z pewnością byłabym milsza od niego. — powiedziała, posyłając w stronę obrazu lekki uśmiech. — Tak, udało mi się na nią trafić. Była… Naprawdę mocno musztardowa — mruknęła dość niepewnie, zastanawiając się czy to co mówi ma w ogóle jakikolwiek, chociażby najmniejszy sens.
Nieprawidłowe? To słowo sprawiło, że Arsellus przejechał ręką po twarzy i wyglądał przez dłuższy moment na kompletnie skołowanego. Z tej sytuacji musiało być jakieś wyjście. Musiało. Albo przejście albo kara. Nie miał chyba nic więcej do stracenia. Bertie Bott tymczasem pokiwał głową z miną myśliciela i przesunął ręką po swojej brodzie, jakby właśnie przypominał sobie smak musztardowej fasolki.
— Czego dotyczy hasło? — zapytał Grudniowy z delikatną desperacją w głosie, opierając się o ramę. Robiło się coraz głośniej i głośniej, a to nie pomagało zachować zimnej krwi i rozsądnego myślenia. Poziom adrenaliny szybował na równi ze stresem, a sam Arsellus kompletnie zapomniał o jednym zaklęciu, które mógłby wykorzystać stosownie do tej sytuacji.
— Gdybyś jadł moje fasolki i zrobił kampanię promocyjną to może bym ci powiedział. — odparł rozbawiony Bertie Bott i zakręcił srebrnego wąsa wokół palca. Nie wyglądał jakby zważał na pośpiech swoich nieoczekiwanych gości. Nie przejmował się ani tym, że atmosfera robiła się napięta ani wszechobecnym hałasem.
— Mówiłem ci, że tego nie jem — przewrócił oczami Ars i potrząsnął głową. Rozmawianie z namalowanym Bertiem Bottem drażniło go niemiłosiernie i za każdym razem sprowadzało się do reklamowania. Ślizgon odetchnął, aby się nieco opanować i nie pozwolić na to, aby poniosły go emocje.
— Naprawdę nie mamy teraz czasu na rozmowy… Przyjdziemy kiedyś do ciebie na pogawędkę, tylko proszę… Przepuść nas — domyślała się, że jej prośby na nic się nie zdadzą. Skoro było hasło, to trzeba było je wypowiedzieć, Avalon nie miała pojęcia jak mogło ono brzmieć. Spojrzała błagalnie na Arsa, przybliżając się do niego jeszcze bardziej, jakby to miało im w jakikolwiek sposób pomóc.
Każdy portret strzegący przejścia w Hogwarcie musiał spełniać swoje funkcje i nie wyglądało na to, aby mężczyzna na obrazie miał się ugiąć i ten jeden raz zrobić wyjątek. Bertie Bott uśmiechnął się delikatnie, jakby ze współczuciem. Nie spoglądał już na Arsellusa, a na samą Avalon. Grudniowy wiedział, że miała dar do przekonywania jak mało kto, ale tym razem nie było to wystarczające. Sam Bott uważał Arsa za nieuprzejmego młodzieńca, bo co to miało znaczyć, że „nie je fasolek wszystkich smaków”? Phew, bezczelny Ślizgon, jeszcze zmieni zdanie…
Do Arsa powoli docierała beznadziejność całej sytuacji. Harmider na korytarzu wcale nie słabł. Nie można było się teraz cofnąć i ryzykować przyłapaniem. Albo mogli czekać aż wszystko ucichnie albo…
— Fasolki karmelowe, migdałowe, bananowe, goblinowe, musztardowe, bekonowe, kiełkowe, serowe, o smaku mydła, chili, eklerkowe, brokułowe, trawiaste, dżdżwonicowe… — nie, nie zamierzał się tak po prostu poddawać. W związku z tym Grudniowemu nie pozostało nic innego, jak tylko wymieniać smaki tych cholernych fasolek z nadzieją, że trafi. Kiedyś na pewno.
Próbowała spamiętać wszystkie nazwy smaków które padły z ust Arsellusa, jednocześnie gorączkowo zastanawiając się nad kolejnymi, których była pewna, że istnieją w kolekcji smaków, a nie zostały jeszcze wypowiedziane.
— Może… O smaku bouillabaisse albo wiśniowe? — kiedy padła nazwa drugiego wariantu smakowego, portret wykrzywił lekko usta w grymasie niezadowolenia, tak jakby nie chciał się jeszcze z nimi żegnać, po czym ostatecznie uniósł się w górę, otwierając przed nimi tajemne przejście.
— Tylko nie zapomnijcie mnie odwiedzić! — zawołał jeszcze, nim zdążyli wejść do środka.
— Masz to zapewnione jak bezpieczeństwo pieniędzy w skrytkach w Banku Gringotta — mruknął niechętnie na pożegnanie Ślizgon, kiedy wchodzili do przejścia prowadzącego z piątego piętra na czwarte.
Kiedy tylko przejście ponownie zostało zablokowane w środku zapanowałby mrok, gdyby nie światło na czubku różdżki Arsellusa. Drugą ręką nadal trzymał dłoń Krukonki. Chłodne, gładkie ściany zachęcały do tego, aby choć na chwilę się o nie oprzeć i odetchnąć, ale lepiej nie kusić losu. Zapewne mieliby wówczas szansę na usłyszenie jak Bertie Bott zadaje komuś pytanie odnoszące się do poznania fasolki o smaku skarpet. Korytarzyk, którym szli poszerzył się do pomieszczenia w kształcie kwadratu, choć sklepienie sufitu było znacznie bardziej opuszczone niż w innych skrótach. Wychodząc z korytarza wypadało się nieco schylić, a przynajmniej Ars został do tego zmuszony.
— Nie wiem czy masz lęk wysokości, Avie, ale teraz będzie odpowiednia pora, aby sobie sobie z nim poradzić. — poinformował ostrożnie Grudniowy. Oparł się ramieniem o ścianę, ale nie ruszył pewnie do przodu i gdyby Krukonka podjęła taką próbę to bez wątpienia powstrzymałby ją. Kiedy dziewczyna usłyszała jego słowa, zmarszczyła delikatnie brwi i mimowolnie zacisnęła dłonie.
— Dlaczego? — spojrzała na stojącego obok Ślizgona z szeroko otwartymi oczami. Srebrnowłosa nie miała lęku wysokości. Bała się jednak śmierci – a wspomnienie o wysokości, od razu kojarzyło jej się z czymś niebezpiecznym – jak każdy człowiek, a bycie świadkiem śmierci własnej matki, było pierwszym czynnikiem, który wzbudzał w dziewczynie lęk. Wszystko jednak nasiliło się po trzeciej wojnie czarodziejów. Od tamtego momentu, panienka Moore, najzwyczajniej w świecie obawiała się, że i ją może spotkać coś nieprzyjemnego, dużo wcześniej niż powinno.
— Nox — na moment zapanowała kompletna ciemność, ale tylko na parę sekund, nim Arsellus nie wypowiedział kolejnego zaklęcia i nie wykonał odpowiedniego ruchu magicznym przedmiotem. — Lumos Maxima — kula światła oderwała się od końca różdżki Ślizgona i zawisła tuż przy suficie, ukazując tym samym nierówną, czworokątną wyrwę w podłodze. Ktoś kto wchodził tutaj zbyt pewnie i nieostrożnie zapewne nie raz wpadł do środka z wrzaskiem przerażenia, lądując na dole. Ci, którzy badali je ostrożnie, starając się odnaleźć inną możliwość wyjścia – ostatecznie musieli pogodzić się z faktem, że takowego nie było, a jedyną opcją wchodzącą w grę był skok w dół. — Może i nie wygląda to stąd zbyt dobrze, ale upadek amortyzuje masa poduszek, którymi wypełnione jest całe przejście prowadzące już bezpośrednio na czwarty korytarz. Największe niebezpieczeństwo mamy już za sobą i zostało tylko to. Nie ma innej możliwości. — oznajmił spokojnym tonem, zerkając na Avalon. Pominął oczywiście fakt, że znajduje się tam wiekowy kurz, pajęczyny i łatwo wyczuć zapach starości.
Choć w teorii mogliby się cofnąć, dziewczyna była świadoma, że w praktyce ta opcja w ogóle nie powinna być brana pod uwagę. Korytarz na piątym piętrze nie był tym, którym mogliby teraz swobodnie przechadzać, przecież chwilę temu cudem uniknęli spotkania z woźnym.
— Wiedziałam, że nie kłamałeś, mówiąc wcześniej, że z pewnością nie będziemy się nudzili, ale szczerze mówiąc, wyobrażałam to sobie odrobinę inaczej. — oblizała nerwowo wargi, wychylając się lekko do przodu i zerkając w dół. Nawet jeżeli rzeczywiście upadek był łagodzony przez górę poduszek, srebrnowłosa i tak nie paliła się do wykonania skoku. Może gdyby pozwolił jej swobodnie przejść dalej i nieświadomie spadłaby w dół, byłoby jej łatwiej. Jasne, przeraziłaby się na śmierć, niespodziewanie spadając w dół, ale z drugiej strony, nie musiałaby się teraz zastanawiać nad tym co powinna zrobić. Chociaż i tak wszystko było jasne, musieli skakać. Nie było przecież innego wyjścia. Wpatrywała się jeszcze przez chwilę w dół, czując jak jej prawa dłoń zaczęła delikatnie drżeć. Pokręciła lekko, przecząco głową robiąc pół kroku w tył. — Ars, nie dam rady. — odezwała się w końcu, cicho wzdychając przy tym. Oparła się plecami o zimną ścianę i wzięła głębszy oddech. Nie chciała, aby w ten sposób skończyło się ich spotkanie. Myślami błądziła w poszukiwaniu jakiegoś zaklęcia, które byłoby w stanie pomóc im w tej sytuacji. Avalon Moore, pomimo przynależności do domu Roweny Ravenclaw w chwilach mocno stresujących nie była taka zaradna jak mogłoby się wydawać na co dzień. — Po prostu się boję. — przyznała po chwili ze spojrzeniem spuszczonym w dół. Doskonale pamiętała, kiedy jako dzieci robili mnóstwo mniej lub bardziej niebezpiecznych rzeczy jak na ich wiek: wspinanie się na drzewa, przeszukiwanie zamkniętych od dawna kufrów na strychach, wykorzystywanie w niecnych celach Charczących Glizd, zbieranie kart z Czekoladowych Żab, wycinanie dziecinnych żartów czy chociażby wykradanie różdżek rodzicom. Avalon wtedy dzielnie dotrzymywała tempa braciom Langhorne i niczego się, nie bojąc robiła wszystko to co oni, nie chcąc wyjść na tę słabszą dziewczynkę. Od tamtego czasu wiele się zmieniło, a srebrnowłosa nie miała pojęcia czy Arsellus był świadom tych wszystkich zmian, które w niej zaszły po śmierci matki. Ponieważ właśnie to było powodem tego wszystkiego, co obecnie działo się w życiu szesnastolatki, a przynajmniej w taki właśnie sposób to sobie usprawiedliwiała Avie.
Sam Grudniowy nigdy nie doświadczył takiej straty jak Avalon, dlatego nie potrafiłby nawet w najśmielszych marzeniach postawić się na jej miejscu. Po śmierci pani Moore kontakt między ich rodzinami urywał się stopniowo. Ars wyciągnął rękę, łapiąc ją za dłoń, by następnie spleść ich palce ze sobą. Korzystając z unoszącej się kuli światła mógł się uważnie przyglądać srebrnowłosej Krukonce i jedno nie pozostawiało wątpliwości – musiał wymyślić dobre rozwiązanie z tej patowej sytuacji.
Sam Grudniowy nigdy nie doświadczył takiej straty jak Avalon, dlatego nie potrafiłby nawet w najśmielszych marzeniach postawić się na jej miejscu. Po śmierci pani Moore kontakt między ich rodzinami urywał się stopniowo. Ars wyciągnął rękę, łapiąc ją za dłoń, by następnie spleść ich palce ze sobą. Korzystając z unoszącej się kuli światła mógł się uważnie przyglądać srebrnowłosej Krukonce i jedno nie pozostawiało wątpliwości – musiał wymyślić dobre rozwiązanie z tej patowej sytuacji.
— Mam pewną propozycję nie do odrzucenia. — powiedział z opanowaniem i lekkim, kącikowym uśmiechem, jakby chciał dodać jej otuchy lub sprawić, że lęk wyda się o wiele mniejszy niż w rzeczywistości. Ars zmarszczył widocznie brwi. — Wiedziałem, że przejście od Bertiego Botta na pewno ci się nie spodoba, ale możemy wskoczyć tam razem. Jeśli to, by ci w jakiś sposób pomogło to jestem tuż obok. — dodał, ciągle uśmiechając się w kierunku Krukonki, jakby to miało ją zachęcić do podjęcia decyzji. Wskoczenie w wyrwę było i tak lepszym rozwiązaniem niż siedzenie przy ścianach z dziurą w podłodze.
W jakimś stopniu zrobiło jej się lżej na sercu, kiedy ponownie poczuła jak ich dłonie ponownie się splatają, jednak nie oznaczało to, że zaraz chętnie skoczy w dół. Przed oczami już miała nieszczęśliwe scenariusze zakańczające tę scenę. Musiała się jednak pozbyć tych myśli z głowy, skupiając się na czymś takim, nigdy nie zdecydowałaby się na skok.
— Przypomnij mi, jak tu jest wysoko? — szepnęła, unosząc niepewnie spojrzenie. Widząc jego ciepły uśmiech, kącik ust nieznacznie jej zadrżał. Domyślała się, że skoro Arsellus wiedział o tym przejściu i zdawał sobie sprawę z tego, że może nie być taka chętna do skorzystania z niego, to sam musiał już niejednokrotnie przechodzić tą drogą, skacząc w dół, pomimo tego nadal stał przed nią, w jednym kawałku, uśmiechając się do niej. Wzięła głęboki oddech i ściskając mocniej palce na wierzchu jego dłoni, skinęła lekko głową. — Zróbmy to szybko, proszę, nim się rozmyślę. — powiedziała, ale nawet na centymetr nie odsunęła się od ściany.
— Wysokość to twoje najmniejsze zmartwienie. Lepiej nie mącić sobie tym w głowie. — wyszeptał w odpowiedzi. Odsunął się od ściany i poczekał aż Avalon nieśmiało do niego podejdzie. Utrzymywał z nią przez cały czas niezbędny kontakt wzrokowy, żeby nie skupiła się na spoglądaniu w dół. — Gotowa?
Wyczekiwał tylko na jej odpowiedź, by po potwierdzeniu – chwilę potem razem z dziewczyną wskoczyć w ciemność. Prędkość szarpała za ubrania, rozwiewała włosy i nietrudno było poczuć bardzo znajome ciągnięcie w dół przez grawitację, która swoją drogą miała się całkiem nieźle. Na szczęście masa miękkich poduszek amortyzowała cały upadek z tak dużej wysokości. Tym razem nawet Grudniowy spełniał taką funkcję, kiedy to Avalon wylądowała właśnie na nim.
Podniesienie się na równe nogi i przedarcie przez masowo porozrzucane poduszki nie należało do najprzyjemniejszych, ale zdecydowanie zbliżało Arsellusa i Avalon do celu. Nie było to tak kłopotliwe jak próba biegania w wodzie, ale wymagało nie lada skupienia, żeby nie wywalić się na ziemię. Upadek byłby miękki i tylko to uratowałoby resztki dumy tego, któremu bardzo, byłoby zbyt spieszyło. Ostatecznie wędrówka zakończyła się sukcesem. Wyjście przez kolejny obraz, który prowadził stąd również na trzecie lub pierwsze piętro w zależności, które rozwidlenie się wybierało wprowadził ich na korytarz. Tam otrzepali swoje ubrania z pyłów, które wraz z wylądowaniem na poduszkach wzbiły się w powietrze.
Korytarz na czwartym piętrze był pusty i nijak nie przypominał tego co rozegrało się na piątym. Ars nie chciał się nad tym zastanawiać, bo szczęśliwie udało im się wyjść cało z opresji. Poprowadził Avalon prosto, wzdłuż ściany, gdzie wisiały robiące niemałe wrażenie gobeliny. Niedługo potem minęli chrapiący w najlepsze portret Brutusa Scrimgeoura, a to wskazywało na to, że do siedziby KZWP było już bardzo blisko. Czasami można było odnieść wrażenie, że na tym piętrze mieszka dzikie zwierzę, ale nie, proszę się nie martwić… To tylko Scrimgeour trzymał nocną wartę odstraszacza.
— Jesteśmy już bardzo blisko — zakomunikował z lekkim uśmiechem Ślizgon. Czuł ulgę – udało im się uniknąć szlabanu, odjęcia punktów, a choć przeprawa do najłatwiejszych nie należała to teraz nic nie stało na przeszkodzie, aby ta dwójka mogła skupić się tylko na miłym i przyjemnym spędzaniu czasu w swoim towarzystwie.
Niedługo potem otworzył jedne z drzwi i najpierw zaprosił do środka pannę Moore. Oj tak, Octavia Langhorne byłaby zachwycona takim widokiem, a Ars przez ten czas rozglądał się czy komuś nie zebrało się na spacer albo patrolowanie. Nie było jednak nigdzie żywej duszy i przypuszczał, że większość prefektów i nauczycieli zgromadziła się piętro wyżej. Odetchnął głęboko, zanim nie zamknął za nimi drzwi. Tutaj nie było szans, aby ktoś porwał się na jakiekolwiek poszukiwania. Sala luster była od bardzo dawna nieużywanym pokojem nauczycielskim, który swojego czasu Ars i Ellen wybrali na odpowiednie miejsce na bazę do nielegalnych akcji wszelkiego pokroju. Opuszczone i nikomu niepotrzebne nadawało się idealnie. Pomieszczenie przypominało dormitorium, a w środku znajdowało się mnóstwo obiektów należących do członków tajnej organizacji. Zdarzało się, że księgi, które Ars przytaszczył z samej biblioteki lub z Działu Ksiąg Zakazanych tymczasowo znajdowały tu dla siebie miejsce. Piętrzyły się na podłodze lub leżały na okrągłych stolikach wraz z mugolskimi kartami do gry, które zostawiła Ridley. Członkowie KZWP przynosili tutaj smakołyki z kuchni, a nawet najlepsze trunki świata. W tych czterech ścianach mogli czuć się bezpiecznie, bo i nikt tutaj nie zaglądał. Okrągłe fotele i wygodne sofy, na których można uciąć sobie drzemkę były tym czego Ars i Avalon teraz potrzebowali, aby odpocząć. Grudniowy w pierwszej kolejności skierował się do kominka, żeby rozpalić w nim ogień.
Subtelny uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy w końcu dotarli do celu. Co prawda nie bardzo wiedziała, gdzie tak właściwie się znajdują, jednak w tym momencie w ogóle jej to nie przeszkadzało. Najważniejsze było to, że tutaj według słów Ślizgona, już nikt nie miał im zakłócać spokoju. Mogli do woli nacieszyć się swoim towarzystwem, rozmawiając i śmiejąc się.
— Gdzie my tak właściwie jesteśmy, hm? — zapytała, stojąc jeszcze przez chwilę na środku pomieszczenia i uważnie rozglądając się dookoła. Po chwili zrobiła niepewny krok przed siebie, hamując się przed zbliżaniem się i dotykaniem wszystkiego co wpadło jej w oko. Zdawała sobie bowiem sprawę, że te przedmioty należą do kogoś – a cudzych rzeczy nie dotyka się bez pytania. Tym bardziej, jeżeli nie wiedziała czyje one są i gdzie się teraz znajduje.
— Możesz spokojnie się rozsiąść, Avie. — powiedział pewnym tonem Ars z półuśmiechem. Zerknął na nią przez ramię, nadal kucając przy kominku i tocząc bój z ogniem. To właśnie dzięki niemu w pomieszczeniu zawsze robiło się przytulniej i cieplej. Nie było konieczności, aby siedzieć tutaj w kompletnych ciemnościach przy przywołanych światłach na czubkach różdżek. Dotarli do celu i znaleźli się w bezpiecznym miejscu. — Nikt tutaj nie wpadnie na poszukiwanie dwójki uczniów, która zniknęła w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach. Mamy ten czas tylko dla siebie, a po tych wszelkich przygodach przyda nam się chwila dłuższego odpoczynku. — dodał Grudniowy, podnosząc się i dokładnie otrzepując swoje spodnie. Tylko na moment utkwił spojrzenie w ogniu.
Co prawda nie bardzo wiedziała, gdzie tak właściwie się znajdują, jednak w tym momencie w ogóle jej to nie przeszkadzało. Najważniejsze było to, że tutaj według słów Ślizgona, już nikt nie miał im zakłócać spokoju. Mogli spokojnie nacieszyć się swoim towarzystwem, rozmawiając i śmiejąc się.
Uśmiech jednak nie schodził z jej twarzy, dodając tym samym Avalon promienności. Naprawdę była zadowolona z faktu, że nic im już tutaj nie zagraża. Przeczesała dłonią długie włosy i usiadła na kanapie, podciągając kolana do siebie, tak jak zasugerował Ars.
— No powiedz mi, nie bądź taki. — szepnęła cicho Krukonka, kiedy usiadł obok niej. Przekręciła się delikatnie na bok,i bez skrępowania przypatrywała się uważnie jego twarzy, wyczekując aż w końcu podzieli się z nią tym sekretem. Czasami sama lubiła stwarzać tajemnice i stosować niedopowiedzenia, wszystko jednak się zmieniało, kiedy to ktoś bawił się z nią w ten sposób.
— Daj spokój. To miejsce jest jednym z wielu zapomnianych w Hogwarcie. Nie ma w nim niczego szczególnego. Pokryte kurzem, nadgryzione przez czas i pozbawione czyjejkolwiek uwagi. — wzruszył ramionami. Wcale nie kłamał, ale jego ton wskazywał na pozorne lekceważenie tego miejsca. Nie bez powodu. Tak jakby w ten oto sposób poddawał w wątpliwość obecność kilkunastu przedmiotów, które nie mogły zostać naznaczone upływem czasu, bo i na pewno nikt ich tu nie przyniósł. Nie, żeby Ars był świętoszkiem i zaczął przejmować się tym, że przez niego wzorowa uczennica domu Roweny Ravenclaw złamała tej nocy kilkanaście twardych zasad szkolnego regulaminu. Nie chodziło również o pogrywanie z nią w taki właśnie sposób. Owszem, po części czerpał z tego pewnego rodzaju przyjemność, kiedy igrał z jej ciekawością, ale w głównej mierze musiał mieć na uwadze zachowanie sekretu istnienia KZWP. Grudniowy nie był głupi i wiedział, że Avalon Moore nie pozwoli mu tak łatwo zamknąć tego tematu.
— Nie wątpię, ale to tak nie wygląda. — rozglądając się na szybko, bez problemu mogła zauważyć kilka przedmiotów, które z pewnością nie były ani zapomniane ani pokryte kurzem. W pomieszczeniu roiło się od tego typu rzeczy, przedmiotów związanych z cudzymi zainteresowaniami czy jakichś osobistych drobiazgów. — W sensie, nie wygląda na zapomniane. W końcu jesteśmy tu teraz razem i pewnie już wcześniej też tutaj byłeś. — nie chciała zacząć bezczelnie od wymieniania tych wszystkich rzeczy, które od razu zwróciły jej uwagę. Jeszcze by sobie pomyślał, że ją nudzi i musi zająć się wyszukiwaniem podejrzanych przedmiotów, zamiast skupiać się na jego towarzystwie. Tyle, że te rzeczy przykuwały jej uwagę. Po prostu na tle tego starego, opuszczonego pomieszczenia stanowczo się wyróżniały.
Jedynym sposobem na to, aby wyrwać się w porę z ognia nadchodzących pytań, którymi bystra Krukonka mogłaby go zasypać w mgnieniu oka, a jemu na szybko skończyłyby się pomysły na to, aby uciąć temat w taki sposób, aby nie wydało się to podejrzane... Wolał zająć się czymś zupełnie innym. W końcu była to jego pierwsza randka z Avalon. Na wyjaśnienia przyjdzie jeszcze czas. Kiedyś. Początkowo wyciągnął tylko rękę, by chwycić kosmyk jej włosów, co chyba wystarczyło, aby nieco wybić ją z rytmu.
Otworzyła już usta w celu wypowiedzenia kolejnych słów, kiedy zauważyła jak dłonią sięga jej włosów. Zamknęła na moment buzię i uśmiechnęła się nieznacznie, zerkając to na rękę chłopaka, to na jego twarz.
— Dobrze… Skoro nie chcesz to mi nie mów. — oznajmiła nagle, spoglądając w jego jasne oczy i zaciskając wargi. — Po prostu też nie będę ci o wszystkim opowiadała. — to nie miała być groźba ani szantaż, tylko uprzejma i lojalna informacja. Poza tym nie miała pojęcia jak to się skończymy i czy jeszcze kiedykolwiek uda im się spotkać w takich okolicznościach.
W czasie gdy srebrnowłosa panna Moore mówiła – Ars stopniowo, acz niezmiennie pokonywał dzielący ich dystans. Dopiero po chwili wypuścił trzymany kosmyk, który zawinął sobie wcześniej wokół palca. Nie żeby kompletnie zignorował słowa Avalon, skądże! Zostawił je do rozważenia… Na później. Arsowi nie spieszyło się przecież do udzielania jakichkolwiek wyjaśnień. Pochylił się w jej kierunku w oczywistym i nietrudnym do odgadnięcia celu. Jeśli miał zamknąć jej usta i sprawić, że ważność odpowiedzi spadnie na dalszy plan to był na to tylko jeden skuteczny sposób.
Kiedy początkowo chwycił jej włosy, nawet nie pomyślała do czego może to doprowadzić. Zafascynowana mówiła dalej, nie orientując się, kiedy pokonał dzielącą ich odległość. Teraz jednak zamknęła usta i ucichła, zadając sobie sprawę co się właśnie dzieje. Kąciki ust delikatnie jej zadrżały, a na całym ciele poczuła przyjemne mrowienie. Przełknęła cicho ślinę, tak jak chłopak, pochyliła się nieznacznie do przodu i nie zastanawiając się nad niczym, przymknęła powoli oczy…
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się słyszalnie niemalże w tym samym momencie, kiedy miało dojść wreszcie do pocałunku między tą dwójką, a wtórował temu ciężko stawiany krok, zupełnie niezlękniony tym, że można, by kogokolwiek o tej porze tu zastać. Cała atmosfera intymności prysła jak bańka mydlana i odeszła raz na zawsze w zapomnienie.
— Ups — mruknął ze sporym zakłopotaniem Nate Hutchel, który chciał najwyraźniej spędzić walentynkowy wieczór z winem skrzatów, ale nie spodziewał się, że zastanie kogoś w siedzibie KZWP i nic w tym dziwnego. Stał zatem przy otwartych drzwiach nie bardzo, wiedząc co teraz ze sobą począć. Jedną rękę opierał wciąż na klamce, a butelkę z winem skrzatów przyciskał do siebie. — Nie chciałem wam przeszkodzić, więc tego... to ja już sobie pójdę… — wymamrotał niezgrabnie z lekkim zażenowaniem, kiedy jego spojrzenie natrafiło na wzrok Arsa. — Miłej zabawy. Przepraszam, że przerwałem.
Trudno byłoby sobie wyobrazić, aby na widok tego skończonego idioty Arsellus był szczęśliwy. Szczególnie w takim momencie, który ten epicko zepsuł. Hutchel miał talent do tego, aby krzyżować Arsowi plany. Rzucone Nate’owi spojrzenie mówiło znacznie więcej i Ślizgon szybko zrozumiał, że nie jest tu mile widziany. Wzrok Grudniowego dawał jasny i czytelny sygnał dla Nate'a – „Polecam wyjść, zanim skończysz przedwcześnie przywiązany w Zakazanym Lesie. Ciesz się ostatnimi chwilami wolności”.
— Tak, wyjdź — rzucił jeszcze krótko w odpowiedzi Arsellus, nim ten zdążył zniknąć. W jego głosie dało się wyczuć tę charakterystyczną nutkę, kiedy coś zadziałało na niego niczym czerwona płachta na byka. Rzadko zdarza się, aby coś i ktoś intensywnie psuło mu plany. W dodatku jednego wieczora. To nie tylko nie mieściło mu się w głowie, ale i wcale nie przypadło Arsowi do gustu.
Avalon momentalnie odsunęła się od Arsa, tak jakby ktoś złapał ich na jakimś gorącym, nielegalnym uczynku, gdy tylko do pomieszczenia wszedł ktoś trzeci. Oblizała nerwowo wargi, pomimo, że nie zrobili niczego złego, Avie czuła się paskudnie. Tak, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, do czego tak właściwie miało dojść. Nie zwracała już na nich uwagi, odpłynęła w myślach, w których ostro się karciła. Nie powinna zachowywać się w ten sposób, nie powinna w ogóle pozwolić na takie zbliżenie pomiędzy nimi. Cała ta randka, już na samym wstępie powinna twardo odrzucić zaproszenie. Mimo wszystko czuła te przyjemne łaskotanie motylków w brzuchu i tą niepohamowaną ekscytację na samą myśl spędzenia odrobiny czasu, sam na sam z Arsellusem. Nadal jednak, w jej myślach krążył ten Gryfon, powodując jeszcze większe wyrzuty sumienia. Avalon zapanuj nad sobą, nie możesz zachowywać się w ten sposób. Przeszło jej przez myśl. W tym samym momencie z rozmyślań wyrwał ją dźwięk zamykanych drzwi i tak dobrze jej znany głos Ślizgona.
Kiedy drzwi za Hutchelem zdążyły się zatrzasnąć Ars oparł się o plecami o sofę i westchnął ciężko. Jak na ironię zawsze, gdy był tak blisko działo się coś co krzyżowało mu plany. Grudniowy przejechał ręką po twarzy i wciągnął powietrze do płuc, powoli je wypuszczając. To była ciężka noc, a i nie zapowiadało się na to, aby miało być łatwej. Arsellus miał jednak jeszcze jednego asa w rękawie.
— Avie, pamiętasz to miejsce, które kiedyś pokazałem ci na zdjęciu w posiadłości moich rodziców? — zagadnął nagle, a w jego umyśle pojawił się nowy, błyskotliwszy pomysł. Może siedziba KZWP nie była zbyt dobrym pomysłem na randkę i źle to przemyślał. Członków przecież było kilkoro i każdy mógł tutaj przyjść kiedy zechciał. — Tamten, na którym był widok wprost na góry, a wszędzie był śnieg? Kiedyś miałem ci je pokazać, ale nie było ku temu okazji… — Ars podniósł się energicznie z sofy i sięgnął po pierwszą lepszą książkę, ułożoną niedbale na okrągłym stoliku. Nie zwrócił nawet uwagi na tytuł publikacji. — Jeśli pozwolisz, abym teraz mógł to nadrobić to z największą przyjemnością pokażę ci je z bliska. — zaproponował Ars z promiennym uśmiechem. Nikt poza jego najbliższą rodziną w tym Duncanem i Callem nigdy tam nie był. Czas najwyższy, aby to zmienić, czyż nie?
— Oczywiście, że pamiętam. — uśmiechnęła się delikatnie, przypominając sobie zdjęcie, o którym mówił chłopak, jednak unikała już jego spojrzenia — Ale nie jestem pewna, Ars, chyba powinniśmy już wracać. — bała się, że gdy ponownie zatonie w jego jasnych tęczówkach, jeszcze raz zapomni o całym świecie i znów stanie się coś, za co będzie się obwiniać.
— To będzie szybka i jedyna w swoim rodzaju wycieczka. Avie, nie daj się prosić. Lepszej okazji na pokazanie ci tego miejsca mogę nie mieć. — posłał jej znaczące spojrzenie. W ręku trzymał księgę, którą powoli położył na dywanie nieopodal kominka, w którym niezmiennie trzaskał ogień. O razu się wyprostował i na wszelki wypadek wyciągnął różdżkę. Znowu utkwił spojrzenie w Krukonce, wyczekując jej odpowiedzi. — Portus jest prosty do wyczarowania i po nim mamy świstoklika do naszej prywatnej dyspozycji, ale najpierw muszę wiedzieć co z tym robimy. Zawsze mogę odprowadzić cię bezpiecznie do pokoju wspólnego.
— Nielegalne opuszczenie szkoły, a złamanie kilku zasad to znacząca różnica. — co prawda skoro i tak byli w miejscu, w którym nikt nie miał ich znaleźć – chociaż Nate’owi się to udało – nie powinno być dużej różnicy w jego opuszczeniu i znalezieniu się gdzie indziej. Pomimo tego, cichy głosik w głowie, Avalon zaczynał się odzywać. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że tej nocy nie powinni robić już nic więcej, ale tak naprawdę, zostając w zamku, działałaby wbrew swoim pragnieniom. Przygryzła wargę, bijąc się z własnymi myślami. Mogła przecież powiedzieć, że ma ją jednak odprowadzić, mogła zakończyć już te spotkanie. Po raz kolejny przyłapała się na tym, że w jego towarzystwie nie myśli zbyt racjonalnie. — Dobrze… — chciała już powiedzieć, że na więcej wycieczek jednej nocy nie może się zgodzić, ale dobrze wiedziała, że gdyby ją tylko o to poprosił z tym swoim uśmiechem na ustach i tak by się zgodziła.
Pokonała dzielącą ich odległość i stanęła tuż obok niego, przyglądając się uważnie leżącej na ziemi księdze. Przeniosła spojrzenie na Ślizgona i skinęła potwierdzająco głową, z półuśmiechem na buzi. Kiedy tylko usłyszał zgodę na twarzy Arsa wymalował się szeroki, łobuzerski uśmiech. Następnie skinął głową, jakby na potwierdzenie. Następnie przykucnął, zamykając publikację i wówczas w oczy rzucił mu się jej tytuł Najczarniejszych czarów. Oczywiście, że należała do Arsa, bo do kogo, by innego? Mimowolnie przygryzł dolną wargę, mając tym samym nadzieje, że ten szczegół umknie pannie Moore.
— W takim razie postanowione — mruknął pogodnym tonem Grudniowy, zadzierając jeszcze na moment głowę, żeby posłać Avie krótkie spojrzenie, jakby brał pod uwagę, że może nagle zmienić zdanie. Arsellus nie zamierzał marnować czasu. Trzymając dłoń zaciśniętą na różdżce powoli wykonał odpowiedni ruch, by wraz z wypowiedzeniem Portusa pojawił się znajomy niebieski odcień rzuconego zaklęcia. Grudniowy pasjonował się rzucaniem zaklęć i uroków. Rzadko zdarzało się, że któreś stanowiło dla niego jakikolwiek problem.
Teraz najważniejszą kwestią było chwycenie świeżo utworzonego świstoklika w tym samym momencie. Na to nie trzeba było zbyt długo czekać, a co za tym idzie – chwilę później w miejscu, gdzie znajdował się Ślizgon i Krukonka pozostał tylko skręcony dywan, a w kominku nadal trzaskał ogień świadczący o niedawnej obecności.
________________________________________________
APERACJUM
Żeby to przeczytać, musiałam nadrobić pierwszą część, więc troszkę mi zajęło, ale dałam radę! Pozwólcie, że zacznę od błędów, bo później o nich zapomnę. Nie wyłapałam nic, co specjalnie raziłoby mnie w oczy, może poza powtórzeniem w zdaniu, które zaskoczyło mnie, ze względu na obecność imienia mego zacnego Malfoya: "W żadnym razie nie przypominały w żadnym stopniu zażywania leczniczej i rozgrzewającej whisky z infantylnym Scorpiusem.". Poza tym wyłapałam jeszcze małą literówkę: "Ars oparł się o plecami o sofę i westchnął ciężko.", które było chwilę po próbie pocałowania Avalon. :3
OdpowiedzUsuńA w kwestii samej treści, cóż, jak to się leciutko czytało! Jest akcja, jest humor, jest romansik - dla mnie idealnie! :D Mortier, Griffin i Hutchel zdobyli moje serca! XD
Lexie, nie można byłoby pominąć zacnego Malfoya! To w końcu przyjaciel Arsiego od spożywania leczniczej Ognistej :D Powtórzenie to wina mojego kombinatorstwa i oczywiście zostanie poprawione, tak samo jak literówka. Dziękuję za wyłapanie błędów! c:
UsuńKłaniam się nisko z akcją, z lekkim dark comedy i cieszę się, że bohaterowie dają się jednak lubić! XD
Musiałam nadrobić pierwszą część, ale jak już wszystko mam przeczytane, to mogę skomentować :D
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że pomysł na randkę jest ciekawy, a i zapałałam wyjątkową sympatią do Arsellusa. Fabuła fajnie przemyślana, podobał mi się też wątek z portretem Bertiego Botta. Jak tylko pojawi się trzecia część, z pewnością ją przeczytam :)
Muszę jednak przyznać, że liczne błędy interpunkcyjne strasznie odwracały moją uwagę od tekstu i przez nie ciężko mi się czytało. Wyłapałam parę powtórzeń, ale te były nieliczne, więc nie ma się czym przejmować. Gorzej z przecinkami. Wiem jednak, że im więcej się pisze, tym lepiej to idzie, więc mam nadzieję, że w następnym opowiadaniu błędów będzie już mniej!
Ogólnie daję okejkę :)
Jak tylko znajdę odrobinę więcej czasu, od razu wezmę się za poprawienie tych nieznośnie uciekających przecinków i powtórzeń :D
UsuńW tym momencie należą się ogromne brawa, Arsowej, że ma taki ogromny talent do wymyślania i obmyślania ♥
Co do części trzeciej, trzeba na nią cierpliwie poczekać :D
Dziękujemy za miłe słowa! Arsowej na pewno będzie sympatycznie, że Arsa w jakiś sposób da się jednak lubić XD
Ah, niedobry ten Nate! Jak mógł przerwać w takim momencie?!
OdpowiedzUsuńFakt, kilku przecinków brakuje, ale hej!, przecinki to zło, każdy je gubi :D Chociaż wkradło się też kilka kropek po niektórych wypowiedziach bohaterów, których nie powinno być. Albo je usunąć, albo w pierwszym wyrazie po myślniku wstawić wielką literę :) Jeszcze co do opowiadania, czytało mi się je równie lekko co poprzednie, dobra robota!
Okropny, no nie? XD
UsuńPrzecinki z czasem będą poprawiane, jak tylko będę miała więcej czasu i te kropki, i wielkie litery też :D Czytanie na okrągło tego samego tekstu w pewnym momencie brzydnie, a błędów w ogóle się nie widzi (pomijam już fakt, że większość zdań zaczyna tracić sens XD).
Bardzo się cieszę, że przyjemnie się czytało <3