25 października 2015

To w tamtej chwili Fred poczuł, że umiera

Nie wiem czy powinnam dodać, że są brutalne sceny, ale tak mi pusto przed tekstem xD 
Więc w sumie to 16+, ale ogólnie, to nie jest źle. Chyba.
Enjoy!

Roześmiał się perliście, ostrożnie opierając o balustradę. Dźwięczny głos poniósł się echem po okolicy, odbijając radośnie od kamiennej konstrukcji i pieszcząc ich różowe od mrozu uszy, by ostatecznie zakończyć swoją wędrówkę na dnie rozciągającej się pod nimi przepaści. Było zimno. Wiatr chłostał jego policzki i wprawiał zmarznięte ciało w drżenie. Fred nie miał pojęcia, ile czasu minęło, odkąd wyszli z Wielkiej Sali na wiadukt, ale na otwartej przestrzeni zdecydowanie dotkliwiej dało się odczuć nagły spadek temperatury.
Jego śmiech ponownie rozluźnił atmosferę. Zabini stał obok, zginając się w pół i niemalże tuląc do siebie Samotnego Gargulca. Radosny nastrój nie opuszczał ich od momentu, kiedy się tego wieczoru spotkali. Weasleyowi aż ciężko było uwierzyć, że zaledwie w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy zdołała wytworzyć się między nimi tak gruba nić porozumienia. Tyle lat mijał go na korytarzu, naśmiewał z jego celności po wygranych meczach Quidditcha i olewał na wspólnych zajęciach, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak wiele rzeczy ich łączy. Lubił go. Tak po prostu. Jego obecność dodawała mu jakiejś dziwnej otuchy, sprawiała, że potrafił się rozluźnić i spojrzeć na wszystko od trochę jaśniejszej strony. W tamtej chwili była mu bardziej niż potrzebna.
Odchylił głowę do tyłu i wziął głęboki wdech, próbując okiełznać kolejną nadchodzącą salwę śmiechu. Powietrze wypuszczone z płuc zamieniło się w kłębek pary, po czym ulotniło, rozpływając w gęstniejącym mroku nocy. Chris roześmiał się po raz ostatni i przeczesał włosy palcami, odwracając się powoli w jego stronę. Na jego twarzy gościł promienny uśmiech.
— Jestem Ci potwornie wdzięczny, że mnie stamtąd wyciągnąłeś.
Fred zerknął na niego kątem oka, mimowolnie unosząc kąciki ust w górę. Szata wyjściowa plątała się między nogami Zabiniego szarpana niespokojnymi porywami wiatru. Jego włosy były rozczochrane, ale reszta prezentowała się nienagannie. Zupełnie jak na arystokratę przystało.
— Przyjemność po mojej stronie — odparł cicho, wzdychając i ponownie zwracając twarz w stronę otchłani. — Twoi rodzice nie będą źli, że wyszedłeś?
— Nie sądzę... chyba, że dowiedzą się, że wyszedłem z Tobą — mruknął, szczelniej opatulając się zielono-srebrnym szalikiem z godłem Slytherinu. — Nie wiem, jak zareagowałaby moja mama. Jest dość drażliwa na punkcie Gryfonów.
Weasley pokiwał ze zrozumieniem głową, wbijając wzrok w bliżej nieokreślony punkt gdzieś przed sobą. Głęboki wąwóz ciągnął się przez prawie całą długość wiaduktu. Mrok pochłaniał wystające ze szczeliny ostre wierzchołki skał, nadając temu miejscu jeszcze groźniejszego wyglądu. Z oddali dochodziły stłumione krzyki imprezowiczów, śmiechy, nawoływania i piski. Odgłos dudniącej muzyki niknął w ciężkim powietrzu i rozpadał się do postaci mgły. Gdzieś tam, na dole, w zamku trwało najhuczniejsze przyjęcie, o jakim czarodziejski świat kiedykolwiek słyszał. A oni siedzieli na starym moście, wsłuchując się w nocną ciszę, jakby nie mieli nic ciekawszego do roboty.
Z zamyślenia wyrwał go cichutki brzęk szkła. Zauważył, że Chris nieznacznie przysunął się do niego, machając na boki niewielkich rozmiarów buteleczką wypełnioną po brzegi brązowo-czerwonym płynem. Sherry. Weasley uniósł brwi, niedowierzając i z trudem maskując wkradający mu się na twarz wyraz zadowolenia.
— Jesteś głupi. Nie powinieneś mnie tak rozpieszczać.
— Przyjemność po mojej stronie — odparł ten żartobliwie, jednym ruchem nadgarstka otwierając trunek i delikatnie zaciągając się ulatniającym z butelki aromatem. — Chcesz troszkę?
Chciał. Przyjemne ciepło rozeszło się po jego ciele, sprawiając, że rumieńce na policzkach nabrały głębszych odcieni czerwieni. Uśmiechnął się radośnie, czując spływający po gardle płyn. Rozkoszne dreszcze przeszyły go na wskroś, stopniowo zalewając jego twarz, barki, plecy, nogi. Nawet pomost zdawał się drżeć razem z nim. Kilka malutkich kamyczków poturlało się po murze, stukając wesoło o popękaną posadzkę.
— Twoja kolej, mistrzu!
Ale mistrz się nie odezwał. Stał nieruchomo. Wpatrywał się z podejrzliwością w przepaść, jakby zauważył coś niepokojącego. Ściągnął brwi, bezskutecznie próbując dostrzec cokolwiek w nieprzeniknionej ciemności.
— Słyszysz?
Cisza. Małe, skaliste odłamki nadal toczyły się po balustradzie, by zaraz, jakby w odruchu samobójczym, rzucić się w głąb otchłani. I nadal cisza. Tylko nienaturalne pulsowanie ziemi przemieszane z niespokojnymi oddechami. I wrzask. Taki przerażony, bezbronny. Rozdzierający serce.
— UCIEKAJCIE! ONI NADCHODZĄ!
I nagle wszystko eksplodowało.

* * *

Ucho Samotnego Gargulca przeleciało nad głową Weasleya, muskając ostrą krawędzią końcówki jego włosów. Zaklęcia latały na wszystkie strony, uderzając w balustrady i naruszając niestabilną konstrukcję wiaduktu. Oddech rzęził mu w płucach, pot moczył czoło, kurz i pył oblepiały szatę. Zabini biegł do środka.
Wszystko gwałtownie ożyło, wybuchając kaskadą dźwięków, barw i rozbłysków. Odłamki kamieni raniły tłum ludzi, który nagle znalazł się na pomoście. Fred pędził w kierunku zamku, odpychając od siebie spanikowanych uczniów i gości, którzy chcieli tą drogą wydostać się z Hogwartu. Czyjeś zaklęcie śmignęło nad jego uchem, zmuszając do szybszego maratonu. Wpadł do szkoły, ślizgając się na mokrej posadzce i w ostatniej chwili unikając zderzenia z przedpotopową zbroją. Cała podłoga zalana była wodą. Drzwi pobliskiej toalety były otwarte, a delikatnie różowa ciecz płynęła po kafelkach, torując sobie drogę do komnaty obok. Weasley pognał przed siebie, bojąc się myśleć, co mógłby zastać w zniszczonej łazience. Dopadł schodów i skrył się za filarem, próbując złapać oddech.
Na dole rozpętało się piekło.
Huk następnych eksplozji rozchodził się echem po zamku. Ziemia się trzęsła, wszędzie słychać było płacz i krzyk. Rozpaczliwe nawoływania niknęły w bezliku wrzasków, postacie w czarnych szatach atakowały bezbronnych ludzi, przyciskały ich do murów, chwytały, krzywdziły, zabijały. Podłoga zasiana była ciałami poległych. Nieliczni stali pośród tego chaosu, próbując się wybronić, pokonać własnych oprawców. Nigdzie nie było widać żadnej znajomej osoby. Zabini zniknął z pola widzenia. Fredowi zaczynało kręcić się w głowie.
Osunął się na podłogę, próbując się uspokoić. Z miejsca, w którym się znajdował, doskonale widział toczące się dookoła pojedynki. Filar chronił go przed wzrokiem niepożądanych osób, ale nie odgradzał od tragicznych wizji i dźwięków. Ból uciskał mu czaszkę. Serce waliło jak opętane. Jego umysł plątał fakty, mieszał zdarzenia, sprawiał, że myśli pędziły w nieodpowiednim kierunku. Zderzył się z falą wspomnień i lęków. Zacisnął pięści, przygryzając jednocześnie kostki swoich palców. Tak umarł Fred Weasley. Tak umrze Fred Weasley. Jego powieki zaczęły drżeć, płuca ścisnęły się jakby związane łańcuchem. Zapomniał, jak się oddycha. Przeraźliwy strach kompletnie związał mu ręce i z pewnością zabiłby go na miejscu, gdyby nie jedna myśl, której się w tamtej chwili uczepił i która cudem wyciągnęła go na powierzchnię świadomości. Roxanne. Gdzie jest Roxanne?
Jak oparzony w jednej sekundzie poderwał się z podłogi i nerwowo zaczął rozglądać się na boki. Jego kłykcie pobielały. Szalone spojrzenie śmigało od jednej ściany do drugiej, od komnaty po zalaną łazienkę. Z trudem mógł poskładać myśli. Wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty i  naładowany  nieznaną dotąd energią wypadł zza kolumny, szybkim tempem zbiegając po schodach w dół, w stronę Wielkiej Sali. Nie miał pojęcia, gdzie znajdowali się jego rodzice. Musiał ich znaleźć. Chciał im pomóc. Chciał ich chronić. Jego własne zdrowie i życie nie miało już w tamtej chwili żadnego znaczenia.
Wyminął gromadkę walczących i wpadł do Sali Wejściowej, skupionym spojrzeniem przeczesując okolicę. Coraz więcej ludzi brało udział w bitwie. Czarodzieje łączyli się w grupki i osaczali Mrocznych. Fred ruszył przed siebie energicznym krokiem. Biegł, właściwie nie wiedząc dokąd zmierza. Unikał klątw, wspomagał niedobitków. Dopiero mocne szarpnięcie za łokieć wyrwało go z tego transu. Instynktownie wyciągnął różdżkę, celując jej koniuszkiem w szyję napastnika.
— Skończysz się w końcu bawić w Supermana i ruszysz tyłek, żeby naprawdę nam pomóc?!
Weasley nigdy nie sądził, że kiedykolwiek tak bardzo ucieszy się na widok swojego „wroga”.
— Jesteś pełnoletni czy nie?! — warknął Cavendish, odtrącając wymierzoną w jego stronę dłoń i posyłając Gryfonowi zirytowane spojrzenie.
Fred pokiwał energicznie głową, wciąż nie wierząc w swoją radość z powodu spotkania prefekta naczelnego.
— Granica Zakazanego Lasu. Potrzebują wsparcia. Tylko spinaj to porcelanowe dupsko, laleczko. W przeciwnym wypadku osobiście dopilnuję, żeby nie wyszło z tej bitwy w jednym kawałku. Rozumiemy się?
— Tak jest!
— Do roboty.

* * *

Moment lotu był o wiele gorszy od samego uderzenia w lodowatą taflę wody. Gryfon nie miał możliwości rzucenia zaklęcia. Ułamki sekund dzieliły go od śmierci z rąk Mrocznego i stratowania przez wrogo nastawionego centaura. Oczyma wyobraźni widział swój koniec. Nie potrafił powstrzymać nowo powracających wizji. A potem wszystko się rozprysło.
Woda wtargnęła do jego nozdrzy i ust, blokując mu każdy możliwy sposób na zaczerpnięcie tchu. Otchłań jeziora pochłaniała go. Głębiny były niczym czarna dziura. Fred czuł na sobie spojrzenia istot skrytych w nieprzeniknionych odmętach. Coś ciągnęło go w dół, krępowało jego ruchy, ale nie był pewien czy to tylko jego wyobraźnia, czy potężne macki obejmują go naprawdę. Nie miał różdżki. Brakowało mu tlenu. Powieki niebezpiecznie zaczynały mu ciążyć, a on pomału gubił orientację, nie mogąc rozróżnić dna od powierzchni. Musiał wziąć się w garść. Resztkami sił wypuścił odrobinę powietrza z płuc, obserwując kierunek oddalania się bąbelków. Poruszył nogami, sprawdzając, czy w rzeczywistości nie są niczym spętane. Odgonił ponure wizje i zaczął płynąć za oddalającymi się, okrągłymi bańkami.
Na granicy wody z powietrzem, po raz ostatni machnął rękoma i wynurzył się, kaszląc głośno, krztusząc się i parskając. Gwiazdy lśniły wyraziście. Niebo było jasne - co jakiś czas rozbłyskało nierównomiernie wszelkimi kolorami świateł. Przez moment Fred tak zafascynował się tym widokiem, iż kompletnie zapomniał, gdzie się znajduje. Przypomniały mu się Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Przypomniała mu się jego mama. Gdzie ona teraz była?
Nad jego twarzą niemalże znikąd pojawiła się dłoń. Sine palce zacisnęły się na jego włosach i szarpnęły go z całej siły, utrzymując jego głowę nad powierzchnią. Weasley wrzasnął, rękoma próbując odepchnąć napastnika. Zbyt osłabiony organizm niestety nie miał siły walczyć z oprawcą. Zanim Gryfon stracił przytomność, ujrzał jeszcze nad sobą twarz Mrocznego. Jego śmiech przeciął powietrze, elektryzując dzielącą ich przestrzeń. Napawając siedemnastolatka ponownym przerażeniem.
— Zgubiłeś coś, misiaczku? — mruknął napastnik, machając różdżką Freda tuż nad jego nosem.
Zaśmiał się raz jeszcze. Uniósł dłoń i uderzył go w twarz, w taki sposób, że jego głowa znów znalazła się pod powierzchnią wody. Chłopak zaczął tonąć.
— Hallaway! Przestań się bawić, zgarniaj dzieciaka i idziemy!
Przez twarz mężczyzny przebiegł cień gniewu. Westchnął. Schylił się, mamrocząc coś pod nosem, chwycił Freda za ramiona i jednym szybkim szarpnięciem wyciągnął go na brzeg jeziora. Spętał jego nadgarstki i zaczął ciągnąć go po ziemi w stronę Zakazanego Lasu. Kamyki wbijały się w plecy Weasleya, raniąc jego łopatki. Odgłosy walki stopniowo cichły. Powietrze stawało się chłodne, orzeźwiające. Niebo rozbłysło na zielono, a z chmur zaczął padać deszcz. Jego krople spływały po fredowej twarzy, zmywając z niej resztki brudu, których nie zdołało się pozbyć jezioro. I łzy. Zmywały również łzy.

* * *

— Dlaczego nie możemy się z nim po prostu rozprawić? Szczeniak za dużo widział.
— Jest nieprzytomny. Nie widział praktycznie nic, idioto. Poza tym doskonale znasz regułę. Musimy utrzymać go przy życiu, dopóki jego rodzice nie postanowią się tu po niego zjawić.
— Wtedy go zabijemy?
Drugi rozmówca uśmiechnął się.
— Wtedy będziesz mógł nawet zrobić sobie z niego kolację.
— … pysznie.
Chłód wżerał się w jego ciało, wprawiając je w niekontrolowane, spazmatyczne drżenie. Fred nie miał pojęcia, gdzie się znajdował, ani ile czasu spędził, leżąc bez przytomności twarzą w brudnej ziemi. Rany na plecach paliły go żywym ogniem. Ręce i nogi miał skrępowane, na głowę luźno zarzucono mu worek. Albo oprawcy nie mieli wprawy w trzymaniu jeńców, albo wcale nie zależało im na tym, by Weasley nie dojrzał ich twarzy czy miejsca pobytu. Z pewnością zakładali, że jest niegroźny, nieszkodliwy, na tyle rozsądny, że nie postanowi nagle rzucić się w pojedynkę na grupę uzbrojonych czarodziei z nadzieją, że uda mu się wyswobodzić. I mieli rację. Nie zrobiłby tego ot tak. Takie działanie potrzebowało czasu i dokładnego planu.
Co chwila ktoś przychodził go doglądać. Barbarzyńcy szturchali go butem jak brudnego śmiecia, czasami kopali, by sprawdzić czy wywoła to u niego jakąkolwiek reakcję. Nic. Gryfon kulił się w sobie, zaciskał zęby lub przygryzał wargi aż do krwi, byle tylko nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nie był gotowy na rozmowę. Nie był gotowy, by stawić czoła temu, co miało nadejść. A Mroczni zaczynali się niecierpliwić.
Po dłuższym czasie spędzonym na leżeniu bez ruchu, zaczął drętwieć. Ból stał się dokuczliwy. Chłopak czuł każdy patyk i każdą pojedynczą szyszkę wbijającą się w jego ciało. Wziął głęboki oddech, próbując się opanować, ale cichy jęk niekontrolowanie wydobył się z jego ust, na chwilę mrożąc krew w żyłach.
— Patrzcie, nasza Królewna się budzi.
Szelest liści i trzask gałązek uświadomił go, że czas jego odpoczynku dobiegł końca. Nim zdążył przygotować się na najgorsze, poczuł, jak potężne dłonie zaciskają się wokół jego ramion i mocno podrywają go do góry tak, by znalazł się w pozycji siedzącej. Nie musiał już udawać. Krzyknął, jak głośno tylko potrafił i wygiął całe ciało w tył w odruchu obronnym. Worek spadł na ziemię. Okolica spowita była prawie całkowitym mrokiem - nieopodal na niewielkiej polanie paliło się ognisko. Byli w lesie. W Zakazanym Lesie. W miejscu, do którego nie docierały odgłosy bitwy. A może już było po wszystkim?
Ktoś szarpnął go za włosy, odciągając głowę tak, by spojrzał w górę. Jego oprawca był o wiele wyższy i znacznie bardziej umięśniony od Mrocznego, który przedtem wyławiał go z jeziora. Bezceremonialnie splunął mu w twarz i roześmiał się, przecinając powietrze ostrym, szyderczym, nieco świńskim rechotem. Odchrząknął po chwili, kopiąc Freda w plecy i tym samym popychając go na drzewo. Weasley osunął się na ziemię.
— Czego się obijasz?! Wstawaj, powiedziałem!
Kolejne szarpnięcie poderwało go na nogi. Kolana miał jak z waty. Skrępowane ręce zwisały bezwładnie za jego plecami, niezdolne do podjęcia jakiejkolwiek aktywności obronnej. Włosy posklejane od brudu i potu opadły mu na twarz, przesłaniając pole widzenia. Nagle ponownie zobaczył gwiazdy przed oczami i chwiejnie zatoczył się w tył. Jego nos pulsował niebezpiecznie, jakby miał za chwilę eksplodować. Krew ściekła po jego wargach i skapnęła na upapraną, podartą szatę wyjściową. Weasley uniósł wzrok i rzucił Mrocznemu nienawistne spojrzenie.
— Księżniczka płacze? Złamała sobie paznokieć? — mężczyzna oblizał górną wargę, patrząc na Freda z dziwną, zwierzęcą rządzą w oku. — Ciesz się, że on kazał Cię oszczędzać. Inaczej już zwijałbyś się z bólu na ziemi, płacząc o litość. Cruciatus tak ładnie podziałałby na Twoje kruchutkie ciałko… mmm. Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu to zobaczę.
Uśmiechnął się, odsłaniając rząd równych zębów. Jego twarz z jakiegoś powodu wydała się Fredowi znajoma. Otarł nos o ramię i przyjrzał się uważniej napastnikowi. Głębokie, wyraziste bruzdy znaczyły jego lewy policzek. Dzikie spojrzenie błądziło niespokojnie od jednego z drzew do Weasleya i z powrotem, jakby spodziewał się, że cały czas ktoś go obserwuje. No tak. Więźniowie z Azkabanu musieli przywyknąć do takiego trybu życia. Wiecznie pod kontrolą. Wiecznie pod czyjąś władzą. Wiecznie osaczeni.
Zza pobliskich drzew dotarł do nich szept czyjejś rozmowy. Strzępki słów dolatywały do ich uszu, stopniowo formując się w zdania. Mroczny skrzywił się i przewrócił oczami, jakby rozpoznawał głosy nadchodzących osób. Po raz ostatni zerknął łakomie na Weasleya, po czym westchnął, popychając go z powrotem na ziemię. Gryfon jęknął.
— O wilku mowa.
W kręgu światła na polanie pojawiły się dwie postaci. Jedna dość wysoka, dobrze zbudowana, z kapturem osuwającym się na czoło, widocznie górowała nad drugą - mniejszą, drobniejszą. Niższy osobnik trząsł się, stojąc obok zakapturzonej postaci i szeptał coś cicho, niepewnie wyciągając dłoń w kierunku, z którego przyszli.
— Nie interesuje mnie, ilu poległo — warknął w odpowiedzi mężczyzna, nerwowo zaciskając pięści. — Masz jakoś przekonać centaury do powrotu na pole bitwy. Nie bez powodu zgodziły się nas wesprzeć, a jeśli chcą odzyskać to, co im się rzekomo należy, muszą najpierw spełnić swoją powinność wobec Hectora. Dokładnie to masz im przekazać… ach i jeszcze jedno. Powiedz mojej siostrze, by stawiła się tu jak najszybciej.
Westchnął zirytowany i kopnął kawałek drewna, który wysunął się ze stosu czekającego na dołożenie do ognia.
— Damien! Rusz się! Zanim tu dotrzesz, Twoja Rybka zdąży już wyschnąć do reszty.
Mężczyzna odwrócił się w ich stronę. Serce Weasleya stanęło. Świat zawirował. Wiadomości uderzyły w niego ze zdwojoną siłą. Wszystko straciło sens.
Przed nim stał Damien. Damien Hallaway. Brat jego najlepszej przyjaciółki. Mężczyzna, o którym nasłuchał się tylu wspaniałych rzeczy. Człowiek, z którym zdarzało mu się jadać w dzieciństwie obiady przy jednym stole. Którego lubił. Którego podziwiał. Stał tam. Patrzył w jego stronę. I uśmiechał się. Uśmiechał się z zadowoleniem.
Powiedz mojej siostrze, by stawiła się tu jak najszybciej.
To zdecydowanie musiał być jakiś żart. Ktoś go wrabiał. Nie było innej możliwości - przecież cała ta sytuacja była kompletnie absurdalna. Addie… Jego Addie. Jej brat. Nic nie trzymało się kupy.
— Witaj, Freddie.
Gryfon poczuł jak balowe jedzenie powoli podchodzi mu do gardła. Damien ściągnął kaptur i zaczął kierować się w jego stronę. Szedł powoli, zupełnie jakby napawał się jego strachem i przerażeniem, jakby cieszył go widok Weasleya czołgającego się w przerażeniu po ziemi.
— Tak dawno się nie widzieliśmy, a Ty nawet nie raczysz się przywitać. No popatrz. Gdzie się podziały Twoje maniery, co? Gdzie Twój uśmiech? Z nim zawsze było Ci tak bardzo do twarzy… oj, jaka szkoda. Tak bardzo szkoda widzieć Cię w takim stanie. Zrobiłeś sobie kuku w nosek? Nieładnie to wygląda…
Chwycił go za poły podartej szaty i końcówką różdżki przesunął po jego policzku.
— Powiedz „dzień dobry”. Bądź grzecznym chłopcem — szepnął.
— Damien!
Z cienia nieopodal wyłoniła się drobna postać. Biegła szybko, jej włosy podskakiwały niespokojnie w rytm energicznie stawianych kroków. Oczy Freda niekontrolowanie zaszły łzami.
— Addie.
Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie wypowiedział ani jednego słowa, od kiedy się przebudził. Jej imię zabrzmiało w jego ustach boleśnie, niczym prośba, ciche błaganie umierającego. Starszy Hallaway widząc to, zaśmiał się serdecznie i wyprostował, puszczając go. Bez namysłu odwrócił się w stronę siostry, rozkładając ręce, by pochwycić dziewczynę i zamknąć ją w szczelnym, braterskim uścisku.
— Powiedzieli mi, że Cię tu znajdę… Powiedzieli, tak się bałam, nawet sobie nie wyobrażasz! — zwolniła kroku, omiatając niespokojnym spojrzeniem okolicę, zatrzymując się dosłownie kilka stóp przed zakapturzonym chłopakiem i trafiając wzrokiem na spętanego Gryfona. Nie wpadła bratu w ramiona. Zamarła. —Damien, co się dzieje…? Dlaczego on jest związany?
Mroczny skrzywił się, poprawiając czarną szatę i patrząc na siostrę wymownie. Oprawca, który wcześniej pilnował Freda ulotnił się, a Weasley nawet nie zauważył kiedy. Wpatrywał się w tę niepokojącą scenę z zapartym tchem, wędrując wzrokiem od siostry do brata, od blondyna do blondynki i drżąc, trzęsąc się z każdym wypowiadanym słowem. Szarpnął rękoma, próbując poluźnić choć odrobinę więzy. Na próżno.
— Czekamy na przybycie jego rodziców.
— Ale po co?
— Po to, żeby ich zabić — parsknął śmiechem Fred, mierząc Damiena rozbawionym spojrzeniem. — Tchórze już tak mają. Nie działają bezpośrednio. Robią zasadzki. Wyręczają się innymi. Nic więcej.
Addie zerknęła na Gryfona z przerażeniem, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co się faktycznie działo.
Jednak zanim zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, Fred poczuł zaciskające się na jego szyi palce i został powalony na ziemię. Jego własne nadgarstki wbijały mu się w plecy, dłonie napastnika miażdżyły jego gardło, uniemożliwiając nabranie powietrza. Chłopak przyparł do niego całym ciężarem ciała, wysysając z niego życie, zupełnie jak dementor wysysa szczęście z niewinnych ofiar. Weasley odpływał. Oddalał się, odfruwał. Gwiazdy na niebie wydały mu się bliższe, coś ciągnęło go w górę, nie widział już niczego i nagle… nabrał powietrza.
Zaczął kaszleć, próbując nałykać się tlenu na zapas. Ktoś przeciął sznur krępujący ruchy jego rąk i nóg, i przewrócił go na plecy, dłońmi muskając posklejane włosy, poranioną twarz. Gorące łzy skapnęły na jego buzię. Kompletnie oszołomiona Addie klęczała nad nim, obok jej nóg leżała potężna gałąź, a kawałek dalej tymczasowo nieruchome ciało jej brata.
— Zawsze wiedziałem, że masz charakterek — mruknął ochryple, powoli podnosząc się z ziemi.
Nie mieli czasu. Chwycił dłoń Puchonki i próbując pobudzić do życia odrętwiałe kończyny, zaczął maszerować przed siebie. Po krótkim czasie oboje przeszli do biegu. Hallaway prowadziła go między drzewami. Z daleka zaczęły docierać do nich odgłosy bitwy. Gałęzie raniły ich ręce, biły po nogach, blokowały przejście. Gdzieniegdzie dało się słyszeć nawoływania Mrocznych skrytych w gęstwinach. Fred nigdy nie czuł się bardziej wolny.
Wypadli na błonia, pakując się w sam środek walki. Nigdzie w zasięgu wzroku nie było widać centaurów. Gryfon nadal nie posiadał różdżki. Addie popchnęła go przed siebie i trafiła zaklęciem jednego z oprawców. Pędzili dalej, nie mając pojęcia, gdzie powinni się udać. Walczyć czy się chronić? Pomagać czy uciekać?
— FRED!
Chłopak zatrzymał się gwałtownie, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu źródła nawoływania. Ktoś złapał go za ramię. Odwrócił się. Zabini.
— Widziałem Roxanne na stadionie.
 Bez większego namysłu ruszyli w stronę boiska do Quidditcha. Pędzili, ile sił w nogach. Weasley czuł na karku oddech upływającego czasu. Minęli kolejną grupę walczących i Freddie dostrzegł w tłumie czuprynę któregoś z Potterów. Serce zabiło mu mocniej. Oby żyli. Oby wszyscy żyli.
Skręcili za murami zamku i pognali przed siebie. Droga na stadion była już prosta. Od wystających ponad tłumy ludzi quidditchowych bramek dzieliły ich już tylko minuty biegu. I nagle niebo rozbłysło czerwienią.
Boisko stanęło w ogniu. Fred stracił grunt pod nogami.  Przejechał twarzą po ziemi. Nałykał się brudnego piasku.
Krzyk wydobył się z jego gardła, tłumiąc wszystkie odgłosy walki. Jego Roxanne. Jego mała siostrzyczka. Dwie pary rąk chwyciły go za ramiona i podniosły do góry. Szarpał się. Wyrywał. Chciał pędzić w tamtą stronę. Chciał ją znaleźć, upewnić się, że nic jej nie jest.
Trzymali go zbyt mocno. Zbyt mocno, by mógł biec. Zbyt mocno, by mógł ją uratować. Ale jego matki nie trzymał nikt. Angelina pędziła przed siebie, sprawnie wymijając tłumy walczących. Zwinnie przeskakując nad ciałami poległych, z gracją manewrując między ofiarami i oprawcami. Nie krzycząc w momencie upadku. Nie płacząc w chwili przegranej. Nie poruszając się w sekundzie potknięcia.
Nie zauważając lecącego w jej stronę zaklęcia.
Przewracając się. Zasypiając. Tracąc przytomność.



To w tamtej chwili Fred poczuł, że umiera. 


Konkurs: III wojna
Ilość słów: Word mi pokazuje 3 499, ale on liczy też "gwiazdki". Więc w sumie to 3 490.
Dziękuję Cup za bycie super betą oraz Gregowi, Roxanne, Addie i ponownie Cup za użyczenie mi ich postaci <3

Kochajmy się wszyscy, hej! 

14 komentarzy:

  1. [Przychodzę, bo chcę być pierwsza, he (jak mi się nie uda, będzie smutno). Jestem w stanie półśnienia więc przepraszam za wszelkie wpadki w tym komentarzu, które nie powinny zdarzać się becie xD
    Tak więc wiesz, że Twój styl uwielbiam. Zawsze wszystko jest tak cudownie klimatyczne, opisane dokładnie (w tym wypadku oprócz tej pół czy strony, o której pisałam i obie dobrze wiemy xd), emocjonalnie i wręcz namacalnie. Umiesz zaczarować słowem i niecnie to wykorzystujesz! Ale ja lubię być oczarowywana...
    Twój język też nie pozostawia wiele do życzenia, mam nadzieję, że wyłapałam wszystko xD Mimo że czasami nie do końca pojmuję Twoje metafory i tak je uwielbiam. To jest tak typowe dla Ciebie... Taka drobna cecha, dzięki której każdy Twój teskt jest niebanalny i wielowymiarowy. I dzięki czemu między innymi czarujesz. Chociaż czasami przesadzasz, misia! xD
    Fabuła. Co do niej zacznę od początku - nie dałaś biednemu Zabiniemu sie napić z księżniczką! xD A tak już poważniej - strasznie podoba mi się ogólnie cały plan opowiadania. Dzieje się, a jednocześnie nie mamy niepotrzebnego przesytu. Akcja poprowadzona gładko, przechodzenie od wydarzenia do wydarzenia w większości naturalne, dzięki czemu czyta się z ogromnym zaciekawieniem. Wszystko fajnie porozwijane i bombardująca końcówka. Miszcz z Ciebie dramatycznych rozwiązań. Pokłony.
    O kreacji postaci nie ma co mówić. Nigdzie nie znajdzie się bardziej Fredowatego Freda Weasleya II niż u Ciebie i jestem tego pewna. W każdym słowie mamy go stuprocentowo, wyczuwalnie, namacalnie. Postaci, które wykorzystałaś trzymają się kupy, nie są rozmyte (jak mi się najczęściej zdarza). Wszystko trzyma się kupy.

    ...i na tym na tę chwilę skończę, bo właśnie głowa opadła mi na klawiaturę xd

    Krótko podsumowując: podobało mi się, fabularnie trzymało się kupy, wszystko ładnie opisane, mamy dramata, lżejszą scenę, silne kobiety - żyć nie umierać.

    Także jak jeszcze coś ambitnego mi się przypomni a propos opowiadania, to pewnie dopiszę tu lub na GG.

    Powodzonka w konkursie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Wybaczam Ci xD
      Okej, chyba jak nikt znasz moją nadmierną skłonność do wpychania wszędzie przenośni :') Co ja poradzę, że nie umiem się opędzić od tych magicznych zlepek? Mimo, że czasem przesadzam. Ale tylko czasem... Odrobinkę... Prawie zawsze <3
      A Zabini z pewnością użył sobie przed ich spotkaniem na wiadukcie! Nie uwierzę, że Ślizgoni wypuścili go z Pokoju Wspólnego na trzeźwo. I Ty również masz tego świadomość. (Odbiją sobie wspólnie następnym razem, hehe. ♥)
      Ja nie umiem nie planować :C Co ja zrobię? Z końcówki też jestem zadowolona, okej, przyznaję się, ale to nie zmienia faktu, że chciałam wszystko zmazać przed publikacją xd Whateva! Jest? Jest. To już duży powód do dumy! C:

      I pamiętaj, że gdyby nie Ty, to wszystko pewnie nie trzymałoby się aż takiej kupy, bo skoro trzyma się kupy, to trzyma się kupy.
      Też Cię kocham <3

      Czekam wobec tego na spóźnione wiadomości, które już dostałam, więc nie czekam i (nie)dziękuję bardzo! :)))))
      Freddie również c: ]

      Usuń
  2. Wow! Dobra, zmieniam faworyta, Twoja notka podbiła moje słabe serduszko.
    Na początku muszę pochwalić Twój styl pisania, masz tak lekkie pióro, że nawet nie zauważyłam końca opowiadania. Do tego trwoga mnie ogarnęła kompletna, jako że przewiduję czarne scenariusze i w moich myślach matka Freda wyłożyła się na hogwarckich błoniach martwa.
    Podobały mi się sceny z Mrocznymi, ucieczka też, natomiast fakt, iż większość Śmierciożerców (oprócz tego nieszczęsnego Damiena) tak po prostu wyparowała z Zakazanego Lasu zwyczajnie mnie zdziwił. No bo jak to, w kilka sekund wszyscy pilnujący chłopaka wzięli i sobie poszli, a potem nie dali rady dogonić dwójki dzieciaków? No ale dobra, muszę sobie wziąć na poprawkę to, że w sumie to chłopak tego Weasleya, jemu się to mogło udać :)
    Bardzo przyjemnie mi się czytało, zagrałaś mi na emocjach piękny utwór, choć jakże nieszczęśliwy! Wczułam się w bitwę kompletnie, nie musiałam się nawet jakoś specjalnie starać, bo wszystko było opisane co do ostatniego ulatującego kamyczka... Znalazłam nowego faworyta, jak już wspominałam.
    Nic tylko chwalić i życzyć powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ To, co stało się z Angeliną, to tak naprawdę tylko kwestia Twojej własnej interpretacji c: Ale muszę przyznać, że cieszę się z takich wizji - to znak, że choć częściowo udało mi się zrealizować mój niecny plan zawładnięcia Waszymi umysłami, hehe.
      Oj, tak. Moment ucieczki z lasu był fragmentem, z którym męczyłam się najbardziej. Chciałam poprowadzić go w miarę dynamicznie, więc tylko wspomniałam słówko o Mrocznych, którzy wyparowali. Brak dokładniejszych wyjaśnień zwalam na Freda i jego rozkojarzenie całą sytuacją! :P
      Tak czy tak, Twoje słowa to istny miód na moje serduszko. Naprawdę napracowałam się nad tym opowiadaniem i cieszę się, że ktoś to docenił ^^
      (Nie)dziękuję bardzo za komentarz i trzymane kciuki oraz czas poświęcony na czytanie tego pisadełka. Może jeszcze kiedyś uda mi się coś tu naskrobać.
      Miłego dnia życzę c: ]

      Usuń
  3. Opowiadanie ma jedną małą wadę: dlaczego tak krótko? Pozostaje duży niedosyt po gładkim przebrnięciu przez czwarty akapit i zorientowaniu się, że to już koniec, nie mogąc przez to dowiedzieć się co stało się z całą resztą Weasleyów w późniejszych chwilach. Urywanie fabuły w takim momencie powinno być karane. Notka naprawdę bardzo udana, na plus ukazanie realiów wojny, które tutaj zostały świetnie podkreślone za sprawą opisów odnoszących się do znęcania się nad Fredem i pokazaniu go od tej emocjonalnej strony. Styl pisania, dbałość o szczegóły, używane metafory i krótkie zdania dodatkowo umilają czytanie i przy okazji dynamizują akcję, także tutaj idzie kolejny plus na konto. Beta musiała się wywiązać, bo błędów nie widać, poza na granicy wody z powietrzem, może z powierzchnią, lądem?
    Tekst jako całość pozwala łatwo wczuć się w klimat prawdziwej wojny, a jak można się domyślać po końcówce opowiadania, rodzina Weasleyów nie wyjdzie z niej bez strat, podobnie jak przy okazji Drugiej Bitwy. Być może ta trzecia oszczędzi chociaż ostatniego z bliźniaków, miejmy nadzieję, bo o George'u nic wspomniane nie zostało.
    Powodzenia w konkursie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Naturalnie nie mogło się obyć bez potknięć, ale i tak jestem ogromnie dumna z pomocy bety c:
      Bardzo się cieszę, że opowiadanie przypadło do gustu. Proszę nie rozpaczać nad urwaną akcją, może kiedyś pociągnę ją dalej - wszystko może się zdarzyć. Na razie jednak na dokończenie historii pozwalam czytelnikowi :D (Swoją drogą uwielbiam pozostawiać taki niedosyt. Ech, złośliwy ze mnie chochlik, karmię się cudzym nieszczęściem.)
      Komentarz sprawia, że już z rana się uśmiecham, za co jestem ogromnie wdzięczna. To miło, kiedy ktoś docenia Twoją pracę <3
      (Nie)dziękuję i życzę millutkiego dnia! c: ]

      Usuń
  4. Okej, to czas na mnie. Zaczynając od opisów otoczenia i sytuacji, Twoich metafor, które są po prostu obłędne, a kończąc na samym pomyśle i wykreowaniu postaci Freda w tym opowiadaniu... Kurde, nie mam nawet do czego się przyczepić! Zabierasz mi tę (nie)przyjemność.
    Było mi bardzo dziwnie po skończeniu opowiadania. CZUJĘ TAK WIELKI NIEDOSYT! Jesteś okropna, tyle Ci powiem. Czytało mi się tak cudownie, każdy szczegół, każda najmniejsza drobnostka, wszystko dopięte na ostatni guzik. Widziałam to wszystko oczami wyobraźni, tak bardzo się wczuwałam... Nawet nie wiem, jak to opisać. Zdecydowanie jesteś moją faworytką i bardzo chętnie z Tobą przegram (nie wierzę, że to mówię XD).
    A co do samej Angeliny, to będę sobie mówić, że umarła, bo lubię, jak się rani postacie. Taka ze mnie sadystka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Nie mam pojęcia nawet jak na to odpowiedzieć.
      Jestem Ci ogromnie wdzięczna <3 Szczerzę się jak głupia do ekranu, nie mogę pozbierać myśli. Hm. Lepiej oddam to w komentarzu pod Twoją notką.
      Dziękuję za każde słowo i z całego serduszka życzę Ci powodzenia!
      A Angelinę sama chętnie bym zabiła, ale stwierdziłam, że pozostawię to Wam xD To brzmi źle. Bardzo źle :'))) ]

      Usuń
  5. Przeczytawszy to i inne opowiadania, nasuwa mi się pytanie – czy aby zostać Mrocznym, swoich wrogów należy nazywać spieszczeniami? I jeśli tak, to dlaczego Greg C. nie biega w szacie z literą M wyszytą na plecach? :D

    Tak poważniej – trochę za mało chaosu. To jest bitwa, tutaj nie powinno być porządku, a miałam wrażenie, że zamek jest wyjątkowo jak na te warunku uporządkowany. Fred najpierw jest na zewnątrz, a potem (chyba) bez większych trudności przemieszcza się do zamku, a potem znowu wybiega na zewnątrz. Coś za łatwo mu poszło, dobrze, że przynajmniej go złapali. ;D
    Co nie zmienia faktu, że ci Mroczni to jacyś idioci, którzy zachowują się tak, jakby chcieli swoim ofiarom pomóc w wydostaniu. Przez to w ogóle o Freda się nie martwiłam, bo miałam pewność, że z całej sytuacji zagrożenia wyjdzie bez większego szwanku.

    Bardzo podobał mi się początek, jak dla mnie najlepsza część opowiadania – przyjemnie opisane spotkanie z Zabinim, ich relacja jedynie zarysowana, ale to wystarczyło. Nagłe przejście z normalnej sytuacji do ataku na plus. Końcówka też ciekawa, chyba głównie przez to, że do końca nie wiadomo, co stało się z Angeliną. No i podoba mi się troska Freda o rodzinę.

    Hm, uparcie piszesz zaimki osobowe wielkimi literami, a to jest błędem, w końcu to nie list czy też wypowiedź na forum. Poza tym „chyba że” nie powinno być oddzielane przecinkiem. ;D
    Sprawnie napisany tekst, gładko płynie się przez tekst, czytało mi się bez żadnych trudności. Widocznie Twój styl całkiem mi przypasował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie samej najwygodniej pisało się rozpoczęcie i zakończenie, więc wcale się nie dziwię, że czyta się je najłatwiej.
      Dziękuję za podkreślenie błędów, na przyszłość będę pamiętać, żeby ich ponownie nie popełniać - mam nadzieję :D Forma grzecznościowa mi się tam wepchnęła, rozmach, cóż zrobię. A pieszczotliwe określenia wyszły same z siebie i zgadzam się, że lepiej byłoby chyba bez nich xd Muszę częściej uważać na to, co robię.
      Tak czy tak, bardzo dziękuję za komentarz i czas poświęcony opowiadaniu :)))

      Usuń
  6. Cześć, Freddie :) Za dużo czasu nie mam, więc przejdę do konkretów.
    Podoba mi się to, że masz swój własny styl pisania - taki charakterystyczny, wyszlifowany, ale w dalszym ciągu nie jest on diamentem. Czyta się gładko, bez niepotrzebnego zatrzymywania się i rozmyślania, co autor miał na myśli. Oprócz błędów, które przytoczyła June, nic więcej mi samej w oczy nie wpadło. Test byłby jednak lepszy, bez tych pieszczotliwych określeń, typu porcelanowa laleczko czy też księżniczko, całkowicie psują mroczny klimat - nawet nie wprowadzają zabawnego akcentu, dla mnie osobiście są nie potrzebne :c i za mało wojny w wojnie.
    Ale! Powodzenia w konkursie i tak, bo naprawdę opowiadanie moim zdaniem na szanse na wygraną!
    Dopiero co zbudzony, Marcus Rothesay

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te pieszczotliwe określenia same tam wlazły, nie wiem czemu xD Miały chyba wyrażać pewnego rodzaju kpinę, ale coś spaprałam. No nic, nie wszystko musi zawsze wychodzić :')
      Ale wielkie dzięki za komentarz, miło mi, że poświęciłaś czas na to opowiadanie <3 Jestem ogromnie wdzięczna!

      Usuń
  7. To jeszcze ja coś napiszę.

    Gdzieniegdzie brakowało przecinków lub staly sobie tam, gdzie nie powinno ich być (przynajmniej według mnie). Inne błędy nie rzuciły mi się w oczy. Wydaje mi się, że wtrącenia pochyłą czcionką były niepotrzebne, nie podoba mi się też pewien zabieg, który dość często stosujesz, a który przypomina mi takie ubijanie ciasta: stawiasz kilka krótkich zdań jedno za drugim, jak np. we fragmencie Przed nim stał Damien. Damien Hallaway. Brat jego najlepszej przyjaciółki. Mężczyzna, o którym nasłuchał się tylu wspaniałych rzeczy. Człowiek, z którym zdarzało mu się jadać w dzieciństwie obiady przy jednym stole. Którego lubił. Którego podziwiał. Stał tam. Patrzył w jego stronę. I uśmiechał się. Uśmiechał się z zadowoleniem. albo Nie krzycząc w momencie upadku. Nie płacząc w chwili przegranej. Nie poruszając się w sekundzie potknięcia.
    Nie zauważając lecącego w jej stronę zaklęcia.
    Przewracając się. Zasypiając. Tracąc przytomność.

    To, co wspomniano powyżej: trochę nie pasują te pieszczotliwe określenia, bardzo nie pasują mi też wypowiedzi Damiena - zupełnie nienaturalne.
    Dialogi (poza pierwszą częścią) wyszły raczej średnio.
    Po raz kolejny widzę w jakiejś notce tekst o grzecznym chłopcu/grzecznej dziewczynce... co Wam się w tym tak bardzo podoba? :D :P
    Nie rozumiem, dlaczego Mroczni chcieli zabić rodziców bohatera - to są aż tak ważni ludzie?
    Szkoda, że opowiadanie kończy się w tym momencie - przypuszczam, że chodziło o to, żeby zostawić czytelnika z lękiem o Roxanne i Angelinę i pytaniem: żyją czy zginęły? Brakuje mi jakiegoś rozwiązania, dalszego ciągu. Wszystko ładnie się zaczyna, leci akcja, a nagle urywa się w pewnym momencie, tak jakby miała się pojawić następna część opowiadania (jeśli się pojawi, przeczytam na sto procent!)


    Teraz plusy: pomysł bardzo ciekawy. Widać, że poświęciłaś dużo czasu i uwagi na napisanie tekstu, jest dopracowany, łatwo sobie wyobrazić miejsca i sceny, które opisujesz (szczególnie podoba mi się pierwszy fragment, genialna scena i fajna sytuacja, takie to prawdziwe i piękne, jak z filmu wyciągnięte). Tradycyjnie pochwalę za opisy, bo u mnie są szczątkowe. Czyta się płynnie i lekko, umiesz tym wszystkim pokierować tak, że opowiadanie wciąga i chce się je czytać dalej.

    Ogólnie bardzo fajny tekst. Powodzenia życzę (i czekam na kolejne notki)! :))

    Thomas Spencer

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecinki, ach, przecinki. Mam tendencję do wciskania ich tam, gdzie nie trzeba, chociaż nie wydaje mi się, żeby błędów interpunkcyjnych było znowu aż tak dużo. (Ale wiadomo, w swojej pracy zawsze najtrudniej dostrzec potyczki.)
      Wtrącenia pochyłą czcionką miały w większości charakter porozrzucanych myśli Freda, a te pozostałe podkreślały aspekt emocjonalny danego fragmentu względem Weasleya, dlatego je tak wciskałam - jakoś automatycznie. Jeśli chodzi natomiast o krótkie zdania - cóż, niestety to stały element wszystkich moich opowiadań, zwykle gdzieś mi się wkradają, bo to część mojego stylu pisania, mają nadawać dynamiczności lub jak poprzednio - podkreślać emocje. Nie wszystkim musi się to rzecz jasna podobać, ale ciężko mi się tego pozbyć, niestety :P
      O pieszczotliwych określeniach pisałam w komentarzach wyżej, złośliwe chochliki się wkradły i nie wyszło jak chciałam. My fault.
      Planowałam pociągnąć dalej to opowiadanie, ale stwierdziłam, że lepiej urwać tutaj. Mam zamiar napisać następną część już poza konkursem, ale wszystko w swoim czasie. Na razie kumuluję pomysły c:
      Ach, pierwszy fragment <3 Chyba sama zacznę go lubić, skoro wszystkim podoba się najbardziej.
      I dziękuję za miłe słowa, a także wszystkie uwagi. Bardzo je sobie cenię!
      Jestem wdzięczna za komentarz i czas poświęcony na czytanie :))) Za życzenia powodzenia natomiast nie podziękuję - nie będziemy zapeszać :P

      Usuń