10 września 2015

Duszę mam w mroku, więc będę niósł światło

Gregorius Maximian Cavendish
Wychowany na pograniczu ciepłej, matczynej miłości i chłodnego, ojcowskiego imperatywu. Radosne dzieciństwo spędzone na wsi wraz z matką niszczone było przez te kilkanaście dni w roku, kiedy musiał pojawić się w dworku ojca i jego nowej rodziny. Tyle lat padał ofiarą tego, czego nie potrafił jeszcze wtedy zrozumieć. Kiedyś bardzo często i śmiało marzył, nie wstydził się swoich uczuć a w oczach zawsze kryło się zafrapowanie. Jako dziecko był nader rezolutny i roześmiany, nie posiadał żadnych uprzedzeń ani animozji, z wiekiem jednak wszystko się zmieniło, bo świat jest gorszym miejscem, aniżeli można to sobie wyobrazić. Obiecał, że nie będzie taki jak ojciec, a teraz rzeczywistość zmienia się w koszmar z dziecięcych lat. Niewinny chłopiec przepadł, marzenia roztrzaskały się o posadzkę Wielkiej Sali w asyście śmiechów, kiedy z przerażeniem spadł ze stołka a Tiara Przydziałów wykrzyczała Slytherin - nawet chwila wahania nie miała miejsca, a świat złożony z jego obietnic umknął przez szczeliny wywołane marnym próbami walki z własnymi słabościami. Są słowa oraz czyny, które potrafią nawet najsilniejszą jednostkę złamać, są iskry, które rozpalają zmiany. Paląca trwoga zamieniła się w zblazowanie, a sumienie stało się pogorzeliskiem.
Zawodzi, nawet nie przeprasza. Spuszcza głowę i wzrusza ramionami, krzyżuje palce, kiedy komuś coś przysięga i z nieukrywanym poczuciem wyższości trąca ramieniem brata, kiedy mija go na korytarzu. Wcisnął się na piedestał, przyjął cnoty ojcowskiego domu i za wszelką cenę próbuje grać Ślizgona, doprowadzając mamę do łez każdym nieodpisanym listem oraz nieodwzajemnionym uśmiechem. Odrzucił ją, jak i każdego innego w swoim życiu.



VII Slytherin
Prefekt Naczelny
zaklęcia, eliksiry, transmutacja
Kot Merlin Czarodziej
przyszły twórca zaklęć
patronus: mała fossa
bogin: barghest
mahoń, 11 cali, pazur kuroliszka

56 komentarzy:

  1. [Olałaś mnie i moje zaczęcie, dlatego na następny wątek już się raczej nie dam skusić. Witać cię też nie będę, bo nie ma sensu. Ani nam się witać ani żegnać, blogujemy na archipelagach ;)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Już na samym początku takie wyrazy miłości? Dobrze! Masz ochotę na wątek, czy to było jedynie luźne przywitanie? ]

    Franky Losendahl

    OdpowiedzUsuń
  3. [Mahoń to moje przekleństwo, tego nie było, zapomnijmy. Ale dziękuję i wzajemnie, oby było miło.]

    Patsy Lewis

    OdpowiedzUsuń
  4. Niepoprawność językowa aż zakuła go w uszy. On, bawiący się słowami jak wprawiony żongler, w przyszłości znany i ceniony poliglota, znieważony przez trójkę niewykształconych, głupich i nie umiejących się wysłowić debili. A miało być tak pięknie, zaśpiewałby pewien zespół o prostych, acz porywających tekstach. Wycieczka do Hogsmeade zapowiadała się wybitnie miło; dla odmiany balansując na granicy dni ciekawych a wieczorów niebezpiecznie pociągających. Carlos, jego odwieczny kompan, choć z zewnątrz nazywano go przyjacielem, okazję opuszczenia szkoły przyjmował zawsze jako świąteczny prezent z niedopisanym na liście gratisem. Owszem, można było zapuścić się w labirynty Miodowego Królestwa czy oddać się słodko-kwaśnym romansom w kawiarni pani Puddifoot, ale wioska ofiarowywała coś jeszcze, coś, co nie do końca można było opisać słowami, a mianowicie pewien rodzaj wolności. I to bardzo specyficznej, bo serwowanej na otwartej przestrzeni i wśród na pozór ciepłych i głośnych rozmów pozostałych uczniów oraz uczennic. Carlos Feelless traktował tę podróż jako możliwość załatwiania własnych porachunków, które w murach szkoły stałyby się potencjalnym źródłem odesłania kogoś do domu... a tego czarodzieje z rodu Feellessów zdecydowanie by nie przełknęli.
    W tym całym amoku, gubi nam się jednak postać Losendahla, ale nie martwcie się – on tam nadal jest, tyle że na trzecim planie. Młodzieniec sunął między kamienicami Hogsmeade jak zwolniony z pracy Dementor. Chodził z jednego kąta w drugi, nie rozmyślając nad niczym konkretnym, a jedynie chwilami skupiając wzrok na drzwiach przeciwległej kamienicy. Godzina sądu zbliżała się jednak nieuchronnie.
    Otumaniający ból rozszedł się u niego od głowy po resztę ciała. Powieki mimowolnie zacisnął, jedynie potęgując cały tragizm sytuacji, w której dane było mu się znaleźć. Wisiał w powietrzu, próbując nie doprowadzić do uduszenia się przez znalezienie dla nóg oparcia na murze, do którego został przygwożdżony. Cholera by Was tak..., dobrze. Powróciło myślenie, trzeźwa ocena sytuacji. Jedynie dłoń zaciskająca się na krtani blokowała lawiny bardzo bezpośrednich i prostych słów. Owe zostawcie go było jak kojąca maść, choć nieznanego pochodzenia. Przywróciła mu oddech; obleśne, grubsze palce puściły jego szyję. Chwycił swą różdżkę i jak na zawołanie z dwóch stron rozległo się magiczne:
    – Drętwota!
    Widoczny lider bandy oraz nieudacznik z prawej padli na ziemię w mało poetycki sposób. Sytuacja się odwróciła. Na scenie pozostał opanowany już Franky, tuż po lewej dostrzegając oddalonych od siebie dwóch chłopców: Carlosa i Gregoriusa. Pierwszy z wymienionych nie zastanawiając się zbyt długo, dopadł w paru susach do pozostawionego oprawcy. Na twarzy Feellessa zauważyć można było niezdrowe zadowolenie.
    – Proszę, proszę, myślałem, że zastanę was w domu, a wy mnie zwyczajnie wykiwaliście – mruknął z europejskim akcentem Carlos. Mężczyzna nie odpowiedział, a jedynie zakwilił coś pod nosem. – Oh, czyżbyś nie miał różdżki? Dobrze, więc...
    – Nie będę się z tobą bawił w podchody, Carlos. – Wtrącanie się w śmiercionośne monologi nie było ulubionym zajęciem Losendahla, ale mus to mus. – Masz, co chciałeś. Ja wracam.
    Bez zbędnych komentarzy ruszył w kierunku bardziej oświetlonej ulicy, automatycznie rozmasowując zdewastowaną szyję. Kurwa mać, muszę to z siebie zmyć. Jakoś kilka kroków przed postacią swego wybawiciela, zatrzymał się w miejscu.
    – Najlepiej będzie, jak też wrócisz – napomknął. – I lepiej by było, abyś nikomu nie wspominał o tym wydarzeniu.
    Nie czekając na odpowiedź Prefekta nad Prefektami, ominął go i nie zważając na cichy jęk gdzieś z głębi ciemniejszego zaułku, spokojnym krokiem podreptał w swoją stronę.

    Franky Losendahl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * Wisiał w powietrzu, ratując się przed uduszeniem za pomocą muru, który stał się oparciem dla nóg.
      ** zaułka

      [Bolą mnie te błędy.]

      Usuń
  5. Oh, naprawdę? Franky spojrzał na towarzysza ze zmęczeniem malującym się na twarzy. Bolało go wszystko (a nawet jeśli nie, to potrafił to sobie sukcesywnie wmówić), każde wypowiedziane zdanie wymagało od niego dużo więcej wysiłku niż zazwyczaj, a stojący naprzeciwko chłopak oczekiwał elaboratu. Z drugiej strony, nic dziwnego. Obalony z pozycji wybawiciela przez szaleńca z szóstego roku, na domiar złego tak mrocznego jak Duch domu Gryffindoru – Sir Nicholas, musiał poczuć się urażony. Nie wiedzieć czemu, rozmyślania te nieco rozbawiły Franky'ego. Następujący po nich uśmiech przypominał jednak jeden z tych cierpiętniczych, niż entuzjastycznych.
    – Możesz mi wytłumaczyć, Cavendish, dlaczego pytasz o to mnie? Przecież nie mam pojęcia, o czym ty mówisz – zagadnął potulnie, zatrzymując się w miejscu. – Jeśli chodzi o tę niewinną sprzeczkę ze starym pijaczyną, wybacz mu, był już mocno wstawiony.
    Tym razem uśmiechnął się wyjątkowo zgrabnie. Cały efekt psuł jednak cyniczny ton, który wkradł się gdzieś między słowami „niewinną” a „sprzeczkę”. Wyszłoby perfekcyjnie, gdyby nie głębszy wdech spowodowany wcześniejszymi wydarzeniami. Tak, nadal cieszył się z tego, że dane mu jest oddychać. Na początku z wdzięcznością przyjmował więc zimniejsze powietrze. Dopiero chwilę później odczuł spadek temperatury na innych częściach ciała. Mżawka osiadała na jego zaróżowionych polikach, a i dłonie wydawały się być bardziej sine.
    Rozejrzał się. Hogsmeade sprawiało wrażenie typowego, angielskiego miasteczka. Powinniśmy wracać. Brak ludzi wywoływał w nim mały niepokój, co dość logiczne z racji na ostatnie wydarzenia. Idąc śladem tanich dreszczowców, ta dwójka znajdowała się w idealnym momencie na potencjalny atak ze strony zamaskowanych uciekinierów z Azkabanu.
    – Nie wydaje ci się, że powinno nam się zakazać jakichkolwiek wyjść? – Musiał wyrzucić z siebie owe zmartwienie, choć wyakcentowanie tego zdania przypominało raczej poszukiwanie rozwiązania dla atrakcyjnej zagadki.
    W tle rozległ się głośniejszy trzask. Nijak wpisywał się w krajobraz spokojnej, wrześniowej okolicy. Franky uśmiechnął się zaciekawiony, jakby mógł obserwować wybitnie ciekawą zwierzynę. Gładkim ruchem schował zmarznięte dłonie w kieszenie długiego, czarnego płaszcza, po czym spojrzał zaintrygowany w oczy Cavendisha.
    – Co zrobisz? – spytał szybko, pozostając jednak przy cichym, niskim tonie głosu. – Pójdziesz mu na ratunek i nie wrócisz na czas czy potulnie zawiniesz ogon w kierunku Hogwartu?

    Franky Losendahl

    OdpowiedzUsuń
  6. Naprawdę mi uwierzył. Franky nie mógł wyjść z podziwu dla głupoty Naczelnego Prefekta, co poniekąd tłumaczyło, dlaczego on nie dostał tej funkcji. Brakowało mu łatwowierności. Tej wyzbył się będąc jeszcze małym chłopcem: głupim, niedoświadczonym dzieckiem bez poglądów. Oczywiście, zdarzały się przypadki, gdy dane było mu zobaczyć takie i podobne emocje w wykonaniu Gryfonów czy Puchonów, ale Ślizgon był prawdziwą rzadkością. Dlatego w niemym, acz budującym napięcie oczekiwaniu, przyłożył delikatnie zaciśniętą pięść do ust i sunął wzrokiem za sylwetką chłopaka. Niezdrowe zaciekawienie spowodowało zimne dreszcze, których rezultat potęgowała jesienna pogoda. Gdzieś w tle tliły się nadal bóle mięśni oraz nadszarpniętego gardła - nie ważne, nie ważne.
    Wnikając w opisywaną historię należy zapoznać się z jednym, acz bardzo znaczącym faktem: Ród Feellessów nie zaliczał się do rodzin dystyngowanych, wytwornych. W świecie czarodziejskim, nawet tym szemranym, uchodził za bandę półidiotów zdolnych do skrajnych czynów. Wspaniała Erwina Feelless, badaczka magicznych stworzeń, z czego sama odkryła i opisała ponad dziesięć gatunków; Czarodziejski dezerter Collin Feelless, zabiwszy rodzinę mugoli za panowania Czarnego Pana, po wojnie rozpływa się w powietrzu – dosłownie; a w końcu Carlos, potomek po części i jej i jego, odkupujący rodzinne winy dość oryginalnymi metodami.
    – Rzeczywiście, bardzo dyskretnie – syknął Franky, pojawiając się tuż za chłopakiem. – Ta łuna światła działa jak peleryna niewidka?
    Wiedziony wewnętrzną ciekawością, podobną do tej, którą odczuwają zafascynowani naukowcy, przyglądał się kolejnym ruchom towarzysza z na wpół otwartymi ustami. Ciepłe, głębokie oddechy tworzyły wokół jego twarzy ledwie zauważalną parę. Dzięki zaklęciu użytemu przez Gregoriusa, ta wydawała się skrzyć w zółtawym świetle wydobywającym się z różdżki. Dopiero później spojrzenie Ślizgona padło na dalsze otoczenie. Wydawało się być ono niemal planem zdjęciowym dla starszego, gangsterskiego filmu. Kontrast nocnej ciemności i lśnienie latarni, nakładało na drogę, pobliską kamienicę, a i fragment zaułka, różne odcienie sepii.
    – To tylko krew, Cavendish – mruknął, choć w zdaniu pojawiło się widoczne zwątpienie. – Jestem pewien, że Carlos już dawno jest w zamku. Poza tym, nie mam zamiaru mieszać się w jego sprawy...
    ... chociaż i tak już to zrobiłem. Tsk. Odwrócił się gwałtownie i szybszym krokiem ruszył do Hogwartu.

    Franky Losendahl

    [Jeśli nie chcesz już ganiać za tym panem, bo to ekscentryk - wiem, to proponuję rozpocząć wątek albo przy kolacji lub w Dormatorium. Chyba że masz własny pomysł na rozwój fabuły. wink]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dziękuję raz jeszcze. :D Wystarczy, że jakieś wątki się znajdą, to już będzie dobrze, bo na MH trochę cicho się zrobiło.]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Pisz - 54305219.
    Tj. nie uważam, że nasz wątek jest trudny. Po prostu nie chcę byś naginała swą postać do działań, których normalnie by nie zrobiła. Ale to już wytłumaczę na gadu.]

    Franky

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć, cześć ! Ja nawet na te brwi nie zwróciłam uwagi :D]

    Anise

    OdpowiedzUsuń
  10. - Uważaj trochę, idioto, jestem napruty, nie chcę jeszcze wstrząsu mózgu – jęknął tonem typowej księżniczki i aż nazbyt wyraźnie, jak na jego obecny stan. Jednak obrażanie ludzi nawet po pijaku musiało wypadać I – D – E – A – L – N – I – E. Spojrzał Gregowi prosto w oczy z miną urażonej primadonny, jednak po chwili uległ jego spojrzeniu. Ta menda dosłownie rozbierała go wzrokiem, chociaż już nie było prawie nic do rozbierania! Faktem było, że sam patrzył na niego wzrokiem „rozbiorę cię, przelecę i coś jeszcze ale jestem zbyt pijany, żeby wiedzieć, co!”, ale będzie to sobie wypominał później. Cholera chyba się nie fatygował, żeby uwolnić go od przyciasnych już bokserek. (Finn, żeby ci stał przez Cavendisha?! SAM SIĘ WYDZIEDZICZYSZ!) Kolejnym powodem do niezadowolenia było to, że przeklęty gadzina znowu był nad nim! Była to sytuacja nie do przyjęcia pod każdym względem, złota zasada przecież brzmiała „Dorian dominuje, a ty robisz wszystko, żeby było mu dobrze”.
    - Szkarbie, cosz si się mnjejszsca pomyliły... – powiedział nad wyraz wyraźnie i objął Cavendisha w pasie nogą (czy jak to tam, późna pora, więc może Dorian został mistrzynią gimnastyki). – Nje uświadomiłesz sobie jeszsze, sze pszelesę cię... I coś tam coś tam... Twoja dupa jest moja – stwierdził podejrzanie zaborczym tonem i korzystając z okazji (najebania Grega) przyciągnął go do pełnego pożądania pocałunku.
    [GREGORIAN ŻYJE I MA SIĘ TAK PIJACKO, JAK TYLKO SIĘ DA, TY MOJA DZIWKO W GADZIEJ SKÓRZE! ]
    Mruczek

    OdpowiedzUsuń
  11. [Faktycznie obrazek idealny xd aż miło zobaczyć go u siebie pod kartą. Wyruszyłam się tak bardzo :')))]
    //Ashton

    OdpowiedzUsuń
  12. [Normalność i Puchasiątka zawsze są dobre (;
    Dziękować!]

    Esther

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć. Wierz mi lub nie, ale ja też jestem ciekaw, jak moja postać wyjdzie w praniu. Chyba nie jestem osobą, która jest powszechnie znana z cudotwórstwa, ale mogę spróbować spełnić jakieś cudze marzenie dotyczące wątku.
    Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć ;]

    ~Vars

    OdpowiedzUsuń

  14. Mirabelle czasami była głupia w swojej odwadze i zapalczywości. Przyparta do muru, nie czując możliwości ruszenia żadną częścią ciała, patrzyła wściekle na mężczyzn, pogorszając swoją sytuację brakiem ogłady. Powinna była okazać strach, trwogę, jakikolwiek brak pewności siebie. Ale była zdecydowana. To musiało drażnić ich jeszcze bardziej. Bo chociaż mieli nad nią absolutną przewagę, nie okazywała im żadnych słabości, nawet jeśli miałaby przypłacić to czymś nieprzyjemnym.
    — Ten wąż nie zaczął nawet jeszcze dobrze syczeć — warknęła, a już moment później jeden z czarodziei przykładał jej różdżkę do gardła, przygniatając je końcówką drewna. To było naprawdę nieprzyjemne wrażenie, jakby stalowa pięść zacisnęła się jej na krtani i jednocześnie coś ciężkiego spadło jej na pierś. Wydała z siebie głuche stęknięcie, bardziej bez wpływu na swoje reakcje, niż z potrzeby. Już chwilę potem głos ugrzązł jej w gardle. Sytuacja naprawdę zapowiadała się nieciekawie. Mimo swoich obaw, jej wzrok pozostał zimny. Oplułaby rzezimieszków, gdyby pozostawili jej taką możliwość, ale głowę wbrew sobie zadartą miała do góry, a ramiona przyparte z dwóch stron przez rosłych facetów do muru. Gdzie było to kurewskie bezpieczeństwo, jakie miał im zapewniać Hogwart?
    Zdziwiona swoją jeszcze zdolnością orientowania się w przestrzeni, usłyszała czyjeś kroki w oddali. W tym momencie morale jej już zupełnie spadły. Czterech facetów przeciwko jej jednej… to naprawdę było kurewsko śmieszne. Ale nie dla niej, na nieszczęście. Przymknęła oczy, próbując nie ulegnąć swojemu strachu, który czuła, w spiętych mięśniach. Gdyby tylko dala mu się ujawnić, wiedziałaby, że jest już absolutnie zgubiona. Ciało odmówiłoby jej posłuszeństwa, straciłaby na nim całkowicie kontrolę. Tymczasem. Brakowało jej jeszcze tylko kilku minimetrów… żeby zsunąć z rękawa swoją różdżkę. Jedna z tych łajz szarpnęła jej rękę do góry, nie wiedząc, ze uwalnia w ten sposób jej magiczny patyk z wewnętrznej kieszeni szaty. Ale czterech na jedną… to nie miało szansy się udać.
    Właśnie dlatego, słysząc, o dziwo, znajomy sobie głos, jak przez mgłę (bo ledwie orientowała się, kiedy jeden z basiorów ją puścił) twarz Gregoriusa, jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa na jego widok. Nie sądziła by to miało się kiedykolwiek powtórzyć. Jeśli wyjdą z tego żywo. Dobrze, ze znała część zaklęć niewerbalnych. Głos absolutnie odmówił jej posłuszeństwa. Ale użyła prostego uroku Drętwota. Jeden z facetów opadł na ziemię. Kolejny, ją rozbroił. Trzeci ruszyl na Gregoriusa.
    — Jeszcze nie widziałeś mnie jak pluję jadem — rzuciła słabo, ochryple, bo mężczyzna, tym razem zaklęciem, przygwoździł ją znów do ściany. Jeszcze chwila, a mogłaby stracić przytomność. Mężczyzna całkowicie odciął jej dopływ powietrza. Raz musiała się zdać na Gregoriusa. I tylko ten jeden raz cieszyła się, że był to akurat on. Co by nie mówiła, nie mogła mu odmówić zdolności magicznych i talentu.

    Mira, co to się nie wiła

    OdpowiedzUsuń
  15. Opadła na kolana. Pierwszą reakcją jej organizmu na osunięcie się w dół był kaszel, niewiarygodnie palący gardło i… to dziwne uczucie, ulgi i jednoczesnego bólu, kiedy zaczerpnęła pierwszy haust mroźnego, późnowieczornego powietrza. Każdy kolejny oddech był trochę mniej inwazyjny, ale gardło bolało ją tak, a w głowie szumiało do tego stopnia, ze nie była pewna, kiedy Gregorius uporał się z oprawcami. Poczuła tylko w pewnym momencie szarpnięcie za ramię i z początku nie wiedziała, czy był to ślizgon czy rośli, choć niezaintligentni agresorzy. Tyle Mira i Greg mieli szczęścia. Gdyby chociaż w połowie czarowali tak dobrze, jak szerokie mieli ramiona, ta konfrontacja przedstawiałaby się naprawdę kiepsko. Tymczasem Mirabelle, szarpnęła się do tyłu, niepewnie stając do pionu, próbując uciec od niechcianego dotyku, wyciągnąć różdżkę. Ale kiedy uniosła głowę do góry, jej wzrok napotkał spojrzenie kolegi. Chociaż nazywanie go kolegą było chyba wyraźną przesadą. Co by nie było, szarpnęła go za ramię, ciągnąc w kierunku jak najdalszym od tego miejsca. Nie była pewna ile tak szli i gdzie dokładnie, bo zaszli w pewnym momencie aż pod Wrzeszczącą chatę, skąd już raczej niedaleko mieli do Hogwartu.
    To była chwila, ułamki sekund, w którym trzymane na wodzy emocje nagle z niej spłynęły. Zanim zdążyła pomyśleć co robi, dystans między nią, a chłopakiem drastycznie się zmienił. Objęła go za szyję. Tak naprawdę dopiero teraz czuła, jak serce zaczyna jej walić w piersi. Mięśnie miała dalej napięte, inaczej drżałaby w jego pierś, bo nie w ramionach. Nie miał nawet jeszcze czasu na reakcję, zrobiła to tak niespodziewanie i niekontrolowanie, że pewnie sama będzie tego jeszcze długo żałować. Ale to nie były normalne okoliczności spotkania.
    Trwała tak w tej pozycji, tak naprawdę tylko czekając aż ją od siebie odsunie i wrócą do swojej zwyczajowej rywalizacji.

    Mira, jak nie ona, to pewnie wina nowego image''u

    OdpowiedzUsuń

  16. Pozwoliła sobie na tą chwilę odetchnięcia. Potrzebowała tego. Dla niej, to co działo się w zaułu trwało całe wieki. Mogła nie okazywać strachu i uczuć, wtedy i przed każdą inną osobą, która miałaby ją znać, ale prawda była taka, że była tylko człowiekiem. Pełnym obaw, lękającym się o swoje życie. Bała się śmierci i bólu, jak każdy. To chyba całkiem zdrowo. Nie znaczyło to jednak, że czuła się całkiem komfortowo w tej sytuacji. Chwilowo czuła rodzaj przyjemnego odrętwienia, całkowicie tracąc rachubę czasu i zdrowy rozsądek. Rywalizacja na bicie serc była chyba podświadoma, a Gregorius chyba całkiem jeszcze trzeźwo myślący skoro dał radę zwrócić uwagę na ten szczegół. Mirabelle wyłączyła się absolutnie. Obudziło ją dopiero drgnienie jego mięśni. Czując wolniejszą przestrzeń, wycofała się. Raczej nie speszona. Trochę jakby może nawet zła, że pozwolił jej na chwilę słabości. Jakby wręcz podejrzewała, ze zrobił to świadomie i z premedytacją, żeby potem móc jej to wypominać. Dlatego, już uspokojona, uniosła do niego wściekłe, kontrolowane spojrzenie, burcząc pod nosem.
    — Nie rozmawiajmy nigdy więcej o tym.
    Ale nie chodziło jej o bramę. Tylko o sytuację z przed chwili, która nigdy nie powinna mieć miejsca i którą najpewniej wolałaby zapomnieć. I zapomniała, z momentem, w którym oznajmiła, ze nie będą już więcej o tym rozmawiać.
    — Nie o bramie. O bramie jeszcze pogadajmy — ale sens do rozmowy przestał mieć znaczenie, kiedy przechyliła głowę, zerkając na zegarek na jego nadgarstku. Skrzywiła się nieznacznie.
    — Krąży plotka, że jest jakieś sekretne wejście do zamku. Jak na kogoś kto rywalizuje ze mną od I klasy jesteś bardzo zacofany.
    Ona też… bo nie znała go, ale to było nieważne. Przecież to on nadawał tempo ich odwiecznej walce. Ona tylko zawsze go doganiała i przeganiała tylko na chwilę, żeby zmotywować go do dalszej pracy, a sobie dać chwilę odpocząć.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  17. Nawet wolała nie zakładać, ze mogłoby być inaczej i faktycznie chciałby jeszcze kiedykolwiek później wracać do tej w sumie przemilczanej (słusznie) kwestii. Dobrze, że panowała kompletna ciemność. Nie widział jej spojrzenia. Skonsternowanego spojrzenia i pewnie przegapił moment, w którym wypuściła ze zrezygnowaniem, prawie bezgłośnie, powietrze z płuc. Chwilę potem przechyliła głowę w jego kierunku. Krew w żyłach zdawała się jej już płynąć wolniej, ale dalej nie była w najlepszym nastroju do przekomarzania się akurat z Gregoriusem. Nie mogąc jednak pozostać dłużna żadnemu jego komentarzowi, rzuciła.
    — Miałam choć raz ustąpić miejsca Tobie. Wiesz, żebyś od odskoku mógł poczuć się jak facet — zadrwiła z niego, w rzeczywistości nie chcąc wcale kontynuować tego tematu. Naprawdę nie widziało jej się wracać teraz po nocy do Hogwartu, ściągając na siebie niepotrzebną uwagę nauczycieli. W tej chwili pewnie uznali, że ta dwójka wróciła do murów szkoły znacznie wcześniej, bądź… cholera w zasadzie wie, ale mogli mieć nadzieję, że nikt jej nie złapie. Powrót do zamku w tym momencie tą nadzieję całkowicie odbierał. Wtedy mieliby pewność, że obudzą woźnego, dobijając się do zamkniętej bramy. Wybór był więc prosty.
    — Wrzeszcząca Chata. Chyba już wiem skąd pochodzi jej nazwa. Jeśli trafiają tam wyrzutki, jak my, to mam wrażenie, że ty też możesz mnie dzisiaj doprowadzić do szaleństwa.
    Spędzenie nocy z nim w jednym budynku o tak malej przestrzeni to było zdecydowanie za dużo. Dla niej przynajmniej. Zerknęła na niego, dodając po momencie:
    — Miło, że pozwalasz mi dokonywać męskich wyborów.
    Przewróciłaby oczami, ale dzisiaj chyba nie miała już na to siły. Naciągnęła kurtkę głębiej na ręce, obejmując się ramionami i ruszyła w kierunku budynku. Zimno zdawało się bardziej doskwierać, kiedy opadły pierwsze emocje i powoli do człowieka docierał chłód jaki panował w zasadzie już chyba w nocy. Przeskakując przez płot i dochodząc w końcu do progu Wrzeszczącej Chaty, z uwagi na swoje wcześniejsze komentarze, nie mogła sobie odpuścić stanięciu przy już otwartych drzwiach i machnięcia dłonią.
    Panie przodem — mocno sarkastycznie zaakcentowała pierwsze słowo.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  18. — Tak, jasne, właśnie o to chodzi — mruknęła dla świętego spokoju, bo ten dzień naprawdę zaczynał się już dłużyć. O ile jeszcze moment temu Gregorius wydawał się jej odrobinę bardziej ludzki, tak teraz szybko wrócił do normalnego stanu rzeczy. Mijając salon, rozejrzała się za tą nieszczęsną kanapą, ale nie wydawała się najciekawsza. Najpewniej zagnieździły się już w niej jakieś skorki czy inne nieprzyjemne rzeczy, więc uniosła wzrok do Gregoriusa.
    — Masz słabe poczucie humoru, Cavendish — kiedy doszli do sypialni. Łóżko nie wyglądało wcale lepiej, ale przynajmniej odrobinkę. Naprawdę mieli tu spać? Obserwowała przedstawienie chłopaka z uniesioną krytycznie jedną brwią i w końcu, kiedy już wyrzucił z siebie te swoje zabawne słowa, przewróciła oczami, uderzając go pod żebra.
    — Przestań już być taki zabawny, bo zaraz pęknę ze śmiechu — zakpiła, dorzucając jeszcze po momencie — Ale z Ciebie szczeniak.
    Nie była pewna czy chciałaby spędzić noc w tym łóżku, a co dopiero na tamtej kanapie. O kanapie w ogóle nie było żadnej mowy. Przystanęła przed baldachimem, patrząc w górę, za ewentualnym robactwem. Dla własnego lepszego samopoczucia, podniosła różdżkę, przywołując przynajmniej część pomieszczenia do porządku. Gdyby nie Gregorius, pewnie zaproponowałaby nocleg w Trzech Miotłach, czy nawet Pod Świńskim Łbem, ale zdecydowanie czekała na to, aż ta propozycja wyjdzie od niego. Chociaż bez zbędnej wiary. Ufanie mu przyniosłoby jej wiele zawodów.
    — Śpimy w jednym łóżku, bo tylko ono jedno się nadaje — oznajmiła. Miała nadzieję, e to dostatecznie silny argument żeby zacząć szukać nowego miejsca na spędzenie tej nocy,

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  19. Posłała mu krytyczne spojrzenie. Nawet nie chciała już więcej drążyć tego tematu. Żadna siła nie zmusiłaby jej do spania na tej kanapie. Chyba, że z Louisem Blackburnem, ale to inna sprawa. Wiecie. Nauczyciel, całkiem młody, całkiem przystojny, całkiem zdolny i zupełnie zakazany. Pobudza wyobraźnię, ale pozostaje tylko w strefie fantazji, więc dla niego można było przymknąć oko nawet w sprawie paskudnie wyglądającej niezachęcającej niczym kanapy. I byłaby pogrążona w tych myślach jeszcze dłużej gdyby nie ten szalony śmiech. Ta Wrzeszcząca Chata chyba musiała posiadać jakiegoś grzyba wywołującego schizy. Aż przezornie zerknęła na ściany, szukając jakiegoś źródła.
    — To nie jest kwestia, na której temat będziemy dyskutować — ucięła temat w końcu, moment później z ograniczoną ulgą przyjmując fakt, ze w końcu zgodził się dzielić z nią łóżko. Plus za to, że zawalczyła o coś w lepszym stanie. Minus, że miało go to zniechęcić i miał wpaść na genialny pomysł noclegu gdzie indziej. Ale to przecież Gregorius. Nie od dziś było wiadomo, że był raczej ciężko kapujący. Obserwowała go, kiedy siadał na łóżku, niczego nie komentując. Nie bardzo podobało jej się leżenie przy ścianie, przy której serio mogła złapać jakiegoś syfa. Dlatego niewiele myśląc, wycelowała różdżką w wyrko.
    — Reducto.
    Jak mebel wyskoczył w bok, tak siła rażenie odrzuciła chłopaka na materac. Musiał wyłożyć się płasko na pościeli, kiedy łóżko z głośnym jazgotem przesunęło się bardziej na środek pomieszczenia. Teraz tylko górna rama łóżka stykała się ze ścianą. Mirabelle, podchodząc do chłopaka, usiadła na krawędzi, przerzucając jedno ramię nad torem chłopaka, opierając się po jego drugiej stronie. Patrzyła na niego z góry z kpiącym wyrazem twarzy.
    — Jasne. Jak chcesz… prefekcie naczelny — słowa wycedziła przez zęby, bo wcale jej się nie chwalił. Skubany skurczybyk. Czy on kiedyś dawał jej chwilę wytchnienia? Zawsze pędził na skręcenie karku, a ona musiała mu dotrzymywać kroku. Zaczesała wlosy do tylu, i tak łaskocząc jego ramię kosmykami, których nie zgarnęła na plecy. Wpatrywała się w jego tęczówki oczu z wyzwaniem.
    — Nie ma tu ściany — rzuciła w końcu, cofając się do normalnej pozycji. Siadła tyłem do niego, opierając się jedną ręką obok siebie, zastanawiając się czy była w ogóle w stanie tu zasnąć.
    — I nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek się do Ciebie dostawiała — dorzuciła nieco rozdrażniona, bo dzisiaj łatwiej ją było zezłościć niż normalnie. Dalej czuła na sobie echo spotkania z rzezimieszkami — Ale powiedz to jeszcze raz głośno, a to ty będziesz miał problem, kiedy ktoś puści kolejną plotkę. Ściany mają uszy, Cavendish. Zwłaszcza te z obrazami.
    Wskazała na jeden, który się obudził i patrzył teraz na nich zaspanymi oczami. Może a nóż wiązał się z innym obrazem z Hogwartu?

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  20. [Cześć! Co ten Greg taki ulizany na pierwszy zdjęciu? I jeszcze udaje, że się uczy! :D]

    Doris

    OdpowiedzUsuń
  21. Znosiła cierpliwie jego zabawy ze jej własnymi włosami. Przewróciła jedynie oczami, kładąc się na materacu, faktycznie plecami od niego. Właśnie na ten rodzaj spędzenia nocy we Wrzeszczącej Chacie liczyła. Mało absorbujący. Najchętniej w ogóle zapomniałaby o jego obecności, ale bardzo wprawnie chłopak się o sobie przypominał. Upominał się o jej uwagę. W końcu odwróciła się do niego rozdrażniona przodem, przeczesując dłonią splątane włosy.
    — Musiała Cię ta woń mocno ująć za serce, skoro dalej ją tak dobrze pamiętasz, co? — zakpiła sobie z niego, a jej wzrok automatycznie powędrował na jego pierś, jakby chciała sprawdzić, czy na niej faktycznie znajduje się jakaś odznaka. Głupie, ale taki mieli poziom znajomości, ze ta jego uwaga najmocniej ją ubodła. Zmarszczyła nieco brwi, przeszywając go bardziej wnikliwym spojrzeniem.
    — Nie będzie dobrze wyglądać na naszywce z Klubu Ślimaka.
    Uśmiechnęła się kwaśno, chwilę potem podążając za jego dłonią, której palcem przytrzymywał jej kosmyki przy swojej twarzy.
    — Jak na razie jedyną rzeczą, która mnie dotyka jesteś Ty — wypomniała mu, zaczesując swoje włosy na plecy, więc i pozbawiając go zabawy — Z dwojga złego wolę chyba plotki niż Ciebie.
    Miała mocne poczucie własnej tożsamości. Nie mógł jej zachwiać, ani on, ani zdanie innych, właśnie dlatego nie przejmowała się opinią publiczną — Dlaczego myślisz, że cokolwiek co związane z Tobą miałoby mnie dotknąć, Gregoriusie? Nie masz takiej siły sprawczej, kochany. I tyle o ile mi wiadomo, dzisiaj się naprawdę okazało kto i za kim rzeczywiście lata.
    Uśmiechnęła się do niego przesłodko, bardzo cynicznie.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  22. — Myślisz, że ta odznaka czy ta naszywka cokolwiek zmienia? — nie potrafiła ukryć swojego niezadowolenia z tego, ze trochę zmieniała. Jej brwi nieznacznie drgnęły, ale próbowała nie okazywać swojego sfrustrowania. Dostanie się do Klubu Ślimaka w dużym stopniu zależało od pozycji rodziny. Nie do końca tylko od jej zdolności. Dlatego przechyliła głowę na bok, pozwalając sobie posłać swoje wściekłe spojrzenie w przestrzeń, nie prosto na jego żer, żeby mógł się chełpić swoją odznaką. Prawda była taka, że Amelia miała lepsze pobudki niż Mirabelle do zostania prefektem naczelnym. O ile Rockwell przejmowała się tylko tym, jak wypadnie w zestawieniu z Gregiem, o tyle ona chyba bardziej nudno postrzegała rzeczywistość. Była typową, sztampową kujonką i chyba lepiej, ze jej było z tym bardziej do twarzy niż Mirze.
    — Jestem inteligentniejsza, bystrzejsza i ładniejsza od ciebie. To się nie zmieniło tylko dlatego, że teraz możesz sobie przypiąć kawałek blaszki do koszuli.
    Dalej nie zdążyła już nic powiedzieć, a pewnie miała co. Przechwyciła poduszkę, ledwie odrzucając ją w bok, a już poczuła inny ciężar na ciele i na rękach, kiedy przygwoździł ją do pościeli.
    — Teraz nie wyglądam tak całkiem samotnie, co? — zironizowała, zadzierając nawet lekko brodę do góry, żeby ich usta znalazły się jeszcze bliżej siebie. Oprócz tego, że mogli odczuć swoje ciepłe oddechy na swojej skórze, uśmiechnęła się tylko kpiąco, potwierdzając jego słowa o tym, jaka bywała wredna — Fenomenalnie. Następnym razem weź ze sobą pierścionek, a zabrzmi to jak prawdziwie oświadczyny. Będę mogła Cię z większym polotem wykpić.
    Fakt jednak faktem, nie podobało jej się, jakie słowa padają z ust jej rywala. Dlatego w jej oczach zabłysła na moment chęć wyzwania. Tak bardzo często objawiająca się w jego towarzystwie.
    — Nie wiesz co mówisz. Mogłabym znaleźć sobie chłopaka od ręki. To, że jestem sama znaczy tyle tylko, ze nikogo nie szukam. Inaczej już bym to miała. Puść mnie.
    Ostatnie dwa słowa wtrąciła swobodnie, zsuwając się nieco w dół, w próbie zrzucenia go, ale byłoby łatwiej gdyby na jej nogach siedział ktoś jej gabarytów.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  23. Uśmiechnęła się kpiąco kątem ust na jego słowa, spoglądając w jego oczy uważnie. Nie odwracała spojrzenia, nawet jeśli znajdowali się tak blisko siebie, że właściwie widziała swoje własne odbicie w jego oczach. Nie drażnił jej swoimi słowami w żaden sposób, nawet gdyby chciał.
    — To by Cię drogo kosztowało — zauważyła odkrywczo, dodając z przekąsem — Byłabym mocno usatysfakcjonowana z ponoszenia przez Ciebie takich strat materialnych.
    Nie mogła nie zauważyć odetchnięcia Gregoriusa. Jako jego wróg naczelny musiała dostrzegać znacznie więcej szczegółów niż wszyscy inni, żeby czasem nie stracić gardy. Dlatego nic dziwnego, ze nie dała mu nawet porządnie odetchnąć, kiedy się od niej odsuwał. Po prostu zamienili się pozycjami. Wsunęła się zgrabnie na jego uda, zamiast przygważdżać jego dłonie do pościeli, opierając własne na jego torsie, przynajmniej przez chwilę, zanim otoczyła go rękoma, zamykając jego twarz pomiędzy nimi, kiedy pochyliła się nad jego uchem.
    — Chcesz się o to założyć? — szepnęła mu wprost o ucha, przechylając nieco głowę na bok, drażniąc go swoim oddechem na policzku i nie zmieniając dystansu dzielącego ją od jego skóry, wróciła do pozycji, w której wpatrywała się wprost w jego tęczówki — że mam więcej ciepłych uczuć, o których mnie nie posądzasz? — dokończyła.

    Mira (z nieswojego konta, bo ktoś grzebał na moim komputerze ;C)

    OdpowiedzUsuń
  24. Wygięła się nieco do góry, czując zmianę położenia jego rąk. Mimo wszystko nie spuszczała z niego spojrzenia, ani kiedy błądził rękoma na oślep, ani nawet kiedy ulokował je tam, gdzie zdecydowanie nie powinien. Nie dała mu tej satysfakcji, żeby poznał się, jak bardzo było to dla niej niekomfortowe, z racji, że ich dwójki jak dotąd nie można było zastać w podobnym układzie. Uśmiechnęła się lekko, kącikowo, w typowy dla siebie wredny sposób, nieznacznie unosząc się w górę, przesuwając się na jego nogach w górę. Niby poprawiała swoją pozycję, jakby było jej niewygodnie, ale chodziło tylko o to, aby jego ręce automatycznie zsunęły się poza krawędź jej koszulki. Wolała sama mieć kontrolę nad ich pozycją, niż dawać mu insynuować sytuację.
    — Jeśli okaże się, że potrafię wykrzesać z siebie te emocje, udowodnić, że potrafię nie tylko uwieść faceta i go usidlić, ale dać mu stuprocentową pewność, że nie jestem pozbawiona czułości… zerwiesz z osobą, którą kręcisz. Bo tak chcę.
    Nie zakładała nawet, ze mogłaby przegrać, dlatego nie spytała go, czego on by chciał. Może sam chciałby się o to upomnieć, bo teraz był na to dobry moment, póki ustalali warunki zakładu. Oczekiwała jego reakcji, nienachlanie, ale wyraźnie z niecierpliwością. Ponaglająco przejechała mu dłonią po policzku, gładząc go kciukiem po skórze.
    — A ty? Znasz mnie, w ogóle? W jakimkolwiek, najmniejszym stopniu?
    Nie odpowiedziała mu, dała tylko do zrozumienia, jak niewiele jeszcze o niej wiedział. Z jak wielu stron jej jeszcze nie poznał.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  25. Przyglądała ię mu beznamiętnie, próbując mimiką nie zdradzić jak mocno zaskoczył ją dociekliwością z jaką dobrał ewentualne zadanie dla niej, które okazywało się… o dziwo, naprawdę dużym wyzwaniem. Nagle ten zakład wydał jej się odrobinę cięższy niż z góry przewidywała. Jakoś tak, kiedy cena przegranej wzrosła, odebrał jej tym tylko odrobinkę pewności siebie, ale miała jej w sobie na tyle wystarczająco, że i bez tej odrobinki pozostawał jej dalej taki duży zapas zdecydowania, że nic nie pozostawiało na niej żadnych wątpliwości. Uśmiechnęła się więc kpiąco. Bez ryzyka w końcu nie ma zabawy, nie? Dla sprostowania jednak dodała.
    — Taaak, a ile procent temu dajesz? — wydała się rozbawiona jego stwierdzeniem, chociaż nie dało się powiedzieć, zęby było to rozbawienie przyjemne. Raczej ten jego rodzaj litościwy i irytujący, dość nieznośny, wyrażający jej lekceważenie Gregoriusa. Szczególnie, że kpiła sobie dosłownie z każdego jego słowa. Dłoń, którą odciągnął od swojej twarzy, zawisła w powietrzu. Drugą więc oparła na jego piersi, z powrotem dociskając go do pościeli, a już z pełną premedytacją, trzymając palce w miejscu, gdzie przez wartwy materiału, skóry i mięśni czuła bicie jego serca pod opuszkami. Patrzyła na niego z arogancką pewnością siebie, nie kryjąc sarkastycznego podejścia do tej rozmowy.
    — A ty jesteś pewien, że nic do mnie nie masz, kochanie? Jesteś pewien tego, co kryje się w Twoim serduszku? — wsunęłaby dłoń pod jego koszulę, w miejscu, w którym ją trzymała, ale właśnie strącił ją z nóg. Wylądowała miękko na materacu obok, podskakując na skrzeczących sprężynach i zaśmiała się w głos, bardzo nieporuszona ani tym odtrąceniem, ani jego słowami.
    — Bo z kolei po Twoich słowach wnioskuję, że bardzo zależy Ci na tym, żeby plotka o naszym domniemanym związku się rozszerzyła. Przyznaj się, Gregie, sam ją rozniosłeś, co?
    Obróciła się na bok, przodem do niego, bawiąc się mankietem jego koszuli, tylko po to żeby się z nim trochę jeszcze podroczyć.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  26. Pomyślała sobie, że gdyby tak przykładowo zamiast zostania prefektem naczelnym (skoro Baxter hardo trzymała się tej funkcji), mogła zostać na przykład kapitanem drużyny SLytherinu… to zyskałaby taką pół-wygraną, żeby jeszcze lepiej połechtać swoje ego po wygranym zakładzie. Wystarczyło tylko zdyskredytować odpowiednich ludzi po drodze. Nie spodziewała się jednak, że latanie na miotle to tak skomplikowana sztuka. Niegdysiejsze zajęcia na pierwszym roku udało jej się w jakiś sposób pokonać. Prześlizgnęła się przez przedmiot, tłumacząc się ogromem obowiązków i dodatkowych przedmiotów, którymi normalnie pierwszacy się nie zajmowali. Nic więc dziwnego, że lot na miotle był dla niej totalną abstrakcją. Gdzieś w świecie czarodziejskim istniała niepisana zasada, że każdy czystokrwisty czarodziej rodził się z czystym talentem do miotlarstwa. Raz na pokolenie wychodził na świat ktoś taki jak Mira. Zdecydowanie czystokrwisty i z całą pewnością niepotrafiący latać. Lubiła sobie wmawiać, że to czyniło ją wyjątkową. Tak samo, jak wyjątkowo głupie miała szczęście, ze jak wsiadła na ten wątpliwy kij od szczotki (z całą swoją sympatią do Quidditcha musiała sobie dać spokój, znacznie łatwiej było być entuzjastą, kiedy siedziało się bezpiecznie na ławce na trybunach), udało jej się tak od razu nie spaść. Choć ku jej zdziwieniu, kiedy spróbowała zmienić nieznacznie tor lotu, miotła udać się w innym kierunku, przyśpieszyła gwałtownie, nie wiedziała kiedy, straciła nad nią całkowicie panowanie, tylko cudem utrzymała się na tym pieruńskim pomiocie Mrocznych.
    I nie wiedziała jak świat jest paskudnie wredny, dopóki z całym impetem nie uderzyła w kogoś z rozpędu. Szkolna miotła aż połamała się w pół od uderzenia, a biedna Mirabelle, i tak już chora od swoich prywatnych treningów latania, podniosła się, ledwie się orientując wokół, do góry, wstrząsając lekko głową. Miała aż mroczki przed oczami. Dlatego, kiedy mruczała pod nosem krótkie:
    — Przepraszam — na pewno nie miała tego na myśli. Szczególnie, ze dopiero później obraz jej się wyrównał, nie dwoił już w oczach i kiedy jej czworo wymiar złożył się na jedną płaszczyznę, ujrzała wcale nie aż tak bardzo przystojną (jakby Greg chciał) twarz przed sobą.
    — Na Merlina! — syknęła i aż strzeliła go z liścia w twarz, czując się oszukana, że doprowadził ją do tego, że moment temu go przeprosiła. To zdecydowanie musiała być jego wina. Podstęp. Bo to brzmiało jak dzieło Cavendisha, prawda.
    — Co ty wyprawiasz? — pytała go, jakby to on strącił ją z miotły, chociaż przecież sama na niego wpadła. Zmrużyła oczy niezadowolona, ze złością chwytając szczękę chłopaka między palce, zaciskając paznokcie boleśnie na jego skórze — Jeszcze nigdy nie spotkałam tak samo niedojrzałego, próżnego i egoistycznego dupka, jak Ty — fuknęła zła, wyładowując całą swoją złą passę do latania na nim.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  27. Z nimi tak właśnie było, że często poza swoją kontrolą przekraczali granice, których nie powinni. Greg nie doceniał tego, że przy nim Mirabelle czasami okazywała więcej słabości. Był zbyt zaślepiony ich wzajemną nienawiścią, żeby dostrzegać, że ze wszystkich masek, jakie okazywała przed ludźmi, przy nim nakładała ich na siebie najmniej. Mogła być po prostu sobą. Nie uważać na słowa, nie świecić przykładem przed innymi. Popełniać błędy, klepać niewyparzonym językiem i nie pilnować się wcale z tym, jak dobierze słowa. I już tak chyba było, że zawsze, od wielu już lat nazywała go dupkiem i zwykle spływało to po nim jak po kaczce. Nadużywała tych barwnych epitetów pod jego adresem, jakby to już była nawet pewna fora zdrobnień w jego kierunku. Powinien ich nie dostrzegać, jak zawsze, bo przecież padały tak często, że stawały się zupełnie przeźroczyste, ale nie dzisiaj.
    Nauczyła się, przez niego, upadać zawsze tak, aby najbardziej możliwie zamortyzować uderzenie. Niezliczoną ilość razy poddawał się już swojemu rozdrażnieniu, nie przejmując się tym, jak skończy się (jego zdaniem) naturalne odepchnięcie od siebie dziewczyny. Czasami zapominał, że nią była. Zbyt często kręcił się z facetami, żeby pamiętać, że kobieta była zwykle drobniejsza, delikatniejsza, łatwiej było ją uszkodzić. Odepchnięta, podparła się ręką na błotnistej ziemi. Udało jej się nawet nie rozjechać, trzymając względnie odpowiednią pozycję. Wpatrywała się w niego i słuchała jego słów. Od razu uśmiechnęła się kpiąco, ale uśmieszek ten nieco jej zrzedł z następnymi jego słowami. Nawet jeśli chciała powiedzieć coś ironicznego, teraz odebrał jej wszelkie chęci. Całą swoją koncentrację przekierowała na to, żeby nie okazać, że udało mu się uderzyć w jej czuły punkt. Kucnęła, zmuszając się do mentalnego zobojętnienia. Mimo, że szczęki, mimowolnie, zaciskała tak mocno, że uwydatniała tym zwykle wabiące dołeczki w policzkach. Teraz jednak była na niego zła. Gdyby udałoby się jej nie uderzyć go przed chwilą, oberwałby właśnie teraz. Tymczasem zacisnęła palce na ziemi, patrząc na niego w skupieniu.
    — Skończyłeś już? — spytała prawie szeptem, otrzepując się z błota, ale jedynie rozmazała je po rękach, kiedy zmieniła pozycję, najpierw klękając na kolanach, a potem siadając na swoich nogach. Nabrała tym samym trochę bardziej dziecięcego wyrazu. Miła odmiana, jeśli zwykle prezentowała wszędzie swoją kobiecość, mimo, że miała ledwie 17 lat, jeszcze. Chciała udawać dorosłą, ale jak widać, wcale jej to nie wychodziło. Zaciskając żeby, wycedziła mu w odpowiedzi:
    — Zimna suka, skorupa bez sumienia, marionetka bez życia, mała kurewka szukająca podbudowania w kurwieniu innych, budząca litość niezdecydowana dziewczynka, parodia ambitności i dojrzałości.
    Podpowiadała mu tylko to, co sam chciał powiedzieć. Ostatecznie, sparafrazowała tylko dokładnie to, co jej powiedział, tylko, ze nazwała rzeczy po imieniu. Pozamieniała słowa jego wypowiedzi, ale jej znaczenie pozostało to samo. Mówiła, jakby ją to nie ruszało, ale dłonie trzęsły jej się w nerwach. Nazywano ją różnymi epitetami, część z nim mu nawet przytoczyła w tym momencie, ale jeszcze nigdy tego samego nie słyszała z jego ust.
    — Takich sformułowań szukałeś? Potrzebujesz ich jeszcze więcej? Co jeszcze chcesz o mnie powiedzieć, Cavendish? — schowała drżące ręce za siebie, opierając się na nich na ziemi, podciągając nogi do góry. Bryła lodu bez uczuć. Musiała teraz taka pozostać, chłodna. Żeby nie dowiedział się, co naprawdę o tym myślała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — NO MÓW! — z niepokojącego szeptu przeszła nagle do gwałtownego wrzaśnięcia i pierwszy raz dało się wyczuć w jej tonie nie tylko rozkaz i gniew, ale swojego rodzaju wyrzut. — W jaki jeszcze sposób mogę Cię zadowolić, kochanie? Mam to przyznać? Że pokonujesz mnie w każdej dziedzinie, tak? O to Ci chodzi? — oblizała wargi zniecierpliwiona, w dość niespokojnej reakcji dodając — Jesteś lepszy, Cavendish. We wszystkim. Masz naturalny talent, do magii, zjednywania sobie ludzi, szczęście, w miłości i w życiu. Ja nie mam żadnej z tych rzeczy. Zazdroszczę Ci, że w swoim pozbawionym sensu , zabawy i uczucia życiu dalej brakuje mi czasu, żeby Cię dogonić. Wygrałeś. WYPIERDALAJ.
      Nie chciała sama teraz odchodzić. Po tym co powiedziała, mógłby to uznać za ucieczkę. A ona była zła. Wkurwiona, prawdę mówiąc. Zraniona, jednocześnie. Ale w jej przypadku nie było chyba między tymi emocjami żadnej różnicy.

      Mira

      Usuń
  28. Cholerny Cavendish… Miał odpowiednie wyczucie. Jeszcze dwie godziny temu, kiedy on grzecznie spał, jak to przystało na porządnego Prefekta Naczelnego, Arsellus myszkował po korytarzach zamku. Przyszło mu z co najmniej cztery razy uciekać przed woźnym z walącym po żebrach sercem, który w ciągu ostatnich dwóch tygodni zrobił się znacznie bardziej wyczulony na jakiekolwiek szmery. Młody Langhorne najadł się niemałego strachu, ale ostatecznie udało mu się utrzeć mu nosa i czmychnąć do lochów. Stamtąd trafienie do Pokoju Wspólnego Ślizgonów było tylko czystą formalnością, o odpowiednim dormitorium już nie wspominając. Grudniowy Langhorne padł na swoje łóżko, nie przejmując się zbytnio tym, że nadal ma na sobie swoje szaty. Po nocnej przebieżce i adrenalinie nadal buzującej we krwi wpadł w objęcia Morfeusza. Zawsze łamał regulamin na własną rękę, poszukując tajemnych przejść w zamku lub – o czym nie wiedziało już zbyt wielu – dokształcał się w Dziale Ksiąg Zakazanych. Zarwane noce najczęściej odsypiał w Pokoju Wspólnym lub na lekcjach historii magii.
    Nie spodziewał się w żadnym razie tego nieoczekiwanego najścia ze strony Cavendisha, który będzie chciał wyciągnąć go z łóżka. To była niezbyt odpowiednia pora, ponieważ Arsellus śnił właśnie o znalezieniu księgi z Działu Ksiąg Zakazanych, którą mógłby zatrzymać na własność, dzięki czemu w przyszłości, oczywiście sennej, ogłoszono go największym w świecie czarodziejów Twórcą Zaklęć. Marzenia senne musiały jednak samoistnie pójść w odstawkę. To było nie do pomyślenia, że miał gdziekolwiek iść i to o takiej porze! Langhorne mógł pochwalić się ledwie przespanymi dwoma godzinami. Chyba nawet nie w całości. Dramatyczny niedobór snu mógł odbić się tylko rozdrażnieniem.
    – Spieprzaj Greg, to nie czas na pogaduszki. Przyjdź później ze swoim dupskiem i chętnie cię wysłucham. Będziesz mógł mi nawet opowiedzieć o Mirze, ale teraz spadaj. – warknął sennym tonem Arsellus. Niemalże od razu, zakrywając twarz poduszką przed rażącym oczy światłem wydobywającej się z końca różdżki prefekta. Dzięki temu mógł pozostać jeszcze w sennym nastroju i wrócić do wcześniejszej czynności, a przynajmniej próbować ponownie zasnąć. Ars naiwnie wierzył w to, że takie pożegnanie zadziała i gdzieś zakiełkowała w nim nadzieja, że tak może się stać. Przeliczył się i nie musiał długo czekać, aby się o tym przekonać. Gregorius wcale nie zamierzał sobie pójść.
    Kiedy Greg raczył dźgnąć go końcem różdżki w żebra nie musiał długo czekać na reakcję Arsellusa, który od razu się przebudził i zapomniał o klejących się ze zmęczenia oczach. Rzucił mu w twarz poduszką. Usiadł i zmierzwił włosy. Zmarszczył jednak brwi, patrząc na Gregoriusa.
    – Czego chcesz do cholery, Cavendish? Byle szybko, bo zaraz wracam do spania – syknął cicho z dobrze słyszalną irytacją i po części może z wyrzutem. Wolał nie ryzykować obudzeniem współlokatorów, więc niechętnie podniósł się ze swojego łóżka. Poprawił szaty, które na szczęście miał na sobie i nie musiał marnować czasu na ubieranie. Złapał tylko za swoją różdżkę, którą zostawił na szafce nocnej.


    [Wrzuciłam gg na mail, jak coś c:]

    Arsellus Langhorne, jeszcze nie widział sweterka, poczekaj tylko

    OdpowiedzUsuń
  29. To już był koniec dyskusji. Odchodził. Obserwowała go, jak obrócił się w swoją stronę i… o dziwo prócz złości i zdeterminowania, czuła zawód. Tak normalnie, po ludzku, że rezygnował z tej dyskusji tak łatwo, mimo, że jeszcze kilka sekund temu kazała mu stąd spadać, a nawet nie spadać, a spierdalać. Czyli jeszcze dalej i jeszcze szybciej, bo popierdalanie to zupełnie inna forma opuszczania miejsca. Ale przeczyła sama sobie. Nie chciała żeby odchodził. Zostawiał ją tu, z jej własnymi myślami, z jego słowami, idealnie przygotowanymi do jej interpretacji, z tym całym bajzlem w głowie. W chłodzie, w ciemności (bo przemykała tutaj późnymi wieczorami, żeby nikt jej nie obserwował), na wietrze. Czuła, że zimny jego powiew wywołuje gęsią skórkę, na jej rozgrzanej skórze. Przymknęła powieki i odchyliła się do tyłu, czując jak spływają z niej emocje. Powoli zrzucała z siebie pozostałe maski, spodziewając się, że chłopak już zebrał się do pójścia. Ale zawrócił. Nic dziwnego, że kiedy kucnął przed nią, drgnęła, gwałtownie podciągając nogi bardziej pod siebie. To był zwykły, ludzki odruch, którym próbowała odgrodzić się od niespodziewanego.
    On szukał jej wzroku, ale ona patrzyła wszędzie, tylko nie w jego tęczówki oczu. Potrzebowała chwili, żeby utrzymać te emocje, które przed chwilą ją opuściły, w sobie. Musiała się mocno skoncentrować, aby wracając do niego spojrzeniem, w jej oczach nie było śladu po żadnym bólu, czy upodleniu. Jesteś straszna, masz paskudny charakter. Dokładnie tyle usłyszała.
    — Myślałam, że to ustaliliśmy już kilka lat temu — bąknęła, opierając się na swoich kolanach, patrząc na niego z nad swoich przedramion, w których schowała część twarzy, pozostawiając ślad intensywnej szminki na własnej skórze. Nawet na boisku musiała wyglądać dobrze.
    — Jeśli tym samym chcesz się upewnić, że nie będę już więcej się wokół Ciebie kręciła, bez obaw. Masz to jak w banku.
    Jej głos przy tej wypowiedzi ledwie przedarł się przez powietrze żeby do niego dotrzeć, kiedy wstał. Znów tylko po to, żeby odejść? W zasadzie nie czuła, żeby ta rozmowa w ogóle ruszyła do przodu. Dalej po prostu wyrzucał jej kim jest. Oparła policzek na kolanie, pozostając w tej, prawie embrionalnej pozycji, dodając w odwecie:
    — A ty jesteś irytująco i niereformowalnie idealny.
    Tym razem to ona zacisnęła wargi, próbując nie przełykać głośno śliny, zaraz potem gwałtownie zerwała się do góry. Nie była przez chwilę do końca pewna swojej instynktownie przyjętej, mocno obronnej pozycji. Dopiero uświadamiając sobie swoje położenie, położyła mu kres. Ale zadziałała zbyt raptownie. Zanim zdążyła zrobić kilka kroków, pociemniało jej w oczach. Przystanęła, żeby potrzeć zachodzące czernią oczy. Musieli wcześniej naprawdę mocno się ze sobą zderzyć. Aż dziwne, że żadne na tym mocno nie ucierpiało.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  30. Usłyszała dokładnie każde wypowiedziane przez niego słowo, chociaż w jej nieprzytomnym stanie, jego słowa przybrały raczej formę snu. Śniła o nim, o Gregoriusie. Wyjątkowo to nie był koszmar. Odgarniał jej włosy z twarzy, mówiąc do niej z troską, jak żaden facet przed nim się nie odważył, chyba, że sama mu wcześniej na to pozwoliła. Czuła się oszukana, że był to Cavendish. Teraz, kiedy niejako jej krótki związek z Duncanem jeszcze trwał. Zaczął się niewinnie, bo od zakładu, ale kto Ślizgonce zabroniłby go kontynuować. Obudziła się z wiedzą, że to był tylko sen. W snach wszystko było dozwolone. Mogła mieć pewność, że to nic innego. W końcu to niemożliwe, żeby…
    — Gregorius! — czuła się dziwnie pobudzona, pewnie przez zaklęcia, jakie zastosowała pielęgniarka, dlatego szarpnęła się do góry, na łokciach, nie spodziewając się drugi raz dostrzec po przebudzeniu twarz Cavendisha. Zresztą, o ile zdążyła zauważyć, trochę zmęczoną jego twarz. Zanim zdążyła dokładnie przemyśleć, to co zrobiła (pamiętając, że pielęgniarka naszprycowała ją dziwnymi czarami), odsunęła się na bok, pozostawiając bardzo sugestywnie obok siebie wolną przestrzeń, na której idealnie zmieściłby się chłopak, gdyby zechciał z jej łaskawości skorzystać. Pierwsze spanie w jednym łóżku i tak mieli już za sobą. Miał jakąś godzinkę, czy dwie, zanim cały zamek wstanie na nogi, mógł się jeszcze zdrzemnąć.
    — Ja nie chrapię.
    Obraziła się? Patrzyła na niego trochę właśnie tak, obrażona, bo to było naprawdę słabe powitanie.
    — Pewnie sam tak chrapiesz, że budzisz sam siebie ze snu — dodała z przekąsem, cofając się na łóżku do tego stopnia, że o mało co, a wylądowałaby na drugiej jego stronie — Matko… serce mi tak łupie, jakbym była po magicznych używkach.
    Faktycznie, biło jej na tyle szybko, a krew pompowana w żyłach była w takim tempie, że od razu po przebudzeniu, na jej twarzy wykwitły rumieńce, a jej samej było gorąco. Piguła jednak przesadziła z tymi środkami ocucającymi, albo nie wzięła pod uwagę, że Mira na niektóre środki magiczne reagowała alergicznie. Albo tylko na Gregoriusa i dziwne sny z jego udziałem. Tego scenariusza nie brała pod uwagę.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  31. W pierwszym momencie nie załapała do kogo Ślizgon pił. Przechyliła głowę lekko na bok, zainteresowana tym sposobem myślenia Cavendisha. Samej kwestii jej chrapania nawet nie analizowała. Nie dawała temu wiary. Tylko dlatego, że mówił to Gregorius. Mógł celowo próbować ją rozdrażnić. Poruszył natomiast kwestię, przez którą dał jej łatwy motyw do ironizowania.
    — Duncana? Kochanie… mam lepsze tematy do rozmowy ze swoim facetem niż Ty.
    Po momencie, w celach badawczych, uniosła się na łokciach do góry, obserwując teraz chłopaka z lepszego kąta zanim dorzuciła:
    — O ile chce nam się marnować czas na gadanie.
    I zamilkła na chwilę, obserwując jak chłopak wgramolił się na łóżko. Teraz siedziała po jednym jego końcu, próbując z niego nie spaść. Przeceniła swoją tolerancję. Łóżko we Wrzeszczącej Chacie było prawie dwa razy większe od tego, mimo, że pachniało gorzej. Chociaż o dziwo, musiała dopiero co zauważyć, że unosiła się wokół niego przyjemna aura, zapachu, który miło kojarzyła, a którego źródła, mimo całego czasu uczęszczania do Hogwartu nie potrafiła zidentyfikować. To musiało być coś mocno specyficznego.
    — Nie mogłeś zasnąć, bo najpewniej nie potrafiłeś oderwać ode mnie wzroku — rzuciła, w końcu rezygnując ze swojej sztywnej pozycji. Rozluźniła się, poprawiając swoją pozycję na łóżku, zanim znalazła sobie komfortowe ułożenie, uderzając go kilka razy kolanami. Na sam koniec w końcu odnajdując się najlepiej w pozycji, w której leżała tyłem do niego. W ten sposób wygospodarowała sobie więcej miejsca.
    — Nie mogę, bo jeszcze Duncan będzie zazdrosny — rzuciła lekceważąco, przewracając oczami, jakby kiedykolwiek chodziło o Duncana. Przecież nie było tajemnicą, ze była egoistką i chłopak stanowił tu najmniejszy problem. Przynajmniej mogła nim szastać jako dobrym argumentem.

    OdpowiedzUsuń
  32. [No cześć! Cudowne masz te pierwsze zdjęcie w karcie, a Cavendish czarujący jak zawsze! :D]

    Louis W.

    OdpowiedzUsuń
  33. Taki zarzut z jego ust działał na Mirabelle trochę pobudzająco. Od razu się obudziła, przeszukując w głowie myśli w poszukiwaniu jakiś ciętych ripost. Przyszła jej do głowy ta najbardziej prymitywna. Ale wszystko powoli. Dopiero wstała, musiała sobie jeszcze poukładać myśli.
    — Jak na to, jak pożytkujemy czas, brak rozmowy to nawet atut — mruknęła i gdyby widział jej twarz, pewnie zauważyłby na niej wredny uśmiech, ale mógł go sobie wyobrazić. Przecież rozmawiali ze sobą na tyle często właśnie w ten sposób, że był chyba w stanie sobie odtworzyć ten kpiący wyraz jej mimiki. To nie powinno być trudne. Tak patrzyła na niego średnio 80% wspólnie spędzanego czasu.
    — Widzisz? Przez chwilę mogło być miło. Mogło, ale ty przecież jesteś Cavendish. Nie byłbyś sobą, gdybyś tego nie zrujnował. Widzisz? Dlatego przyzwyczaiłeś mnie, żebym się niczego po Tobie nie spodziewała. Chyba, że złych rzeczy. Złe rzeczy i Twoje imię idą ze sobą w parze.
    Spięła się trochę, czując snucie się jego palców po swoich plecach i podłożyła sobie swoją dłoń pod policzek, poprawiając swoją pozycję. Potrzebując się trochę rozproszyć na własny sposób, nie ten, który on jej proponował. Nie wiedziała dlaczego, ale wstrzymała powietrze, niespodziewanie czując go za swoimi plecami.
    — Dobrze całuje. Jest czystokrwisty. Jak dobrze pójdzie, jak skończymy szkołę, weźmiemy ślub i spłodzimy stado Duncaniątek, a potem posadzimy magiczne drzewo. Najlepiej Wierzbę Bijącą, jakbyś chciał się gdzieś czaić w okolicy naszego domu — zadrwiła sobie z niego, tak pół-żartem, pół-serio mu odpowiadając. Odchyliła się nieznacznie w tył, chcąc na niego zerknąć, ale wyłapała spojrzeniem tylko jego ramię, do którego się odezwała.
    — Odsuń się. Mało masz miejsca z tyłu?
    Chwilę milczała, wmawiając sobie, że nie było nic niestosownego w tej pozycji, kiedy posiadała swojego chłopaka. W końcu to nie jej wina, że Gregorius się tak do niej lepił.
    — A co, jesteś zazdrosny? — zakpiła, w ten sam sposób, w jaki jeszcze niedawno on drwił z niej, kiedy to ona czepiała się jego związku. Jak śmiesznie rzeczy się zmieniają…

    OdpowiedzUsuń
  34. [Może się ono nie podobać? :O Narzekam, że mam mało wątków, chodź do mnie!]

    Louis W.

    OdpowiedzUsuń
  35. Z jednej strony sama zasugerowała, żeby się położył, z drugiej wcale nie planowała mu spania ułatwiać. Czując jak się od niej odsuwa, poczuła coś. Ulgę najpewniej. Albo jakąś ulgę ze złością, że w ogóle sama musiała go przywracać do porządku. Nie potrafiła dokładnie zamknąć tego w ramy, ale cokolwiek to nie było, na pewno miało złe podłoże i na pewno Greg był temu winien. Nie musiała w tym celu nawet ryzykować żadnym innym stwierdzeniem. Tylko to jedno mogło być słuszne.
    — Zarezerwować miejsce dla faceta czy kobiety? — poruszyła kwestię, do której jeszcze nigdy wcześniej nie nawiązywała. Gdzieś tam tylko słyszała rodzące się plotki o tym, że Greg kręcił z facetami, ale nigdy tak naprawdę nie chciała temu zawierzać. To znaczyłoby, że miała większą konkurencję. Znaczy… ekkheeem. No. W sensie, konkurencję w szukaniu swojej miłości versus Grega szukającego jej dla siebie. W końcu gustując zarówno w mężczyznach jak i kobietach, zwiększał sobie szansę na miłość.
    — Chcesz wiedzieć dlaczego naprawdę z nim jestem?
    Odwróciła się przodem do chłopaka, zawieszając ton, nagle go zmieniając.
    — Żeby podrażnić Ciebie.
    Jej śmiertelny ton wyjaśnił się już zaraz potem, kiedy zaśmiała się krótko i uśmiechnęła kącikowo. Następnie na moment ucichła, wyczuwając od niego jakąś złą aurę. Żarty żartami, ale naprawdę przeczuwała, że Greg knuł coś niedobrego.
    — Jeśli wymyśliłeś właśnie, że chcesz przygadać Duncanowi, to zrezygnuj. — ostrzegła go, nie wiedząc dlaczego, spodziewając się, ze mogło chodzić o Duncana — Nie rozwalisz tego, tylko dlatego, że taki masz kaprys.
    Trąciła go w ramię, bo po tych zaklęciach rzucanych przez pielęgniarkę miała dziwny, dziecięcy nastrój, więc już w moment później dźgnęła go pod żebra, swoją różdżką.
    — Nie zmuszaj mnie do użycia czarów.

    OdpowiedzUsuń
  36. [Intrygujesz! Wyczekuję.]

    Louis W.

    OdpowiedzUsuń
  37. [Witam brata! :D Słyszałam, że kiedyś Langhorne'y rządziły Hogwartem, ale następuje wyparcie xD Szlaban? Pfff a co znowu? I tak nie możesz mnie kontrolować! O. Ej. Wiem, że nigdy tego nie zrobię, ale możemy obrażać właśne matki xD]

    Max Cavendish Jr.

    OdpowiedzUsuń
  38. Uniosła lekko podbródek do góry, patrząc w jego tęczówki oczu z innego kąta. Nagle się tak drastycznie… uspokoił. Jego spokój natomiast niepokoił ją. Poprawiła się w miejscu i w końcu dźwignęła się na jednej ręce do góry, przerzucając ją chwile potem nad jego ramionami i torsem. Oparła się na łóżku, po drugiej stronie jego barku, wisząc teraz po części nad nim, kiedy próbowała wyczytać coś z jego spojrzenia. Kierował do niej takie słowa, ze sama już straciła pewność jak je interpretować. Wstrząsnęła głową, strząsając włosy na jedno ramię. Końcówki jej kosmyków opadły na jego bark, z jednej strony, kiedy ona taksowała go spojrzeniem, upewniając się, ze żaden jej kosmyk jej w tym nie przeszkodzi.
    — Co cię to obchodzi? Może znudziło mi się bycie samej, hmm?
    Nie chodziło o żadne przywiązanie do Duncana. Nie czuła do niego nic. Nie nie lubiła go też, ale nie uważała, żeby był na tyle zajmujący, żeby planowała z nim spędzić poważny związek. Po prostu, byli kumplami… kumplami z pewnymi bonusami.
    — A przede wszystkim, co będę z tego miała?
    Jeśli tego chciał, musiał jej odsprzedać za coś ten pomysł. Jeśli w jakiś sposób go to dręczyło, że umawiała się z bratem jego najlepszego kolegi… musiał jej dać coś w zamian.
    — Potrafisz mi dać coś zamiast tego?
    Raczej nie zawierzała jego pomysłom. Bo co mógł jej w zasadzie zaoferować? Swoją nienawiść? Przerabiają ją od siedmiu lat. Ją dostawała za free.

    Mira

    OdpowiedzUsuń
  39. [Nawet i nie dwa, choć przypuszczam, że skurczybykowi się to w końcu jakoś udało :D]

    OdpowiedzUsuń
  40. [Szkoda, że Greg to Ślizgon, mógłby go wtedy złapać na gorącym uczynku!]

    OdpowiedzUsuń
  41. [Możemy się spiknąć, pytanie tylko czy przebrniemy przez pytanie: co, gdzie, z kim i jak, ale bądźmy dobrej myśli :) ]

    Bo

    OdpowiedzUsuń
  42. [Bracie, ruszmy tyłki i piszmy coś!]

    Max

    OdpowiedzUsuń
  43. Tym lepiej dla gregorowego – jakby mu się spodobało to gorzej dla młodego Langhorne’a. Ars mógłby jednak nie odczytać tego z miny Cavendisha poprawnie, zważywszy na porę i poziom jego niewyspania. Kto wie w jak niecnych i nieczystych zamiarach ciągnąłby go teraz, tej nocy gdzieś po zamku. Na szczęście młody Langhorne był jednak pozbawiony wszelkich dodatkowych obaw i podejrzeń. Może i byli dobrymi kumplami, ale Ars doskonale wiedział, które sznureczki pociągnąć, by Greg choć na moment stracił rezon. Mirabelle była idealna do wybicia go z rytmu. Rozdrażniony tym przebudzeniem Arsellus sięgał umyślnie po ciosy poniżej pasa w akcie zemsty, oczywiście.
    Słysząc jego słowa spojrzał na niego ostrożnie, mrużąc przy okazji oczy. No tak, Gregie potrafił znaleźć dobre argumenty, żeby Ars przemyślał jego propozycję i rozpatrzył ją pozytywnie. Jak śmiałby inaczej zareagować na tak znaczące słowa. Sprytny, jak przystało na Węża. Langhorne bronił się zawsze w ten sam sposób – nikt niczego nie widział, a przynajmniej nie przyłapano go na gorącym uczynku, z rękami przy nieodpowiednich dla uczniów książkach – więc był niewinny, a wszystko co mu zarzucano było tylko pomówieniami. Nie zmieniało to jednak oczywistego faktu, że notoryczne łamanie regulaminu sprawiało mu czystą satysfakcję. Nie ma się zatem co dziwić tym, że Arsellus rzucił jeszcze okiem na śpiących w dormitorium kolegów i poszedł w ślad za Panem Prefektem Naczelnym.
    Ars sam nie wiedział, kiedy nawiązała się między nimi ta więź porozumienia. Na pewno miało to podłoże w podobnych planach na przyszłość i umiłowanie do rzucania zaklęć oraz uroków. W pewnym sensie byli do siebie podobni i chyba dzięki temu mogli względnie ufać sobie nawzajem. Langhorne cały czas szedł z rękoma w kieszeni, wlokąc się albo nawet i udając cień Cavendisha. Nie wyciągnął go z łóżka z byle powodu, prawda? Nie mogło chodzić o to, że Gregie zobaczył na niebie ostatnie gwiazdy i postanowił koniecznie je pooglądać. Khe khe… wspólnie. Ars potrząsnął głową i zmierzwił sobie włosy. Z każdym kolejnym krokiem był coraz mniej senny i uważniej patrzył przed siebie.
    – Postaram się – mruknął w odpowiedzi, ale zaraz uśmiechnął się ironicznie. – Greg, ale powiedz mi tak całkiem szczerze co ty do jasnej cholery masz na sobie? – dodał ciszej, ale jego rozbawienie było i tak dobrze słyszalne. Sweterek od babci? O tak, jego matka zakpiłaby sobie z tego, mówiąc: „och, babcine dzierganiny były modne trzy sezony temu!”.
    Arsellus uniósł jedną brew i w tym samym momencie jego uśmiech przybrał formę bardziej złośliwą. Głupi kot. Na krótki moment spoważniał, kiedy wydawało mu się, że to jego Lukrecja, ale chwilowy strach na szczęście minął, kiedy spostrzegł czarną plamę pod szyją.
    – No, no, Gregie widzę, że zachowanie ciszy bardzo dobrze ci idzie, oby tak dalej – zakpił Ars, klepiąc go po plecach. Ależ Langhorne nie wątpił w to, że w razie potrzeby pan Cavendish nadużyje tajemnej mocy swojej funkcji. Przekrzywił głowę i posłał mu wyjątkowo zaintrygowane spojrzenie. – Pilnuj swoich, Cavendish, bo jak z taką gracją będziesz łaził tam, to pewnie wywalisz się o pierwszy lepszy korzeń. A tak poza tym to po co idziemy aż do Zakazanego Lasu? – przy mówieniu ostatniego zdania w jego oczach pojawiły się nawet wesołe iskierki. Młody Langhorne lubił wyruszanie w nieznane i badanie, ale tym razem nie wychodzili bez powodu, ale jak na razie Gregorius nie powiedział mu zbyt wiele. Przebudzonego Arsellusa gryzła za to ciekawość i nie chciała odejść, choć odpychał ją świadomie to i tak wracała niczym bumerang.


    [„Dzisiaj” to już jutro! ;<]

    Arsellus Langhorne, z pozdrowieniami dla Prefekta Naczelnego

    OdpowiedzUsuń
  44. [Chodź na wątek, Moczymordo droga ♥]

    Nowa, ale wcale nie gorsza odsłona Scorpiusa i Lexiak, który śle dużo miłości♥♥

    OdpowiedzUsuń
  45. [Hum, hum... Rzeczywiście widzę potencjał na ciekawy, antagonistyczny wątek. Jakiś pomysł na tło? Czy po prostu klasyczne "nie lubię cię, bo jesteś szlamą"?]

    Dorian

    OdpowiedzUsuń
  46. [Nie masz pojęcia, co ja dzisiaj widziałam. :D]

    Sorcha Tobin

    OdpowiedzUsuń
  47. [Chodź no cwelu na wątek.]

    Adam Griffin

    OdpowiedzUsuń
  48. [Pan nie będzie taki skory do upijania uczniów, ale może dostaniesz jak przyjdziesz trzeźwy ;D Siemka ;)]

    James Gordon

    OdpowiedzUsuń
  49. [ jak zwykle czarujący G. ]

    Rejczel

    OdpowiedzUsuń
  50. [Brak mi pomysłu, jak zacząć, "chętna na wątek" można przeczytać milion razy. Jakieś pomysły może? Mogę zacząć :)]


    Die

    OdpowiedzUsuń
  51. Nieboskłon mieniący się odcieniami atramentowego i ciemno fioletowego koloru wisiał nisko nad Hogwarckim zamkiem, niemal stykając się z wieżyczkami i basztami. Widok, jaki rozciągał się na przed oczyma Bellamy'ego przywodził na myśl tyle wspomnień, że chłopak nie potrafił uspokoić trzepiącego w piersi serca. Zacisnął pięści i wędrował dalej ulicami Hogsmeade, wprost do zamku. Czekała go długa rozmowa z dyrektorem Longbottomem i na samą myśl o niej opadał z sił. Marzył tylko o położeniu się do swojego łóżka w gryfońskim dormitorium i przytuleniu do piersi Azyla. Chciał znaleźć się w domu.
    Po kilkugodzinnej rozmowie, w środku nocy wędrował korytarzami Hogwartu, wprost do wieży Gryffindoru. Nie mógł się doczekać, aż do jego uszu napłynie przyjemna melodia trzaskającego w kominku drewna. Pragnął aby ciepło otuliło jego ciało i wywołało w nim zmęczenie. Wzrokiem przebiegał po starych obrazach zawieszonych na kamiennych ścianach, uśmiechał się na widok śpiących na nich postaci. Tęsknił za tym.
    Nagle jego ciało zderzyło się z czymś. W takich okolicznościach, osiem miesięcy temu upadł by na posadzkę z głośnym hukiem. Teraz jednak zareagował niemalże od razu, owijając dłoń wokół pasa osoby, z którą się zderzył. Jego oczy, zupełnie pozbawione emocji skierowały się wprost na tajemniczą postać.
    I nagle jego serce zaczęło walić jak oszalałe.
    A twarz pozostała bez wyrazu.
    – Cavendish – odezwał się cicho, nadal trzymając chłopaka.

    Sangster Bellamy, już nie gapa, a bohater z przypadku!
    Kochaj mje

    OdpowiedzUsuń