25 września 2015

na niebie jest ciemność nocy i światło gwiazd

Haidemarie Piper
ale najlepiej nazywaj ją Haddie

Szesnastolatka wychowana w dużym rodzinnym domu położonym na obrzeżach Londynu, córka Sekretarza Ministra Magii i pisarki, czasem też autorki podręczników do astronomii. Swoje imię otrzymała na cześć słynnej astronautki, która pozostawiła w kosmosie pudło z narzędziami. Zapewne to właśnie po niej jest wyjątkowo roztrzepanym stworzeniem, które z rozmarzeniem wpatruje się w nocne niebo i z ogromnym zainteresowaniem wczytuje się w kolejne książki o kosmosie. Wyjątkowo ambitna i pewna siebie uczennica, która na SUM-ach poza Zadowalającego z Historii Magii, dostała same W. Nic dziwnego, że Tiara Przydziału nie wahała się, co do umieszczenia jej w Ravenclawie. Optymistka, która boi się jedynie małych pomieszczeń. Właścicielka kotka Filemona, oraz starego labradora Bonifacego, będącego jej najlepszym przyjacielem i zwierzęcym odpowiednikiem. Zmarzluch jakich mało, dlatego też na nocne spotkania Koła Astronomów zakłada zawsze dwa grube swetry. Jest uzależniana od naciągania rękawów na dłonie, ot mały tik, z którego nie potrafi się wyleczyć. Marzy o locie w kosmos, ale na razie wystarcza jej posada ścigającego w drużynie Quidditcha. Kocha ogromne przestrzenie, wycieczki w góry i oglądanie nieba z matką, na dachu w ciągu ciepłych letnich nocy. Marzy jedynie o wielkiej miłości, bo dotychczas każdy jej związek rozpadał się, nim zdążyła poczuć coś więcej.
Wszyscy kiedyś umrzemy- Może jedyne, co pozwala nam zmierzyć się z tym faktem, to świadomość, że tylko w ten sposób powrócimy do gwiazd.

fc. Acacia Brinley
Szukamy kogoś, kto ją mocno ukocha.
Wątki: Arvel Avery, Angus Armstrong, Ahn Jihoon

40 komentarzy:

  1. [Dużo fajnych wątków życzę, zabaw tu długo, no i zapraszam do siebie :D]

    Jihoon/Abigail/Seunghyun

    OdpowiedzUsuń
  2. [CZEŚĆ!
    Karta krótka, zwięzła, a jednocześnie można wyciągnąć wszelkie najważniejsze informacje - bardzo mi się podoba.
    Zabini raczej nie nadaje się na kogoś, kto mógłby ją ukochać, ale na jakiś wątek byłby chętny! ^^
    Tak czy inaczej - morza niesłabnącej weny, czasu, ciekawych wątków i poplątanych powiązanek <3]

    Zabini

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ach, te wielkie miłoście. Witam bardzo, bardzo serdecznie i życzę udanych wątków na blogu!]

    Solene / Ashton / prof. Welsh

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Urocza :) Witam serdecznie na blogu i życzę jej wielkiej miłości <3 ]

    Elody Harrison || Arthur Fawcett

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Wielkiej miłości Fred to jej nie da, ale za to ja owszem! <3
    Cudowna. Sklejmy im jakieś powiązanie. ]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam na blogu, samych owocnych, ciekawych i inspirujących wątków życzę!
    Myślę, że możemy wspólnie pomyśleć nad jakimś powiązaniem dla naszych postaci. Tak więc zapraszam do moich panów, coś tam razem zdziałamy! :)]

    Ian Ajrun & Angus Armstrong

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cześć! A raczej... Pod słońcem i niebem bądź pozdrowiona, córko Autorki podręczników z Astronomii, która najwspanialszą ze wszystkich nauk jest! O! A poza tym wszystko ze mną dobrze ;]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Taki piegusek z niego wyszedł :) NA początku chciałam twarzyczkę Evana Petersa albo Cola Mohra (tak się odmienia?), ale ostatecznie stwierdziłam, że jeden wygląda za bardzo jak mój brat a drugi to niemal wychodzony szkielet. I został Shannon ;) Taki słodziaśny Piegusek. ;]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Oczywiście, że będzie wątek. Tak się właśnie po niego skradałam, bo za bardzo nie mam pomysłu na nic odlotowego. Jak na złość do głowy przychodzą mi same utarte schematy. Mogę zaproponować ratowanie pierwszaka z jeziora, kiedy się poślizgnął na molo i wpadł do wody albo akcję podczas przerwy obiadowej, kiedy Avery rozłoży na stoliku mapę nieba i będzie kreślić jakieś dziwne schematy a Haddie przyjdzie i powie, że chłopak spaprał sprawę, bo źle zaznaczył położenie słońca. xD]

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Wydaje się być to odpowiednie stwierdzenie :) Masz może jakiś pomysł na relacje? ]

    Arthur

    OdpowiedzUsuń
  11. [ On jest zbyt dumny i zbyt pewny siebie, by komukolwiek coś udowadniać uważając, że i tak jest chodzącą zajebistością XD Ale myślę, że może czerpać jakąś tam przyjemność, że Haddie potknęła się noga na jednym egzaminie, dokuczać jej z tego powodu od czasu do czasu, ale w końcowym rozrachunku traktować ją trochę jak młodszą siostrę :) ]

    Arthur

    OdpowiedzUsuń
  12. [W zasadzie czekam na koleżankę, która zapowiedziała dołączenie do bloga i przejęcie tej postaci, ale na razie nadal czekam ;P Jeżeli do trzech dni V. nie pojawi się na blogu wrócę do Ciebie z pomysłem na króliczki ;) A ponieważ ja też jestem bardziej za ratowaniem - już zaczynam ;]

    Jezioro było złudne, pełne zakłamania i tej przeżartej urokiem obłudy, która sprawiała, że racjonalne umysły traciły "racjonalność" i pogrążały się w słodkiej ignorancji, balansując na granicy tego co właściwe i pożądane. To właśnie ten magiczny, lecz nie całkiem bezpieczny klimat brzegu jeziora przyciągał nad drewniane molo całą masę pierwszaków, zafascynowanych czarną tonią, legendami o trytonach i wielką kałamarnicą, która, jakby trochę lękliwie, raz po raz wyłaniała jedną czy drugą mackę ponad nieruchomą taflę wody, wzbudzając prawdziwą sensację. Avery uśmiechnął się w duchu, podczas wybuchu jednej z takich entuzjastycznych burz, przypominając sobie, że gdyby nie lektura Historii Hogwartu w wieku lat dziesięciu pewnie i on stałby w tej grupce sześć lat wcześniej. Jezioro było doprawdy niezwykłe, o delikatnie zarysowanej linii brzegowej, z malowniczymi zatoczkami, czymś na kształt prawdziwej plaży, no i oczywiście starą chatką rybacką, która pamiętała czasy ostatniej wielkiej wojny. Doprawdy... Avery wyciągnął końcówkę pióra z kałamarza, zwracając się stronę eseju dokańczanego eseju z transmutacji. Szybkim ruchem dłoni zakończył ostatnie zdanie, postawił zamaszystą kropkę, podpisał się i odkładając pióro, raz jeszcze przeczytał pod nosem całość tekstu, wiedząc, żę Welsh nie zgodzi się na wybiórczość i niedokładność. Zadowolony z efektów pracy zwinął esej w rulon, wrzucił go do torby, zatkał kałamarz, oczyścił pióro i... zamarł.
    Ze strony mola wychodzącego głęboko w jezioro dało się słyszeć żałosne wołanie o pomoc, przetykane lękliwymi okrzykami gapiów. Czyżby ktoś był ta tyle głupi, aby spróbować pływać? Trytony, choć unikały tłumu, mogły podpłynąć do brzegu a wtedy... Na Salazara! Był Prefektem, musiał działać! A przecież tak daleko było mu do gryfońskich bohaterów.
    Chłopak zarzucił sobie torbę na ramię, po czym pobiegł w stronę widowiska na molu, licząc w duchu, że nie będzie musiał za nim nurkować.

    OdpowiedzUsuń
  13. [Witam serdecznie :3 Co powiesz na wątek/powiązanie? ^^]

    Rose Weasley

    OdpowiedzUsuń
  14. [u Angusa nie mam jeszcze żadnych konkretnych powiązań, poza byłą dziewczyną, z którą w chwili obecnej się przyjaźni więc możemy zaszaleć i wybrać tak naprawdę wszystko! Na co tylko masz ochotę. Aczkolwiek z niego dobry człowiek jest i pomimo problemów z rodzicami stara się być szczęśliwy, więc zdecydowanie bardziej poszłabym w tym kierunku. Mogą się przyjaźnić lub po prostu mogą być dobrymi znajomymi, którzy... Mogą się znać przez siostrę Angusa (po liście niestety zniknęła z bloga) która jest w wieku Haiddie... :) Jak wspominałam, możemy naprawdę zaszaleć i wymyślić po prostu wszystko!]

    Angus Armstrong

    OdpowiedzUsuń
  15. [Mogą się znać przez rodziców. Twoja postać jest córką sekretarza Ministra Magii, a ojciec Jihoona pracuje Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, więc możemy założyć, iż na jakimś tam bankiecie dla pracowników, na który przychodzili wraz z resztą rodziny, Haddie i Ahn się poznali. Co do relacji, to jak Ci wygodnie. Mogą sobie dokuczać, ale w gruncie rzeczy się lubić, mogą się nienawidzić albo mieć do siebie obojętny stosunek :D]

    OdpowiedzUsuń
  16. Może i nie umiał porozumieć się ze swoją rodziną (wyłączając siostrę), ale z każdym innym człowiekiem, z którym nie dzielił wspólnej krwi szło mu całkiem dobrze. Jasne, nie było tak, że lubił i kochał wszystkich. Jednak kontakt utrzymywał jedynie z tymi, do których pałał sympatią. Nie umiał się kłócić. Poza tym to zdecydowanie nie było w jego stylu. Należał do tych ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli pokoju i zgody. Nawet jeżeli dobrze wiedział, że wina nie leży po jego stronie z grzeczności przepraszał, mając nadzieję na lepsze, dalsze losy. Niestety, nie zawsze wszystko układało się po jego myśli.
    Miał dzisiejszego wieczoru zażegnać spór z jednym, z gryfonów. Sytuacja w skrócie miała się tak, że Angus chciał po prostu obronić swoją siostrę. Mógł znieść naprawdę wiele. Wieloma rzeczami w ogóle się nie przejmował, ale kiedy chodziło o Alice… Wszystko miało się inaczej. Umówili się w starej, już nie używanej sali od transmutacji. Mieli sobie wszystko wyjaśnić. Oczywiście na spokojnie wytłumaczyć. Przynajmniej z taką myślą szedł tam właśnie Armstrong. Nie spodziewał się jednak tego, że gryfoni będą takimi podłymi i wrednymi, opryszczonymi ropuchami. Spokojne spotkanie zamieniło się w nieciekawy żart dla poszkodowanego… Czyli Angusa jak można się domyślić.
    Już więc miał wejść do klatki schodowej i kierować się do lochów, do pokoju wspólnego pucho nów aby przebrać się i pójść do siostry, kiedy jego wzrok przykuła właśnie ich wspólna znajoma. Haddie z Ravenclawu, która zmierzała w stronę wyjścia z zamku. Chłopak przystanął na chwilę, zrobił krok w bok ukrywając się tym samym za zbroją i uważnie przyglądał się dziewczynie. Kiedy zniknęła za wielkimi drzwiami miał dwie możliwości. Zignorować to i iść przebrać się w suche ubranie, lub po prostu za nią iść. Długo się nie zastanawiał i pomimo przemoczonej koszulki postanowił wyjść na zewnątrz. Nim jednak to zrobił za pomocą zaklęcia, przywołał do siebie, swoją ulubioną bluzę.

    Angus Armstrong

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W momencie, w którym Avery dotarł do pomostu w jeziorze tonęła już nie jedna, ale dwie osoby. Jedna z nich wyglądała na pierwszoroczną, natomiast druga. Czyżby go oczy nie myliły? Szybkie spojrzenie na deski uświadomiły Ślizgona, że rzeczywiście to, co widzi jest jak najbardziej prawdziwe. Ciemnowłosa postać , do której należały zapewne porzucone na molo trampki, właśnie ciągnęła przerażoną, wychłodzoną oraz pobladłą dziewczynkę do bezpiecznego pomostu. Była już na tyle blisko, że Avery zrezygnował z pomysłu wskoczenia do wody, żeby jej pomóc. Tafla jeziora, choć wzburzona, nie zdradzała śladów zagrożenia. Kałamarnica była dość daleko natomiast pogoda była zbyt słoneczna, żeby trytony zaryzykowały podróż tak blisko powierzchni.
      Weźcie ją!
      Ślizgon jak na zawołanie pochylił się nad krawędzią mola, chwytając pewnie zlęknioną dziewczynkę. Jej zapuchnięte oczy, drżąca warga oraz rumiane policzki nie wskazywały nic dobrego. Dzień mógł być słoneczny, powietrze dość ciepłe, ale nie ulegało wątpliwości, że temperatura w jeziorze zwłaszcza tak daleko od brzegu była okropnie niska.
      - Już dobrze Malutka, już dobrze. Spójrz mi w oczy i głęboko oddychaj, rozumiesz? Zaraz wysuszymy Twoje ubranie, zbadamy czy nic poważnego Ci się nie stało, a jeżeli będziesz wymagać opieki odprowadzimy do – głos Arvela był konkretny i rzeczowy, ale nie ostry, co zwykle cechowało wypowiedzi ślizgońskiego prefekta. Słowa wypowiadane było czysto i dźwięcznie, co sprawiało, że zdania brzmiały aksamitnie i uspokajająco. Dziewczyna od razu poddała się urokowi chłopaka, ufnie wbijając spojrzenie w jego szare tęczówki, obiecujące, że teraz już wszystko będzie dobrze.
      Coś ją złapało! Coś ją złapało!
      Avery machinalnie spojrzał w stronę krawędzi mola, na którym powinna już odpoczywać ciemnowłosa bohaterka. W miejscu, gdzie leżały buty i torba Krukonki nie było jednak nikogo, zaś powierzchnia jeziora zaczynała już wracać do tradycyjnej, niezmąconej tafli.
      - Na Salazara – zaklął Ślizgon, machinalnie zakrywając usta ręką. W ułamku sekundy umysł Ślizgona przyśpieszył do najwyższych obrotów, zaś dłonie zacisnęły się mocno, aż pobielały knykcie. Nie było czasu do stracenia. – Ty! Rudy! – Ślizgon warknął w stronę stojącego w tłumie chłopaka z szóstej klasy, który wydawał się najbardziej ogarnięty. – Zaklęcie suszące, ciepły sweter dla dziewczynki i raz dwa do Skrzydła Szpitalnego. Niech ten chłopak w zielonej bluzie Ci pomoże, bo powyrywam Wam ręce! Jak za kwadrans pojawię się w Skrzydle dziewczynka ma mieć najlepszą opiekę, zrozumiano?
      Cenne sekundy mijały, podczas gdy wskazani chłopcy trwożliwie pokiwali głowami. Avery nie zwracał już na to uwagi, ponieważ jego buty, torba oraz bluza właśnie lądowały na kupce koło rzeczy zostawionych przez zaginioną bohaterkę. Jeszcze tylko…
      Ślizgon wyciągnął różdżkę, ostatni raz zmierzył wybranych chłopców ślizgońskim spojrzeniem gwarantującym cierpienie, jeżeli nie wypełnią dokładnie jego poleceń, po czym wypowiedział krótką inkantację zaklęcia Bąblogłowy. Minęła kolejna cenna sekunda, gdy nurkował w ciemną głębię jeziora, powtarzając sobie w duchu, że ostatecznie wszystko skończy się dobrze.

      [Rozmawiałam z koleżanką, ale ona na razie nie zamierza dołączać do bloga, bo ma na głowie za dużo pracy. Jeżeli nadal jesteś chętna na słodkie mordowanie króliczków to zapraszam. Myślę, że możemy wprowadzić do wątku jeszcze więcej akcji (czyt. walka z trytonami). ;]



      Usuń
  17. [Jaka ona urocza. Myślę, że dogadali by się z Leonem:) ]
    Leon G.

    OdpowiedzUsuń
  18. W pierwszym odruchu, gdy Arvel uświadomił sobie, z kim ma do czynienia był jak spetryfikowany. Czarnowłosa bohaterka okazała się osobą, z którą nie rozmawiał, a co gorsza nie ratował jej. W końcu kto chciałby pomocy od mordercy słodkich kotków? Chwila zawahania wystarczyła, aby jeden z trytonów podpłynął zbyt blisko i został potraktowany zaklęciem wrzącej wody.
    Weź się w garść Avery! Na Salazara weź się w garść!
    Chłopak wyciągnął różdżkę w stronę ciemności towarzyszącej głębi jeziora, po czym rzucił niewerbalne Lumos, żeby zobaczyć z iloma przeciwnikami przyjdzie mu się zmierzyć. Jaśniejąca kula światła pomknęła w stronę wysokich wodorostów, a później oświetliła cały tuzin pokrytych łuską przeciwników. To nie wyglądało dobrze, a Haddie zaczynała tracić oddech. Ślizgon zareagował instynktownie, rzucając na Krukonkę zaklęcie Bąblogłowy, ponieważ nie miał absolutnie żadnego innego pomysłu. Musieli działać szybko i wspólnie, ponieważ po pierwsze trytonów było dużo, a po drugie Avery nie miał pojęcia jak zaklęcia zareagują rzucane w wodzie. No i pozostawała jeszcze kwestia olbrzymiej kałamarnicy, które pewnie czaiła się gdzieś w głębinie tylko czekając na ich jeden zły ruch.
    - Wszystko dobrze, Piper? – Spróbował nawiązać kontakt, choć woda skutecznie tłumiła wszystkie odgłosy, a bąble powietrza dookoła ust dodatkowo nie ułatwiały sprawy komunikacji. - Jesteś ranna, potrzebujesz czegoś?
    Dziewczyna nie miała jednak szans odpowiedzieć, ponieważ w stronę unoszących się w wodzie uczniów pomknęły już trytony, wyciągając w górę ostre trójzęby. Sytuacja wyglądała coraz gorzej, a oni nie zaczęli nawet posuwać się do przodu. Chłopak z trudem pociągnął dziewczynę za siebie, a później rzucił zaklęcie paraliżujące.
    - Drętwota! – Rzucił Ślizgon, walcząc już nie tylko z trytonami, ale też czasem i przeczuciem, że chyba już nigdy nie spojrzy na jezioro tak samo. – Drętwota!
    Dwa trytony bezwładnie dryfowały w toni, zaciskając nieruchome dłonie na metalu trójzębów. Na ich twarzach zastygł nieprzyjemny i dość przerażający wyraz kojarzący się z polowaniem drapieżnika.
    - Płyń do góry Piper, płyń do góry! – Chłopak pokazał palcami, żeby Krukonka próbowała płynąć ku powierzchni, ale trytony wyraźnie rozwścieczone atakiem zaczęły kolistymi ruchami otaczać ich dookoła.

    OdpowiedzUsuń
  19. Armstrong raczej przestrzegał szkolnego regulaminu. Rzadko się wychylał, a szlabany zarabiał bardziej ze zbiegu okoliczności niż całkowicie jego winy, albo przez kotkę – wówczas można by rzeczywiście powiedzieć, że te szlabany były z jego winy, bo przecież nikt biednemu kocurowi nie wlepi szlabanu i nie będzie kazał mu myć podłóg czy ścierać kurzy w kantorku woźnego. Tak czy siak rzadko kiedy wkraczał na tę ścieżkę. Jednak coś mu podpowiadało, że nie może spuścić z dziewczyny wzroku. Tak jakby ktoś do ucha szeptał mu, że może wydarzyć się coś nadzwyczajnego. Wówczas miła by najprawdziwszą okazję do użycia różdżki w niespodziewanej sytuacji!
    Gdy zauważył, że się przewróciła już chciał ruszyć biegiem jej na pomoc, jednak zdążyła się podnieść i ruszyć dalej. Nie miał pojęcia co nią kierowało, ale to chyba przez fakt posiadania młodszej siostry ogarnęła go wielka troska. No bo, gdyby rzeczywiście wydarzyło się coś złego i w dodatku dziewczyna ucierpiałaby w jakiś sposób? Nie mógł na to pozwolić.
    Kiedy już weszła do lasu, Angus krył się za grubymi pniami drzew lub rozłożystymi krzewami, wciąż uważnie jej doglądając. Trochę słabo, że nie mógł sobie oświetlić drogi, ale wówczas od razu by się zorientowała, że ktoś za nią idzie. A nie był pewien, czy chciałaby jego towarzystwa. Alice, zawsze marudziła kiedy ruszał za nią jako dobry duszek. W dzisiejszej sytuacji spodziewał się podobnego efektu. Co prawda spodziewał się, że Haddie nie będzie straszyła go użyciem zaklęć tak jakby to zrobiła rodzona siostra, mimo wszystko wolał pozostać w ukryciu.
    Jego obecność pewnie zostałaby na dłużej ukryta, gdyby Armstrong nie usłyszał szmeru, a w następstwie rozglądania się dookoła, dwóch świecących oczu. Nie należał do najodważniejszych osób, więc automatycznie z jego gardła wydobył się zduszony dźwięk, dłoń ruszyła w stronę kieszeni, gdzie znajdowała się różdżka. Wycelował nią w świecące gały po czym wypowiedział pierwsze-lepsze zaklęcie, które wpadło mu do głowy. Z końca jego różdżki wydobył się strumień wody, który… Jak się okazało ugodził w ględatka…
    - Na brodę Merlina! – jęknął sam do siebie, zdając sobie sprawę, jakiego narobił hałasu i jak bardzo przestraszył się zwykłego… Ogrodowego szkodnika, aż jęknął ze wstydu na myśl, że będzie zaraz musiał tłumaczyć się dziewczynie, bo z pewnością słyszała jego… „wybryk”.

    Agnus

    OdpowiedzUsuń
  20. Widząc przed sobą dziewczynę patrzącą wprost na niego, uśmiechnął się blado, dłonią przeczesując ciemne włosy. Nie znał jej dobrze i nie miał pojęcia czego się może bać, a czego nie. Nie, żeby on sam był przeraźliwie lękliwy… Po prostu w Zakazanym Lesie wszystko wydawało mu się straszne. Bo rzadko kiedy zapuszczał się w tę okolicę, a w nocy… W nocy to tak naprawdę wolał siedzieć w dormitorium pod grubym kocem i ciepłą kołdrą. Z drugiej zaś strony wrodzona opiekuńczość i troskliwość potrafiły go zgubić. Bo normalnie przecież nie znalazłby się tutaj, w takiej sytuacji.
    Już chciał zacząć się jakoś tłumaczyć, wymyślić jakąś posiadającą sens historię i zagubionej kotce, ale przecież od razu wyczułaby, że to jest kłamstwo. Bo Armstrong kłamać nie umiał. Zaraz się zaczynał denerwować, błądził spojrzeniem, a i momentalnie nie wiedział co powinien zrobić z wychudzonymi dłońmi.
    - No właśnie, mógłbym Cię zapytać dokładnie o to samo! – zauważył, nim dziewczyna zdążyła się zorientować co właściwie powiedziała. Nie miał jednak zamiaru wypytywać. Skoro ona daruje mu, to on jej również. Bo przecież nie będzie nikogo, do niczego zmuszać. Chociaż z wielką chęcią chwyciłby ją teraz za rękę i siłą zaprowadził do zamku. Szlajać się po nocach, po lesie…
    - Oh straszyć to mnie może tylko Alice – żachnął się, marszcząc lekko brwi. Perspektywa noszonej skarpetki w ustach nie była kusząca i miał zamiar siedzieć już cicho. Z zaciśniętymi ustami – poza tym, to był odruch niekontrolowany – zauważył, chociaż nie miał zamiaru przyznawać się, że do takich odruchów doprowadza go widok świecących oczu szkodnika ogrodowego… - Tak właściwie, to co tutaj robimy? – zapytał dorównując kroku dziewczynie.
    W takich miejscach lepiej było się trzymać w kupie, szczególnie o takiej porze. Przecież jako uczniowie Hogwartu ciągle słyszeli o niebezpieczeństwach czyhających na nich w tym właśnie lesie. Angus wszystkie słowa nauczycieli brał sobie do serca, toteż trzymał się blisko dziewczyny, ciągle kontrolując jak daleko w głąb się posuwają.

    Angus

    OdpowiedzUsuń
  21. [Hmhmhm zobaczmy, co tu ich łączy.
    Widzę tu quidditch, mój pan jest pałkarzem...
    Wielkiego love story tu nie sklecimy, bo Zabini to dupek z zajętym serduszkiem i jedyne co mógłby w kierunku "romantycznego wątku" zrobić, to złamać jej serduszko i/lub ją po prostu skrzywdzić.
    Ale, ale... tak sobie pomyślałam, że w sumie Zabini chyba potracił wszystkie przyjaciółki przez czystki na blogach xD Może zrobiłoby się ich sąsiadami czy coś? Wiesz, znajomość od dzieciństwa i te sprawy...?
    Naprawdę nie wiem xD]

    Zabini

    OdpowiedzUsuń
  22. [Pasuje, mam nawet gdzieś podobny wątek w Wordzie, bo ktoś mi na niego nie odpisał, także pozmieniam coś i wrzucę na dniach albo jeszcze dzisiaj :)]

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Może zaczniemy od czegoś nieskomplikowanego, a potem zobaczymy jak akcja się rozwinie. Mogą siedzieć w pokoju wspólnym, Haddie się uczy, a Arthur rzuca cyniczny uśmieszek i tekst w stylu Historii Magii byś się pouczyła. Mogą też spotkać się w Sowiarni, jakaś gadka, sprzeczka. Chyba, że Piper ktoś dla żartu zamknąłby np. w składziku na miotły, a że ona biedna boi się małych pomieszczeń to Arthur wkroczyłby na pomoc. Trochę by ją ratował/trochę ponabijał się, ale koniec końców mogą iść na kremowe piwo ;) Coś w ten deseń, nie mam więcej pomysłów na chwilę obecną :) ]

    Arthur

    OdpowiedzUsuń
  24. No i znalazła się bohaterka od siedmiu boleści! Dziewczyna tak bardzo nie chciała dać się uratować, że teraz ich szanse ocalenia spadły niebezpiecznie blisko pola pół na pół. Trytony jako doświadczeni łowcy zwykle z cierpliwością precyzyjnego mordercy bawili się w podchody na śmierć i życie ze swoimi ofiarami, ale gdy tylko cel zaczął krwawić, a do nozdrzy tych cieniolubnych bestii dotarł zapach rozpuszczonej w wodzie krwi, wyścig przybierał zdecydowanie dynamiczniejszego obrotu.
    - Petrificus Totalus! – Zaklęcie zamrożenia ciała trafiło trytona prosto w tułów trytona, który zaatakował Krukonkę i zdołał umknąć zaklęciu Drętwoty, rzuconym uprzednio przez Averygo. Pomimo pozbycia się kolejnego przeciwnika z ranną Piper i długą drogą na powierzchnię umysł Ślizgona nawet na moment nie zwolnił. Chłopak z irytacją spojrzał na pływające dookoła pozostałe trytony, które, szczerząc paszcze pełne dziesięciometrowych kłów, zaczęły nawoływać towarzystwo. Spośród długich, poplątanych wodorostów zaczęły napływać nowe, zdenerwowane i głodne stworzenia. Korzystając z mroku, gęstniejącego bliżej dna i odpornego na światło zaklęcia Lumos, trytony mogły swobodnie się przegrupować, dlatego pomimo wysiłków Ślizgon nie potrafił obliczyć z iloma przeciwnikami ma do czynienia. Avery nie zamierzał się jednak poddawać. Ze współpracującą Piper czy nie to on zamierzał grać w tym przedstawieniu pierwsze skrzypce. Ona już miała swoje pięć minut gryfońskiej chwały, teraz to Arvel planował złapać czapkę ostatniego idioty. W końcu jak ktoś ma wrócić z tej cholernej głębiny ranny, to na Salazara, to będzie Avery! Bo inaczej Krukonka zrobi z niego księciunia, któremu trzeba było podcierać nosek.
    Chłopak odetchnął głęboko, raz jeszcze pociągając Piper za siebie. Tym razem jego gest był nieco bardziej brutalny, co – przynajmniej w teorii – miało zmusić dziewczynę do nieco większej uległości. (Gdyby od początku go słuchała byłaby teraz cała i zdrowa, ale jak to wytłumaczysz wszechwiedzącym Krukonom?) W drugiej kolejności, a raczej równoległe z zabieraniem dziewczyny z pierwszego planu trytońskiej uczty, Ślizgon rzucił w środek formującej się grupy trytonów mocne Depulso. Siła zaklęcia została nieco wytłumiona przez wodę, ale i tak efekt odrzucenia był zadowalający. Kilka słabszych osobników pomknęło w ciemność, prawdopodobnie uderzając o dno, zaś te, które były najbardziej skore do ataku odsunęły się do tyłu, najwyraźniej obawiając się kolejnego zaklęcia którego siła mogłaby zepchnąć je na ostre, skaliste podłoże.
    Avery nie musiał długo czekać. Widząc chwilowe zamieszanie chwycił dziewczynę za rękaw bluzy (nie, żeby planował chwytać ją za rękę, bo prawdopodobnie oberwałby jakimś paskudnym urokiem zaraz po wynurzeniu), a potem pociągnął w stronę powierzchni. Trytony wciąż stanowiły zagrożenie, dlatego chłopak planował raz po raz rzucić zaklęciem paraliżującym, gdy nagle z ciemności w stronę Krukonki, która teraz była nieco bliżej powierzchni, pomknęła wąska, przypominająca węża macka.
    - Salazarze – zdążył wyszeptać chłopak, gdy oślizgła kończyna kałamarnicy oplotła go razem z Krukonką, a następnie pociągnęła w kierunku środka jeziora, daleko od pomostu, brzegu i, co było dość pocieszające, wygłodniałych trytonów.

    OdpowiedzUsuń
  25. [ Dzięki za powitanie ;) Nie widzę między dziewczynami zbyt wiele wspólnego, ale są w jednym domu, więc pewnie się znają. Możemy wymyślić coś ciekawego :D ]
    Estrella

    OdpowiedzUsuń
  26. Jihoon nie przepadał za psikusami, figlami czy jakimikolwiek czynnościami prowadzącymi do łapania przez nauczycieli, dostawania kary i odbierania im punktów. To nie tak, że nie lubił robić szalonych rzeczy, ani męczyć innych ludzi – chodziło tu tylko o te kawały dotyczące szkoły, o których wszyscy zawsze wiedzieli i które się robiło, by zaimponować ludziom. Dla niego to było słabe i naprawdę nigdy nie spodziewał się, że znajdzie się w centrum takiego zamieszania.
    To był czwartek wieczór, tuż przed kolacją, kiedy chłopak ni stąd, ni zowąd poczuł okropny głód. Od razu wstał z fotela i ruszył w kierunku piwnicy Hufflepuffu, by pogłaskać gruszkę na obrazie i dostać się do kuchni. Robił to nagminnie, bowiem nigdy nie jadł o określonych porach, tylko dopiero wtedy, gdy sobie przypomniał, że przez cały dzień zjadł tylko kanapkę. Kuchnia angielska mu nie odpowiadała, już od najmłodszych lat schodził na dół, gdzie instruował skrzaty, jak mają podawać jego ulubione jedzenie i co zostawiać mu „na potem”. Mógłby poczekać te kilkanaście minut i zjeść razem ze wszystkimi, ale przecież głodny zrobił się teraz, więc… Po co miał czekać, na kogo?
    Czuł, że coś jest nie tak, kiedy przechodził pomiędzy stołami i oglądając przyrządzone potrawy, dostrzegł jak bardzo te małe stworki się spieszą, gdy je układają na talerzach. Jakieś takie napięcie było wyczuwalne w powietrzu, a źródło jego powstania zaraz miało być mu znane. Skrzaty miały kwaśne miny, spoglądały na sufit ze zmartwieniem, aczkolwiek nie przerywały swojej pracy, jakby miały nadzieje, że jednak wszystko w porządku.
    – Daj mi tteokbokki – powiedział do któregoś, sadowiąc się wygodnie na blacie i obserwując pomieszczenie. Założył ręce i oparł sobie wygodnie głowę o ścianę, przybierając jednocześnie zirytowany wyraz twarzy, bo rzeczywiście był już potwornie głodny. Ktoś wszedł do kuchni i jego wzrok od razu powędrował w stronę drzwi. Jakaś dziewczyna, którą Jihoon kojarzył z Ravenclaw'u ("to chyba Piper"), zrobiła kilkanaście kroków i zamarła. Brunet zeskoczył z blatu, plując sobie w brodę, że nie zaczekał normalnie na kolację. Miał w planach przejście do Wielkiej Sali, ale skrzaty właśnie rzuciły zaklęcie, by przenieść talerze z potrawami na górę.
    Ten huk można chyba było usłyszeć w całym Hogwarcie. Wszystkie naczynia podniosły się, zniknęły, a potem naraz spadły prosto z wysokiego sufitu na dół. Sztućce, talerze, półmiski, salaterki, tacki szklanki po brzegi wypełnione jedzeniem były teraz rozłożone na kuchennej podłodze, niczym powalony dywan. A na środku tego chlewu Jihoon z Haddie stali razem, patrząc się na siebie jak na kompletnych idiotów i zapominając o pozie wiecznie-znudzonego-życiem-ucznia. W momencie, w którym naczynia zaczęły spadać, chłopak przyciągnął do siebie brunetkę i zakrył ją własnym ciałem, coby nie oberwała za bardzo. Oboje wyglądali teraz dość gustownie, on z buraczkami spływającymi mu z białej koszuli i z kawałkami sałaty we włosach, a ona z kisielem kapiącym z czoła i resztkami spaghetti gdzieś błądzącymi po szacie.
    – Co tu się stało, co cholery?! – krzyknął, gdy tylko udało mu się złapać za fraki jakiegoś skrzata.
    – Ja… My wiedzieliśmy… Jacyś trzecioklasiści rzucili zaklęcie bariery w kuchni, ale my myśmy myśleli… Myśleli, że to żarty są, panie…
    Chłopak zacisnął mocno szczęki, a jego nozdrza automatycznie zaczęły się mimowolnie rozszerzać i zmniejszać. Puścił skrzata i odwrócił się, bo poczuł, że jeśli jeszcze jedno słowo od niego usłyszy, to go po prostu pozbawi głowy. W końcu spojrzał na dziewczynę.
    - Co robimy? Zostajemy czy uciekamy? Zaraz się tu wysypie przez drzwi tłum gapiów, w tym też cała banda nauczycieli.

    [Wątek z odzysku, zaczynany już dwa razy. Jako, że odpisów nigdy nie zobaczyłam, mam nadzieję, iż Cię to zbytnio nie zmartwi :)]

    OdpowiedzUsuń
  27. W takim tempie mogli sobie dryfować i dryfować, a powierzchnia byłaby tak samo daleko. Musiało istnieć zaklęcie, jakiś czar, formuła, cokolwiek, co pomogłoby im wydostać się z tej parszywej sytuacji. Na Salazara byli czarodziejami! Za dwa semestry kończyli szkołę a oni nie potrafili się nawet wydostać z jeziora? To obłęd! Myśl Avery, myśl… Przez głowę Ślizgona przelatywało tysiąc myśli na sekundę. Wiedział jaka roślina pozwala utrzymać się na wodzie, jak obronić się przed prądem morskim, jak pokonać trytona (wcześnie sobie przypomniał, że należało posłać w ich stronę bestii lodowe kolce). Przypomniał sobie zaklęcie na udrażnianie dróg oddechowych, inkantację zaklęcia przyciągającego, a nawet… Już miał! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał?
    - Ascendio! – Wychrypiał Ślizgon ogłuszony własną głupotą. To było tak proste, tak oczywiste, a on nawet o tym nie pomyślał! Wyciągnięta w górę różdżka pomknęła na powierzchnię, jakby przyciągał ją tam olbrzymi magnes. Dobrze, że Haddie trzymała się za jego koszulę, a on w porę złapał ją jeszcze za skrawek bluzy, bo inaczej zostaliby rozdzieleni i dziewczyna zostałaby w ciemności, ranna i zdana tylko na siebie.
    W ostatnich dniach nic nie ucieszyło Ślizgona bardziej niż energia pękającej bańki zaklęcia, które straciło moc, gdy tylko wyłonili się ponad taflę wody. Powietrze! Chłodne, czyste i tak orzeźwiająco prawdziwe! Avery odchylił się do tyłu, rozbryzgując wokół siebie wodę. Na Salazara cieszył się jak dziecko. Jesienne słońce ogrzewało mu twarz, a chłodna woda muskała usta, kiedy położył się na plecach. To było tak irracjonalne, tak niespodziewane, że chłopak zupełnie nie przejmował się tym, że Piper pewnie weźmie go za skończonego kretyna.
    No właśnie! Piper!
    Ślizgon szybko odzyskał rozsądek. Od brzegu dzieło ich jakieś dwieście, dwieście pięćdziesiąt metrów. Molo było daleko na prawo a na dodatek w okolicy czaiły się głodne trytony, dlatego tamten kierunek zupełnie odpadał. Byli jednak wyczerpani, a Piper ranna, co ograniczało szanse na bezpieczne dostanie się do brzegu wpław. Molo było daleko na prawo, do brzegu jakieś dwieście metrów. Czy przypadkiem gdzieś w tej okolicy nie było starego domku rybackiego? Chyba trzy lata temu Prefekt Naczelny złapał go tam na bójce ze szlamą. A może to było cztery lata temu? Kto tam wie…
    - Accio łódka!
    To było kolejne szalenie kreatywne zaklęcie, ale Piper mogła go sobie wyśmiewać później. Na razie to on był bohaterem. Nie licząc tej sprawy z macką i ocalenia tej małej, ale… przecież to było zupełnie coś innego.
    - To jak Piper? – Ślizgon odważył się spojrzeć w stronę Krukonki, dla bezpieczeństwa trzymając różdżkę dość blisko ciała, na wypadek gdyby w jego stronę pomknął zabłąkany urok. – Chyba należy mi się jakiś buziak za ocalenie życia. Wiem, wiem, że jesteś pod wrażeniem… Czasami jak się czemuś w pełni poświęcę to wiesz… Nawet trytony mi nie straszne.

    OdpowiedzUsuń
  28. Dziewczyny były dziwne. Myślały nielogicznie, podejmowały decyzje pod wpływem emocji, nigdy nie przewidywały korzyści, ponieważ ostatecznie nie używały rozumu, lecz intuicji i na dodatek udawały, że są samodzielne. Avery, zachowując odpowiedni dystans, spoglądał na poczynania Krukonki z mieszaniną żalu, politowania i ze względu na odmowę buziaka także niedosytu. Zamiast prostego podziękowania jeszcze mu się oberwało. Ciekawe co zrobiłaby Piper, gdyby została uratowana przez jakiegoś Gryfona? Pewnie rzuciłaby mu się w ramiona, wychwalając odwagę, poświęcenie i inne głupie gryfońskie cechy? I gdzie tu sprawiedliwość?
    Piper zakołysała się na krawędzi łodzi, a później wpadła do wody, ochlapując zamyślonego Ślizgona. Chłopak przewrócił oczami, ale nie odezwał się ani słowem, ponieważ wbrew pozorom żaden jadowity komentarz nie cisnął mu się na usta. Dopiero kiedy Haidemarie siedziała bezpiecznie w łodzi, a on zajął miejsce po jej przeciwnej stronie chłopak postanowił się odezwać. Pomimo słońca i przyjemnego, jesiennego wietrzyku po wyjściu z wody było mu naprawdę zimno, dlatego odzywając się do Pipier, chłopak równocześnie zaczął rzucać bardzo proste i całkowicie niewerbalne zaklęcia suszące.
    - Myślę, że należy zająć się raną – stwierdził rzeczowo, celowo wybierając formy bezosobowe. Oczywiście nie trzeba było być absolwentem uczelni wyższej, żeby wiedzieć, że w ich obecnym położeniu to Ślizgonowi przypadłoby w udziale oglądanie jakiekolwiek rady i rzucanie jakiegokolwiek zaklęcia, ale, z racji, że Piper wolała robić wszystko sama, było zdecydowanie ładwiej zmusić ją, aby sama zrozumiała, że bez asysty Averyego się nie obejdzie. Przynajmniej, jeżeli nie planuje stracić przyjemności i wrócić do szkoły niesiona na rekach przez Arvela, czego – biorąc pod uwagę jej dotychczasowe zachowanie – z pewnością by nie chciała. Za dużo ślizgońskiego bohaterstwa… - W ciągu ostatnich kilku minut straciłaś dość dużo krwi, dodatkowe obciążenie organizmu niską temperaturą i stres mogą spowodować utratę przytomności. Byłoby właściwe, aby, zanim dotrzemy do brzegu, przynajmniej prowizorycznie zatamować upływ krwi… Proponowałbym także, żebyś pozwoliła mi rzucić na siebie zaklęcie suszące i, o ile się zgodzisz, zaklęcie rozgrzewające. Oczywiście – tutaj chłopak zrobił pauzę, żeby Krukonka mogła sobie wszystko dokładnie przemyśleć - możesz spróbować czarować sama, ale przypuszczam, że w obecnym stanie siła twoich zaklęć nie będzie odpowiednio zrównoważona i możesz pogorszyć sprawę.
    W zasadzie kultura nakazywała, aby w pierwszej kolejności Ślizgon pomógł wysuszyć się damie, ale w przypadku Haidemarie Piper to nie było takie oczywiste, dlatego Avery nawet tego nie próbował, ale najpierw wysuszył siebie. To było egoistyczne, ale Krukonka i tak miała go za bestię, a gdyby zaczął rzucać przy niej zaklęciami na prawo i lewo jeszcze wyszedłby na gbura i szowinistę.

    OdpowiedzUsuń
  29. Reakcja Krukonki uspokoiła Averego. Chłopak był cierpliwy i mógł tolerować mizerne próby samoratunku, prezentowane przez pannę Piper, ale w momencie w którym szala ryzyka przeciążała szalę korzyści nawet Ślizgon nie mógł pozostać obojętny. Dziewczyna bądź, co bądź od zawsze mu się podobała i gdyby teraz wypłynął bez niej prawdopodobnie zostałby okrzyknięty jakąś paskudną nazwą, pomijając ją ciągnący się latami proces i zmiażdżoną psychikę.
    - Postaram się zrobić to najlepiej jak umiem – obiecał solenie, przysuwając się bliżej drżącej dziewczyny. Jego różdżka pozostawała w pogotowiu, ale dopiero, gdy Haidemarie się zgodziła, przeszedł do widocznej aktywności. – Na początku zajmę się raną. Gdybyś czuła coś niedobrego, ból, swędzenie albo pieczenie od razu mi powiedz. Rana dość długo była wystawiona na działanie wody z jeziora, a na dodatek jest efektem ataku magiczną bronią takich czynników nie należy lekceważyć.

    Chłopak ostatni raz spojrzał na Krukonkę, a następnie zabrał się do leczenia rany. Obrażenia nie były rozległe, ale głębokie, zaś wyraźne brzegi sugerowały, że narzędzie trytona było ostre i weszło czysto, co rokowało pozytywnie na efekty zaklęcia. Chłopak znał tylko jeden czar o wystarczającej mocy, ale naprawić szkody, choć Ślizgon był niemal pewien, że będą musieli o wszystkim powiedzieć w Skrzydle Szpitalnym. Ranę i tak musiał zobaczyć specjalista.
    – Vulnera sanantum! – Wyszeptał chłopak, kierując końcówkę drewnianego trzonka na ranę. Uzdrawiająca moc zaklęcia zaczęła odbudowywać zniszczoną tkankę oraz wciągać w głąb ciała zakrzepłą krew. Avery musiał się mocno skupić, żeby czar równomiernie pobudzał komórki do podziału, ale wizualny efekt napawał go dumą. Rana wyglądała coraz lepiej aż w końcu, gdy się zasklepiła na ciele dziewczyny nie pozostała nawet blizna. Jedynie skóra była mocno zaróżowiona a część zakrzepłej krwi nadal okalała miejsce, gdzie znajdowała się rana.
    - Teraz – przyznał chłopak, kierując drżący kraniec różdżki nieco wyżej. – Chyba muszę cię wysuszyć i ogrzać. – Na czole Ślizgona pojawiła się pojedyncza zmarszczka, gdy chłopak rzucał kolejne zaklęcia. Gdy łódka dobiła do brzegu Krukona była już sucha, a zaklęcie ocieplające zaczynało już działać.

    [Nie przejmuj się wcale! Wiem jak to jest leżeć plackiem w szpitalu bez neta, kablówki i kontaktów z otoczeniem. Swego czasu długo mnie trzymali i do tej pory mam dreszcze. Zdrowie jest najważniejsze! Trzymaj się ciepło i mam nadzieję, że już wszystko dobrze. Pozdrawiam, AA.]

    OdpowiedzUsuń
  30. [w weekend wezmę się w końcu za odpisy l, a przynajmniej mam nadzieje ze mi się uda :) ale ogólnie to spokojnie Augus żyje i nie opuszcza Hgwartu! 😁]

    Angus

    OdpowiedzUsuń
  31. Ślizgon przypuszczał, że kiedy dobiją do brzegu będzie już na niech czekała jakaś grupka uczniów. Liczył na kilku Ślizgonów, może paru Krukonów, chcących na własne oczy zobaczyć jak zmoknięty Avery jest niemal na siłę wyciągany z łódki przez Krukowską bohaterkę, ale tak się nie stało. Uczniów na brzegu nie dało się policzyć na palcach jednej ręki, ponieważ było ich tak wielu, że prawdopodobnie zebrałyby się dwie lub niepełne trzy klasy. To był prawdziwy tłum, co sprawiało, że Avery stracił jakąkolwiek ochotę do chwalenia się czymkolwiek. Był zmęczony skomplikowanym zaklęciem, które musiał wykonań, schodził z niego stres po spotkaniu z kałamarnicą a na dodatek musiał się pilnować, żeby co chwila nie zerkać na Piper, która po raz pierwszy od, no cóż, zawsze znalazła się z nim sam na sam w odległości niecałych dwóch metrów. Tego wszystkiego było stanowczo za dużo, jak na jedno jesienne popołudnie.

    - Avery! Tutaj stary! – Głos Wiggina, ślizgona z ostatniego roku, z którym Arvel dzielił dormitorium, podział na chłopaka jak kompas. W innych okolicznościach podałby Piper dłoń, może pomógł wysiąść z łódki, gdyby przedtem go nie pobiła, a nawet odprowadził pod czujną opiekę Pielęgniarki, ale z Wigginem czekającym w tłumie i całą armią Krukonów jakakolwiek próba pomocy pewnie zostałaby skwitowana śmiechem. Z tego powodu Avery zaraz po zatrzymaniu się łodzi wyskoczył na brzeg a później mieszał się w tłum, licząc na to, że nikt nie będzie na tyle głupi, żeby go zatrzymać. Wiggin czekał z boku grupy, z torbą kumpla przewieszoną przez ramię i bluzą w ręku, uśmiechając się ironicznie. Wyglądał na kogoś, kto z trudem powstrzymuje śmiech, ale ostre spojrzenie Averego powstrzymywało go przez parsknięciem. Taki heroizm nie pasuje do Ślizgona, Arvel. Coś ty sobie myślał? Zdawały się mówić jego wykrzywione usta. Avery nie machnął tylko ręką, sięgając po torbę. W tej samej chwili tłum zafalował, a jakaś ruda dziewczyna z Gryffindoru (skądś ją kojarzył) zakryła ręką usta. Co się?

    Avery!
    Głos Piper był słaby, ale Ślizgonowi zdawało się, że usłyszałby go nawet na końcu świata. To, co zrobił później zapewne posłuży za plotkę roku, ale w momencie, w którym Krukonka go zawołała Arvel nie przejmował się niczym. Chłopak dosłownie przedarł się przez gapiów, kilku uczniów traktując łokciami, a następie – w iście bohaterskim stylu, na oczach tych wszystkich de..bili – złapał upadającą Haddie, przyciągając ją do siebie, gdy traciła przytomność.
    - Wiggin – zawołał Ślizgon, szukając wzrokiem przyjaciela. – Zabierz moje rzeczy, ja idę do Skrzydła Szpitalnego.
    Ślizgon nie musiał czekać na odpowiedź. Wiedział, że kto jak kto, ale Wiggin zajmie się jego torbą a nawet – tego też mógł być pewien – zabierze także torbę i buty Krukonki. Avery wydostał się z tłumu, ignorując wskazywanie go palcami, podniesione głosy oraz piski dziewczyn. Musiał jak najszybciej dostać się do Skrzydła Szpitalnego.

    [Przepraszam za przestój, ale zaczęły mi zajęcia na studiach i jeszcze musiałam podziałać w pracy, bo trzeba raportować. Bardzo przepraszam i obiecuję, że będę się bardziej starać. ;( BTW Ja tam lubie działy dziecięce. To znaczy zależy od szpitala, ale ja miałam bardzo, bardzo miłe dzieci, które z racji położenia szpitala wybitnie potrzebowały kogoś, kto by im trochę „podkolorował” pobyt. Pozdrawiam!]

    OdpowiedzUsuń
  32. Wypuścił powoli powietrze z ust, starając się uspokoić, i w tymże właśnie momencie sam załapał komizm sytuacji, w której się znaleźli. Pomógł mu w tym oczywiście widok uśmiechniętej dziewczyny, po której czole nadal spływał jeszcze ciepły, słodki kisiel, a która była tak spokojna, że przed krótki moment Jihoonowi zrobiło się głupio za swoją gwałtowną reakcję. Nie mógł się powstrzymać i roześmiał się cicho, wolną ręką strzepując kilka liści sałaty z włosów oraz dając znać skrzatowi, iż może wracać do pracy. Te stworzenia nie przestały go zadziwiać, bo zaraz część zebrała się do sprzątania, natomiast druga grupa powróciła do ponownego układania jedzenia na talerzach, zupełnie nie zwracając uwagi na bałagan, który tam panował.
    - Jest jedno tylne wejście, chodź - powiedział cicho, kiwając na brunetkę głową. Ruszył w drugą stronę, do maleńkich drzwiczek umieszczonych w ścianie, za którymi znajdowała się swojego rodzaju winda, dzięki której lata temu można było przewozić jedzenie na górne piętra. Bez problemu zmieścili się w środku, a dzięki krótkiemu zaklęciu udało im się wjechać na parter.
    - Za tymi drzwiami jest jakaś klasa, ale nie mam pojęcia która. Na drugim piętrze wychodzi się po prostu na korytarz, na trzecim... Nie pamiętam. Ostatni raz używałem tej windy w drugiej klasie. Wychodzimy?
    Mówił cicho, coby nie wzbudzać podejrzeń, gdyby faktycznie w klasie obok ktoś się teraz znajdował. Nikt na pewno lekcji nie prowadził, natomiast część profesorów lubiła w ciągu roku szkolnego przesiadywać po lekcjach, sprawdzając prace uczniów i tym samym opuszczać kolacje. Gdyby ktoś ich wtedy złapał, szlaban mieliby murowany, już nie ze zwględu na kuchenny raban, ale za to, iż po prostu korzystali z rzeczy, z jakich ewidentnie nie powinni.
    - To co?
    Tak swoją drogą, połączenie zapachów resztek potraw, jakie się na nich ciągle znajdowały, tworzyły tak ciekawą mieszankę, że Ahn zapomniał niemal o głodzie. Coś obrzydliwego!

    OdpowiedzUsuń
  33. Starał iść szybko, ale za razem nie tak szybko, aby niesiona przez niego krukonka odczuła jakieś niedogodności. Podczas przejścia przez błonia ciągle słyszał gwar uczniów depczących mu po piętach, których nawet groźby jego kumpla, zabezpieczającego mu plecy, nie były w stanie zdemotywować do śledzenia prefekta. W szkole uczniowie stracili zapał, prawdopodobnie ponieważ Arvel zdołał dostać się pierwszy na ruchome schody, które, najwyraźniej kierując się sobie tylko znanym rozumiem, nie poczekały na resztę hałaśliwego towarzystwa, ale od razu ruszyły do Skrzydła Szpitalnego, na ostatnie piętro. Avery był zadowolony z takiego obrotu sprawy, dlatego nie patrząc na zdenerwowany tłum, podszedł aż na samą krawędź, przyciągając do siebie bezwładne ciało dziewczyny, zupełnie jakby Piper miała się za moment rozpaść na kawałki.
    Wszystko będzie dobrze! Chciał jej powiedzieć, ale Haidemarie była nieprzytomna, zaś jej twarz i ręce blade i zimne. Avery nie był magomedykiem, ale nawet ze swoją ograniczoną wiedzą medyczną wiedział, że to nie wróży nic dobrego. Zaklęcia, które rzucił na dziewczynę, powinny ochronić ją przed wykrwawieniem i wychłodzeniem, ale wszystko wskazywało na to, że pomimo, iż był pewien, że rzucił je poprawnie, magia nie zadziałała właściwie. Może to przez artefakt trytona? Może ostrza trójzębu były nasączone trucizną, czego nie zauważył?
    Ślizgon jeszcze bardziej przyspieszył kroku, niemal dusząc się, ponieważ z powodu pośpiechu nie potrafił nawet złapać powietrza. Kiedy wbiegł do Skrzydła Szpitalnego wyglądał pewnie jak zmokły szczur, ale Pielęgniarka tylko na początku wyglądała, jakby chciała go zbesztać za zakłócanie spokoju. Kiedy oczy kobiety dostrzegły Krukonkę, medyczka od razu skierowała Averyego do jednego z łóżek, tracąc ochotę na jakiekolwiek afery.
    - Jakaś pierwszoroczna wpadła do jeziora – wysapał Arvel, usiłując mówić pomiędzy rozpaczliwymi oddechami. - - Haidemarie Piper wskoczyła do wody, żeby ją ratować, ale kiedy sięgałem, żeby pomóc jej wyjść trytony wciągnęły ją głębiej. Kiedy próbowałem ją ratować – zza parawanu po drugiej stronie sali wyjrzała mała główka, otoczona burzą rudych włosów. To była ta dziewczynka, którą Piper wyciągnęła z topieli. – Trytony zaatakowały i raniły ją trójzębem w bok, a później jeszcze porwała nas kałamarnica i – Avery zakrztusił się, ponieważ chciał mówić szybciej niż pozwalało mu na to powietrze w płucach – rzuciłem zaklęcie leczące i starałem się ją ogrzać. Wyglądała dobrze, ale w pewnym momencie po prostu zemdlała.
    Pielęgniarka pokiwała głową, a następnie sięgnęła po parawan, otaczając łóżko.
    - Panie Avery, dziękuję za relację. Już nie jest pan potrzebny. Wygląda pan dobrze, dlatego najpierw zajmę się panną Piper, proszę poczekać na swoją kolej.
    Pielęgniarka wygoniła go za parawan. Później było długie, długie czekanie, aż w końcu kobieta zajęła się jego „obrażeniami”, czego efektem był kubek eliksiru wzmacniającego i nakaz, aby jedną noc został w skrzydle w ramach obserwacji. Piper nadal się nie budziła. Nawet wtedy, kiedy Avery korzystając z nieobecności pielęgniarki zakradł się do łóżka krukonki, a następnie delikatnie chwycił ją za rękę, szeptają cicho, bardziej ze względu na siebie niż Piper: „Wszystko będzie dobrze.”

    [Przepraszam za czas odpisu, ale są teraz Mistrzostwa, rzuciła mi się praca i jeszcze wytypowali mnie na studiach do projektu. Tak dużo rzeczy a doba ciągle ma 24h ;( ]

    OdpowiedzUsuń
  34. Zgodnie z zaleceniem pielęgniarki Piper miała zostać w Skrzydle cały tydzień. Jej stan był poważny, temperatura jej ciała wciąż nie wróciła do normy a eliksiry pobudzające organizm do uzupełniania braków krwi działały wolno. Avery natomiast został jedynie pobieżnie ranny, wyglądał i zachowywał się jak okaz zdrowia i w zasadzie w Skrzydle jedynie przeszkadzał. Od momentu, gdy pojawił się z Haidemarie trzeba było go ciągle od niej odganiać, a nawet przez moment dosłownie zagrozić wyrzuceniem, żeby przestał przesiadywać koło łóżka dziewczyny. Pielęgniarka ostatnie dała jednak za wygraną, ponieważ Arvel zdecydowanie był beznadziejnym przypadkiem.
    Około północy chłopak na moment zmrużył oczy, żeby trochę otrzeźwić zmęczony umysł. W Skrzydle Szpitalnym po wybiciu godziny ciszy nocnej zrobiło się okropnie cicho, pielęgniarka poszła do swojego gabinetu, Haidemarie nadal spała a Avery nie miał najmniejszej ochoty choć na kilka kroków opuszczać łóżka Krukonki. Dziewczyna mogła się przecież w każdej chwili obudzić a wtedy… Wtedy Arvel będzie już mógł sobie pójść, bo przecież nie będzie już potrzebny.
    Sen przyszedł niespodziewanie. W zasadzie chłopak sam nie wiedział, kiedy przestał słyszeć równomierne tykanie ściennego zegara ani równomiernego chrapania pierwszoroczniaczki, która przed dwudziestą dostała eliksir słodkiego snu. W pewnym momencie każdy dźwięk po prostu przestał mu przeszkadzać i nawet niewygodne krzesło stało się łóżkiem z baldachimem.
    Pobudka przyszła zdecydowanie szybciej i mniej przyjemnie. Arvel w pewnym momencie podskoczył do góry, gdy głowa zsunęła mu się z ramienia i stracił równowagę. Chyba tylko przypadek uratował chłopaka przed wyłożeniem się na podłodze z osobliwym trzaskiem, co zapewne zaalarmowałoby pielęgniarkę, która sądziła, że ostatecznie dał się przekonać do zaśnięcia w miejscu do tego przeznaczonym. Teraz Ślizgon balansował na krawędzi krzesła, walcząc z grawitacją i bólem karku. Spanie na siedząco z deskami wbijającymi się w plecy zdecydowanie nie trafiało na jego listę ulubionych zajęć, ale, gdy tylko Arvel zauważył, że Haidemarie cały czas mu się przygląda, nie pozwolił sobie na nawet najmniejsze słowo skargi. W mgnieniu oka wrócił na środek krzesła, poprawił piżamę, strzepał z niej niewidzialny pyłek, a następnie – uświadomiwszy sobie, że w zasadzie to dość podejrzane, że siedzi koło jej łóżka, a nie śpi we własnym – zaczął rozpaczliwie szukać jakiegoś wytłumaczenia. Jak na złość głowę miał pustą, kreatywność i pomysły hasały wesoło po błoniach a on czuł, że się zaraz zarumieni ze wstydu. Avery! Na Salazara! Opanuj się!
    - Cześć – wyszeptał w końcu, walcząc z chęcią nagłej ucieczki. – To nie tak, że siedzę tutaj od południa. Pielęgniarka poprosiła mnie, żebym miał na ciebie oko, bo eliksir na krew, który dostałaś czasami powoduje napady paniki.
    Gładkie kłamstwo, całkowicie do przełknięcia. Eliksir krwiogenny rzeczywiście posiadał szereg możliwych skutków ubocznych, choć gdyby ryzyko powikłań występowało w przypadku Piper pielęgniarka zapewne rzuciłby zaklęcie monitorujące.
    - Czujesz się dobrze? Jeśli tak to ja… Ja… mogę sobie pójść.
    Błagam - pomyślał chłopak. - Uwierz, że to prawda. Uwierz, że to prawda!

    [Wracam do życia! Projekt skończony, Mistrzostwa kończą się jutro i znów na prostej!]

    OdpowiedzUsuń
  35. Chciała, że z nią posiedział! Gdyby nie nikły zalążek pozytywnej relacji, który się między nimi zrodził Avery byłby w stanie zaryzykować swoje dobre imię i odtańczyć na roku Skrzydła Szpitalnego taniec zwycięstwa. Niestety ze względu na niestabilną znajomość (a Ślizgon cieszył się, że panna Piper w ogóle zwraca na niego uwagę) zachował spokój i, jedynie delikatnie kiwając głową na znak niemej zgody, dawał sygnał, że jej słowa wywołują na nim jakieś wrażenie.
    - W zasadzie uznała, że ze względu na rozległe obrażenia będziesz musiał zostać tutaj aż tydzień. W zasadzie przez kilka godzin chcieli wysłać cię na szczegółowe badania do św. Munga w Londynie, ale na całe szczęście udało się zidentyfikować truciznę, którą była nasączona broń trytona – Avery starał się, żeby jego relacja zawierała jak najwięcej szczegółów, dbając równocześnie, aby nie była zbyt nudna. – Później wystarczyło przygotować odpowiednie antidotum no i zająć się problem krwi, którą straciłaś. Teraz pewnie będziesz musiała regularnie pić eliksiry na wzmocnienie, ale słyszałem, że wszystko już ma być dobrze. Moje czary też nie okazały się kompletnie beznadziejne i pielęgniarka była dość zadowolona. Nie wyrządziłem ci żadnej krzywdy, jeżeli jesteś ciekawa. – Ostatnie zdanie dodał tylko dlatego, żeby wyeliminować ostatnie wątpliwości, które dziewczyna mogła mieć do jego zachowania na łódce. Starał się, niczego innego nie można mu było wytknąć, ale nie był megomedykiem. – Zajęć za dużo nie stracisz. Po południu był u mnie Hitchway, mój kumpel, taki blondyn z szopą – chłopak wykonał taki szalony gest imitujący sterczące we wszystkie strony końcówki włosów wokół swoje głowy – pisze bardzo wyraźnie i robi jedne najlepszych notatek, jeżeli chcesz mogę go prosić, żeby kopiował to, co napisze na zajęciach i przez tydzień przynosił ci, żebyś na dużo nie straciła.
    Ślizgon nie wpadł na to, że zapewne Krukonka wolałaby notatki od kogoś ze swojego domu. Chciał być miły. Dopiero, kiedy skończył opisywać swój genialny pomysł zorientował się, że popełnił błąd.
    - W zasadzie – chłopak rozejrzał się po skrzydle, chcąc zatrzeć nieprzyjemne wrażenie, a później zwrócił wzrok z powrotem na ciemnowłosą dziewczynę. Jej włosy uroczo opadały na ramiona, dlatego Ślizgon mógł na nią patrzeć tylko przez krótką chwilę, żeby się przypadkiem nie zaczerwienić. Miał alergię na czarnowłose Krukonki czy coś. – Skoro już się obudziłaś to może… zagramy w karty? Kółko krzyżyk? Kalambury?
    Pogrążał się, ale było już za późno, żeby przestać. Ukrył twarz w dłoniach a później wybuchnął śmiechem.
    - Nie jestem taki dziwny, jak pewnie myślisz, że jestem – wyjaśnił swoje zachowanie. – Z tymi grami to był zły pomysł. Uznajmy, że nie słyszałaś.

    [Będę trzymać kciuki za jazdę i egzamin! Co do wątku - zastanawiam się czy mogę wplatać jakieś wątki romantyczne? W końcu mój Jack po uszy zadurzony, co trochę by go usprawiedliwiało :)]

    OdpowiedzUsuń

  36. Świetnie.
    Chłopak był autentycznie zadowolony, że jego propozycja zdobycia notatek dla Haide spotkała się z tak entuzjastycznym przyjęciem. Może załatwienie kilku odpisanych lekcji była niewielkim osiągnięciem, ale dla kogoś, ko był uważany za czyste zło może nawet taki mały gest choć trochę poprawi reputację, zwłaszcza… Zwłaszcza, że bal z okazji Nocy Duchów zbliżał się wielkimi krokami.*
    Ślizgon poprawił się na krześle, słysząc propozycję rozrywki. Zdecydowanie wolał szachy, scrabble, kółko-krzyżyk czy takie tam wypisywanie słów na wybrana literkę, ale pytania? To mu się kojarzyło z pijackimi grami, które dziewczyny urządzały późnymi wieczorami, kiedy zaczynał się rok szkolny. No, ale nie mógł odmówić.
    - Pewnie, pytania są całkiem spoko.
    Pytania wcale nie są spoko.
    Jakoś zdołał pokonać niechęć i wygiąć wargi w czymś, co przynajmniej teoretycznie miało przypominać bardzo zadowoloną minę. Pytania są spoko, pytania są spoko! Babcia często mu powtarzała, że kłamstwo wielokrotnie powtarzane staje się prawdą, więc teraz starał się szybko zmienić swoje negatywne nastawienie. Haide zdecydowanie nie była Ślizgonką, więc wredne pytania nie wchodziły w grę. Nie miał się czego obawiać. Krukonki są spoko. Pytania zresztą też.
    - Czyli zadajemy sobie pytania kolejno? – Wolał się upewnić, czy nie ma żadnych karniaków za zbyt krótką odpowiedź czy miganie się od odpowiedzi. – Bez żadnych pytań zwrotnych czy głupich, dodatkowych zasad, o których powinienem pamiętać?
    W takim przypadku zdecydowanie wolał się upewnić. Nie sądził, żeby Haide ukrywała arsenał ślizgońskich zagrywek, ale w końcu była krukonką, a dom Ravenclaw to szczwane kujony i tylko wyglądać, aż pokażą na co ich stać.
    - Kto zaczyna? Jedziemy alfabetycznie czy wcielamy w życie zasadę, że panie mają pierwszeństwo?
    Mógł zacząć. W zasadzie nawet byłoby mu to na rękę. Wiedziałby wtedy czy pytania powinny być bardziej ogólne, mieć zabarwienie szkolne, bardziej prywatne czy dotyczyć zainteresowań albo upodobań. Zawsze to jakaś wskazówka, którą mógłby wykorzystać do układania strategii.
    - Oczywiście – zapytał na koniec – jak wybierzemy zwycięzcę i jaka będzie nagroda?
    Żadna rozgrywka nie mogła istnieć bez nagrody. Nagroda to podstawa. Żaden prawdziwy Ślizgon nie traciłby czasu, gdyby na starcie nie znał wartości, o którą toczy się gra. A Avery był Ślizgonem z krwi i kości. Chociaż krew nadal miał czerwoną. Jaka szkoda!










    [*Cóż. Pomyślałam sobie, że skoro wątek Atak na Zamek trwa do 20 listopada, a akcja dzieje się bezpośrednio po czymś co lakonicznie nazwano „balem” można jakoś do tego nawiązać.

    ** Bardzo, bardzo gratuluję zdania teorii! Ja nie wiem jak by to ze mną było, gdybym teraz miała pisać z tymi nowymi pytaniami. Znajomość odpowiedzi na większość z nich i tak nigdy się nie przyda. ;]

    OdpowiedzUsuń
  37. Chłopak wzruszył ramionami, kiedy Haddie wspomniała o braku nagrody. W każdej grze bez względu na zasady, cel i tematykę musiała być jakaś nagroda, inaczej rywalizacja nie miała sensu, ponieważ w każdej chwili ktoś mógł zrezygnować z braku motywacji. No, ale teraz Ślizgon nie miał zamiaru się narażać, udowadniając krukonce, że gra bez nagrody nie jest grą, ale marną imitacją. W zasadzie to był pojedynek jeden na jeden , czy raczej coś na kształt pojedynku. Gra w pytania, zwłaszcza jeżeli nie odbywała się pod przewodnictwem napalonych ślizgonek, rzeczywiście nie była rozgrywką, która w czymś przypominała walkę.
    - W takim razie – zaczął chłopak, poprawiając się na krześle, żeby ulokować się na nim maksymalnie wygodnie – zacznę, choć trochę żałuję, że nie ustalamy zasad, bo to ułatwiłoby sprawę doboru pytań.
    Świetnie.
    Uwielbiał zaczynać. Dobór pierwszego pytania zawsze miał znaczenie strategiczne. Zbyt osobiste niepotrzebnie nakręcało rozgrywkę, ogólne świadczyło o braku śmiałości a to, dotyczące zainteresowań czyniło z człowieka, które je zadał czystego nudziarza. A teraz Avery miał zaczynać. No trudno, jakoś musiał sobie z tym poradzić.
    Chłopak nachylił się delikatnie a następnie na moment przygryzł dolną wargę, Postawił na pytanie neutralne, ale nie zbyt ogólne. Nie zamierzał też pytać o zainteresowania ani znajomości z innymi ludźmi. Od zawsze miał do krukonki kilka pytań i teraz wreszcie nadarzyła się okazja, żeby je zadać bez konsekwencji. I. oczywiście, mógł liczyć, że dziewczyna odpowie zgodnie z prawdą, choć nie było zasady, żeby nie kłamać.
    - Widzisz od zawsze ciekawiło mnie – chłopak zaczął powoli, ważąc słowa – dlaczego właściwie mnie nie lubisz?
    Powiedział to, chociaż wyplucie tych słów stanowiło dla niego nie lada wyzwanie. Wiedzieć o czymś a powiedzieć to na głos stanowiło różnicę. Ślizgon był świadomy, że Haidde nigdy go nie lubiła, ale dopiero, kiedy powiedział o tym przy niej w pełni pojął, że jego sprawa w zasadzie od początku była przegrana.

    [Podczas zapraszania Haddie na bal postaram się maksymalnie ośmieszyć mojego Arvelka. Ostatnio czerpię niezdrową satysfakcję z robienia z niego ofermy . Będę trzymać kciuki za jazdy! Teraz już będzie tylko z górki. ]

    OdpowiedzUsuń
  38. Angus nigdy nie należał do tych rozrywkowych uczniów, którym przytrafiały się jakieś ciekawe przygody. Jasne, czasami zdarzyło mu się zrobić coś głupiego wspólnie z kolegami, jednak zazwyczaj były to rzeczy „prawie” mieszczące się w regulaminie szkoły. Nie wchodził do Lasu, kiedy nie było mu wolno. Nie opuszczał zamku, gdy nie było możliwości wyjścia do pobliskiego miasteczka. Jego wybryki polegały bardziej na nocnym zwiedzaniu zamku i przesiadywaniu godzinami na wieży Astronomicznej.
    - Przecież nikt tu na nikogo nie łypie. Chyba, że jeszcze się nie zorientowałem – szepnął, chociaż drugie zdanie wypowiedział zdecydowanie bardziej do siebie, niżeli do swojej towarzyszki. Zmarszczył lekko brwi, kiedy dziewczyna zgasiła różdżkę , i czekał aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności. Ostrożnie stawiał kolejne kroki, uważając, aby nie zahaczyć o żadne korzenie czy krzaki. Chwycił w dłoń swoją różdżkę, chociaż nie był pewien zcy w kryzysowej sytuacji, rzeczywiście by mu się przydała. Nie, żeby nie znał żadnych zaklęć. W końcu był na siódmym roku, może i nie był najzdolniejszym uczniem, ale nie był też tłumokiem, który nic nie umie. Po prostu, obawiał się tego, że stres zawładnął by nim całkowicie i kompletnie nic nie mógłby zrobić. Czasami już mu się zdarzały sytuacje stresogenne, w których zapominał jak ma na imię, więc teraz, w lesie…
    - Naprawdę, wy krukoni jesteście co najmniej dziwni. Tak ryzykować dla jednej oceny… - mrukną, wytrzeszczając oczy. Może to był właśnie jego problem z ocenami, nigdy mu się jakoś specjalnie nie chciało. Nie miał zamiaru też pakować się w kłopoty, tak jak teraz, tylko po to aby zdobyć jedną roślinkę.
    Czując jej dłoń na swoim nadgarstku, ponownie zmarszczył brwi i lekko rozchylił wargi. Powolnie rozejrzał się dookoła, jednak nie widział zbyt wiele i ciężko było mu ocenić czy rzeczywiście coś im grozi czy to tylko jakieś małe, niewinne stworzonka żyjące w lesie.
    - W-w-wilkołak? – mruknął przerażony, szybciej kręcąc głową, jakby miało mu to pomóc w szybszym zlokalizowaniu świecących ślepi, obserwujących ich – a-a-ale przecież t-tu nie ma w-wilkołaków nie? Przecież… Obok jest szkoła, uczniowie – dobra, po prostu się bał. Nie należał do tych męskich ani silnych chłopców, którzy byli tak bardzo pewni siebie. Może to był właśnie największy problem. Zduszany przez rodziców, zatracił tę pewność i teraz był jaki był. – nie, to nie możliwe, to na pewno nie wilkołak – mruknął w końcu – na pewno by już nas zaatakował, gdyby to był on – oznajmił, siląc się, aby jego głos brzmiał jak najpewniej. Nagle ponownie mogli usłyszeć szelest, zbliżający się do nich z prawej strony. Angus szybko odwrócił głowę w stronę dochodzącego dźwięku, jednak nie mógł nic dostrzec.

    Matko przenajświętsza. Wybacz mi te okropne opóźnienie. I błagam nie czuj się pominięta bo to nie to... To raczej strata chęci na prowadzenie Angusa, ale spokojnie. Zapanowałam nad tym w końcu, więc wątku nasz, trwaj!
    Angus

    OdpowiedzUsuń
  39. [Ale barwna i świetna postać :)
    Witam i życzę samych udanych wątków! :)]

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń