ENFYS HOWELL
1 STYCZNIA, WALIA — RAVENCLAW, VII ROK, PREFEKT NACZELNY — BOGIN: ŚMIERĆ, PATRONUS: ZORZA POLARNA* — 12 i 1/4 CALA, CEDR, WŁOS Z GŁOWY WILI (PRABABCI) — CÓRKA MAGIBOTANICZKI I WŁAŚCICIELA CENTRUM HANDLOWEGO EEYLOPA — ELIKSIRY, ASTRONOMIA, STAROŻYTNE RUNY, ZAKLĘCIA, OPCM, ZIELARSTWO, TRANSMUTACJA — KOŁO WRÓŻBIARSKIE, KLUB POJEDYNKÓW, WESZ
Sędziwe ciotki zwykły powtarzać, że największym atutem kobiety jest jej wygląd. Ale Enfys marzyła o czymś więcej aniżeli ładnej buzi. Snuła wizje idyllicznego świata, gdzie podziwiano by ją za wybitne zdolności, których jak na złość nie pozyskała. Fotograficzna pamięć bywała przydatna i niewątpliwie pomogła w edukacji, acz nie uznawała tego za coś wyjątkowego. Większość swoich zalet mimochodem zamieniała w wady, a tym prawdziwym wadom nadawała charakter zalet. W konsekwencji była mało spójna dla siebie samej.
Obiecała starać się spełnić wszystkie swoje marzenia. Nie znała strachu przed czymś nowym, nieodkrytym czy niezbadanym. Posiadała matczyne zainteresowanie wobec natury, ale bardziej ją szanowała, niż chciała zbadać każdą z tajemnic. Była przesądna, wierzyła w magię symboli, w starożytne przepowiednie, uwielbiała zagadki i różne zaszyfrowane wiadomości. Nie zdołała przejść obojętnie obok czegoś, co uznawała za mistyczne w pewien sposób, dlatego wzruszenie targało nią podczas zachodu słońca albo wyjątkowo gwiaździstej nocy. Dostrzegała dobre strony złych wydarzeń. Za dużo wymagała od innych, choć sama ledwo dorównywała im podstawowym oczekiwaniom. Oburzała się, gdy ktoś negował jej decyzje. Czasem pragnęła być głupiutką nastolatką, popełniającą masę błędów, więc nie potrzebowała niczyich ostrzeżeń. Odrzucała pomoc, dopóki na własnej skórze nie doświadczyła porażki. A nawet wtedy udawała, że świetnie poradziłaby sobie sama.
Zapominała o ostrożności i często chorowała na brak cierpliwości. W oczach ukochanego dziadka uchodziła za stworzenie niezdolne do usiedzenia w miejscu — szczególnie w chwilach najbardziej tego wymagających. Kiedy rodzice byli zajęci własnymi wizjami idealnego życia, to właśnie dziadek pokazywał wnuczce, że świat stoi przed nią otworem. Zabronił jej samoograniczania poprzez sztywne schematy, a ona zakazała mu umierać. Niestety, gdy już podrosła, z przykrością odkryła, że jego obietnica będzie niemożliwa do dotrzymania, bo śmierć nikogo nie dyskryminuje. Z myślą o nim, przyrzekła sobie, by odnaleźć kogoś, kto potrafiłby wytworzyć Eliksir Życia. Jeśli nie dla niego czy rodziców, na pewno spróbuje namówić osobę równie ważną. Istniała tylko jedna rzecz, której Enfys obawiała się z całego serca, a była nią bezpowrotna strata. Nie umiałaby żyć, gdyby na świecie nie egzystowała choć jedna osoba, darząca ją miłością.
Miała w sobie sporo cech przemądrzałego dzieciaka. Odznaka prefekta, otrzymana na piątym roku, stała się zalążkiem zgubnej pychy. Zawsze czuła, że ma rację i nie chciała ustępować. Im bardziej jej na kimś zależało, tym mocniej uprzykrzała mu żywot swoim zachowaniem. Chciała więcej, w zamian ofiarując wyłącznie zaangażowanie. Źle znosiła tęsknotę, więc ze wszystkich sił usiłowała ją ignorować. Mimo, iż nie słynęła z umiejętności obchodzenia się z ludźmi, spokojne oblicze często kreowało jej nie do końca właściwy wizerunek wśród nowo poznanych. Mogła uchodzić za niepozorną, a momentami nawet niepewną szarą myszkę, nie mającą nic ciekawego do powiedzenia. Ale kiedy już przemówiła... Słowa płynęły rwącym potokiem. Czasem nie potrafiła przystopować, powiedzieć sobie dość; odpuszczała z wielkim trudem, ale tylko wtedy, gdy ktoś ją skutecznie — i gwałtownie — zahamował.
Bo chciała więcej. Chciała wszystkiego. Najlepiej od razu.
— I’ve waited around and oh no, you are are not around
The Strokes
*Na razie nie bardzo potrafi w patronusy, więc tę barwną mgiełkę nazwała zorzą polarną. Nie każdy jest Potterem.
[Zorza polarna jako patronus? To tak się da? :o Na dodatek, Enfys ma trochę imię jak jakaś choroba zakaźna xD
OdpowiedzUsuńW każdym razie, witam bardzo serdecznie i życzę miłej zabawy na blogu! A także zapraszam do siebie na wątek :)]
Sullivan, Max, Tatiana
[Czy to kolejna postać? Miłej zabawy życzę i wielu wątków, jeśli masz ochotę, zapraszam do któregoś z moich. Najlepiej do Williama. Jako prefekci naczelni pewnie mają często ze sobą do czynienia. Mogliby zostać postawieni przed trudną decyzją... na przykład ukarania lub 'ułaskawienia' Ślizgona lub Krukona, kiedy doszło między nimi do jakiejś małej wojny, i nie do końca wiadomo, kto jest winny. Chyba, że masz lepszy pomysł, albo w ogóle nie masz ochoty na wątek.
OdpowiedzUsuńW każdym razie - wielu wątków niezwykłej pannie życzę :)]
William/Sorcha/Jackson
[ Enfys i Alastor są do siebie troszkę podobni. Mój pan na Alchemii stara się stworzyć Kamień Filozoficzny, bo chciałby stać się kolejnym Nicholasem Flamelem. Witam i życzę dobrej zabawy oraz ciekawych wątków :) ]
OdpowiedzUsuńSilas Mulciber/Astoria Macnair/Alastor Quirke
[Nie mówię, że nieładne, po prostu jakoś mi się tak skojarzyło :D
OdpowiedzUsuńFaktycznie, nie zauważyłam. Jakoś tak nie mam pamięci do nicków czasami :c A właśnie posłałam ci zaczęcie! xD W każdym razie, ja jestem chętna na drugi wątek, bo czemu nie? Tylko chyba wolę zaczynać, więc jakbyś miała jakiś pomysł, byłabym wdzięczna :3]
Max
[Ale ona ma fajne dołeczki!
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam napisać. Postać fajna, napisana fajne. Ona to troszkę mnie przypomina. Nic dodać nic ująć. Więc z miłą chęcią zapraszam na wątek do mojego Arsa.:)]
Ars Timor
[ Nie każdy jest Potterem, ale wszyscy jesteśmy tu dzięki niemu. :D
OdpowiedzUsuńBardzo mnie korciło, żeby to napisać. Ogromnie. Przy okazji pozwól, że zapytam:
Jaki jest więc pożytek z miłości? Nieumiejętność życia bez niej (kartę czytało mi się bardzo miło) jest po prostu smutna.]
Vincent
[Muszę przyznać, że ją lubię. Enfys jest na swój sposób tajemnicza, czego nie potrafię dokładnie zdefiniować, ale przede wszystkim wybija się duma i przekonanie o własnej wartości. Wizja śmierci jako czegoś nieuniknionego jest naturalną koleją rzeczy, która odbija się rykoszetem na najbliższych. Kochanego dziadka najtrudniej będzie jej stracić. Odnoszę wrażenie, że jest z nim najbardziej związana i poświęcał jej najwięcej uwagi. Powiedz mi teraz, Caelanowa, co robimy z tym wątkiem? Jestem otwarta na Twoje propozycje – jeśli masz pomysł na powiązanie jej, z którąś spośród moich postaci to jak się kiedyś tam zobowiązywałam – zacznę. Jeśli nie – co zmieniamy na linii Ars-Caelan? c:]
OdpowiedzUsuńArsellus Langhorne/Lance Griffin
[Ugh, zapomniałam o specjalnym nawiązaniu do tego chwytliwego tytułu: Mr White&Mr. Underwood! :D]
Usuń[Hej, Boohoo. Czy Ty już tutaj nie byłaś? Ja i kojarzenie nicków to nie najlepsza relacja, więc wybacz jak się pomyliłam xD W każdym razie u mnie też Matt stracił ważną mu osobę, ale nie targnie się na eliksir. Specjalistą od nich absolutnie nie jest. Panna wydaje się bardziej skomplikowana niż na pierwszy rzut oka może się wydawać. I jak lubi tajemnice to na pewno sama ma ich kilka. Witam Cię raz jeszcze i miłego biwakowania ;)]
OdpowiedzUsuńM. Harrison/L. Scamander
[Enfys jest taka realna. Bardzo ją polubiłam.
OdpowiedzUsuńW razie chęci, zapraszam na wątek. c:]
lucréce.
[Powiem ci, że się zakochałam. Enfys jest wspaniała, a chociaż mam ochotę wychwalać ją teraz w każdym aspekcie, to tak właściwie, wydaje się całkiem normalna, z tymi swoimi wszystkimi wadami, pragnieniami i w ogóle. Bardzo mi się to podoba. Witam więc kolejną twoją postać i mam nadzieję, że będziesz się razem z nią świetnie bawić. Powodzenia!]
OdpowiedzUsuńJemma Simmons/Molly Weasley
[Sadr już tu był, ale krótko, nie zdążył przeżyć jednego wątku. Więc jest praktycznie świeży :D Dziękuję za komplementy dotyczące imienia, nad Sadr myślałem długo. Fajnie, że ktoś odgadł w końcu jego znaczenie, bo pochlebstwom na jego temat nie było końca, a nie wiem, czy ktoś się zorientował z jego znaczenia oprócz Ciebie :) Może by znaleźli. Masz konkretny pomysł?
OdpowiedzUsuńPS Ich nazwiska mają bardzo podobne brzmienie!]
Sadr
Folklor, nieważne jakiego regionu świata, zawsze bardzo cieszył Krukona. Tym bardziej kultura Irlandczyków, która otaczała go od dzieciństwa, była bliska jego sercu. Oczywiście za płotem trawa zawsze jest zieleńsza, więc skrycie zazdrościł hindusom, czy rdzennym Amerykanom ich kultury, ale nie mógł narzekać. Irlandia swój folklor zachowała w lekko tylko naruszonej formie i dopieszczała z biegiem lat. Obchody Dnia Świętego Patryka były przeważnie bardzo huczne i pięknie urządzane. A każda okazja byłą dla Sadra dobra do zabawy. Przecież po to życie jest, aby je przeżywać. Najlepiej barwnie i z przytupem.
OdpowiedzUsuńCo prawda nie pomógł w przygotowywaniu święta, tylko przyszedł na gotowe, tak jak uczniowie, którzy nie mieli żadnych irlandzkich korzeni i przynajmniej w teorii nie mieli nic wspólnego z Dniem Świętego Patryka. Sadr, którego rodzina od pokoleń zamieszkiwała Irlandię, powinien może trochę się w to zaangażować, ale wolał podglądać pracę innych. Siedemnasty marca zbliżał się wielkimi krokami, dało się zauważyć panikę w oczach tych najbardziej zaangażowanych w wydarzenie uczniów. On był wyluzowany. Tu coś przyniósł, tam podał, zaczarował wstążki, żeby stworzyły ładne girlandy. Zielono-srebrne. Ktoś niewtajemniczony mógł pomyśleć, że Ślizgoni odnieśli zwycięstwo w meczu quidditcha i właśnie tę okoliczność świętują.
Sadr na każdym kroku wpadał na uczniów zaaferowanych świętem i obserwując ich, potrafił już wyszczególnić dwa ich typy. Przede wszystkim, kontrolujące świrusy, które musiały mieć wszystko dopięte na ostatni guzik na długo przed czasem i niemające problemów z bezlitosnym ponaglaniem innych. A same niczym oprócz kontroli się nie zajmowały. Drugim typem byli ci, którzy autentycznie przejmowali się obchodami i nie tylko widzieli okazję, aby wykazać się umiejętnościami organizowania i zarządzania ludźmi, ale faktycznie jarali się tradycją swojego kraju. Takich Wyjec słuchał z zapartym tchem. Pozytywne wibracje płynące od nich były wręcz zaraźliwe, w powietrzu czuło się irlandzkiego ducha, który nie był surowy i kontrolujący, ale wesoły i fantastyczny, jak na Irlandię przystało. Tak więc przez większość czasu Krukon udawał, że pomaga, chociaż wcale wiele nie robił, a przez resztę obserwował tych, którzy robili jakąś różnicę i pchali przygotowania naprzód.
Kiedy było tak blisko święta, że już nawet niezainteresowani nim uczniowie nie mogli przejść obojętnie obok wystawionych na błoniach stoisk z jedzeniem i ręcznie wykonanymi drobiazgami, Sadr chodził między ludźmi i cieszył się nastrojem, który zapanował. Wczesne powitanie wiosny miało wyjść wszystkim na dobre, a on miał dość tej przygnębiającej zimy. Wydawało się, że aura życzliwości i dobroci zapanowała, przynajmniej na te kilka dni, w Hogwarcie i problemy życia codziennego na chwilę rozpłynęły się jak kamfora. Przynajmniej tak uważał chłopak, który nie lubił brzydkich widoków.
- Wyjec!!! - Nagle usłyszał swoje nazwisko, dobiegające gdzieś z tyłu. Właścicielem głosu był kolega Sadra z dormitorium. Taki słusznej postury brunet, wyglądem przypominający już raczej absolwenta niż ucznia. Znacznie postarzała go broda i baki, które udało mu się zapuścić. Jemu jakoś włosy nie rosły, już chyba zawsze miał przypominać nastoletniego siebie. - Wyjec, piona. Myślałem, że mnie nigdy nie wypuści ta wiedźma. Uparła się na mnie, chce żebym nigdy nie zdał tych cholernych owutemów. Nawet mi to powiedziała prosto w oczy: Vick, nie zdasz tych owutemów, jesteś astronomicznym zerem. Poważnie, jak Boga kocham. Na co ja, że oczywiście zdam wszystko bardzo ładnie i że ona mi nie stanie na drodze...
- Mówiłem, żebyś nie brał astronomii, jak już numerologia ci nie szła. Tam masz dużo numerologii, chcąc nie chcąc. - Chciał pocieszyć kolegę, ale chyba nie bardzo mu się udało. Z tą astronomią i wiedźmą jej uczącą prawda leżała gdzieś po środku. Vick faktycznie był kiepskim uczniem, przynajmniej jeśli chodziło o ten przedmiot. W dodatku był w gorącej wodzie kąpany, a nauczycielka przepadała za spokojnymi uczniami, dlatego Sadra również nie uważała za materiał na astronoma. Ona chyba znielubiła cały świat, odkąd znajoma z ministerstwa przywłaszczyła sobie jej odkrycia astronomiczne.
Usuń- Przepraszam... - przez tłum przeciskała się do nich postać chłopca, który wyglądał, jakby dopiero co zaczął uczęszczać do szkoły. Mógł być maksymalnie w trzeciej klasie, wyglądał mniej poważnie od Sadra w jego wieku. - Howler? Dobrze usłyszałem?
Kiedy usłyszał potwierdzenie, oczy mu rozbłysły. Spłoszył się, kiedy usłyszał pytanie o śliwę pod swoim okiem.
- Bo mam taki problem... Jest taki koleś. Nie sprowokowałem go ani nic, czepia się mnie od jakiegoś czasu już, no a ja... Nie umiem się bić. Ale jakbym umiał, to bym mu dowalił. On jest z czwartej klasy i stoi tam. - Nieśmiały Puchon kiwnął prawie niezauważalnie w kierunku grupy czwartoklasistów niedaleko nich. - Nie chcę, żeby było, że jestem skarżypytą, ale brat poradził mi iść do prefekta, bo podobno masz takie wtyki wszędzie, że byś wszystkich załatwił bez problemu.
Vick czuł się wyrwany z kontekstu, ale Sadr już myślał, jak można pomóc młodszemu koledze. Przede wszystkim, nie zamierzał udawać prefekta, bo to wiązałoby się ze zbyt wielką odpowiedzialnością. Gdyby coś nie wyszło, zawiedziony Puchon mógł poczuć się nawet oszukany. Krukon położył rękę na ramieniu chłopca, chociaż wyglądało to trochę, jakby się na nim opierał i wskazał na dziewczynę stojącą na przeciwległym końcu hallu. Gwizdnął tak jak ojciec uczył go gwizdać do przyjaciół, którzy nie wchodzili akurat od frontu, tylko z drugiej strony.
- E, laska! Chodź! - machnął zapraszająco ręką do Enfys.
[ Enfys to się chyba nawet z nim dogada, bo on też wrażliwy. I nieśmiały jak jasna cholera. :D
OdpowiedzUsuńJakiego wątku Ci konkretnie potrzeba? Dziś spełniam marzenia.]
Vincent
[No, nie ma co - skojarzenia bardzo dobre, ciekawe i oryginalne, podciągnę to pod komplement. Leniem dopiero jest jakiś czas, tak gwoli ścisłości, w końcu za piękną buźkę nie trafia się do krukonów. Wyczuwam tu jednak konflikt z panią naczelną...]
OdpowiedzUsuńIsengrim z Londynu, nie z Isengardu.
[Bernadette trudniej jest być w drużynie niż takiej Bernie. Cześć, bardzo fajna ta Enfys.]
OdpowiedzUsuńBernie Rochester
[Caelan też bardzo fajny, ale u Enfys jakoś ubogo w komentarzach — więc kiedyś przyjdę pewnie po ten wątek, jak już coś wymyślę. Chyba, że mi w tym pomożesz, to zaczniemy szybciej niż kiedyś.]
OdpowiedzUsuńBernie Rochester
[ On ma nawet problem, żeby na głos zwrócić komuś uwagę, że się po korytarzach przechadza ciemną nocą, a Ty go chcesz wepchnąć w podważanie czyjegoś autorytetu? Przecież on by zemdlał, gdyby, już w ostatecznej ostateczności, miał się z kimś pokłócić. Albo gorzej.
OdpowiedzUsuńDlaczego akurat ona, nie on? Daj mi jeden dobry powód, przez który V. mógłby czuć tę odrobinę zazdrości, a ja postaram się wymyślić coś, w co można ich wcisnąć. Lub wymyślić rozpoczęcie. Chociaż na to drugie za bardzo w szybkim tempie nie licz, bo czasu mało, a chęci dużo.]
[Tatia nie wróci, ale przybędzie za to inna pani, więc jak opublikuję jej kartę to będę zapraszać na wątek :) A tymczasem możemy wymyślić coś z Enfys i Sullivanem ;)]
OdpowiedzUsuń[Też bardzo go lubię w ciemnych włosach, a co do samego Alastaira, ma protezę, wystarcza mu do prawidłowego funkcjonowania, więc pechu tu żadnego nie ma xD
OdpowiedzUsuńHah, przydadzą się. Dzięki.]
Winrose
[Obie Twoje postacie są cudne, więc możesz wybrać, której Bercik ma uprzykrzyć życie!]
OdpowiedzUsuńAlbert
[Cha cha, wolne żarty! Miałby dzielić się sekretami z prefektem naczelnym? Z własnymi rodzicami się nimi nie dzieli, a co dopiero z kimś, kto może mu wlepić szlaban.
OdpowiedzUsuńCześć. Tylko pierwszy raz był w miarę udany, potem same niewypały. Teraz mam szczere chęci, aby przerwać tą słabą passę, mam dużo zapału itp. Musi się udać!]
Delmare nie miał sprawdzonego sposobu na radzenie sobie ze stresem, co więcej — w pewnym momencie wszystko dookoła doprowadzało go do wewnętrznej histerii, której nie okazywał, oraz paranoi, przez którą sprawdzał każdego napotkanego na swej drodze człowieka. W takiej sytuacji źródłem napięcia i stresu był dla Krukona otaczający go świat. Zapewne nawet w momencie, w którym wytsrzeliłby się na Księżyc, wciąż byłby podejrzliwy i wciąż, telefonując nawet z powierzchni obcego ciała niebieskiego, owijałby słuchawkę telefonu czymś, co zmienia głos rozmówcy. Ze względu na misję, również nie mógł odciąć się od źródła swoich niekończących się problemów. Na potęgę pił kawę, palił papierosy i już nawet bał się wsiąść na miotłę, w głowie mając cały scenariusz swojego upadku. Bał się własnego cienia, chociaż, zapytany o to, na pewno odparłby w swoim lakonicznym stylu, nie zdradzając oznak niestabilności emocjonalnej.
OdpowiedzUsuńNawet w momencie najwyższego zagrożenia tak zwanym przypałem, kiedy wszystko wydawało się stracone, a każde możliwe wyjście z tarapatów spalone, Delmare zachowywał zdrowy rozsądek. To prawda, że zdarzało mu się narobić mnóstwa głupot, które skutkowały czyjąś krzywdą, ale z biegiem lat nabył bodźców właściwych prawdziwemu szpiegowi, nie żółtodziobowi z małym pojęciem o samej rzeczy. Wiedział już na przykład, że jeśli ktoś na tym świecie ma pełne prawo do wtykania nosa w nie swoje sprawy, to na pewno jego nazwisko brzmi Markson, a imię Delmare, oraz że pod żadnym pozorem nie należy szukać sobie przyjaciół tam, gdzie jest władza. Nawet osoby na stanowisku prefektów były przez niego unikane lub w sporadycznych przypadkach inwigilowane, tak na zapas. Miało to na celu zabezpieczenie przed ewentualnymi kłopotami i uspokojenie nerwów i tak już ostro znerwicowanego Delmarka.
Cierpiał na przypadłość natury psychicznej. Nie była to jednak jeszcze schizofrenia, chociaż kilka razy zdarzyło mu się słyszeć głosy. Na szczęście (lub nieszczęście) okazało się, że to są głosy prawdziwych ludzi, jego wrogów w dodatku, którzy mieli na celu wyprowadzenie go z równowagi. Warto również wspomnieć o razie, kiedy dowiódł, że nie jest dosłownie chory na głowę, kiedy z jego pomocą udowodniono naukowo istnienie nargli, które wchodzą przez uszy i dokonują pomieszania zmysłów. Wracając do choroby psychicznej Delmare'a, to był on najzwyklejszym lunatykiem. Chodził po zamku jak zjawa, wiele razy przestraszył dyżurujących po korytarzach prefektów, a także trafiło mu się paru nauczycieli, od których dostał niezły paternoster. W każdym razie zdarzały mu się nieświadome podróże poza krańcami swego dormitorium, a także poza murami zamku.
Tak jak wtedy. Przed snem dużo myślał o tym, dlaczego jego koleżanka zawsze znika ten raz w miesięcu, ale nigdy nie powiązał tego z pełnią księżyca. Zapewne, gdyby w końcu udało mu się tego dokonać, miałby pretensje do siebie o to jawne niedopatrzenie, skoro przecież był fascynatem astronomii, do tego podobno tak bystrym i pojętnym. W tamtą noc również księżyc świecił w najlepsze, odbijając się pięknie w jeziorze na błoniach Hogwartu. Markson nie był fanem przyrody, był raczej mieszczuchem, więc może nie potrafiłby docenić uroków nocnego pejzażu, nawet gdyby miał otwarte oczy i nie śnił na jawie.
[Rzucam coś takiego. Enfys może myśleć, że Delmare znowu coś knuje, chcieć go nakryć na gorącym uczynku albo... Co tam sobie wymyślisz. Ja, jak zwykle, mam plan B,C,D itp. jakieś wątki poboczne, ale zaczynam na luziku. W ogóle "luzik", co za słowo ;D]
[Myślę, że problemu z zawieraniem nowych znajomości Bishuy raczej nie ma, gorzej z utrzymywaniem ich. Pieniądze, nawet największe, w końcu przestają być wystarczające, żeby kogoś zatrzymać przy sobie, zwłaszcza jak się jest nieznośnym indywidualistą.
OdpowiedzUsuńCześć. Bardzo chętnie napiszę notkę. Wierzę, że dojdzie do tego, że ją opublikuję. Tego boję się najbardziej!]
~Bishuy
[Najważniejsze, że jest serduszko! Cho na wątek.]
OdpowiedzUsuńBaldwin F.